Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ta książka to przewodnik oraz wsparcie, gdy życie staje się zbyt przytłaczające. Jest o tym, jak przeżyć dzień, nie myśląc, że zawaliliśmy, że może dałoby się zrobić więcej, że mogliśmy postąpić inaczej. Napisałam ją, by Ci przypomnieć, że to, co robimy i jacy jesteśmy, WYSTARCZY. Nie musimy być zawsze bardziej i więcej.
Znajdziesz w niej wiele ćwiczeń i wskazówek, które pomogą Ci zmierzyć się z trudnymi emocjami, niepewnością, samotnością, zmianą, frustracją czy też śmiercią (nazywam je WIELKĄ SZÓSTKĄ). Książka pokazuje, jak poprzez praktykowanie mindfulness być świadomym każdej przeżywanej chwili i doceniać każdą sekundę.
A zatem noś ją WSZĘDZIE. ZAZNACZAJ FRAGMENTY, PRZYGOTUJ SOBIE NOTATNIK. To więcej niż poradnik – to sposób na poznawanie i rozwijanie siebie.
Mam szczerą nadzieję, że książka pomoże Ci utrzymać ster prosto, nawet na najbardziej wzburzonych falach, i że w końcu cało i zdrowo wypłyniesz na spokojne wody.
TWOJA RUBY
Ruby Wax – popularna komiczka, scenarzystka i osobowość telewizyjna. Ukończyła terapię poznawczą opartą na uważności (MBCT) na Uniwersytecie Oksfordzkim. W 2015 roku otrzymała Order Imperium Brytyjskiego za pracę na rzecz zdrowia psychicznego.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 133
DEDYKACJA
Dla Eda, Maxa, Maddy i Mariny
Podziękowania
Jak zawsze pierwsze podziękowania kieruję do mojej rodziny: Eda, Maxa, Maddy oraz Mariny, którzy wiedzą, że lepiej trzymać się z dala, gdy wpadam w szał pisania, ale po wszystkim wciąż mnie kochają.
Dziękuję Ajdzie Vucicevic z wydawnictwa Welbeck za to, że dostrzegła potrzebę, by opublikować tę książkę jak najszybciej z myślą o tych, którym ostatnie wydarzenia zafundowały ostrą jazdę i usiłują znaleźć hamulce.
Dziękuję również mojej agentce Caroline Michel – to dzięki niej moja praca ujrzała światło dzienne.
Chcę podziękować także niezrównanej redaktorce Belli Pollen. Gdyby nie ona, mało kto zdołałby cokolwiek zrozumieć z tego myślowego bałaganu. To dzięki niej moje chaotyczne wywody nabrały sensu.
Specjalne podziękowania należą się Garethowi Daunceyowi pracującemu nad aplikacją Mood (ang. nastrój), autorowi poniższego ćwiczenia opisanego na s. 130–131.
ĆWICZENIE: ŚLEDZENIE NASTROJUPrześledź, jak zmienia się twój nastrój.
Weź 10 kredek w różnych kolorach i ułóż je według nastrojów, jakie ich barwy w tobie wywołują. Zdecyduj, które kolory są pozytywne i mają działanie motywujące oraz energetyzujące, a które wzbudzają negatywne myśli i przygnębienie. Jeżeli za najbardziej budujący uznasz żółty, nadaj mu numer 1. Zielonemu, który nie nastraja cię aż tak optymistycznie, możesz przypisać numer 4, a neutralnemu beżowemu – 5. Od 6 kolory będą coraz mroczniejsze aż do 10, czyli czarnego.
Na s. 131 zamieszczono przykładową kartkę z kalendarza z zaznaczonymi dniami miesiąca. Wzorując się na niej, przygotuj sobie podobną na ten miesiąc. Codziennie rano lub wieczorem oceń swój nastrój, wybierz kredkę o odpowiadającej mu barwie, po czym pokoloruj nią bieżący dzień w swoim kalendarzu.
Pod koniec tygodnia lub miesiąca przeanalizuj, jak zmieniały się kolory dni. Jeśli przez ponad tydzień twój nastrój określał kolor czarny, prawdopodobnie cierpisz na depresję.
Wprowadzenie
Gdyby kilka tygodni przed marcem 2020 r. ktoś oznajmił, że wkrótce większość ludzi na świecie nie będzie mogła opuszczać domów z powodu szalejącego wirusa, zapewne usłyszałby, że to wyjątkowo kiepski pomysł na scenariusz. A kiedy się przekonaliśmy, że to nie fikcja, a rzeczywistość, stało się jasne, że czeka nas pojedynek w samo południe z naszymi największymi lękami. Nikt nas nie ostrzegł ani nie poinstruował, jak postępować w takim przypadku, więc zamknęliśmy się w czterech ścianach i kryliśmy się w nich osamotnieni i przerażeni.
Jednym z powodów, dla których okazaliśmy się zupełnie nieprzygotowani na ten życiowy cios, było to, że nagle zostaliśmy zmuszeni do sprostania trudnym emocjom, niepewności, samotności, zmianom, frustracji i śmierci. Innymi słowy – smutnej rzeczywistości.
Nie zamierzam bawić się w gdybanie (już i tak uprawiamy je zbyt często, a niewiele nam z tego przychodzi), jednak bez wątpienia poradzilibyśmy sobie łatwiej, gdybyśmy stawili czoło faktom, a zwłaszcza własnej śmiertelności, nie tylko przed pandemią, ale w ogóle.
