Język ciała. Fizyczna dynamika struktury charakteru - Alexander Lowen - ebook

Język ciała. Fizyczna dynamika struktury charakteru ebook

Alexander Lowen

5,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Język ciała to pierwsza książka Alexandra Lowena. Autor, wybitny psychiatra i psychoterapeuta, prezentuje w niej teoretyczne podstawy stworzonej przez siebie metody terapeutycznej, określanej jako bioenergetyka. Opiera się ona na założeniu, że problemy psychologiczne znajdują odzwierciedlenie w stanie fizycznym organizmu i vice versa. Źródłem tych problemów są według Lowena zaburzenia przepływu energii biologicznej w ciele pacjenta, powstałe pod wpływem traumatycznych przeżyć we wczesnym dzieciństwie.

W części pierwszej książki Lowen obszernie przedstawia rozwój myśli psychoanalitycznej od czasów Freuda. Wprowadza pojęcie struktury charakteru, którą traktuje jako rodzaj patologicznego mechanizmu obronnego, i omawia powiązane z tym zagadnieniem założenia teoretyczne.

W drugiej części przedstawia struktury psychiczne i fizyczne związane z poszczególnymi typami charakteru, sposoby terapeutycznego postępowania z nimi, a także trudności, z którymi może spotkać się terapeuta podczas swojej pracy.

Dr Alexander Lowen – wybitny amerykański psychiatra i psychoterapeuta, założyciel Międzynarodowego Instytutu Analizy Bioenergetycznej. Opracował autorskie podejście terapeutyczne zwane bioenergetyką. Jego trwające ponad 60 lat badania miały duży wpływ na rozwój współczesnej psychiatrii i psychoterapii. Lowen łączył pracę umysłu z ciałem, rozwiązywał problemy emocjonalne i uświadamiał, że każdy nosi w sobie potencjał życiowej radości. Napisał kilkanaście książek poświęconych analizie bioenergetycznej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 495

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wprowadzenie

Minęło bli­sko pięć­dzie­siąt lat, odkąd Ale­xan­der Lowen opu­bli­ko­wał swoją pierw­szą książkę, Psy­chi­cal Dyna­mics of Cha­rac­ter Struc­ture, póź­niej wzna­wianą pod tytu­łem The Lan­gu­age of the Body. W niniej­szym wyda­niu wyko­rzy­stano oba te tytuły. W tej brze­mien­nej w skutki publi­ka­cji Lowen nakre­ślił główne zasady ana­lizy bio­ener­ge­tycz­nej i przed­sta­wił cha­rak­te­ro­lo­gię z per­spek­tywy bio­ener­ge­tycz­nej. Póź­niej­sze jego prace roz­wi­jały tema­tykę wpro­wa­dzoną po raz pierw­szy w tej książce, lecz w odróż­nie­niu od wielu auto­rów, któ­rzy z cza­sem zna­cząco mody­fi­kują swoje sta­no­wi­sko, a czę­sto nawet zmie­niają poglądy na prze­ciw­stawne, Lowen pozo­stał wierny sobie. Pod­sta­wowa wykład­nia całego sys­temu ana­lizy bio­ener­ge­tycz­nej jest więc tutaj przed­sta­wiona w całej roz­cią­gło­ści. Jest także ujęta w spo­sób pogłę­biony, adre­so­wany nie tylko do laików, lecz także do pro­fe­sjo­na­li­stów, ina­czej niż w póź­niej­szych pra­cach Lowena, sku­pia­ją­cych się na zagad­nie­niach szcze­gó­ło­wych i mniej tech­nicz­nych w spo­so­bie uję­cia. Bez waha­nia pole­cam tę książkę jako punkt wyj­ścia każ­demu, kto chciałby dotrzeć do fun­da­men­tów ana­lizy bio­ener­ge­tycz­nej. Kiedy odkry­łem ją dla sie­bie, byłem jesz­cze na stu­diach licen­cjac­kich i szu­ka­łem atrak­cyj­nej ścieżki kariery. Jej lek­tura zna­cząco wpły­nęła na moją decy­zję, by ukoń­czyć stu­dia na kie­runku psy­cho­lo­gii kli­nicz­nej. Nie dziwi mnie, że póź­niej sły­sza­łem podobne histo­rie od wielu innych spe­cja­li­stów zdro­wia psy­chicz­nego, któ­rych karierę rów­nież ukie­run­ko­wała ta książka. Kiedy prze­czy­ta­łem ją ponow­nie po czter­dzie­stu latach, byłem pod wra­że­niem tego, jak aktu­alne i wciąż zadzi­wia­jąco nowa­tor­skie są zawarte w niej kon­cep­cje.

Acz­kol­wiek pod­sta­wowe zasady przed­sta­wione w książce wciąż się nie zdez­ak­tu­ali­zo­wały, w naszej kul­tu­rze wiele się zmie­niło od 1958 roku, kiedy opu­bli­ko­wano ją po raz pierw­szy. Lowen zwra­cał wtedy uwagę, że wiele kon­cep­cji zwią­za­nych z pier­wot­nym freu­dow­skim rozu­mie­niem genezy histe­rii utra­ciło z cza­sem aktu­al­ność i nie można ich dłu­żej sze­roko sto­so­wać. Rów­nież od czasu, kiedy Lowen napi­sał tę książkę, nasze śro­do­wi­sko kul­tu­rowe ule­gło znacz­nym zmia­nom. Na przy­kład utra­ciły donio­słość oso­bo­wo­ściowe i cha­rak­te­ro­lo­giczne pro­blemy zwią­zane z rygo­ry­stycz­nym tre­nin­giem czy­sto­ści, wów­czas tak bar­dzo roz­po­wszech­nio­nym. Cho­ciaż bli­ska współ­za­leż­ność struk­tury cha­rak­teru i kul­tury spra­wia, że pewne struk­tury nie­uchron­nie ule­gają mody­fi­ka­cjom wraz z prze­mia­nami kul­tu­ro­wymi, to jed­nak pod­sta­wowe ludz­kie potrzeby, które kształ­tują cha­rak­ter, pozo­stają nie­zmienne. Mogą jedy­nie być roz­ma­icie wyra­żane w zależ­no­ści od ewo­lu­ują­cych kon­tek­stów kul­tu­ro­wych. Pod tym wzglę­dem zasady sfor­mu­ło­wane przez Lowena są uni­wer­salne i ponad­cza­sowe, cho­ciaż w pew­nych szcze­gó­ło­wych spra­wach mogą dziś znaj­do­wać inny wyraz niż w epoce, gdy autor po raz pierw­szy spi­sy­wał swoje prze­my­śle­nia.

Ana­liza bio­ener­ge­tyczna zro­dziła się w kręgu tra­dy­cji psy­cho­ana­li­tycz­nej, a zara­zem w opo­zy­cji do niej, czer­piąc z myśli Wil­helma Reicha i innych postę­po­wych psy­cho­ana­li­ty­ków. Otwo­rzyła drogę do prze­kro­cze­nia ogra­ni­czeń psy­cho­ana­lizy słow­nej, która sku­piała się na uzy­ski­wa­niu wglądu poznaw­czego, nie­ko­niecz­nie pro­wa­dzą­cego do rze­czy­wi­stych pozy­tyw­nych zmian w codzien­nym życiu pacjenta. Wpro­wa­dziła podej­ście zmie­rza­jące nie tylko do psy­chicz­nych, lecz także do cie­le­snych zmian popra­wia­ją­cych jakość życia, wycho­dząc z zało­że­nia, że wyłącz­nie inte­lek­tu­alny wgląd nie wystar­cza do doko­na­nia pozy­tyw­nej prze­miany. Współ­cze­sna psy­cho­te­ra­pia prze­szła poważną ewo­lu­cję, w ramach któ­rej znaczna część kon­cep­cji psy­cho­ana­li­tycz­nych została wyparta i zastą­piona przez modną obec­nie tera­pię poznaw­czo-beha­wio­ralną, powierz­chowną w swoim rozu­mie­niu zja­wisk psy­chicz­nych, sku­pia­jącą się na doraź­nym usu­wa­niu obja­wów i w nie­wiel­kim stop­niu odno­szącą się do donio­słego zagad­nie­nia zabu­rzeń oso­bo­wo­ści i cha­rak­teru, za któ­rych sprawą symp­tomy mogą w przy­szło­ści powró­cić. Zabu­rze­nia te, jak­kol­wiek powszechne, są prze­waż­nie igno­ro­wane przez dzi­siej­szych psy­cho­te­ra­peu­tów i masko­wane za pomocą zdo­by­wa­ją­cych popu­lar­ność środ­ków far­ma­ceu­tycz­nych, które na ogół blo­kują wzrost ludz­kiego poten­cjału, zamiast go wspie­rać. Ponadto podej­ście poznaw­czo-beha­wio­ralne zasad­ni­czo nie bie­rze pod uwagę ciała i jego doznań, pre­fe­ru­jąc pro­cesy umy­słowe i kon­cen­tru­jąc się na powierz­chow­nej zmia­nie zacho­wa­nia bez przy­wią­zy­wa­nia wagi do głęb­szego zna­cze­nia obja­wów cho­roby. Jed­no­cze­śnie poja­wiły się liczne stra­te­gie oso­bi­stego roz­woju sku­pia­jące uwagę na ciele i fizycz­nym wymia­rze ludz­kiego doświad­cze­nia, takie jak uwal­nia­jąca napię­cia mię­śniowe tera­pia masa­żem, lecz prak­ty­ko­wane bez głęb­szego zro­zu­mie­nia jed­no­ści umy­słu i ciała, soma­tycz­nej cie­le­sno­ści i dyna­miki psy­chicz­nej. Ani podej­ście psy­cho­lo­giczne nie­odwo­łu­jące się do ciała, ani podej­ście sku­pia­jące się na ciele bez odnie­sie­nia do psy­chiki nie mogą dopro­wa­dzić do zna­czą­cej poprawy w przy­padku wielu naj­bar­dziej dokucz­li­wych pro­ble­mów, z jakimi mają do czy­nie­nia spe­cja­li­ści zdro­wia psy­chicz­nego.

Jed­ność ciała i umy­słu to fun­da­men­talna kon­cep­cja ana­lizy bio­ener­ge­tycz­nej. Bio­ener­ge­tyka pod­trzy­mała i roz­wi­nęła jedyne w swoim rodzaju dzie­dzic­two tra­dy­cji Reichow­skiej, w któ­rej praca z cia­łem jest nie­ro­ze­rwal­nie zwią­zana z głę­bo­kim zro­zu­mie­niem ludz­kiej oso­bo­wo­ści i dyna­miki cha­rak­teru, a jed­no­cze­śnie dyna­mika psy­chiczna jest ugrun­to­wana w żyją­cym ciele. Bez takiego holi­stycz­nego podej­ścia, odno­szą­cego się do całego zakresu ludz­kich doświad­czeń, osoby, któ­rych pro­blemy są zwią­zane z oso­bo­wo­ścią i cha­rak­te­rem, mogą liczyć tylko na krót­ko­trwałą zmianę.

Acz­kol­wiek z pio­nier­skich prac Lowena zro­dziła się zna­ko­mita szkoła psy­cho­te­ra­peu­tyczna o mię­dzy­na­ro­do­wym zasięgu, tylko względ­nie nie­liczna, choć bar­dzo zaan­ga­żo­wana kadra prak­ty­ków dys­po­nuje obec­nie for­mal­nym przy­go­to­wa­niem w zakre­sie tera­pii bio­ener­ge­tycz­nej. Ana­liza bio­ener­ge­tyczna jest wciąż sto­sun­kowo słabo znana w domi­nu­ją­cych krę­gach spe­cja­li­stów zdro­wia psy­chicz­nego, a w tych, któ­rzy się z nią zetknęli, jej nacisk na roz­po­zna­wa­nie i ujaw­nia­nie potęż­nych, lecz ukry­tych uczuć budzi czę­sto lęk zamiast fascy­na­cji moż­li­wymi rezul­ta­tami. Miejmy nadzieję, że wzno­wie­nie niniej­szej kla­sycz­nej książki pomoże w zmia­nie tej sytu­acji.

Jest to zara­zem zasłu­żony hołd dla Ale­xan­dra Lowena, czło­wieka, który przez dłu­gie lata pracy psy­cho­te­ra­peu­tycz­nej i pro­wa­dze­nia pro­gra­mów szko­le­nio­wych, a także przez swoje prze­ko­nu­jące publi­ka­cje wywarł ogromny wpływ na rze­sze pacjen­tów i kilka poko­leń tera­peu­tów bio­ener­ge­tycz­nych. Ja sam zali­czam się do tych szczę­śliw­ców, któ­rzy nie tylko odbyli wła­sną tera­pię bio­ener­ge­tyczną z Lowe­nem, lecz rów­nież mieli oka­zję uczest­ni­czyć w jego tygo­dnio­wych pro­gra­mach szko­le­nio­wych. Dużo bar­dziej może zna­mienne były skrom­ność Lowena i jego nie­złomne trwa­nie przy zasa­dach traf­nie wyło­żo­nych w tej książce. Jesz­cze po ukoń­cze­niu dzie­więć­dzie­się­ciu lat na­dal pro­wa­dził psychotera­pię i szko­le­nia, a także prze­strze­gał oso­bi­stego reżymu ćwi­czeń bio­ener­ge­tycz­nych. Nie­dawno zapy­ta­łem go, czy jego tak płodna kariera zawo­dowa nie wyma­gała z koniecz­no­ści poświę­ceń oso­bi­stych. Odpo­wiedź była zwię­zła i zgodna z jego podej­ściem do ana­lizy bio­ener­ge­tycz­nej: „To była dla mnie przy­jem­ność”. Dobrze oddaje to cel tera­pii bio­ener­ge­tycz­nej – wyzwo­le­nie orga­ni­zmu do znaj­do­wa­nia przy­jem­no­ści w eks­pan­syw­nym i wol­nym od prze­szkód życiu przy peł­nej jed­no­ści umy­słu i ciała.

dr Har­ris Fried­man pro­fe­sor psy­cho­lo­gii, Uni­wer­sy­tet Flo­rydy cer­ty­fi­ko­wany tera­peuta bio­ener­ge­tyczny

Wstęp

Wyra­zi­ste ruchy twa­rzy i ciała (…) są jed­nak wielce uży­teczne. Sta­no­wią one pierw­szy spo­sób poro­zu­mie­wa­nia się mię­dzy matką a dzie­cię­ciem. (…) Zmiany wyrazu nadają mowie żywość i ener­gię. Zdra­dzają one myśli i zamiary praw­dzi­wiej niż słowa, które mogą być kłam­liwe. (…) Swo­bodne wyra­ża­nie jakie­goś uczu­cia za pomocą zna­ków zewnętrz­nych wzmaga je, a z dru­giej strony poskra­mia­nie wszel­kich zewnętrz­nych obja­wów, o ile to podobna, miar­kuje samo wzru­sze­nie. Czło­wiek, który gniew uze­wnętrz­nia gwał­tow­nymi zna­kami, powięk­sza swą złość; ten, kto nie powstrzy­muje obja­wów stra­chu, czuć go będzie w wyż­szym stop­niu, a ten, kto pod­daje się bez­wład­nie gnio­tą­cej sile smutku, traci naj­lep­sze szanse odzy­ska­nia sprę­ży­sto­ści ducha.

Karol Dar­win,Wyraz uczuć u czło­wieka i zwie­rząt (1872, s. 335)

Jeste­śmy dziś świad­kami ataku na psy­cho­ana­lizę ze strony psy­chia­trów i innych spe­cja­li­stów1. Nie pod­wa­żają oni by­naj­mniej jej pod­sta­wo­wych zasad. Do kry­tyki popy­cha ich raczej roz­cza­ro­wa­nie wyni­kami tera­pii psy­cho­ana­li­tycz­nej. Nawet bowiem, jeśli pomi­nąć istotne zagad­nie­nia jej kosz­tów, cza­so­chłon­no­ści i uciąż­li­wo­ści, trzeba przy­znać, że żywione wcze­śniej nadzieje na prze­mianę oso­bo­wo­ści, uczuć i zacho­wań rzadko się za jej sprawą mate­ria­li­zują. To prawda, wielu pacjen­tów ma uczu­cie, że psy­cho­ana­liza im pomo­gła; u nie­któ­rych naprawdę nastę­puje poprawa. Nie­po­ko­jąca jest jed­nak liczba osób, które poświę­ciły na ana­lizę całe lata lub prze­rzu­cały się z jed­nego psy­cho­ana­li­tyka na dru­giego bez zna­czą­cej poprawy samo­po­czu­cia i bez roz­wią­za­nia swo­ich rze­czy­wi­stych pro­ble­mów.

