Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Cytryny kiszone w wędzonej soli?
Jarmuż fermentowany w jogurcie z jałowcem?
Kiszony rabarbar z grapefruitem w miodowej zalewie?
Dynie fermentowane w maślance z czosnkiem?
Nawet się nie spodziewasz, co jeszcze można włożyć do słoika!
Autorskie przepisy Aleksandra Barona na łatwe, szybkie i oryginalne dania z kiszonek: sorbet z fermentowanego melona z szałwią, rzodkiewki w czarnej soli i krem z dyni w maślance. Tradycyjne potrawy w nowej aranżacji – bigos z ogórków, żur na zakwasie z kaszy gryczanej czy gołąbki w liściach jarmużu. Nieoczywiste zestawienia, gwarantowany efekt. I w dodatku – naturalnie, zdrowo i smacznie.
Aleksander Baron – charyzmatyczny szef kuchni znanej warszawskiej restauracji Solec 44. Pierwszą kiszonkę zrobił… przypadkiem. Dziś jest najlepszym w Polsce znawcą sztuki fermentacji i zaprasza nas do eksperymentów z przyzwyczajeniami polskiego podniebienia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 99
Dla losu, dla wiatru, dla intuicji, dla pasji i miłości, którym jak ufam, jak na nie się zdaję zawsze prowadzą mnie tam gdzie powinienem się znaleźć.
W życiu, tworzeniu i fermentacji ważny jest przypadek. To on zadecydował, że zająłem się na poważnie kiszeniem wszystkiego, co może być ukiszone. A zaczęło się niewinnie. Był rok 2011, kilkanaście miesięcy po otwarciu mojej restauracji Solec 44. Na najwyższej półce baru stał ośmiolitrowy szklany balon o kształcie przypominającym gigantyczną żarówkę.
Naczynie było wypełnione wiśniami zasypanymi cukrem. Martwiłem się, że wiśnie stoją tam i stoją, i zepsują się, zanim mój przyjaciel Julian, ówczesny szef baru, przypomni sobie o nich. Julian za to martwił się, czy ja o nich pamiętam. Sprzeczaliśmy się, kto ten słój nastawił, a winowajcy nie było. W końcu zdecydowałem się słoja pozbyć. Kiedy odkręciłem wieko, uderzyła mnie mocna woń. To było odkrycie! Coś nowego, coś niedefiniowalnego. Podniecony nowymi doznaniami, spróbowałem ciemnego płynu, po powierzchni którego pływał biały kożuch. Był to ocet o idealnym połączeniu kwasowości i słodkości, aromatem przypominający cherry. Z czasem dowiedziałem się, że biały nalot to kożuszek fermentacyjny i że wcale nie należy się go bać. A ta woń, ten smak okazały się tak kuszące, że zacząłem ich poszukiwać także w innych produktach.
Okazało się, że tym, co tak pociąga w fermentacji, są zapachy fenolowe. Mamy z nimi do czynienia, gdy pijemy piwo, nalewki, whisky, kawę, herbatę, jemy orzechy, czekoladę czy przetwory zawierające kakao. Fenole stanowią bogatą rodzinę związków aromatycznych. Marta Siembab, senselierka i wybitna specjalistka od zapachów twierdzi, że gdy o zapachu mówimy fenolowy, mamy na myśli:
• medyczny, apteczny zapach płynu do dezynfekcji, oldschoolowego syropu na kaszel,
• smołowaty, dymny zapach walcowanego żużlu, rozgrzanego w słońcu asfaltu, torfowej dymnej whisky,
• skórzany, mięsisty zapach, taki jak dobrej jakości ramoneska,
• plastikowy zapach chińskich tenisówek.
Nuty fenolowe dodają głębi i pikanterii wszędzie tam, gdzie robi się zbyt słodko, by mogło być treściwie. To kropla gorzkiej czerni w morzu innych aromatów, dodatkowy wymiar smaku, odrobina wytrawnej tajemnicy.
