Lena z 7a - Beata Andrzejczuk - ebook

Lena z 7a ebook

Beata Andrzejczuk

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Lena jest uczennicą siódmej klasy. To zdystansowana do ludzi i świata nastolatka. Z pozoru dzika i samotna. Nigdy nie miała chłopaka, nigdy nie była zakochana. Twierdzi, że miłość nie jest jej do niczego potrzebna.

– Czy pojawienie się w klasie nowego kolegi – Antka – coś zmieni w jej życiu?

– Czy zdoła ona odkryć skrywaną przez niego głęboko tajemnicę?

To także opowieść o przyjaźni trzech dziewcząt.

– Z jakimi trudnościami taka przyjaźń musi się zmierzyć?

– Czy ma szansę przetrwać?

,,Lena z siódmej A” to opowieść inspirowana prawdziwymi wydarzeniami.

Beata Andrzejczuk autorka bestsellerowych Pamiętników nastolatki teraz wraca na zupełnie nową serią. Dziewczyny pamiętajcie, coś się skończyło, coś się zaczyna…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 335

Oceny
4,2 (9 ocen)
5
2
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Lena cieszyła się na spotkanie z Kają. Nie widziały się prawie przez całe wakacje. Gdy przyjaciółka była w mieście, to Lena spędzała czas nad morzem, gdy Lena wróciła, to Kaja wyjechała z rodzicami na wieś do dziadków. I tak się mijały. Wprawdzie pisały do siebie na Messengerze, czasem dzwoniły i rozmawiały, ale to nie to samo co face to face.

Lenie brakowało Kai. Gdy tylko ją spostrzegła pod salą gimnastyczną, krzyknęła głośno jej imię i rzuciła się w jej stronę. Padły sobie w ramiona i serdecznie uściskały.

– Po apelu musisz mi wszystko opowiedzieć. Fajnie było? – dopytywała Lena.

– Jak zwykle u dziadków – wzruszyła ramionami Kaja, uśmiechając się. – Gdybym słuchała babci i jadła wszystko, co mi podsuwała, wróciłabym chyba ze dwadzieścia kilogramów grubsza – wybuchnęła śmiechem. – Babcia swoją miłość okazuje poprzez wpychanie we mnie ton jedzenia.

– A kiedy się znów spotkasz z Aleksandrem?

– Umówiliśmy się na jutro – odparła.

– Świetnie. To dzisiaj wbijasz do mnie. Tata ma popołudniową zmianę, a mama idzie do saunarium. Przyjedzie też Nina. Będziesz jej musiała opowiedzieć wszystko o Aleksandrze. Jest bardzo ciekawa. Może wpadnie też Hania.

– Spoko. Przyjdę, bo nie mogę już wysiedzieć w domu. Wszyscy gadają o tym, że zlikwidowali gimnazja. I tak od kilku miesięcy. Mnie się nikt o zdanie nie pyta. Oni wiedzą lepiej.

– U mnie też gadali, ale w końcu dali sobie spokój. Też się nie pytali, co ja myślę na ten temat. A najwięcej wymądrzała się moja siostra. No bo przecież Majka chodziła do gimnazjum.

Lena była zadowolona, że pójdzie do siódmej klasy. Wszystkich znała. Klasę miała taką sobie, ale przynajmniej wiedziała, czego się można po niej spodziewać. Zresztą trzymała głównie z Kają. Czasem rozmawiała też z Hanią. Cała sytuacja wydała jej się o tyle dziwna, że dorośli – rodzice i starsze rodzeństwo – bardziej przeżywali likwidację gimnazjów niż uczniowie, których to dotyczyło. Z jej grona większość osób cieszyła się, że pójdzie do siódmej klasy, niektórym było to obojętne, a rozczarowania nie kryła tylko Wiktoria i Nikola.

– Zrobili z nas króliki doświadczalne – dołączyła do rozmowy Wiktoria. – Zresztą nie znoszę naszej klasy ani nauczycieli. Gdybym poszła do gimnazjum, wiedziałabym dużo od siostry, a tak to nie mam pojęcia, co będzie dalej. I nie jest dobrze, że do jednej szkoły będzie chodził siedmiolatek i piętnastolatek. W gimnazjum różnica wieku to maksymalnie trzy lata.

Lena zdawała sobie jednak sprawę, że były to głosy odosobnione. W innych klasach było podobnie. Większość uczniów cieszyła się, że zostaje w starej szkole. Natomiast dorośli emocjonowali się jej zdaniem zupełnie niepotrzebnie. Kłócili się nie tylko w realu, ale też na wielu portalach społecznościowych. Jedni byli za, a inni przeciw. Emocje były tak duże, że obrażali się wzajemnie i obrzucali wszystkimi możliwymi inwektywami, a przecież ich to nie dotyczyło. Mama tłumaczyła jej, że po prostu martwią się o edukację swoich dzieci i dlatego tak to przeżywają.

– A ja się tam cieszę, że zostałam w podstawówce – Lena odparła atak Wiktorii. – Teraz licea będą czteroletnie. Będę miała więcej czasu na przygotowanie się do matury. Większość osób jest zadowolona – dodała. – Nie chcieli się rozstawać z klasą i z przyjaciółmi.

– No ale ty przecież nie masz dobrego kontaktu z klasą. Nigdy go nie miałaś – zauważyła Wiktoria.

– Ani mam, ani nie mam – obruszyła się Lena. – Tylko skąd pewność, że z nowymi ludźmi bym się dogadała? Ja już taka jestem. Mam Kaję i to mi w zupełności wystarcza. Nie lubię też zmian. Niepotrzebne mi jakieś gimnazjum. Tutaj się przyzwyczaiłam. Znam wszystko i wszystkich. W nowej szkole musiałabym wszystko poznawać na nowo. Dla mnie jest dobrze tak jak jest. Choć muszę przyznać, że moja siostra bardzo chwaliła gimnazjum.