Wła­śnie nie­dawno przyj­mo­wa­łem młodą kobietę, która stra­wiła cztery lata na psy­cho­ana­li­zie i ponad rok na innej for­mie tera­pii. Jej opi­nia o tych doświad­cze­niach jest typowa:

„W tym, o co mi cho­dziło, nie zaszła żadna zmiana. Zawsze byłam prze­ko­nana, że mogła­bym dozna­wać znacz­nie sil­niej­szych uczuć, niż jest to moim udzia­łem. Dzięki ana­li­zie wiele rze­czy zro­zu­mia­łam, ale na­dal czuję nie­wiele. Pod tym wzglę­dem jestem roz­cza­ro­wana”.

Reak­cje psy­cho­ana­li­ty­ków na tę sytu­ację nie są jed­no­lite. Jedni pro­po­nują bar­dziej wyra­fi­no­wane kon­cep­cje, pod­czas gdy inni odwo­łują się do zdro­wego roz­sądku. Nie­stety, ani jedno, ani dru­gie podej­ście nie pro­wa­dzi do roz­wią­za­nia pro­blemu. Trudno też winić Freuda za to, że głę­bo­kie wglądy, które zaofe­ro­wał światu, oka­zały się względ­nie mało sku­teczne w lecze­niu poważ­nych zabu­rzeń emo­cjo­nal­nych, od któ­rych cierpi wiele osób. Sam Freud niczego takiego nie obie­cy­wał. Znał ogra­ni­cze­nia swo­jej metody.

Sytu­acja, w jakiej zna­la­zła się dziś psy­cho­ana­liza, jest typowa dla każ­dej mło­dej gałęzi medy­cyny. Czy można porów­ny­wać osią­gnię­cia współ­cze­snej chi­rur­gii z tymi sprzed stu lat? Poprawa nastę­puje dzięki dosko­na­le­niu tech­niki, coraz lep­szemu zro­zu­mie­niu pro­blemu i rosną­cym umie­jęt­no­ściom tera­peu­tów. Jeśli dzi­siejsi psy­cho­ana­li­tycy są obwi­niani o bie­żący stan rze­czy, to tylko dla­tego, że nie­chęt­nie odno­szą się do zmian w swo­ich tra­dy­cyj­nych pro­ce­du­rach.

W histo­rii psy­cho­ana­lizy nie bra­ko­wało eks­pe­ry­men­ta­to­rów i twór­ców nowych kon­cep­cji. Więk­szość z nich sku­piała się na drob­nych roz­wi­nię­ciach teo­rii, ale nie­któ­rzy, zwłasz­cza Feren­czi i Wil­helm Reich, wpro­wa­dzili do wcze­śniej­szych pro­ce­dur ważne inno­wa­cje. Pro­po­no­wana przez Feren­cziego „tech­nika aktyw­no­ści” czy też „ana­liza oddolna” była próbą poko­na­nia trud­nych pro­ble­mów cha­rak­te­ro­lo­gicz­nych, z któ­rymi nawet w póź­niej­szych cza­sach nie radziła sobie kla­syczna psychoana­liza. Wkład Reicha omó­wimy w tej pracy sze­rzej.

Pro­blem, z któ­rym styka się psy­cho­ana­liza, wynika z faktu, że tera­peuta zaj­muje się wra­że­niami i odczu­ciami cie­le­snymi jedy­nie na pozio­mie wer­bal­nym i umy­sło­wym, gdyż przed­mio­tem ana­lizy są uczu­cia i zacho­wa­nie pacjenta. Zgłę­bia­nie jego prze­ko­nań, fan­ta­zji i marzeń jest środ­kiem pozwa­la­ją­cym dotrzeć do jego uczuć, zro­zu­mieć je i wpły­nąć na jego zacho­wa­nie. Czy nie dopusz­czamy moż­li­wo­ści ist­nie­nia innych dróg pro­wa­dzą­cych do zmiany uczuć i postę­po­wa­nia? W liście do W. Fle­issa z 1899 roku Freud zwie­rzał się ze swo­jego sta­łego zain­te­re­so­wa­nia tym zagad­nie­niem.

„Od czasu do czasu wyobra­żam sobie drugą część tej metody lecze­nia – pole­ga­jącą na wzbu­dza­niu w pacjen­cie uczuć na równi z docie­ra­niem do jego wyobra­żeń, jak gdyby były one czymś nie­odzow­nym”.

Freu­dowi nie udało się stwo­rzyć metody lecze­nia opar­tej na tej kon­cep­cji i nie­po­wo­dze­nie to można przy­pi­sać trud­no­ściom wpi­sa­nym w rela­cję mię­dzy umy­słem a cia­łem. Jak długo w naszym myśle­niu domi­no­wała kon­cep­cja duali­zmu ciało–umysł, trud­no­ści te były nie do poko­na­nia. Można przy­pusz­czać, że Freud zma­gał się z tym pro­ble­mem przez całe życie. Dla współ­cze­snych psy­cho­ana­li­ty­ków jest on rów­nie kło­po­tliwy, jak był dla niego.

Nie zamie­rzam we wstę­pie pod­su­wać czy­tel­ni­kowi goto­wej odpo­wie­dzi na to wiel­kie pyta­nie. Pra­gnę tylko sfor­mu­ło­wać tezy leżące u pod­staw niniej­szego opra­co­wa­nia i wska­zu­jące drogę do roz­wią­za­nia pro­blemu. Psy­cho­ana­li­tycy zdają sobie sprawę, że wiele pro­ce­sów soma­tycz­nych można utoż­sa­mić ze zja­wi­skami psy­chicz­nymi. W dzie­dzi­nie medy­cyny psy­cho­so­ma­tycz­nej nie bra­kuje takich powią­zań. Utoż­sa­mie­nie to opiera się na prze­ko­na­niu, że żywy orga­nizm dokład­niej wyraża sam sie­bie za pomocą ruchów niż słów. Ale nie tylko ruchów! W posta­wie ciała, wyra­zie twa­rzy i każ­dym geście orga­nizm prze­ma­wia języ­kiem, który poprze­dza i prze­kra­cza eks­pre­sję wer­balną. Dys­po­nu­jemy pew­nym zaso­bem szcze­gó­ło­wych badań, które wyka­zały zwią­zek struk­tury i cech fizycz­nych ciała z nasta­wie­niem emo­cjo­nal­nym. Może to być rów­nie istotne dla tech­niki psy­cho­ana­li­tycz­nej jak sny, przy­pad­kowe prze­ję­zy­cze­nia czy wyniki swo­bod­nej gry sko­ja­rzeń.

Jeśli struk­tura ciała kore­luje z tem­pe­ra­men­tem, co może stwier­dzić każdy badacz ludz­kiej natury, to poja­wia się pyta­nie: czy można dopro­wa­dzić do zmiany cha­rak­teru jed­nostki bez odpo­wied­niej zmiany w struk­tu­rze ciała i jego mobil­no­ści? I odwrot­nie: jeśli potra­fimy zmie­nić struk­turę ciała i popra­wić jego mobil­ność, to czy nie wywoła to pożą­da­nych przez pacjenta zmian tem­pe­ra­mentu?

Emo­cjo­nalna eks­pre­sja jed­nostki jest nie­po­dzielną cało­ścią. Nie jest tak, że umysł wpada w gniew, a ciało zadaje cios. Jedno i dru­gie jest czę­ścią tej samej eks­pre­sji. Badamy więc, w jaki spo­sób dana jed­nostka wyraża sie­bie, jaki jest zakres jej emo­cji i jakie są gra­nice zacho­wań. Spro­wa­dza się to do bada­nia mobil­no­ści, gdyż emo­cje opie­rają się na zdol­no­ści do eks­pre­sji rucho­wej.

Oto wyja­śnie­nie pew­nego błędu psy­cho­ana­lizy. We względ­nie nie­wiel­kim stop­niu pomaga ona w zro­zu­mie­niu, dla­czego ktoś zacho­wuje się tak, a nie ina­czej. Czło­wiek, który boi się zanu­rzyć w wodzie, może dosko­nale zda­wać sobie sprawę z tego, że niczym mu to nie grozi. Musimy zro­zu­mieć ten lęk przed wyko­na­niem jakie­goś ruchu i nauczyć się z nim wal­czyć.

Jeśli deter­mi­nanty oso­bo­wo­ści i cha­rak­teru tkwią w struk­tu­rze fizycz­nej, to czy postę­po­wa­nie tera­peu­tyczne nie powinno być w rów­nym stop­niu zorien­to­wane na ciało? Wstę­pem do dzia­ła­nia musi być wie­dza. Aby tera­pia psy­cho­ana­li­tyczna stała się bar­dziej efek­tywna, powinna obej­mo­wać zarówno zro­zu­mie­nie, jak i ruchy ciała w sytu­acji tera­peu­tycznej. Pod­stawy teo­re­tyczne i metody two­rzące ramy tego nowego podej­ścia nazy­wamy ana­lizą i tera­pią bio­ener­ge­tyczną.

Pierw­szym czło­wie­kiem, który posze­rzył zakres tech­niki psy­cho­ana­li­tycz­nej, tak by objęła fizyczną eks­pre­sję i aktyw­ność pacjenta, był Wil­helm Reich. Cho­ciaż można mieć poważne zastrze­że­nia do póź­niej­szych jego prac, przy­czy­nił się on do jed­nego z waż­nych kro­ków roz­wo­jo­wych psy­chia­trii. Sam wiele zawdzię­czam Wil­helmowi Reichowi, który był moim nauczy­cie­lem, i znaj­duje to wyraz w licz­nych odwo­ła­niach do jego kon­cep­cji, jakie można zna­leźć w tej książce. Tera­pia bio­ener­ge­tyczna jest jed­nak kon­cep­cją nie­za­leżną od myśli Reicha i jego następ­ców. Pod wie­loma wzglę­dami odbiega ona od jego teo­rii i metod, o czym rów­nież będzie mowa w tym tomie.

Warto wska­zać na róż­nice mię­dzy tera­pią bio­ener­ge­tyczną a tra­dy­cyj­nymi meto­dami psy­cho­ana­lizy. Po pierw­sze i naj­waż­niej­sze, w bio­ener­ge­tyce zaj­mu­jemy się pacjen­tem jako nie­po­dzielną cało­ścią. Tera­peuta bio­ener­ge­tyczny ana­li­zuje nie tylko psy­cho­lo­giczny pro­blem pacjenta, jak to czyni każdy inny psy­cho­ana­li­tyk, lecz także fizyczną eks­pre­sję tego pro­blemu w struk­tu­rze jego ciała i jego ruchach. Po dru­gie, tech­nika bio­ener­ge­tyczna obej­muje sys­te­ma­tyczne dzia­ła­nia mające na celu roz­luź­nie­nie fizycz­nych napięć w chro­nicz­nie skur­czo­nych mię­śniach. Po trze­cie wresz­cie, rela­cja pomię­dzy tera­peutą i pacjen­tem otrzy­muje w porów­na­niu z tra­dy­cyjną psy­cho­ana­lizą dodat­kowy wymiar. Ponie­waż praca jest pro­wa­dzona nie tylko na płasz­czyź­nie wer­bal­nej, lecz rów­nież fizycz­nej, tera­peuta musi być w nią głę­biej zaan­ga­żo­wany niż przy tech­nikach kon­wen­cjo­nal­nych.

A jak wygląda w takim razie kwe­stia prze­nie­sie­nia i przeciwprze­nie­sie­nia? Za pośred­nic­twem tych zja­wisk nastę­puje prze­pływ idei i uczuć pomię­dzy dwoma jed­nost­kami. W tera­pii bio­ener­ge­tycz­nej kon­takt fizyczny spra­wia, że zarówno prze­nie­sie­nie, jak i przeciwprze­nie­sie­nie kon­cen­trują się sil­niej na zasad­ni­czym pro­ble­mie. Wspiera to afek­tywny aspekt pracy ana­li­tycz­nej. Wymaga jed­nak od tera­peuty umie­jęt­no­ści radze­nia sobie z powsta­ją­cymi napię­ciami emo­cjo­nal­nymi. Jeśli tych kwa­li­fi­ka­cji brak, to zna­czy, że tera­peuta nie przy­go­to­wał się wystar­cza­jąco do cze­ka­ją­cych go zadań. Tylko z pokorą i szcze­ro­ścią można odwa­żyć się na sta­wie­nie czoła obfi­temu źró­dłu emo­cji biją­cemu w rdze­niu istoty ludz­kiej.

Niniej­szy tom nie rości sobie pre­ten­sji do peł­nego przed­sta­wie­nia teo­rii i metod ana­lizy i tera­pii bio­ener­ge­tycz­nej. Jest to temat tak ogromny jak samo życie. Sta­no­wiąc wpro­wa­dze­nie do tego zagad­nie­nia, książka powinna prze­rzu­cić most pomię­dzy psy­cho­ana­lizą a fizycz­nym podej­ściem do zabu­rzeń emo­cjo­nal­nych. Wciąż trwają prace zarówno nad teo­re­tycz­nym, jak i prak­tycz­nym aspek­tem bio­ener­ge­tyki.

Chciał­bym w tym miej­scu wyra­zić wdzięcz­ność mojemu kole­dze, dr. Joh­nowi C. Pier­ra­ko­sowi, który wniósł nie­oce­niony wkład w two­rze­nie kon­cep­cji przed­sta­wio­nych w książce, oraz dr. Joelowi Sho­rowi za cier­pli­wość oka­zaną przy lek­tu­rze książki i kry­tyczną jej ocenę na eta­pie manu­skryptu. Pra­gnę rów­nież podzię­ko­wać uczest­ni­kom semi­na­rium poświę­co­nego dyna­mice struk­tury cha­rak­teru, któ­rych uwagi i pomy­sły pomo­gły mi spre­cy­zo­wać moje kon­cep­cje. Dzię­kuję na koniec pani Dorze Akchim, która uprzej­mie prze­pi­sała mój manu­skrypt na maszy­nie.

Ale­xan­der Lowen

New York City

Część pierwsza

roz­dział 1

Rozwój metod analitycznych

Histo­ria roz­woju kon­cep­cji i metod psy­cho­ana­lizy to opo­wieść o kolej­nych poraż­kach tera­peu­tycz­nych. To samo można powie­dzieć o każ­dym polu poszu­ki­wań nauko­wych; psy­chia­tria i pokrewne dys­cy­pliny nie są tu żad­nym wyjąt­kiem. Każdy postęp doko­nuje się dzięki roz­po­zna­niu pro­ble­mów, któ­rych nie potra­fi­li­śmy dostrzec i roz­wią­zać przy poprzed­nim spo­so­bie myśle­nia i postę­po­wa­nia.

Taka wła­śnie była sytu­acja u zara­nia psy­cho­ana­lizy. Wia­domo, że Freud inte­re­so­wał się neu­ro­lo­gią i ner­wi­cami na długo przed­tem, zanim stwo­rzył metodę bada­nia i lecze­nia, z któ­rej dziś jest znany. Punk­tem zwrot­nym jego kariery był moment, gdy jego uwagę przy­cią­gnął kon­kretny pro­blem – histe­ria. Wcze­śniej Freud odda­wał się „tera­pii fizycz­nej i czuł się abso­lut­nie bez­radny, kiedy rezul­taty «elektrotera­pii» Erba przy­nio­sły roz­cza­ro­wa­nie”. Zwró­cił się wtedy, jak wiemy, ku zasto­so­wa­niu hip­nozy, zwłasz­cza „lecze­niu przez suge­stię pod głę­boką hip­nozą”, czego nauczył się od Lie­baulta i Bern­he­ima. Stwier­dził póź­niej, że nie zachwy­cał go ten sys­tem lecze­nia, przy któ­rym czę­sto zda­rzało się, że hip­no­ty­zer wpa­dał w gniew z powodu „opor­no­ści” pacjenta na suge­stie. Freud był jed­nak rów­nie dobrze obzna­jo­miony także z innymi pro­ce­du­rami tera­peu­tycz­nymi słu­żą­cymi lecze­niu histe­rii.

