Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Straciła wiarę w Boga, teraz może również stracić za to życie.
Wstrząsająca opowieść Saudyjki, która za odrzucenie islamu została skazana na śmierć.
Farita od dziecka była ciekawa świata i zadawała wiele pytań dotyczących religii, w której ją wychowywano. W przeciwieństwie do większości grzecznych i cichych muzułmańskich dziewczynek, ku irytacji jej pobożnych bliskich i nauczycieli, wiecznie dociekała prawdy. Nie zadowalały jej cytowane w odpowiedzi fragmenty Koranu. Wręcz przeciwnie, rodziły jeszcze więcej pytań. Kwestionowanie słów proroka nie jest w jednak Arabii Saudyjskiej bezpiecznym zajęciem. Wątpliwości spowodowały, że nie była w stanie utrzymać wiary w przedstawiany przez islam porządek świata. Musiała uciekać ze swojego kraju. Odrzucając wiarę, automatycznie sprowadziła na siebie wyrok śmierci, ale zanim orzeczono go oficjalnie, nakaz uśmiercenia Farity wydał jej własny ojciec. Jej brat podjął się jego wykonania. Przez wiele lat Farita ukrywała się w Europie. Kiedy dowiedziała się o śmierci ojca, odetchnęła z ulgą, ale przedwcześnie… Teraz nikt już wyroku na nią nie odwoła.
Poruszająca, trzymająca w napięciu i niestety prawdziwa historia jednej z wielu kobiet, które za swoje prawo do wolności zapłaciły wysoką, a czasami najwyższą cenę.
Marcin Margielewski - pracował jako dziennikarz radiowy, prasowy i telewizyjny. Przez dziesięć lat podróżował, mieszkając między innymi w Wielkiej Brytanii, Dubaju, Kuwejcie i Arabii Saudyjskiej. Był dyrektorem kreatywnym kilku światowych marek. Autor bestselerowych książek: "Jak podrywają szejkowie" (2019), "Była arabską stewardesą" (2019),"Zaginione arabskie księżniczki" (2020), "Tajemnice hoteli Dubaju" (2020), "Urodziłam dziecko szejka" (2020), oraz trzytomowej serii "Niewolnicy" (2021).
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 370
Copyright © Marcin Margielewski, 2022
Projekt okładki
Michał Kubacki
Zdjęcie na okładce
© oneinchpunchphotos/elements.envato.com;
javi_indy/elements.envato.com
Redaktor prowadzący
Michał Nalewski
Redakcja
Anna Płaskoń-Sokołowska
Korekta
Małgorzata Denys
ISBN 978-83-8234-418-9
Warszawa 2022
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Prolog
Ridda i murtadd to słowa, którymi konserwatywni wyznawcy islamu brzydzą się chyba najbardziej. Większość uważa je za synonim wszystkiego, co w tym świecie najgorsze.Ridda to akt porzucenia islamu, a murtadd – ten, kto jej dokonuje. Trudno o większą zdradę wobec wyznawanego przez nich, jedynego Boga.
W krajach zachodnich porzucenie wiary czasami spotyka się z ostracyzmem, a niekiedy nawet z ograniczeniem praw. W dziewięciu południowo-wschodnich stanach uznawanej za kolebkę wolności Ameryki Północnej ateiści nie mogą sprawować urzędów publicznych, w Brazylii są oficjalnie najbardziej znienawidzoną grupą społeczną, a i w Polsce, mówiąc delikatnie, nie spotykają się z przychylnością.
To jednak tylko niewielki dyskomfort w porównaniu z tym, z czym spotykają się ludzie odrzucający wiarę w Boga w krajach muzułmańskich. W większości z tych państw za taki akt grozi kara śmierci. Co do jej słuszności zgodni są niemal wszyscy teologowie sunniccy. Szyici w pierwszej kolejności zalecają uwięzienie „delikwenta” – do czasu, aż się opamięta i nawróci na islam, a karę śmierci dopuszczają dopiero, jeśli skrucha nie nastąpi.
Dlatego na przyznanie się do ateizmu lub zmiany wiary decydują się niemal wyłącznie ludzie, którzy znaleźli się poza granicami swoich muzułmańskich krajów. Ci nieliczni, którzy robią to na miejscu, z reguły ponoszą koszmarne konsekwencje.
Nazwiska i historie osób, które tracą życie za odrzucenie wiary, rzadko przedostają się do zachodnich mediów. Iran stracił swojego ostatniego bluźniercę Mohosena Amir-Aslaniego w 2014 roku. Ostatnim skazanym za to przewinienie na karę śmierci Saudyjczykiem był niespełna trzydziestoletni Ahmad Al Shamri, którego egzekucja odbyła się po tym, jak Sąd Najwyższy w Arabii Saudyjskiej odrzucił jego apelację w sprawie o „ateizm i bluźnierstwo” w 2017 roku.
Dwa lata wcześniej do więzienia trafił saudyjskiej bloger Raif Badawi, skazany na dziesięć lat więzienia i tysiąc batów za „obrażanie religii”. Badawi założył grupę Free Saudi Liberals, która prowadziła internetowe debaty na temat religii i polityki saudyjskiej. Przeciwko Badawiemu wciąż toczy się postępowanie i grozi mu kara śmierci, choć już samo więzienie zdaje się być dla niego śmiertelnym wyrokiem, bo doniesienia o stanie jego zdrowia są bardzo niepokojące.
Odrzucenie wiary w prawie szariatu podlega karom określanym jako hudud – czyli tym, które ustanowione zostały przez samego Boga. W takich sprawach nie orzeka się więzienia. Karą hudud może być chłosta, ukamienowanie, amputacja rąk, powieszenie, ścięcie lub ukrzyżowanie. Ponieważ to kara ustanowiona przez Boga, żaden człowiek nie może w jej przypadku ułaskawić skazanego i musi ona zostać wykonana publicznie.
W przypadkach apostazji lub zmiany wiary sądy jednak nie zawsze mają możliwość się wypowiedzieć, bo ogromna część takich spraw załatwiana jest bez udziału instytucji państwowych. Sprawiedliwość bluźniercom wymierzają fanatycy w zamachach czy publicznych linczach albo ich rodziny, które nie chcąc, by sprawa wyszła na jaw, doprowadzają do śmierci apostaty, który zamienił islam na inną wiarę lub ateizm. Najczęściej pozorują jego samobójstwo lub nieszczęśliwy wypadek, ale zdarza się, że zupełnie otwarcie zabijają takie osoby, tłumacząc, że to w obronie Boga, i uzyskując dzięki temu ułaskawienie w sądzie.