– Wchodzimy na salę – dyskusję przerwał głos Kai. – Tam jest nasza klasa – wskazała dyskretnie palcem.

– A to kto? – spytała szeptem Lena, gdy dołączyły do reszty, kierując wzrok na nieznanego chłopaka.

– Nie mam pojęcia – odparła Kaja. – Pewnie jakiś nowy.

Lena dyskretnie przyglądała się chłopakowi. Miał ciemne, krótko przystrzyżone włosy i śniadą cerę. Był wysoki i zdaniem dziewczyny bardzo ładny, bo jakoś nie potrafiła wymówić słowa „przystojny” – brzmiało dziwnie, tak staroświecko.

– Niezłe ciacho z niego – dobiegł ją głos przyjaciółki.

Na salę wszedł Poczet Sztandarowy. Później przemawiała pani dyrektor. Po uroczystym rozpoczęciu roku szkolnego wszyscy udali się do klas.

– Witam was po wakacjach. Mam nadzieję, że jesteście wypoczęci, zdrowi i z zapałem weźmiecie się do nauki. Zanim rozdam plan lekcji, chciałabym przedstawić wam nowego kolegę – odezwała się pani Gołąbek, która była ich wychowawczynią od czwartej klasy i uczyła języka polskiego. – To jest Antoni Jaworski. Wraz z rodzicami i siostrą przeprowadził się do Wrocławia z Legnicy. Mam nadzieję, że dobrze przyjmiecie Antka i pokażecie mu naszą szkołę.

– Pewnie że tak – dało się słyszeć mrukliwe, rozproszone po sali głosy.

– Na kogo konkretnie mogę liczyć? – spytała pani Gołąbek. – Wy chyba jeszcze jedną nogą na wakacjach jesteście, rozleniwieni słońcem, które nam w sierpniu dopisało, bo entuzjazmu jakoś nie widzę.

– Ja się mogę tym zająć – zdecydował Leon.

– Cieszy mnie to ogromnie – uśmiechnęła się nauczycielka.

– Ja pomogę Leonowi – dodał Tymon.

– Antek, jak będziesz miał jakieś problemy lub nie będziesz potrafił odnaleźć konkretnej sali, to możesz się zwrócić do Leona i Tymona, choć myślę, że inni także zaangażują się w to, byś dobrze czuł się w naszej szkole.

– Ciekawe, czy ma dziewczynę? – szepnęła Kaja.

– Ej, zapomniałaś już, że spotykasz się z Aleksandrem? – uśmiechnęła się Lena.

– No przecież tylko się zastanawiam – wzruszyła ramionami.

– Jeśli ma, to w Legnicy. Dopiero co się przeprowadził do Wrocławia.

– No tak, nie pomyślałam o tym.

Pani Gołąbek rozdała wydrukowany plan lekcji.

– Zapewne będą jeszcze zmiany, ale to już musicie sprawdzać sobie w Librusie – zakomunikowała. – Ja dość się za tym planem nabiegałam, bo wciąż są jakieś poprawki.

– Ruch to zdrowie, proszę pani – wtrącił Michał.

Pani Gołąbek popatrzyła na niego i pokręciła z politowaniem głową. Jeszcze chwilę poświęciła sprawom organizacyjnym i pozwoliła nam opuścić salę.

Lena zauważyła, że Tymon i Leon od dłuższej już chwili rozmawiają z Antkiem. Kaja podążyła za wzrokiem przyjaciółki.

– Ciekawe, o czym gadają – zastanawiała się.

– No przecież mają mu pomóc zaaklimatyzować się u nas – przypomniała. – I zrobią to. Są spoko.

– Teraz są spoko. A zapomniałaś już, co wyrabiali w czwartej i piątej klasie? Mieli zupełnie zryte berety.

– Przeszło im. W szóstej już byli znośni.

– Jak ktoś ma zryty beret, to już tak mu zostaje. Przyczaili się i tyle. Udają dojrzałych. Ciekawe, dlaczego właśnie oni się zgłosili?

– Kaja, nie rozkminiaj tyle. – Lena pociągnęła przyjaciółkę za rękę, bo dziewczyna wyraźnie zwolniła, przyglądając się chłopakom. – I nie gap się.

– A kto mi zabroni? – burknęła.

Krótki odcinek drogi szły razem. Tuż za skrzyżowaniem nieopodal szkoły na dużym obszarze zieleni pięły się ku niebu wieżowce. Kaja mieszkała w pierwszym z nich. Lena musiała pójść nieco dalej i przejść przez kolejne skrzyżowanie. Pożegnały się więc.

– To wbijasz do mnie dzisiaj? – upewniła się Lena.

– Spoko, będę dość szybko.

Gdy dziewczyna dotarła do domu, rodziców nie było. Mama jeszcze nie wróciła z pracy, a tata już pewnie zdążył wyjść. Zajrzała do pokoju siostry – Mai. Pusto. W kuchni na blacie stał półmisek z surówką z kiszonej kapusty, a na kuchence garnek z obranymi ziemniakami przygotowanymi do ugotowania, obok drugi – ze zrazami wołowymi w sosie. Lena wiedziała, że to dzieło taty. Kochał tradycyjną kuchnię i gdy tylko szedł na popołudniową zmianę, starał się coś w tym stylu przyrządzić. Był z zawodu szefem ochrony w dość dużej firmie ochroniarskiej zajmującej się przede wszystkim biurowcami, ale też i budynkami przemysłowymi. Mama pracowała w biurze spółdzielni mieszkaniowej. Dbała o swoją linię i zdrowie rodziny. Kupowała żywność ekologiczną, czytała etykiety na opakowaniach produktów, chodziła na fitness i jogę. Korzystała z różnego rodzaju saun znajdujących się w nowoczesnym kompleksie noszącym nazwę Saunarium. Tata z politowaniem kiwał głową, bo nie przepadał za kuchnią mamy. Twierdził, że nie jest królikiem, żeby wciąż jeść zieleninę. Mama spoglądała wówczas na niego złowrogo, dodając, że powinien być wdzięczny, że tak dba o zdrowie dziewczynek i jego, więc on, nic już nie mówiąc, wpychał do ust kolejną porcję duszonych na parze brokułów lub kawałek kotleta z ziemniaków i soczewicy.