W opu­bli­ko­wa­nym wspól­nie z Breu­rem arty­kule On the Psy­chi­cal Mecha­nism of Hyste­ri­cal Phe­no­mena Freud (1893, s. 24) stwo­rzył pod­stawy nauko­wego bada­nia zja­wisk umy­sło­wych. Wpraw­dzie zasto­so­waną przez niego metodą była hip­noza, ale miej­sce bez­po­śred­niej suge­stii zajęło podej­ście ana­li­tyczne. Opi­sy­wał to jako „pobu­dza­nie pod hip­nozą wspo­mnień z czasu, kiedy symp­tom poja­wił się po raz pierw­szy”.

Hip­noza ma ogra­ni­cze­nia. Po pierw­sze, nie każdy pacjent się jej pod­daje. Po dru­gie, Freud nie lubił osła­biać świa­do­mo­ści pacjenta. W miarę doj­rze­wa­nia jego poglą­dów hip­noza jako spo­sób dotar­cia do nieświa­do­mo­ści została zastą­piona swo­bod­nymi sko­ja­rze­niami, a póź­niej uzu­peł­niona inter­pre­ta­cją snów.

Te nowe metody umoż­li­wiły głęb­sze zro­zu­mie­nie dyna­miki psy­chicz­nego funk­cjo­no­wa­nia czło­wieka. Dzięki nim wyszły na jaw dwa zja­wi­ska, któ­rych sto­so­wa­nie hip­nozy nie pozwa­lało stwier­dzić. W arty­kule On the History of the Psy­cho­ana­ly­tic Move­ment Freud (1914, s. 298) pisał, że „teo­ria psy­cho­ana­li­tyczna jest próbą wyja­śnie­nia dwóch obser­wo­wa­nych fak­tów, które ude­rzają nas nie­ocze­ki­wa­nie, ile­kroć usi­łu­jemy prze­śle­dzić symp­tomy ner­wicy wstecz, aż do ich źró­dła we wcze­śniej­szym życiu: zja­wi­ska prze­nie­sie­nia i oporu”. Tak więc metoda psy­cho­ana­li­tyczna „zaczęła się od nowej tech­niki, nie­odwo­łu­ją­cej się do hip­nozy”.

Zna­cze­nie zja­wisk prze­nie­sie­nia i oporu dla kon­cep­cji psy­cho­ana­li­tycz­nej było na tyle duże, iż Freud (1914, s. 291) mógł stwier­dzić: „Każdą linię poszu­ki­wań, nie­za­leż­nie od kie­runku, która uwzględ­nia te dwa fakty i przyj­muje je jako punkt wyj­ścia, możemy nazwać psy­cho­ana­lizą, choćby pro­wa­dziła do innych rezul­ta­tów niż osią­gnięte przeze mnie”. Mie­li­by­śmy prawo w tym punk­cie zasta­no­wić się nad defi­ni­cją tych pojęć i spo­so­bem postę­po­wa­nia z nimi w sytu­acji tera­peu­tycz­nej.

W wykła­dzie na temat psy­cho­te­ra­pii Freud (1904b, s. 261) zde­fi­nio­wał opór nastę­pu­jąco: „Odkry­wa­nie tego, co nie­świa­dome, i dopro­wa­dze­nie tego do świa­do­mo­ści prze­biega w warun­kach cią­głego oporu ze strony pacjenta. Pro­ces wydo­by­wa­nia nie­świa­domego mate­riału na świa­tło dzienne wiąże się z «bólem» i dla­tego pacjent skłonny jest go odrzu­cać”. W tym okre­sie Freud postrze­gał psy­cho­ana­lizę jako pro­ces reedu­ka­cji, w któ­rym lekarz prze­ko­nuje pacjenta, by zre­zy­gno­wał z oporu i zaak­cep­to­wał wypie­rany mate­riał.

Jeśli zadamy sobie pyta­nie o naturę owego bólu, okaże się, że jest on prze­ja­wem zarówno pro­cesu fizycz­nego, jak i psy­chicz­nego. W innym arty­kule, zaty­tu­ło­wa­nym Freud’s Psy­cho-Ana­ly­tic Method (1904a, s. 267), doświad­cze­nie stłu­mio­nych wspo­mnień jest opi­sane jako uczu­cie „praw­dzi­wego dys­kom­fortu”. Freud zaob­ser­wo­wał, że pacjent czuje się nie­zręcz­nie, że kręci się nie­spo­koj­nie i zdra­dza oznaki więk­szego lub mniej­szego zakło­po­ta­nia.

W wykła­dzie z 1910 roku (s. 286) Freud powiada, że lecz­ni­cza metoda psy­cho­ana­li­tyczna opiera się na dwóch podej­ściach. Pierw­szym jest inter­pre­ta­cja: „Pod­su­wamy pacjen­towi ideę tego, co może zna­leźć w swo­jej nie­świa­do­mo­ści, i zgod­ność tej hipo­tezy z wypar­tymi wspo­mnie­niami dopro­wa­dza go do spo­tka­nia z samym sobą sprzed lat”. Dru­gie, „sil­niej­sze narzę­dzie to zasto­so­wa­nie «prze­nie­sie­nia»”. Zagad­nie­niem prze­nie­sie­nia zaj­miemy się bar­dziej szcze­gó­łowo póź­niej. Warto jed­nak zauwa­żyć, że już w 1910 roku (s. 288) Freud opi­sy­wał zada­nie tera­peu­tyczne w kate­go­riach ana­lizy oporu. „Obec­nie wszakże nasza praca sku­pia się bez­po­śred­nio na wykry­wa­niu i prze­ła­my­wa­niu oporu”. A w arty­kule o inter­pre­ta­cji snów (1912b, s. 306) pisał: „Dla pomyśl­no­ści lecze­nia jest sprawą naj­wyż­szej wagi, żeby ana­li­tyk zawsze był świa­domy, co w danym momen­cie zalega na powierzchni umy­słu pacjenta, jakie kom­pleksy i opory są aktywne i jaka świa­doma reak­cja na nie rzą­dzi jego zacho­wa­niem”.

Cho­ciaż nie jeste­śmy ani odro­binę bli­żej peł­nego zro­zu­mie­nia natury oporu, na miej­scu będzie roz­wa­że­nie pro­blemu prze­nie­sie­nia i zoba­czymy wtedy, że ta para, opór i prze­nie­sie­nie, to dwa aspekty jed­nej funk­cji. W tek­ście The Dyna­mics of Trans­fe­rence (1912a, s. 312, 314) Freud wycho­dzi z pod­sta­wo­wego zało­że­nia sfor­mu­ło­wa­nego na pod­sta­wie wie­lo­let­niej prak­tyki psy­cho­ana­li­tycz­nej. Mówi ono, iż „każda ludzka istota wytwa­rza (…) szcze­gólną indy­wi­du­al­ność, prze­ja­wia­jącą się w zdol­no­ści do kocha­nia – w warun­kach, od któ­rych uza­leż­nia miłość, w impul­sach, które są nagra­dzane, w celach, które sta­wia przed sobą”. Ale w tera­pii ana­li­tycz­nej prze­nie­sie­nie na leka­rza cechuje nad­mia­ro­wość. Zna­czy to, że „nie jest ono wyłącz­nie pochodną świa­do­mych prze­ko­nań i ocze­ki­wań pacjenta, lecz także tych tłu­mio­nych czy też nieświa­do­mych”. W dodatku roz­wija się w toku ana­lizy i „jest źró­dłem naj­sil­niej­szego oporu wobec tera­pii”. Roz­wią­za­niem tego pro­blemu pro­po­no­wa­nym przez Freuda jest zro­zu­mie­nie dyna­miki prze­nie­sie­nia.

Freud (1912a, s. 319) wyróż­niał dwa aspekty prze­nie­sie­nia: prze­nie­sie­nie pozy­tywne i nega­tywne, oddzie­la­jąc uczu­cie przy­wią­za­nia od wro­go­ści. Pozy­tywne prze­nie­sie­nie łączy ele­ment świa­domy z nieświa­domym, zako­rze­nio­nym w pożą­da­niu ero­tycz­nym. Było więc oczy­wi­ste, że na opór skła­dają się prze­nie­sie­nie nega­tywne oraz nieświa­domy ero­tyczny kom­po­nent prze­nie­sie­nia pozy­tywnego. Nato­miast świa­domy kom­po­nent prze­nie­sie­nia pozy­tywnego staje się nośni­kiem suge­stii tera­peu­tycz­nej. Jak dotąd wszystko się zga­dza, ale skąd się wzięło prze­nie­sie­nie nega­tywne i jakiemu celowi służy? W prze­ci­wień­stwie do niego ero­tyczny skład­nik prze­nie­sie­nia pozy­tywnego jest łatwiej­szy do wyeli­mi­no­wa­nia.

Zanim pój­dziemy dalej, warto przed­sta­wić środki, jakich Freud uży­wał do poko­ny­wa­nia „opo­rów”. Tera­pia zaczy­nała się, kiedy pacjent przy­stał na fun­da­men­talną zasadę, to zna­czy zgo­dził się mówić wszystko, co mu przyj­dzie do głowy, bez żad­nej świa­do­mej selek­cji mate­riału. W takich warun­kach opór może się prze­ja­wiać jako wstrzy­my­wa­nie prze­pływu idei i sko­ja­rzeń. W rzad­kich sytu­acjach ma postać odmowy zaak­cep­to­wa­nia inter­pre­ta­cji ana­li­tyka. Freud prze­ko­nał się z doświad­cze­nia, że w obu wypad­kach pacjent doko­nuje prze­nie­sie­nia na osobę leka­rza pew­nej czę­ści „pato­gen­nego mate­riału”, któ­rego bro­nił z naj­więk­szą zacię­to­ścią albo od któ­rego wyra­że­nia się wstrzy­my­wał. To są owe nega­tywne siły, któ­rym ana­li­tyk musi sta­wić czoło, odwo­łu­jąc się do prze­nie­sie­nia pozy­tyw­nego oraz nadziei pacjenta na wyle­cze­nie. Rodzące się kon­flikty są więc roz­gry­wane na polu prze­nie­sie­nia i odpo­wia­dają kon­flik­tom obec­nym w emo­cjo­nal­nym życiu pacjenta.

Ambi­wa­len­cja prze­ja­wia­jąca się w prze­nie­sie­niu musiała cecho­wać zacho­wa­nie pacjenta od wcze­snego dzie­ciń­stwa. Jak to więc moż­liwe, nale­ża­łoby zapy­tać, że tera­peuta potrafi naru­szyć rów­no­wagę, która, acz­kol­wiek neu­ro­tyczna, utrzy­my­wała się przez całe wcze­śniej­sze życie pacjenta? Jeśli uważ­nie roz­wa­żymy to pyta­nie, uświa­do­mimy sobie, że w pro­ce­sie psy­cho­ana­lizy dzia­łają dwa czyn­niki zdolne prze­chy­lić sto­su­nek sił na korzyść roz­wią­za­nia kon­fliktu. Pierw­szym jest pełne współ­czu­cia zro­zu­mie­nie ofe­ro­wane pacjen­towi przez ana­li­tyka. Pacjent może „widzieć” w tera­peu­cie obraz swo­jego ojca czy innej postaci rodzin­nej, ale realia są cał­ko­wi­cie odmienne. Tera­peuta rozu­mie to, czego praw­dziwy rodzic nie rozu­miał, oka­zuje współ­czu­cie w spra­wach, któ­rych rodzic nie tole­ro­wał, akcep­tuje to, co tam­ten odrzu­cał. Trak­to­wane jako ogólne nasta­wie­nie, cechy te nie będą jed­nak dzia­łały zbyt sku­tecz­nie. Swą moc zawdzię­czają fak­towi, że ana­li­tyk jest postrze­gany jako rzecz­nik przy­jem­no­ści sek­su­al­nej. Wła­śnie jego afir­mu­jąca postawa wobec sek­su­al­no­ści buduje pomost wio­dący do nie­świa­do­mo­ści pacjenta. Jed­no­cze­śnie tera­peuta repre­zen­tuje instynkt sek­su­alny sam w sobie, a to za sprawą nega­tyw­nego prze­nie­sie­nia odpo­wia­da­ją­cego za tłu­mie­nie tego instynktu.

Trudno prze­ce­nić zna­cze­nie pozy­tyw­nego nasta­wie­nia Freuda do sek­su­al­no­ści jako narzę­dzia tera­peu­tycz­nego we wcze­snym okre­sie roz­woju psy­cho­ana­lizy. Trzeba sobie uświa­do­mić, jaka atmos­fera moralna domi­no­wała w latach 1892–1912, by doce­nić wagę jego sta­no­wi­ska. W cza­sach, gdy otwarta roz­mowa o sek­sie była pra­wie nie­moż­liwa, szczery i uczciwy sto­su­nek Freuda do tego zagad­nie­nia umoż­li­wiał uwol­nie­nie stłu­mio­nego popędu sek­su­al­nego wraz z towa­rzy­szą­cymi mu wyobra­że­niami i emo­cjami. Inter­pre­ta­cja, która dziś byłaby przy­jęta jako coś oczy­wi­stego, w tam­tych latach pro­wo­ko­wała silny opór i głę­boką tęsk­notę. Po zdję­ciu przy­krywki z kipią­cego czaj­nika para zaczęła wyry­wać się na zewnątrz. Nawet w naszych wyra­fi­no­wa­nych cza­sach poprawna inter­pre­ta­cja sek­su­al­nych snów i fan­ta­zji ma swój cię­żar gatun­kowy. Skąd­inąd jed­nak to wyra­fi­no­wa­nie w myśle­niu o sek­sie pozba­wiło psy­cho­ana­li­tyczną inter­pre­ta­cję mocy, którą kie­dyś posia­dała. Wszy­scy znamy takich pacjen­tów, któ­rzy cho­dzą od jed­nego ana­li­tyka do dru­giego i „wie­dzą wszystko” o swoim kom­plek­sie Edypa oraz kazi­rod­czych uczu­ciach dla matki.

Prze­nie­sie­nie pole­gało i na­dal polega na rzu­to­wa­niu przez pacjenta na osobę tera­peuty swo­ich stłu­mio­nych lęków i pożą­dań sek­su­al­nych. Freud (1914, s. 383) był w pełni tego świa­domy, kiedy oma­wiał zagad­nie­nie prze­nie­sio­nej miło­ści. Dys­po­nu­jąc boga­tym doświad­cze­niem, prze­ana­li­zo­wał ten pro­blem pre­cy­zyj­nie i poka­zał, jak sobie z nim radzić. Jedna jego uwaga jest szcze­gól­nie trafna. „Przy­ją­łem za fun­da­men­talną zasadę, że pacjen­towi powinno się pozwo­lić na zacho­wa­nie jego pożą­dań i tęsk­not, by słu­żyły jako siła napę­dowa podej­mo­wa­nej pracy”. Ale prze­nie­sie­nie bywa nośni­kiem sek­su­al­nych pra­gnień i nadziei nie tylko u pacjen­tów płci żeń­skiej. Męż­czy­zna także przy­nosi na tera­pię swoje nadzieje na więk­szą poten­cję sek­su­alną i ocze­kuje, że ana­li­tyk zapewni mu to za pomocą narzę­dzi tera­peutycznych. Rów­nież tutaj obiet­nica, jaką nie­sie pozy­tywne nasta­wie­nie do sek­su­al­no­ści, jest magne­sem przy­cią­ga­ją­cym nie­świa­dome myśli.

Koniecz­nie też trzeba mieć na uwa­dze, że ana­liza opo­rów i prze­nie­sień oka­zała się naj­bar­dziej sku­teczna przy lecze­niu histe­rii, ner­wic obse­syjno-kom­pul­syw­nych i tych zabu­rzeń emo­cjo­nal­nych, któ­rych głów­nym ele­men­tem jest wytwa­rza­nie obja­wów. To wszystko pro­blemy, z któ­rymi miał do czy­nie­nia Freud we wcze­śniej­szym okre­sie dzia­łal­no­ści i które cha­rak­te­ry­zuje domi­na­cja kon­fliktu na pozio­mie geni­tal­nym. Poja­wiały się także inne scho­rze­nia, mniej podatne na tę tech­nikę. Maso­chizm, manie, depre­sje i psy­chozy były pier­wot­nie uwa­żane za zabu­rze­nia funk­cji geni­tal­nych. Wkrótce jed­nak stało się jasne, że pro­blemy geni­talne są jedy­nie odbi­ciem głęb­szego kon­fliktu, który zaist­niał w przede­dy­pal­nym okre­sie życia pacjenta. W wypadku tych głę­boko zako­rze­nio­nych zabu­rzeń tech­nika ana­li­zo­wa­nia oporu wyko­rzy­stu­jąca prze­nie­sie­nie sek­su­alne daje tylko skromne i powolne postępy.

