Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
13 osób interesuje się tą książką
W drodze na Annapurnę, jeden z najgroźniejszych szczytów na świecie, ginie troje polskich wspinaczy. Ekipy ratunkowe odnajdują jedynie przysypane śniegiem, poskręcane liny, ale nie trafiają na żaden inny ślad po grupie.
Kilka tygodni później jedyna członkini wyprawy pojawia się na granicy nepalsko-tybetańskiej, po czym zostaje zatrzymana. Polscy śledczy przewożą ją do kraju, gdzie ma odpowiadać za zabójstwo – okazuje się bowiem, że aby przeżyć w górach, doprowadziła do śmierci swoich towarzyszy.
Co wydarzyło się w drodze na Annapurnę? I skąd śledczy mają dowody obciążające kobietę? Oprócz znalezienia odpowiedzi na te pytania, Joanna Chyłka musi zmierzyć się z własnymi problemami i groźbami człowieka twierdzącego, że to on niegdyś zaatakował ją kwasem…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 521
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Remigiusz Mróz, 2018
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2018
Redaktor prowadząca: Monika Długa
Redakcja: Karolina Borowiec
Korekta: Magdalena Owczarzak
Projekt okładki: Mariusz Banachowicz
Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl
Fotografie na okładce:
©Kamenetskiy Konstantin/Shutterstock
©Yury Taranik/ Getty Images
©NejroN/ Getty Images
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
eISBN 978-83-7976-030-5
CZWARTASTRONA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
fax: 61 853-80-75
www.czwartastrona.pl
Piotrowi,
zpodziękowaniem za złamany ołówek
Necessitas non habet legem.
Konieczność nie zna prawa.
Rozdział 1
Wachlarz
1
ul. Europejska, Wilanów
Obserwując innych, uczył się więcej o sobie niż o nich. Każda interakcja dawała mu coraz lepsze pojęcie o tym, jak dalece odbiega od ogółu i jak wiele musiałby zrobić, żeby społeczeństwo go zaakceptowało.
Widział to jak na dłoni teraz, kiedy przyglądał się kilku osobom w nowoczesnym domu nieopodal Jeziora Powsinkowskiego. Magdalena i Julian Brenczowie kupili budynek dwa lata temu i po gruntownym remoncie przenieśli się tutaj z Piaseczna. Pochodził jeszcze z lat sześćdziesiątych, ale po przebudowie przywodził na myśl nowoczesne perły miejskiej architektury rodem z postmodernistycznego katalogu.
Blondyna, który stał przed domem Brenczów, nie interesowała jednak ani zabudowa, ani mieszkający tutaj ludzie. Przyglądał się ich dzisiejszym gościom, którzy zjawili się na kolacji nieco spóźnieni. A konkretnie jednemu z nich.
Siostra Magdaleny, Joanna Chyłka, zachowywała się dokładnie tak, jak Blondyn się tego spodziewał. Po tym, jak zastawiła iks piątką cały chodnik, wyszła z auta i od razu sięgnęła po papierosa. Wypaliła go ekspresowo, a potem bez ceregieli wparowała do domu, nie czekając na zaproszenie i nie tłumacząc się ze spóźnienia.
Na początek rzuciła kilka luźnych uwag o tym, że dzięki takim spotkaniom pielęgnuje swoje najlepsze cechy: cierpliwość, wyrozumiałość i umiejętność śmiania się z najbardziej czerstwych żartów.
Julian skwitował to uśmiechem, Magdalena strategicznie milczała, a partner Chyłki starał się nieco łagodzić napięcie. Nawet kiedy udawało mu się to osiągnąć, efekt był krótkotrwały i prawniczka zaraz znajdowała nowy sposób, by dopiec siostrze. Blondyn wiedział, skąd biorą się te spięcia– jakiś czas temu Magdalena ściągnęła do Warszawy ich ojca, a wraz z nim całą przeszłość rodzinną, o której Joanna chciała za wszelką cenę zapomnieć.
Przejrzał jej życie na wylot. Ją samą także, choć nie miała o tym pojęcia.
Poznał ją z pewnością lepiej od mężczyzny, który tego dnia towarzyszył jej na kolacji u Brenczów. Z Kordianem Oryńskim była od niedawna, choć znali się od wielu lat. Kilkakrotnie się do siebie zbliżali, ale ostatecznie postawili kropkę nad i dopiero, gdy okazało się, że Chyłka mogła zostać zarażona retrowirusem HTLV.
Blondyn wygładził ciemny zarost otaczający usta i uśmiechnął się lekko. Nie wróżył im długiej przyszłości razem. Także ze względu na to, co dzisiejszego wieczoru zamierzał zrobić.
Przypatrzył się Chyłce, a potem upewnił się, że pojemnik z symbolem kwasu jest tam, gdzie być powinien.
2
Dom Brenczów, ul. Europejska
Joanna zerknęła na stojący przed nią kieliszek do wina. Jako jedyny był pusty– i jako jedyny znalazł się na stole nie po to, by go napełnić, ale jako niezbyt zawoalowany sprawdzian.
– To siostrzany test na kolejną nieplanowaną ciążę czy na powrót do picia?– odezwała się, wskazując szkło wzrokiem.
Magdalena otworzyła usta, by zaprotestować, ale w porę ugryzła się w język. Przez cały wieczór obydwa tematy stanowiły tabu i wszyscy robili, co mogli, by je sprawnie omijać.
Do czasu.
– Bez obaw– dodała Chyłka.– Żeby do czegoś wracać, trzeba najpierw z tego zrezygnować. A ja z tequilą emocjonalnie nigdy się nie rozstałam.
Magdalena nerwowo zerknęła na męża, jakby spodziewała się, że to on w porę uratuje sytuację.
– Ajeśli chodzi o wyhodowanie kolejnego pasożyta, to ze względu na moją obecną drugą połówkę też odpada. Nie mogłabym z czystym sumieniem ryzykować przekazania dziecku genów kogoś, kto najchętniej żywiłby się kostkami lodu.
Oryński drgnął nerwowo, niepewny, w czym rzecz.
– Tego akurat nie mam w menu– odezwał się.
– Nie? A byłoby to dla ciebie idealne, wręcz wymarzone danie. Żadnych węglowodanów, tłuszczów trans, glutenu, laktozy i…
– Ibez GMO– dopowiedział.– Racja.
Joanna powiodła wzrokiem po gospodarzach. Milczeli, po raz kolejny nie wiedząc, jak się zachować. Wyraźnienie odnajdowali się w tej sytuacji, ale Chyłki specjalnie to niedziwiło. Bodaj po raz pierwszy przyprowadziła do domu siostry osobę, z którą się związała. Innych mężczyzn trzymała od niej na dystans, jakby dzięki temu sama mogła zachowywać od nich odpowiednią odległość.
Julian długo zawieszał wzrok na oknie od strony ulicy i mrużył oczy, jakby kogoś tam zobaczył. Joanna obróciła się przez ramię, ale nikogo nie dostrzegła.
– To nie żarty– zaznaczyła.– Zordon ma naprawdę zrytą pacynę.
– Widziały gały, co brały– odparł.
– Bo złudzeniu się oddały.
– Niby jakiemu?
– Takiemu, że kiedyś zobaczą w tobie człowieka w pełni władz umysłowych.
Chyłka jeszcze raz zerknęła w stronę okna, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że jest obserwowana. Może wynikało to z nadmiernie czujnego spojrzenia Brencza, a może z tego, że od pewnego czasu dybało na nią więcej osób niż na niejednego polityka.
Wkońcu potrząsnęła głową i uznała, że przesadza.
– Nie mówię, żebyś był jak paleolityczny myśliwy i polował na mamuty z włócznią prostą…
– Nie?
– …ale dobrze byłoby czasem zjeść w towarzystwie kogoś, kto nie wślepia się w rostbef, jakby chciał urządzić pogrzeb bydlakowi, dzięki któremu mogę rozkoszować się kawałkiem mięsa– odparła Joanna, a potem skupiła wzrok na Julianie.– Choć ostatecznie lepsze to niż mąż permanentnie wyglądający, jakby zobaczył creepypastę.
Julian w końcu się otrząsnął i zorientował, że mowa o nim.
– Co?– spytał.
– Wiesz, te krótkie, niby straszne opowiadania. Jak to, że Zordon zgubił się kiedyś nocą w gęstym, mrocznym lesie na Mazurach. Nie słyszałeś o tym?
– Nie.
– Krążył bez nadziei na ratunek przez kilka godzin w zupełnym mroku, nie spotkał żywej duszy, nie miał zasięgu i stopniowo się wychładzał. W końcu jednak znalazł opuszczoną leśniczówkę.
– I?
– Ityle. Wszedł do środka, obadał teren, a potem pooglądał stare, zniszczone portrety na ścianach. Miał problemy z zaśnięciem, bo wydawało mu się, że ci wszyscy ludzie na niego patrzą, ale w końcu kimnął.
– Mhm.
– Tyle że rano, kiedy się obudził, okazało się, że w chałupie nie ma żadnych portretów. Jedynie okna.
Joanna uśmiechnęła się lekko, a potem teatralnie obróciła w kierunku okna.
– Zobaczyłeś tam jakąś postać, Lemurze?
Właściwie od kiedy wyszły Pingwiny z Madagaskaru, Chyłka nie zwracała się do Juliana w inny sposób. Zbywała usilne apele siostry milczeniem i udawała, że nie widzi pełnego dezaprobaty wzroku Brencza.
– Nie– odparł gospodarz.– Zamyśliłem się.
– Ta sprawa z Annapurny nie daje mu spokoju– dodała Magdalena.
– Jaka znowu sprawa?
Siostra Chyłki spojrzała na gości, jakby przybyli tutaj z innego świata.
– Nic nie wiecie?
Oboje pokręcili głowami, a Joanna nalała sobie do kieliszka grenadyny.
– Wiadomość gruchnęła zaraz przed waszym przyjazdem, musieliście coś słyszeć w radiu– dodała Magdalena.
– Radio w iks piątce łapie tylko pasmo sześciuset sześćdziesięciu sześciu herców– odbąknął Kordian.– A jedynym głosem na tych falach jest Bruce.
– No tak.
