Jedna prosta rzecz. Nowe spojrzenie na nauki jogi i ich wpływ na twoje życie - Eddie Stern - ebook

Jedna prosta rzecz. Nowe spojrzenie na nauki jogi i ich wpływ na twoje życie ebook

Stern Eddie

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Wykorzystaj moc jogi, aby zmienić swoje życie.

Joga została stworzona jako nauka o wyzwoleniu, ale obecnie jest wykorzystywana do poprawy zdrowia fizycznego i psychicznego. Pomaga nam być bardziej produktywnymi w pracy, bardziej opiekuńczymi w związkach oraz odpowiedzialnymi współtwórcami społeczeństwa i mieszkańcami tej planety. Jak to wszystko jest możliwe? Jak tak naprawdę działa joga?

Odpowiedzi leżą w sposobie funkcjonowania ludzkiego ciała i umysłu, budowie naszego układu nerwowego oraz naszych codziennych działaniach. Opierając się na nowoczesnej neuronauce, starożytnej mądrości oraz wieloletniej praktyce nauczania jogi, Eddie Stern wyjaśnia, w jaki sposób to, co robimy, wpływa na to, kim się stajemy. Jak nasze rutynowe działania i postawy mogą ukierunkować i zmienić nasze ciała, funkcje mózgu, emocje i doświadczenia – nasze życie.

Eddie Stern – nauczyciel ashtangi, pisarz i wykładowca z Nowego Jorku. Angażuje się w liczne badania naukowe oraz interdyscyplinarne projekty ułatwiające dostęp do jogi. W każdej dziedzinie swojej pracy podkreśla znaczenie różnorodności. Studiował filozofię, sanskryt i rytuały.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 299

Oceny
4,4 (5 ocen)
2
3
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Przedmowa

dr Deepak Cho­pra

Na pierw­szy rzut oka wydaje się dziwne, że umysł sta­nowi pro­blem, a jesz­cze dziw­niej­sze, że umysł jest pro­blemem dla umy­słu. Mamy jed­nak wiele dowo­dów na cier­pie­nie umy­słu we współ­cze­snym spo­łe­czeń­stwie (jedno z badań poka­zuje, że od 2010 roku liczba Ame­ry­ka­nów, któ­rzy stale zaży­wają anty­de­pre­santy, podwo­iła się, a kolejne miliony ludzi zaży­wają stale środki prze­ciw­lę­kowe). Można by sądzić, że każda pro­po­zy­cja roz­wią­za­nia pro­blemu cier­pie­nia umy­słu powinna spo­ty­kać się z reak­cjami w postaci nadziei i ulgi.

Cza­sem umysł tak bar­dzo może się w sobie zagu­bić, że dana osoba doświad­cza zabu­rze­nia toż­sa­mo­ści, która staje się wewnętrz­nie skon­flik­to­wana i pogma­twana. Gdy Rumi pyta: „Kim jestem pośród tego stru­mie­nia myśli?”, mówi to w imie­niu wszyst­kich współ­cze­snych ludzi. Prze­ra­ża­jący jest już sam chaos umy­słu, a szu­ka­nie ulgi w cier­pie­niu poprzez zato­pie­nie się w nad­cią­ga­ją­cym stru­mie­niu myśli nie przy­nosi efek­tów.

Książka o jodze Eddiego Sterna – wni­kliwa, sze­roko zakro­jona, a nie­kiedy wręcz odkryw­cza – to opty­mi­styczne spoj­rze­nie na to, jak można zakoń­czyć cier­pie­nie umy­słu. Autor nie sku­pia się wyłącz­nie na tera­peu­tycz­nym wymia­rze jogi. W kolej­nych roz­dzia­łach znaj­du­jemy sze­ro­kie omó­wie­nie leżą­cej u jej pod­staw filo­zo­fii, uni­wer­sal­no­ści tej prak­tyki, drze­mią­cego w niej poten­cjału nie­sie­nia pomocy bied­nym i odrzu­co­nym, któ­rzy tkwią w pułap­kach naj­gor­szego rodzaju cier­pie­nia, łącz­nie ze spo­łecz­no­ściami więź­niów. Jed­nak głów­nym prze­sła­niem tej książki jest ule­cze­nie za pomocą „jed­nej pro­stej rze­czy” – regu­lar­nego, gor­li­wego prak­ty­ko­wa­nia jogi.

Trudno zaak­cep­to­wać ule­cze­nie, a naj­trud­niej to zro­bić w przy­padku lecze­nia umy­słu. Rumi zma­gał się z umy­słem wypeł­nio­nym nie­zli­czo­nymi, na pozór przy­pad­ko­wymi myślami, a nasz dzi­siej­szy kra­jo­braz men­talny, zabu­rzony przez gry kom­pu­te­rowe, media spo­łecz­no­ściowe i inter­net, byłby czymś zupeł­nie obcym w śre­dnio­wiecz­nej Per­sji czy sta­ro­żyt­nych Indiach. Mimo to Rumi, tak samo jak każda inna w pełni świa­doma osoba, która doznała prze­bu­dze­nia, wie, że ludzie są gotowi przez całe życie trwać w zaprze­cze­niu rze­czy­wi­sto­ści, w oba­wie przed wła­snymi impul­sami i pra­gnie­niami, cał­ko­wi­cie prze­ko­nani o tym, że bar­dziej ponure aspekty psy­chiki muszą pozo­sta­wać stłu­mione. I mogą głę­boko tkwić w spo­łecz­nym kon­for­mi­zmie.

Kiedy Wil­liam Blake cho­dził uli­cami osiem­na­sto­wiecz­nego Lon­dynu, „sła­bo­ści i nie­doli piętno”, które widział u mija­nych przez sie­bie ludzi, było rezul­ta­tem „kaj­dan / wyku­tych w ludz­kiej duszy”1 – te słowa nękają mnie gdzieś z tyłu głowy od trzy­dzie­stu lat. Gdy umysł funk­cjo­nuje jed­no­cze­śnie jako straż­nik wię­zienny i wię­zień, nie­wia­ry­god­nie trudno zna­leźć spo­sób na uśmie­rze­nie men­tal­nego cier­pie­nia.

Eddie Stern, który ma duże doświad­cze­nie jako nauczy­ciel jogi i wykła­dowca, wie wszystko o tym, jak moty­wo­wać swo­ich obec­nych i przy­szłych uczniów. Dla więk­szo­ści czy­tel­ni­ków będzie to być może naj­bar­dziej prze­ko­nu­jąca war­stwa tej książki – wycho­dząca od budo­wa­nia mostu mię­dzy daw­nymi Indiami ryszich a współ­cze­snym świec­kim świa­tem. Joga znaj­duje się obec­nie u szczytu popu­lar­no­ści, ale trendy są kapry­śne, a Stern wie, że jeśli zatrzy­mamy się na pozio­mie zajęć jogi, jeśli nie powsta­nie pełna wizja poten­cjału tej prak­tyki, ist­nieje realne ryzyko, że okaże się ona zja­wi­skiem prze­mi­ja­ją­cym.

Wizja ta opiera się na idei jogi jako więzi, która ozna­cza poko­na­nie podziału jaźni. Prze­ci­wień­stwem więzi jest oddzie­le­nie, a jego osta­teczną formą, która dotyka każ­dego z nas, jest oddzie­le­nie umy­słu od jego wła­snej zasad­ni­czej natury. Do tego pro­blemu można pod­cho­dzić z wielu stron i temu wła­śnie w umie­jętny spo­sób poświę­cona jest ta książka. Każda poje­dyn­cza komórka – nerki, serca czy płuca – jest w swoim natu­ral­nym sta­nie nie­ro­ze­rwal­nie powią­zana ze wszyst­kimi innymi. Komórki nie powąt­pie­wają we wła­sną egzy­sten­cję. Funk­cjo­nują cało­ściowo i pro­po­nują model życia jako prze­pływu ener­gii i infor­ma­cji. Tak samo zwią­zek mię­dzy umy­słem a bio­lo­gią sta­nowi ważny wątek w naucza­niu Sterna o jodze.

Można też sku­pić się na innych nie­po­ko­ją­cych ozna­kach oddzie­le­nia: skom­pli­ko­wa­nych rela­cjach, sytu­acjach nie­po­ko­jów spo­łecz­nych i wszel­kiego rodzaju zacho­wa­niach auto­de­struk­cyj­nych, łącz­nie z uza­leż­nie­niami i zabu­rze­niami wyni­ka­ją­cymi ze złego stylu życia, któ­rym można zapo­bie­gać, a które ludzie zazwy­czaj nasi­lają, zamiast pomóc sobie w ule­cze­niu. Osta­tecz­nie jed­nak joga zwraca się przede wszyst­kim do oddzie­lo­nej od sie­bie jaźni. Gdyby nie podzie­lone „ja”, umysł nie byłby swoim wła­snym wro­giem, ciało nie zosta­łoby opusz­czone jako coś, co można lek­ce­wa­żyć, odrzu­cić bądź czego należy się wsty­dzić (z wyjąt­kiem tych obda­rzo­nych wspa­nia­łymi, pięk­nymi cia­łami, ale nawet oni muszą sta­wić czoła widmu czasu i sta­rze­nia się).

Jed­nym z głów­nych zało­żeń jogi jest to, że pro­blem nie znaj­duje się na tym samym pozio­mie co roz­wią­za­nie. Dopóki pozo­sta­jemy w sta­nie oddzie­le­nia od samych sie­bie, przy­tła­cza nas to. Ist­nieją tylko trzy moż­liwe postawy wobec cier­pie­nia umy­sło­wego: żyć z nim, napra­wić je albo od niego uciec. Nie­stety, wszyst­kie trzy ska­zane są na porażkę, i to z tego samego powodu. Umysł, który pró­buje żyć z cier­pie­niem, napra­wić sytu­ację albo uciec od niej, to ten sam umysł, który uległ podzia­łowi wsku­tek oddzie­le­nia. Pofrag­men­to­wany umysł jest jak Humpty Dumpty2, któ­rego upa­dek jest źle rozu­miany. Roz­bi­tego jajka z pew­no­ścią nie napra­wią „wszy­scy konni i wszy­scy dwo­rza­nie”, a praw­dziwy pro­blem polega na tym, że Humpty Dumpty nie umie się sam na nowo poskła­dać.

