Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 203
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Pocałował mnie! Rety! Raz, drugi, trzeci... może nawet dziesiąty. Chciałam, by to się nigdy nie skończyło, by trwało wiecznie. Jeszcze dziś, gdy o tym myślę, nie mogę uwierzyć, że wydarzyło się naprawdę. Jestem taka szczęśliwa! Jestem najszczęśliwszą osobą na tej planecie!
Znad morza wróciłam pod koniec sierpnia. Prawie wszyscy znajomi byli już w mieście. W końcu nieuchronnie zbliżał się początek roku szkolnego. Wychodziłam codziennie na podwórko w nadziei, że spotkam Bartosza albo Jacka. Zastanawiałam się, jak to będzie, co będę czuła, którego z nich spotkam najpierw. Wakacje i rozłąka przyćmiły trochę moje emocje, ale obaj nadal byli dla mnie bardzo ważni. Który bardziej? Tego niestety wciąż nie byłam stuprocentowo pewna. Chyba jednak Jacek...
– Możesz być z Bartoszem – powiedział któregoś dnia mój brat Bazyl, gdy wracaliśmy z plaży. – Możesz być z Jackiem. Ale nie możesz być z nimi dwoma jednocześnie.
– Wiem – odparłam i zamyśliłam się. Pamiętałam słowa Jacka, gdy widzieliśmy się po raz ostatni. W pamięć wryła mi się data. To było 19 czerwca. „Moje uczucie do ciebie przetrwało cały ten okres i trwa nadal – powiedział wtedy. – Nie mam pojęcia, co ty obecnie do mnie czujesz, Natka, ale musiałem ci to wszystko powiedzieć. Byłbym kolejny raz idiotą, gdybym udawał, że traktuję cię wyłącznie jak przyjaciółkę. Oczywiście przyjaźń jest i pozostanie między nami. A na pytanie, czy będzie coś więcej, to mam nadzieję, że odpowiesz mi po wakacjach – dodał. – Nie chcę, byś pochopnie podejmowała decyzję. Nie zniósłbym, gdybyś teraz zgodziła się być ze mną, a później tego żałowała”. Przypomniały mi się również słowa Bartosza, wypowiedziane tego samego dnia kilka godzin później: „Będę na ciebie czekał”.
Ale to nie Bartosza spotkałam pierwszego po powrocie z wakacji. Na mojej drodze stanął Jacek i to w najmniej oczekiwanym momencie. Spacerowałam z Donią wałami wzdłuż Odry. Był letni wieczór, a my miałyśmy sobie tyle do opowiedzenia. Pochłonięte rozmową nie zwracałyśmy na nikogo uwagi.
– Cześć – usłyszałam.
– Cześć – odpowiedziałam machinalnie, nie odrywając wzroku od twarzy przyjaciółki.
– Natka. – Ktoś lekko, ale stanowczo złapał moją dłoń i sprawił, że się zatrzymałam. Spojrzałam na tego kogoś i zamarłam w bezruchu. Jacek urósł chyba o dwadzieścia centymetrów, był opalony, a jego błękitne oczy wpatrywały się we mnie.
– Jutro pogadamy – powiedziała Donia, szybko reagując na zaistniałą sytuację.
Chciałam zaoponować, powiedzieć, że razem poszłyśmy na spacer, to razem z niego wrócimy, ale... nie potrafiłam. Jacek był w tym momencie ważniejszy niż wszystko inne i niż ktokolwiek inny. On też nie zatrzymywał Doni.
– Do jutra! – zawołała. – Zostawiam was samych – dodała i pospiesznie się oddaliła.
– Cześć – powiedział do mnie Jacek raz jeszcze i uniósł moją głowę tak, by nasze spojrzenia spotkały się, a potem pocałował mnie: raz, drugi, trzeci... może nawet dziesiąty.
Jestem rozczarowana. Myślałam, że po inauguracji roku szkolnego pójdziemy z Jackiem na spacer, że przynajmniej razem będziemy wracać do domu. Tymczasem przyjechał po niego tata.
– Wejdź wieczorem na Tlen – zdążył tylko powiedzieć i już go nie było.
Spędziłam przy komputerze nie tylko wieczór, ale i całe wczorajsze popołudnie. Bezmyślnie przeglądałam fotki na naszej-klasie i na fotoblogu. Intrygowało mnie, dlaczego Bartosz usunął swój nick z Tlena. Zauważyłam to już wcześniej, ale myślałam, że to chwilowe, że może miał jakąś awarię sprzętu, że formatował dysk albo coś w tym stylu. W końcu pojawił się Jacek.