Lena włączyła kuchenkę i, czekając, aż się zagotuje woda na ziemniaki, przejrzała w telefonie portale społecznościowe. Wpisała w wyszukiwarkę: Antoni Jaworski. Wyświetlił się jej Antek Jaworski. Kliknęła. Miał swój profil na Twitterze i Facebooku. Rozczarowała się, gdyż było tam tylko jedno zdjęcie. Profilowe. Myślała, że dowie się o nim czegoś więcej. Niestety, wpisy dotyczyły wyłącznie gier strategicznych on-line oraz nowości z branży IT i zawierały linki zespołów muzycznych. Nic osobistego. Znajdowały się tam również komentarze w stylu: mega gra, dobra nuta, dobra muza, bądź mniej lub bardziej zawoalowane komplementy od dziewczyn. Odważnych też trochę było.

– Co poniektóre nieźle ci słodzą – powiedziała półgłosem sama do siebie.

Jedyne więc, co wywnioskowała, to że lubi rocka klasycznego, ale i współczesnego, w tym polskiego, reggae i hip-hop. Także punk rocka. No i że podoba się dziewczynom. Kliknęła jeszcze na link ze znajomymi. Miała nadzieję, że znajdzie wśród nich rodziców chłopaka lub jego siostrę i jeśli będą mieli otwarte profile, to w ten sposób się czegoś dowie. Kolejna porażka. Nie było ich wśród znajomych. Nie odnalazła też nikogo o takim samym nazwisku.

Odłożyła telefon i przygotowała sobie obiad. Gdy kończyła, do jej uszu dobiegł dźwięk domofonu. To była Kaja. Nacisnęła przycisk, a gdy usłyszała odgłos zatrzymującej się windy, otworzyła drzwi.

– Wchodź – zaprosiła przyjaciółkę.

– Siemka – Kaja weszła do mieszkania i skierowała swoje kroki do pokoju Leny. Rozłożyła się na łóżku.

– Masz jakiś sok albo wodę? Pić mi się chce.

– Poszukam w kuchni. A ty zadzwoń do Hanki, czy przyjdzie. Nina zaraz powinna być.

– Okej. Ale co za różnica, czy wbije do nas, czy nie?

– Chciałam wam foty znad morza pokazać. Przygotowałam pokaz slajdów. Moja siostra wpadła na pomysł, żeby porobić z ukrycia zdjęcia ludziom w różnych dziwnych sytuacjach. Wyszły świetne – roześmiała się Lena.

– Ej, to chyba nielegalne – Kaja przewróciła oczami i uśmiechnęła się zaczepnie.

– Przecież nie zamierzam tego upubliczniać. Tylko wam chciałam pokazać – wyjaśniła Lena.

– No dobra. Dzwonię.

Lena poszła do kuchni i otworzyła lodówkę. Była pełna po brzegi. Głównie zielenina, jakieś owoce, serki, jogurty i kiełki, a na drzwiach mleko sojowe i ziołowe napoje w szklanych butelkach, których dziewczyna nie znosiła. Niektóre z nich smakowały jak wysuszona trawa. Większość to produkcja mamy.

Zaczęła przeszukiwać szafki, jednocześnie przysłuchując się telefonicznej rozmowie Kai z Hanią.

– Lena ma wolną chatę. Tata w pracy, a mama poszła do solarium. No tak, masz rację. Jeśli poszła do solarium, to szybko wróci. Chyba coś pokręciłam. Na pewno poszła do sanktuarium. A skąd mam wiedzieć do którego? Zresztą co to za różnica? No to co, że jest aż dziesięć sanktuariów we Wrocławiu. Hania, a czy ja wyglądam na wróżkę, żeby ci powiedzieć, dlaczego poszła w poniedziałek, a nie w niedzielę? – pytała coraz bardziej poirytowanym głosem. – Wbijasz czy nie?

Lena wiedziała, że dla Hani jest to ważna informacja, czy mama wróci szybko do domu, czy też nie. Odkąd Hania podpadła mamie Leny, unikała jej jak ognia. Po prostu kiedyś na szkolnym korytarzu Hania rozmawiała z Oliwią. Oliwka skarżyła się na swoją rodzicielkę, że zabroniła jej maca odwiedzać, że nie wolno jej jeść żadnych fast foodów ani pić pepsi, że zapisała córkę do dietetyka, aby mogła w zdrowy sposób zrzucić zbędne kilogramy. Oliwia miała nadwagę i to niemałą. Hania na pocieszenie odpowiedziała jej, że Lena ma sto razy gorzej. Jest szczupła, a też musi wcinać te wszystkie obrzydlistwa. I też ma szlaban na maca i fast foody. Na dodatek ona jest gorsza niż gestapo. Pilnuje, by wszyscy zjadali do końca i o stałych porach. Pech chciał, że Lena była wtedy chora i jej mama poszła do wychowawczyni zanieść zwolnienie. Chciała nawet podejść do dziewczyn i zapytać je, gdzie może znaleźć panią Gołąbek. No i zupełnie przypadkowo usłyszała fragment rozmowy. Hania z Oliwią dość szybko ją dostrzegły, ale słowa z ust Hani zdążyły już paść. Oliwka opowiadała potem, że Hanka spaliła buraka, burknęła „dzień dobry” i pospiesznie się oddaliła. Od tamtej pory unikała mamy Leny.

– Kaja – Lena stała nad przyjaciółką z kartonem soku jabłkowego w jednej ręce i szklanką w drugiej ręce, wpatrując się w nią litościwym wzrokiem. – Moja mama nie poszła ani do solarium, ani do sanktuarium – oznajmiła.

– No przecież sama mówiłaś. To gdzie w końcu poszła? – spytała zaskoczona. – Nic już z tego nie rozumiem.