Joga roz­wią­zuje ten dyle­mat, pro­po­nu­jąc pewne prawdy, które następ­nie urze­czy­wist­niają się w prak­tyce jogi i medy­ta­cji. Mówi­łem już o pierw­szej z nich – że poziom pro­blemu ni­gdy nie jest tym samym co poziom roz­wią­za­nia. Oto pozo­stałe gorz­kie prawdy, tak jak je rozu­miem:

Pozio­mem roz­wią­za­nia jest świa­do­mość, ze swo­jej natury pełna, cało­ściowa i nie­po­dzielna.

Świa­do­mość, jako źró­dło aktyw­no­ści twór­czej, zawsze jest obecna w swo­jej czy­stej, cało­ścio­wej for­mie.

Gdy umysł doświad­cza swo­jego źró­dła w czy­stej świa­do­mo­ści, poja­wiają się roz­wią­za­nia – nie jako sku­tek wysiłku skie­ro­wa­nego na ukró­ce­nie cier­pie­nia, ale poprzez sam stan poczu­cia jed­no­ści. Nie potrzeba do tego dzia­ła­nia z zewnątrz, moty­wa­cji ani myśle­nia.

Ciało, mózg, umysł i wszech­świat to różne formy świa­do­mo­ści. Każda z nich jest samo­re­gu­lu­jąca, podob­nie jak całość. Jedna komórka potrafi utrzy­mać się przy życiu w dobrej for­mie, w sta­nie dosko­na­łej rów­no­wagi. I to samo doty­czy każ­dego poziomu Natury.

Gdy samo­re­gu­la­cja się nie udaje, przy­czyną jest utrata kon­taktu z cało­ścią. Doświad­cze­nie czy­stej świa­do­mo­ści przy­wraca samo­re­gu­la­cję. To w ten spo­sób ciało, mózg, umysł i wszech­świat wra­cają do stanu jed­no­ści.

Wiem, że wyko­rzy­sta­nie jogi w celu przy­wró­ce­nia wszech­świata do jego natu­ral­nego stanu brzmi nie­wia­ry­god­nie, a teza ta jest zbyt roz­le­gła, by zgłę­bić ją na jed­nej czy dwóch stro­nach. Jed­nak gdy joga przy­wraca nas naszym źró­dłom i pozwala nam doświad­czyć stanu prze­bu­dze­nia, nie ma alter­na­tywy i sama rze­czy­wi­stość, którą nazy­wamy wszech­świa­tem, musi zmie­nić się razem ze wszyst­kim innym.

Przy całej swej popu­lar­no­ści w Indiach joga jest uwi­kłana w skom­pli­ko­wane myślowe zawi­ło­ści, kon­tro­wer­sje filo­zo­ficzne i nie­koń­czące się zma­ga­nia ze sta­ro­żyt­nymi tek­stami, wśród kon­ku­ru­ją­cych ze sobą nauczy­cieli, sys­te­mów i tak dalej. Bar­dzo podzi­wiam Eddiego Sterna za to, że do tego cha­osu wpro­wa­dza jasność i „współ­od­czu­wa­nie”, bo wła­śnie od tego zależy przy­szłość. Ogól­nie mówiąc, książka ta ofe­ruje naj­ła­god­niej­szy i naj­bar­dziej dostępny spo­sób, by poznać cały poten­cjał jogi. O ile ludzie mają nie­skoń­czony poten­cjał – oto jesz­cze jedna z prawd o świa­do­mo­ści – o tyle joga roz­wija pole moż­li­wo­ści, jakie nor­mal­nie nie jest dostępne podzie­lo­nej jaźni. Stern nie pozwala nam ani na chwilę zapo­mnieć o naszym nie­wy­ko­rzy­sta­nym poten­cjale. I to, być może, jest główna lek­cja pły­nąca z jego naucza­nia i jego życia.

Przeł. Sta­ni­sław Barań­czak (prze­kład dosto­so­wany). [wróć]

Humpty Dumpty – boha­ter angiel­skiego wier­szyka, ma postać uper­so­ni­fi­ko­wa­nego jajka; frag­ment ten bez­po­śred­nio odnosi się do tre­ści wier­szyka: „Humpty Dumpty sat on a wall. / Humpty Dumpty had a great fall / All the king’s hor­ses and all the king’s men / Couldn’t put Humpty toge­ther again” (Humpty Dumpty na murze siadł. / Humpty Dumpty z wysoka spadł. / I wszy­scy konni i wszy­scy dwo­rza­nie / Zło­żyć do kupy nie byli go w sta­nie.) [przyp. red.]. [wróć]

Wstęp

Wio­sną 2010 roku badacz i fizjo­te­ra­peuta Mar­shall Hagins odwie­dził mnie w mojej szkole jogi w SoHo w Nowym Jorku. Chciał się dowie­dzieć, czy był­bym zain­te­re­so­wany przy­go­to­wa­niem sesji jogi na potrzeby badań, któ­rych celem było usta­le­nie, czy joga może mieć pozy­tywny wpływ na Afro­ame­ry­ka­nów cier­pią­cych na stan przed­nad­ci­śnie­niowy. Dwa­dzie­ścia dwa lata wcze­śniej dałem sobie spo­kój z nauką w col­lege’u, zamiast tego wybra­łem podróż do Indii i odtąd przez więk­szość czasu wra­ca­łem tam, by stu­dio­wać, prak­ty­ko­wać i czy­tać o jodze wszystko, co się dało. Dość dobrze czu­łem się w tej dzie­dzi­nie, nie mia­łem nato­miast poję­cia o jej choćby pod­sta­wo­wych zało­że­niach nauko­wych. Oto sie­działa przede mną osoba, która sądziła, że coś wiem, i pro­siła mnie o pomoc. Nie­za­leż­nie od tego, czy cokol­wiek wie­dzia­łem o nauce, czy nie, oczy­wi­ście odpowie­dzia­łem: „Tak!”. Nie spo­dzie­wa­łem się, że to spo­tka­nie prze­nie­sie moją uwagę w dzie­dzi­nie jogi ze stu­dio­wa­nia i zapa­mię­ty­wa­nia sta­ro­żyt­nych tek­stów w kie­runku bada­nia tego, co spra­wia, że joga tak dobrze działa.

Jak to moż­liwe, że ktoś z bólem krę­go­słupa, ktoś inny z nad­ci­śnie­niem, jesz­cze inny z pro­ble­mami z tra­wie­niem, a kolejny szu­ka­jący po pro­stu celu w życiu – wszy­scy przy­cho­dzili na te same zaję­cia jogi, wyko­ny­wali tę samą pro­stą czyn­ność, wycho­dzili i nie tylko mieli się lepiej, ale także czuli, że drę­czący ich pro­blem bądź scho­rze­nie, z jakim się bory­kali, zmniej­szyły się? W jaki spo­sób, poprzez wyko­na­nie jed­nej pro­stej czyn­no­ści, jed­nej ogól­nej prak­tyki jogi, ci różni ludzie potra­fili zre­du­ko­wać swój stres, zła­go­dzić bóle w ciele, popra­wić funk­cje naczyń krwio­no­śnych, ogra­ni­czyć leki prze­ciw­cu­krzy­cowe, poczuć się szczę­śliw­szymi, rza­dziej wpa­dać w złość, popra­wić jakość snu i tra­wie­nia? Docho­dziło do tego, że ciało wyko­rzy­sty­wało oka­zję i po pro­stu wie­działo, jak napra­wić w sobie stany nie­rów­no­wagi. Co jesz­cze cie­kaw­sze, było oczy­wi­ste, że aby można było osią­gnąć te pozy­tywne efekty, pozy­cje jogi nie musiały być wyko­ny­wane „dobrze” czy „odpo­wied­nio”. Joga zdaje się bowiem dzia­łać nie­za­leż­nie od tego, czy ktoś jest spięty, czy roz­cią­gnięty, szczu­pły czy tęgi, chory czy zdrowy. Mia­łem prze­czu­cie, że to wszystko ma jakiś zwią­zek z sys­te­mem ner­wo­wym, ale nie byłem pewien jaki. Zaczą­łem więc czy­tać, roz­ma­wiać z leka­rzami i zgłę­biać ten temat.

Moja książka jest w dużej mie­rze rezul­ta­tem tych badań (i trzy­dzie­sto­let­niej prak­tyki jogi). W roz­mo­wach z leka­rzami pozna­łem zachod­nie spoj­rze­nie na układ ner­wowy. Wie­dzia­łem wcze­śniej, co mówią na jego temat tek­sty z zakresu filo­zo­fii jogi, i mogłem szu­kać teraz kore­la­cji, snuć domy­sły, a potem oma­wiać to wszystko z leka­rzami. Za każ­dym razem spraw­dza­łem, czy ich zda­niem to, co mówię, brzmi sen­sow­nie, aż powoli zaczą­łem udo­sko­na­lać idee, które przed­sta­wiam w mojej książce. Pozna­łem nie­sa­mo­wite bada­nia pro­wa­dzone (wciąż) przez dr. Ste­phena Porgesa, dr Shir­ley Tel­les, dr Bethany Kok i wielu innych. W książce odno­szę się do ich prac, by naświe­tlić, jak nauka postrzega jogę w jej roli sku­tecz­nej prak­tyki zmie­rza­ją­cej w kie­runku samo­re­gu­la­cji układu ner­wo­wego.

Pod­czas tych badań naro­dziły się w mojej gło­wie dwa nie­da­jące mi spo­koju pyta­nia:

W któ­rym miej­scu prze­ci­nają się świa­do­mość i bio­lo­gia? Czy to świa­do­mość odzwier­cie­dla się w naszym bio­lo­gicz­nym kostiu­mie, czy też nasza bio­lo­gia to tak naprawdę prze­jaw świa­do­mo­ści? Jeste­śmy w końcu isto­tami ludz­kimi, a jogini wyko­rzy­sty­wali ciało (które jest bio­lo­giczne), by uda­wać się w głąb sie­bie, w kie­runku głęb­szych sta­nów świa­do­mo­ści. Stąd wnio­sek, że ciało i świa­do­mość muszą być w jakiś spo­sób połą­czone.

