Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
58 osób interesuje się tą książką
Dr Hulda Regehr Clark jako dyplomowany biolog zajmowała się biofizyką i badaniem komórek. Na podstawie swoich wieloletnich badań doszła do wniosku, że choroby są spowodowane głównie przez następujące czynniki: pasożyty, bakterie, wirusy, które obecne są dosłownie wszędzie oraz przez postępujące zanieczyszczenia środowiska naturalnego i ogromną ilość środków chemicznych , różnorakich toksyn, metali ciężkich obciążających nasze organizmy.
Terapia proponowana przez autorkę to połączenie medycyny ludowej i wykorzystanie współczesnych odkryć. Z jednej strony poleca oczyszczanie jelit, nerek i wątroby za pomocą ziół i innych dostępnych środków. Z drugiej strony w wyniku swoich wieloletnich badań jako mikrobiolog proponuje wykorzytanie urządzenia opartego na falach elektromagnetycznych w celu pozbycia się groźnych intruzów z naszego organimu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 605
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Kuracja życia metodą dr Clark
W ciągu kilku minut (a nie dni czy tygodni, jak w przypadku kuracji antybiotykami) można zabić bakterie, wirusy oraz pasożyty, wykorzystując do tego prąd elektryczny.
Jeżeli cierpisz na przewlekłe zakażenie, masz raka lub AIDS, naucz się, jak zbudować urządzenie elektroniczne, które to natychmiast powstrzyma. Jest ono bezpieczne, nie daje skutków ubocznych i nie przeszkadza w żadnej kuracji, jaką możesz obecnie stosować.
Tytuł oryginału:
The Cure for All Diseases.
Copyright ©1995 by Hulda Regehr clark, Ph.D., N.D.
Originally printed in English by New Century Press, Chula Vista, CA 91911, USA.
Copyright © for the Polish edition by Purana 2006
Redakcja i korekta:
Marta Kącka,
Anna Miecznikowska,
Agnieszka Orłowska,
Krzysztof Rogowski,
Paulina Surniak
Konsultacja medyczna:
Dr Artur Fedorowski
Okładka:
Rafał Zajczewski – Agencja Reklamowa LABEL
Krystyna Szczepaniak
Opracowanie typograficzne oraz przygotowanie do druku:
Agnieszka Orłowska
ISBN: 978-83-66200-03-6
Wszelkie uwagi i zamówienia prosimy kierować na adres:
Wydawnictwo PURANA
ul. Agrestowa 11, 55-330 Lutynia
Tel.: 693985260, 603402482, 71 3592701
e-mail: [email protected],
www.purana.com.pl
Facebook: FB Wydawnictwo Purana
Do Czytelnika
Opinie i wnioski zawarte w tej książce stanowią wyniki moich badań naukowych i analizy konkretnych przypadków. Stąd, jeśli nie zaznaczyłam inaczej, wyrażone tutaj poglądy są moimi własnymi. Należy także podkreślić, że każdy człowiek jest niepowtarzalny i może reagować odmiennie na zalecenia, które dalej przedstawiam. Tam, gdzie wskazane, zamieściłam stosowne informacje dotyczące właściwego dawkowania. Każdą nową kurację należy jednak stosować z rozwagą i zdrowym rozsądkiem. Opisane sposoby leczenia nie mają na celu zastąpienia innych, konwencjonalnych metod. Zalecam konsultację z lekarzem rodzinnym, lekarzem pierwszego kontaktu lub inną jednostką służby zdrowia.
W niniejszym opracowaniu wskazałam na istnienie substancji, które skażają żywność i inne produkty. Substancje te zostały wykryte za pomocą urządzenia testującego własnego pomysłu, znanego pod nazwą Syncrometer™ (dla wygody będziemy się posługiwać spolszczonym określeniem synchrometr – przyp. tłum.). Książka zawiera kompletne instrukcje budowy oraz użytkowania tego urządzenia, a więc każdy może powtórzyć testy opisane dalej i sam zweryfikować uzyskane wyniki.
Synchrometr jest dokładniejszy i bardziej wszechstronny niż najlepsze istniejące dotychczas metody testów, niemniej jednak obecnie można uzyskać jedynie pozytywne lub negatywne wyniki, bez ujęcia ilościowego. Pokazałam również, jak określić stopień dokładności. Prawdopodobieństwo błędu, zarówno w przypadku pozytywnego, jak i negatywnego wyniku wynosi około 5% i można je zmniejszyć przez powtórzenie testu.
Wiedza o tym, czy dana butelka zawierająca konkretny produkt wykazuje pozytywny wynik w teście na obecność substancji silnie toksycznej, powinna zainteresować każdego. W takim przypadku najbezpieczniejszym wyjściem byłoby całkowite wyeliminowanie z użytku wszystkich butelek tego produktu, co wielokrotnie powtarzam w swoich poradach. Zalecenia te mają ostrzegać i chronić społeczeństwo, a nie prezentować dane statystyczne. Żywię nadzieję, iż producenci zastosują nowe, elektroniczne techniki opisane w tej książce do wytwarzania coraz czystszych wyrobów.
PODZIĘKOWANIA
Chciałabym wyrazić wdzięczność mojemu synowi Geoffreyowi, który zawsze słuchał moich „zwariowanych pomysłów” w czasie niedzielnych kolacji. Był cierpliwy, wyrozumiały i chętnie dzielił się swoją wiedzą z dziedziny informatyki i elektroniki. Bez niego książka nie mogłaby powstać.
Gorące podziękowania należą się Frankowi Jerome. Nie mogłabym dokonać wielu odkryć, gdyby nie pożyczył mi zbioru preparatów pasożytów, a historie wielu pacjentów nie zakończyłyby się szczęśliwie bez wolnej od użycia metali dentystyki, którą rozwinął. Dziękuję też Lindzie Jerome za zainteresowanie i cierpliwość oraz Ednie Bernstein za cenną pomoc.
DEDYKACJA
Pragnę zadedykować tę książkę wszystkim, którzy konsultowali się ze mną, poczynając od Pani R. Biehl w roku 1963.
Tak wiele nauczyłam się od Was wszystkich. Doceniam Wasze zaufanie, inteligencję i wolę walki.
Przedmowa
Historia współczesnej medycyny wyznaczona jest kilkoma kamieniami milowymi. Należą do nich niewątpliwie upowszechnienie zasad higieny i zapobiegania zakażeniom (tzw. aseptyka i antyseptyka), wprowadzenie szczepień ochronnych oraz zastosowanie antybiotyków. Dzięki nim udało się opanować większość groźnych chorób zakaźnych, które dziesiątkowały niegdyś populacje.
W efekcie średnia długość życia wzrosła w Europie o około 20 lat. Dzisiaj owe kamienie milowe są kanonami medycyny, mimo iż jeszcze około 100 lat temu w ogóle nie istniały. Zaprawdę, postęp medycyny, który dokonał się w XX wieku jest przeogromny.
Są jednak fakty, które sprawiają, iż na medycynę spogląda się w dalszym ciągu krytycznie. Z roku na rok rośnie ilość leków przyjmowanych przez przeciętnego pacjenta, a ich paleta nieustannie się rozrasta. Kolejne wydania podręczników lekarskich są coraz obszerniejsze, wypełnione olbrzymią ilością szczegółów. Gwałtowny rozwój wiedzy medycznej oraz dziesiątki nowo wprowadzanych leków sprawiają, że medycyna jako wiedza całościowa przestaje istnieć. W szpitalach przybywa miejsc, które zapełniają kolejni pacjenci.
Chory przekazywany jest z rąk do rąk przez lekarzy specjalistów. Ci traktują go chętniej jako zbiór narządów niż jako chory organizm w całości. Nie odbywa się to bezkarnie – chory traci poczucie własnej choroby i gubi się w gąszczu specjalistycznych badań oraz niezrozumiałych dla niego terminów medycznych (np. „ma pan niewydolne nerki” lub „układ przewodzący serca jest uszkodzony”). Jeśli do tego dołączą się niepomyślne efekty leczenia, o co nie trudno w wypadku wielu schorzeń przewlekłych (jak miażdżyca czy zwyrodnienie stawów), nie wspominając o groźnych nowotworach, może się on zwrócić ku terapiom alternatywnym.
Nie czas tu i miejsce, aby zajmować się zjawiskiem medycyny alternatywnej. Należy jednak podkreślić, że właśnie do tego świata należy terapia proponowana przez panią Huldę Clark.
Dr biologii, pani Hulda Clark upatruje źródeł wielu współcześnie trapiących cywilizację chorób (których nie wymienię, ze względu na ich liczbę, proszę spojrzeć na spis treści) w dwóch zasadniczych elementach. Są to wszechobecne w przyrodzie organizmy zakażające człowieka (jak bakterie, wirusy, grzyby, pasożyty) oraz postępujące zanieczyszczenie naszego środowiska naturalnego przez różnorakie toksyny (jak związki organiczne czy metale ciężkie). Według Clark nałożenie się tych dwóch czynników powoduje, że normalne funkcje fizjologiczne ustroju ulegają zaburzeniu, a układ odpornościowy staje się bezradny wobec intruzów. W zależności od tego gdzie w organizmie ma miejsce kumulacja toksyn oraz z jakim czynnikiem zakaźnym mamy do czynienia, schorzenie przyjmuje odpowiedni obraz. I nie musi być to zawsze obraz zgodny z tym, co podają podręczniki medyczne.
Tu właśnie, jak sądzi autorka książki, leży przyczyna bezradności współczesnej medycyny w radzeniu sobie z chorobami cywilizacyjnymi.
Co proponuje zatem cierpiącemu pani Clark? Terapia przedstawiona przez autorkę książki to swoisty melanż przeszłości i przyszłości. Pomysły rodem z medycyny ludowej i tradycyjnej połączone zostały z wykorzystaniem impulsów elektrycznych. Naturalne leki ziołowe, witaminy i frapująca metoda oczyszczania dróg żółciowych znajdują uzupełnienie w aparaturze wykorzystującej prąd elektryczny do usuwania groźnych intruzów z naszego organizmu. I to w sposób, którego z pewnością nie przewidziałby w najśmielszych snach sam Faraday. Drobnoustroje bowiem mają posiadać specyficzny „dowód tożsamości” w postaci pasma drgań elektromagnetycznych. Ustawiając generator fal elektromagnetycznych na odpowiednią częstotliwość dokonujemy „cudu” – organizm sam pozbywa się kłopotliwych gości.
Do tego dochodzi niemal detektywistyczna pasja autorki w śledzeniu wszelkich możliwych źródeł zatrucia organizmu, zwłaszcza tych obecnych w naszym bezpośrednim otoczeniu. Często „winowajcą” staje się pasta do zębów, szampon do włosów, domowa instalacja wodociągowa lub gazowa, czy – o zgrozo – nasze domowe zwierzątko. Może to bez wątpienia przyprawić o zawrót głowy. Jednak jeśli jesteś chory, jak twierdzi autorka – nie stać cię na żadne kompromisy. Nawet jeśli oznaczałoby to usunięcie z diety ulubionego makaronu czy pozbycie się ukochanego pekińczyka. Czym Hulda Clark wykrywa skażenia? Oczywiście, znowu za pomocą generatora częstotliwości, tym razem diagnostycznego o wdzięcznej nazwie Synchrometr. Ma on wykorzystywać zjawisko rezonansu, a po szczegóły odsyłam do książki.
W samej książce znajdują się stwierdzenia, które mogą wzbudzić wątpliwość czytającego ją lekarza. Na przykład trudno zgodzić się dziś, w dobie inżynierii genetycznej, że genetyka nie odgrywa tak dużej roli w powstawaniu chorób. Predyspozycje genetyczne stanowią uznany czynnik wpływający na prawdopodobieństwo zachorowania. W wielu chorobach wręcz o tym decydują.