Czasami żywność fermentuje samoistnie. Jeśli jadłeś kiedyś jabłko spod jabłoni, przejrzałe śliwki, wiśnie, to z pewnością znasz ten smak. Ale fermentacja może być kontrolowana i wtedy staje się metodą konserwowania żywności. Owoce, warzywa, grzyby, bulwy, ziarna, otręby, liście, łodygi, gałązki, kwiatostany, korzenie, korzenie powietrzne były kiszone przez wieki. Kiedy nie było chłodni i lodówek, człowiek rzadko jadł świeży pokarm, można nawet powiedzieć, że nasze żołądki są stworzone do trawienia żywności nie pierwszej świeżości. To zapewnia bogatą florę bakteryjną całego układu pokarmowego, niezbędną do funkcjonowania organizmu. Dziś bardzo skutecznie tej naturalnej flory się pozbywamy, nadużywając antybiotyków, alkoholu, pijąc chlorowaną wodę i sięgając po kilogramy przetworzonej żywności.
A życie należy karmić życiem
Moja droga eksperymentów fermentacyjnych zaczęła się od kiszenia owoców na octy. Od fermentacji octowej przeszedłem do fermentacji mlekowej, czyli popularnego kiszenia. Ogórki kiszone, małosolne, kiszona kapusta i kiszone buraki to były kolejne kroki, które rozbudziły we mnie odwagę, aby spróbować kisić niemalże wszystko. Zacząłem spisywać, notować... i wyciągać wnioski. Dużo czasu minęło, zanim sięgnąłem po specjalistyczną literaturę, większość wiedzy, która mam, wynika z doświadczenia, obserwacji i popełnionych błędów. W pewnym momencie podjąłem próby fermentacji wszystkiego, co miałem pod ręką. Czasami kończyło się to fiaskiem – a czasami były to dla mnie wielkie odkrycia.
I nawet teraz, gdy to piszę, wchodzi Justyna, moja zastępczyni, z wielkim słojem i z nieskrywanym podnieceniem oznajmia: „Nie wiem, co to, ale bardzo dobrze pachnie – spróbujesz?”. Znów coś zostało zapomniane i w odpowiednim momencie odnalezione. Dla mnie fermentacja jest sztuką poszukiwania i odkrywania. Emocje związane z fermentowaniem mogę porównać do tych towarzyszących hazardowi. Patrząc na półkę z ponad setką słoi, czuję się jak gracz z ustawionymi zakładami 24h na dobę, przez 7 dni w tygodniu, przez cały rok. I tak się jakoś dzieje, że prawie zawsze wygrywam.
Wyjaśnia dr inż. Agata Czyżowska z Politechniki Łódzkiej, mikrobiolog, znawca procesów fermentacji:
Fermentacja mlekowa to jeden z najstarszych sposobów utrwalania żywności. „Journal of Archaeological Science”w wydaniu z 2016roku podaje, że dowody wskazujące na znajomość tego procesu pochodzą sprzed… 9000 lat. Odkryto je w Skandynawii i dotyczą fermentacji ryb. Wzmianki o fermentowanych produktach mlecznych znajdują się w wielu dokumentach historycznych. O mleku kwaśnym wspomina Stary Testament. Starożytni Grecy i Rzymianie fermentowali mleko na różne sposoby, a Chińczycy wykorzystywali fermentację do utrwalania warzyw.
Naukową wiedzę dotyczącą tego procesu i roli mikroorganizmów przyniósł jednak dopiero wiek XIX. Francuski uczony Ludwik Pasteur dowiódł wtedy, że fermentacja mleka zależy od drobnoustrojów nazwanych przez niego ferment lub levure lactique. Mimo wnikliwego rozpoznania przebiegu samego procesu, nie zdołał on jednak wydzielić czystej kultury bakterii. Uczynił to 20 lat po odkryciu Pasteura inny uczony, Joseph Lister, izolując szczep Bacterium lactis.
Bakterie mlekowe
Proces fermentacji prowadzony jest przez bakterie fermentacji mlekowej (oznaczane skrótem LAB – Lactic Acid Bacteria). Należałoby je nazwać, w przeciwieństwie do bakterii chorobotwórczych, „bakteriami zdrowymi”. Znajdują się w produktach mlecznych, takich jak kwaśne mleko, jogurt czy kefir. Ale ich naturalnym środowiskiem są także rośliny (warzywa i owoce), a co za tym idzie tzw. kiszonki.
Większość bakterii należy do typu Firmicutes rzędu Lactobacillales. Reprezentowane są między innymi przez rodzaje: Lactobacillus, Pediococcus, Leuconostoc, Streptococcus czy Lactococcus. Jako bakterie mlekowe traktowany jest często też rodzaj Bifidobacterium należący do typu Actinobacteria i rzędu Bifidobacteriales.