Czy szczę­ście jest doświad­cze­niem fizjo­lo­gicz­nym? To zna­czy, czy jeśli pró­bu­jemy odkryć, kim naprawdę jeste­śmy, poprzez prak­tyki jogi wyko­rzy­stu­jące ciało, oddech i umysł, to uda nam się odna­leźć głę­boki, trwały spo­kój wewnętrzny i szczę­ście, któ­rych pod­stawy leżą w naszej fizjo­lo­gii? Wyda­wało mi się, że skoro w każ­dym aspek­cie jogi posłu­gu­jemy się cia­łem, to szczę­ście nie może być po pro­stu kon­struk­cją men­talną, ale jest nie­od­łączne od fizjo­lo­gii i można je odna­leźć w wewnętrz­nych mecha­ni­zmach dzia­ła­ją­cych w naszym ciele. Być może trans­cen­den­cja znaj­duje się poza cia­łem, ale co ze zwy­kłym szczę­ściem i pro­stą świa­do­mo­ścią, kim się jest? Szczę­ście jako kon­struk­cja men­talna wydaje się czymś nie­moż­li­wym. Jed­nej myśli nie jeste­śmy w sta­nie utrzy­mać w umy­śle dłu­żej niż sekundę czy dwie. Jak więc mogli­by­śmy men­tal­nie trzy­mać się szczę­ścia? Być może szczę­ście tkwi gdzieś głę­biej. W myśli hin­du­istycz­nej szczę­ście nie równa się przy­jem­no­ści, lecz sen­sowi i celowi. Nie pra­gniemy szczę­ścia, ale doświad­cze­nia wła­snej egzy­sten­cji. Szu­kamy sie­bie. Czy doświad­czamy tego w fizjo­lo­gii? Czy też umysł i ciało sta­no­wią kon­ti­nuum i ist­nieje nie­od­łączne doświad­cze­nie bycia, ponie­waż nie da się oddzie­lić ciała od umy­słu?

Pyta­nia te sta­no­wią, ogól­nie rzecz bio­rąc, mój punkt wyj­ścia. I tak się składa, że nie­od­łączną i główną skła­dową prób na dro­dze do zna­le­zie­nia na nie odpo­wie­dzi jest układ ner­wowy. Sta­ro­żytni jogini gło­sili, że nauka jogi nie doty­czy szli­fo­wa­nia pozy­cji, ale udo­sko­na­la­nia rela­cji mię­dzy cia­łem, umy­słem i duchem, w celu zro­zu­mie­nia naj­więk­szych tajem­nic egzy­sten­cji. Ich nauki, tak jak nauki mojego guru z Połu­dnio­wych Indii, popchnęły mnie ku tej podróży i nie­usta­ją­cej fascy­na­cji tymi zagad­nie­niami. Na kolej­nych stro­nach książki zgłę­biam idee jogi i bada­nia naukowe poświę­cone mecha­ni­zmom neu­ro­bio­lo­gicz­nym, które poma­gają wyja­śnić, jak i dla­czego w uję­ciu ogól­nym joga ma tak pozy­tywny wpływ na nasze ciała, umy­sły i świat – i jak możemy zna­leźć szczę­ście, sens i cel.

Roz­dział 1

Czym jest joga?

Jeśli jakąś prak­tykę duchową na Zacho­dzie obśmiano, wykpiono i ubrano w ste­reo­typy, to wła­śnie jogę. Czemu nie? Łatwo prze­cież śmiać się z zachod­nich jogi­nów. Naszych kocz­ków na czubku głowy, dro­gich leg­gin­sów, nasion chia, smo­othies, toreb na matę do jogi prze­wie­szo­nych przez ramię, wyjaz­dów w zaciszne miej­sca, krysz­ta­łów, cią­głego mówie­nia „nama­ste”, omo­wa­nia i sie­dze­nia po turecku gdzie tylko się da – jeśli ktoś chce się pośmiać, ma duże pole do popisu. Dwie­ście lat temu, w cza­sach bry­tyj­skiej oku­pa­cji, jogini w Indiach też byli wyśmie­wani i oczer­niani przez pierw­szych przy­by­szów, któ­rzy ni­gdy wcze­śniej cze­goś podob­nego nie widzielia1. Już rela­cje Johna Oving­tona dato­wane nawet na 1698 rok opi­sują „bole­sne i nie­na­tu­ralne pozy­cje” filo­zo­fów żebra­ków obsy­pa­nych popio­łem, zna­nych jako faki­rzy. Okre­ślano tak per­skich asce­tów, któ­rych wrzu­cano do tej samej kate­go­rii co hin­du­skich jogi­nów. Naga San­n­ja­si­no­wiea2 bun­to­wali się zbroj­nie prze­ciw hege­mo­nii Kom­pa­nii Wschod­nio­in­dyj­skiej i od połowy XVIII do począt­ków XIX wieku wywo­ły­wali wraz z muzuł­mań­skimi faki­rami powsta­nia i ataki na Kom­pa­nię w Ben­galu, co dopro­wa­dziło osta­tecz­nie do wiel­kich repre­sji wobec wszyst­kich orga­ni­za­cji asce­tycz­nycha3.

To, że ludzie Zachodu wrzu­cili Naga San­n­ja­si­nów, faki­rów i jogi­nów z porząd­ków bar­dziej łagod­nych do tej samej kate­go­rii nie­bez­piecz­nych, posłu­gu­ją­cych się prze­mocą asce­tów, jest praw­do­po­dob­nie jedną z przy­czyn tego, że w XVIII i XIX wieku joga wyszła z mody. Choć wpraw­dzie uwa­żano jogi­nów za nie­bez­piecz­nych, brud­nych, kłam­li­wych łaj­da­ków (nawet dziś można zna­leźć przy­kłady podob­nych poglą­dów), to prak­tyki i zało­że­nia filo­zo­ficzne prze­trwały jakoś ten trudny okres w Indiach i odro­dziły się wraz ze Sri Kri­sh­na­ma­cha­ryąa4, Swa­mim Siva­nandąa5 i podróżą jogi na Zachód pod koniec XIX wieku. W 2014 roku miej­sce naro­dzin jogi, Indie, z pre­mie­rem Naren­drą Modim, gor­li­wym zwo­len­ni­kiem tej prak­tyki, zaczęły znów w jej kwe­stii sta­wać na wyso­ko­ści zada­niaa6. Pomysł Modiego, by usta­no­wić Mię­dzy­na­ro­dowy Dzień Jogi na rzecz glo­bal­nej har­mo­nii oraz wewnętrz­nego i zewnętrz­nego pokoju, został poparty przez każdy kraj repre­zen­to­wany w Orga­ni­za­cji Naro­dów Zjed­no­czo­nych i pomógł Indiom odzy­skać pry­mat w świe­cie jogi. Choć nie­któ­rzy powie­dzą, że ni­gdy nie stra­ciły z nią kon­taktu, to w koń­cówce lat 80. XX wieku dużo czasu spę­dzi­łem, podró­żu­jąc z pół­nocy na połu­dnie Indii w poszu­ki­wa­niu nauczy­cieli jogi i zna­la­złem ich względ­nie nie­wielu. W 1990 roku w Mysore były tylko dwie czy trzy szkoły jogi – dziś jest ich pra­wie pięć­dzie­siąt. Mysore jest obec­nie uwa­żane za jedną ze sto­lic jogi w Indiach, głów­nie za sprawą wpły­wów Pat­ta­bhiego Joisa. Jogiczny kra­jo­braz Indii zmie­nił się nie do pozna­nia.

Do Ame­ryki joga przy­była w XIX wieku i w dużej mie­rze zago­ściła w jej kul­tu­rze. Choć Ame­ry­ka­nie na początku stu­dio­wali tek­sty jogiczne – Ralph Waldo Emer­son kochał Bha­ga­wad­gitę – nie­wielu tak naprawdę prak­ty­ko­wało jogę. Nie­mniej w ciągu nieco ponad dwu­stu lat zaczęło upra­wiać jogę wiele milio­nów ludzi z wszel­kich śro­do­wisk – w samych Sta­nach Zjed­no­czo­nych w 2017 roku jakąś formę jogi prak­ty­ko­wało około trzy­dzie­ści sześć milio­nów osób, i to nie tylko takich, dla któ­rych ma to zwią­zek z ducho­wo­ścią. Się­gają po nią dzieci w szko­łach, star­sze osoby na wóz­kach, więź­nio­wie, osoby cier­piące na zespół stresu poura­zo­wego, pacjenci szpi­tali i ludzie, któ­rzy po pro­stu mają w życiu dużo zwy­czaj­nego stresua7. Joga przy­nosi uko­je­nie i nikogo nie dys­kry­mi­nuje.

Należy jed­nak uzmy­sło­wić sobie, że mamy dziś w Sta­nach Zjed­no­czo­nych do czy­nie­nia z bar­dzo real­nym zde­rze­niem kul­tur w peł­nej kra­sie. W latach 60. XX wieku Wschód skon­fron­to­wał się z Zacho­dem, w wyniku czego powstał ruch hip­pi­sow­ski, w któ­rym poko­le­nie mło­dych pró­bo­wało uwol­nić się od wię­zów ascezy lat wojen­nych i restryk­cyj­nych ide­ałów rodziny nukle­ar­nej. Jeśli spoj­rzymy na to, co działo się w świe­cie jogi w ciągu ostat­nich trzy­dzie­stu lat, to od razu zauwa­żymy, że teraz to raczej Zachód pochła­nia Wschód, a coś, co było nie­skrę­po­wa­nym uzna­niem ducho­wo­ści, zmie­niło kurs na czo­łowe zde­rze­nie z kon­sump­cjo­ni­zmem. Stało się zatem coś dokład­nie prze­ciw­nego niż to, co miała obie­cy­wać i zapew­nić joga. Indie, zwłasz­cza za cza­sów pre­miera Modiego, zaczęły odzy­ski­wać jogę jako część swego dzie­dzic­twa kul­turowego, któ­rym z pew­no­ścią jest. Jed­nak po dro­dze Zachód zaadop­to­wał jogę jako jedno ze swo­ich wła­snych dzieci, a ona w doprawdy nie­zwy­kły spo­sób przy­sto­so­wała się do życia w USA, łącz­nie z seku­la­ry­za­cją samej prak­tyki kon­tem­pla­cyj­nej.

Trudno mi oddzie­lić sta­ro­żytną kul­turę indyj­ską czy hin­du­ską od prak­tyki jogi i nie jestem pewien, czy prze­miana prak­tyki kon­tem­pla­cyj­nej, mistycz­nej, w zupeł­nie świec­kie zaję­cia fit­ness to dobry pomysł. Gdy usu­niemy z prak­tyki aspekt kon­tem­pla­cyjny, to czy można ją wciąż nazy­wać jogąa8? Z dru­giej strony joga sama dowio­dła, że jest czymś ponad prze­ko­na­niami reli­gij­nymi i że się­gają po nią ludzie repre­zen­tu­jący naj­roz­ma­it­sze reli­gijne nurty i także ci nie­re­li­gijni, któ­rzy prak­ty­kują jogę, bo uspo­kaja umysł, redu­kuje stres i spra­wia, że czują się czy­stsi wewnętrz­nie. Pewien pastor, który ćwi­czy ze mną, wyko­rzy­stuje czas, gdy wyko­nuje się głę­bo­kie odde­chy pod koniec prak­tyki, do reflek­sji nad nie­dziel­nym kaza­niem. Rabin pod­czas prak­tyki odnaj­duje cichą prze­strzeń, któ­rej nie daje mu modli­twa mówiona. Wszyst­kie tra­dy­cje jude­ochrze­ści­jań­skie mają odga­łę­zie­nia mistyczne, w któ­rych poszu­kuje się bez­po­śred­niej rela­cji z bóstwem, ale czę­sto uważa się je za mar­gi­nalne. Tra­dy­cje wschod­nie nie roz­róż­niały świata i świę­to­ści. Jogę, rytuał i zie­mię postrze­gano jako jed­ność. Były w swoim rdze­niu mistyczne. Dziś czę­sto zapo­mi­namy o róż­nicy mię­dzy reli­gią a misty­cy­zmem, dogma­tem a kon­tem­pla­cją. W tym wła­śnie spe­cja­li­zuje się joga. To misty­cyzm w przy­stęp­nej for­mie. Jest kon­tem­pla­cyjna od pierw­szych nie­mal chwil – zazwy­czaj od momentu, gdy czło­wiek kła­dzie się, by odpo­cząć po pierw­szych ćwi­cze­niach.

Nie­które ele­menty jogi są głę­boko powią­zane z tra­dy­cją hin­du­ską, inne nie. W sta­ro­żyt­nych tek­stach można odna­leźć suge­stie, że joga prze­kra­cza kul­tury, czas, miej­sca i to, co dziś nazy­wamy reli­giąa9. Choć joga rze­czy­wi­ście pocho­dzi z Indii i jest zako­rze­niona w hin­du­skiej myśli, to jed­no­cze­śnie wyjąt­kowo dobrze przyj­muje się w innych miej­scach, jest prak­ty­ko­wana na każ­dym kon­ty­nen­cie, przez ludzi pocho­dzą­cych z róż­nych śro­do­wisk i kul­tur. Zna­czące jest to, że spo­śród milio­nów osób, które regu­lar­nie prak­ty­kują jogę, wiele doświad­cza podob­nych jej skut­ków: czu­jemy się lepiej, mamy spo­koj­niej­szy umysł, jeste­śmy zdrowsi, a w wielu przy­pad­kach mamy też więk­sze poczu­cie celu. Napro­wa­dza nas to na źró­dło tra­dy­cji hin­du­skiej zwane Wieczną Drogą, ina­czej sana­tana dharma – zanim nazwano ją hin­du­izmem. Oprócz bóstw i rein­kar­na­cji hin­du­izm zaj­muje się ideą, według któ­rej każde ist­nie­nie ma cel i powin­ni­śmy sta­rać się żyć tak, by ten cel osią­gnąć. Wła­śnie w taki spo­sób patrzę na jogę.

Tak wiele spraw na świe­cie nas dzieli – poli­tyka, reli­gia, dru­żyny spor­towe, wszyst­kie nasze oso­bi­ste opi­nie, idee i prze­ko­na­nia. Rzadko znaj­du­jemy coś, co nas łączy. Jedną z tych rze­czy jest joga, która potrafi pomóc poko­nać róż­nice, bo jej pod­stawą jest jasność umy­słu, współ­czu­cie, współ­od­czu­wa­nie, dobroć, miłość i tro­ska – te wszyst­kie stany umy­słu i emo­cje, które prze­kra­czają reli­gie i inne zja­wi­ska, które odsu­wają nas od sie­bie. Są to rze­czy, które nas łączą albo przy­po­mi­nają nam o tym, że jeste­śmy tak naprawdę połą­czeni – nie rze­czy, które nas dzielą. Oczy­wi­ście na rynku nie zawsze widzimy ich odzwier­cie­dle­nie, ale jeśli cho­dzi o efekty doświad­czane przez ludzi poprzez jogę, to korzy­ści są mniej wię­cej takie same. Uwa­żam, że to coś nie­sły­cha­nie cie­ka­wego i wła­śnie przez to, mię­dzy innymi, zaczą­łem się zasta­na­wiać, jaki mecha­nizm powo­duje, że joga działa na tak wielu róż­nych ludzi, nie­mal bez względu na to, jaki jej rodzaj prak­ty­kują.

Słowo „joga”

Słowo „joga” ma kilka zna­czeń. Są to mię­dzy innymi: „połą­cze­nie”, „sku­pie­nie”, „droga” i „rela­cja”. Sam wyraz pocho­dzi od korze­nia yuj, co ozna­cza: „ujarz­mić albo połą­czyć”, dla­tego wła­śnie słowo „joga” naj­czę­ściej koja­rzy się z ideą połą­cze­nia. Sta­ro­żytny gra­ma­tyk san­skrytu Panini napi­sał, że słowo „joga” można defi­nio­wać na dwa spo­soby, w zależ­no­ści od zasto­so­wa­nia. Pierw­szy to yujir yoge, który opi­suje akt połą­cze­nia lub ujarz­mie­nia – na przy­kład przy­łą­cze­nia wołu do wozu. W tym sen­sie uży­wano wyrazu „joga” w naj­star­szych naukach sta­ro­żyt­nego kanonu sana­tana dharma, zwa­nego wedami. Jed­nak w przy­padku prak­tyki jogi, która została uznana za dys­cy­plinę duchową w póź­niej­szych latach, w cza­sie ery upa­ni­szad (800–500 p.n.e.), pra­wi­dłowa dery­wa­cja pocho­dzi od yuj sama­dau, co ozna­cza mniej wię­cej, że joga to pewien spe­cjalny typ sku­pie­nia zwany sama­dhia10. Ozna­cza to „pochło­nię­cie”, natu­ralną ten­den­cję umy­słu, by dać się pochło­nąć przez różne rze­czy – myśli, przed­mioty, pracę, idee, miłość czy okre­ślone cele. Gdy mówimy o pochło­nię­ciu umy­słu przez cele duchowe, to wów­czas umysł ma przy­bie­rać formę tego, co kon­tem­plu­jemy, a w końcu ten głę­boki poziom pochło­nię­cia pro­wa­dzi do wnik­nię­cia w naszą praw­dziwą naturę i do doświad­cze­nia jej. Na naj­głęb­szym pozio­mie sama­dhi docie­ramy do wie­dzy o swoim wnę­trzu, swo­jej jaźni.

Skupienie

Około dwóch tysięcy lat temu pewien mędrzec (ryszi) zwany Patań­dźali zebrał ist­nie­jące nauki o jodze i usys­te­ma­ty­zo­wał je w for­mie zna­nej jako sutry. Sutra jest formą lite­racką ozna­cza­jącą, że autor nie stwo­rzył sys­temu ani nie napi­sał dzieł ory­gi­nal­nych, ale połą­czył nauki, prak­tyki i metody, które już ist­niały, i zebrał je bądź sko­dy­fi­ko­wał pod jed­nym tytu­łem. W hin­du­izmie funk­cjo­nuje sześć szkół filo­zo­ficz­nych, a każ­dej z nich odpo­wiada sutra zawie­ra­jąca jej naukia11. Jeśli cho­dzi o jogę, tekst nazywa się Joga­su­try Patań­dźa­lego i zawiera 196 sutr. Sutra to krót­kie zda­nie, kilka słów kry­ją­cych za sobą znacz­nie szer­sze zna­cze­nie. Komen­ta­rze do tych krót­kich form poda­wane przez innych mędr­ców i świę­tych ujaw­niają szcze­góły i oma­wiają niu­anse tego, co wła­ści­wie mówi dana sutra, bo naj­czę­ściej jest je dość trudno zro­zu­mieć w pierw­szym czy­ta­niu.

Patań­dźali wyja­śnił w Joga­su­trach, że sama­dhi, naj­wyż­szy sto­pień sku­pie­nia, to ter­min ozna­cza­jący wro­dzoną zdol­ność umy­słu do pod­da­nia się pochło­nię­ciu przez przed­miot kon­tem­pla­cji. Pisma Patań­dźa­lego nie są jedy­nymi omó­wie­niami jogi, choć w isto­cie jed­nymi z naj­peł­niej­szych. Inne, które poja­wiły się po nich, miały różne cele, ale wszyst­kie łączy wspólny ele­ment – prze­świad­cze­nie o tym, że aby osią­gnąć cele, trzeba umieć się sku­pić. Dla­tego Patań­dźali w dru­giej sutrze swo­jej księgi defi­niuje jogę jako zdol­ność wybiór­czego eli­mi­no­wa­nia wszel­kich doraź­nych myśli czy ruchów odby­wa­ją­cych się w umy­śle i do pod­ję­cia decy­zji o tym, gdzie umysł ma być czy też na czym osoba chce się sku­pića12. Jak stwier­dził mój nauczy­ciel san­skrytu Vyaas (Wjasa) Houston, Joga­su­try to mapa dro­gowa dla wewnętrz­nej świa­do­mo­ści. Te krót­kie, zwię­złe afo­ry­zmy, nała­do­wane sen­sem, pro­wa­dzą nas przez coraz głęb­sze stany umy­słu, świa­do­mo­ści i rze­czy­wi­sto­ści. Wiele z nauk zawar­tych w sutrach – nie­które z nich będą omó­wione w tej książce – jest dziś doprawdy nie­sa­mo­wi­cie aktu­al­nych. Jak to moż­liwe? Myślę, że to dla­tego, że umysł, któ­rym posłu­gu­jemy się dziś, nie różni się od umy­słów ludzi żyją­cych dwa czy nawet pięć tysięcy lat temu. Cier­pimy, wal­czymy, doświad­czamy rado­ści i pożą­da­nia, wąt­pimy, poszu­ku­jemy. Dąże­nie do pozna­nia sie­bie samych, do sta­wia­nia pytań o to, kim jeste­śmy i co tu robimy, nie jest wcale nowe. Tego typu pyta­nia i wąt­pli­wo­ści to po pro­stu część nas samych i wła­śnie ten impuls tysiące lat temu skło­nił ludzi do stwo­rze­nia sys­te­mów jogi. I ten sam impuls każe tak wielu ludziom dzi­siaj ją prak­ty­ko­wać.

Naj­star­szy komen­tarz do Joga­sutr napi­sał sta­ro­żytny mędrzec Wjasa (nie mój nauczy­ciel san­skrytu). Ana­li­zuje on pięć pod­sta­wo­wych wzo­rów czy też sta­nów umy­słua13. Jasno widzimy, że tych pięć wzor­ców tak naprawdę nie zmie­niło się w ogóle w ciągu dwóch tysięcy lat. Pierw­sze dwa stany umy­słu nie sprzy­jają prak­tyce jogi, ale pozo­stałe trzy już tak. Jed­nak dopiero dwa ostat­nie stany sprzy­jają sama­dhi, cał­ko­wi­temu pochło­nię­ciu.

Stany te to:

Roz­pro­sze­nie.

Oma­mie­nie.

Sku­pie­nie chwi­lowe.

Jed­no­li­tość.

Powścią­gnię­cie.

Osoba o nie­spo­koj­nym umy­śle nie będzie chciała prak­ty­ko­wać jogi, ponie­waż nie potrafi się sku­pić nawet na chwilę. Umysł ska­cze z miej­sca na miej­sce, w ogóle się nie zatrzy­muje, tak jakby cier­piał na zabu­rze­nie kon­cen­tra­cji uwagi (ang. atten­tion defi­cit disor­der, ADD). Znam mnó­stwo ludzi z ADD, któ­rzy są wydajni i odno­szą suk­cesy, ale jest im trudno sys­te­ma­tycz­nie prak­ty­ko­wać jogę. Cza­sem łatwiej­sze wydają im się prak­tyki medy­ta­cji, takie jak medy­ta­cja trans­cen­den­talna (ang. trans­cen­den­tal medi­ta­tion, TM). Osoba o otę­pia­łym umy­śle ma obse­sję na punk­cie swo­ich pro­ble­mów – myśli o nich, ana­li­zuje je i w nie­skoń­czo­ność roz­pa­mię­tuje. Wszy­scy doświad­czy­li­śmy jakie­goś pro­blemu, kon­fliktu, zła­ma­nego serca czy roz­cza­ro­wa­nia, które zajęło nasze myśli cza­sem do tego stop­nia, że rodzina czy przy­ja­ciele chcieli potrzą­snąć nami i krzyk­nąć: „Daj już z tym spo­kój!”. Otę­pia­łemu umy­słowi bar­dzo trudno jest wyko­nać jakie­kol­wiek prak­tyki kon­tem­pla­cyjne albo w ogóle cokol­wiek innego niż obse­syjne myśle­nie o wła­snych pro­ble­mach. Skraj­nym przy­kła­dem pro­blemu doty­ka­ją­cego otę­piały umysł jest zabu­rze­nie obse­syjno-kom­pul­sywne.

Umysł roz­pro­szony, choć brzmi to dziw­nie jako okre­śle­nie umy­słu kogoś, kto wyko­nuje prak­tyki duchowe, to stan umy­słu więk­szo­ści z nas, gdy przy­cho­dzimy na pierw­sze zaję­cia jogi. Potra­fimy się skon­cen­tro­wać na chwilę, ale potem wra­camy do roz­pro­sze­nia. Ten stan umy­słu dobrze znają nie­mal wszy­scy prak­ty­ku­jący jogę – przez chwilę się sku­piamy, ale potem myśli zaczy­nają ucie­kać. Akt uchwy­ce­nia umy­słu po tym, jak zaczął się odda­lać, a następ­nie powrót do miej­sca, w któ­rym chcemy go widzieć, to jedna z pod­sta­wo­wych czyn­no­ści, jakich uczymy się pod­czas prak­tyki jogi. Mogą tego doko­nać nawet osoby o umy­słach skłon­nych do roz­ko­ja­rze­nia. Roz­wi­jamy dzięki temu moc sku­pie­nia uwagi – dosta­jemy oka­zję, by pra­co­wać nad uchwy­ce­niem umy­słu w chwili, gdy staje się nie­spo­kojny. Ludzie o tym typie umy­sło­wo­ści wie­dzą, że potrze­bują jogi czy medy­ta­cji, ponie­waż doświad­czyli i spo­koju, i roz­pro­sze­nia umy­słu – i chcie­liby wzmoc­nić swoją umie­jęt­ność pozo­sta­wa­nia bar­dziej spo­koj­nymi i zre­lak­so­wa­nymi. To dla­tego mówi się, że umysł osoby przy­cho­dzą­cej na jogę znaj­duje się w dużej mie­rze w trze­cim, roz­pro­szonym sta­nie świa­do­mo­ści. Jeśli okre­ślasz sie­bie jako osobę, któ­rej umysł łatwo pod­daje się roz­pro­sze­niu, to mam dla cie­bie dobrą wia­do­mość: jesteś ide­al­nym kan­dy­da­tem do prak­tyki jogi!

Ostat­nie dwa stany umy­słu – jed­no­lity i powścią­gnięty – to stany, w któ­rych może zaist­nieć samadhi. „Powin­ni­śmy pamię­tać” – powie­dział Swami Hari­ha­ra­nanda – „że naszą men­talną sła­bo­ścią jest jedy­nie nie­zdol­ność to utrzy­ma­nia w umy­śle trwale dobrych inten­cji. Jed­nak, jeśli prze­zwy­cię­żymy fluk­tu­acje świa­do­mo­ści, będziemy zdolni pozo­stać trwale w naszych dobrych inten­cjach, a zatem i posiąść men­talną moc. Wraz ze wzro­stem spo­koju [umy­słu], rów­nież ta moc będzie wzra­stać. Szczy­tem takiego spo­koju jest sama­dhi”a14. Ten cytat szcze­gól­nie lubię, bo jego główny prze­kaz jest jasny: w jodze nie cho­dzi o przy­mu­sze­nie umy­słu do zna­le­zie­nia się w trwa­łym sta­nie sku­pie­nia czy ciała do wyko­na­nia skom­pli­ko­wa­nej pozy­cji – cho­dzi o spo­kój i wypeł­nie­nie umy­słu natu­ral­nym sta­nem dobroci. Jest to jego pod­sta­wowa, przy­ro­dzona cecha, którą przy­kryto zbyt dużą liczbą ana­liz. Cza­sem gdy sie­dzę i medy­tuję, nie robię nic innego jak po pro­stu wyczu­wam i współ­od­czu­wam ten stan dobroci we mnie. Jak wiele osób, dość surowo oce­niam sie­bie samego. Wolę kry­tykę od kom­ple­men­tów, bo wysłu­cha­nie, co było dobre, sta­wia jedy­nie bariery na dro­dze temu, co powinno być napra­wione. Nie wszystko jed­nak trzeba napra­wiać – cza­sem w porządku jest zosta­wić sprawy takimi, jakie są. Kiedy sie­dzę i czuję natu­ralną dobroć, która jest we mnie, auto­ma­tycz­nie przycho­dzi do mnie praw­dziwe uczu­cie spo­koju. To kojące, bo z tego punktu widze­nia dobroć nie jest czymś, do czego dążymy, czy czymś, co sta­ramy się osią­gnąć w życiu – ona po pro­stu jest. Musimy tylko pozwo­lić, by była tro­chę bar­dziej obecna.

W ostat­nich dwóch sta­nach umy­słu z listy Wjasy – jed­no­li­tym i powścią­gnię­tym – zacho­dzi naj­głęb­sze doświad­cze­nie sama­dhi, znane rów­nież jako stan jogi. W sku­pio­nym sta­nie umy­słu potra­fisz skie­ro­wać uwagę na wszystko, co chciał­byś kon­tem­plo­wać – czy będzie to oddech, man­tra, czy coś innego – na tak długo, jak chcesz. To nie jest łatwe. Trudno jest utrzy­mać uwagę na jed­nej rze­czy dłu­żej niż dosłow­nie przez kilka sekund. W powścią­gnię­tym sta­nie umy­słu nie ma myśli, wahań, nie ma żad­nego przed­miotu oprócz cie­bie samego, na któ­rym sku­pia się twój umysł. Prze­staje ist­nieć pod­miot i przed­miot, a jedy­nym doświad­cze­niem jest znaj­du­jąca się w nie­by­cie świa­do­mość. Gdzie­kol­wiek spoj­rzysz, cze­go­kol­wiek posłu­chasz, pową­chasz albo dotkniesz, ist­nieje tylko świa­do­mość. W naj­głęb­szym sta­nie sama­dhi nie ma już żad­nych przed­miotów, pozo­staje tylko pod­miot. Nazywa się to vishe­sha, czyli to, co zostało po tym, jak wszyst­kie zdolne do zmiany przed­mioty świata już nie zabar­wiają naszego doświad­cze­nia. Cza­sem okre­śla się to jako „świa­do­mość jed­no­ści”.

Joga jako droga

Mistrz jogi z połu­dnio­wych Indii Sri K. Pat­ta­bhi Jois napi­sał, że słowo „joga” ma kilka zna­czeń. Wśród nich są „rela­cja”, „śro­dek”, „zjed­no­cze­nie”, „wie­dza”, „mate­ria” i „logika”a15. Jako jedyny zde­fi­nio­wał prak­tykę jogi w odnie­sie­niu do jed­nej z sutr Patań­dźa­lego – o nume­rze II.26, która mówi, że joga to upaya, drogaa16. Cóż to jest za droga? Taka, która przy­nosi kres dez­orien­ta­cji umy­słu poprzez szcze­gólny rodzaj ogra­ni­cze­nia men­tal­nego pro­wa­dzą­cego do samo­wie­dzy, ogra­ni­cze­nia, które pozwala nam odróż­nić świa­do­mość od filmu wyświe­tla­nego w kinie naszego życia, myśli i pra­gnień, jakie odbi­jają się na jego ekra­nie. Prak­tyka jogi ozna­cza zatem wyzwo­le­nie od myśle­nia uwa­run­ko­wa­nego.

Jois pisze:

Powiedzmy więc, że zna­cze­niem słowa joga jest upaya, co ozna­cza droga, ścieżka, którą podą­żamy, albo za pomocą któ­rej możemy coś osią­gnąć. Jaka jest więc droga, którą powin­ni­śmy podą­żać? Co powin­ni­śmy chcieć osią­gnąć albo kogo? Umysł powi­nien dążyć do tego, co naj­lep­sze […], a droga do umo­co­wa­nia umy­słu w jaźni niech będzie znana jako jogaa17.

Idea upayi jest w skom­pli­ko­wany spo­sób połą­czona z poczu­ciem rela­cji, którą Jois wymie­nia jako pierw­szą, gdy defi­niuje jogę. To dla­tego, że dzięki prak­tyce jogi i zwią­za­nym z nią prak­ty­kom kon­tem­pla­cyj­nym zysku­jemy dostęp do intym­nej rela­cji z wła­snym cia­łem, odde­chem, umy­słem i poczu­ciem sensu. To wła­śnie intymne poczu­cie łącz­no­ści z samymi sobą pro­wa­dzi nas ku pew­no­ści sie­bie i poczu­ciu kom­fortu zwią­za­nego z tym, kim jeste­śmy i co tutaj robimy. To natu­ral­nie pro­wa­dzi nas do głęb­szego i naj­istot­niej­szego pyta­nia, które w końcu musimy sobie zadać: kim jestem ponad to, że jestem sumą mojego ciała, emo­cji, myśli czy wspo­mnień? To główne pyta­nia naszego życia: kim jestem? Co tutaj robię? Moja nauczy­cielka angiel­skiego w dzie­wią­tej kla­sie, pani Jane Ben­det­son, zadała mojej kla­sie te pyta­nia jako naj­waż­niej­sze, jakie można w ogóle sobie kie­dy­kol­wiek zadać, i dodała do nich kolejne: co powi­nie­nem następ­nie zro­bić? Tak naprawdę pyta­nia te są jedyną rze­czą, jaką zapa­mię­ta­łem z nauki w szkole śred­niej.

Joga to przede wszyst­kim prak­tyka. Jogini uwa­żali, że powin­ni­śmy prak­ty­ko­wać jogę tak samo, czy też nada­jąc jej taką samą wagę, jak temu, że codzien­nie myjemy zęby. Prak­ty­ku­jąc asany (pozy­cje jogi) i ćwi­cze­nia odde­chowe – co omó­wię w kolej­nych roz­dzia­łach tej książki – oczysz­czamy wewnętrz­nie nasze ciało, wzmac­niamy mię­śnie, kości, narządy wewnętrzne, układ ner­wowy, umysł i emo­cje. Już odro­bina prak­tyki może zdzia­łać cuda – nie musimy ćwi­czyć godzi­nami albo codzien­nie, aż do wyczer­pa­nia. Jedyne, co należy zro­bić, to upew­nić się, że odro­bina prak­tyki każ­dego dnia stała się w naszym życiu prio­ry­te­tem i że będziemy ją wyko­ny­wać tak długo, aż sta­nie się zwy­cza­jem, powta­rzal­nym ele­men­tem naszej codzien­nej rutyny, czę­ścią rytu­ału, który składa się na rytm naszego życia. Wszel­kie prak­tyki – duchowe, fizyczne czy arty­styczne – zaczy­nają przy­no­sić efekty dopiero wtedy, gdy wyko­nuje się je szcze­rze i regu­lar­nie. Jedna z naj­czę­ściej cyto­wa­nych sutr Patań­dźa­lego, I.14, doty­czy wła­śnie tego:

Sa tu dīrgha kāla nairan­ta­rya satkārā sevito drdha bhūmih.

Ale ono (ćwi­cze­nie jogiczne) [dopiero wtedy prze­cho­dzi w] trwały sto­pień jogi (bhumi), [gdy się je] upra­wia długi czas, bez przerw i ze sku­pioną uwagą (sat­kara).

Być może waż­niej­sze od samej dys­cy­pliny jest to, co ona uru­cha­mia. Neu­ro­bio­log i psy­cho­log Rick Han­son pisał o tym sze­roko w książce Szczę­śliwy mózg, w któ­rej for­mu­łuje róż­nicę mię­dzy sta­nami men­tal­nymi i cechami men­tal­nymi. Czę­sto padamy ofiarą swo­ich sta­nów men­tal­nych – zło­ści, zazdro­ści, oce­nia­nia, zemsty, leni­stwa, apa­tii, nudy, pra­gnie­nia – cza­sem podą­żamy za nimi i utoż­sa­miamy się z nimi. Są one jed­nak przej­ściowe – poja­wiają się i zni­kają. Powta­rzają się czę­ściej, gdy za nimi podą­żamy. Gdy prak­ty­ku­jemy regu­lar­nie, zaczy­namy uru­cha­miać men­talną cechę świa­do­mo­ści, która jest bar­dziej nie­za­wodna i otwarta niż zmie­nia­jące się stany. Poprzez prak­tykę roz­wi­jamy w świa­do­mo­ści spo­kój, posze­rzamy per­spek­tywę, a to może pomóc nam zatrzy­mać się tak, by nie przy­gnio­tły nas silne emo­cje.

Praw­dzi­wym celem prak­tyki jest więc wykształ­ce­nie sil­nych cech men­tal­nych. Patań­dźali nie defi­niuje prak­tyki jako spraw­nego wyko­ny­wa­nia pozy­cji jogi, ale jako śro­dek do uru­cho­mie­nia men­tal­nej cechy świa­do­mo­ści, która pro­wa­dzi ku wie­dzy. Wjasa odno­sił się wła­śnie do tych zmie­nia­ją­cych się sta­nów, kiedy mówił o umy­śle roz­pro­szo­nym, a jedną z pierw­szych rze­czy, jakie daje nam joga, jest zdol­ność obser­wo­wa­nia zmie­nia­ją­cych się sta­nów bez ule­ga­nia im. Wiele osób doświad­czyło tego, że dzięki prak­tyce jogi rza­dziej złosz­czą się albo potra­fią ugryźć się w język, zanim coś powie­dzą, nie bacząc na kon­se­kwen­cje swo­ich słów – nawet jeśli prak­ty­kują dopiero od nie­dawna. Dzieje się tak dla­tego, że cecha świa­do­mo­ści zaczyna być w nas tak samo, jeśli nie bar­dziej, obecna niż zmie­nia­jące się stany men­talne.

Sadhana, środek

W przy­padku wielu idei jogicz­nych i wielu słów spi­sa­nych w san­skry­cie jedno słowo pro­wa­dzi do innego, które uwy­pu­kla jesz­cze wię­cej niu­an­sów zna­cze­nia. W prak­tyce jogi ist­nieje spe­cjalne słowo z nią powią­zane, sadhana, opi­su­jące tech­niki, prak­tyki, któ­rych uży­wamy, by dążyć w kie­runku samo­wie­dzy, świa­do­mo­ści lub wyzwo­le­nia. Słowo sadhana czę­sto tłu­ma­czy się jako „prak­tyka duchowa”, a celem prak­tyki ducho­wej jest zazwy­czaj wyzwo­le­nie od cier­pie­nia: wyzwo­le­nie od utoż­sa­mie­nia się z czym­kol­wiek innym niż świa­do­mość. Sadhany to środki, któ­rymi posłu­gu­jemy się, by utoż­sa­mić się z poczu­ciem wewnętrz­nej świa­do­mo­ści i usu­nąć pokrywę kon­fu­zji, nar­ra­cji i dążeń, które unie­moż­li­wiają nam bycie tym, kim naprawdę jeste­śmy.

Wpły­wowy nauczy­ciel jogi z Ćen­naj A.G. Mohan ujął to bar­dzo traf­nie, gdy mówił o róż­nych war­stwach zna­cze­nia i doświad­cze­nia, które w tra­dy­cji hin­du­skiej porów­nuje się do warstw obie­ra­nej cebuli. Ana­lo­gię tę bar­dzo czę­sto sto­suje się do opisu prak­tyki ducho­wej – obie­rasz kolejne war­stwy iden­ty­fi­ka­cji, aż zosta­nie tylko świa­do­mość. „Ale – zauważa Mohan – któż jest tym, kto obiera cebulę? Ten, kto ją obrał, nie znika razem z nią”. Sadhana to obie­ra­nie cebuli, a tym, kto tego doko­nuje, jest nasz wewnętrzny impuls dąże­nia do wie­dzy.

Sadhana to decy­zja, by nasze duchowe cele stały się prio­ry­te­towe, i zna­le­zie­nie dla nich czasu. Ducho­wym celem może być:

prak­ty­ko­wa­nie jogi,

prak­ty­ko­wa­nie medy­ta­cji,

prak­ty­ko­wa­nie dobroci, wdzięcz­no­ści lub prze­ba­cze­nia,

zrów­no­wa­żone życie,

utrzy­ma­nie spo­koju umy­słu i postawy akcep­ta­cji,

słu­że­nie potrze­bu­ją­cym,

prak­ty­ko­wa­nie cier­pli­wo­ści,

bycie lep­szym słu­cha­czem.

Jeśli twier­dzimy, że wpraw­dzie chcemy któ­rej­kol­wiek z wymie­nio­nych rze­czy, ale nie podej­mu­jemy aktyw­nie kro­ków, by je zro­bić, to nie możemy tak naprawdę powie­dzieć, że ich chcemy. Jeśli mówię, że chciał­bym pro­wa­dzić bar­dziej medy­ta­cyjne życie, ale nie znaj­duję czasu, by codzien­nie prak­ty­ko­wać medy­ta­cję, to może tak naprawdę tego nie chcę. Chcemy tych rze­czy, które tak naprawdę robimy, a cza­sem nasze cele czy pomy­sły nie są praw­dziwe – to tylko idee, które nam się podo­bają. W sadha­nie ważne jest, by zro­zu­mieć, czego tak naprawdę chcę. A jeśli naprawdę chcę tej rze­czy, to poświęcę na nią czas. To jasne jak słońce.

Nie martw się, że nie robisz rze­czy, któ­rych tak naprawdę nie chcesz robić. Jeśli mówisz, że chcesz medy­to­wać, a ni­gdy tego nie robisz, to praw­do­po­dob­nie wcale tego nie chcesz. Jeśli zaak­cep­tu­jesz to, że nie chcesz medy­to­wać, to nie będziesz czuć się źle z tym, że tego nie robisz, i będziesz mógł wykre­ślić medy­ta­cję z listy rze­czy, które wydaje ci się, że chcesz robić. Rze­czy, które robią inni ludzie, więc tobie także wydają się dobrym pomy­słem, ale gdy przy­cho­dzi co do czego, oka­zuje się, że to nie dla cie­bie. Wów­czas będziesz mógł to zastą­pić czymś, co naprawdę chcesz robić. Cza­sem rze­czywiście chcemy nauczyć się cze­goś czy coś prak­ty­ko­wać, ale trudno nam zna­leźć na to czas. W takim przy­padku trzeba nauczyć się być bar­dziej zdy­scy­pli­no­wa­nym i pogo­dzić się z tym, że nie obę­dzie się bez ponie­sie­nia odro­biny trudu. W san­skry­cie nazywa się to tapas. Stąd wła­śnie biorą się satys­fak­cja, suk­ces, a nawet wybit­ność – z prze­zwy­cię­że­nia bariery, jaką jest albo roz­po­czę­cie cze­goś, albo ukoń­cze­nie. Wie­dza, czego chcesz, to sadhya – cel; droga, którą prze­mie­rzamy, by to osią­gnąć, upaya – to sadhana.

Jak pisze Timo­thy Fer­ris w książce Ple­mię men­to­rów, „życie karze za mgli­ste pra­gnie­nia i nagra­dza za kon­kretne ocze­ki­wa­nia”1. Nastę­pu­jące trzy słowa sta­no­wią kon­kretny plan, mapę dro­gową prak­tyki ducho­wej:

sadhya: sfor­mu­ło­wa­nie celu,

sadhana: prak­tyka, czyli śro­dek do osią­gnię­cia celu,

upaya: trzy­ma­nie się obra­nej drogi.

Naszym celem nie­ko­niecz­nie musi być wyzwo­le­nie. Może to być po pro­stu ruch przez trzy­dzie­ści minut dzien­nie dla zdro­wia. Może to być sied­mio­mi­nu­towa medy­ta­cja w celu uspo­ko­je­nia umy­słu. Może to być wyśpie­wa­nie 108 razy man­try, by wyra­zić poboż­ność. Cel, jaki sobie obie­ramy, powi­nien być realny, ina­czej stra­cimy zapał. Jeśli obie­rzesz sobie mały, osią­galny cel i go zre­ali­zu­jesz, powoli twoje cele będą mogły sta­wać się coraz bar­dziej zniu­an­so­wane. Na przy­kład: cel, by mniej się zło­ścić albo nie dać się ziry­to­wać nie­istot­nym spra­wom. To się zacznie dziać natu­ral­nie, gdy codzienna dys­cy­plina wej­dzie ci w krew.

Ist­nieje inna defi­ni­cja upayi, którą lubię – ta wyko­rzy­sty­wana w dźjo­tiś, czyli wedyj­skiej astro­lo­gii. Upaya w astro­lo­gii to śro­dek prze­ka­zy­wany przez astro­loga komuś, kto ma dosha, ina­czej defekt w jakimś miej­scu swo­jej karty, który powo­duje pro­blemy albo sta­wia w życiu prze­szkody. Astro­log może zasu­ge­ro­wać, by osoba ta powta­rzała kon­kretną man­trę, ubie­rała się w kon­kretny kolor, kar­miła kon­kretne zwie­rzę, wszystko w kon­kretnym dniu tygo­dnia, przez okre­ślony czas, by w ten spo­sób usu­nąć ów defekt. Taka upaya to lekar­stwo-rytuał, a jego celem jest usu­nię­cie prze­szkody. W jodze naj­więk­szą prze­szkodą jest pozba­wiony dys­cy­pliny umysł, przy­wią­zany do tego, by cały czas o czymś myśleć, przy­wią­zany do opi­nii, ocen i idei, co z kolei pro­wa­dzi do fał­szy­wych iden­ty­fi­ka­cji: jestem demo­kratą, jestem repu­bli­ka­ni­nem, jestem wega­ni­nem, jestem jogi­nem, który prak­ty­kuje ash­tangę, jestem jogi­nem, który prak­ty­kuje jogę Iyen­gara, jestem złą osobą, jestem wspa­niałą osobą. To tylko sza­blony myślowe, a my z jakie­goś powodu zde­cy­do­wa­li­śmy się im wie­rzyć. Prak­tyki jogi, zwłasz­cza osiem stopni jogi (ash­tanga joga), są lekiem, któ­rego uży­wamy, by usu­nąć defekt będący następ­stwem wytwo­rzo­nych per­cep­cji wią­żą­cych nas z fał­szy­wym poczu­ciem samych sie­bie. To fał­szywe poczu­cie nie nie­sie ze sobą satys­fak­cji czy szczę­ścia, nie wypeł­nia naszego wewnętrz­nego celu jako istot ludz­kich. Joga usuwa defekt umy­słu przy­wią­za­nego do wła­snej słusz­no­ści.

Pod­su­mujmy, co wynika z naszej ana­lizy słowa „joga”:

joga pocho­dzi od korze­nia

yuj

, co ozna­cza „ujarz­mić albo połą­czyć”,

wska­zuje na pewien typ kon­cen­tra­cji, gdy umysł daje się cał­ko­wi­cie pochło­nąć przez przed­miot, na któ­rym się sku­piamy,

joga to upaya, śro­dek zarad­czy łago­dzący siłę iden­ty­fi­ka­cji z ide­ami i obiek­tami innymi niż nasza wewnętrzna uważ­ność,

rela­cja w jodze odnosi się do naszych rela­cji z cia­łem, emo­cjami, myślami, wspo­mnie­niami oraz wewnętrz­nym poczu­ciem samego sie­bie i celu,

prak­tyki medy­ta­cyjne jogi ujaw­niają naszą wro­dzoną dobroć,

joga sta­wia trzy naj­waż­niej­sze pyta­nia, jakie możemy zadać sobie w życiu: Kim jestem? Co tutaj robię? Co powi­nie­nem zro­bić?

T. Fer­ris, Ple­mię men­to­rów, przeł. M. Lipa, MT Biz­nes, War­szawa 2018, s. 15. [wróć]

Roz­dział 2

Osiem stopni

Ash­tanga joga dosłow­nie ozna­cza jogę ośmiu stopni, czę­ści, wymie­nio­nych przez mędrca Patań­dźa­lego. Choć trudno jest dato­wać tek­sty ze względu na brak zapi­sów na ten temat w sta­ro­żyt­nych indyj­skich tra­dy­cjach filo­zo­ficz­nych, to udało się dojść do zgody co do naj­now­szych pism Patań­dźa­lego, które stwo­rzył około roku 200 n.e. W tra­dy­cji indyj­skiej powszechne jest licze­nie lub wyli­cza­nie róż­nych prak­tyk i zbio­rów rze­czy – osiem gałęzi jogi, cztery Wedy, 108 upa­ni­szad, dwa­dzie­ścia cztery kate­go­rie doświad­czeń i tak dalej. Wyli­cza­nie pomaga orga­ni­zo­wać rze­czy w umy­śle, uła­twia myśle­nie o spra­wach abs­trak­cyj­nych. Osiem gałęzi kryje tra­dy­cyjne zna­cze­nia z nimi koja­rzone, ale w tej książce pod­cho­dzę do nich nieco swo­bod­niej i bar­dziej współ­cze­śnie. Dosłowne tłu­ma­cze­nie słów z san­skrytu może być uciąż­liwe, a jed­no­cze­śnie nie zawsze pomaga pójść do przodu czy doko­nać samo­prze­miany albo choćby zro­zu­mieć, co dane słowo ma wska­zy­wać. Duża część kanonu san­skryc­kiego ma formę ale­go­rii. Nie można doko­ny­wać tłu­ma­czeń jedy­nie za pomocą słow­nika – stąd wła­śnie bie­rze się wiele nie­po­ro­zu­mień co do zna­cze­nia Wed, upa­ni­szad i ogól­nie hin­du­izmu.

Zasad­ni­czo w prak­tyce ducho­wej cho­dzi o prze­mianę, a nie o rygor. Oma­wiam tutaj osiem gałęzi jogi w kon­tek­ście świa­do­mego pod­ję­cia wysiłku doty­czą­cego indy­wi­du­al­nego roz­woju, uczci­wo­ści, zacho­wy­wa­nia dys­cy­pliny i prze­cho­dze­nia prze­miany. Z tej per­spek­tywy osiem gałęzi jogi staje się spo­so­bem na pełne zaan­ga­żo­wa­nie – od poziomu świata zewnętrz­nego i ludzi wokół po rodzaj rela­cji, w jakiej pozo­sta­jemy wzglę­dem naszego wewnętrz­nego ja. W końcu doświad­cza­nie świata to jedna z rze­czy, dzięki któ­rym mamy świa­do­mość, że żyjemy – w świe­cie połą­czo­nym współ­za­leż­no­ściami, inten­syw­nie róż­no­rod­nym. Jeśli żyjemy tylko we wła­snych myślach, odci­namy się od doświad­cze­nia, a to nim tak naprawdę żyjemy.

Kla­syczne osiem gałęzi wygląda tak:

Jamy – etyczny kodeks zaka­zu­jący prze­mocy, kra­dzieży, pożą­dli­wo­ści, naka­zu­jący prawdę i powścią­gli­wość sek­su­alną,

Nijamy – oso­bi­ste prze­strze­ga­nie czy­sto­ści, powścią­gli­wo­ści, powta­rza­nie mantr i pod­da­nie się Bogu,

Asany – prak­tyka pozy­cji,

Pra­na­jamy – prak­tyka kon­troli odde­chu,

Pra­tja­hara – rezy­gna­cja z kon­taktu zmy­słów z przed­mio­tami świata zewnętrz­nego,

Dha­rana – trwałe sku­pie­nie,

Dhjana – nie­prze­rwana medy­ta­cja,

Sama­dhi – doświad­cze­nie nie­od­czu­wa­nia róż­nicy mię­dzy widzą­cym i widzia­nym.

Choć są to dokładne tłu­ma­cze­nia i choć ważne jest, by być świa­do­mym tego, jak uży­wać tych facho­wych pojęć, to rów­nie istotne jest, byśmy jako koń­cowi odbiorcy prak­tyki zro­zu­mieli, jak gałę­zie te mogą nam słu­żyć w roli prze­wod­ni­ków. W jaki spo­sób, poprzez anga­żo­wa­nie się w prak­tykę duchową, biorę za sie­bie odpo­wie­dzial­ność? Jak mam sto­so­wać te gałę­zie, by ulec prze­mia­nie, zła­go­dzić moje ostre rysy? Gdy weź­miemy to pod uwagę, możemy popa­trzeć na osiem gałęzi przez pry­zmat świa­do­mych decy­zji o zmia­nie zacho­wań, a wtedy mogą one wyglą­dać bar­dziej w ten spo­sób:

Jamy: świa­do­mie posta­na­wiam, że moje inte­rak­cje z innymi ludźmi będą prze­my­ślane, wypeł­nione miło­ścią i sza­cun­kiem.

Nijamy: świa­do­mie posta­na­wiam poświę­cić się moim prak­ty­kom ducho­wym i dys­cy­pli­nie.

Asany: świa­do­mie posta­na­wiam zaopie­ko­wać się swoim cia­łem i umy­słem przez prak­tykę pozy­cji.

Pra­na­jamy: świa­do­mie posta­na­wiam ure­gu­lo­wać i zrów­no­wa­żyć oddech i układ ner­wowy przez kon­trolę odde­chu.

Pra­tja­hara: świa­do­mie posta­na­wiam zwró­cić uwagę na ukrytą świa­do­mość, która sta­nowi siłę moich narzą­dów zmy­słów.

Dha­rana: świa­do­mie posta­na­wiam kon­tro­lo­wać sku­pie­nie i uwagę i w razie potrzeby ponow­nie się sku­pić.

Dhjana: świa­do­mie posta­na­wiam, że mój umysł będzie dążył do tego, by cał­ko­wi­cie dać się pochło­nąć przed­mio­tom, na któ­rych sku­piam uwagę.

Sama­dhi: świa­do­mie posta­na­wiam prze­nieść uwagę w kie­runku doświad­cze­nia jed­no­ści świa­do­mo­ści.

Jeśli cho­dzi o pierw­szy sto­pień, kodeksy etyczne mogą cza­sem powo­do­wać sztyw­ność umy­słu, a ponadto ist­nieje wiele ich inter­pre­ta­cji, które nie zawsze są jasne. Istotne jest jed­nak, by mieć ogra­ni­cze­nia – jamy poma­gają nam usta­no­wić zdrowe gra­nice, musimy tylko spraw­dzić, czy nie narzu­camy swo­jej psy­chice jakie­goś zobo­wią­za­nia, któ­rego nie jeste­śmy w sta­nie dotrzy­mać, przez co potem czu­jemy się gorzej. Myślę, że w naszych cza­sach lepiej oso­bi­ście wziąć odpo­wie­dzial­ność za sto­so­wa­nie się do ośmiu stopni tak, by było to zrów­no­wa­żone i paso­wało do naszego stylu życia. Możemy potrak­to­wać to w spo­sób twór­czy – co jakiś czas musimy tylko spraw­dzać, czy zacho­wu­jemy się wobec nich szcze­rze.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

S. Man­ri­que, Tra­vels of Fray Seba­stien Man­ri­que 1629–1643, tom 1, Routledge, New York 2016, dostępne w Google Books. [wróć]

Por. fascy­nu­jącą A History of the Dasnami Naga San­ny­asis A. Bhat­ta­cha­rya. [wróć]

D.N. Loren­zen, War­rior Asce­tics in Indian History, „Jour­nal of the Ame­ri­can Orien­tal Society” sty­czeń–marzec 1978, tom 98, nr 1, s. 61–75, https://www.jstor.org/sta­ble/600151?ori­gin=cros­sref&seq=1#page_scan_tab _contents. [wróć]

Publi­ka­cja Kri­sh­na­ma­cha­ryi Yoga Maka­randa, napi­sana na żąda­nie maha­ra­dży Mysore, miała przede wszyst­kim na celu oży­wić prak­tykę jogi, która na sku­tek zachod­nich wpły­wów zaczęła w Indiach zani­kać. „Jestem pewien, że nasza wła­sna mło­dzież, która dys­po­nuje umie­jęt­no­ściami i inte­li­gen­cją, by kon­ku­ro­wać z obco­kra­jow­cami, przy­wróci do życia i uskrzy­dli naszą kul­turę”. [wróć]

Swami Siva­nanda z Rishi­ke­shu odbył dwie podróże po całych Indiach, by roz­pro­pa­go­wać wie­dzę o jodze i ducho­wo­ści. W 1950 roku podró­żo­wał do Indii Pół­noc­nych i Połu­dnio­wych oraz Sri Lanki (wów­czas Cej­lon), a po dro­dze spo­ty­kał miliony ludzi. Swoje notatki z podróży zebrał w: Siva­nanda’s Lec­tu­res During All India and Cey­lon Tour, 1950, red. S. Ven­ka­te­sa­nanda, Divine Life Publi­ca­tions, Rishi­kesh 2009. [wróć]

A. Gowen, India’s New Prime Mini­ster, Narenda Modi, Aims to Rebrand and Pro­mote Yoga in India, „Washing­ton Post”, 4.12.2014, https://www.washing­ton­post.com/world/asia_pacific/indias-new-prime-mini­ster-naren­dra-modi-wants-to-rebrand-and-pro­mote-yoga-in-india/2014/12/02/7c5291de-7006-11e4-a2c2-478179fd0489_story.html. [wróć]

Gdy prze­szu­kamy na szybko inter­net, znaj­dziemy listę wielu orga­ni­za­cji, które ofe­rują podobne usługi. Oto jeden z przy­kła­dów: Fun­da­cja Davida Lyn­cha spe­cja­li­zuje się w pro­wa­dze­niu zajęć z medy­ta­cji trans­cen­den­tal­nej dla wete­ra­nów wojen­nych, kobiet ura­to­wa­nych od han­dlu ludźmi i dzieci w szko­łach. [wróć]

Na przy­kład w Enci­ni­tas w Kali­for­nii pro­ces sądowy w 2015 r. miał na celu doko­nać roz­róż­nie­nia jogi jako spo­łeczno-emo­cjo­nal­nej prak­tyki wel­l­ness a prak­tyki reli­gij­nej: S. Sedlock i in. oraz T. Baird i in., Court of Appe­als, Fourth Appel­late, Divi­sion One, State of Cali­for­nia, D064888, 3 kwiet­nia 2015, https://cases.justia.com/cali­for­nia/court-of-appeal/2015-d064888.pdf?ts= 1428084026. [wróć]

Zob. Joga­su­try, II.31, w: Kla­syczna joga indyj­ska, przeł. L. Cybo­ran, Pań­stwowe Wydaw­nic­two Naukowe, War­szawa 1986 (wszyst­kie dal­sze przy­to­cze­nia z Joga­sutr za tym wyda­niem). [wróć]

Yoga Phi­lo­so­phy of Patañjali: Con­ta­ining His Yoga Apho­ri­sms with Vyāsa’s Com­men­tary in San­skrit and a Trans­la­tion with An-nota­tions Inc­lu­ding Many Sug­ge­stions for the Prac­tice of Yoga, spi­sane przez Swami Hariharānanda Āran.ya, State Uni­ver­sity of New York Press, Albany 1983. [wróć]

Tych sześć sutr to: Brah­ma­su­try, Joga­su­try, Purwa Mimam­sa­su­try, Waj­sie­szi­ka­su­tra, San­kh­ja­ka­rika i Nja­ja­su­tra. [wróć]

Yogaś cit­tavr.tti­ni­ro­dhah., Joga­su­try, I.2. [wróć]

Joga­su­try, I.1. [wróć]

Tamże, s. 8. [wróć]

Sri K. Pat­ta­bhi Jois, Joga mala, przeł. M. Janusz­kie­wicz, Virya, War­szawa 2002, s. 4. [wróć]

Vivekakhyātir aviplavā hānopāyah., Joga­su­try, II.26. [wróć]

Sri K. Pat­ta­bhi Jois, Joga mala, dz. cyt., s. 4–5. [wróć]