Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
12 osób interesuje się tą książką
Czy marzysz o prawdziwej miłości, ale tworzenie zdrowych długotrwałych relacji jest dla ciebie wyzwaniem? Czy w związkach romantycznych często towarzyszą ci lęk przed odrzuceniem i niepewność? A może zdarza ci się idealizować partnera lub czuć obezwładniającą zazdrość?
Jeśli na te pytania odpowiedziałaś twierdząco, prawdopodobnie cechuje cię lękowo-ambiwalentny styl przywiązania. To nic złego, ale taki wzorzec zachowań może znacząco utrudnić tworzenie satysfakcjonującego związku. Na szczęście styl przywiązania kształtujemy przez całe życie, a dzięki głębokiemu samopoznaniu każdy z nas może zerwać z niekorzystnymi schematami. Zrobisz to bez trudu i z przyjemnością właśnie dzięki tej książce. Rzetelna teoria, sprawdzone ćwiczenia i głęboka empatia autorki, doświadczonej psychoterapeutki, pomogą ci:
• zaakceptować i uzdrowić rany z przeszłości,
• odróżnić prawdziwą miłość od uzależnienia,
• stawiać bezpieczne granice i wzmocnić niezależność,
• zbudować poczucie własnej wartości oraz stabilności emocjonalnej,
• otworzyć się na szczere i odważne rozmowy o uczuciach,
• nauczyć się przyjmować wsparcie bez poczucia winy oraz właściwie wspierać innych.
Pamiętaj, że twoje przeszłe doświadczenia cię nie definiują. W każdej chwili możesz zacząć rozwijać bezpieczny styl przywiązania, dzięki czemu zyskasz większą samoświadomość i zdolność tworzenia zdrowych i szczęśliwych związków.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 339
W młodości moje życie uczuciowe było jedną wielką porażką. Trzymałam się związków ze strachu przed samotnością, a mężczyźni, z którymi się umawiałam, byli emocjonalnie niedostępni i nieczuli na moje potrzeby. Byłam naprawdę nieszczęśliwa. Z powodu ich jawnego braku zainteresowania czułam się odrzucona i złościło mnie, że nie zależało im na mnie na tyle, aby zapytać o moje potrzeby.
Chcę podzielić się z wami dwoma doświadczeniami, które wstrząsnęły mną do głębi i uaktywniły moje głęboko zakorzenione schematy przywiązania. Choć z pozoru wyglądają zupełnie inaczej, rozjątrzyły te same rany emocjonalne. W wieku dziewiętnastu lat miałam chłopaka, który był bardzo zaangażowany w pracę zawodową, ponieważ prowadził własną firmę. Po pierwszym zauroczeniu, kiedy związek stał się mniej ekscytujący, z powrotem skupił się na pracy. Teraz wiem, że właśnie tego potrzebował. Nie był złym facetem. Był po prostu kimś, kto poświęcał wiele uwagi własnej firmie, co bardzo go stresowało. Ale jego powolne wycofywanie się uaktywniło moje czułe miejsce związane z lękiem przed porzuceniem i zaczęłam odczuwać niepokój. Mocno schudłam, a moje życie straciło sens. Wszystko to mnie przerażało, a z czasem zawirowania emocjonalne w moim wnętrzu stały się tak intensywne, że trafiłam do szpitala z powodu silnego stanu lękowego. Kiedy lekarz zapytał mnie, dlaczego się tam znalazłam, odpowiedziałam po prostu: „Ponieważ mój chłopak mnie nie kocha”. Mój strach przed samotnością czaił się tuż pod skórą, a przejście od intensywnego bycia razem do dłuższej rozłąki obudziło mój głęboki wewnętrzny niepokój. Nie rozumiałam, co się ze mną dzieje; czułam się, jakbym popadła w obłęd. Przeczytałam wszystkie książki na temat współuzależnienia i choć mi pomogły, to nadal nie wyjaśniały tego, co działo się w moim ciele.
Wiele lat później poślubiłam mężczyznę, który w ogóle nie był w stanie funkcjonować w związku. Gdy na początku związku nie odpisywał na moje wiadomości, nie myślałam o tym zbyt wiele. Ale z czasem stałam się wyjątkowo nadwrażliwa nawet na minimalne braki w zaangażowaniu. Schemat, zgodnie z którym on się wycofywał, a ja szukałam z nim kontaktu, powtarzał się co sześć do ośmiu tygodni. Czułam się uwięziona w pułapce tego nigdy niekończącego się cyklu, wierzyłam jednak, że małżeństwo w jakiś sposób zmieni tę dynamikę i przyniesie mi poczucie bezpieczeństwa. Teraz rozumiem, że gdy tylko weszliśmy w etap głębszej intymności (i zaczęłam czuć się bezpiecznie), on odsuwał się ode mnie z powodu własnego strachu przed bliskością. Przestawał odpisywać na wiadomości, a nasza komunikacja stała się płytka i niejasna. W miarę jak on coraz bardziej zwiększał dzielący nas dystans, ja, gdy na niego patrzyłam, czułam się tak, jakby po drugiej stronie nikogo nie było. Całe moje ciało reagowało na emocjonalne rozłączenie z nim. W mgnieniu oka moje serce zaczynało bić szybciej i miałam wrażenie, jakby ktoś wyrywał ze mnie trzewia. Mój wzrok mętniał i czułam wirującą wewnątrz mnie panikę. Kiedy nie mogłam odzyskać bliskości emocjonalnej, zwijałam się w kłębek w pozycji embrionalnej i czułam się tak samo zagubiona i opuszczona jak wtedy, gdy byłam bardzo mała. Niezdolność mojego męża do kontaktu emocjonalnego, a zwłaszcza jego puste spojrzenie, przywiodło mnie do pierwotnego doświadczenia porzucenia. Było tak, jakby ktoś przerwał moją linię życia lub odciął mi tlen.
Moje lata u progu dorosłości były mroczne i zagmatwane. Nie rozumiałam, co działo się w moim ciele i mojej psychice, więc czułam się oderwana od rzeczywistości. Zmieniło się to dopiero po tym, jak poznałam swoje wzorce przywiązania i zdobyłam wiedzę na temat reakcji układu nerwowego i ran emocjonalnych. Dzięki temu mogłam spojrzeć wstecz i dostrzec, że uczucie lęku separacyjnego towarzyszyło mi przez całe życie. Wszystko to pozwoliło nadać sens moim fizycznym doświadczeniom i stworzyło podstawę dla współczucia i uzdrowienia. Napisałam tę książkę głównie po to, aby przekazać również tobie głębokie zrozumienie tego, co naprawdę dzieje się w naszym ciele i dlaczego tak często rozwijamy się, rezygnując z samych siebie. Mając to wsparcie, wspólnie wyruszymy w uzdrawiającą podróż, która przyniesie ci wewnętrzne poczucie bezpieczeństwa i umożliwi tworzenie w pełni satysfakcjonujących relacji z ludźmi.
Zacznijmy od kilku pytań. Jeśli zastanawiasz się, czy twój wzorzec przywiązania opiera się na lęku (lękowo-ambiwalentny styl przywiązania), to dzięki uważnemu prześledzeniu poniższej listy uzyskasz pewien wgląd we własne wnętrze. Są to uczucia i zachowania, których doświadczamy, jeśli w dzieciństwie trawił nas uzasadniony niepokój o to, czy ktoś nas opuści. Niektóre z nich dotyczą samego uczucia lęku, a inne sposobów, za pomocą których próbujemy się przed nim chronić. Proszę, bądź dla siebie łagodna w trakcie lektury tej listy.
Czy stale rozmyślasz o swoim obecnym partnerze kosztem swoich zainteresowań?
Czy ciągle rozmawiasz z przyjaciółmi na temat swojego partnera i waszego związku?
Czy rezygnujesz z tego, co chcesz robić, aby zajmować się tym, czego – według ciebie – chce twój partner?
Czy początkowo patrzysz na swojego partnera przez różowe okulary, a potem doznajesz rozczarowania, gdy nie spełnia on idealnie twoich potrzeb?
Czy stajesz się niespokojna, jeśli twój partner nie odpowiada na wiadomość od razu?
Czy zdarza ci się wymyślać teorie na temat powodów, dla których partner nie odpowiada na wiadomości od razu?