JACEK:
Siemka!
NATKA:
Ello
JACEK:
Przepraszam cię, ale musiałem z tatą jechać na budowę.
NATKA:
Na jaką budowę?
JACEK:
Moi rodzice budują dom. Właściwie już go wybudowali.
NATKA:
Wyprowadzasz się?
JACEK:
Tak, ale jeszcze nie wiem kiedy. Zostało sporo do wykończenia
|
Zaschło mi w gardle z wrażenia i zrobiło mi się tak bardzo smutno. Gdzie on się u licha wyprowadza? Daleko? Czułam, jak niespokojnie łomoce mi serce.
JACEK:
Natka, jesteś tam?
NATKA:
Tak.
JACEK:
Będę musiał jeździć jakiś czas na budowę zaraz po szkole.
NATKA:
Aha.
JACEK:
Jestem potrzebny tacie do pomocy
NATKA:
Rozumiem.
JACEK:
Teraz są jeszcze luzy w szkole, bo to początek.
NATKA:
Mhm...
JACEK:
Natka, stało się coś?
NATKA:
Nie, czemu?
JACEK:
Tak mi się wydawało :(
NATKA:
Nie, wszystko ok.
JACEK:
To dobrze. Musimy poważnie porozmawiać.
NATKA:
To gadajmy.
JACEK:
Na ważne tematy nie rozmawiam przez Tlen :P
NATKA:
Rozumiem.
JACEK:
Tylko w realu. Wszystko ok?
NATKA:
Ok.
JACEK:
To do jutra.
Nara.
Wpatrywałam się w monitor komputera i w słowa napisane przez Jacka. Okłamałam go. Nic nie było ok. O czym chce ze mną porozmawiać? O swojej przeprowadzce? Dokąd on się przenosi? Czy zmieni szkołę? Czy będziemy się spotykać?
Mama była dziś wściekła jak osa. Wstała lewą nogą, czy co? Już przed wyjściem do pracy wszystko ją irytowało, a po południu przyczepiła się oczywiście do mnie.
– Nic nie robisz, Natka – powiedziała, przyglądając mi się badawczo.
– Jest piątek – zauważyłam.
– I co z tego? – spytała zaczepnie.
– Weekend się właśnie rozpoczął.
– Mam wrażenie, że weekend rozpoczął się dla ciebie w czerwcu i do dziś nie skończył.
– Mamo, to dopiero początek roku, same lekcje organizacyjne.
– U Zuzy są normalne zajęcia, nie organizacyjne – zauważyła mama.
– Oni to co innego. To klasa sportowa, więc nie mogą tracić czasu – próbowałam wybrnąć z sytuacji. – Poza tym Zuza kończy w tym roku gimnazjum, a ja jeszcze nie.
– Jeśli nadal nic nie będziesz robiła, to skończysz je nie za dwa lata, ale za trzy albo jeszcze gorzej. Ech – machnęła zniecierpliwiona ręką. – Przejrzyj książki i zeszyty – dodała.
Wykonałam polecenie bez słowa. Przejrzałam książki, ale nie wiadomości w nich zawarte. Czcionkę i druk nawet zauważyłam. Gorzej było z posklejaniem tego w jakąś sensowną całość. Poza tym to nieprawda, że nic nie robiłam. Myślałam cały czas o Jacku i czekałam każdego wieczoru na jego pojawienie się na Tlenie. Rozmawialiśmy o wszystkim, tylko nie o tym czymś ważnym, o czym Jacek chciał rozmawiać w realu.
NATKA:
Długo jeszcze będziesz jeździł na tę budowę?
JACEK:
Chyba już ostatni tydzień.
NATKA:
To znaczy, że od poniedziałku już nie musisz jeździć?
JACEK:
Źle mnie zrozumiałaś. W przyszłym tygodniu jeszcze muszę pomagać tacie, ale myślę, że później już nie.
NATKA:
Aha.
JACEK:
Coraz więcej lekcji w szkole i mama denerwuje sę, że będę miał zaległości.
NATKA:
A jutro też jedziesz? Przecież to sobota.
JACEK:
Niestety, jadę :( Idę spać, Natka, bo padam ze zmęczenia.
Ok. Dobranoc!
Miałam właśnie wyłączyć komputer, gdy przed oczy wyskoczyła mi nowa ikonka:
ARGON:
Witaj, moje słońce!
