Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Niebotyczne fortuny szejków sprawiają, że świat pozostaje ślepy na ich kłamstwa. Szokująca opowieść człowieka, który był świadkiem najbardziej okrutnej zemsty w saudyjskiej rodzinie królewskiej. Zemsty, za którą świat pokochał oprawcę. Większość z nas myśli, że szejkowie budują swoją władzę na bogactwie płynącym z ropy, ale tak naprawdę opierają ją na kłamstwach, manipulacjach, spiskach i propagandzie. Wszechobecne pudrowanie rzeczywistości kosztuje zdrowie i życie setki ludzi. Następca tronu Arabii Saudyjskiej niemal oficjalnie posługuje się grupą tajnych zabójców i bez skrupułów usuwa swoich przeciwników. Mimo tego wciąż przyjmowany jest na salonach i hołubiony przez najważniejszych polityków świata, bo zadzieranie z naftową potęgą po prostu się nie opłaca. Szejkowie od dawna kupują sobie bezkarność, a ich pieniądze sprawiają, że świat wierzy w każde ich kłamstwo. Marcin Margielewski w swoich książkach zdemaskował już wiele z nich. Teraz rozprawia się z kolejnymi…
Marcin Margielewski - pracował jako dziennikarz radiowy, prasowy i telewizyjny. Przez dziesięć lat podróżował, mieszkając między innymi w Wielkiej Brytanii, Dubaju, Kuwejcie i Arabii Saudyjskiej. Był dyrektorem kreatywnym kilku światowych marek. Autor bestselerowych książek: "Jak podrywają szejkowie" (2019), "Była arabską stewardesą" (2019), "Zaginione arabskie księżniczki" (2020), "Tajemnice hoteli Dubaju" (2020), "Urodziłam dziecko szejka" (2020), trzytomowej serii "Niewolnicy" (2021), "Porzuciłam islam, muszę umrzeć" (2022) oraz "Wyrwana z piekła talibów" (2022).
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 318
Copyright © Marcin Margielewski, 2022
Projekt okładki
Michał Kubacki
Zdjęcie na okładce
IStock/Getty Images
Redaktor prowadzący
Michał Nalewski
Redakcja
Anna Płaskoń-Sokołowska
Korekta
Maciej Korbasiński
ISBN 978-83-8295-694-8
Warszawa 2022
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Prolog
Kłamstwo to potężne narzędzie w zdobywaniu i umacnianiu władzy. Pozwala na przedstawianie rzeczywistości w sposób, jakiego życzą sobie wyborcy lub poddani, nawet jeśli jest on daleki od prawdy. Zdawać by się mogło, że w monarchiach absolutnych, takich jak Arabia Saudyjska, kłamstwo nie jest tak istotne, bo przecież nikt z pozoru nie liczy się tam z wolą ludu, więc też nie musi go okłamywać. Biorąc jednak pod uwagę rosnącą liczbę arabskich krajów, w których obalono monarchię, saudyjscy władcy muszą się dziś uciekać do zupełnie innych metod i podobnie jak politycy w krajach demokratycznych zaklinać rzeczywistość. Gorzej, gdy oprócz ludu muszą się bać także swoich bliskich. Zwłaszcza gdy do władzy doszli nie do końca legalnie.
Saudyjski książę koronny Mohammed bin Salman szybko zrozumiał, że bez kłamliwej propagandy nie będzie w stanie zostać królem, mimo że na swojego następcę namaścił go jego ojciec. W ciągu zaledwie kilku lat stworzył więc własny system, w którym terroryzuje połowę saudyjskich elit, kokietuje społeczeństwo i okłamuje Zachód. Ta mistrzowska manipulacja – pomimo krwawego rozprawiania się z przeciwnikami – wciąż przysparza mu zwolenników i wywołuje zachwyty nad jego zręcznością i politycznym sprytem.