– Do saunarium.

– Co to jest? – zdziwiła się. – Wiem, co to sauna, ale saunarium?

– Wiele rodzajów saun w jednym miejscu – wyjaśniła Lena.

– Co?

– Wybierasz sobie albo suche sauny, albo parowe. Są solne i takie z aromaterapią. No różne.

– No to w takiej saunie przecież twoja mama nie wysiedzi dłużej niż piętnaście minut.

– No tak, ale później idzie na zimny prysznic nóg. Następnie wchodzi do basenu z lodowatą wodą – tłumaczyła Lena. – Gdy wyjdzie, naciera się lodem i udaje do sali relaksacyjnej. Tam odpręża się na wygodnych leżankach. Palą się kadzidełka, cicho gra muzyka. Można poczytać lub podziwiać zieleń, bo cała ściana jest przeszkolona. Czasem na tej sali jest specjalny seans. Przychodzi facet i coś ci nad głową robi – przerwała i chwilę się zastanawiała. – Wali w jakiś gong czy coś takiego, ale tak cicho – dodała. – No i mówi, jak się relaksować i w jaki sposób oddychać. Później wraca się do sauny i wszystko zaczyna się od początku. Tylko trzeba pójść do sauny o takiej samej temperaturze i nie można mieszać w ten sam dzień sauny suchej z parową. Trwa to dwie godziny. Przynajmniej mama ma taki karnet.

– Jak dla mnie mega sprawa. Czemu cię mama nie zabierze? – spytała Kaja.

– Nie może. Saunarium jest dla osób pełnoletnich.

– To jakaś dyskryminacja – oburzyła się Kaja i chciała coś dodać, ale rozległ się dźwięk domofonu.

Lena podeszła do drzwi i podniosła słuchawkę.

– To Nina – zakomunikowała.

Wkrótce dotarła też Hania.

– Twoja mama jeszcze nie wróciła z solarium? – Nina zwróciła się do Leny.

– Jej mama nie poszła do solarium, tylko do sanktuarium – wtrąciła Hania.

– Dlaczego akurat w poniedziałek? Najwięcej nabożeństw odprawianych jest w niedzielę – powiedziała Nina.

– Poszła w poniedziałek, bo nie poszła w niedzielę – wybuchnęła śmiechem Kaja i złapała się za brzuch.

– Oszaleję! – Lena pokręciła z niedowierzaniem głową. – Nieważne. Siadajcie. Chcę wam pokazać mega foty znad morza. Będzie pokaz slajdów. Laptopa już podłączyłam do telewizora.

Dziewczyny rozłożyły się wygodnie na łóżku Leny. Po dziesięciu minutach łzy śmiechu spływały im po policzkach, a brzuchy bolały.

– Nie, nie, nie wytrzymam! – wołała Hania.

– Nie mów tak, bo chce mi się śmiać jeszcze bardziej! – z trudem wydobywała z siebie słowa Kaja.

Wszystkie zwijały się ze śmiechu. Zdjęcia były zabawne, a jeszcze bardziej śmieszne były ludzkie miny. To było bardzo miłe popołudnie i wieczór.

Minął już miesiąc, odkąd Lena rozpoczęła naukę w siódmej klasie. W szkole było okej, choć nie wszystkie podręczniki dotarły na czas, co wywołało małe zamieszanie. Dziewczyna cały czas bacznie przyglądała się nowemu, czyli Antkowi. Nauka nie sprawiała mu żadnych problemów. Był jednak jakiś dziwny, tajemniczy. Wprawdzie uprzejmy – zawsze, gdy przychodził do szkoły, rzucał krótkie „siema” albo zwyczajne „cześć” – ale z nikim nie utrzymywał bliższych kontaktów. No może poza Tymonem i Leonem. Z nimi rozmawiał. Pozostałym odpowiadał na pytania bardzo lakonicznie. Dziewczyny trzymał na dystans. Kaja próbowała go zagadać, ale widać było, że on chce ją szybko spławić.

– Sorry, muszę jeszcze ogarnąć temat z biologii – powiedział.

– Hania będzie organizowała domówkę z okazji urodzin – nie dawała za wygraną Kaja. – Wpadniesz? Zamierza cię zaprosić – dodała pospiesznie. – Powiedziała mi to.

– Innym razem – odparł krótko.

– Przecież nawet nie wiesz, w jaki to dzień – zauważyła Kaja.

– Nie ma znaczenia. Nie przyjdę. Mam inne plany.

– Na cały październik? – drążyła.

– Tak.

Kaja nie kryła rozczarowania postawą kolegi.

– Dziwny ten Antek – zwróciła się do Leny. – Jakiś odludek czy co? Zupełnie aspołeczny.

– To ja też jestem aspołeczna – roześmiała się Lena.

– No bo jesteś – wzruszyła ramionami Kaja. – Na żadnej szkolnej dyskotece nie byłaś. I na żadnej domówce – dodała.

– Nie lubię tłoku – uśmiechnęła się.

– Przynajmniej ze mną i z Niną gadasz.

– A on z Tymonem i Leonem.

– W szkole. Ale jestem ciekawa, czy poza szkołą też. Muszę ich wypytać.

– Coś się tak na niego uwzięła. Masz przecież Aleksandra. Mówiłaś, że ci się podoba i że jest z nim super.

– No bo jest. Aleksander jest zabawny. Nie można się z nim nudzić.

– Przyjdziesz z nim do Hani?

– Tak – odparła Kaja.

– To dlaczego chciałaś zaciągnąć tam Antka? Hanka naprawdę miała zamiar go zaprosić?

– Skąd mam wiedzieć – wzruszyła ramionami. – Gdyby się zgodził, to pogadałabym z Hanką, żeby go zaprosiła.

– A co z Aleksandrem? – zdziwiła się Lena.

– Powiedziałabym, że to domówka tylko dla ludzi z naszej klasy – ponownie wzruszyła ramionami.