Bakterie te mają charakterystyczne, łatwe do odróżnienia pod mikroskopem kształty: Lactobacillus (od łac. bacillus – laseczka, pałeczka) to pałeczki o zróżnicowanej wielkości komórek, występujące pojedynczo lub w łańcuszkach, Pediococcus (od łac. coccus – okrągły) to ugrupowania ziarniaków w postaci tetrad, Lactococcus, Leuconostoc i pozostałe zawierające w nazwie cząstkę coccus mają kształt ziarniaków i występują w postaci dwoinek lub łańcuszków. Bifidobacterium to nieregularne, walcowate kształty często przyjmujące postać liter Y czy V.
Ze względu na szlak przemian cukrów oraz produkty fermentacji wszystkie bakterie mlekowe można podzielić na homofermentatywne i heterofermentatywne. Te pierwsze w procesie fermentacji doprowadzają do powstania kwasu mlekowego, te drugie – kwasu mlekowego, kwasu octowego lub alkoholu etylowego (w zależności od dostępności tlenu) oraz dwutlenku węgla.
Bakterie mlekowe produkują też związki aromatyczne. Poza kwasem mlekowym i octowym tworzą również diacetyl, aldehyd octowy oraz w mniejszych ilościach kwasy: propionowy, mrówkowy, kapronowy, masłowy, izowalerianowy, alkohole i estry.
Co się dzieje w słoiku?
Źródłem bakterii w żywności fermentowanej jest mikroflora warzyw czy owoców. Zachodzi tu proces fermentacji spontanicznej, sterowany jedynie chemicznymi i fizycznymi warunkami środowiska. Bakterie mlekowe aktywne w procesie kiszenia warzyw czy owoców to przede wszystkim: Leuconostoc mesenteroides, Lactobacillusplantarum, Lactobacillus brevis i Lactobacilluspentosus. W trakcie tego rodzaju fermentacji zmienia się obraz mikroflory.
W kiszonej kapuście na przykład dominują bakterie z grupy coli oraz heterofermentatywne bakterie Leuconostoc mesenteroides. Ich rozwojowi towarzyszy szybkie obniżenie pH oraz silne gazowanie, zostaje też usunięty tlen, niemożliwy jest więc wzrost niepożądanej mikroflory tlenowej. Przy pH około 4 zostaje całkowicie zahamowany wzrost bakterii gnilnych oraz bakterii z grupy coli. Następnie następuje rozwój heterofermentatywnych LAB Lactobacillusbrevis i Lactobacillusplantarum, a także z rodzaju Pediococcus.
W ogórkach sytuacja przedstawia się nieco inaczej. Ze względu na wyższą zawartość soli w zalewie bakterie Leuconostoc są w zdecydowanej mniejszości. Na początku rozwijają się tu zarówno bakterie, jak i drożdże. Ale i tu hamowanie wzrostu niepożądanej mikroflory następuje w wyniku obniżenia pH. Końcowy zestaw mikroflory jest zbliżony do występującego w kapuście.
Podczas fermentacji zmienia się nie tylko wygląd, zapach czy smak produktu, ale także zwiększają się jego wartości odżywcze, na przykład zawartość witamin (głównie B2 i PP.) Bardzo ważna jest też stabilizacja biologiczna i ograniczenie rozwoju mikroorganizmów chorobotwórczych. Eliminowane są niepożądane substancje znajdujące się w roślinach, takie jak cyjanki, tioglikozydy, substancje gazotwórcze. Można powiedzieć, że zachodząca w słoiku fermentacja zmniejsza ilość składników niekorzystnych dla zdrowia człowieka, a zwiększa tych korzystnych. Jakich? Na przykład szczepów probiotycznych, które obniżają ryzyko miażdżycy i choroby wieńcowej serca, a przede wszystkim zwiększają odporność organizmu lub polifenoli, związków pomocnych w walce z chorobami cywilizacyjnymi: otyłością, cukrzycą, nowotworami.
Bakterie octowe
Bakterie octowe są drugą grupą mikroorganizmów, które występują w opisywanych w książce produktach. Wytwarzają kwas octowy na drodze niecałkowitego utlenienia alkoholu etylowego. Do syntezy tego kwasu mogą wykorzystywać też sacharydy (glukozę, fruktozę) oraz ich pochodne. Bakterie występują w postaci pałeczek, pojedynczo albo parami, lub w postaci krótkich łańcuszków. Optymalna temperatura ich wzrostu wynosi 25–30ºC, lecz możliwy zakres jest znacznie szerszy i sięga -4–43ºC. W płynach rosną one w postaci charakterystycznej błonki (najczęściej powierzchniowej) o różnym wyglądzie i grubości. W środowiskach naturalnych swego bytowania (owoce i przetwory – soki, wina) znajdują wszystkie niezbędne do wzrostu składniki odżywcze.