Książę Mohammed nie przejmuje się tym, że kłamstwo to w islamie grzech ciężki. Na swój użytek posługuje się własną wersją wydarzeń znajdującą usprawiedliwienie w starej, dobrze znanej muzułmanom legendzie.
To przypowieść o królu Abisynii Negusie, który udzielił schronienia ich przodkom. Za pomoc muzułmanom chrześcijanie mieli go oskarżyć o wyrzeczenie się własnej religii. Król napisał wtedy potajemnie na kartce: „Nie ma boga prócz Allaha, a Mahomet jest Jego niewolnikiem i Wysłannikiem. Jezus jest Jego niewolnikiem i Wysłannikiem, urodzonym z Marii, poczętym bez ojca”.
Następnie przypiął kartkę pod koszulą, w okolicy serca, i udał się na spotkanie ze swoimi poddanymi.
– Porzuciłeś naszą religię i twierdzisz, że Jezus jest sługą, podczas gdy jest Synem Bożym – powtórzyli swoje oskarżenie Abisyńczycy.
Negus położył rękę na sercu, a tym samym na kartce, zawierającej de facto deklarację o byciu muzułmaninem, i powiedział:
– Świadczę, że Jezus nie był niczym więcej niż tym!
Uspokoił tymi słowami swoich poddanych, choć nie mieli oni pojęcia, że to, co zaświadcza ich król, w rzeczywistości tylko potwierdza ich oskarżenie.
Król Negus skłamał, a przypowieść o nim przytaczana jest w chwilach, gdy konieczne jest uzasadnienie kłamstwa. Ma ono być jednak dopuszczalne tylko w celu pojednania ludzi. W każdej innej sytuacji jest poważnym grzechem przeciwko Allahowi, o czym Koran przypomina w wielu swoich fragmentach.
Kłamstwo jest orężem w walce o władzę, częścią religijnych manipulacji i sposobem na zdobycie pieniędzy. Władza, religia, pieniądze – te trzy elementy stanowią podstawę istnienia wielu dyktatur, ale w tych arabskich widać je szczególnie klarownie. W ostatnich latach modelowym wręcz przykładem skrajnego zakłamania wykorzystywanego w celu umacniania władzy stała się Arabia Saudyjska. Choć do rządów sprawowanych przez poprzednich saudyjskich królów można mieć sporo zastrzeżeń, to od kiedy na tronie zasiada król Salman, a realną władzę sprawuje uznawany przez wielu za uzurpatora książę koronny Mohammed bin Salman – znany jako MBS – sytuacja zmieniła się diametralnie.
Świat zachwyca się reformami w Arabii Saudyjskiej. Kobiety mają mieć więcej praw, kraj ma być bardziej otwarty, a ropa – uszczęśliwiać nawet tych najbiedniejszych. Jednak choć trudno zaprzeczyć zmianom, tylko naiwni wierzą w nie bezkrytycznie. Mohammed bin Salman do perfekcji doprowadził kłamanie w żywe oczy całemu światu, rozpędził propagandową machinę, a w walce o umacnianie swojej władzy nie cofa się przed niczym, nawet przed najbardziej brutalnymi morderstwami. I mimo bezsprzecznych dowodów na jego winę wciąż okłamuje świat, zapewniając o swojej niewinności. A świat wierzy, bo dzięki temu ma tańszą ropę…
Od dawna szukałem bohatera, którego historia pomoże mi ujawnić mechanizm kłamstw, na jakich zbudowana jest saudyjska polityka. Wiele z moich książek pokazało jego poszczególne tryby, ale wreszcie udało mi się dotrzeć do człowieka, który opowiedział mi o tym, jak wyglądają kulisy tych działań.
