Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wybitny strzelec, jakiego NBA jeszcze nie widziała. Larry Bird nie był tak szybki, Magic Johnson nie miał takiego zasięgu, a Michael Jordan nie miał 208 centymetrów wzrostu. Durant trzyma piłkę jak Allen Iverson, rzuca jak Dirk Nowitzki i ma instynkt Kobego Bryanta. A do tego jest tak duży jak Hakeem Olajuwon. Kevin Durant jest jednak niepowtarzalny.
W 2016 roku KD wyruszył na poszukiwanie mistrzostwa. Trafił do Golden State Warriors, z którymi już w pierwszym sezonie wyrwał tytuł z rąk LeBrona Jamesa i jego Cleveland Cavaliers. Durant był najlepszym strzelcem wszystkich spotkań i zdobył upragnioną statuetkę MVP Finałów.
Uznany reporter Marcus Thompson prześledził inspirującą historię Duranta: od dzieciństwa spędzonego w biedzie przez awans do drużyn uniwersyteckich aż do gry w NBA, gdzie od początku kariery KD był wielką gwiazdą. Mimo poważnych kontuzji cały czas wchodził na jeszcze wyższy poziom.
To poruszająca historia o przemianie cudownego chłopca w mężczyznę, o którym będą krążyć legendy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 360
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla ludzi z mojej okolicy, Sobrante Park we wschodnim Oakland, i z każdej innej podobnej dzielnicy w tym kraju. Dla ludzi, którzy mieli niezłomną wiarę i pracowali wystarczająco ciężko, by coś osiągnąć – pomimo ograniczeń i biedy, którą odziedziczyli. To naprawdę niesamowite, czego udało Wam się dokonać.
Znaczenie Kevina Duranta sięgnęło zenitu.
W całej współczesnej NBA tylko LeBron James był bardziej rozpoznawalny od niego. Więź Duranta z kibicami zawsze miała swoje ograniczenia. Był dobrym chłopakiem, a dobrzy chłopcy nie wzbudzają aż tylu emocji. Swoim ciałem wydawał się sięgać nieba, ale jego osobowości daleko było do równie imponujących rozmiarów. Mimo że pochodził z Waszyngtonu, przez większość życia był gwiazdą średniej wielkości rynków – przede wszystkim Austin w stanie Teksas i Oklahoma City – co nadawało jego postaci małomiasteczkowy rys.
Durant urodził się w Dystrykcie Kolumbii, jest dzieckiem metropolii, a jako koszykarz okazał się niewątpliwym fenomenem. Jego talent był darem, a swobodę na boisku i pęd do rywalizacji idealnie uzupełniała wysoka i szczupła sylwetka. Wszedł do ligi w momencie, kiedy sława zawodników NBA osiągnęła apogeum. Kariera Allena Iversona zbliżała się ku końcowi, Kobe Bryant był na samym szczycie, a LeBron James wydawał się jego oczywistym następcą. Wszyscy trzej przejęli pałeczkę po Michaelu Jordanie, stali się supergwiazdami i umocnili pozycję NBA w mainstreamowej kulturze. Ich życie, cechy charakteru, problemy stały się równie ważnym elementem ich wizerunku co dominacja na parkiecie. Durantowi nie brakowało umiejętności, ale nie miał charyzmy, która zapewniłaby mu uwielbienie rzesz fanów. Swoją osobowością przypominał rzut z półdystansu: budził szacunek, był skuteczny, wręcz niezawodny – ale tak nijaki, że łatwo było o nim zapomnieć.
Nagle jednak wszystko się zmieniło, kiedy jako wolny agent Durant podjął jedną z najbardziej kontrowersyjnych decyzji w historii NBA i natychmiast stał się obiektem ataków oraz burzy medialnej na niespotykaną dotąd skalę. Kolejny etap jego kariery już zawsze będzie się kojarzył z budzącą sprzeczne uczucia sławą.
Durant grał w Thunder przez osiem sezonów, a jeśli doliczymy do tego debiutancki rok w Seattle, zanim SuperSonics przenieśli się do Oklahomy, otrzymamy sumę dziewięciu sezonów w jednej drużynie. Tyle samo czasu spędził LeBron James w Cleveland podczas pierwszej przygody z Cavaliers. W 2010 roku Durant przedłużył umowę z macierzystym zespołem na pięć lat, za co miał otrzymać łącznie 89 milionów dolarów. Zrobił to bez wahania, nawet nie sprawdzając ofert innych klubów. Poświęcił dla Thunder wystarczająco wiele. W 2016 roku, sześć tygodni po tym, jak Golden State Warriors wyeliminowali Oklahoma City z play-offów, Durant dołączył do swoich dotychczasowych rywali. I ze skromnej supergwiazdy natychmiast przeistoczył się w kontrowersyjną postać, którą całe koszykarskie środowisko wciąż stara się rozgryźć.
– To zupełnie nie w moim stylu – stwierdził w programie The Jump na antenie ESPN były gwiazdor Boston Celtics i przyszły członek Galerii Sław, Paul Pierce. – Nie jestem gościem, który wchodzi na osiedle, dostaje łomot od rządzącego tam gangu i raptem postanawia do tego gangu dołączyć. To po prostu nie ja. Ja chcę się odpłacić. Jak najszybciej. Chcę walczyć o swoje.
Odkąd pojawił się w lidze, nigdy nie było wątpliwości, że Durant jest kimś wyjątkowym: rozgrywającym na szczudłach, podkoszowym o swobodzie rzucającego obrońcy, esencją strzelca z lat 70. w ciele grającego na obwodzie, nowoczesnego centra. Mimo to otaczająca go aura grzeczności sprawiała, że nie budził większego zainteresowania. Był nieszkodliwy, wszyscy go lubili, ale brakowało mu cech, które wywoływałyby jakąkolwiek żarliwszą reakcję. Kiedy jednak postanowił opuścić OKC i podpisać umowę z Golden State, zasłona została rozdarta i świat zobaczył prawdziwego KD – nie tylko zawodnika o pokoleniowym talencie, ale też głodnego sukcesu, pełnego emocji człowieka.
Nie było już śladu po dziennikarskich pochlebstwach i powszechnej admiracji, jaką otaczano Duranta, gdy z czułym oddaniem nazywał swoją mamę „prawdziwym MVP”, czyli najlepszym graczem sezonu. Opuszczający Oklahomę koszykarz stracił otoczkę chodzącego przeciwieństwa rozkapryszonej gwiazdy o specjalnych przywilejach. Zarazem za sprawą tej jednej decyzji jego znaczenie w lidze gwałtownie wzrosło. Durant musiał odnaleźć się w nowej skórze – skórze, która z dnia na dzień musiała znacząco zgrubieć.
– Kevin jest fantastycznym zawodnikiem, poza tym to dobry chłopak – powiedział Charles Barkley, członek Galerii Sław NBA. – Ale jestem zwyczajnie zawiedziony tym, że osłabił swój zespół, by dorwać się do koryta w znakomitym i bez niego teamie Warriors. To dla mnie zawód z czysto sportowej perspektywy. Bo podobnie jak ważniejszy dla LeBrona jest tytuł zdobyty z Cleveland, tak samo więcej znaczyłoby dla Kevina zdobyć mistrzostwo z Oklahomą niż z Golden State.
Stephen A. Smith, znany komentator ESPN i gospodarz popularnego wśród sportowców programu FirstTake, nazwał tę decyzję najbardziej odrzucającym manewrem, jaki kiedykolwiek widział w wykonaniu gwiazdy:
– Kevin Durant jest jednym z trzech najlepszych koszykarzy na świecie. A mimo to uciekł przed prawdziwym wyzwaniem, by podpiąć się pod zespół, który jest trochę lepszy niż jego własny.
Durant przestał być skromnym supergwiazdorem.
Zamiar dołączenia do Warriors ogłosił w liście opublikowanym na platformie Players’ Tribune i opatrzonym słynnym już czarno-białym zdjęciem, na którym stoi w białym bezrękawniku pośród drzew, z wyrazem ogromnego spokoju na twarzy. Nagłówek głosił: „Mój następny rozdział”, a sam Durant wydawał się w pełni pogodzony ze swoją decyzją. Kolejne dni przyniosły mu jednak głównie udrękę, gdy okazało się, że jego przenosiny wywołały ogólnokrajową zażartą dyskusję.
Pierwsze spotkanie koszykarza z mediami po ogłoszeniu kontrowersyjnej decyzji miało miejsce na Uniwersytecie Nevady w Las Vegas podczas obozu przygotowawczego reprezentacji Stanów Zjednoczonych przed igrzyskami olimpijskimi w Rio de Janeiro w 2016 roku. Durant wciąż trawił reakcję sportowego świata na swój ruch.
– Przez pierwsze dwa dni nie wstawałem z łóżka. Bałem się, że jak wyjdę na zewnątrz, ktoś potrąci mnie samochodem albo obrzuci mnie obelgami. Myślałem, że ludzie zareagują trochę inaczej. Nigdy dotąd nie poświęcali mi tyle uwagi – wyznał dziennikarzom. – Po prostu siedziałem w domu i próbowałem ochłonąć. Chciałem być w gronie rodziny, czuć jej wsparcie. Bez wątpienia było to dla mnie nowe doświadczenie. Przez długi czas pozostawałem w jednym miejscu, a potem zdecydowałem się na zmianę, której nikt się nie spodziewał, której nikt po mnie nie oczekiwał. Oczywiście nie zdawałem sobie sprawy, jak zostanie to odebrane. Ale w którymś momencie powiedziałem sobie: „Życie toczy się dalej, nie możesz wiecznie się ukrywać”. Więc stawiłem temu czoła.
Wydawało się, że Durant przetrwał początkową burzę. Był na tyle odprężony i pozbawiony zmartwień, że podczas obozu zrobił sobie nawet nowy tatuaż.
Przez pierwsze dwa dni treningów nosił na łydkach niebieskie opaski, podobnie jak Carmelo Anthony i kilku innych zawodników. Ale czwartego dnia zajęć miał już na nogach tylko krótkie szare spodenki. Zewnętrzną stronę lewej nogi, między kolanem a kostką, pokrywała warstwa plastikowej folii, pod którą znajdowały się wrota do czegoś, co wcześniej było niedostępne. Durant mógł założyć na ten trening długie spodnie. Mimo panującego w Las Vegas upału Nike bez wątpienia zapewniało mu dresy chroniące przed przegrzaniem. Były zawodnik Thunder chciał nam jednak pokazać swój nowy tatuaż – a przynajmniej nie zależało mu na tym, żeby go zasłonić. Poprzez wykłuty igłą portret zamordowanego rapera i aktora 2Paca Durant zdawał się uchylać zasłonę, za którą wcześniej się skrywał.
Z perspektywy czasu, po tym jak koszykarz odkrył przed nami nieznane strony swojej osobowości, tatuaż przedstawiający zmarłego rapera wydaje się mieć głęboki sens. Nie tylko dlatego, że kariera 2Paca rozpoczęła się na dobre właśnie w zatoce San Francisco, a więc tam, gdzie przeniosła się była gwiazda Thunder. I nie dlatego, że widoczny na łydce Duranta profil opierał się na zdjęciu, które zrobił raperowi Gary Reyes, reporter „Oakland Tribune” – najpopularniejszej gazety w mieście, w którym Durant miał teraz rozgrywać spotkania u siebie. Chodziło o znacznie więcej niż proste geograficzne skojarzenie. Durant nie poprosił Steve’a Wiebego, cenionego wśród zawodników NBA artystę tatuażu, o stworzenie portretu czołowego rapera z Zachodniego Wybrzeża tylko po to, by podkreślić więź z lokalną legendą.
– Był tak młody, a miał tak wiele do powiedzenia – wyjaśniał koszykarz. – Kto w jego wieku myśli w taki sposób?
Nic dziwnego, że Durant zafascynował się tą postacią. Poznanie dorobku Tupaca Shakura to jak wniknięcie w umysł artysty z niezdiagnozowanym zaburzeniem dysocjacyjnym tożsamości. Jest jednym z najbardziej cenionych raperów w historii gatunku. Sprzedał ponad 75 milionów płyt na całym świecie – w czasach kiedy ludzie kupowali jeszcze płyty. W trakcie kariery, która trwała raptem pięć lat, wydał pięć albumów, z których ostatni ukazał się tuż po jego śmierci. Kolejnych pięć skompilowano pośmiertnie z niepublikowanych wcześniej nagrań, remiksów i zremasterowanych klasyków. Cechowała go mityczna wręcz etyka pracy. Znany był z tego, że podczas sesji w studiu tworzył taśmowo, piosenkę za piosenką – tak wiele myśli i uczuć pragnął z siebie wyrzucić.
Był także świadomym artystą działającym w samym apogeum zainteresowania gangsta rapem. Bronił poglądów więźniów politycznych, takich jak Geronimo Pratt, Mumia Abu-Jamal i jego ojciec, Mutulu Shakur; opowiadał się za wzmocnieniem pozycji społecznej czarnych i do tego samego zachęcał młodzież. Niektóre z jego najbardziej znanych piosenek miały podnosić na duchu kobiety albo rzucać światło na problemy tej płci – Keep Ya Head Up, Dear Mama i Brenda’s Got a Baby to dzisiaj klasyka hip-hopu. Ale w repertuarze 2Paca znajdowały się też utwory pełne gniewu i chęci odwetu. Był wystarczająco arogancki, by ośmieszać w swoich tekstach konkretnych raperów i szydzić z nich. Z jego ust płynęła litania przechwałek, a własną legendę upiększał twierdzeniem, że w 1994 roku w Nowym Jorku został pięciokrotnie postrzelony i wyszedł z tego bez szwanku. Ten sam mężczyzna miał w sobie jednocześnie na tyle pokory, by otwarcie mówić o przemijaniu i swoich błędach z przeszłości, a potem prosić o wybaczenie kobiety, fanów i Boga.
Sekretną siłą 2Paca była jego niezwykła pasja. Ludzie nie zaliczają go do największych raperów wszech czasów tylko ze względu na literacki talent czy liczbę płyt, które sprzedał. Zapisał się w historii przede wszystkim z powodu tego, ile serca wkładał w tworzoną przez siebie muzykę. Sprawiał, że publiczność mu wierzyła. Słuchacze wczuwali się w jego przekaz niezależnie od tematu. Skala artystycznego talentu pozwalała mu poruszać w ludziach czułą strunę za sprawą co bardziej refleksyjnych utworów, a w innych równie przekonująco prezentował się jako czysty macho zachęcający do nieskrępowanej agresji. Skłaniał do przemyśleń i kontemplacji równie łatwo jak do upajającej zabawy i gwałtownej wściekłości. Bo 2Pac w każdym kawałku dawał z siebie wszystko. Jakimikolwiek emocjami czy fascynacjami się dzielił, podkręcał je do maksimum, niezależnie od tego, czy chodziło o refleksję nad życiem po śmierci, czy o chełpienie się swoimi seksualnymi ekscesami.
– Tupac był świadomym artystą, niepoprawnym politycznie, miał swoje poglądy i potrafił ich bronić, stać murem za tym, co uważał za słuszne – wyjaśniał Durant w wypowiedzi dla „Mercury News”. – Wyrażał to wszystko swoją muzyką. Wyrażał w wywiadach. Wyrażał to poprzez filmy, poprzez całą działalność artystyczną. To znaczy o wiele więcej niż bycie zwykłym muzykiem, wypuszczenie zajebiście modnego kawałka, zajęcie pierwszego miejsca na listach przebojów. Chodzi o to, że w tym wieku myślał o tak poważnych sprawach, miał raptem 22, 23 lata, zmarł, mając 25… młodzi ludzie nie myślą w ten sposób. Mieć takie nastawienie w tak młodym wieku… dzisiaj byłby jak Gandhi, rozumiesz, o co mi chodzi? Byłby kimś takim jak Nelson Mandela, tak samo inteligentnym i ważnym dla naszej kultury i naszych braci, głosem z ulicy każdego z nas. Znaczył dla mnie tak wiele, bo nauczył mnie inaczej myśleć.
Duranta i 2Paca można porównać właśnie pod względem intensywności uczuć, a także ich różnorodności. Decyzja o dołączeniu do Warriors zaczęła burzyć całą fasadę, za którą ukrywał się ten pierwszy, i ujawniła pod spodem skomplikowaną osobowość o zróżnicowanych cechach. Podobnie jak 2Pac, KD jest człowiekiem, który doświadcza całej gamy emocji, którego rozmaite uczucia i punkty widzenia prowadzą niczym silne prądy morskie w różnych kierunkach jednocześnie. Być może Durant chciałby osiągnąć tę samą swobodę co jego idol i także budzić kontrowersje – naśladować odwagę rapera w przyjmowaniu krytyki z uśmiechem, brać przykład z jego zuchwałości i robić wszystko po swojemu. Teksty 2Paca musiały przemówić do Duranta, kiedy siłował się z własną historią. Język hip-hopu i jego opowieści od dawna są biblią dla kolejnych pokoleń młodych ludzi z ubogich dzielnic. Dzięki tej muzyce wielu próbowało zrozumieć, co dzieje się z nimi i wokół nich.
Łatwo można sobie wyobrazić, że Duranta poruszyły historie opowiedziane przez 2Paca w takich piosenkach jak So Many Tears, zderzenie znaczeń duchowych i cielesnych w Hail Mary, bunt Ambitionz Az a Ridah czy uczucie i skrucha zawarte w Letter 2 My Unborn.
Durant przeszedł wiele. Zrozumiałe, że podobnie jak 2Pac, sprawia wrażenie człowieka o wielu osobowościach, co ujawniło się po jego odejściu z Oklahoma City. Przez wiele lat rozwijał i utrzymywał jednorodny wizerunek. Wyróżniał się wśród pozostałych gwiazd brakiem jakichkolwiek problemów. Chlubił się tym, że jest inny od typowych znanych zawodników NBA. W wywiadach często powoływał się na Jezusa, utrzymywał bliski kontakt z matką i nie ukrywał tego publicznie, zjednywał sobie lokalną społeczność, unikał łamania prawa. Był prosty. Udomowiony.
Przenosiny do Warriors zdarły jednak tę zasłonę i ukazały splątaną osobowość. Podejmując najbardziej zaskakującą decyzję z możliwych, Durant obnażył się. Największym objawieniem wynikającym z całej tej sytuacji pozostaje jednak to, jak „zwyczajny” wciąż się wydaje. Kiedyś o jego normalności miała świadczyć prostota medialnego wizerunku. Teraz to właśnie złożoność charakteru czyni go kimś normalnym.
Owszem, Durant jest twardo stąpającym po ziemi kolesiem, który docenia proste życiowe wartości: przyjaźń, śmiech, hojność, poczucie wspólnoty. Jest także nadmiernie przewrażliwiony na własnym punkcie i z tego powodu domaga się elitarnego statusu i uznania. Tak, jest troskliwym i zdolnym do współczucia człowiekiem, który nawiązuje więzi z innymi ludźmi i dba o nich. A zarazem pełno w nim agresji i urazy, pragnienia konfrontacji i skłonności do odwetu na każdym, kto szuka zwady. Jasne, cechuje go niebotyczna pewność siebie, która umożliwia mu walkę o pozycję najlepszego koszykarza na świecie. Jest też bardzo wrażliwy na krytykę i pouczenia, co zwykle wynika z kompleksów i niskiego mniemania o sobie.
Te różnorodne cechy składają się na prawdę o byłym koszykarzu Oklahoma City – prawdę, która dowodzi jego pokrewieństwa z autorem Thug Life: Durant ma uczucia. Wiele uczuć. Wystarczająco dużo, by wybuchnąć płaczem na oczach kamer, gdy dowiedział się, że asystent trenera Thunder, Monty Williams, stracił żonę w wypadku samochodowym, i zdołał jedynie wykrztusić, jak bardzo kocha swojego szkoleniowca. Wystarczająco dużo, by czerpać prawdziwą otuchę z wszystkich serdecznych chwil, a zarazem pozwalać, by te bolesne raniły dłużej, niż powinny. Wystarczająco dużo, by wspierać finansowo liczne społeczności w całym kraju i robić to bez większego rozgłosu.
Kilka miesięcy po zdobyciu pierwszego mistrzostwa Durant wypuścił na rynek nową wersję swojego flagowego modelu butów, Nike KD 10. Niebieskie buty ze złotymi akcentami nosiły nazwę „MVP Finałów”, a unikatowe cechy modelu kryły się w środku.
Na niebieskich wkładkach znajdowały się nadruki imitujące odręczne pismo Duranta. W lewym bucie żółte napisy głosiły: „MISTRZOWIE 2017” i „16-1” – bilans Warriors w pierwszych play-offach z KD w składzie. W prawym bucie, również na żółto, umieszczono statystyki Duranta z pięciu meczów Finałów NBA, wraz ze słowami „NAJLEPSZY GRACZ FINAŁÓW” na pięcie. W obu butach, czarną czcionką widoczną spod żółtych napisów, wydrukowano coś jeszcze – listę obelg, jakimi obrzucono Duranta, gdy przeniósł się do Golden State. Lamus, tchórz, pachołek, żmija, mięczak, arogant, żałosny, przeklęty, niegodny, zdrajca… Łącznie 31 epitetów.
Tymi butami Durant deptał swoich hejterów.
Pod filmikiem promującym nowy model najków na profilu koszykarza na YouTubie jeden z fanów umieścił komentarz, w którym twierdził, że Durant nie musi się przejmować tym, co mówią o nim ludzie. Status wybitnego koszykarza i mistrza NBA powinien go uodpornić na wszelkie tego typu docinki. W reakcji na tę radę jej adresat postanowił bronić swojej normalności. Jego komentarz był odpowiedzią gwiazdora, który mimo ogromnej popularności nie chce przestać być zwyczajnym człowiekiem.
– Gram w koszykówkę. Mam trądzik. Dorastałem w biedzie. Dobiegam trzydziestki, ale wciąż nie wiem, kim naprawdę jestem. Pogrążam się w prywatnych wiadomościach. Nabijam się ze swoich znajomych. Piję piwo i gram na Xboxie. Jestem do ciebie podobny bardziej, niż ci się wydaje.
***
Durant jest teraz mistrzem. Przebył długą drogę od Seat Pleasant Activity Center, sali gimnastycznej z sąsiedztwa, w której uczył się koszykówki, do elitarnego grona największych zawodników NBA. Z tyczkowatego dzieciaka o sile małego jelonka przeistoczył się w być może najbardziej utalentowanego strzelca, jakiego liga kiedykolwiek widziała – a także, już na pewno, w jednego z najbardziej dominujących współczesnych koszykarzy. Jest na dobrej drodze do tego, by stać się ósmym graczem NBA, który zdobędzie 30 tysięcy punktów – powinien przekroczyć tę granicę w ciągu następnych pięciu lat. Już teraz ma na koncie tyle samo nagród MVP Finałów co Kobe Bryant, Larry Bird i Kareem Abdul-Jabbar, choć wciąż znajduje się u szczytu formy.
To była całkiem imponująca podróż. Durant przetrwał biedę i dzieciństwo w rozbitej rodzinie. Zanim Oklahoma City stała się jego domem, w trakcie sześciu lat założył koszulkę sześciu różnych drużyn. Ale udało mu się. Od dawna wyglądał na cudowne dziecko, któremu przeznaczone są takie osiągnięcia. Skauci i analitycy NBA od wielu lat ślinili się, widząc to połączenie wzrostu oraz umiejętności strzeleckich i prowadzenia piłki. Splot wszystkich tych zdolności sprawił, że sukces w NBA wydawał się jedynie kwestią czasu. A jednak te rzeczy nigdy nie dzieją się same. Potencjał nie zawsze zostaje zrealizowany. Zresztą Duranta nigdy nie interesowało tylko bycie jedną z gwiazd ligi – on chciał być najlepszy.
Niestrudzona pogoń za wielkością zmusiła go do przemyślenia swojej osobowości i swoich cech charakteru. Status, jaki osiągnął Durant, nie przeobraził go bowiem w supergwiazdę o typowym, komercyjnym wizerunku.
Kiedy sportowcy wchodzą na ten poziom, stają się często mieszanką PR-owych strategii. Są ukształtowani, wygładzeni i wypolerowani przez korporacyjne interesy i motywacje magnatów finansowych. Ich prawdziwe myśli zostają wyciszone, wszelkie skazy usunięte w Photoshopie. Młodzi ludzie stają się zaprojektowanymi markami zależnymi od inwestorów. Wizerunek jest wszystkim, więc musi być wycyzelowany i chroniony jak bezcenne dzieło sztuki. Percepcja to rzeczywistość, którą nieustannie się przetwarza.
Ale Durant się na to nie godzi. Być może nie jest w stanie. Im bardziej rośnie jego sława, nieuchronnie wystawiając go na coraz częstsze ataki i głosy krytyki, tym bardziej on ujawnia swoje prawdziwe ja. Megagwiazdy uczą się gruboskórności, tego, by strzepywać z siebie zniewagi i docinki niczym łupież. Durant natomiast odrzuca ideę, że nie może naprawdę odczuwać, że zwyczajne ludzkie reakcje już go nie dotyczą, że musi sprasować własną osobowość tak, by utworzyła łatwą do sprzedania ofertę. Broni swojego niezbywalnego prawa do odgryzania się, do kwestionowania status quo, do posiadania wad – wszystkich przywilejów, które są zagwarantowane jedynie ludziom nierozpoznawalnym publicznie.
Cztery dni po przedłużeniu umowy z Warriors – był to jego trzeci z rzędu dwuletni kontrakt z możliwością rezygnacji po roku – Durant przeglądał Instagram i trafił na wpis z konta o nazwie @Bucketscenter. Prowadził je Kalyb Champion, chłopak aspirujący do kariery w mediach sportowych. Zamieścił on zdjęcie Duranta, Kawhia Leonarda i Anthony’ego Davisa wraz z opisem: „Trzej zawodnicy, którzy są znakomici po obu stronach parkietu, ale nie wynoszą swoich drużyn na taki poziom jak LeBron czy Steph, bo nie są prawdziwymi liderami i brakuje im umiejętności rozgrywania”.
Durant poczuł się urażony: „Stary, idź posprzątać pokój w akademiku, nie znasz się na koszu. Nie oznaczaj mnie w takim gównie”.
W odpowiedzi właściciel konta nazwał zawodnika „zahukanym”, a w następnym wpisie udostępnił zrzuty ekranu z prywatnymi wiadomościami od Duranta, który określił go mianem „taniej gimnazjalnej podróby Stephena A.”, nawiązując do znanego analityka i dziennikarza telewizji ESPN, Stephena A. Smitha.
Champion odparował: „Wiesz, że to prawda. Odpisałeś mi, bo jesteś niepewnym swojej wartości frajerem. Dlaczego nie udowodnisz, że naprawdę możesz POPROWADZIĆ drużynę do mistrzostwa? Nie jesteś nawet w tej samej galaktyce co LeBron”.
Durant przeprosił za docinki o pokoju w akademiku i podróbce Stephena A. Smitha. Zarazem jednak nie zgodził się z opinią na swój temat i nie omieszkał podkreślić, że autor wpisów dostał to, czego chciał.
„Potraktowałeś to bardzo osobiście – odpowiedział Durant. – Wyluzuj, stary, to tylko koszykówka. Od miesięcy oznaczasz mnie w swoich wpisach. Zareagowałem, a ty w końcu powiedziałeś, o co ci chodzi. Spoko”.
Wymiana tych wiadomości w pełni ukazała konflikt statusu koszykarza z jego osobowością. Durant zarabia 30 milionów dolarów rocznie na współpracy z firmą Nike, nieco więcej uzyskuje z pensji zawodnika NBA, a nie wiemy nawet, ile wart jest jego portfel inwestycyjny. Mimo to gwiazdor nie może się powstrzymać od wchodzenia w sprzeczki z nastolatkami na Instagramie.
Owszem, w chwili tej pyskówki Champion miał zaledwie 17 lat, co stawiało zaangażowanie koszykarza w jeszcze gorszym świetle. Ale Durant czuje ukłucie niezależnie od tego, kto wbija mu szpilę. Złośliwości dobiegają go codziennie z każdej strony, a on nie potrafi ich po prostu zagłuszyć, zareagować na nie z pokorą. Zwłaszcza w dobie mediów społecznościowych, w której anonimowość zachęca do zuchwałości, Durant nie umie się zdobyć na dobre uczynki, które stłumiłyby pragnienie krwi u internetowych prześmiewców.
Jego adaptacja do statusu gwiazdy polega na sprzeciwianiu się roszczeniom. Postanowił po prostu być sobą, zedrzeć maskę i pokazać naturalne oblicze Kevina Duranta. Cechy, które wszyscy pokochali. I te, których ludzie nie mogą znieść. Cechy, które inspirują. A także te, które irytują.
Być może najciekawsze jest to, że różnorodność emocji, które odczuwa Durant, i sposób, w jaki nimi kieruje, doprowadziły do jednej stałej w jego życiu. Ostatecznie pozostało mu tylko jedno schronienie, do którego może uciec przed zżerającą go coraz większą sławą, jeden argument, którym może odpowiedzieć wszystkim krytykantom i trollom, jedna nagroda, którą może rozdać wszystkim kibicom wspierającym go przez całą tę wspinaczkę na szczyt. To dominacja na parkiecie.
2Pac przelewał całą swoją duszę i serce na taśmę, w ten sposób radził sobie z natłokiem emocji i pasji poprzez muzykę, a Durant dokonuje tego samego na boisku. Wszystko, co ma, ofiarowuje koszykówce. To ona jest dla niego świętością. Nie pieniądze, nie sława, nawet nie osobowość. Właśnie koszykówka.
To dlatego decyzja o dołączeniu do Warriors wyniosła grę Duranta na nowy poziom. Nie da się ukryć, że występy u boku trzech innych All-Starów zmaksymalizowały jego potencjał. Były zawodnik Thunder zaczął się w tym składzie cieszyć przestrzenią, której nigdy w swojej karierze nie miał. Dzięki połączeniu wszystkich zdolności kolegów z Warriors w ataku mógł korzystać z wielu rozwiązań. Towarzyszyła mu grupa weteranów, którzy byli jednocześnie inteligentni i mieli znakomite warunki fizyczne.
Nawet jeśli po przenosinach do Warriors Durant miał na swojej drodze mniej przeszkód, ciążąca na nim presja nie zmalała ani trochę. Po raz pierwszy w życiu nie mógł sobie pozwolić na porażkę. Nie wystarczało już być naprawdę dobrym – musiał być wielki. A to wymagało koszykarskiego rozwoju. Gotowości dostosowania się do nowych warunków. I Durant to wszystko osiągnął.
Wykorzystał moment, w którym najwyższy szczebel hierarchii NBA stanął przed nim otworem – i wskoczył na niego z impetem. Z niezwykłego strzelca przeistoczył się w niezwykłego zawodnika. Z koszykarza, którego nie sposób zatrzymać, rozwinął się w koszykarza, którego nie dało się pokonać. Po przejściu do Warriors spędzał na parkiecie średnio najmniej minut w karierze, więc jego statystyki nie biły po oczach tak jak w czasach gry w Thunder. Ale w trakcie pierwszych dwóch sezonów w Golden State ustanowił osobiste rekordy w celności rzutów z gry, wskaźnikach zbiórek, blokach, celności rzutów za trzy w trakcie play-offów oraz liczbie punktów zdobytych na sto posiadań swojej drużyny w play-offach. Zaczęto zwracać większą uwagę na jego zdolności defensywne, a niektórzy rozważali nawet – po raz pierwszy w karierze Duranta – jego kandydaturę w głosowaniu na Obrońcę Roku.
Najbardziej zauważalna ewolucja nastąpiła jednak w play-offach, w których Durant zdawał się wchodzić na zupełnie nowy poziom. Nigdy nie przypominał bardziej najlepszego zawodnika globu niż podczas mistrzowskich kampanii Golden State w 2017 i 2018 roku. Otaczała go aura spełniającego się przeznaczenia, cudownego koszykarskiego młodzieńca, który wreszcie zostaje pasowany na rycerza. Warriors z tamtych sezonów są zapewne jednym z najwybitniejszych zespołów, jakie widziała ta liga. W play-offach zaś, zwłaszcza w samych finałach, pod największą presją i przeciwko najważniejszym rywalom, Durant wyraźnie wybijał się ponad resztę zawodników. Podczas długiego sezonu regularnego istniało powszechne przekonanie – nieobce nawet jego nowym kolegom – że to Warriors wznoszą Duranta na wyżyny. Dołączył przecież do drużyny, która w poprzednich rozgrywkach wygrała rekordowe 73 mecze i dwa celne rzuty przeciwników dzieliły ją od zdobycia drugiego z rzędu mistrzostwa.
W kluczowych momentach nikt chyba nie miał wątpliwości, że to Durant niósł na swoich barkach resztę Warriors. Pokazał, że kiedy jest w gazie, kiedy osiąga największą koncentrację i w pełni wykorzystuje swój talent, zasługuje na to, by zaliczyć go do największych koszykarzy wszech czasów.
Teraz Durant może już poprzeć te głosy konkretnymi argumentami. Zawodnik, którego wcześniej definiowały tytuły najlepszego strzelca sezonu oraz nagroda MVP sezonu 2013/14, posiada obecnie dorobek, który potwierdza jego wielkość: dwie statuetki MVP Finałów i dwa mistrzowskie pierścienie. Wpisanie swojego nazwiska w poczet legend tej dyscypliny zajęło mu trochę czasu, ale chudy dzieciak z Maryland – Durant, nie 2Pac, który mieszkał w Baltimore przez dwa lata nauki w liceum – o niełatwym życiu i czułym sercu wreszcie dotarł do miejsca, gdzie od zawsze wiodło go przeznaczenie. Wymagało to od niego siły przetrwania i ciągłego rozwoju. Godnej podziwu dyscypliny i etyki pracy, która dorównywała talentowi. Wymagało wszystkiego, czym był i czym musiał się stać – a stał się różą, która wyrosła z betonu.
Len Bias należał do hrabstwa Prince George w każdym calu. Pochodził z Landover w stanie Maryland i nauczył się grać w koszykówkę w tamtejszym Columbia Park Recreation Center. To było jego miasto – zanim sprowadzili się tam Washington Redskins, którzy zaczęli występować na obiekcie znanym teraz jako FedExField.
Bias był gwiazdą liceum Northwestern w Hyattsville, a potem grał w koszykówkę na University of Maryland, w oddalonym o zaledwie milę College Park. Kiedy chciał uciec przed presją występów w konferencji Atlantic Coast, szedł do Northwestern na piechotę, by potrenować na starych śmieciach albo zobaczyć się ze szkolnym trenerem, Robertem Wagnerem. Dzieciaki znały go z tego, że zachęcał je do kontynuowania nauki. Chłopcy z ulicznych boisk też go kojarzyli, bo lubił rzucać do kosza na odkrytych obiektach przyległych do Columbia Park. Wszyscy znali go pod ksywką Frosty*.
Kiedy więc w 1986 roku Boston Celtics wybrali Biasa w drafcie, zwycięstwo odniosło całe hrabstwo – zwłaszcza jego biedniejsze okolice, gdzie sukcesy zdarzały się rzadko. Dzięki niemu miejsce, które już wcześniej było kuźnią koszykarskich talentów, ogarnęło prawdziwe szaleństwo na punkcie tego sportu. Z okolic Waszyngtonu wywodziło się sporo legend parkietu, chociażby Dave Bing, Elgin Baylor i Adrian Dantley. Hrabstwo PG było szczególnie dumne z wybitnych zawodników, którzy rozwinęli się właśnie na lokalnej koszykarskiej scenie, chociaż w nieunikniony sposób wchłaniała ją sąsiadująca metropolia. Liceum DeMatha, które prowadzi jeden z najbardziej cenionych programów koszykarskich w całym kraju, także znajduje się w Hyattsville, jakieś trzy kilometry na południe od szkoły Northwestern. Przez te okolice przewinęło się wiele prawdziwych talentów, ale żaden nie był tak okrzyczany jak Bias, którego obwołano następną wielką gwiazdą NBA.
W lidze rządzili wówczas tacy koszykarze, jak Magic Johnson, Larry Bird i Isiah Thomas. Michael Jordan właśnie ukończył drugi sezon w karierze. Chociaż opuścił 64 mecze z powodu złamanej stopy, nikt nie miał wątpliwości, że jest wschodzącą megagwiazdą – zwłaszcza kiedy w play-offach zdobył 49 i 63 punkty w dwóch kolejnych meczach serii z Bostonem. Po Biasie oczekiwano, że wraz z Jordanem będzie symbolem nowej ery NBA – chłopak, który pod każdym względem był wychowankiem hrabstwa PG.
Dla tych dotkniętych biedą dzielnic Prince George, które spisywano na straty, Bias był powodem do dumy. Inspirował dzieciaki, które wychowywały się na tych samych ulicach co on. Udowadniał całemu pokoleniu, że przyszłość nie jest pozbawiona nadziei. Od czasów Sugar Raya Leonarda, legendy boksu, która dorastała w Palmer Park, hrabstwo PG nie miało lokalnej gwiazdy, która błyszczałaby tak bardzo, jak spodziewano się tego po Biasie. Kiedy więc zmarł po przedawkowaniu kokainy – 19 czerwca 1986 roku, dwa dni po tym, jak wybrano go z drugim numerem w drafcie NBA – był to brutalny cios dla całego regionu. Chodziło o chłopaka, który miał nieść sztandar swojego hrabstwa przez całe Stany. Miał występować w Meczach Gwiazd, zdobyć nagrodę MVP, zostać mistrzem NBA – a jego ludzie mieli mu w tej podróży wiernie towarzyszyć. Wszystko to zostało im odebrane jednego wieczoru w akademiku w Washington Hall na uczelni Maryland.
– Nie rozumiem, jak mogliśmy stracić kogoś takiego, kogoś tak dla nas ważnego – powiedział w wywiadzie dla „Washington Post” Wharton Lee Madkins, ówczesny dyrektor Columbia Park Recreation Center i jeden z pierwszych trenerów Biasa.
Brian Tribble, przyjaciel Biasa, który był z nim w chwili jego śmierci, został oskarżony o dostarczenie mu kokainy i usłyszał zarzuty posiadania i rozprowadzania narkotyków. Rozpoczął się proces i towarzyszący mu cyrk medialny, za sprawą którego nazwisko Biasa nie schodziło z pierwszych stron gazet i ust dziennikarzy. W sprawę zaangażowali się politycy, którzy podnosili stawkę swoimi popisami retorycznymi. Przez rok żałoba mieszkańców hrabstwa PG odbywała się w tle ogólnokrajowego spektaklu sądowego. Upadły bohater, po którym wszyscy spodziewali się przejścia do legendy, skończył jako postać, którą publiczna debata na temat przestępczości narkotykowej potraktowała jako przestrogę.
W czerwcu 1987 roku Tribble’a oczyszczono z wszystkich zarzutów. Ale Bias wciąż był w centrum zainteresowania opinii publicznej. W listopadzie 1988 roku Kongres uchwalił ustawę antynarkotykową. Było to rozszerzenie przepisów, które weszły w życie w październiku 1986 roku w ramach tzw. Wojny z Narkotykami, która wprowadziła obowiązkowe kary minimalne za przestępstwa narkotykowe. Gdy Bias zmarł, szybko rozprzestrzeniły się plotki, że jego śmierć była spowodowana paleniem cracku – epidemia tej formy zażywania kokainy w biednych dzielnicach, takich jak te z hrabstwa PG, była głównym celem Wojny z Narkotykami. To crack w dużej mierze obwiniano za szerzącą się tam przestępczość i przemoc.
Nie minęło wiele czasu, gdy okazało się, że Bias przedawkował kokainę wciąganą do nosa w formie proszku, a więc droższą postać narkotyku, którą zażywali głównie zamożniejsi ludzie. Początkowe plotki zdążyły jednak podsycić medialny pożar wokół cracku i powszechne poczucie, że należy zwiększyć nad nim kontrolę. W samym środku wyborów prezydenckich w 1988 roku crack znalazł się w centrum uwagi. Jedna z poprawek nowej ustawy antynarkotykowej sprawiała, że samo posiadanie cracku – substancji już wcześniej najsurowiej ściganej przez prawo – wiązało się z minimalną karą nawet przy pierwszym wykroczeniu. Przepisy te ochrzczono mianem prawa Lena Biasa. Dwa lata po tym, jak jego śmierć złamała serca mieszkańcom hrabstwa PG, wielki koszykarski talent wciąż znajdował się w samym środku politycznej wojny. Co gorsza, używano go jako przykładu tego, co było nie w porządku ze społecznością, z której się wywodził.
W czasie głębokiej żałoby po Biasie na świat przyjdzie ktoś, kto dowiedzie wytrwałości hrabstwa PG. Zanim gwiazda Biasa zgaśnie na dobre, na horyzoncie pojawi się kolejna. Tak jak Bias, będzie to nieodrodny syn swojej społeczności, ukształtowany przez jej kulturę i środowisko. Codzienne zmagania sąsiadów zakorzenią w nim twardość. Otaczający go ludzie będą dodawać mu otuchy. Będą w stanie do niego dotrzeć, poznać go.
Niczym Bias chłopak osiągnie nieprawdopodobne wyżyny, a jego wyjątkowe zdolności będą wprawiać ludzi w osłupienie. Hrabstwo PG doczeka się w końcu koszykarskiej ikony, swojej własnej gwiazdy, która podniesie poprzeczkę tego, co możliwe. Która będzie hipnotyzować. I uczyni coś, czego Bias nie był w stanie – zdobędzie sławę, która pozwoli dzieciakom marzyć o nieosiągalnym.
Podobnie jak Bias, nie będzie doskonały. Ale nie umniejszy to roli, jaką odegra dla swoich rodzinnych stron, przeciwnie – dzięki temu stanie się bardziej namacalny. Tak jak niektóre okolice hrabstwa PG, okaże się nieokrzesanym, może nawet szorstkim, ale w głębi duszy dobrym i wartościowym człowiekiem. Jego słabostki uczynią go bardziej realnym, bardziej ludzkim, co wiele znaczy dla tych, którzy od tylu lat są wciąż odczłowieczani.
Rzadko się zdarza, by dwie globalne supergwiazdy wywodziły się z tych samych okolic. Skoro po Biasie spodziewano się wejścia na sam szczyt, który miał być jego przeznaczeniem, trudno było oczekiwać czegoś podobnego po innym chłopaku z tych stron. Spadające gwiazdy rzadko pojawiają się tak blisko siebie. Ale społeczność hrabstwa PG spotkało to wyróżnienie.
29 września 1988 roku urodził się tam Kevin Wayne Durant.
***
Zanim stał się ciężarem dla tak wielu obrońców na koszykarskim parkiecie, był ciężarem dla swojej matki: 5,7 kilograma, przeszło 57 centymetrów. Pierwszego syna, Anthony’ego Duranta, urodziła dwa i pół roku wcześniej, sześć miesięcy przed śmiercią Biasa. Kevin był jej drugim dzieckiem.
– Pamiętam to jak dzisiaj. I na dodatek urodziłam go bez cesarki – opowiadała Wanda Durant w filmie dokumentalnym Still KD. Zamknęła oczy i pokręciła głową. Samo wspomnienie tego porodu wywoływało ciarki. – Uffff.
Chłopcy otrzymali nazwisko swojego pradziadka, Troya Duranta, po którym Wanda odziedziczyła nazwisko panieńskie, a jej starszy syn, Anthony, drugie imię. Kevin nosi drugie imię po biologicznym ojcu, Waynie Pratcie.
Kiedy kadencja Ronalda Reagana zbliżała się ku końcowi, 21-letnia Wanda i 22-letni Wayne z dwoma małymi synkami właśnie zakładali rodzinę w cieniu Białego Domu.
Hrabstwo Prince George, zlokalizowane na przedmieściach Waszyngtonu, przeżywało wówczas ciekawy okres. W rzeczywistości następowało tam zderzenie dwóch światów. Było to drugie pod względem wielkości hrabstwo w stanie Maryland. W latach 70. zaczęli tam migrować czarni, spośród których wielu otrzymało rządowe posady w Dystrykcie Kolumbii. Zjawisko określane mianem blockbustingu – działalność agentów nieruchomości wykorzystujących lęk białych właścicieli przed osiedlaniem się w sąsiedztwie innych ras do szybkiej sprzedaży posiadłości przedstawicielom tych ras – doprowadziło do powstania licznych nowych dzielnic. Czarni, którzy przeprowadzali się do hrabstwa PG, byli zamożni i wykształceni. Między 1970 a 1990 rokiem średni roczny dochód gospodarstwa domowego przekroczył tam 30 tysięcy dolarów. W 2014 roku portal internetowy Atlanta Black Star wymienił pięć dzielnic z Prince George wśród najbogatszych czarnych społeczności w całych Stanach Zjednoczonych.
Ale w latach 80., podobnie jak w wielu innych dzielnicach całego kraju, rosnąca popularność cracku pozbawiła niektóre okolice dawnej niewinności i dobrobytu. Wskaźniki przestępczości wystrzeliły w górę, a malownicze niegdyś osiedla błyskawicznie pogrążały się w coraz większej biedzie będącej główną przyczyną łamania prawa i szerzącej się przemocy. Do szczególnie spustoszonych tym zjawiskiem części hrabstwa należało Seat Pleasant. W Prince George wciąż istniało sporo zamożnych okolic, ale w jego skład zaczęły też wchodzić dzielnice położone „po złej stronie torów”**.
– Rolę torów odgrywała w tym przypadku autostrada międzystanowa Beltway otaczająca Waszyngton i jego najbliższe przedmieścia – wyjaśniał Jimmy Halsell, pracujący dla Redskins specjalista od pułapu wynagrodzeń w NFL, który dorastał w Clinton w hrabstwie PG, niedaleko bazy lotniczej Andrews. – Położone poza obrębem Beltway, podzielone na parcele dzielnice, takie jak Fort Washington, Upper Marlboro, Bowie czy Mitchellville, decydowały o tym, że PG było w swoim czasie najzamożniejszym, zamieszkanym głównie przez czarnych hrabstwem w kraju. Wewnątrz Beltway natomiast, w dzielnicach typu Seat Pleasant, Fairmount Heights czy District Heights, czarni zmagali się z tymi samymi problemami ekonomicznymi i kryminalnymi co ich sąsiedzi z Dystryktu Kolumbii. Wystarczyło przejechać którykolwiek pięciomilowy odcinek Prince George, by poznać całe socjoekonomiczne spektrum czarnej społeczności. Od odnoszących sukcesy zawodowe bogatych do pozbawionych praw wyborczych i narażonych na przemoc biednych. Wszystkich tych zjawisk można było doświadczyć w PG niemal jednocześnie.
Policyjne statystyki wykazują, że w latach 1984–2004 w hrabstwie PG wzrost przestępczości wyniósł 62,8%. W 1985 roku popełniono tam 43 morderstwa. W 1989 roku było ich już 120, a w 1991 – 134. Niektóre okolice wciąż pozostawały ostoją zamożnej klasy średniej: rodziny, dzieci, stabilne posady i domy na własność. Inne natomiast były biedne, pełne narkomanii i rozbitych rodzin. W odróżnieniu od wielu amerykańskich slumsów hrabstwo PG nie było kompilacją znędzniałych wieżowców. Stały tam domki jednorodzinne i bliźniaki zamieszkiwane przez ciężko pracujących ludzi, którzy usiłowali zapewnić swoim bliskim dobre życie, ale ich codzienność była pełna cierpienia.
Crack był poważnym problemem całej waszyngtońskiej metropolii. W 1988 roku liczba morderstw w stolicy kraju wzrosła do 369, z czego 60% miało związek z narkotykami. Potem nastąpiły dalsze skoki – do 434 zabójstw w 1989 i 483 w 1990 roku. Nawet burmistrz miasta został aresztowany za posiadanie. Marion Barry był działaczem na rzecz praw obywatelskich, który przeniósł się do wielkiej polityki. W 1984 roku wygłosił mowę wspierającą kandydaturę Jessego Jacksona na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Ale już cztery lata później został przyłapany w hotelu sieci Ramada Inn, gdy kupował działkę cracku od swojego dawnego pracownika, Charlesa Lewisa. W 1989 roku w ramach prowokacji FBI i policji metropolitalnej, we współpracy z Lewisem, udało się zarejestrować film, na którym burmistrz Waszyngtonu pali crack w hotelu Vista. Przez uzależnienie od tego narkotyku Barry, który rządził Dystryktem Kolumbii przez kolejne trzy kadencje, musiał odsiedzieć sześć miesięcy w więzieniu federalnym.
Mniej więcej w tym samym czasie okazało się, po której stronie torów będzie egzystować sam Durant. Trafi tam, gdzie ludziom żyło się ciężko. Kiedy skończył rok, jego ojciec odszedł od rodziny. Wayne Pratt skazał Wandę na los samotnej matki z dwoma małymi synkami. Nie odszedł daleko – wciąż pozostawał w pobliżu, pracował w Waszyngtonie, obracał się w tych samych kręgach znajomych w hrabstwie PG. Po prostu uznał, że nie chce być głową tej konkretnej rodziny, czym zmusił Wandę do przejęcia tej roli.
– Czułem, że jestem niedojrzały, samolubny, byłem młody – powiedział Pratt w wywiadzie udzielonym „Washington Post”w 2012 roku. – Nie wiedziałem, w co się pakuję.
Wanda zrobiła więc to, co wcześniej uczyniło tak wiele czarnych kobiet: sprawiła, że wszystko się udało. I podobnie jak wiele czarnych kobiet przed nią, zdecydowała się na jeszcze jedną rzecz: skorzystała ze wsparcia swojej własnej matki.
Barbara Davis – jedno z szesnaściorga dzieci Troya i Esther Durantów, którzy przenieśli się w okolice Dystryktu Kolumbii z Sumter w południowej Kalifornii – była tratwą ratunkową, której potrzebowała Wanda. Jej dom, schowany w ślepym zaułku Quire Avenue, na nieokreślonym, ograniczonym czterema przecznicami kawałku Capitol Heights, stał się centrum życia Kevina. Stał na wzgórzu i tylko górna jego połowa była widoczna z wejścia na Quire. Na przednią werandę, pokrytą dywanem przypominającym małe pole golfowe, nie prowadziły żadne schody, bo znajdowała się na poziomie ulicy. Na ganku zawsze było miejsce do siedzenia – bujany fotel, wytarta kanapa – a na środku podwórka, wbite niczym wielki kołek w ziemię, stało największe drzewo w okolicy, źródło niezmiennego cienia.
Upływ lat i zmienna pogoda odarły jednorodzinny budynek z niegdysiejszego blasku. Winylowy siding w kolorze bananowym nie błyszczał już tak jak kiedyś w zestawieniu z brązowymi ramami okien. Białe drzwi z siatką, rynny i ozdobne wsporniki podtrzymujące dach ganku były zabarwione brudem życia. Ale we wszystkich tych bruzdach krył się charakter. Dusza, której niewielkiemu domowi przydały rodzinne kłótnie i niedzielne obiady, świętowanie i żałoba. To była rodzinna siedziba, w której wujkowie, ciotki, bliscy i przyjaciele mogli się zatrzymać, gdy chcieli stanąć na nogi. Gdzie kuzyni mieli okazję do wspólnej zabawy. Gdzie przeprowadzono wiele trudnych rozmów i wylano wiele łez. Gdzie dzieciaki uczyły się ciętego języka, podsłuchując przekomarzanki i riposty dorosłych. Gdzie psychiczne rany opatrywano żarliwymi modlitwami. Durant lubił zbiegać ze wzniesienia wzdłuż bocznej ściany domu, gdzie opadająca trawa odsłaniała miętową cegłę tworzącą podstawę budynku.
Ta skromna posiadłość ukształtowała Duranta bardziej niż cokolwiek innego. Była siedzibą jego rodziny ze strony matki. Jej wygody ogrzewały jego duszę. Jej ubóstwo rozbudzało jego marzenia. Mieszkała tam również siostra jego babki, Pearl. Zanim jednak sam Kevin wszystko to sobie uświadomił, jego matka znalazła tam dla niego schronienie, próbując wyjść na prostą.
Wanda znalazła pracę na poczcie, około dziesięciu minut drogi na południe od Suitland Federal Center. Zaczynała od ładowania paczek z listami do ciężarówek, robiąc, co tylko było w jej mocy, by zapewnić sobie i synom własne miejsce na ziemi. Kiedy szła do pracy, obowiązki rodzicielskie przejmowała Barbara, która odbierała chłopców ze szkoły i przyrządzała im kanapki z masłem orzechowym i dżemem. Durant spędzał też dużo czasu z ciocią Pearl, z którą oglądał kreskówki i filmy. Niekiedy to ona przygotowywała mu lunch i pomagała przy pracy domowej.
Lata kształtowania się osobowości Duranta upłynęły pod opieką tych trzech kobiet: matki, babki, ciotecznej babki. Trzy wyjątkowe rodzaje miłości. Bezwarunkowa mamy, rozpieszczająca babci, towarzysząca cioci. To dlatego wytatuował sobie imię „Wanda” na lewej piersi, blisko serca, a „Barbara” na prawej. Cioci Pearl dedykuje zaś co roku parę sygnowanych przez siebie butów, często z florystycznym motywem nawiązującym do wzoru na sukience, którą nosiła po domu.
Wreszcie Wanda zdobyła pieniądze na własne mieszkanie. Pierwsze, do którego się wprowadzili, nie miało mebli ani łóżek. Mimo wszystko tworzyli radosną trzyosobową rodzinę. Durant przywoływał później obraz ich trójki przytulającej się na podłodze jako jedno ze swoich ukochanych wspomnień. Czuli, że im się udało. Choć jeszcze nie do końca. Przez dłuższy czas tułali się po różnych miejscach w całym hrabstwie PG. Nierzadko pieniędzy nie wystarczało na jedzenie dla całej trójki i Wanda chodziła spać głodna.
Durant i jego brat byli młodziutkimi chłopcami, więc chcieli się bawić. Wanda czuła, że powinni obracać się w towarzystwie mężczyzn. Musiała zająć im jakoś czas po lekcjach, więc zapisała ich do Boys & Girls Club w Capitol Heights. W wieku siedmiu lat Durant był tam najwyższym dzieckiem. Z początku grał w futbol, a kiedy skończył się sezon, przerzucił się na koszykówkę.
Podczas sezonu koszykarskiego babcia jednego z kolegów Duranta doradziła, że powinien zapisać się na zajęcia do człowieka o nazwisku Taras Brown. Wszyscy nazywali go Stink. Prowadził PG Jaguars, należącą do organizacji AAU*** drużynę, która trenowała w hali Seat Pleasant Activity Center. Wanda kojarzyła to miejsce – znajdowało się niedaleko domu jej matki. Pewnego razu zabrała chłopców do fryzjera i przechodząc obok hali, postanowiła, że zapisze ich na zajęcia.
Durant miał osiem lat, kiedy po raz pierwszy przekroczył próg Center. Później porównał to uczucie z wejściem do wesołego miasteczka. Wszędzie biegające dookoła dzieciaki, odbijające się od ścian odgłosy zabawy. Tupot stóp. Piskliwe wrzaski. Jego rówieśnicy mogli tu być sobą. To wtedy poznał Charlesa Craiga.
Znany jako Big Chucky albo po prostu Chucky prowadził wraz ze Stinkiem drużynę koszykarską. Został pierwszym trenerem Duranta i jego mentorem. W rzeczywistości okazał się jednak prawdziwą deską ratunkową. Dawał Kevinowi i Tony’emu pieniądze na przekąski. Pakował ich do swojego vana i zawoził do kina razem z innymi dzieciakami. Zabierał ich nawet do domu własnej mamy na domowe posiłki. Craig zawsze pilnował, by młodzież wróciła bezpiecznie do rodzin. Jak większość dzieciaków młody Durant nie zdawał sobie w pełni sprawy, jak wielką pomoc otrzymuje od ludzi takich jak Craig.
Z perspektywy czasu dojrzały człowiek uczy się doceniać ciężkie czasy. Ale chłopak, który nie wszedł jeszcze w wiek dojrzewania, odczuwa przede wszystkim brak równowagi w otaczającym go świecie. Durant szybko się zorientował, że nie zazna spokoju, który płynie ze stabilnego, przewidywalnego życia i domu, w którym matka i ojciec wspólnie dbają o dobro rodziny.
***
– Tak często się przeprowadzaliśmy, kiedy dorastałem – powiedział Durant w słynnej mowie z okazji przyznania nagrody MVP. – Czułem się, jakbym był zamknięty w pudełku. Czułem, że nie ma od tego ucieczki.
Nawet dom jego babci symbolizował brak stabilności. Za każdym razem, gdy tam pomieszkiwał, oznaczało to, że życie nie toczy się zgodnie z planem. Kiedy tam nie mieszkał, dom był przystankiem w podróży, dokądkolwiek ta prowadziła, zawsze dostępną fortecą. Niezależnie od tego, ile miłości i prawdziwego życia w niej zaznał, wciąż przypominała mu, jak bardzo tęskni za stałym schronieniem i prawdziwą rodziną. W końcu nawet w domu babci spotkało go cierpienie.
Kiedy Durant miał 11 lat, zmarła jego ciocia Pearl. Jak zostało to opowiedziane w filmie dokumentalnym ESPN, na Quire Avenue towarzyszyła jej wówczas cała rodzina. Nagle kobieta zaczęła krztusić się krwią. Dla Kevina musiał to być przerażający widok, ale dla dorosłych nie było to szokiem, ponieważ Pearl przebywała pod opieką hospicyjną. Jej organizm pustoszył rak piersi, ale nie chciała spędzić ostatnich swoich dni w szpitalu. Pragnęła być w domu.
– Nie chciała odejść z tego świata w żadnym innym miejscu – opowiadał starszy brat Duranta na łamach „Oklahoman”. – Chciała umrzeć właśnie tam, bo z tym domem wiązały się wszystkie nasze wspomnienia. To tam wszystko się zaczęło. Tam dorastaliśmy z Kevinem. W tym domu przyswoiliśmy sobie wiele wartości, więc był dla nas bardzo ważny.
Kiedy Pearl zmarła, jej ciało obmyto i pozostawiono w domu aż do przyjazdu koronera. Durant położył się obok. Leżał ze swoją ciocią w jednym łóżku. Wiedział, że odeszła, ale nie potrafił sobie tego w pełni uświadomić. Było to równie surrealistyczne co smutne. Wiedział, że zapukała do nich śmierć, podobnie jak wcześniej pojawiła się u drzwi kilku innych domów w sąsiedztwie. Kevin słyszał już opowieści o przerwanym nagle życiu. Ale co miał począć teraz, kiedy śmierć dotknęła jego rodzinę, zawisła nad domem, który traktował jak bezpieczną przystań? Wyobraźcie sobie, jakie myśli krążyły po głowie 11-latka, kiedy przytulał do siebie pozbawione oddechu ciało swojej ciotecznej babci. Zanim na dobre zaczął dojrzewać, w jego życiu były już dwie ogromne pustki do wypełnienia: po Waynie i cioci Pearl.
To tłumaczy, dlaczego Durant spędzał tak dużo czasu w Center. Po szkole wpadał do domu babci, a potem szedł na piechotę do Seat Pleasant. Przechodził przez Faye Street i ruszał wzdłuż Sultan Avenue, a potem skrótem przez parking przy stacji metra Capitol Heights. Przechodził przez East Capitol Street, by dostać się do Southern Avenue, szedł ulicą równoległą do granicy między Dystryktem Kolumbii a stanem Maryland. Mijał boisko baseballowe Watts Branch, obecnie siedzibę wartego 14 milionów dolarów Marvin Gaye Recreation Center, i wchodził na terytorium Waszyngtonu, skręcając w lewo w Sześćdziesiątą Trzecią Ulicę. Potem wracał do Marylandu, kierując się w prawo na MLK, skąd miał dwie przecznice do wylotu Addison Road, gdzie na rogu, nieco poniżej poziomu ulicy, mieściło się Seat Pleasant Activity Center.
W weekendy i w trakcie wakacji Durant spędzał tam więcej czasu niż pracownicy. Halę otwierano o 10.00 i zamykano na przerwę o 17.00. Później, o 19.00, rozpoczynały się godziny wieczorne, czyli najwartościowszy czas dla Kevina, który lubił śledzić rozgrywki nocnych lig koszykarskich i spontaniczne gierki na zaawansowanym poziomie. Nie chciało mu się jednak wracać do domu babci podczas dwugodzinnego okienka, więc znalazł sobie kryjówkę za zasłoną na końcu hali i rozkładał się na czymś, co miało zapewne służyć za matę do jogi. Przesypiał dwie godziny przerwy, a jeśli nie mógł zasnąć, po prostu leżał tam i rozmyślał. Spędzał w Center właściwie każdy dzień. Grał. Trenował. Uciekał.
Wtedy nie zdawał sobie z tego sprawy, ale kładł już podwaliny pod karierę, która kiedyś doprowadzi go do Galerii Sław. W towarzystwie dwójki innych chłopców, Charliego Bella i Devonte Younga, stawał się prawdziwym maniakiem koszykówki. Biegał wzdłuż i wszerz boiska, jak gdyby ścigany przez problemy czekające na zewnątrz. Wykonywał rzut za rzutem i zakochiwał się w widoku piłki przechodzącej przez obręcz, uzależniał się od odgłosu poruszanej przez nią siatki. Każdy celny rzut wywoływał dreszcz emocji, poczucie triumfu. Używał ich niczym pustaków, z których budował twierdzę odgradzającą go od świata.
Na evencie zorganizowanym przez firmę Nike w 2013 roku jego mama opowiedziała historię o tym, jak bawił się zestawem samochodzików Hot Wheels. Sięgał po te zabawki codziennie, ale nie używał ich w zwyczajny sposób. Nie siedział na podłodze i nie jeździł nimi, mrucząc „wrum-wrum” jak pozostali chłopcy. Wanda nie potrafiła odgadnąć, jaki jest sens jego zabawy, więc go o to zapytała. I usłyszała odpowiedź: jej syn rozgrywał samochodzikami mecz koszykówki.
Koszykówka zapewniła mu przyjaciół i określony cel. Dzięki niej znalazł też wspólny język z ojcem, kiedy ten zdecydował się wrócić do jego życia.
Durant pamięta ze swojego dzieciństwa pewną historię, która stanowi dobrą ilustrację wpływu, jaki na psychikę dziecka wywiera nieobecność ojca. W wywiadzie udzielonym w 2015 roku magazynowi „GQ”opowiedział, jak któregoś wieczoru wracał samochodem do domu. Za kierownicą siedziała Wanda. Kevin patrzył bezwiednie przez szybę na oświetlane przez latarnie otoczenie. W pewnym momencie spojrzał na samochód stojący obok nich na światłach i zobaczył w nim swojego ojca z przyjaciółmi. Jego tata zauważył go, ale nie zareagował. Kevin pokazał mamie mężczyznę, którego twarz przypominała jego własną, ale Wanda nie zamierzała na ten temat rozmawiać. Jej syn został porzucony przez tatę, zanim zdołał zrozumieć, że go w ogóle ma. Teraz doskonale zdawał sobie sprawę, kim jest jego ojciec, ale ten nie przyznawał się do niego na ulicy.
Pratt twierdził, że jego synowie zawsze chcieli go w swoim życiu i to pragnienie skłoniło go do powrotu. Ale pojednanie nie było łatwe. Jakiś czas po tym przypadkowym spotkaniu na ulicy Wayne zaczął przychodzić na szkolne mecze Kevina i te rozgrywane w AAU; uczynił to swoim stałym zwyczajem. Prosty wniosek był taki, że Pratt wrócił, ponieważ wiedział, że Durant jest wielkim koszykarskim talentem. Musiał słyszeć o tym, że na parkiecie jego syn zaczyna wyglądać jak przyszła gwiazda, poza tym już wtedy był wyższy niż wszyscy pozostali uczniowie na poziomie gimnazjum. W rzeczywistości był tak wysoki, że trenerzy musieli nosić przy sobie jego akt urodzenia, bo rodzice rywali byli przekonani, że jest starszy. Tak naprawdę oczekiwania związane z występami w NBA przylgnęły do Duranta dopiero w liceum. Powrót Wayne’a poprzedzał więc moment, w którym ludzie na dobre zdali sobie sprawę z cudownych zdolności syna.
– Nie wiedziałem, czy zagram w NBA – powiedział Durant w filmie dokumentalnym na swój temat. – Nie byłem tego pewien, chociaż praktycznie od dziewiątego roku życia nie myślałem o niczym innym. Miałem w sobie wystarczającą pokorę, by rozumieć, że to się może nie wydarzyć, a jednocześnie byłem na tyle arogancki, by mówić sobie: „Muszę się tam dostać, nie może być inaczej”.
Tak czy inaczej Wayne Pratt miał przed sobą długą drogę, jeśli chciał ponownie zagościć w życiu synów, których zostawił w 1989 roku. Po tym jak odszedł od Wandy, urodziło mu się ponadto dwoje innych dzieci, Rayvonne i Breana. Był więc teraz ojcem czworga dzieci, pracującym jako ochroniarz w MedStar Health.
Istotne pytanie brzmiało: dlaczego Durant miał mu pozwolić na powrót? Nie byłoby nic dziwnego, gdyby zranione uczucia i młodzieńcza stanowczość wzniosły wokół jego serca stalowy mur. Wielu chłopców w jego sytuacji zerwało kontakty z biologicznymi ojcami. Gniew i samotność płynąca z porzucenia pozostawiają rany, które nie zawsze mogą się zagoić. Ale reakcja Duranta wiele mówi o nim samym. Był chłopcem, który przedkładał serdeczność nad nienawiść. Pragnienie miłości, zaspokojenia tęsknoty, której nie mógł ukoić, stłumiło wszelką złość, jaką odczuwał wobec ojca. Miał szansę odnowić więź ze swoim ojcem i chciał ją wykorzystać.
– Kevin to kochający, hojny, serdeczny człowiek – powiedziała Wanda w filmie dokumentalnym o synu. – To osoba, która wierzy, że każdy jest z natury dobry. Właśnie taki jak on sam.
Durant nie zdał jeszcze nawet do liceum, a już doświadczył w swoim życiu wiele bólu. Szansa przywrócenia do tego życia ojca musiała być dla niego wielkim wydarzeniem. Wkrótce zasmakował ojcowsko-synowskiej więzi. Jego tata zaczął odbierać go ze szkoły. Wayne leniuchował ze swoimi chłopcami, grał z nimi w gry wideo. Przed powrotem do domu zabierał ich na jedzenie, zdobywał ich uczucie wspólnie spędzonym, cennym czasem i smacznymi przekąskami. Durant nie miał wielu przyjaciół. Ale przez jakieś półtora roku mógł się cieszyć, że ma fajnego tatę.
***
Ale nagle to wszystko się skończyło. Wayne znów zniknął.
– To naprawdę mnie zraniło – powiedział Durant na łamach „GQ”. – To był pierwszy raz, kiedy coś mnie aż tak dotknęło. Byłem przyzwyczajony do tego, żeby wszystko w sobie dusić i po jednym dniu to znikało. Ale teraz myślałem: „Cholera, więc nie będziemy już grać ze sobą w gry wideo? Nie będziemy razem śmiać się z żartów? Nie będziemy się siłować?”. Codziennie siłowaliśmy się w salonie i robiliśmy inne tego typu rzeczy. Nie wyobrażałem sobie, co mogłoby być fajniejszego. A potem, kiedy on nagle odszedł, pomyślałem: „Kurczę, nie będziemy mogli już tego wszystkiego robić?”. Zacząłem się nudzić, bo zostałem sam.
W sercu młodego chłopaka nic nie jest w stanie wypełnić pustki po ojcu. Duranta otaczało jednak kilka osób, które mogły chociaż w pewnym stopniu zapełnić tę lukę. Big Chucky uważał na niego, uczył go wielu rzeczy i zapewniał chłopaka, że są ludzie, którzy się o niego troszczą. Jego wsparcie i słowa uznania zaszczepiły podopiecznemu pewność siebie. To właśnie dzięki niemu Durant po raz pierwszy uwierzył, że jest najlepszym zawodnikiem na boisku. Podczas wspólnego oglądania transmisji draftu NBA Chucky zwykł mawiać swojemu ulubieńcowi, że nie może się doczekać chwili, w której sam Durant zostanie wybrany do NBA. Trener był dobry dla wszystkich swoich zawodników, ale nikt nie miał wątpliwości, że najbliższą więź nawiązał z Durantem, co zapewniło chłopakowi poczucie wyjątkowości.
Taras „Stink” Brown stał się dla Duranta kimś w rodzaju ojca chrzestnego. To nie on włożył mu piłkę do rąk, ale z pewnością zaszczepił miłość do koszykówki w jego sercu. Nauczył go pracowitości i dyscypliny. Pewnego razu wyrzucił go nawet z hali Center i kazał nie wracać. Durant pobiegł z płaczem do domu. Oczywiście Stink następnego dnia wpuścił go na trening, ale w ten sposób dał chłopakowi lekcję odpowiedzialności. Uczył go pracy zespołowej i poświęcenia.
– Był przy nim, kiedy mnie zabrakło… – mówił Pratt w wywiadzie dla „Washington Post”. – I wciąż mu za to dziękuję, bo nie musiał tego robić. Robił rzeczy, na które większość ludzi by się nie zdecydowała. Uważam, że zachował się bardzo szlachetnie i okazał niezwykłą bezinteresowność.
Niezależnie jednak od tego, jak łaskawi i zaangażowani byli Chucky i Stink, nie mogli zastąpić Durantowi prawdziwego taty. Tożsamość młodego mężczyzny jest ściśle związana z postacią jego ojca.
W tamtych czasach zjawisko nieobecnych ojców było powszechnym problemem w całej społeczności afroamerykańskiej. Według U.S. Census Bureau**** w 1991 roku, dwa lata po odejściu Pratta, 46,7% czarnych dzieci było wychowywanych przez samotne matki. Średnia krajowa wynosiła wówczas 21,2%. Do 1996 roku liczba czarnych kobiet, które prowadziły dom w pojedynkę, wzrosła do 52,3%, ale spadła do 47,7% w 2001 roku, mniej więcej wtedy, gdy Wayne postanowił znów pojawić się w życiu synów.
Wyniki licznych badań wykazywały, że nieobecność ojców wiąże się z rozmaitymi problemami. Według Census Bureau dzieci wychowujące się bez taty są niemal cztery razy bardziej narażone na życie w biedzie. Inne studia łączyły brak ojca ze skłonnością do nadużywania alkoholu i narkotyków, a także problemami w nauce i zwiększonym wskaźnikiem przestępczości. Ale chociaż kiedyś Pratt uosabiał powszechny problem swojej społeczności, jego późniejsze czyny wpisywały się w trend, który będzie trwał przez następną dekadę: ponownie spróbował powrócić do życia swoich chłopców, tak jak czyniło to wówczas wielu czarnych mężczyzn w całym kraju.
Raport Centers for Disease Control***** z 2013 roku, obejmujący lata 2006–2010, ujawnił, że afroamerykańscy ojcowie należą do tych najbardziej zaangażowanych w wychowanie własnych dzieci, wliczając w to mężczyzn, którzy nie mieszkali ze swoim potomstwem pod jednym dachem (wyniki badań dotyczyły młodych ludzi w wieku od 5 do 17 lat). Chętniej zawozili swoje dzieci na zajęcia szkolne i pozaszkolne, częściej rozmawiali z nimi o tym, co wydarzyło się w ciągu dnia, i odrabiali z nimi pracę domową. Niewątpliwie starania czarnej społeczności, by zachęcić ojców do spełniania obowiązków rodzicielskich, zaowocowały rosnącym zaangażowaniem. Ówczesny senator Barack Obama nawiązał do tego zjawiska i podsumował jego najważniejsze przesłanie w mowie wygłoszonej z okazji Dnia Ojca w 2008 roku, w której zachęcał czarnych mężczyzn do podejmowania rodzinnych wyzwań: „Potrzebujemy ojców, którzy zdadzą sobie sprawę, że odpowiedzialność nie kończy się na deklaracjach. Potrzebujemy ojców, którzy uświadomią sobie, że to nie możliwość posiadania dziecka czyni ich mężczyznami, lecz odwaga, by to dziecko wychować”.
Postanowienie Pratta, by wrócić do życia swoich chłopców, było charakterystyczne dla zachodzącej wówczas przemiany kulturowej. Nie oznaczało to jednak, że Pratt nie będzie musiał się napracować, by odzyskać swój status. Jak sam stwierdził, jego podejście opierało się na wytrwałości. Jeśli chłopcy gdzieś go potrzebowali, zawsze był do dyspozycji. Jeśli czegoś sobie życzyli, robił, co mógł, by im to zapewnić. I tym razem nie zniknął.
Postać mężczyzny, który usiłuje wrócić do porzuconej przez siebie rodziny, kryje głębokie przesłanie. Nastolatkowi, takiemu jak Tony, i zaczynającemu dorastać chłopakowi, takiemu jak Kevin, najprawdopodobniej trudno było się oprzeć ojcu, który aktywnie dąży do bycia częścią ich życia. Lata formacyjne młodego mężczyzny to w dużej mierze okres poszukiwania własnej tożsamości, pewności siebie i wartości. Pragnienie przynależności jest wówczas silne, potrzeba ochrony – jak najbardziej prawdziwa. To emocje, które wielu młodych ludzi przyciągają do gangów. Ludzie z całego kraju, tacy jak Chucky i Stink, poświęcali swoje życie, by w lokalnych centrach rekreacji, kościołach i szkołach zaspokoić młodzieńczą tęsknotę za przynależnością i opieką – i trzymać podopiecznych z dala od przestępczości zorganizowanej. Ich miłość i wytrwałość odciągnęły Duranta od niebezpieczeństw ulicy. Ale teraz walczył o niego własny ojciec.
Dla uczuciowego chłopaka, takiego jak Kevin, wysiłki jego taty miały ogromne znaczenie. Były tak samo budujące, jak druzgoczące było wcześniej doświadczenie opuszczenia.
Obecność Pratta nie zmieniła za bardzo ich sytuacji finansowej. Wciąż byli rodziną z klasy robotniczej, której nie było stać na zbyt wiele. Ale Durant nie przepuścił okazji, by znów mieć tatę. W pakiecie otrzymał też przyrodniego brata i przyrodnią siostrę.
– Nigdy nie jest za późno, by stać się ojcem dla własnego dziecka. Nigdy nie jest za późno – powiedział Pratt. – Trzeba próbować; każdy z nas popełnia błędy. Ale z każdego upadku trzeba się podnosić, żeby walczyć dalej. Ci młodzi ludzie nas potrzebują.
* Z języka angielskiego mroźny, lodowaty (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).
**The other/wrong side of the tracks (ang.) – idiom oznaczający niebezpieczne dzielnice borykające się z biedą i przestępczością.
*** Amateur Athletic Union – istniejąca od 1888 roku, jedna z najstarszych w USA organizacji zajmujących się promocją i rozwojem sportu amatorskiego. Od 1978 roku zajmuje się organizacją sportu na poziomie lokalnym.
**** Wchodząca w skład Departamentu Handlu agencja rządowa odpowiedzialna za spis ludności Stanów Zjednoczonych i inne zestawienia statystyczne.
***** Amerykańska agencja epidemiologiczna, wchodząca w skład Departamentu Zdrowia i Opieki Społecznej.
KD: Kevin Durant’s Relentless Pursuit to Be the Greatest
Copyright © Marcus Thompson 2019
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2023
Copyright © for the translation by Piotr Królak 2023
Redakcja – Paweł Wielopolski
Korekta – Maciej Cierniewski
Opracowanie typograficzne i skład – Joanna Pelc
Okładka – Paweł Szczepanik / BookOne.pl
Zdjęcie na okładce – Al Bello / Getty Images
All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Drogi Czytelniku,
niniejsza książka jest owocem pracy m.in. autora, zespołu redakcyjnego i grafików.
Prosimy, abyś uszanował ich zaangażowanie, wysiłek i czas. Nie udostępniaj jej innym, również w postaci e-booka, a cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści. Podawaj źródło ich pochodzenia oraz, w wypadku książek obcych, także nazwisko tłumacza.
Dziękujemy!
Ekipa Wydawnictwa SQN
Wydanie I, Kraków 2023
ISBN mobi: 9788381295987
ISBN epub: 9788381295994
Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki:
Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Grzegorz Krzymianowski, Natalia Patorska, Katarzyna Kotynia
Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Agnieszka Jednaka, Julia Siuda
Promocja: Piotr Stokłosa, Łukasz Szreniawa, Aleksandra Parzyszek, Paulina Gawęda, Piotr Jankowski, Barbara Chęcińska, Małgorzata Folwarska, Marta Ziębińska
Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Patrycja Talaga
E-commerce: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Marta Tabiś, Marcin Mendelski, Jan Maślanka, Anna Rasiewicz
Administracja: Klaudia Sater, Monika Czekaj, Małgorzata Pokrywka
Finanse: Karolina Żak, Honorata Nicpoń
Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak
www.wsqn.pl
www.sqnstore.pl
www.labotiga.pl