Wraz z poja­wie­niem się nowych, młod­szych psy­cho­ana­li­ty­ków tra­dy­cyjna tech­nika ule­gła mody­fi­ka­cji w celu dosto­so­wa­nia jej do tych trud­niej­szych przy­pad­ków. Na czoło wśród tych pierw­szych inno­wa­to­rów wysu­nął się Feren­czi ze swoją „tech­niką aktyw­no­ści”. Jak wiemy, kon­cep­cje Feren­cziego dopro­wa­dziły go do kon­fliktu z Freu­dem, który opie­rał się wszel­kim zmia­nom w tra­dy­cyj­nej meto­dzie psy­cho­ana­lizy. Feren­czi pozo­stał jed­nak wierny pod­sta­wo­wym kon­cep­cjom Freuda, acz­kol­wiek wła­sne doświad­cze­nia skła­niały go do istot­nych mody­fi­ka­cji tech­niki tera­peu­tycz­nej. Nie­dawna angiel­sko­ję­zyczna publi­ka­cja jego prac pozwala na wła­ściwą ocenę jego wkładu w roz­wój metody psy­cho­ana­li­tycz­nej.

Pod­czas lek­tury arty­ku­łów i wykła­dów Feren­cziego szcze­gólne wra­że­nie robi jego zaan­ga­żo­wa­nie w sprawy pacjen­tów i w roz­wią­zy­wa­nie kon­kret­nych pro­ble­mów pro­ce­dury tera­peu­tycz­nej. We wpro­wa­dze­niu do jego publi­ka­cji Clara Thomp­son (1950) pisze, że „aż do końca życia poszu­ki­wał ulep­szeń tech­niki tera­pii, które zwięk­sza­łyby jej sku­tecz­ność”. Już w 1909 roku, w arty­kule Intro­jec­tion and Trans­fe­rence (Intro­jek­cja i prze­nie­sie­nie) Feren­czi wyka­zał się wyjąt­kowo prze­ni­kli­wym wglą­dem w rela­cję tera­peu­tyczną. Póź­niej, w 1920 roku, ogło­sił apel o roz­wi­ja­nie w ramach psy­cho­ana­lizy tera­pii aktyw­nej.

W arty­kule z 1921 roku (s. 199), a także we wcze­śniej­szych tek­stach Feren­czi wyka­zy­wał, że wpraw­dzie pod­czas tera­pii ana­li­tyk przyj­muje na pozór postawę bierną, ale jego aktyw­ność pozo­staje jedy­nie w zawie­sze­niu do czasu wystą­pie­nia oporu. Przed­sta­wie­nie inter­pre­ta­cji jest w isto­cie aktywną inge­ren­cją w pro­ces psy­chiczny pacjenta; zwraca jego myśli w okre­ślo­nym kie­runku i umoż­li­wia ujaw­nie­nie się wyobra­żeń, które z powodu oporu pozo­sta­łyby ina­czej poza jego świa­do­mo­ścią. Nie da się więc zaprze­czyć, że koniecz­ność prze­strze­ga­nia fun­da­men­tal­nych zasad jest przez ana­li­tyka reali­zo­wana w aktywny, choć pośredni spo­sób. Feren­czi (1921, s. 200) wyraź­nie wska­zy­wał, że aktyw­ność ana­li­tyka w toku tera­pii była zawsze czymś oczy­wi­stym. Ina­czej jest z pacjen­tem. „Ana­liza nie wymaga od niego żad­nych dzia­łań poza punk­tu­al­nym przy­cho­dze­niem na sesje”. Wkrótce jed­nak zaczęto robić wyjątki dla nie­któ­rych pacjen­tów z fobiami lub obja­wami kom­pul­sji. Zauwa­żył to już sam Freud.

Feren­czi (1921, s. 189–198) zapro­po­no­wał wobec tego wpro­wa­dze­nie metody, przy któ­rej pacjen­towi „obok sto­so­wa­nia się do pod­sta­wo­wej reguły powie­rza się pewne zada­nia”. Poprze­dził to opi­sem przy­padku, kiedy to zażą­dał od swo­jego pacjenta „wyrze­cze­nia się pew­nych dotąd dzia­łań przy­no­szą­cych przy­jem­ność, które ucho­dziły jego uwagi” i w rezul­ta­cie „postępy ana­lizy w widoczny spo­sób przy­spie­szyły”. Przy­pa­dek ten, przed­sta­wiony w arty­kule Tech­ni­cal Dif­fi­cul­ties in the Ana­ly­sis of a Case of Hyste­ria (Trud­no­ści tech­niczne w psy­cho­ana­li­zie przy­padku histe­rii), sta­no­wił bły­sko­tliwy przy­kład ana­lizy histe­rycz­nej struk­tury cha­rak­teru.

Jakiej aktyw­no­ści wyma­gał Feren­czi (1919, s. 203, 206, 207) od swo­ich pacjen­tów? W pew­nym szcze­gól­nie poru­sza­ją­cym przy­padku zażą­dał, żeby pacjentka zaśpie­wała coś, uda­wała, że dyry­guje orkie­strą, i grała na pia­ni­nie. W innym przy­padku pole­ce­nie prze­la­nia poetycz­nych myśli na papier ujaw­niło u pacjenta silny kom­pleks męsko­ści. Objawy, które Feren­czi zaka­zy­wał zdra­dzać, obej­mo­wały „potrzebę odda­wa­nia moczu bez­po­śred­nio przed sesją ana­li­tyczną i zaraz po niej, uczu­cie, że się jest cho­rym pod­czas sesji, iry­tu­jące wier­ce­nie się, dra­pa­nie się lub gła­dze­nie po twa­rzy, rękach czy innych czę­ściach ciała itp.”. Od kon­kret­nej tech­niki waż­niej­sza jest jed­nak zasada leżąca u pod­staw kon­cep­cji „aktyw­no­ści”. Jak zoba­czymy, zasadę tę zna­cząco roz­sze­rzył uczeń Feren­cziego, Wil­helm Reich. Wiele wyja­śniają uwagi Feren­cziego:

„Fakt, że skło­nie­nie pacjenta do wyra­ża­nia emo­cji lub podej­mo­wa­nia akcji moto­rycz­nych ma wtórny efekt przy­wo­ły­wa­nia wspo­mnień z nie­świa­do­mo­ści, wynika po czę­ści z wza­jem­nego oddzia­ły­wa­nia afek­tów i wyobra­żeń, co pod­kre­ślał Freud w Tram­deu­tung. Obu­dze­nie wspo­mnień może – jak przy kathar­sis – pocią­gnąć za sobą reak­cję emo­cjo­nalną, ale rów­nie dobrze wyeg­ze­kwo­wana od pacjenta aktyw­ność albo swo­bod­nie wyra­żona emo­cja może ujaw­nić stłu­mione wyobra­że­nia zwią­zane z tymi pro­ce­sami. Oczy­wi­ście lekarz musi mieć jakieś poję­cie o tym, jakie afekty lub dzia­ła­nia są tu potrzebne” (1919a, s. 216).

W póź­niej­szej pracy Feren­czi (1923, s. 226) oma­wia pewne prze­ciw­wska­za­nia dla „aktyw­nej” tech­niki psy­cho­ana­li­tycz­nej. Jed­no­cze­śnie jed­nak posze­rza kon­cep­cję aktyw­no­ści. Znowu przyda się cytat. „Od tego czasu nauczy­łem się, że cza­sami dobrze jest zale­cić pacjen­towi ćwi­cze­nia relak­sa­cyjne. Dzięki temu rodza­jowi relaksu udaje się poko­nać zaha­mo­wa­nia psy­chiczne i opory przed sko­ja­rze­niami”. Uwaga przy­kła­dana przez Feren­cziego do aktyw­no­ści mię­śnio­wej i eks­pre­sji ciała daje się zauwa­żyć w wielu miej­scach jego prac. Można tu wymie­nić cie­kawy arty­kuł Thin­king and Muscle Inne­rva­tion (Myśle­nie a pobu­dze­nie mię­śni), w któ­rym autor roz­waża rów­no­le­głość i podo­bień­stwa tych dwóch pro­ce­sów. W przy­pi­sie do innego arty­kułu Feren­czi (1925a, s. 286) stwier­dza: „Wydaje się, że wystę­puje pewien zwią­zek pomię­dzy ogólną zdol­no­ścią do roz­luź­nie­nia mię­śni a zdol­no­ścią do snu­cia swo­bod­nych sko­ja­rzeń”. Jesz­cze jeden aspekt tego rodzaju tech­niki ana­li­tycz­nej poru­sza nastę­pu­jąca obser­wa­cja: „Mówiąc ogól­nie, metody te zmie­rzają do prze­ko­na­nia pacjenta, że jest w sta­nie znieść wię­cej «bólu», żeby można było wyko­rzy­stać ten «ból» do uzy­ska­nia więk­szej przy­jem­no­ści; a to pro­wa­dzi do praw­dzi­wego poczu­cia wol­no­ści i bez­pie­czeń­stwa, któ­rego w oczy­wi­sty spo­sób bra­kuje neu­ro­ty­kowi” (1925, s. 267).

Ponie­waż nie sta­wiam sobie za cel naświe­tla­nia kon­cep­cji Feren­cziego, lecz jedy­nie przed­sta­wie­nie jego metod jako czę­ści histo­rycz­nego roz­woju tech­niki psy­cho­ana­li­tycz­nej, muszę dorzu­cić dal­sze cytaty doty­czące jego naj­bar­dziej inte­re­su­ją­cych spo­strze­żeń. Doszli­śmy do momentu, w któ­rym Feren­czi (1925b, s. 288) w wiel­kim stop­niu roz­bu­do­wał kon­cep­cję psy­cho­ana­lizy. „Wyłącz­nie bierną metodę sko­ja­rzeń, która wycho­dzi od powierz­chow­nych cech psy­chicz­nych prze­ja­wia­nych przez pacjenta i posuwa się w głąb nie­świa­do­mego mate­riału, można okre­ślić jako «ana­lizę odgórną», w odróż­nie­niu od metody «aktyw­nej», którą nazwał­bym «ana­lizą oddolną»”.

W cza­sie gdy Feren­czi posze­rzał zakres pro­ce­dury ana­li­tycz­nej, inni psy­cho­ana­li­tycy badali i kla­sy­fi­ko­wali wzorce zacho­wań. Przy­brało to formę typo­lo­gii cha­rak­te­rów, któ­rej czo­ło­wym rzecz­ni­kiem był Abra­ham. Wcze­śniej ana­liza sku­piała się głów­nie na obja­wach. Tera­peuta zawie­rał z ego pacjenta swo­isty pakt, w zamian za usu­nię­cie obja­wów, zobo­wią­zu­jąc się nie doty­kać kwe­stii cha­rak­teru. Oczy­wi­ście zda­wał sobie sprawę z cha­rak­teru pacjenta i musiał się z nim liczyć. Stop­niowo przy­go­to­wy­wał pacjenta do akcep­ta­cji bole­snych wglą­dów. Ale do bez­po­śred­niego natar­cia na cha­rak­ter jako taki doszło dopiero wtedy, kiedy Reich w 1929 roku opu­bli­ko­wał arty­kuł Cha­rac­ter Ana­ly­sis.

Pro­blemy cha­rak­te­ro­lo­giczne róż­nią się od zabu­rzeń neu­ro­tycz­nych „bra­kiem wglądu w cho­robę”. Feren­czi (1925b, s. 291) przy­rów­ny­wał cha­rak­ter do „pry­wat­nej psy­chozy, cier­pli­wie zno­szo­nej, wręcz przyj­mo­wa­nej do wia­do­mo­ści przez nar­cy­styczne ego, które wład­czo opiera się wszel­kim zmia­nom”. Według Feren­cziego wła­śnie przy lecze­niu zabu­rzeń cha­rak­teru jego tech­nika aktyw­no­ści oka­zy­wała się naj­cen­niej­sza i naj­bar­dziej przy­datna. Kiedy ego sta­nowi część tej struk­tury, która jest zasad­ni­czym pro­ble­mem, „ana­liza oddolna pozwala na obej­ście obrony, którą ego buduje, by uchro­nić się przed ata­kiem”. W dal­szych roz­dzia­łach będziemy mieli oka­zję zoba­czyć, w jaki spo­sób ana­liza cha­rak­teru two­rzy pomost pomię­dzy psy­cho­lo­gią ego z jed­nej strony oraz soma­tycz­nymi napię­ciami i zabu­rze­niami z dru­giej.

Pomimo postę­pów uczy­nio­nych przez Feren­cziego, Abra­hama i Reicha wciąż nie było pro­stych środ­ków zarad­czych na pro­blemy osób zabu­rzo­nych emo­cjo­nal­nie. Potrzebne były dal­sze ulep­sze­nia meto­do­lo­gii. Kon­cep­cje i pro­ce­dury „aktyw­nej” tech­niki, czyli „ana­lizy oddol­nej” albo podej­ścia soma­tycz­nego, nale­żało obszer­niej roz­pra­co­wać. Cha­rak­ter jako taki, w psy­cho­lo­gii Gestalt będący w zasa­dzie inter­pre­ta­cją zacho­wa­nia, nie był jesz­cze w pełni rozu­miany ani jako zja­wi­sko dyna­miczne, ani gene­tyczne. Wspo­mniany wyżej pomost nie mógł być kom­pletny, dopóki funk­cje psy­chiczne i soma­tyczne nie były postrze­gane w kate­go­riach jed­no­li­tego sys­temu. Funk­cję libido rozu­mia­nego jako ener­gia psy­chiczna nale­żało sko­re­lo­wać z pro­ce­sami ener­ge­tycz­nymi zacho­dzą­cymi na pozio­mie soma­tycz­nym. W obsza­rze psy­cho­lo­gii zada­nie to w zasa­dzie wyko­nała publi­ka­cja Freuda Ego i id oraz jego wcze­śniej­sza praca Poza zasadą przy­jem­no­ści. Opi­sał w nich główne rela­cje i dzia­ła­jące siły, choć można się było jesz­cze spo­dzie­wać pew­nych mody­fi­ka­cji.

Prze­łom na polu soma­tycz­nym nastą­pił wraz z kolejną pracą Reicha. W 1927 roku Reich, jeden z lide­rów szkoły mło­dych ana­li­ty­ków, opu­bli­ko­wał donio­słe stu­dium. Była to Funk­cja orga­zmu. Reich sfor­mu­ło­wał w niej teo­rię mówiącą, że orgazm służy do wyła­do­wa­nia nad­mia­ro­wej ener­gii orga­ni­zmu. Kiedy to wyła­do­wa­nie jest zablo­ko­wane lub nie­wy­star­cza­jące, roz­wija się lęk. Nie­które jed­nostki potra­fią roz­ła­do­wać nad­mia­rową ener­gię poprzez wysi­łek mię­śniowy, inne obni­żają poziom lęku, ogra­ni­cza­jąc wytwa­rza­nie ener­gii, lecz tego rodzaju roz­wią­za­nia zakłó­cają na pozio­mie fizycz­nym natu­ralne funk­cjo­no­wa­nie orga­ni­zmu. Jed­no­cze­śnie zmniej­szają oczy­wi­ście zdol­ność dozna­wa­nia przy­jem­no­ści, która jest jedyną gwa­ran­cją emo­cjo­nal­nego dobro­stanu jed­nostki. Bez tej kon­cep­cji funk­cji geni­tal­nych zro­zu­mie­nie dyna­miki emo­cji w obsza­rze soma­tycz­nym byłoby prak­tycz­nie nie­moż­liwe.

W Funk­cji orga­zmu (1942, s. 235) Reich opi­suje lecze­nie przy­padku bier­nego homo­sek­su­ali­zmu, któ­rym zaj­mo­wał się w 1933 roku. Szcze­gól­nie silny opór pacjenta prze­ja­wiał się „ogrom­nym napię­ciem obszaru karku i szyi”. Kiedy opór został prze­ła­many, nastą­piła gwał­towna reak­cja nega­tywna: „Twarz zmie­niła kolor z bia­łego na żółty, a następ­nie nabrała nie­bie­skiego odcie­nia. Na skó­rze poja­wiły się róż­no­barwne plamy. Cier­piał [pacjent] z powodu sil­nych bólów karku i poty­licy. Serce biło gwał­tow­nie, poja­wiła się hiper­to­nia. Towa­rzy­szyła temu ostra bie­gunka, ogólne zmę­cze­nie i poczu­cie utraty wszel­kiego opar­cia”. Reich (1942, s. 236) komen­tuje, że kiedy „mię­śnie karku puściły, potężne impulsy, niczym wystrze­lone z armaty, prze­biły się na powierzch­nię”. Z mno­go­ści tego rodzaju fak­tów Reich wycią­gał wnio­sek, że ener­gia emo­cjo­nalna, która mogłaby być wyra­żona poprzez seks, gniew lub lęk, „może zostać zwią­zana przez stałe napię­cie mię­śniowe”.