Raif jest Marokańczykiem, którego marzenia zapędziły do Arabii Saudyjskiej. Nie marzył o tym, by tam mieszkać, ale by móc pracować w luksusowym hotelu. Choć w miejscu, w którym żył, hoteli nie brakuje, a jego kraj słynie z turystyki, długo nie mógł znaleźć pracy, a gdy się okazało, że może zdobyć zatrudnienie w jednym z najdroższych hoteli świata, nie zastanawiał się długo. Początkowo obawiałem się, że nasze rozmowy zdominują skandale i bezeceństwa, jakich szejkowie dopuszczają się w cierpliwych i dyskretnych murach kolejnego bajecznie drogiego arabskiego obiektu. O tym już słyszałem. Okazało się jednak, że Raif ma do opowiedzenia zupełnie inną historię, choć nie mniej ekscytującą.
Drobny, szczupły chłopak, niemal kompletnie siwy, mimo że wciąż jeszcze przed trzydziestką. Inteligentny, o bardzo miłym usposobieniu i zwykle uśmiechnięty, choć często poruszaliśmy trudne tematy. Jego młodzieńcza sylwetka i niewielki wzrost nadają mu młodzieńczy wygląd, ale usiana siatką drobnych zmarszczek twarz zdradza, że przeszedł już w życiu wiele.
Spotkaliśmy się w małej miejscowości pod Agadirem. Pracowałem wtedy nad innym tematem, ale kiedy napisał, że wkrótce wyjeżdża z Maroka na stałe, poleciałem na spotkanie z nim niemal natychmiast. Owszem, moglibyśmy rozmawiać za pomocą kamerek internetowych, jednak po długim okresie pandemii za wszelką cenę chciałem tego uniknąć. Nic nie zastąpi rozmowy oko w oko.
– Dokąd wyjeżdżasz? – pytam.
– Nie chcę tego zdradzać…
– Oczywiście, rozumiem. Uciekasz czy po prostu wyjeżdżasz?
– Jedno i drugie. Gdybym nie wyjeżdżał, pewnie byśmy nie rozmawiali, pewnie bym się bał. Zawsze myślałem, że ludzie tacy jak ja nic nie znaczą dla tych na górze, ale to tylko do czasu, gdy jesteśmy w stanie im zagrozić…
– Ty czujesz, że jesteś w stanie komuś zagrozić?
– Wiem o rzeczach, które książę Mohammed chciałby ukryć, ale ja uważam, że ludzie powinni być ich świadomi. On okłamuje cały świat z sarkastycznym uśmiechem na twarzy, a jest sprawcą cierpienia tak wielu.
– Twojego też?
– Zrobił mi coś, czego nigdy nie zapomnę. I choć pewnie nawet nie wie o moim istnieniu, jego rozkazy omal nie kosztowały mnie życia. O takich sprawach nie można milczeć…
Arabia Saudyjska początkowo spełniła marzenia Raifa, ale później zniszczyła je kompletnie, doprowadzając go na skraj. A wszystko przez owładniętego żądzą władzy księcia, który widzi wroga w każdym, kto choćby pozornie nie jest jego zwolennikiem.
Raif pracował w hotelu Ritz-Carlton w Rijadzie, o którym cały świat usłyszał w 2017 roku, kiedy to królewskim dekretem zamieniono go w więzienie dla kilkuset członków saudyjskiej elity, w tym wielu książąt. Wszyscy oni byli, delikatnie mówiąc, sceptyczni wobec następcy tronu, którego mianowanie odbyło się wbrew ustalonym dotychczas zasadom. Do Ritza zwieziono ich, by się z nimi dogadać – albo żeby ich złamać – a wszystko opatrzono etykietą walki z korupcją. O ile korupcja w Arabii Saudyjskiej, zwłaszcza wśród książąt, to rzecz bardzo powszechna i mało trzeba, by ją udowodnić wielu z nich, o tyle każdy, kto zna księcia Mohammeda, doskonale wie, że nie o korupcję mu chodziło.
Ale to tylko jedno z bardzo wielu kłamstw, które opowiedział światu. Dzięki tej książce poznacie ich znacznie więcej.