Na szczęście autorka podkreśla, że wiele kroków związanych z zastosowaniem jej metody należy konsultować ze swoim lekarzem. Zwłaszcza, gdy chory przyjmuje już jakieś leki (!). Ważne, aby pamiętać, że zarówno przepisywanie leków, jak i ich odstawianie powinno leżeć tylko i wyłącznie w gestii odpowiedniego specjalisty.
Bez wątpienia metoda Huldy Clark stanowi bardzo ciekawy sposób na „alternatywne” pozbycie się swoich przypadłości. Ciekawy ze względu na oryginalną koncepcję, jak i żarliwość autorki w prezentowaniu swoich racji. Nie istnieją, niestety, żadne znane mi prace naukowe, które weryfikowałyby słuszność prezentowanych tu założeń. Nie istnieją również prace, które by te założenia jednoznacznie podważały. Jak to zwykle bywa w takich przypadkach, główny nurt badań naukowych skoncentrowany jest na innych celach i potrzeba prawdziwych pasjonatów, którzy chcieliby i mogliby się „zmierzyć” z metodą pani Clark. Zresztą nie jest to chyba jej głównym celem. Dr Hulda Clark dokonała istotnego jej zdaniem odkrycia, którym, jako wrażliwy badacz i człowiek, chce jak najszybciej się podzielić z innymi. Jej książka to swoiste „koło ratunkowe własnej roboty”.
Tobie, czyli P.T. Czytelnikowi, pozostawiam zatem ocenę tego, co znajdziesz w książce pani Clark. Jako lekarz proszę Cię jednak o to, abyś pamiętał, że współczesna medycyna klasyczna nie zawsze jest bezskuteczna, jak i o odrobinę zawsze potrzebnego zdrowego rozsądku.
Dr Artur Fedorowski
lekarz
Wstęp
Od niepamiętnych czasów osoby, które pragną uwolnić się od dręczących ich chorób, uzależnione są od pieniędzy. Lekarze, a nawet znachorzy i uzdrowiciele otaczają się aurą tajemniczości, kiedy używają ziół, specyfików, lub zaklęć mających wyleczyć chorego. Dzisiejszy przemysł medyczny (służba zdrowia wraz z zaopatrzeniem i ubezpieczalniami) pochłania znaczną część zarobków ludzi pracy. Czyż nie byłoby miło, gdyby wszyscy pracownicy służby zdrowia mogli zająć się ogrodnictwem lub powrócić do innych prostych i pożytecznych zajęć? Nie byłoby cudownie, gdyby chorzy mogli do nich dołączyć?
Najbardziej obiecującym odkryciem omówionym w tej książce jest skuteczność zwalczania wirusów, bakterii i pasożytów za pomocą prądu elektrycznego. Czy to znaczy, że możemy odwołać następne wizyty u lekarza? Oczywiście, że nie. Usunięcie intruzów z naszych organizmów nie zapewni nam wiecznego zdrowia, ale przy następnej wizycie lekarz będzie raczej odstawiał leki, a nie przepisywał następne.
Można pomyśleć, że taki wynalazek powinno się niezwłocznie opatentować. Taki był mój pierwotny zamiar, lecz dokonałam innego wyboru. Niesienie pomocy wszystkim cierpiącym pomaga zarazem mnie, moim dzieciom i wnukom, ponieważ cały świat musi wydostać się z mroku chorób i poznać prawdziwe przyczyny infekcji oraz schorzeń. Możemy i musimy wejść w nowy wiek życia pozbawionego chorób – bez cukrzycy, nadciśnienia, raka czy AIDS, bez migren, liszai i tym podobnych. Przy takim podejściu każdą chorobę można pokonać!
1. Propozycja
Wejdź do świata, w którym nie ma chronicznych chorób.
Wyjdź ze świata, który Cię więzi.
Spróbuj czegoś nowego.
Więzienie, w którym przebywasz, nie ma ścian. Otaczają je granice otwartości twojego umysłu. W ich obrębie znajdują się twoje dotychczasowe poglądy. Poza nimi istnieje świat idei, które zachęcają do przekroczenia granic i ucieczki. Odważ się poddać próbie nowe poglądy: obietnica wyzdrowienia może się spełnić, zaś choroba – wycofać w ciągu kilku tygodni.
Chyba każdy, kto był ciężko lub chronicznie chory, zadawał sobie pytanie: „Dlaczego to nieszczęście dotknęło właśnie mnie? Czy kiedykolwiek uda mi się pokonać chorobę?”
Wyobraź sobie sytuację, w której wirus Coxsackie atakuje mózg twojego dziecka powodując zapalenie opon mózgowych. Mimo iż dzięki wyjaśnieniom lekarza jesteś dobrze zorientowany w zawiłościach schorzenia swojego dziecka czy też własnej choroby, jesteś bezradny. Możesz się jedynie modlić, aby układ odpornościowy przezwyciężył atak. Choć znasz mechanizm działania wirusowego intruza, nie możesz nic zrobić.
Gdyby dano Ci możliwość spełnienia przysłowiowych trzech życzeń, brzmiałyby zapewne następująco: 1) proszę o uratowanie życia mojego dziecka; 2) proszę, aby nie doszło do trwałego okaleczenia; 3) proszę o błogosławieństwo i pomoc dla zespołu lekarzy i pielęgniarek, którzy czuwają nad namiotem tlenowym i aparaturą kontrolującą oznaki życia mojego dziecka.
Co by było, gdybyś mógł wykręcić odpowiedni numer i w trzy minuty unieszkodliwić wszystkie wirusy Coxsackie w organizmie dziecka?
I gdyby to działanie nie miało efektów ubocznych?
I gdyby wirus nie miał szansy powtórnego ataku?
Ta książka uczy, jak to zrobić. Wyjaśnia też, dlaczego dziecko zachorowało na zapalenie opon mózgowych lub inną chorobę i jak temu zapobiec.
Jeżeli nie lubisz ślęczeć nad książką, możesz zgłębić temat stopniowo, postępując małymi kroczkami. Pierwszy krok to zapoznanie się ze zjawiskiem emisji typu radiowego, które cechuje wszystkie żywe organizmy. Drugi, to znalezienie częstotliwości, na której „nadaje” konkretny intruz. Trzeci, to opanowanie techniki zakłócania jego częstotliwości, aż uda się go „wygasić” – trwa to tylko kilka minut!
Ostatnim krokiem jest konstrukcja własnego zestawu urządzeń diagnostyczno--terapeutycznych. Instrukcje są na tyle proste, że każdy jest w stanie je zastosować.
Tylko dwa problemy zdrowotne
Bez względu na długość listy objawów danego pacjenta – od chronicznego zmęczenia poczynając, na bezpłodności i zaburzeniach psychicznych kończąc – jestem pewna, że istnieją tylko dwie przyczyny chorób: obecność pasożytów i/lub skażeń. Nigdy nie stwierdziłam, żeby głównym czynnikiem był brak ruchu, braki witaminowe, poziom hormonów, czy cokolwiek innego. Recepta na dobre zdrowie wydaje się oczywista:
Problem – Najprostsza kuracja
Pasożyty – Likwidacja elektroniczna i ziołowa
Skażenie – Unikanie zanieczyszczeń
Poszukiwanie zdrowia to wielka misja. Uzbrojeni z jednej strony w optymizm, z drugiej zaś w zdecydowanie, również i Ty możesz zdziałać cuda, które stały się udziałem moich pacjentów z opisanych przypadków.
Kolejna dobra wiadomość – nie jest to wielki wydatek. Koszt usunięcia obu problemów i wyleczenia może wynieść od kilkuset do kilku tysięcy złotych.
Zostań lekarzem – detektywem
Gdy wyleczysz już swoje choroby, naucz tego rodzinę i przyjaciół. Członkowie rodzin są spokrewnieni, mają więc podobne problemy – to powinno ułatwić zadanie. Załóż notes, który stanie się częścią rodzinnego archiwum, podobnie jak album ze zdjęciami. Jeżeli ciotka, ojciec i brat mieli cukrzycę tak jak i ty, a następnie wszyscy zostali wyleczeni po zastosowaniu nowej koncepcji i technologii, czyż nie warto utrwalić tego w historii rodziny?
Podobne problemy zdrowotne w rodzinie mogą wynikać nie tylko ze wspólnych genów, ale także z dzielenia domu, stołu, supermarketu czy dentysty!
Wiele problemów zdrowotnych uważanych za dziedziczne nie musi takimi być. Możesz wyleczyć się z barwnikowego zwyrodnienia siatkówki czy dystrofii mięśniowej i przełamać rodzinną wiarę w genetyczne podłoże tych chorób. Daj bliskim nadzieję ukazując im prawdziwą przyczynę schorzenia. Szanuj sprawne geny, które odpowiadają za strukturę i kolor włosów, a nie ich wypadanie; które decydują o kolorze oczu, a nie o wadach wzroku. Dzięki genom posiadasz pozytywne cechy przodków. Wszelkie defekty spowodowane są pasożytami i zanieczyszczeniem środowiska.
Usunięcie pasożytów i zanieczyszczeń jest jednak tylko pierwszym krokiem. Wprawdzie jest to krok ratujący życie, ale utrzymanie dobrego stanu zdrowia wymaga czegoś więcej – żmudnego poszukiwania źródeł inwazji. Musisz dowiedzieć się, skąd pochodzą intruzi, dlaczego jest ich tak wielu i dlaczego zaatakowali właśnie ciebie.
Możesz czytać w historii zanieczyszczenia swojego organizmu jak w książce. Przypatrz się bliżej, a zobaczysz całą gamę mikroskopijnych najeźdźców, trzymanych w ryzach przez dzielny system odpornościowy – białe ciałka krwi. Zauważ, że walczą one nie tylko z armią wirusów, bakterii i pasożytów, lecz także z nieodpowiednią dietą i stylem życia!
Na widok ciężkiej pracy malutkich komórek obronnych serce ci zmięknie i postanowisz nigdy więcej nie dopuścić do „karmienia” ich arsenem, rtęcią i ołowiem, nigdy więcej nie dostarczać im kobaltu, azbestu i freonu.
Mądry organizm – twój organizm – ten sam, który słyszał twoje trzy życzenia, odwdzięczy ci się tak, że nie tylko trzy, ale trzydzieści pragnień spełni się, nawet jeśli teraz wydają ci się równie niemożliwe do zrealizowania jak wspinaczka na Mount Everest.
Możesz pozbyć się drożdżycy.Możesz powstrzymać wypadanie włosów – mogą nawet zacząć odrastać.Może pojawić się szansa zajścia w ciążę – kiedy już stracisz nadzieję.Możesz usunąć permanentne zmęczenie.Możesz zlikwidować bezsenność.Kurzajki mogą zniknąć. Może poprawić ci się wzrok i słuch.Możesz poskromić nadmierny apetyt.Zdrowie nie oznacza jedynie wolności od choroby. Zdrowie to dobre samopoczucie, radość istnienia, wdzięczność za każdy dzień życia. To napawanie się widokiem nieba i przyrody, poczucie pewności siebie i udział w życiu społecznym. Zdrowie to również pamięć beztroskich chwil z dzieciństwa i wiara, że się je jeszcze będzie przeżywało.
2. Odkrycie
Co utwierdza mnie w przekonaniu, iż jestem w stanie wykryć w ludzkim ciele substancje, których obecności badanie krwi nie może stwierdzić? Jaka nowa technologia umożliwia to? Dlaczego testowanie elektroniczne ma w wielu przypadkach przewagę nad metodami chemicznymi? Na czym opierają się moje założenia na temat zabijania pasożytów za pomocą elektroniki?
