Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W swojej kolejnej książce Alexander Lowen przedstawia tezę, iż praprzyczyną schizoidalnego zaburzenia osobowości jest utrata przez pacjenta kontaktu z własnym ciałem, czyli wyparcie bądź zanegowanie płynących z ciała wrażeń i uczuć. Jest to mechanizm obronny wykształcający się zwykle we wczesnym dzieciństwie jako reakcja na świadomie lub nieświadomie okazywane przez rodziców niechęć i wrogość. Utrwala się on w postaci chronicznych napięć mięśniowych i blokuje wyrażanie uczuć u osoby dorosłej, a także powoduje trudności w relacjach z innymi czy kłopoty ze snem.
Autor twierdzi, że zaburzenia tego nie można leczyć wyłącznie za pomocą psychoterapii analitycznej i że niezbędna jest również praca z ciałem. Przedstawia opracowane przez siebie techniki: pozycje i ruchy terapeutyczne oraz ćwiczenia oddechowe, dzięki którym pacjent może uwolnić tłumione dotąd uczucia.
Wiele miejsca poświęca również na omówienie symptomatologii zaburzenia schizoidalnego, które przejawia się nie tylko w zachowaniu pacjenta, lecz również w powierzchowności, wyrazie twarzy, a nawet ogólnej strukturze ciała i fizjologii organizmu. Swoje tezy ilustruje opisem licznych przypadków pacjentów klinicznych, z którymi miał do czynienia w pracy.
ALEXANDER LOWEN (1910–2008) – wybitny amerykański psychiatra i psychoterapeuta. W młodości studiował ekonomię i prawo; w tej drugiej dziedzinie uzyskał tytuł magistra, a następnie doktora. Później jednak zainteresował się związkami między zdrowiem fizycznym i psychicznym. Uczęszczał na kursy prowadzone przez głośnego psychoanalityka Wilhelma Reicha, u niego też odbył własną psychoterapię, po której rozpoczął samodzielną praktykę. W 1951 roku ukończył studia medyczne na uniwersytecie w Genewie. Wspólnie z Johnem Pierrakosem rozwinął własne podejście terapeutyczne, tak zwaną analizę bioenergetyczną, opierające się na założeniu, że problemy psychologiczne mają znaczący wpływ na stan fizyczny organizmu i vice versa. W terapii łączył interwencje psychologiczne ze specjalnym systemem ćwiczeń fizycznych. Napisał szereg książek z tej dziedziny, z których znaczna część została opublikowana w polskim przekładzie, m.in. Język ciała, Zdrada ciała, Depresja i ciało, Bioenergetyka, Lęk przed życiem, Narcyzm, Duchowość ciała. Był twórcą Międzynarodowego Instytutu Analizy Bioenergetycznej, założonego w 1956 roku w Nowym Jorku.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 353
rozdział 1
Ludzie zwykle nie zadają sobie pytania: „Kim jestem?”. Uważamy, że tożsamość mamy daną raz na zawsze. Każdy nosi w portfelu dokumenty pozwalające go zidentyfikować. Ma świadomość, kim jest. Ale na głębszym poziomie problem tożsamości istnieje. Gdzieś na pograniczu świadomości prześladują człowieka brak satysfakcji, trudność w podejmowaniu decyzji, uczucie, że „zmarnował życie”. Jest w konflikcie ze sobą, niepewny własnych uczuć, i ta niepewność stanowi odbicie problemu tożsamości. Dopiero kiedy niezadowolenie z siebie zamienia się w rozpacz, a brak poczucia bezpieczeństwa graniczy z paniką, może sobie zadać pytanie: „Kim jestem?”. Świadczy to o kruszeniu się fasady, na której chciał budować swoją tożsamość. Tworzenie fasady czy też przyjmowanie określonej roli jako środek budowania tożsamości wskazuje na rozłam między ego a ciałem. Definiuję ten rozłam jako zaburzenie schizoidalne, które jest podłożem każdego problemu tożsamościowego.
Przychodzi na przykład do mojego gabinetu głośny artysta i mówi: „Jestem w rozpaczy i nic nie rozumiem. Nie wiem, kim jestem. Idę ulicą i pytam samego siebie: kim ty jesteś?”.
Nie miałoby sensu tłumaczyć mu: „Jest pan sławnym malarzem, którego prace wiszą w wielu muzeach”. On to wie. Skarży się na utratę poczucia własnego Ja, utratę kontaktu z pewnymi ważnymi aspektami egzystencji, które nadają życiu znaczenie. Tym brakującym elementem jest identyfikacja z ciałem, fundament, na którym wznosi się osobowość człowieka. Mojemu pacjentowi uświadomiło to pewne dramatyczne przeżycie. Opowiadał o nim tak:
Tamtego dnia spojrzałem w lustro i przeraziłem się, kiedy zrozumiałem, że taki jestem. To właśnie widzą ludzie, kiedy na mnie patrzą – pomyślałem.
To był obraz kogoś obcego. Twarz i ciało w lustrze sprawiały wrażenie, jakby nie należały do mnie… Miałem poczucie nierzeczywistości.
Takie doznanie, na które składają się utrata odczuć w ciele oraz wrażenie obcości i nierzeczywistości, jest znane jako depersonalizacja. Wskazuje na oderwanie od rzeczywistości i pojawia się w pierwszej fazie epizodu psychozy. Jeśli się przeciąga, człowiek nie tylko traci poczucie tożsamości, lecz także przestaje ją świadomie postrzegać. Szczęśliwie u mojego pacjenta nie potrwało to długo. Zdołał odzyskać w pewnym stopniu kontakt z własnym ciałem, więc uczucie nierzeczywistości znikło. Wciąż jednak w znikomym stopniu identyfikował się z ciałem i problem tożsamości dręczył go nadal.
Poczucie tożsamości rodzi się z poczucia kontaktu z ciałem. Żeby człowiek wiedział, kim jest, musi być świadomy tego, co czuje. Powinien wiedzieć, jaki jest wyraz jego twarzy, jaką postawę przyjmuje, w jaki sposób się porusza. Bez świadomości odczuć i postaw swojego ciała będzie tylko bezcielesnym duchem. Wrócę jeszcze do tego artysty.
Kiedy usiadł naprzeciwko mnie, widziałem jego ściągniętą twarz, puste oczy, zaciśnięte szczęki i zmrożone ciało. W jego nieruchomości i płytkim oddechu wyczuwało się lęk, a nawet panikę. On sam jednak nie zdawał sobie sprawy, jak posępna jest jego twarz, jak pozbawione wyrazu oczy, jak sztywne szczęki i całe ciało. Nie czuł lęku ani paniki. Nie mając kontaktu z ciałem, czuł tylko zmieszanie i rozpacz.
Całkowita utrata kontaktu z ciałem to charakterystyczna cecha schizofrenii. Mówiąc najogólniej, schizofrenik nie wie, kim jest, i tak bardzo jest oderwany od rzeczywistości, że nie potrafi nawet postawić sobie tego pytania. Natomiast osobnik schizoidalny wie, że ma ciało, więc orientuje się w czasie i przestrzeni. Ponieważ jednak jego ego nie utożsamia się z ciałem i nie postrzega jego żywości, nie czuje więzi ze światem i innymi ludźmi. I podobnie jego świadome poczucie tożsamości nie ma związku z tym, jak się czuje ze sobą. Konflikt ten jest obcy osobie zdrowej, której ego identyfikuje się z ciałem i której świadomość własnej tożsamości wyrasta z odczuć cielesnych.
Niepewność własnej tożsamości to cecha większości przedstawicieli naszej kultury. Wielu ludzi zmaga się z niejasnym poczuciem nierzeczywistości swojej osoby i swojego życia. Pogrążają się w rozpaczy, kiedy obraz ego, który sobie wytworzyli, okazuje się pusty i pozbawiony znaczenia. Kiedy przyjęta przez nich życiowa rola chwieje się, mają poczucie zagrożenia i wpadają w złość. Wcześniej czy później przekonują się, że tożsamość oparta na obrazach i rolach nie daje spełnienia. Przygnębieni i zniechęceni zwracają się do psychiatry. Ich problemem, jak wskazuje Rollo May, jest zaburzenie schizoidalne.
Wielu terapeutów zauważyło, że coraz większa liczba pacjentów przejawia cechy schizoidalne i „typowym” schorzeniem psychicznym nie jest w naszych czasach histeria, jak to było za Freuda, lecz zaburzenie schizoidalne – czyli stan wycofania, odosobnienia i deficytu afektywnego, w którym jednostka skłania się ku depersonalizacji, zagłuszając swoje problemy intelektualizowaniem i rozważaniami technicznymi. (…)
Mamy również liczne dowody na to, że w naszych czasach uczucie alienacji i odizolowania od świata dotyka nie tylko osoby w stanie patologicznym, lecz także niezliczonych ludzi „normalnych”1.