O Saudyjce, która porzuciła swoją religię, płacąc za to naprawdę wysoką cenę, opowiedziała mi jedna z moich czytelniczek. Powiedziała, że skontaktuje mnie z nią, ale muszę jej zapewnić absolutną anonimowość. Słyszałem to wcześniej wielokrotnie, więc i tym razem oczywiście obiecałem dyskrecję. Ale okazało się, że ten przypadek wymaga większych niż do tej pory środków bezpieczeństwa.
Spotkaliśmy się w jednym z europejskich krajów, jednak nie w państwie zamieszkania mojej bohaterki. Tak naprawdę nawet ja nie wiem, gdzie ona mieszka. Nie zaryzykowała podzielenia się ze mną tą informacją, a ja nie naciskałem. Poprosiła, bym nie ujawniał kulisów naszych rozmów, żadnych szczegółów, które mogłyby choć zasygnalizować jakikolwiek trop jej prześladowcom. To też mogłem obiecać. Do dziś nie znam jej prawdziwego imienia. Pseudonim wybrała sobie sama.
– Farita oznacza „odważna i ciekawa”. Ciekawa na pewno jestem, a odważna muszę być. Nigdy taka nie byłam, ale musiałam się tego nauczyć – wyjaśniła. – Al Hatim będzie moim książkowym nazwiskiem. To z kolei znaczy tyle co „zdecydowana, zdeterminowana”. Też dobrze do mnie pasuje.
Farita Al Hatim jest drobną z postury, ale niezwykle waleczną postacią. Ciepła, pogodna i miła, o bardzo nietuzinkowej urodzie. Jej orientalne rysy otoczone są burzą rozjaśnionych włosów. Na pierwszy rzut oka nie sprawia wrażenia osoby, na której ciąży wyrok śmierci, ale to tylko pozory. Jest skazańcem i każdy jej dzień na tej planecie wypełnia strach o to, czy nie będzie to dzień ostatni. Ale to specyficzny rodzaj strachu – oswojony, pogodzony, bardzo znajomy.
Farita:
Wszyscy żyjemy z wyrokiem śmierci. Wszyscy umrzemy. Jeśli nie zabije nas rak czy rozpędzony samochód, zrobi to starość. Ja prawdopodobnie umrę z ręki kogoś, kogo łączy ze mną ta sama krew, ale ta świadomość już dawno przestała mnie przerażać. Jestem pogodzona z tym, że to może się wydarzyć w każdej chwili, i już dawno przestałam na każdym kroku oglądać się za siebie. To nie tak, że jest mi to obojętne. Ja bardzo chcę żyć, kocham świat, ale wiem, że życie bez poczucia wolności po prostu nie ma sensu.
Były czasy, kiedy czułam, że wszystko mi jedno. Wtedy strach paraliżował mnie do tego stopnia, że i tak nie potrafiłam żyć. W Arabii Saudyjskiej wielu ludzi się boi, bo wie, że strach jest swoistym gwarantem ich istnienia. Bez niego mogliby wszystko stracić. Ja nie byłam wyjątkiem. Egzystowałam bez treści. Tkwiłam w zawieszeniu, czekając na coś, co mogło nigdy nie nadejść. Upływający czas znieczulił mnie jednak, ułatwił akceptację tego, kim jestem. Ale wiem, że nie zrobiłabym tego sama.
Miałam szczęście. Na mojej drodze stanęli ludzie, którzy pokazali mi, że życie w strachu przed nagłym końcem nie ma najmniejszego sensu. Zaczęłam o siebie walczyć i żyć odważnie. Możliwe, że to właśnie ta moja głupia odwaga któregoś dnia mnie zabije, ale lepiej żyć krótko i z podniesioną głową, niż przedłużać swój marny żywot strachem.
Religia, którą porzuciłam w nadziei na wolność, nigdy mi na nią nie pozwoliła. Mimo upływu lat wciąż próbuje mnie więzić, a ja wyszarpuję jej skrawki niezależności, by móc normalnie funkcjonować. Przez lata nauczyłam się to robić naprawdę skutecznie.
Nigdy nie uważałam się za specjalnie odważną. Saudyjskie dziewczynki nie muszą być odważne, a nawet nie powinny. Powinny być ciche, spolegliwe i ugodowe. Ja starałam się taka być. Byłam idealną saudyjską córką – do czasu gdy ciekawość świata zaczęła mi przeszkadzać w bezmyślnym podążaniu za przykazami religii, którą wpajano mi od urodzenia. Z czasem moja świadomość rosła, a ja coraz bardziej zdawałam sobie sprawę z tego, że jeśli będę chciała być wolna od religii, będę musiała uciec. Nie byłam jednak jeszcze na to gotowa. Te myśli kotłowały się we mnie długo. Wiedziałam, że żyjąc w kraju, który funkcjonuje w stanie nieustającej histerii na punkcie Boga, będę w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Ale wiedziałam też, że jeśli z niego ucieknę i oficjalnie nie wyrzeknę się wiary, niebezpieczeństwo wcale nie zniknie. Paradoksalnie wybór nie był trudny. Jeśli i tak miało mi grozić niebezpieczeństwo, to wolałam przynajmniej żyć zgodnie z własnym sumieniem.
Wiedziałem już, że historia Farity jest absolutnie fascynująca, ale też niełatwa do zrozumienia. Wiara to bardzo intymna, prywatna sprawa. Nie powinna być narzucana, nie powinna podlegać ocenie. Powinna wynikać z wewnętrznej potrzeby, a nie z obowiązującego w danym kraju prawa czy przymusu narzuconego przez rodzinę.
To nie jest historia o złych muzułmanach – to opowieść o tym, jak niewyobrażalne zło może wyrządzić radykalne podejście do religii. O tym, jak fanatyzm odbiera rozum. O tym, że instytucjonalna miłość do Boga potrafi paradoksalnie przesłonić miłość do najbliższych.
CZĘŚĆ I
ROZDZIAŁ 1
Murad
Tylko tego, kto się odwróci i pozostaje niewiernym, ukarze Bóg karą największą!
Koran 88:23–24
Na przyjazd kuzyna Murada czekaliśmy wszyscy, jakby wraz z jego przybyciem w naszej willi miało się wydarzyć coś naprawdę niezwykłego. Pamiętam tę podniosłą atmosferę. Zupełnie jakbyśmy szykowali się do celebrowania Eid1. Nie było wprawdzie aż takiego poruszenia, a w kuchni nie gotowało się więcej niż zwykle, ale dookoła panowała atmosfera nerwowej ekscytacji. Dałam się jej pochłonąć, bo moje dzieciństwo nie obfitowało w zbyt wiele podniecających momentów, a teraz była szansa, że choć na chwilę się to zmieni.