W 1988 r. odkryłam nowy – elektroniczny – sposób wglądu w narządy ciała. Potrafimy już „zajrzeć” w głąb organu za pomocą ultrasonografu, promieni Roentgena, tomografu komputerowego lub rezonatora magnetycznego. Techniki te umożliwiają uzyskanie obrazu narządu w celach diagnostycznych, bez konieczności fizycznej penetracji organizmu. Moja metoda pozwala przeprowadzić test na obecność wirusów, bakterii, grzybów, pasożytów i toksyn, a w dodatku jest prosta, tania, szybka, i nie do obalenia. Prąd elektryczny potrafi zdziałać wiele magicznych rzeczy; teraz można do nich dodać jeszcze wykrywanie substancji w żywym organizmie.
Mój pomysł wykorzystuje zasady radioelektroniki.
Jeżeli bardzo dokładnie dobierze się odpowiednie wartości pojemności i indukcyjności obwodu elektrycznego tak, aby jego częstotliwość rezonansowa była równa częstotliwości wysyłanej z dowolnego źródła, to obwód zacznie oscylować (wzbudzą się w nim drgania o określonej częstotliwości – przyp. red.). Oznacza to, że pojawi się dodatnie sprzężenie zwrotne w obwodzie wzmacniającym. Efekt ten można usłyszeć: jest podobny do nieprzyjemnego pisku wywołanego przez sprzężenie mikrofonu z głośnikami.
Używany przeze mnie zewnętrzny obwód elektryczny nazywa się fachowo generatorem akustycznym i łatwo jest go zbudować lub kupić. Ciało emituje pewne częstotliwości. Kiedy obwód generatora sprzęgnie się z ciałem i da się usłyszeć rezonans, to znaczy że udało się wykryć zbieżność! Coś w ciele „rezonuje” z obwodem na płytce testowej. Umieściwszy na niej laboratoryjną próbkę (np. wirusa), możemy na podstawie tego, co usłyszymy określić, czy wirus ten znajduje się w naszym organizmie. Przychodzi to szczególnie łatwo radioelektronikom lub muzykom. Inni będą musieli wykazać nieco cierpliwości i poćwiczyć. Szczegóły podane są w rozdziale Bioelektronika (s. 349).
⚠Nie trzeba być ekspertem w czymkolwiek, aby nauczyć się elektronicznej metody wykrywania pasożytów i polutantów, jednak dobry słuch w dużej mierze w tym pomaga.
W roku 1988 nauczyłam się elektronicznie identyfikować obiekty z zamkniętymi oczami w ciągu kilku minut, umieszczając je na skórze. Byłam w stanie rozpoznać próbki bez użycia zmysłu smaku. Sposób ten sprawdzał się w odniesieniu do obiektów znajdujących się na skórze i języku. Czy byłby też niezawodny w odniesieniu do organów wewnętrznych?
Przede mną otworzyło się szerokie pole działalności badawczej. Chciałam dowiedzieć się, co powodowało szum w uszach, co było przyczyną bólu oczu, niestrawności żołądka i tysiąca innych rzeczy. Jednak pomimo że byłam podekscytowana dokonanym właśnie odkryciem, wciąż powracało uporczywe pytanie. Jak to możliwe, aby przez mój obwód przebiegały prądy o niezwykle wysokiej częstotliwości, częstotliwości radiowej, pomimo braku jakiegokolwiek źródła energii? Generator, którym dysponowałam, wytwarzał drgania rzędu 1000 Hz (herców, czyli drgań w ciągu sekundy), częstotliwości radiowe natomiast liczy się w setkach tysięcy Hz. Co więcej, zjawisko to występowało również w przypadku użycia staromodnego dermatronu*, który wytwarza tylko prąd stały, a więc nie ma żadnych częstotliwości!
* Dermatron został wynaleziony kilkadziesiąt lat temu i stał się znany dzięki Dr Vollowi. Oficjalna medycyna nie uznała tego urządzenia.
Energia wysokiej częstotliwości musiała jednak gdzieś powstawać. We mnie? Śmiechu warte!
Istniał sposób, aby się przekonać. Skoro moje własne ciało generowało energię wysokiej częstotliwości, można ją było wytłumić, odprowadzając do uziemienia za pomocą kondensatora o odpowiedniej pojemności. To powinno przerwać wzbudzanie się drgań. Założenie okazało się prawdziwe – drgania ustały. Jednak cały czas dzwoniły mi w uszach moje własne słowa: „śmiechu warte”, Przeprowadziłam więc inną próbę. Jeśli rzeczywiście przez mój obwód przebiegały częstotliwości radiowe, to powinno być możliwe zablokowanie ich jakąkolwiek cewką. Spróbowałam i udało się. Pomyślałam o trzecim teście: jeśli naprawdę miałam do czynienia ze zjawiskiem rezonansu, to podłączając pojemność do obwodu, powinnam rezonans ten zlikwidować. Następnie, po dodaniu indukcyjności, rezonans powinien pojawić się ponownie. Układ zachował się dokładnie w przewidziany sposób. Sporządziłam wykresy obrazujące związek pomiędzy pojemnością i indukcyjnością. Powtarzały się one w całym zakresie.
Dlaczego w takim razie nie mogłam zaobserwować tych sygnałów na oscyloskopie? Prawdopodobnie dlatego, że były to sygnały energii o wysokiej częstotliwości, a nie częstotliwości sygnałów o wysokiej energii – a ja nie wiedziałam, jak wzmocnić te sygnały powyżej poziomu zakłóceń. Nie byłam do końca przekonana o słuszności tego rozumowania, ale cała sprawa była zbyt frapująca, aby ją porzucić.
Postanowiłam wykonać jeszcze jeden test. Jeśli faktycznie nadawałam fale radiowe wychwytywane przez obwód, powinno być możliwe nałożenie na nie fal z zewnętrznego źródła. Nastawiłam więc sygnał z mojego generatora częstotliwości, najpierw na 1000 Hz. Rezonansu nie było, nastąpiła interferencja. Czy to znaczyło, że moje ciało nie nadawało na 1000 Hz? A może mój tysiąchercowy sygnał dostroił się i zniknął? Zaczęłam zwiększać stopniowo częstotliwość od 1000 do 10 000, do 100 000 i w końcu do 1 000 000 Hz. Rezonans nie pojawił się w tym zakresie i trudno było wyciągnąć jakiekolwiek wnioski. Test miał miejsce w niedzielne popołudnie i czas było kończyć. Ostatni rzut oka na generator przypomniał mi, że jego zakres wynosi 2 000 000 Hz, a doszłam przecież dopiero do 1 000 000. Jeszcze jedna próba nie zajęłaby wiele czasu. Nastawiłam generator na 1 800 000 Hz i pojawił się pisk rezonansu! Czyżbym coś usłyszała? Powtarzałam ciągle zabieg. Żadnych interferencji. Dlaczego rezonans pojawił się teraz, a nie wcześniej? Czyżbym dotarła do pasma częstotliwości (zakresu nadawania) własnego ciała i dlatego interferencja znikła?
Określiłam najniższą częstotliwość dostrojenia – 1 562 000 Hz. Wszystkie częstotliwości, które sprawdziłam (około 2000) powyżej tego dolnego pułapu (do 2 MHz, bo taki był najwyższy zakres mojego generatora), również rezonowały.
Rok później zakupiłam lepszy generator, aby znaleźć górną granicę częstotliwości pasma swojego nadawania. Rezonans występował w przedziale od 1 562 000 do 9 457 000 Hz.
⚠Wydaje się więc oczywiste, że ciało ludzkie wysyła sygnały elektryczne podobnie jak stacja radiowa, z tym że jest to szeroki zakres częstotliwości przy bardzo niskich wartościach napięcia. Dlatego sygnały te nie zostały do tej pory wykryte i zmierzone.
Wszystko ma swoją indywidualną częstotliwość
Rok 1989 był dość burzliwy. Postanowiłam określić pasmo radiowe dla zwierząt takich jak pchły, chrząszcze, muchy czy mrówki. Odpowiadało ono zakresowi pomiędzy 1 a 1,5 MHz; karaluchy reprezentowały najwyższe częstotliwości wśród zbadanych przeze mnie owadów.
Prawdziwą konsternację przyniosło spostrzeżenie, iż martwy owad również miał swoje pasmo emisji – co prawda dużo węższe i przesunięte w stronę górnego krańca zakresu odpowiadającego żywemu osobnikowi, ale jednak obecne. Zatem zjawisko nie było wyłącznie domeną świata ożywionego.
Skoro martwa materia wykazywała rezonans pasmowy, to być może dałoby się użyć spreparowanych próbek mikroskopowych i zakończyć moje wycieczki do ogródka i telefony do stacji weterynaryjnych. Wniosek ten zrewolucjonizował moje działania. Pierwszym preparatem własnoręcznie sporządzonym przeze mnie była próbka ludzkiej przywry jelitowej, dużego pasożyta obecnego w wątrobie (a nie w jelitach) wszystkich cierpiących na raka, z którymi miałam do czynienia. Częstotliwość dojrzałego (martwego) osobnika oscylowała wokół 434 000 Hz. Płytki preparatów z pasożytem w pozostałych stadiach rozwoju rezonowały ze zbliżoną częstotliwością (432 000 Hz).
Materia nieożywiona nadal rezonowała! Można więc przebadać za pomocą nowej techniki wszystkie wirusy, bakterie, pasożyty, pleśnie, a nawet toksyny! Nagle przyszedł mi do głowy nowy pomysł: co stałoby się z dorosłym pasożytem, gdyby zarażona nim osoba poddała się działaniu generatora wysyłającego sygnał o częstotliwości 434 000 Hz?
Jeszcze w tym samym tygodniu przeprowadziłam test na sobie – nie z motylicą, lecz z bakterią salmonella, glistą i wirusem opryszczki, których byłam stałym nosicielem. Po trzyminutowym zabiegu przebadałam się i stwierdziłam ich brak w swoich organach! Nie było emisji na ich częstotliwościach. Powtarzałam test na okrągło z tym samym rezultatem. Czyżby rzeczywiście znikły? A może po prostu ukryły się i nie mogłam ich wykryć? Jednakże objawy również szybko ustąpiły – chorobliwe świerzbienie opryszczki ustało. To wszystko stawało się zbyt proste i niewiarygodne zarazem. Czy było bezpieczne?
W ciągu trzech tygodni uzyskałam rzetelne dane na temat wymaganego poziomu napięcia prądu wymaganego do kuracji. Wynosiło ono 5 V przez trzy minuty na określonej częstotliwości. Nie ma to nic wspólnego z użyciem prądu z domowej instalacji elektrycznej, który niechybnie zabiłby pacjenta razem z pasożytem.
Selektywne porażenie
Możliwe jest, aby cała rodzina pozbyła się pasożyta w ciągu 20 minut (po trzy minuty dla sześciu różnych częstotliwości). Przypadki chorych na nowotwór pokazały, że usuwając pasożyta z organizmu, da się jednocześnie usunąć charakterystyczny dla raka znacznik w postaci ortofosfotyrozyny. Pacjenci zarażeni wirusem HIV, których przypadki zostały uznane za nieuleczalne, również pozbyli się wirusa w ciągu kilku godzin. Większość pacjentów z dokuczliwym bólem, u których udało mi się zidentyfikować pasożyta lub bakterię i dobrać odpowiednią częstotliwość, odczuła natychmiastową ulgę. Można to przyjąć za dowód na to, że żywe organizmy dysponują pewnym rodzajem energii o wysokim zakresie częstotliwości.