Feren­czi odno­to­wał podobne obser­wa­cje, doty­czące zwłasz­cza mię­śni zwie­ra­cza odbytu, cewki moczo­wej i krtani. Wyka­zy­wał zwią­zek „tików ner­wo­wych” z wypie­ra­niem ener­gii sek­su­al­nej i zda­wał sobie sprawę ze zna­cze­nia stanu mię­śni. Nie wypro­wa­dził jed­nak z tych obser­wa­cji ogól­nych wnio­sków o powią­za­niu napięć mię­śniowych z funk­cjami psy­chicz­nymi. Uczy­nił to Reich, for­mu­łu­jąc pogląd, iż cha­rak­ter i stan umię­śnienia są „funk­cjo­nal­nie toż­same”, to zna­czy pod wzglę­dem ener­ge­tycz­nym peł­nią tę samą funk­cję. Z prak­tycz­nego punktu widze­nia pro­wa­dziło to do bar­dziej uni­wer­sal­nej metody tera­peu­tycz­nej, przy któ­rej „ana­liza oddolna” była łączona z „odgórną”. Reich (1942, s. 237) pisał: „Jeżeli blo­kada cha­rak­terologiczna nie reago­wała na oddzia­ły­wa­nie psy­chiczne, to się­ga­łem po odpo­wied­nią postawę ciała i odwrot­nie. Jeżeli nie mogłem dostać się do prze­szka­dza­ją­cej fizycz­nej, mię­śniowej postawy, to pra­co­wa­łem nad jej cha­rak­terologicznymi prze­ja­wami, roz­luź­nia­jąc ją w ten spo­sób”.

Wiel­kie prze­miany w psy­cho­ana­li­tycz­nym rozu­mie­niu istoty ludz­kiej zawsze wyni­kały z obser­wa­cji kli­nicz­nych. Ulep­sze­nia tech­niki pro­wa­dziły do mody­fi­ko­wa­nia teo­rii, inno­wa­cje tech­niczne do jej posze­rza­nia. Teza Reicha o funk­cjo­nal­nej toż­sa­mo­ści napięć mię­śnio­wych i blo­kad emo­cjo­nal­nych była jed­nym z wiel­kich wglą­dów, jakie poja­wiły się w toku roz­woju psy­cho­ana­li­tycz­nej tera­pii zabu­rzeń emo­cjo­nal­nych. Otwo­rzyło to drzwi do nowego obszaru poszu­ki­wań i Reich pierw­szy zba­dał rodzące się w efek­cie moż­li­wo­ści. W Funk­cji orga­zmu oraz Ana­li­zie cha­rak­teru (w trze­cim wyda­niu) przed­sta­wił pierw­sze rezul­taty nowej metody lecze­nia i bada­nia.

Należy koniecz­nie pamię­tać, że sztyw­ność mię­śniowa nie jest po pro­stu „rezul­ta­tem” pro­cesu wypar­cia. W zabu­rze­niu psy­chicz­nym wypie­ra­nie ma swój cel czy też zna­cze­nie, a sztyw­ność mię­śniowa sta­nowi wyja­śnie­nie, a zara­zem mecha­nizm wypar­cia. Ponie­waż te dwa zja­wi­ska łączą się bez­po­śred­nio w funk­cjo­nalną jed­ność eks­pre­sji emo­cjo­nal­nej, można zaob­ser­wo­wać, jak „roz­pusz­cze­nie napię­cia mię­śnio­wego nie tylko wyzwala ener­gię wege­ta­tywną, ale jed­no­cze­śnie przy­wo­łuje w pamięci tę sytu­ację, która wywo­łała stłu­mie­nie popędu” (Reich 1942, s. 260). Poję­cie „ner­wicy” można roz­cią­gnąć na każde chro­niczne zabu­rze­nie natu­ral­nej mobil­no­ści orga­ni­zmu. Wynika z tego ponadto, że ner­wica jest toż­sama z osła­bie­niem lub ogra­ni­cze­niem agre­sji – w pier­wot­nym zna­cze­niu tego słowa, ozna­cza­ją­cym „zbli­ża­nie się”2.

Cha­rak­ter jed­nostki mani­fe­stu­jący się poprzez typowe wzorce zacho­wań znaj­duje odzwier­cie­dle­nie także na pozio­mie soma­tycz­nym jako kształt i rodzaj ruchów ciała. Suma wszyst­kich napięć mię­śnio­wych, widziana jako Gestalt, czyli jako jed­ność, oraz spo­sób poru­sza­nia się i dzia­ła­nia two­rzą „cie­le­sną eks­pre­sję” orga­ni­zmu. Eks­pre­sja cie­le­sna to soma­tyczny obraz typo­wej eks­pre­sji emo­cjo­nal­nej, przez którą na pozio­mie psy­chicz­nym rozu­mie się „cha­rak­ter”. Nie musimy już pole­gać na ana­li­zie snów i tech­nice swo­bod­nych sko­ja­rzeń, by ujaw­nić nie­świa­dome impulsy i sta­wiany im rów­nie nie­świa­do­mie opór. To nie zna­czy, że metody te tracą rację bytu, lecz oddzia­ły­wa­nie na czyn­niki blo­ku­jące mobil­ność i na napię­cia mię­śniowe jest bar­dziej bez­po­śred­nim podej­ściem do pro­blemu. To wszystko i jesz­cze wię­cej zawdzię­czamy Reichowi. Naszym celem jest teraz wypeł­nia­nie luk oraz posze­rza­nie teo­rii i prak­tyki. Sam Reich (1942, s. 261) wska­zy­wał na potrzebę dal­szych prac w tym kie­runku, pisząc: „Roz­pusz­cza­nie napięć mię­śnio­wych pod­po­rząd­ko­wane jest prawu, któ­rego pełne zrozu­mienie wymaga więk­szej ilo­ści danych, niż obec­nie mamy”.

Główną nowo­ścią tech­niczną, która wyło­niła się dzięki obser­wa­cjom i wycią­ga­nym z nich wnio­skom, było wpro­wa­dze­nie do pro­ce­dury tera­peu­tycz­nej ćwi­czeń odde­cho­wych. Ana­liza na pozio­mie soma­tycz­nym ujaw­niła, że pacjenci wstrzy­mują oddech i wcią­gają brzuch, by tłu­mić lęk i inne nie­przy­jemne dozna­nia. Oka­zuje się, że jest to bar­dzo powszechna prak­tyka. Łatwo ją zaob­ser­wo­wać u dzieci, ale także i u doro­słych. W sytu­acjach postrze­ga­nych jako prze­ra­ża­jące lub bole­sne czło­wiek wciąga powie­trze, napina prze­ponę i usztyw­nia mię­śnie brzu­cha. Uwol­nie­nie napię­cia wywo­łuje wes­tchnie­nie. Jeśli staje się to sta­łym wzor­cem, pierś jest trzy­mana wysoko, w pozy­cji wde­chu, oddy­cha­nie staje się płyt­kie, a brzuch twardy. Osła­bie­nie respi­ra­cji zmniej­sza ilość pobie­ra­nego przez orga­nizm tlenu, a zatem ogra­ni­cza meta­bo­lizm wytwa­rza­jący ener­gię. Koń­co­wym rezul­ta­tem jest utrata afektu i obni­że­nie pręż­no­ści emo­cjo­nal­nej.

Pole­ce­nie pacjen­towi, by pod­czas pro­ce­dury tera­peu­tycz­nej oddy­chał swo­bod­nie i natu­ral­nie, pasuje do kon­cep­cji „aktyw­no­ści” Feren­cziego. Prak­tyka ta musi oczy­wi­ście być zin­dy­wi­du­ali­zo­wana, podob­nie jak wszyst­kie aktywne dzia­ła­nia tera­peuty. Spo­sób jej uży­cia powi­nien zale­żeć od kon­kret­nego pacjenta i jego pro­ble­mów. Sta­nowi jed­nak pod­sta­wową pro­ce­durę. Ponadto sto­suje się inne aktywne dzia­ła­nia, rów­nież pomy­ślane tak, żeby dopro­wa­dzały do świa­do­mo­ści pacjenta brak mobil­no­ści lub obec­ność napięć mię­śnio­wych. Usu­nię­cie sztyw­no­ści osiąga się poprzez świa­dome pano­wa­nie pacjenta nad napię­ciami mię­śni i blo­ko­wa­nymi przez te napię­cia impul­sami emo­cjo­nal­nymi. Eks­pre­sja ruchowa jest narzę­dziem wszyst­kich pro­ce­dur ana­li­tycz­nych, a w razie potrzeby może być uzu­peł­niana bez­po­śred­nią fizyczną pracą nad sztyw­no­ścią mię­śni.

Warto uświa­do­mić sobie siłę spraw­czą tych pro­ce­dur. Posłu­gu­jąc się nimi, docie­ramy nie tylko do „pochod­nych nie­świa­do­mo­ści”, lecz także do samego nie­świa­do­mego mecha­ni­zmu wypie­ra­nia. W ten spo­sób można dopro­wa­dzić afekt do świa­do­mo­ści pacjenta z inten­syw­no­ścią nie­osią­galną na pozio­mie wer­bal­nym. Feren­czi zda­wał sobie sprawę z ogra­ni­czeń zwy­kłych pro­ce­dur ana­li­tycz­nych. W pracy Psy­cho-ana­ly­sis of Sexual Habits (Psy­cho­ana­liza zacho­wań sek­su­al­nych, 1925b, s. 287) pisał: „Komu­ni­ka­cja pomię­dzy świa­do­mo­ścią i nieświa­do­mo­ścią prze­biega, jak to ujął Freud, «poprzez inter­po­zy­cję powią­zań pod­świa­do­mych». Teraz oczy­wi­ście odnosi się to tylko do pre­zen­ta­cji nie­świa­do­mych. Jeśli idzie o nie­świa­dome wewnętrzne ten­den­cje, które «spra­wiają wra­że­nie wypie­ra­nych», czyli nie prze­bi­jają się do świa­do­mo­ści ani jako emo­cje, ani jako dozna­nia, to inter­po­la­cja powią­zań pod­świa­do­mych nie dopro­wa­dzi ich do świa­do­mo­ści pacjenta. Na przy­kład nie­uświa­do­mione wewnętrzne poczu­cie «bólu» może być siłą napę­dową zacho­wań bez przy­cią­ga­nia jed­nak uwagi ego do tej kom­pul­sji. Tylko opór wobec kom­pul­sji, blo­ko­wa­nie reak­cji roz­ła­do­wa­nia, może przy­wo­łać do świa­do­mo­ści «to coś dodat­ko­wego» pod posta­cią «bólu»”. Cytaty w tek­ście Feren­cziego pocho­dzą z Ego i id Freuda.

Reichow­ski opis kon­kret­nych napięć mię­śnio­wych i ich roli zarówno jako mecha­ni­zmu obron­nego, jak i jako eks­pre­sji wtór­nych, pochod­nych popę­dów, to war­to­ściowa lek­tura dla każ­dego, kto chciałby zro­zu­mieć dyna­mikę eks­pre­sji ciała. Nasze podej­ście jest jed­nak nieco odmienne, choć wypro­wa­dzone z pod­sta­wo­wych kon­cep­cji Reicha, a ponie­waż odpo­wied­nio zmo­dy­fi­ko­wana jest rów­nież nasza tech­nika, musimy roz­wi­nąć jego obser­wa­cje i teo­rie.

Skoro dostrze­gamy funk­cjo­nalną jed­ność cha­rak­teru i wzorca sztyw­no­ści mię­śnio­wej, zacho­dzi koniecz­ność zna­le­zie­nia rzą­dzą­cej nią fun­da­men­tal­nej zasady. Oka­zuje się, że jest to kon­cep­cja pro­ce­sów ener­ge­tycz­nych.

Na grun­cie psy­chicz­nym pro­cesy struk­tu­ry­za­cji zmie­rza­jące do utwo­rze­nia neu­ro­tycz­nej rów­no­wagi można jedy­nie zro­zu­mieć, odwo­łu­jąc się do poję­cia „prze­miesz­czal­nej ener­gii”, którą Freud okre­ślał jako libido. Nato­miast obser­wu­jąc fizyczną mobil­ność orga­ni­zmu, jeste­śmy w bez­po­śred­nim kon­tak­cie z prze­ja­wami ener­gii fizycz­nej. Każdy ruch jest zja­wi­skiem ener­ge­tycz­nym, co wynika z pod­sta­wo­wych praw fizyki. Kiedy pacjent ude­rza pię­ścią w kozetkę, ana­liza tego ruchu pozwala odkryć sto­jący za nim pro­ces ener­ge­tyczny. Nie można pod­sko­czyć bez dostar­cze­nia ener­gii do stóp i wyła­do­wa­nia jej do pod­łoża. Tu znowu odwo­łamy się do praw fizyki: ruch wymaga zuży­cia ener­gii, a każda akcja wywo­łuje równą jej reak­cję. Wywie­ramy na pod­łoże siłę, a ono reaguje, odpy­cha­jąc nas do góry. Zazwy­czaj nie myślimy o swo­ich ruchach w taki spo­sób, ale takie myśle­nie jest konieczne, kiedy chcemy zro­zu­mieć dyna­mikę ruchów. Należy też wie­dzieć, jaka jest natura ener­gii ope­ru­ją­cej w naszym ciele. Jaki jest jej zwią­zek z ener­gią psy­chiczną zwaną libido?

Żeby unik­nąć wpa­da­nia w misty­cyzm, musimy trak­to­wać ener­gię jako zja­wi­sko fizyczne, a więc pod­da­jące się pomia­rom. Musimy rów­nież uwzględ­nić prawo fizyki mówiące o wymien­no­ści róż­nych rodza­jów ener­gii i musimy zało­żyć, zgod­nie ze współ­cze­sną dok­tryną fizyki, że wszyst­kie jej formy spro­wa­dzają się osta­tecz­nie do wspól­nego mia­now­nika. Nie potrze­bu­jemy w tym momen­cie wie­dzieć, jaka będzie ta koń­cowa forma ener­gii. Przyj­mu­jemy hipo­tezę, że w ludz­kim ciele obecny jeden pod­sta­wowy rodzaj ener­gii, nie­za­leż­nie od tego, czy mani­fe­stuje się ona jako zja­wi­sko psy­chiczne, czy jako ruch soma­tyczny. Nazwiemy ją po pro­stu „bio­ener­gią”. Pro­cesy psy­chiczne na równi z soma­tycznymi wyni­kają z dzia­ła­nia tej ener­gii. Wszyst­kie pro­cesy życiowe można spro­wa­dzić do mani­fe­sta­cji bioener­gii.