– Co to za sprawa?– włączyła się Chyłka.
– Troje polskich wspinaczy…
– Zaginęło w Himalajach jakiś czas temu, tak, tak. Ratownicy znaleźli tylko przysypane śniegiem liny– przerwała mu prawniczka.– Tyle wiem. Pytam o konkrety.
Osprawie trojga wspinaczy słyszał każdy, a kilka tygodni temu poszukiwaniami zdawała się żyć cała Polska. Dopóki istniała nadzieja, że himalaistów da się uratować, medialny cyrk się nakręcał– kiedy ta znikła, wraz z nią rozpłynęło się także zainteresowanie. Wystarczyło, by guru polskiego alpinizmu i jeden z autorytetów medycznych oznajmili, że prawdopodobieństwo odnalezienia himalaistów żywych równa się zeru.
Kordiana i Chyłkę cała ta sprawa ominęła. Mieli w tym czasie swoje problemy, a właściwie całe ich naręcze. Wciąż czekali na wyniki badań mające przesądzić, czy Joanna jest nosicielką retrowirusa mogącego powodować białaczkę lub chłoniaka. W kancelarii nadal wrzało po śmierci jednego z imiennych partnerów. Oryński wracał do siebie po wyjściu z więzienia i przygotowywał się do kolejnego egzaminu adwokackiego. Oboje skupiali się przede wszystkim na tym, by na nowo ułożyć sobie życie.
– Znaleźli ciała?– odezwał się Oryński.
– Ciała?– zapytał Julian.– Nie, nie. Znaleźli Klarę.
– Kabelis? Żywą? Po takim czasie?
– Też bym pewnie nie uwierzył, gdyby nie to, że pokazali nagranie z granicy nepalsko-tybetańskiej, na której zatrzymali ją pogranicznicy.
Chyłka i Kordian wymienili się niepewnymi spojrzeniami. Jako jedni z nielicznych orientowali się w temacie tylko oględnie– czego Joanna nie mogła powiedzieć o swoim szwagrze. Julian nie dość, że był pasjonatem alpinizmu, tosam także amatorsko się wspinał. O ile jej pamięć nie myliła, swego czasu odbył nawet trekking wokół Annapurny.
– Wygląda na to, że dziewczyna nie tylko przeżyła, ale ma się całkiem nieźle. Wizualnie nie było widać żadnych odmrożeń, choć…
– Jakim cudem przeżyła?– wpadła mu w słowo Joanna.
– Nie wiadomo. Ale jest już w drodze do kraju.
Wjego głosie brakowało entuzjazmu, który wydawał się całkowicie na miejscu. Dopiero teraz Chyłka uświadomiła sobie, że Julian właściwie przez cały wieczór był osowiały.
– Co jest nie tak?– zapytała, mrużąc oczy.
Brencz potrząsnął głową, jakby chciał zasugerować, że są lepsze tematy, o których mogą porozmawiać przy tak rzadko nadarzającej się okazji. Joanna była jednak innego zdania.
– Mów, Lemurze.
– ZNepalu dochodzą sprzeczne informacje– włączyła się Magdalena.
– Jakie?
– Klara najwyraźniej nie wyjaśniła jeszcze nikomu, co się z nią działo. I nie wspomniała słowem o tym, co spotkało dwóch pozostałych wspinaczy.
– Wdodatku znaleziono przy niej ich rzeczy– dodał Brencz.– I bynajmniej nie potraktowano jej tak, jak zazwyczaj, kiedy dochodzi do nielegalnego przekroczenia granicy.
– Próbowała przedostać się do Tybetu na krzywy ryj?– spytała Chyłka.
– Najwyraźniej.
– Czemu miałaby to robić?
Julian wzruszył ramionami, a potem zaczął przybliżać im meandry podróżowania w Tybecie. Joanna wyłapała jedynie tyle, że należało wynająć agencję, uzyskać zezwolenie, przedstawić plan podróży i zapewnić, że ma się zarówno samochód, kierowcę, jak i przewodnika.
– Normalnie zajmuje to od sześciu do ośmiu miesięcy– ciągnął Brencz.– Może jej się spieszyło.
– Albo chciała się ukryć– podsunął Oryński.– I nie zostawiać za sobą całego korowodu poszlak.
Chyłka uniosła rękę, skupiając na sobie wzrok zebranych, a potem wymierzyła palcem w Juliana.
– Mówiłeś, że nie potraktowano jej normalnie. To znaczy?
– Zazwyczaj takiego delikwenta po prostu się deportuje. Chwilę siedzi w areszcie, pokrywa koszty związane z zatrzymaniem, a potem zajmuje się nim ambasada. Dostaje zakaz wjazdu do Chin, i tyle.
– Wprzypadku Klary było inaczej?– włączył się Kordian.
– Podobno nie trafiła do ambasady, mimo że nasz konsul o wszystkim wie.
– I?– drążyła Joanna.
Magdalena pociągnęła ostatni łyk wina i odstawiła pusty kieliszek na stół.
– Podobno zatrzymano ją na prośbę naszej prokuratury– powiedziała.
– Ale to niepotwierdzone informacje– dorzucił Brencz.
– Niepotwierdzone oficjalnie. Dobrze wiesz, że to kwestia czasu.
Oboje zdawali się co do tego absolutnie przekonani. W dodatku sprawiali wrażenie, jakby cały wieczór tylko czekali na to, by podjąć wyjątkowo elektryzujący ich temat.
Chyłka specjalnie im się nie dziwiła. Wystarczyło znikome zainteresowanie górami, by nie móc oderwać nosa od telewizora, kiedy działo się w nich coś wykraczającego poza normę.
Wskazała ponadpięćdziesięciocalowy ekran i nie musiała dodawać nic więcej, by Julian włączył TVN24. Przez chwilę wszyscy milczeli, skupiając się jedynie na słowach prezenterki.
Potwierdzono, że Klara Kabelis została zatrzymana na prośbę polskich organów ścigania i po wydaniu zgody przez nepalski wymiar sprawiedliwości zostanie przetransportowana do kraju.
Szczegółów wciąż było niewiele, prokuratura dopiero miała wydać oficjalne oświadczenie. Jasne było jednak, że po pierwszym wybuchu optymizmu spowodowanego odnalezieniem alpinistki, teraz reporterzy się mitygowali.
– Ta pani ich zakatrupiła– rozległ się dziewczęcy głos, który sprawił, że wszyscy oderwali wzrok od telewizora i przenieśli go na schody.
Sześcioletnia córka Brenczów dotychczas nie opuszczała swojego pokoju na piętrze, najwyraźniej nie czując potrzeby, by poznać nowego chłopaka ciotki. Chyłka doskonale to rozumiała i zapewne będąc w wieku siostrzenicy, zrobiłaby dokładnie to samo. Nie było to zresztą jedyne, co je łączyło– mała Daria wyraźnie odstawała od swoich rówieśniczek. Zamiast emocjonować się nowymi kreskówkami Disneya z wypacykowanymi księżniczkami, ciągnęła rodziców do kina na Gwiezdne wojny. Nie zbierała różnych wersji Mroźnej Elsy z Krainy Lodu, kolekcjonowała za to figurki Rey i chciała nosić taką fryzurę, jak główna bohaterka nowej trylogii. Oddomku Barbie wolała karton klocków Lego, a zamiast grać w rodzinne planszówki, naciskała rodziców, by rozegrali kilka partii w karty.
Joanna zawsze czuła specyficzną więź z dziewczynką, choć przypuszczała, że prędzej czy później zacznie ona słabnąć. Stało się jednak inaczej– od pewnego czasu emocjonalny związek zacieśniał się jeszcze mocniej. Chyłka zdawała sobie sprawę z powodu takiego stanu rzeczy. Po stracie dziecka w jej sercu powstała wyrwa, którą uczucia wobec siostrzenicy mogły przynajmniej częściowo zasypać.
– Tak piszą na Facebooku– dodała dziewczynka, schodząc z ostatniego stopnia.– Że ich umordowała, żeby sama mogła przeżyć.
Takie słowa z ust sześciolatki, w dodatku wypowiadane zupełnie bez emocji, uświadamiały Chyłce, że znieczulica jest cechą przyrodzoną wszystkich, którzy od pewnego czasu trafiają na ten świat. Właściwie nie miała nic przeciwko temu, bo dawało to nadzieję, że kolejne pokolenia lepiej poradzą sobie z dorosłością.
– To tylko plotki, kochanie– odezwała się Magdalena.– I nie powinnaś w ogóle…
– Podobno obcięła rękę jednemu z nich i ją zjadła.
Julian odchrząknął nerwowo i z powagą– jak tylko ojciec potrafi.
– Tak to jest– dodała rzeczowo młoda.– Takie rzeczy czasem się zdarzają.
– Ito nie od dziś– włączyła się chętnie Joanna.– Głowił się nad tym już Karneades z Cyreny w drugim wieku przed naszą erą.
Dziewczynka ochoczo pokiwała głową.
– Tak czy inaczej, szykuje się głośna sprawa– wtrącił Brencz.
Chyłka zmrużyła oczy i posłała mu długie spojrzenie.
– Próbujesz skończyć temat kanibalizmu, zanim na dobre się w niego wgryziemy?– spytała.
– Mówię tylko, że może to coś w sam raz dla Żelaznego & McVaya.
Joanna prychnęła.
– Prędzej powstanie linia tramwajowa z Woli na Wilanów, przedłużenie Woronicza do Żwirki i Wigury, a Zordon zamówi sobie w knajpie krwisty stek.
– Moglibyście na tym…
– Nie ma mowy.
– Nie bierzesz pod uwagę, że…
– Nie i koniec. Sprawa zamknięta jak Saska Kępa w trakcie meczu reprezentacji na Narodowym– ucięła Chyłka.
– Nie za dużo tych miejskich porównań?
– Nigdy. Warszawa ma moją dozgonną miłość– zadeklarowała.– Podobnie jak beznadziejne sprawy, ale w tym konkretnym wypadku uczucia muszę odsunąć na bok.
– Bo?