Co właściwie działo się z drobnoustrojami? Skoro mogłam uśmiercić coś tak dużego jak glista czy przywra jelitowa, to równie dobrze możliwe było zabicie czegoś większego – pchły lub dżdżownicy, czegoś, co można zobaczyć. Dziesięć minut na częstotliwości bliskiej górnej granicy nadawania wydawało się wprowadzać drobnoustroje w stan uśpienia, lecz ich nie uśmiercało. Po tym zabiegu zaczęłam sprawdzać ich indywidualne pasma częstotliwości. Dżdżownice traciły dużą część pasma po obu krańcach; pchły okazały się bardziej oporne – traciły niewiele zakresu, ale za to nie odzyskiwały go nawet po upływie tygodni.
Czy traktowanie ludzkiego organizmu częstotliwościami radiowymi w zakresie charakterystycznym dla człowieka stanowiłoby zagrożenie? Prawdopodobnie tak, jeśli napięcie prądu byłoby wystarczająco wysokie. Eksperymenty w tym kierunku nie są jednak konieczne, ponieważ interesujące nas zakresy częstotliwości pasożytów i człowieka nie pokrywają się ze sobą, a nawet są od siebie oddalone (zobacz zestawienie na s. 42).
Tak powstała moja elektroniczna metoda zwalczania chorób. Wystarczy określić częstotliwość rezonansową bakterii, wirusa lub pasożyta korzystając z preparatu albo próbki martwego osobnika, następnie potraktować żywe drobnoustroje obecne w organizmie odpowiednią częstotliwością, aby po kilku minutach przestały emitować własne sygnały. Uszkodzone lub uśmiercone, zostaną usunięte przez białe ciałka krwi.
Jest to dość niepokojące odkrycie. Ministerstwo obrony mogłoby wykorzystać je w celu skonstruowania urządzeń wytwarzających wysokie napięcie do eliminowania wroga. Moim zamiarem jest jednak niesienie ulgi w cierpieniu. Poza tym, taka śmiercionośna broń musiałaby dysponować napięciem pioruna (rzędu milionów woltów), aby razić ludzi na odległość. Prawdopodobnie sposobem na ochronę przed zabójczymi częstotliwościami byłaby osłona w postaci cewki dławika (uzwojenia induktora), który wytłumia sygnały częstotliwości radiowej. Zwierzęta, które wykorzystywałam do eksperymentów, umierały powolną śmiercią bez szansy wyzdrowienia, dlatego nie można dopuścić, aby urządzenie to zostało w ten sam sposób użyte na ludziach. Społeczeństwu jednakże należy się informacja, że można bezpiecznie pozbyć się infekcji i wyleczyć z chronicznych dolegliwości. Czynniki inwazyjne zaczęły dynamicznie wzrastać z powodu obniżenia odporności populacji w ostatnich dziesięcioleciach. Prawdopodobnie odnosi się to do wszystkich gatunków na naszej planecie. Zanieczyszczenie całej biosfery nieustannie zwiększa się, a wraz z nim perspektywa cierpienia na zespół nabytego upośledzenia odporności (AIDS) dla nas wszystkich.
⚠Należy pamiętać, że głównym celem nie jest eliminacja atakujących nas drobnoustrojów, lecz odzyskanie zdrowia i odporności.
Przyczyną chorób są nie tylko pasożyty, ale także zanieczyszczenie środowiska. Wybiórcza elektroterapia rzadko prowadzi do zupełnego wyzdrowienia, ponieważ chorzy zawsze mają określone nawyki, które także należy skorygować. Jak to uczynić? Zamiast nabywać coraz bardziej złożoną, przetwarzaną żywność i produkty konsumpcyjne, trzeba zwrócić się w stronę prostoty. Uproszczenie nawyków żywieniowych i naturalny styl życia są warunkami naszego przetrwania. Czy Ralph Waldo Emerson przewidział to mówiąc: „Być prostym – znaczy być wielkim”? A może codzienna elektroterapia przeciw pasożytom i zarazkom stanie się jeszcze jedną metodą, która uzdrowi nas tylko na tyle, abyśmy mogli dalej prowadzić szkodliwy tryb życia?
Bioradiacja
Wiemy już, że każda żywa istota zaznacza swoją obecność wysyłaniem sygnałów – podobnie jak stacja radiowa, słońce lub gwiazdy. Zjawisko to nazwałam bioradiacją.
Możliwe, że jest to ta sama energia, którą azjatycka medycyna określa mianem chi. Może jest to energia biegnąca wzdłuż meridianów**, odkryta wieki temu przez azjatyckich lekarzy. Może chodzi o energię, którą potrafią ujarzmić duchowi uzdrawiacze i mistrzowie religijni, a może o jej formę postrzeganą przez medium, formę, która wywołuje zjawiska okultystyczne. A może też nie ma ona nic wspólnego z żadną z wymienionych energii.
** Kanały energetyczne ciała (przyp. red.).
Co ciekawe, zwykli ludzie odkryli taką energię znacznie wcześniej niż świat nauki. Osoby korzystające z kinezjoterapii, wahadełka, różdżkarstwa i wielu innych form „tajemniczej energii”, bez wątpienia opanowały część wiedzy na temat bioradiacji. Jej odkrycie zawdzięczamy inteligencji i otwartości umysłu prostych ludzi, pomimo że stoją oni w opozycji do współczesnych naukowców.
Ponad sto lat temu europejscy naukowcy zaproponowali koncepcję istnienia „siły życiowej” zwanej élan vital. Zostali wyklęci przez ówczesne koła naukowe i stracili posady. Młodych naukowców (łącznie ze mną) systematycznie uczono odrzucać takie idee. Co prawda, mówiono nam również, że rzetelny badacz nie kieruje się emocjami, nie lekceważy nowych koncepcji, posiada całkowicie otwarty umysł i nie neguje żadnego poglądu, nim nie wykaże jego mylności. Młodzieńczość lat studenckich łatwo poddaje się wszelkim uprzedzeniom, a potrzeba akceptacji jest tak wielka, że trzeba podejmować szczególne wysiłki, by nauczyć się neutralności, bądź przynajmniej odróżniania emocji od faktów. Gdzie się podziały moje podstawowe zasady? Istotnie, inspirowało mnie „poszukiwanie prawdy”, lecz niechybnie zostałam sprowadzona na drogę „poszukiwania akceptacji”.
Nie znam natury bioradiacji, tylko jej częstotliwość, która została określona i wychwycona w sposób umożliwiający pomiary. Jej zakres (1 520 000-9 460 000 Hz) leży w paśmie emisji nadajników radiowych***.
*** Stacje AM nadają na częstotliwościach od 540 000 do 1 600 000 Hz (nieznacznie nachodzą na dolną granicę ludzkiego pasma). Zakres FM obejmuje pasmo od 88 do 108 MHz i leży poza zakresem pasma ludzkiego.
Każdy, kto zajmował się częstotliwościami radiowymi, zna ich zadziwiające zachowanie: nie potrzebują zamkniętego obwodu, aby się przemieszczać. Obiekty i ciała potrafią je „wyłapać” spoza obwodu. Tak niezwykłe właściwości są efektem indukcyjnych i pojemnościowych cech obiektów, włączając w to nas samych.
Zappowanie drobnoustrojów
Terminem zappowanie (zap – z ang. slang. „zaatakować, zabić, zniszczyć” – przyp. red.)określam poddawanie zarazków działaniu prądu elektrycznego o określonej częstotliwości. Do tego zabiegu wykorzystywałam przez lata fabryczny generator.
Najpierw sporządziłam listę częstotliwości dla większości bakterii i wirusów w swojej kolekcji (ponad 80, patrz s. 423). Następnie testowałam pacjenta na ich obecność w nadziei, że nie był zainfekowany szczepem, którego próbki nie miałam. Nawet u osób ze zwykłym katarem stwierdziłam kilkanaście odmian (nie tylko adenowirusy). Kolejną czynnością było dostrojenie generatora do kilkunastu częstotliwości – po 3 minuty dla każdej. Cały proces obejmujący testowanie i zabieg zajmował około 2 godzin. W wielu przypadkach następowała natychmiastowa, ale często tylko doraźna poprawa. Na tym etapie nie wiedziałam jednak, że wirus mógł zainfekować większego pasożyta, takiego jak obleniec. Do chwili zlikwidowania robaka razem z wirusem infekcja pojawiała się ponownie.
W 1993 r. mój syn Geoffrey przyłączył się do moich badań i razem spróbowaliśmy innego podejścia. Zaprojektował i zaprogramował komputerowo sterowany generator, który automatycznie pokrywał wszystkie częstotliwości wysyłane przez robaki, wirusy i bakterie w paśmie od 290 000 do 470 000 Hz. Wystarczały 3 minuty na każde 1000 Hz pasma. Przynosiło to lepsze efekty, lecz wymagało poświęcenia 10 godzin na poddanie się zabiegowi zappowania.
Rezultaty ciągle nie były zadowalające. Można było złagodzić objawy artretyzmu, przeziębienia, bólu gałek ocznych, lecz nie uzyskiwało się całkowitej poprawy z dnia na dzień. Po miesiącach zaobserwowałam, że mikroorganizmy promieniowały również w zakresie 170 000-690 000 Hz. Wyglądało na to, że mój wykaz próbek był niekompletny. Pokrycie szerszego zakresu pasma, przy poświęceniu 3 minut na każde 1000 Hz, zajęłoby 26 godzin. Gra była warta świeczki, jeśli metoda skutkowałaby, ale na tym etapie zappowanie nie dawało 100% efektywności z powodów, które dopiero miały zostać wyjaśnione.
W roku 1994 syn zbudował podręczny, precyzyjny generator częstotliwości z zasilaniem bateryjnym, aby przy niskich kosztach inwestycji dać każdemu możliwość zlikwidowania np. przywry jelitowej na 434 000 Hz. Kiedy przetestowałam urządzenie na jednej z własnych bakterii, okazało się że trzy inne szczepy promieniujące na zupełnie innych częstotliwościach również wyginęły! Nigdy wcześniej nie zaobserwowałam takiej sytuacji. Gdy dokonałam testu na innych pacjentach, wszystkie szczepy bakterii udało się usunąć, mimo że były ich dziesiątki!
Dalsze badania dowiodły, że efekt nie polegał na wyjątkowej konstrukcji przyrządu, ani też na szczególnym kształcie generowanych sygnałów. Powodem było zasilanie bateryjne!
⚠Każdy sygnał przesunięty dodatnio, niesymetrycznie względem polaryzacji zasilania, zabija wszystkie bakterie, wirusy i pasożyty jednocześnie. Warunkiem jest dobranie odpowiedniego napięcia (5-10 woltów), czasu trwania (7 minut) i częstotliwości (10-500 000 Hz).
Przed tym odkryciem ustawiałam sygnał wyjściowy fabrycznego generatora symetrycznie, aby oscylował między plusem a minusem zasilania. Teraz spróbowałam ustawić oscylacje sygnału między plusem a zerem (przesunięcie w stronę plusa – sygnał niesymetryczny względem zasilania). Dało to ten sam efekt, jak generator na baterie zmontowany przez mojego syna.
⚠Najlepszym sposobem na szybkie pozbycie się zarazków jest generowanie częstotliwości o niesymetrycznej, dodatniej polaryzacji, ale jednorazowy zabieg nie wystarczy.
Trzy zabiegi pozwalają pozbyć się wszystkich intruzów. Dlaczego trzy? Pierwszy zapping zabija wirusy, bakterie i pasożyty, ale po kilku minutach pojawiają się inne. Wnioskuję, że zostają uwolnione z martwych robaków, które wcześniej zainfekowały. Drugi zapping niszczy uwolnione wirusy i bakterie, lecz wkrótce część wirusów mnoży się ponownie. Widocznie musiały zarazić resztę pozostałych bakterii. Po trzecim zappingu nigdy nie znajduję wirusów, bakterii ani pasożytów – nawet po kilku godzinach.