NATKA:
Nie gadam z nieznajomymi.
ARGON:
Mnie znasz.
NATKA:
To albo się przedstaw, albo spadaj.
ARGON:
Ok. Mam na imię Bartosz. Czyżbyś już o mnie zapomniała?
|
Świat zawirował mi w jednej chwili, policzki oblały się rumieńcem. „Bartosz, Bartosz, Bartosz...” – powtarzałam w myślach, które pędząc chaotycznie przez moją głowę, nie pozwalały na obiektywną ocenę sytuacji. Bartosz! Rety! Co robić?
ARGON:
Natalia, jesteś tam?
NATKA:
Tak, zaskoczyłeś mnie. Patrzyłam wcześniej, czy jesteś aktywny na Tlenie, ale cię nie było Myślałam, że usunąłeś konto.
ARGON:
To znaczy, że tęskniłaś za mną... :D
NATKA:
Niby dlaczego?
ARGON:
Szukałaś mnie w wirtualnym świecie.
NATKA:
Byłam po prostu ciekawa, co się z tobą dzieje.
ARGON:
Mogę ci wszystko osobiście opowiedzieć.
NATKA:
Nie wiem, czy to dobry pomysł.
ARGON:
Chcę się tylko spotkać, porozmawiać. Nic więcej.
NATKA:
Obiecujesz? Tylko?
ARGON:
Nie zrobię nic, czego nie będziesz chciała. I nie powiem niczego, czego nie będziesz chciała usłyszeć.
NATKA:
Ok. To jakoś się spotkamy...
ARGON:
Jutro?
NATKA:
Nie wiem, kiedy...
ARGON:
Będę czekał jutro pod pręgierzem. O której możesz przyjść?
NATKA:
A skąd wiesz, czy w ogóle jutro mogę?
ARGON:
Jutro będzie sobota, wolne...
NATKA:
Może jestem z kimś umówiona...
ARGON:
I tak będę czekał. O której mam największe szanse, by cię spotkać?
NATKA:
O szesnastej :P
ARGON:
Będę tkwił pod pręgierzem od rana do późnej nocy...
NATKA:
Dlaczego masz nick: Argon? To pierwiastek, gaz...
ARGON:
Szlachetny :P gaz szlachetny, a ja jestem przecież szlachetny. Ale Argon to też Elf Śródziemna. Odważny i męski... Natka, proszę...
NATKA:
O co?
ARGON:
Przyjdź.
NATKA:
Zobaczę.
ARGON:
Chyba wciąż jesteśmy przyjaciółmi...
NATKA:
Przyjaciółmi tak, ale...
ARGON:
Przyjaciołom się nie odmawia...
NATKA:
Ok, będę. A teraz spadam.
ARGON:
Pa, słońce!
|
Wyłączyłam pospiesznie komputer, jakbym bała się, że ta rozmowa będzie miała ciąg dalszy, że zabrnie za daleko. Obudziły się we mnie emocje. Bartosz przestawał być rozmytym wspomnieniem, przeszłością. Urealniał się, a jutro miał się zmaterializować. Wiedziałam, że pójdę na to spotkanie. Dlaczego? Pewnie z ciekawości, z potrzeby sprawdzenia, jak to będzie spędzić czas z Bartoszem po dwumiesięcznej przerwie. A Jacek? Nie pisnę mu o tym ani słówka. Po co. W końcu nie robię nic złego. Mam prawo się spotykać ze znajomymi, zwłaszcza że Jacek nie ma dla mnie teraz czasu.
No, dobrze, więc dlaczego chcę to ukryć? Chyba dlatego, żeby Jackowi nie sprawiać przykrości. Byłoby mu smutno. Może więc nie powinnam się widywać z Bartoszem? Nie wiem, co powinnam, a czego nie powinnam. Mam jedynie pewność, że się z nim spotkam, bo nie potrafię inaczej.
Od samego rana ssało mnie w żołądku i wszystko wypadało mi z rąk. Mama przyglądała mi się podejrzliwie.
– Co się z tobą dzieje? – zapytała w końcu.
– Nic – wzruszyłam ramionami. – Tobie nigdy nic nie wypadło z rąk?
– Nie przypominam sobie – odpowiedziała spokojnie.
– Mnie wypadło – roześmiał się tata. – Masz jakieś plany na dziś?
– Tak, umówiłam się z Donią w rynku – skłamałam.
– Zuza pewnie spotka się z Mateuszem, Bazyl popędzi do Martyny, a więc zostaniemy, kochanie, zupełnie sami. – Tata objął mamę w pasie i uśmiechnął się do niej.
– Wolę, jak wszyscy są w domu – westchnęła mama. – Przynajmniej się nie denerwuję, że coś się może stać niedobrego.
– Pisklęta wyfruwają z gniazda – zauważył tata. – Taka kolej rzeczy.
– Bazyl zupełnie już wyfrunął. Dom traktuje jak hotel. Przychodzi tylko spać – narzekała mama.
– Kochanie – powiedział czule tata. – Powinnaś być z niego dumna. Pomaga Martynie, znalazł pracę i lada moment rozpocznie studia.
– Mógł nadal studiować na dziennych – irytowała się mama – to zachciało mu się zmieniać kierunek.
– Jeśli dzięki temu ma być szczęśliwszy, to ja go popieram – odparł tata.
Rozmowa zeszła na temat Bazyla, więc spokojnie mogłam się zacząć przygotowywać do wyjścia. Na szczęście dni były jeszcze ciepłe. Wyciągnęłam z szafy dwie pary spodni. Nie mogłam się zdecydować, które założyć. Dżinsowe rurki wydawały się lepsze. Wciągnęłam je na siebie. Do tego fioletowy T-shirt z napisem. Wyszłam do przedpokoju i przejrzałam się w lustrze. Stwierdziłam, że jest ok. Postanowiłam wziąć też bluzę, tę zieloną w fioletowe grochy. Przyszedł czas na makijaż. Wytuszowałam starannie rzęsy, twarz przypudrowałam, a usta pociągnęłam lekko błyszczykiem. Spryskałam się też perfumami.
– Ty tak się stroisz na spotkanie z Donią? – spytała mama, która nagle wyrosła jak spod ziemi.
– Przecież idę między ludzi – odparłam. – Nie mogę wyglądać jak dziecko ulicy.
– Raczej w tym makijażu wyglądasz jak dziecko ulicy – stwierdziła mama.
– Prawie wszystkie dziewczyny w moim wieku malują się – próbowałam wybrnąć z opresji. – Zuzka też, a jest tylko rok starsza ode mnie – powiedziałam, mając nadzieję, że znalazłam odpowiedni argument.
– A czy ja powiedziałam, że akceptuję makijaż u Zuzy? Nie podoba mi się tak samo, jak u ciebie. Jesteście młode i to młodość powinna być największą waszą ozdobą – rzekła.
– Inne dziewczyny mogą się malować i ich mamy nie widzą w tym nic złego! – wypaliłam.
– Nie interesują mnie inne dziewczyny i inne mamy. Jak wszyscy będą skakać z dziesiątego piętra, to my też? – spytała poirytowana i, obróciwszy się na pięcie, odeszła, zostawiając mnie samą.
Nie ma to jak moja mama! Zawsze potrafi popsuć mi humor. Na szczęście przy obiedzie nie wróciła już do tego. Rozmawiała z Zuzą na temat filmu, na który wybierała się z Mateuszem. Korzystając więc z okazji, szybko zjadłam obiad, podziękowałam i wyszłam z domu, choć do spotkania z Bartoszem miałam jeszcze sporo czasu. Wskoczyłam do autobusu sto czterdzieści cztery i niebawem byłam na miejscu. Bartosz już czekał, choć zegar na ratuszu wskazywał piętnastą dwadzieścia dwie.
– Cześć – powiedziałam.
– Cześć – odparł ciepło i uśmiechnął się. Podszedł bliżej, zajrzał w moje oczy i przytulił mnie całym swoim ciałem. – Tęskniłem za tobą – szepnął wprost do mojego ucha.
To był cały Bartosz! Wszystkie czułe gesty przychodziły mu z taką łatwością, jakby się z nimi urodził. Żałowałam, że Jacek nie był taki otwarty i szczery. Wprawdzie całowaliśmy się nad Odrą jak wariaci, ale wiedziałam doskonale, ile to Jacka kosztowało, by zacząć, bo potem to już samo tak wyszło.
– Co robimy? – delikatnie wyrwałam się z jego objęć.
– Mogę cię przytulać tak przez cały czas. Nie wystarczy? – spytał cicho.
– To nie brzmi przyjacielsko – próbowałam przypomnieć, że nasze spotkanie miało mieć taki właśnie charakter.