– Bo obrona Kabelis to rzecz wizerunkowo z góry przegrana– odparła, wskazując ekran, na którym pokazywano zdjęcie Klary wprowadzanej do niewielkiego budynku.– Uwalisz sprawę, to wszyscy będą mówić, że jesteś nieskuteczny. Wygrasz, to zarzucą ci, że bronisz potwora.
– Bez przesady.
– Tu nie ma miejsca na przesadę. Ludzie ją znienawidzą– rzuciła Chyłka bez wahania.– Teraz wszyscy jeszcze się zastanawiają, jak do tego podejść, ale zapewniam cię, że za kilka dni Kabelis stanie się obiektem zmasowanego hejtu. Przypomnij sobie, co się działo z Bieleckim po tym, jak ratował życie na…
Gaszerbrumie? K2? Chyłka nie mogła wyłowić z pamięci konkretnej góry. Pamiętała za to tę metaforyczną, która wypiętrzyła się z gnoju wylewanego pod adresem Bogu ducha winnego wspinacza.
– Na Broad Peaku– dopowiedział Brencz.– No tak…
– Nie ma szans, żebyśmy to wzięli. I żadne pieniądze tego nie zmienią.
Nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości. Zarówno jej samej, jak i kancelarii mocno oberwało się po sprawie Rafała Kranza. Stawanie w obronie człowieka, a szczególnie ginekologa, który atakował kobiety, nigdy nie było dobrym pomysłem. Wtedy jednak nie mieli wyjścia– teraz wręcz przeciwnie. Niepotrzebna była im kolejna niebezpieczna PR-owo sprawa.
Rozmawiali o niej jeszcze przez bite dwie godziny, zanim Chyłka w końcu wysłała Kordianowi wcześniej uzgodniony sygnał, że najwyższa pora się ewakuować. Było nim niezawodne kopnięcie pod stołem.
Pożegnali się wylewnie z domownikami, pogłaskali starego psa Brenczów i z szerokimi uśmiechami oznajmili, że spotkanie trzeba jak najszybciej powtórzyć. Kiedy weszli z powrotem do iks piątki, obydwoje głośno odetchnęli.
– Nigdy więcej– odezwała się Chyłka, wciskając guzik startu.
Silnik mruknął przyjemnie, a zaraz potem z porządnego systemu stereo ryknęły gitary elektryczne.
– Mogło być gorzej– odparł Kordian.– Wyobraź sobie, co by było, gdyby nie temat Klary.
– Zpewnością gadalibyśmy o twoich nawykach żywieniowych, mojej ciąży i retrowirusach na cztery litery.
Oryński spojrzał na nią, gdy wycofywała na ulicę. Miał wrażenie, że nawet nie zerknęła w lusterko, więc sam obrócił się przez ramię. Kątem oka dostrzegł czarny, cylindryczny pojemnik na tylnym siedzeniu.
– Co to jest?– spytał.
Joanna spojrzała na przypominający rulon przedmiot.
– Ty mi powiedz. Sam to przytaszczyłeś.
– Pierwsze widzę.
– Mhm.
– Mówię poważnie.
Chyłka spojrzała na niego, by upewnić się, że faktycznie nie żartuje. Potem zerknęła na tylne siedzenie i natychmiast wcisnęła pedał hamulca. Iks piątka zatrzymała się, jakby wrosła w ziemię.
Joanna rozejrzała się nerwowo.
– Co to, kurwa, jest?– wypaliła.
Oboje odwrócili się i wbili wzrok w pojemnik, jakby miał się okazać ładunkiem wybuchowym.
– Iskąd to się tu wzięło?
– Zamknęłaś samochód przed wyjściem?
– Ajak myślisz?
Oryński drgnął, chcąc sięgnąć po czarny przedmiot, ale Chyłka natychmiast go powstrzymała.
– Daj spokój– rzucił.– Przecież to nie…
– Nie wiesz, co to jest, więc łapy przy sobie.
Nie wydawał się przekonany, wyraźnie bagatelizował potencjalne zagrożenie. Nie bez znaczenia było to, że wypił u Magdaleny kilka kieliszków więcej, niż powinien.
– Nikt nie podrzucił ci nowiczoka do samochodu– zastrzegł.– Bomby też nie. A już z pewnością nie takiej, która byłaby na pierwszy rzut oka widoczna.
– Nie boję się, że to pierdyknie ci w rękach, Zordon. Nie chcę po prostu, żebyś zatarł ewentualne ślady.
Kiedy otworzyła drzwi, on zrobił to samo. Wyszli z auta, Joanna natychmiast zapaliła papierosa, a zaraz potem zaczęli przyglądać się pojemnikowi. Jako pierwszy napis na boku dostrzegł Kordian.
– H2SO4– odczytał.– Mówi ci to coś?
Chyłka niemal zakrztusiła się dymem. Odrzuciła papierosa na bok, po czym nachyliła się nad cylindrycznym przedmiotem. Oryński zbliżył się z drugiej strony i przez moment wyglądali, jakby starali się ostrożnie podejść spłoszone zwierzę.
– Kwas siarkowy– odezwała się, a potem mimo woli przesunęła dłonią po bliźnie na szyi.– Jakiś skurwysyn podrzucił mi kwas siarkowy do auta– dodała.
Zanim zdążyła zareagować, Kordian sięgnął po pojemnik. Czym prędzej odkręcił wieko, a ona zaklęła głośno i szybko ruszyła w jego kierunku.
– Zordon!
Przystanęła o krok od niego, jakby trzymana na odległość zdziwieniem, które zarysowało się na jego twarzy. Nie widziała, co znajduje się w pojemniku, ale jedno było pewne– nie to, czego Oryński się spodziewał.
3
ul. Europejska, Wilanów
Blondyn z ciemnym zarostem zaczynał sądzić, że dwoje gości nigdy nie opuści domu przy Europejskiej. Przypuszczał, że Joanna szybko odbębni to spotkanie, a potem razem z Oryńskim wybiorą się do któregoś ze swoich ulubionych lokali. Na mapie Warszawy właściwie było tylko kilka, w których obydwoje czuli się dobrze.
Tymczasem spędzili u Brenczów parę godzin, a Kordian zdążył się dość mocno wstawić. Niewątpliwie właśnie dzięki temu był tak butny, kiedy zobaczył pojemnik. Blondyn obserwował wszystko z bezpiecznego miejsca, rozbawiony tym, jak młody prawnik pali się do bitki.
Kordian przeczesywał wzrokiem mrok nocy, odgrażając się osobie, która pozostawiła przesyłkę w aucie. Kręcił się wkoło, jakby się spodziewał, że przeciwnik znajduje się tuż obok i tylko czeka, by doszło do konfrontacji.
Blondyn rzeczywiście ustawił się niedaleko, ale nie po to, by wchodzić w jakąkolwiek interakcję z prawnikami. Zrobił wszystko, co założył, a teraz musiał skupić się na drugiej części planu.
Znów konieczne było uzbrojenie się w cierpliwość. Potym, jak czarna iks piątka w końcu odjechała w kierunku Sadyby, zerknął na zegarek. Było wpół do jedenastej. Przypuszczał, że będzie musiał poczekać godzinę, może dwie, zanim domownicy w budynku przy Europejskiej usną.
Nie pomylił się. Światło w pokoju Darii zgasło jako pierwsze, a w sypialni jej rodziców nieco ponad godzinę później. Blondyn odczekał jeszcze trochę dla bezpieczeństwa, a potem zaczął realizować swój plan.
Jedynym problemem mógł być pies, dość duży i nieco podstarzały border collie, który przy odrobinie pecha narobiłby hałasu. Zwierzę spało jednak twardo i ominięcie go nie nastręczyło Blondynowi żadnego kłopotu.
Zdostaniem się na piętro również nie miał żadnego problemu, wszystko było gotowe zawczasu. Podobnie łatwo dostał się do sypialni małej.
Daria spała snem sprawiedliwego, ale na wszelki wypadek mężczyzna poruszał się wolno, niczym cień przemykając przez pokój. Stanął nad łóżkiem i przez chwilę przypatrywał się dziewczynce.
Potem pochylił się nad nią, delikatnie położył dłoń na jej ustach i przygotował się, by ją zbudzić. Nabrał tchu, odliczył od trzech w dół, a potem przycisnął rękę mocniej i jednocześnie zsunął małą z łóżka, zakleszczając jej kark w mocnym uścisku.
Próbowała pisnąć, ale z jej ust dobył się tylko stłumiony dźwięk. Blondyn przyłożył usta do jej ucha.
– Nie krzycz– szepnął.– Nic ci się nie stanie.
Nie wiedział, czy go usłyszała, więc powtórzył to jeszcze kilkakrotnie, nie pozwalając dziewczynce wyrwać się z uścisku. Wiedział, że te słowa na długo zapadną jej w pamięć. Być może do końca życia.
4
Kancelaria Żelazny & McVay, Skylight
Lawirując między pracownikami na korytarzu, Kordian czuł się jak zabłąkany turysta na arabskim targu. Mijani stażyści i praktykanci go zaczepiali, każdy miał do niego sprawę, a niektórzy zdawali się traktować go jako najstabilniejszy ze wszystkich pomostów między szarakami a partnerami w firmie.
Sytuacja utrzymywała się, właściwie od kiedy wrócił do Żelaznego & McVaya. Młodsi stażem prawnicy najwyraźniej uznali to za jego osobisty triumf i dowód na umiejętność rozgrywania kierownictwa, choć w istocie powrót do pracy był zasługą Chyłki.
Minął kilka osób, starając się nie rozlać ani kropli kawy niesionej z Costa Coffee, a potem wszedł do gabinetu Joanny bez pukania. Postawił na biurku tekturowy uchwyt z kubkami, po czym wyciągnął z torby dwa kawałki ciasta.
– Co to jest?– jęknęła Chyłka.
– Oreo cookie pie.
– Sporo cukru?
– Wsamym kremie tyle, że zaczniesz mówić do mnie „kotuniu”.
Spojrzała na niego z dezaprobatą, a potem chwyciła za ciasto, jakby był to kawałek pizzy, i wsunęła je do ust. Popiła dużym łykiem czarnej kawy i kilkakrotnie zamrugała.
– Lepiej?– spytał Oryński.
– Lepiej będzie, jak odeśpię tę pieprzoną noc.