Dlaczego wirus rezydujący wewnątrz robaka nie ginie podczas pierwszego zabiegu? Prawdopodobnie dlatego, że prądy wysokiej częstotliwości wędrują po powierzchni ciał (jest to tzw. efekt naskórkowy – przyp. red.) – ciało pasożyta ekranowało jego wnętrze. Oto dlaczego długie godziny pracy z generatorem dawały tylko częściową i doraźną poprawę – zabieg był wykonywany raz, a nie trzy razy. To wyjaśnia również, dlaczego jednokrotna sesja z generatorem lub zapperem często wywołuje objawy przeziębienia!
⚠Zapping nie działa na organizmy osłonięte,które mogą się znajdować na przykład w żołądku lub jelitach. Prąd biegnie po ścianie żołądka lub jelit nie penetrując ich wnętrza.
Zapping nie jest więc doskonałym rozwiązaniem, jednak może przynieść poważną ulgę, wartą tego, aby kupić lub skonstruować odpowiednie urządzenie – czyli zapper. Części kosztują około 100 złotych (25$); schemat zamieszczony został w następnym rozdziale.
Widmo bioradiacji
Cała materia ożywiona emituje charakterystyczne zakresy (pasma) częstotliwości. Ogólnie – im prymitywniejszy organizm, tym węższe jest jego pasmo emisji. Organizmy wyższe cechuje szersze pasmo przy większych częstotliwościach.
Ryc. 1. Wybrane zakresy częstotliwości niektórych zwierząt oraz człowieka
Zakres pasma człowieka zawiera się między 1520 kHz a 9460 kHz, dla patogenów (pleśni, wirusów, bakterii, robaków, roztoczy) – między 77 a 900 kHz. Na szczęście, możemy przeprowadzać elektroterapię na niższych pasmach bez szkodliwego wpływu na organizm ludzki.
Ryc. 2. Wybrane pasma robaków i zarazków
Zaaplikowanie zmiennego napięcia elektrycznego o częstotliwości w zakresie pasma danego organizmu uszkadza jego strukturę. Małe organizmy z wąskim pasmem można łatwo wyeliminować (3 minuty napięciem 5 woltów). Sygnał przesunięty dodatnio, niesymetrycznie względem polaryzacji zasilania zabija całą gamę drobnoustrojów (wirusów, zarazków, pasożytów) w przeciągu 7 minut.
3. Budowa zappera
Możliwość pozbycia się bakterii oraz innych intruzów za pomocą prądu elektrycznego staje się realna przy założeniu, że przeprowadzisz trzy siedmiominutowe sesje. Nie potrzeba wybierać poszczególnych częstotliwości lub przestrajać pasma co jeden kiloherc za każdym razem. Nie ważne, jaką częstotliwość się ustawi (w granicach rozsądku) – w ciągu 7 minut wyginą wszystkie drobnoustroje: motylice, obleńce, roztocze, bakterie, wirusy i grzyby, nawet przy napięciu 5 woltów. Jak to działa?
Przypuszczam, że plusowe napięcie, przyłożone w jakimkolwiek punkcie ciała, wpływa na obiekty o ujemnym ładunku – na przykład bakterie. Zapewne napięcie baterii przyciąga je, odsuwając z miejsca lokacji w wejściach komórkowych (zwanych kanałami konduktancji). Wejścia te mogą być również naładowane ujemnie. Czy napięcie działa na komórkę tak, że pozbywa się ona przyczepionej bakterii? Jak zachowuje się dodatnie napięcie, gdy zabija tak dużego pasożyta jak przywrę? Pytania te pozostaną na razie bez odpowiedzi.
Inną fascynującą możliwość daje fakt, że dodatni, zmienny potencjał zaburza przepływ elektronów w pewnych kluczowych cyklach metabolicznych albo też usztywnia cząstki ATP (adenozynotrójfosforanu), blokując jej podział. Rozważane tu kwestie biologiczne mogłyby zostać wyjaśnione poprzez laboratoryjne zbadanie wpływu częstotliwości o dodatnim potencjale na drobnoustroje chorobotwórcze.
Najważniejszą kwestią jest upewnienie się, czy zabieg taki nie ma szkodliwego oddziaływania na organizm ludzki. Nie zaobserwowałam żadnego wpływu na ciśnienie krwi, przytomność umysłu, temperaturę ciała. Zabiegi nigdy nie powodowały bólu, a wręcz przeciwnie – ból często ustawał. Nie dowodzi to jednak całkowitego bezpieczeństwa – nawet mimo faktu, że napięcie pochodzi z małej, niegroźnej 9-woltowej bateryjki. Należy dokładnie zbadać w tych warunkach procesy podziału czerwonych ciałek, agregacji płytek krwi i inne funkcje biologiczne, które powiązane są z powierzchniowymi ładunkami elektrycznymi błon komórkowych. Tymczasem mamy wymierne korzyści z elektroterapii, a wymagany krótki czas ekspozycji zapewnia nam bezpieczeństwo. Wirusy i bakterie znikają w 3 minuty, pasożyty (tasiemce, obleńce, motylice) w 5, a roztocza w 7 minut. Nie ma potrzeby przekraczania tych czasów, chociaż nie zaobserwowano szkodliwego działania przy dłuższych sesjach.
Po pierwszym 7-minutowym zabiegu wymagana jest przerwa, trwająca od 20 do 30 minut. W tym czasie bakterie i wirusy uwalniają się z ginących robaków i atakują cały organizm.
Ponowna 7-minutowa sesja ma na celu usunięcie nowo wypuszczonych intruzów; jeśli się ją pominie, może wystąpić katar, ból gardła lub inne objawy infekcji. I znowu – z ginących bakterii uwalniają się kolejne wirusy, które są eliminowane podczas trzeciej sesji.
⚠Kobiety w ciąży oraz osoby z rozrusznikiem serca nie powinny poddawać się zappingowi. Nie przeanalizowano jeszcze możliwości pojawienia się niepożądanych skutków w tych sytuacjach. Nie przeprowadzaj eksperymentów na sobie. Poddano już zabiegowi elektroterapii ośmiomiesięczne niemowlęta i nie wykazano zauważalnych negatywnych efektów zappingu. W podobnych przypadkach należy rozważyć potencjalne korzyści wobec nieznanego ryzyka.
Prąd zappera nie wnika głęboko w gałkę oczną, wnętrze lub zawartość jelit. Nie sięga w głąb kamieni żółciowych czy komórek, zainfekowanych wirusem opryszczki (Herpes) lub drożdżakiem (Candida), ale poddawanie się zabiegowi zappingu 3 razy dziennie przez tydzień lub dłużej może zmniejszyć liczebność tych populacji, niekiedy nawet do zera.
Eliminacja uwolnionych zarazków
Kamienie żółciowe mogą doskonale chronić pasożyty przed działaniem zappingu, jednak zapobiec temu może oczyszczenie wątroby (s. 417).
Mimo że wnętrze jelit zazwyczaj nie poddaje się działaniu prądów o wysokiej częstotliwości, co jest przyczyną przetrwania bakterii jelitowych z rodzaju pałeczki okrężnicy (Escherichia coli), Shigella i stadiów rozwojowych robaków, czasami udaje się je prawie całkowicie usunąć zapperem. Rezultatem jest znaczące nasilenie ruchów jelitowych. Pozostałą resztę bakterii i pasożytów należy zniszczyć jedną dawką (2 łyżki stołowe) nalewki z łupiny orzecha czarnego (patrz s. 409, 411).
Wspomniane metody nie pozwalają odróżnić bakterii pożytecznych od szkodliwych. Można jednak przyjąć, iż pożyteczne bakterie stają się szkodliwe, jeśli przedostaną się poza ścianę jelita. Tak więc, ofiarą zappingu padają w większości szkodliwe drobnoustroje. Ważne jest, że jelita zaczynają poprawnie pracować po kilku dniach, ponieważ eliminacja zarazków inwazyjnych przynosi korzyści pożytecznym bakteriom. Do wyrównania flory bakteryjnej jelit szczególnie zalecane są jogurt i maślanka domowego wyrobu (patrz Receptury). Stosowanie produktów kupionych nie jest zbyt rozsądne, ponieważ ryzykujemy powtórny rozwój pasożytów w momencie, kiedy kondycja organizmu powraca do normy. Skoro już zdecydujemy się zażyć bakterie Acidophilus do zasiedlenia flory jelitowej, dobrze jest przetestować się najpierw na pasożyty z rodzaju Eurytrema.
Nagłe wyeliminowanie z organizmu dużej ilości drobnoustrojów może wywołać uczucie wyczerpania, lecz nie powoduje istotnych efektów ubocznych. Uważam, że jest to zasługą drugiego i trzeciego zabiegu usuwających wirusy i bakterie, które w przeciwnym razie znalazłyby idealną pożywkę w martwej materii.
Do zbudowania zappera we własnym zakresie przydatne będą następujące elementy, dostępne, między innymi, w sklepach z częściami elektronicznymi:
pudełko po butachbateria 9-woltowazaciski bateryjnewyłącznik miniaturowyopornik – 1 kΩopornik – 3,9 kΩdioda świecąca LED (czerwona)kondensator 0,0047 µF (47 pF)kondensator 0,01 µF (10 nF) układ scalony serii 555 (timer)podstawka pod układ scalony (8 końcówek)miniaturowe zaciski „krokodylki” z przewodami (6 sztuk)miniaturowe zaciski testowe – tak zwane „dżampery” (4 sztuki)2 wkręty (śr. 4 mm), 4 nakrętki i 4 podkładki2 tulejki miedziane (śr. ok. 10 mm, dł. 6 cm)narzędzia: ostry nóż, igła, wąskie szczypce.Wskazówki dla laików: nie zrażajcie się obcym słownictwem. Dioda świecąca to rodzaj miniaturowej żaróweczki, a zaciski krokodylkowe to po prostu rodzaj klipsów. Jako narzędzie ząbkowany nóż kuchenny sprawdza się najlepiej, podobnie jak agrafka. Należy przećwiczyć posługiwanie się zaciskami testowymi – jeśli ich końcówki są w kształcie litery L, trzeba zgiąć je szczypcami w kształt U, żeby je lepiej uchwycić. Układy scalone i podstawki są bardzo delikatne, więc lepiej zakupić kilka sztuk na zapas.
Ryc. 3. Schemat budowy zappera
Możesz zlecić zadanie znajomemu elektronikowi albo wykonać je samodzielnie korzystając z poniższych instrukcji. Opisany sposób nie wymaga użycia lutownicy.
