Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
11 osób interesuje się tą książką
Zachowaj spokojny umysł i zwiększ swoją efektywność w pracy i nauce!
Ten poradnik udostępnia zestaw przystępnych, naukowo opracowanych strategii, które pokazują, że droga do bardziej spokojnego życia, jak również większej produktywności, biegnie bezpośrednio przez wyciszenie.Jego autor wyjaśnia, w jaki sposób cyfrowy świat nas drenuje, i podpowiada, co możemy zrobić, by zniwelować ukryte źródła stresu, które obciążają nas na co dzień. ChrisBailey nauczył się świadomie wybierać świat analogowy, stosować „posty stymulacyjne”, wykorzystywać naukę o „delektowaniu się”, by stać się bardziej skupionym i obecnym oraz relaksować się bez poczucia winy. Pokazuje, w jaki sposób my też możemy odzyskać spokój. W niespokojnym świecie inwestowanie w wyciszenie może być najlepszą strategią produktywności.
Gdy poznasz proste sposoby na pokonanie lęku, nie tylko poczujesz się bardziej komfortowo we własnym umyśle, ale również zbudujesz głębszy, bardziej ekspansywny magazyn energii, z którego będziesz czerpać przez cały dzień. Dążenie do spokoju ostatecznie prowadzi do tego, że stajemy się bardziej zaangażowani, skupieni i rozważni – co czyni nas bardziej zadowolonymi z naszego życia. A ponieważ spokój oszczędza czas, czyniąc nas bardziej wydajnymi, nie musimy nawet czuć się winni z powodu czasu, który poświęcamy na inwestowanie w spokój.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 295
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Mojej rodzinie
Jesteś niebem. Wszystko inne to tylko pogoda.
– Pema Chödrön
Nie planowałem pisania tej książki. Kika lat temu popadłem w stan głębokiego wypalenia, a krótko potem przeżyłem atak lęku podczas wystąpienia przed setką ludzi (opowiem o tym w rozdziale 1). Wiedziony koniecznością zadbania o własne zdrowie psychiczne, rzuciłem się do zgłębiania wiedzy na temat spokoju: przeglądałem artykuły, rozmawiałem z naukowcami i eksperymentowałem na sobie, wypróbowując znalezione sposoby i usiłując uspokoić umysł.
Zarabiam na życie pisaniem o wydajności i naprawdę to lubię. Jednakże w okresie wypalenia i lęku moje myśli cechowały naprzemiennie niepokój i poczucie zagubienia. Skoro czułem się wyczerpany i zalękniony, obmyślając strategie produktywności, o których pisałem, to jakie miałem prawo udzielać rad? Czegoś tu brakowało.
Na szczęście, gdy wgryzłem się w badania, odkryłem ideę odbiegającą od tej, którą sobie powtarzałem. Kierując się początkowo dążeniem do przetrwania, które szybko przekształciło się w niemożliwą do powstrzymania ciekawość, pojąłem, jak błędnie – jeśli w ogóle – jest rozumiany stan umysłu zwany przez nas spokojem. O ile prawdą jest, że rozprawienie się z lękiem – przeciwieństwem spokoju – jest naszym obowiązkiem, to wiele czynników prowadzących do poczucia lęku jest ukrytych, przez co trudno je zidentyfikować, a tym bardziej okiełznać.
Prawdopodobnie nie jestem jedyną osobą, która odczuwała większy niepokój niż zwykle. Piszę te słowa w 2022 roku, po dwóch wyjątkowo stresujących dla nas wszystkich latach. Jeżeli lęk zakradł się też do ciebie, wiedz, że nie jesteś wyjątkiem i nie musisz się z tego powodu biczować. Pewne źródła lęku (i stresu) można łatwo wskazać – globalna pandemia, informacje o wojnie, przesadnie wymagająca praca. Wiele innych źródeł nie jest jednak tak oczywistych czy wyraźnie widocznych; należą do nich między innymi te, które zostaną opisane w niniejszej książce. Do tych czynników zaliczają się: wewnętrzny przymus, by osiągać więcej; liczne niewidoczne źródła stresu w codziennym życiu; „superbodźce”, których działaniu poddajemy się regularnie; działanie wbrew sześciu czynnikom wypalenia; nasze osobiste poziomy stymulacji; stosunek czasu spędzanego w świecie cyfrowym do czasu spędzanego w świecie analogowym; a nawet to, co jemy i pijemy. Owe źródła lęku są metaforycznymi smokami, które w końcu napotykam w mojej wędrówce ku spokojowi.