Żadne z nich nie zmrużyło oka i Kordian wątpił, by nawet gigantyczne zastrzyki cukru i kofeiny mogły postawić ich na nogi. Po tym, jak wieczorem otworzyli pojemnik z symbolem chemicznym kwasu, natychmiast zabrali się do roboty.
Ostatecznie Chyłka uruchomiła zarówno Kormaka w kancelarii, Szczerbińskiego w komendzie, jak i wszystkie inne trybiki machin, które zazwyczaj jej pomagały. Nie zważała na późną porę, dzięki czemu o poranku dwoje prawników otrzymało pierwsze wieści.
Zpojemnika już ściągano odciski palców, a jego zawartość była poddawana skrupulatnej analizie. Nie było w nim nic, co mogłoby okazać się groźne, przynajmniej nie bezpośrednio. Kiedy Kordian zdjął wieko, znalazł pojedynczą kartkę papieru. I mimo że dość szybko oddali ją w ręce policji, doskonale pamiętał każdą wydrukowaną na niej literę.
„OBROŃ KABELIS”, brzmiała pierwsza część wiadomości złożonej cienkim, charakterystycznym fontem. Druga, znajdująca się kilka linijek niżej, stanowiła ostrzeżenie. Nadawca groził, że jeżeli Chyłka nie wykona polecenia, następnym razem zawartość pojemnika będzie zgodna z jego opisem.
Normalnie oboje podeszliby do tego z dystansem, ale fakt, że przesyłka znalazła się w zamkniętym aucie Joanny, napełniał ich niepokojem.
– Kormak sprawdził już iks piątkę?– spytała Chyłka, pociągając kolejny łyk kawy.
– Mhm– potwierdził Oryński.– Otworzył ją bez problemu w Złotych Tarasach.
Joanna zaklęła pod nosem.
– Twierdzi, że to kwestia kupienia dwóch urządzeń na Aliexpress za czterdzieści złotych każde. Barachło nazywa się HackKEY i wygląda jak krótkofalówka, tyle że zamiast jednej nędznej antenki ma trzy porządne.
Mimo że bezkluczykowe otwieranie samochodów nazywano „metodą na walizkę”, urządzenia te nie miały z nią wiele wspólnego. Jedno z nich należało umieścić przy drzwiach samochodu, drugie niedaleko kluczyka. Wzmocniony sygnał oszukiwał system samochodu i otwierał centralny zamek, a złodziej bez trudu odjeżdżał w siną dal.
Tym razem jednak metoda została wykorzystana jedynie po to, by zostawić w iks piątce wiadomość z żądaniem i groźbą, pod którymi włamywacz złożył swój podpis.
Przedstawił się jako „mudżahid”, który wypalił na ciele Chyłki „piętno dżihadu”.
Właśnie ten ostatni element wydawał się Oryńskiemu najbardziej znaczący. Po pierwsze dowodził, że człowiek, który zostawił przesyłkę, znał Joannę na tyle dobrze, by wiedzieć, jak sama określa znamię na szyi powstałe po ataku kwasem. Po drugie podpis zdawał się sugerować, że nadawca traktuje to jako swoistą grę, być może zabawę. Wydźwięk sygnatury z pewnością nie mógł uchodzić za śmiertelnie poważny.
Kordian usiadł przed biurkiem i wyciągnął z papierowej torby maślane ciastko.
– Nadal stawiam na Langera– odezwał się.
Chyłka pokręciła głową.
– Nie miałby powodu.
– Akiedykolwiek go potrzebował?
– Słuszna uwaga– przyznała.– Ale tym razem kutafon jest poza kręgiem podejrzeń. Wyjechał z kraju, szusuje na nartach gdzieś w Dolomitach i jak Bóg da, połamie się tam jak kariera Weinsteina po akcji MeToo.
Kordian przez chwilę przeżuwał ciastko w milczeniu.
– Jesteś pewna?
– Ba. Po tym, jak oskarżyła go Lena Headey, gość już się nie podniesie. Nie pamiętasz, jak wyrżnęła wszystkich w Wielkim Sepcie?
– Ja pamiętam, ale ty nie, bo tylko czytałaś Martina, ale nigdy nie oglądałaś Gry o Tron.
– Nadrobiłam w ostatnim czasie, żebyśmy ostatni sezon połknęli razem. I naciesz się tym, bo to jedyny romantyczny gest, na jaki mnie stać.
– Będę wspominać go latami– odbąknął.– I miałem na myśli Langera.
– A. Jeśli o niego chodzi, to już kwestia Bożej opatrzności. Przy odrobinie dobrej woli Wszechmogący zsunie na niego lawinę.
– Chyłka…
Wkońcu oderwała wzrok od stojącego przed nią laptopa i spojrzała na Oryńskiego spode łba.
– To nie on, Zordon. Chyba że ma brata bliźniaka, który wczoraj był na stoku w Cortina d’Ampezzo i zasuwał tam jak Babicki w Pucharze Świata.
– Kto?
– Ten alpejczyk, który w Bormio przejechał całą trasę na jednej narcie.
Kordian nie miał pojęcia, o kim mowa, ale uznał, że najlepiej będzie, jeśli tylko pokiwa głową. Pewność w głosie Chyłki była wystarczająca, by skreślił Piotra Langera z listy podejrzanych. Owszem, gdyby miał w swoim otoczeniu choć jedną godną zaufania osobę, być może zleciłby jej podłożenie pojemnika. Takiej jednak nie było, a on nie byłby gotów ryzykować– zrobiłby to sam.
– Kto w takim razie ci to podrzucił?
Joanna wzruszyła ramionami.
– Krąg osób, które zdarzyło mi się wkurwić, jest dość duży.
– Właściwie nieskończony…
– Ale mogę go znacznie zawęzić, bo większość tych animozji się przedawniła.
– Tak?
Chyłka złapała za skraj ekranu i obróciła laptopa w stronę Oryńskiego. Powiódł wzrokiem po liście, którą przygotowała. Znajdowały się na niej przede wszystkim nazwiska ludzi związanych z pierwszą sprawą, którą razem prowadzili, ale także z zaginięciem Nikoli Szlezyngier, obroną Bukano, Sebastiana Sendala i Tesarewicza. Na końcu Joanna wypisała wszystkich zamieszanych w sprawę Fahada Al-Jassama.
Zkilkudziesięciu kandydatów i kandydatek wybrała paręnaście osób. W zasadzie każda z nich znalazłaby dobry powód, by odegrać się na Chyłce. Najbardziej podejrzani byli jednak ci na końcu listy.
– Rzeczywiście zawęziłaś– mruknął Kordian i obrócił komputer z powrotem w jej stronę.
Joanna zmrużyła oczy, przesuwając wzrokiem po wykazie.
– Właściwie pominęłam jedno nazwisko.
– Czyje?
– Twoje.
– Moja nienawiść do ciebie jest spoiwem naszej relacji, Chyłka.
– Tak sądzisz?
Oryński skinął głową z przekonaniem.
– Jakiś czas temu odkryto, że kluczem do udanych i długich związków jest nic innego, jak wspólne nienawidzenie tych samych rzeczy. A skoro oboje mamy podobne…
– Dobra, dobra.– Joanna podniosła rękę, nie odrywając spojrzenia od ekranu.– Nie chcę słuchać teorii o moich rzekomych tendencjach autodestrukcyjnych. Powiedz mi lepiej, która z tych osób mogłaby mieć najlepszy motyw?
– Każda.
Chyłka zerknęła na niego, a potem sięgnęła po paczkę papierosów.
– Idopisałbym jeszcze Rafała Kranza.
Po chwili oboje wpatrywali się w opary dymu unoszące się nad biurkiem. Oryńskiemu wydawało się, że gdzieś w nich gubią się wszystkie jego myśli. Szczególnie ta oczywista, najlogiczniejsza ze wszystkich.
– Nie bierzesz pod uwagę, że to naprawdę może być ten sam człowiek, który zaatakował cię pod kancelarią?– spytał w końcu.
– Nie.
– Dlaczego?
– Bo chluśnięcie kwasem było spontanicznym aktem tchórzostwa. I miało być karą za bronienie domniemanego terrorysty. Tutaj chodzi o coś więcej.
– Co nie znaczy, że to nie ta sama osoba– uparł się Kordian, rozganiając ręką dym.– Mogło zacząć się od impulsywnego ataku, ale nie wiemy, na czym się skończyło. Nigdy tego człowieka nie znaleziono.
– Mnie to mówisz?
– Chcę tylko…
– Daj spokój– przerwała mu i z impetem zdusiła marlboro w popielniczce.– Nadawca wykorzystuje tamto zdarzenie, żeby mną wstrząsnąć. Ale jestem spokojna jak pieprzony dalajlama.
Oryński zaczął masować kark, żałując, że nie położył się tej nocy choć na chwilę.
– On chyba nie jest już oazą spokoju. Przynajmniej nie od czasu, kiedy Chińczycy porwali panczenlamę. Wiesz, tego chłopaka, który ma wskazywać kolejne wcielenia…
– Przywódcy Tybetu. Tak, Zordon, orientuję się w temacie.
– Askoro już przy nim jesteśmy…
– To zastanawiasz się, dlaczego ten rzekomy mudżahedin miałby zmuszać mnie do obrony Klary Kabelis.
– Mhm.
– Na to pytanie nie zna odpowiedzi nawet sam Kundun– odparła Chyłka, po czym podciągnęła rękaw żakietu i sprawdziła godzinę.– Ale my ją poznamy.
– Tak?
– Samolot z himalaistką ląduje na Okęciu za dwie godziny. Będziemy na nią czekać.
– Świetnie. Pomachamy jej zza policyjnego kordonu, który będzie jej pilnował.
– Zrobimy dużo więcej. Przyciśniemy albo ją, albo kogoś innego.
– Wjaki sposób?
– Coś się wymyśli.
Jeśli wziąć pod uwagę, że Klara Kabelis była transportowana do kraju niczym Kajetan P. po ujęciu na Malcie, było to raczej niemożliwe. Choć jeśli Chyłka rzeczywiście zamierzała fatygować się na lotnisko Chopina, z pewnością miała jakiś plan.
– Więc chcesz jej bronić?– spytał Oryński.
