Jak trudne emocje niszczą twoje zdrowie - Tarquinio Cyril - ebook + książka

Jak trudne emocje niszczą twoje zdrowie ebook

Tarquinio Cyril

3,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Dlaczego tak często się zdarza, że mimo przestrzegania zaleceń lekarzy, stosowania odpowiedniej diety i zdrowego stylu życia doskwierają nam przewlekłe bóle i nawracające choroby?

Opierając się na wiedzy z zakresu psychologii, medycyny i neuronauk Cyril Tarquinio, profesor Uniwersytetu w Lorraine, ujawnia związek między dręczącymi nas chorobami a… historią naszego życia. Migreny, skurcze żołądka, bóle pleców, choroby układu krążenia, nowotwory – wszystkie te schorzenia są nie tylko fizycznym objawem zaburzeń w organizmie, lecz także sygnałem, że coś złego dzieje się w naszym umyśle.

• W jaki sposób emocje przeprogramowują nasze DNA?

• Jaki wpływ na nasz organizm mają traumy z dzieciństwa?

• Gdzie w naszym ciele gromadzą się niewidzialne ślady po urazach psychicznych?

• Jak odnaleźć w sobie naturalne lekarstwa na ból: miłość i przebaczenie?

• Co robić, gdy żadna terapia nie pomaga, a lekarze załamują ręce?

Na te i wiele innych pytań odpowie ci ta niezwykła książka, która zabierze cię w fascynującą podróż w głąb siebie i pozwoli ci zrozumieć prawdziwe znaczenie twoich dolegliwości oraz subtelne powiązania między umysłem a ciałem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 206

Oceny
3,5 (2 oceny)
1
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Przedmowa. Choroby przewlekłe

Przed­mowa

Cho­roby prze­wle­kłe

Aby doko­nać postę­pów w roz­woju medy­cyny, musie­li­śmy prze­stać trak­to­wać wie­dzę jak mono­lit. Przed Kar­te­zju­szem twier­dzono, że cier­pie­nie może pocho­dzić z dwóch źró­deł. Mogło nadejść z nieba, jako kara boska za grze­chy, lub mieć przy­czynę cał­kiem przy­ziemną – choćby nie­przy­ja­ciela zatru­wa­ją­cego naszą wodę tajem­ni­czym prosz­kiem. Kiedy Kar­te­zjusz opu­bli­ko­wał Roz­prawę o meto­dzie, otwo­rzy­li­śmy się na eks­pe­ry­menty myślowe i zro­zu­mie­li­śmy, że w obli­czu pro­blemu naj­pierw należy poszu­kać jego bez­po­śred­niej przy­czyny, a dopiero póź­niej włą­czyć ją w wyobra­że­nie o cało­ści. Dziś tkwimy w pułapce tego postępu. Kiedy pró­bu­jemy sto­so­wać myśle­nie sys­te­mowe, zgod­nie z któ­rym na dany sku­tek składa się kilka przy­czyn, odkry­wamy, że źró­dłem naszego bólu może być pre­sja śro­do­wi­ska, jakiej doświad­czy­li­śmy w prze­szło­ści, a nawet jedy­nie nasze prze­ko­na­nia na jej temat.

W okre­sie, gdy mózg dziecka roz­wija się z zawrotną pręd­ko­ścią, jak gąbka prze­siąka ono spe­cy­fiką swo­jego śro­do­wi­ska. Jeśli śro­do­wi­sko jest har­mo­nijne, dziecko znaj­duje w nim wszystko, czego potrze­buje do nie­za­kłó­co­nego roz­woju. Cza­sem mówi się o „łatwych” dzie­ciach, ale dzięki teo­rii przy­wią­za­nia wiemy już, że są takie za sprawą swo­jego oto­cze­nia.

Patrząc z tej ewo­lu­cyj­nej per­spek­tywy, odkry­wamy, że nie­pra­wi­dłowo ukształ­to­wane śro­do­wi­sko odci­ska na roz­wi­ja­ją­cym się mózgu wcze­sne piętno, które po latach może się obja­wić w postaci prze­wle­kłej cho­roby. Dobrą ilu­stra­cją tego zja­wi­ska jest głód, który pano­wał w 1943 roku w Lenin­gra­dzie. Woj­sko nazi­stow­skie oto­czyło mia­sto w trak­cie mor­der­czo ostrej zimy. Tem­pe­ra­tura spa­dła poni­żej pięć­dzie­się­ciu stopni Cel­sju­sza i ucieczka drogą mor­ską stała się nie­moż­liwa. W ciągu jed­nego roku śmierć ponio­sło osiem­set tysięcy osób. Mimo to osiem­dzie­siąt kobiet wydało na świat osiem­dzie­się­cioro dzieci. Do mia­sta powró­ciło życie, a dzieci doro­sły, jed­nak oka­zało się, że w wieku osiem­na­stu lat wszyst­kie cier­pią na zabu­rze­nia poznaw­cze i cho­rują na cukrzycę.

Jeśli zasto­su­jemy do tego pro­blemu line­arne rozu­mie­nie przy­czy­nowo-skut­kowe, roz­wią­za­nie jest pro­ste: aby u dzieci nie roz­wi­nęły się zabu­rze­nia, cię­żarne kobiety muszą się pra­wi­dłowo odży­wiać. Jest to nie­zbędne, ale zara­zem nie­wy­star­cza­jące, ponie­waż nie ma życia, które byłoby cał­kiem wolne od cier­pie­nia. Nawet „dobrze” uro­dzone dziecko może doświad­czać póź­niej zakłó­ceń niszy sen­so­rycz­nej1 spo­wo­do­wa­nych pro­ble­mami rodzi­ców: śmier­cią lub cho­robą jed­nego z nich, kon­flik­tem mał­żeń­skim, zabu­rze­niami ner­wi­co­wymi ojca lub matki naby­tymi w dzie­ciń­stwie, a także ubó­stwem, które spra­wia, że codzien­ność jest stre­su­jąca: „Lodówka jest pusta, każą nam się wypro­wa­dzić, nikt nam nie pomaga…”. Cier­pie­nie rodzi­ców, któ­rzy sami nie czują się bez­piecz­nie, a więc nie dają poczu­cia bez­pie­czeń­stwa dziecku, zabu­rza jego roz­wój. Około trze­ciego roku życia dziecko wkra­cza w świat słów i roz­wija się w oto­cze­niu wer­bal­nym wła­snej rodziny, sąsiedz­twa i kul­tury. Jeśli rodzice nie mieli moż­li­wo­ści zdo­być wykształ­ce­nia, będzie ono żyło w świe­cie ubo­gim w słowa. Roz­pocz­nie edu­ka­cję przed­szkolną z zaso­bem dwu­stu wyra­zów, pod­czas gdy dziecko z rodziny kul­ty­wu­ją­cej tra­dy­cje i posłu­gu­ją­cej się boga­tym słow­nic­twem będzie znało ich tysiąc. Zgad­nij­cie, które z nich będzie się lepiej uczyło. Grupa dys­po­nu­jąca dwu­stu sło­wami nie będzie rozu­miała pole­ceń. Upo­ko­rzone i nie­szczę­śliwe dzieci zaczną odbie­rać edu­ka­cję jako nie­usta­jącą prze­moc. Prze­wle­kły stres powo­duje wydzie­la­nie kor­ty­zolu, który zabu­rza dzia­ła­nie układu lim­bicz­nego, odpo­wia­da­ją­cego za pamięć i emo­cje, oraz nad­miar kate­cho­la­min, co pro­wa­dzi do cho­rób układu ser­cowo-naczy­nio­wego, takich jak aryt­mia czy nad­ci­śnie­nie. Wspo­mniane wyżej chro­niczne dys­funk­cje są wyni­kiem pro­ble­mów w roz­woju afek­tyw­nym i spo­łecz­nym. Kiedy około szó­stego roku życia dziecko wkra­cza w świat opo­wie­ści, docinki i dewa­lu­ujące uwagi wpły­wają nega­tyw­nie zarówno na jego mózg, jak i na krą­że­nie.

