Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Bestsellerowa seria autorstwa Ann M. Martin sprzedała się w 176 milionach egzemplarzy i wciąż inspiruje kolejne pokolenia czytelniczek na całym świecie.
Dawn jest przekonana, że w jej domu straszy! Słychać w nim upiorne dźwięki, a do tego dziewczyna odkrywa sekretne przejście! Klub Opiekunek ma chwilowo dość historii o duchach, ale czy na pewno cała ta sprawa to czyjś żart?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 126
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Ann M. Martin
Klub Opiekunek. Dawn i nawiedzony dom
Tytuł oryginału: The Baby-Sitters Club. The Ghost at Dawn’s House
Przekład: Małgorzata Masełko-Swędrak
Copyright © 1988 by Ann M. Martin
All rights reserved. Published by Scholastic Inc.
Scholastic, Apple Paperbacks, The Baby-SittersClub, and associated logos are trademarks and/or registered trademarks of Scholastic Inc.
Cover design by Maeve Norton
Cover art © 2020 by Sumiti Collina
Copyright for the Polish edition and translation © 2022 by Mamania, an imprint of Grupa Wydawnicza Relacja sp. z o.o.
Redakcja: Ewelina Sobol
Korekta: Kamila Wrzesińska
Skład: Paulina Czyż
Adaptacja okładki: Sylwia Budzyńska
ISBN 978-83-66997-89-9
Wydawnictwo Mamania
Grupa Wydawnicza Relacja
ul. Łowicka 25 lok. P-3
02-502 Warszawa
www.mamania.pl
Dla Lou
– Aaaa!
– Kogo moje oczy widzą!
– Jeju, co to za opalenizna?! Wygląda okropnie!
– Dawn, twoje włosy! To nie do wiary, że mogą być jeszcze jaśniejsze niż zwykle!
Było to pierwsze spotkanie Klubu Opiekunek, odkąd Kristy, Claudię, Stacey, Mary Anne i mnie (czyli Dawn Schafer) rozdzieliły wakacyjne plany. To nasza najdłuższa rozłąka od początku istnienia Klubu. Całe dwa tygodnie. A do tego byłyśmy rozproszone po całym kraju – od Stoneybrook w Connecticut aż do dalekiej Kalifornii.
Claudia Kishi i jej rodzina wybrali się na wycieczkę do kurortu w New Hampshire. Mary Anne Spier i Stacey McGill dostały pracę (oczywiście przez Klub) jako opiekunki wakacyjne i wyjechały z rodziną Pike’ów nad ocean do Sea City, w stanie New Jersey. Tylko biedna Kristy Thomas nigdzie nie pojechała. Siedziała przez cały ten czas w domu.
Daleką Kalifornię odwiedziłam ja. Poleciałam tam z moim młodszym bratem, Jeffem. Nasi rodzice rozwiedli się zeszłej zimy i wtedy to mama przeniosła Jeffa i mnie z ciepłej, przyjemnie rozgrzanej słońcem Kalifornii do śnieżnego i mroźnego Connecticut. (Dokładnie to mroźnie i śnieżnie było wtedy, kiedy się przeprowadzaliśmy. Teraz mamy sierpień i jest wilgotno, a żar leje się z nieba). Mama wybrała Stoneybrook, ponieważ tutaj dorastała, a do tego nadal mieszkają tu jej rodzice. W każdym razie rozwód był dość skomplikowany, a Jeff i ja nie widzieliśmy taty od wieków, więc mama zorganizowała wszystko tak, żebyśmy spędzili z nim pierwsze dwa tygodnie sierpnia.
Musieliśmy jednak polecieć tam sami. Ponieważ podróżowaliśmy bez osoby dorosłej, uwaga całej obsługi samolotu była zwrócona na nas. Jedna ze stewardes dała nam darmowe słuchawki i dostęp do multimediów. Dzięki temu obejrzeliśmy sobie za free ostatni hit komediowy. Jeff śmiał się tak głośno, że mało co nie zwymiotował, ale na szczęście w porę doszedł do siebie. Poza tym udało mu się zebrać dodatkowe porcje deserów od wszystkich sąsiadujących z nami pasażerów, którzy akurat nie mieli na nie ochoty – w sumie zgarnął pięć sztuk. (W domu na co dzień jemy tylko zdrową żywność, ale Jeff dałby się pokroić za ciasto czekoladowe). Potem mój brat pozbierał jeszcze wszystkie saszetki soli, pieprzu, śmietanki do kawy, kawy rozpuszczalnej i cukru, jakie udało mu się znaleźć. Zachomikował je wszystkie w papierowej torbie na wymioty. Teraz leży ona w domu na jego biurku.