– Nie– odparła bez wahania.– Już wcześniej byłabym gotowa wziąć tę sprawę jedynie po swoim trupie, a teraz… cóż, nie zrobiłabym tego nawet jako umarlak. Za nic w świecie, Zordon. Nie kiedy ktoś mnie szantażuje.
Kordian pokiwał głową w zamyśleniu. Jeśli nadawca przesyłki znał Joannę choć trochę, musiał wiedzieć, że w ten sposób osiągnie efekt odwrotny do zamierzonego. Ale może właśnie o to mu chodziło?
Oryński odsunął te myśli, zanim zaczęły tworzyć piętrową konstrukcję. Zdecydowanie wolał, kiedy gubiły się gdzieś w tytoniowym dymie. Spojrzał na Chyłkę, ale ona była już całkowicie pochłonięta tym, co miała na ekranie laptopa. Zmarszczka, która pojawiła się między brwiami, kazała mu sądzić, że Joanna coś znalazła.
– Co robisz?– spytał.
Wodpowiedzi wystukała coś na klawiaturze i jeszcze mocniej zmrużyła oczy.
– Chyłka?
– Próbuję się skupić.
– Widzę, ale…
– Ale nie dane mi będzie osiągnąć tego stanu, jak nie przestaniesz pytlować.
Nie kontynuował tematu, uznawszy, że najroztropniej się wycofać. Wrócił do jednego z gabinetów na końcu korytarza, na którego drzwiach od pewnego czasu znów wisiała tabliczka z jego imieniem, nazwiskiem i informacją o miejscu w łańcuchu pokarmowym.
Artur Żelazny przywrócił go na stanowisko junior associate, choć właściwie po kilku latach w kancelarii Kordian powinien znaleźć się o szczebel wyżej. Na tym nie miał ani zbyt dużej swobody, ani przesadnie imponujących zarobków, przynajmniej gdy wziąć pod uwagę warszawską średnią w świecie prawniczym. Zazwyczaj mieściły się one w widełkach od trzech do ośmiu tysięcy złotych miesięcznie– kancelaria Żelazny & McVay oferowała wynagrodzenie w górnych granicach tej kwoty. Koniec końców po wszystkich zawirowaniach osobistych i zawodowych należało uznać to za sukces.
Na przydzielenie mu starego biura musiał czekać kilka tygodni, a teraz powoli przekształcał je z bezpłciowej, korporacyjnej przestrzeni w miejsce, które miało stanowić namiastkę domu.
Zdążył wyjąć z kartonu przy biurku kilka rzeczy, zanim rozległo się łomotanie do drzwi. Nie czekając na zaproszenie, Chyłka raptownie je otworzyła.
Oryński obejrzał się przez ramię i odłożył na blat dwie spinki do mankietów.
– Meblujesz się à la Artur?– spytała podejrzliwie.– Czy szukasz sobie atrybutu władzy, której nie masz?
– Nie, po prostu…– Urwał i machnął ręką.– A ty naprawdę nie musisz pukać, skoro i tak…
– Kultura tego wymaga. A ja jestem jej ostoją w tej firmie.
– Oczywiście.
– Widzisz to inaczej?
– Nie, nie. W firmie jak najbardziej– odparł.– Gorzej w domu.
– Do czego niby pijesz?
– Do tego, że zdarza ci się wchodzić bez pukania do łazienki, kiedy myję zęby, a potem bez słowa siadać na…
– Bo to moja łazienka– ucięła.– Poza tym jeśli nie mogę przy tobie spokojnie się wydryzdać, jakim cudem mam spędzić z tobą resztę życia?
– Wydryzdać?
– Uwolnić nadmiar balastu z pęcherza, Zordon.
– Tak, wiem, ale…– Znów urwał i pokręcił głową.– Mniejsza z tym. Masz coś konkretnego?
Rezolutnie skinęła na niego ręką, po czym oboje ruszyli korytarzem na tyle szybko, by Oryński bez słów zrozumiał, że partnerka zrobiła postępy.
– Wyciągaj notes i zapisuj, żeby nie było jak z Abrahamem Lincolnem w Bloomington– poradziła, kiedy torowali sobie drogę do windy.
– Chyba nie znam tego kazusu.
– Abe wygłosił tam tak inspirujące przemówienie, że dziennikarze zamiast notować, słuchali go z rozdziawionymi paszczami. I przez to nie zachował się żaden zapis tamtej mowy. Przepadła zupełnie.
– To niefartownie.
Weszli do windy, a Chyłka czym prędzej wybrała parter.
– Prześledziłam jeszcze raz wszystko, co związane z Klarą– zaczęła.– Szczególnie filmiki, które kręciła w górach, i trochę wywiadów. Wylewna, medialna kobitka. Wiedziałeś, że wspinała się na Kanczendzongę, żeby odnaleźć Wandę Rutkiewicz?
– Znaczy się jej ciało?
– Właśnie nie. Kabelis rozpętała burzę w mediach, bo twierdziła, że nasza najwybitniejsza alpinistka nie zmarła na górze, tylko przeszła na drugą stronę i wciąż żyje w jednym z tamtejszych klasztorów.
Oryński spojrzał na Joannę z powątpiewaniem.
– Podobną wersję przedstawiała matka Wandy, ale mniejsza z tym. Klarze rozchodziło się głównie o szum medialny, potrzebowała sponsorów i łaknęła rozgłosu. Krytykowano ją za to w środowisku, ale niewiele sobie z tego robiła. I uzbierała po tej akcji wystarczająco dużo ofert sponsorskich, żeby ze spokojem wypiąć się na resztę towarzystwa.
– Medialny drapieżnik?
– Na to wygląda– odparła Joanna, kiedy winda dotarła na parter. Oboje szybkim krokiem z niej wyszli, a przed opuszczeniem Skylight skinęli jeszcze głowami do obsługi w Costa Coffee.
Chwilę później zasiedli w zaparkowanej w Złotych Tarasach iks piątce.
– ZKabelis był tylko jeden problem.
– Ztego, co mówisz, chyba więcej niż jeden.
– Mam na myśli kłopot praktyczny– odparła Chyłka, przesuwając listę kontaktów na ekranie komputera pokładowego.– Klara ni w ząb nie zna angielskiego. Nigdy nie nauczyła się ani tego, ani żadnego innego języka, przez co towarzystwo innych wspinaczy z Polski to dla niej absolutna konieczność.
– Przypuszczam, że niełatwo jest jej znaleźć chętnych?
Joanna nie odpowiedziała. Wybrała numer Paderborna i kiedy odchrząknęła, Oryński zrozumiał, że to zapewne ten moment, w którym nauczony kazusem Lincolna, powinien zacząć notować.
Prokurator odebrał dopiero za drugim razem, kiedy mknęli już Alejami Jerozolimskimi w kierunku placu Zawiszy.
– Jak miło, że…– zaczął Olgierd Paderborn.
– Macie przejebane jak stąd do wieczności– wpadła mu w słowo Joanna.
Ripostą było chwilowe milczenie.
– My?– odezwał się w końcu Olgierd.
– Prokuratura.
– Znowu wydłużyli nam wiek emerytalny? Obcięli emerytury?
– Nie, ale w porównaniu z gównoburzą, która przejdzie dzisiaj nad Okęciem, to byłoby nic.
– Chyba pominąłem jakąś prognozę, bo żadnych lotów nie odwołano.
– Pominąłeś znacznie więcej, Pader. Ty i twoja kontrola prokuratorskich lotów w sprawie Klary Kabelis.
Zgłośników dobiegło niepewne, ciche chrząknięcie.
– Bronicie jej?
Chyłka zignorowała pytanie.
– Słuchaj mnie teraz wyjątkowo uważnie, bo jeśli uronisz choć kroplę, nie dostaniesz dolewki– rzuciła.– Jestem w drodze na lotnisko i mam zamiar sprawić, że ta dziewczyna zostanie natychmiast zwolniona.
– Powodzenia.
– Wdupę je sobie wsadź– odparła od razu.– Mnie ono niepotrzebne. W zupełności wystarczy mi znajomość przepisów prawa.
– To znaczy?
Wprzypadku każdego innego prokuratora Kordian podejrzewałby, że rozmówca jedynie gra głupa. Olgierd nie zwykł jednak tego robić– zdziwienie w jego głosie jednoznacznie świadczyło, że nie wie, w czym rzecz.
– Nie masz pojęcia, że Klara nie zna angielskiego, prawda?– spytała Joanna.– Nie wspominając już o tym, że po nepalsku nie potrafiłaby nawet oznajmić Szerpom, że chce iść w góry.
Paderborn milczał, ale na tym etapie musiał już się zorientować, że w istocie ma problem.
– Przypomnę ci rozwój wypadków– ciągnęła Chyłka.– Miejscowi śledczy ją zamknęli, a Kabelis nie skontaktowała się z polskim konsulem. Nie miała też do dyspozycji tłumacza.
– I?
– Imoże wszystko byłoby okej, gdyby nie to, że Nepalczycy umieścili ją w areszcie. Nie w naszej ambasadzie, jak to się normalnie dzieje w przypadku deportowanych.
– Nadal nie wiem, czego ode mnie…
– Artykuł szósty Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności.
Olgierd prychnął do słuchawki.
– Punkt trzeci jest dość obszerny, ale powinieneś go przeczytać. Jest tam mowa o prawie do bezpłatnego tłumacza, o informacji na temat zatrzymania i…
– To europejska umowa. Mówimy o Nepalu.
– Tak, ale jej znajomość przyda ci się na zaś– odparła z zadowoleniem Joanna, przyspieszając, by zdążyć na końcówkę żółtego światła przy zjeździe na Raszyńską.– Bo wyraźnie macie braki w prawie międzynarodowym. Poszperaj trochę, znajdziesz aż nadto przepisów o obowiązku zapewnienia tłumacza, by zatrzymany za granicą wiedział po pierwsze, za co pakują go za kratki, po drugie, co mu grozi, po trzecie, jak może się bronić i…
– Wporządku, w porządku.
– Aoprócz tego jest jeszcze pewien szkopuł, Padre…
Prokurator głośno odchrząknął, czekając na dalszy ciąg.