Zajmę się w tej książce między innymi tymi ideami. Na szczęście istnieją praktyczne strategie – wiele nadaje się do tego, by wykorzystać je od razu – które mogą pomóc ci pokonać lęk i wypalenie w procesie odzyskiwania spokoju.
Kiedy mój eksperyment w dążeniu do opanowania stresu i wypalenia oraz odzyskania spokoju postępował, z ulgą odkryłem, że udzielane przeze mnie rady dotyczące wydajności nie były złe. Brakowało w nich jednak elementu ważnego dla całości obrazu.
Rady dotyczące wydajności się sprawdzają. Dobre rady (bo jest też sporo bicia piany) pomagają nam kontrolować czas, uwagę i energię, co uwalnia miejsce w umyśle i kalendarzu na to, co jest istotne. To wzbogaca nasze życie. Jak również obniża poziom stresu i pozwala nam sprawować kontrolę. Zważywszy na żonglerkę, którą jesteśmy zmuszeni dzisiaj uprawiać, jeszcze nigdy nie było to aż tak istotne.
Ważne jest również, abyśmy rozwijali umiejętność zdrowej produktywności w życiu i pracy. W obliczu lęku i wypalenia stajemy się mniej wydajni, nie uświadamiając sobie tego.
Inwestowanie w spokój jest sposobem na utrzymanie, a nawet zwiększenie potencjału produktywności.
Znalezienie spokoju i pokonanie lęku sprawia, że czujemy się lepiej w swojej skórze, a równocześnie pomaga nam rozgościć się w umyśle. Budujemy zasobniejszy, obszerniejszy rezerwuar energii, z której możemy korzystać w ciągu dnia. Pozwala nam to pracować wydajnie i wieść dobre życie. Wnosząc w nasze dni więcej spokoju, inwestujemy w brakujący element napędzający nasze wysiłki – w pracy i w życiu – w dążeniu do tego, by się nie wyczerpać z upływem czasu. Gdy napotkałem idee prezentowane w tej książce, poczułem, że wszystkie udzielane przeze mnie wcześniej rady dotyczące produktywności wskoczyły na miejsce z satysfakcjonującym kliknięciem.
W trakcie drogi ku spokojowi poziom mojej wydajności wzrósł gwałtownie, przy jednoczesnym opadaniu poziomu lęku i poczucia wypalenia. Spokój i jasny umysł pozwoliły mi pisać i łączyć idee z relatywną łatwością; stwierdzałem, że w czasie, w którym zwykle pisałem po kilkaset słów, teraz piszę ich po kilka tysięcy. Mniejszy lęk oznaczał większą cierpliwość. Słuchałem uważniej i angażowałem się głębiej w rozmowę z każdym i w każdą swoją czynność. Myśli miałem jasne, idee klarowne, działania były bardziej celowe. Stałem się bardziej intencyjny, a mniej reaktywny, a mój umysł przestał podlegać oddziaływaniu zewnętrznych wydarzeń. Nawiązałem też łączność z celem stojącym za moimi działaniami, przez co dni stały się bardziej znaczące.
W praktyce korzyści płynące z produktywności mogą być ogromne. I bez względu na okoliczności – także jeśli dysponujesz ograniczonym czasem, budżetem lub energią – spokój da się osiągnąć. W tej książce zgłębiam strategie, które ci w tym pomogą. (O tym, ile czasu można odzyskać dzięki spokojowi, dowiemy się w rozdziale 8).
Prowadzi nas to do zachęcającego wniosku: nawet po odsunięciu na bok mnóstwa psychologicznych korzyści, jakie daje spokój, w obniżenie lęku warto zainwestować czas. Ze względu na to, że spokój czyni nas wydajniejszymi, odzyskamy z nawiązką to, co poświęciliśmy na jego osiągnięcie.
W swojej osobistej podróży zacząłem nadawać wszystkiemu, czego się dowiadywałem na temat spokoju, kształt stanowiący ogólny zarys tej książki. Zabrałem się do tego niechętnie, bo wiedziałem, że będę musiał ujawnić pewne trudne fragmenty mojej własnej historii. Tyle że zjawisko lęku i wypalenia jest zbyt uniwersalne, by o nim nie mówić. Mam nadzieję, że dzieląc się opowieścią o swojej drodze i lekcjach, jakie odebrałem, oczyszczę drogę ku spokojowi przed tobą.
Żyjemy w epoce lęku. Zakładam, że nie tkwisz w mrokach całkowitej niewiedzy, więc dostrzegasz, że jest sporo powodów do zmartwienia. Nie zamierzam wyliczać szczegółowo tych powodów (wystarczająco dużo słyszymy o problemach tego świata), ale warto powiedzieć, że w obecnych czasach trudno jest nie czuć lęku.
Spokój nie polega na ignorowaniu rzeczywistości. Daje nam jednak odporność, energię i wytrwałość pozwalające nawigować w tym wiecznie zmieniającym się środowisku. O ile początkowo szukałem spokoju jako sposobu na pokonanie lęku, później zacząłem dostrzegać, że jest on sekretnym składnikiem, który pozwolił mi angażować się z głęboką uważnością we wszystko, co robię. Z uwagi zaś na to, że czyni nas wydajniejszymi, nie powinniśmy mieć poczucia winy w związku z inwestowaniem weń.
Z pozoru spokój jest przeciwieństwem atrakcyjnych sposobów na produktywność. Tymczasem podobnie jak drożdże w pieczywie lub szczypta soli w ulubionej potrawie, nawet śladowe ilości spokoju mogą poprawić życie, pomóc nam czuć się uważnymi i szczęśliwymi. A większa dawka spokoju daje nam znacznie więcej, bo pozwala na skupienie i swobodę we wszystkim, czym się zajmujemy. Spokój ukorzenia, przez co jesteśmy bardziej zaangażowani i rozważni w działaniu. Sprawia, że życie jest przyjemniejsze, a ponadto oszczędza czas – czy może być coś lepszego?
Mam nadzieję, że pod koniec lektury dojdziesz do tego samego co ja: w pełnym lęku świecie osiągnięcie spokoju jest najlepszym „życiowym trikiem”, jaki istnieje.
Dopiero od kilku lat uważam spokój za coś, do czego warto dążyć. Zwykle, kiedy czułem się spokojny, działo się to przypadkiem: gdy relaksowałem się na plaży gdzieś w Dominikanie po zakończeniu pracy; w otoczeniu najbliższych podczas wakacji; nie mając żadnych planów lub zobowiązań na początku długiego weekendu.
Z wyjątkiem takich szczęśliwych przypadków spokój nie był czymś, czego szukałem, zabieganie o co uważałbym za atrakcyjne, czemu poświęcałbym uwagę. Do czasu, gdy doznałem jego całkowitego braku.
Niestety dla mnie mogę podać dokładną datę (i godzinę!), kiedy stało się jasne, że z mojego życia zniknął wszelki ślad spokoju; uświadomienie sobie tego spadło na mnie gwałtownie niczym żeliwna wanna spadająca z zarwanego sufitu w starym budynku.
Jak wspomniałem we wstępie, stało się to na podium.
Lęk, owo przeciwieństwo spokoju, każdego dotyka inaczej. U jednych jest stałym towarzyszem, u innych pojawia się rzadko. Ja zawsze słyszałem jego niski pomruk. Tego konkretnego dnia ów pomruk, nasilający się od kilku lat wraz z akumulacją stresu związanego z podróżowaniem, eksplodował w postaci ataku paniki na scenie na oczach liczącej kilkaset osób publiki.
Na chwilę przed wystąpieniem, kiedy czekałem, by wejść na mównicę, poczułem… że mnie wyłączyło. W głowie miałem większy zamęt niż zwykle. Odnosiłem wrażenie, że mogę się w każdej chwili przechylić i pozwolić wciągnąć wirowi.
Na szczęście otrząsnąłem się, usłyszawszy swoje nazwisko.
Wszedłem po schodach i chwyciłem pilota do zmiany slajdów. Zacząłem mówić. Po upływie minuty lub dwóch czułem się dość dobrze, zawroty głowy ustały. I wtedy to się stało: wszechogarniające uczucie pochłonęło mój umysł i ciało, gdy runąłem w otchłań zdenerwowania.
Miałem wrażenie, że ktoś wstrzyknął mi do mózgu całą fiolkę strachu w płynie. Dukałem każde słowo – równie dobrze mógłbym mieć w ustach z tuzin kulek – kropelki potu wystąpiły mi na karku. Tętno przyspieszyło i myślałem, że zemdleję; wir sprzed wejścia na mównicę zaatakował mnie ponownie.
Parłem naprzód, potykając się, na autopilocie. Chwyciłem kurczowo mównicę, by się nie przewrócić, i przeprosiłem zebranych. Winę za pocenie się i jąkanie zrzuciłem na ostry przypadek grypy, a publiczność to chyba kupiła (na szczęście). Wyobrażałem też sobie, że wzbudzam wystarczająco dużo współczucia, by dobrnąć do końca wystąpienia, chociaż miałem ochotę się poddać, zejść ze sceny i nie oglądać się za siebie. Na zakończenie nagrodzono mnie pozbawionymi entuzjazmu brawami.
Uznałem to za zwycięstwo.
Natychmiast po wygłoszeniu mowy ze spuszczoną głową poszedłem do windy, a potem do swojego pokoju hotelowego, gdzie padłem na wielkie łóżko. Z nieco spokojniejszym umysłem odtworzyłem w głowie wydarzenia minionego dnia. Wszystko spowijała mgła, całą serię wypadków mglistych i posklejanych w stopniu niepozwalającym na oddzielenie jednych od drugich. Pięści same mi się zacisnęły, kiedy z całych sił usiłowałem przeżyć na nowo swoją słabość na mównicy; wzdrygnąłem się na to wspomnienie.
Wróciłem również myślami do poprzedniego wieczoru, gdy dotarłem do hotelu.
Wszedłem do pokoju po długim dniu podróży – jednym z wielu tak spędzanych – wykąpałem się, co stanowiło jeden z moich ulubionych sposobów na relaks w drodze (podobnie jak spora ilość jedzenia na wynos). Jeżeli mam dość czasu, by przenocować gdzieś przed wygłoszeniem mowy, niemal zawsze moczę się w wannie i słucham jakichś głupich podcastów, czując ulgę, że dotarłem do celu na czas.
W wieczór przed tym konkretnym wystąpieniem siedziałem w wannie, oddając się zadumie, a woda wokół mnie stygła. Przesuwałem wzrokiem po suszarce do włosów leżącej na półce pod umywalką, roztaczających kwiatową woń flakonikach z szamponem i odżywką do włosów, aż wreszcie zatrzymałem się na okrągłej metalowej osłonie przelewu umieszczonej w połowie odległości między odpływem a kranem.
Ujrzałem na niej odbicie własnej twarzy zniekształcone przez wypukłość metalu. Jeśli zdarzyło ci się przez przypadek uruchomić funkcję selfie w aparacie fotograficznym telefonu komórkowego, prawdopodobnie przypominasz sobie szok, jaki wywołał w tobie widok własnej twarzy. Zareagowałem tak samo na widok siebie na metalowej płytce. Wyglądałem żałośnie: na zmęczonego, a przede wszystkim całkowicie wykończonego.
Pamiętam, jak pomyślałem, że naprawdę nie jestem w szczytowej formie.
Przez lata prowadzące do tego momentu produktywność – temat, na jaki przemawiałem ze sceny – była moją obsesją. Zbudowałem na niej karierę i w dużej części całe swoje życie. I nawet teraz, kiedy piszę te słowa, przebywszy podróż, której efektem jest ta książka, produktywność nadal jest moją pasją; pasją, która przeszła ewolucję po tym, jak zdefiniowałem miejsce, na jakie zasługuje w moim życiu.
W tamtej chwili coś jeszcze stało się dla mnie jasne. Mimo wagi, jaką miało dla mnie to wiecznie obecne w moim życiu zainteresowanie, i mimo że zgłębianie go mnie wciągnęło, nie wytyczyłem granic swojego dążenia do wydajności. Czułem lęk, wypalenie, pustkę, jak wielu innych biorących na siebie zbyt dużo – być może i ty się kiedyś tak czułeś.
Stres w moim życiu narastał i nie znajdował ujścia.
Wyrwałem się z rozmyślań o dniu poprzedzającym wystąpienie, powoli zwlokłem się z łóżka, spakowałem walizkę, zmieniłem białą koszulę na bluzę z kapturem, włożyłem w uszy słuchawki i, prawdopodobnie nieco nachmurzony, udałem się na dworzec kolejowy, by wyruszyć w podróż powrotną do domu.
W pociągu miałem sposobność cofnąć się w czasie jeszcze bardziej.
Gdy zacząłem rozkładać swoją sytuację na czynniki pierwsze, jedno nie dawało mi spokoju. Od zawsze uważałem, że jakieś wydarzenie, na przykład atak paniki na scenie, przytrafi mi się, jeżeli nie będę inwestował w dbanie o siebie.
Tyle że ja o siebie dbałem. Uważałem wręcz, że robię to bardzo dobrze!
Istnieje nieprzyzwoicie dużo porad na temat tego, jak ciężko pracujący ludzie mogą o siebie dbać. Przed atakiem paniki na scenie praktykowałem niektóre techniki i między innymi codziennie medytowałem (zwykle przez trzydzieści minut dziennie), raz lub dwa razy w roku uczestniczyłem w wyjazdach medytacyjnych; kilka razy w tygodniu chodziłem na siłownię, korzystałem z masaży, od czasu do czasu odwiedzałem z żoną spa, a także czytałem książki, słuchałem podcastów, a nawet urządzałem sobie kąpiele na wyjazdach, często po objedzeniu się jakimiś pysznymi indyjskimi potrawami. Inwestowanie w troszczenie się o siebie równoważyło moją namiętność do produktywności, która sprowadza się głównie do optymalizacji korzyści i nakładów w pracy.
Sądziłem, że to wszystko wystarczy – a nawet więcej, uważałem, że mam szczęście, mogąc robić to wszystko. Nie każdy przecież cieszy się luksusem bądź przywilejem możliwości zrobienia sobie tygodniowych wakacji i odcięcia się od świata w ośrodku medytacyjnym albo budżetem pozwalającym na kilka sesji masażu w miesiącu. Zważywszy na całą tę troskę o siebie, w jaką inwestowałem cenny czas i pieniądze, zdziwiłem się, że niski poziom lęku miał szansę rozrosnąć się do rozmiarów pełnoprawnego napadu lęku.
Uświadomiłem sobie, że muszę wejść głębiej, by znaleźć spokój. I to naprowadziło mnie na drogę, której owocem stała się ta książka.
Pod koniec każdego roku, zwykle w okolicy świąt Bożego Narodzenia, chętnie oddaję się rozmyślaniom o przyszłym roku i o tym, co będę chciał osiągnąć, zanim się skończy. (Takie szybkie mentalne przewijanie do przodu sprawia mi frajdę i pomaga wyobrażać sobie przyszłość, jakiej jeszcze nie powołałem do istnienia). Każdego roku ustalam trzy cele związane z pracą – projekty, które chcę zrealizować, elementy biznesu, które chcę rozwinąć, i inne kamienie milowe, jakie chcę osiągnąć. W podobny sposób myślę o życiu osobistym i zastanawiam się, jakie trzy cele chcę zrealizować przed końcem kolejnego roku.
Owego konkretnego roku określenie trzech zamiarów zawodowych przyszło mi z łatwością, ponieważ były to projekty, którymi już się zajmowałem: napisać audiobook poświęcony medytacji i produktywności (z określonym terminem ukończenia pracy); zadbać o to, by wygłaszane przeze mnie mowy były zabawne i pomocne (wszystkie terminy były już ustalone); rozpocząć nadawanie cieszącego się powodzeniem podcastu (no bo kto w tych czasach nie prowadzi podcastu?).
I chociaż zazwyczaj ustalam sobie trzy cele w życiu osobistym, przeżywszy atak paniki w najbardziej niestosownym momencie, ograniczyłem się w tej sferze do jednego: wymyślić, jak się należycie o siebie zatroszczyć. Aby to osiągnąć, skupiłem się na poszukiwaniu odpowiedzi na proste pytanie: „Co musiałbym zrobić dla siebie, żeby doświadczyć spokoju i utrzymać ten stan?”.
Na początku podróży chciałem jedynie zapanować nad zamieszaniem w mózgu. Jednakże w miarę postępów nieoczekiwanie zacząłem postrzegać produktywność i spokój – jak też wiele powiązanych z nimi idei – zupełnie inaczej niż wcześniej. Kilka lekcji, które odebrałem, a z którymi zapoznam cię w kolejnych rozdziałach, to pokrótce:
Spokój jest biegunem przeciwnym do lęku.Nasze ciągłe dążenie do osiągnięć może, jak na ironię, osłabić naszą efektywność, ponieważ naraża nas na doświadczanie chronicznego stresu, wypalenia i lęku.Większość z nas nie nie odpowiada osobiście za swoje wypalenie, poza tym istnieją naukowo sprawdzone sposoby na pokonanie wypalenia. Dysponujemy również metodami analizy wypalenia pozwalającymi lepiej zrozumieć sytuację, a polegającymi na przykład na sprawdzeniu, jak wypadasz w sześciu czynnikach wypalenia i jak pilnujesz swojego progu wypalenia.Istnieje powszechny wróg spokoju, z którym musimy się mierzyć we współczesności: głód dopaminy, substancji neurochemicznej w mózgu, która skłania nas do nadmiernej stymulacji. Obniżenie górnego poziomu stymulacji – określanego przez to, po jak wiele bodźców powodujących produkcję dopaminy sięgamy regularnie – przybliża nas do spokoju.Wiele źródeł stresu w naszym życiu jest przed nami ukrytych, ale korzystnie jest je osłabiać poprzez detoks stymulacyjny, zwany też niekiedy detoksem dopaminowym. Zresetowanie tolerancji mózgu na stymulację nasila w nas spokój, osłabia lęk i poczucie wypalenia.Niemal wszystkie nawyki, które prowadzą nas do spokoju, istnieją w jednym miejscu: świecie analogowym. Im więcej czasu spędzamy w nim, a nie w świecie cyfrowym, tym spokojniejsi jesteśmy. To w świecie analogowym relaksujemy się najlepiej i funkcjonujemy zgodnie z tym, jak jest skonstruowany nasz prastary mózg.Możemy równocześnie inwestować w spokój i produktywność. Stajemy się o wiele wydajniejsi, gdy pracujemy w skupieniu i uważnie, a nie gdy niespokojny mózg jest ciągany w rozmaite strony. Są nawet sposoby na wyliczanie, ile czasu zyskujemy wskutek inwestowania w spokój.Jedna z najważniejszych zmian nastawienia, jakie we mnie zaszły, stojąca ponad każdą z tych lekcji z osobna, dotyczyła produktywności. Żyjąc w tym pełnym niepokoju świecie, uwierzyłem w końcu, że droga ku większej efektywności prowadzi bezpośrednio przez spokój.
Zanim dokończyłem własną przemianę, natknąłem się na niezliczone taktyki, idee i pomysły na zmiany nastawienia umysłu, które każdy z nas może wypróbować, by znaleźć w życiu spokój – nawet podczas najbardziej gorączkowych dni.
Dzielenie się zdobytą wiedzą zacznę od analizy dwóch głównych źródeł współczesnego stresu, a są to nastawienie na więcej i tendencja do stawania się ofiarą superbodźców – wysoce przetworzonych, przesadzonych wersji tego, co z natury sprawia nam przyjemność. Zastanowimy się, jak te czynniki wpływają na nas poprzez konstruowanie naszego życia na bazie dopaminy i wywoływanie patologicznie silnego chronicznego stresu. Tam, gdzie wydaje mi się to pomocne, podzielę się z tobą opowieściami z własnej podróży, ideami z ciekawych badań, na które się natknąłem, i – rzecz jasna – praktycznymi wskazówkami, które pomagają radzić sobie z impulsami.
Po przeanalizowaniu czynników odciągających nas od spokoju przyjrzymy się jeszcze uważniej temu, jak napełniać dni spokojem, omówimy mechanizm działania stresu i powiemy o tym, jakie są powszechne lękowe drogi ucieczki oraz dlaczego nie powinniśmy mieć poczucia winy w związku z inwestowaniem w spokój, scharakteryzujemy też konkretne strategie, które możemy zastosować, by pokonać lęk. W całej książce będę się też dzielił tym, czego się dowiedziałem z eksperymentów przeprowadzonych we własnym życiu, między innymi opowiem o: podziale na kategorie, w chwilach i sytuacjach, w których zależało mi na efektywności; miesięcznym poście dopaminowym odbytym w celu ograniczenia stymulacji mózgu w sposób najbardziej ekstremalny z możliwych; zresetowaniu tolerancji na kofeinę.
Zacznijmy ten skok ku spokojowi od zajęcia się bliskim mi tematem, z którym musiałem wypracować zdrowszą relację, by móc znaleźć spokój. Jak się domyślasz, tematem tym jest produktywność.
Bez względu na to, czy jesteśmy tego świadomi, czy nie, świat, w którym żyjemy, skłania nas do myślenia o tym, jak wiele osiągnęliśmy. Jak się przekonałem na własnej skórze, dążenie do większej efektywności i znaczniejszych osiągnięć może sprawić, że uwierzymy w niesamowitą liczbę historii na swój temat – nieważne, czy prawdziwych – równocześnie przyjmując na siebie chroniczny stres.
Jeśli jesteś gotowy, rzućmy się prosto na głębinę i dowiedzmy, co uznałem za nastawienie na osiągnięcia.
Nie mógłbym opowiadać o tym, czego się dowiedziałem o spokoju, gdybym nie zaczął od osiągnięć – oraz tego, jak konstruujemy tożsamość, opierając się na tym, co osiągnęliśmy. W dużej mierze nasza tożsamość składa się z historii na nasz temat, w które wierzymy – oraz historii opowiadanych o nas przez innych.
Jeżeli mógłbyś cofnąć nagranie wideo ze swojego życia – przewijając szybko okazje do świętowania, triumfy i wyzwania – dotarłbyś do punktu, w którym twoja tożsamość nie była jeszcze ukształtowana. Jesteś dzieckiem chłonącym świat z zachwytem figurki obracającej się we wnętrzu kuli ze śniegiem. Zbierałeś też wtedy informacje o sobie, o otaczającym cię świecie i przekonania na własny temat…
Z szeroko otwartymi oczami, z zainteresowaniem, z policzkiem przyciśniętym do mokrej trawy – być może szturchając palcem wskazującym jakąś żabę – słyszysz przytłumiony głos ciotki mówiącej do któregoś z rodziców, jakim jesteś dociekliwym dzieckiem, co nie miało do ciebie dotrzeć. I tak w twoim umyśle rodzi się historia: „Jestem dociekliwy? Pewnie tak. Co to oznacza?”.
A teraz przejdźmy szybko do liceum. Pierwsza klasa, lekcja fizyki. Fizyka cię jakoś nigdy nie kręciła, ale z jakiegoś powodu nauczyciel właśnie… tłumaczy doskonale, jak elementy tego świata oddziałują wzajemnie na siebie.
„Może mam skłonności naukowe? Przecież zawsze myślałem dość logicznie. Co to o mnie mówi?”
I znowu przewińmy nagranie do przodu. Wciśnijmy odtwarzanie w momencie, gdy zaczynasz drugą pracę. Podczas zebrania twój nowy szef – ulubiony po dziś dzień – stwierdza spontanicznie, że w pierwszym tygodniu można było na tobie polegać i że zawsze udaje ci się poradzić sobie ze wszystkim, z czym się spotykasz.
„To jasne, że można na mnie polegać. Przecież to część mojej natury. Po prostu jestem produktywny”.
Z upływem lat wspomnienia kumulują się niczym dowody tego, kim się stajesz, i będą źródłem przekonań na własny temat.
Ja sam nosiłem w sobie identyczne narracje – głoszące, że jestem dociekliwy, logiczny i produktywny – aż w końcu zająłem się trwającym rok projektem poświęconym produktywności, podczas którego poznawałem tyle rad na jej temat, ile tylko możliwe i eksperymentowałem z nimi. Na początku projektu, zaraz po skończeniu studiów, zrezygnowałem z dwóch pełnoetatowych, dobrze płatnych posad, by przez rok nie zarabiać nic i maksymalnie zgłębić temat wydajności. (W Kanadzie mamy możliwość odroczenia na jakiś czas spłaty kredytów studenckich, co znacząco ułatwiło mi sprawę). Jak możesz sobie wyobrazić, takie przedsięwzięcie umocniło narracje moich przekonań na własny temat.
Niektóre z nich były prawdą, na przykład to, że z wielką dociekliwością badałem zagadnienie produktywności. I chociaż to zainteresowanie jest dziwaczne, wciąż je w sobie noszę – a być może nawet przybrało na sile. Zacząłem jednak konstruować także inne narracje, na przykład tę, że jestem nadludzko produktywnym człowiekiem. Przekonanie to wzniosłem na mniej stabilnym fundamencie, a niestety dla mnie, idee i strategie, z którymi eksperymentowałem, sprawiały, że dostrzegałem więcej dowodów na prawdziwość tej historii, przez co ugruntowywała się ona we mnie jeszcze bardziej.
Te historie nie pochodziły, rzecz jasna, wyłącznie ode mnie. Gdy na przykład oglądałem po siedemdziesiąt godzin tygodniowo TED Talks (żeby eksperymentować z przechowywaniem informacji), organizacja TED Talks napisała do mnie, że jestem „chyba najbardziej produktywnym człowiekiem, jakiego można mieć nadzieję spotkać”. W owym czasie cholernie mi się to spodobało. Nawet jeśli dostrzegałem, że jest to lekką przesadą, ów cytat czytany na głos podczas wywiadów i przed wystąpieniami bez wątpienia wpływał na kształt narracji, jakie kierowałem do siebie (o wybujałym ego nie wspomnę). Z biegiem czasu napływały kolejne komplementy – podsycające ogień, na którym kułem swoją nowo odkrytą tożsamość.
Wiedziałem o swojej produktywności całkiem sporo i lubię myśleć, że naprawdę poznałem, a nawet stworzyłem strategie podejścia do pracy w inteligentny sposób. Można by oczekiwać, że tak jest, zważywszy na to, jak dużo czasu poświęcałem na zgłębianie tego tematu, mówienie o nim i eksperymentowanie. Stolarze powinni wiedzieć, jak robić meble, nauczyciele powinni umieć uczyć, badacze tematu produktywności powinni wiedzieć, jak zrobić sporo w czasie, który innym wystarcza na zrobienie odrobiny.
Akceptując ślepo narrację, że jestem niepowstrzymanie wydajny, podobnie jak wielu ludzi przede mną nie uznawałem faktu, że w pewnym momencie zapędzę się za daleko. Dużo wiedziałem o efektywności – ale też dużo nie wiedziałem. Brakowało mi właściwej perspektywy i zrozumienia, jak produktywność winna pasować do szerszego obrazu mojego życia.
Może, ale tylko może, byłem bardziej zestresowany, niż pozwalałem sobie dostrzec, a praca związana z ciągłym podróżowaniem męczyła mnie bardziej, niż chciałbym przyznać. I być może wpadłem w pułapkę historii; takiej, która w praktyce była niemożliwa do zrealizowania i w rezultacie doprowadziła mnie do lęku i wypalenia.
W idealnym wydaniu, kształtując tożsamość, wybieramy cechy utrzymujące się na przestrzeni czasu i wznosimy tożsamość na fundamencie tego, co najbardziej cenimy. Często jednakże wybieramy elementy życia, które takie nie są – także te związane ze sposobem zarabiania na utrzymanie. Oczywiście, gdy nasza praca – lub cokolwiek innego – staje się składową naszej tożsamości, jej stratę odbieramy jak utratę kawałka siebie. Popełniłem taki właśnie błąd: w moich oczach praca przestała być czymś, czym się zajmowałem, a stała się częścią tego, kim byłem. Każdy e-mail z komplementami od czytelnika, pochwała w mediach i uprzejma uwaga były kolejnym dowodem potwierdzającym narrację, kolejnym wiadrem mokrego cementu wylewanego na fundament nowo odkrytej tożsamości hiperproduktywności.
Wypalenie, dotkliwy epizod głębokiego lęku na scenie, a nawet prostsze sytuacje w rodzaju ujrzenia własnego odbicia w osłonie przelewu w wannie, wbijały klin pomiędzy mnie a to, za kogo się uważałem, przypominając mi dotkliwie, że dowody, na których oparłem znaczną część swojej tożsamości, nie były prawdziwe.
Naciągałbym rzeczywistość, gdybym stwierdził, że uświadomiłem sobie to wszystko w podróży pociągiem do domu po tamtym wydarzeniu. Ale jedno stało się wówczas jasne: w swoim dążeniu do produktywności dotarłem do miejsca, w którym fundamenty tożsamości okazały się niestabilne. Czegoś brakowało.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
TYTUŁ ORYGINAŁU:How to Calm Your Mind: Finding Presence and Productivity in Anxious Times
Redaktorka prowadząca: Ewa Pustelnik Wydawczyni: Katarzyna Masłowska Redakcja: Krystian Gaik Korekta: Katarzyna Sarna Projekt okładki: Marta Lisowska Ilustracje na okładce: © Stanislava / Stock.Adobe.com
Copyright © 2022 by Chris Bailey This edition published by arrangement with Penguin Life, an imprint of Penguin Publishing Group, a division of Penguin Random House LLC.
Copyright © 2024 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Copyright © for the Polish translation by Agnieszka Patrycja Wyszogrodzka-Gaik, 2024
Informacje zawarte w tej książce nie służą do postawienia diagnozy, leczenia, udzielenia zaleceń ani nie zastąpią porady uprawnionego pracownika służby zdrowia.
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne Białystok 2024 ISBN 978-83-8371-136-2
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Plik opracował i przygotował Woblink
woblink.com