Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
12 osób interesuje się tą książką
LYNNE FARROW wykładowca akademicki i dziennikarka. Przez długie lata zmagała się z licznymi dolegliwościami, takimi jak chroniczne zmęczenie, senność, ból głowy, brak koncentracji, torbiele piersi, otyłość. Pomimo wielu badań, lekarze nie mogli odnaleźć przyczyny jej schorzeń. Wreszcie usłyszała diagnozę rak piersi. Wtedy postanowiła dotrzeć do bibliotek i archiwów w poszukiwaniu zapomnianych, a może celowo porzuconych metod leczenia.
Jej zdumienie z każdym dniem rosło:
Lynne Farrow w książce Jod leczy przedstawia wieloletnią tradycję stosowania tego zapomnianego pierwiastka w medycynie oraz opisuje historie ludzi, dla których suplementacja jodem stała się początkiem nowego, zdrowszego życia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 267
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Prawdę należy sobie uzmysłowić, jej nie można się nauczyć.
Najlepszym środkiem do tego, na jaki natrafiłam, jest otwarty umysł, głębokie pragnienie pełnego życia, wrodzona wiara w siebie samego albo w Boga, albo we wszechświat, pozwalająca widzieć to, co powszechnie niewidzialne, słyszeć to, co powszechnie niesłyszalne, i wiedzieć to, czego ludzie na ogół nie wiedzą – że możemy działać. Ten środek rozkwita dzięki koleżeństwu jednostek myślących podobnie, które dzielą się tym, co mają najlepszego, wiedząc, że nasze ścieżki są odrębne.
– Sharon Williams Prahl
Earlowi Foleyowi
Podziękowania
Badając złożony temat, autor napotyka wielu ludzi, którzy udzielają mu wskazówek oraz informacji. Człowiek nigdy nie wie, gdzie wyląduje albo kto mu pomoże. Nigdy nie wie, jakie palące pytania zrodzi praca detektywistyczna, kiedy zagadka będzie się pogłębiać. Niejednokrotnie zadawałam sobie pytanie, w jaki sposób się tu znalazłam. Dlaczego czytam o jodzie i syfilisie w XIX wieku? Po co kupiłam w Internecie manierkę na jodynę z czasów wojny secesyjnej? Jak te informacje mogą pomóc współczesnym ludziom? A tak w ogóle, to kogo obchodzi jod? Na szczęście globalna wioska, to znaczy internetowa społeczność jodowa, przejmuje się tym wszystkim i stworzyła skarbnicę zasobów, która wciąż się wzbogaca. Jest wiele osób, którym muszę podziękować.
Projekt Jodowy, który zapoczątkowali swoją pionierską pracą doktorzy Guy E. Abraham, David Brownstein i Jorge Flechas, stał się podstawą późniejszych badań nad jodem. Wraz z innymi wyrażam tym lekarzom głęboką wdzięczność, nie tylko za rewolucyjne myślenie, ale także za to, że odmienili życie tak wielu ludzi. Ta spuścizna żyje. Mam nadzieję, że ta książka będzie jedną z licznych prac zgłębiających znaczenie Projektu Jodowego dla historii medycyny.
Na moje szczęście całe mnóstwo innych osób, niebędących lekarzami, podzielało mój entuzjazm do wyszukiwania odpowiedzi na pytania: Skąd pochodzi jod? Dlaczego zniknął? Jak możemy ożywić informacje o „złotej epoce jodu”? Nazywamy tę obsesję „efektem Abrahama”, bo to właśnie dr Guy Abraham, ojciec Ruchu Jodowego, zaraził nas nieuleczalną ciekawością wszystkiego, co jest związane z jodem.
Jestem dłużniczką wielu osób, które inspirowały mnie i wspierały moje wysiłki przy pisaniu książki Jod leczy. Nie mogłaby ona zaistnieć bez ciekawości i badawczej biegłości internetowych grup jodowych: Curezone Iodine Forum, moderowanego przez Steve’a „Trappera” Wilsona, Laurę Olsson i Chrisa C. Vulcanela, oraz Yahoo Iodine Group, założonej przez Zoe Alexander, jodową pionierkę. Fredzie Van, dziękuję Ci za pomoc w rozpowszechnianiu informacji o jodzie, zbieraniu zasobów i opracowywaniu jodowych opowieści.
Janie Bowthorpe, Sandra Anderson i Deb Anderson Eastman, ekspertki w wymianie informacji między pacjentami, dostarczyły mi wzorcowy zbiór pism, z którego uczę się każdego dnia.
Chciałabym wyrazić wdzięczność naszemu zespołowi ekspertów Breast Cancer Think Tank, internetowej grupie dyskusyjnej Breast Cancer Choices, która przez tyle lat badań nad jodem otaczała mnie życzliwością i dostarczała tak wielu informacji oraz opisów eksperymentów. Sally Gould, dziękuję Ci za pomoc przy stronie internetowej www.BreastCancerChoices.org oraz przy gromadzeniu informacji.
Ogromne podziękowania dla tych spośród Was, którzy przeczytali rękopis i przedstawili swoje natchnione uwagi oraz sugestie – to dr David Brownstein, Kathleen Blake, Victoria Baker, Laura Olsson, Steve „Trapper” Wilson oraz Robin Stamm. Mam nadzieję, że zdołałam zawrzeć w tekście Wasze cenne wskazówki. Jeżeli nie, to cała wina leży po mojej stronie.
Lynn Razaitis, moja przyjaciółko i odwieczna entuzjastko jodu, dziękuję za Twoje mądre wytyczne od początku do końca pracy nad książką. Z niecierpliwością czekam na naszą wspólną pracę w www.IodineResearch.com. Pomogłaś mi zadbać o to, żeby dziedzictwo jodu nigdy więcej nie zostało utracone.
Earl Foley i Ginny Kubler otrzymują podziękowania za mądre rady i cierpliwość. Sami wiecie, ile Waszej pracy znalazło się na tych stronach. Doktorze Gerry Simons, dziękuję za Twoje zaangażowanie jako naszego lekarza, znającego tematykę jodu. Twoja błyskotliwość i życzliwość sprawiała, że najtrudniejsze chwile zamieniały się w uśmiech losu.
Dziękuję organizacjom, takim jak Fundacja Westona A. Price’a, Amerykańskie Kolegium do spraw Postępu w Medycynie, Towarzystwo Kontroli Raka i Amerykańska Akademia Medycyny Anti-Aging za wczesne przyjęcie jodowego przesłania. Specjalne wyrazy wdzięczności za Annie Appleseed Project, który od początku przekazywał informacje o jodzie, otrzymuje Ann Fonfa, ostoja wymiany danych między pacjentami chorymi na raka. Mary Mucci z programu Long Island Naturally powinna otrzymać nagrodę od mieszkańców okolic Nowego Jorku za mówienie o jodowym kryzysie i za inne historie przedstawiane w jej programie. Do moich przyjaciół z biblioteki Amagansett – jestem Waszą dłużniczką.
I wreszcie to, co najważniejsze. Jestem zaszczycona tym, że tak wiele osób zgodziło się podzielić swoimi doświadczeniami na temat jodowego sukcesu na potrzeby tej książki. Zmieniliście moje życie. Zmienicie życie tych, którzy przeczytają Wasze płynące z serca słowa. Wasze słowa będą żyć nadal.
Słowo wstępne
Jod leczy. Skuteczny program terapii to bardzo potrzebna książka. Lynne Farrow napisała rzecz łatwą w czytaniu, która pomoże wielu osobom cierpiącym z powodu powszechnych dolegliwości, takich jak zmęczenie, przymglenie umysłu, dolegliwości tarczycowe i choroby piersi. Opis korzyści płynących z terapii jodem, przedstawiony przez panią Farrow, sprawia, że jest to frapująca lektura. Co więcej, książka opowiada długą historię stosowania jodu w leczeniu i wyjaśnia, dlaczego ten pierwiastek wypadł z łask konwencjonalnej medycyny.
Lynne opisuje własną drogę od choroby do dobrego zdrowia. Cierpiała z powodu niezliczonych dolegliwości. W końcu zdiagnozowano u niej raka piersi. Autorka przedstawia swoje własne doświadczenia z onkologami i innymi lekarzami. Nie była usatysfakcjonowana informacjami, których jej dostarczano. Lekarze nie potrafili odpowiedzieć na jej pytania o to, dlaczego zalecana kuracja ma być dla niej najlepszą spośród możliwości postępowania. Jako dziennikarka Lynne przeprowadziła swoje własne badania nad rakiem piersi i stwierdziła, że niedobór jodu może być brakującym ogniwem, wyjaśniającym, dlaczego u tak wielu kobiet stwierdza się raka piersi. Ta książka opisuje jej dociekania, podając zrozumiałe dla każdego informacje na temat jodu i raka piersi.