W każdym razie można by odnieść wrażenie, że samolot był punktem kulminacyjnym naszej wycieczki, ale oczywiście to nieprawda. Później była nie tylko Kalifornia, ale też obok tatuś niczym z bajki – wiecie, mówimy tu o dwóch tygodniach z gościem, który od miesięcy nie widział swoich dzieci i czuje się z tego powodu NAPRAWDĘ winny. Winny do tego stopnia, że bierze na czas ich przyjazdu wolne w pracy i zapewnia im na dwa tygodnie wachlarz atrakcji: wizyt w parkach rozrywki, zakupów, kolacji w restauracjach, wspólnego oglądania filmów, smakołyków i różnych niespodzianek… Wszystko to było naprawdę niesamowite – no, może poza faktem, że tatuś z bajki przestaje przypominać normalnego tatę. Ale z drugiej strony, chyba lepszy taki ojciec niż żaden.
Kalifornijska przygoda dobiegła jednak końca, a ja wróciłam na stare śmieci. Podobnie jak reszta moich klubowych przyjaciółek. Na szczęście miałyśmy jeszcze przed sobą dwa tygodnie superwakacji, po których zaczniemy ósmą klasę.
Zebrałyśmy się jak zwykle w sypialni Claudii. Claudia jest wiceprzewodniczącą naszego Klubu i jedyną z naszej paczki, która ma nie tylko własny aparat telefoniczny w pokoju, ale także swój osobisty numer telefonu. Można go znaleźć w książce telefonicznej Stoneybrook, podpisany jako „Kishi, C.”.
– No dobra, przejdźmy do rzeczy – powiedziała Kristy, nasza przewodnicząca. Kristy była tą z nas, która wpadła na pomysł założenia Klubu.
Klub Opiekunek to tak naprawdę bardziej przedsięwzięcie biznesowe niż klub. Nasza piątka spotyka się w sypialni Claudii trzy razy w tygodniu. Klienci dzwonią do nas, kiedy potrzebują opiekunki. Są w stanie poczekać i zadzwonić do nas dopiero w trakcie naszego spotkania, ponieważ wiedzą, że wtedy złapią całą naszą piątkę jednocześnie w tym samym miejscu. A to oznacza, że praktycznie na sto procent znajdą kogoś do opieki. Nie trzeba dzwonić po całym mieście, aby znaleźć kogoś innego, kto będzie dostępny w potrzebnym terminie.
Nasz Klub traktujemy bardzo poważnie i do wszystkiego, co robimy, podchodzimy bardzo odpowiedzialnie. Dzieje się tak głównie z powodu Kristy, chociaż trzeba przyznać, że ona od czasu do czasu trochę za bardzo się rządzi. Na co dzień prowadzimy klubową księgę – wpisujemy tam numery telefonów i adresy naszych klientów, jest w niej też kalendarz wizyt i zestawienie naszych zarobków. (Oczywiście to, co zarabiamy, należy do nas, ale Kristy lubi wiedzieć, jak ogólnie finansowo radzi sobie Klub). Mamy też klubowy zeszyt – coś w rodzaju pamiętnika, w którym każda z nas zapisuje wykonywaną pracę. Potem puszczamy zeszyt w obieg, abyśmy wszystkie mogły przeczytać o tym, co się dzieje u naszych klientów To naprawdę bardzo pomocne. Czasami jednak pisanie o pracy bywa uciążliwe. Nie wszystkie zlecenia są interesujące. Jak na przykład to, kiedy Kristy zamiast dzieci dostała pod opiekę… psy. Albo kiedy Mary Anne opiekowała się maluchem, który nagle poważnie się rozchorował i na własnej skórze przekonała się, jak bardzo w nagłych przypadkach może się przydać numer alarmowy.
Kristy otworzyła księgę zleceń na zakładce z kalendarzem – na wypadek, gdyby ktoś zaraz zadzwonił.
Usiadła jak zwykle na reżyserskim krześle i skrzyżowała ramiona:
– Jestem za tym, abyśmy zaczęły od podzielenia się naszymi doświadczeniami w pracy opiekunek z ostatnich dwóch tygodni.
(W tym czasie wszystkie chociaż trochę pracowałyśmy, nawet ja i Claudia, mimo że miałyśmy nic nie robić poza byczeniem się).
Claudia uśmiechnęła się szeroko.
– A ja jestem za tym, żebyśmy zaczęły od jakichś przekąsek – powiedziała.
Claudia, która uwielbia śmieciowe jedzenie, zdjęła z półki jedną z książek, otworzyła ją i wyjęła ze środka paczuszkę czekoladek. Książka tak naprawdę była atrapą! Nasza gospodyni zwykle miała poukrywane słodycze i inne przekąski w różnych zakamarkach swojego pokoju, ale nigdy wcześniej nie posunęła się do tego, żeby użyć atrapy!
– Skąd to wzięłaś? – zapytałam.
