Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Praca rezydenta turystycznego w krajach arabskich wydaje się pozbawiona wad. Podróże, piękne miejsca, niekończące się wakacje, a w dodatku jeszcze za to płacą. Owszem, jest w tym sporo prawdy, ale niektórzy turyści potrafią zmienić tę bajkę w istny koszmar. A i ten okazuje się niczym, gdy przypadkowo wejdzie się w konflikt z arabskim prawem, co może się zdarzyć nawet tym, którzy bardzo dobrze znają jego zasady.
Pracująca w Dubaju doświadczona rezydentka wybiera się do Polski, by odwiedzić rodzinę, ale na lotnisku zostaje zatrzymana przy bramkach. Coś, co wygląda jak zwykłe nieporozumienie, okazuje się sprawą kryminalną. Kobieta trafia do niewolii dostaje trzydzieści dni, by udowodnić swoją niewinność. Ale to tak naprawdę nikogo nie interesuje…
Marcin Margielewski – pracował jako dziennikarz radiowy, prasowy i telewizyjny. Przez dziesięć lat podróżował, mieszkając między innymi w Wielkiej Brytanii, Dubaju, Kuwejcie i Arabii Saudyjskiej. Był dyrektorem kreatywnym kilku światowych marek.
Autor bestselerowych książek: Jak podrywają szejkowie (2019), Była arabską stewardesą (2019), Zaginione arabskie księżniczki (2020), Tajemnice hoteli Dubaju (2020), Urodziłam dziecko szejka (2020), trzytomowej serii „Niewolnicy” (2021), Porzuciłam islam, muszę umrzeć (2022), Wyrwana z piekła talibów (2022) , Kłamstwa arabskich szejków (2022), Zaginiony arabski książę (2023),Piekło kobiet Iranu (2023) oraz Handlarze arabskich niewolników (2023).
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 324
Copyright © Marcin Margielewski, 2023
Projekt okładki
Michał Kubacki
Zdjęcie na okładce
© Kiraliffe, LightFieldStudios/Envato
Redaktor prowadzący
Michał Nalewski
Redakcja
Anna Płaskoń-Sokołowska
Korekta
Maciej Korbasiński
ISBN 978-83-8352-609-6
Warszawa 2023
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Wszystkie wydarzenia opisane w książce są relacją jej bohaterki i zdarzyły się naprawdę. Imiona i nazwiska uczestników oraz przebieg niektórych wydarzeń zostały zmienione dla zachowania ich pełnej anonimowości.
Prolog
Kraje arabskie często jawią się nam jak wakacyjny raj – i faktycznie w większości przypadków zasługują na to miano. Zdarza się jednak, że zmieniają się w prawdziwe piekło, i to w najgorszym jego wydaniu.
Kasia napisała do mnie niedługo po tym, jak do księgarń trafiła książka Tajemnice hoteli Dubaju. Przyznam, że początkowo ją zbyłem. W moim odczuciu temat miejsc, w których spędzamy wakacje w Emiratach, został wyczerpany. Ale pozostaliśmy w kontakcie i z czasem zrozumiałem, że nie mogłem się bardziej mylić.
Kasia była bardzo cierpliwa i gdy po dwóch latach od naszej pierwszej rozmowy zaproponowałem jej wspólną pracę nad książką, od razu się zgodziła, mówiąc, że wiedziała, że kiedyś się na to zdecyduję. Jej doświadczenia wyraźnie nauczyły ją czekać na właściwy moment. Jak każdego mojego rozmówcę, tak i ją spytałem, czy chciałaby się ujawnić, czy woli zachować anonimowość.
– Ja nie jestem tu ważna – odparła. – Ważne jest to, co chcę opowiedzieć.
– Ale przecież możesz to zrobić, ujawniając twarz – przekonywałem.
– Wtedy ta historia będzie tylko moja. A przydarzyła się wielu przede mną i może się zdarzyć kolejnym, choć mam nadzieję, że kogoś jednak uda mi się uchronić przed podobnym losem.
Ostateczną decyzję co do tego, czy Kasia ujawni swój wizerunek, pozostawiliśmy na sam koniec prac, a tymczasem opowiadana historia powoli zaczynała wypełniać strony tej książki. Początkowo było nawet bardzo zabawnie, momentami aż czułem klimat tego wakacyjnego raju. Ale Kasia znalazła się po obu stronach i poznała również piekło.
Finalnie bohaterka tej opowieści postanowiła nie ujawniać swoich prawdziwych danych ani twarzy również ze względu na wykonywaną aktualnie pracę, choć bardzo możliwe, że ci, którzy podróżują, spotkają ją na swojej drodze. A może, czytając tę książkę, przypomną sobie, że już ją spotkali.
Egipt i Zjednoczone Emiraty Arabskie przez lata były jej domem. Miejscem fantastycznych przygód, ekscytującego życia, wypełnionego sukcesami i miłością. A później wszystko nagle zmieniło się w trudny do opisania koszmar. Podobny los spotkał wiele osób, które miały pecha lub popełniły drobny błąd spowodowany nieznajomością prawa, obyczajów, a czasami po prostu znalazły się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie.
Podróżowanie to jedna z największych przyjemności w życiu. Wiedzą to wszyscy ci, którzy podróże kochają. Ci, którzy ich nie lubią, uważają je za kosztowne i ryzykowne. Obie grupy mają rację i pewnie żadna z nich nie jest w stanie przekonać strony przeciwnej, ale nie o to tu przecież chodzi.
Spotkania z Kasią były dla mnie początkowo wspaniałą rozrywką, a z czasem stały się mrożącą krew w żyłach przygodą, przypominającą stąpanie po linie nad bezdenną przepaścią. Były też nieprawdopodobnie pouczające. Momentami nawet stały się szokujące, gdy dowiadywałem się o czymś, co sam bezwiednie robiłem i najwyraźniej tylko szczęście uchroniło mnie przed kłopotami.
Ta książka to bardzo ważna przestroga, ale także opowieść o krzywdzących stereotypach, w które nie warto wierzyć.