– Pozwól, że zacytuję kodeks dosłownie: ustawę karną polską stosuje się do obywatela polskiego, który popełnił przestępstwo za granicą.
Czarna iks piątka minęła hotel Sobieski i lewym pasem pomknęła dalej w kierunku Okęcia.
– Czego chcesz?
– Zobaczyć się z Kabelis.
– Wykluczone.
– Wtakim razie przygotuj się na to, że mój model meteorologiczny się sprawdzi. I że relację z nadchodzących zdarzeń będzie przekazywać nie pogodynka, ale czołowi dziennikarze, którzy już czekają na Okęciu.
Zanim prokurator zdążył odpowiedzieć, Chyłka się rozłączyła. Kordian przypuszczał, że zaraz potem dociśnie pedał gazu jeszcze mocniej, ale Joanna zamiast tego zwolniła. Nagle skręciła z głównej drogi w prawo i zatrzymała się po kilkunastu metrach.
– Co jest?– spytał Oryński.
Chyłka zaparkowała przy kilku innych samochodach, a potem wskazała na witrynę kawiarni, pod którą stanęli.
– Idziemy na kawę do Filtrów.
– Przed chwilą nam się spieszyło.
– Wręcz przeciwnie.
– Gnałaś jak…
– Jechałam swoim zwyczajowym tempem– odparła Joanna, po czym wyszła z samochodu.– Gdyby mi się spieszyło, dawno bylibyśmy na miejscu.
Kordian również wysiadł i spojrzał na nią pytająco.
– Nie pali się. Musimy dać Paderbornowi czas, żeby dojechał na Okęcie i grzecznie tam na nas poczekał.
– Wydaje ci się, że to zrobi? I że dopuści nas do Klary?
– Raczej nie– przyznała.– Ale podzieli się wszystkim, co wie, bo będzie się obawiał medialnej gównoburzy.
Oryński nie był co do tego przekonany, ale właściwie każdy powód był dobry, żeby napić się kawy z dripa i zjeść „bezglutka” w Filtrach.
Kiedy pół godziny później zjawili się na lotnisku, było jasne, że Kordian się nie pomylił. Prokurator nie zamierzał ustąpić ani na krok, a kiedy ostatecznie upewnił się, że kancelaria Żelazny & McVay w istocie nie broni Klary, zagroził postawieniem Chyłce zarzutów utrudniania pracy wymiaru sprawiedliwości.
Sytuacja zmieniła się dopiero, gdy Kabelis zjawiła się na Okęciu. Jeden z eskortujących ją oficerów oznajmił Paderbornowi, że dziewczyna domaga się widzenia ze swoim adwokatem.
Joanną Chyłką.
– Co to za cyrk?– mruknął Olgierd.– Żelazny zapewniał mnie, że nie wzięliście tej sprawy.
Oryński i Chyłka wymienili się równie zagubionymi spojrzeniami.
– To chyba rzeczywiście jakieś nieporozumienie– odezwał się Kordian.
Oficer policji skupił wzrok na prawniczce. Jako jedyny zdawał się jako tako rozumieć, co się dzieje.
– Podejrzana dodała coś jeszcze.
– Co?– spytała Chyłka.
– Że jeśli będzie pani miała wątpliwości, powinna pani sprawdzić telefon.
Joanna zmarszczyła czoło i wyjęła komórkę. Wprawdzie Kordian nie mógł dostrzec, co znajdowało się na wyświetlaczu, ale z twarzy Chyłki wyczytał wszystko, co istotne. Z jakiegoś powodu sytuacja nagle się zmieniła. A oni wbrew swojej woli mieli nową klientkę.
5
ul. Żwirki i Wigury, Okęcie
Obraz, który Joanna miała przed oczami, był jak scena z najgorszego koszmaru. MMS od numeru z zagranicznym prefiksem w pierwszej chwili potraktowała jako majak, który nie miał nic wspólnego z rzeczywistością.
Niemal bezwiednie oddała telefon w ręce Kordiana, a gdy ten spojrzał na wyświetlacz, cała krew odpłynęła mu z twarzy. Bez problemu rozpoznał sześcioletnią Darię, która wyglądała, jakby znalazła się na planie wyjątkowo ponurego horroru.
Siedziała na metalowym stołku w pomieszczeniu przypominającym starą, ciasną piwnicę. Powyszczerbiane cegły i tynk odpadający z niskiego stropu powodowały, że Chyłka niemal czuła smród zgnilizny, który musiał tam panować.
Córka Magdaleny była związana i miała knebel w ustach. Szmatka sprawiała wrażenie wilgotnej, z pewnością za sprawą łez, które dziewczynka musiała wylać.
Do zdjęcia była dołączona krótka informacja.
„Albo ją wybronisz, albo gówniara zginie.
Mudżahid”.
– Więc?– rozległ się głos Paderborna.
Dopiero teraz Joanna wróciła do rzeczywistości.
– Oco tu chodzi, Chyłka?
– Poczekaj chwilę…
– Zazwyczaj doceniam, kiedy zawracasz mi głowę swoimi wymysłami, ale tym razem nie mam czasu. Bronicie jej czy nie?
– Bronimy.
Nie zastanawiała się nad tą odpowiedzią, sama wydobyła się z jej ust. Czy mogła powiedzieć cokolwiek innego? Nie, z pewnością nie. W tej chwili miała tylko jeden obowiązek– jak najszybciej zażegnać grożące małej niebezpieczeństwo.
Ale jak, na Boga, do tego doszło? Ktoś uprowadził ją z domu? Po drodze do szkoły? Kurwa mać, mówiła Magdalenie, że wysyłanie sześciolatki do pierwszej klasy nie jest dobrym pomysłem. Im dłużej poza murami instytucji zniewalającej umysły, tym lepiej.
Chyłka uświadomiła sobie, że ucieka myślami. Byle dalej, byle bezpieczniej. Nie mogła sobie na to pozwolić. Nie teraz.
– Masz podpisane pełnomocnictwo?– spytał Olgierd.
Joanna zacisnęła usta i zebrała się w sobie.
– Powinna ci wystarczyć deklaracja ze strony oskarżonej– odparła beznamiętnie, starając się odzyskać równowagę umysłu.– Bo postawiliście jej już zarzuty, prawda?
– Cóż…
– Zresztą nieważne. I tak je obalę– nie dała mu dojść do słowa.– Czy jest tylko podejrzana, czy już oskarżona, przysługuje jej prawo do obrońcy.
Przez moment mierzyli się wzrokiem, jakby przeciągali linę. W końcu chwycił za nią Oryński.
– Musisz nas do niej dopuścić– powiedział.
– Jedynymi osobami, które muszą coś zrobić, jesteściewy.
Chyłka zaklęła w duchu. Najwyraźniej nie miał zamiaru jej tego ułatwiać– przynajmniej nie tym razem.
– Wystąpisz z wnioskiem o zgodę na widzenie, to pomyślę.
– Nie masz nad czym.
– Wręcz przeciwnie. Mimo całej mojej sympatii do ciebie ciąży na mnie ustawowy obowiązek ustalenia, czy nie wpłynie to niekorzystnie na dobro śledztwa.
Joanna zbliżyła się o krok, patrząc mu prosto w oczy.
– Nie możesz odmówić wnioskowi– zaoponowała.– Nie kiedy składa go adwokat.
– Na razie nie widziałem żadnego pełnomocnictwa.
– Kurwa, Pader…
– Spokojnie– uciął prokurator, również podchodząc bliżej.
Stanęli niecały metr od siebie, ale nawet z większej odległości Chyłka dostrzegłaby wyraźny zarys bicepsów, które uwidoczniły się, kiedy Olgierd skrzyżował ręce na piersi.
– Dopełnisz formalności, będziesz mogła z nią pogadać. Oczywiście w mojej obecności.
Joanna znów zaklęła cicho. Właściwie nie powinna się dziwić ani tymczasowemu aresztowaniu, ani ostrożności ze strony oskarżyciela. Kabelis próbowała uciec przed wymiarem sprawiedliwości, przedzierając się przez tybetańską granicę. Musieli przyjąć, że zachodzi obawa matactwa– a to znaczyło, że dopiero po czternastu dniach Chyłce uda się rozmówić z klientką bez obecności prokuratora.
– Naprawdę masz zamiar rzucać mi kłody pod nogi?– syknęła.
Paderborn uśmiechnął się lekko.
– Buduj z nich, co ci się żywnie podoba– odparł.– Ale nawet taran ci nie pomoże.
Nie czekał na odpowiedź. Z wyrazem satysfakcji na twarzy odwrócił się i skinął na kilku policjantów, którzy byli gotowi rozszerzyć kordon bezpieczeństwa. Zaraz potem Joanna i Oryński z oddali obserwowali, jak mundurowi prowadzą Klarę Kabelis do policyjnego wozu.
Dziewczyna była zagubiona. Wyglądała, jakby nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, gdzie jest. Kołysała się lekko i miała mętny wzrok– przynajmniej do chwili, gdy zobaczyła Chyłkę.
Próbowała się zatrzymać, ale eskorta jej na to nie pozwoliła. Otworzywszy usta, wlepiła pełny zdziwienia wzrok w Joannę, jakby zobaczyła ducha.
– Zapomniałaś mi o czymś powiedzieć?– odezwał się Oryński.
– Co?
– Wygląda na to, że się znacie.
– Widzę ją na żywo pierwszy raz, Zordon.
– Ajednak ona sprawia wrażenie, jakby…
– Tak, tak. Trudno nie zauważyć, jak na mnie łypie.
Mimo że Klara wedle wszelkiego prawdopodobieństwa nigdy wcześniej jej nie widziała, bez trudu ją rozpoznała. W dodatku była ewidentnie zaskoczona jej obecnością. Chyłka nie mogła zebrać kotłujących się w głowie myśli i zrozumieć, co się dzieje.
Ruszyła w stronę alpinistki, ale policjanci natychmiast ją powstrzymali. Paderborn skorzystał z okazji i sam się wycofał, nie mając zamiaru zamieniać z prawnikami ani zdania więcej. Po chwili dziewczyna zniknęła w radiowozie, który zaraz potem odjechał w kierunku aresztu śledczego.
Chyłka i Oryński zostali sami.