Fakty, o których mówię – w książce nazywam je wielką szóstką – powinniśmy wytatuować sobie w najbardziej widocznym miejscu na ciele, żeby nigdy nas nie zaskoczyły. Trzeba uczyć o nich w szkole (w sposób przystępny i przyjazny dzieciom). Rodziców należałoby pociągać do odpowiedzialności za to, że nie rozmawia się na ten temat w domu. Bo przecież chyba lepiej, aby powiedzieli nam łagodnie, lecz szczerze, że nasza rybka zmarła, i wyjaśnili, co to znaczy, niż udawali, że wybrała się na wakacje, prawda?
Oczywiście to nie tak, że nigdy w życiu nie słyszeliśmy o wielkiej szóstce. Bardziej chodzi o to, że wolimy za dużo o niej nie myśleć. No bo po co się denerwować i psuć sobie ładny dzień? Może nie chcemy spojrzeć prawdzie w oczy, gdyż obawiamy się, że odebrałoby nam to całą energię? Czy warto się wysilać, skoro nic nie trwa wiecznie? Po co się angażować, jeśli nic nie jest pewne? Jaki sens ma zaczynanie czegokolwiek, jeżeli wszystko może się skończyć w każdej sekundzie? Naturalnie doskonale zdajemy sobie sprawę, że wszystko się zmienia i kończy, że jesteśmy zdani tylko na siebie, a w końcu umrzemy i takie tam bla, bla, bla. Ale po co się w to wgłębiać, skoro jest tyle ciekawszych rzeczy na Netfliksie? Nasza kultura nie przepada za grzebaniem się w emocjach. Wolimy wepchnąć życiowe problemy do szafy, zamknąć ją na cztery spusty i zakopać klucz.
Niektórzy ludzie rozumują w ten sposób: „Nie wiem, w co ręce włożyć. Nie mam kiedy myśleć o umieraniu”. Próbujemy za wszelką cenę unikać nieprzyjemnych i bolesnych tematów, nie biorąc pod uwagę tego, że gdy rzeczywistość zapuka do naszych drzwi (a bez wątpienia to zrobi), przejedzie po nas niczym buldożer.
Już od dawna jesteśmy zbyt zajęci, by poświęcać czas na kłopotliwe fakty. Mamy napięte harmonogramy, nieprzekraczalne terminy i milion rzeczy do zrobienia, z których większość do niczego nie jest nam potrzebna. Ileż z tych terminów ustalamy sobie sami, bo potrzebujemy adrenaliny, chcemy mieć cel i czuć się ważni? Wszystko jest lepsze niż analizowanie własnych uczuć – rozpraszacze mile widziane.
Przed pandemią nie zwracaliśmy szczególnej uwagi na to, co się wokół nas dzieje. Tkwiliśmy z głową w cyberprzestrzeni i z nosem przyklejonym do ekranu. Za winowajcę można by uznać Microsoft Office. W informacjach o pakiecie 10 lat temu napisano: „Teraz miejsce pracy możesz wszędzie zabrać ze sobą”. To oznaczało koniec świata rzeczywistego, czasu dla siebie, możliwości znalezienia tego, co nas uszczęśliwia, przekonania się, jak chcemy przeżyć życie, czy poszukiwania jego sensu. Klątwa Microsoft Office się spełniła. Komputery towarzyszą nam w łóżku i kąpieli, na wakacjach i spacerach, podczas joggingu i jedzenia, w samolotach, pociągach, samochodach. Rejestrują narodziny dzieci i pogrzeby bliskich.
Mimo tych wszystkich urządzeń oszczędzających czas wciąż się spieszymy, bo musimy tyle nadgonić. Dlaczego nie zostawimy komputerom tego, do czego zostały stworzone, a sami nie zajmiemy się czymś przyjemniejszym, np. grą w Rummikuba, projektowaniem jurt czy czymkolwiek, co sprawia nam radość? Czemu to nie im wyznacza się nieprzekraczalne terminy? Z jakiej racji to my się wypalamy? Z pewnością jakiś sprytny programista dałby radę tak je zaprogramować, żeby to komputerom przepalały się kabelki.
Dziś to nie my mamy maszyny na każde zawołanie, lecz one nas. Cały czas tylko czekamy na piknięcie smartfona, żeby jak najszybciej piknąć w odpowiedzi. Przypomina to rodzaj osobliwej, niekończącej się rozgrywki tenisowej, w której umieramy z wycieńczenia z zerem punktów na koncie. W dodatku sami jesteśmy sobie winni. To my zgotowaliśmy sobie ten los. Utyskujemy, że nie mamy czasu dla siebie, a wybieramy życie w otoczeniu broni masowego rozproszenia.
Kiedy zdarzy nam się wyłączyć, natychmiast wpadamy w popłoch, że nikt nie wysyła nam powiadomienia i coś nas ominie. Wtedy głód rozproszenia uderza w nas najmocniej. A prawda wygląda tak, że boimy się mieć czas, bo zwyczajnie nie wiemy, co z nim zrobić. I nawet gdy narzekamy, że na nic nam go nie starcza, pędzimy od jednej rzeczy do drugiej w rekordowym tempie, a potem nie możemy się nadziwić, gdzie podziały się te miesiące i lata.