Lękowo przywiązane. Jak zmienić swój styl przywiązania na bezpieczny - Jessica Baum - ebook

Lękowo przywiązane. Jak zmienić swój styl przywiązania na bezpieczny ebook

Jessica Baum

4,9

35 osób interesuje się tą książką

Opis

Czy marzysz o prawdziwej miłości, ale tworzenie zdrowych długotrwałych relacji jest dla ciebie wyzwaniem? Czy w związkach romantycznych często towarzyszą ci lęk przed odrzuceniem i niepewność? A może zdarza ci się idealizować partnera lub czuć obezwładniającą zazdrość?

Jeśli na te pytania odpowiedziałaś twierdząco, prawdopodobnie cechuje cię lękowo-ambiwalentny styl przywiązania. To nic złego, ale taki wzorzec zachowań może znacząco utrudnić tworzenie satysfakcjonującego związku. Na szczęście styl przywiązania kształtujemy przez całe życie, a dzięki głębokiemu samopoznaniu każdy z nas może zerwać z niekorzystnymi schematami. Zrobisz to bez trudu i z przyjemnością właśnie dzięki tej książce. Rzetelna teoria, sprawdzone ćwiczenia i głęboka empatia autorki, doświadczonej psychoterapeutki, pomogą ci:

• zaakceptować i uzdrowić rany z przeszłości,

• odróżnić prawdziwą miłość od uzależnienia,

• stawiać bezpieczne granice i wzmocnić niezależność,

• zbudować poczucie własnej wartości oraz stabilności emocjonalnej,

• otworzyć się na szczere i odważne rozmowy o uczuciach,

• nauczyć się przyjmować wsparcie bez poczucia winy oraz właściwie wspierać innych.

Pamiętaj, że twoje przeszłe doświadczenia cię nie definiują. W każdej chwili możesz zacząć rozwijać bezpieczny styl przywiązania, dzięki czemu zyskasz większą samoświadomość i zdolność tworzenia zdrowych i szczęśliwych związków.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 339

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,9 (8 ocen)
7
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wprowadzenie

W mło­do­ści moje życie uczu­ciowe było jedną wielką porażką. Trzy­ma­łam się związ­ków ze stra­chu przed samot­no­ścią, a męż­czyźni, z któ­rymi się uma­wia­łam, byli emo­cjo­nal­nie nie­do­stępni i nie­czuli na moje potrzeby. Byłam naprawdę nie­szczę­śliwa. Z powodu ich jaw­nego braku zain­te­re­so­wa­nia czu­łam się odrzu­cona i zło­ściło mnie, że nie zale­żało im na mnie na tyle, aby zapy­tać o moje potrzeby.

Chcę podzie­lić się z wami dwoma doświad­cze­niami, które wstrzą­snęły mną do głębi i uak­tyw­niły moje głę­boko zako­rze­nione sche­maty przy­wią­za­nia. Choć z pozoru wyglą­dają zupeł­nie ina­czej, roz­ją­trzyły te same rany emo­cjo­nalne. W wieku dzie­więt­na­stu lat mia­łam chło­paka, który był bar­dzo zaan­ga­żo­wany w pracę zawo­dową, ponie­waż pro­wa­dził wła­sną firmę. Po pierw­szym zauro­cze­niu, kiedy zwią­zek stał się mniej eks­cy­tu­jący, z powro­tem sku­pił się na pracy. Teraz wiem, że wła­śnie tego potrze­bo­wał. Nie był złym face­tem. Był po pro­stu kimś, kto poświę­cał wiele uwagi wła­snej fir­mie, co bar­dzo go stre­so­wało. Ale jego powolne wyco­fy­wa­nie się uak­tyw­niło moje czułe miej­sce zwią­zane z lękiem przed porzu­ce­niem i zaczę­łam odczu­wać nie­po­kój. Mocno schu­dłam, a moje życie stra­ciło sens. Wszystko to mnie prze­ra­żało, a z cza­sem zawi­ro­wa­nia emo­cjo­nalne w moim wnę­trzu stały się tak inten­sywne, że tra­fi­łam do szpi­tala z powodu sil­nego stanu lęko­wego. Kiedy lekarz zapy­tał mnie, dla­czego się tam zna­la­złam, odpo­wie­dzia­łam po pro­stu: „Ponie­waż mój chło­pak mnie nie kocha”. Mój strach przed samot­no­ścią czaił się tuż pod skórą, a przej­ście od inten­sywnego bycia razem do dłuż­szej roz­łąki obu­dziło mój głę­boki wewnętrzny nie­po­kój. Nie rozumia­łam, co się ze mną dzieje; czu­łam się, jak­bym popa­dła w obłęd. Prze­czy­ta­łam wszyst­kie książki na temat współ­uza­leż­nie­nia i choć mi pomo­gły, to na­dal nie wyja­śniały tego, co działo się w moim ciele.

Wiele lat póź­niej poślu­bi­łam męż­czy­znę, który w ogóle nie był w sta­nie funk­cjo­no­wać w związku. Gdy na początku związku nie odpi­sy­wał na moje wia­do­mo­ści, nie myśla­łam o tym zbyt wiele. Ale z cza­sem sta­łam się wyjąt­kowo nad­wraż­liwa nawet na mini­malne braki w zaan­ga­żo­wa­niu. Sche­mat, zgod­nie z któ­rym on się wyco­fy­wał, a ja szu­ka­łam z nim kon­taktu, powta­rzał się co sześć do ośmiu tygo­dni. Czu­łam się uwię­ziona w pułapce tego ni­gdy nie­koń­czą­cego się cyklu, wie­rzy­łam jed­nak, że mał­żeń­stwo w jakiś spo­sób zmieni tę dyna­mikę i przy­nie­sie mi poczu­cie bez­pie­czeń­stwa. Teraz rozu­miem, że gdy tylko weszli­śmy w etap głęb­szej intym­no­ści (i zaczę­łam czuć się bez­piecz­nie), on odsu­wał się ode mnie z powodu wła­snego stra­chu przed bli­sko­ścią. Prze­sta­wał odpi­sy­wać na wia­do­mo­ści, a nasza komu­ni­ka­cja stała się płytka i nie­ja­sna. W miarę jak on coraz bar­dziej zwięk­szał dzie­lący nas dystans, ja, gdy na niego patrzy­łam, czu­łam się tak, jakby po dru­giej stro­nie nikogo nie było. Całe moje ciało reago­wało na emo­cjo­nalne roz­łą­cze­nie z nim. W mgnie­niu oka moje serce zaczy­nało bić szyb­ciej i mia­łam wra­że­nie, jakby ktoś wyry­wał ze mnie trze­wia. Mój wzrok męt­niał i czu­łam wiru­jącą wewnątrz mnie panikę. Kiedy nie mogłam odzy­skać bli­sko­ści emo­cjo­nalnej, zwi­ja­łam się w kłę­bek w pozy­cji embrio­nal­nej i czu­łam się tak samo zagu­biona i opusz­czona jak wtedy, gdy byłam bar­dzo mała. Nie­zdol­ność mojego męża do kon­taktu emo­cjo­nalnego, a zwłasz­cza jego puste spoj­rze­nie, przy­wio­dło mnie do pier­wot­nego doświad­cze­nia porzu­ce­nia. Było tak, jakby ktoś prze­rwał moją linię życia lub odciął mi tlen.

Moje lata u progu doro­sło­ści były mroczne i zagma­twane. Nie rozu­mia­łam, co działo się w moim ciele i mojej psy­chice, więc czu­łam się ode­rwana od rze­czy­wi­sto­ści. Zmie­niło się to dopiero po tym, jak pozna­łam swoje wzorce przy­wią­za­nia i zdo­by­łam wie­dzę na temat reak­cji układu ner­wo­wego i ran emo­cjo­nal­nych. Dzięki temu mogłam spoj­rzeć wstecz i dostrzec, że uczu­cie lęku sepa­ra­cyj­nego towa­rzy­szyło mi przez całe życie. Wszystko to pozwo­liło nadać sens moim fizycz­nym doświad­cze­niom i stwo­rzyło pod­stawę dla współ­czu­cia i uzdro­wie­nia. Napi­sa­łam tę książkę głów­nie po to, aby prze­ka­zać rów­nież tobie głę­bo­kie zro­zu­mie­nie tego, co naprawdę dzieje się w naszym ciele i dla­czego tak czę­sto roz­wi­jamy się, rezy­gnu­jąc z samych sie­bie. Mając to wspar­cie, wspól­nie wyru­szymy w uzdra­wia­jącą podróż, która przy­nie­sie ci wewnętrzne poczu­cie bez­pie­czeń­stwa i umoż­liwi two­rze­nie w pełni satys­fak­cjo­nu­ją­cych rela­cji z ludźmi.

Zacznijmy od kilku pytań. Jeśli zasta­na­wiasz się, czy twój wzo­rzec przy­wią­za­nia opiera się na lęku (lękowo-ambi­wa­lentny styl przy­wią­za­nia), to dzięki uważ­nemu prze­śle­dze­niu poniż­szej listy uzy­skasz pewien wgląd we wła­sne wnę­trze. Są to uczu­cia i zacho­wa­nia, któ­rych doświad­czamy, jeśli w dzie­ciń­stwie tra­wił nas uza­sad­niony nie­po­kój o to, czy ktoś nas opu­ści. Nie­które z nich doty­czą samego uczu­cia lęku, a inne spo­so­bów, za pomocą któ­rych pró­bu­jemy się przed nim chro­nić. Pro­szę, bądź dla sie­bie łagodna w trak­cie lek­tury tej listy.

Czy stale roz­my­ślasz o swoim obec­nym part­ne­rze kosz­tem swo­ich zain­te­re­so­wań?

Czy cią­gle roz­ma­wiasz z przy­ja­ciółmi na temat swo­jego part­nera i waszego związku?

Czy rezy­gnu­jesz z tego, co chcesz robić, aby zaj­mo­wać się tym, czego – według cie­bie – chce twój part­ner?

Czy począt­kowo patrzysz na swo­jego part­nera przez różowe oku­lary, a potem dozna­jesz roz­cza­ro­wa­nia, gdy nie speł­nia on ide­al­nie two­ich potrzeb?

Czy sta­jesz się nie­spo­kojna, jeśli twój part­ner nie odpo­wiada na wia­do­mość od razu?

Czy zda­rza ci się wymy­ślać teo­rie na temat powo­dów, dla któ­rych part­ner nie odpo­wiada na wia­do­mo­ści od razu?

Czy podej­mu­jesz wie­lo­krotne próby skon­tak­to­wa­nia się z part­ne­rem, gdy od razu nie otrzy­mu­jesz od niego odpo­wie­dzi?

Czy bar­dzo szybko się przy­wią­zu­jesz, a potem mar­twisz się o to, czy zwią­zek będzie trwały?

Czy cza­sami gro­zisz part­ne­rowi odej­ściem, gdy nie poświęca ci on tyle uwagi, ile chcesz?

Czy odsu­wasz się od swo­jego part­nera, jeśli nie zaspo­kaja on two­ich potrzeb kon­taktu?

Czy zależy ci, aby po kon­flik­cie jak naj­szyb­ciej przy­wró­cić bli­skość emo­cjo­nalną i w związku z tym nale­gasz na kon­ty­nu­owa­nie roz­mowy, dopóki znowu nie poczu­jesz, że nawią­za­li­ście poro­zu­mie­nie?

Czy pouczasz i obwi­niasz swo­jego part­nera za to, że nie jest dla cie­bie dostępny tak czę­sto, jak tego potrze­bu­jesz?

Czy pro­wa­dzisz rejestr prze­wi­nień swo­jego part­nera?

Czy łatwo wpa­dasz w złość – albo na sie­bie, albo na swo­jego part­nera – jeśli nie jest on dostępny tak czę­sto, jak tego potrze­bu­jesz?

Czy myślisz o zdra­dzie albo fak­tycz­nie nawią­zu­jesz romans, aby wzbu­dzić zazdrość w swoim part­ne­rze?

Czy śle­dzisz swo­jego part­nera online, aby znać każdy jego ruch?

Czy wła­mu­jesz się do tele­fonu part­nera, aby spraw­dzić, z kim się kon­tak­tuje i czy cię nie okła­muje?

Po pierw­sze, pamię­taj, że to nic złego, jeśli roz­po­zna­jesz u sie­bie wszyst­kie lub nie­które z tych zacho­wań, ponie­waż już wkrótce zro­zu­miesz, skąd biorą się u cie­bie takie skłon­no­ści, i znaj­dziesz w sobie wię­cej współ­czu­cia wobec wła­snej osoby. Bez­po­śred­nia kon­fron­ta­cja z pew­nymi emo­cjami i zacho­wa­niami może być bole­sna lub zawsty­dza­jąca. Jed­nak praca, którą wspól­nie wyko­namy, pozwoli ci rów­nież zdać sobie sprawę z tego, że cier­pisz i czu­jesz lęk oraz że zasłu­gu­jesz na wspar­cie w lecze­niu ran, które są przy­czyną cha­rak­te­ry­stycz­nych dla cie­bie reak­cji na pewne sytu­acje w twoim związku.

Zacznijmy od cze­goś, co może zabrzmieć nieco dziw­nie. Co by było, gdy­bym ci powie­działa, że aby popra­wić jakość swo­ich rela­cji, musisz czę­ściej sku­piać się na sobie? Praw­do­po­dob­nie stoi to w sprzecz­no­ści ze wszyst­kim, czego dotąd nauczy­łaś się o tym, co zna­czy być kocha­jącą, tro­skliwą part­nerką. Być może nawet wie­rzysz w to, że aby otrzy­mać miłość, musisz sama ją cią­gle dawać, tak jakby na miłość trzeba było zasłu­żyć. Czę­sto jed­nak powta­rzam innym pewną klu­czową wska­zówkę: aby pie­lę­gno­wać zdrowe rela­cje, musimy nauczyć się do głębi rozu­mieć same sie­bie i wyle­czyć rany, przez które wciąż trwamy w zamknię­tym cyklu cier­pie­nia, tak aby­śmy mogły wejść w kolejny zwią­zek z więk­szym poczu­ciem bez­pie­czeń­stwa i wewnętrz­nej siły. Ów pro­ces trans­for­ma­cji wewnętrz­nej nazy­wam sta­wa­niem się w pełni sobą.

Kiedy będziesz wcho­dzić w związki, star­tu­jąc z tej umoc­nio­nej pozy­cji, nie ule­gniesz tak­tyce pole­ga­ją­cej na mani­pu­la­cjach czy zabie­ga­niu o uwagę. Będziesz przy­cią­gać ludzi, któ­rzy dużo bar­dziej do cie­bie pasują. Zyskasz umie­jęt­no­ści i rów­no­wagę, aby pora­dzić sobie z wszel­kimi trud­no­ściami, jakie się po dro­dze poja­wią, oraz mądrość, dzięki któ­rej będziesz wie­działa, czy już nad­szedł lub zbliża się czas roz­sta­nia.

Jako prak­ty­ku­jąca od ponad dzie­się­ciu lat tera­peutka par pomo­głam już tysiącom kobiet i męż­czyzn stać się w pełni sobą oraz przy­cią­gać i nawią­zy­wać wspie­ra­jące rela­cje miło­sne. Wyko­nuję tę pracę, ponie­waż moja wła­sna podróż do uzdro­wie­nia nauczyła mnie, że zmiana spo­sobu postę­po­wa­nia w związ­kach jest naprawdę moż­liwa. Klu­czem do tego było dla mnie zro­zu­mie­nie, że mój styl przy­wią­za­nia opie­rał na lęku i że odtwa­rza­łam ten wzo­rzec we wszyst­kich moich związ­kach roman­tycz­nych. Ten styl rela­cji jest zako­rze­niony w głę­bo­kiej nie­pew­no­ści i czę­sto prze­ja­wia się w swego rodzaju uza­leż­nie­niu od miło­ści. Jeśli wiemy, że okre­ślony zwią­zek nas rani, ale i tak tkwimy w nim niczym w pułapce albo stale nawią­zu­jemy rela­cje tego samego rodzaju i trzy­mamy się ich mimo dez­orien­ta­cji i wyczer­pa­nia, to praw­do­po­dob­nie two­rzymy rela­cje oparte na lęku.

Bar­dzo mi pomo­gła wie­dza o tym, że wcze­sne inte­rak­cje, któ­rych doświad­czy­łam jako nie­mowlę i małe dziecko, usta­no­wiły w moim ukła­dzie ner­wo­wym wzo­rzec ener­ge­tyczny, który poja­wiał się póź­niej w moim życiu miło­snym. Chcąc się z tym skon­fron­to­wać, musia­łam uświa­do­mić sobie, że próba wyko­rzy­sta­nia roman­tycz­nych rela­cji po to, aby „napra­wić” to, co – w moim odczu­ciu – było we mnie zepsute, albo aby mnie dopeł­nić, dopro­wa­dziła mnie jedy­nie do jesz­cze głęb­szego roz­cza­ro­wa­nia i cier­pie­nia. Potrze­bo­wa­łam nieco zwol­nić, oto­czyć się god­nym zaufa­nia wspar­ciem i poświę­cić czas na ule­cze­nie lęku, który trwale wpo­ili mi rodzice, mimo ich jak naj­lep­szych inten­cji.

Nie cho­dzi o to, aby zrzu­cać całą winę na rodzi­ców. Zro­bili wszystko naj­le­piej, jak umieli, mając do dys­po­zy­cji to, co sami otrzy­mali. Naj­praw­do­po­dob­niej kochali nas tak, jak potra­fili, ale miłość nie zapew­nia wszyst­kiego, co jest potrzebne do zbu­do­wa­nia solid­nego fun­da­mentu dla bez­piecz­nego poczu­cia wła­snej war­to­ści. Pro­ces ten wymaga od rodzi­ców, aby nas widzieli i byli w pełni obecni dla nas takich, jakimi jeste­śmy, nawet gdy spra­wiamy im kło­poty, jeste­śmy zagnie­wane lub smutne. Muszą rów­nież być kocha­jący i zacie­ka­wieni tym, kim się sta­jemy, kiedy dora­stamy, wspie­ra­jąc wszyst­kie aspekty naszego „ja”. Ponie­waż rodzice widzą nas takimi, jakimi jeste­śmy naprawdę, dosko­nale odzwier­cie­dlają nasz stan wewnętrzny i potra­fią napra­wiać błędy, które mogli wcze­śniej popeł­nić. Wszystko to zapew­nia nam poczu­cie bez­pie­czeń­stwa, aby­śmy mogły z pew­no­ścią sie­bie roz­wi­nąć nasze auten­tyczne „ja”. Doświad­cze­nia rela­cji z rodzi­cami dosłow­nie budują nasz mózg w spo­sób, który pomoże nam w przy­szło­ści two­rzyć satys­fak­cjo­nu­jące rela­cje, gdy będziemy gotowe na przy­jaźń, a potem miłość. Być może naj­waż­niej­szy jest fakt, że inter­na­li­zu­jemy rodzi­ców jako swo­ich sta­łych towa­rzy­szy two­rzą­cych rdzeń wewnętrz­nej wspól­noty, która będzie się nami opie­ko­wać przez całe życie. Powiemy o tym wię­cej w dal­szej czę­ści tej książki.

Wielu rodzi­ców po pro­stu nie otrzy­mało tego, czego sami potrze­bo­wali jako dzieci, aby móc zapew­nić tego rodzaju poczu­cie bez­pie­czeń­stwa nam. Kiedy ich inter­na­li­zu­jemy, uwew­nętrz­niamy rów­nież ich lęki, złość lub nie­obec­ność. To, czy poważ­nie podej­dziemy do naprawy tego dzie­dzic­twa, zależy już od nas. Muszę powie­dzieć, że mój wła­sny pro­ces uzdra­wia­nia był naj­trud­niej­szą rze­czą, jaką kie­dy­kol­wiek w swoim życiu zro­bi­łam, ponie­waż ozna­czał powrót do zaprze­szłych ran. Wła­śnie ten powrót pozwo­lił jed­nak na stop­niową prze­mianę moich głę­boko zako­rze­nio­nych ocze­ki­wań na temat związ­ków miło­snych. Naj­waż­niej­szym kata­li­za­to­rem tej pracy był koniec mojego pierw­szego mał­żeń­stwa. Kiedy rzu­ci­łam sobie wyzwa­nie, aby pogo­dzić się z byciem sin­gielką, sta­wi­łam czoła ogrom­nej samot­no­ści, zagu­bie­niu i lękowi. Nie zda­wa­łam sobie sprawy, że ten zwią­zek odsła­niał moje głę­bo­kie pod­świa­dome rany po to, abym mogła je ule­czyć. W owym cza­sie zaczę­łam szu­kać dostęp­nych emo­cjo­nal­nie przy­jaźni z życz­li­wymi i kon­se­kwent­nymi ludźmi. To pomo­gło mi czuć wspar­cie, gdy pra­co­wa­łam nad uzdro­wie­niem mojego świata wewnętrz­nego. Ich tro­ska dawała mi poczu­cie bez­pie­czeń­stwa, któ­rego potrze­bo­wa­łam, aby wyko­nać całą tę pracę, a także pomo­gła uspo­koić mój układ ner­wowy. Wiem, że ich zin­ter­na­li­zo­wa­łam, ponie­waż w chwili, gdy piszę te słowa, odczu­wam wspól­notę z nimi oraz pły­nące z niej życz­liwe wspar­cie. I powoli, w miarę, jak docho­dzi­łam do zdro­wia, prze­sta­wa­łam się zatra­cać w roman­tycz­nej miło­ści, tak jak miało to miej­sce wcze­śniej. Ten pro­ces dopro­wa­dził mnie do poczu­cia wewnętrz­nego spo­koju, sta­bil­no­ści, świa­do­mo­ści moich potrzeb i zaufa­nia do sie­bie, cho­ciaż nawet nie wyobra­ża­łam sobie, że jest to w ogóle moż­liwe. Koniec koń­ców w jego wyniku zyska­łam kocha­ją­cego part­nera, z któ­rym stwo­rzy­łam znacz­nie bar­dziej bez­pieczny model przy­wią­za­nia. W inku­ba­to­rze nowego związku zaczę­łam inte­gro­wać cały mój roz­wój i nowo odkrytą świa­do­mość, co pozwo­liło nam dotrzeć do dużo głęb­szych warstw praw­dzi­wie satys­fak­cjo­nu­ją­cej intym­no­ści. W rezul­ta­cie czuję się wspie­rana przez part­nera w spo­sób, o któ­rym nawet nie wie­dzia­łam, że jest moż­liwy, i potra­fię zaofe­ro­wać mu w zamian ten sam sto­pień nie­usta­ją­cego wspar­cia i akcep­ta­cji. Nie­za­leż­nie od tego, gdzie się aktu­al­nie znaj­du­jesz na swo­jej dro­dze, pro­ces trans­for­ma­cji, który wspól­nie w tej książce zgłę­bimy, rów­nież tobie pozwoli zro­zu­mieć, czego potrze­bu­jesz, aby ule­czyć stare rany emo­cjo­nalne i móc pie­lę­gno­wać zdrowe, pełne miło­ści i trwałe rela­cje. Napi­sa­łam tę książkę, ponie­waż tego wła­śnie ci życzę.

W pierw­szych trzech roz­dzia­łach sku­pimy się na pogłę­bie­niu naszego zro­zu­mie­nia sie­bie i naszych sche­ma­tów zacho­wań w związ­kach miło­snych. Pozwoli nam to roz­wi­nąć mądrość i współ­czu­cie dla tych aspek­tów samych sie­bie, które być może chcia­ły­by­śmy wyprzeć. Świa­do­mość i akcep­ta­cja sie­bie staną się pod­wa­liną póź­niej­szej zmiany.

Zaczniemy od przyj­rze­nia się dwóm sty­lom przy­wią­za­nia, roz­wi­ja­nym w dzie­ciń­stwie, które u ludzi już doro­słych kształ­tują różne wzorce rela­cji, szcze­gól­nie w ich związ­kach intym­nych. Nie­któ­rzy wykształ­cają oparty na lęku ambi­wa­lentny styl przy­wią­za­nia, taki jak ten, który dostrze­głam u sie­bie. Znacz­nie różni się on od emo­cji, które wszy­scy odczu­wamy na początku nowego związku. Ponie­waż wów­czas wszystko jest jesz­cze nowe i nie­znane, wła­ściwa dla danej osoby dyna­mika nie zawsze ujaw­nia się od razu. Każdy czło­wiek prze­żywa wiele róż­nych emo­cji i z tego powodu cza­sami wszy­scy zada­jemy sobie pyta­nie, czy naprawdę bez­piecz­nie jest pójść na żywioł, pod­dać się uczu­ciu i nara­zić się na zra­nie­nie. Zwią­zek czę­sto zaczyna się od uczu­cia bło­go­ści i eks­cy­ta­cji, lecz póź­niej poja­wiają się w nim obawy o bli­skość, a nasze rany zostają roz­dra­pane, przez co czu­jemy się zagu­bieni i zdez­o­rien­to­wani.

Przy­wią­za­nie oparte na lęku (ambi­wa­lentne) wynika z głę­bo­kiego poczu­cia wewnętrz­nej nie­sta­bil­no­ści; stare rany emo­cjo­nalne powo­dują, że spo­dzie­wamy się ponow­nego porzu­ce­nia. Uczu­cia te mogą pro­wa­dzić do zacho­wań, które – jak na iro­nię – tylko jesz­cze bar­dziej odpy­chają part­nera: wysy­ła­nia kil­ku­na­stu wia­do­mo­ści z rzędu, wła­my­wa­nia się do jego tele­fonu, obse­syj­nego śle­dze­nia postów w mediach spo­łecz­no­ścio­wych, nie­od­stę­po­wa­nia go na krok czy zazdro­ści. Pod powierzch­nią tych zacho­wań kryje się uczu­cie trwogi, despe­racka potrzeba utrzy­ma­nia part­nera przy sobie i zwró­ce­nia na sie­bie jego uwagi. Efekt? Burz­liwe, bole­sne i w osta­tecz­nym roz­ra­chunku nie­trwałe rela­cje.

Ta książka została napi­sana dla osób z lękowo-ambi­wa­lent­nym sty­lem przy­wią­za­nia, ale będzie rów­nież pomocna w zro­zu­mie­niu stylu znaj­du­ją­cego się na prze­ciw­nym końcu spek­trum. Uni­ka­jący styl przy­wią­za­nia rów­nież ma swoje korze­nie we wcze­snym dzie­ciń­stwie i wynika z doświad­czeń z rodzi­cami, któ­rzy albo nie byli obecni, albo nie byli w sta­nie zaofe­ro­wać dziecku wystar­cza­ją­cego wspar­cia emo­cjo­nal­nego, dla­tego osoby uni­ka­jące roz­wi­nęły inny mecha­nizm radze­nia sobie z tą sytu­acją. Widząc, że nie­bez­piecz­nie jest pole­gać na innych w związku, nauczyły się chro­nić sie­bie poprzez stro­nie­nie od bli­sko­ści. Są to czę­sto ludzie oddani swo­jej karie­rze zawo­do­wej i mający skłon­ność do wyco­fy­wa­nia się w sytu­acji, gdy „zagraża” im bli­skość. Powo­dem do zakoń­cze­nia związku może być dla nich kry­tyka ze strony part­nera. Cho­ciaż nie jest to mój styl przy­wią­za­nia, wie­lo­krot­nie mia­łam do czy­nie­nia z uni­ka­ją­cymi part­nerami. Sku­pimy się na tych dwóch typach osób, ponie­waż czę­sto przy­cią­gają się one wza­jem­nie i lgną do sie­bie niczym ćma do świa­tła.

W następ­nym roz­dziale będziemy badać obszar naj­młod­szej czę­ści naszego „ja” – okre­śla­jąc ją mia­nem Małego Ja – która nauczyła się, co musi zro­bić, aby utrzy­mać kon­takt z rodzi­cami. Nasze współ­czu­cie wobec sie­bie jako dzieci wzro­śnie, gdy dotrze do nas praw­dziwy sens faktu, że zacho­wa­nia, któ­rych naj­bar­dziej w sobie nie lubimy, były nam abso­lut­nie nie­zbędne, aby­śmy mogli pozo­stać w rela­cji z naj­waż­niej­szymi w naszym życiu oso­bami. Straty z wcze­snego dzie­ciń­stwa spo­wo­do­wały naj­głęb­sze rany, któ­rych możemy nawet nie być świa­domi, ale które popy­chają nas do cią­głego odtwa­rza­nia zna­jo­mych sche­ma­tów zacho­wań w cza­sie dora­sta­nia i wcho­dze­nia w doro­słość.

Dzięki temu w ostat­nim roz­dziale czę­ści pierw­szej zro­zu­miemy, w jaki spo­sób z dzie­cię­cych doświad­czeń wyła­nia się ów lękowo-uni­ka­jący taniec w rela­cji dwojga doro­słych ludzi. Dwie osoby poszu­ku­jące miło­snego związku zostają wcią­gnięte w zna­jome mecha­ni­zmy obronne ze względu na swoje naj­głęb­sze rany emo­cjo­nalne z dzie­ciń­stwa. Pro­wa­dzi to do tego, co Melody Beat­tie nazywa związ­kiem współ­uza­leż­nio­nym. Oto bar­dzo krótka defi­ni­cja współ­uza­leż­nie­nia: jest to próba kon­tro­lo­wa­nia emo­cji i zacho­wań innej osoby, aby nie musieć doświad­czać wła­snych bole­snych uczuć1. Jeśli zdo­łam spra­wić, że będziesz bli­sko mnie, nie będę musiała odczu­wać prze­ra­ża­ją­cego uczu­cia porzu­ce­nia, które czai się w moim wnę­trzu (osoba z lękowo-ambi­wa­lent­nym sty­lem przy­wią­za­nia). Jeśli uda mi się pozo­stać wystar­cza­jąco daleko od cie­bie, nie będę musiała doświad­czać bez­bron­no­ści, która grozi tym, że poczuję w sobie czarną otchłań pustki (osoba z uni­ka­ją­cym sty­lem przy­wią­za­nia). Każda z tych osób w rze­czy­wi­sto­ści liczy, że druga z nich zapewni jej ochronę, ale odbywa się to w spo­sób, który jesz­cze bar­dziej uniesz­czę­śli­wia je obie. W rezul­ta­cie osoby uni­ka­jące bli­sko­ści nabie­rają jesz­cze głęb­szego prze­ko­na­nia, że związ­ków należy uni­kać, a osoby lękowe – które są w więk­szym kon­tak­cie ze swo­imi emo­cjami – cier­pią katu­sze z powodu porzu­ce­nia, kiedy dają z sie­bie wszystko, pró­bu­jąc zatrzy­mać przy sobie part­nera. Tę dyna­mikę będziemy dogłęb­nie badać.

W ostat­niej czę­ści tego roz­działu poru­szymy kwe­stię ran, które pro­wa­dzą do jesz­cze bar­dziej destruk­cyj­nych zacho­wań: do uza­leż­nie­nia od miło­ści u osoby lęko­wej oraz do nar­cy­stycz­nego sku­pie­nia na sobie u osoby uni­ka­ją­cej. Ponie­waż sama doświad­czy­łam tego rodzaju rela­cji, znam towa­rzy­szący jej ból i koniecz­ność wyle­cze­nia ran emo­cjo­nal­nych, przez które osoby z przy­wią­za­niem opar­tym na lęku są po pro­stu bez­bronne.

Następ­nie dotrzemy do sedna tej książki, czyli pracy nad uzdra­wia­niem wewnętrz­nych ran emo­cjo­nal­nych i sta­wa­niem się w pełni sobą. Przej­dziemy przez to wszystko razem. Być może naj­waż­niej­szą lek­cją, jaką wynio­słam z pracy nad wła­snym lękowo-ambi­wa­lent­nym sty­lem przy­wią­za­nia, jest to, że klu­czem do sta­wa­nia się sobą w pełni i w zdrowy spo­sób oraz do zyska­nia goto­wo­ści na zrów­no­wa­żony zwią­zek jest zmie­rze­nie się ze swo­imi naj­głęb­szymi lękami przed porzu­ce­niem oraz samot­no­ścią i z prze­ko­na­niem, że nie zasłu­gu­jemy na miłość. Im dłu­żej igno­ru­jemy bez­bronne, zra­nione aspekty naszego „ja”, tym dłu­żej będziemy zbie­rać żniwo roz­dzie­ra­ją­cych serce doświad­czeń bycia w związ­kach, które odtwa­rzają porzu­ce­nie i lęk, znane nam z dzie­ciń­stwa.

Jako istoty ludz­kie z trud­no­ścią radzimy sobie z bólem, czę­sto robiąc wszystko, co w naszej mocy, aby tylko unik­nąć dys­kom­fortu zwią­za­nego z cier­pie­niem, jakie odczu­wamy w głębi duszy. Praca wewnętrzna pole­ga­jąca na tym, aby stać się w pełni sobą, obej­mu­jąca koniecz­ność dokład­nego zlo­ka­li­zo­wa­nia bolą­cego miej­sca oraz tro­skliwe zaopie­ko­wa­nie się nim, sta­nowi wyją­tek od tej reguły, dla­tego wiele osób idzie przez życie, nie pró­bu­jąc zająć się swoim cier­pie­niem. Nawet jeśli instynk­tow­nie wyczu­wamy, że w ten spo­sób mogły­by­śmy uwol­nić się od nie­zdro­wych sche­ma­tów przy­wią­za­nia, to i tak czę­sto się przed tym wzbra­niamy, ponie­waż brak nam wspar­cia nie­zbęd­nego, aby nawią­zać kon­takt z głęb­szym pozio­mem bólu i lęku. Spo­łe­czeń­stwo czę­sto zachęca nas, byśmy prze­cho­dziły przez to wszystko samo­dziel­nie, ale warto zna­leźć odpo­wied­nich ludzi (tera­peutę lub jed­nego czy dwoje przy­ja­ciół), któ­rzy potra­fią słu­chać z życz­li­wo­ścią i bez oce­nia­nia. Ja rów­nież będę miała zaszczytny przy­wi­lej sym­bo­licz­nego trzy­ma­nia cię za rękę pod­czas całej lek­tury tej książki. Będę z tobą pra­co­wać, aby pomóc ci roz­wi­nąć twój nowy wewnętrzny sys­tem wspar­cia. Zgoda, aby inni ludzie się nami zaopie­ko­wali i nas wysłu­chali, daje nam poczu­cie bez­pie­czeń­stwa, które jest istot­nym, a czę­sto bra­ku­ją­cym skład­ni­kiem do sta­nia się w pełni sobą. Ta zewnętrzna sieć bez­pie­czeń­stwa uspo­koi twój układ ner­wowy, zbu­duje wewnętrzną wspól­notę opie­kuń­czą i pozwoli ci się w pełni ucie­le­śnić oraz zyskać świa­do­mość swo­ich potrzeb wyni­ka­ją­cych ze stylu przy­wią­za­nia, aby ina­czej na nie reago­wać, kiedy znów się poja­wią. Z bie­giem czasu poczu­jesz się dużo bar­dziej bez­piecz­nie.

Zaczniemy od reflek­syj­nej prak­tyki, która pomoże nam zbu­do­wać inte­ro­cep­cję. Ozna­cza to wsłu­chi­wa­nie się w sygnały wysy­łane przez nasze ciało, aby nawią­zać kon­takt z naszym świa­tem wewnętrz­nym. Wła­śnie tam zapo­bie­gli­wie prze­cho­wu­jemy nasze naj­głęb­sze rany, dopóki nie pojawi się ktoś, kto wes­prze nas w uzdro­wie­niu. Możemy wtedy nawią­zać kon­takt ze swoim młod­szym „ja” (Małym Ja), zatrzy­mać w sobie jego doświad­cze­nia i spo­tkać swo­ich Wewnętrz­nych Obroń­ców i Wewnętrzne Opie­kunki. Ponie­waż ty i ja wspól­nie stwo­rzymy tę prze­strzeń, a dodat­kowo poszu­kasz innych towa­rzy­szy swo­jej podróży (tera­peuty lub god­nych zaufa­nia przy­ja­ciół), będziesz mieć wszystko, czego potrze­bu­jesz, aby przejść tę drogę.

Kiedy już roz­wi­niesz zdol­no­ści wsłu­chi­wa­nia się we wła­sne wnę­trze, w następ­nym roz­dziale twoje Małe Ja roz­pocz­nie swoją uzdra­wia­jącą podróż. Możesz tam wie­lo­krot­nie powra­cać, aby sko­rzy­stać z prak­tyk, które do końca życia zapew­nią mu wspar­cie, jakiego potrze­buje. Chcąc ci towa­rzy­szyć, nagry­wam medy­ta­cje, aby­śmy mogły wyko­ny­wać je razem. Ta część podróży będzie cza­sami bole­sna, ponie­waż dotkniemy lęku i cier­pie­nia, któ­rych doświad­cza­łaś w dzie­ciń­stwie. Jest to moż­liwe za sprawą tro­ski i życz­li­wo­ści, które wnosi aktyw­nie słu­cha­jąca obec­ność pod­czas budo­wa­nia wewnętrz­nych zaso­bów, które prze­trwają z tobą przez całe życie. Ten ruch w kie­runku sta­wa­nia się w pełni sobą jest moż­liwy dzięki temu, że jesteś wystar­cza­jąco odważna, aby wyko­nać tę pracę.

W ostat­nim roz­dziale czę­ści dru­giej zba­damy pro­ces wio­dący od ofiar­no­ści do pełni „ja”. Czego możesz się spo­dzie­wać, gdy zakoń­czysz tę podróż? Przyj­rzymy się miej­scom, które odwie­dzi­ły­śmy, a następ­nie uczcimy nową peł­nię, która poja­wia się, gdy kon­ty­nu­ujemy wspie­ra­nie Małego Ja w powro­cie do zdro­wia i budo­wa­nie sil­nej wspól­noty z Wewnętrzną Opie­kunką. Poznasz pewną prak­tykę słu­żącą wzmoc­nie­niu pełni sie­bie oraz wzro­stowi poczu­cia wdzięcz­no­ści za nowy, solidny fun­da­ment wewnętrzny.

Teraz jeste­śmy gotowe na część trze­cią. Jak wygląda przej­ście w kie­runku współ­za­leż­no­ści z part­ne­rem? W tego rodzaju związku oboje part­ne­rzy mają wystar­cza­jąco dużo wewnętrz­nego poczu­cia bez­pie­czeń­stwa, aby nie tylko pole­gać na sobie nawza­jem, lecz także czuć się swo­bod­nie z roz­wi­ja­jącą się intym­no­ścią. Jed­no­cze­śnie mogą się ku sobie zwra­cać, aby zapew­nić sobie wspar­cie. Można powie­dzieć, że ani się nie porzu­cają, ani nie ata­kują sie­bie nawza­jem. Wpla­ta­nie nowego spo­sobu bycia razem do związku dwojga ludzi jest dużym wyzwa­niem, ale przy­nosi ogromną satys­fak­cję. Ozna­cza roz­wi­ja­nie nowych rodza­jów wewnętrz­nych i zewnętrz­nych gra­nic (roz­dział siódmy), zdo­by­wa­nie umie­jęt­no­ści w pracy nad trud­nymi aspek­tami, tak aby praca tera­peu­tyczna pomię­dzy dwoj­giem ludzi wzmac­niała ich rela­cję, a nie zabu­rzała związku (roz­dział ósmy), oraz czer­pa­nie z zaso­bów wszech­świata, aby pod­trzy­mać taki rodzaj życia, które nie­ustan­nie się odna­wia w swo­jej zdol­no­ści do mani­fe­sto­wa­nia miło­ści (roz­dział dzie­wiąty).

Wie­rzę, że różni ludzie poja­wiają się w naszym życiu z jakie­goś powodu i że każda osoba, którą spo­ty­kamy na swo­jej dro­dze, ofe­ruje nam cenną lek­cję. Musimy tylko być na nią otwarte. Patrząc z tego punktu widze­nia, możemy powie­dzieć, że na głęb­szym pozio­mie wszyst­kie rela­cje mają duchową naturę. Dla­tego ścieżka wio­dąca do sta­nia się w pełni sobą jest rów­nież duchową podróżą ku pełni, w któ­rej sta­ramy się nawią­zać kon­takt nie tylko z naszą wewnętrzną jaź­nią, ale także ze źró­dłem bez­wa­run­ko­wej miło­ści i wspar­cia, które jest więk­sze niż wszystko, co możemy wyra­zić sło­wami.

Podróż do wła­snego wnę­trza kryje w sobie głę­boką tajem­nicę. Możemy w jej trak­cie poczuć, że jeste­śmy wspie­rani duchowo, że ni­gdy nie jeste­śmy sami i że wszech­świat naprawdę nam sprzyja. Neu­ro­nauka rela­cji mówi nam rów­nież, że jeste­śmy stwo­rzeni do bez­piecz­nych i opie­kuń­czych więzi, dzięki któ­rym w naszym ciele wytwa­rzają się sub­stan­cje neu­ro­che­miczne dające wra­że­nie ser­decz­no­ści i poczu­cie bez­pie­czeń­stwa2. Ufa­jąc tej ducho­wej bli­sko­ści i wła­ści­wemu ludz­kiemu wspar­ciu, zaczy­namy dzia­łać bar­dziej spon­ta­nicz­nie i kre­atyw­nie, zwięk­sza­jąc swoje szanse na speł­nie­nie w miło­ści. Gdy roz­pocz­niesz pro­ces uzdro­wie­nia, poczu­jesz się dużo bez­piecz­niej w świe­cie, w swo­ich związ­kach oraz z samą sobą.

Dzielę się tym jako moty­wa­cją do podróży, którą wła­śnie roz­po­czy­namy, podróży wio­dą­cej do lep­szego zro­zu­mie­nia i ule­cze­nia swo­ich ran emo­cjo­nal­nych, abyś nie musiała już ni­gdy szu­kać pocie­sze­nia i wspar­cia wyłącz­nie na zewnątrz. Kolejne strony tej książki obej­mują pro­wa­dzone medy­ta­cje i prak­tyki mające na celu pomóc ci przejść przez twoje naj­głęb­sze emo­cjo­nalne rany i potrzeby. Chcę, abyś odna­la­zła tu te czę­ści two­jego świata wewnętrz­nego, które wyma­gają spe­cjal­nej uwagi, jed­no­cze­śnie zachę­ca­jąc cię do zba­da­nia, w jaki spo­sób dyna­mika two­ich prze­szłych rela­cji rzuca świa­tło na pora­nione, wraż­liwe obszary. Pro­szę, abyś czy­tała tę książkę bez pośpie­chu, we wła­snym tem­pie i usza­no­wała to, że potrze­bu­jesz czasu, by zagłę­bić się w swój świat wewnętrzny. Możemy to zro­bić razem.

Część I. Jak tracimy siebie

Część I

Jak tra­cimy sie­bie

Rozdział 1. Znaczenie relacji międzyludzkich

Roz­dział 1

Zna­cze­nie rela­cji mię­dzy­ludz­kich

Pierw­szą i naj­waż­niej­szą rze­czą, o któ­rej chcę, abyś pamię­tała, jest to, że pra­gnie­nie bycia w związku jest naj­bar­dziej natu­ralną sprawą na świe­cie. Wszy­scy jeste­śmy stwo­rzeni do wią­za­nia się z innymi ludźmi na pozio­mie intym­nym. Rodzimy się fizycz­nie połą­czeni z matką za pomocą pępo­winy, która jest dosłow­nie naszym jedy­nym źró­dłem poży­wie­nia, magiczną nicią samego życia. Jako nie­mow­lęta i małe dzieci na­dal pole­gamy na naszych rodzi­cach i resz­cie rodziny, aby móc prze­trwać, nato­miast okres dora­sta­nia ozna­cza naukę sta­wa­nia się bar­dziej samo­wy­star­czal­nymi, aż w końcu jeste­śmy w sta­nie zaspo­koić wła­sne potrzeby zwią­zane z prze­trwa­niem. Gdy wkra­czamy w doro­słość, spo­łe­czeń­stwo prze­ko­nuje nas, że samo­dziel­ność i nie­za­leż­ność są bar­dzo ważne, ale jeśli cechuje nas przy­wią­za­nie oparte na lęku (lękowo-ambi­wa­lentny styl przywią­za­nia), to nasz świat wewnętrzny nakła­nia nas, aby w rela­cji bli­sko przy­lgnąć do part­nera, gro­żąc, że w prze­ciw­nym razie zosta­niemy porzu­ceni. W rze­czy­wi­sto­ści kod zło­tego środka, czyli współ­za­leż­no­ści od innych, ist­niał, zanim jesz­cze zaczerp­nę­li­śmy swój pierw­szy oddech. Jeste­śmy isto­tami spo­łecz­nymi od dnia naro­dzin aż do ostat­niej chwili naszego życia; zawsze szu­kamy ludzi dają­cych nam poczu­cie bez­pie­czeń­stwa, na któ­rych możemy się oprzeć i któ­rzy mogą oprzeć się na nas. Nic nie daje nam takiego poczu­cia bez­pie­czeń­stwa, jak praw­dziwa więź z drugą osobą.

Kiedy już wyru­szamy w świat i zaczy­namy szu­kać rela­cji poza naszą naj­bliż­szą rodziną, skąd mamy wie­dzieć, że osoba, któ­rej powie­rzamy swoje uczu­cia, spro­sta temu zada­niu i nie zdep­cze naszego kru­chego, ufnego, otwar­tego serca? Jako doro­słe w obli­czu tej nie­pew­no­ści mamy skłon­ność do tłu­mie­nia naszego pra­gnie­nia więzi z dru­gim czło­wie­kiem poprzez sta­wa­nie się osobą wyjąt­kowo nie­za­leżną, albo wpa­damy z jed­nego związku w drugi, chcąc szybko zna­leźć reme­dium na cza­jący się w naszym wnę­trzu ból samot­no­ści. Cho­ciaż prawdą jest, że nie potrze­bu­jemy już więzi zapew­nia­ją­cych nam prze­trwa­nie (pokarm, ubra­nie i ochronę), to nasze doro­słe rela­cje speł­niają dwie inne, rów­nie ważne funk­cje: zaspo­ka­jają naszą potrzebę zoba­cze­nia sie­bie oczami innej osoby w spo­sób, który pozwala nam zyskać wspar­cie i poczu­cie bez­pie­czeń­stwa, a także dają satys­fak­cję z dłu­go­trwa­łej bli­sko­ści z drugą osobą.

W naszych naj­bar­dziej intym­nych związ­kach – takich, w któ­rych czu­jemy się naprawdę bez­pieczne i wystar­cza­jąco odprę­żone, aby być „naprawdę” sobą – jeste­śmy w sta­nie uzy­skać dostęp do głęb­szych pozio­mów ist­nie­nia i odkryć radość z bycia akcep­to­wa­nymi takimi, jakie naprawdę jeste­śmy. W ten spo­sób nasze bli­skie rela­cje stają się lustrem, w któ­rym możemy dostrzec całe swoje „ja”. Mając poczu­cie bez­pie­czeń­stwa w owej pełni swo­jego „ja”, jeste­śmy w sta­nie zro­zu­mieć nasze naj­głęb­sze potrzeby i sta­rać się je zaspo­ka­jać, gdy z ufno­ścią okre­ślamy swoje miej­sce w świe­cie. Nie ma nic bar­dziej afir­ma­tyw­nego i uwal­nia­ją­cego niż wewnętrzna zgoda na bycie po pro­stu sobą, a w zdro­wej rela­cji udzie­lają go sobie obie strony w ramach cią­głej, bez­wa­run­ko­wej i wza­jem­nej wymiany akcep­ta­cji i uzna­nia. W takim przy­padku kon­flikty postrzega się jako spo­sób na budo­wa­nie empa­tii i zro­zu­mie­nia, coś, co może jesz­cze bar­dziej zbli­żyć nas do sie­bie. Wszystko to pomaga nam czuć się kom­for­towo z bli­sko­ścią, dzięki czemu z kolei z więk­szą łatwo­ścią dajemy i przyj­mu­jemy miłość.

W zależ­no­ści od naszego wycho­wa­nia oraz kul­tury, w jakiej żyjemy, możemy mieć trud­no­ści z two­rze­niem bez­piecz­nych i zdro­wych więzi. Być może jako dzieci doświad­czy­ły­śmy braku zain­te­re­so­wa­nia nami, więc nauczy­ły­śmy się radzić sobie same. A może poświę­cano nam uwagę tylko spo­ra­dycz­nie, więc z lękiem cze­piamy się kur­czowo każ­dej odro­biny aten­cji i uczu­cia, które poja­wiają się na naszej dro­dze, nie wie­rząc, że zawsze dosta­niemy ich wystar­cza­jąco dużo. Jeśli fun­da­menty naszych związ­ków zostały poło­żone na grzą­skim grun­cie, musimy naj­pierw wyle­czyć naj­głęb­sze rany emo­cjo­nalne, aby móc stwo­rzyć bez­pieczne rela­cje, któ­rych tak mocno pra­gniemy.

Czym jest teoria STYLÓW przywiązania?

Teo­rię przy­wią­za­nia, znaną rów­nież jako naukę o two­rze­niu więzi z rodzi­cami we wcze­snym dzie­ciń­stwie, zapo­cząt­ko­wał psy­cho­log John Bowlby w latach pięć­dzie­sią­tych3. Twier­dził on, że jako nie­mow­lęta jeste­śmy zależni od swo­ich opie­ku­nów w zakre­sie naszych pod­sta­wo­wych potrzeb, a spo­sób, w jaki ci opie­ku­no­wie (rodzice, dziad­ko­wie i rodzeń­stwo) zaspo­ka­jają nasze potrzeby, two­rzy okre­ślony styl przy­wią­za­nia. Ma to wpływ na spo­sób, w jaki odno­simy się do innych przez całe nasze dzie­ciń­stwo i doro­słość. Bowlby wraz ze swoją współ­pra­cow­niczką Mary Ain­sworth wyróż­nili trzy różne style przy­wią­za­nia: lękowo-ambi­wa­lentny, uni­ka­jący i bez­pieczny. Świa­do­mość ist­nie­nia tych wzor­ców rela­cyj­nych sta­nowi pod­stawę mojej pracy jako tera­peutki par, a także pomo­gła mi zro­zu­mieć dzia­ła­nie moich wła­snych rela­cji po tym, jak moje pierw­sze mał­żeń­stwo zakoń­czyło się dru­zgo­cą­cym roz­wo­dem. Kiedy zna­la­złam się na samym dnie, uświa­do­mi­łam sobie, że nad­szedł czas na zmianę. W chwili, gdy odkry­łam, że u pod­staw moich pro­ble­mów leżał mój wła­sny lękowo-ambi­wa­lentny styl przy­wią­za­nia, zda­łam sobie sprawę, że muszę zbu­do­wać wewnętrzne poczu­cie bez­pie­czeń­stwa, któ­rego przez całe życie mi bra­ko­wało.

Jak już opi­sa­łam we wpro­wa­dze­niu, osoby, które wykształ­ciły lękowo-ambi­wa­lentny styl przy­wią­za­nia, odczu­wają lęk przed porzu­ce­niem, ponie­waż ich rodzice byli nie­kon­se­kwentni w two­rze­niu więzi. Aby uchro­nić się przed ponow­nym wystą­pie­niem takiej sytu­acji, osoby te mają ten­den­cję do sku­pia­nia całej swo­jej ener­gii na stwo­rze­niu związku. Potrzeba utrzy­ma­nia rela­cji za wszelką cenę czę­sto emo­cjo­nal­nie dusi ich part­ne­rów, ponie­waż osoby te nie potra­fią powstrzy­mać się od obse­sji na punk­cie stop­nia ich zaan­ga­żo­wa­nia. Kiedy nowy part­ner zaczyna się wyco­fy­wać, czę­sto ujaw­nia się u nich prze­ko­na­nie, że nie zasłu­gują na miłość. Ich życie staje się nie­koń­czą­cym się pasmem poszu­ki­wa­nia związku, który udo­wodni im, że są warte tego, by je poko­chać, jed­nak silna potrzeba przy­lgnię­cia do part­nera, aby pozbyć się uczu­cia lęku i nie­pew­no­ści staje się przy­czyną sta­wia­nia żądań pro­wa­dzą­cych czę­sto do porzu­ce­nia, któ­rego tak bar­dzo się oba­wiają.

Tym­cza­sem osoby z uni­ka­ją­cym sty­lem przy­wią­za­nia mają silną potrzebę wyco­fa­nia się ze związku przy pierw­szych ozna­kach bli­sko­ści. W tym przy­padku naj­głęb­sze prze­ko­na­nie jest takie samo: „Nie otrzy­mam miło­ści, któ­rej potrze­buję”, ale zostało one w inny spo­sób zaszcze­pione przez rodzi­ców, któ­rzy na stałe nie zaspo­ka­jali emo­cjo­nal­nych potrzeb swo­ich dzieci. Natu­ral­nym prze­ko­na­niem tych osób jest to, że muszą radzić sobie same, więc uczą się cenić swoją nie­za­leż­ność i samo­wy­star­czal­ność ponad wszystko inne, ponie­waż nie wie­rzą, że kto­kol­wiek zaspo­koi ich potrzeby emo­cjo­nalne.

Osoby z bez­piecz­nym sty­lem przy­wią­za­nia czują się bar­dziej kom­for­towo z bli­sko­ścią i ufają, że ich potrzeby emo­cjo­nalne zostaną zaspo­ko­jone. Kiedy były dziećmi, ich rodzice kon­se­kwent­nie ofe­ro­wali im ser­decz­ność i tro­skę, komu­ni­ku­jąc im, jak bar­dzo zasłu­gują na rodzi­ciel­ską miłość. To spra­wia, że ocze­kują i pra­gną współ­za­leż­no­ści w swo­ich doro­słych związ­kach. Są w sta­nie zaofe­ro­wać part­ne­rowi miłość i wspar­cie, nie tra­cąc przy tym poczu­cia wła­snej war­to­ści, więc mogą łatwo prze­cho­dzić od poczu­cia bli­sko­ści do więk­szej samo­wy­star­czal­no­ści, nie oba­wia­jąc się, że z tego powodu zwią­zek się skoń­czy.

Wiele z nas jako dzieci doświad­czyło wię­cej niż jed­nego stylu przy­wią­za­nia. Być może matka była zalęk­niona i nie­kon­se­kwentna, a ojciec czę­sto mil­czał, cho­wa­jąc się za gazetą. Jeśli mamy w sobie oba te wzorce, każdy z nich może się ujaw­nić w zależ­no­ści od tego, z kim aktu­al­nie two­rzymy zwią­zek. Jeśli czu­jemy, że przy­ja­ciel lub part­ner do nas lgnie, uni­ka­nie, któ­rego doświad­czy­ły­śmy w rela­cji z ojcem, może spo­wo­do­wać, że zaczniemy się wyco­fy­wać. Jeśli jeste­śmy z kimś, kto ma skłon­ność do wyco­fy­wa­nia się, możemy zacząć odczu­wać lęk, któ­rego doświad­czy­ły­śmy w rela­cji z matką. Gdy wspól­nie przej­dziemy przez cały pro­ces, uzy­skasz nieco więk­szą jasność co do wła­snych skłon­no­ści, wzor­ców i potrzeb w róż­nych sytu­acjach. Stop­niowo pomoże ci to lepiej zro­zu­mieć twoje potrzeby w roman­tycz­nym związku.

Ludzie, któ­rzy zostali wycho­wani w poczu­ciu bez­pie­czeń­stwa, czę­sto zasta­na­wiają się, dla­czego mimo to cza­sem odczu­wają nie­pew­ność. Ważne jest, aby zdać sobie sprawę, że wszy­scy możemy odczu­wać nie­po­kój, gdy nasz part­ner ma silną ten­den­cję do wyco­fy­wa­nia się z bli­sko­ści. To uczu­cie jest niczym adap­ta­cyjny sys­tem wcze­snego ostrze­ga­nia, który uświa­da­mia ci, co dzieje się pomię­dzy wami. Mając tę cenną wie­dzę w emo­cjo­nal­nym zana­drzu, będziesz pamię­tać, że przy­wią­za­nie jest zawsze doświad­cze­niem w rela­cji dwóch osób.

Żaden ze sty­lów przy­wią­za­nia nie jest lep­szy od dru­giego. Nasz spo­sób nawią­zy­wa­nia rela­cji składa się na to, kim jeste­śmy. Nie­za­leż­nie od tego, czy cechuje nas przy­wią­za­nie lękowo-ambi­wa­lentne, uni­ka­jące czy bez­pieczne, nasz model wią­za­nia się z innymi roz­wi­jał się przez całe nasze życie, ponie­waż w najlep­szy moż­liwy spo­sób dosto­so­wy­wa­ły­śmy się do warun­ków panu­ją­cych w naszej rodzi­nie. Praw­dziwa siła tkwi w tym, aby zamiast pró­bo­wać się zmie­nić z dnia na dzień, nauczyć się rozu­mieć uni­kalne potrzeby naszego typu przy­wią­za­nia oraz pra­co­wać z nimi w trak­cie pro­cesu tera­peu­tycz­nego, tak aby­śmy mogły sku­pić się na rela­cjach, które pozwolą nam się w pełni roz­wi­jać i być dokład­nie takimi, jakie naprawdę jeste­śmy.

W tej książce przyj­rzymy się głów­nie lękowo-ambi­wa­lent­nemu sty­lowi przy­wią­za­nia (opar­temu na lęku), z któ­rym, jak przy­pusz­czam, naj­bar­dziej się iden­ty­fi­ku­jesz; tytuł książki musiał jakoś z tobą zare­zo­no­wać. Praw­do­po­dob­nie raz po raz leczysz zła­mane serce, zasta­na­wia­jąc się, dla­czego wciąż przy­cią­gasz do sie­bie part­ne­rów, któ­rzy wydają się nie­zwy­kle nie­za­leżni lub tak nar­cy­styczni, że led­wie są w sta­nie cię zro­zu­mieć, nie mówiąc już o zaspo­ko­je­niu two­ich potrzeb emo­cjo­nal­nych. Ze swo­jej strony postrze­gasz rela­cje ina­czej, wie­rząc, że aby kochać i być kochaną, musisz dać z sie­bie wszystko, co masz, a nawet wię­cej. I że naj­szla­chet­niej­szą cnotą jest bycie ofiarną w swo­ich związ­kach. Choć może to brzmieć prze­ko­nu­jąco, w rze­czy­wi­sto­ści jest to pro­sta droga do zatra­ce­nia się w miło­ści. Jak bar­dzo roman­tyczne by się to nie wyda­wało, jest cał­ko­wi­tym prze­ci­wień­stwem sta­bil­nej emo­cjo­nal­nie drogi pro­wa­dzą­cej do odkry­cia i akcep­ta­cji samej sie­bie. A to wła­śnie jest praw­dzi­wym celem naszych intym­nych rela­cji w doro­słym życiu.

Teo­ria roman­tycz­nego przy­wią­za­nia u osób doro­słych została pier­wot­nie sfor­mu­ło­wana przez psy­cho­lo­gów Cindy Hazan i Phil­lipa R. Sha­vera w latach osiem­dzie­sią­tych4. Ich prze­ło­mowe bada­nia wyka­zały, że około pięć­dzie­się­ciu sze­ściu pro­cent ludzi ma bez­pieczny styl przy­wią­za­nia, pod­czas gdy dwa­dzie­ścia pięć pro­cent jest przy­wią­za­nych ambi­wa­lent­nie (lękowo), a dzie­więt­na­ście pro­cent – uni­ka­jąco. Pro­por­cje te zmie­niły się nieco w ciągu następ­nych dzie­się­cio­leci; zma­lała liczba osób z bez­piecznym sty­lem przy­wią­za­nia, pod­czas gdy wzro­sła liczba repre­zen­tu­ją­cych pozo­stałe style, praw­do­po­dob­nie z powodu zwięk­sza­ją­cej się ilo­ści stresu w życiu codzien­nym. Hazan i Sha­ver zauwa­żyli rów­nież, że naj­wcze­śniej­sze doświad­cze­nia zwią­zane z przy­wią­za­niem mocno wpły­wają na nasze zacho­wa­nie w doro­słych rela­cjach, szcze­gól­nie tych naj­bar­dziej intym­nych. Im bliż­szy zwią­zek, tym sil­niej uak­tyw­nia on nasze wcze­śniej­sze ocze­ki­wa­nia doty­czące przy­wią­za­nia.

Bada­nia Hazan i Sha­vera suge­ro­wały rów­nież, że poszcze­gólne style przy­wią­za­nia mogą być dla sie­bie nawza­jem atrak­cyjne. Jak już wspo­mnia­łam we wpro­wa­dze­niu, osoby lękowe (styl lękowo-ambi­wa­lentny) i uni­ka­jące (styl uni­ka­jący) czę­sto się przy­cią­gają. Osoba uni­ka­jąca może czuć pociąg do osoby lęko­wej, ponie­waż pra­gnie ona dokład­nie tego, czego ta pierw­sza tak despe­racko stara się unik­nąć: bli­sko­ści. Tym­cza­sem osoba lękowa jest nad­mier­nie czujna w swoim dąże­niu do sta­bil­no­ści, czyli tego, czego osoba uni­ka­jąca raczej nie będzie w sta­nie jej zapew­nić. Zobaczmy teraz, jak wygląda prze­bieg takiej rela­cji, bio­rąc jako przy­kład mój zwią­zek z byłym mężem.

Kiedy spo­tka­li­śmy się po raz pierw­szy, wszystko mię­dzy nami ukła­dało się cudow­nie. On był bar­dzo tro­skliwy i pla­no­wał dla nas wiele atrak­cji. Co naj­lep­sze, spój­nie prze­ja­wiał dba­łość o rela­cję. Wyda­wało się nawet, że wyraża swoje emo­cje otwar­cie i swo­bod­nie, bez waha­nia mówiąc, że mnie kocha. Ale im bliż­szy i bar­dziej intymny sta­wał się nasz zwią­zek, tym bar­dziej ujaw­niały się nasze indy­wi­du­alne obawy doty­czące związ­ków. U każ­dego z nas prze­ja­wiało się to nieco ina­czej, ade­kwat­nie do naszego stylu przy­wią­za­nia. Kiedy on odczu­wał strach, wyco­fy­wał się, a mnie cią­gnęło do niego, ponie­waż szu­ka­łam otu­chy i wspar­cia. Im bar­dziej mój lęk spra­wiał, że pra­gnę­łam zwró­cić na sie­bie jego uwagę, tym bar­dziej jego uni­ka­nie odcią­gało go ode mnie. Kiedy czu­łam, że on się wyco­fuje, wpa­da­łam w panikę i jesz­cze bar­dziej sta­ra­łam się zyskać jego uwagę, na przy­kład wysy­ła­jąc wiele wia­do­mo­ści z rzędu. On – jako osoba uni­ka­jąca – czuł się zagro­żony, i to zarówno przez moją potrzebę, jak i emo­cje przeze mnie wyra­żane, dla­tego zamy­kał się emo­cjo­nal­nie i uci­nał wszelki kon­takt. Następ­nie zry­wał ze mną. W miarę upływu czasu czuł mniej­szą pre­sję i przy­po­mi­nał sobie, jak bar­dzo mnie kocha. Wra­cał do mnie zaan­ga­żo­wany w stu pięć­dzie­się­ciu pro­cen­tach. Ale gdy tylko znów zaczy­na­li­śmy być bli­sko ze sobą, cały rytuał się powta­rzał.

Jestem pewna, że możesz się utoż­sa­mić z moją histo­rią. To cykl znany więk­szo­ści osób z przy­wią­za­niem lęko­wym (ambi­wa­lent­nym). Napę­dza nas tak wielki strach, że zro­bimy wszystko, co w naszej mocy, aby za wszelką cenę utrzy­mać zwią­zek. Praw­do­po­dob­nie sły­sza­łaś wypo­wie­dzi w rodzaju: „Chcę, aby mój męż­czy­zna się mną zaopie­ko­wał” albo „Wszystko będzie dobrze, gdy tylko się pobie­rzemy”. I choć prawdą jest, że zdrowy zwią­zek może pomóc nam stać się naj­lep­szą wer­sją nas samych, to sedno tkwi w samej for­mule tych zdań, która suge­ruje, że part­ner roz­wiąże wszyst­kie nasze pro­blemy. Jeśli myślimy w ten spo­sób, wów­czas pra­gnie­nie zna­le­zie­nia go staje się despe­rac­kim poszu­ki­wa­niem cze­goś, co postrze­gamy jako brak w nas samych. Zamiast widzieć w naszej rela­cji swo­istą oka­zję do roz­woju, dzięki któ­rej możemy lepiej zro­zu­mieć sie­bie nawza­jem, dzie­ląc się jed­no­cze­śnie satys­fak­cjo­nu­jącą bli­sko­ścią, szu­kamy part­nera, który nas dopełni.

Kiedy to robimy, zaczy­namy korzy­stać ze źró­dła ener­gii naszego part­nera, zamiast wła­snego, i docie­ramy do punktu, w któ­rym nie możemy już funk­cjo­no­wać bez jego miło­ści i uwagi. Zamiast pole­gać w potrze­bie na wła­snych zaso­bach wewnętrz­nych, zwra­camy się do part­nera, aby odzy­skać poczu­cie pełni. I rze­czy­wi­ście to może przez jakiś czas dzia­łać. Zaczy­namy czuć się bez­piecz­niej, lecz jed­no­cze­śnie poja­wia się lęk przed utratą tego poczu­cia bez­pie­czeń­stwa i mówimy sobie: „To jest osoba, któ­rej szu­ka­łam”. Szybko wer­ba­li­zu­jemy nasze odczu­cia: „Nie prze­żyję, jeśli on mnie zostawi. Muszę się go trzy­mać”. Aby zapo­biec tej stra­cie, praw­do­po­dob­nie cał­ko­wi­cie wyrzek­niemy się sie­bie, przed­kła­da­jąc potrzeby part­nera ponad wła­sne i mając nadzieję, że on też będzie pole­gać na nas tak, jak my pole­gamy na nim.

Weźmy dla przy­kładu moją klientkę Sam, która wyda­wała się dość dobrze funk­cjo­no­wać jako sin­gielka. Pra­co­wała w dziale PR-u i pro­wa­dziła oży­wione życie towa­rzy­skie. Zaczęła spo­ty­kać się z Mar­kiem, męż­czy­zną jej marzeń. Świet­nie wyglą­dał, miał dobrą pracę, był tro­skliwy i miły. Zako­chała się szybko i mocno. Mark postę­po­wał, jak należy: zabie­rał ją do ele­ganc­kich restau­ra­cji, przez cały dzień wysy­łał wia­do­mo­ści, był miły dla jej rodziny, a nawet snuł plany na temat ich wspól­nej przy­szło­ści. Wszystko robili razem. Sam prze­stała cho­dzić na tre­ningi, cze­ka­jąc, aż to on posta­nowi, co mają robić. Zaczęła opusz­czać „bab­skie wie­czory” i week­en­dowe wizyty u sio­stry. Widzia­łam, że głę­boko przy­wią­zy­wała się do Marka i rezy­gno­wała z wielu wspa­nia­łych aspek­tów swo­jego życia. Zaczęła poświę­cać całą swoją ener­gię na zaspo­ka­ja­nie każ­dej jego potrzeby. Po kilku mie­sią­cach była w stu pro­cen­tach pewna, że to ten jedyny. I wtedy on zaczął się nagle wyco­fy­wać. Prze­stał odzy­wać się do niej w ciągu dnia i zaczął spę­dzać week­endy z kole­gami, a gdy go o to pytała, nie potra­fił wyja­śnić, co się zmie­niło. Ponadto Mark nie był w sta­nie powie­dzieć jej, dla­czego się wyco­fuje; jej zabor­czość obu­dziła w nim doświad­cze­nia z wcze­snego dzie­ciń­stwa, z czego praw­do­po­dob­nie nawet nie zda­wał sobie sprawy.

Widzia­łam, jak Sam powoli się roz­pada. Nie mogła zro­zu­mieć, co się wła­ści­wie dzieje, i żaliła się: „Zmie­ni­łam dla niego całe swoje życie. Myśla­łam, że mi się oświad­czy. Nie wiem, co mam bez niego począć”. Mark zauwa­żył, że traci pano­wa­nie nad sobą, więc jesz­cze bar­dziej się od niej zdy­stan­so­wał. Z bólem serca patrzy­łam, jak Sam zaczyna się sta­czać po równi pochy­łej. Prze­stała osią­gać naj­lep­sze wyniki w pracy. Jej przy­ja­ciele i rodzina, któ­rzy począt­kowo cie­szyli się jej szczę­ściem, teraz czuli się bar­dzo zra­nieni i zanie­dbani, ponie­waż będąc w związku z Mar­kiem, zanie­chała kon­tak­tów z nimi. Jej pew­ność sie­bie mocno ucier­piała. Sta­wała się coraz bar­dziej zalęk­niona i nie­pewna sie­bie, a w końcu Mark zerwał z nią na dobre. Sam i ja mia­ły­śmy do wyko­na­nia dużą pracę wewnętrzną.

Patrząc wstecz, można powie­dzieć, że w tle tego związku nie­ustan­nie czaił się cień lęku. Dla Sam ta usilna potrzeba pozo­sta­wa­nia w kon­tak­cie była jed­nym z obja­wów stylu przy­wią­za­nia, jakiego doświad­czyła jako nie­mowlę, małe dziecko i nasto­latka, a który cechuje się lękiem i nie­prze­wi­dy­wal­no­ścią, nie zaś kon­se­kwentną opieką. Jej układ ner­wowy podą­żał szla­kiem poczu­cia bez­pie­czeń­stwa i dostęp­no­ści, szu­ka­jąc ich u każ­dego, kogo aktu­al­nie wybrała jako główną figurę dla zaspo­ko­je­nia swo­ich potrzeb. W tym przy­padku był to Mark. Osoby z przy­wią­za­niem lękowo-ambi­wa­lent­nym mają zwy­kle nad­wraż­liwy sys­tem przy­wią­za­nia, który spra­wia, że na pierw­szym miej­scu sta­wiają swoją dostęp­ność dla part­nera i spy­chają wszyst­kie inne potrzeby i prio­ry­tety na dal­szy plan.

Zde­cy­do­wa­nie ma to sens. Jeśli, dora­sta­jąc, mia­łaś do czy­nie­nia z nie­kon­se­kwen­cją w swo­ich pod­sta­wo­wych rela­cjach, to jako osoba doro­sła spo­dzie­wasz się, że w two­ich związ­kach sta­nie się coś złego. Jesteś czujna i wraż­liwa, ade­kwat­nie do tego, czego nauczy­łaś się w dzie­ciń­stwie. W rezul­ta­cie funk­cjo­nu­jesz zawsze w sta­nie naj­wyż­szej goto­wo­ści, wyczu­lona na naj­sub­tel­niej­sze zmiany w nastroju swo­jego part­nera, i nie­ustan­nie wypa­tru­jesz oznak, że coś jest nie tak, więc tra­cisz poczu­cie bez­pie­czeń­stwa, a twoje ciało prze­cho­dzi w stan fizycz­nego stresu przy pierw­szych ozna­kach porzu­ce­nia. Jeśli jesteś osobą o bez­piecz­nym stylu przy­wią­za­nia, to gdy twój part­ner nie odpi­suje natych­miast, możesz pomy­śleć: „Pew­nie jest zajęty pracą”. Ale jeśli twój wzo­rzec przy­wią­za­nia opiera się na lęku (przy­wią­za­nie lękowo-ambi­wa­lentne), to myśli szybko przy­bie­rają formę: „Chyba wcale mu na mnie nie zależy” albo „Coś jest mię­dzy nami nie tak”. I ponow­nie jest to uza­sad­nione, ponie­waż w dzie­ciń­stwie nauczy­łaś się, że rela­cje nie są nie­za­wodne.

Pamię­tasz, jak opi­sa­łam uczu­cie, gdy mój były mąż odsu­wał się ode mnie? „Czu­łam się tak, jakby ktoś wyry­wał ze mnie trze­wia”. Ponie­waż nasz drugi mózg, ten w jeli­tach5, wychwy­tuje brak poczu­cia bez­pie­czeń­stwa, to przej­mu­jące uczu­cie mówiło mi, że jestem w wiel­kim nie­bez­pie­czeń­stwie, ponie­waż grozi mi porzu­ce­nie. Kiedy tak się czu­jemy, myśle­nie racjo­nalne czmy­cha, gdzie pieprz rośnie, i włą­cza się ochronny tryb prze­trwa­nia (reak­cja „walki lub ucieczki”) – a wtedy zaczy­nają się uru­cha­miać zacho­wa­nia, które naszym zda­niem pomogą nam pod­trzy­mać zwią­zek. Może to być na przy­kład nie­ustanne wysy­ła­nie wia­do­mo­ści, prze­pra­sza­nie za sprawy, które nie były naszą winą, a nawet stal­king, czyli prze­śla­do­wa­nie – wszystko, byle tylko napra­wić pro­blem i przy­wró­cić bli­skość. Kie­dyś, gdy mój były nie odpo­wia­dał na wia­do­mo­ści, wsia­dłam nawet do samo­chodu i krą­ży­łam w pobliżu jego domu, pró­bu­jąc go namie­rzyć. Z pozoru może się to wyda­wać cał­ko­wi­cie irracjo­nalne, ale z per­spek­tywy moich naj­wcze­śniej­szych doświad­czeń i lęków zwią­za­nych z porzu­ce­niem te zacho­wa­nia były cał­ko­wi­cie logiczne. Sta­no­wiły zara­zem nie­za­wodny spo­sób, aby ode­pchnąć go ode mnie jesz­cze bar­dziej. Ale mój impul­sywny styl przy­wią­za­nia po pro­stu robił wszystko, abym poczuła się bez­piecz­nie.

Zaprogramowani na więź

W sytu­acji ide­al­nej rela­cje mają nam poma­gać czuć się dobrze z samymi sobą, ale gdy akty­wuje się lękowo-ambi­wa­lentny styl przy­wią­za­nia, w całym naszym ciele nara­sta uczu­cie nie­po­koju. Eks­tre­malna reak­cja fizyczna, któ­rej doświad­cza­łam za każ­dym razem, gdy mój były się ode mnie odsu­wał, spra­wiała, że czu­łam się, jak­bym osza­lała, ale obec­nie wiem już, że tak po pro­stu reago­wał mój układ ner­wowy, gdy doświad­cza­łam dystan­so­wa­nia się lub braku bli­sko­ści ze strony mojego part­nera. Osią­gnę­łam ten poziom samo­współ­czu­cia dzięki zro­zu­mie­niu, jak działa auto­no­miczny układu ner­wowy (AUN). Mecha­nizm ten wyja­śnia dr Ste­phen Porges, nauko­wiec, który opra­co­wał tak zwaną teo­rię poli­wa­galną. Według niego „łącze­nie się i kore­gu­la­cja to nasz impe­ra­tyw bio­lo­giczny”6, co ozna­cza, że jeste­śmy neu­ro­bio­lo­gicz­nie, a także psy­cho­lo­gicz­nie zapro­gra­mo­wani na kon­takty mię­dzy­ludz­kie. Pozwól, że wyja­śnię, dla­czego tak ważne jest, aby to zro­zu­mieć.

Zada­niem auto­no­micz­nego układu ner­wo­wego jest utrzy­my­wa­nie nas w sta­nie bli­sko­ści emo­cjo­nal­nej z drugą osobą, co ma zapew­nić nam bez­pie­czeń­stwo. W toku ewo­lu­cji – w sytu­acji, w któ­rej nasze prze­trwa­nie jako ludzi zale­żało od tego, czy byli­śmy akcep­to­wani jako część ple­mie­nia lub grupy – roz­wi­nęły się trzy obwody neu­ro­nalne układu ner­wo­wego: te „wędru­jące nerwy” reagują na sygnały w naszym świe­cie wewnętrz­nym i zewnętrz­nym na trzy różne spo­soby. Aby opi­sać ten pro­ces, Porges stwo­rzył poję­cie neu­ro­cep­cji7; zasad­ni­czo cho­dzi tu o to, w jaki spo­sób nasz układ ner­wowy staje się świa­domy tego, czy czu­jemy się bez­piecz­nie, czy też nie. Działa to niczym radar, który nie­ustan­nie ska­nuje nasze oto­cze­nie, gdy jed­no­cze­śnie nasz układ ner­wowy pod­świa­do­mie pyta: „Czy jesteś ze mną?”, co ozna­cza: czy jesteś otwarty na mnie takiego, jaki jestem w tej chwili, bez oce­nia­nia? Czy naprawdę mnie widzisz? Czy mogę liczyć na twoje wspar­cie? Jeśli się poróż­nimy, to czy zwró­cisz się prze­ciwko mnie?

Kiedy ów radar wykryje, że jeste­śmy bez­pieczni, akty­wuje się obwód neu­ro­nalny układu ner­wo­wego, który jest odpo­wie­dzialny za ser­deczne przy­wią­zy­wa­nie się do innych8. Powstaje wtedy tak zwany się stan brzuszny nerwu błęd­nego. Pomaga on nam słu­chać sie­bie nawza­jem, łago­dzi dźwięk naszego głosu, roz­luź­nia mię­śnie wokół oczu i spra­wia, że nasza twarz jest ruchoma i eks­pre­syjna, dzięki czemu możemy lepiej komu­ni­ko­wać wła­sne emo­cje. Wszyst­kie te fizyczne zmiany (wraz z komu­ni­ka­cją wer­balną) sygna­li­zują innym ludziom, że można się bez­piecz­nie do nas zbli­żyć, otwo­rzyć i zaan­ga­żo­wać. Nie potra­fimy uda­wać tego stanu. Wystę­puje on tylko wtedy, gdy czu­jemy się bez­piecz­nie w obec­no­ści innych, co ozna­cza, że kiedy wyczu­wamy zagro­że­nie, stan brzuszny wyłą­cza się, a wtedy bli­skość z innymi nie jest moż­liwa.

Tego wła­śnie doświad­cza­łam za każ­dym razem, gdy mój były mąż wyco­fy­wał się z rela­cji. Gdy wyczu­wa­łam, że zosta­łam porzu­cona, akty­wo­wał się u mnie kolejny układ neu­ro­nalny układu ner­wo­wego, wpro­wa­dza­jąc mnie w stan znany jako pobu­dze­nie układu współ­czul­nego. Ma on za zada­nie chro­nić przed każ­dym zewnętrz­nym zagro­że­niem i jest powszech­nie okre­ślany jako reak­cja walki lub ucieczki. W tym sta­nie uszy zaczy­nają ska­no­wać oto­cze­nie w poszu­ki­wa­niu dźwię­ków świad­czą­cych o nie­bez­pie­czeń­stwie, dla­tego prze­sta­jemy sły­szeć sub­telne zna­cze­nia wypo­wie­dzi innych ludzi. Obszar wokół oczu się napina. Spoj­rze­nie się wyostrza. Głos nabiera szcze­gól­nej into­na­cji, która sygna­li­zuje zagro­że­nie. Ten wła­śnie stan dopro­wa­dził mnie do cią­głego wysy­ła­nia wia­do­mo­ści, śle­dze­nia part­nera i robie­nia wszyst­kiego, co w mojej mocy, byle tylko zwró­cić na sie­bie jego uwagę. Co gor­sza, kiedy wej­dziemy w stan pobu­dze­nia współ­czul­nego, inni mogą zacząć reago­wać podob­nie. Ludzki układ ner­wowy jest nie­zwy­kle wraż­liwy i ma rezo­no­wać z ludźmi wokół nas, więc kiedy zaczy­na­łam sygna­li­zo­wać nie­bez­pie­czeń­stwo mojemu part­ne­rowi, on rów­nież adap­ta­cyj­nie prze­cho­dził w stan walki lub ucieczki. I o ile moim zamia­rem było mobi­li­zo­wa­nie całej swo­jej ener­gii do „walki” i pro­wa­dze­nia dzia­łań mają­cych utrzy­mać go bli­sko mnie, to jego wyuczoną reak­cją była „ucieczka”.

Ist­nieje rów­nież trzeci obwód neu­ro­nalny auto­no­micz­nego układu ner­wo­wego, który akty­wuje się tylko w sytu­acji tak skraj­nej bez­rad­no­ści i prze­ra­że­nia, że jeste­śmy prze­ko­nani, iż zagro­żone jest nasze życie9. Wyobraź sobie pła­czące w łóżeczku dziecko, do któ­rego nikt nie przy­cho­dzi. Znaj­duje się ono w sta­nie pobu­dze­nia współ­czul­nego i woła o pomoc. Po pew­nym cza­sie milk­nie. Stra­ciło nadzieję, że pomoc nadej­dzie; uru­cha­mia się u niego gałąź grzbie­towa układu ner­wo­wego. W obli­czu poten­cjal­nego eks­tre­mal­nego zagro­że­nia orga­nizm stara się zmi­ni­ma­li­zo­wać wyda­tek ener­ge­tyczny, wszystko więc w nim zwal­nia, w tym także tempo oddy­cha­nia i tętno. Twarz bled­nie i czło­wiek zaczyna odłą­czać się od ota­cza­ją­cego go świata, pró­bu­jąc stać się istotą tak małą i „nie­wi­dzialną”, jak to tylko moż­liwe. To znik­nię­cie jest rodza­jem hiber­na­cji w wyniku bez­rad­no­ści, pozwa­la­ją­cym zacho­wać zasoby na lep­sze czasy. W moim związku na przy­kład chwi­lami czu­łam taki wstyd z powodu emo­cji, które mną tar­gały, że chcia­łam w ogóle nie mieć żad­nych uczuć. W końcu jed­nak zro­zu­mia­łam, że to pra­gnie­nie odcię­cia się i ukry­cia wyni­kało z uru­cho­mie­nia mojej wła­snej tak zwa­nej reak­cji grzbie­to­wej nerwu błęd­nego – rezy­gno­wa­łam z nakło­nie­nia mojego part­nera do kon­taktu podob­nie jak dziecko pła­czące w łóżeczku, które w końcu opada z sił i się uci­sza. Poniż­sza ilu­stra­cja przed­sta­wia wszyst­kie trzy obwody auto­no­micz­nego układu ner­wo­wego oraz szlaki tej auto­strady infor­ma­cyj­nej w naszym ciele.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zob. Melody Beat­tie, Koniec współ­uza­leż­nie­nia. Jak prze­stać kon­tro­lo­wać życie innych i zacząć trosz­czyć się o sie­bie, przeł. Andrzej Jan­kow­ski, Media Rodzina, Poznań 2003, s. 48–53. [wróć]

Zob. Daniel J. Sie­gel, Psy­chow­zrocz­ność: mind­si­ght. Jak dzięki nowej wie­dzy o umy­śle i empa­tii wpro­wa­dzać pozy­tywne zmiany w życiu, przeł. Piotr Bud­kie­wicz, Mama­nia, War­szawa 2021. [wróć]

Zob. Saul Mcleod, Bowlby’s Attach­ment The­ory, „Sim­ply Psy­cho­logy”, 5 lutego 2017, https://www.sim­plyp­sy­cho­logy.org/bowlby.html. [wróć]

Phil­lip R. Sha­ver, Cindy Hazan, A Bia­sed Ove­rview of the Study of Love, „Jour­nal of Social and Per­so­nal Rela­tion­ships”, t. 5, nr 4 (listo­pad 1988), https://doi.org/10.1177/0265407588054005; Sara H. Kon­rath i inni, Chan­ges in Adult Attach­ment Sty­les in Ame­ri­can Col­lege Stu­dents Over Time: A Meta-Ana­ly­sis, „Per­so­nality and Social Psy­cho­logy Review”, t.18, nr 4 (kwie­cień 2014), s. 333–334, https://doi.org/10.1177/1088868314530516. [wróć]

Zob. Eme­ran Mayer, Twój drugi mózg: komu­ni­ka­cja umysł-jelita. Jak zależ­ność mózg-jelita wpływa na nasz nastrój, decy­zje i stan zdro­wia, przeł. Dariusz Ros­sow­ski, Feeria Science, Łódź 2022. (Przy­pisy dolne pocho­dzą od tłu­maczki). [wróć]

Zob. Ste­phen W. Porges, Teo­ria poli­wa­galna: prze­wod­nik, przeł.Alek­san­der Gomola, Wydaw­nic­two Uni­wer­sy­tetu Jagiel­loń­skiego, Kra­ków 2020, s. 67. [wróć]

Zob. Ste­phen W. Porges, Neu­ro­fi­zjo­lo­giczne pod­stawy emo­cji i przy­wią­za­nia w teo­rii poli­wa­gal­nej, przeł. Alek­san­der Gomola, Wydaw­nic­two Uni­wer­sy­tetu Jagiel­loń­skiego, Kra­ków 2021, roz­dział 1, s. 38–51. [wróć]

Zob. Ste­phen W. Porges, Teo­ria poli­wa­galna: prze­wod­nik…, op. cit. [wróć]

Zob. Deb Dana, Teo­ria poli­wa­galna w prak­tyce. Zestaw 50 ćwi­czeń, przeł. Alek­san­der Gomola, Wydaw­nic­two Uni­wer­sy­tetu Jagiel­loń­skiego, Kra­ków 2021. [wróć]