Taka ujed­no­li­ca­jąca kon­cep­cja, choć nie­obca żad­nemu ana­li­ty­kowi, nie znaj­duje bez­po­śred­niego zasto­so­wa­nia w tera­pii psy­cho­ana­li­tycz­nej. Tera­peuta z tego nurtu pod­cho­dzi do pacjenta od zewnątrz. Kon­takt prze­biega zawsze od powierzchni w głąb i jak­kol­wiek głę­boka by była pene­tra­cja wewnętrz­nego życia pacjenta i bio­lo­gicz­nych pro­ce­sów zacho­dzą­cych w jego ciele, zja­wi­ska powierzch­niowe ni­gdy nie są igno­ro­wane ani prze­oczane, ponie­waż pro­blem pacjenta, w takiej postaci, w jakiej on sam go przed­sta­wia pod­czas tera­pii, doty­czy trud­no­ści w rela­cjach ze świa­tem zewnętrz­nym – z ludźmi, z realiami życia. Pacjent nie pre­zen­tuje zatem jed­no­ści pro­cesu bio­ener­ge­tycz­nego, jaką można zaob­ser­wo­wać choćby u pier­wot­nia­ków, lecz dycho­to­mię ciała i umy­słu, w ramach któ­rej każda ze sfer oddzia­łuje na drugą i reaguje na nią. Tak więc w tera­pii ana­li­tycz­nej podej­ście duali­styczne, jakie cha­rak­te­ry­zo­wało myśl Freuda, pozo­staje nie­za­stą­pione. W następ­nym roz­dziale, w któ­rym zba­damy dokład­niej rela­cję umy­słu do ciała, rów­nież przyj­miemy duali­styczny punkt widze­nia. Powierz­chow­nie ta jed­ność może wyra­żać się rów­nież w kate­go­riach funk­cji. Tą uni­tarną funk­cją łączącą w sobie psy­che i somę jest cha­rak­ter.

roz­dział 2

Somatyczny aspekt psychologii ego

Cho­ciaż uważa się, że psy­cho­ana­liza to dzie­dzina ogra­ni­cza­jąca się do bada­nia pro­ble­mów psy­chicz­nych, jej korze­nie się­gają zabu­rzeń funk­cjo­no­wa­nia soma­tycz­nego, któ­rych etio­lo­gii nie można przy­pi­sać uszko­dze­niom orga­nicz­nym. Skła­dały się one na grupę zabu­rzeń obej­mu­jącą histe­rię, ner­wicę lękową, neu­ra­ste­nię i zacho­wa­nia obse­syjno-kom­pul­sywne. Freud zde­fi­nio­wał histe­rię (1894b, s. 65) jako „zdol­ność do kon­wer­sji (…), psy­cho­fi­zyczną zdol­ność do prze­kształ­ce­nia sil­nego pod­nie­ce­nia w pobu­dze­nie soma­tyczne”. Przez wszyst­kie dłu­gie lata psy­cho­ana­li­tycz­nych badań nad histe­rią ni­gdy nie udało się w pełni ujaw­nić mecha­ni­zmu tej kon­wer­sji czy prze­kształ­ce­nia. Stało się to moż­liwe dopiero wtedy, gdy Reich sfor­mu­ło­wał pod­sta­wowe prawo życia emo­cjo­nal­nego, czyli jed­ność i prze­ciw­staw­ność funk­cjo­no­wa­nia psychosoma­tycz­nego.

Cho­ciaż Freud zanie­chał prób inter­pre­to­wa­nia ner­wicy zarówno na pozio­mie psy­chicz­nym, jak soma­tycz­nym, ni­gdy nie stra­cił z oczu sto­ją­cych za nią pro­ce­sów cie­le­snych. O zain­te­re­so­wa­niu tym zagad­nie­niem świad­czy uwaga, że „ego ma przede wszyst­kim cha­rak­ter cie­le­sny ” (1923, s. 71). Feren­czi o wiele usil­niej niż Freud poszu­ki­wał kore­la­cji pro­ce­sów bio­lo­gicz­nych i zja­wisk psy­chicz­nych. Pozy­tywne rezul­taty tych poszu­ki­wań pozwo­liły mu wpro­wa­dzić „aktywną” tera­pię na pozio­mie soma­tycz­nym jako uzu­peł­nie­nie pracy ana­li­tycz­nej w obsza­rze psy­chiki. W 1925 roku w pracy zaty­tu­ło­wa­nej Con­tra­in­di­ca­tions to the «Active» Psy­cho­ana­ly­tic Tech­ni­que (Prze­ciw­wska­za­nia dla „aktyw­nej” tech­niki psy­cho­ana­li­tycz­nej) Feren­czi (1925a, s. 229) zna­cząco kwe­stio­nuje inte­lek­tu­alne podej­ście do ana­lizy. „Oka­zuje się, że odwo­łu­jąc się do inte­li­gen­cji, która jest funk­cją ego, nie można uto­ro­wać drogi do prze­ko­na­nia”. Cho­ciaż dziś wszy­scy ana­li­tycy zga­dzają się z tym poglą­dem, to tylko nie­liczni znają doj­ście do prze­ko­na­nia poprzez bez­po­śred­nie wra­że­nia cie­le­sne. Celem tej książki jest roz­sze­rze­nie zasady „ana­lizy oddol­nej” i zapro­po­no­wa­nie tera­peu­tom ana­li­tycz­nym okre­ślo­nego rozu­mie­nia dyna­micz­nych pro­ce­sów soma­tycz­nych, które leżą u pod­staw zja­wisk psy­chicz­nych obser­wo­wa­nych w toku ana­lizy.

Do usta­no­wie­nia współ­za­leż­no­ści pro­ce­sów umy­słu i ciała konieczne było pozna­nie mecha­niki sys­temu, gdyż tylko ona może wytłu­ma­czyć i odwzo­ro­wać te rela­cje. To szcze­gólny para­doks, że aby zro­zu­mieć zja­wi­sko wie­dzy, trzeba się odwo­łać do wie­dzy. Możemy być nie­mal pewni, że Freud zda­wał sobie sprawę, iż psy­cho­ana­liza, jeśli ma zasłu­żyć na sta­tus praw­dzi­wej nauki, do czego dążył, będzie musiała w końcu zna­leźć ugrun­to­wa­nie w bio­lo­gii. Jeśli więc ogra­ni­czył psy­cho­ana­lizę do bada­nia zja­wisk psy­chicz­nych, to z pew­no­ścią dla­tego, że czuł, iż nasza wie­dza o tych pro­ce­sach nie jest wystar­cza­jąco pewna, byśmy mogli podej­mo­wać próby prze­rzu­ce­nia mostu mię­dzy dwiema sfe­rami funk­cjo­no­wa­nia czło­wieka. Jego wielką zasługą było jed­nak skon­stru­owa­nie ram funk­cjo­no­wa­nia psy­chicz­nego, które mogły posłu­żyć jako punkt wyj­ścia do obszaru bio­lo­gii. Grun­towne zro­zu­mie­nie psy­cho­lo­gii ego jest dla nas dzi­siaj nie­za­stą­pioną pomocą przy roz­wa­ża­niach cha­rak­te­ro­lo­gicz­nych i kształ­to­wa­niu dyna­miki tera­pii bio­ener­ge­tycz­nej.

W 1923 roku Freud opu­bli­ko­wał szcze­gó­łowe stu­dium ego i id. Od tego czasu nie­wiele się zmie­niło w jego pod­sta­wo­wych kon­cep­cjach. Będą one sta­no­wiły bazę niniej­szego prze­glądu. Na wstę­pie trzeba jed­nak zazna­czyć, że sfor­mu­ło­wa­nia uży­wane w psy­cho­ana­li­zie opi­sują zja­wi­ska umy­słowe. Zoba­czymy wszakże, iż men­talna inter­pre­ta­cja per­cep­cji, uczuć czy potrzeb jest w pew­nym stop­niu myląca i musi być uzu­peł­niona dzia­ła­niami fizycz­nymi, które dopiero nadają jej smak rze­czy­wi­sto­ści.

Ego jest ele­men­tar­nym poję­ciem w myśli psy­cho­ana­li­tycz­nej. Słowo to nie jest dosłow­nym prze­kła­dem nie­miec­kiego okre­śle­nia Das Ich, któ­rego uży­wał Freud i które Fran­cuzi tłu­ma­czą jako le moi. Wła­ści­wym odpo­wied­ni­kiem angiel­skim byłoby The I (Ja). Musimy więc pamię­tać, że słowa „ego” uży­wamy jako syno­nimu „Ja” rozu­mia­nego subiek­tyw­nie. Tu znowu poja­wia się trud­ność wyni­ka­jąca z pozna­wa­nia Ja poprzez Ja. Ale to jedyna droga, gdyż ego to pierw­sza rzecz, jaką odkry­wamy, zwra­ca­jąc się ku wła­snemu wnę­trzu.

Freud (1923, s. 63) dobrze opi­sał ego: „Wytwo­rzy­li­śmy sobie wyobra­że­nie orga­ni­za­cji powią­za­nych ze sobą pro­ce­sów psy­chicz­nych prze­bie­ga­ją­cych w czło­wieku i orga­ni­za­cję tę nazy­wamy jego ego. Z tym ego wiąże się świa­do­mość, rzą­dzi ona dostę­pem do sfery rucho­wej, to jest do odpływu pobu­dzeń w kie­runku świata zewnętrz­nego; jest to ta psy­chiczna instan­cja, która kon­tro­luje wszyst­kie pro­cesy czę­ściowe, w nocy zapada w sen i mimo to cią­gle jesz­cze pod­daje cen­zu­rze marze­nia senne”. Jed­nak także w tej kon­kret­nej, zda­wa­łoby się, defi­ni­cji widać wyraź­nie pewne nie­ja­sno­ści. Trudno pogo­dzić stwier­dze­nie, że ego „w nocy zapada w sen ”, z okre­śle­niem, że jest ono „orga­ni­za­cją pro­ce­sów psy­chicz­nych”. Czy nie nale­ża­łoby raczej powie­dzieć, że to czło­wiek usy­pia, a nie jego ego, skoro to dru­gie jest zaan­ga­żo­wane w funk­cjo­no­wa­nie cało­ści układu, podob­nie jak narządy zmy­słów i umię­śnie­nie? Z osła­bie­niem aktyw­no­ści współ­wy­stę­puje obni­że­nie poziomu pobu­dze­nia w całym orga­ni­zmie i jed­nym ze skut­ków jest przy­tłu­mie­nie czy też przy­ga­śnię­cie ego.

Są dobre powody, by porów­nać przy­naj­mniej jeden z aspek­tów ego do żarówki elek­trycz­nej, gdyż inte­li­gen­cja jest świa­tłem. Ciem­ność zapada, gdy żarówka gaśnie, ale zda­jemy sobie sprawę, że wynika to z odcię­cia dopływu prądu. Czy ze snem nie jest podob­nie? Kiedy pobu­dze­nie opada, świa­tło, któ­rym jest ego, bled­nie i wygasa.

Dla celów prak­tycz­nych ważne jest doko­na­nie tego roz­róż­nie­nia w odnie­sie­niu do natury snu. Czy powin­ni­śmy mówić pacjen­tom cier­pią­cym na bez­sen­ność, żeby prze­stali myśleć? Czy też raczej szu­kać przy­czyny ich nie­zdol­no­ści do wstrzy­ma­nia świa­do­mej aktyw­no­ści umy­sło­wej w upo­rczy­wym napię­ciu i pobu­dze­niu soma­tycz­nym? W począt­kach swo­jej dzia­łal­no­ści Freud zauwa­żył, że czyn­ni­kiem naj­sku­tecz­niej skła­nia­ją­cym do snu jest satys­fak­cjo­nu­jąca aktyw­ność sek­su­alna. Dzi­siaj wiemy, że orgazm roz­ła­do­wuje ener­gię czy też napię­cie, umoż­li­wia­jąc zaśnię­cie. To nie jest tak, że ego nie chce zasnąć; nie może się ono wyci­szyć, jak długo upo­rczywe pobu­dze­nie soma­tyczne dopływa do apa­ratu umy­sło­wego. Prze­ciwny kie­ru­nek prze­pływu, czyli w dół, prze­nosi pobu­dze­nie do narzą­dów słu­żą­cych roz­ła­do­wa­niu, czyli do geni­ta­liów.

Ale ego jest czymś wię­cej niż tylko świa­tłem roz­ja­śnia­ją­cym mroki nie­świa­do­mej aktyw­no­ści. Kon­tro­luje także podej­ście do mobil­no­ści orga­ni­zmu, a wła­ści­wie kon­tro­luje mobil­ność. W pew­nych gra­ni­cach może zre­zy­gno­wać z dzia­ła­nia lub powstrzy­mać się z nim do zaist­nie­nia odpo­wied­nich warun­ków. Może zaka­zać pew­nych akcji, a nawet wypie­rać je ze świa­do­mo­ści. W tym wypadku działa podob­nie do urzą­dzeń elek­tro­nicz­nych, które regu­lują ruch kole­jowy, zastę­pu­jąc kon­tro­lera ruchu oraz sygnały świetlne. Loko­mo­tywa może być pod parą lub z uru­cho­mio­nym sil­ni­kiem die­slow­skim, gotowa do jazdy, ale nie ruszy, dopóki nie nadej­dzie sygnał, że linia przed nią jest wolna. Ego jest niczym świa­tło skie­ro­wane zarówno na zewnątrz, jak i do wewnątrz. Zewnętrz­nie prze­szu­kuje oto­cze­nie za pomocą zmy­słów; wewnętrz­nie sta­nowi zbiór sygna­łów zarzą­dza­ją­cych poja­wia­ją­cymi się impul­sami. Wiemy ponadto, że ma wro­dzoną zdol­ność dopa­so­wy­wa­nia impul­sów do rze­czy­wi­sto­ści, podob­nie jak regu­la­tory elek­tro­niczne.

Freud (1923, s. 63) znał dobrze te zależ­no­ści wystę­pu­jące w obsza­rze psy­chiki. „Ego to jest źró­dłem wyparć, któ­rych zada­niem jest nie tylko wyklu­cze­nie ze świa­do­mo­ści pew­nych dążeń psy­chicz­nych, lecz także unie­moż­li­wie­nie im innych rodza­jów mani­fe­sta­cji i aktyw­no­ści”. Opór sta­wiany przez pacjenta pod­czas ana­lizy może być po pro­stu jaw­nym wyra­zem czer­wo­nego świa­tła wypar­cia. Możemy natu­ral­nie pójść za Freu­dem, trak­tu­jąc nie­świa­do­mie wypie­rane skłon­no­ści i ich rów­nież nie­świa­domą mani­fe­sta­cję w postaci oporu, jako część ego, które zatem obej­muje ele­menty świa­dome i nieświa­dome. Musimy jed­nak doko­nać pew­nego waż­nego roz­róż­nie­nia. Ego może łączyć w sobie tylko te skład­niki nieświa­dome – lęki, impulsy, wra­że­nia – które były kie­dyś uświa­da­miane, lecz ule­gły wypar­ciu. Pro­blem błędu czy zaha­mo­wa­nia roz­wo­jo­wego pozo­staje poza zasię­giem psy­cho­lo­gii ego. Osoba, która jako nie­mowlę czy małe dziecko ni­gdy świa­do­mie nie doznała pew­nych wra­żeń, nie może dotrzeć do nich drogą psychoana­lizy. Jeśli we wcze­snym okre­sie życia cier­piała z powodu braku poczu­cia bez­pie­czeń­stwa, tera­pia nie może ogra­ni­czać się do ana­lizy. Powinna także stwa­rzać moż­li­wość zyska­nia poczu­cia bez­pie­czeń­stwa tu i teraz. Ana­liza nie pomoże pisklę­ciu w zdo­by­ciu umie­jęt­no­ści lata­nia, któ­rej ni­gdy nie nabyło. Tylko w ramach ana­li­tycz­nej psy­cho­lo­gii ego można popraw­nie wywo­dzić ner­wicę ze „sprzecz­no­ści pomię­dzy zor­ga­ni­zo­wa­nym ego a tym, co ule­gło wypar­ciu i oddzie­liło się od niego”.

Dowia­du­jemy się dalej od Freuda, że ego jest zlo­ka­li­zo­wane na powierzchni apa­ratu umy­sło­wego, w sąsiedz­twie świata zewnętrz­nego. Takie poło­że­nie odpo­wiada spra­wo­wa­nej przez nie funk­cji per­cep­cji. Ego oświe­tla i postrzega zewnętrzną rze­czy­wi­stość, a zara­zem jest świa­dome rze­czy­wi­sto­ści wewnętrz­nej – potrzeb, impul­sów i lęków; ina­czej mówiąc, wra­żeń orga­ni­zmu. Musimy się jed­nak zgo­dzić z Freu­dem (1923, s. 67), kiedy stwier­dza: „Pod­czas gdy sto­su­nek postrze­że­nia zewnętrz­nego do «ja» jest cał­ko­wi­cie oczy­wi­sty, to sto­su­nek łączący postrze­że­nie wewnętrzne z ego wymaga osob­nych badań”.

O tej dru­giej rela­cji Freud (1923, s. 68), pisze: „Wra­że­nia i uczu­cia zostają uświa­do­mione tylko wsku­tek tego, że docho­dzą do sys­temu per­cep­cji; jeśli dal­szy ich prze­bieg zostaje zablo­ko­wany, to nie poja­wiają się jako wra­że­nia, jak­kol­wiek odpo­wia­da­jące im owo coś innego w prze­biegu pobu­dze­nia jest tym samym”. Możemy więc odróż­nić zda­rze­nie wewnętrzne (nie­okre­ślony ele­ment ilo­ściowy) od zja­wi­ska jego per­cep­cji, które nadaje mu zna­cze­nie jako­ściowe, to zna­czy two­rzy jego rela­cję z rze­czy­wi­sto­ścią zewnętrzną. To wła­śnie ów „nie­okre­ślony ele­ment” jest przed­mio­tem wszyst­kich tak zwa­nych tech­nik aktyw­nych.