– Nic nie rozumiem– odezwał się Kordian.– Najpierw upiera się, że jesteś jej adwokatem, a potem wygląda, jakbyś była ostatnią osobą, którą spodziewa się zobaczyć?
Joanna wycedziła cicho przekleństwo.
– Nie upiera się, tylko mnie, kurwa, szantażuje– dodała.– Porywając moją siostrzenicę.
Spojrzeli na siebie, jakby żadne z nich jeszcze do końca nie przyswoiło tej informacji, a zdjęcie w telefonie Chyłki nie miało nic wspólnego z rzeczywistością.
– Co teraz?– spytał Kordian.
Skinęła głową w kierunku samochodu, właściwie nie musząc odpowiadać. Podróż na Stary Wilanów o tej porze normalnie zabrałaby około dwudziestu minut, oni jednak dotarli na Europejską już po dziesięciu.
Magdalena i Julian byli w domu. Oboje z samego rana wzięli urlop na żądanie, choć na dobrą sprawę mogliby zgłosić się do pierwszego lepszego lekarza– dostaliby L4 od ręki. Już na pierwszy rzut oka wyglądali jak widma.
Chyłka nie musiała się upewniać, że MMS nie był żadnym sprytnym wybiegiem, manipulacją czy fotomontażem. Ale dopiero widząc swoją siostrę, na dobre zrozumiała, że to dzieje się naprawdę.
We czwórkę usiedli przy wyspie w kuchni. Milczeli, nawet na siebie nie patrząc.
Dla Joanny było oczywiste, że Brenczowie nie zgłosili porwania. Magdalena szybko to potwierdziła, trzęsącą się ręką podając jej list, który rankiem znaleźli na łóżku córki. Na wydruku użyto tego samego fontu, którym złożona była wiadomość z cylindrycznego pojemnika.
Kormak już go zidentyfikował. Helvetica Neue Ultra Light. Nic im to nie mówiło i właściwie o niczym konkretnym nie świadczyło. Chyłka miała wrażenie, że to samo będzie mogła powiedzieć o każdej kolejnej poszlace.
Wkrótkim liście porywacz zawarł wszystko, czego należało się spodziewać.
„Daria jest bezpieczna”– pisał. „Itak pozostanie, jeśli wszyscy postąpicie według moich instrukcji”.
Dalej informował, że powiadomienie kogokolwiek o sytuacji będzie dla małej tragiczne. Kazał Brenczom zostać w domu i nie kontaktować się z nikim, o ile nie byłoby to absolutnie konieczne dla utrzymania pozorów, że nie dzieje się nic złego.
– Mudżahid– odezwała się słabo Magdalena, wskazując na podpis pod wiadomością.– Co to znaczy?
Wjej głosie była taka sama pustka, jak w oczach. Pod nimi widniały dwie ciemne smugi, a jej cera była bledsza niż kartka papieru. Julian wyglądał jeszcze gorzej.
– Bojownik– odparła Joanna.
– Nie mudżahedin?
– Nie. To drugie to liczba mnoga, chociaż przyjęła się w polszczyźnie jako pojedyncza. Coś jak z paparazzi. Nikt nie mówi paparazzo na pojedynczego reportera.
– Chyba że ktoś zna włoski– odezwał się Oryński.– Co może świadczyć, że porywacz…
– Nie świadczy o niczym konkretnym– odezwała się Chyłka.
– Poza tym, że może orientować się w arabskim.
– Może też mieć ogólną wiedzę o regionie– odparła.– Albo po prostu chcieć pokazać, że jest precyzyjny.
Wkuchni znów zaległo ciężkie milczenie. Magdalena i Julian trwali w zupełnym bezruchu, całkowitym marazmie. W końcu Brencz się z niego otrząsnął i skupił wzrok na Joannie.
– Naprawdę nie wiesz, kto to może być?– zapytał.
– Nie.
– Zastanów się, to przecież musi być ktoś, kto…
– Kto chce się na mnie za coś odegrać– ucięła.– Tak, wiem. I wiem też, że to ja jestem powodem, dla którego to wszystko się dzieje.– Spojrzała na jedno i drugie, pochylając się.– Więc jeśli chcecie obrzucić mnie gównem i przyjąć, że to moja wina, zróbcie to teraz i miejmy to już z głowy.
Żadne z nich najwyraźniej nie miało zamiaru skorzystać z propozycji. Chyłka przypuszczała, że w pierwszej chwili to na niej skupiła się ich złość, ale mieli całą noc i poranek, by to przepracować. Ostatecznie jej siostra była roztropną, rozgarniętą i opanowaną osobą, a za Juliana wyszła nie bez powodu– również miał te cechy.
Oboje zdawali sobie sprawę, że obarczanie jej winą do niczego nie doprowadzi. A ona była im za to wdzięczna.
Na miejscu Magdaleny z pewnością odchodziłaby od zmysłów i ciskała piorunami w każdego, kto znajdowałby się w pobliżu. Od zawsze stanowiły jednak zupełne przeciwieństwo, przynajmniej jeśli chodziło o charaktery– co nieraz doprowadzało do długich konfliktów.
– Ijesteś pewna, że…
– Tak– znów przerwała Brenczowi.– Jestem absolutnie pewna, że na tym etapie nic nie wskazuje na konkretną osobę. Prześledziliśmy z Zordonem sprawy wszystkich dawnych klientów, którzy mogliby mieć do mnie pretensje o cokolwiek.
– Nikt się nie wyróżnia?– spytał Julian.
– Wszyscy się wyróżniają. Dlatego byli moimi klientami.
Odpowiedziało jej milczenie, a ona upomniała się w duchu, by być bardziej delikatna. Mimo że ledwo panowała nad emocjami, a cały organizm zdawał się wołać choćby o kroplę alkoholu, musiała mieć na uwadze przede wszystkim dwoje ludzi, którzy siedzieli po drugiej stronie wyspy.
To oni stanowili największe niebezpieczeństwo dla Darii. Jeden nieroztropny krok zrozpaczonego rodzica mógł sprawić, że dziecko już nie wróci do domu.
Joanna nabrała głęboko tchu.
– Wtakim razie jest tylko jedna osoba, która może coś wiedzieć– zabrała głos Magdalena.– Ta, na którą wskazał porywacz.
– Wszystko z niej wyciągnę– zapewniła Chyłka.
– Chcemy przy tym być– odezwał się Brencz.
– Nie ma mowy.
Julian podniósł się i odwróciwszy się do nich tyłem, stanął przed ekspresem do kawy. Złapał za krawędź blatu, przypominając pijaka, któremu niewiele trzeba do utraty równowagi. Zwiesił głowę i zgarbił się.
– Tu chodzi o naszą córkę– powiedział cicho.– Nie możemy tak po prostu…
– Co? Zaufać mi?
Chyłka też wstała, a potem podeszła do okna.
– To jest dokładnie to, co powinniście zrobić– dodała, wyciągając marlboro.– Porywacz będzie was obserwował, nas zresztą też. Jeden głupi ruch i…
Urwała, zapaliła papierosa i popatrzyła na siostrę.
– Jeśli Klara Kabelis cokolwiek wie, macie moje słowo, że też się tego dowiecie.
– Cokolwiek?– rzuciła Magdalena.– Przecież to oczywiste, że ona wie znacznie więcej.
– Wie wszystko– poparł ją Julian.– W końcu to jej masz bronić. I najprawdopodobniej to ona najęła tego człowieka, żeby porwał Darię. Chciała cię zmusić, żebyś wzięła jej sprawę.
Joanna przytrzymała dym w płucach. Na tym etapie możliwości było zbyt wiele, by mogła z czystym sumieniem przyjąć jakąkolwiek hipotezę. Szczególnie jeśli chodziło o te, które wyszły od dwójki zupełnie skołowanych, roztrzęsionych osób.
– Poczekajmy, aż ją przycisnę– powiedziała.– Wy w tym czasie po prostu nie róbcie niczego, co mogłoby zaszkodzić Darii.
Żadne z nich się nie odezwało. Joanna paliła w ciszy, która zdawała się sprawiać, że czas zwalnia. Po chwili Chyłka zgasiła papierosa, mimo że nie dopaliła go do końca. Chciała jak najszybciej opuścić ten dom. I brać się do roboty.
Wraz z Oryńskim upewnili się, że małżeństwo rzeczywiście nie zrobi niczego lekkomyślnego, a potem z dobrze skrywaną ulgą skierowali się do wyjścia.
– Aten policjant?– odezwała się jeszcze Magdalena, gdy Kordian otwierał drzwi.– Szczerbiński? Może w jakiś sposób mogłabyś się z nim skontaktować poza…. poza formalnymi kanałami?
– Mogłabym– przyznała Chyłka.– Ale jak każdy inny mundurowy zrobiłby wszystko, żeby wprowadzić sprawę na oficjalne tory.
– Ale…
– Zaufaj mi– rzuciła na odchodnym Joanna.– Darii włos z głowy nie spadnie.
Kiedy weszli do samochodu, prawniczka od razu uruchomiła silnik i odjechała. Wiedziała, że jeśli zerknie w lusterko, zobaczy wyraz desperacji na twarzy siostry. Oryński przez moment majstrował przy radiu, zmieniając piosenki. Zanim trafił na coś, co oboje byli w stanie zdzierżyć, rozległ się dzwonek telefonu Chyłki, a radio automatycznie się wyciszyło.
Zamiast grafiki z jednego z albumów Iron Maiden na wyświetlaczu pojawiła się okładka ostatniej książki McCarthy’ego.
Chyłka na moment obróciła głowę do Kordiana.
– Zachowuj się normalnie– poleciła.– I ani słowa o porwaniu.
– Ale…
– Nie wiemy, kogo porywacz ma na podsłuchu.
Nie czekała, aż Oryński potwierdzi. Nie musiała.
– Co znalazłeś?– odezwała się, odebrawszy połączenie od Kormaka.
– Tak naprawdę to coś znalazło mnie. A raczej ktoś. I może nie mnie konkretnie, ale nas.
– To znaczy?– odezwał się Kordian.
– Jesteś na linii?– zdziwił się chudzielec.– Czy wy się kiedykolwiek rozstajecie?