Najbardziej rozpowszechnione gatunki bakterii octowych to: Acetobacter aceti, spotykanyna winogronach i w occie winnym, oraz Acetobacter pasteurianus występujący także w occie balsamicznym. Interesującym produktem należącym do tradycyjnej żywności fermentowanej jest kombucha (grzybek herbaciany). Napój ten wytwarzany jest z liści czarnej, białej lub zielonej herbaty. Zawdzięcza on swój smak symbiotycznemu działaniu grzybów bądź drożdży i bakterii kwasu octowego. Wytworzony w procesie fermentacji etanol i kwas octowy mają działanie hamujące w stosunku do drobnoustrojów patogennych. Prowadzone w latach 50. i 60. ubiegłego wieku badania pokazały, że kombucha zwiększa odporność organizmu na choroby nowotworowe, wzmacnia system immunologiczny, poprawia funkcjonowanie wątroby i usprawnia metabolizm.
Wiedza na temat bakterii octowych ulega ciągłemu poszerzeniu. Nie są one tylko producentami octu, jak pierwotnie zakładano, ale mogą być stosowane w produkcji prozdrowotnej żywności fermentowanej.
Kiszenie i kwaszenie to procesy tożsame, polegające na fermentowaniu różnych produktów spożywczych.
Z kolei marynowanie to konserwacja z udziałem octu, często też cukru. Zdarza się jednak, że kapusta, która jest konserwowana octem, mylnie nazywana jest „kwaszoną”. Taka kapusta nie ulega procesom fermentacyjnym, jest pozbawiona witamin i flory bakteryjnej oraz przeciwutleniaczy. Dodatkowo kwas octowy zabija nasze czerwone krwinki.
Nie istnieją żadne regulacje określające, kiedy można używać terminów „kwaszony” i „kiszony”. Nie zawsze wiemy więc, co kupujemy.
Na co warto zwrócić uwagę podczas zakupów?
Przede wszystkim na kolor. Kapusta powinna być żółtawa (im lepiej ukiszona, tym ma intensywniejszą barwę), a nie biała. Ta pierwsza cały czas żyje i dojrzewa, druga będzie mieć niezmienny smak. Różni je też zapach – kwasu mlekowego w przypadku kiszonej kapusty i octu spirytusowego w przypadku potocznie rozumianego kwaszenia.
Niestety, kapusty „kwaszonej”, która udaje kiszoną, jest na rynku coraz więcej. Dlatego najlepiej kisić samemu. Konserwowanie za pomocą octu jest procesem przemysłowym, niedającym nam nic ponad doznania smakowe, według mnie wątpliwej jakości.
Ludzie oddalili się od natury. Spożywanie mięsa zwierząt z przemysłowych hodowli, warzyw z upraw zanieczyszczonych pestycydami oraz herbicydami oraz złe nawyki żywieniowe doprowadziły do zatrważającego wzrostu zachorowań na choroby cywilizacyjne. Dopiero od niedawna zaczynamy sobie zdawać sprawę, że człowiek jest tym, co je. Ci, którzy mogliby jeść zdrowo, a tego nie robią, popełniają grzech zaniechania. Mówię to z całym świeckim przekonaniem. Zaczynamy dbać o siebie dopiero wtedy, gdy dopada nas ciężka choroba. A przecież w zasięgu ręki mamy jedzenie pozwalające przedłużyć życie i ograniczyć ryzyko chorób – żywność fermentowaną.
Fermentacja zyskuje coraz więcej zwolenników. Ba, staje się sposobem życia, zdrowego i kreatywnego. Krajem, gdzie najbardziej widać odejście człowieka od natury, są Stany Zjednoczone i to właśnie tam sztuka fermentacji rozwija się najszybciej. Mój profil na Instagramie, na którym pokazuję kiszonki, śledzi więcej osób ze Stanów Zjednoczonych niż z Polski. Z Ameryki pochodzi też guru fermentacji – Sandor Ellix Katz – dzieli się swoją ogromną wiedzą w książkach Sztuka fermentacji1) i Wild Fermentation2)(Dzika fermentacja).