Mój o trzy lata starszy brat Asad puszył się jak paw, bo to właśnie jemu ojciec powierzył ważną misję wprowadzenia Murada do naszego świata. Asad miał się opiekować krewnym, ale przede wszystkim zrobić z niego „prawdziwego Saudyjczyka”. Zupełnie jakby sam był w tej kwestii ekspertem. Wierzcie mi, nie był. W zasadzie to nie do końca wiedziałam, dlaczego Murada trzeba uczyć, jak być Saudyjczykiem. Był przecież synem brata mojego taty, wujka Hamida. Urodził się Saudyjczykiem.
Nikt nigdy nie wtajemniczał mnie jednak w szczegóły rodzinnych spraw. Zwłaszcza tych, które dotyczyły męskich członków naszego rodu. Jako dziecko, do tego dziewczynka, miałam inne ważne zadanie – siedzieć cicho. Od tego, jak perfekcyjnie je wykonywałam, zależało to, jak ocenią mnie dorośli. Siedzenie cicho nie leżało jednak w mojej naturze, więc zawsze w tej konkurencji wypadałam dość kiepsko. Od dziecka czułam wewnętrzny niepokój, który zmuszał mnie do zabierania głosu w najbardziej niewłaściwych momentach, a co gorsza – do zadawania niewygodnych pytań. Trudno byłoby mi zliczyć, ile razy wpadłam przez to w kłopoty.
O przyjeździe Murada zapewne dowiedziałabym się znacznie później, po fakcie i przypadkiem, gdyby nie to, że Asad zadbał, by wszyscy w naszej willi, ze służbą włącznie, wiedzieli o zadaniu, jakie otrzymał od ojca. Był to moment jego triumfu. Niezaprzeczalny dowód, że jest traktowany poważnie, jak mężczyzna, choć był tylko dziesięcioletnim dzieciakiem, któremu dorosłość wmówiono. Saudyjska patologia stawia niedojrzałych chłopców ponad ich dojrzałymi matkami, babkami i siostrami. To już nie raz doprowadziło do tragedii wielu kobiet, ale niemal zawsze jest tragedią tych przedwcześnie obarczonych władzą, zupełnie na nią niegotowych chłopców.
Podglądałam przez okno, jak pod naszą willę podjeżdża biała limuzyna, z której najpierw żwawo wyskoczył wujek Hamid, młodszy brat mojego ojca, a zaraz za nim, niepewnie i mało poradnie, wysnuł się drobny chłopiec. Wujek Hamid rzucił się w ramiona mojego ojca, który wyjątkowo wyszedł mu na przywitanie. Nie widziałam, by zrobił to kiedykolwiek wcześniej, co tylko podkreślało wagę tego wydarzenia. Wujek przywitał się równie serdecznie z moim bratem, a później złapał za rękę chłopca i przeciągnął go tak, że ten stanął naprzeciwko niego. Mogłam się tylko domyślać, że właśnie przedstawia go moim krewnym. Ci również po saudyjsku rzucili mu się w ramiona, choć widzieli go po raz pierwszy w życiu, tak jak ja.
Murad wyraźnie nie był przyzwyczajony do tego typu powitań, bo uściski mocno go zaskoczyły. Chwilę później wszyscy czterej weszli do willi, a służba zajęła się bagażami i samochodem.
Korciło mnie, by natychmiast zbiec na dół, ale wiedziałam, że nieproszona na pewno napotkam opór, a Asad wykorzysta tę okazję, by pokazać się jako pan sytuacji – i po prostu mnie przegoni. Nie chciałam się narażać na upokorzenie przed nowym kuzynem. Musiałam poczekać na swoją kolej. Moja ciekawość, przynajmniej częściowo, została zaspokojona jeszcze tego samego wieczoru, kiedy zupełnie niechcący wpadłam na Murada i mojego brata na korytarzu. Asad jednak natychmiast odciągnął naszego kuzyna, jakby bronił go przed zarazą, i zniknęli w jednym z pokoi. Wtedy nie mogłam nawet przypuszczać, że w moim życiu właśnie pojawiła się osoba, która wpłynie na nie w trudnym do wyobrażenia stopniu. Ten dzień to wspomnienie z dzieciństwa, do którego wracam chyba najczęściej – i zawsze się zastanawiam, kim byłabym dziś, gdyby kuzyn Murad nie pojawił się wtedy w naszym domu. Jedno wiem na pewno: nie byłabym tym, kim jestem. I choć dziś nie mam już szansy, by zamienić z nim choćby słowo, wiem, że gdybym nie spotkała go w ogóle, moje życie nie byłoby warte opisywania. Nie byłoby warte nic.
Murad był drobnym chłopakiem i z wyglądu nie różnił się niczym od nas. Miał czarne włosy, śniadą cerę i był ubrany w tradycyjne saudyjskie ubranie. Dało się jednak zauważyć, że w thobie2 nie czuje się zbyt komfortowo. Szedł w niej niepewnie, jakby plątała mu się między nogami. Najbardziej rzucało się to w oczy, gdy szedł razem z Asadem. Mój brat od najmłodszych lat nosił thobę i czuł się w niej jak we własnej skórze. Wtedy myślałam, że to właśnie na tym ma polegać „robienie z Murada prawdziwego Saudyjczyka”. Nadal jednak nie było dla mnie jasne, dlaczego Murad musi się tego uczyć. Dlaczego jeszcze tego nie umie? I dlaczego pojawił się w naszym życiu tak późno? O jego istnieniu usłyszałam dopiero kilka dni przed tym, jak go zobaczyłam. Wcześniej nikt nawet o nim nie wspominał.
Przez pierwsze dni Asad ograniczał dostęp do Murada każdemu, kto jego zdaniem nie był godny informowania o sprawach rodzinnych. Ja należałam do tego grona, bo mój brat z zaangażowaniem równym temu, z jakim klepał wielbiące Boga formułki, wierzył, że jego płeć daje mu przewagę. A ponieważ owej przewagi nie mógł udowodnić żadnej ze starszych kobiet w naszej rodzinie, skupił się na mnie i naszej młodszej siostrze Hali.
Było jednak tylko kwestią czasu, kiedy Asad znudzi się bronieniem dostępu do kuzyna, a ponieważ jego próby otoczenia go murem tajemnicy na nikim nie zrobiły większego wrażenia, szybko ich zaniechał. Nie było jednak tak, że zostawił Murada zupełnie bez kontroli – wciąż obowiązywała go obietnica, którą złożył ojcu – ale jego ochrona wzmagała się tylko wtedy, gdy uznawał, że istnieje jakieś zagrożenie dla saudyjskiej reedukacji krewniaka.