– Akurat by uwierzył – skwitowała ironicznie Lena. – To ty chcesz z nim być czy nie?

– Oczywiście że chcę. Ale Antek mnie wkurza. Nie lubię, jak mnie ktoś spławia. Poza tym o każdym z klasy coś wiemy, a o nim zupełnie nic.

– Jest nowy. Może dowiemy się później – powiedziała Lena. – A kiedy poznamy tego twojego Aleksandra? Mówiłaś, że opowiadałaś mu o nas, że pokazywałaś mu nawet nasze zdjęcia.

– Wam też opowiadałam o nim i pokazałam wam jego fotę. Co w tym dziwnego?

– Zwyczajnie chciałybyśmy poznać chłopaka naszej przyjaciółki.

– Na razie nie było na to czasu.

Lena pomyślała, że Kaja dziwnie się zachowuje. Powiedziała im, że poznała Aleksandra przez internet na początku wakacji. Najpierw tylko rozmawiali, a potem zdecydowali się spotkać. I tak się zaczęło. Kaja opowiedziała przyjaciółkom o tym, jak zainstalowała na telefonie aplikację Heyyka, bo czytała o niej wcześniej i była jej ciekawa. Nina dopytywała o szczegóły. Dziewczyna wyjaśniła jej, że polega to na anonimowym porozumiewaniu się z osobami, które znajdują się w okolicy, że wybiera się awatara i jeśli ktoś inny ma także zainstalowaną tę aplikację, a jest blisko, to wyświetli się jego profil i lokalizacja. Nina niewiele z tego ogarniała. Przyjaciółka tłumaczyła więc jej dalej, że jeżeli jest się na lodowisku, to można napisać wiadomość: ,,Jestem na lodowisku. Ktoś chciałby się przyłączyć?”, a wówczas wszystkim osobom, które są w pobliżu, wyświetli się to, co napisała, oraz gdzie aktualnie się znajduje. Te wiadomości można komentować, włączyć się do dyskusji. Znikają po dobie.

Ninie bardzo spodobała się ta aplikacja. Stwierdziła, że dzięki niej można się nie czuć samotnym, bo poznaje się fajnych ludzi, a w tym nie ma nic złego. Lena podchodziła do tej sprawy bardziej sceptycznie. Nie była przekonana, czy jest to do końca bezpieczne. A co, jeśli pójdzie na to lodowisko i okaże się, że będzie tam na nią czekał starszy facet? Dziewczyny prawie zaczęły się kłócić. Każda broniła swojego zdania. Ich spór zirytował Kaję. Stwierdziła ona stanowczo, że przecież korzystając z Internetu, zawsze trzeba uważać i nie ma znaczenia, czy to Twitter, Facebook, Heyyka czy też Tumblr. Należy korzystać z tych zdobyczy z głową i spotykać się ewentualnie w miejscach publicznych albo po prostu tylko anonimowo sobie pogadać. Dodała, że na fejsie też można natrafić na fejka, bo nigdy nie ma pewności, czy ktoś się nie podszywa pod osobę z profilu. W Heyyka jest się anonimowym tak długo, jak się samemu chce i dla kogo się chce. To prywatny wybór każdego. Niektórzy na swoim profilu zamieszczają prawdziwe zdjęcia, ale można przecież tego nie robić, tak jak ona. A z Aleksandrem spotkała się, ale było to w centrum Wrocławia, gdzie zawsze są tłumy ludzi. Wcześniej Olek napisał do niej prywatną wiadomość. Rozmawiali tak kilka dni i w końcu się umówili. Przed spotkaniem wymienili zdjęciami, by móc się rozpoznać, i namiarami na fejsa.

Lena i Nina wiedziały więc sporo na temat ich znajomości. Ale gdy tylko któraś z nich przypominała, że chciałyby go w końcu poznać, przyjaciółka zbywała je. No i jeszcze to zainteresowanie Antkiem. Może rzeczywiście Kaję irytowało, że chłopak ją spławiał? Nie była przyzwyczajona do takich zachowań. Była ładna. Miała średniej długości blond włosy, modną fryzurkę i niebieskoszare oczy. Była wysoka i bardzo szczupła. Z dziewczynami raczej nie trzymała, poza Leną i Niną, ale chłopakom się podobała. Przed Aleksandrem spotykała się z Kubą z ówczesnej szóstej C.

Lena doszła do wniosku, że bardzo się z Kają różnią – i charakterami, i wyglądem zewnętrznym. Była sporo niższa od przyjaciółki, choć także bardzo szczupła. Miała ciemne włosy do ramion i intensywnie zielone oczy. Mama zawsze jej powtarzała, że kolor oczu jest jej atutem, bo nie spotkała jeszcze aż tak zielonych tęczówek. Nawet siostra jej zazdrościła. Ona miała oczy niebieskie.

Lena była samotnikiem i poza spotkaniami z Kają i Niną, czasem Hanką, stroniła od ludzi. Dobrze się czuła w samotności. Nie chodziła na dyskoteki ani domówki. Kaja wręcz przeciwnie. Zawsze otaczali ją chłopcy. To z nimi bawiła się i rozmawiała. Dziewczyny trzymała na dystans. No i jeszcze jedna rzecz je różniła. Lena nigdy nie miała chłopaka i nie była zakochana, ale dobrze jej z tym było. Nawet nie zastanawiała się, czy ktoś jej się podoba, czy nie. Dopiero na Antka zwróciła uwagę i pomyślała o nim, że jest bardzo ładny. Intrygował ją podobnie jak Kaję, ale nie przyznała się do tego przyjaciółce. Pragnęła dowiedzieć się o nim czegoś więcej, choć zupełnie nie wiedziała, w jaki sposób to zrobić.

Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk dzwonka na lekcję.

– A ty gdzie znów odpłynęłaś? – dobiegł ją głos Kai. – Do lekarza powinnaś iść, bo coraz częściej się zawieszasz.

– To może się wybiorę do informatyka – uśmiechnęła się.