1) Katz S.E., Sztuka fermentacji, Vivante 2016.
2) Katz S.E., Wild Fermentation, The Flavor, Nutrition, and Craft of Live-Culture Foods, Chelsea Green Publishing 2003.
Tak duże zainteresowanie fermentacją cieszy, bo to krok w stronę zdrowia. Produkty fermentowane mają same zalety:
• są lekkostrawne i łatwo przyswajalne;
• zawierają żywe kultury bakterii wytwarzające kwas mlekowy, korzystnie działające na układ immunologiczny i poprawiające samopoczucie;
• zmniejszają ryzyko wystąpienia nowotworów, cukrzycy, otyłości; w dużej mierze zawdzięczamy to związkom biologicznie aktywnym, takim jak polifenole czy karotenoidy;
• pomagają usuwać część toksyn gromadzących się w organizmie;
• stymulują ciągłą odnowę flory bakteryjnej zniszczonej antybiotykoterapią lub poprzez spożywanie pożywienia zanieczyszczonego pozostałościami antybiotyków (mięsa, nabiału i warzyw nawożonych odchodami zwierząt, którym podawano antybiotyki);
• zwiększają przyswajalność wapnia i żelaza, zwłaszcza u ludzi starszych;
• zawierają błonnik, który poprawia przemianę materii;
• fermentacja obniża poziom kwasu szczawiowego i azotanów obecnych w niektórych warzywach;
• podwyższają poziom witamin z grupy B (B1, B2, B3) w organizmie, występują w nich także witaminy A, C, E, K, PP;
• część bakterii mlekowych zawartych w kiszonkach to szczepy probiotyczne działające korzystnie na układ pokarmowy i mikroflorę jelitową; pomagają obniżyć ciśnienie krwi, poziom cholesterolu, wspierają w walce z infekcjami czy przeziębieniem oraz wzmacniają organizm, do tego zmniejszają ryzyko wystąpienia miażdżycy i choroby wieńcowej;
• wyłączenie z diety produktów fermentowanych (piwo, ocet, mięso, sery, kiszonki) skutkuje ogólnym pogorszeniem się wyników podstawowych badań medycznych.
O korzyściach fermentacji mówi Agata Czyżowska, mikrobiolog z Politechniki Łódzkiej:
Już w starożytności uważano, że zakwaszone produkty korzystnie wpływają na organizm ludzki. Księgi Ajurwedy sprzed 8000 lat podkreślają pozytywne skutki zdrowotne spożywania fermentowanych napojów mlecznych. Lekarze starożytnego Wschodu przepisywali jogurt i inne fermentowane produkty w leczeniu chorób żołądka, jelit, wątroby oraz stymulacji apetytu. Pliniusz Starszy zalecał fermentowane napoje mleczne w dolegliwościach żołądkowo-jelitowych. Hipokrates, Awicenna i Galen podkreślali też działanie kwaśnego mleka przeciw arteriosklerozie.
Systematyczne badania nad cechami prozdrowotnymi bakterii mlekowych rozpoczęły się pod koniec XIX w. Duże zasługi miał tu polski pediatra i neurolog, założyciel Polskiego Towarzystwa Pediatrycznego, Józef Brudziński. Lata naukowej pracy poświęcił biegunkom u dzieci. Po stwierdzeniu obecności pałeczek Proteus (Bacillus proteus) w stolcach niemowląt, zaproponował leczenie przez podawanie doustne antagonistycznych szczepów Lactobacillus (Bacillus lactis aerogenes). Badania te opisał już w 1901 roku w artykule O roli drobnoustrojów w chorobach przewodu pokarmowego niemowląt.
Bakteriami fermentacji mlekowej zajmował się też rosyjski immunolog, pracujący w Instytucie Pasteura, laureat Nagrody Nobla z 1907 roku Ilia Miecznikow. W książce O naturze ludzkiej. Zarys filozofii optymistycznej3) pisał: „Lasecznik może osiedlać się w kiszkach człowieka (…) z różnemi pokarmami poddanemi fermentacji mlecznej i spożywanemi w stanie surowym (kwaśne mleko, kefir, kapusta, ogórki)”. Miecznikow uważał, że obecność wysokiej liczby bakterii mlekowych w przewodzie pokarmowym przedłuża ludzkie życie.