Pierwszy raz na spokojnie mogłam porozmawiać z Muradem mniej więcej dwa tygodnie po jego pojawieniu się w naszej wilii. Zaskoczył mnie tym, że przywitał się ze mną, jakby znał mnie od dawna.
– Nie mogłem się doczekać, kiedy się zobaczymy – powiedział, przytulając mnie, co ewidentnie nie spotkało się z przychylnością Asada, który uznał to za poważny krok wstecz w nauce bycia Saudyjczykiem. Jako mężczyzna kuzyn nie powinien mnie przytulać. Owszem, byliśmy spokrewnieni i nie było to żadne przewinienie, ale mój brat najwyraźniej uznał, że podczas naszego pierwszego spotkania byliśmy sobie obcy, a takie spoufalanie się pomiędzy obcymi sobie przedstawicielami płci przeciwnej jest całkowicie haram3. Poza groźną miną i niezadowoleniem wyrażanym nerwowym wzdychaniem powstrzymał się jednak od komentarza.
Kiedy dziś o tym myślę, wciąż poraża mnie to, że już od dziecka jesteśmy programowani do naszych ról i związanych z nimi zakazów. A przecież chociaż dzieciństwo powinno być wolne od takich reguł, jeśli dorosłość nie może. Dzieci nie rodzą się z wiarą w konkretnego Boga, nie rodzą się rasistami, szowinistami. Przychodzimy na ten świat czyści i niewinni, a kochający rodzice, moim zdaniem, powinni nas utrzymywać w takim stanie jak najdłużej. W konserwatywnych i bardzo religijnych rodzinach nie ma na to jednak miejsca. W mojej na pewno go nie było.
Murad faktycznie był inny. Jednocześnie bardzo otwarty i wycofany, uśmiechnięty, ale smutny. Bardzo mnie tym intrygował. Chciałam go lepiej poznać, ale jedyne, co miałam mu wtedy do zaoferowania, to zabawa – byłam wszak dzieckiem. Zapytałam więc, czy zechce się z nami bawić.
Asad zareagował, zanim jeszcze Murad zdążył cokolwiek odpowiedzieć.
– Dlaczego miałby się z wami bawić? Zabawy są dla dzieci…
– A ty niby co, nie jesteś dzieckiem? – odpowiedziałam natychmiast. Wiedziałam, że podważanie skrzętnie budowanego przez brata wizerunku młodocianego dorosłego to ryzykowna gra, ale przecież on sam – wbrew temu, co wmówił mu ojciec – wciąż jeszcze był dzieciakiem.
– Zamknij się, bo pożałujesz – warknął wyraźnie poirytowany, ale to tylko bardziej zagrzało mnie do walki.
– Chcesz się bawić? – zwróciłam się do kuzyna, zmrożonego gwałtowną reakcją Asada.
Murad się wahał. Nie wiedział, co powinien odpowiedzieć. Spojrzał na mnie i na stężałą od złości twarz Asada, po czym spuścił głowę w milczeniu. Zrobiło mi się go szkoda. Wiedziałam, że jest w pułapce i że jedyne, co mogę dla niego zrobić, to odpuścić.
– Nie martw się, nie musimy się teraz bawić, ale jak będziesz chciał, chętnie się z tobą pobawię – powiedziałam.
Na to mój brat warknął:
– Nie będzie chciał!
Po czym złapał Murada za kark i wyprowadził go z majlisu4.
Od tego spotkania z Muradem minął może tydzień. Mój brat skutecznie dbał o to, bym nie miała okazji nawet zobaczyć się z kuzynem, ale z biegiem czasu Murad najwyraźniej coraz bardziej nabierał pewności siebie, na czym władza Asada zaczęła mocno cierpieć. Murad nadal był spokojny i wyglądał na przestraszonego, ale zdążył się oswoić z nową dla niego sytuacją i zdobyć na odwagę, by wyrwać się spod kurateli nadopiekuńczego kuzyna.
Ja i Hala byłyśmy już w swoich łóżkach, gdy rozległo się skrzypienie otwieranych drzwi. Nie było to niepokojące. W domu ze służbą nikt nie zrywa się na równe nogi z takiego powodu – Linda, nasza opiekunka, często bez zapowiedzi wchodziła do naszej sypialni. Ale tym razem to nie była ona. Hala już prawie spała, więc nie zareagowała, a ja ze zwykłej ciekawości podniosłam się i spojrzałam w ciemność. W drzwiach dostrzegłam niewielką, ubraną w biel postać. Zanim zdążyłam się przestraszyć, dotarło do mnie, kim jest. Murad. Stał tam bez słowa, machając do mnie ręką. Chciał, bym podeszła, jakby bał się sam zrobić krok do przodu.
Zeskoczyłam z łóżka i podbiegłam do niego, a potem złapałam go za rękę i pociągnęłam w kierunku okna, zza którego wpadała słaba łuna światła.
– Nie powinienem tu być – powiedział zestresowany kuzyn.
– Może i nie powinieneś, ale cóż mogą ci uczynić. Przecież nie robisz nic złego – odparłam pewna siebie. Już wtedy wiedziałam, że dziewczęca sypialnia nie jest miejscem dla chłopca, ale nie rozumiałam dlaczego. Murad był moim kuzynem, stryjecznym bratem, oboje byliśmy dziećmi. Kto zdecydował, że to w jakikolwiek sposób niewłaściwe?
– Asad się zdenerwuje. Powinienem już iść. – Murad się wycofywał.
– Asad o niczym nie musi się dowiedzieć. Przestań się tak bać mojego brata.
– Nie boję się go… – zaprzeczył, choć trudno było w to zapewnienie uwierzyć.
– On tylko udaje groźnego, bo wmówili mu, że mężczyźni powinni tacy być. Myśli, że jak będzie niemiły dla wszystkich dookoła, to zdobędzie szacunek i uznamy go za dorosłego.
– On jest miły.
– Dla ciebie, bo ty jesteś chłopakiem.
– Uczy mnie, jak być Saudyjczykiem.
– No właśnie… o co tu chodzi? Nie umiesz być Saudyjczykiem? Przecież nim jesteś.
– Nie do końca.
Pierwsze lata swojego życia Murad spędził w Stanach Zjednoczonych. Tam się urodził i wychowywał do czasu, kiedy przed miesiącem po raz pierwszy przyleciał do Arabii Saudyjskiej. To po części wyjaśniało, dlaczego wcześniej o nim nie słyszałam, choć przecież nic nie stało na przeszkodzie, by ujawnić jego istnienie. Nigdy nie byłam jednak na tyle ważnym członkiem rodziny, by uświadamiać mnie w jej sprawach, więc w sumie mnie to nie dziwiło.