Istnieje mnóstwo badań kojarzących niedobór jodu z chorobami piersi (łącznie z rakiem). Prawdę mówiąc, sięgają one ponad 70 lat wstecz. A jednak medycyna konwencjonalna tkwi w swoim modelu operacji chirurgicznych, chemoterapii, radioterapii oraz terapii hormonalnej, choć wszystkie te kuracje prawie wcale nie zmieniają biegu choroby. Właściwie jedyną rzeczą, która uległa zmianie w ciągu ostatnich 70 lat, jest to, że u coraz większej liczby kobiet – nieomal u jednej na siedem – diagnozuje się raka piersi. Po znalezieniu badań kojarzących niedobór jodu z rakiem piersi Lynne wzięła sprawy we własne ręce i zaczęła uzupełniać jod. Natychmiast poczuła się lepiej. Zaobserwowała wiele pożytków zdrowotnych, które opisuje w książce. Po tym doświadczeniu uczyniła swoją misją informowanie ludzi o jodzie. To doprowadziło ją do organizacji Breast Cancer Choices, Inc., do której kieruję wiele swoich pacjentek.
Najbardziej uderzającą częścią książki są liczne opisy przypadków. Ludzie cierpiący na różne dolegliwości, od zmęczenia aż po łuszczycę, bóle głowy i nowotwory, przesyłali Lynne swoje historie o tym, jak terapia jodem poprawiła ich zdrowie. Wiele spośród nich wydaje się niewiarygodnych. Lecz dla mnie takie nie są. Przepisuję jod od ponad dziesięciu lat. Prawie każdego dnia wysłuchuję podobnych historii od moich pacjentów.
Na nieszczęście dla większości chorych, ich lekarze nie mają wiedzy o terapii jodem. Prawdę mówiąc, lwia część medyków uważa jod za substancję niebezpieczną, której należy unikać. Nie powinno mnie to dziwić. Od lat piszę i prowadzę wykłady dla lekarzy na temat pozytywnego oddziaływania jodu. Mogę was zapewnić, że zainteresowanie lekarza terapią jodem jest trudne. Odnoszę wrażenie, że oni nie dopuszczają do siebie myśli, iż jod jest niezbędny – że bez jego wystarczającego poziomu życie nie jest możliwe.
Przez ostatnie 40 lat poziom jodu w naszych organizmach spadł o ponad 50 procent. Konsekwencje tego faktu są poważne, łącznie z masowym wzrostem zapadalności na choroby piersi, tarczycy, jajników, macicy i prostaty. Jeżeli medycyna konwencjonalna nie poświęci ogromnych środków na poszukiwanie ukrytych przyczyn tych chorób, nadal będziemy oglądać niezadowalające wyniki jej starań. Główny nurt medycyny naprawdę zawiódł nas wszystkich swoim brakiem troski o wyjaśnienie właściwej przyczyny lawinowego wzrostu chorób. Nadal tkwi w starym trybie diagnozowania i leczenia. Nie dokonamy spójnego i definitywnego postępu w walce z tymi chorobami, jeżeli nie poznamy ich przyczyn. Przeczuwam, że ogromny wzrost występowania chorób przewlekłych można wyjaśnić niedoborami niezbędnych składników odżywczych, zaburzeniami równowagi hormonalnej i zwiększoną ekspozycją na toksyczne pierwiastki.
Ta część książki, która jest poświęcona zasobom, wyjaśnia, w jaki sposób sprawdzać niedobór jodu i jak unikać problemów związanych z jego zażywaniem. Od niektórych kolegów słyszę narzekania, że jod wywołuje skutki uboczne. Mają rację – wszystko, łącznie z terapią jodem, może oddziaływać niekorzystnie. Ale właściwe stosowanie jodu nie powoduje zbyt wielu takich konsekwencji. Informacje umieszczone przez Lynne w książce Jod leczy nauczą was, w jaki sposób minimalizować skutki uboczne przyjmowania jodu. Te same kroki zalecam moim pacjentom.
Uważam, że ta książka powinna znaleźć się w każdym domu. Zawarte w niej informacje mogą pomóc wam i waszym rodzinom uniknąć problemów zdrowotnych, którym można zapobiec. Gorąco polecam ją każdemu, kto jest zainteresowany poprawą stanu swojego zdrowia.
– dr n.med. David Brownstein
www.DrBrownstein.com
Autor 11 książek, w tym:
Iodine: Why You Need It, Why You Can’t Live Without It (Jod – dlaczego jest ci potrzebny i dlaczego nie możesz bez niego żyć)
Overcoming Thyroid Disorders (Przezwyciężanie zaburzeń tarczycy)
Salt Your Way to Health (Posyp solą swoją drogę do zdrowia)
Wprowadzenie
Wszyscy myślą, że wiedzą, czym jest jod. Wszyscy się mylą.
– Earl Foley
Niedobór jodu zrujnował moje życie. Całymi latami cierpiałam na bóle głowy i tak poważne przymglenie umysłu, że utraciłam prawo jazdy za przejeżdżanie na znakach STOP. Sypiałam tak długo, że rodzina nazywała mnie „śpiącą królewną” i nie mogłam już pracować na pełen etat, nawet jeśli ratowałam się kofeiną i środkami przeciwbólowymi. Dorobiłam się nadwagi z powodu niezdiagnozowanych zaburzeń tarczycy. I wreszcie, kiedy sądziłam, że już gorzej być nie może, stwierdzono u mnie chorobę grożącą śmiercią.
Zrządzeniem losu jod wkroczył w moje życie w najwłaściwszym momencie. Dr Sherri Tenpenny, lekarka, którą poznałam przez przypadek na pewnej konferencji medycznej, wspomniała o stosowaniu jodu na mastopatię. Byłam zaintrygowana, ale sceptyczna. No bo w końcu – jod? Z pewnością nie chodziło jej o tę brązową buteleczkę z antyseptykiem, którą mam w apteczce. A tak w ogóle, to czym jest jod? Czy nie spożywamy go w wystarczającej ilości z solą jodowaną?
I tu zaczyna się detektywistyczna historia medyczna. Postanowiłam zbadać jod w najbardziej staroświecki sposób – zaczęłam od prześledzenia wyników mnóstwa badań medycznych, zagrzebanych w Narodowej Bibliotece Medycznej. Potem przeniosłam swoje dociekania o szczebel wyżej i zaczęłam tropić stare, niewznawiane książki medyczne. Kupowałam na eBayu dawne produkty jodowe, czasami nieużywane, z nietkniętymi instrukcjami zastosowania. Kiedy na aukcję wystawiono księgę rachunkową pewnej apteki z 1901 roku, natychmiast ją wylicytowałam. Jak łatwo się domyślić, była pełna jodowych recept. Zapisy na temat jodowej medycyny obejmowały cały świat, sięgały sto pięćdziesiąt lat wstecz, gdy jod nazywano „uniwersalnym lekiem”, i znacznie dalej – 15 000 lat wstecz – gdy stosowano go w postaci wodorostów. Znaleziska archeologiczne dowodziły, że prehistoryczni ludzie gromadzili pewne wodorosty. W nadziei na rozwikłanie tej zagadki zaczęłam opracowywać oś czasu, bo chciałam odtworzyć szereg wydarzeń prowadzących do momentu, w którym zaprzestano powszechnego stosowania jodu. Miałam zamiar wykryć wydarzenia, które doprowadziły do zniknięcia tego pierwiastka.
Dlaczego nikt się nie odezwał, kiedy w medycznym arsenale zabrakło nagle jodu? Akcja zaczęła się komplikować, kiedy odkryłam, że w 1948 roku pewien badawczy duet określił jod jako „niebezpieczny”. Ich opinii przeczyły wszystkie poprzednie lata, w których jod był szeroko stosowany na wszystko, od syfilisu po raka piersi. Nieważne. W jakiś sposób historyczne znaczenie stosowania jodu zostały wyrwane z podręczników medycznych i wykluczone z badań na ludziach. Dlaczego? Kto ukradł jod?
Dlaczego chleb wzbogacany jodem zniknął w latach 70. XX wieku? Czy jakiś czynnik w naszym środowisku mógł wypierać ten pierwiastek? Dlaczego dziś ludzie wydalają z moczem o połowę mniej jodu niż 40 lat temu? Czy chodzi tu o jakiś spisek, czy tylko o głupie zaniedbanie? Próbując rozwikłać zagadkę kradzieży jodu, doszłam do wniosku, że dowiedziałam się wystarczająco wiele, by uznać, że jod można bezpiecznie przyjmować w dawkach większych niż oficjalnie zalecane.
Pewnego ranka rozpoczęłam dzień od połknięcia 50 mg jodu w postaci tabletek. Bingo! Mój mózg ożył. Przymglenie umysłu zniknęło. W następnych miesiącach ustąpiły wszystkie inne nękające mnie dolegliwości. Miałam więcej energii, a moja waga wróciła do normy. Nie było mi już zimno i nie musiałam nosić dwóch par skarpet. Poprawie uległy nawet drobiazgi. Kiedyś musiałam przez całą dobę smarować dłonie emulsją. Teraz trudno uwierzyć, że moje dłonie kiedykolwiek potrzebowały nawilżania. Jodowe doświadczenie wydawało się zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Skoro jod jest taki świetny, to dlaczego nie wszyscy o tym wiedzą?
W jaki sposób jedna tania substancja odżywcza może leczyć tak wiele chorób? No i w jaki sposób dorobiłam się niedoboru jodu? Zawsze jadałam owoce morza i sól jodowaną. Co się stało z jodem w moim pożywieniu? Gdzie się podział?
Potem odkryłam nowo powstały Projekt Jodowy, utworzony przez pionierskich doktorów Abrahama, Brownsteina i Flechasa. Dzięki ich „pracy detektywistycznej” to była prawdziwa kopalnia wiedzy na temat jodu! Ci lekarze już zajmowali się sprawą niedoboru jodu i bez rozgłosu, starannie gromadzili dokumentację. W Internecie zaczęły pojawiać się relacje z pierwszych jodowych eksperymentów. Kolejni lekarze zaznajamiali się z jodem i zaczynali go stosować. Pojawiały się grupy internetowe omawiające i badające zażywanie jodu.
Tak wiele osób donosiło o korzyściach i wymieniało się informacjami, że spróbowaliśmy opublikować „Często zadawane pytania”, aby rozpowszechniać te wiadomości. Stworzyliśmy zasoby internetowe, aby pomóc tym, dla których temat jodu był nowy.
Jak można się było spodziewać, sceptycyzm wystawił swój paskudny łeb w postaci krzykaczy zapowiadających, że wszyscy wkrótce poumieramy, bo przecież jod to „trucizna”. Niektórzy donosili o przejściowych skutkach ubocznych, ale nikt nie mógł zaprzeczać historiom sukcesu i ustępowaniu poważnych problemów zdrowotnych. Ilu osobom pomogła suplementacja jodu? W miarę jak kolejne strony internetowe (oraz lekarze) donosili o pożytkach z jodu, zaczęliśmy sobie uświadamiać, że pojawił się ruch obywatelski, rzucający wyzwanie panującej teorii na temat toksyczności jodu.
Moja praca detektywistyczna ujawniła dowody na to, że jod jest używany w tej bądź innej formie od 15 000 lat. Tak długa historia medyczna potwierdza jego skuteczność. Jod nie okazał się alternatywnym lekiem, lecz tradycyjnym lekiem, który został utracony.
Znowu zrobiło się ciekawie, kiedy odkryłam, że brom, „antyjodowy” pierwiastek, zaczął być dodawany do mąki w tym samym czasie, gdy usunięto z niej jod – w latach 70. XX wieku. Jod zniknął akurat wtedy, gdy brom zaatakował. Związki bromu stały się zagrożeniem środowiskowym, gdyż zaczęto je stosować (oprócz tego, że w pieczywie i mące) w materacach, żywności i innych produktach konsumenckich, wypierając znaczną część spożywczego jodu.
I co dzięki temu mamy? Idealny zbieg okoliczności dla kryzysu w postaci niedoboru jodu. Jak objawia się taki scenariusz? Zacznijmy od tego, że pomiędzy 1970 a 2000 rokiem wskaźniki chorób tarczycy i piersi wzrastały w zawrotnym tempie. Niższe poziomy jodu oznaczają spadki IQ i wzrost otyłości. Jodowy kryzys sprawił, że jesteśmy chorzy, grubi i głupi. Uważacie, że to czysto teoretyczny wniosek? Zapytajcie inne osoby, poza mną, które też były chore, grube i głupie. Wiele takich historii znajdziecie w tej książce.
Te opowieści ukazują, jakie dokładnie korzyści przyniósł ludziom jod, stosowany zarówno w małych, jak i dużych ilościach. Historia uczy nas, że kiedy pozwala się ludziom mówić to, co czują, rozpoczyna się rewolucja. Dlatego wiele jodowych raportów z pierwszej ręki niesie przesłanie lepiej, niż mogłaby to zrobić wtórna relacja. Przeczytajcie te historie. Poruszą wasze serca.
Jako dyrektorka organizacji non profit, zajmującej się stosowaniem jodu w celach zdrowotnych, dostaję z całego świata e-maile z takimi relacjami. Wendy Farrow (niespokrewniona ze mną) z Kanady, która w latach 80. XX wieku była pacjentką zmarłego już badacza jodu doktora W.R. Ghenta, odkryła naszą stronę i pomogła nam zebrać zaginione historie. Pewien imigrant z Rosji skontaktował się ze mną, żeby opowiedzieć, jak w jego kraju wdycha się jod, aby podczas podróży chronić układ oddechowy przed zarazkami. Ludzie przesyłają mi fotografie typu „przed i po”, termogramy i mammogramy. Historii sukcesów jest coraz więcej.
Nie możemy pozwolić, aby historie ruchu jodowego i jego założycieli rozpłynęły się we mgle przeszłości. Ktoś musiał napisać o tym, jak rozpoczął się ten ruch i w jaki sposób zmienił nasze zdanie o nadrzędnej teorii medycznej. Kiedy doktor Guy Abraham zainicjował Ruch Jodowy, nie zdawał sobie sprawy ze swego wyczynu. Wielu z nas, beneficjentów jego rewolucyjnych idei, uważa, że Nagroda Nobla to dla niego za mało. Ale możemy się na nią zgodzić.
I wreszcie, ta książka została napisana dlatego, że ludzie zainteresowani jodem potrzebują miejsca, w którym mogliby znaleźć często zadawane pytania i odpowiedzi, które opracowywaliśmy przez lata. Jod leczy. Skuteczny program terapii służy jako zawierający ważne lekcje przewodnik dla pacjentów. Zawarte tu informacje nie mają rangi porad medycznych. Proszę, podchodźcie do tej książki w duchu dziennikarskim, w jakim została pomyślana. Opowiadajcie o niej. Pożyczcie ją swojemu lekarzowi. Uczmy się nadal od siebie nawzajem.
Część pierwsza
Odnalezienie jodowego rozwiązania – moja podróż
Rozdział pierwszy
Dziecięca ciekawość i odkrycia
Studiuj to, co najbardziej cię interesuje, w sposób możliwie najbardziej niezdyscyplinowany, zuchwały i oryginalny.
– Richard P. Feynman
Kiedy miałam dziesięć miesięcy, moi rodzice wynajęli domek na wybrzeżu stanu New Jersey. Posadzili mnie na piasku i dali mi żółtą plastikową łopatkę.
– Kop – powiedzieli.
I to wystarczyło, żeby mnie unieruchomić na ponad godzinę. Kopałam w piasku, patrząc na przewalające się fale, obserwując, jak woda wsiąka tajemniczo w piasek, pasma wodorostów gromadzą się na plaży, a między nimi przemykają kraby piaskowe. Byłam tak urzeczona, że rodzice powiedzieli mi potem, że zaczynali się martwić, czy nie jestem „opóźniona”. Każdego roku powracaliśmy tam na dwa tygodnie i każdego roku stawałam się coraz bardziej ciekawa świata, w miarę jak moje małe nóżki niosły mnie coraz dalej. W końcu rodzice dali mi żółte wiaderko do zbierania moich znalezisk.
W New Jersey nie nazywamy wybrzeża „plażą”. Mówi się na nie „brzeg” („chodźmy na brzeg”). A to dlatego, że brzeg to coś więcej niż plaża z huczącymi falami i opalającymi się ludźmi. Brzeg to ziemska kraina cudów, z zatoczkami i odnogami wpływającymi do ciekawych zakątków. Wystarczy iść wzdłuż strugi słonej wody, a dociera się do sadzawek pływowych i słonych bagien, pełnych ptaków i roślin tak pięknych, że ludzie nie są w stanie wyobrazić ich sobie, jeśli ich nie zobaczą na własne oczy. Moje magiczne żółte wiaderko i łopatka otworzyły przede mną świat.
Kiedy miałam kilka lat, spacerując po brzegu, nigdy nie wiedziałam, na co skierować oczy. Skąd wzięło się u moich stóp to bogactwo darów, wprawiające mnie w zakłopotanie? Ptasie jaja, wodorosty w odcieniach zieleni, których nigdy jeszcze nie widziałam, misterne muszle i jadalne małże, zaplątane w sałatę morską. Dlaczego niektóre wodorosty przypominają rude włosy? Nadal pamiętam, co czułam, pozostając blisko ziemi i oglądając każdy kawałeczek tajemnicy, którą morze przynosiło mi do rąk.
– Czy mogę zatrzymać tę muszelkę? – pytałam. – Mogę zabrać ten wodorost do domu?
Jak to możliwe, że każdy przedmiot, tak cenny i magiczny, był darmowy, leżał sobie i można go było zabrać. I to zdawało się nie mieć końca. Mój ojciec zaczął odwracać to, co znajdowaliśmy na plaży. Kiedy odwracał muszle, uciekały spod nich kraby piaskowe. Odwracał kamienie i znajdował zbiorowiska jajek.
– Indianie je jedli – powiedział, kiedy wykopałam małża.
– Możesz to zjeść – rzekł, kiedy znalazłam morszczyn pęcherzykowaty. – Ma mnóstwo witamin.
Ten drugi etap eksploracji stanowił dla mnie ważną lekcję. Nie musisz ograniczać się do patrzenia i ruszania w dalszą drogę. Możesz odwracać muszle, zaglądać pod kamienie. Aktywni uczestnicy wyprawy mogą nauczyć się więcej niż zwyczajni obserwatorzy.
Rodzice rozbudzali moją ciekawość. Kupili mi małą książeczkę zatytułowaną Przewodnik po życiu wybrzeża. Sama o tym nie wiedząc, nauczyłam się jej na pamięć, bo nie mogłam oderwać oczu od obrazków. Dowiedziałam się z niej, że „rzeczy”, które przynosiłam z brzegu do domu, nie są po prostu rzeczami, tylko elementem ogromnego systemu żywych istot. Skąd pochodziły te wszystkie muszle i wodorosty? Jak miały się do siebie nawzajem? Ta książeczka nauczyła mnie, że ciekawość nie musi być leniwa ani chwilowa, że może nas zabrać w daleką podróż i otworzyć przed nami dalekie światy. Gdyby dało się datować metodą radiowęglową początek mojego romansu z ciekawością, to myślę, że był to dzień, w którym rodzice dali mi do ręki Przewodnik po życiu wybrzeża. Nie miałam pojęcia, że moja dziecięca miłość i obsesja sprawią, że uda mi się w końcu rozwikłać zagadkę jodu.
Dziecięcy „trening” zdaje egzamin – ciekawość nie okazała się pierwszym stopniem do piekła
Przewińmy film do przodu o kilkadziesiąt lat.
Kiedy stałam się osobą dorosłą, moja fascynacja wszystkim, co morskie, nie zniknęła. Nie mogłam jednak przewidzieć, że dziecięce kopanie w piasku przerodzi się po wielu latach w chęć poznania prawdy na temat jodu. Zdobywanie wiadomości na temat czegokolwiek zawsze mnie zaskakiwało. Nigdy nie wiedziałam, jak należy się uczyć, więc po prostu szłam i usiłowałam łączyć kolejne kropki. To sprawdziło się w mojej karierze – i akademickiej, i dziennikarskiej – w trakcie której odkryłam dający się opanować proces zwany „sprawdzaniem faktów”, polegający na wyszukiwaniu źródeł informacji.
Mądrzy mentorzy nauczyli mnie, jak zadawać trafniejsze pytania i jak kontynuować poszukiwania, zadając „pytania o pytania”.
Dociekanie „jakie jest źródło i funkcja tej informacji?” stało się umiejętnością, którą doskonaliłam, nawykiem, a nawet odruchem. Te zdolności dobrze mi służyły. To znaczy do czasu, gdy je utraciłam.
Jako bardzo młoda kobieta nie byłam zdrowa, a jako trzydziestoparolatka zaczęłam się czuć coraz gorzej i gorzej. Bóle głowy, które były moim problemem, odkąd ukończyłam dwadzieścia lat, nagle stały się codziennością. Byłam pacjentką licznych poradni zajmujących się bólem głowy – w całych Stanach Zjednoczonych. Usłyszałam wiele różnych diagnoz: hipoglikemia, osłabienie nadnerczy, niedoczynność tarczycy, chroniczne zmęczenie, drożdżaki Candida, wrażliwość na wiele związków chemicznych, torbiele jajników, choroba włóknisto-torbielowata piersi, czyli mastopatia. Przybierałam na wadze. Przez cały czas odczuwałam zimno i trudno było ze mną żyć, bo wciąż byłam głodna albo szukałam buteleczki z przeciwbólowym lekiem Darvocet.
Te tajemnicze przewlekłe dolegliwości izolowały mnie, bo wszyscy moi krewni i przyjaciele wydawali się zdrowi. Lecz w gabinetach różnych lekarzy, u których bywałam, spotykałam wiele osób podobnych do mnie. Hierarchia ważności ich chorób mogła być różna, ale całe mnóstwo cierpiących ludzi szukało wyjaśnień i nie otrzymywało ich. Część bardzo szczerych lekarzy przyznawała, że nie wiedzą, jak nas leczyć. Choć chcieli dobrze, zaczynałam mieć ich dość. Jeśli o jakiejś chorobie mówili w telewizji, natychmiast pojawiała się dramatyczna diagnoza i równie szybka kuracja. Dlaczego ci lekarze nie umieli znaleźć jej dla mnie? Ilu pacjentów, tak jak ja, męczyło się dzień w dzień, nie widząc żadnej nadziei?
Równocześnie próbowałam udawać osobę zdrową, zarówno w najbliższym otoczeniu, jak i w pracy. To było rozwiązanie tymczasowe. Imałam się tylko takich zajęć, przy których mogłam mieć wpływ na ilość czasu spędzanego poza domem. Pełen etat nauczycielki w college’u wymagał zaledwie trzech dni pracy tygodniowo, ale nawet to okazało się zbyt dużym obciążeniem, bo musiałam być aktywna podczas wykładów, a potem prowadzić konsultacje ze studentami. Wracałam do domu i zasypiałam o szóstej wieczorem. Rodzina nazywała mnie „śpiącą królewną”. Każdy, kto cierpi na przewlekłą chorobę, zrozumie, jak to jest prowadzić sekretne życie, organizować godziny pracy wokół okazji do odpoczynku i wyszukiwać wymówki, żeby nie brać udziału w weselach i innych uroczystościach.
Gdy pracowałam jako dziennikarka, wydawca zadzwonił do mnie i zaproponował lukratywne zlecenie, wymagające lotu do Londynu, w celu opisania dwudniowego wydarzenia. Byłam zbyt zakłopotana, żeby mu powiedzieć, że po dwukrotnym przelocie nad Atlantykiem w ciągu trzech dni będę wyczerpana przez całe tygodnie. Więc zaświergotałam do słuchawki:
– Jasne.
I dopiero potem uświadomiłam sobie, w co się wpakowałam.
Będę musiała w nieskończoność stać i chodzić. Wygodne buty nie załatwią sprawy. Jak zniosę pozostawanie na nogach przez dwa dni? Czy Darvocet uchroni mnie przed bólami głowy, a kofeina pozwoli działać? Póki co, mój plan nie przewidywał innych punktów. Następnego wieczoru, stojąc w kolejce odpraw Virgin Airlines, zaczęłam odliczać godziny dzielące mnie od chwili, gdy wrócę do domu i wyciągnę się na kanapie w moim salonie.
Pierwszego dnia w Londynie obudziłam się w hotelu, poszłam do łazienki i natychmiast złamałam sobie palec u nogi, waląc nim o sedes. Ból sprawił, że zobaczyłam wszystkie gwiazdy. Byłam sama, leżałam na posadzce w łazience, walczyłam z nudnościami przez dziesięć minut, zanim zdążyłam się pozbierać. Hotel wezwał lekarza, który zabandażował mi stopę i poradził:
– Nie stawaj na niej.
Lecz ta przejściowa komplikacja zdrowotna przyniosła nieoczekiwane korzyści. Kiedy wchodziłam na konferencje prasowe, przepuszczano mnie. Z zabandażowaną stopą, mogłam siadać tam, gdzie inni reporterzy musieli stać. Ból palca zapewnił mi przypływ adrenaliny i sprawił, że stałam się zadziorna. Gdy wykrzykiwałam swoje pytania, zawsze uzyskiwałam odpowiedzi, podczas gdy zwaliści, aroganccy dziennikarze byli ignorowani. Jeden z reporterów narzekał, że „Dziewczynie z Paluchem” odpowiada się częściej niż wszystkim pozostałym. Zamiast być przekleństwem, moja zabandażowana stopa okazała się błogosławieństwem.
Alarm z powodu przymglenia umysłu
Kilka lat później skarżyłam się różnym lekarzom, że czuję się „zatopiona”. Lekarze nazywali ten stan „przymgleniem umysłu”. Jeden pocieszał mnie, twierdząc, że „są gorsze rzeczy”. Łatwo mu było mówić. To irytujące zaburzenie było gorsze niż bóle głowy i zmęczenie, bo myślenie to jedyna rzecz, której mnie nauczono. Dawniej mogłam sobie myśleć pomiędzy drzemkami. Teraz, kiedy nie mogłam jasno myśleć, nie mogłam pisać. Zdarzało się, że moi przyjaciele zaczynali krzyczeć, kiedy nieświadomie przejeżdżałam na czerwonym świetle – na skutek tego stanu. Nazbierałam tyle mandatów, że władze stanu odebrały mi prawo jazdy i wysłały mnie na kurs dla słabych kierowców.
Nawet teraz, kiedy czytam swoją własną historię, nie mogę w to uwierzyć, ale pewien dzień sprzed okresu jodowego przypomina mi, jak paskudne potrafi być przymglenie umysłu.
Umówiłam się w Nowym Jorku z szanowanym specjalistą z zakresu medycyny integracyjnej. W dniu wizyty zarezerwowałam sobie dodatkowy czas, ponieważ – o czym wie każdy, kto cierpi na przymglenie umysłu – w takich chwilach człowiek często się gubi. Mieszkałam wtedy w tym mieście i wystarczyło, żebym pojechała metrem z Upper West Side do Midtown. Żaden problem. Mimo to wstałam o całą godzinę wcześniej. Wystroiłam się starannie w żakiet i spodnie, przeciągnęłam usta szminką i wyruszyłam z mojego bloku do stacji metra, oddalonej o pół przecznicy. Co mogło pójść nie tak? Zjeżdżając schodami do metra, spojrzałam na dolną część mojego starannie dobranego stroju. Miałam na nogach różowe kapcie. Zakłopotana, wróciłam do mieszkania, żeby założyć buty.
Ponownie wyruszyłam na stację metra, żeby pojechać do centrum. Wciąż miałam mnóstwo czasu do umówionej wizyty, więc wpadłam do jakiejś kafejki na kanapkę. Ale kiedy mi ją podano, nie mogłam zapłacić, bo zapomniałam portfela. Kelnerka wybawiła mnie z drugiej tego dnia kłopotliwej sytuacji, mówiąc, że mogę zapłacić, kiedy wpadnę do nich następnym razem. To była ulga, ale moja pewność siebie legła w gruzach. Skoro nie potrafiłam dotrzeć do gabinetu bez dwóch wpadek, to jak znajdę drogę powrotną do domu?
Weszłam do biurowca w centrum i pojechałam windą do gabinetu. Zameldowałam się u recepcjonistki i poszłam do toalety. Przynajmniej dotarłam na czas. Znowu pomalowałam usta i poprawiłam włosy. Starałam się nie wyglądać tak idiotycznie, jak się czułam. Kiedy wróciłam do pełnej ludzi poczekalni, jakiś siwowłosy mężczyzna około osiemdziesiątki popatrzył na mnie z przerażeniem.
– Proszę pani – powiedział – ma pani wieszak w żakiecie.
Zdezorientowana pomyślałam, że chodzi mu o kartkę z pralni chemicznej. Wyciągnęłam rękę i pomacałam tył kołnierza. Och, nie!
To nie była kartka. Starszy pan miał rację. Spod mojego żakietu wystawał drewniany wieszak ubraniowy. Jak mogłam przez ponad godzinę chodzić po Nowym Jorku w żakiecie, w którym wciąż tkwił wieszak? Spurpurowiałam. To oznaczało nowe dno. Zdjęłam żakiet i powiesiłam wieszak na haczyku garderoby w poczekalni. Gdy dziękowałam staruszkowi i siadałam na krześle, próbowałam wyglądać jak normalna osoba, ale miałam wrażenie, że tonę. Co dalej? Przynajmniej nie będę miała problemu z wyjaśnieniem doktorowi, co oznacza moje „przymglenie umysłu”. Opiszę mu po prostu to, co mnie spotkało tego dnia. Nie wiedziałam, co mam robić dalej. Mój mózg nie miał paliwa, by obmyślić jakąś strategię. Życie zadecydowało za mnie.
Rozdział drugi
Rzeczy gorsze od przymglenia umysłu
Nauka to wiara w ignorancję ekspertów.
– Richard P. Feynman
Zdiagnozowano u mnie raka piersi.
Po całych latach kontrolowania torbieli w piersiach, po niezliczonych biopsjach, które wykazywały, że to zmiany łagodne, ostatnia potwierdziła w końcu nowotwór. Cholera! Nie mogłam już dłużej udawać osoby zdrowej. Musiałam pogodzić się z faktem, że moje zdrowie wymknęło się spod kontroli. Mogłam jedynie stawiać kolejne kroki, ale ktoś musiał mi powiedzieć, jak to robić i wskazać właściwy kierunek. Jednak to poddanie się nie było takie łatwe, jak się wydawało. Komu właściwie miałam się poddać? Pamiętam, że słyszałam o nieprzyjacielskich żołnierzach, którzy podczas wojny w Zatoce Perskiej wędrowali całymi dniami po pustyni, szukając kogoś, komu mogliby się poddać. Kapitulacja oznacza, że twoje zmagania dobiegną końca, jeśli tylko zdołasz znaleźć właściwą osobę, której się poddasz. Bez dwóch zdań, tak właśnie wyglądała moja sytuacja.
Przecież muszą wiedzieć, co robią
Rak… Choroba grożąca śmiercią. Czyli możesz na nią umrzeć. Lęk o własne życie może sprawić, że przestajesz zadawać pytania i drepczesz za najbliższym autorytetem medycznym.
Strach może sprawić, że wskakujesz na pierwszy dostępny taśmociąg leczniczy i brniesz bez zastanowienia przez wszystkie zalecane ci zabiegi. Co gorsza, lęk może cię skłonić do wiary w pięć najniebezpieczniejszych słów, jakie znam: „Przecież muszą wiedzieć, co robią”. Te słowa dodawały mi otuchy przez jakiś miesiąc.
Masz raka? Krok pierwszy – znajdź znanego lekarza z dużego szpitala miejskiego. Załatwione. Doktor B. była bystra, uprzejma, ujmująca, skrupulatna i otwarta na moje niekończące się pytania. Pewnie myślicie, że współpraca między pacjentką a taką lekarką układała się świetnie, prawda? No cóż – i tak, i nie. Miałam dobre relacje z tą sławną panią chirurg do momentu, kiedy mnie okłamała… A potem wprowadziła mnie w błąd.
Muszę uczciwie przyznać, że nie cała wina leżała po jej stronie, gdyż musiała wypełniać coś, co w medycynie nazywa się „standardem opieki”. Wymagano od niej realizowania „wytycznych”, ustalonych przez odpowiedni komitet leczenia raka piersi. Ale wtedy o tym nie wiedziałam. Nie wiedziałam, o co powinnam pytać. Moja wiedza była zerowa, więc nie potrafiłam nawet zadawać pytań ani kwestionować informacji, które mi przedstawiała. Nie miałam pojęcia, co oznacza „wskaźnik przeżycia”.
To były złe wieści.
Dobre wieści: adrenalina rozproszyła przymglenie umysłu i moja determinacja wzrosła. Nagle uświadomiłam sobie, że jeśli najbardziej czarująca i przystępna lekarka na świecie może mnie legalnie oszukiwać, to powinnam poszukać innego źródła informacji na temat raka piersi. Miesiąc poddawania się władzy dużego szpitala miejskiego nie okazał się dla mnie tak opłacalny, jak oczekiwałam. Musiałam wrócić do formy i zacząć kopać. Musiałam dowiedzieć się, w jaki sposób oni tworzą te zalecenia. Skąd je biorą? Gdzie trzymają dowody? Musiałam przeczytać oficjalne tak zwane „Wytyczne leczenia raka piersi”.
Nie miałam już swojej magicznej żółtej łopatki, ale wiedziałam, że zasada jest taka sama. Kop. Zdobądź podręcznik. Naucz się reguł tej gry. Rozmawiaj z każdym i ze wszystkimi. Pewien wydawca, który był moim mentorem, powiedział kiedyś:
– Czasami trzeba po prostu rozmawiać z ludźmi, dopóki cię nie przegonią.
Poradził mi także, żebym zawsze nosiła ze sobą dobrze widoczny notes i pióro. Noszenie notesu sprawia, że ludzie mówią dłużej. Dlaczego? Może osoba, z którą się rozmawia, ma wtedy wrażenie, że jeszcze nie skończyła. Od tego momentu wymachiwanie notesem stało się moją najlepszą bronią w walce z rakiem.
Zajęło mi to mnóstwo czasu i wymagało sprawdzenia wielu faktów, ale w końcu dowiedziałam się, jak działa branża informacji na temat raka piersi. Znalazłam bratnie dusze i od tej pory badaliśmy temat razem.
Dowiedziałam się, jak rzadka w medycynie jest prawdziwa analiza informacji. Przekonałam się też, że nieuznawanie słów onkologa jest uważane za niegrzeczność albo nawet zdradę.
Członkinie wielu internetowych grup wsparcia dla osób z rakiem piersi irytują się, gdy ktoś kwestionuje pozycję jakiegoś autorytetu. Kiedy pacjenci inwestują w taki autorytet, nie chcą, żeby ich inwestycja dewaluowała się lub była pomniejszana przez stawianie pytań.
Potwierdzone kwalifikacje sprawiają, że zaufanie do lekarza zyskuje pewien impet, który opiera się kontroli. Dociekliwość jest postrzegana jako sprzeciw wobec autorytetu, choć tak naprawdę eksperci powinni cieszyć się z okazji zaprezentowania swej wiedzy – o ile ma ona solidne podstawy.
Doktryna konkretnej choroby to świetne schronienie dla słabych, niewykształconych, chwiejnych umysłów, takich, które rządzą obecnie w medycynie.
– Florence Nightingale 1820–1910
Rozdział trzeci
Badania nad rakiem piersi prowadzą do jodu
Uzdrawianie jest kwestią czasu, ale bywa także kwestią sposobności.
– Hipokrates
Większość lekarzy zgadza się z oficjalnymi wytycznymi, ponieważ sądzą, że ci, którzy je opracowali, musieli się starać i wiedzieć, co robią – w końcu należeli do Komitetu Wytycznych. Tak jak my wszyscy, lekarze mają tendencję do wiary w te pięć strasznych słów związanych ze służbą zdrowia:
– Przecież muszą wiedzieć, co robią.
Na lokalnej konferencji zadałam pytanie lekarzowi, który pełnił rolę dyrektora Oddziału Raka Piersi w jednym z głównych szpitali onkologicznych w kraju.
– Czy radioterapia zwiększa ogólną przeżywalność u pacjentek z rakiem piersi?
Zadałam to pytanie, bo przejrzałam literaturę medyczną i znałam już odpowiedź, która brzmiała: „Nie”. Testowałam go, żeby sprawdzić, czy jego informacje są wiarygodne.
Jego odpowiedź:
– Radioterapia musi zwiększać przeżywalność, ponieważ stosujemy ją w naszym szpitalu.
Miałam ochotę wrzasnąć:
– Czy nie dostrzega pan błędu logicznego w swoich słowach? Cokolwiek pan robi, musi być słuszne, bo pan to robi?
Ale stałam milcząca z tyłu widowni, wiedząc, że właśnie jestem świadkiem jednego z najcudaczniejszych, najbardziej aroganckich momentów w historii medycyny. Nikt nie wrzasnął, nawet ja. Byliśmy zbyt oszołomieni.
Tak rozpoczęła się moja misja aktywistki walczącej o informacje na temat raka. Nie zamierzałam pozwolić, żeby prawdziwe dowody pozostawały tajemnicą. Te dowody są dostępne dla każdego w Internecie, na stronie Narodowej Biblioteki Medycyny. Informacja medyczna nie jest już zamknięta w srebrnej szkatule, do której mają dostęp tylko uprzywilejowani. Czy przeglądanie badań jest praktyką alternatywną? Tylko wtedy, gdy ich weryfikację uznaje się za działalność wywrotową!
Nauczono mnie, żeby nigdy nie dzielić się swoimi głębszymi przemyśleniami z pacjentem. A kiedy złożyłem Przysięgę Hipokratesa w 1989 roku, zobowiązałem się do utrzymywania mojej wiedzy medycznej w tajemnicy. Zatem do niedawna po prostu nie wolno było zostać wnikliwym, zaangażowanym i kompetentnym pod względem medycznym uczestnikiem opieki medycznej nad kimkolwiek. A wśród lekarzy trwa solidny opór, niechęć i odmowa uznania nieodpartego faktu, że dzięki Internetowi pacjenci są lepiej poinformowani, bardziej odpowiedzialni i kompetentni pod względem medycznym.
– prof. dr Alan Greene, pediatra ze Stanford, E-patients White Paper
Możliwości w wypadku raka piersi
Znalazłam organizację non profit o nazwie Breast Cancer Choices, Inc. (Możliwości w Wypadku Raka Piersi). Na naszej stronie internetowej, www.BreastCancerChoices.org, możecie sprawdzić, że specjalizujemy się w analizowaniu dostępnych informacji na temat tego nowotworu. Nasza misja obejmuje trzy cele: ujawnianie, ujawnianie, ujawnianie. Aktywistką walczącą o informacje na temat raka piersi zostałam nie dlatego, że miałam za dużo wolnego czasu. Nie miałam innego wyboru. Prowadzenie własnej pracy detektywistycznej stało się dla mnie jedyną alternatywą, kiedy strategia kapitulacji nie zdała egzaminu.
Nauczyłam się analizować badania na temat leczenia i terapii raka piersi, ponieważ nie znalazłam żadnego innego sposobu zdobywania informacji. Wyglądało na to, że moi lekarze nie czytali podstawowej literatury. Kiedy zapytałam swoją onkolożkę o badania naukowe, powiedziała, że musi kogoś zapytać, gdzie można znaleźć ich wyniki.
Gdyby przeczytała podstawowe prace, wiedziałaby, że dowody nie są zgodne z oficjalnymi wytycznymi.
Onkolodzy i chirurdzy byli zbyt zajęci przestrzeganiem wytycznych opracowanych przez komitet, żeby sprawdzać, czy są one oparte na dowodach naukowych, czy nie. A wystarczy zajrzeć do literatury, żeby się przekonać, że w wypadku raka piersi to, co nazywa się medycyną opartą na dowodach, wcale nią nie jest. Jest oparte na konsensusie. To duża różnica. Różnica zmieniająca życie. O medycynie opartej na dowodach można mówić, kiedy w badanej grupie pacjentów wzrasta przeżywalność. Medycyna oparta na konsensusie oznacza, że grono lekarzy uważa, iż jakaś metoda leczenia to dobry pomysł. Poważnie. Zresztą śmiało, sami to sprawdźcie.
Po raz kolejny dolegliwości fizyczne wyszły mi na dobre. Tym razem nie chodziło o złamanie palca stopy, które uratowało mnie na konferencji prasowej, tylko o raka piersi, który zmusił mnie do głębszych poszukiwań i nieuznawania status quo. Dreszczyk, jaki daje odkrywanie ukrytych informacji, jest emocją równie potężną jak euforia po narkotyku. Byłam uzależniona i nie mogłam zawrócić.
Grzebanie w badaniach na temat raka piersi doprowadziło mnie do jodu. Nie sądziłam, że kiedykolwiek coś będzie pasjonować mnie bardziej niż podejrzany świat leczenia nowotworów, ale potem, pewnego jesiennego dnia, przypadkowe spotkanie zmieniło ten stan.
Opowiem wam, w jaki sposób to zdarzenie nie tylko odnowiło moją fascynację morzem, ale również sprawiło, że pragnę opowiadać o wodorostach i jodzie każdemu, kto chce słuchać.
W 2005 roku na konferencji stowarzyszenia American College for the Advancement of Medicine (ACAM) podeszła do mnie Sherri Tenpenny, doktor kręgarstwa. Zapytała, czy słyszałam coś o stosowaniu jodu na piersi. Odparłam, że wiadomo mi tylko o pracy Ghenta i Eskina na temat korzystnego działania jodu w przypadku mastopatii, łagodnej choroby sutka.
No ale w końcu łagodna choroba to coś całkiem innego niż nowotwór złośliwy, prawda?
Walczyłam o informacje na temat raka piersi już od wielu lat. Jeździłam na wszystkie konferencje, kontaktowałam się z najbardziej postępowymi lekarzami. Gdyby jod był dobry na raka piersi, z pewnością bym o tym usłyszała. Prawda?
Nieprawda!
Tylko dlatego, że bardzo szanowałam dr Tenpenny jako słynną przeciwniczkę szczepionek, skorzystałam z jej sugestii, żeby dowiedzieć się więcej o jodzie. Po powrocie do domu wpisałam do Google’a „jod, piersi” i wyskoczyło mi bardzo niewiele linków. Przeszukałam więc bazę danych Narodowej Biblioteki Medycyny, znaną jako Pubmed. Stwierdziłam, że naukowcy z co najmniej pięciu krajów dopatrzyli się silnych związków pomiędzy guzami piersi i niedoborem jodu. Te badania rozpoczęły się prawie 50 lat temu. Czułam się upokorzona i zdezorientowana, a mimo to w mojej głowie wciąż odzywało się to samo aroganckie zdanie. Studiowałam raka piersi i wszelkie możliwe podejścia do jego leczenia od ponad dziesięciu lat. Gdyby jod miał cokolwiek wspólnego z rakiem piersi, słyszałabym o tym.
Dałam sobie dwa tygodnie na przeczytanie pełnych wersji artykułów, żeby sprawdzić, co zdołam odkryć. Potem musiałam zajrzeć do niektórych pism i książek przywołanych w bibliografiach, więc wygospodarowałam na swoje badania jeszcze miesiąc. Potem kolejny miesiąc. Nie mogłam zrozumieć, w jaki sposób opis związku pomiędzy jodem a chorobami piersi mógł tkwić w Narodowej Bibliotece Medycyny przez 50 lat i nigdy nie trafić do źródeł, które bym znała.
Dlaczego autorzy tych badań nie prezentowali swoich odkryć na konferencjach medycznych? Wyobraźnia podsuwała mi interpretację psychologiczną – może ci naukowcy byli bardziej nieśmiali niż reszta albo nie chcieli być oskarżani przez kolegów o to, że wyolbrzymiają znaczenie swoich badań?
Potrzebowałam więcej intelektualnej pewności siebie. Wtedy jeszcze nie słyszałam o doktorze Guyu Abrahamie… ani o tym, że przez ostatnie 50 lat obowiązuje faktyczne moratorium na badania nad jodem. Wciąż rozumowałam jak przeciętny człowiek i nie ogarniałam tego, co dr David Brownstein nazywa częścią współczesnej medycyny, przypominającą Alicję w krainie czarów.
Jako niezależna badaczka zajmuję się sprawdzaniem informacji, a nie medycyną.
Od tamtej pory odkryłam, że nie wszystkie badania są dostępne w Internecie. Trzeba wejść do prawdziwego świata. Zaczęłam odgrzebywać stare księgi apteczne. Kupowałam na aukcjach jodowe „śmieci” – znalazłam liczące sobie 100 lat weterynaryjne broszury o uzupełnianiu jodem karmy dla żywego inwentarza, wyszukałam broszurę z lat 50. XX wieku na temat leczenia nimfomanii preparatem przeciw-jodowym.
Dziś półki w moim gabinecie są zapchane starymi książkami medycznymi na temat jodu. Opisy badań wypełniają segregatory. Moje jodowe śledztwo wyszło daleko poza oficjalną literaturę medyczną, wkraczając w takie dziedziny, jak geologia, antropologia i archeologia. Może to niekonwencjonalna metoda badań, ale nie musiałam się liczyć z ograniczeniami narzucanymi przez komitet recenzentów i nie mogłam stracić prawa wykonywania zawodu lekarza, bo go nie miałam. Jako niezależna badaczka zajmuję się sprawdzaniem informacji, a nie medycyną, więc mogę podążać za jodem wszędzie tam, dokąd zaprowadzi mnie moje śledztwo i przedstawiać prawdę.
Przekonałam się, że poza badaniem medycznej i niemedycznej nauki, mogę rekonstruować dzieje jodu w XIX i XX wieku, wyszukując związane z nim przedmioty u kolekcjonerów handlujących medycznymi antykami. W ramach swych nieprofesjonalnych działań dochodzeniowych organizacja Breast Cancer Choices zdołała zebrać: manierkę na jodynę z czasów wojny secesyjnej, urządzenia do jodowych inhalacji, różnorakie mieszanki do leczenia kiły, jodowy medalion Brytyjskiego Czerwonego Krzyża sprzed 50 lat oraz maści na torbiele piersi – żeby wymienić tylko kilka zabytków. Zlokalizowaliśmy nawet puszkę jodowego proszku pochodzącą z czasów, kiedy Van Gogh z zachwytem opisywał bratu, jak świetnie jod działa na syfilis! Gdyby dr Tenpenny nie skłoniła mnie do podjęcia dwutygodniowego projektu badawczego, który przeciągnął się do ośmiu lat, nie wylądowałabym w gabinecie pachnącym lekarstwami. Nie dowiedziałabym się, że istnieją dowody na to, iż jod i wodorosty są najstarszymi lekami tradycyjnymi, a utracony klejnot medyczny został w końcu odnaleziony.
Inicjator Ruchu Jodowego
W 2005 roku wciąż jeszcze ograniczałam się do przeglądania opublikowanej literatury medycznej. Doktor Guy Abraham, emerytowany wykładowca położnictwa, ginekologii i endokrynologii w Szkole Medycznej Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles, opublikował materiał kwestionujący tak zwany „efekt Wolffa-Chaikoffa”, stosunkowo nową (1961), ale akceptowaną przez podręczniki teorię na temat „jodowych zagrożeń”. Jeden z jego partnerów badawczych, dr Jorge Flechas, miał wygłosić odczyt na temat jodu na konferencji w Los Angeles.
Bez chwili wahania pojechałam na drugi koniec kraju, żeby go wysłuchać i przedstawić się. Moje koleżanki z ruchu walki z nowotworami też brały udział w dyskusji o jodzie i były równie jak ja zaintrygowane ważnymi informacjami i dogłębnym zrozumieniem problemu. Później, w nieformalnym głosowaniu, prezentacja doktora Flechasa została uznana za najlepsze wystąpienie w trakcie tej konferencji. Dr Flechas rozdał szczegółowe materiały na temat projektu doktora Abrahama i nowego sposobu myślenia o jodzie. Co za wydarzenie! Co za odkrycie!
Odwiedźcie stronę doktora Flechasa pod adresem: http://cypress.he.net/.
Po powrocie na Wschodnie Wybrzeże z podnieceniem przekazałam informacje o jodowym projekcie Abrahama-Brownsteina-Flechasa mojej internetowej grupie wsparcia chorych na raka piersi. I jak sądzicie, co się stało? Jej członkinie zareagowały tak samo jak ja, kiedy rok wcześniej doktor Tenpenny opowiedziała mi o leczeniu piersi jodem.
– Jod?
– Jod i rak piersi?
– Zwariowałaś, Lynne?
Więc zaangażowałam kilka osób do pomocy w badaniach i działałyśmy dalej. Zaczęłyśmy same przyjmować jod, najpierw w postaci tradycyjnego płynu Lugola, stosowanego od ponad 175 lat, a potem w formie nowego produktu, tabletek o nazwie Iodoral. Początkowo zażywałam po jednej tabletce, zawierającej 12,5 mg jodu. Nie zauważyłam żadnych zmian. Po kilku miesiącach postanowiłam przeprowadzić 24-godzinne badanie moczu – test obciążenia jodem (Iodine Loading Test), aby sprawdzić sobie stężenie jodu w moczu.
Badanie polega na zażyciu 50 mg Iodoralu rano, a następnie zbieraniu moczu przez 24 godziny, co pozwala stwierdzić, ile z tych 50 mg jodu zostało wchłonięte, a ile wydalone.
W ciągu dwóch godzin po zażyciu 50 mg Iodoralu doznałam odczucia, które część z nas nazywa „odbiciem”. Zaczęłam myśleć jasno, klarownie, jak gdyby do zakurzonych, nieużywanych komórek mojego mózgu dotarł nagle tlen. Poczułam przypływ energii, nie miałam problemu nawet z działaniami matematycznymi. Pamiętam, że niecierpliwiłam się, kiedy jakiś sprzedawca nie potrafił obliczyć w głowie, ile to jest
trzy razy trzydzieści razy dwa. Po kilku próbach sięgnął po kalkulator. Przed zażyciem jodu nawet bym tego nie zauważyła.
Część osób zażywających jod też donosiła o takim błyskawicznym działaniu suplementu. Przemawiając na jodowej konferencji w 2007 roku, dr William Shevin stwierdził, że zdarzało mu się widywać to zjawisko we własnej praktyce. Powiedział:
– U tych pacjentów niedobór jodu był tak silny, że jechali na oparach.
Pokazał nam także film wideo, na którym pewien pacjent opisywał tę nową klarowność umysłu po suplementacji jodu. Wyjaśnił, że przypominało to obracanie pokrętłem radioodbiornika do chwili uzyskania najczystszego odbioru stacji.
Nikt nie potrafi określić w sposób bezdyskusyjny, jaka jest fizjologia reakcji „odbicia”. Czy chodzi o tarczycę? Neurolodzy zaznajomieni z niedoborem jodu będą zapewne tłumaczyć ten intelektualny wigor w kategoriach czysto neurologicznych. W tej chwili nikt nie wie, jak naprawdę jest!
Konkluzja: Po zwiększeniu dawki Iodoralu nie tylko mój mózg zaczął działać sprawniej. Unormowała mi się waga, moja skóra przestała być wiecznie sucha, a kilka tajemniczych cyst znikło. Moje zimne stopy są teraz ciepłe. Głowa boli mnie tylko wtedy, gdy źle się przeciągnę. Pomarańczowa fiolka Darvocetu, towarzysząca mi wiernie przez wiele lat, leży teraz na składowisku odpadów medycznych.
Przybywają inni jodowi przywódcy i zaczyna się rewolucja
Niewielkie grono zdeterminowanych dusz, podsycanych niegasnącą wiarą we własną misję, może zmienić bieg historii.
– Mahatma Ghandi
Wkrótce potem poznałyśmy Zoe Alexander, emerytowaną panią profesor, która stworzyła portal internetowy omawiający stosowanie jodu przez pacjentów. Jako uczona, zapoczątkowała też działania innej internetowej grupy, przeznaczonej tylko dla badaczy jodu. Kiedy na tych portalach zrobiło się zbyt tłoczno, Zoe stworzyła obszerną naukową stronę internetową o nazwie Iodine4Health.com, wznowioną obecnie jako IodineResearch.com, gdzie umieszczała wszelkie źródła informacji o jodzie, jakie zdołała znaleźć. Zgodnie z duchem obywatelskiej innowacyjności, stronę uruchomili na niezależnym serwerze inni jodowi aktywiści – Lynn Razaitis i Curt Smith.
Inne grupy również zaczęły prowadzić dochodzenia w sprawie jodu, znajdując jeszcze więcej badań i porównując notatki na temat suplementacji. Zaczęły pojawiać się referencje. Problemy z odtruwaniem znajdowały rozwiązania. Forum Curezone Iodine, którym w chwili oddawania tej książki do druku wciąż kierowało dwoje z trójki jego założycieli, Laura „Wombat” Olsson i Steve „Traper” Wilson, stało się bardzo aktywną i szanowaną grupą eksperymentalnych użytkowników jodu. Odwiedźcie to forum pod adresem http://curezone.com/forums/f.asp?f=815.
„Jodowcy” z Curezone byli zawzięcie atakowani, gdy zaczynali działalność. Przeciwnicy wróżyli im, że na skutek zażywania jodu wylądują w szpitalu lub w kostnicy. Dziś te ataki w tajemniczy sposób ustały, a grupa rozkwita.
Członkowie Curezone Iodine nie brali niczego za dobrą monetę. Zyskali dobrą reputację dzięki sprawdzaniu faktów i wygrzebywaniu historycznych zastosowań jodu. Zarazili się bakcylem naukowym od doktora Abrahama. Był to tak zwany „efekt Abrahama”, zachowanie polegające na obsesyjnym badaniu i dokumentowaniu stosowania jodu w przeszłości.
Forum Curezone Iodine odnotowało ponad dziesięć milionów wejść na swoją stronę, co świadczy o potędze oddolnej medycyny. Laura Olsson i Steve Wilson zdobyli tyle wiedzy na temat jodu, że stworzyli własne, wyjątkowe i cenione jodowe produkty.
Rozdział czwarty
Brom i niedobór jodu
Badania to sformalizowana ciekawość,
poszturchiwanie i wściubianie nosa w pewnym celu.
– Zora Neale Huston
W ciągu kilku lat sukcesy użytkowników jodu z grup internetowych stały się znane. Sprawa zainteresowała grupy zajmujące się tarczycą i fibromialgią. Osoby odwiedzające strony dla matek spróbowały jodu i donosiły o korzystnych wynikach. Coraz więcej grup zajmujących się odżywianiem nie mogło kwestionować sukcesów doświadczanych przez tak wiele osób. Tymczasem ja, w okresie, który nastąpił po moim przypadkowym spotkaniu z dr Tenpenny, pogłębiałam swoje badania i odkryłam niepokojącą prawidłowość.
Cierpimy na niedobór jodu od lat 70. XX wieku, ponieważ brom wyeliminował jod z naszych organizmów!
Liczba przypadków raka piersi wzrosła od lat 70., gdyż spożycie jodu spadło, a narażenie na antyjodowy brom wzrosło. Sprawdziłam też statystyki Departamentu Obrony, dotyczące kontaktu z bromem weteranów wojny w Zatoce Perskiej. Objawy bromizmu zdają się odpowiadać innym źródłom zagrożenia, zwłaszcza wszechobecnym bromowanym środkom zmniejszającym palność, wśród których śpimy każdej nocy i siedzimy każdego dnia. Opracowałam w programie Powerpoint prezentację pod tytułem „Idealny zbieg okoliczności dla raka piersi” (patrz: rozdział 18), która zgłębia to zjawisko.
Stało się jasne, że jodu brakuje nam nie tylko dlatego, że jemy za mało jajek, ryb i owoców morza. Cierpimy na niedobór jodu od lat 70. XX wieku, ponieważ brom wyeliminował jod z naszych organizmów. „Teoria bromowej dominacji”, przedstawiona w „Dodatku B”, może tłumaczyć, dlaczego coraz więcej ludzi czuje się źle, iloraz inteligencji spada, a problemy z tarczycą oraz inne choroby są coraz bardziej powszechne. Być może otyłość w mniejszym stopniu wynika z przejadania się, a w większym z powodowanego przez brom spowolnienia przemiany materii, którego wynikiem jest przybieranie na wadze.
Brom, złowrogi „Święty Graal” niedoboru jodu
Owszem, przesiąknięte bromem środowisko może sprawić, że będziemy grubi i głupi.
Poniżej przedstawiam sześć punktów omawiających zagrożenia środowiska pełnego bromu i potrzebę rekompensowania ich suplementacją jodu. Uznajcie je za wezwanie do działania.
Liczba zatruć bromowanymi środkami zmniejszającymi palność wzrasta z roku na rok, co czyni z bromu trujący odpowiednik globalnego ocieplenia.W końcu bromowane środki ochrony roślin i zmniejszające palność staną się nowym DDT (zakazany w 1972 roku pestycyd, który nadal występuje w tkankach piersiowych kobiet urodzonych po tym roku).O ile niedobór jodu jest ukrytą przyczyną chorób tarczycy, piersi i innych dolegliwości o podłożu hormonalnym, o tyle dominacja bromu jest ukrytą przyczyną tego niedoboru.Jod jest biochemicznym antidotum na toksyczny brom, ale jego działanie wymaga czasu. Brom to uporczywy chemiczny łobuz. Jak każdego łobuza, trzeba go osaczyć i przechytrzyć. Właściwa dawka jodu jest waszym sprzymierzeńcem.Toksyczność bromu jest sprawą zbyt ważną, by pozostawiać ją powolnym, biurokratycznym systemom podejmowania decyzji politycznych. Musimy uczyć się sami.Mam te same cele co pomysłodawcy Obywatelskiego Ruchu Jodowego (Grass Roots Iodine Movement). Rozpowszechniajmy informacje o jodzie jak najszerzej, przekazując je naszym krewnym, sąsiadom i światu.Jodowe statystyki
W samym tylko wrześniu 2012 roku termin „Iodine” (ang. jod) został wpisany do wyszukiwarki Google 1 220 000 razy.
Światowa Organizacja Zdrowia uznaje niedobór jodu za najłatwiejszą do uniknięcia przyczynę upośledzeń umysłowych. Ten niedobór występuje nie tylko w krajach biednych. Jeśli dziecko nie rodzi się z poważnymi wadami umysłowymi, nawet niewielki niedobór jodu może sprawić, że będzie mniej bystre, niż mogłoby być. Zauważcie również, że znacząco rośnie liczba przypadków autyzmu.Spożycie jodu spadło od lat 70. XX wieku o 50 procent.W tym czasie wzrosła ilość chorób piersi, prostaty i tarczycy, wynikających z niedoboru jodu.W latach 1975–2005 liczba przypadków raka tarczycy wzrosła o 182 procent.Od lat 70. XX wieku występowanie raka piersi wzrosło z jednego przypadka na 23 kobiety do jednego na siedem–osiem.Wskaźnik niedoboru jodu jest coraz wyższy, co potwierdzają kolejne pomiary prowadzone przez agencje rządowe. Niedobór jodu u kobiet ciężarnych przyczynia się do mniejszej inteligencji ich dzieci.Ilustracja 1
Ukryta przyczyna ukrytej przyczyny
Dominacja bromu, ukryta przyczyna niedoboru jodu
»
niedobór jodu,
»
ukryta przyczyna chorób tarczycy, piersi, chorób neurologicznych i wielu innych.
Część druga
Często zadawane pytania
Wyjaśnienie: Nie zażywajcie jodu bez konsultacji z lekarzem znającym ten temat i swoim lekarzem rodzinnym. Informacje zawarte w tej książce nie powinny zastępować kontaktu z profesjonalistami. Ani autorka, ani wydawca nie biorą na siebie odpowiedzialności za jakiekolwiek konsekwencje opisanych tutaj strategii prozdrowotnych. Autorka podaje informacje jako dziennikarka, a nie jako lekarz. Przedstawione niżej wskazówki i dane są owocem wymiany informacji między pacjentami i nie powinny być traktowane jako porady medyczne.