– Jeśli już, to tylko na ułamek sekundy. Dłużej nie potrafimy bez siebie wytrzymać.
Chyłka zatrzymała się na skrzyżowaniu Vogla z Przyczółkowską i ze złością łypnęła na czerwone światło.
– Mów, co wiesz– mruknęła.
Ścisnęła mocniej kierownicę, jakby przy całym tym rozchwianiu emocjonalnym potrzebowała jakiegoś stabilnego punktu podparcia.
– Do kancelarii zgłosiło się kilku członków PZA.
– Czego?
– Polskiego Związku Alpinizmu. Chcieli ustalić, czy będziemy reprezentować Klarę Kabelis. I nie byli przesadnie sympatyczni.
Chyłka i Oryński wymienili się zaniepokojonymi spojrzeniami.
– Skąd im to przyszło do głowy?– odezwała się Joanna.
– Może mają telewizję lub internet.
– Co?
– Parę kamer nagrało was na Okęciu, gdybyście nie…
– Stary już wie?– wtrącił się Kordian.
– To do niego się zgłosili. Jeszcze do was nie dzwonił?
Oryński wyciągnął telefon i sprawdził. Połączenia od Artura Żelaznego nie było.
– Nie.
– Dziwne. Zdawał się równie wkurwiony jak ci alpiniści– ciągnął Kormak.– Całości rozmowy nie będę wam relacjonować, ale starczy powiedzieć, że Klara nie ma dobrej opinii w środowisku.
– Tyle wiemy– odparła Joanna.– Masz jakieś konkrety?
– Aż nadto. Nawet nie wiem, od czego zacząć– mruknął chudzielec.– Po pierwsze chodzą słuchy, że sypiała z kilkoma ważnymi osobami. Po drugie wygląda na to, że w górach dziewczyna nie ogląda się na nikogo i dla niej liczy się tylko ona sama. Po trzecie zupełnie wypięła się na związek, szukając na własną rękę sponsorów. Po czwarte prowadzi celebryckie wyprawy na ośmiotysięczniki, co w środowisku jest chyba jeszcze bardziej obciachowe od jeżdżenia fasiągiem nad Morskie Oko. Po piąte…
– Dużo jeszcze masz tych punktów?
– Właściwie tylko jeden. I sprowadza się do tego, że według prokuratury Kabelis miała przyczynić się do śmierci swoich kumpli na Annapurnie.
Tego akurat nie musiał dodawać. Światło wreszcie zmieniło się na zielone, a Chyłka szybko wcisnęła pedał gazu i skręciła w prawo.
– Skąd ta pewność prokuratury?– zapytał Oryński.
– Nie mam zielonego pojęcia.
– Strzelaj.
– Smeczem czy drive’em?
– Clearem.
– Spokojnie, chłopcy– odezwała się Joanna.– Wasza squashowa terminologia nam do szczęścia niepotrzebna.
– Właściwie jest badmintonowa, ale…
– Dawaj wszystko, co masz, Kormaczysko– ucięła.
Nawet chwilowe milczenie chudzielca wystarczało, by Chyłka zrozumiała, że nie zebrał nawet strzępków czegoś realnie pomocnego. Najwyraźniej był to jeden z nielicznych przypadków, kiedy rzeczywiście nie wiedział, w jaki sposób strona przeciwna zebrała materiał dowodowy.
– Jedyne, co przychodzi mi na myśl, to to, że znaleźli ciała– odezwał się w końcu.– I że to na nich są jakieś dowody świadczące o tym, że to Klara, a nie Annapurna, zabiła tych dwóch wspinaczy.
Była to najbardziej prawdopodobna wersja, ale Chyłka nie potrafiła jej rozbudować. Nawet jeśli Kabelis przyczyniła się do śmierci towarzyszy, nie zrobiłaby tego w sposób pozostawiający jakiekolwiek ślady. Nie musiałaby. Wedle tego, co Joanna wyczytała z przekazów medialnych, cała trójka i tak balansowała na granicy śmierci.
– Mówiłeś, że na coś wpadłeś– odezwała się.– A raczej że coś wpadło na ciebie.
– Taaa…– odparł Kormak.– Po tym, jak ludzie z PZA upewnili się, że naprawdę reprezentujemy czarną owcę polskiego himalaizmu, byli gotowi przedstawić mi więcej szczegółowych informacji… a raczej paszkwili i pomówień.
– Czyli?
– Zapoznam cię z nimi, jak tylko przepuszczę cały ten muł przez moje sito i wyłowię perełki.
– Okej.
– Oprócz tego dowiedziałem się też co nieco o sponsorach– ciągnął chudzielec.– Wygląda na to, że Kabelis naprawdę była gotowa na wszystko, by ich pozyskać.
– Powtarzasz się, szczypiorze. A to nie jest dobry znak.
– Ale wcześniej nie dodałem, że cała ta sytuacja wynikła z jej problemów z PZA. Normalnie alpiniści są wniebowzięci, kiedy nie muszą się martwić finansowaniem wyprawy, ale ona nie mogła liczyć na taki komfort. Była w ciągłym konflikcie z władzami związku i nawet kiedy dostawała pieniądze, nie miała żadnej swobody. W pewnym momencie po prostu zaczęła załatwiać finansowanie niezależnie. I niektórzy twierdzą, że nie tylko poprzez medialną, ale też łóżkową ekwilibrystykę.
– Typowe pomówienia w środowisku męskich maczo.
– Nie wydaje mi się. Braterstwo liny zobowiązuje, nawet jeśli bratem w istocie jest siostra.
– Więc dlaczego to znaczące?
– Bo jednym z jej najbardziej zagorzałych kibiców i stałych sponsorów był właściciel pewnej firmy z branży TSL.
– TSL?– odezwał się Oryński.
Chyłka uderzyła dłonią w kierownicę.
– Transport-spedycja-logistyka– powiedziała.
Nie musiała dodawać nic więcej. W końcu odkryli spoiwo, które wiązało ich bezpośrednio z Klarą.
6
Gabinet Żelaznego, Skylight
Dźwięk uderzających o siebie spinek był dla Oryńskiego jak drażniące, uporczywe dzwonienie w uszach. Wbijał wzrok w widoczny za oknem Pałac Kultury i Nauki, czekając, aż szef się odezwie.
Głos zabrała jednak Chyłka, kiedy tylko Kordian zamknął za nimi drzwi.
– Theen haal…– zaczęła.– Khale thi, Artur?
Żelazny odłożył swój nieodłączny atrybut na biurko, zza którego powoli się podniósł. Pochylił się nieco i posłał jej spojrzenie, które zapowiadało rychłe nadejście reprymendy.
– Spokojnie, nie obraziłam cię. Przynajmniej nie werbalnie– dodała Joanna.– Zapytałam tylko, jak się masz.
Usta Żelaznego zacisnęły się tak mocno, że uwydatniły się mięśnie żuchwy.
– To w języku badeszi– wyjaśniła prawniczka.– Obecnie zna go tylko trzech tetryków z niewielkiej górskiej wioski w Pakistanie. Umrze razem z nimi, więc za punkt honoru postawiłam sobie…
– Czyś ty zwariowała?
– Nie. To lingwistyczna misja humanitarna.
– Mam na myśli zasraną Klarę Kabelis.
– Ach. Ona nie mówi w żadnym języku poza polskim, co okazało się dość pomocne.
Artur nabrał głęboko tchu, a potem wskazał dwa krzesła przed biurkiem. Oryński nie mógł opędzić się od wrażenia, że od pewnego czasu stoją tam tylko po to, by imienny partner miał dogodne warunki do rugania dwójki niepokornych prawników.
Zajęli miejsca, a Żelazny przez chwilę przyglądał im się z góry. W końcu sam również usiadł.
– Jakim prawem zawarliście…– zaczął.
– Jestem partnerem w tej firmie, Artur– ucięła Chyłka.– Mam pełne prawo podejmować decyzje o tym, kogo reprezentuję.
– Ale Kabelis? Czy ty nie rozumiesz, jakie to będzie bagno?
– Co najwyżej mokradło.
Żelazny pokręcił głową i na moment zamknął oczy, teatralnie okazując swoją bezsilność.
– Nazywaj to, jak chcesz– odezwał się po chwili.– Ale doskonale wiesz, że ta dziewczyna zostanie ukamienowana. I nie wygrzebie się spod głazów, którymi ludzie ją obrzucą.
Joanna przełożyła rękę przez oparcie krzesła, jakby jej nonszalancki ton był niewystarczającym narzędziem irytowania szefa.
– Nie pamiętasz, co się działo z Bieleckim po Broad Peaku?– ciągnął.
– Pamiętam doskonale każdy festiwal hejtu w najnowszej historii Polski.
– Więc…
– Ifakt faktem, Bieleckiego krytykowali chyba wszyscy, którzy mieli możliwość kłapania dziobem. No, może z wyjątkiem tych sześciu innych osób, które oprócz niego jako jedyne na świecie stanęły na ośmiotysięczniku zimą.
– Nie chodzi o to, czy opinia publiczna miała rację, czy nie.
– Nie miała.
– To bez znaczenia. Wtedy media gotowe były go powiesić, a sytuacja była diametralnie inna. Nikt nie oskarżał go o zabójstwo, a jedynie zostawienie Berbeki i Kowalskiego.
Kordian odchrząknął, a uwaga przełożonego natychmiast skupiła się na nim.
– Właściwie prokuratura prowadziła wtedy śledztwo– zauważył Oryński.– O ile mnie pamięć nie myli, chciano oskarżyć jego i Małka o nieudzielenie pomocy, a nawet nieumyślne spowodowanie śmierci.
Chyłka skinęła głową.
– Postępowanie umorzono– dodała.
– Ico w związku z tym?– odbąknął Żelazny.– Raz, że teraz do tego nie dojdzie, a dwa, że co to dało? W oczach opinii publicznej i tak wyszło, jak wyszło. A teraz będzie jeszcze gorzej, nie rozumiesz?
Joanna wzruszyła ramionami.
– Oskarżają ją o zabójstwo. Umyślne– dodał Artur.– To, co się działo po Broad Peaku, będzie tylko namiastką tego, co stanie się teraz.
– Wybronimy ją.
– Jak?
–