Większość wydarzeń w moje rodzinie toczyło się jakby obok mnie i nikt nie zaprzątał sobie głowy wyjaśnianiem mi szczegółów. Ślubu mojej najstarszej siostry Diny praktycznie nie pamiętam, bo miałam cztery latka, ale nikt nie wytłumaczył mi, dlaczego nagle zniknęła z mojego życia, choć zdążyła stać się dla mnie bardzo ważna. Gdy rok później w ten sam sposób co Dina zniknęła z willi moja siostra Aasma, która opiekowała się mną częściej niż mama, przeżywałam to tak, że gorączkowałam przez kilka dni. Ale i wtedy uznano, że mi przejdzie, a powodów odejścia Aasmy nikt nie musi mi tłumaczyć. Kiedy w moim życiu pojawił się Kai, nasz najmłodszy brat, nie wiedziałam, skąd się wziął, i nie byłam pewna, czy zostanie. Rodzice nigdy nie rozmawiali ze mną na ten temat.
Moją jedyną towarzyszką w tym pełnym niewiadomych dzieciństwie oprócz kilku niań była Hala, moja o rok młodsza siostra. Ale ona nie przeżywała tego wszystkiego tak mocno jak ja. Lubię myśleć, że przyjmowałam na siebie większość tego stresu. Była tylko o rok młodsza, ale lubiłam ją chronić, choć dziś już wiem, że pierwsze lata życia to nie jest czas na takie bohaterstwo.
Gdy poznałam kuzyna Murada, po raz pierwszy odczułam naprawdę świadomie fakt bycia ignorowaną i zaczęłam się mu przeciwstawiać. To wtedy uświadomiłam sobie, jak bardzo jest to niesprawiedliwe, jak wielką władzę dzierżą mężczyźni z mojej rodziny i jak wiele nieszczęścia na nią sprowadzają. W kolejnych latach odkrywałam tajemnice, które tylko utwierdzały mnie w przekonaniu, że nie bardzo do nich wszystkich pasuję.
O tym, że wujek Hamid wywołał swego czasu rodzinny skandal, nie wiedziałam przez wiele lat, bo stało się to jeszcze przed moim urodzeniem, a zanim zaczęłam cokolwiek pojmować, sprawę skrzętnie zamieciono pod dywan.
Na początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku wujek Hamid wyjechał na studia do Stanów Zjednoczonych. Był trzecim z synów mojego dziadka Mo, który zdobywał wykształcenie na amerykańskiej uczelni. Tę samą uczelnię skończyli mój ojciec i wujek Ayman. Obaj po studiach wrócili do Arabii Saudyjskiej i założyli rodziny, dokładnie tak jak życzył sobie dziadek Mo. Kiedy przyszedł czas na powrót wujka Hamida, ten oświadczył, że nie wraca. Powodem była miłość – „niematerialne rojenie”, którego istnienia dziadek Mo nie uznawał. Wujek Hamid zakochał się w Abby, dziewczynie z Ameryki, która za żadne skarby świata nie chciała zgodzić się na to, by być saudyjską żoną, wetkniętą do jakiejś drogiej willi w pustynnym królestwie. Serce nie sługa – wujek Hamid wiedział, że przekonywanie jej do zmiany decyzji nie ma sensu, a że sam lubił swoje amerykańskie życie nieco bardziej niż restrykcyjne saudyjskie reguły, postanowił zostać w USA i wystarać się o tamtejsze obywatelstwo.
Dziadek Mo uznał te plany za zdradę. Wiedział, że jego syn, uzyskując obywatelstwo w USA, będzie musiał zrzec się tego saudyjskiego. W pierwszym odruchu wyrzekł się Hamida, przeklinając go i ogłaszając światu, że jego najmłodszy syn umarł, a żałoba po nim jest zbyteczna. Mój ojciec i wujek Ayman namawiali dziadka, by zmienił zdanie i pozwolił im na mediację z ich bratem. Początkowo dziadek nie chciał o tym słyszeć, ale po kilku tygodniach zmiękł i mój tata wraz ze swoim młodszym bratem polecieli do Stanów, by negocjować z wujkiem Hamidem.
Trudno uznać te negocjacje za zwycięstwo, bo wujek Hamid nie zrezygnował z małżeństwa ze swoją amerykańską narzeczoną, ale nie była to też całkowita porażka, ponieważ bracia zapobiegli zerwaniu jego więzi z rodziną. Obaj zresztą zachwycili się Abigail, wybranką wujka Hamida, i choć nieco ich szokowała jej niezależność, dali się oczarować. Problemem wiąż jednak pozostawało nastawienie ich ojca do tego zabronionego małżeństwa. Dziadek Mo był przekonany, że jego synowie przywiozą syna marnotrawnego z powrotem do kraju, a ten wkrótce pojmie za żonę jakąś pokorną, cichą i skłonną do rodzenia dzieci Saudyjkę.
– Amerykanka nie nadaje się na pierwszą żonę. Nawet jakby została muzułmanką, to dzieci, które urodzi, zadawałyby zbyt dużo pytań, bo Amerykanki zadają dużo pytań i co gorsza, same sobie na nie odpowiadają. A przecież kobiety nie znają odpowiedzi na żadne pytania. No chyba że usłyszą je od mężczyzn – twierdził.
Sama słyszałam od niego podobny wykład wiele razy, gdy irytował się moimi pytaniami. Zawsze miałam ich wiele, a dziadka uznawałam za bardzo mądrego człowieka, więc naturalne było, że chciałam usłyszeć od niego odpowiedzi.
– Nie zadawaj tyle pytań, bo nikt nie będzie cię chciał za żonę – słyszałam, od kiedy pamiętam. Dziadek widział we mnie żonę od chwili, gdy zaczęłam mówić, choć akurat tej umiejętności wcale nie uznawał u kobiet za konieczną.
Wujek Hamid zdecydował, że poleci do domu wraz z braćmi i spróbuje wytłumaczyć ojcu powody swojej decyzji. Spotkanie z dziadkiem Mo nie przyniosło jednak oczekiwanych rezultatów. Obaj mężczyźni mieli bowiem zupełnie inne koncepcje na rozwiązanie tego rodzinnego pata. Dziadek chciał, by jego syn postąpił zgodnie z jego wolą, a wujek miał nadzieję, że przekona go do własnego pomysłu na siebie. Spotkanie skończyło się ogromną awanturą – i ponowną klątwą dziadka Mo.
O ile jednak jego przeklinania nie miały żadnej mocy sprawczej, a muzułmanie twierdzą, że klątw się nie boją, bo strach odczuwają jedynie przed Allahem, o tyle nikt słów dziadka nie lekceważył. Ogromna musiała być miłość wujka Hamida do wybranki jego serca, skoro mimo gniewu ojca postanowił do niej wrócić. Nie było to jednak proste, bo choć dziadek po raz kolejny oświadczył wszem i wobec, że nie ma najmłodszego syna, że jest on dla niego martwy i niewart uwagi, wcale nie dał za wygraną.