O wielkiej miłości, która nie zna granic, warta jest każdych pieniędzy i przetrwa największe trudności.
O ludzkiej naturze, która mimo że jest krucha i łatwo ją złamać, ma w sobie nieprzemożną wolę walki o przetrwanie.
O bezdusznym prawie, które wysysa duszę również z egzekwujących je ludzi.
I o tym, że nigdy, przenigdy nie można się poddawać.
CZĘŚĆ I
ROZDZIAŁ 1
Pomyłka
Od kiedy w Dubaju działa metro, wielu jego mieszkańców i przyjeżdżających tam turystów, wybierając się na lotnisko, staje przed dylematem, czym na nie pojechać. Metro zdaje się niezawodne, ale dostanie się na stację często wiąże się z wędrówką w upale. Zamawianie taksówki na lotnisko natomiast zawsze niesie ze sobą ryzyko, bo kierowcy w Dubaju często podchodzą do podanych przez klientów adresów ze sporą swobodą. Wpływa na to najczęściej bariera językowa, choć w niektórych przypadkach również fakt, że niektóre adresy w mieście potrafią być bardzo mylące.
Ten, pod którym od kilku lat mieszkałam ze swoim narzeczonym Ziadem, z pewnością do takich należał, bo nie raz zdarzało mi się długo czekać na taksówkę albo musiałam tłumaczyć kierowcom, gdzie powinni podjechać.
Ziad pracował od rana. Nie mógł mnie odwieźć ani na lotnisko, ani do metra, sam zresztą spóźnił się tego dnia do pracy. Po chwili namysłu zdecydowałam, że nie mam wyjścia. Wędrówka z walizką do najbliższej stacji metra w trzydziestopięciostopniowym upale nie wchodziła w grę – bardzo możliwe, że zanimbym dotarła do celu, zamiast metra podwózkę zagwarantowałaby mi karetka. Taksówkarz oczywiście dotarł pod drzwi apartamentowca, w którym wynajmowaliśmy przyjemne dwupokojowe mieszkanko, z blisko godzinnym opóźnieniem. Cały ten czas wisiałam z nim na telefonie, próbując pomóc mu w znalezieniu adresu, ale szło mi dość opornie, bo mówiłam tylko ja, bez żadnego odzewu z drugiej strony. Na szczęście w końcu się udało. Wciąż miałam szansę zdążyć na swój lot. Pierwszy od bardzo dawna, więc był dla mnie naprawdę ekscytujący.
– Where you from? – padło standardowe, okraszone silnym pakistańskim akcentem i nieco nieskładne pytanie taksówkarza.
Teraz zrobiłeś się rozmowny? – pomyślałam nie bez ironii.
– Poland – odpowiedziałam jednak.
– You fly Poland? – zapytał mało gramatycznie.
Potwierdziłam, choć wtedy jeszcze nie miałam pojęcia, jak bardzo moja odpowiedź mija się z czekającą mnie rzeczywistością.
– Oke, oke… – rzucił kierowca, charakterystycznie kiwając głową.
Wyraźnie wyczerpał swój repertuar w zakresie small talku, bo do końca podróży już się nie odezwał. Co chwilę spoglądałam na zegarek w swoim telefonie, próbując oszacować, jakie mam szanse dotrzeć na pokład samolotu, zanim ten odleci. I choć te ciągle wydawały mi się wysokie, topniały z minuty na minutę.
Gdy wpadłam na lotnisko, odprawa bagażowa na mój lot właśnie dobiegała końca, nie musiałam nawet czekać w kolejce. Poszło sprawnie. Teraz, kiedy nie miałam już ze sobą walizki, moje szanse znowu wzrosły. Wszystko zależało od tego, jak szybko będę biegła, bo jako posiadaczka mocno już wysłużonej, ale wciąż ważnej karty e-Gate mogłam przeskoczyć odprawę celną w mgnieniu oka. Wszyscy rezydenci Dubaju, którzy mają taką kartę, wiedzą, jak wielkim dobrodziejstwem jest ten niepozorny dokument – pozwala omijać gigantyczne kolejki na lotniskach i przechodzić przez bramki, otwierając je w ułamku sekundy. Dziś nie jest to już taką nowością, ale zanim lotniska, w tym i to w Dubaju, opanowały bramki, które pozwalają odprawić się za pomocą paszportu, karta e-Gate była prawdziwym złotem.
Przyłożyłam plastikowy prostokąt do czytnika. Bramka wydała z siebie jakiś alarmujący dźwięk i pozostała zamknięta. Spróbowałam jeszcze raz. I tym razem bezskutecznie. Wiedziałam, że to kiedyś nastąpi, ale czy musiało właśnie teraz? Moja karta była już poważnie wytarta. Zdjęcie ledwo mnie przypominało, a swoje imię i nazwisko byłam w stanie odczytać tylko dlatego, że je znałam. W panice nie pomyślałam nawet, że tego typu dokumenty działają na impuls magnetyczny i to, co jest na nich nadrukowane, dla samych bramek nie ma żadnego znaczenia.
Miałam już tak mało czasu, że myśl o stanięciu w kolejce do odprawy ze wszystkimi podróżującymi poważnie mnie zaniepokoiła. Tyle razy wcześniej myślałam o tym, by wymienić kartę na nową. Pretensje mogłam mieć tylko do siebie. Panika narastała we mnie z każdą sekundą, gdy wciąż desperacko próbowałam otworzyć bramkę. Nie zwróciłam nawet uwagi na mrugające przy niej światła. To znaczy widziałam je, ale myślałam, że jest to związane z moimi nerwowymi poczynaniami.
Nie mogłam się bardziej mylić.
– Przepraszam… mógłby mi pan pomóc? Mój samolot wkrótce rozpocznie boarding, a ja nie mogę przejść przez bramki… – powiedziałam do Emiratczyka w białej dishdashy z zawieszonym na szyi lotniskowym identyfikatorem.
Zauważywszy, że mam problem, szedł już w moim kierunku, rozmawiając przez krótkofalówkę. Kiedy znalazł się obok, zmierzył mnie gromiącym wzrokiem i bez słowa wyjął z mojej dłoni bezużyteczną kartę. Potem już nie zwracał na mnie szczególnej uwagi, tylko znowu powiedział coś po arabsku do trzymanej w dłoni niewielkiej krótkofalówki. Miał kamienną twarz, zupełnie nie zdradzała emocji, ale był tam po to, by mi pomóc, więc był to z jego strony akt uprzejmości. Przynajmniej taką miałam nadzieję. Wydawał mi się jedyną szansą na to, że uda mi się wyjść z opresji. Ostatnią nadzieją, że polecę tego dnia do domu.
To był bardzo ważny wyjazd. Miałam tydzień na to, by przygotować swoją rodzinę na spotkanie z moim przyszłym mężem. Cztery miesiące wcześniej Ziad mi się oświadczył i oboje uznaliśmy, że to najwyższy czas, by poznał moją rodzinę. Ja miałam już okazję poznać jego mamę – może nie było to najłatwiejsze ze spotkań, ale miałam je za sobą. Aby uniknąć podobnych problemów z moimi rodzicami, leciałam wcześniej, a Ziad miał do mnie dołączyć. Nie brałam pod uwagę jakichkolwiek trudności. Cóż mogło się nie udać, skoro w ciągu ostatnich miesięcy słońce nieustająco świeci po naszej stronie chodnika. Wyglądało jednak na to, że właśnie zasnuwają je chmury.
Za plecami mężczyzny, który miał mi pomóc rozwiązać problem z kartą, wyrosło nagle dwóch strażników.
– Proszę za mną. Musimy to sprawdzić – powiedział, po czym odwrócił się i nie czekając na moją reakcję, ruszył przed siebie.
Brzmiał groźnie, ale był moją ostatnią szansą na znalezienie się na pokładzie samolotu, którym miałam lecieć do Warszawy.
– Nie wiem, co się stało. To pewnie dlatego, że mam tę kartę od dawna… Jest już zupełnie starta, a może się rozmagnesowała – próbowałam nawiązywać konwersację, uśmiechając się najszerzej, jak potrafiłam, w nadziei, że to przyspieszy sprawę, choć wiedziałam, że jestem w kraju, którego obywatele nie uznają pośpiechu. No, chyba że są właścicielami lamborghini z milionem koni mechanicznych pod maską.
Mężczyzna, który szedł krok przede mną, kompletnie nie był zainteresowany tym, co mam do powiedzenia. Nie reagował. Nawet się nie odwracał. Zorientowawszy się, że mój monolog nie ma sensu, zaczęłam rozważać potencjalne opcje wyjścia z opresji w przypadku, gdyby nie udało mi się rozwiązać problemu z odprawą i nie dotarłabym do bramki na czas.
Mojego biletu nie dało się zmienić. Jak większość ludzi, nie przepłacam za tę opcję. I do tej pory nigdy mi się nie przydała. Wydawanie fortuny na inny lot nie było mi na rękę, ale tak bardzo chciałam dostać się do domu, że byłam gotowa to zrobić. Na razie piłka wciąż jeszcze była w grze. Wiedziałam, że nie mogę się poddać. Trzy tysiące dirhamów piechotą nie chodzi, dlatego przyspieszyłam kroku, idąc za moim wybawcą. Wprawdzie dostałam ostatnio awans, który praktycznie podwoił moje dochody, ale otrzymałam dopiero trzy takie pensje, a obiecaliśmy sobie z Ziadem, że będziemy zbierać każdy grosz, by kupić mieszkanie. Nie zdecydowaliśmy jeszcze gdzie, bo w grę wchodził oczywiście Dubaj, ale Ziad jest z Egiptu, a ja z Polski, więc niewykluczone, że przenieślibyśmy się do któregoś z tych krajów. Oczywiście w tamtym momencie nie miało to większego znaczenia. Byłam gotowa kupić nowy bilet, ale nie miałam zamiaru odpuszczać tego, dopóki wciąż jeszcze miałam szanse z niego skorzystać.
Dwaj funkcjonariusze, którzy towarzyszyli Emiratczykowi, znaleźli się tuż za mną. Wyglądali trochę groźnie, ale przecież nie miałam się czego bać – nie zrobiłam nic złego. Starałam się ich ignorować, przekonując samą siebie, że pewnie takie są tu procedury. Nie byłyby pierwszymi dziwnymi, z jakimi spotkałam się w Emiratach.
Przeszliśmy wzdłuż bramek do wąskiego, otwieranego identyfikatorem przedsionka służbowego, za którym znajdował się wąski korytarz wiodący do małego pomieszczenia. Pamiętam swoją pierwszą myśl, gdy do niego weszłam. Wygląda jak pokój przesłuchań! Nie bałam się jednak. Wciąż działałam w trybie mocno spóźnionej pasażerki próbującej zdążyć na odlatujący wkrótce samolot. Zwątpiłam, dopiero gdy w dość obcesowy sposób kazano mi usiąść i czekać, a chwilę później zostałam sama.
To tak naprawdę był pierwszy moment, gdy pomyślałam, że sytuacja może być znacznie poważniejsza, niż początkowo mogło się wydawać. Ale wciąż jeszcze nie miałam pojęcia, co tak naprawdę się dzieje. Przecież wylatywałam z tego lotniska dziesiątki razy i nigdy nie miałam kłopotów z przejściem przez odprawę. A nawet jeśli teraz miałyby się pojawić, nie mogło być to nic, czego nie dałoby się w prosty sposób wytłumaczyć. Problem w tym, że nikt nie chciał tu ze mną rozmawiać.
Patrzyłam na zegarek w swoim telefonie teraz już całkowicie pewna, że tego dnia nigdzie nie polecę. Obawy o to, czy zdążę na samolot, zastąpiły teraz zupełnie inne – o to, co w zasadzie się dzieje i dlaczego zaprowadzono mnie do izolatki i praktycznie w niej zamknięto. Od chwili, gdy wyszłam tego ranka z domu, przez cały czas moje myśli skupione były tylko na jednym – do tego stopnia, że w zasadzie nie docierało do mnie, jak przedziwnego biegu nabrały wydarzenia.
Samolot, którym miałam lecieć, od godziny był już w powietrzu, gdy w pokoju ponownie pojawił się mężczyzna spod bramek. W ręku trzymał plik dokumentów, a wśród nich przezroczystą, foliową koszulkę, w której dostrzegłam swoją kartę e-Gate. Ku mojemu zaskoczeniu przeciętą na pół. Wrodzony optymizm najpierw podpowiedział mi, że to pewnie dlatego, że zaraz dostanę nową, ale chwilę później moje myśli zasnuła trwoga, którą spotęgowało zachowanie mężczyzny.
Usiadł przede mną i powiedział perfekcyjnym, lekko tylko zdradzającym arabskie korzenie angielskim:
– Ma pani niespłaconą pożyczkę. Bank zgłosił sprawę policji, dlatego nigdzie pani nie poleci. Za chwilę przyjedzie tu przedstawiciel banku, w którym zalega pani ze spłatą… Wyjaśnicie sobie sprawę, a potem panią stąd zabiorą.
Zrobiło mi się słabo. Przez chwilę myślałam, że stracę przytomność, i musiałam walczyć, kurczowo trzymając się świadomości.
Nigdy nie brałam żadnej pożyczki. Owszem, miałam kartę kredytową, ale regularnie ją spłacałam.
To musiała być pomyłka!
– To musi być pomyłka!
– Z pewnością – odpowiedział mężczyzna, ale w jego głosie pobrzmiewała ironia, która zdradzała, że nie wierzy w moje słowa. – Jeśli tak jest, będzie pani wolna w bardzo krótkim czasie.
– Ale ja nie brałam żadnej pożyczki. Nigdy! Musi mi pan uwierzyć! To jest pomyłka…
– Każdy tak mówi. Ale to nie moja sprawa, ja zrobiłem już swoje – odpowiedział wyraźnie znudzonym tonem. – Zaraz po panią przyjadą i zabiorą. Dalej będzie pani rozmawiać już z nimi.
– Ale z kim? Kto po mnie przyjedzie? I dokąd mnie zabiorą?
Mężczyzna nie odpowiedział. Spojrzał na mnie tylko gromiącym wzrokiem, z którego dało się wyczytać, że kompletnie nie obchodzi go to, co się ze mną stanie, i nie ma zamiaru kontynuować tej rozmowy. Zabrał ze stołu dokumenty i podniósł się z krzesła, by po chwili zniknąć za drzwiami.
Znowu zostałam sama.
I tym razem byłam szczerze przerażona. Historie o tym, co dzieje się z ludźmi, którzy w krajach arabskich nie spłacają swoich długów, słyszałam wiele razy, ale ja nie miałam żadnych długów. Już same opowieści o karach powodowały we mnie taki strach, że nie zdobyłabym się na takie ryzyko. Poza tym pożyczki i kredyty nie pasowały do mojego stylu życia. Podróże nauczyły mnie nigdzie nie zapuszczać korzeni, a nic tak nie uziemia jak kredyt. Nawet przez myśl mi to nie przeszło, a gdyby nie fakt, że w Dubaju do załatwienia wielu rzeczy potrzebna jest karta kredytowa, pewnie nawet jej bym nie miała. Mój limit zresztą był równy połowie mojej miesięcznej pensji. Pozwalał na płatności w internecie i regulowanie rachunków, ale w przypadku jakiegoś niepowodzenia był łatwy do spłacenia.
Dlatego byłam pewna, że to pomyłka – i że da się ją szybko wyjaśnić. Przecież ludzie pracujący w bankach są rozsądni, bez trudu się zorientują, że doszło do nieporozumienia.
Nie miałam wyjścia. Musiałam trzymać się tej wersji i cierpliwie czekać na rozwój wydarzeń.
Rozważałam, czy powinnam zadzwonić do Ziada. Rozmowa z nim na pewno by mnie uspokoiła, ale był teraz w pracy, miał mało czasu, a zdawkowe informacje mogły tylko spowodować, że niepotrzebnie się zmartwi. Ostatecznie więc stwierdziłam, że skontaktuję się z nim po tym, jak porozmawiam z ludźmi z banku. Będę wiedziała, na czym stoję, a może po prostu mnie wypuszczą i będę mogła opowiedzieć mu o wszystkim osobiście.
Minęła kolejna godzina. W końcu do pokoju, w którym mimo działającej klimatyzacji zrobiło się bardzo gorąco, weszły trzy osoby – ubrany w garnitur Hindus i dwóch emirackich policjantów. Ten w garniturze przywitał się z uśmiechem i usiadł naprzeciwko mnie, a funkcjonariusze stanęli przy drzwiach. Możliwe, że nie mieli wyjścia, bo w pokoju nie było więcej krzeseł, ale niewykluczone, że miał to być element zastraszenia mnie. Policjanci pilnujący drzwi zawsze robią wrażenie i trudno ich lekceważyć. Nie miałam zamiaru stamtąd uciekać, a nawet gdybym miała taki pomysł, nie czekałabym do momentu, aż zaczną mnie tak ostentacyjnie pilnować, ale ich obecność spełniła swoją funkcję. Jeśli chodziło im o to, by mnie wystraszyć, byłam przerażona.
– Ma pani niespłaconą pożyczkę w naszym banku – powtórzył po moim poprzednim rozmówcy mężczyzna zaraz po tym, jak się przedstawił. – Co z tym zrobimy?
– Nie brałam w waszym banku żadnej pożyczki – powiedziałam zgodnie z prawdą.
– Obawiam się, że z dokumentów wynika coś wprost przeciwnego – ciągnął, pochylając się nad teczką, z której wyciągnął jakieś wydruki. Położył je przede mną. – To pani wniosek o kredyt, prawda?
Spojrzałam na dokument. Był wypełniony na mnie. Miał wszystkie moje dane i idealnie złożony podpis.
– Proszę przejrzeć wszystkie – zachęcił Hindus.
Wzięłam do ręki plik papierów. Była między nimi kopia mojego paszportu i wizy rezydenta, był też podpisany weksel.
– Jest pani winna naszemu bankowi dwieście pięćdziesiąt tysięcy dirhamów. Nie spłaciła pani żadnej z wymaganych dotychczas czterech rat, nie odpowiedziała pani na żaden z ponaglających maili, telefon, który podała pani bankowi, nie odpowiada, wygląda na to, że został wyrejestrowany. Sprawdziliśmy. Również był zarejestrowany na panią. – To mówiąc, mężczyzna wyciągnął dokument potwierdzający zakup telefonu na kartę w centrum handlowym Ibn Battuta. Do niego też dołączona była kserokopia mojego paszportu i wizy. – Obawiam się, że w zaistniałej sytuacji nasza umowa kredytowa nie może być kontynuowana na ustalonych warunkach. Musi pani wpłacić całą należność jednorazowo wraz ze wszystkimi kosztami postępowania. Wtedy bank w ciągu kilku dni wycofa zawiadomienie w organach ścigania i wyjdzie pani na wolność.
Na wolność? Czy oni naprawdę zamierzają mnie zamknąć?
Nie wiedziałam, który z tych tematów podjąć najpierw. Nie mogłam pójść do więzienia, ale też nie mogłam spłacić pożyczki, której nigdy nie zaciągnęłam, pomijając już, że była to dla mnie niewyobrażalna kwota.
– Ale ja naprawdę nie wzięłam tej pożyczki – powtórzyłam.
Hindus znowu uśmiechnął się szeroko.
– Więc jakim cudem mamy pani dokumenty? Czy ma pani przy sobie swój paszport?
– Tak, oczywiście… – odparłam, natychmiast go wyciągając w nadziei, że rzuci to nowe światło na sprawę.
Mężczyzna otworzył paszport na stronie ze zdjęciem i przysunął go do wydruku w pliku dokumentów.
– Proszę spojrzeć. To dokładna kserokopia pani paszportu. Nie ma mowy o fałszerstwie. Nasz bank od kilku lat nie przyjmuje już nawet kopii paszportów podstemplowanych przez pracodawcę. Kredytobiorca musi osobiście pojawić się w placówce z dokumentem. Na każdej zrobionej w banku kopii podpisuje się pracownik zajmujący się sprawą. Rozmawiałem z pracownicą, która zajmowała się tymi dokumentami, i potwierdziła ona, że brała pani pożyczkę osobiście. Dla pewności sprawdziłem również kamery monitoringu. Dokładnie w dniu składania wniosku była pani u nas, ubrana w abaję i hidżab…
– Abaję?
Owszem, miałam abaję w hotelowym biurze na wszelki wypadek, ale założyłam ją tylko raz, gdy musiałam wziąć udział w trudnej sprawie z grupą saudyjskich gości. Nigdy wcześniej ani nigdy później nie miałam jej na sobie.
– Ja nie chodzę w abai. Uważam, że nam, Europejkom, nie wypada jej nosić – powiedziałam.
– Nie wiem, co wypada nosić Europejkom, a co nie. Ale na pewno nie wypada im brać pożyczek i ich nie spłacać. Tego dnia ewidentnie była pani w naszym banku w abai. Widziałem nagrania, nie mam wątpliwości, że to była pani.
Czułam się, jakby ktoś wessał mnie do jakiejś alternatywnej rzeczywistości, a potem wypluł do tej, w której znajduję się teraz, żebym poniosła konsekwencje czynów swojego alter ego. Jakbym faktycznie wzięła pożyczkę, której nigdy nie brałam, ubrana w ciuchy, których nie nosiłam, w banku, w którym nigdy nie byłam.
A może to objaw jakiejś choroby psychicznej? – zastanawiałam się. Może mam schizofrenię, a moja druga, niekontrolowana osobowość ma skłonności do dużych wydatków i zaciągania poważnych zobowiązań, przed którymi ucieka, kryjąc się gdzieś w czeluściach mojej podświadomości. Pożyczone pieniądze nie były jednak urojone. Gdzie zatem są?
Ta wersja wydawała mi się niedorzeczna, ale wcale nie mniej niż to, co właśnie stało się moim udziałem.
– Co ja mam teraz zrobić? – spytałam bliska łez.
– Kredyt ma status natychmiastowej wymagalności, więc albo zrobi nam pani przelew od razu, albo niestety będziemy musieli na niego poczekać… – Hindus znowu się uśmiechnął.
– Ale ja nie mam takich pieniędzy. Musiałabym je jakoś zebrać… Mam trochę oszczędności, muszę podzwonić, ale załatwię… Mogę teraz przelać jakieś dwadzieścia tysięcy. Tyle mam na koncie. – Nie miałam pojęcia, skąd miałabym wziąć resztę tej kwoty, ale przecież musiałam znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji.
– Obawiam się, że to nic nie da – usłyszałam w odpowiedzi. – Natychmiastowa wymagalność oznacza, że musi pani wpłacić całą wymaganą kwotę. Wpłacenie jej części nie zmieni w pani sytuacji absolutnie niczego.
– I co ze mną będzie…?
– W takich przypadkach dłużnicy trafiają do aresztu lub więzienia, w zależności od tego, jak długo zajmuje im spłata należności.
Ziemia się pode mną rozstąpiła, a moje ciało przeszył gorący powiew piekielnych czeluści.
– Ja nie mogę pójść do więzienia… – wydusiłam.
– Doskonale. Zatem wracamy do opcji pierwszej. Załatwmy ten przelew i w ciągu kilku godzin będzie pani znów wolnym człowiekiem. Oczywiście obawiam się, że z powodu tego incydentu nie będzie pani już mogła zatrzymać swojej rezydentury w Dubaju, ale przynajmniej odleci pani do swojego kraju bez najmniejszych problemów.
Stracę rezydenturę? Nie będę mogła już wrócić do Dubaju? A co z Ziadem? Z naszą przyszłością?
Groziło mi więzienie, miałam do spłacenia potężny dług, którego nie zaciągnęłam, miałam zostać wydalona z miejsca, w którym żyłam, z dala od mojego narzeczonego, w którym byłam na zabój zakochana, a do tego wszystkiego miałam stracić pracę, co było oczywistą konsekwencją zakazu wstępu do Dubaju. Całe moje życie w jednej chwili runęło jak wybudowany na pustyni zamek z piasku.
– Więc jak będzie? Co zrobimy z tym fantem? – spytał po chwili mężczyzna z uśmiechem nieschodzącym z twarzy.
– Nie mam takich pieniędzy – powtórzyłam z rezygnacją. – A jak mnie zamkniecie, nigdy nie będę w stanie ich zdobyć.
– Niestety takie są procedury. Uczciwość jest w tym kraju na pierwszym miejscu i zaciągane długi trzeba spłacać.
Milczałam. Nie miałam już siły polemizować.
– Rozumiem zatem, że musimy się rozstać. Panowie… – Na znak przedstawiciela banku do mojego krzesła podeszli policjanci, po czym sprawnie skuli mnie w kajdanki.
– Mogę jeszcze zadzwonić? – spytałam.
– To już nie zależy ode mnie. – Hindus rozłożył ręce.
– Panowie… – zwróciłam się do policjantów, ale ci pociągnęli mnie za sobą, udając głuchych na moje słowa.
Ze spóźnionej na samolot pasażerki stałam się oskarżoną o defraudację przestępczynią w drodze do więzienia. Nie miałam innego wyjścia, jak tylko pogodzić się z losem i wymyślić plan, jak wydostać się z opresji. W tamtym momencie jednak byłam tak przerażona, że nie miałam pewności, czy w ogóle czeka mnie jakakolwiek przyszłość.
Zostałam zaprowadzona do pomieszczenia, w którym pod ścianą stało sporo bagaży, a na środku duży skaner do wykrywania metalowych przedmiotów i materiałów wybuchowych. Widziałam już podobne na lotniskach, ale ten wyraźnie nie był używany powszechnie. Uwolniono mnie z kajdanek i kazano wejść do środka. Zupełnie jakby istniało niebezpieczeństwo, że poza niespłacaniem pożyczek zajmuję się również przemytem broni lub narkotyków. Na szczęście okazało się, że tego nie można mi zarzucić.
Chwilę później moje ręce znowu były spętane kajdankami. Kobieta, która pracowała przy skanerze, spytała mnie, czy to moja walizka, wskazując na wycofany z luku bagaż. Była moja, ale nie miałam szans, by ją odebrać. Musiała zostać tam, gdzie stała. W tamtym momencie była najmniejszym z moich problemów.
– Jak ty przeszłaś przez check-in? – rzuciła za mną, wzdychając z dezaprobatą.
Wtedy nie bardzo rozumiałam ten komentarz. Dopiero po czasie się dowiedziałam, że osoby w mojej sytuacji, takie, którym z powodu zarzutów karnych nałożono tak zwany travel ban, z reguły nie są w stanie nawet się odprawić. Agentom przy stanowiskach odprawy wyświetla się wtedy komunikat, że pasażer ma zakaz podróżowania, i muszą ten fakt zgłosić przełożonym. W moim przypadku – być może przez przeoczenie – nic takiego się nie stało i moja walizka powędrowała do samolotu, którym miałam lecieć. Przed odlotem, już po informacji o moim zatrzymaniu, zgodnie z procedurami obsługa ją wycofała, ale nie zmieniało to w mojej sytuacji niczego, bo zanosiło się na to, że wkrótce jedyne ubrania, jakie będę nosić, to stylowe więzienne wdzianko.
Niedługo potem wciąż towarzyszący mi funkcjonariusze poprowadzili mnie do wyjścia z budynku lotniska. Z każdym krokiem w korytarzu robiło się coraz goręcej, klimatyzacja nie docierała tu ze swoim orzeźwiającym powietrzem. Miałam wrażenie, że zaraz zemdleję, a gdy wyszliśmy na ogromny, niedostępny dla osób postronnych parking, świat przed moimi oczami zaczął się zamazywać. W pewnym momencie osunęłam się na ziemię i straciłam kontakt z rzeczywistością.
Ocknęłam się na tylnym siedzeniu radiowozu, oddzielona od policjantów kratą, która szybko przypomniała mi wszystko, co zdarzyło się do tej pory, wciąż jednak nie mogłam dojść do siebie. Świat wirował mi przed oczami, jakbym właśnie zsiadła z rozpędzonej do granic karuzeli. Nie zwracałam uwagi na drogę i do dziś tak naprawdę nie wiem z całą pewnością, dokąd mnie zawieziono tamtego dnia. Podejrzewam, że były to budynki w okolicy Al Aweer, ale nie było to więzienie, choć chwilę po tym, jak tam dotarliśmy, zamknięto mnie w pokoju bez okien, z jednym łóżkiem, zabierając mi wszystko, co miałam przy sobie, w tym również telefon. Panowała tam absolutna cisza i przyjemny chłód, choć nie było klimatyzacji, a jedynie nawiew w suficie. Był on jedynym punktem, na którym mogłam zawiesić wzrok. Nikt ze mną nie rozmawiał, nie zadawał pytań, nie wydawał poleceń. Zostałam po prostu wprowadzona do tego przedziwnego pokoju i zostawiona tam bez słowa.
Zważywszy na to, że spodziewałam się obskurnego więzienia i cel dzielonych z niebezpiecznymi współosadzonymi, nie był to najgorszy scenariusz – tak przynajmniej podpowiadał mi mój niepoprawny optymizm… W rzeczywistości jednak moja sytuacja była absolutnie beznadziejna.
Dwa razy dziennie przynoszono mi jedzenie i butelkę wody. Posiłkami odmierzałam czas. Były jedynym sposobem na to, by zorientować się w jego upływie. Domyślałam się, że jogurt i owoce są na śniadanie. Ryż z sosem i pyszne jak na więzienne warunki tabbouleh były zapewne kolacją. Naliczyłam ich po pięć.
Niedługo po piątym śniadaniu do mojego pokoju wszedł mężczyzna w garniturze, którego poznałam już na lotnisku. Znowu się przedstawił, ale i tym razem nie zapamiętałam jego nazwiska. Wymienił nazwę banku, którą znałam tylko z krzykliwych reklam i szyldów, choć rzekomo naciągnęłam go na poważną kwotę.
– Mam nadzieję, że dobrze tu panią traktują – powiedział.
Skinęłam głową w milczeniu, ale szybko zdałam sobie sprawę, że nie mogę na tym poprzestać. Muszę walczyć o wolność. Nie mogę się tak po prostu pogodzić ze swoim losem i pozwolić im oskarżać mnie o przestępstwo, którego nie popełniłam.
– Dlaczego mnie tu przetrzymujecie? Kiedy mnie wypuścicie? – rzuciłam w nagłym przypływie frustracji.
Mężczyzna uśmiechnął się ze spokojem. To wyraźnie była jego metoda negocjacji z przeciwnikiem.
– Myślałem, że już sobie to wyjaśniliśmy…
– Tak, twierdzicie, że wzięłam pożyczkę, której nie wzięłam.
– To pani tak twierdzi. My twierdzimy coś zupełnie przeciwnego i chcemy odzyskać zaciągnięty dług.
– Nigdy go nie zaciągnęłam, ale nawet jeśli miałabym wam oddać te pieniądze, jak mam je zdobyć, gdy siedzę zamknięta w tym pokoju i jestem kompletnie pozbawiona kontaktu ze światem? – argumentowałam.
– Właśnie w tej sprawie tu przyjechałem. Mam dla pani propozycję, która pomoże nam załatwić sprawę i wreszcie o niej zapomnieć – powiedział tonem pełnym udawanej troski.
Do tej pory nawet moje skłonności do odrealnionego optymizmu nie podsuwały mi zbyt wielu pomysłów na wyjście z tego impasu, więc jego słowa dały mi ogromną nadzieję na to, że ten koszmar wreszcie się skończy.
Tymczasem mężczyzna otworzył teczkę i wyjął z niej spisany w języku arabskim dokument.
– Mam tu warunkowe zwolnienie na trzydzieści dni. Wyjdzie pani na wolność, ale proszę nie dać się jej zwieść.
– A co się stanie po trzydziestu dniach?
– Trafi pani przed sąd, a potem do więzienia. Chyba że odda nam pani pożyczone pieniądze. Wówczas bank jest gotowy odstąpić od oskarżenia. Będzie pani mogła uniknąć kary, jeśli w ciągu trzydziestu dni odda pani pieniądze – tłumaczył.
– Jeśli je oddam, nie będzie to chyba żadna łaska.
– Będzie! Jesteśmy w Dubaju. Tu oddanie przedawnionego długu wcale nie oznacza, że dłużnik nie popełnił przestępstwa. Ale jeśli otrzymamy zwrot, nie zwrócimy się do sądu o ukaranie i będzie pani mogła opuścić Dubaj.
– Myślałam, że i tak mnie deportują?
– Deportują, ale dopiero po tym, jak załatwimy sprawę długu. Tak czy inaczej, dopóki nie otrzymamy pieniędzy, nie odzyska pani wolności. Radzę skorzystać z tej szansy, bo inaczej może pani jedynie pogorszyć swoją sytuację.
W przeciwieństwie do krajów zachodnich Zjednoczone Emiraty Arabskie traktują niespłacone długi jako sprawę karną, a nie cywilną. Pożyczkobiorca zalegający z płatnościami może zostać skazany na więzienie. Oddanie długu nie jest równoznaczne z zamknięciem sprawy. To jest bezwarunkowe i nie podlega negocjacjom, ale oprócz windykacji spłaty dłużnika może czekać jeszcze odsiadka jako kara za samo zaleganie z ratami. Nie jest ona wymierzana obligatoryjnie, ale często się zdarza, że po spłacie kredytu dłużnik i tak trafia do więzienia.
Osoba, przeciwko której wytoczono postępowanie, dostaje wyrok (często zaoczny, choć zdarza się, że zapada on również podczas regularnej rozprawy), po którym zostaje zwolniona na trzydzieści dni, aby mogła zorganizować należne pieniądze. Jeśli nie uda jej się tego zrobić, trafia ponownie przed sąd i zostaje skazana na karę bezwzględnego więzienia, która tylko teoretycznie określona jest na maksymalnie trzy lata. W praktyce dłużnik pozostaje w niewoli aż do momentu, kiedy jego dług zostanie w całości spłacony.
Nie miałam pojęcia, że ten spisany po arabsku dokument to tak naprawdę wydany na mnie zaocznie wyrok. Aby nie przedłużać sprawy, bank postarał się w sądzie o załatwienie tej formalności bez mojej obecności i w błyskawicznym tempie.
Mężczyzna poprosił, bym podpisała papiery, a ja to zrobiłam, choć nie miało to najmniejszego wpływu na mój dalszy los. Nic w tej kwestii nie zależało ode mnie. Jedyne, co mogłam zrobić, to zgodzić się na współpracę, bo wyjście na wolność, nawet warunkowe i na ograniczony czas, było znacznie lepsze niż pozostawanie w zamknięciu, w miejscu, z którego nie byłam w stanie skontaktować się z nikim.
Ciągle wracała do mnie myśl, że Ziad nie ma pojęcia, co się ze mną dzieje. Obiecałam, że zadzwonię do niego zaraz po przylocie. Musi odchodzić od zmysłów. Podobnie zresztą jak moja rodzina, czekająca na mnie od kilku dni w Polsce. Wiedzieli, kiedy mam przylecieć, musieli już się dowiedzieć, że nie wsiadłam do samolotu, i na tym ich wiedza się kończyła. Dla nich przepadłam bez wieści. Choćby dlatego musiałam czym prędzej wyjść na wolność. Byłam gotowa podpisać cyrograf z samym diabłem.
– Rozumiem, że jesteśmy w stanie się dogadać? – spytał Hindus.
– Tak – wyszeptałam, bo trudno mi było wykrzesać z siebie entuzjazm. Owszem, miałam w perspektywie kilka chwil wolności. I prysznic, którego nie brałam od paru dni. Ale nie byłam w stanie się z tego cieszyć. To był tylko przebłysk słońca pomiędzy ciężkimi burzowymi chmurami, które zebrały się nad moją głową. Wiedziałam, że zaraz zniknie… Zawsze byłam optymistką, ale nigdy nie byłam naiwna.
– Doskonale. Za chwilę przyjdą tu po panią i załatwią resztę formalności.
Faktycznie przyszli. Niespełna godzinę później stałam na przystanku autobusowym w miejscu, w którym nie byłam nigdy wcześniej. Tu zostawili mnie funkcjonariusze. Włączyłam telefon. Jakimś cudem zachował kilka procent baterii.
Zadzwoniłam do Ziada.
Nie odebrał. Shit! Tak bardzo potrzebowałam jego pomocy…
Minęło kilka minut, gdy mój telefon zaczął wibrować.
Ziad! Oddzwania!
– Habibti, doleciałaś? Dlaczego się nie odzywałaś tyle czasu? Próbowałem się z tobą skontaktować. Wiem, że nie wsiadłaś do samolotu. Co się stało? Martwiłem się. Nie możesz mi tego robić – wyrzucił z siebie z ulgą. – I dlaczego dzwonisz z tego telefonu? Nie masz polskiego numeru? – W jego pytaniach pobrzmiewało zdziwienie, troska, ale i pretensje. – Czekałem na telefon z twojego polskiego numeru… Jesteś w Dubaju?
Nie wiedziałam, na co odpowiedzieć najpierw. Powiedziałam więc tylko:
– Jestem w Dubaju. Możesz po mnie przyjechać?
I zaniosłam się płaczem. Przez cały ten czas nie byłam w stanie się rozpłakać. Strach zablokował wszelkie inne emocje. Teraz tama puściła.
– Habibti, oczywiście! Gdzie jesteś? – Ziad był wyraźnie zaniepokojony moją reakcją.
– Nie wiem.
– Wyślij mi pinezkę. Już po ciebie jadę.
Zrobiłam to w ostatnim momencie. Chwilę później bateria w moim telefonie straciła moc.
Usiadłam na rozpalonym słońcem krawężniku. Jego temperatura w krótkim czasie dotarła do mojego ciała. Parzyło, ale postanowiłam nie wstawać. To było przedziwne, bolesne, jednak z jakichś kompletnie niezrozumiałych powodów pragnęłam tego. Nigdy nie rozumiałam ludzi, którzy celowo zadają sobie ból fizyczny, tłumacząc, że pomaga im on ukoić ten psychiczny. Teraz moje ciało cierpiało, skóra piekła, paliła, ale to wyciszało moje emocje.
Kiedy kilkadziesiąt minut później usiadłam w schłodzonym, klimatyzowanym samochodzie mojego narzeczonego, dotarło do mnie, że to bardzo niepokojący objaw. Sytuacja, w której się znalazłam, kompletnie mnie załamała. W jednej chwili ze szczęśliwej dziewczyny, mającej mnóstwo powodów do radości, stałam się rozbitym o skały wrakiem, który nie miał szans na dalszy rejs, mógł tylko czekać, aż zacznie tonąć.
– Habibti, co się stało? – Ziad złapał czule moją dłoń i nie puszczał nawet na chwilę, choć przecież prowadził samochód.
Wciąż byłam wewnętrznie rozedrgana, ale poczułam się nieco lepiej. Opowiedziałam mu o wszystkim, co mnie spotkało.
– Ale przecież to musi być pomyłka. Ty nie brałaś żadnej pożyczki – powiedział to, co od samego początku próbowałam tłumaczyć.
– Oczywiście, że nie. Ale nikt nie chce mi uwierzyć.
– Pójdziemy do Baracka – zdecydował. – On na pewno coś poradzi. Nie martw się niczym. Nie zrobiłaś nic złego. Nie pozwolę cię skrzywdzić.
Chciałam wierzyć w te słowa, ale miałam przeczucie, że mimo najszczerszych chęci Ziad nie jest w stanie uchronić mnie przed tym, co nadchodzi. Zawsze byłam osobą, która kurczowo trzymała się nadziei, choćby ta była najbardziej niedorzeczna, ale teraz nie byłam w stanie już tego z siebie wykrzesać. Realizm mojego położenia kompletnie mnie przytłoczył. Czułam, że te trzydzieści dni wolności, które otrzymałam z łaski na zorganizowanie pieniędzy, to dla mnie jedynie czas na przygotowanie się do życia w więzieniu. Albo na zakończenie go, zanim tam trafię.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
PEŁNY SPIS TREŚCI:
Prolog
CZĘŚĆ I
ROZDZIAŁ 1. Pomyłka
ROZDZIAŁ 2. Rezydentka
ROZDZIAŁ 3. Hurghada
ROZDZIAŁ 4. Dubaj
ROZDZIAŁ 5. Khobez
CZĘŚĆ II
ROZDZIAŁ 6. Marhaba
ROZDZIAŁ 7. Influenza
ROZDZIAŁ 8. Pielgrzymi
ROZDZIAŁ 9. Teściowa
ROZDZIAŁ 10. Awans
CZĘŚĆ III
ROZDZIAŁ 11. Siostra
ROZDZIAŁ 12. Ucieczka
ROZDZIAŁ 13. Pułapka
ROZDZIAŁ 14. Koniec
ROZDZIAŁ 15. Kurort
Epilog