Czy podejmujesz wielokrotne próby skontaktowania się z partnerem, gdy od razu nie otrzymujesz od niego odpowiedzi?
Czy bardzo szybko się przywiązujesz, a potem martwisz się o to, czy związek będzie trwały?
Czy czasami grozisz partnerowi odejściem, gdy nie poświęca ci on tyle uwagi, ile chcesz?
Czy odsuwasz się od swojego partnera, jeśli nie zaspokaja on twoich potrzeb kontaktu?
Czy zależy ci, aby po konflikcie jak najszybciej przywrócić bliskość emocjonalną i w związku z tym nalegasz na kontynuowanie rozmowy, dopóki znowu nie poczujesz, że nawiązaliście porozumienie?
Czy pouczasz i obwiniasz swojego partnera za to, że nie jest dla ciebie dostępny tak często, jak tego potrzebujesz?
Czy prowadzisz rejestr przewinień swojego partnera?
Czy łatwo wpadasz w złość – albo na siebie, albo na swojego partnera – jeśli nie jest on dostępny tak często, jak tego potrzebujesz?
Czy myślisz o zdradzie albo faktycznie nawiązujesz romans, aby wzbudzić zazdrość w swoim partnerze?
Czy śledzisz swojego partnera online, aby znać każdy jego ruch?
Czy włamujesz się do telefonu partnera, aby sprawdzić, z kim się kontaktuje i czy cię nie okłamuje?
Po pierwsze, pamiętaj, że to nic złego, jeśli rozpoznajesz u siebie wszystkie lub niektóre z tych zachowań, ponieważ już wkrótce zrozumiesz, skąd biorą się u ciebie takie skłonności, i znajdziesz w sobie więcej współczucia wobec własnej osoby. Bezpośrednia konfrontacja z pewnymi emocjami i zachowaniami może być bolesna lub zawstydzająca. Jednak praca, którą wspólnie wykonamy, pozwoli ci również zdać sobie sprawę z tego, że cierpisz i czujesz lęk oraz że zasługujesz na wsparcie w leczeniu ran, które są przyczyną charakterystycznych dla ciebie reakcji na pewne sytuacje w twoim związku.
Zacznijmy od czegoś, co może zabrzmieć nieco dziwnie. Co by było, gdybym ci powiedziała, że aby poprawić jakość swoich relacji, musisz częściej skupiać się na sobie? Prawdopodobnie stoi to w sprzeczności ze wszystkim, czego dotąd nauczyłaś się o tym, co znaczy być kochającą, troskliwą partnerką. Być może nawet wierzysz w to, że aby otrzymać miłość, musisz sama ją ciągle dawać, tak jakby na miłość trzeba było zasłużyć. Często jednak powtarzam innym pewną kluczową wskazówkę: aby pielęgnować zdrowe relacje, musimy nauczyć się do głębi rozumieć same siebie i wyleczyć rany, przez które wciąż trwamy w zamkniętym cyklu cierpienia, tak abyśmy mogły wejść w kolejny związek z większym poczuciem bezpieczeństwa i wewnętrznej siły. Ów proces transformacji wewnętrznej nazywam stawaniem się w pełni sobą.
Kiedy będziesz wchodzić w związki, startując z tej umocnionej pozycji, nie ulegniesz taktyce polegającej na manipulacjach czy zabieganiu o uwagę. Będziesz przyciągać ludzi, którzy dużo bardziej do ciebie pasują. Zyskasz umiejętności i równowagę, aby poradzić sobie z wszelkimi trudnościami, jakie się po drodze pojawią, oraz mądrość, dzięki której będziesz wiedziała, czy już nadszedł lub zbliża się czas rozstania.
Jako praktykująca od ponad dziesięciu lat terapeutka par pomogłam już tysiącom kobiet i mężczyzn stać się w pełni sobą oraz przyciągać i nawiązywać wspierające relacje miłosne. Wykonuję tę pracę, ponieważ moja własna podróż do uzdrowienia nauczyła mnie, że zmiana sposobu postępowania w związkach jest naprawdę możliwa. Kluczem do tego było dla mnie zrozumienie, że mój styl przywiązania opierał na lęku i że odtwarzałam ten wzorzec we wszystkich moich związkach romantycznych. Ten styl relacji jest zakorzeniony w głębokiej niepewności i często przejawia się w swego rodzaju uzależnieniu od miłości. Jeśli wiemy, że określony związek nas rani, ale i tak tkwimy w nim niczym w pułapce albo stale nawiązujemy relacje tego samego rodzaju i trzymamy się ich mimo dezorientacji i wyczerpania, to prawdopodobnie tworzymy relacje oparte na lęku.
Bardzo mi pomogła wiedza o tym, że wczesne interakcje, których doświadczyłam jako niemowlę i małe dziecko, ustanowiły w moim układzie nerwowym wzorzec energetyczny, który pojawiał się później w moim życiu miłosnym. Chcąc się z tym skonfrontować, musiałam uświadomić sobie, że próba wykorzystania romantycznych relacji po to, aby „naprawić” to, co – w moim odczuciu – było we mnie zepsute, albo aby mnie dopełnić, doprowadziła mnie jedynie do jeszcze głębszego rozczarowania i cierpienia. Potrzebowałam nieco zwolnić, otoczyć się godnym zaufania wsparciem i poświęcić czas na uleczenie lęku, który trwale wpoili mi rodzice, mimo ich jak najlepszych intencji.
Nie chodzi o to, aby zrzucać całą winę na rodziców. Zrobili wszystko najlepiej, jak umieli, mając do dyspozycji to, co sami otrzymali. Najprawdopodobniej kochali nas tak, jak potrafili, ale miłość nie zapewnia wszystkiego, co jest potrzebne do zbudowania solidnego fundamentu dla bezpiecznego poczucia własnej wartości. Proces ten wymaga od rodziców, aby nas widzieli i byli w pełni obecni dla nas takich, jakimi jesteśmy, nawet gdy sprawiamy im kłopoty, jesteśmy zagniewane lub smutne. Muszą również być kochający i zaciekawieni tym, kim się stajemy, kiedy dorastamy, wspierając wszystkie aspekty naszego „ja”. Ponieważ rodzice widzą nas takimi, jakimi jesteśmy naprawdę, doskonale odzwierciedlają nasz stan wewnętrzny i potrafią naprawiać błędy, które mogli wcześniej popełnić. Wszystko to zapewnia nam poczucie bezpieczeństwa, abyśmy mogły z pewnością siebie rozwinąć nasze autentyczne „ja”. Doświadczenia relacji z rodzicami dosłownie budują nasz mózg w sposób, który pomoże nam w przyszłości tworzyć satysfakcjonujące relacje, gdy będziemy gotowe na przyjaźń, a potem miłość. Być może najważniejszy jest fakt, że internalizujemy rodziców jako swoich stałych towarzyszy tworzących rdzeń wewnętrznej wspólnoty, która będzie się nami opiekować przez całe życie. Powiemy o tym więcej w dalszej części tej książki.