Poza tymi prze­wle­kłymi pro­ble­mami, które wpły­wają nega­tyw­nie na ciało, zda­rzają się trau­ma­tyczne prze­ży­cia roz­dzie­ra­jące duszę, takie jak gwałt, odrzu­ce­nie czy zawsty­dza­nie. Nie mogąc uze­wnętrz­nić zwią­za­nych z nimi uczuć, czło­wiek roz­pada się na dwie czę­ści: jedna usi­łuje uda­wać „nor­malną”, a druga cierpi w ukry­ciu.

Cyril Tarqu­inio pisze o tych – widocz­nych gołym okiem lub nie­do­strze­gal­nych – sytu­acjach, które nęka­jąc ciało i duszę, pro­wa­dzą do zabu­rzeń orga­nicz­nych lub psy­chicz­nych, któ­rych źró­dło tkwi w doświad­cze­niach z prze­szło­ści. Na szczę­ście oprócz ewo­lu­cjo­ni­stycz­nych roz­wa­żań ofe­ruje czy­tel­ni­kowi rów­nież towa­rzy­sze­nie w zdro­wie­niu. Zdol­ność do ponow­nego pod­ję­cia roz­woju po jego trau­ma­tycz­nym prze­rwa­niu jest nazy­wana rezy­lien­cją. To praw­dzi­wie banalne wyja­śnie­nie tego poję­cia, ale osoby doświad­cza­jące poznaw­czej opo­zy­cji ciała do duszy i spo­łe­czeń­stwa, czę­sto potrze­bują takiego uogól­nia­ją­cego rozu­mo­wa­nia. Wie­dzę można uszcze­gó­ło­wić w labo­ra­to­rium albo w publi­ka­cji nauko­wej, takiej jak praca dyplo­mowa czy spe­cja­li­styczny arty­kuł, co jest chwa­lebne, należy jed­nak rów­nież upo­wszech­niać infor­ma­cje, które mogą być uży­teczne dla prak­ty­ków – jak robi to Tarqu­inio w ramach wykła­dów na Uni­wer­sy­te­cie Lota­ryń­skim w Metzu oraz w Cen­tre Pierre Janet.

Wszystko, co żyje, roz­wija się: kli­mat, rośliny, zwie­rzęta i kon­dy­cja ludzka. Wszystko więc, co piszemy, to prawdy chwi­lowe. Kiedy pozo­sta­wiamy porzu­cone lub mal­tre­to­wane dziecko samo z jego pro­ble­mami, jest ono ska­zane na powta­rza­nie trau­ma­tycz­nych doświad­czeń, ale kiedy się nim zaopie­ku­jemy, wraca na ścieżkę roz­woju i nie musi już tego robić. Musimy jed­nak pamię­tać, że mózg, który we wcze­snym dzie­ciń­stwie jest nie­wia­ry­god­nie pla­styczny, z wie­kiem prze­staje taki być. Decy­denci poli­tyczni powinni więc umoż­li­wić nam wcze­sną inter­wen­cję. To dobre rów­nież dla kraju, ponie­waż na osobę, która cierpi z powodu zabu­rzeń psy­chicz­nych lub cho­rób prze­wle­kłych, wydaje się dużo publicz­nych pie­nię­dzy – a czło­wiek, który roz­kwita, roz­siewa wokół sie­bie szczę­ście.

Cyril Tarqu­inio w pro­stych sło­wach dzieli się z nami swoją huma­ni­styczną wie­dzą: możemy dzięki niej oddzia­ły­wać na oto­cze­nie, które oddzia­łuje na nas.

dr Boris Cyrul­nik sty­czeń 2022

Wprowadzenie

Wpro­wa­dze­nie

Pomimo ist­nie­ją­cych od dawna dowo­dów świat nauki długo zwle­kał z potwier­dze­niem hipo­tezy o nie­mal oczy­wi­stym wpły­wie nega­tyw­nych czy trau­ma­tycz­nych zda­rzeń na nasze zdro­wie. Bada­cze zain­te­re­so­wali się tą pro­ble­ma­tyką dopiero nie­dawno. Od kil­ku­na­stu lat powstaje coraz wię­cej publi­ka­cji doty­czą­cych tego, że trudne doświad­cze­nia prze­żyte w dzie­ciń­stwie i okre­sie doj­rze­wa­nia (od uro­dze­nia – a z pew­no­ścią nawet wcze­śniej – do osiem­na­stego roku życia) praw­do­po­dob­nie nie pozo­stają bez wpływu na nasze zdro­wie fizyczne i psy­chiczne w wieku doro­słym.

O tym, że ist­nieje zwią­zek mię­dzy minio­nymi prze­ży­ciami a pro­ble­mami psy­chicz­nymi w póź­niej­szym życiu, powszech­nie wia­domo od końca XIX wieku, czyli od początku roz­woju współ­cze­snej psy­cho­lo­gii. O wiele bar­dziej zaska­ku­jący jest fakt, że mię­dzy trudną prze­szło­ścią a cho­ro­bami prze­wle­kłymi, takimi jak scho­rze­nia układu ser­cowo-naczy­nio­wego, nowo­twory, chro­niczne bóle, cukrzyca, oty­łość i wszel­kiego rodzaju uza­leż­nie­nia, rów­nież może ist­nieć zależ­ność przy­czy­nowo-skut­kowa. Z ubo­le­wa­niem stwier­dzam, że współ­cze­sna medy­cyna nie­zbyt się tym inte­re­suje – co obu­rza tym bar­dziej, że cier­pią na tym pacjenci. Co gor­sza, wygląda na to, że trudne doświad­cze­nia i zma­ga­nie się z pro­ble­mami mogą zmniej­szać nasze szanse na dłu­gie życie. Cier­pimy więc podwój­nie! Znę­ca­nie się, brak uwagi, prze­moc słowna, prze­moc sek­su­alna (bądź nara­że­nie na nią), porzu­ce­nie lub życie w lęku przed porzu­ce­niem, prze­moc w szkole, ale także roz­wody, kon­flikty mię­dzy rodzi­cami, cho­roba jed­nego z nich, żałoba – to zbyt czę­sto lek­ce­wa­żone pro­blemy, które odbi­jają się na zdro­wiu fizycz­nym w doro­sło­ści.