– Kupiłam na targu staroci. Fajne, co nie? Znalazłam jeszcze takie coś. – Claudia wyciągnęła w naszym kierunku rękę i zaprezentowała nam pierścionek z groźnie wyglądającą zieloną głową smoka. Claudia, która jest Japonką i ma egzotyczną urodę, uwielbia odjechane ubrania i biżuterię.
– Aha – odpowiedziała Kristy ze zniecierpliwieniem.
Claudia szybko puściła słodycze w obieg – zarówno ja, jak i Stacey odmówiłyśmy (Stacey ma cukrzycę – nie może jeść żadnych słodkości). Potem włożyła czekoladki z powrotem do książki, a nam podała paczkę krakersów.
– Zacznijmy może od Mary Anne i Stacey – zasugerowałam. – Założę się, że one z nas miały najwięcej przygód.
Mary Anne jest naszą sekretarką, a Stacey skarbniczką (gdybyście byli ciekawi, ja jestem oficjalną zastępczynią – przejmuję obowiązki tej osoby, która akurat nie może pojawić się na spotkaniu).
Mary Anne i Stacey spojrzały na siebie i wymieniły uśmiechy.
– Ty zaczynaj – powiedziały obie w tej samej chwili, po czym wybuchnęły śmiechem.
Nic nie poradzę na to, że w tym momencie poczułam ukłucie zazdrości. Mary Anne jest moją najlepszą przyjaciółką, odkąd mieszkam w Stoneybrook. To ona przedstawiła mnie Kristy i pozostałym dziewczynom, a także wciągnęła do Klubu. Mary Anne miała już najlepszą przyjaciółkę (Kristy), ale że na co dzień jest dość nieśmiała, zawsze zazdrościła Stacey jej obycia i tego, że robi wrażenie doroślejszej od nas. Teraz wyglądało na to, że Mary Anne i Stacey połączyły wspólne przeżycia – coś, czego reszta z nas nie doświadczyła.
– Dobra, to może ja zacznę – odezwała się Stacey, kiedy w końcu przestała chichotać. – Po pierwsze – powiedziała, krzyżując swoje długie nogi – świetnie się bawiłyśmy. Lubię te dzieciaki Pike’ów i to wszystkie, bez wyjątku.
(Państwo Pike’owie mają ósemkę dzieci).
– Robiliśmy razem to, co zwykle robi się na wakacjach nad oceanem: kąpaliśmy się, opalaliśmy na plaży, chodziliśmy grać w minigolfa. Claire w dalszym ciągu ma tę swoją głupkowatą fazę i wszystkich przezywa. A Vanessa zdecydowała, że zostanie poetką i rymuje na potęgę na każdym kroku – opowiadała Stacey.
– Poważnie? – powiedziałam, nie mogąc powstrzymać śmiechu.
– Naprawdę. Z kolei Byron potrafi pływać, ale boi się wchodzić do wody. A to dopiero pierwsza z listy rzeczy, których się boi.
– Jeśli chodzi o dzieci Pike’ów – dodała Mary Anne – najważniejsze jest to, co obecnie dzieje się między Nickym a trojaczkami.
(Nicky ma osiem lat, a trojaczki – Byron, Adam i Jordan – dziesięć).
– Nicky chce się bawić ze swoimi braćmi, ale oni nie lubią, kiedy młody się wokół nich kręci. Przezywają go „dzidziusiem”. Do zabawy pozostają wtedy tylko dziewczyny, a z nimi z kolei Nicky nie chce się bawić. A to powoduje…
– Kłopoty – dokończyłam za Mary Anne, kiwając głową. To była dla mnie ważna informacja – często opiekowałam się Pike’ami.
– Dawn, opowiedz, jak tam było u ciebie – zagadnęła Stacey. – Nigdy nie byłam w Kalifornii.
Opowiedziałam więc pokrótce o naszej podróży samolotem, Jeffie i tacie z bajki.
– Nie pracowałam za dużo – dodałam. – Dwukrotnie zajmowałam się moimi ulubionymi podopiecznymi z dawnych kalifornijskich czasów. To byli nasi sąsiedzi. W sumie, to dalej nimi są, mają pięć i osiem lat. Nie uwierzycie, jak mają na imię – Clover i Daffodil1.
– Jak??? – zapiszczała reszta dziewczyn.
– Tak jak słyszałyście. Tata powiedział, że ich rodzice byli kiedyś hipisami. Mówił o nich „dzieci kwiaty”, ale nie do końca rozumiem, co to oznacza.
– Chyba to, że musisz nadawać swoim dzieciom imiona od nazw kwiatów – ryknęła Kristy.
Wszystkie zaczęłyśmy się śmiać.