Przy odprawie paszportowej, tuż przed wylotem do Stanów, wujek Hamid został zatrzymany jako poszukiwany za kradzież i trafił do aresztu. Wiadomość o tym szybko dotarła do uszu mojego ojca i wujka Aymana, a ci w mig się zorientowali, że za oskarżeniem stoi ich ojciec. Dziadek Mo z bezsilności, żądzy zemsty i dla nauczki zgłosił na policję kradzież, której miał dokonać jego najmłodszy syn, a gdy ten znalazł się w zasięgu służb celnych, natychmiast trafił za kratki.
– Ojcze, musisz to odwołać, przecież wiesz, że to nieprawda – naciskał mój ojciec.
– Niczego nie odwołam, dopóki ten niewdzięcznik nie zrezygnuje ze ślubu. Jak mu będą chcieli ręce odrąbać, to natychmiast odzyska rozum – wygrażał dziadek.
– Ale to fałszywe oskarżenie. Ojcze, to grzech!
– Czasami dla ratowania rodziny trzeba uciec się do ostateczności. Nie pozwolę, żeby mój syn poślubił jakąś amerykańską dziwkę!
– To wspaniała kobieta, a Hamid pokochał ją szczerze. Ona zresztą jego też – przekonywał wujek Ayman.
– Głupi jesteś i tyle! – wrzeszczał dziadek. – Saudyjczyk ma obowiązki wobec Boga, kraju i rodziny. Wasz brat chce zaspokajać swoje żądze z amerykańskimi ladacznicami, za nic ma rodzinę, dlatego zasługuje na karę.
– Jeśli uważasz, że zasługuje na karę, to ukarz go za jego winę, a nie za to, co sam sobie wymyśliłeś!
Argument mojego taty wyraźnie zbił dziadka z tropu. Jakby dotarło do niego, że fałszywe oskarżenie jest karą niewspółmierną i niesprawiedliwą.
– Allah wie, że to niesłuszna kara, i nie Hamid, ale ty, ojcze, ostatecznie za to zapłacisz – dodał wujek Ayman.
– A kim ty jesteś, by ferować boskie wyroki?! – wrzasnął zirytowany dziadek Mo. – Jeśli grzechem jest dbanie o dobro rodziny, to jestem gotowy na karę Najwyższego.
– Niesprawiedliwe uwięzienie syna nie jest dobrem rodziny – powiedział mój ojciec.
Tak na marginesie – z perspektywy czasu bardzo żałuję, że nie pamiętał o tych słowach dłużej. Nieco ponad dekadę później zupełnie o nich zapomniał. No chyba że tylko odbieranie wolności synom nie jest dobre dla rodziny, a córek to nie dotyczy.
Negocjacje z dziadkiem Mo zdawały się nie przynosić żadnych rezultatów. Odesłał obu swoich synów w złości, przekonany, że nie rozumieją oni tego, co chce osiągnąć, i odwracają się od niego w chwili, gdy potrzebuje ich wsparcia. Mimo tego kilka godzin później wujek Hamid był już wolny. Dziadek odwołał oskarżenie, wyjaśniając, że było wynikiem fatalnej pomyłki i nieporozumienia. Wciąż jednak przekonany o swojej racji, z posterunku policji wrócił do domu, oczekując wizyty swojego niesfornego syna i jego przeprosin.
Wujek Hamid po odzyskaniu wolności miał jednak zdecydowanie inne plany. Ani chwili nie zastanawiał się nad kolejnym krokiem. Kilka godzin później był już na pokładzie samolotu lecącego do Nowego Jorku. O prawdziwych powodach aresztowania i tego, kto był jego prowodyrem, dowiedział się od mojego ojca dopiero po przylocie do Stanów. Poprosił go tylko, by przekazał dziadkowi, że jego życzenie się nie spełni, nie przyjedzie, nie przeprosi i nigdy więcej się nie spotkają.
– Powiedz mu, że do kraju wrócę dopiero wtedy, kiedy on zejdzie z tego świata, choćbym miał na to czekać latami.
I tak się stało. Czekać musiał kolejne siedem lat i przez ten czas nie zamienił z ojcem ani słowa. Do dziś przeraża mnie fakt, że można tak po prostu zapomnieć o bliskim członku rodziny, że z jakiegoś wydumanego, zupełnie bezsensownego powodu można zrezygnować z miłości do kogoś ważnego. Wtedy, gdy usłyszałam tę historię po raz pierwszy, nie miałam pojęcia, że podobny los stanie się również moim udziałem.
Wujek Hamid poświęcił część rodziny, by stworzyć nową, swoją własną, na własnych warunkach. Dzięki pomocy mojego ojca, który po kryjomu, w tajemnicy przed dziadkiem Mo, wspierał go finansowo, kupił dom na przedmieściach Los Angeles i zaczął wieść spokojne, amerykańskie życie z piękną żoną u boku. Było ono tak dalekie od saudyjskiej tradycji, że bardziej chyba się nie dało.
Ponieważ żona wujka Hamida pracowała między innymi jako adiunkt na uczelni, na której się poznali, a on ze względu na początkowo nieregulowany status wizowy pracować nie mógł, stanowili zaprzeczenie jedynego uznanego w Arabii modelu. To wujek był mężem w domu, poślubionym aktywnej zawodowo, zarabiającej na utrzymanie rodziny żonie. To pewnie nie było wymarzone życie dla młodego saudyjskiego chłopaka wychowywanego w przeświadczeniu, że kobiety stanowią akcesoria uprzyjemniające i ułatwiające byt mężczyznom i plasują się w hierarchii gdzieś między robotem kuchennym a samochodem. Wujek Hamid zdawał się jednak zadowolony, zwłaszcza że wkrótce on i jego wybranka mieli zostać rodzicami.
Gdy Murad przyszedł na świat, mój ojciec uznał, że to doskonała okazja, by pojednać zwaśnionego z wujkiem Hamidem dziadka Mo.
– Jak zobaczy młodego, na pewno zmięknie. Sam się przekonasz. Wiesz, że dla niego najważniejsze jest to, by nasza rodzina przetrwała, by była silna…
– Kiepsko mu to wychodzi, bo swoją głupotą sam ją osłabia – bronił się przed tym pomysłem wujek Hamid.
– Wiesz, że ojciec jest uparty jak wół, ale tak naprawdę robi to wszystko dla nas.