Kiedy jed­nak idziemy do leka­rza, nie dostrzega on żad­nego związku mię­dzy dole­gli­wo­ściami, które nas do niego spro­wa­dziły, a naszymi doświad­cze­niami z prze­szło­ści. A prze­cież cho­roby chyba nie spa­dają z nieba! I to wszystko dzieje się w cza­sach, gdy domi­nu­jącą ide­olo­gią jest kult zdro­wia i dobro­stanu! W cza­sach, gdy nawet stół trak­tu­jemy jak aptekę: nie jemy już dla przy­jem­no­ści, ale dla zdro­wia! W cza­sach wysypu ezo­te­rycz­nych spo­so­bów tro­ski o swój dobro­stan, takich jak medy­ta­cje, spa­cery, przy­tu­la­nie drzew i post! W cza­sach, gdy wresz­cie zda­li­śmy sobie sprawę z proz­dro­wot­nego dzia­ła­nia odde­chu (by prze­ko­nać się o słusz­no­ści tego rewo­lu­cyj­nego pomy­słu, wstrzy­maj­cie oddech na dzie­sięć minut w obec­no­ści naj­lep­szej przy­ja­ciółki czy naj­lep­szego przy­ja­ciela, któ­rzy następ­nie potwier­dzą życio­dajne wła­ści­wo­ści oddy­cha­nia, ponie­waż wy naj­praw­do­po­dob­niej nie będzie­cie mogli tego zro­bić oso­bi­ście!). W cza­sach, gdy w tro­sce o zdro­wie fizyczne i psy­chiczne inte­re­su­jemy się wszyst­kim, co znaj­duje się poza nami, może nale­ża­łoby zain­te­re­so­wać się rów­nież tym, co nosimy w sobie: w naszej pamięci, a także w DNA.

Nasza prze­szłość oraz mniej­sze czy więk­sze trud­no­ści, z któ­rymi musie­li­śmy się zmie­rzyć, mają duży wpływ na naszą zdol­ność do zdro­wego życia, a także na jego prze­wi­dy­waną dłu­gość.

Ale czy jako doro­śli mamy na to wpływ? Ow­szem, pono­simy odpo­wie­dzial­ność za nasze czyny wobec przy­szłych poko­leń. W mediach wiele się mówi o kli­ma­cie i sta­nie, w jakim zosta­wimy Zie­mię naszym dzie­ciom. Nie­wąt­pli­wie nale­ża­łoby z rów­nym prze­ję­ciem zasta­na­wiać się nad kon­dy­cją psy­chiczną i zdro­wotną przy­szłych poko­leń, zwłasz­cza w świe­tle wycho­wa­nia, które im zaofe­ru­jemy, i spo­sobu, w jaki prze­żyją dzie­cięce i mło­dzień­cze lata. Nie wolno nam się zwal­niać od odpo­wie­dzial­no­ści, którą pono­simy jako rodzice i wycho­wawcy. Agre­sja, zanie­dba­nia, roz­sta­nia, zabu­rze­nia przy­wią­za­nia, prze­moc sek­su­alna wciąż zbyt rzadko tra­fiają na pierw­sze strony gazet.

Jakie przy­szłe poko­le­nia kształ­tu­jemy? Jaki kapi­tał gro­ma­dzimy lub trwo­nimy w kon­tek­ście zdro­wia fizycz­nego i psy­chicz­nego naszych wnu­ków? Czy jest to bagaż, który może mieć wpływ na ich mózg, a nawet gene­tykę? Czy wszystko jest z góry zapi­sane, czy też każdy z nas dys­po­nuje – choćby ich u sie­bie nie podej­rze­wał – zaso­bami, dzięki któ­rym może wyjść z trud­nych doświad­czeń mniej pokie­re­szo­wany, niż można by się spo­dzie­wać? Czy po wyj­ściu z pie­kła możemy mieć nadzieję na uzdro­wie­nie? W tej książce sta­ram się odpo­wie­dzieć na wszyst­kie powyż­sze pyta­nia. Zapra­szam was na inte­lek­tu­alną wędrówkę, dzięki któ­rej będzie­cie mogli lepiej zro­zu­mieć psy­cho­lo­gię czło­wieka i uświa­do­mić sobie, na jakim pozio­mie jest obec­nie dzie­dzina nauki, która ma nam tak wiele do zaofe­ro­wa­nia. Książka ta, w któ­rej wyniki badań prze­pla­tają się z oso­bi­stymi reflek­sjami, stwa­rza rów­nież oka­zję do zasta­no­wie­nia nad tym, jak ukształ­to­wały nas życie, wycho­wa­nie i nasi rodzice. Będę się jed­nak sta­rał wpra­wić was także w dobry humor, a kto wie, może nawet roz­śmie­szyć aneg­do­tami ilu­stru­ją­cymi – cza­sem uszczy­pli­wie, ale też z czu­ło­ścią i humo­rem – nie­które z poru­sza­nych zagad­nień. Nie można bowiem brać życia zbyt serio, zwłasz­cza że ono nas nie oszczę­dza!

1. Niedole okresu dzieciństwa: drobne bolączki i wielkie dramaty

1.

Nie­dole okresu dzie­ciń­stwa: drobne bolączki i wiel­kie dra­maty

Kto może z czy­stym sumie­niem powie­dzieć, że jego życie było jak długa, spo­kojna rzeka? Bez­tro­skie, pełne miło­ści, współ­czu­cia, życz­li­wo­ści i uśmie­chu? Z pew­no­ścią nikt na tej pla­ne­cie. To pyta­nie nikogo nie pozo­sta­wia obo­jęt­nym: przy­wo­łuje bowiem prze­szłość, utkaną z dobrych, ale rów­nież złych wspo­mnień.

Po ponad dwu­dzie­stu latach pracy psy­cho­te­ra­peu­tycz­nej mogę powie­dzieć, że nasz mózg ma nie­sa­mo­wite zdol­no­ści i zupeł­nie nie­ocze­ki­wane zasoby, które cza­sem mobi­li­zuje, żeby uciec pamię­cią od nega­tyw­nych wspo­mnień albo prze­pro­jek­to­wać je w taki spo­sób, by były dla nas akcep­to­walne. Kaso­wa­nie albo zmie­nia­nie wspo­mnień z momen­tów zwąt­pie­nia i cier­pie­nia z lat dzie­ciń­stwa, a może nawet wcze­śniej­szych, to sza­le­nie cie­kawe, a zara­zem jakże ludz­kie zja­wi­sko.