CZĘŚĆ I
WŁADZA
ROZDZIAŁ 1
Ritz
– Siedziałem w saudyjskim więzieniu. Ale to nie będzie historia o panujących tam warunkach, choć to samo w sobie byłoby niezłym materiałem na książkę – mówi Raif, gdy po wszystkich wstępach i formalnościach wreszcie możemy pozwolić płynąć jego historii.
Siedziałem w saudyjskim więzieniu, choć nie zrobiłem niczego złego.
Mało tego…
Siedziałem w saudyjskim więzieniu z kilkoma innymi osobami, które też znalazły się tam zupełnie bez winy. Ale to, że my czuliśmy się niewinni, nie miało żadnego znaczenia, bo gdy chodzi o władzę, religię lub pieniądze, w Arabii Saudyjskiej prawda się nie liczy.
Kiedy po śmierci króla Abdullaha w 2015 roku w Królestwie rozpoczynał się przewrót, a syn nowego króla zaczynał swój marsz po władzę, rozpętując zadziwiające cały kraj i wielu za granicami Arabii czystki w ministerstwach, wojsku, meczetach, a nawet w swojej własnej rodzinie, nie miałem pojęcia, że sam stanę się ich ofiarą.
Byłem wtedy zwykłym pracownikiem jednego z luksusowych hoteli w stolicy kraju, Rijadzie. Wprawdzie zajmowałem w nim całkiem znaczące stanowisko, ale nie byłem w najmniejszym stopniu związany z polityką i nie mogłem się spodziewać, że w jakikolwiek sposób narażę się saudyjskiemu reżimowi. Tacy ludzie jak ja zdawali się dla niego zupełnie przezroczyści. A jednak.
Należę do trzeciego pokolenia w mojej rodzinie, które jest związane z Arabią Saudyjską. Nie zawsze są to chlubne historie. Po tym, co spotkało w Królestwie mojego dziadka, żaden z nas nie powinien był nigdy tam wracać, ale mój ojciec również tam wyjechał. Dostał świetny kontrakt i zdawało się, że odwrócił złą passę dziadka. Przywiózł z Arabii naprawdę znaczące pieniądze, które pozwoliły mnie, moim braciom i siostrom zdobyć edukację, ale mam wrażenie – choć on sam nigdy o tym nie mówił – że praca w tym kraju przyczyniła się do jego przedwczesnej śmierci.
A potem wyjechałem również ja. Nigdy tego nie planowałem, nigdy tego nie chciałem, ale wydaje mi się, że nad moją rodziną ciąży jakaś trudna do wytłumaczenia klątwa, która nas tam pcha. Splata losy tak, by wyjazd zdawał się wspaniałym pomysłem, a potem zmienia go w katastrofę.
Moja rodzina pochodzi z okolic Agadiru. Dziadek stracił niemal całą rodzinę w trzęsieniu ziemi, które spustoszyło to miejsce na początku lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Katastrofę przeżył tylko on i jego młodsza siostra.
Zaraz po trzęsieniu ziemi siostrą dziadka zaopiekowała się rodzina jej przyszłego męża. Nie była to praktyka bardzo muzułmańska, ale w takich sytuacjach ludzie radzą sobie jak mogą. Wraz z nimi siostra wyjechała w okolice Casablanki.