Wielu rodziców po prostu nie otrzymało tego, czego sami potrzebowali jako dzieci, aby móc zapewnić tego rodzaju poczucie bezpieczeństwa nam. Kiedy ich internalizujemy, uwewnętrzniamy również ich lęki, złość lub nieobecność. To, czy poważnie podejdziemy do naprawy tego dziedzictwa, zależy już od nas. Muszę powiedzieć, że mój własny proces uzdrawiania był najtrudniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek w swoim życiu zrobiłam, ponieważ oznaczał powrót do zaprzeszłych ran. Właśnie ten powrót pozwolił jednak na stopniową przemianę moich głęboko zakorzenionych oczekiwań na temat związków miłosnych. Najważniejszym katalizatorem tej pracy był koniec mojego pierwszego małżeństwa. Kiedy rzuciłam sobie wyzwanie, aby pogodzić się z byciem singielką, stawiłam czoła ogromnej samotności, zagubieniu i lękowi. Nie zdawałam sobie sprawy, że ten związek odsłaniał moje głębokie podświadome rany po to, abym mogła je uleczyć. W owym czasie zaczęłam szukać dostępnych emocjonalnie przyjaźni z życzliwymi i konsekwentnymi ludźmi. To pomogło mi czuć wsparcie, gdy pracowałam nad uzdrowieniem mojego świata wewnętrznego. Ich troska dawała mi poczucie bezpieczeństwa, którego potrzebowałam, aby wykonać całą tę pracę, a także pomogła uspokoić mój układ nerwowy. Wiem, że ich zinternalizowałam, ponieważ w chwili, gdy piszę te słowa, odczuwam wspólnotę z nimi oraz płynące z niej życzliwe wsparcie. I powoli, w miarę, jak dochodziłam do zdrowia, przestawałam się zatracać w romantycznej miłości, tak jak miało to miejsce wcześniej. Ten proces doprowadził mnie do poczucia wewnętrznego spokoju, stabilności, świadomości moich potrzeb i zaufania do siebie, chociaż nawet nie wyobrażałam sobie, że jest to w ogóle możliwe. Koniec końców w jego wyniku zyskałam kochającego partnera, z którym stworzyłam znacznie bardziej bezpieczny model przywiązania. W inkubatorze nowego związku zaczęłam integrować cały mój rozwój i nowo odkrytą świadomość, co pozwoliło nam dotrzeć do dużo głębszych warstw prawdziwie satysfakcjonującej intymności. W rezultacie czuję się wspierana przez partnera w sposób, o którym nawet nie wiedziałam, że jest możliwy, i potrafię zaoferować mu w zamian ten sam stopień nieustającego wsparcia i akceptacji. Niezależnie od tego, gdzie się aktualnie znajdujesz na swojej drodze, proces transformacji, który wspólnie w tej książce zgłębimy, również tobie pozwoli zrozumieć, czego potrzebujesz, aby uleczyć stare rany emocjonalne i móc pielęgnować zdrowe, pełne miłości i trwałe relacje. Napisałam tę książkę, ponieważ tego właśnie ci życzę.
W pierwszych trzech rozdziałach skupimy się na pogłębieniu naszego zrozumienia siebie i naszych schematów zachowań w związkach miłosnych. Pozwoli nam to rozwinąć mądrość i współczucie dla tych aspektów samych siebie, które być może chciałybyśmy wyprzeć. Świadomość i akceptacja siebie staną się podwaliną późniejszej zmiany.
Zaczniemy od przyjrzenia się dwóm stylom przywiązania, rozwijanym w dzieciństwie, które u ludzi już dorosłych kształtują różne wzorce relacji, szczególnie w ich związkach intymnych. Niektórzy wykształcają oparty na lęku ambiwalentny styl przywiązania, taki jak ten, który dostrzegłam u siebie. Znacznie różni się on od emocji, które wszyscy odczuwamy na początku nowego związku. Ponieważ wówczas wszystko jest jeszcze nowe i nieznane, właściwa dla danej osoby dynamika nie zawsze ujawnia się od razu. Każdy człowiek przeżywa wiele różnych emocji i z tego powodu czasami wszyscy zadajemy sobie pytanie, czy naprawdę bezpiecznie jest pójść na żywioł, poddać się uczuciu i narazić się na zranienie. Związek często zaczyna się od uczucia błogości i ekscytacji, lecz później pojawiają się w nim obawy o bliskość, a nasze rany zostają rozdrapane, przez co czujemy się zagubieni i zdezorientowani.
Przywiązanie oparte na lęku (ambiwalentne) wynika z głębokiego poczucia wewnętrznej niestabilności; stare rany emocjonalne powodują, że spodziewamy się ponownego porzucenia. Uczucia te mogą prowadzić do zachowań, które – jak na ironię – tylko jeszcze bardziej odpychają partnera: wysyłania kilkunastu wiadomości z rzędu, włamywania się do jego telefonu, obsesyjnego śledzenia postów w mediach społecznościowych, nieodstępowania go na krok czy zazdrości. Pod powierzchnią tych zachowań kryje się uczucie trwogi, desperacka potrzeba utrzymania partnera przy sobie i zwrócenia na siebie jego uwagi. Efekt? Burzliwe, bolesne i w ostatecznym rozrachunku nietrwałe relacje.
Ta książka została napisana dla osób z lękowo-ambiwalentnym stylem przywiązania, ale będzie również pomocna w zrozumieniu stylu znajdującego się na przeciwnym końcu spektrum. Unikający styl przywiązania również ma swoje korzenie we wczesnym dzieciństwie i wynika z doświadczeń z rodzicami, którzy albo nie byli obecni, albo nie byli w stanie zaoferować dziecku wystarczającego wsparcia emocjonalnego, dlatego osoby unikające rozwinęły inny mechanizm radzenia sobie z tą sytuacją. Widząc, że niebezpiecznie jest polegać na innych w związku, nauczyły się chronić siebie poprzez stronienie od bliskości. Są to często ludzie oddani swojej karierze zawodowej i mający skłonność do wycofywania się w sytuacji, gdy „zagraża” im bliskość. Powodem do zakończenia związku może być dla nich krytyka ze strony partnera. Chociaż nie jest to mój styl przywiązania, wielokrotnie miałam do czynienia z unikającymi partnerami. Skupimy się na tych dwóch typach osób, ponieważ często przyciągają się one wzajemnie i lgną do siebie niczym ćma do światła.
W następnym rozdziale będziemy badać obszar najmłodszej części naszego „ja” – określając ją mianem Małego Ja – która nauczyła się, co musi zrobić, aby utrzymać kontakt z rodzicami. Nasze współczucie wobec siebie jako dzieci wzrośnie, gdy dotrze do nas prawdziwy sens faktu, że zachowania, których najbardziej w sobie nie lubimy, były nam absolutnie niezbędne, abyśmy mogli pozostać w relacji z najważniejszymi w naszym życiu osobami. Straty z wczesnego dzieciństwa spowodowały najgłębsze rany, których możemy nawet nie być świadomi, ale które popychają nas do ciągłego odtwarzania znajomych schematów zachowań w czasie dorastania i wchodzenia w dorosłość.
Dzięki temu w ostatnim rozdziale części pierwszej zrozumiemy, w jaki sposób z dziecięcych doświadczeń wyłania się ów lękowo-unikający taniec w relacji dwojga dorosłych ludzi. Dwie osoby poszukujące miłosnego związku zostają wciągnięte w znajome mechanizmy obronne ze względu na swoje najgłębsze rany emocjonalne z dzieciństwa. Prowadzi to do tego, co Melody Beattie nazywa związkiem współuzależnionym. Oto bardzo krótka definicja współuzależnienia: jest to próba kontrolowania emocji i zachowań innej osoby, aby nie musieć doświadczać własnych bolesnych uczuć1. Jeśli zdołam sprawić, że będziesz blisko mnie, nie będę musiała odczuwać przerażającego uczucia porzucenia, które czai się w moim wnętrzu (osoba z lękowo-ambiwalentnym stylem przywiązania). Jeśli uda mi się pozostać wystarczająco daleko od ciebie, nie będę musiała doświadczać bezbronności, która grozi tym, że poczuję w sobie czarną otchłań pustki (osoba z unikającym stylem przywiązania). Każda z tych osób w rzeczywistości liczy, że druga z nich zapewni jej ochronę, ale odbywa się to w sposób, który jeszcze bardziej unieszczęśliwia je obie. W rezultacie osoby unikające bliskości nabierają jeszcze głębszego przekonania, że związków należy unikać, a osoby lękowe – które są w większym kontakcie ze swoimi emocjami – cierpią katusze z powodu porzucenia, kiedy dają z siebie wszystko, próbując zatrzymać przy sobie partnera. Tę dynamikę będziemy dogłębnie badać.
W ostatniej części tego rozdziału poruszymy kwestię ran, które prowadzą do jeszcze bardziej destrukcyjnych zachowań: do uzależnienia od miłości u osoby lękowej oraz do narcystycznego skupienia na sobie u osoby unikającej. Ponieważ sama doświadczyłam tego rodzaju relacji, znam towarzyszący jej ból i konieczność wyleczenia ran emocjonalnych, przez które osoby z przywiązaniem opartym na lęku są po prostu bezbronne.