Wypieranie własnej historii, odcinanie się od siebie

Dla­czego nie­któ­rym oso­bom tak trudno po pro­stu przy­znać, że ich dzie­ciń­stwo było w naj­lep­szym razie skom­pli­ko­wane, a w naj­gor­szym sta­no­wiło ciąg powta­rza­ją­cych się traum? Czy jako doro­śli mie­li­by­śmy być z tego powodu nega­tyw­nie oce­niani? Czy mogli­by­śmy mieć pro­blemy lub odczu­wać dys­kom­fort w rela­cjach z rodzi­cami z powodu spo­sobu, w jaki ich postrze­gamy albo chcie­li­by­śmy postrze­gać? A może wywo­ła­łoby to w nas wewnętrzny kon­flikt, bo chcemy pozo­stać wobec nich lojalni? Kiedy oma­wiamy cier­pie­nia z dzie­ciń­stwa, w spo­sób nie­unik­niony iden­ty­fi­ku­jemy rów­nież ich spraw­ców lub osoby za nie odpo­wie­dzialne; trzeba przy­znać, że bar­dzo czę­sto są nimi nasi rodzice czy bli­scy. Oczy­wi­ście okres dzie­ciń­stwa to nie tylko rodzina: to rów­nież szkoła, grupy kole­żeń­skie, a ostat­nio także media spo­łecz­no­ściowe; kon­tek­stów, w któ­rych mogą powstać urazy, jest wiele. Nie­któ­rym okres ten upły­nął spo­koj­nie: bez prze­szkód, nęka­nia ze strony rówie­śni­ków w szkole lub poza nią, bez mar­gi­na­li­za­cji czy prze­mocy. Ale w przy­padku wielu ludzi było zupeł­nie ina­czej. I lata póź­niej, już jako doro­słych, wciąż ich to dotyka i nisz­czy, mimo wysił­ków, które pod­jęli, by uciec od ponu­rych wspo­mnień, a także zwią­za­nych z nimi osób i miejsc.

Wielu ludzi jed­nak uważa, że prze­szło­ścią nie warto się zaj­mo­wać. Po co wra­cać do cze­goś, czego i tak nie można już zmie­nić? Jeste­śmy doro­śli, nie ma potrzeby zadrę­czać się prze­szło­ścią, która nijak nie tłu­ma­czy ani tego, kim jeste­śmy, ani tego, kim będziemy jutro. Tacy ludzie sądzą więc, że aby żyć w wol­no­ści, wystar­czy zamknąć oczy na wła­sną histo­rię, nie ma bowiem żad­nego poważ­nego związku przy­czy­nowo-skut­ko­wego, który miałby wpływ na to, jakimi ludźmi są dzi­siaj.

Zgod­nie z tą kon­cep­cją mie­li­by­śmy rów­nież cał­ko­witą kon­trolę nad naszym życiem i nad tym, jacy jeste­śmy. Zawsze racjo­nalni, mie­li­by­śmy się kie­ro­wać wyłącz­nie logiką, a szczę­śliwe czy nieszczę­śliwe doświad­cze­nia, któ­rymi nazna­czona jest nasza prze­szłość, nijak by na nas nie wpły­wały. I nawet gdyby psy­cho­lo­go­wie przez przy­pa­dek mieli tro­chę racji, twier­dząc, że trau­ma­tyczne zda­rze­nia z dzie­ciń­stwa mają jakieś zna­cze­nie, wszystko i tak byłoby kwe­stią woli i siły cha­rak­teru. Zapewne każdy z nas ma wśród swo­ich krew­nych czy zna­jo­mych jedną lub wię­cej osób, które czę­sto oświad­czają wszem i wobec, że „nie wie­rzą w psy­cho­lo­gię”, że „całe to gada­nie o dzie­ciń­stwie to głu­poty, które nie trzy­mają się kupy”, albo że „dopóki się wie, czego się chce, można o to zawal­czyć i to osią­gnąć”. Czyżby więc wystar­czyła odro­bina chęci i siły cha­rak­teru, by pora­dzić sobie w życiu i dostać to, co naj­lep­szego ofe­ruje nam spo­łe­czeń­stwo? Co w takim razie powie­dzieć o tych, któ­rzy tego nie osią­gają? Czy są sła­bymi jed­nost­kami, pod­męż­czy­znami i pod­ko­bie­tami? Ozna­cza­łoby to, że każdy z nas jest wolny i cał­ko­wi­cie odpo­wie­dzialny za to, co robi i kim jest. Zapewne – jed­nak psy­cho­lo­gia od dawna wska­zuje, że ta kwe­stia jest nieco bar­dziej skom­pli­ko­wana, niż się wydaje.

Ludzka psychika bynajmniej nie jest racjonalna

Przyj­rzyjmy się powyż­szemu stwier­dze­niu. Gdyby nasza psy­chika była racjo­nalna, psy­cho­lo­go­wie byliby potrzebni tylko „waria­tom” i ludziom „sła­bym”. Wyrazy naj­głęb­szego podziwu dla osób mają­cych taką wizję świata. Jest ona do tego stop­nia pozba­wiona niu­an­sów oraz tak żało­śnie pro­stacka, śmieszna i styg­ma­ty­zu­jąca, że aż fascy­nu­jąca! Zgod­nie z nią ludzka psy­chika i spo­łe­czeń­stwo byłyby niczym oparte na sys­te­mie zero-jedyn­ko­wym kom­pu­tery. Ludzie dzie­li­liby się na dobrych i złych, sil­nych i sła­bych, ład­nych i brzyd­kich, bar­dziej i mniej inte­li­gent­nych. Och, gdyby tylko ludzka psy­chika rzą­dziła się tak pro­stymi i logicz­nymi pra­wami! Psy­cho­lo­go­wie potra­ci­liby pracę i cała pro­fe­sja mogłaby odejść do lamusa.

Histo­ria ludz­ko­ści poka­zuje jed­nak, jak bar­dzo nasze zacho­wa­nia są nie­ra­cjo­nalne, nie­prze­wi­dy­walne i czę­sto deter­mi­no­wane siłami i pro­ce­sami, które cał­ko­wi­cie wymy­kają się naszej kon­troli i wszel­kim zało­że­niom. Jak na przy­kład prze­wi­dzieć zacho­wa­nie męża, który z dnia na dzień, choć nic na to nie wska­zy­wało, posta­na­wia zgwał­cić, a następ­nie zadźgać wła­sną żonę? Kilka lat temu pro­wa­dzi­łem tera­pię męż­czy­zny (46 lat, sta­no­wi­sko kie­row­ni­cze w luk­sem­bur­skiej fir­mie), który nie potra­fił sobie pora­dzić z uza­leż­nie­niem od gier, co z cza­sem zaczęło zagra­żać rów­no­wa­dze finan­so­wej jego pat­chwor­ko­wej rodziny i nie­uchron­nie zabu­rzało spo­kój w związku. Męż­czy­zna nie wyka­zy­wał żad­nych cech psy­cho­pa­to­lo­gicz­nych i ni­gdy nie pre­zen­to­wał szcze­gól­nie agre­syw­nych zacho­wań, zwłasz­cza wobec swo­jej żony. Ale pew­nego dnia kobieta oświad­czyła mu, że odcho­dzi, że zwią­zała się z kimś innym i że uczu­cie, któ­rym darzyła męża, wyga­sło przez cią­głe kłót­nie. Kilka dni po tym strasz­nym obwiesz­cze­niu w rubryce kry­mi­nal­nej lokal­nej gazety poja­wiła się wzmianka o mor­der­stwie z uży­ciem noża, po któ­rej prze­czy­ta­niu mój pacjent zabił wła­sną żonę w oko­licz­no­ściach rodem z hor­roru.