Mój dziadek nie czekał na ich ślub. Skorzystał z okazji, która nadarzyła się krótko potem, i jako dziewiętnastolatek wyjechał do pracy do Arabii Saudyjskiej. Wrócił nieco ponad dekadę później i ożenił się z moją babcią. Wybudowali niewielki domek – dziś już nie istnieje, ale stał nieopodal tego, w którym nadal mieszka moja rodzina. Ten drugi dom za pieniądze zarobione w saudyjskiej rafinerii postawił dla nas wszystkich mój tata. Mieszkali w nim dziadkowie, rodzice i wnuki, co sprawiało, że zawsze był pełen życia. Był całkiem wygodny, choć pamiętam, że przez większą część czasu, kiedy w nim mieszkałem, nie był ukończony. Dziadkowie zajmowali parter, my z rodzicami pierwsze piętro, a drugie jakby ciągle było w budowie. Tata zawsze mawiał, że to dla nas – dla mnie i mojego rodzeństwa – żebyśmy kiedyś mogli je wykończyć i zamieszkać tam wraz z nimi. Gdyby tak się stało, byłoby nam naprawdę bardzo ciasno, ale los dbał o to, by raczej nas ubywało…
Najpierw umarł mój tata. Pewnego dnia po prostu gorzej się poczuł, a już następnego nie było go wśród nas. Lekarz powiedział, że zabił go rak, ale tato nigdy na raka nie chorował. Tak przynajmniej nam się wydawało.
Dopiero po jakimś czasie okazało się, że kilka miesięcy wcześniej dostał diagnozę, ale kompletnie ją zignorował. Mama znalazła wyniki jego badań, gdy po kilku miesiącach odważyła się w końcu dotknąć jego rzeczy. Tato ewidentnie po prostu nie zamierzał chorować, nie planował się na nic leczyć. Chodził, dopóki nie upadł. A gdy upadł, już nigdy nie wstał.
Niespełna miesiąc później umarła moja babcia. Dziadek mówił, że to z żalu, że pękło jej serce… I chyba miał rację. Od śmierci taty babcia nie przestawała płakać. Nie potrafiła się pogodzić ze stratą syna. Próbowała to wszystko tłumaczyć wolą Allaha, ale – choć bała się powiedzieć to na głos – nie mogła zrozumieć, dlaczego jej syn umarł przed nią.
– Rodzice nie powinni chować swoich dzieci – powtarzała.
A potem, jakby chciała naprawić to boskie niedopatrzenie, odeszła cicho, we śnie, pogrążając nas wszystkich w jeszcze większym smutku.
Byłem wtedy na pierwszym roku ekonomii i zarządzania na Ibn Zohr University w Agadirze i pracowałem już w jednym z hoteli popularnych wśród turystów, również tych z Polski. Nigdy nie miałem zamiaru pracować w biznesie, od dziecka wiedziałem, kim będę, ale ekonomia i zarządzanie wydawały się w tej kwestii całkiem pomocne.
Nie wiem, czy to fakt, że urodziłem się w miejscu, które słynie z turystyki, czy może stał za tym jakiś inny powód, ale nie widziałem swojej przyszłości nigdzie indziej, jak tylko w pracy w branży hotelarskiej. Zawsze pociągała mnie możliwość obcowania z ludźmi z tak wielu miejsc, tylu różnych narodowości, pragnąłem słuchać niesamowitych historii, które ze sobą przywozili. Kochałem to i choć zarabiałem grosze, dzięki tym opowieściom ludzi z niemal całej planety czułem się panem świata.
I wtedy nastąpiło coś, czego nie mogłem przewidzieć. Do potężnego bólu serca związanego z odejściem taty i babci doszły kłopoty z pracą. Światowy kryzys odcisnął swoje piętno na turystyce, a hotele, nawet w tak popularnych destynacjach jak Maroko, zaczęły ciąć koszty, redukując przede wszystkim zatrudnienie. Jako jednego z najmłodszych stażem, a do tego studenta, wciąż traktowano mnie mało poważnie; nikt tu nie patrzył na moje marzenia. Straciłem pracę, a na inną w tych okolicznościach nie miałem żadnych szans. Do zdobycia dyplomu zostały mi jeszcze dwa lata. W tym czasie mój dziadek, który bardzo przeżywał śmierć babci, podupadł na zdrowiu. Poświęciłem się więc nauce i opiece nad staruszkiem, którego bardzo kochałem.
Odkąd pamiętam, mój tata dużo pracował, nawet po powrocie z Arabii, dziadek za to zawsze miał dla mnie czas i byłem z nim niesamowicie zżyty. Nie przeszkadzało mi, że nie pamięta tego, iż opowiadał mi historię swojego życia kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset razy. I choć z dokładnością przytaczał mi jej szczegóły, nie mógł zapamiętać, że już ją od niego słyszałem. Za każdym razem, gdy podejmował opowieść od nowa, słuchałem go z zainteresowaniem. Utrwalałem sobie ją w głowie. Nie potrafiłem tylko zrozumieć, dlaczego ludzie są tak bezduszni, i obiecywałem sobie, że choćby nie wiem co się stało, nigdy nie wyjadę do Arabii Saudyjskiej, kraju, który tak bardzo skrzywdził mojego dziadka.
A to tam wyjechałem.
Dziadek umarł ponad dwa lata później. Tak jak babcia, spokojnie, we śnie. Przyszedł na niego czas i Allah przerwał jego ziemską podróż. Siedziałem z nim do późnej nocy, przysnąłem w fotelu obok jego łóżka, a gdy się przebudziłem, dziadek już nie oddychał. Nigdy nie zapomnę spokoju na jego twarzy i uśmiechu, który na niej zastygł. Umarł szczęśliwy, choć jego życie przez wiele lat zdawało się dalekie od szczęścia.
Kiedy zabrakło dziadka, w moim świecie zapanowała pustka. Szybko też dołączyły do niej wyrzuty sumienia i wstyd. Byłem dorosły, miałem dyplom, a nie miałem pracy. Moja mama nigdy nie robiła mi z tego powodu wyrzutów, nawet nie przeszłoby jej to przez myśl, ale ja i tak czułem się z tym bardzo źle. Zastanawiałem się, co zrobić, ale wszelkie próby zdobycia pracy w okolicznych kurortach paliły na panewce. Pracowałem przez chwilę w lokalnej restauracji, ale nie potrafiłem się w tym odnaleźć. Nie byłem sobą. Czułem się kompletnym nieudacznikiem.
To wtedy mój najlepszy kumpel ze studiów, Hadi, powiedział mi o rekrutacji do otwieranego za pół roku luksusowego hotelu w Rijadzie. Miał zamiar się w nim zatrudnić i ja też zacząłem się nad tym poważnie zastanawiać.
Pamiętałem opowieści dziadka i to, co sobie obiecywałem, ale szybko górę wzięło nade mną racjonalne myślenie. Bo przecież to było dawno… To już nie ten sam kraj… Mnie nic takiego nie spotka… To musiałby być wielki pech, by takie rzeczy zdarzyły się dwóm członkom tej samej rodziny… Tata też tam był i dzięki temu mamy dom… Wszystkie te argumenty były bardzo przekonujące, ale koronnym był dla mnie ten, że znowu będę mógł pracować w hotelu. Postanowiłem, że poczekam tam, aż w Maroku minie kryzys, i jeszcze na tym skorzystam. Doświadczenie w luksusowym hotelu (wtedy jeszcze nie wiedziałem, o jaki hotel chodzi) musiało się liczyć. Nie byłbym już nieopierzonym, pierwszym do odstrzału żółtodziobem.
Kiedy ostatecznie zdecydowałem się aplikować do tej pracy, powiedziałem o tym mamie. Rozpłakała się, choć nie do końca wiedziałem dlaczego. Jej łzy mogły być spowodowane wieloma rzeczami. Może przypomniałem jej o tacie, może bała się rozłąki, może martwiła się o moje dobro, a może po prostu nie wiedziała, jak powinna zareagować w takiej sytuacji.
Przytuliłem ją i trwaliśmy w uścisku, aż się uspokoiła.
– To dla mnie duża szansa – wyszeptałem, próbując przerwać ciszę.
Nie mogliśmy przecież tak po prostu przemilczeć tej sytuacji.
– Nie chcę, żebyś jechał, ale wiem, że to dla ciebie dobre – odparła.
Mama podchodziła do sprawy racjonalnie. Wiedziała, że wchodzę w dorosłe życie, że będę chciał założyć rodzinę, a do tego potrzebne są pieniądze. Pamiętała, że tata zarobił w Arabii małą fortunę, przynajmniej jak na marokańskie warunki. Doskonale to rozumiała i choć uczucia pchały ją do tego, by stanąć mi na drodze, rozsądek utrzymywał ją na poboczu.
– A może wcale nie będą mnie chcieli – rzuciłem trochę żartobliwie, choć oczywiście istniała ewentualność, że nie dostanę tej pracy. Rekrutacja wciąż jeszcze była przede mną.
Mama się uśmiechnęła, ale czuła, że sprawa jest już przesądzona.
I miała rację.
Rekrutacja była zwykłą formalnością. Odbywała się w hotelu Albatros, dziś noszącym zdecydowanie bardziej kojarzącą się z Arabią Saudyjską nazwę Royal Mirage (Królewski Miraż), choć trudno znaleźć w nim coś naprawdę królewskiego. Miraż pryska tuż po przekroczeniu progu tego przybytku. Hotel daleki jest od standardu, jaki obiecuje jego nazwa, ale dla mnie nie miało to większego znaczenia.
Podejście osób, które przeprowadzały rekrutację, początkowo bardzo mnie zastanawiało. Na spotkaniu sprawdzano chyba tylko to, czy mamy nogi, ręce i niebudzącą odrazy twarz. Zupełnie jakby rekrutujący dokądś się śpieszyli. Oni nawet wyglądali na znudzonych, jakby kompletnie nie zależało im na tym, kogo zatrudniają. Dodatkowo żadna z tych osób nie była z Arabii Saudyjskiej – wszystko odbywało się za pośrednictwem wynajętej do tego celu marokańskiej agencji.
Zarówno ja, jak i Hadi zostaliśmy przyjęci. Za dwa dni mieliśmy wylecieć do Rijadu. Dopiero kiedy to usłyszałem, dotarło do mnie, że to wszystko dzieje się naprawdę.
Nie byłem gotowy na tak szybkie opuszczenie domu rodzinnego, ale przynajmniej nie miałem kiedy rozmyślać i mnożyć w swojej głowie złych myśli. Do tej pory nigdy nie opuszczałem Maroka – po świecie podróżowałem tylko za sprawą opowieści gości hotelu, w którym pracowałem. Bałem się niesamowicie, zacząłem tęsknić, jeszcze zanim opuściłem mamę i rodzeństwo. Ale w życiu każdego człowieka przychodzi taki czas, że musi on opuścić rodzinne strony i wyruszyć w nieznane. Wprawdzie zgodnie z planami mojego taty ta chwila miała nigdy nie nastąpić, bo przecież nasz dom był ciągle w budowie, a drugie piętro czekało na ukończenie – i na swoich lokatorów – ale ja wiedziałem, że zostając, musiałbym zrezygnować ze swoich marzeń. Poza tym miałem zamiar wrócić i skończyć tę budowę.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
PEŁNY SPIS TREŚCI:
Prolog
CZĘŚĆ I. WŁADZA
ROZDZIAŁ 1. Ritz
ROZDZIAŁ 2. Purge
ROZDZIAŁ 3. Dekret
ROZDZIAŁ 4. Cisza
ROZDZIAŁ 5. Przesłuchanie
CZĘŚĆ II. RELIGIA
ROZDZIAŁ 6. Ulemowie
ROZDZIAŁ 7. Firquat El-Nemr
ROZDZIAŁ 8. Wizyta
ROZDZIAŁ 9. Czerwony Książę
ROZDZIAŁ 10. Inni
CZĘŚĆ III. PIENIĄDZE
ROZDZIAŁ 11. Al Ha’ir
ROZDZIAŁ 12. Bracia
ROZDZIAŁ 13. Neom
ROZDZIAŁ 14. Abdullah
ROZDZIAŁ 15. Zamach
Epilog