Jądrem ego jest układ per­cep­cji. Obej­muje ono ponadto świa­do­mość, ale należy do tego dodać rów­nież to wszystko, co było obecne w świa­do­mo­ści daw­niej – tre­ści wyparte do nieświa­do­mo­ści oraz pod­świa­dome. Ego jako zja­wi­sko psy­chiczne to układ postrze­ga­jący wraz ze wszyst­kimi swo­imi per­cep­cjami z prze­szło­ści i w teraź­niej­szo­ści. Freud szedł za myślą Gro­decka, przy­zna­jąc, że funk­cja ego jest „zasad­ni­czo bierna”. Taka kon­klu­zja jest nie­uchronna, jeśli ktoś utoż­sa­mia Ja z ukła­dem per­cep­cji, czyli odnaj­duje owo Ja w umy­śle. Wszyst­kie tech­niki bio­ener­ge­tyczne opie­rają się jed­nak na zało­że­niu, że Ja obej­muje nie tylko per­cep­cje, lecz także te siły wewnętrzne, Freu­dow­skie „ele­menty nie­okre­ślone”, które pro­wa­dzą do poja­wie­nia się per­cep­cji. Kiedy iden­ty­fi­ku­jemy Ja z odczu­wa­niem, w któ­rym per­cep­cje są jedy­nie czę­ścią skła­dową, nie możemy widzieć wła­snego ego jako zja­wi­ska czy­sto psy­chicznego. Wów­czas per­cep­cja jest tylko jed­nym ze skład­ni­ków świa­do­mej akcji.

Freud zda­wał sobie sprawę z trud­no­ści, które poja­wiają się, kiedy ego jest trak­to­wane jedy­nie jako pro­ces psy­chiczny. Głów­nym pro­ble­mem jest nie­obec­ność czyn­ni­ków ilo­ścio­wych. Pod­czas pracy tera­peu­tycz­nej nie­odzowne jest myśle­nie ilo­ściowe. Zda­rza się dzi­siaj sły­szeć od pacjenta, że czuje, iż jego ego jest „słabe”. Bar­dziej powszechna jest skarga na brak poczu­cia wła­snego Ja. Obser­wa­cja takich pacjen­tów ujaw­nia słabą inten­syw­ność odczu­wa­nia, a co waż­niej­sze, brak ener­gii w dzia­ła­niu i eks­pre­sji. Byłoby w tych wypad­kach błę­dem wią­zać pro­blem z ukła­dem per­cep­cji. Silne ego to oznaka zdro­wia emo­cjo­nal­nego, ale może ono współ­ist­nieć z poważną ner­wicą, jeśli jego ener­gia służy głów­nie wypie­ra­niu.

„Na powsta­nie ego i jego sepa­ra­cję od id oddzia­łał, jak się zdaje, jesz­cze inny czyn­nik niż sam wpływ układu per­cep­cji”. Freud (1923, s. 70–71) uczy­nił tę uwagę, wpro­wa­dza­jąc tezę otwie­ra­jącą drogę do bio­lo­gii: „Ego ma przede wszyst­kim cha­rak­ter cie­le­sny”. Roz­wi­nął tę myśl póź­niej, pisząc, że „ego w koń­co­wym rachunku wynika z wra­żeń cie­le­snych, głów­nie napły­wa­ją­cych z powierzchni ciała”. W dru­giej czę­ści tego roz­działu zaj­miemy się ana­lizą pro­ce­sów cie­le­snych, które skła­dają się na ten „inny czyn­nik”. Zoba­czymy, że nie cho­dzi tylko o wra­że­nia ciała, co wiąże się z per­cep­cją, lecz także głęb­sze pro­cesy for­mo­wa­nia się impul­sów w orga­ni­zmie.

Zanim posu­niemy się dalej, dobrze będzie roz­wa­żyć rela­cje ego z innymi czę­ściami apa­ratu umy­sło­wego. Funk­cjo­no­wa­nie orga­ni­zmu pozo­staje w więk­szej czę­ści poza świa­do­mo­ścią, choć też ma swoje miej­sce w umy­śle. W grun­cie rze­czy więk­sza część układu ner­wo­wego wyko­nuje czyn­no­ści, któ­rych jeste­śmy cał­ko­wi­cie nie­świa­domi. Postawa ciała, którą mamy za coś natu­ral­nego, wymaga bar­dzo sil­nej kon­troli ruchów. Można ten obszar objąć świa­do­mo­ścią, lecz tylko w zni­ko­mym stop­niu. Część umy­słu pozo­sta­jącą z tymi mimo­wol­nymi pro­ce­sami w takiej samej rela­cji jak ego ze świa­domą aktyw­no­ścią Freud nazwał „id”. Nie defi­nio­wał wpraw­dzie id w taki spo­sób, ale defi­ni­cja ta wynika z jego spo­strze­żeń, jeśli roz­sze­rzymy je z bio­lo­gii na psy­cho­lo­gię.

„Ego nie jest wyraź­nie oddzie­lone od id, w dol­nej par­tii zlewa się z nim”. W isto­cie ego jest tą czę­ścią id, „która ule­gła zmia­nie pod bez­po­śred­nim wpły­wem świata zewnętrz­nego i za pośred­nic­twem sys­temu świa­do­mej per­cep­cji” (1923, s. 70). Tę rela­cję można obra­zowo przed­sta­wić, posłu­gu­jąc się ana­lo­gią drzewa. Ego można przy­rów­nać do jego pnia i kona­rów, a id do korzeni. Do roz­gra­ni­cze­nia docho­dzi, kiedy młoda roślina wyła­nia się z ziemi na świa­tło dzienne.

Hin­dusi dostrze­gają tę rela­cję także w samym ciele. Spójrzmy na nastę­pu­jącą uwagę z pracy Eri­cha Neu­manna The Ori­gins and History of Con­scio­usness (Pocho­dze­nie i histo­ria świa­do­mo­ści, 1954, s. 25). „Prze­ponę można uznać za odpo­wied­nik powierzchni ziemi i roz­wój poza tą strefą zaczyna się wraz ze «wscho­dem słońca» – czyli po osią­gnię­ciu stanu świa­do­mo­ści wykra­cza­ją­cego poza nie­świa­do­mość”.

Natu­ral­nie jest to znie­kształ­ce­nie kon­cep­cji Freuda opi­su­ją­cego id jako wro­dzone zbio­ro­wi­sko cha­otycz­nych, instynk­tow­nych popę­dów, które nie są w har­mo­nii ani ze sobą wza­jem­nie, ani z zewnętrzną rze­czy­wi­sto­ścią. Drzewo czy też nowo naro­dzone dziecko nie są obra­zem cha­osu. Bogate prak­tyczne doświad­cze­nia z kar­mie­niem na żąda­nie i samo­re­gu­la­cją poka­zują, że nowo­ro­dek, mający zni­komy kon­takt ze świa­tem i nie­wiel­kie ego, jest obda­rzony har­mo­nią instynk­tow­nych pra­gnień sprzy­ja­ją­cych prze­ży­ciu i roz­wo­jowi. Chaos cha­rak­te­ry­zu­jący instynk­towne życie więk­szo­ści dzieci i doro­słych jest dzie­łem sił zewnętrz­nych zakłó­ca­ją­cych tę har­mo­nię.

Traf­niej będzie powtó­rzyć za Freu­dem (1923, s. 70), że „dąży ono [ego] rów­nież do tego, by uła­twić wpływ świata zewnętrz­nego na id i umoż­li­wić reali­za­cję jego zamia­rów, jak rów­nież do tego, by na miej­sce zasady przy­jem­no­ści, która bez ogra­ni­czeń rzą­dzi id, posta­wić zasadę rze­czy­wi­sto­ści. W ego per­cep­cja odgrywa taką rolę, jaka w id przy­pada popę­dowi”. Każdy, kto ma oka­zję obser­wo­wać embrio­nalny roz­wój komórki jajo­wej w doj­rzały orga­nizm, musi zachwy­cić się tym pro­ce­sem prze­kra­cza­ją­cym ludzką zdol­ność rozu­mie­nia. W porów­na­niu z prze­bie­ga­jącą poza świa­do­mo­ścią pracą koor­dy­no­wa­nia dzia­ła­nia miliar­dów komó­rek, nie­zli­czo­nych tka­nek i naj­róż­niej­szych narzą­dów, które skła­dają się na istotę ludzką, umie­jęt­ność logicz­nego rozu­mo­wa­nia i wyobraź­nia zdają się czymś małym i nie­zna­czą­cym. A nawet one wyło­niły się prze­cież z wiel­kiej nie­świa­do­mo­ści niczym kwiat zakwi­ta­jący na krzaku.

Umysł jest w te nie­świa­dome czyn­no­ści zaan­ga­żo­wany w rów­nym stop­niu jak w dzia­łal­ność świa­domą. Ale prze­cież mówie­nie o nie­świa­do­mych uczu­ciach, nie­świa­do­mych myślach czy nie­świa­do­mych marze­niach zawiera ewi­dentną sprzecz­ność. Widzie­li­śmy wcze­śniej, że o uczu­ciu może być mowa wtedy, gdy docho­dzi do per­cep­cji pew­nego zda­rze­nia wewnętrz­nego. Wcze­śniej ist­nieje tylko ruch (ele­ment nie­okre­ślony), który nie posiada cech jako­ścio­wych – uczu­cie jest poten­cjalne, a nie ukryte. Z kolei w orga­ni­zmie zacho­dzą ruchy, które nie mogą dotrzeć do świa­do­mo­ści w postaci per­cep­cji, gdyż są blo­ko­wane przez wypar­cie i opór. Są ukryte i mogą być uświa­do­mione, jeśli w toku psy­cho­ana­lizy usu­niemy ogra­ni­cza­jące je siły. Róż­nica opiera się na fak­cie, że ta druga kate­go­ria to nie­świa­doma aktyw­ność, która kie­dyś była świa­doma. Wynika to z samej kon­cep­cji wypar­cia. Jest jesz­cze trze­cia kate­go­ria nie­świa­domej aktyw­no­ści, która w ogóle nie może stać się świa­domą. Należą do tej grupy dzia­ła­nia narzą­dów wewnętrz­nych ciała: nerek, wątroby, krwio­biegu itp. Nie każda więc nie­świa­doma aktyw­ność pod­daje się tera­pii ana­li­tycz­nej.

Na potrzeby ana­lizy musimy podzie­lić nie­świa­domą aktyw­ność na trzy kate­go­rie. Naj­głęb­szy poziom nie­świa­do­mo­ści two­rzą ruchy, które ni­gdy nie nogą dotrzeć do świa­do­mo­ści. Nie da się temu zaprze­czyć, gdyż doty­czy to wewnętrz­nych narzą­dów ciała. Druga kate­go­ria to czyn­no­ści, które mogłyby być świa­dome, ale ni­gdy nie były. Przy­kła­dem jest mecha­nizm utrzy­my­wa­nia okre­ślo­nej pozy­cji ciała, który wykształ­cił się w bar­dzo wcze­snym okre­sie życia, zanim poja­wiła się świa­do­mość bar­dziej zło­żo­nych funk­cji. U dziecka, które uczy się cho­dzić, zanim jego mię­śnie będą wystar­cza­jąco silne, a ich ruchy nale­ży­cie sko­or­dy­no­wane, w celu zapew­nie­nia ciału wspar­cia powstają silne napię­cia mię­śni czwo­ro­gło­wych ud i napi­na­czy powięzi sze­ro­kiej. Tak się dzieje, kiedy pozo­sta­wione samemu sobie dziecko usi­łuje wstać i ruszyć na poszu­ki­wa­nie matki. Napię­cia w tych gru­pach mię­śni zapew­niają nogom wystar­cza­jącą sztyw­ność, ale kosz­tem natu­ral­nej rów­no­wagi i gra­cji. Kiedy pró­bu­jemy dopro­wa­dzić do roz­luź­nie­nia tych mię­śni, napo­ty­kamy opór pro­por­cjo­nalny do nasi­le­nia lęku przed upad­kiem. Zna­mienne, że dzieci, które są długo noszone przez matkę, jak to jest w zwy­czaju u Indian, nie prze­ja­wiają tego lęku. Ale – co ważne – ni­gdy nie doszło u takiego dziecka do wypie­ra­nia natu­ral­nych ruchów i wra­żeń, peł­nych gra­cji, płyn­nych i spra­wia­ją­cych przy­jem­ność. One po pro­stu się nie roz­wi­nęły.

Ostat­nia kate­go­ria obej­muje nie­świa­do­mość wypie­raną. Można powie­dzieć, że „twarde” spoj­rze­nie w swoim cza­sie świa­do­mie wyra­żało nie­na­wiść, że ści­śnięte szczęki odzwier­cie­dlają nie­świa­domy impuls gry­zie­nia, a sztywne mię­śnie przy­wo­dzące ud repre­zen­tują tłu­mie­nie doznań geni­tal­nych. Nie możemy zaś powie­dzieć, że za sła­bym wzro­kiem kryje się nie­świa­doma nie­na­wiść.

Podob­nie jak ego oddziela się od id, super­ego wykry­sta­li­zo­wuje z ego. Super­ego to jedno z naj­bar­dziej zło­żo­nych pojęć psy­cho­lo­gii ana­li­tycz­nej. Wyda­wa­łoby się, że powin­ni­śmy móc wytłu­ma­czyć ludz­kie zacho­wa­nia, odwo­łu­jąc się do id oraz ego. W rze­czy­wi­sto­ści jed­nak zacho­wa­nie każ­dej jed­nostki jest deter­mi­no­wane przez siły id pozo­sta­jące pod kon­trolą funk­cji rze­czy­wi­sto­ści ego, która z kolei jest mody­fi­ko­wana przez roz­wój ide­ału ego, czyli super­ego.

Nie ma wąt­pli­wo­ści co do roli super­ego. W sfe­rze umy­słu pełni ono funk­cję cen­zora myśli i dzia­łań, odmienną od funk­cji rze­czy­wi­sto­ści i jej prze­ciw­stawną. Rze­czy­wi­sto­ści opar­tej na per­cep­cjach ego prze­ciw­sta­wia ono rze­czy­wi­stość wypro­wa­dzoną z naj­wcze­śniej­szych doświad­czeń danej osoby i repre­zen­tuje kodeks wła­ści­wego zacho­wa­nia narzu­cony jej przez rodzi­ców. Super­ego jest powo­ły­wane do ist­nie­nia jako for­ma­cja obronna ego, która kry­sta­li­zuje i struk­tu­ra­li­zuje się we wcze­snym okre­sie życia. Jeśli prze­staje peł­nić tę funk­cję w kon­tak­cie ze świa­tem wewnętrz­nym, to tylko dla­tego, że wcze­sno­dzie­cięce śro­do­wi­sko ulega zmia­nom. Trwa­łość super­ego wynika z faktu, że kształ­tuje się ono jako nie­świa­dome ogra­ni­cze­nie mobil­no­ści, któ­rego orga­nizm nie ośmiela się naru­szyć. Sta­nowi więc część ego, która zni­kła ze świa­do­mo­ści wyko­rzy­stu­ją­cej ener­gię ego do blo­ko­wa­nia impul­sów id i czyni to w spo­sób osła­bia­jący i ogra­ni­cza­jący ego.