Montaż zappera
Jako podstawa montażu elementów posłuży pokrywa pudełka po butach. Spód pudełka zostanie wykorzystany później.Przekłuj dwa otwory na brzegach pokrywy. Powiększ je ołówkiem lub długopisem tak, aby mogły przez nie przejść śruby. Wsuń śruby do połowy ich długości, żeby nakrętki wraz z podkładkami utrzymały je z obu stron. Dokręć nakrętki. Oznacz jedną śrubę po obu stronach pokrywy jako „masa” (minus zasilania).Teraz kolej na włożenie układu (MC 1455) do podstawki. Nóżki (piny) układów scalonych są numerowane; określenie właściwej kolejności nóżek ułatwia znak w postaci wycięcia lub wyżłobienia na wierzchniej stronie układu – nóżka numer 1 jest po lewej stronie znaku. Jest to istotne, aby nie włożyć układu „do góry nogami”, co może uszkodzić cenny komponent. Dla ułatwienia montażu, lepsze podstawki mają wytłoczone numery nóżek. Po dopasowaniu nóżek układu do otworów w podstawce, dociśnij delikatnie układ do podstawki, aż poczujesz zaskok. Oznacz po kolei końcówki od 1 do 8 od góry do dołu po obu stronach kostki układu – nóżka 4 naprzeciw nóżki 5, nóżka nr 8 naprzeciw nóżki 1. Przebij cztery pary otworów (o rozstawie ok. 1 cm ) pod oporniki i kondensatory, bardzo blisko nóżek 5, 6, 7 i 8 – wyprowadzenia z jednej strony elementów mogą wchodzić w ten sam otwór odpowiednich nóżek układu scalonego. Najprościej jest skręcić ze sobą za pomocą szczypiec końcówki elementów i nóżek układu, które się mają połączyć (od spodu). Należy tak postąpić z kondensatorem 10 nF, 47 pF, opornikiem 3,9 kΩ i 1 kΩ, łącząc je odpowiednio z numerami 5, 6, 7 i 8 nóżek układu.Przekłuj dwa otwory (rozstaw ok. 1,5 cm) w sąsiedztwie nóżki 3 dla drugiego opornika 1 kΩ, w kierunku śruby uziemienia. To samo zrób z opornikiem 3,9 kΩ w kierunku pionowym. Wszystkie trzy końcówki elementów (nóżka 3, 1 kΩ i 3,9 kΩ) mogą mieć wspólny otwór. Pozostałe wyprowadzenia należy odpowiednio oznaczyć.Obok wolnego wyprowadzenia opornika 3,9 kΩ przebij dwa otwory dla diody LED (ich odległość od siebie zależy od wielkości diody). Zwróć uwagę, że diody mają wyprowadzenia plusa i minusa. Dłuższa końcówka jest anodą (plus). Włóż prawidłowo diodę (plus od strony otworu opornika), zagnij końcówki i oznacz je od spodu pokrywy.U góry pokrywy wykonaj otwór na wyłącznik. W razie potrzeby powiększ średnicę, by jego wyprowadzenia przeszły swobodnie przez tekturę. Jeśli śruby mają nakrętki, odkręć je przed montażem, dopasuj otwór, i zamocuj wyłącznik nakrętkami. Wykonaj dwa otwory na przewody biegnące z zacisków baterii i przenicuj je na wierzchnią stronę pokrywy; przymocuj baterię taśmą klejącą.Jak to wszystko połączyć
Zrób dziurki w rogach pokrywy i natnij rogi w kierunku dziurek; przytrzymają one nadmiar przewodów po połączeniu zaciskami. Po wykonaniu połączeń, delikatnie odegnij nadmiar drutu.
Skręć ze sobą wolne końce obu kondensatorów (0,01 i 0,0047) i połącz je z śrubą uziemienia (masą) za pomocą zacisków motylkowych (jeśli to możliwe, lepiej te i następne połączenia wykonać lutownicą).Zagnij połączone już ze sobą końcówki 2 i 6 w literę L i zaciśnij „motylkiem”, drugi koniec przewodu zaciśnij na wolnym końcu opornika 3,9 kΩ (przy końcówce 7 układu scalonego).Połącz za pomocą „motylka” końcówkę 7 układu z wolnym końcem opornika 1 k połączonego z końcówką 8.Korzystając z zacisków miniaturowych, połącz końcówkę 8 z jednym biegunem wyłącznika, i końcówkę 4 z tym samym biegunem. Sprawdź pewność połączenia. Połącz „motylkiem” wolny koniec drugiego opornika 1 k (przy końcówce 3) z plusową śrubą zasilania.Owiń wolny koniec opornika 3,9 kΩ plusowego wyprowadzenia diody LED. Drugie wyprowadzenie połącz „motylkiem” z masą.To samo zrób z końcówką 1 układu scalonego – podłącz ją do śruby masy.Jeden koniec przewodu zaciśnij „motylkiem” od zewnątrz na jednej ze śrub. Drugi koniec przewodu połącz z uchwytem (rurką miedzianą). Drugi uchwyt połącz z drugą śrubą. Połącz zaciskami minus baterii ze śrubą uziemienia (masy) czarnym przewodem.Podłącz plus baterii do wolnej końcówki wyłącznika (czerwony przewód) za pomocą miniaturowego zacisku. Jeśli dioda się świeci, wyłącznik jest włączony – jeśli nie, pstryknij go i zobacz, czy dioda się zapali. Jeżeli dioda nie reaguje w obu pozycjach wyłącznika, jeszcze raz sprawdź dokładnie wszystkie połączenia i upewnij się, że bateria nie jest zużyta.Załóż pokrywę na pudełko i zaciśnij gumkami, aby całość się trzymała razem.Opcje dodatkowe:
Można zmierzyć częstotliwość zappera podłączając go (uchwyty testowe) do oscyloskopu lub miernika częstotliwości. Każdy warsztat elektroniczny dysponuje tymi urządzeniami. Wskazana częstotliwość powinna się zawierać między 20 a 40 kHz.Można zmierzyć napięcie wyjściowe na oscyloskopie. Powinno wynosić ok. 8-9 woltów. Uwaga: woltomierz odczyta napięcie nie większe niż 4-5 woltów.Można zmierzyć natężenie prądu biegnącego przez ciało w czasie zappingu. Potrzebny jest do tego oscyloskop i rezystor 1 kΩ. Jeden koniec rezystora połącz ze śrubą minusa zappera, drugi zaś z końcówką testową (uchwytem rurkowym). Rezystor nieznacznie zmniejszy wartość prądu. Drugi uchwyt łączy się ze śrubą plusa zasilania. Przewód uziemiający oscyloskopu połącz z jednym końcem opornika, a końcówkę sondy z drugim jego końcem. Włącz zapper i chwyć za końcówki. Oscyloskop wskaże napięcie ok. 3,5 wolta. Natężenie prądu wyliczysz dzieląc napięcie przez opór: 3,5 V podzielone przez 1 kΩ da nam 3,5 mA.Ryc. 4. Zmontowany zapper, od zewnątrz i od środka
Obsługa zappera
1. Przed użyciem owiń końcówki zappera mokrym ręcznikiem papierowym. Uchwyć je pewnie i włącz urządzenie.
2. Poddaj się zappowaniu na 7 minut, po czym puść końcówki, wyłącz zapper i odpocznij przez 20 minut. Następnie powtórz 7 minut zabiegu, 20 minut odpoczynku i zakończ sesję ostatnim 7-minutowym zabiegiem.
Wypróbowanie, czy zapper działa w czasie choroby, nie jest dobrym pomysłem, ponieważ symptomy mogą nie mieć nic wspólnego z pasożytami lub też można ulec ponownej infekcji w ciągu kilku godzin po zabiegu. Najlepszym testem wykonanego urządzenia jest zidentyfikowanie nabytych już pasożytów (patrz Lekcja dwunasta, s. 372 lub Lekcja dwudziesta siódma, s. 382). Dopiero potem poddaj się zabiegowi. Po trzykrotnej sesji wszystkie pasożyty powinny zniknąć.
Prosty pulsator
Jeśli jesteś chory lub chcesz poddać się rzetelnemu zappingowi, zbuduj swój własny zapper. Jest jednak inny sposób na wykonanie prostego zappera, w przypadku gdy nie można pozwolić sobie na zbudowanie pierwszego wariantu.
Zwykła bateria jest źródłem dodatniego napięcia. To właśnie dodatnie napięcie, a nie konkretna częstotliwość sprawia, że wiele pasożytów jest usuwanych jednocześnie. Chociaż zapper pracuje z częstotliwością ok. 30 kHz (30 tysięcy „zappów” na sekundę), nawet 5 Hz (pięć „zappów” w ciągu sekundy) – niewiele szybciej od kilku stuknięć dłonią, czyli tak szybko jak można stukać ręką w baterię – wystarczy do uzyskania zauważalnych efektów!
Ryc. 5. Pulsator
Podłącz się do obu biegunów baterii – plusa i minusa. Jeśli po prostu dotkniesz końcówek mokrymi palcami, nic się nie wydarzy, ponieważ oporność ciała na prąd wzrośnie i będzie przez nie przepływać coraz mniej prądu. Jeśli jednak zaczniesz pukać wilgotną dłonią w biegun dodatni wystarczająco szybko, w twoim ciele uaktywnią się naturalne kondensatory. Kondensator działa, kiedy jest na przemian ładowany i rozładowywany. Stukanie w końcówkę baterii włącza i wyłącza prąd, więc pojemność ciała ładuje się i rozładowuje; wpływa to na znaczne zmniejszenie rezystancji organizmu na prąd baterii.
Im szybsze stukanie, tym większa częstotliwość impulsów prądu i niższa rezystancja – teraz można mówić o podtrzymaniu przepływu prądu przez ciało.
Jeśli uda się utrzymać tempo dwóch uderzeń na sekundę (2 Hz) przez dziesięć minut bez przerwy, można liczyć na w miarę efektywny zapping. Należy pamiętać o 20-minutowej przerwie, aby uniknąć rozwoju nowych wirusów. Po drugiej 20-minutowej przerwie powtórz zapping po raz trzeci.
Posługiwanie się pulsatorem
Owiń każdy uchwyt wilgotnym ręcznikiem papierowym. Połóż uchwyty na izolowanej powierzchni, np. torebce plastikowej. Podłącz uchwyty do biegunów baterii za pomocą przewodów zakończonych „krokodylkami”.Nie pozwól, żeby końcówki stykały się ze sobą. Możesz wykorzystać zegar do utrzymania rytmu.Uchwyć prawy uchwyt prawą ręką.Drugi uchwyt pozostaje na stole. Poklepuj go lewą ręką, najlepiej miękką częścią wewnętrznej strony dłoni. Utrzymuj równe tempo, najszybsze jakie potrafisz.Kiedy się zmęczysz, odwróć czynności prawej i lewej ręki.Zrób drugą i trzecią powtórkę po 20-minutowych przerwach.Bateria 9-woltowa
Dwa krótkie przewody z zaciskami krokodylkowymi (dostępne w sklepach elektronicznych, elektrycznych, RTV)Dwie rurki miedziane – średnica ok. 1,5 cm, długość ok. 10 cm (dostępne w sklepach z artykułami metalowymi)Pojedyncza bateria używana w ten sposób szybko się wyczerpie. Lepiej połączyć dwie baterie równolegle za pomocą dodatkowych „krokodylków” – łączymy ze sobą plusy i minusy obydwu baterii.
4. Pasożyty i skażenia
Słowo „pasożyty” używane jest w dwóch znaczeniach. Wszystko, co żyje na Tobie lub w Tobie i czerpie z Ciebie pożywienie jest „pasożytem”bez względu na rozmiary.
W pewnych sytuacjach konieczne jest dokonanie rozróżnienia pomiędzy dużymi robakami, amebami, które są nieco mniejsze, jeszcze mniejszymi bakteriami i najmniejszymi ze wszystkich wirusami. Często więc terminem „pasożyt” określa się organizmy wielkości ameb oraz większe. W dalszych rozdziałach słowo „pasożyt” będzie używane dla różnych organizmów, niezależnie od ich wielkości. Zorientowanie się, o jaki organizm chodzi, nie powinno sprawić żadnych trudności.
Robaki pasożytnicze dzielą się na obłe – obleńce i płaskie – płazińce. Obleńce są w przekroju poprzecznym okrągłe jak dżdżownice i glisty, chociaż mogą być grubości włosa (nicienie, owsiki) lub mikroskopijnie małe (włosienie, trychiny). Płazińce bardziej przypominają pijawki – potrafią przytwierdzać się główką (scolex) jak tasiemce, bądź specjalną przyssawką jak przywry.