– Nie, bracie. Kocham cię i wiem, że chcesz jak najlepiej, ale mój syn nie stanie na saudyjskiej ziemi za jego życia. Ojciec jest zdolny do wszystkiego, jestem przekonany, że będzie chciał go porwać. Nie zafunduję takiej traumy własnemu dziecku.
– Przesadzasz!
– Nie przesadzam. Nie musisz tego przyznawać, ale sam wiesz, że mógłby to zrobić. Dla niego zawsze cel uświęcał środki.
Mój ojciec zamilkł, bo faktycznie zdawał sobie z tego sprawę. Później jeszcze wielokrotnie próbował przekonywać wujka Hamida do odwiedzin w Królestwie, zawsze jednak bezskutecznie. W ciągu kolejnych lat przynajmniej dwa razy do roku wsiadał do samolotu lecącego do Los Angeles, by odwiedzić swojego brata, bratową i ich małego synka.
Moja siostra Dina przygotowywała się do ślubu dokładnie w czasie, kiedy Saddam Husajn zrzucał pierwsze bomby na Kuwejt. Rodzina podzieliła się wtedy na tych, którzy uważali, że to wystarczająco ważny powód do odwołania wesela, i tych, którzy chcieli, żeby odbyło się mimo wszystko. Dziadek Mo nalegał, by jego wnuczka została żoną czym prędzej, uważając, że jako siedemnastolatka i tak jest już na granicy „przydatności”.
Mój ojciec nie był co do tego przekonany. Bynajmniej nie dlatego, że miał wątpliwości co do słuszności zamążpójścia Diny, ale zastanawiał się, czy moment faktycznie jest właściwy. Na chwilę przed ceremonią na jego głowę jak bomba spadła wiadomość o tym, że amerykański sen śniony przez jego najmłodszego brata powoli zamienia się w koszmar. Wujek Hamid zadzwonił do niego zdenerwowany z informacją o niechybnym rozwodzie. Mój ojciec chciał wykorzystać ślub jako pretekst do ściągnięcia brata do kraju i przedyskutowania tej, w jego opinii pochopnie podejmowanej decyzji. To mogło się udać, gdyby ślub faktycznie przesunięto, ale dziadek Mo nie chciał o tym słyszeć i zagroził, że jeśli tak się stanie, on na ślubie Diny w przyszłości się nie pojawi. Ponieważ w tym czasie był już mocno schorowany, nikt nie chciał wziąć na siebie ryzyka podjęcia decyzji, która mogłaby spowodować, że stojący nad grobem dziadek zakończy swój żywot w gniewie, obrażony na całą rodzinę.
Mój ojciec oczywiście nie zaniechał negocjacji z bratem, choć nikt nigdy nie poznał ich szczegółów. Jak na konserwatywnego Saudyjczyka był ogromnym fanem amerykańskiego skoku w bok od tradycji, który wykonał jego brat, szczerze lubił Abigail, a za swoim bratankiem wprost przepadał. Po kilku tygodniach przekonywania złożył jednak broń. Było jasne, że nic nie będzie w stanie uratować ich małżeństwa.
Usłyszałam o tym wszystkim dopiero po latach. Tego wieczoru, kiedy Murad przyszedł do mojej sypialni, opowiedział mi, co wydarzyło się po tym, jak jego rodzice się rozstali. I jak znalazł się w obcym dla siebie kraju, który odtąd miał nazywać swoją ojczyzną.
– Wujek jest bardzo fajny. Lubiłem, kiedy nas odwiedzał – powiedział o moim tacie. – Ale tęsknię za mamą, za moim domem, za przyjaciółmi. Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek ich zobaczę.
Murad się rozpłakał, możliwe, że po raz pierwszy, od kiedy przyleciał do Królestwa. Uznał, że przy mnie może, bo przy mężczyznach mu nie wypadało. Nie zrozumieliby. Mój ojciec i brat uważali, że możliwość życia w Arabii Saudyjskiej to największe błogosławieństwo, jakiego można dostąpić. Wujek Hamid zapewne był innego zdania, choć oficjalnie by tego nie przyznał. Od kiedy wrócił do kraju, wbił się w białą thobę, kontynuował życie, jakie porzucił dekadę wcześniej na rzecz Stanów, i zdawał się całkiem zadowolony. Trudno to jednak było w pełni ocenić, bo do naszej willi wpadał rzadko, a jego kontakt z synem od czasu przyjazdu ograniczał się do widzeń. Wyglądało na to, że Murad w jednej chwili stracił oboje rodziców. Nic dziwnego, że dla małego chłopca był to koniec świata.
– Możesz płakać, ile chcesz – powiedziałam. – Nikomu nie powiem.
Murad łkał jeszcze przez chwilę, po czym uspokoił się i podziękował. Nie byłam przyzwyczajona do trudnych rozmów. Nikt nigdy ze mną takich nie prowadził, i to nie tylko ze względu na moją płeć. Siedmiolatków z reguły nie angażuje się w takie poważne sprawy nigdzie na świecie, ale wtedy po raz pierwszy naprawdę poczułam, że w mojej rodzinie dzieje się coś złego. Nawet jednak nie podejrzewałam, że niemal każdy jej członek skrywa tajemnicę, która – choć znana nielicznym – pozostaje w ukryciu ze względu na bezpieczeństwo, z powodu hipokryzji albo po prostu z czystej głupoty. Ponieważ jednak każdy miał coś na sumieniu, milczeli wszyscy. Jak w szanującej się mafijnej familii. Na własnej skórze się przekonałam, jaka jest cena za złamanie czyjejś tajemnicy i za ujawnienie własnej. Takich rzeczy w saudyjskich rodzinach po prostu się nie robi. Niewygodna prawda musi zostać w ukryciu, a tego, kto ją ujawni, musi spotkać kara.
Najwyraźniej Asad jakimś cudem dowiedział się o nocnej wizycie Murada w mojej sypialni, bo przez długi czas po naszej pierwszej rozmowie kuzyn mnie unikał. Nie miałam wątpliwości, że to efekt reprymendy, jaką otrzymał od mojego brata. Teraz jego życie stało się jeszcze bardziej saudyjskie.