Pod­su­mujmy w tym miej­scu naszą wie­dzę o funk­cjach psy­chicz­nych. Id repre­zen­tuje te pro­cesy psy­chiczne, któ­rych nie jeste­śmy świa­domi. Można je podzie­lić na trzy kate­go­rie. Po pierw­sze te, które odno­szą się do aktyw­no­ści narzą­dów wewnętrz­nych i któ­rych uświa­domić sobie nie możemy; po dru­gie te doty­czące aktyw­no­ści, któ­rych nor­mal­nie sobie nie uświa­da­miamy, ale które przy pew­nym wysiłku mogą być prze­nie­sione na poziom świa­do­mo­ści; po trze­cie te, które repre­zen­tują wypie­rane tre­ści nie­świa­dome. Ego repre­zen­tuje pro­cesy psy­chiczne, któ­rych jeste­śmy świa­domi, ponie­waż doty­czą dzia­łań podej­mo­wa­nych w rela­cji ze świa­tem zewnętrz­nym. Na pod­sta­wie tej ana­lizy można sfor­mu­ło­wać pod­sta­wowe prawo. Aktyw­ność staje się świa­doma, kiedy wydo­staje się na powierzch­nię ciała, ponie­waż tylko wtedy może dojść do inte­rak­cji ze świa­tem zewnętrz­nym. Super­ego to pro­ces psy­chiczny, który zapo­biega temu, by jakaś aktyw­ność stała się świa­doma, czyli żeby dotarła na powierzch­nię ciała. Są jesz­cze inne pro­cesy psy­chiczne, które na razie pomi­niemy. Należą do nich kre­atywne czy też syn­te­tyczne funk­cje ego.

Aby zro­zu­mieć soma­tyczne pod­stawy psy­cho­lo­gii ego, musimy roz­wa­żyć czyn­niki ilo­ściowe. W obsza­rze soma­tycz­nym rze­czy są tym, na co wyglą­dają, a ener­gia może być mie­rzona roz­mia­rami ruchów, które powo­duje. Czy jed­nak nie mie­rzymy wszel­kiej ener­gii psy­chicz­nej, odwo­łu­jąc się do wyko­ny­wa­nej przez nią pracy? Zacznijmy od spo­strze­że­nia, że ego jako zja­wi­sko psy­chiczne jest zasad­ni­czo pro­ce­sem postrze­ga­nia. Oczy­wi­ście ego, jakie znamy u ludzi cywi­li­zo­wa­nych, jest czymś wię­cej niż per­cep­cją. Jest per­cep­cją per­cep­cji, świa­do­mo­ścią świa­do­mo­ści, samoświa­do­mo­ścią. Ale to pierw­sze pię­tro jest wznie­sione na przy­zie­miu, w któ­rym świa­do­mość to tyle co per­cep­cja. Na tym naj­niż­szym pozio­mie nale­ża­łoby zadać pyta­nie: co wła­ści­wie jest postrze­gane?

Odpo­wiedź na to pyta­nie jest względ­nie pro­sta. Postrze­gany jest ruch – ruch orga­ni­zmu, który może, ale nie musi prze­ja­wiać się prze­miesz­cze­niem w prze­strzeni. To nie zna­czy, że wszystko, co się poru­sza, może być lub jest postrze­gane. Do ruchów docho­dzi także we śnie lub na pozio­mie nie­świa­do­mo­ści. Na co dzień nie postrze­gamy poru­szeń naszych jelit albo serca. Ale tam gdzie nie ma ruchu, nie ma i per­cep­cji. Ruch zawsze poprze­dza per­cep­cję. W toku ewo­lu­cji żywych orga­ni­zmów, a także w indy­wi­du­al­nym roz­woju jed­nostki świa­do­mość jest póź­nym przy­by­szem. Wyła­nia się na początku życia i gaśnie wraz ze śmier­cią. Każda per­cep­cja odnosi się zatem do ruchu orga­ni­zmu, wewnętrz­nego albo w kon­tak­cie ze świa­tem zewnętrz­nym. Kiedy nasze osob­ni­cze ruchy zamie­rają, jak w chwili śmierci, koń­czy się też per­cep­cja zewnętrz­nej rze­czy­wi­sto­ści.

Nor­mal­nie jeste­śmy świa­domi tylko gru­bych ruchów naszego ciała. Sku­pia­jąc uwagę, możemy wyczuć także ruchy bar­dziej sub­telne. Ogól­nie bio­rąc, kiedy chcemy poczuć obec­ność jakiejś czę­ści naszego ciała, poru­szamy nią. Ten ruch nie musi być inten­cjo­nalny, ale musi wystą­pić, żeby moż­liwa była per­cep­cja. Na przy­kład więk­szość ludzi nie czuje wła­snych ple­ców, nawet gdy leżą na kozetce. Jest to powszechne doświad­cze­nie pod­czas sesji tera­peu­tycz­nych. Jeśli lekko szturch­nąć pacjenta pomię­dzy łopat­kami, można zaob­ser­wo­wać falę pobu­dze­nia roz­cho­dzącą się ku górze, na skórę głowy, oraz w dół ple­ców, co prze­ja­wia się gęsią skórką i jeże­niem się wło­sów. Pacjent zaczyna czuć swoje plecy, doświad­czać ich czy też je postrze­gać. Ten stan świa­do­mo­ści jakiejś czę­ści ciała opi­su­jemy jako „nawią­za­nie kon­taktu” z nią. Kon­takt z czę­ścią ciała, która nie była dotąd postrze­gana, można utrwa­lić, zwięk­sza­jąc mobil­ność tej czę­ści. Tu wkra­cza czyn­nik ilo­ściowy: inten­syw­ność ruchów pozo­staje w związku z jako­ścią postrze­ga­nia. Na razie wystar­czy, że powiemy, iż wszel­kie wra­że­nia, wszel­kie per­cep­cje są uza­leż­nione od ruchu.

Od czego zależy, które ruchy są postrze­gane, czyli docie­rają do świa­do­mo­ści, a które nie? Mamy spo­strze­że­nie Freuda, że ego wywo­dzi się z wra­żeń cie­le­snych i budzi się głów­nie na powierzchni ciała. Potwier­dzono eks­pe­ry­men­tal­nie fakt, że wra­że­nie poja­wia się, kiedy wewnętrzny ruch osiąga powierzch­nię ciała oraz powierzch­nię umy­słu, gdzie zlo­ka­li­zo­wany jest sys­tem świa­do­mej per­cep­cji. Odwo­łam się póź­niej do doświad­czeń Reicha z tej dzie­dziny, ale tezę tę wspie­rają rów­nież liczne obser­wa­cje kli­niczne. Tłu­ma­czy to, dla­czego bóle narzą­dów wewnętrz­nych są zawsze odczu­wane jako pro­mie­niu­jące na powierzch­nię ciała. Wiemy, że czułe przy­rządy, takie jak elek­tro­kar­dio­graf i elek­tro­en­ce­fa­lo­graf, wychwy­tują drobne róż­nice poten­cja­łów elek­trycz­nych na powierzchni ciała, które świad­czą o odby­wa­ją­cej się w jego głębi aktyw­no­ści. Per­cep­cja jest funk­cją inten­syw­no­ści ładunku ener­ge­tycz­nego na powierzchni ciała.

Ego to zja­wi­sko powierzch­niowe, zarówno pod wzglę­dem psy­chicz­nym, jak i soma­tycz­nym. Układ świa­do­mej per­cep­cji jest zlo­ka­li­zo­wany na powierzchni kory mózgo­wej. Potwier­dza to tezę Freuda, iż ego to pro­jek­cja powierzchni na powierzch­nię. Nato­miast id odnosi się do pro­ce­sów toczą­cych się pod powierzch­nią. I ponow­nie, okre­śle­nie pro­ce­sów id jako zja­wisk głę­bi­no­wych doty­czy zarówno pro­ce­sów soma­tycz­nych, jak ich psy­chicz­nej repre­zen­ta­cji. Ta druga sku­pia się w obsza­rach układu ner­wo­wego poło­żo­nych poni­żej kory: w tyło­mó­zgo­wiu, śród­mó­zgo­wiu i mię­dzy­mó­zgo­wiu. Soma­tyczny aspekt tych warstw psy­chiki można wyobra­zić gra­ficz­nie. Na rysunku 1 całość orga­ni­zmu repre­zen­tuje sfera przy­po­mi­na­jąca nieco poje­dyn­czą komórkę. W jej środku znaj­duje się jądro sta­no­wiące źró­dło ener­gii umoż­li­wia­ją­cej jakie­kol­wiek ruchy. Impuls to prze­su­nię­cie ener­gii z cen­trum ku obrzeżu.

Na rysunku 1 odpo­wied­ni­kiem ego jest powierzch­nia orga­ni­zmu, odpo­wied­ni­kiem id – jego śro­dek i pro­cesy zacho­dzące pod powierzch­nią. Taki sche­mat odpo­wiada tylko naj­prost­szym for­mom życia. W wyż­szych orga­ni­zmach ego nie ogra­ni­cza się do per­cep­cji, lecz kon­tro­luje także nasta­wie­nie wobec ruchu. Rysu­nek nie uwzględ­nia tej funk­cji ego, gdyż nie ma tu żad­nej siły mogą­cej powstrzy­mać impuls przed wydo­sta­niem się na powierzch­nię. W wyż­szych orga­ni­zmach pod powierzch­nią znaj­duje się war­stwa, która u czło­wieka pozo­staje w pew­nym stop­niu pod kon­trolą ego. Mogli­by­śmy więc ocze­ki­wać, że jej pro­jek­cja znaj­dzie się na powierzchni kory mózgo­wej. Tak wła­śnie jest z ukła­dem mię­śni prąż­ko­wa­nych. Jeśli teraz umie­ścimy ten układ pod powierzch­nią ciała, otrzy­mamy soma­tyczną pod­stawę struk­tury funk­cji psy­chicz­nych.

Na rysunku 2 impuls jesz­cze przed wydo­sta­niem się na powierzch­nię powo­duje akty­wi­za­cję układu mię­śnio­wego. Umię­śnie­nie pełni dwo­jaką funk­cję. Nor­mal­nie widzimy w nim apa­rat moto­ryczny dużych orga­ni­zmów. I tak wła­śnie jest. Ale mię­śnie mogą nie tylko wyko­ny­wać ruchy, lecz także je blo­ko­wać. Wystar­czy pomy­śleć o takim mię­śniu jak zwie­racz odbytu, by uświa­do­mić sobie, jaka to ważna funk­cja. Roz­ważmy przy­pa­dek czło­wieka, któ­rego prze­peł­nia wście­kłość, a który musi powstrzy­mać impuls do zada­nia komuś ciosu. Jego pię­ści są zaci­śnięte, ramiona napięte, a barki cof­nięte do tyłu, by zablo­ko­wać impuls. W tej sytu­acji psy­chiczny pro­ces ego zapo­biega wydo­sta­niu się impulsu na powierzch­nię, czyli do świata zewnętrz­nego, poprzez pod­trzy­my­wa­nie skur­czu mię­śni. Widzimy tu więc ego jako czyn­nik kon­tro­lu­jący podej­ście do ruchli­wo­ści orga­ni­zmu.

Wiemy, że część ego wyod­ręb­nia się i staje się nie­świa­do­mym cen­zo­rem naszych dzia­łań. Decy­duje o tym, które impulsy mogą znaj­do­wać wyraz, a które mają być zaka­zane. Cho­ciaż jed­nak super­ego jest rodza­jem pro­ce­sów psy­chicz­nych, kon­tro­luje ono impulsy poprzez apa­rat mię­śniowy. Czym zatem super­ego różni się od ego? Jeśli jakiś impuls jest blo­ko­wany jako nie­od­po­wiedni w danej sytu­acji, jest to dzia­ła­nie świa­dome, kon­tro­lo­wane przez ego i zgodne z zasadą rze­czy­wi­sto­ści. Nato­miast zakazy usta­na­wiane przez super­ego są nie­uświa­do­mione i nie mają nic wspól­nego z realiami bie­żą­cej sytu­acji. Repre­zen­tują ogra­ni­cze­nie mobil­no­ści, nad któ­rym ego nie ma żad­nej wła­dzy. Narzę­dziem, za pomocą któ­rego super­ego spra­wuje kon­trolę nad dzia­ła­niami, rów­nież jest układ mię­śniowy. Jed­nak mię­śnie zaan­ga­żo­wane w ogra­ni­cze­nia nało­żone przez super­ego są trwale skur­czone i usu­nięte poza zakres per­cep­cji jed­nostki, która wobec tego nie zdaje sobie sprawy, że ta część jej umię­śnienia jest w pew­nym sen­sie nie­czynna.

Obja­śnię to w jesz­cze inny spo­sób. Mię­śnie mogą się napi­nać, kiedy świa­do­mie powstrzy­mu­jemy pewien impuls. Na przy­kład ktoś jest tak wście­kły, że aż bolą go od tego wstrzy­my­wa­nia mię­śnie. Czuje więc ich napię­cie. Ale bywa też, że nie czu­jemy napię­tych mię­śni. W tym wypadku rów­nież impuls jest powstrzy­my­wany, ale to ogra­ni­cze­nie jest nie­świa­dome. To wła­śnie zja­wi­sko super­ego. Podob­nie jak na pozio­mie psy­chicz­nym super­ego nie dopusz­cza pew­nych myśli do świa­do­mo­ści, na pozio­mie bio­lo­gicz­nym trwale skur­czone mię­śnie nie pozwa­lają, by pewne impulsy dotarły na powierzch­nię ciała. Mię­śnie te są więc wyłą­czone spod świa­do­mej kon­troli i ich dzia­ła­nie jest wypie­rane. Wyni­ka­łoby z tego, że naturę super­ego można wywieść z ana­lizy stanu napięć w ukła­dzie mię­śniowym. Meto­do­lo­gię i tech­nikę takiej ana­lizy omó­wimy dokład­niej w dal­szych czę­ściach książki. W tym miej­scu powiedzmy po pro­stu, że wzo­rzec napięć mię­śniowych deter­mi­nuje eks­pre­sję jed­nostki i eks­pre­sja ta jest powią­zana z jej struk­turą cha­rak­teru.

W tym uję­ciu umysł i ciało są postrze­gane duali­stycz­nie. Są odręb­nymi bytami, funk­cjo­nu­ją­cymi rów­no­le­gle i wcho­dzą­cymi ze sobą w inte­rak­cje. Każde dzia­ła­nie prze­biega jak gdyby jed­no­cze­śnie na dwóch pozio­mach: soma­tycz­nym i psy­chicz­nym. Orga­ni­za­cja pro­ce­sów umy­sło­wych odpo­wiada orga­ni­za­cji pro­ce­sów ciała. Poję­cia ego, id i super­ego mają bar­dzo wyraź­nie okre­ślone odpo­wied­niki w sfe­rze soma­tycz­nej. Odpo­wied­niość ta sięga nawet głę­biej. Cen­trum, kie­ru­nek ruchu i obszary pery­fe­ryjne można utoż­sa­mić z innym zbio­rem pojęć zbu­do­wa­nym przez Freuda pod­czas bada­nia zja­wisk psy­chicz­nych. W swo­jej ana­li­zie instynk­tów zakła­dał on, że każdy instynkt ma swoje źró­dło, cel oraz przed­miot. Doty­czy to psy­chicz­nej mani­fe­sta­cji dzia­łań instynk­tow­nych. Nie wcho­dząc w dłuż­sze omó­wie­nie natury instynktu, możemy okre­ślić go jako dzia­ła­nie impul­sywne, na które nie mają wpływu nauka ani doświad­cze­nie. Nie­wiele takich dzia­łań ostaje się w życiu doro­słego czło­wieka. Ponie­waż do mody­fi­ka­cji dzia­ła­nia docho­dzi w war­stwie powierzch­nio­wej, pier­wot­nie jest ono zawsze impul­sywne i instynk­towne. Ana­liza impul­sów poka­zuje, że one rów­nież mają źró­dło, cel i przed­miot. Źró­dłem jest ener­ge­tyczny ośro­dek orga­ni­zmu zanu­rzony w pro­ce­sach id. Odpo­wied­ni­kiem celu jest ukie­run­ko­wa­nie bio­lo­giczne, o któ­rym będzie mowa nieco dalej. Przed­mio­tem jest bodziec ze świata zewnętrz­nego, któ­rego oddzia­ły­wa­nie na powierzch­nię (ego) spro­wo­ko­wało impuls. Tylko przed­miot pozo­staje pod kon­trolą ego. Źró­dło, siła i kie­ru­nek to zja­wiska ze sfery id.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Ile­kroć autor odwo­łuje się w tek­ście do „chwili obec­nej” i w ogóle do chro­no­lo­gii, trzeba mieć na uwa­dze, że książka była po raz pierw­szy opu­bli­ko­wana w 1958 roku (przyp. tłum.). [wróć]

W całej książce autor używa ter­mi­nów „agre­sja” i „agre­syw­ność” nie w potocz­nym zna­cze­niu „wro­giej napa­ści”, lecz w zna­cze­niu „aktyw­nego się­ga­nia po coś lub ku cze­muś” (przyp. tłum.). [wróć]