3) Miecznikow I., O naturze ludzkiej. Zarys filozofii optymistycznej, Bibljoteka Narodowa 1905.
Mleczne napoje fermentowane były także przedmiotem badań Czesława Zychowicza i Teresy Cieplińskiej dowodzących antagonistycznego działania Lactobacillus acidophilus wobec pałeczek Salmonella i Shigella. W 1972 roku zastosowali oni fermentowany preparat mleczny w czasie epidemii czerwonki w Państwowym Domu Małych Dzieci w Mrągowie. Dzieciom poddanym zaostrzonemu reżimowi sanitarnemu i leczonym bezskutecznie środkami farmaceutycznymi podano preparat nazwany umownie mlekiem acidofilnym, który zawierał kulturę Lactobacillus acidophilus. W okresie jego stosowania małym pacjentom nie podawano żadnych innych środków przeciwbakteryjnych. Wykonywane regularnie posiewy już po 2–3 tygodniach były ujemne.
Oleje
Olej rydzowy
jest źródłem kwasów omega-3, omega-6 i omega-9 oraz witamin A, E; obniża poziom cholesterolu, zwalcza wolne rodniki, chroni wątrobę i jelita oraz zmniejsza utratę wody przez naskórek.
Olej lniany
korzystnie wpływa na układ nerwowy, działa antydepresyjnie. Ponadto stanowi bogate źródło kwasów omega-3, łagodzi wrzody, wspomaga trawienie.
Olej rzepakowy
szczególnie korzystnie wpływa na układ nerwowy, pomaga w rozwoju mózgu dzieci, a nawet zmniejsza ryzyko wystąpienia zawału serca!
Olej słonecznikowy
działa przeciwzapalnie i zwalcza wolne rodniki, wspomaga układ pokarmowy i stymuluje przemianę materii oraz świetnie działa na układ odpornościowy.
Nie ma smacznej kiszonki bez dobrej jakości składników. Produkty wysokiej jakości to podstawa mojej kuchni. Przedkładam je nawet nad pomysł na danie. Menu w mojej restauracji zmienia się co miesiąc w zależności od tego, co jest dostępne w danym sezonie. Poświęciłem sporo czasu na poszukiwanie prawdziwych produktów: nieodtłuszczonej, niepozbawionej błonnika mąki, jaj, od kur, biegających po podwórku, mięsa od zwierząt, które nie dość, że żyją na wolności, to jeszcze nie były karmione antybiotykami ani sterydami, prawdziwego oleju tłoczonego na zimno, owoców, warzyw i ziół, które smakują tak, jak powinny, serów, wędlin oraz przetworów wyprodukowanych przez ludzi, których mogę poznać i wiem, jaką energię wkładają w to, co robią.
Szukam ludzi z pasją, którzy dzielą się swoją wiedzą, świadomych i stawiających na ekologię. Tych, którym zależy jedynie na nalepki na produkcie, omijam szerokim łukiem.
Tajemnica mojego sukcesu to dostawcy. Spotkania z nimi są wyjątkowe. Powstaje wtedy między nami więź. Inaczej traktuje się anonimowy produkt, a inaczej ten, który poznało się w jego naturalnym otoczeniu. Często pomysł na danie rodzi się nie w kuchni, a na polu lub na łące, w lesie... Nie ma większej przyjemności niż wyjazd na łono natury – pozostawienie na chwilę wszystkiego za sobą. Nic nie cieszy też kucharza bardziej, niż pozyskanie składników dań samemu – przynajmniej tych, którzy choć raz tego doświadczyli. Produkty dziko rosnące to nie tylko grzyby. Dzikie zioła, pędy, kwiaty, kwiatostany, liście, korzenie, porosty to niekończąca się lista tego, co można wykorzystać z powodzeniem w kuchni. Fermentacja przygotowana z produktów dziko rosnących ma podwójną wartość. Składniki są naturalne i wolne od zanieczyszczeń. Doświadczamy wtedy procesu, który przybliża nas do natury. Chodzenie i poszukiwanie nowego jest także najlepszym wypoczynkiem dla ludzi, którzy większość czasu spędzają w pracy.