Rozpoczęła się lekcja języka polskiego. Lena lubiła ten przedmiot. Już na początku roku przejrzała podręcznik i ucieszył ją fakt, że będą omawiać fragmenty literatury współczesnych autorów piszących dla młodzieży. Mieli też kształcić poprawne wypowiadanie się w mowie i piśmie oraz zdobywać wiadomości z retoryki. Lena nie wiedziała, co to retoryka, więc szybko sprawdziła i dowiedziała się, że to, najprościej mówiąc, sztuka pięknego wysławiania się. Wprawdzie nie była zbyt wylewna, raczej niedużo mówiła, ale doszła do wniosku, że gdy już będzie musiała się odezwać, to przynajmniej czarująco i z wdziękiem. Po każdym rozdziale umieszczono w podręczniku podsumowanie w formie map pojęć i testy, a na końcu książki znajdował się „Twój niezbędnik”, dzięki któremu można było uporządkować zdobyte wiadomości. Lena pomyślała, że dzięki temu będzie się mogła lepiej przygotować do egzaminu czekającego ją w ósmej klasie. Zdziwił ją natomiast wygląd podręcznika do biologii. Taki sam miała jej siostra w gimnazjum. I nawet tytuł brzmiał identycznie: Puls życia.

– No dobrze – dobiegł ją głos pani Gołąbek – widzę, że wszyscy są. – Rozejrzała się badawczo po klasie. Nie musiała sprawdzać obecności. Znała ich kilka lat, więc nie było takiej potrzeby. Gdyby kogoś nie było, zorientowałaby się natychmiast. Podeszła do tablicy i wzięła do ręki kredę. – Zajmiemy się dziś... – przerwała, odwróciła się w stronę, z której dochodził stłumiony rechot. – Jan – zwróciła się do ich kolegi – czy ja coś śmiesznego powiedziałam?

Klasa przyglądała się Jaśkowi z rozbawieniem, choć nikt nie wiedział, o co chodzi. Nagle chłopak nie wytrzymał i wybuchnął głośnym śmiechem. Lena pomyślała, że może zauważył u nauczycielki coś, czego inni nie dostrzegli. Głośny śmiech kolegi zaczął być zaraźliwy. Już większość klasy chichotała. Wystarczyło spojrzeć na Jaśka, by ogarnęła wszystkich głupawka. Chłopak już leżał na podłodze, zwijając się ze śmiechu i trzymając za brzuch. Pani Gołąbek usiadła i czekała cierpliwie. W końcu Jasiek uspokoił się trochę.

– Jan! Proszę wstać i powiedzieć, o co chodzi – rzekła stanowczym tonem, ale na jej twarzy Lena dostrzegła cień uśmiechu.

– Przepraszam, nie wytrzymałem – odezwał się Jaś z wciąż wesołkowatą miną.

– Przyjmuję przeprosiny, ale wciąż czekam na wyjaśnienie.

– Proszę pani, bo ja oglądałem wczoraj taki film – znów zachichotał, lecz szybko przywołał się do porządku – dla młodzieży – dodał.

– Cieszę się, że oglądasz filmy dla młodzieży, ale wciąż nie wiem, skąd ten napad wesołości.

– Bo on mi się przypomniał, gdy weszliśmy do klasy – odpowiedział.

– To może nam opowiesz. – Przyglądała mu się badawczo.

– Nie mogę – dukał, powstrzymując śmiech – bo ten film był taki, taki... śmieszny.

– Chętnie pośmiejemy się z tobą – powiedziała. – Raczej nie zdążę z powodu filmu zrealizować tego, co zaplanowałam, więc wszyscy mamy prawo poznać jego treść.

– A nie będzie się pani gniewała? Bo on był taki trochę przeciwko nauczycielom – spoglądał na nią niepewnym wzrokiem.

– Janku, nie ty napisałeś scenariusz i nie ty nakręciłeś ten film. Opowiedz więc, bo stracimy całą lekcję.

– No dobrze – wziął głęboki oddech i powoli wypuścił powietrze. – W pewnej szkole pani dyrektor była bardzo ambitna i wciąż realizowała różne projekty. Nagrodą za najlepszy miała być wycieczka szkolna do Malezji. I wygrała go najgorsza klasa z całej szkoły, bo się zawzięli – opowiadał. – Był jednak problem, bo uczniowie nie za bardzo lubili nauczycieli, którzy mieli lecieć z nimi, zwłaszcza nauczycielki od niemieckiego – spojrzał na panią Gołąbek i zawahał się.

– Mów dalej – zachęciła go.

– No i uczniowie podłożyli jej do bagażu podręcznego atrapę granatu. Wiadomo, co było dalej. Zamieszanie na lotnisku i panika osób, które były świadkami tego, co nauczycielka wysypała z torby.

– Rozumiem, że nie poleciała z uczniami do Malezji? – wychowawczyni próbowała zachować powagę, ale z trudem jej się to udawało.

– Nie poleciała – potwierdził – a oni byli bardzo zadowoleni, że pozbyli się już jednego nauczyciela.

Po klasie przebieg chichot.

– No mów, co było dalej! – zawołał Tymon.

– Opowiadaj – wtórowali mu inni.