Powie­cie, że to wyjąt­kowa sytu­acja? Że ten czło­wiek od początku był sza­leń­cem i poten­cjal­nym mor­dercą? Oczy­wi­ście musimy szu­kać podob­nych wytłu­ma­czeń, bo ina­czej musie­li­by­śmy w głębi serca uznać, że my rów­nież jeste­śmy zdolni do takich czy­nów oraz że wbrew pozo­rom wystar­czyłby dro­biazg, by uczy­nić z nas poten­cjal­nych zabój­ców. W psy­cho­lo­gii zja­wi­sko roz­po­zna­wa­nia w dru­giej oso­bie jakie­goś aspektu sie­bie nazywa się iden­ty­fi­ka­cją. Pro­ces iden­ty­fi­ka­cji może być pozy­tywny, dowar­to­ścio­wu­jący i bar­dzo sty­mu­lu­jący: kiedy utoż­sa­miamy się z cha­ry­zma­tycz­nymi lide­rami, wybit­nymi spor­tow­cami czy boha­te­rami. Może być też jed­nak wysoce desta­bi­li­zu­jący, jeśli odnosi się do mor­der­ców, pedo­fi­lów czy spraw­ców prze­mocy sek­su­al­nej. Dla­tego nasz mózg szybko wyszu­kuje cechy, które unie­moż­li­wią nam utoż­sa­mie­nie się z tymi oso­bami. W ten spo­sób działa mecha­nizm obronny, dzięki któ­remu myślimy, że nie jeste­śmy w żad­nym wypadku zdolni do takich nik­czem­no­ści. Myślimy więc, że tam­ten pacjent musiał mieć jakieś pro­blemy psy­chiczne – pew­nie pił albo sam doświad­czył prze­mocy w dzie­ciń­stwie. Musimy się chro­nić i, na ile to moż­liwe, utwier­dzać w prze­ko­na­niu o przy­zwo­ito­ści naszej kon­struk­cji psy­chicznej oraz o tym, że w prze­ci­wień­stwie do spraw­ców jeste­śmy dobrymi ludźmi poza wszel­kimi podej­rze­niami.

Jeśli jed­nak takie sytu­acje doty­czą tylko jed­no­stek zabu­rzo­nych psy­chicz­nie, to jak wyja­śnić Holo­kaust i inne masa­kry na prze­strzeni całej histo­rii – także te współ­cze­sne – które dopro­wa­dziły do eks­ter­mi­na­cji całych grup etnicz­nych i innych spo­łecz­no­ści? Czy rze­czy­wi­ście przy­czyną są wyłącz­nie zabu­rzone jed­nostki, czy są to efekty jakie­goś zaraź­li­wego obłędu? Odpo­wiedź wcale nie jest taka oczy­wi­sta. A co jeśli wszy­scy jeste­śmy spad­ko­bier­cami okrop­no­ści, jakich dotych­czas dopu­ściła się ludz­kość? Co, gdyby się oka­zało, że potrzeba nie­wiele, by każdy z nas prze­szedł na ciemną stronę mocy? Przy­po­mnijmy sobie prace słyn­nego ame­ry­kań­skiego psy­cho­loga Stan­leya Mil­grama2 (we Fran­cji stał się on znany za sprawą filmu Hen­riego Ver­neu­ila Tysiąc miliar­dów dola­rów z 1982 roku z Patric­kiem Dewa­ere), który po dru­giej woj­nie świa­to­wej wyka­zał, że tak naprawdę każdy z nas potrafi z zimną krwią zabić nie­winną istotę, jeśli tylko dosta­nie roz­kaz i kilka dola­rów. Celem zre­ali­zo­wa­nego przez niego w latach 1961–1963 eks­pe­ry­mentu było spraw­dze­nie, czy czło­wiek jest w sta­nie wyko­ny­wać roz­kazy sprzeczne z wła­sną moral­no­ścią. Uczest­nicy sądzili, że biorą udział w bada­niach na temat nauki i pamięci. Zostali popro­szeni o zada­wa­nie pytań obcej oso­bie. Kiedy ta nie znała odpo­wie­dzi na pyta­nie, mieli ją uka­rać impul­sem elek­trycz­nym w zakre­sie od 15 do 450 wol­tów, zwięk­sza­nym za każ­dym razem o 15 wol­tów. Kiedy zada­jący pyta­nia zwle­kał z zaapli­ko­wa­niem impulsu elek­trycz­nego, włą­czał się nad­zo­ru­jący bada­nie (repre­zen­tu­jący auto­ry­tet), który kie­ro­wał do niego pro­ste uwagi w stylu „eks­pe­ry­ment wymaga, żebyś to zro­bił”, nie sto­su­jąc żad­nej innej pre­sji. Sie­dzący naprze­ciw prze­py­ty­wany uda­wał – ponie­waż tak naprawdę nie raził go oczy­wi­ście żaden prąd – że krzy­czy z bólu, i bła­gał o prze­rwa­nie doświad­cze­nia. Powsta­wał dyle­mat: oszczę­dzić „ucznia” i oka­zać nie­po­słu­szeń­stwo czy wyko­nać pole­ce­nie, ryzy­ku­jąc, że się go zabije. Wyniki były tyleż nie­ocze­ki­wane, co prze­ra­ża­jące: pra­wie 65% bada­nych posu­nęło się do zaapli­ko­wa­nia śmier­tel­nego impulsu 450 wol­tów. Przed eks­pe­ry­mentem psy­chia­trzy zakła­dali, że tak wysoki impuls zasto­suje jeden na tysiąc uczest­ni­ków. Badani, któ­rzy posu­nęli się do zasto­so­wa­nia impulsu elek­trycz­nego o śmier­tel­nym napię­ciu, niczym się od nas nie róż­nili. Jak stwier­dziła Han­nah Arendt po zakoń­cze­niu dru­giej wojny świa­to­wej, sprawcy nazi­stow­skich zbrodni nie byli bar­dziej sza­leni, bar­dziej żądni krwi czy okrut­niejsi od innych ludzi. Tak naprawdę bowiem nie jeste­śmy do końca panami wła­snych zacho­wań, a spora część ludz­kiej natury wymyka się logicz­nemu rozu­mo­wa­niu. Oso­bom, które mają wra­że­nie, że kon­tro­lują wła­sne życie, oczy­wi­ście trudno to zaak­cep­to­wać. To prze­ko­na­nie jest jed­nak ilu­zją, nawet jeśli wciąż mocno się nas trzyma.