Następnie dotrzemy do sedna tej książki, czyli pracy nad uzdrawianiem wewnętrznych ran emocjonalnych i stawaniem się w pełni sobą. Przejdziemy przez to wszystko razem. Być może najważniejszą lekcją, jaką wyniosłam z pracy nad własnym lękowo-ambiwalentnym stylem przywiązania, jest to, że kluczem do stawania się sobą w pełni i w zdrowy sposób oraz do zyskania gotowości na zrównoważony związek jest zmierzenie się ze swoimi najgłębszymi lękami przed porzuceniem oraz samotnością i z przekonaniem, że nie zasługujemy na miłość. Im dłużej ignorujemy bezbronne, zranione aspekty naszego „ja”, tym dłużej będziemy zbierać żniwo rozdzierających serce doświadczeń bycia w związkach, które odtwarzają porzucenie i lęk, znane nam z dzieciństwa.
Jako istoty ludzkie z trudnością radzimy sobie z bólem, często robiąc wszystko, co w naszej mocy, aby tylko uniknąć dyskomfortu związanego z cierpieniem, jakie odczuwamy w głębi duszy. Praca wewnętrzna polegająca na tym, aby stać się w pełni sobą, obejmująca konieczność dokładnego zlokalizowania bolącego miejsca oraz troskliwe zaopiekowanie się nim, stanowi wyjątek od tej reguły, dlatego wiele osób idzie przez życie, nie próbując zająć się swoim cierpieniem. Nawet jeśli instynktownie wyczuwamy, że w ten sposób mogłybyśmy uwolnić się od niezdrowych schematów przywiązania, to i tak często się przed tym wzbraniamy, ponieważ brak nam wsparcia niezbędnego, aby nawiązać kontakt z głębszym poziomem bólu i lęku. Społeczeństwo często zachęca nas, byśmy przechodziły przez to wszystko samodzielnie, ale warto znaleźć odpowiednich ludzi (terapeutę lub jednego czy dwoje przyjaciół), którzy potrafią słuchać z życzliwością i bez oceniania. Ja również będę miała zaszczytny przywilej symbolicznego trzymania cię za rękę podczas całej lektury tej książki. Będę z tobą pracować, aby pomóc ci rozwinąć twój nowy wewnętrzny system wsparcia. Zgoda, aby inni ludzie się nami zaopiekowali i nas wysłuchali, daje nam poczucie bezpieczeństwa, które jest istotnym, a często brakującym składnikiem do stania się w pełni sobą. Ta zewnętrzna sieć bezpieczeństwa uspokoi twój układ nerwowy, zbuduje wewnętrzną wspólnotę opiekuńczą i pozwoli ci się w pełni ucieleśnić oraz zyskać świadomość swoich potrzeb wynikających ze stylu przywiązania, aby inaczej na nie reagować, kiedy znów się pojawią. Z biegiem czasu poczujesz się dużo bardziej bezpiecznie.
Zaczniemy od refleksyjnej praktyki, która pomoże nam zbudować interocepcję. Oznacza to wsłuchiwanie się w sygnały wysyłane przez nasze ciało, aby nawiązać kontakt z naszym światem wewnętrznym. Właśnie tam zapobiegliwie przechowujemy nasze najgłębsze rany, dopóki nie pojawi się ktoś, kto wesprze nas w uzdrowieniu. Możemy wtedy nawiązać kontakt ze swoim młodszym „ja” (Małym Ja), zatrzymać w sobie jego doświadczenia i spotkać swoich Wewnętrznych Obrońców i Wewnętrzne Opiekunki. Ponieważ ty i ja wspólnie stworzymy tę przestrzeń, a dodatkowo poszukasz innych towarzyszy swojej podróży (terapeuty lub godnych zaufania przyjaciół), będziesz mieć wszystko, czego potrzebujesz, aby przejść tę drogę.
Kiedy już rozwiniesz zdolności wsłuchiwania się we własne wnętrze, w następnym rozdziale twoje Małe Ja rozpocznie swoją uzdrawiającą podróż. Możesz tam wielokrotnie powracać, aby skorzystać z praktyk, które do końca życia zapewnią mu wsparcie, jakiego potrzebuje. Chcąc ci towarzyszyć, nagrywam medytacje, abyśmy mogły wykonywać je razem. Ta część podróży będzie czasami bolesna, ponieważ dotkniemy lęku i cierpienia, których doświadczałaś w dzieciństwie. Jest to możliwe za sprawą troski i życzliwości, które wnosi aktywnie słuchająca obecność podczas budowania wewnętrznych zasobów, które przetrwają z tobą przez całe życie. Ten ruch w kierunku stawania się w pełni sobą jest możliwy dzięki temu, że jesteś wystarczająco odważna, aby wykonać tę pracę.
W ostatnim rozdziale części drugiej zbadamy proces wiodący od ofiarności do pełni „ja”. Czego możesz się spodziewać, gdy zakończysz tę podróż? Przyjrzymy się miejscom, które odwiedziłyśmy, a następnie uczcimy nową pełnię, która pojawia się, gdy kontynuujemy wspieranie Małego Ja w powrocie do zdrowia i budowanie silnej wspólnoty z Wewnętrzną Opiekunką. Poznasz pewną praktykę służącą wzmocnieniu pełni siebie oraz wzrostowi poczucia wdzięczności za nowy, solidny fundament wewnętrzny.
Teraz jesteśmy gotowe na część trzecią. Jak wygląda przejście w kierunku współzależności z partnerem? W tego rodzaju związku oboje partnerzy mają wystarczająco dużo wewnętrznego poczucia bezpieczeństwa, aby nie tylko polegać na sobie nawzajem, lecz także czuć się swobodnie z rozwijającą się intymnością. Jednocześnie mogą się ku sobie zwracać, aby zapewnić sobie wsparcie. Można powiedzieć, że ani się nie porzucają, ani nie atakują siebie nawzajem. Wplatanie nowego sposobu bycia razem do związku dwojga ludzi jest dużym wyzwaniem, ale przynosi ogromną satysfakcję. Oznacza rozwijanie nowych rodzajów wewnętrznych i zewnętrznych granic (rozdział siódmy), zdobywanie umiejętności w pracy nad trudnymi aspektami, tak aby praca terapeutyczna pomiędzy dwojgiem ludzi wzmacniała ich relację, a nie zaburzała związku (rozdział ósmy), oraz czerpanie z zasobów wszechświata, aby podtrzymać taki rodzaj życia, które nieustannie się odnawia w swojej zdolności do manifestowania miłości (rozdział dziewiąty).
Wierzę, że różni ludzie pojawiają się w naszym życiu z jakiegoś powodu i że każda osoba, którą spotykamy na swojej drodze, oferuje nam cenną lekcję. Musimy tylko być na nią otwarte. Patrząc z tego punktu widzenia, możemy powiedzieć, że na głębszym poziomie wszystkie relacje mają duchową naturę. Dlatego ścieżka wiodąca do stania się w pełni sobą jest również duchową podróżą ku pełni, w której staramy się nawiązać kontakt nie tylko z naszą wewnętrzną jaźnią, ale także ze źródłem bezwarunkowej miłości i wsparcia, które jest większe niż wszystko, co możemy wyrazić słowami.
Podróż do własnego wnętrza kryje w sobie głęboką tajemnicę. Możemy w jej trakcie poczuć, że jesteśmy wspierani duchowo, że nigdy nie jesteśmy sami i że wszechświat naprawdę nam sprzyja. Neuronauka relacji mówi nam również, że jesteśmy stworzeni do bezpiecznych i opiekuńczych więzi, dzięki którym w naszym ciele wytwarzają się substancje neurochemiczne dające wrażenie serdeczności i poczucie bezpieczeństwa2. Ufając tej duchowej bliskości i właściwemu ludzkiemu wsparciu, zaczynamy działać bardziej spontanicznie i kreatywnie, zwiększając swoje szanse na spełnienie w miłości. Gdy rozpoczniesz proces uzdrowienia, poczujesz się dużo bezpieczniej w świecie, w swoich związkach oraz z samą sobą.
Dzielę się tym jako motywacją do podróży, którą właśnie rozpoczynamy, podróży wiodącej do lepszego zrozumienia i uleczenia swoich ran emocjonalnych, abyś nie musiała już nigdy szukać pocieszenia i wsparcia wyłącznie na zewnątrz. Kolejne strony tej książki obejmują prowadzone medytacje i praktyki mające na celu pomóc ci przejść przez twoje najgłębsze emocjonalne rany i potrzeby. Chcę, abyś odnalazła tu te części twojego świata wewnętrznego, które wymagają specjalnej uwagi, jednocześnie zachęcając cię do zbadania, w jaki sposób dynamika twoich przeszłych relacji rzuca światło na poranione, wrażliwe obszary. Proszę, abyś czytała tę książkę bez pośpiechu, we własnym tempie i uszanowała to, że potrzebujesz czasu, by zagłębić się w swój świat wewnętrzny. Możemy to zrobić razem.