– Wsiedli do samolotu z tym jednym nauczycielem, który pozostał. Mieli szczęście, bo on źle znosił loty. A gdy usłyszał o turbulencjach, to zbladł i ręce zaczęły mu się trząść– kontynuował opowieść Jasiek. – Wtedy jedna z dziewczyn powiedziała, że ma tabletki na uspokojenie, legalne, przepisane przez lekarza, bo też boi się latać. Nauczyciel poprosił, by dała mu dwie, więc wręczyła mu buteleczkę, żeby sobie wziął, ale że trzęsły mu się ręce, to wysypał na dłoń znacznie więcej tabletek niż jedną. Samolot w tym czasie wpadł w turbulencje i nauczyciel niechcący połknął wszystkie, które miał na dłoni. – Jaś roześmiał się. – No i przespał cały lot kamiennym snem. Wszystkim było to na rękę. Dostali głupawki i chyba mocno by narozrabiali, gdyby nie obsługa samolotu. W końcu wylądowali. Nauczyciela musieli wynieść z samolotu, bo wciąż spał. Odebrali swoje i jego bagaże i zanieśli je do podstawionego busa. Był zarezerwowany już znacznie wcześniej, ale jak się później okazało bez kierowcy, bo prowadzić miał ten nauczyciel, co wciąż spał. Wpakowali więc bagaże do busa, położyli na nich nauczyciela i pojechali do klubu. Oj, żeby pani wiedziała, co w tym klubie się działo! Oszczędzę szczegółów – wybuchnął śmiechem. – Nauczyciel w końcu się obudził i wyciągnął ich stamtąd za fraki. Ale był wściekły! – Jasiek zaczął się śmiać. – I jeszcze jedno mi się przypomniało. Nie lubili też nauczycielki od chemii. Gdy pewnego razu szła korytarzem, pchając wózek z chemikaliami i odczynnikami, to jedna z dziewczyn, która skakała właśnie przez linę, podłożyła ją jej. Biedna wyłożyła się jak długa – parsknął śmiechem. – W tym czasie uczniowie zamienili jej odczynniki, a potem leki, bo brała na uspokojenie właśnie przez tę klasę. No i na lekcji chemii, gdy chciała przeprowadzić doświadczenie, to było jedno wielkie BUM!!!! Zdenerwowana sięgnęła po leki na uspokojenie. Nie miała pojęcia, że są podmienione. Po jakimś czasie wpadła w szał. Spojrzała w lustro i zamiast siebie zobaczyła tam potwora z wyłupiastymi oczami. Zaczęła biegać po korytarzu i krzyczeć. Wezwano karetkę i zabrano ją do szpitala. – Jasiek nie mógł powstrzymać śmiechu. Klasa mu wtórowała. Niektórzy nie mogli złapać oddechu.

– No dobrze – powiedziała pani Gołąbek. – Ponieważ temat dzisiejszej lekcji był zupełnie inny niż zaplanowałam, inny też będzie temat wypracowania. – Wstała z krzesła i podeszła do tablicy. Wzięła kredę do ręki i napisała: „Opowieść Jana. Czy twoim zdaniem treść filmu jest oparta na prawdziwych zdarzeniach, czy fikcyjna? Uzasadnij swoją odpowiedź”.

Lena uwielbiała język polski dzięki pani Gołąbek. Wychowawczyni o nic się nie potrafiła dłużej gniewać, a każdą nieprzewidywalną sytuację w klasie wykorzystywała do nauki kreatywnego pisania i myślenia.

Lena, wracając ze szkoły do domu, zauważyła przed sobą Antka. Szła za nim w pewnej odległości. Od dawna była ciekawa, gdzie mieszka. Kilka razy widziała, jak szedł w stronę tego samego skrzyżowania, przez które i ona musiała przejść, ale potem gdzieś znikał. Nigdy też nie natknęła się na niego po południu, a przecież czasem wychodziła z domu, żeby przejść się z Kają i Niną. Postanowiła, że tym razem nie straci go z oczu, choć po wszystkich stronach skrzyżowania, do którego się zbliżali, było tłoczno. To tutaj znajdowały się przystanki tramwajowe i autobusowe, z których ludzie odjeżdżali w cztery strony Wrocławia. Były też banki, sporo sklepów i targowisko, którego ogrodzenie ograniczało widoczność. Przyspieszyła więc kroku, by jej nie zniknął z pola widzenia. Żeby tylko się nie oglądnął za siebie, bo co mu wtedy powie? W sumie nie musiała się tłumaczyć. Wciąż szła w stronę swojego bloku. To dlaczego odczuwała dziwny niepokój?

Tuż za ogrodzeniem targowiska Antek nagle skręcił w prawo. Lena powinna przejść przez skrzyżowanie i skierować swoje kroki w lewą stronę. Podjęła jednak decyzję, że pójdzie za nim. Strach paraliżował ją coraz bardziej. Antek szedł w stronę mostu Trzebnickiego. Nagle zatrzymał się na światłach. Spojrzała. Świeciło się czerwone światło. Wiedziała, że gdyby się teraz obejrzał, to zobaczyłby ją jak na dłoni. Z jednej strony były tory tramwajowe, z drugiej duże połacie trawy dochodzące do osiedlowego parkingu. W tym miejscu nie było się gdzie ukryć. W końcu zapaliło się światło zielone. Dziewczyna odetchnęła z ulgą. Antek przeszedł przez jezdnię na drugą stronę. Lena widziała, że wszedł na most. Poczekała na kolejną zmianę świateł. Przebiegła szybko przez ulicę. Przyspieszyła. Zobaczyła go. Zdawała sobie sprawę, że na moście również może się obejrzeć za siebie. Nie było tutaj ścieżki rowerowej, a rowerzystów sporo. Używali dzwonka, by piesi zeszli na bok chodnika i ich przepuścili. Ludzie często w takich sytuacjach obracali się. Poczuła, jak szybko wali jej serce. Strach nie odpuścił ani na chwilę, a wręcz przeciwnie, potęgował się. Najwyżej powie, że idzie do hipermarketu znajdującego się po drugiej stronie rzeki. Każdemu przecież wolno iść do sklepu.