Idealni rodzice

Nasi rodzice – a także rodzice, któ­rymi stali się nie­któ­rzy z nas – postę­po­wali ze swo­imi dziećmi naj­le­piej, jak potra­fili, wkła­da­jąc w to całe serce. Taka jest prawda, w zasa­dzie dość straszna, co wyka­żemy na dal­szych stro­nach tej książki. Bo nawet jeśli rodzi­com daleko do dosko­na­ło­ści, jeśli ich metody wycho­waw­cze pozo­sta­wiają wiele do życze­nia, jeśli są źli – to są źli całym ser­cem i mimo całej swo­jej miło­ści. Dowo­dem tej oczy­wi­stej tra­ge­dii jest fakt, że gabi­nety psy­cho­lo­giczne są dziś oble­gane jak ni­gdy dotąd. Wciąż wypeł­niają się cier­pią­cymi pacjen­tami, któ­rzy przy­cho­dzą, by opo­wia­dać o sobie i swo­ich pro­ble­mach oraz o dra­ma­tach, jakich doświad­czyli w dzie­ciń­stwie i okre­sie doj­rze­wa­nia. Wielu oso­bom trudno jed­nak przyjść na psy­cho­te­ra­pię i opo­wia­dać o tych przy­krych doświad­cze­niach. Mają poczu­cie, że postę­pu­jąc w ten spo­sób, zdra­dzają wła­snych rodzi­ców. Ojca, matkę, dziadka, bab­cię, brata czy sio­strę, któ­rzy prze­cież zda­wali się ich kochać. Ale trzeba sobie uświa­do­mić, jak było naprawdę. Od dawna nie wszystko działa pra­wi­dłowo, od dawna coś im prze­szka­dza żyć peł­nią doro­słego życia czy po pro­stu być szczę­śli­wymi. I to wła­śnie każe nam wró­cić do tej z pozoru zamknię­tej prze­szło­ści.

Bar­dzo nie­wiele osób może się pochwa­lić tym, że w swoim dzie­ciń­stwie zaznało wyłącz­nie rado­ści, szczę­ścia i obfi­to­ści. Praw­do­po­dob­nie nato­miast wszy­scy marzy­li­śmy o takim dzie­ciń­stwie, spę­dzo­nym pod opieką tro­skli­wych rodzi­ców, któ­rzy ni­gdy nie popeł­niają błę­dów: ani jed­nego nie­po­trzeb­nego słowa, totalna dys­po­zy­cyj­ność, nie­za­wodna życz­li­wość, sta­bilny nastrój, uśmiech zawsze na twa­rzy i kocha­jące otwarte ramiona, zawsze gotowe przy­jąć i uści­snąć swoje lato­ro­śle. Ozna­cza­łoby to nie tylko zaspo­ko­je­nie wszyst­kich naszych potrzeb, ale wręcz ich prze­wi­dy­wa­nie. Dosko­nałe wyży­wie­nie, dosko­nała higiena, dosko­nały dom dla dosko­nałych, czy­stych i oczy­wi­ście inte­li­gent­nych dzieci. Dzieci, któ­rym pod­czas zabaw w ogro­dzie do butów nie lepi­łaby się zie­mia i któ­rych spodnie by się nie bru­dziły. Nie mówiąc o lśnią­cych blond wło­sach, zawsze nie­na­gan­nie uło­żo­nych mimo wia­tru i zajęć spor­to­wych. Takie „per­fek­cyjne wycho­wa­nie” wbrew wszel­kim ocze­ki­wa­niom mogłoby się jed­nak oka­zać szko­dliwe. Jeżeli ide­alni rodzice potra­fią wszystko prze­wi­dzieć i zapo­biec wszel­kim trud­no­ściom, dzieci nie mają potrzeby mobi­li­zo­wać żad­nych wła­snych zaso­bów adap­ta­cyj­nych, a co za tym idzie, radzić sobie z nie­do­god­no­ściami, fru­stra­cjami czy małymi i dużymi wyzwa­niami, jakie życie sta­wia przed każ­dym z nas. W dodatku w tym per­fek­cyj­nym świe­cie wszystko musia­łoby być nie­ska­zi­tel­nie czy­ste, a dom byłby wolny od wszel­kich wiru­sów i bak­te­rii. Byłby to świat ide­alny, który tak naprawdę nie ist­nieje.

Bo pew­nego dnia te doro­słe już dzieci muszą, jak każe oby­czaj, opu­ścić swoje rodziny, choćby po to, by zacząć stu­dia… oczy­wi­ście na reno­mo­wa­nej uczelni. I tutaj zacząłby się dra­mat. Biedni ide­alni mło­dzi doro­śli wyru­szy­liby na pod­bój świata… i ich życie zakoń­czy­łoby się tuż za rogiem, gdzie zna­le­ziono by ich ide­alne zwłoki. Pole­gliby o kilka metrów odda­leni od swo­jego ide­ału, pozba­wieni szans na prze­ży­cie w oto­cze­niu, które można posą­dzać o wszystko, tylko nie o dosko­na­łość. Zgi­nę­liby przede wszyst­kim z przy­czyn bio­lo­gicz­nych, ponie­waż ich układ odpor­no­ściowy ni­gdy nie byłby wcze­śniej sty­mu­lo­wany do obrony. Orga­nizm, który chro­niono przed wszyst­kim, nie byłby w sta­nie zaadap­to­wać się do funk­cjo­no­wa­nia w oto­cze­niu wiru­sów i bak­te­rii. I tak, nie domknąw­szy jesz­cze wali­zek, z któ­rymi mieli opu­ścić rodzi­ców i swoje ide­alne życie, poumie­ra­liby, ponie­waż ich ciała nie potra­fi­łyby wal­czyć z pato­ge­nami. A gdyby dziw­nym tra­fem oparli się ata­kom wiru­sów i cho­rób, pole­gliby na pla­nie psy­cho­lo­gicz­nym. Te nie­szczę­sne dzieci musia­łyby się wresz­cie zmie­rzyć z oto­cze­niem spo­łecz­nym i uru­cho­mić swoje zasoby psy­cho­lo­giczne, zarzą­dzać inte­rak­cjami z innymi: kon­flik­tami, odrzu­ce­niem, prze­mocą, fru­stra­cją, wszyst­kim tym, co w grun­cie rze­czy cha­rak­te­ry­zuje sto­sunki mię­dzy­ludz­kie, z czym jed­nak one ni­gdy się nie kon­fron­to­wały. Jeśli więc nie zabra­łyby ich z tego świata wirusy i cho­roby, cze­ka­łyby je izo­la­cja, depre­sja, a w końcu samo­bój­stwo.