Część I
Jak tracimy siebie
Rozdział 1
Znaczenie relacji międzyludzkich
Pierwszą i najważniejszą rzeczą, o której chcę, abyś pamiętała, jest to, że pragnienie bycia w związku jest najbardziej naturalną sprawą na świecie. Wszyscy jesteśmy stworzeni do wiązania się z innymi ludźmi na poziomie intymnym. Rodzimy się fizycznie połączeni z matką za pomocą pępowiny, która jest dosłownie naszym jedynym źródłem pożywienia, magiczną nicią samego życia. Jako niemowlęta i małe dzieci nadal polegamy na naszych rodzicach i reszcie rodziny, aby móc przetrwać, natomiast okres dorastania oznacza naukę stawania się bardziej samowystarczalnymi, aż w końcu jesteśmy w stanie zaspokoić własne potrzeby związane z przetrwaniem. Gdy wkraczamy w dorosłość, społeczeństwo przekonuje nas, że samodzielność i niezależność są bardzo ważne, ale jeśli cechuje nas przywiązanie oparte na lęku (lękowo-ambiwalentny styl przywiązania), to nasz świat wewnętrzny nakłania nas, aby w relacji blisko przylgnąć do partnera, grożąc, że w przeciwnym razie zostaniemy porzuceni. W rzeczywistości kod złotego środka, czyli współzależności od innych, istniał, zanim jeszcze zaczerpnęliśmy swój pierwszy oddech. Jesteśmy istotami społecznymi od dnia narodzin aż do ostatniej chwili naszego życia; zawsze szukamy ludzi dających nam poczucie bezpieczeństwa, na których możemy się oprzeć i którzy mogą oprzeć się na nas. Nic nie daje nam takiego poczucia bezpieczeństwa, jak prawdziwa więź z drugą osobą.
Kiedy już wyruszamy w świat i zaczynamy szukać relacji poza naszą najbliższą rodziną, skąd mamy wiedzieć, że osoba, której powierzamy swoje uczucia, sprosta temu zadaniu i nie zdepcze naszego kruchego, ufnego, otwartego serca? Jako dorosłe w obliczu tej niepewności mamy skłonność do tłumienia naszego pragnienia więzi z drugim człowiekiem poprzez stawanie się osobą wyjątkowo niezależną, albo wpadamy z jednego związku w drugi, chcąc szybko znaleźć remedium na czający się w naszym wnętrzu ból samotności. Chociaż prawdą jest, że nie potrzebujemy już więzi zapewniających nam przetrwanie (pokarm, ubranie i ochronę), to nasze dorosłe relacje spełniają dwie inne, równie ważne funkcje: zaspokajają naszą potrzebę zobaczenia siebie oczami innej osoby w sposób, który pozwala nam zyskać wsparcie i poczucie bezpieczeństwa, a także dają satysfakcję z długotrwałej bliskości z drugą osobą.
W naszych najbardziej intymnych związkach – takich, w których czujemy się naprawdę bezpieczne i wystarczająco odprężone, aby być „naprawdę” sobą – jesteśmy w stanie uzyskać dostęp do głębszych poziomów istnienia i odkryć radość z bycia akceptowanymi takimi, jakie naprawdę jesteśmy. W ten sposób nasze bliskie relacje stają się lustrem, w którym możemy dostrzec całe swoje „ja”. Mając poczucie bezpieczeństwa w owej pełni swojego „ja”, jesteśmy w stanie zrozumieć nasze najgłębsze potrzeby i starać się je zaspokajać, gdy z ufnością określamy swoje miejsce w świecie. Nie ma nic bardziej afirmatywnego i uwalniającego niż wewnętrzna zgoda na bycie po prostu sobą, a w zdrowej relacji udzielają go sobie obie strony w ramach ciągłej, bezwarunkowej i wzajemnej wymiany akceptacji i uznania. W takim przypadku konflikty postrzega się jako sposób na budowanie empatii i zrozumienia, coś, co może jeszcze bardziej zbliżyć nas do siebie. Wszystko to pomaga nam czuć się komfortowo z bliskością, dzięki czemu z kolei z większą łatwością dajemy i przyjmujemy miłość.
W zależności od naszego wychowania oraz kultury, w jakiej żyjemy, możemy mieć trudności z tworzeniem bezpiecznych i zdrowych więzi. Być może jako dzieci doświadczyłyśmy braku zainteresowania nami, więc nauczyłyśmy się radzić sobie same. A może poświęcano nam uwagę tylko sporadycznie, więc z lękiem czepiamy się kurczowo każdej odrobiny atencji i uczucia, które pojawiają się na naszej drodze, nie wierząc, że zawsze dostaniemy ich wystarczająco dużo. Jeśli fundamenty naszych związków zostały położone na grząskim gruncie, musimy najpierw wyleczyć najgłębsze rany emocjonalne, aby móc stworzyć bezpieczne relacje, których tak mocno pragniemy.
Teorię przywiązania, znaną również jako naukę o tworzeniu więzi z rodzicami we wczesnym dzieciństwie, zapoczątkował psycholog John Bowlby w latach pięćdziesiątych3. Twierdził on, że jako niemowlęta jesteśmy zależni od swoich opiekunów w zakresie naszych podstawowych potrzeb, a sposób, w jaki ci opiekunowie (rodzice, dziadkowie i rodzeństwo) zaspokajają nasze potrzeby, tworzy określony styl przywiązania. Ma to wpływ na sposób, w jaki odnosimy się do innych przez całe nasze dzieciństwo i dorosłość. Bowlby wraz ze swoją współpracowniczką Mary Ainsworth wyróżnili trzy różne style przywiązania: lękowo-ambiwalentny, unikający i bezpieczny. Świadomość istnienia tych wzorców relacyjnych stanowi podstawę mojej pracy jako terapeutki par, a także pomogła mi zrozumieć działanie moich własnych relacji po tym, jak moje pierwsze małżeństwo zakończyło się druzgocącym rozwodem. Kiedy znalazłam się na samym dnie, uświadomiłam sobie, że nadszedł czas na zmianę. W chwili, gdy odkryłam, że u podstaw moich problemów leżał mój własny lękowo-ambiwalentny styl przywiązania, zdałam sobie sprawę, że muszę zbudować wewnętrzne poczucie bezpieczeństwa, którego przez całe życie mi brakowało.
Jak już opisałam we wprowadzeniu, osoby, które wykształciły lękowo-ambiwalentny styl przywiązania, odczuwają lęk przed porzuceniem, ponieważ ich rodzice byli niekonsekwentni w tworzeniu więzi. Aby uchronić się przed ponownym wystąpieniem takiej sytuacji, osoby te mają tendencję do skupiania całej swojej energii na stworzeniu związku. Potrzeba utrzymania relacji za wszelką cenę często emocjonalnie dusi ich partnerów, ponieważ osoby te nie potrafią powstrzymać się od obsesji na punkcie stopnia ich zaangażowania. Kiedy nowy partner zaczyna się wycofywać, często ujawnia się u nich przekonanie, że nie zasługują na miłość. Ich życie staje się niekończącym się pasmem poszukiwania związku, który udowodni im, że są warte tego, by je pokochać, jednak silna potrzeba przylgnięcia do partnera, aby pozbyć się uczucia lęku i niepewności staje się przyczyną stawiania żądań prowadzących często do porzucenia, którego tak bardzo się obawiają.
Tymczasem osoby z unikającym stylem przywiązania mają silną potrzebę wycofania się ze związku przy pierwszych oznakach bliskości. W tym przypadku najgłębsze przekonanie jest takie samo: „Nie otrzymam miłości, której potrzebuję”, ale zostało one w inny sposób zaszczepione przez rodziców, którzy na stałe nie zaspokajali emocjonalnych potrzeb swoich dzieci. Naturalnym przekonaniem tych osób jest to, że muszą radzić sobie same, więc uczą się cenić swoją niezależność i samowystarczalność ponad wszystko inne, ponieważ nie wierzą, że ktokolwiek zaspokoi ich potrzeby emocjonalne.
Osoby z bezpiecznym stylem przywiązania czują się bardziej komfortowo z bliskością i ufają, że ich potrzeby emocjonalne zostaną zaspokojone. Kiedy były dziećmi, ich rodzice konsekwentnie oferowali im serdeczność i troskę, komunikując im, jak bardzo zasługują na rodzicielską miłość. To sprawia, że oczekują i pragną współzależności w swoich dorosłych związkach. Są w stanie zaoferować partnerowi miłość i wsparcie, nie tracąc przy tym poczucia własnej wartości, więc mogą łatwo przechodzić od poczucia bliskości do większej samowystarczalności, nie obawiając się, że z tego powodu związek się skończy.
Wiele z nas jako dzieci doświadczyło więcej niż jednego stylu przywiązania. Być może matka była zalękniona i niekonsekwentna, a ojciec często milczał, chowając się za gazetą. Jeśli mamy w sobie oba te wzorce, każdy z nich może się ujawnić w zależności od tego, z kim aktualnie tworzymy związek. Jeśli czujemy, że przyjaciel lub partner do nas lgnie, unikanie, którego doświadczyłyśmy w relacji z ojcem, może spowodować, że zaczniemy się wycofywać. Jeśli jesteśmy z kimś, kto ma skłonność do wycofywania się, możemy zacząć odczuwać lęk, którego doświadczyłyśmy w relacji z matką. Gdy wspólnie przejdziemy przez cały proces, uzyskasz nieco większą jasność co do własnych skłonności, wzorców i potrzeb w różnych sytuacjach. Stopniowo pomoże ci to lepiej zrozumieć twoje potrzeby w romantycznym związku.
Ludzie, którzy zostali wychowani w poczuciu bezpieczeństwa, często zastanawiają się, dlaczego mimo to czasem odczuwają niepewność. Ważne jest, aby zdać sobie sprawę, że wszyscy możemy odczuwać niepokój, gdy nasz partner ma silną tendencję do wycofywania się z bliskości. To uczucie jest niczym adaptacyjny system wczesnego ostrzegania, który uświadamia ci, co dzieje się pomiędzy wami. Mając tę cenną wiedzę w emocjonalnym zanadrzu, będziesz pamiętać, że przywiązanie jest zawsze doświadczeniem w relacji dwóch osób.
Żaden ze stylów przywiązania nie jest lepszy od drugiego. Nasz sposób nawiązywania relacji składa się na to, kim jesteśmy. Niezależnie od tego, czy cechuje nas przywiązanie lękowo-ambiwalentne, unikające czy bezpieczne, nasz model wiązania się z innymi rozwijał się przez całe nasze życie, ponieważ w najlepszy możliwy sposób dostosowywałyśmy się do warunków panujących w naszej rodzinie. Prawdziwa siła tkwi w tym, aby zamiast próbować się zmienić z dnia na dzień, nauczyć się rozumieć unikalne potrzeby naszego typu przywiązania oraz pracować z nimi w trakcie procesu terapeutycznego, tak abyśmy mogły skupić się na relacjach, które pozwolą nam się w pełni rozwijać i być dokładnie takimi, jakie naprawdę jesteśmy.
W tej książce przyjrzymy się głównie lękowo-ambiwalentnemu stylowi przywiązania (opartemu na lęku), z którym, jak przypuszczam, najbardziej się identyfikujesz; tytuł książki musiał jakoś z tobą zarezonować. Prawdopodobnie raz po raz leczysz złamane serce, zastanawiając się, dlaczego wciąż przyciągasz do siebie partnerów, którzy wydają się niezwykle niezależni lub tak narcystyczni, że ledwie są w stanie cię zrozumieć, nie mówiąc już o zaspokojeniu twoich potrzeb emocjonalnych. Ze swojej strony postrzegasz relacje inaczej, wierząc, że aby kochać i być kochaną, musisz dać z siebie wszystko, co masz, a nawet więcej. I że najszlachetniejszą cnotą jest bycie ofiarną w swoich związkach. Choć może to brzmieć przekonująco, w rzeczywistości jest to prosta droga do zatracenia się w miłości. Jak bardzo romantyczne by się to nie wydawało, jest całkowitym przeciwieństwem stabilnej emocjonalnie drogi prowadzącej do odkrycia i akceptacji samej siebie. A to właśnie jest prawdziwym celem naszych intymnych relacji w dorosłym życiu.
Teoria romantycznego przywiązania u osób dorosłych została pierwotnie sformułowana przez psychologów Cindy Hazan i Phillipa R. Shavera w latach osiemdziesiątych4. Ich przełomowe badania wykazały, że około pięćdziesięciu sześciu procent ludzi ma bezpieczny styl przywiązania, podczas gdy dwadzieścia pięć procent jest przywiązanych ambiwalentnie (lękowo), a dziewiętnaście procent – unikająco. Proporcje te zmieniły się nieco w ciągu następnych dziesięcioleci; zmalała liczba osób z bezpiecznym stylem przywiązania, podczas gdy wzrosła liczba reprezentujących pozostałe style, prawdopodobnie z powodu zwiększającej się ilości stresu w życiu codziennym. Hazan i Shaver zauważyli również, że najwcześniejsze doświadczenia związane z przywiązaniem mocno wpływają na nasze zachowanie w dorosłych relacjach, szczególnie tych najbardziej intymnych. Im bliższy związek, tym silniej uaktywnia on nasze wcześniejsze oczekiwania dotyczące przywiązania.
Badania Hazan i Shavera sugerowały również, że poszczególne style przywiązania mogą być dla siebie nawzajem atrakcyjne. Jak już wspomniałam we wprowadzeniu, osoby lękowe (styl lękowo-ambiwalentny) i unikające (styl unikający) często się przyciągają. Osoba unikająca może czuć pociąg do osoby lękowej, ponieważ pragnie ona dokładnie tego, czego ta pierwsza tak desperacko stara się uniknąć: bliskości. Tymczasem osoba lękowa jest nadmiernie czujna w swoim dążeniu do stabilności, czyli tego, czego osoba unikająca raczej nie będzie w stanie jej zapewnić. Zobaczmy teraz, jak wygląda przebieg takiej relacji, biorąc jako przykład mój związek z byłym mężem.
Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, wszystko między nami układało się cudownie. On był bardzo troskliwy i planował dla nas wiele atrakcji. Co najlepsze, spójnie przejawiał dbałość o relację. Wydawało się nawet, że wyraża swoje emocje otwarcie i swobodnie, bez wahania mówiąc, że mnie kocha. Ale im bliższy i bardziej intymny stawał się nasz związek, tym bardziej ujawniały się nasze indywidualne obawy dotyczące związków. U każdego z nas przejawiało się to nieco inaczej, adekwatnie do naszego stylu przywiązania. Kiedy on odczuwał strach, wycofywał się, a mnie ciągnęło do niego, ponieważ szukałam otuchy i wsparcia. Im bardziej mój lęk sprawiał, że pragnęłam zwrócić na siebie jego uwagę, tym bardziej jego unikanie odciągało go ode mnie. Kiedy czułam, że on się wycofuje, wpadałam w panikę i jeszcze bardziej starałam się zyskać jego uwagę, na przykład wysyłając wiele wiadomości z rzędu. On – jako osoba unikająca – czuł się zagrożony, i to zarówno przez moją potrzebę, jak i emocje przeze mnie wyrażane, dlatego zamykał się emocjonalnie i ucinał wszelki kontakt. Następnie zrywał ze mną. W miarę upływu czasu czuł mniejszą presję i przypominał sobie, jak bardzo mnie kocha. Wracał do mnie zaangażowany w stu pięćdziesięciu procentach. Ale gdy tylko znów zaczynaliśmy być blisko ze sobą, cały rytuał się powtarzał.
Jestem pewna, że możesz się utożsamić z moją historią. To cykl znany większości osób z przywiązaniem lękowym (ambiwalentnym). Napędza nas tak wielki strach, że zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby za wszelką cenę utrzymać związek. Prawdopodobnie słyszałaś wypowiedzi w rodzaju: „Chcę, aby mój mężczyzna się mną zaopiekował” albo „Wszystko będzie dobrze, gdy tylko się pobierzemy”. I choć prawdą jest, że zdrowy związek może pomóc nam stać się najlepszą wersją nas samych, to sedno tkwi w samej formule tych zdań, która sugeruje, że partner rozwiąże wszystkie nasze problemy. Jeśli myślimy w ten sposób, wówczas pragnienie znalezienia go staje się desperackim poszukiwaniem czegoś, co postrzegamy jako brak w nas samych. Zamiast widzieć w naszej relacji swoistą okazję do rozwoju, dzięki której możemy lepiej zrozumieć siebie nawzajem, dzieląc się jednocześnie satysfakcjonującą bliskością, szukamy partnera, który nas dopełni.
Kiedy to robimy, zaczynamy korzystać ze źródła energii naszego partnera, zamiast własnego, i docieramy do punktu, w którym nie możemy już funkcjonować bez jego miłości i uwagi. Zamiast polegać w potrzebie na własnych zasobach wewnętrznych, zwracamy się do partnera, aby odzyskać poczucie pełni. I rzeczywiście to może przez jakiś czas działać. Zaczynamy czuć się bezpieczniej, lecz jednocześnie pojawia się lęk przed utratą tego poczucia bezpieczeństwa i mówimy sobie: „To jest osoba, której szukałam”. Szybko werbalizujemy nasze odczucia: „Nie przeżyję, jeśli on mnie zostawi. Muszę się go trzymać”. Aby zapobiec tej stracie, prawdopodobnie całkowicie wyrzekniemy się siebie, przedkładając potrzeby partnera ponad własne i mając nadzieję, że on też będzie polegać na nas tak, jak my polegamy na nim.
Weźmy dla przykładu moją klientkę Sam, która wydawała się dość dobrze funkcjonować jako singielka. Pracowała w dziale PR-u i prowadziła ożywione życie towarzyskie. Zaczęła spotykać się z Markiem, mężczyzną jej marzeń. Świetnie wyglądał, miał dobrą pracę, był troskliwy i miły. Zakochała się szybko i mocno. Mark postępował, jak należy: zabierał ją do eleganckich restauracji, przez cały dzień wysyłał wiadomości, był miły dla jej rodziny, a nawet snuł plany na temat ich wspólnej przyszłości. Wszystko robili razem. Sam przestała chodzić na treningi, czekając, aż to on postanowi, co mają robić. Zaczęła opuszczać „babskie wieczory” i weekendowe wizyty u siostry. Widziałam, że głęboko przywiązywała się do Marka i rezygnowała z wielu wspaniałych aspektów swojego życia. Zaczęła poświęcać całą swoją energię na zaspokajanie każdej jego potrzeby. Po kilku miesiącach była w stu procentach pewna, że to ten jedyny. I wtedy on zaczął się nagle wycofywać. Przestał odzywać się do niej w ciągu dnia i zaczął spędzać weekendy z kolegami, a gdy go o to pytała, nie potrafił wyjaśnić, co się zmieniło. Ponadto Mark nie był w stanie powiedzieć jej, dlaczego się wycofuje; jej zaborczość obudziła w nim doświadczenia z wczesnego dzieciństwa, z czego prawdopodobnie nawet nie zdawał sobie sprawy.
Widziałam, jak Sam powoli się rozpada. Nie mogła zrozumieć, co się właściwie dzieje, i żaliła się: „Zmieniłam dla niego całe swoje życie. Myślałam, że mi się oświadczy. Nie wiem, co mam bez niego począć”. Mark zauważył, że traci panowanie nad sobą, więc jeszcze bardziej się od niej zdystansował. Z bólem serca patrzyłam, jak Sam zaczyna się staczać po równi pochyłej. Przestała osiągać najlepsze wyniki w pracy. Jej przyjaciele i rodzina, którzy początkowo cieszyli się jej szczęściem, teraz czuli się bardzo zranieni i zaniedbani, ponieważ będąc w związku z Markiem, zaniechała kontaktów z nimi. Jej pewność siebie mocno ucierpiała. Stawała się coraz bardziej zalękniona i niepewna siebie, a w końcu Mark zerwał z nią na dobre. Sam i ja miałyśmy do wykonania dużą pracę wewnętrzną.
Patrząc wstecz, można powiedzieć, że w tle tego związku nieustannie czaił się cień lęku. Dla Sam ta usilna potrzeba pozostawania w kontakcie była jednym z objawów stylu przywiązania, jakiego doświadczyła jako niemowlę, małe dziecko i nastolatka, a który cechuje się lękiem i nieprzewidywalnością, nie zaś konsekwentną opieką. Jej układ nerwowy podążał szlakiem poczucia bezpieczeństwa i dostępności, szukając ich u każdego, kogo aktualnie wybrała jako główną figurę dla zaspokojenia swoich potrzeb. W tym przypadku był to Mark. Osoby z przywiązaniem lękowo-ambiwalentnym mają zwykle nadwrażliwy system przywiązania, który sprawia, że na pierwszym miejscu stawiają swoją dostępność dla partnera i spychają wszystkie inne potrzeby i priorytety na dalszy plan.
Zdecydowanie ma to sens. Jeśli, dorastając, miałaś do czynienia z niekonsekwencją w swoich podstawowych relacjach, to jako osoba dorosła spodziewasz się, że w twoich związkach stanie się coś złego. Jesteś czujna i wrażliwa, adekwatnie do tego, czego nauczyłaś się w dzieciństwie. W rezultacie funkcjonujesz zawsze w stanie najwyższej gotowości, wyczulona na najsubtelniejsze zmiany w nastroju swojego partnera, i nieustannie wypatrujesz oznak, że coś jest nie tak, więc tracisz poczucie bezpieczeństwa, a twoje ciało przechodzi w stan fizycznego stresu przy pierwszych oznakach porzucenia. Jeśli jesteś osobą o bezpiecznym stylu przywiązania, to gdy twój partner nie odpisuje natychmiast, możesz pomyśleć: „Pewnie jest zajęty pracą”. Ale jeśli twój wzorzec przywiązania opiera się na lęku (przywiązanie lękowo-ambiwalentne), to myśli szybko przybierają formę: „Chyba wcale mu na mnie nie zależy” albo „Coś jest między nami nie tak”. I ponownie jest to uzasadnione, ponieważ w dzieciństwie nauczyłaś się, że relacje nie są niezawodne.
Pamiętasz, jak opisałam uczucie, gdy mój były mąż odsuwał się ode mnie? „Czułam się tak, jakby ktoś wyrywał ze mnie trzewia”. Ponieważ nasz drugi mózg, ten w jelitach5, wychwytuje brak poczucia bezpieczeństwa, to przejmujące uczucie mówiło mi, że jestem w wielkim niebezpieczeństwie, ponieważ grozi mi porzucenie. Kiedy tak się czujemy, myślenie racjonalne czmycha, gdzie pieprz rośnie, i włącza się ochronny tryb przetrwania (reakcja „walki lub ucieczki”) – a wtedy zaczynają się uruchamiać zachowania, które naszym zdaniem pomogą nam podtrzymać związek. Może to być na przykład nieustanne wysyłanie wiadomości, przepraszanie za sprawy, które nie były naszą winą, a nawet stalking, czyli prześladowanie – wszystko, byle tylko naprawić problem i przywrócić bliskość. Kiedyś, gdy mój były nie odpowiadał na wiadomości, wsiadłam nawet do samochodu i krążyłam w pobliżu jego domu, próbując go namierzyć. Z pozoru może się to wydawać całkowicie irracjonalne, ale z perspektywy moich najwcześniejszych doświadczeń i lęków związanych z porzuceniem te zachowania były całkowicie logiczne. Stanowiły zarazem niezawodny sposób, aby odepchnąć go ode mnie jeszcze bardziej. Ale mój impulsywny styl przywiązania po prostu robił wszystko, abym poczuła się bezpiecznie.
W sytuacji idealnej relacje mają nam pomagać czuć się dobrze z samymi sobą, ale gdy aktywuje się lękowo-ambiwalentny styl przywiązania, w całym naszym ciele narasta uczucie niepokoju. Ekstremalna reakcja fizyczna, której doświadczałam za każdym razem, gdy mój były się ode mnie odsuwał, sprawiała, że czułam się, jakbym oszalała, ale obecnie wiem już, że tak po prostu reagował mój układ nerwowy, gdy doświadczałam dystansowania się lub braku bliskości ze strony mojego partnera. Osiągnęłam ten poziom samowspółczucia dzięki zrozumieniu, jak działa autonomiczny układu nerwowy (AUN). Mechanizm ten wyjaśnia dr Stephen Porges, naukowiec, który opracował tak zwaną teorię poliwagalną. Według niego „łączenie się i koregulacja to nasz imperatyw biologiczny”6, co oznacza, że jesteśmy neurobiologicznie, a także psychologicznie zaprogramowani na kontakty międzyludzkie. Pozwól, że wyjaśnię, dlaczego tak ważne jest, aby to zrozumieć.
Zadaniem autonomicznego układu nerwowego jest utrzymywanie nas w stanie bliskości emocjonalnej z drugą osobą, co ma zapewnić nam bezpieczeństwo. W toku ewolucji – w sytuacji, w której nasze przetrwanie jako ludzi zależało od tego, czy byliśmy akceptowani jako część plemienia lub grupy – rozwinęły się trzy obwody neuronalne układu nerwowego: te „wędrujące nerwy” reagują na sygnały w naszym świecie wewnętrznym i zewnętrznym na trzy różne sposoby. Aby opisać ten proces, Porges stworzył pojęcie neurocepcji7; zasadniczo chodzi tu o to, w jaki sposób nasz układ nerwowy staje się świadomy tego, czy czujemy się bezpiecznie, czy też nie. Działa to niczym radar, który nieustannie skanuje nasze otoczenie, gdy jednocześnie nasz układ nerwowy podświadomie pyta: „Czy jesteś ze mną?”, co oznacza: czy jesteś otwarty na mnie takiego, jaki jestem w tej chwili, bez oceniania? Czy naprawdę mnie widzisz? Czy mogę liczyć na twoje wsparcie? Jeśli się poróżnimy, to czy zwrócisz się przeciwko mnie?
Kiedy ów radar wykryje, że jesteśmy bezpieczni, aktywuje się obwód neuronalny układu nerwowego, który jest odpowiedzialny za serdeczne przywiązywanie się do innych8. Powstaje wtedy tak zwany się stan brzuszny nerwu błędnego. Pomaga on nam słuchać siebie nawzajem, łagodzi dźwięk naszego głosu, rozluźnia mięśnie wokół oczu i sprawia, że nasza twarz jest ruchoma i ekspresyjna, dzięki czemu możemy lepiej komunikować własne emocje. Wszystkie te fizyczne zmiany (wraz z komunikacją werbalną) sygnalizują innym ludziom, że można się bezpiecznie do nas zbliżyć, otworzyć i zaangażować. Nie potrafimy udawać tego stanu. Występuje on tylko wtedy, gdy czujemy się bezpiecznie w obecności innych, co oznacza, że kiedy wyczuwamy zagrożenie, stan brzuszny wyłącza się, a wtedy bliskość z innymi nie jest możliwa.
Tego właśnie doświadczałam za każdym razem, gdy mój były mąż wycofywał się z relacji. Gdy wyczuwałam, że zostałam porzucona, aktywował się u mnie kolejny układ neuronalny układu nerwowego, wprowadzając mnie w stan znany jako pobudzenie układu współczulnego. Ma on za zadanie chronić przed każdym zewnętrznym zagrożeniem i jest powszechnie określany jako reakcja walki lub ucieczki. W tym stanie uszy zaczynają skanować otoczenie w poszukiwaniu dźwięków świadczących o niebezpieczeństwie, dlatego przestajemy słyszeć subtelne znaczenia wypowiedzi innych ludzi. Obszar wokół oczu się napina. Spojrzenie się wyostrza. Głos nabiera szczególnej intonacji, która sygnalizuje zagrożenie. Ten właśnie stan doprowadził mnie do ciągłego wysyłania wiadomości, śledzenia partnera i robienia wszystkiego, co w mojej mocy, byle tylko zwrócić na siebie jego uwagę. Co gorsza, kiedy wejdziemy w stan pobudzenia współczulnego, inni mogą zacząć reagować podobnie. Ludzki układ nerwowy jest niezwykle wrażliwy i ma rezonować z ludźmi wokół nas, więc kiedy zaczynałam sygnalizować niebezpieczeństwo mojemu partnerowi, on również adaptacyjnie przechodził w stan walki lub ucieczki. I o ile moim zamiarem było mobilizowanie całej swojej energii do „walki” i prowadzenia działań mających utrzymać go blisko mnie, to jego wyuczoną reakcją była „ucieczka”.
Istnieje również trzeci obwód neuronalny autonomicznego układu nerwowego, który aktywuje się tylko w sytuacji tak skrajnej bezradności i przerażenia, że jesteśmy przekonani, iż zagrożone jest nasze życie9. Wyobraź sobie płaczące w łóżeczku dziecko, do którego nikt nie przychodzi. Znajduje się ono w stanie pobudzenia współczulnego i woła o pomoc. Po pewnym czasie milknie. Straciło nadzieję, że pomoc nadejdzie; uruchamia się u niego gałąź grzbietowa układu nerwowego. W obliczu potencjalnego ekstremalnego zagrożenia organizm stara się zminimalizować wydatek energetyczny, wszystko więc w nim zwalnia, w tym także tempo oddychania i tętno. Twarz blednie i człowiek zaczyna odłączać się od otaczającego go świata, próbując stać się istotą tak małą i „niewidzialną”, jak to tylko możliwe. To zniknięcie jest rodzajem hibernacji w wyniku bezradności, pozwalającym zachować zasoby na lepsze czasy. W moim związku na przykład chwilami czułam taki wstyd z powodu emocji, które mną targały, że chciałam w ogóle nie mieć żadnych uczuć. W końcu jednak zrozumiałam, że to pragnienie odcięcia się i ukrycia wynikało z uruchomienia mojej własnej tak zwanej reakcji grzbietowej nerwu błędnego – rezygnowałam z nakłonienia mojego partnera do kontaktu podobnie jak dziecko płaczące w łóżeczku, które w końcu opada z sił i się ucisza. Poniższa ilustracja przedstawia wszystkie trzy obwody autonomicznego układu nerwowego oraz szlaki tej autostrady informacyjnej w naszym ciele.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zob. Melody Beattie, Koniec współuzależnienia. Jak przestać kontrolować życie innych i zacząć troszczyć się o siebie, przeł. Andrzej Jankowski, Media Rodzina, Poznań 2003, s. 48–53. [wróć]
Zob. Daniel J. Siegel, Psychowzroczność: mindsight. Jak dzięki nowej wiedzy o umyśle i empatii wprowadzać pozytywne zmiany w życiu, przeł. Piotr Budkiewicz, Mamania, Warszawa 2021. [wróć]
Zob. Saul Mcleod, Bowlby’s Attachment Theory, „Simply Psychology”, 5 lutego 2017, https://www.simplypsychology.org/bowlby.html. [wróć]
Phillip R. Shaver, Cindy Hazan, A Biased Overview of the Study of Love, „Journal of Social and Personal Relationships”, t. 5, nr 4 (listopad 1988), https://doi.org/10.1177/0265407588054005; Sara H. Konrath i inni, Changes in Adult Attachment Styles in American College Students Over Time: A Meta-Analysis, „Personality and Social Psychology Review”, t.18, nr 4 (kwiecień 2014), s. 333–334, https://doi.org/10.1177/1088868314530516. [wróć]
Zob. Emeran Mayer, Twój drugi mózg: komunikacja umysł-jelita. Jak zależność mózg-jelita wpływa na nasz nastrój, decyzje i stan zdrowia, przeł. Dariusz Rossowski, Feeria Science, Łódź 2022. (Przypisy dolne pochodzą od tłumaczki). [wróć]
Zob. Stephen W. Porges, Teoria poliwagalna: przewodnik, przeł.Aleksander Gomola, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2020, s. 67. [wróć]
Zob. Stephen W. Porges, Neurofizjologiczne podstawy emocji i przywiązania w teorii poliwagalnej, przeł. Aleksander Gomola, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2021, rozdział 1, s. 38–51. [wróć]
Zob. Stephen W. Porges, Teoria poliwagalna: przewodnik…, op. cit. [wróć]
Zob. Deb Dana, Teoria poliwagalna w praktyce. Zestaw 50 ćwiczeń, przeł. Aleksander Gomola, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2021. [wróć]