Obleńce z rodzaju Ascaris (często występujące u kotów i psów) są najprymitywniejsze. Ich jaja połykane są wraz z drobinami brudu. Wylęgają się z nich maleńkie larwy, które wędrują do płuc. W czasie kaszlu przedostają się do jamy ustnej i zostają powtórnie połknięte. W międzyczasie rozwijają się i pełzną do jelit, gdzie osiągają stadium osobnika dojrzałego, po czym składają jaja w stolcu.
Robaki gnieżdżą się przeważnie w określonych miejscach – ulubionym organem psiej Dirofilarii jest serce (również ludzkie). Czasami reguły te ulegają zmianie – moje testy wykazują, że Dirofilaria może żyć też w innych organach, jeśli zostaną dostatecznie skażone rozpuszczalnikami, metalami i innymi toksynami.
Ryc. 6. Ascaris – glista
Płazińce, takie jak tasiemce, mają bardziej skomplikowany rozwój. Można połknąć ich jaja przypadkowo wraz z drobinami kurzu. Po wylęgu larwa przedziera się w kierunku ulubionego narządu, organizm z kolei separuje ją, otaczając cystą. Białe ciałka krwi zostały zakodowane, aby nigdy nie atakować własnego ciała, do którego należy też – niestety – otoczka cysty! Robaki płaskie mają więc zagwarantowany pewien okres bezpiecznej egzystencji. Jeśli nie jesteśmy wegetarianami, może zdarzyć się, że zjemy taką cystę, która akurat zadomowiła się w spożywanym przez nas mięsie! Gdy przegryziemy otoczkę cysty w czasie żucia pokarmu, drobna larwa zostanie połknięta i przytwierdzi się główką do ściany jelita. Następnie zacznie się rozrastać, segment po segmencie. Segmenty, razem z jajeczkami, wydostaną się wraz z zawartością jelita grubego.
Ryc. 7. Ludzka przywra jelitowa, trzustkowa, motylica wątrobowa owcza i motylica wątrobowa ludzka (od lewej)
Rozwój robaków płaskich z rodzaju motylic również należy do skomplikowanych. Z ich jaj wydalanych z kałem w środowisku wodnym (stawy) wylęgają się larwy, które następnie zjadane są przez ślimaki i ryby. Larwy dojrzewają, korzystając z „gościnności” nowych żywicieli pośrednich. W końcu ślimak lub ryba pozbywa się larw, które przyczepiają się do listowia przy stawie, gdzie mogą przezimować w twardej metacercarialnej cyście. Przypadkowo zjada je brodzące w stawie zwierzę. Larwy wydostają się następnie ze swojej twardej cysty jako małe dorastające osobniki i szybko przysysają się do jelit. Mając bezpieczną „przystań”, mogą do końca dojrzeć i złożyć jaja.
Najczęściej występują cztery rodzaje przywry: ludzka przywra jelitowa i przywra wątrobowa (zwana motylicą wątrobową), przywra wątrobowa owcza i trzustkowa bydlęca. Wbrew temu, co sugerują nazwy, zarówno przywra owcza jak i bydlęca występują u ludzi.
Najgorszy pasożyt
Fasciolopsis buskii należy do przywr (robaków płaskich), które znajduję w każdym przypadku raka, infekcji wirusem HIV, chorobie Alzheimera, Crohna, mięsaka Kaposiego, jak i wśród ludzi, których oszczędziły te choroby. Cykl życiowy tego robaka składa się z sześciu etapów:
Etap rozwoju
Normalny cykl życia
1. jajeczko
Wydalane z odchodami do gleby. Zmywane przez deszcz do stawów.
2. miracidium
Wylęga się w wodzie. Ma rzęski i potrafi sprawnie pływać. Musi w ciągu dwóch godzin znaleźć żywiciela pośredniego (ślimaka), inaczej będzie zbyt osłabiona do dokonania inwazji.
3. redie
Rozwija się wewnątrz miracidów w małe kuleczki. Są to redie- -„matki”, z których każda w ciągu 8 miesięcy wytworzy redie-„ córki”, ciągle wewnątrz ślimaka, żywiąc się płynami w przestrzeniach limfatycznych.
4. cerkarie
Wykształcają ogon, który służy do wydostania się ze ślimaka i dopłynięcia do rośliny. Jeśli ślimak żywi się rośliną, cerkaria przytwierdzają się do niej przyssawką i otorbiają się (tworzą formę kokonu) w ciągu kilku minut. Ogon obumiera i odpada.
5. metacerkarie
Cysty o podwójnej ściance. Zewnętrzna ścianka jest bardzo kleista, ale gdy spożywamy roślinę, do której jest przyklejona, otoczka zostaje rozerwana, pozostawiając cystę w jamie ustnej. Bardzo trwała wewnętrzna ścianka chroni ją przed przegryzieniem, a rogowata powłoka zapobiega strawieniu przez soki żołądkowe. Jednakże kiedy dotrze do dwunastnicy, soki trawienne rozpuszczają otoczkę cysty i uwalniają zawartość, która przylega do ściany jelita, gdzie rozwija się w dojrzałego osobnika.
6. osobnik dojrzały
Żyje w jelitach i potrafi produkować 1000 jajeczek w ciągu jednego cyklu trawiennego i egzystować przez wiele lat.
Ryc. 8. Cykl życia przywry Fasciolopsis
Warto zauważyć, że forma osobnika dorosłego jest jedynym stadium, które w normalnych warunkach żyje w organizmie ludzkim (tylko w jelitach). Fasciolopsis przez część swojego cyklu rozwojowego żeruje na ślimaku, pełniącym rolę żywiciela pośredniego. Jeżeli jednak w naszym organizmie znajdą się substancje takie jak rozpuszczalniki, w naszym ciele może się rozwinąć pięć pozostałych stadiów!
Jeśli takim rozpuszczalnikiem będzie alkohol propylowy,to któryś z naszych organów stanie się żywicielem pośrednim przywry jelitowej – organ ten będzie zagrożony zwyrodnieniem. W przypadku benzenu, przywra jelitowa rozwinie się w grasicy, stwarzając dogodne warunki dla AIDS. Spirytus drzewny powoduje, że trzustka zostaje żywicielem pośrednim dla przywry trzustkowej, doprowadzając do dysfunkcji, które znamy pod nazwą cukrzycy. Jeżeli w naszym organizmie znajdzie się ksylen (lub toluen), każda z czterech odmian przywry wykorzystuje mózg jako żywiciela pośredniego. Metyloetyloketony (MEK) lub metylobutyloketony (MBK) powodują, że macica staje się pośrednim żywicielem pasożytów, a prawdopodobnym rezultatem będzie gruczolistość.
Jest to nowy, oparty na skażeniach, rodzaj parazytyzmu. Choroby spowodowane przez stadia rozwojowe przywr o nietypowej lokalizacji nazywam chorobami przywropochodnymi; szczegóły omówione są na s. 213.
Nasuwa się pytanie: Czy płazińce i obleńce reagują na rozpuszczalniki w ten sam sposób? Odpowiedź wymaga dalszych badań i studiów. Ja jeszcze jej nie znalazłam.
Skażenia
Polutanty to wszystkie czynniki zanieczyszczające organizm, materia nieożywiona zaburzająca jego pracę. Nie powinny dostać się do naszego ciała; dopóki nie penetrują tkanek, dopóty nie szkodzą – podobnie jak szkła kontaktowe lub bielizna – lecz kiedy stają się inwazyjne, organizm musi podjąć walkę o ich usunięcie.
Substancje te mogą być zarówno we wdychanym powietrzu, w posiłkach i napojach, jak i w produktach kosmetycznych nanoszonych na powierzchnię skóry.
⚠Największą tragedią jest niezauważanie szkodliwego działania polutantów.
Dwie osoby mogą używać tego samego kremu do twarzy, jedna dostaje wysypki, a druga nie. Osoba, u której wysypka nie wystąpiła, zakłada, że krem nie jest dla niej szkodliwy, że jest odporna na ten produkt. Lepiej jednak wyjść z założenia, iż krem jest toksyczny, jak wykazała wysypka, a brak jej objawów to po prostu oznaką silniejszego systemu odpornościowego. System obronny można porównać do pieniędzy wypłacanych z banku za każdą inwazję toksyn – kiedy kapitał się kończy, bank (czyli zdrowie) ogłasza upadłość.
Skażenia rozpuszczalnikami
Rozpuszczalniki (solwenty), służą, jak sama nazwa wskazuje, do rozpuszczania substancji. Zwykła woda jest niezbędnym, życiodajnym rozpuszczalnikiem. Większość innych rozpuszcza tłuszcze biorące udział w formowaniu błon komórkowych, szczególnie błon komórek nerwowych. Zagrażają więc procesom życiowym w organizmie.
Najgroźniejszy jest benzen. Dostaje się do grasicy i rujnuje nasz system immunologiczny, ułatwiając rozwój AIDS. Następny to alkohol propylowy, który gromadzi się w wątrobie. Wywołuje stany rakowe w innych, nawet odległych narządach. Kolejni winowajcy to ksylen, toluen, metanol (spirytus drzewny), chlorek metylenu i trójchloroetan (TCE). Każdy z nich zostanie omówiony później wraz z charakterystycznymi objawami ich obecności.
Skażenia metalami
Biochemicy dobrze wiedzą, że minerały w surowej, nieprzetworzonej chemicznie formie hamują działanie enzymów wykorzystujących te minerały. Miedź zawarta w spożywanym mięsie i warzywach jest niezbędna dla organizmu, natomiast nieorganiczna miedź zawarta w naczyniach kuchennych bądź instalacji hydraulicznej jest karcynogenna (rakotwórcza)*. Niestety, metale w formie nieorganicznej przenikają do naszego środowiska – nosimy metalową biżuterię, spożywamy chleb wypiekany w metalowych formach, pijemy wodę z metalowych rurociągów.
* Haleem J. Issaq, The Role of Metals in Tumor Developement and Inhibition.[w:] Carcinogenicity and Metal Ions, t. 10, s. 61, z serii Metal Ions in Biological Systems, wydanej przez Helmuta Sigela, 1980.
Innym zagrożeniem są plomby dentystyczne. Wypełnienia w postaci amalgamatówrtęciowych, pomimo dopuszczenia przez Amerykańskie Stowarzyszenie Stomatologiczne, nie są bezpieczne. Niekiedy rtęć może być zanieczyszczona talem – metalem bardziej toksycznym od rtęci! Złoto i srebro wydają się mniej szkodliwe, jednak lepiej unikać kontaktu czystego kruszcu ze skórą czy tkanką.
Ołów i kadmto metale występujące przeważnie w lutowanych i galwanizowanych instalacjach wodociągowych. Kosmetyki i materiały dentystyczne zawierają z kolei nikiel i chrom, a puszki, konserwy żywnościowe i garnki – aluminium.
Mikotoksyny
Pleśnie wytwarzają jedne z najbardziej toksycznych znanych nam substancji, czyli mikotoksyny. Wystarczy jeden spleśniały owoc lub warzywo, aby skazić całą dostawę soku, dżemu lub innego produktu. Mimo że pleśń, jako żywą materię, można wyeliminować przez zapping, nie można tego zrobić z produktami jej metabolizmu, które muszą zostać zneutralizowane przez wątrobę. Z powodu niezwykłej toksyczności niewielka ilość mikotoksyny potrafi zatrzymać pracę części wątroby na kilka dni!
Aflatoksyny należą do najczęściej wykrywanych przeze mnie mikotoksyn. Produkują je pleśnie rozwijające się na wielu gatunkach roślin. Dlatego zawsze zalecam, żeby spożywać tylko perfekcyjnie utrzymane cytrusy i nigdy nie pić kupowanych soków. Wśród tysięcy pomarańczy przerabianych na sok może znaleźć się przynajmniej jedna dotknięta pleśnią, a to już wystarczy, aby zaszkodzić wątrobie. Uderzeniowa dawka witaminy C wspomaga pracę wątroby. Można też pozbyć się aflatoksyn jeszcze przed spożyciem – wprost na talerzu, posypując potrawę sproszkowaną witaminą C jak solą.
Pozostałe 13 mikotoksyn, których poszukiwałam w produktach żywnościowych, zostało opisane na s. 297w rozdziale poświęconemu żywności zakażonej pleśnią.
Toksyny fizyczne
Wdychanie kurzu jest szkodliwe i organizm pozbywa się go reagując kichaniem, odkrztuszaniem i odpluwaniem. Wyobraź sobie wdychanie drobin szkła: wcinają się w płuca w tysiącach miejsc i nie mogą zostać odkrztuszone, ale przemieszczają się po organizmie. To tak, jak z połknięciem igły – gdyby ostrze było tępe, igła przeszłaby zapewne przez przewód pokarmowy, ale ponieważ jest ostra, zostaje uwięziona w tkance i wchodzi coraz głębiej.
Czy kiedykolwiek świadomie wdychalibyśmy tłuczone szkło? Obawiamy się – i słusznie – jego obecności w naszym pożywieniu bądź na podłodze, po której akurat stąpamy boso. Jesteśmy jednak nieświadomi faktu, że szkło może przedostać się do naszych domów w przypadku nieszczelności izolacji ściennej wykonanej z włókna szklanego. Każda w tym wypadku dziura w suficie albo ścianie, nawet pokryta materiałem, wypuszcza mnóstwo drobin szkła, które przenikają do obiegu powietrza w mieszkaniu. Szpary prowadzące na strych i do innych pustych przestrzeni muszą zostać uszczelnione materiałami nieprzepuszczającymi powietrza. Oczywiście, nie wolno stosować włókna szklanego w elementach konstrukcji domu, draperiach czy podgrzewaczach wody. Jeśli już mamy taką izolację, najlepiej zlecić usunięcie jej w czasie naszej nieobecności i dokładnie odkurzyć wszystkie pomieszczenia.
Sporadyczny kontakt z włóknem szklanym, jaki mają pracujący na zewnątrz robotnicy budowlani, jest o wiele mniej niebezpieczny. Ciągłe wystawianie się na wpływ nieszczelności w suficie czyni wiele szkód, prowadząc do procesów torbielotwórczych. Torbiel stanowi idealne środowisko do osiadania i mnożenia się bakterii oraz pasożytów. A kiedy zadomowi się w niej przywra jelitowa, torbiel przeradza się w nowotwór!
⚠Guzy lite pacjentów chorych na raka wykazują obecność włókna szklanego albo azbestu.
Azbest również należy do szkodliwych materiałów, których drobiny – ostre jak szkło – penetrują tkanki metodą ryby-piły, wbijając się w komórki, aż organizm w odruchu obronnym otoczy je cystą.
Przekonuje się nas, że nie ma już azbestu w naszych domach, ponieważ zakazano stosowania go w produktach takich jak płytki na kuchenkę. Pomimo to, jedno źródło azbestu jest wciąż dość powszechne: pas transmisyjny w bębnowych suszarkach do odzieży. Wraz ze wzrostem temperatury suszarki, jak i z powodu ruchu samego paska, dosłownie wydmuchuje on cząstki azbestu. Pod ciśnieniem (wyższym od tego na zewnątrz), przeciskają się one przez spojenia obudowy oraz wylatują przez dyszę odprowadzającą. Azbest staje się więc elementem składowym powietrza, którym oddychasz.
Toksyny chemiczne
Chlorofluoropochodne węglowodorów (CFC) albo freon są czynnikami chłodzącymi w lodówkach i klimatyzatorach. Podejrzewa się, że to właśnie CFC spowodowały dziurę ozonową nad Biegunem Południowym. Wszyscy chorzy na raka wykazują w zaatakowanych organach obecność CFC! Posiadam wstępne dane wskazujące na to, że CFC stymulują inne polutanty – włókno szklane, metale, PCB – do formowania nowotworu, zamiast umożliwić ich wydalanie, co czyni z CFC „superkarcynogen”. Jak można w domu wykryć wyciek CFC? Zanim zauważymy, że do niego doszło (np. w przypadku awarii agregatora lodówki czy klimatyzatora), jesteśmy narażeni na długotrwały szkodliwy wpływ freonu. Potrzebujemy taniej, domowej metody wykrywania tego niespodziewanego zabójcy.
Arsen wchodzi w skład pestycydów. Dlaczego zabijając karaluchy mamy zatruwać samych siebie? Tylko dlatego, że – podobnie jak w przypadku włókna szklanego – nie zdajemy sobie z tego sprawy? Naukowcy pilnie i drobiazgowo przestudiowali mechanizm zatrucia arsenem, czemu więc pozwala się nam spryskiwać nim trawniki i wnosić na butach na dywany naszych mieszkań?
Dwufenyle polichlorowane (PCB) – oleiste związki o niezwykle użytecznych właściwościach elektrycznych – pierwotnie były stosowane w transformatorach, aż odkryto ich niezdolność do rozpadu na mniej toksyczne dla środowiska związki chemiczne. Chociaż wycofano je z użytku, znalazłam je w większości firmowych mydeł i detergentów! Czyżby pozbywano się nadmiaru oleju transformatorowego, sprzedając go producentom mydła?
Formaldehyd używany jest do utwardzania tworzyw piankowych. Meble z tworzywa piankowego, deski rozdzielcze samochodów, poduszki i materace odparowują formaldehyd przez około dwa lata po wyprodukowaniu. Śpiąc z nosem utkwionym w nowej, piankowej poduszce, narażamy się na poważne problemy z płucami.
Prawie każdy domowy środek czyszczący zawiera na opakowaniu ostrzeżenie o szkodliwości. Każdy płyn używany w samochodzie jest trujący. Każdy pestycyd, herbicyd i środek użyźniający glebę prawdopodobnie ma działanie toksyczne. Wszystkie chemikalia w postaci farb, lakierów, emalii, smarów, wybielaczy i detergentów mogą wywołać chorobę, jeśli nawet niewielka ich ilość zostanie wchłonięta do organizmu. Po co trzymamy je w domach? Zobacz Receptury (s. 386), aby dowiedzieć się, jak samemu zrobić bezpieczne zamienniki środków czystości.
Jeżeli choroba nie ustępuje pomimo poddania się elektroterapii, znaczy to, że toksyny ciągle działają. Usunięcie ich stanowi zasadniczy warunek odzyskania zdrowia.
5. Jak naprawdę zaczynamy chorować
A gdyby tak wymyślić urządzenie do wykrywania mikotoksyn u ludzi? Może stwierdzilibyśmy, że chociaż występują one u wielu ludzi, to ci, którzy przeziębili się zawsze mają przynajmniej jedną z nich? Nasuwa się pytanie: Czy nagłe nagromadzenie mikotoksyn rzeczywiście wywołuje przeziębienie? Dlaczego niektórzy członkowie tej samej rodziny przeziębiają się, podczas gdy inni nie?
A gdybyśmy odkryli, że:
każdy chory na raka ma ludzką przywrę jelitową w wątrobie, każdy diabetyk ma bydlęcą motylicę trzustkową w trzustce,każdy pacjent cierpiący na chorobę środowiskową miał pozytywny wynik testu na obecność Fasciola (owczej motylicy wątrobowej) w wątrobie,każdy astmatyk wykazywał obecność glisty w płucach?⚠A co by było, gdyby w każdym przypadku nierozpoznanej choroby stwierdzano niespodziewaną obecność pasożyta lub polutanta?
Całe to „gdybanie” jest uzasadnione, a wspomniane urządzenie to Syncrometer™, zwane dalej synchrometrem. Odpowiedzi na powyższe pytania zmusiły mnie do zweryfikowania poglądu na rzeczywiste źródła niektórych „nieuleczalnych”, tajemniczych chorób.
Zwykliśmy wierzyć, że cukrzycę powoduje nadmiar cukru, sprawcą przeziębienia jest wirus złapany od kogoś innego, raka wywołują czynniki rakotwórcze, a depresja wynika z błędów wychowawczych w dzieciństwie. Ta wieloprzyczynowa koncepcja uczyniła studia medyczne tak trudnymi, że tylko niewielu je podejmuje, zaś co roku do listy ludzkich dolegliwości dołączają nowe jednostki chorobowe.
Wszystkie tego rodzaju diagnozy opierają się na opisie zmian w konkretnym miejscu ciała. To tak, jakby określać ukąszenie komara za uchem jedną nazwą, a ukąszenie w kolano inną. Taki system można by uznać za sensowny tylko, jeśli nigdy nie obserwowało się komara, czyli prawdziwej przyczyny.
Do tej pory medycyna spełniała swoje zadanie. Dotychczasowy system traci jednak rację bytu w obliczu nowych prawd. Teraz istnieje możliwość poznania prawdziwych przyczyn prawie wszystkich chorób, a w dodatku można to zrobić samodzielnie za pomocą własnoręcznie zbudowanego elektronicznego urządzenia diagnostycznego (s. 349)!
Skoro już raz zobaczyliśmy na naszym ciele komara w akcji, nie ma potrzeby odwiedzać lekarza z powodu czerwonego, swędzącego bąbla. Nie trzeba szukać właściwej diagnozy i odpowiedniego leku – wystarczy powiesić moskitierę!
Skoro już raz się przekonaliśmy, jak zwykły domowy kurz wpływa na pospolite przeziębienie, pozbędziemy się go jak najszybciej. Podobnie, kiedy już wiemy, jak pleśń ułatwia rozwój wirusa przeziębienia, bez wahania wyrzucimy produkty choćby z niewielkim śladem pleśni. Ważne jest to, co sami zobaczymy, a metoda elektronicznego rezonansu opisana w tej książce pozwoli na samodzielne obserwacje.
Nie jesteśmy bezbronną ofiarą atakowaną przez bakterie i wirusy rzucające się na nas znikąd. Nie jesteśmy skazani na łaskę i niełaskę otaczających chorób mając nadzieję, że uda nam się przypadkiem przetrwać. Natura i ciało tworzą sensowny układ.
Nie ma choroby, która może nas przechytrzyć, jeśli wiemy o niej dostatecznie dużo. Dotyczy to astmy, cukrzycy, a nawet choroby Lou Gehriga! Historie konkretnych przypadków w dalszej części książki opisują, jak ludzie sami poradzili sobie ze swoimi dolegliwościami. Opisują też ich porażki.
Masz przewagę, której oni nie mieli – niełatwo było im trzymać się zaleceń, ponieważ mogli jedynie wierzyć w ich skuteczność. Ty możesz zastąpić wiarę trzeźwą obserwacją dzięki wykorzystaniu urządzenia diagnostycznego (synchrometru). Samodzielna obserwacja przekonuje najlepiej – kiedy osobiście wykryjemy pleśń w jogurcie albo Shigellę w serze, zdobędziemy wiedzę, która nas upewni i poprowadzi do celu.
⚠Istnieją dwa źródła wszystkich chorób: PASOŻYTY i POLUTANTY.
Tylko dwie przyczyny! To znacznie upraszcza obraz sytuacji i ułatwia możliwość przeprowadzenia samodzielnej kuracji.