Ide­alni rodzice to tak naprawdę kosz­mar, któ­rego nie należy życzyć nikomu, ponie­waż ich dzia­ła­nia sta­no­wią anty­tezę całego pro­cesu adap­ta­cyj­nego. Tym­cza­sem pro­cesy przy­sto­so­waw­cze są nie­od­łączną czę­ścią czło­wie­czeń­stwa, ponie­waż nasz orga­nizm, ciało i mózg od zamierz­chłych cza­sów zorien­to­wane są na jeden cel, a jest nim wła­śnie adap­ta­cja. Doty­czy to zarówno całego gatunku, jak i wyjąt­ko­wych jed­no­stek, któ­rymi jeste­śmy. Jeśli oto­cze­nie prze­sad­nie dosto­so­wuje się do nas, nastę­puje swego rodzaju regres naszych kom­pe­ten­cji psy­cho­lo­gicz­nych i w efek­cie możemy nie być w sta­nie podo­łać wyzwa­niom, jakie życie nie­uchron­nie przed nami sta­wia albo postawi w przy­szło­ści. Oczy­wi­ście odwrotna sytu­acja – zbyt wyma­ga­jące śro­do­wi­sko naje­żone trud­no­ściami i prze­szko­dami, któ­rymi musimy nie­ustan­nie sta­wiać czoła – rów­nież nie jest dla nas dobre. Można jed­nak powie­dzieć, że – poza wyjąt­ko­wymi przy­pad­kami – zbyt duże dosto­so­wa­nie do nas oto­cze­nia zabu­rza nasze zdol­no­ści adap­ta­cyjne i naj­czę­ściej pro­wa­dzi do nie­szczę­ścia.

Kompleks Harry’ego Pottera albo jak ukryć przemoc

Nawet wytwór­nia Disneya ni­gdy nie odwa­żyła się wypro­du­ko­wać filmu opar­tego na histo­rii o ide­al­nej rodzi­nie. Kró­lewna Śnieżka, Mała Syrenka, Śpiąca Kró­lewna i wiele innych pro­duk­cji są wszak opo­wie­ściami o boha­te­rach, któ­rych życie nie oszczę­dzało. By się­gnąć do now­szych postaci – Harry Pot­ter, boha­ter Joan K. Row­ling, rów­nież słono zapła­cił za swoją sławę. Przy­po­mnijmy, że pokój, w któ­rym chłopca czę­sto zamy­kano na klucz, był tak naprawdę peł­nym pają­ków schow­kiem pod scho­dami z okra­to­wa­nym przez wujka okien­kiem i klapką w drzwiach słu­żącą do poda­wa­nia posił­ków. A do tego był ujmu­jący kuzyn Dudley, który trak­to­wał Harry’ego jak worek tre­nin­gowy. Chłopca uznano za bez­war­to­ścio­wego i po pro­stu odma­wiano mu prawa do ist­nie­nia. A kiedy Dur­sleyów odwie­dzali „ważni goście”, miał pozo­sta­wać w swoim „pokoju” i uda­wać, że go nie ma. Przy­po­mnijmy, że rodzina nazy­wała go „mizer­nym”, „kar­ło­wa­tym”, „nie­zno­śnym kłam­czu­chem” i „cię­ża­rem”.

Boha­ter cyklu Row­ling raczej nie miał dobrego startu w życie. Oczy­wi­ście Harry Pot­ter jest tak naprawdę cza­ro­dzie­jem, który prze­żywa nie­zwy­kłe przy­gody w fan­ta­stycz­nym świe­cie, ale czy ten boha­ter­ski chło­piec nie jest w grun­cie rze­czy po pro­stu strau­ma­ty­zo­wa­nym dziec­kiem, któ­rego życie nie oszczę­dzało? Naj­waż­niej­szym ele­men­tem tej „trau­ma­tycz­nej bajki” jest zapewne fakt, iż nasz młody boha­ter jako nie­mowlę w strasz­nych oko­licz­no­ściach stra­cił rodzi­ców i został umiesz­czony w nie­chęt­nej mu rodzi­nie zastęp­czej. To wła­śnie ten kon­tekst osta­tecz­nie dopro­wa­dził do fan­ta­sma­go­rii: stwo­rze­nia wyobra­żo­nego świata, dzięki któ­remu chło­piec mógł pora­dzić sobie z nie­moż­liwą do zaak­cep­to­wa­nia rze­czywistością. Praw­dziwa sytu­acja Harry’ego została zastą­piona zacza­ro­wa­nym, baśnio­wym uni­wer­sum, ukry­wa­ją­cym przed czy­tel­ni­kami, jak i przed samymi boha­terami, okrutną, bru­talną rze­czywistość, w któ­rej dzieci są drę­czone i doświad­czają traum.

Harry’ego Pot­tera nikt nie postrzega jako mal­tre­to­wa­nego dziecka. Wręcz prze­ciw­nie. Świad­czą o tym całe poko­le­nia czy­tel­ni­ków, któ­rzy się z nim utoż­sa­miają; któ­rzy chcą być jak on i nale­żeć do Gryf­fin­doru, naj­sza­cow­niej­szego skrzy­dła dzie­cię­cego szpi­tala psy­chia­trycz­nego o nazwie Hogwart. To dość dobrze potwier­dza naszą zdol­ność do prze­kształ­ca­nia i upięk­sza­nia rze­czy­wi­sto­ści, którą trudno nam zaak­cep­to­wać. Bar­dzo chcie­li­by­śmy mieć takie moce jak Harry i tak jak on umieć ucie­kać od bru­tal­no­ści i cier­pień, które spo­ty­kają nas w życiu. Powszechna sym­pa­tia czy­tel­ni­ków do tej postaci uka­zuje, jak wielką mamy skłon­ność do fan­ta­zjo­wa­nia na temat naszego dzie­ciń­stwa. Kiedy opo­wia­damy sobie wła­sną histo­rię, kiedy wra­camy do niej myślami, to tak naprawdę fan­ta­zju­jemy. Czę­sto te nasze fan­ta­zje są jak bajki na dobra­noc: róż­nią się cał­ko­wi­cie od tego, co prze­ży­li­śmy naprawdę. Żeby nasza histo­ria miała ręce i nogi, zapo­mi­namy, zmie­niamy, uzu­peł­niamy, ukry­wamy i wymy­ślamy jej różne aspekty. To, co mówimy o naszym dzie­ciń­stwie, jest więc stwo­rzoną przez nas opo­wie­ścią, dzięki któ­rej staje się ono moż­liwe do znie­sie­nia.

Na Harry’ego Pot­tera można by więc patrzeć jako na strau­ma­ty­zo­wa­nego chłopca zamknię­tego w swo­ich uro­je­niach, w świe­cie wyobraźni, co suge­ro­wa­łoby skłon­ność do para­noi i dyso­cja­cji. Ale nic z tych rze­czy. W świa­do­mo­ści zbio­ro­wej jest on i pozo­sta­nie współ­cze­snym boha­te­rem, zdol­nym prze­ciw­sta­wić się złu i posia­da­ją­cym magiczne moce, któ­rych wszy­scy mu zazdrosz­czą. Skoro potra­fimy prze­ina­czyć prawdę o rze­czywistości Harry’ego, by zro­bić z niego super­bo­ha­tera, to rów­nie łatwo zasto­su­jemy podobną stra­te­gię w sto­sunku do sie­bie, by nasze życie było dla nas łatwiej­sze do znie­sie­nia. Wszy­scy postę­pu­jemy z boha­te­rem Row­ling tak, jak z wła­snym życiem. Było ono, nawet dla tych naj­mniej doświad­czo­nych spo­śród nas, pełne trud­nych czy wręcz trau­ma­tycz­nych chwil. Innymi słowy, nie oszczę­dzało nas. Jed­nych tylko tro­chę pohuś­tało na wer­te­pach, inni prze­żyli trzę­sie­nie ziemi. Oczy­wi­ście nie można porów­ny­wać tych dwóch sytu­acji, ale co cie­kawe, obie one mają pewne cechy wspólne.