Alienacja we współczesnym świecie – wyobcowanie człowieka z jego pracy, odizolowanie od innych ludzi i siebie samego – była opisywana przez wielu autorów i stanowiła centralne zagadnienie prac Ericha Fromma. Miłość wyalienowanej jednostki jest wyidealizowana, jej seks kompulsywny, praca czysto mechaniczna, jej osiągnięcia służą jedynie wspieraniu ego. W wyalienowanej społeczności działania te tracą dla człowieka osobiste znaczenie. Tę stratę rekompensuje mu obraz.
Konsekwencją zaburzenia schizoidalnego jest oddzielenie obrazu od rzeczywistości. Termin „obraz” odnosi się tu do symboli i wizji umysłowych, w przeciwstawieniu do realiów fizycznego doświadczenia. Nie chcę przez to powiedzieć, że obrazy są czymś nierealnym, lecz że należą one do innego porządku rzeczywistości niż zjawiska cielesne. Rzeczywistość obrazu odrywa się od związku z uczuciami czy wrażeniami. Kiedy dojdzie do takiego zerwania, obraz staje się abstrakcją. Rozbieżność między obrazem a rzeczywistością jest najlepiej czytelna w deluzjach schizofreników. Klasyczny przykład to chora umysłowo osoba, która wyobraża sobie, że jest Jezusem Chrystusem albo Napoleonem. Z kolei określenie „zdrowie psychiczne” odnosi się do sytuacji, w której obraz i rzeczywistość są ze sobą zgodne. Zdrowy człowiek ma obraz własnej osoby odpowiadający temu, jak jego ciało się prezentuje i jakie są jego doznania.
W kontekście społecznym obraz może mieć zarówno pozytywne, jak i negatywne aspekty. Nie byłoby możliwe zwalczanie zbiorowych nieszczęść czy niedostatków bez mobilizowania społeczności do działania za pomocą odpowiednich wizji. Wszystkie wielkie akcje humanitarne osiągają swoje cele dzięki przemawiającym do wyobraźni obrazom. Lecz obraz może być też użyty do złych celów – rozbudzania nienawiści i siania zniszczeń. Kiedy policjant jest przedstawiany jako symbol opresyjnej władzy, zaczyna wzbudzać nieufność i niechęć. Kiedy chińscy komuniści czynią z Amerykanina okrutnego ciemiężyciela prostego ludu, staje się on potworem zasługującym na unicestwienie. Obraz przesłania indywidualne człowieczeństwo jednostki, redukuje ją do abstrakcji. Jeśli istotę ludzką widzimy tylko jako obraz, nietrudno zdobyć się na jej zabicie.
Obraz jest niebezpieczny na gruncie społecznym, na którym jego funkcja nie jest skrywana, ale jeszcze bardziej katastrofalny, bo zdradziecki wpływ wywiera na indywidualne stosunki międzyludzkie. Można to zaobserwować w rodzinie, w której mężczyzna stara się realizować swoją wizję ojcostwa, nie zważając na potrzeby dzieci. Samego siebie postrzega w kategoriach tego obrazu i podobnie w dziecku widzi pewien obraz, a nie osobę mającą własne uczucia i pragnienia. W takiej sytuacji wychowywanie polega na dopasowywaniu dziecka do obrazu, który często jest projekcją wyznawanego nieświadomie własnego obrazu ojca. Dostosowując się z konieczności do tego rodzicielskiego obrazu, dziecko traci poczucie własnego Ja, swojej tożsamości i kontaktu z rzeczywistością.
Utrata poczucia tożsamości ma korzenie w sytuacji rodzinnej. Człowiek wychowany w kulcie obrazów sukcesu, popularności, atrakcyjności seksualnej, snobizmu intelektualnego i kulturalnego, wysokiego statusu, ofiarności i tak dalej widzi w innych tylko obrazy, zamiast patrzeć na nich jako ludzi. Otoczony przez same obrazy, czuje się osamotniony. Reagując na obrazy, nie ma poczucia więzi. Usiłując zrealizować własny obraz, doznaje frustracji, a emocjonalna satysfakcja mu umyka. Obraz jest abstrakcją, ideałem, bożkiem, który żąda ofiary z osobistych uczuć. Obraz to twór umysłowy, który narzuca się fizycznej istocie człowieka, redukując cielesną egzystencję do roli pomocniczej. Ciało staje się narzędziem woli w służbie obrazu. Jednostka odrywa się od rzeczywistości swojego ciała. A wyalienowane jednostki tworzą wyalienowaną społeczność.
Człowiek ma kontakt z rzeczywistością świata tylko poprzez swoje ciało. Otoczenie wywiera na niego wpływ dlatego, że oddziałuje na jego ciało i drażni jego zmysły. On z kolei reaguje na te bodźce, oddziałując na środowisko. Jeśli w ciele jest względnie mało życia, to doznawane wrażenia i reakcje na nie są ograniczone. Im bardziej ożywione jest ciało, tym bardziej wyraziście jednostka postrzega rzeczywistość i tym aktywniej na nią reaguje. Każdy z nas z pewnością zauważył, że kiedy czuje się dobrze i rześko, ostrzej widzi otaczający go świat. W depresji świat wydaje się nam bezbarwny.
Ożywienie ciała to miara jego zdolności do odczuwania. Przy braku uczuć ciało jest „martwe”, przynajmniej jeśli idzie o możliwość postrzegania jakiejś sytuacji i reagowania na nią. Osoba martwa emocjonalnie zwraca się do wewnątrz: myśli i fantazje zastępują jej uczucia i działania; obrazy kompensują utratę poczucia rzeczywistości. Gorączkowa aktywność umysłowa zajmuje miejsce kontaktu ze światem rzeczywistym i może wytworzyć fałszywe wrażenie ożywienia. Pomimo tej aktywności emocjonalny bezwład manifestuje się fizycznie. Ciało takiej osoby sprawia wrażenie „martwego”, pozbawionego życia.
Przywiązywanie przesadnej wagi do obrazów czyni nas ślepymi na rzeczywistość ciała i jego uczuć. A przecież to ciało roztapia się w miłości, kamienieje ze strachu, trzęsie się ze złości, sięga po ciepło i kontakt. W oderwaniu od ciała wszystkie te słowa są tylko poetycznymi obrazami. Dopiero jako doświadczenia cielesne stają się rzeczywistością nadającą znaczenie naszej egzystencji. Tożsamość jest czymś substancjalnym i mającym strukturę dopiero wtedy, gdy opiera się na doznaniach ciała. Oderwana od tej rzeczywistości pozostaje jedynie społecznym artefaktem, szkieletem bez tkanek.
Liczne eksperymenty wykazały, że kiedy interakcja między ciałem a środowiskiem zostanie radykalnie ograniczona, człowiek traci poczucie rzeczywistości2. Jeśli pozbawimy kogoś na dłuższy czas stymulacji zmysłowej, to zacznie doznawać halucynacji. To samo dzieje się z osobami pozbawionymi możliwości ruchu. W obu sytuacjach osłabienie wrażeń cielesnych za sprawą braku zewnętrznej stymulacji lub własnej aktywności motorycznej zmniejsza odczuwanie ciała. Kiedy ktoś traci kontakt z własnym ciałem, rzeczywistość zachodzi dla niego mgłą.
Ożywienie ciała to funkcja metabolizmu i ruchliwości. Metabolizm dostarcza energii umożliwiającej ruchy. Kiedy więc słabnie, zmniejsza się oczywiście ruchliwość ciała. Ale ta zależność działa także w przeciwnym kierunku. Każde zmniejszenie ruchliwości ma wpływ na metabolizm. Dzieje się tak dlatego, że ruchliwość bezpośrednio wpływa na oddychanie. Jest ogólną zasadą, że im intensywniej ktoś się porusza, tym głębiej oddycha. Kiedy ruchliwość słabnie, zmniejsza się ilość przyswajanego tlenu i ognie metabolizmu przygasają. Aktywne ciało cechuje spontaniczność oraz pełne i swobodne oddychanie. W następnym rozdziale pokażę, że w ciele osoby schizoidalnej oddychanie i ruchliwość są poważnie ograniczone. W rezultacie niski jest też poziom wytwarzanej w nim energii.
Bliski związek oddychania, ruchu i odczuwania jest dobrze znany dzieciom, natomiast dorośli zwykle go ignorują. Dziecko uczy się, że wstrzymywanie oddechu uśmierza nieprzyjemne doznania i uczucia. Wciąga brzuch i unieruchamia przeponę, by wyzbyć się niepokoju. Leży bez ruchu, by nie czuć lęku. „Zagłusza” ciało, żeby nie czuć bólu. Inaczej mówiąc, kiedy rzeczywistość staje się nie do zniesienia, dziecko wycofuje się w świat obrazów, w którym jego ego utratę uczuć z ciała kompensuje sobie fantazjami. Natomiast dorosły, którego zachowanie determinuje obraz, wypiera z pamięci doświadczenia, które zmusiły go do „zagłuszenia” ciała i odrzucenia rzeczywistości.
W normalnej sytuacji obraz jest odbiciem rzeczywistości, umysłową konstrukcją, która pomaga człowiekowi sterować swoimi ruchami i sprawniej działać. Inaczej mówiąc, obraz odzwierciedla ciało. Kiedy jednak ciało nie jest aktywne, obraz staje się jego substytutem i jego rozmiary rosną, w miarę jak słabnie świadomość ciała. Fabularny film Sekretne życie Waltera Mitty w wyrazisty sposób ukazuje, w jaki sposób obrazy mogą kompensować faktyczną rzeczywistą bierność jednostki.
Tworzenie obrazów to funkcja ego. Jak powiadał Zygmunt Freud, ego jest przede wszystkim i nade wszystko aspektem ciała. Kiedy się jednak rozwija, staje się siłą przeciwstawną do ciała – to znaczy ustanawia wartości będące w pozornej sprzeczności z wartościami ciała. Na poziomie cielesnym człowiek jest zwierzęciem skupionym na sobie, dążącym do przyjemności i zaspokojenia własnych potrzeb. Na poziomie ego jest natomiast istotą racjonalną i twórczą, której działania są nastawione na zdobywanie władzy i przekształcanie swojego środowiska. Normalnie ego i ciało są bliskimi współpracownikami. Ego osoby zdrowej pracuje nad realizacją cielesnej zasady przyjemności. Natomiast ego osoby zaburzonej dominuje nad ciałem i żąda, by jego zasady miały pierwszeństwo przed zasadami ciała. W konsekwencji następuje rozpad jedności organizmu i współpraca zamienia się w otwarty konflikt.
Konflikt między ego a ciałem może mieć przebieg łagodny albo ostry: neurotyczne ego dominuje nad ciałem, schizoidalne ego je ignoruje, schizofreniczne ego oddziela się od niego. Ego neurotyczne, lękając się nieracjonalnej natury ciała, usiłuje po prostu podporządkować je sobie. Kiedy jednak lęk przed ciałem narasta do rozmiarów paniki, ego zaczyna negować jego obecność, by przetrwać. A kiedy ten lęk zamienia się w skrajne przerażenie, ego bierze rozbrat z ciałem, doprowadzając do rozpadu osobowości i stwarzając sytuację schizofreniczną. Doskonałą ilustracją tych różnic jest sposób, w jaki ludzie o różnych typach osobowości reagują na pożądanie seksualne. Dla zdrowego ego seks jest wyrazem miłości. Neurotyczne ego traktuje seks jako narzędzie podbojów i podwyższania własnej wartości. Dla ego schizoidalnego seks to szansa na fizyczną bliskość i ciepło, od czego zależy przeżycie. Wreszcie ego schizofreniczne, oderwane od ciała, nie znajduje w akcie seksualnym żadnego znaczenia.
Konflikt między ego a ciałem prowadzi do rozłamu osobowości, który wywiera wpływ na wszystkie aspekty istnienia i zachowania jednostki. W tym rozdziale zbadamy podzielone i sprzeczne wewnętrznie tożsamości osób schizoidalnych i neurotycznych. W dalszych rozdziałach zajmiemy się innymi przejawami rozłamu osobowości. Częścią tego studium będzie rozważanie, w jaki sposób dochodzi do rozłamu, jakie czynniki mu sprzyjają i jakie metody postępowania mogą go łagodzić. W tym miejscu powinno już być jasne, że nie można się z nim uporać bez poprawy stanu ciała. Jeśli ciało ma się ożywić, żeby jego rzeczywistość zaczęła rządzić obrazem ego, należy pogłębić oddychanie, zwiększyć ruchliwość i uaktywnić uczucia.
W podzielonej osobowości funkcjonują dwie sprzeczne ze sobą tożsamości. Jedna opiera się na obrazie ego, druga na ciele. Dysponujemy kilkoma technikami pozwalającymi rzucić światło na owe tożsamości. Historia życia pacjenta i sens jego działań mówią nam co nieco o tożsamości ego. Wygląd ciała i jakość jego ruchów ujawniają z kolei tożsamość cielesną. Rysunki postaci i inne techniki projekcyjne dostarczają ważnych informacji o pacjencie. Na koniec myśli i uczucia pacjenta zdradzają jego przeciwstawne wyobrażenia o własnej osobie.
Aby zilustrować powyższe koncepcje, przedstawię dwa konkretne przypadki. Pierwszy z nich dotyczy młodej kobiety, która deklarowała, że jej problemem jest anomia. Zaczerpnęła ten termin z lektury artykułu w czasopiśmie „Esquire” oraz książki Betty Friedan The Feminine Mystique (Kobieca mistyka). Friedan definiuje anomię jako „niejasne, uporczywe uczucie bezcelowości, pustej egzystencji, braku zainteresowania światem, co można nazwać anomią, utratą tożsamości lub po prostu postrzegać to jako bezimienny, lecz dokuczliwy problem”3. W socjologii anomia oznacza stan braku norm albo – jak wolę ja – braku form. Moja pacjentka, którą będę nazywał Barbarą, opisywała swoją sytuację następująco:
Mam uczucie dezorientacji i pustki, zupełnej jałowości życia. Nie widzę powodu, by coś robić. Nie mam motywacji do jakiegokolwiek działania. Właściwie dopiero niedawno zaczęłam zdawać sobie z tego sprawę. Uderzyło mnie to, kiedy skończyły się wakacje. Latem czułam się odpowiedzialna za dzieci i dom, ale teraz te obowiązki przejęła gosposia. Czułam, że to, co robię w domu, to rodzaj nerwowych tików – wie pan, taka zupełnie niepotrzebna aktywność.
Barbara była trzydziestopięcioletnią zamężną kobietą, matką czworga dzieci. Jej aktywność w domu trudno byłoby nazwać niepotrzebną. Chociaż zatrudniała gosposię, przez cały dzień zaprzątały ją różne ważne sprawy. Gosposia pracowała kiepsko i to sprawiało Barbarze stały kłopot. Chciałaby ją zwolnić, ale nie mogła się na to zdobyć. Przez całe życie nie potrafiła mówić „nie” innym ludziom, przez co czuła, że nie staje na wysokości zadania. Kiedy konflikt się zaogniał, jak to było z gosposią, załamywała się i wycofywała. W rezultacie traciła poczucie własnego Ja i czuła się pusta wewnętrznie. Wiedziała o tym wszystkim dzięki wcześniejszej psychoanalizie. Wiedziała nawet, że źródłem jej trudności są relacje z rodzicami w dzieciństwie. Czego natomiast nie wiedziała, to tego, że pod wpływem rosnącego stresu zapada się w sobie również fizycznie. To sprawiało, że czuła się bezradna.
Co powodowało tę fizyczną zapaść? Była kobietą średniej wagi, o małej głowie i subtelnych, regularnych rysach twarzy. Jej spojrzenie było miękkie, wyrażające niepokój. W głosie czuć było wahanie, często robiła przerwy między poszczególnymi frazami. Szyję miała cienką i sztywną, co w części tłumaczyło zahamowania w mowie. Ramiona trzymała uniesione, jakby w strachu. Ciału brakowało jędrności, powierzchniowe mięśnie były skrajnie zwiotczałe. Natomiast mięśnie w głębi ciała, rozmieszczone wzdłuż kręgosłupa, wokół obręczy barkowej, w szyi i klatce piersiowej miała silnie napięte. Jej oddech był zupełnie płytki, co jeszcze bardziej utrudniało mówienie i odpowiadało za bladość skóry. Jeśli próbowała oddychać głębiej, wysiłki te trwały nie dłużej niż minutę, potem górna część jej ciała pochylała się do przodu, stwarzając załamanie w talii. Fizyczne funkcje jej ciała były upośledzone: nie miała apetytu, nie odczuwała popędu seksualnego, z trudem zasypiała. Widać było wyraźnie, dlaczego ma poczucie pustki i braku życia.
Barbara nie potrafiła dostrzec żadnego związku między swoim stanem fizycznym a nastawieniem psychicznym. Kiedy wskazywałem jej na ten związek, odpowiadała tylko: „No cóż, skoro pan tak mówi…”. Wyjaśniała, że nie ma wyboru i musi zaakceptować moją analizę swoich problemów. Nie lubiła swojego ciała i nieświadomie je negowała. Na pewnym poziomie czuła jednak z nim związek, skoro podczas zabiegów fizycznych zdobyła się na głębsze oddychanie i wprawienie mięśni w ruch. Kiedy ten wysiłek stał się dla niej bolesny, na chwilę zapłakała, choć miała przed tym opory. Oświadczyła, że zbyt wiele bólu doznała w życiu i nie widzi powodu, by miała to znowu przeżywać. Zdawała sobie jednak również sprawę z tego, że wstydzi się okazywać uczucia i konsekwentnie z nimi walczy. Uświadomiła sobie, że płacz poprawia jej nastrój, gdyż czuje się wtedy bardziej ożywiona. Stopniowo dopuszczała do siebie coraz więcej wrażeń cielesnych i uczuć. Próbowała nawet głośno wyrazić swój sprzeciw, wołając: „Nie, nie chcę!”.
Stan Barbary powoli się poprawiał. Potrafiła już dłużej przejawiać aktywność i swobodniej oddychała. Skłonność do zamykania się w sobie osłabła. Wymówiła pracę gosposi. Jej oczy w sposób widoczny rozjaśniły się i uśmiechała się do mnie. Nie skarżyła się już na anomię. Zrozumiała, że aby odzyskać poczucie własnego Ja i tożsamości, musi przede wszystkim ożywić uczucia w ciele. Te zmiany na lepsze zawdzięczała po części poczuciu, że znalazła kogoś, kto może jej pomóc, kto zdaje się rozumieć jej problemy. Należało jednak zakładać, że poprawa będzie tylko czasowa. Dotknęliśmy konfliktów, które zrodziły jej zaburzenie, ale ich nie rozwiązaliśmy. Pewne wyobrażenie o istocie tych konfliktów można zyskać dzięki wykonywanym przez nią rysunkom postaci i jej komentarzom.
Rysunki 1 i 2 to dwa kolejne wyobrażenia kobiety. O pierwszym z nich Barbara powiedziała: „Wygląda głupio. Jest za szeroka w ramionach. Wygląda skromnie, ale w diaboliczny sposób”. Rysunek 2 uderzył ją jako „pozbawiony życia manekin ze śmiertelną maską zamiast twarzy”. Rysunek 3, przedstawiający mężczyznę, zwraca uwagę diabolicznym czy też demonicznym charakterem. Pomiędzy rysunkami 1 i 3 widać pewne pokrewieństwo, co wskazuje na to, że Barbara identyfikowała się z mężczyzną.
Wzmocniony zarys ciała na rysunku 2 należy interpretować jako ujawnienie braku lub słabości percepcji peryferyjnych części ciała. Jest to próba nadania kształtu temu, co w odczuciu pacjentki jest bezkształtne. Zwiotczałość mięśni nadawała ciału Barbary amorficzny charakter, co kompensowała sobie, rysując ciało grubymi liniami.
Kim była Barbara? Czy tą postacią z rysunku 2, przypominającą figurę woskową, czy też diabolicznie skromnym dziewczęciem z rysunku 1?
Przyglądając się Barbarze, trudno byłoby wykryć perwersyjną stronę jej natury. Prezentowała się jako osoba skromna, nieśmiała, pełna rozterek. Ale dostrzegała w swojej osobowości aspekt demoniczny i otwarcie to przyznawała.
Czuję w sobie najwięcej życia wtedy, gdy czuję się przewrotna. W college’u sypianie z chłopakami miało posmak zakazanego owocu. Przespałam się z chłopcem mojej przyjaciółki i byłam z tego dumna. Przechwalałam się, że zrobiłam coś przewrotnego. Innym razem spałam ze szpetnym i grubym facetem za pieniądze i też czułam z tego powodu dumę. Miałam wtedy poczucie, że potrafię coś zrobić inaczej niż wszyscy.
Myśląc o swoim ciele, zwiotczałym i bezkształtnym, Barbara widziała samą siebie jako przedmiot (nieżywy manekin) składany w ofierze demonicznym żądzom mężczyzny. Natomiast z punktu widzenia ego identyfikowała się z demonem, który żąda tej ofiary, i ze swego poniżenia czerpała dziwną satysfakcję.
Matka Barbary również uważała się za ofiarę lub męczenniczkę i jej ciało było podobnie bezkształtne. Na poziomie ciała Barbara niewątpliwie identyfikowała się z matką, podczas gdy na poziomie ego ciało matki było dla niej odpychające, a jej rolę obiektu seksualnego odbierała jako upokorzenie. Aby własnemu życiu nadać pozytywniejszy sens, oderwała się od swojej kobiecości i zaczęła identyfikować się z ojcem.
Przyswojenie sobie przez kobietę męskiego ego daje w efekcie wiedźmę. Kultywuje ona męski pogląd, że kobiece ciało jest przedmiotem do wykorzystania seksualnego. Wiedźma zwraca się zatem przeciwko własnemu ciału i z satysfakcją składa je w ofierze, ponieważ reprezentuje ono mniej wartościowy aspekt jej osobowości. Jednocześnie kompensuje sobie to poniżenie, wynosząc swój obraz ego na wyżyny nonkonformisty, który nie dba o starą moralność.
Ten demoniczny popęd każe również wiedźmie dążyć do zniszczenia męskiego ego. Występując przeciwko własnej kobiecości, neguje rolę miłości w seksie i drwi z mężczyzny, który jej poszukuje. Seksualna uległość Barbary to odbicie jej pogardy dla mężczyzn. Mówi w ten sposób: „Jestem niczym, a ty jesteś głupcem, jeśli mnie pragniesz”.
Mężczyzna, który owładnie takim zdeprecjonowanym obiektem, odnosi pyrrusowe zwycięstwo. Degraduje go to w oczach kobiety. Barbara mściła się więc w ten sposób na ojcu za jego udział w poniżaniu kobiecości.
Kiedy Barbara w dzieciństwie nieświadomie dostosowywała się do swojej sytuacji życiowej, nie mogła przewidzieć, że godna wiedźmy zemsta na męskości odbierze jej wszystkie uczucia ani że oddzielając się od swojej kobiecości, ugrzęźnie w „martwym” ciele, niezdolna odpowiedzieć na czyjąś miłość. Utraciła własne Ja, gdyż jej ciało należało do matki, a jej ego do ojca. Jako osoba dorosła uświadomiła sobie, że została oszukana, ale nie mogła wyzbyć się oblicza wiedźmy, dopóki nieświadomie akceptowała wartości ego, a odrzucała ciało.
Barbara była jednocześnie wiedźmą i ofiarą, składało się na nią zarówno demoniczne ego żądające ofiary z kobiecego ciała, jak i uległe ciało przerażone tą swoją rolą. Taki podział implikuje obecność dwóch sprzecznych ze sobą tożsamości. Rozdarcie w osobowości Barbary można postrzegać w kategoriach życia i śmierci. Aby ocalić swoje ego, nie miała innego wyboru, jak poddać ciało. Podporządkowanie się wartościom rodziców wymagało zwrócenia się przeciwko ciału, ale dzięki temu manewrowi zapewniła sobie przeżycie i zdrowie psychiczne. Jako dziecko musiała spojrzeć na kobiecość oczami swego ojca (a matka zgadzała się z tą wizją) i wyobrażać sobie, że w takim wrogim życiu nastawieniu kryje się jakiś wysublimowany sens.
Poświęcenie ciała jest dla osobowości schizoidalnej aktem symbolicznym – aczkolwiek wiele tych nieszczęsnych istot poświęca je dosłownie, popełniając samobójstwo. U Barbary poświęcenie polegało na odrzuceniu ciała, wycofaniu z niego uczuć, zanegowaniu jego znaczenia jako środka autoekspresji. Ale jej wewnętrzny konflikt nie wygasł, ponieważ ciało nadal żyło własnym życiem i godziło się na symboliczne poświęcenie tylko pod przymusem. W tej walce ciało miało sojusznika w racjonalnej części umysłu, która była wprawdzie niezdolna do przełamania demonicznej siły ego, ale wystarczająco silna, by zaciągnąć pacjentkę na terapię.
Drugi przykład ilustruje rozłam tożsamości u człowieka, którego osobowość nie była tak silnie wypaczona jak u Barbary. Henry był po pięćdziesiątce, jego kariera dobrze się rozwijała. Zwrócił się do mnie o radę, ponieważ nie znajdował w życiu przyjemności ani satysfakcji. Pracował dużo i z powodzeniem, ale czegoś mu brakowało. „Pieniądze to nie problem” – stwierdził, kiedy była mowa o honorarium, ale pieniądze nie mogły mu pomóc. Sukcesy zawodowe przyniosły mu tylko depresję, zaczątki wrzodu żołądka i silne pragnienie „rzucenia tego wszystkiego”. Myślał już tylko o tej chwili, kiedy odejdzie z biznesu, ale przeczuwał, że to nie będzie rozwiązanie. Wciąż stawał wobec problemów, z którymi – jak mówił – pojedynczo dałby sobie radę, ale wszystkie naraz go przerastały.
Opisując swoją młodość, zwierzył się, że w rodzinie uważano go za czarną owcę i nie spodziewano się po nim wiele. Pewnego dnia postanowił udowodnić, że stać go na sukces. Udało mu się to, ale sukces pociągnął za sobą nowe wyzwania i większą odpowiedzialność. Zrezygnować byłoby trudno. Co miałby człowiek robić, gdyby wszystko porzucił? Chociaż Henry skarżył się na swoje kłopoty, jednocześnie ekscytowały go wyzwania z nimi związane. Gdy raz zainwestował w sukces, musiał ciągnąć dalej. Jest to ciężkie brzemię, gdyż droga sukcesu nie pozwala się wyluzować i odpuścić sobie, chyba że poprzez porażkę.
Dzięki podjęciu terapii analitycznej brzemię zelżało. Część ciężaru przeszła na terapeutę, a Henry poczuł się lepiej i swobodniej. Kiedy zwróciłem mu uwagę, jak bardzo zaniedbał swoje ciało, był poruszony. Postanowił sobie, że będzie poświęcać ciału więcej uwagi, i na jakiś czas mu to pomogło. Miał szczerą intencję i dość siły woli, by podjąć wysiłek zmiany nawyków, ale nie potrafił przy tym wytrwać. W gruncie rzeczy terapię postrzegał jako kolejne wyzwanie i podchodził do niej z typową dla siebie determinacją. Tak więc sama terapia stała się kolejnym ciężarem.
Pewnego dnia, kiedy siedział w moim gabinecie i rozmawialiśmy o jego problemach, odpuścił sobie bardziej niż zwykle. Głowa opadała mu na bok, twarz miał obwisłą, wyglądał na bardzo zmęczonego, patrzył na mnie jak zbity pies. Sprawiał wrażenie człowieka pokonanego, choć sam jeszcze o tym nie wiedział.
Henry pielęgnował swój obraz człowieka niezwyciężonego, co przeczyło wewnętrznej rzeczywistości jego uczuć. Nie o to chodzi, by sądził, że zawsze będzie wygrywał. Po prostu był zdeterminowany, żeby nie przegrywać i nie dać się pobić. Lecz fizycznie był człowiekiem pokonanym, który nie chce zaakceptować swojej klęski. Poniósł porażkę, usiłując w sukcesie finansowym znaleźć osobiste znaczenie. Niezdolność do odczuwania w życiu przyjemności wprawiała go w rozpacz. Przyszedł na terapię, by wyzbyć się uczuć klęski i rozpaczy, ale musiał je zaakceptować, żeby odnaleźć samego siebie.
W ciele Henry’ego było więcej życia niż u Barbary. Umięśnienie miał lepiej rozwinięte, jego skóra była ciepła i miała wyraźną barwę. Silne napięcia mięśniowe wyginały mu plecy w łuk, więc chodził nachylony do przodu i musiał podejmować świadomy wysiłek, żeby się wyprostować. Bardzo napięte miał również mięśnie szyi, która była jakby skrócona. W chwili stresu oddychał z wysiłkiem. Trudności z respiracją przejawiały się sapaniem przy wydechu. Dużo też palił. Napięcia w muskulaturze ciała były tak silne, że pętały go niczym łańcuchy. Zmagał się z wewnętrznymi ograniczeniami, których był nieświadomy, ale całą swą energię angażował w walkę o sukces w świecie zewnętrznym. Był więc rozerwany pomiędzy obrazem ego a rzeczywistością ciała, pomiędzy zewnętrznymi sukcesami i osiągnięciami a wewnętrznym poczuciem klęski i frustracji.
Problem Henry’ego można by powierzchownie zrozumieć, odwołując się do jego neurotycznego pragnienia sukcesu. Dla jego nieświadomego umysłu ciało było potworem, którego należy zaprząc do realizacji żądań ego. Ciało odbierało te żądania jako jarzmo pozbawiające je wolności, odmawiające mu przyjemności i satysfakcji. Ciało Henry’ego, inaczej niż w przypadku Barbary, stawiało opór. Jednak pacjent do pewnego stopnia utracił kontakt ze swoim ciałem oraz świadomość jego uczuć i odpowiednio do tego przejawiał skłonności schizoidalne. Poświęcał swoją wolność nie w imię sukcesu finansowego, jak mu się zdawało, lecz w imię wyobrażenia o sukcesie, które wyrobił sobie w młodości. Mobilizowanie ciała do zaspokajania rzeczywistych potrzeb (głodu, pożądania seksualnego, przyjemności i tym podobnych) jest właściwym jego wykorzystaniem, natomiast dążenie jego kosztem do realizacji celów ego to już nadużycie.
Problem Henry’ego nie był tak poważny jak Barbary. Henry przyjął do wiadomości i zaakceptował relację pomiędzy jego Ja a ciałem. Barbara potrafiła jedynie uznać taką możliwość, „skoro pan tak mówi”. Henry uświadomił sobie, że musi uwolnić napięcia mięśniowe w ciele, i zabrał się do tego z takim zapałem, że jeszcze bardziej powiększył napięcie. Barbara wyczuwała bezruch swojego ciała, ale nie miała siły, by coś z tym zrobić. Doświadczała ciała jako czegoś obcego względem jej osobowości; wyrażała nawet otwarcie pragnienie, by nie mieć ciała, w którym widziała tylko źródło udręki. Gotowa była poświęcić ciało, by zadowolić tkwiącą w niej wiedźmę. Henry natomiast akceptował swoje ciało, ale robił z niego zły użytek. Podporządkowywał je swojemu egotystycznemu pędowi do sukcesu, marząc, że w ten sposób osiągnie wolność, ale kiedy sukces nie przyniósł wyzwolenia, zrozumiał, że potrzebuje pomocy.
Konflikt schizoidalny to walka życia ze śmiercią i można go wyrazić szekspirowskimi słowami: „być albo nie być”. Konflikt neurotyczny, odmiennie, rodzi się z poczucia winy i lęku związanych z przyjemnością. Nie znaczy to, że osoba schizoidalna jest wolna od poczucia winy i lęku, ale w jej osobowości uczucia te są podporządkowane naczelnemu celowi przeżycia. Osobowość schizoidalna płaci za swoje istnienie określoną cenę. Jest nią rezygnacja z prawa do stawiania życiu wymagań. Prowadzi to nieuchronnie do pewnego rodzaju poświęcenia, jakie widzieliśmy u Barbary, i do egzystencji, w której jedynym źródłem satysfakcji jest negowanie rzeczywistości. Każda forma negacji życia to przejaw tendencji schizoidalnej i w tym sensie każdy problem emocjonalny zawiera schizoidalny rdzeń.
rozdział 2
Termin „schizoidalny” ma dwa znaczenia. Wskazuje (1) na skłonność jednostki do ucieczki od rzeczywistości albo (2) na rozłam w jednolitej osobowości. Każdy z tych aspektów jest odbiciem drugiego. Te dwie zmienne stanowią miarę zdrowia emocjonalnego jednostki.
Osobowość człowieka zdrowego emocjonalnie jest jednolita i pozostaje w pełnym kontakcie z rzeczywistością. W schizofrenii osobowość jest podzielona i odsunięta od rzeczywistości. Pomiędzy tymi dwiema skrajnościami leży szeroki zakres stanów schizoidalnych, w których ucieczka od rzeczywistości przejawia się większym lub mniejszym stopniem wycofania emocjonalnego, a jedność osobowości jest utrzymywana mocą racjonalnego myślenia. Rysunek 4 ilustruje te zależności.
Rys. 4. Kontakt z rzeczywistością Jednolitość osobowości
Powyższy schemat obejmuje także zaburzenia umysłowe zaliczane do nerwic. Jest to, jak pisze A.P. Moses, „grupa względnie łagodnych zaburzeń osobowości”, przy których „osobowość pozostaje zorganizowana społecznie”4. Nie znaczy to, że osoba cierpiąca na nerwicę ma dobrze zintegrowaną osobowość. U źródeł każdego zaburzenia neurotycznego leży odbywający się w ramach osobowości konflikt, który do pewnego stopnia zaburza jej jednolitość i ogranicza kontakt z rzeczywistością. Zarówno w nerwicach, jak i w psychozach dochodzi do uchylania się przed rzeczywistością; różnica, jak wskazywał Freud, polega na tym, że w przypadku nerwicy chory ignoruje rzeczywistość, a w przypadku psychozy zaprzecza jej istnieniu. Każda ucieczka od rzeczywistości jest jednak przejawem zaburzenia schizoidalnego.
Na tle pozornie zrównoważonej osobowości neurotyczne symptomy robią wstrząsające wrażenie, które dominuje w obrazie klinicznym. Neurotyczna fobia, obsesja lub kompulsja są często tak uderzające, że skupiają uwagę lekarzy, odsuwając na boczny tor leżący u ich podłoża schizoidalny rozłam osobowości. W tej sytuacji leczenie skupia się na usuwaniu objawów zamiast na głębiej ukrytym problemie osobowościowym. Takie podejście jest oczywiście mniej skuteczne. Należałoby raczej traktować objawy jako przejaw fundamentalnego konfliktu między ego a ciałem i główny terapeutyczny wysiłek skierować na jego uzdrawianie. Na rysunku 4 nerwice umieściłem w nawiasie, żeby zaznaczyć, że są elementem stanu schizoidalnego.
Zaburzenie schizoidalne jest coraz powszechniej brane pod uwagę, między innymi dzięki przesunięciu się zainteresowań psychiatrów z symptomów na osobowość. Psychoterapeuci częściej stwierdzają u swoich pacjentów zanik uczuć, wycofanie emocjonalne i depersonalizację. Na ogół dostrzega się już obecnie, że stan schizoidalny ze swoimi głęboko zakorzenionymi lękami jest bezpośrednio odpowiedzialny za wykształcanie się objawów. Chociaż konkretny symptom może mieć duże znaczenie dla pacjenta, to odgrywa on drugorzędną rolę we współczesnej myśli psychologicznej. Jeśli psychoterapia służy łagodzeniu symptomów bez odnoszenia się do stojącego za nim zaburzenia schizoidalnego, to leczenie uważa się jedynie za działanie wspierające, a jego wyniki za ograniczone w czasie. Jeśli natomiast w jakimś stopniu uda się zniwelować schizoidalny rozłam, to pacjent odczuje poprawę na wszystkich poziomach osobowości.
Psychoterapeuci zdają sobie sprawę z wielkiego rozpowszechnienia skłonności schizoidalnych w naszej populacji, ale ogół ludzi niewiele wie o tym zaburzeniu. Większość myśli wciąż w kategoriach symptomów neurotycznych i zakłada, że jeśli nie ma żadnych niepokojących objawów, to wszystko jest w porządku. Konsekwencje takiego nastawienia mogą być katastrofalne. Tak jest w przypadku młodej osoby, która bez żadnych wcześniejszych sygnałów ostrzegawczych popełnia samobójstwo albo doznaje ciężkiego załamania nerwowego. Ale nawet jeśli nie dochodzi do tragedii, skutki zaburzenia schizoidalnego bywają tak poważne, że nie wolno nam przeoczyć jego wpływu na zachowania neurotyczne ani zwlekać z terapią, żeby nie doszło do kryzysu.
Końcowy okres dojrzewania to dla jednostki schizoidalnej czas krytyczny. Silne uczucia seksualne, które w tym czasie zalewają jej ciało, często powodują zachwianie równowagi, jaką wcześniej była w stanie utrzymywać. Wielu młodych ludzi kończy szkoły średnie. Inni dociągają do końca siłą woli, ale wpadają w kłopoty w pierwszych latach nauki w college’u. Przy powierzchownym spojrzeniu problem ten ma się tak, jak opisuję poniżej.
Nastolatek, który zupełnie dobrze radził sobie w szkole, zaczyna mieć trudności na studiach. Jego oceny jadą w dół, traci zainteresowanie nauką, staje się nerwowy, zaczyna się zadawać ze „złymi” ludźmi. Rodzice przypisują te zachowania brakowi dyscypliny, słabej sile woli, buntowniczym nastrojom lub zepsuciu „dzisiejszej młodzieży”. Mogą przymykać oczy na jego kłopoty w nadziei, że sam się z nimi upora. To się jednak zdarza rzadko. Mogą też strofować młodego człowieka lub zmuszać go do przyjęcia bardziej odpowiedzialnej postawy. Zwykle to się nie udaje. W końcu niechętnie godzą się z myślą, że nawet bystre zdawałoby się dziecko może stać się wyrzutkiem, że niektórzy młodzi ludzie są z natury „nieuporządkowani”, że dobre środowisko rodzinne nie chroni przed zachowaniami destrukcyjnymi albo nawet przestępczymi. Porzucają wszelkie próby zrozumienia postawy swoich dorastających dzieci.
Osoba schizoidalna nie umie zdefiniować swojego problemu. Odkąd pamięta, zawsze miała ze sobą kłopoty. Wie, że coś jest nie w porządku, ale jest to mętna świadomość, której nie potrafi przełożyć na zrozumiałe słowa. Nie rozumiejąc swoich rodziców czy nauczycieli, pogrąża się wewnętrznie w rozpaczy. Może znaleźć innych ludzi przeżywających podobny rozstrój i nawiązać z nimi bliską więź opartą na wspólnej „inności”. Może nawet racjonalizować swoje zachowanie i zyskać swojego rodzaju poczucie wyższości, deklarując, że nie jest „wapniakiem”.
Opiszę cztery konkretne przypadki, aby zilustrować różne formy, jakie może przybrać zaburzenie schizoidalne, oraz elementy wspólne dla nich wszystkich. W każdym z nich zaburzenie było na tyle poważne, że wymagało pomocy terapeutycznej. W każdym też było ignorowane lub niedostrzegane, dopóki nie nastąpił kryzys.
1. Jack był dwudziestodwuletnim człowiekiem, kiedy zetknąłem się z nim po raz pierwszy. Jako osiemnastolatek ukończył szkołę średnią, po czym spędził rok, śpiewając folkowe piosenki po kawiarniach. Potem odbył dwuletnią służbę wojskową, a po niej nie potrafił znaleźć stałej pracy.
Kryzys zdarzył się Jackowi po zwolnieniu z wojska. W towarzystwie przyjaciół zażył kiedyś meskalinę – środek halucynogenny. Było to dla niego wstrząsające doświadczenie emocjonalne. Tak o tym opowiadał:
Miałem halucynacje, których nie da się opisać. Widziałem w nich kobiety w najbardziej wyzywających pozycjach, jakie tylko można sobie wyobrazić. Ale kiedy się z tego ocknąłem, nienawidziłem siebie. Poczucie winy związane z seksem przyprawiało mnie o rozstrój psychiczny. To dziwne, bo przecież uważałem się za człowieka wyzwolonego z przesądów, lewicowość, wolna miłość, te rzeczy. Mogłem sobie to wytłumaczyć, ale nie uwalniało mnie to od poczucia winy. Byłem przerażony i przygnębiony.
Doznanie sprowokowane przez narkotyk wytrąciło go z równowagi. Schizoidalny rys w jego osobowości, który wcześniej był w stanie trzymać pod kontrolą, przebił się na powierzchnię w postaci ewidentnych objawów zaburzenia. Jack opisał je w następujący sposób:
Strach – „Czasami bałem się tak potężnie, że nie mogłem być sam. Myślę, że po prostu bałem się utraty rozumu”.
Hipochondria – „Śmiertelnie przerażał mnie każdy pryszczyk, zadrapanie, lekki ból i tak dalej. Od razu przychodził mi na myśl rak czy syfilis…”
Wycofanie – „Kiedyś doznałem uczucia, jakby rzeczywistość ode mnie odjeżdżała, uciekała mi. Przez ostatnie parę tygodni prawie stale czułem się tak, jakbym patrzył na samego siebie, stojąc gdzieś z boku”.
Kiedy objawy występują z opisaną wyżej intensywnością, diagnoza jest oczywista. Jednak błędem byłoby zakładać, że wcześniej nie pojawiały się żadne sygnały zaburzenia schizoidalnego. Już we wczesnej młodości Jack przeżywał silny strach z powodu koszmarów nocnych. A nawet jako małe dziecko zmagał się z poczuciem nierzeczywistości. Sam to relacjonował:
Odkąd pamiętam [w wieku sześciu czy siedmiu lat], zawsze czułem się kimś innym, ale rodzice usilnie mnie przekonywali, że to zupełnie normalne. W szkole podstawowej czułem się jakimś odmieńcem – na przykład: siedzę w klasie, patrzę na innych uczniów i zastanawiam się, czy też mają w głowach taki zamęt jak ja.
Niefortunnym aspektem sytuacji był fakt, że – jak się wydaje – nikt w bezpośrednim otoczeniu Jacka nie rozumiał jego problemów. „Rodzice i przyjaciele przekonywali mnie, że to uczucie [bycia kimś odmiennym i dziwacznym] jest rzeczą normalną” – mówił mi. Doświadczenie Jacka jest chyba pod tym względem regułą. Nawet koszmary nocne lekceważy się często, jako zjawisko „normalne”, z którego dziecko wyrośnie.
Ciało Jacka miało typowe cechy schizoidalne. Było szczupłe, napięte i sztywne, z niedorozwiniętym umięśnieniem, słabą ruchliwością i ograniczoną respiracją. To było pozbawione życia ciało, od którego ego Jacka oddzieliło się już dawno temu. Jack nigdy poważniej nie zaangażował się w sport ani inną aktywność fizyczną. Jego hipochondryczne niepokoje stanowiły odbicie lęku tkwiącego w ciele i braku identyfikacji z ciałem.
2. Peter, siedemnastoletni chłopiec, został skierowany na badanie psychiatryczne po niepokojącym incydencie. Pewnego wieczoru upił się po kłótni ze swoją dziewczyną. Potem, chcąc pokazać, że mu na niej zależy, wziął gitarę i zaczął wyśpiewywać pod jej oknem serenady. Ponieważ było już późno w nocy, rodzice dziewczyny poczuli się niezręcznie. Chcąc go uspokoić, zaprosili go do środka. Peter wszedł, ale domagał się widzenia ze swoją sympatią i groził, że na dowód swoich uczuć obetnie sobie palec. Zachowywał się tak gwałtownie, że trzeba go było skrępować i siłą odstawić do jego domu.
Trzy miesiące przed tym incydentem Peter wpadł w inne kłopoty. Wraz z kilkoma kolegami ukradł samochód. Zwrócili go i przyznali sie do winy, ale potem uciekli, bojąc się, że ich rodzice się dowiedzą. Włamali się do pustego domu, skradli trochę żywności i ukrywali się przed policją, przez co pogłębili swój konflikt z prawem. Peter pochodził z porządnej rodziny i miał do tego czasu czyste konto, więc dostał wyrok z zawieszeniem. Jego matka obwiniła o wszystko kolegów. Aż do epizodu z dziewczyną nie sądziła, by cokolwiek było nie w porządku z synem.
A że dzieje się coś niedobrego, można było zauważyć jeszcze wcześniej. Zanim doszło do opisanych wypadków, Peter zaczął mieć kłopoty z nauką. Po pierwszych dwóch pomyślnie ukończonych latach w szkole średniej pojawiły się u niego trudności z koncentracją. W trzeciej klasie jego stopnie gwałtownie się pogorszyły. Późno wracał do domu, zaczął pić alkohol i zrobił się krnąbrny. Nikt jednak nie przejął się tym, dopóki nie doszło do kryzysu.
Ciało Petera było dobrze zbudowane i proporcjonalne. Jego twarz miała niewinny wyraz, ale nie wyrażała żadnych uczuć. Ten niewinny wygląd zwiódł jego rodzinę. Jego oczy były puste i obojętne. Pomimo zdrowego wyglądu ciało Petera było twarde i napięte, a ruchy źle skoordynowane. Nogi w kolanach i kostkach miał tak sztywne, że prawie nie mógł ich zginać. W jego ciele nie było uczuć i nawet kiedy opowiadał o swojej groźbie obcięcia palca, mówił beznamiętnym tonem.
Podczas rozmowy ze mną Peter wyznał, że seksualny związek z dziewczyną dał mu jedyne w życiu uczucie ciepła i bez niego jego życie nie miałoby sensu. Wydawało się, że potrzeba kontaktu cielesnego przeważa u niego nad zdrowym rozsądkiem. Bez niego czuł się tak pusty i pozbawiony uczuć, że zasady moralne nie grały roli. Podobny stan stwierdzałem u wszystkich pacjentów, którzy wchodzili w konflikt z prawem. Pogoń za silnymi wrażeniami to próba „naładowania” ciała, które bez tego jest „martwe”. Niestety, poszukiwanie pobudzenia przyjmuje formę ryzykownych wyczynów albo buntu przeciwko autorytetom. Za zaabsorbowanie seksem odpowiada u tych młodych ludzi brak normalnych odczuć cielesnych.
Jeśli nie zrozumiemy istoty zaburzeń schizoidalnych, występki młodych ludzi będą nadal zdumiewać ich rodziców i władze. Będzie się o nie obwiniało brak dyscypliny domowej albo skazę moralną winowajców. Chociaż te wyjaśnienia są w jakimś stopniu trafne, ignorują dynamikę zagadnienia. Ego, które nie jest ugruntowane w rzeczywistości uczuć ciała, łatwo poddaje się rozpaczy. W desperacji może wyrządzać krzywdę sobie i innym.
3. Jane miała dwadzieścia jeden lat. Podjęła terapię po rozpadzie jej związku miłosnego. Była zagubiona i zrozpaczona. Wyczuwała, że coś jest mocno nie w porządku w jej osobowości, ale nie wiedziała, co konkretnie i jak sobie z tym poradzić. Zdobyliśmy pewne wyobrażenie o jej problemie, kiedy opowiedziała następującą historię:
Pamiętam, że jako nastolatka miałam poczucie, iż toczę wojnę z samą sobą. Zwłaszcza nocą, w łóżku, czułam, że wojuję z czymś, co jest we mnie. To było strasznie frustrujące i beznadziejne. Byłam taka skołowana. Nie wiedziałam, kogo prosić o pomoc.
W wieku jedenastu lat odkryłam swoje ciało. Przedtem było dla mnie czymś oczywistym. Przybrałam mocno na wadze i stałam się bardziej świadoma siebie. W tym czasie też zaczęłam miesiączkować. Im więcej miałam zahamowań, tym bardziej tyłam i tym bardziej nierealnie się czułam. Rok później zaczęłam się masturbować. Myślałam, że zajdę przez to w ciążę lub złapię chorobę weneryczną. Miałam z tego powodu silne poczucie winy. Ale musiałam się masturbować, żeby móc cokolwiek robić. Kiedy miałam napisać wypracowanie do szkoły, odkładałam to bez końca, aż w końcu masturbowałam się i wtedy mogłam wziąć się do pracy.
W tym okresie ciągle snułam pewną fantazję. Wyobrażałam sobie, że jadę konno. Inni też mają konie, ale mój jest najlepszy.
Mężczyźni mnie przerażali. Przez całą szkołę nie miałam chłopaka, a w college’u tylko raz umówiłam się na randkę.
Jane toczyła wojnę z własnymi uczuciami seksualnymi. Nie potrafiła ich ani zaakceptować, ani wyprzeć. W rezultacie dręczył ją intensywny konflikt, od którego usiłowała uciekać w świat fantazji. W jej wizjach konia można interpretować jako symbol ciała, zwłaszcza jego dolnej połowy. Próby zanegowania rzeczywistości ciała przyniosły tylko częściowe powodzenie. Jego uczucia drążyły jej świadomość i domagały się zaspokojenia, nawet za cenę gigantycznego poczucia winy.
Rozłam w osobowości Jane przejawiał się również na poziomie fizycznym, i to w uderzający sposób. Od pasa w dół jej ciało było ciężkie, silnie owłosione i o ciemnej karnacji. Biodra i uda miała masywne, ale ich mięśnie zwiotczałe. Powyżej pasa była filigranowa: pierś wąska, ramiona zdecydowanie spadziste, szyja długa i cienka, nieduża głowa, twarz o regularnych rysach. Skóra w tej części ciała miała jasny odcień. Dwie połowy ciała ostro ze sobą kontrastowały. Dolna połowa sprawiała wrażenie kobiecości i dojrzałości płciowej, może nawet przejrzałości, jeśli wziąć pod uwagę jej ciężkość i zwiotczałość. Górna połowa prezentowała się niewinnie i dziecięco.
Kim była Jane? Czy delikatną istotką, która władczo usadowiła się na dolnej połowie ciała, czy też owym koniem, z którym również się identyfikowała i na którym jej ego jechało jak królowa? Oczywiście była jednym i drugim, ale nie potrafiła pogodzić ze sobą tych dwóch aspektów swojej osobowości.
4. Czwarty przypadek, choć niewykazujący tak poważnych objawów choroby, reprezentuje inny aspekt zaburzenia schizoidalnego. Sarah była rozwódką wychowującą pięcioletniego syna. Rozpad małżeństwa był dla niej silnym wstrząsem i wpędził ją w głęboką depresję. Jej strukturę charakteru oceniłem jako schizoidalną, aczkolwiek jej zachowanie nie wskazywało na tak poważne zaburzenie. Opisywała swoje problemy w następujący sposób:
Nie to, żebym nie miała poczucia rzeczywistości, ale czuję, że moje relacje z ludźmi są nierzeczywiste. Kiedy coś robię, często się zastanawiam, co inni o tym pomyślą. Miewam złudzenie wielkości. Wydaje mi się, że muszą mnie podziwiać. Ale w istocie widzę, że sobie nie radzę. Moje wyniki nie dorastają do moich oczekiwań.
Dostrzegałem w postawie i sposobie mówienia Sarah zarozumiałość typową dla pewnego rodzaju jednostek schizoidalnych. Sprawiała wrażenie osoby przeświadczonej o swojej ponadprzeciętnej inteligencji i szczególnych zaletach. Kiedy spytałem ją o naturę jej wielkościowych fantazji, odpowiedziała:
Wyobrażam sobie, że jestem w ogóle wspaniałą osobą. Na przykład nawet teraz spodziewam się, że ludzie będą się zachwycali, jak świetnie sobie radzę jako matka. Jak dobrze opiekuję się synem! Zawsze byłam ulubienicą nauczycieli. Zawsze byłam posłuszna, typowa „grzeczna dziewczynka”.
Sarah była drobną kobietą o dziewczęcym wyglądzie, z twarzą o subtelnych rysach, kanciastymi ramionami i delikatną budową ciała. Jej powierzchowność wskazywała na osobę niedojrzałą i lękliwą, podczas gdy sposób bycia i mowa świadczyły o dojrzałości i pewności siebie. Ta sprzeczność w osobowości sugerowała zaburzenie schizoidalne. Ale też były u niej inne sygnały poczucia nierzeczywistości, wbrew temu, co twierdziła sama Sarah. Miały one głównie naturę fizyczną: brak kontaktu wzrokowego, nieruchomość twarzy, ogólna sztywność ciała, zła koordynacja ruchów. Sarah grała rolę. Rolę „dobrego”, posłusznego dziecka, które robi to, czego się od niego oczekuje, i robi to, jak należy. Tak bardzo była nieświadoma tej gry, że niczym małe dziecko oczekiwała od innych pochwał. Wielu ludzi odgrywa w życiu określone role, co nie znaczy od razu, że mają schizoidalną osobowość. To kwestia nasilenia danej postawy. Kiedy rola dominuje nad osobowością, kiedy całość gubi się w części (tej części, która jest grą), kiedy – jak w przypadku Sarah – spod maski i kostiumu nie widać prawdziwej osoby i nie można do niej dotrzeć, wówczas mamy prawo zakwalifikować taką osobowość jako schizoidalną.
Każda z tych czterech osób – Jack, Peter, Jane i Sarah – wykazywała odmienne symptomy. Jednak pod względem dwóch zmiennych rozstrzygających o chorobie wykazywały podobieństwo. Każda z nich przeżywała konflikt rozbijający jedność osobowości i każda w jakimś stopniu utraciła kontakt z rzeczywistością. Najważniejszy aspekt opisanych przypadków polega jednak na tym, że konflikt i wycofanie przejawiały się fizycznie. Jack potrafił opisywać swoje problemy z dużą elokwencją, co ostro kontrastowało ze sztywnością i nieruchomością jego ciała. U Petera konflikt wyrażał się w kontraście między atletyczną budową ciała a widocznym brakiem koordynacji ruchów. U Jane konflikt zdradzała różnica między górną i dolną połową ciała, a wyrafinowane maniery Sarah były sprzeczne z jej cielesną niedojrzałością.
Ucieczka od rzeczywistości przejawiała się u każdego z czwórki pacjentów w postaci braku ożywienia i emocjonalnej niewrażliwości ciała. Obserwując jednostkę schizoidalną, odnosimy wrażenie, że nie jest ona w pełni „tu i teraz”. Takie zwroty, jak „nie jest tu i teraz” albo „nie bardzo kontaktuje”, są powszechnie używane do opisu schizoidalnych cech osobowości. Wyczuwamy u takiej osoby wycofanie i dystans. Na to wrażenie składają się nieobecny wyraz oczu, twarz przypominająca maskę, sztywne ciało i brak spontaniczności. Człowiek o osobowości schizoidalnej nie jest nieobecny myślami, jak anegdotyczny profesor zaabsorbowany swoimi procesami myślowymi. Jest w pełni świadomy swojego otoczenia, ale na poziomie emocjonalnym czy też cielesnym nie ma kontaktu z bieżącą sytuacją. Nie mamy niestety dobrego terminu oznaczającego taki stan. Jedyne słowo, jakim można określić osobę obecną umysłem, lecz nieobecną na poziomie emocjonalnym, to „schizoidalny”.
Posmak nierzeczywistości to znak probierczy osobowości schizoidalnej. To on odpowiada za to, że taka osoba zarówno nam, jak i samej sobie jawi się jako „dziwaczna”. Widać to również w jej ruchach. Chodzi mechanicznie, jak żołnierzyk z drewna, płynie przez życie na podobieństwo zombi. Na te cechy kładzie nacisk Ernst Kretschmer w swoim opisie powierzchowności jednostki schizoidalnej:
Brak ożywienia, brak natychmiastowych, żywiołowych reakcji i ekspresji psychomotorycznej znajdujemy także u najbardziej utalentowanych przedstawicieli tej grupy, w parze z nadwrażliwością wewnętrzną5.
Kiedy jednostka jawi się nam jako tak dziwaczna, że jej brak kontaktu z rzeczywistością jest ewidentny, mówimy o psychozie, schizofrenii lub po prostu obłędzie. Osoba schizoidalna odczuwa swoją nierzeczywistość jako wewnętrzną pustkę lub poczucie dystansu do otoczenia. Może postrzegać własne ciało jako coś obcego albo w ogóle nieistniejącego, o czym świadczy następująca obserwacja:
Wczoraj w drodze do pracy w ogóle nie czułem ciała. Jakbym był workiem z kośćmi w środku. Nigdy wcześniej nie miałem takiego poczucia bezcielesności. Po prostu odpłynąłem. To było okropne. Dziwnie czułem się też w biurze. Wszystko było inne, nierzeczywiste. Musiałem wziąć się mocno w garść, żeby móc pracować.
Ten obrazowy opis depersonalizacji ukazuje zarówno utratę uczuć w ciele, jak i towarzyszącą mu utratę kontaktu z otoczeniem. Wątły kontakt z rzeczywistością może też być zagrożony, kiedy osoba schizoidalna sięga po narkotyki pogłębiające przepaść między umysłem a ciałem. Na przykład Virginia pewnego wieczoru zapaliła trawkę (marihuanę). Oto co się zdarzyło:
Miałam uczucie, że patrzę na siebie z boku. Czułam, że moje ciało robi coś, co ze mną nie ma żadnego związku. To było straszne, więc położyłam się do łóżka. Ogarnęła mnie paranoja. Bałam się, że mogłabym wyskoczyć przez okno.
Można powiedzieć, że osoba schizoidalna przebywa w swoistym czyśćcu, to znaczy ani nie „odpłynęła” jak schizofrenik, ani nie jest w pełni „tu i teraz”. Często funkcjonuje na obrzeżu społeczności, gdzie jako odmieniec czuje się w pewnym stopniu u siebie. Wielu takich ludzi odznacza się dużą wrażliwością. Stają się poetami, malarzami lub muzykami. Inni angażują się w ezoteryczne kulty kwitnące na pograniczu naszej kultury. Mogą to być kulty rozmaitych odmian. Niektóre odwołują się do narkotyków w celu osiągnięcia wyższego stanu świadomości, inne zgłębiają filozofie Wschodu w poszukiwaniu sensu życia, jeszcze inne obiecują wzmocnienie poczucia własnego Ja drogą ćwiczeń cielesnych. Byłoby jednak poważnym błędem zakładanie, że osobowość schizoidalna trafia się tylko w tego rodzaju środowiskach. Może to być równie dobrze inżynier idący przez życie jak maszyna albo cicha, wycofana, nieśmiała homoseksualna nauczycielka szkolna. Może to być ambitna matka, która aspiruje do nowoczesności i chce wychowywać dzieci w najlepszy możliwy sposób. Albo młoda dziewczyna, bystra, gorliwa, pobudliwa i kompulsywna. W dzieciństwie takich ludzi cechuje brak poczucia bezpieczeństwa, w okresie dojrzewania lęk, w dorosłości skrywana frustracja i poczucie porażki. Te reakcje są bardziej znaczące, niżby wynikało ze słów. Dziecinna niepewność takich ludzi wiąże się z uczuciem, że są odmienni i nie należą do zbiorowości. Lęki okresu dojrzewania graniczą z przerażeniem i mogą prowadzić do ataków paniki. Pod frustracją i poczuciem porażki osoby dorosłej kryje się rozpacz.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
May Rollo, Existence: A New Dimension in Psychiatry and Psychology, New York, Basic Books 1958, s. 56. [wróć]
Lilly J.C., Mental Effects of Reduction of Ordinary Levels of Physical Stimuli on Intact, Healthy Persons: A Symposium, Psychiat. Assoc. Psychiat. Research Report No. 5, June 1956. [wróć]
Friedan B., The Feminine Mystique, New York, Norton 1963, s. 181. [wróć]
Moyes A.P., Modern Clinical Psychiatry, wyd. III, Philadelphia, W.B. Saunders 1948, s. 207–271. [wróć]
Kretschmer E., Physique and Character, New York, Humanities Press 1951, s. 169. [wróć]