To musiał być nieprawdopodobny szok dla chłopca dorastającego w amerykańskiej kulturze – nagle i bez zapowiedzi codziennością stał się dla niego rygor niezrozumiałej modlitwy, bezrozumne recytowanie Koranu i ogrom dziwnych zasad rządzących ściśle posegregowanym płciowo społeczeństwem żyjącym pod batem muttawy5. Nie było tu miejsca na programy telewizyjne, rozrywkę, muzykę, filmy, weekendy w kinie czy wypady do parków rozrywki. Zamiast tego Asad i Murad codziennie spędzali kilka godzin w madrasie. Ludzie na Zachodzie często myślą, że madrasah to religijna szkoła, w której uczy się tylko recytacji Koranu. W rzeczywistości w Arabii Saudyjskiej mówi się tak na szkoły różnych typów, również te, które nauczają innych przedmiotów, ale trudno się dziwić takiemu stereotypowi, bo wiele placówek, nawet tych uczących szerszej wiedzy, w dużej mierze odnosi ją do Koranu. Szkoła, do której chodzili Asad i Murad, miała jeden cel – przekazywanie nauk Mahometa i nauczanie tekstu, który zgodnie z tym, w co wierzą muzułmanie, podyktował mu sam Bóg.
Asad od najmłodszych lat studiował, by – tak jak nasz dziadek, ojciec i jego młodszy brat – zostać hafiz. Muzułmanie nazywają tak ludzi, którzy zdołali zapamiętać cały tekst Koranu. W języku arabskim hafiz oznacza mniej więcej tyle co „strażnik”, a wśród wyznawców islamu ludzie o takiej umiejętności są szczególnie szanowani. Nie oznacza to oczywiście, że w przyszłości muszą zostać klerykami. Wiele konserwatywnych rodzin wysyła do madrasah swoich, z reguły męskich potomków (choć nauka tekstu Koranu nie jest zarezerwowana tylko dla nich), by zapamiętali treść świętej księgi. Często nie ma to nic wspólnego z jej rozumieniem – chodzi o mechaniczne zapamiętanie wszystkich składających się na Koran sur. Wśród nauczycieli w madrasah zdarzają się tacy, którzy potrafią tekst Koranu tłumaczyć w mistrzowski sposób. Dosłownie uwodzą, wskazując jego piękno. Bywają też tacy, którzy używają go, by wzbudzać w uczniach poczucie wyższości, a nawet nienawiści wobec niemuzułmanów. Nie bez przyczyny w niektórych madrasah upatruje się źródeł ekstremizmu, ale choć zdarza się, że jest to podejrzenie prawdziwe, należy pamiętać, że również naprawdę marginalne. Wbrew obiegowej opinii koraniczne madrasah nie szkolą terrorystów, choć akurat mój brat ewidentnie miał na takiego zadatki.
Asad z każdą zapamiętaną surą zdawał się utwierdzać w przekonaniu, że zdobywa supermoc, która zrobi z niego bohatera komiksów. Przynajmniej tak się zachowywał. Oczywiście w normalnych warunkach trudno byłoby mieć mu za złe, że przechwala się wiedzą, gdyby nie fakt, że jego edukacja przypominała bardziej programowanie. Asad nie zastanawiał się nad tym, co recytuje, a każde słowo interpretował dosłownie. I choć w dzieciństwie skrycie podziwiałam jego umiejętności, z biegiem lat stały się one moim największym przekleństwem.
Dla Murada nauka Koranu była istnym koszmarem. Nie rozumiał, dlaczego miałby zapamiętywać tekst jakiejś napisanej dziwnym językiem książki. Język arabski wciąż jeszcze sprawiał mu trudności, bo choć w Stanach regularnie uczęszczał na lekcje, nie miał z nim styczności na co dzień. Angielski otaczał go wszędzie, z arabskim miał kontakt tylko wtedy, gdy rozmawiał z ojcem i swoim nauczycielem. Znalazł się w zupełnie nienaturalnej dla siebie sytuacji. Zwłaszcza że po raz pierwszy w jego życiu religia odgrywała czołową rolę.
Matka Murada, choć sama od urodzenia była protestantką, nie przywiązywała do wiary żadnej wagi, a wściekły na swojego pobożnego ojca wujek Hamid wychowywanie syna z dala od religii uznał za doskonały sposób na odegranie się na nim. Niestety ofiarą tej decyzji stał się Murad. Nagle znalazł się w kraju ludzi, którzy nie wyobrażają sobie życia bez religii, a prędzej niż z wielbienia Boga zrezygnowaliby z tlenu. Wszyscy chłopcy w jego wieku byli już doskonale zorientowani w zasadach, jakie przyświecają muzułmańskiemu życiu, umieli się modlić, a niektórzy znali na pamięć spore fragmenty świętej księgi. Murad natomiast nie wiedział nic. Nie miał pojęcia, jak się zachować i co robić. Asad kazał mu naśladować siebie, ale to nie zawsze było proste. Samego rytuału modlitwy nasz kuzyn nauczył się wprawdzie dość szybko, ale czytanie Koranu stało się dla niego zmorą. Dużo czasu zajmowało mu zrozumienie arabskiego tekstu, a ponieważ było to związane z koniecznym wytężeniem umysłu, którego automatyczne recytowanie zbytnio nie nadwyręża, w jego głowie zaczęły się pojawiać niebezpieczne myśli, których artykułowanie nie jest przez Saudyjczyków mile widziane. Nawet jeśli wyrażane są w formie niewinnych pytań ośmiolatka.
Wielokrotnie skarcony przez nauczycieli i uciszany przez rówieśników, z czasem Murad nauczył się je tłumić, ale one nie znikały. Kiedy po kilku miesiącach obecność Murada w naszym domu stała się zupełnie oczywista, a Asad uznał, że jego misja przystosowania kuzyna do saudyjskiego życia zakończyła się sukcesem, i przestał go nieustannie kontrolować, miałam okazję lepiej się zaprzyjaźnić z kuzynem. To wtedy w mojej głowie zaczęły się pojawiać pytania.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
*
1 Islamskie święta. Muzułmanie obchodzą dwa główne święta: Eid Al Adha – święto ofiarowania upamiętniające ofiarę Ibrahima (Abrahama) oraz Eid Al Fitr, które kończy święty miesiąc postu ramadan.
2Thoba – tradycyjne męskie ubranie w postaci białej sukmany, w innych krajach Zatoki Perskiej zwane dishdashą albo kandurą.
3 Z arab. – zakazane.
4 W odniesieniu do prywatnego domu to nazwa salonu, w którym przyjmowani są goście. Majlis może też być określeniem rady, samorządu, a nawet sądu w niektórych lokalnych społecznościach.
5Muttawa to potoczna nazwa policji religijnej podlegającej Komitetowi Krzewienia Cnót i Zapobiegania Złu. Zadaniem tej organizacji jest utrzymywanie morale saudyjskiego społeczeństwa na wysokim poziomie. Jej funkcjonariusze egzekwują przestrzeganie prawa koranicznego, pilnując segregacji płciowej, odpowiedniego ubioru u kobiet i wypełniania obowiązku modlitwy. W ostatnich latach jej działanie i wpływ na saudyjskie społeczeństwo znacznie ograniczono.