Antek przeszedł przez most. Ona także. Szedł jeszcze jakiś czas prosto. Wszedł do piekarni. Lena zatrzymała się i wpatrywała w witrynę sklepową z galanterią. Gdy wyszedł, zauważyła, że w ręku ma dodatkową lnianą torbę z zakupami. Ruszyła za nim. Przeszedł przez przejście dla pieszych. Ona znów musiała chwilę poczekać, ale tym razem miała go wciąż w zasięgu wzroku. Szedł teraz w kierunku stacji benzynowej. Potem skręcił w ulicę Zakładową. Zbliżał się do hipermarketu. Po kilku minutach minął go i wszedł w obszar nowo wybudowanego osiedla Promenady Wrocławskie. Jej mamie bardzo podobało się to osiedle. Nowoczesna architektura, bliskość Odry, zrewitalizowane nabrzeże i promenada ciągnąca się aż do mostu Warszawskiego. Część nabrzeża to marina przystosowana do cumowania i postoju jachtów oraz innych jednostek pływających. W lecie było ich tu całkiem sporo. Wzdłuż rzeki zielone łąki i rozłożyste stare drzewa. Nie brakowało ścieżek rowerowych i placów zabaw dla dzieci. Nad samą rzeką powstała plaża z leżakami, drewnianymi stolikami i ławami. Można było pograć w siatkówkę, a dzieci miały wydzieloną specjalną strefę do zabawy. Z głośników sączyła się muzyka. Razem z mamą i siostrą przyglądały się, jak to osiedle powstawało, jak rosło i z dnia na dzień piękniało. Ona po swojej stronie Odry też miała taką plażę, piękny park, siłownię na świeżym powietrzu, korty tenisowe i boiska. Teraz jednak była tutaj, tuż za Antkiem. Skierował swoje kroki w stronę jednego z nowoczesnych budynków usytuowanego nad samą Odrą. Widziała, jak wbił kod do domofonu i do której klatki schodowej wszedł. Poczekała, aż zniknął za szklanymi drzwiami. Wzięła głęboki oddech i podeszła. Odczytała numer i zawróciła. Szła najszybciej jak mogła, jakby się bała, że on zaraz wyjdzie i ją zauważy. Wiedziała, że to bez sensu, bo dopiero co udał się do domu, ale strach był silniejszy. Dopiero na moście odetchnęła z ulgą. Uśmiechnęła się sama do siebie. Wiedziała już, gdzie mieszka. Znała ulicę i numer bramy. Brakowało jej numeru mieszkania. Wypełniła ją radość, choć w zasadzie nie była pewna, po co jej te informacje. Nawet nie miała pojęcia, po co go śledziła i co ją do tego skłoniło. Na głowę chyba upadła.

Zastanowiła ją jedna rzecz. Mieszkając po tej stronie Odry, powinien chodzić do szkoły numer siedemdziesiąt cztery przy ulicy Kleczkowskiej. Może się myliła, ale na pewno jej szkoła była poza rejonem jego miejsca zamieszkania. Nie miała czasu dłużej nad tym rozmyślać, gdyż dobiegł ją dźwięk telefonu. Wydobyła go i odebrała. To była Kaja.

– Jesteś na chacie? Jeśli tak, to wbijam zaraz do ciebie – mówiła podekscytowana. – Chcę ci coś pokazać.

– Co takiego? Nie ma mnie jeszcze, ale wracam – odparła.

– Jak to cię nie ma? Ze szkoły jeszcze nie dotarłaś? To gdzie ty się włóczysz?

– Byłam w hipermarkecie.

– To mogłaś powiedzieć. Zostawiłabym książki i poszła z tobą.

– Zdecydowałam się w ostatniej chwili – skłamała.

– To trzeba było plecak zanieść do domu i dopiero iść. Co kupiłaś?

– Nic. – Lena czuła się dziwnie. Zaczęła się obawiać, że zaraz Kaja domyśli się, że strasznie ściemnia.

– To po co tam poszłaś?

– Gdy byłam ostatnio z mamą i Majką, widziałam fajne koszulki. I tanie.

– To dlaczego od razu nie kupiłaś? – Kaja robiła się coraz bardziej podejrzliwa.

– Bo mamie się nie podobały, że niby słabe gatunkowo i po pierwszym praniu zrobi się z nich szmata – wymyśliła na poczekaniu. – Przecież wiesz, że mama nigdy tam ciuchów nie kupuje. Jeździ po kawę, wody, soki, a ja jej pomagam z Majką targać to do samochodu.

– I ma rację. Lepiej iść do lumpa. Kupisz za grosze, a można trafić na świetne marki. Nie wiem, co ci odbiło z tym hipermarketem. A kupiłaś w końcu coś czy nie?

– No mówiłam już, że nic nie kupiłam. Nie było ich – brnęła nadal w kłamstwa.

– I całe szczęście. To za ile będziesz na chacie?

– Za dziesięć minut – odpowiedziała.

– To ja się zbieram i lada moment będę u ciebie.

Lena zastanawiała się przez resztę drogi, co takiego niezwykłego chce jej Kaja pokazać, że aż musi do niej przychodzić. Dotarła do domu. Rodziców nie było. Majka leżała w swoim pokoju ze słuchawkami na uszach. Drzwi miała otwarte, więc zauważyła siostrę.

– Obiad masz w piekarniku. Ja już zjadłam. Podgrzej sobie! – zawołała. – Mama wczoraj przygotowała, więc na kuchnię taty nie masz co liczyć – roześmiała się i wciąż leżąc, wykonywała dziwne ruchy w rytm muzyki.

Lena zdjęła kurtkę, gdyż październik powitał ich chłodem i nie zamierzał zmieniać swego oblicza. Udała się do kuchni i zajrzała do piekarnika.

– Burgery buraczane i na dodatek wegańskie – powiedziała do siebie.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

KOREKTA Agata Chadzińska Anna Kendziak

OPRACOWANIE GRAFICZNE Anna Kendziak

PROJEKT OKŁADKI Marta Zdebska

ZDJĘCIE W ŚRODKUwww.pexels.com/photo/board-chalk-chalk-board-chalkboard-625219

ZDJĘCIE NA OKŁADCE Created by Asierromero – Freepik.com

Plik opracował i przygotował Woblink

ISBN 978-83-7569-766-7

© 2018 Dom Wydawniczy „Rafael”

ul. Rękawka 51

30-535 Kraków

tel./fax 12 411 14 52

e-mail: [email protected]

www.rafael.pl

E-booki dostępne na: