Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Tatiana Wasiliewna Makarowa od najmłodszych lat jest niesforna, uparta i nie przejmuje się konwenansami. Najmłodsza z czwórki rodzeństwa, dorasta w kochającej się ziemiańskiej rodzinie, w majątku niedaleko Kowna, ale jej najlepszymi przyjaciółmi są dzieci zarządcy folwarku oraz syn kowala z pobliskiej wsi. To z nimi przeżywa młodzieńcze rozterki i słodko-gorzki smak pierwszej miłości. Jej świat zmienia się diametralnie, gdy dziewczyna poznaje kadeta Pawła Orłowskiego, przyjaciela swojego brata ze szkoły wojskowej w Wilnie. Przystojny młodzieniec kompletnie nie zwraca na nią uwagi, co krnąbrną pannę niezwykle irytuje. Oboje nie podejrzewają, że w przyszłości ich losy splotą się jeszcze wielokrotnie…
Tymczasem szczęśliwe lata familii Makarowów przerywa wojna rosyjsko-japońska, na którą zostają wysłani dwaj bracia Tatiany, oraz pożar w majątku, który zmusza ich do porzucenia sielskiej scenerii ukochanego Kormiałowa. Przyzwyczajona do beztroskiej codzienności Tania zaskakująco szybko przystosowuje się do nowego życia i wyrasta na samodzielną i zaradną młodą kobietę, która wpada na szalony pomysł wyprowadzki od rodziców i przeniesienia się do Warszawy.
Małgorzata Garkowska z ogromną wrażliwością odmalowuje barwny obraz przełomu XIX i XX wieku w opowieści, w której miłość zyskuje nie tylko romantyczne oblicze, ale również zmusza do wyrzeczenia się własnych pragnień dla dobra ukochanej osoby. Czy Tatiana, utalentowana pianistka, zdoła podjąć naukę w warszawskim konserwatorium? Jak wpłyną na nią znajomość z szarmanckim lekkoduchem Fiodorem Buninem i ponowne spotkanie z porucznikiem Orłowskim? Kiedy spełni się jej jedyne marzenie, wszystko stanie się jasne…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 341
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja
Anna Seweryn
Projekt okładki, redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznej
Grzegorz Bociek
Korekta
Urszula Bańcerek
Anna Żochowska
Ilustracje na okładce
© Ildiko Neer | Trevillion Images
© rawpixel.com | freepik.com
Wydanie I, Chorzów 2024
tekst © Małgorzata Garkowska, 2023
© Wydawnictwo FLOW
ISBN 978-83-8364-051-8
Wydawnictwo FLOW
Lofty Kościuszko
ul. Metalowców 13/B1/104
41-500 Chorzów
+48 538 281 367
Jedno marzenie, jeden żal!
Aleksandr Puszkin, Eugeniusz Oniegin
Ciężkie od dojrzałych ziaren kłosy żyta leniwie falowały, poruszane dającym przyjemną ochłodę wiatrem. Niebo, błękitne niczym kwiaty lnu, rozpościerało się nad złotym zbożem, malując krajobraz, który Wasilij Antonowicz pamiętał z rodzinnych stron – niewielkiego majątku pod Makarowem, skąd kilka lat temu przyjechał do Kowna, gdzie dostał pracę na wysokim stanowisku w urzędzie miejskim. Przez pierwsze miesiące tęsknił za pozostawionym na Ukrainie domem, ale kiedy pewnego dnia podczas świątecznego przyjęcia spotkał Sofiję Filipownę, wszystko się zmieniło, bo Wasilij Makarow kompletnie stracił głowę dla pięknej i obdarzonej długim jasnym warkoczem córki Filipa Janowskiego, rotmistrza Lejb-Dragońskiego Pskowskiego Pułku. Ku jego szczęściu dziewczyna również zwróciła uwagę na przystojnego urzędnika i wkrótce została szczęśliwą panią Makarow, wnosząc jako wiano folwark w Kormiałowie, w którym zamieszkali.
To było piękne miejsce, malowniczo rozłożone nad brzegiem rzeki, pełne spokoju i radości, a Wasilij pokochał je nie mniej niż swoją cudowną żonę. Wkrótce urodził się Anton, w kolejnym roku bliźnięta Aleksiej i Dmitrij, a zaraz potem Michaił. Szczęście, że żona obdarzyła go wspaniałymi synami, zgasło tylko na moment, w ubiegłym roku, kiedy dwuletni Dima nie przeżył zimy, zmożony chorobą płuc.
Wasilij Antonowicz lubił w czasie wolnym od pracy spacerować pomiędzy polami i sycić wzrok połaciami wymalowanymi światłem albo przesiadywać nad brzegiem Wilii. Czasem jeszcze wspominał rodzinne okolice, jednak z biegiem lat z coraz mniejszym sentymentem, bo jego serce i dom były tam, gdzie ukochana rodzina. Śmiał się wówczas, że na Ukrainie lud opowiada o rusałkach, na Litwie o ondynach, a przecież to te same nimfy rzeczne, wabiące po nocach nieostrożnych młodzieńców.
Niebawem miały się rozpocząć żniwa, ale tego dnia o tym nie myślał, wyszedł jedynie na powietrze, bo bezczynne czekanie w domu zbytnio go denerwowało. Dziś przybył z Kowna jak najszybciej, zaalarmowany depeszą – Sofija kilka godzin temu zaczęła rodzić. I to zajmowało teraz całą uwagę radcy kolegialnego Makarowa. Poród zaczął się – według słów ich rodzinnego doktora, Adama Klimasa – zbyt wcześnie, Wasilij obawiał się komplikacji. Najtrudniejsza była dla niego świadomość, że sam nie jest w stanie nic pomóc: nie cierpiał poczucia bezradności, wolał działać, a w tym wypadku jedyne, co mógł zrobić, to nie przeszkadzać. Zarówno lekarz, jak i matka Sofiji stanowczo nakazali mu wyjść. Tak się też działo, gdy na świat przychodzili chłopcy, ale wówczas nic nie mąciło jego pewności, że wszystko skończy się dobrze.
Z westchnieniem się zatrzymał i powiódł spojrzeniem wokół. Mimo podmuchów wiatru powietrze zdawało się aż gęste od upału i nawet nadchodzący wieczór nie zapowiadał ulgi. Szum zboża mieszał się z brzęczeniem owadów i pokrzykiwaniami ptaków. Wasilij zawrócił w stronę dworu. Jak dotąd szedł ponad godzinę, swoim energicznym i nawykłym do wędrówek krokiem, więc miał nadzieję, że gdy dotrze z powrotem, dziecko będzie już na świecie lub przynajmniej blisko rozwiązania. No i oczekiwał na kolejnego syna, nie wyobrażał sobie, że mogłoby być inaczej. W rodzinie Makarowów mocna krew sprawiała, że rodzili się silni i rośli mężczyźni, tacy jak on oraz jego trzej bracia. Tak też powtarzał swoim dzieciom, choć na razie jedynie czteroletni Antosza zdawał się cokolwiek rozumieć.
Gdy dotarł do domu, słońce już zniżało się nad horyzontem, a wzmagający się wiatr w końcu przywiał nieco chmur. Nie zwiastowały jednak deszczu i Wasilij miał nadzieję, że żadna ulewa nie przeszkodzi w zbiorach. Anton i Aleksiej wybiegli mu na powitanie, ścigając się zapalczywie, a zaraz za nimi pojawił się Misza, który najwyraźniej wyrwał się piastunce, kiedy dojrzał zbliżającego się ojca. Makarow uniósł najmłodszego syna i zakręcił nim w powietrzu, wywołując śmiech i pełne zazdrości piski jego braci.
– Emilio, jak moja żona?
– Jeszcze nic nie wiadomo, proszę pana – szepnęła służąca, opuszczając głowę, jakby się bała, że Wasilij zruga ją za brak dobrych wieści.
– Zabierz chłopców – polecił.
Miał zamiar udać się do żony i osobiście sprawdzić, jak się sprawy mają. Żaden z jej porodów nie trwał tak długo.
Na dobre zaniepokojony wbiegł po schodach, a im bliżej był sypialni Sofiji, tym wyraźniej słyszał jej rozdzierający krzyk. Strwożony, że dzieje się coś naprawdę złego, już miał wtargnąć do środka, nie zważając na nic, kiedy zapadła nagła cisza, a po kilku sekundach rozległ się płacz niemowlęcia. Fala ulgi, która zalała Wasilija, niemal odebrała mu władzę w nogach. Z sapnięciem przysiadł na najbliższym fotelu i otarł zroszone potem czoło. Zaraz jednak się zerwał, na nowo podenerwowany. Nie wiedział przecież co z żoną. Energicznie zastukał w drzwi do sypialni.
– Masz córeczkę, Wasiliju! – Rozpromieniona teściowa stanęła w progu i serdecznie uściskała zięcia.
– Córeczkę? – wydukał, kompletnie zaskoczony.
– Zdrową i silną. – Pani Jankowska śmiechem przyjęła jego konsternację. – Zaraz ją zobaczysz.
– A Sofija? Co z nią? – dopytywał.
– Usiądź, Wasiliju, i poczekaj spokojnie. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Zaraz cię zawołamy – poleciła. – Tak się przejmujesz, jakby to twoje pierwsze było. – Pokręciła głową, równocześnie obdarzając zięcia czułym uśmiechem.
Makarow już nie dyskutował. Tym razem czekał cierpliwie, nasłuchując kojących dźwięków z pomieszczenia obok – kwilenia niemowlęcia, plusku wody i cichych rozmów.
– Winszuję, Wasiliju Antonowiczu. – Klimas wyszedł do niego, poprawiając mankiety koszuli. Na twarzy doktora oprócz radości równie widoczne było zmęczenie, w końcu od kilku godzin pomagał rodzącej. – Dziewuszka jak malowanie, może pan wejść ją powitać.
– Dziękuję, Adamie Fiodorowiczu. – Makarow uścisnął podaną mu dłoń. – Proszę powiedzieć, jak się czuje moja żona.
– Poród ją wyczerpał, ale uniknęliśmy komplikacji – zapewnił go lekarz. – Teraz powinna jedynie porządnie odpocząć.
– Dziękuję. – Wasilija rozpierała taka radość i duma, że omal nie uściskał doktora. A wieść o córce niespodziewanie wywołała tkliwość, której się po sobie nie spodziewał. – Kazałem przygotować panu pokój, a zaraz podamy kolację – dodał jeszcze, już nieco nieuważnie. Myślami był przy żonie i nowo narodzonym dziecku.
Przejęty i dziwnie skrępowany uchylił drzwi i wślizgnął się do sypialni. W kilku długich krokach podszedł do żony. Przebrana w świeżą koszulę, ale bardzo osłabiona, wydawała się krucha pośrodku dużego łoża, blada niczym pościel.
– Wasieńka… – szepnęła. – Mamy córeczkę. Będzie mieć na imię Tatiana, dobrze?
Pokiwał głową. Jego Sofija, której matka była Rosjanką i zaszczepiła w córce miłość do literatury, kochała szczególnie Eugeniusza Oniegina Aleksandra Puszkina, zaczytując się w tym poemacie bez pamięci, więc nie zdziwił go taki wybór.
Wzruszony Wasilij ucałował żonę i zaraz przygarnął owiniętą w pieluszki dziewczynkę. Spała z piąstkami skulonymi pod brodą i dumny ojciec przez moment bez słowa podziwiał malutkie usta, pomarszczone rączki oraz zadziwiająco małe uszka niemowlęcia. Potem delikatnie odgarnął z jej czoła brązowe włoski, ostrożnie pogładził rumiany policzek i uznał, że ma przed sobą absolutną piękność.
– Jest śliczna – oznajmił.
– Wiem, Wasieńka, że czekałeś na syna…
– Może i czekałem… – mruknął. – Bo nie wiedziałem, że to takie szczęście być ojcem córki.
Siedmioletniej Tatianie Wasiliewnie pasanie gęsi wydawało się wymarzonym zajęciem. Głównie dlatego, że było wielekroć ciekawsze od lekcji z guwernantką, która usiłowała nauczyć niesforną dziewczynkę nie tylko pisania i czytania, ale również dobrych manier, muzyki i tańca. Poza tym na nadrzecznej łące nikt się nie przejmował noszeniem bucików i czystej sukienki. Tania żałowała, że nie może codziennie tam chodzić, chociaż wielkie białe ptaki czasami ją przerażały i nie potrafiła tak sprawnie ich zaganiać, jak robiły to dzieci z wioski. Niestety rodzice zazwyczaj sprzeciwiali się takim zabawom swojej córki, nawet z Liepą i Jurgisem – dziećmi Romasa Kulika, zarządcy kormiałowskiego folwarku – i tylko czasami dziewczynce udawało się wymknąć do swoich przyjaciół. Wiedziała, że gdy już przechytrzy swoją nauczycielkę, ta nie odnajdzie jej zbyt szybko – panna Adela obawiała się reprymendy bardziej niż Tatiana.
Wiosenne przedpołudnie zachęcało słoneczną pogodą do beztroskiej zabawy, a nie do żmudnego zapisywania w zeszycie kolejnych zdań. W takie dni Tania szczególnie zazdrościła swoim rówieśnikom ze wsi, którzy mogli się spotykać nad brzegiem Wilii i spędzać czas na takich zajęciach, na jakie – jak się dziewczynce wydawało – mieli ochotę. Co prawda niejasno rozumiała, że pilnowanie drobiu czy inne prace w obejściu są dla tych dzieci takim samym obowiązkiem, jak dla niej nauka, i domyślała się, że każde z nich chętnie zamieniłoby się z nią miejscami, ale nie zamierzała z tego powodu rezygnować z przyjemności, którą dawały bieganie na bosaka po trawie i rozmaite gry, umilane radosnymi przyśpiewkami, których melodia niosła splecione ze sobą różne języki.
Okazja do ucieczki nadarzyła się, gdy guwernantka wyszła po zapomnianą książkę. Tania celowo ukryła podręcznik za zasłoną – wiedziała, że pani Adela nie pozwoli jej samej szukać zguby: przecież lekcja już trwała i uczennica nie powinna bez potrzeby odrywać się od swojego zajęcia. Na to właśnie liczyła Tatiana. Odczekała kilka chwil, aż kroki nauczycielki ucichną w głębi korytarza, owinęła w serwetkę zabrane ze stołu ciasto drożdżowe i jak najszybciej opuściła pokój, po prostu wyskakując przez okno. Tak było najłatwiej i istniało mniejsze prawdopodobieństwo, że ucieczka zostanie udaremniona. Ostrożnie przedostała się na tyły dworku i furtą dla służby czmychnęła na drogę prowadzącą w stronę rzeki.
Liepę i Jurgisa dostrzegła w momencie, gdy tylko wbiegła na łąkę. Zamachała radośnie i nie czekając, zrzuciła buciki. Chłodna, ledwo zazieleniona trawa przyjemnie łaskotała stopy, a unosząca się w powietrzu wilgoć wzmagała zapach budzącej się do życia ziemi. Tania w kilka chwil znalazła się na miejscu i uszczęśliwiona wolnością od pomysłów panny Adeli serdecznie uściskała przyjaciółkę i jej brata.
Dla Tatiany miejsce urodzenia czy język dzieci, z którymi uwielbiała spędzać czas, nie miały większego znaczenia. Wiedziała, że w domu, gdy była z rodzicami, a już szczególnie gdy ich folwark odwiedził ktoś z miasta, musiała zachowywać się zgodnie z etykietą i mówić – oczywiście gdy otrzymała pozwolenie, żeby się odezwać – po rosyjsku, ale kiedy tylko znikała z zasięgu wzroku tego dystyngowanego towarzystwa, można było odnieść wrażenie, że przeistaczała się w zupełnie inną dziewczynkę – równie umorusaną jak wiejskie dzieci podczas zabawy, rozczochraną i wplatającą w wypowiedzi słowa po polsku i litewsku na równi z rosyjskimi.
– Patrzcie, ciasto przyniosłam! – zawołała.
Jak na hasło zaroiło się wokół niej od dzieciaków, a kilka kromek drożdżówki zostało w mgnieniu oka rozgrabionych. Tylko jakaś dziewuszka, znacznie młodsza od pozostałych pastuszków, nie zdołała w porę dobiec i stała teraz z półotwartymi ustami, z zazdrością spoglądając na szczęśliwców, którzy skosztowali rarytasu. Tatiana westchnęła zasmucona i postanowiła, że następnym razem przyniesie coś specjalnie dla tej małej. Po chwili przypomniała sobie o cukierkach, które zawsze skrywała w kieszeni swojej spódnicy, i zadowolona wcisnęła je dziecku do rączek, pilnując, aby nikt jej nie zabrał przysmaku.
– Gdzie masz buty? – spytał tymczasem Jurgis, który dotąd w milczeniu przyglądał się poczynaniom Tatiany.
– A po co mi buty? – Wzruszyła ramionami. – Pokażesz mi dziś, jak gęsi zaganiać?
– Przecież ty się boisz – wtrąciła Liepa ze śmiechem.
– Cichaj, siostra! – zniecierpliwił się chłopak. – Idź, Tańka, po buty – nakazał butnie.
Reszta dzieciaków spojrzała na niego z podziwem zmieszanym ze strachem, ale Tatiana zupełnie się nie przejęła niestosownym tonem przyjaciela.
– Potem. Przecież to nie gęsi, nie uciekną. – Machnęła ręką.
– Idź teraz. Jak znowu bez butów do domu wrócisz, to ojciec mnie spierze, jak poprzednio.
– Jak chcesz. – Naburmuszyła się, zupełnie nie pojmując, jaki związek miało jej obuwie z laniem, które dostał chłopak od zarządcy Kulika. – Nie muszę tu przychodzić, skoro przeszkadzam – dodała obrażona.
Uniosła dumnie brodę i zamrugała szybko, żeby powstrzymać cisnące się do oczu łzy. Jurgis nie zaprotestował, tylko poirytowany wzruszył ramionami. Zdawał sobie sprawę, że mała Tatiana nie rozumiała, co chciał jej przekazać, a nie miał ochoty na dokładniejsze tłumaczenia, tym bardziej że wspomnienie nie było zbyt miłe. Poprzedniego lata, kiedy Kulik dowiedział się od pana radcy Makarowa, że córka znowu wróciła bez butów z zabawy z jego młodszymi dziećmi, uznał to za poważny zarzut i szybko wdrożył takie metody wychowawcze, jakie stosował zazwyczaj. Jurgis dobrze zapamiętał, że panienka Tatiana Wasiliewna nie może chodzić boso po łące, bo przez dobry tydzień ból pośladków dotkliwie mu o tym przypominał. Dlatego teraz zamierzał tej sprawy osobiście dopilnować.
– Sam je przyniosę – burknął.
Nie oglądając się na dziewczynki, ruszył w stronę skraju pastwiska. Bez trudu odnalazł porzucone trzewiki, ale kiedy się po nie schylił, w miejscu osadził go zimny głos:
– Zostaw to, złodzieju!
Jurgis wyprostował się gwałtownie, zaciskając w gniewie pięści. Może i nie był bogaty, ale nigdy nie kradł! A tymczasem jeden ze starszych braci Tatiany, Aleksiej, tak bez zastanowienia go oskarżył! Poczuł, że zalewa go gniew.
– Nie jestem złodziejem! – warknął oburzony.
– A sięgasz po nie swoje… – Młody Makarow z niezadowoleniem pokręcił głową. Gest ten na pewno podpatrzył u swojego ojca.
– Panienka Tania jest na łące. Zanieść jej chciałem – wycedził chłopak, z trudem powstrzymując wściekłość. Wiedział doskonale, że bójka z synem pana na folwarku nie jest najlepszym pomysłem.
– Aleks! Znalazłeś ją?
Anton, najstarszy z rodzeństwa, który lada dzień miał wyjechać na nauki do gimnazjum, na co dzień usiłował pozować na poważnego panicza, dzisiaj jednak nie potrafił ukryć radości, że zamiast ślęczeć nad książkami został wysłany na poszukiwania nieznośnej siostry. Tylko Misza, ledwie dwa lata starszy od Tatiany, ku swojej rozpaczy został zatrzymany w domu.
– Ten łapserdak, który chciał zabrać jej buty, twierdzi, że Tania jest nad rzeką – oznajmił Aleksiej wyniośle.
– Jurgis! – Anton wyraźnie się ucieszył na widok młodego Kulika i puścił mimo uszu sugestie Aleksieja. – Tania jest z wami?
– Tak, z Liepą się bawi – przyznał chłopak szybko. – Przyprowadzę ją.
– Sam pójdę.
Jurgis pozornie usłużnie, choć z wyraźną kpiną, podał Aleksiejowi dziewczęce buciki i sam ruszył w stronę rzeki, nie oglądając się za siebie. Nie zamierzał darować zniewagi, jakiej doznał od jednego z Makarowów, ale miał świadomość, że jego możliwości są mizerne w porównaniu z pozycją, którą zajmował panicz… Na razie.
Tymczasem ku niezadowoleniu układnego zazwyczaj Aleksieja Anton nie spieszył się z powrotem do domu. Wprawdzie zmusił siostrę do założenia butów, ale poza tym nie zrobił nic, żeby przywołać ją do porządku. Nie reagował też na napomnienia młodszego brata, który w końcu machnął ręką i sam rzucił się w wir zabawy, której przewodziła Tania. Dopiero kiedy zmęczeni po gonitwach padli na wznak, napomknął, że pora się zbierać.
– Antoszka, ale przyjdziemy jutro? – zapytała natychmiast siostra.
– Zobaczymy.
– Tata też tak zawsze mówi, kiedy pytam o kucyka – poskarżyła się.
Zanosząc się śmiechem, pobiegli w stronę domu, odprowadzani pełnymi zazdrości spojrzeniami innych dzieci. One nie mogły liczyć na lemoniadę i owoce, które z pewnością czekały na rodzeństwo Makarowów. Oczywiście zaraz po zebraniu bury za ucieczkę z lekcji.