Uznanie traumy psychicznej wciąż wzbudza opory

Jedną z licz­nych zasług Sig­munda Freuda jest to, że jako pierw­szy usta­lił zwią­zek zabu­rzeń psy­chicz­nych swo­ich pacjen­tek z trau­ma­tycz­nymi zda­rze­niami w ich życiu. Już w okre­sie pisa­nia swo­ich pierw­szych prac Freud spo­tkał się z pro­ble­ma­tyką traumy sek­su­al­nej i twier­dził – chwała mu za to – że może być ona wyni­kiem pro­ce­sów czy­sto psy­chicz­nych. Doświad­cze­nie prze­mocy, a zwłasz­cza prze­mocy sek­su­al­nej, miało być głów­nym powo­dem poja­wie­nia się w wieku doro­słym ner­wicy histe­rycz­nej3: zabu­rze­nia „mod­nego” pod koniec XIX wieku. Co istotne, w 1897 roku Freud cał­ko­wi­cie zre­wi­do­wał to sta­no­wi­sko, uzna­jąc, że opo­wie­ści pacjen­tek to tylko wytwory ich fan­ta­zji, uznał bowiem, że przy­ta­czane przez nie sceny wyko­rzy­sta­nia sek­su­al­nego w dzie­ciń­stwie nie mogą być praw­dziwe. Austriacki mistrz był prze­ko­nany, że są one pro­duk­tem ich wyobraźni; od tego czasu rów­nież jego następcy psy­cho­ana­li­tycy prze­stali wie­rzyć wyzna­niom pacjen­tów. W całym XX wieku odgry­wano więc smutną kome­dię: dzieci, mło­dzież i doro­śli zwie­rzali się ze swo­ich nie­szczęść i doświad­czo­nych w dzie­ciń­stwie nad­użyć sek­su­al­nych pro­fe­sjo­na­li­stom, któ­rzy cał­kiem jaw­nie stwier­dzali, że są to tylko wytwory ich wyobraźni, w naj­lep­szym wypadku fan­ta­zje, któ­rych źró­dło należy zba­dać – ale wia­domo, że leży ono w nie­świa­do­mych pra­gnie­niach pacjen­tów. Ofiary cier­piały więc podwój­nie: nie tylko znę­cano się nad nimi w dzie­ciń­stwie, ale w dodatku w lecz­ni­cach, w któ­rych miały zostać wysłu­chane i otrzy­mać pomoc, nikt nie wie­rzył ich sło­wom. Możemy sobie wyobra­zić, jak bar­dzo tą głu­pią, godną potę­pie­nia teo­rią psy­cho­ana­liza przy­czy­niła się do utrzy­my­wa­nia w nieświa­domości ogrom­nych szkód, jakie wyrzą­dza prze­moc sek­su­alna, zwłasz­cza gdy ma ona miej­sce w dzie­ciń­stwie. Alice Mil­ler w swo­jej książce Znie­wo­lone dzie­ciń­stwo wytknęła ten błąd naj­wy­bit­niej­szym psy­cho­ana­li­ty­kom i dowio­dła, że taki pogląd nie może pomóc oso­bom, które w dzie­ciń­stwie doznały traumy sek­su­al­nej i fizycz­nej. „Czy lęki pacjenta, nad któ­rym znę­cano się we wcze­snych latach życia, można tłu­ma­czyć stłu­mio­nym popę­dem, nie inte­re­su­jąc się tym, jak w rze­czy­wi­sto­ści wyglą­dało jego dzie­ciń­stwo?”4. Mil­ler zarzu­ciła psy­cho­ana­li­zie bycie „prze­szkodą” zamy­ka­jącą ofie­rze dostęp do odczu­wa­nych emo­cji – prze­ra­że­nia, nie­na­wi­ści, poczu­cia bez­rad­no­ści – zwią­za­nych z trau­ma­tycz­nymi wyda­rze­niami w jej życiu. Ale dwa naj­cel­niej­sze i naj­po­waż­niej­sze zarzuty autorki wobec psy­cho­ana­li­ty­ków doty­czą ich bycia współ­win­nymi „czar­nej peda­go­giki”, pole­ga­ją­cej na pod­po­rząd­ko­wa­niu – siłą, jeśli trzeba – dziecka woli doro­słego oraz na zmo­wie mil­cze­nia, która jesz­cze nie­dawno ota­czała temat mal­tre­to­wa­nia i wyko­rzy­sty­wa­nia sek­su­al­nego dzieci: „Dopóki ana­li­tyk broni teo­rii, które ukry­wają oczy­wi­ste nad­uży­cia i im zaprze­czają, dopóty unie­moż­li­wia on uświa­do­mie­nie sobie tych nad­użyć zarówno swoim pacjen­tom, jak i spo­łe­czeń­stwu. Przy­czy­nia się do zbio­ro­wego wypar­cia zja­wi­ska, któ­rego skutki doty­kają bez­po­śred­nio każ­dego z nas”.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Według dr Borisa Cyrul­nika nisza sen­so­ryczna to naj­bliż­sze śro­do­wi­sko, z któ­rym dziecko wcho­dzi w inte­rak­cje poprzez zmy­sły. Zubo­że­nie tego kon­taktu powo­duje brak poczu­cia bez­pie­czeń­stwa i wpływa nega­tyw­nie na roz­wój dziecka. Zob. M. Anaut, B. Cyrul­nik, Résilience. De la recher­che à la pra­ti­que, Odile Jacob, 2014, s. 39–52 (przyp. red.). [wróć]

S. Mil­gram, Psy­cho­lo­gi­cal Maps of Paris, w Envi­ron­men­tal Psy­cho­logy: People and Their Phy­si­cal Set­tings, ed. H.M. Pro­shan­sky, W.H. Ittel­son, L.G. Rivlin, 2nd ed., New York: Holt, Rine­hart & Win­ston, 1976. [wróć]

Współ­cze­śnie ter­min ten jest uży­wany głów­nie w kon­tek­ście histo­rycz­nym lub w mowie potocz­nej, a w jego miej­sce poja­wiły się inne jed­nostki dia­gno­styczne. Patrz: E.H. Rey­nolds, Hyste­ria, conver­sion and func­tio­nal disor­ders: a neu­ro­lo­gi­cal con­tri­bu­tion to clas­si­fi­ca­tion issues, „Bri­tish Jour­nal of Psy­chia­try” 2012, z. 201(4), s. 253–254 (przyp. red.). [wróć]

Cytaty z K. Mil­ler, Znie­wo­lone dzie­ciń­stwo, w tłu­ma­cze­niu wła­snym (przyp. tłum.). [wróć]