– Tak czy siak – ciągnęłam – pamiętali mnie i wszyscy ucieszyliśmy się z tego spotkania. Płakali, kiedy wyjeżdżałam. Myśleli, że wróciłam do Kalifornii na zawsze.
– Och, to przykre – skomentowała Mary Anne. Z naszej ekipy to ona jest najbardziej wrażliwą osobą.
– To prawda – powiedziałam. – Ale na pewno znowu się spotkamy – przy okazji następnych odwiedzin u taty.
– A co tam ciekawego u ciebie, Claud? – zapytała Stacey. – Kim ty się opiekowałaś?
– Głównie takim chłopcem o imieniu Skip – odparła Claudia. – On i jego rodzice byli w hotelu na wakacjach dokładnie w tym samym czasie co my. Nic wielkiego, głównie pilnowałam go na basenie i takie tam. Podobnie było z kilkorgiem innych dzieciaków.
– Za to JA – odezwała się Kristy – złapałam kilka naprawdę ciekawych zleceń, kiedy was nie było.
– Ach, rzeczywiście! – wykrzyknęłam, przypominając sobie nagle to i owo. – Zajmowałaś się przecież dziećmi Perkinsów!
Perkinsowie byli wyjątkowi z dwóch powodów. Po pierwsze, byli naszymi najnowszymi klientami, po drugie, wprowadzili się do starego domu Kristy. Ona sama mieszka teraz po drugiej stronie miasta, co zresztą było jednym z powodów, dla których została w domu przez ostatnie dwa tygodnie, podczas gdy reszta z nas wyjechała.
Jak widzicie, nie tylko ja mam rozwiedzionych rodziców. Rodzice Kristy też nie są razem, tylko że oni rozwiedli się już dosyć dawno temu. Na tyle dawno, aby mama Kristy mogła poznać kogoś nowego i tego lata po raz drugi wyjść za mąż. Kristy była nawet jej druhną! A reszta z nas pojawiła się jako goście na przyjęciu weselnym. Było wspaniale.
Tyle że później Watson Brewer (to ojczym Kristy – tak się składa, że do tego jest milionerem) zaproponował mamie Kristy, jej samej, starszym braciom Samowi i Charliemu oraz młodszemu Davidowi Michaelowi, aby zamieszkali z nim w jego ogromnej rezydencji po drugiej stronie miasta. Na początku wydawało mi się to wszystko bajką, ale spowodowało pewne problemy. Po pierwsze, tęsknimy za czasami, kiedy Kristy mieszkała blisko nas. Po drugie, musimy płacić Charliemu za wożenie Kristy tam i z powrotem na nasze spotkania. Do tego mamie Kristy bardzo zależy na tym, żeby Watson i JEGO dwoje dzieci oraz Kristy i jej bracia stali się prawdziwą rodziną. Co za tym idzie… zero wakacyjnych wyjazdów. Zamiast tego rodzinna integracja w rezydencji.
Tak czy siak, fajnie jest mieć nowych sąsiadów. Do tego Perkinsowie mają małe dzieci, czyli jeszcze lepiej. Kristy już się nimi zajmowała. Miała okazję pracować w swoim starym domu!
– To było dziwne – powiedziała Kristy. – To niby była moja sypialnia i mój salon, ale z jakimiś dziwnymi meblami. Wiecie, o co mi chodzi, z INNYMI meblami. Na szczęście dzieciaki są świetne. Pani Perkins też jest bardzo miła, jej męża nie udało mi się poznać. Starsza dziewczynka, Myriah, jest bardzo inteligentna. Chodzi na wszystkie możliwe zajęcia dodatkowe: balet, lekcje stepowania, pływanie. A ma dopiero pięć i pół roku. Młodsza ma na imię Gabbie. Ma dwa i pół roku. Mówi sporo rzeczy w swoim własnym języku, na przykład „poprzytul mnie”. Sama to wymyśliła. Kiedy tak mówi, chodzi jej o to, żeby ją podnieść i przytulić. Do tego ciągle mówi do mnie, używając imienia i nazwiska: „Poprzytul mnie, Kristy Thomas”. Albo: „Chcesz zobaczyć mój pokój, Kristy Thomas?”. Myślę, dziewczyny, że polubicie Perkinsów.
W tym momencie rozległ się dzwonek telefonu i od tej pory dzwonił on już nieprzerwanie do końca naszego spotkania. Wszyscy wiedzieli, że wróciłyśmy z naszych wakacji do domów i do pilnowania dzieci. Zanim rozeszłyśmy się każda w swoją stronę, wszystkie miałyśmy już pełne grafiki.
Wracałam rowerem do domu, a radość dosłownie mnie rozpierała. Nowi klienci, nowe dzieciaki, a do tego jeszcze dwa tygodnie wakacji!
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
1 (ang.) Koniczyna i Żonkil.