Jest jeszcze jeden sposób samodzielnego pozyskiwania produktu – uprawa, ogrodu w mieście. Na pierwszy rzut oka urban gardening, czyli miejskie ogrodnictwo, może wydać się absurdalne z powodu zanieczyszczenia powietrza i gleby. Ale warto sprawie przyjrzeć się bliżej. Obok Solca 44 przy nasypie kolejowym rośnie czarny bez. Kilka lat temu oddaliśmy owoce do badań. Chcieliśmy sprawdzić, ile metali ciężkich i innych szkodliwych substancji w sobie zawierają. Bardzo byłem zdziwiony, gdy okazało się, że są czyste, wręcz idealnie czyste! Podobnym przykładem jest miód z miejskich uli, który często wypada w badaniach o wiele lepiej niż ten „wiejski”. Dlaczego? Ponieważ w mieście nie używa się chemii wykorzystywanej w rolnictwie. W naszej okolicy mogą funkcjonować ogródki, ogrody, a dzika miejska roślinność może być zaskakująco smaczna i zdrowa.
Czy można fermentować wszystko? O to pytają mnie goście restauracji, gdy widzą kilkaset słoików, które nie mieszczą się już na półkach. W takich sytuacjach odpowiadam bezpiecznie: „Prawie wszystko”.
Po pierwsze, są produkty, które bardzo źle wypadają w postaci fermentowanej. Nie znaczy to, że się nie da.
Może trzeba po prostu zmienić metodę? Ugryźć to z innej strony? Po drugie, mimo iż mam spory dorobek fermentacyjny, nie fermentowałem jeszcze wszystkich produktów i na pewno przez całe życie mi się to nie uda. Pocieszające jest to, że stale mogę próbować i fermentować więcej i więcej.
Nieudaną próbą fermentacji była przygoda z pokrzywą. Dwa czterolitrowe słoje młodej pokrzywy, zalane tylko wodą, wybuchły po 24 godzinach, zalewając inne słoiki, półkę i ścianę płynem o bardzo nieprzyjemnym zapachu. Nie zraziło mnie to i w przyszłym roku podejmę wyzwanie ukiszenia pokrzywy – tym razem w soli.
Innym niezbyt udanym eksperymentem były żeńskie kwiatostany wierzby. Piękne, puszyste „kotki” z bazi można jeść na surowo. Zawierają one salicylany, a zjedzenie 10–15 sztuk jest tożsame ze zjedzeniem dwóch aspiryn. Niestety, zapach już po tygodniu przypominał woń jesiennej kałuży, w której gniją liście. Postanowiłem się nie poddawać i odstawić przecedzony po miesiącu płyn w butelce na półkę. Po ponad pół roku zapach zaczyna się wytrącać. Zobaczymy, co będzie dalej.
Zabawna historia wiąże się z wizytą dwóch dziennikarzy z Londynu, pracujących dla poczytnych tytułów, którzy zgłębiali temat fermentacji. Menu degustacyjne w geście gościnności składało się chyba z kilkunastu dań. Dziennikarze zjedli, zrobili zdjęcia i przepytali mnie na wszelkie możliwe sposoby. Na pożegnanie podarowałem im małe, szczelnie zapakowanie słoiki Polskiego Kimchi, botwiny w maślance, i rzecz wtedy zupełnie dla mnie nową – korzenie koperku. Miałem ich dość dużo, bo tego dnia właśnie go przerabialiśmy. Jeden ze słoiczków przeznaczony był dla angielskiego szefa kuchni. Po dwóch dniach zorientowałem się, że moich drogich gości wysłałem do domu z prawdziwą bombą biologiczną – nasze słoiczki zaczęły po prostu cuchnąć. Kiedy pozbywaliśmy się tej nieudanej fermentacji, robiliśmy to wraz ze szklanymi opakowaniami. Inaczej stracilibyśmy wszystkich gości.
Wypadki się zdarzają, ale mimo to trzeba próbować i eksperymentować, notując wszystko, co się zaobserwuje
W najbliższym czasie podejmę się prób z rybami i mięsem. Tu trzeba być ostrożnym, bo nieudane eksperymenty mogą skończyć się często śmiertelnym zatruciem. Kiszenie mięsa w soli i miodzie daje wspaniały efekt, trzeba jednak wyeliminować wszelkie ryzyko. Fermentowane mięso popularne jest na Grenlandii i chętnie poznam jego tajniki podczas najbliższej podróży. Ryby wydają się łatwiejsze. Ale z powodu ilości soli i niskiej temperatury nie dopuściłem do procesu fermentacji poza kilkoma pojedynczymi przypadkami. Zapach i smak były przyjemne – w przeciwieństwie do szwedzkiego przysmaku surströmming.