– Jak to nie? – udał zdziwionego. – Przecież przyjaciele się kochają, tęsknią za sobą i pragną się sobą nacieszyć, gdy się spotykają po tak długim czasie – ironizował. Manipulował mną. Wiedziałam o tym i... o, zgrozo! Podobało mi się to.
– Idziemy do Galerii Dominikańskiej – zdecydowałam. – Na straciatellę.
– Gdzie tylko zechcesz – znów się uśmiechnął.
Ruszyliśmy ulicą Oławską. Minęliśmy ekspresjonistyczny budynek postawiony tu w 1929 roku według projektu Ericha Mendelsona. Kiedyś był to Dom Towarowy Rudolfa Petersdorffa, dziś zwany Kameleonem. Oj, przydaje mi się wiedza przekazana przez babcię, ale Bartosza historia nigdy nie interesowała. Z Jackiem to co innego. Zawsze słuchał uważnie. Gdyby tak można było połączyć ich w jedną całość, to wyszedłby chłopak idealny.
– Gdzie jesteś? – wyrwał mnie z zamyślenia Bartosz.
– Tutaj – odpowiedziałam.
– Ciałem tak, ale duchem chyba nie. O czym myślałaś?
– O poligamii – roześmiałam się.
– A nie o poliandrii przypadkiem? – też się roześmiał.
Zaskoczył mnie. Pierwszy raz w życiu słyszałam to słowo. Nie wiedziałam, czy przyznać się do niewiedzy, czy udawać mądrą. Wyszczerzyłam więc zęby, nie odpowiadając na pytanie.
– To związek jednej kobiety z wieloma mężczyznami – wybawił mnie z opresji. – Spotykany wśród Eskimosów.
– Dlaczego wśród Eskimosów? – zdziwiłam się, ale bardziej tym, skąd Bartosz to wszystko wie.
– Tam są ciężkie warunki: mróz, śnieg. Możliwe, że jeden mężczyzna nie jest w stanie utrzymać rodziny. Poliandria występuje na ogół wszędzie tam, gdzie są niekorzystne warunki przyrodnicze. W Polsce ich nie ma – dodał zaczepnie. – A w ogóle nie podoba mi się to.
– Co?
– To, o czym myślisz.
– Nie wiesz dokładnie, o czym myślę.
– Natka! – Zatrzymał się nagle, złapał mnie za rękawy i przytrzymał. – Nie jestem idiotą – powiedział stanowczo.
– Daj spokój – wyrwałam się z uścisku. – Przecież się wygłupiamy. Coś ty taki poważny?!
– Nie wiem – westchnął. – Przepraszam cię. Powiedziałem ci przed wakacjami, że będę na ciebie czekał. Dziś wydaje mi się, że trzymasz mnie na dystans bardziej niż kiedykolwiek.
– A ja powiedziałam, że niczego nie obiecuję. Prawda?
– Jasne – zirytował się. – Zaraz zaczniesz mi mówić, że chcesz, byśmy zostali wyłącznie przyjaciółmi...
– Bo chcę! – przerwałam mu. – Na dzień dzisiejszy tylko tego chcę.
– Ok, ok, ok – powtarzał coraz bardziej zdenerwowany. – Niech będzie tak, jak ty tego chcesz.
– A ty nie chcesz?
– Chcę czegoś więcej. – Zajrzał mi głęboko w oczy, a potem zasłonił dłonią moje usta. – Nic nie mów. Wolę przyjaźń niż stracić cię zupełnie.
Do końca spotkania był już smutny. Nawet straciatella w Italia Lody Caffe nie poprawiła mu humoru. Może właśnie dlatego umówiłam się z nim na jutro do kina.
* * *
Nie jestem w stanie pisać. Wszystko wymknęło się spod kontroli. Po kinie Bartosz odprowadził mnie do domu. Nie minął kwadrans, gdy odezwał się dzwonek u drzwi. Otworzyłam. Na progu stał Jacek.
Nie mogę teraz napisać nic więcej. Nie jestem w stanie. Muszę sobie to wszystko poukładać w głowie i w sercu. Nie wiem, jak to się mogło stać... jak mogłam coś takiego zrobić...
Wrzesień dobiega końca. W szkole od dwóch tygodni jest afera z książkami do matematyki. Jeszcze w czerwcu matematyczka zebrała od nas podręczniki.
– Wchodzi nowa podstawa programowa i nowe książki – poinformowała nas – ale te stare bardzo przydadzą się waszym kolegom i koleżankom z klas pierwszych.
– Będą się uczyć ze starych, jeśli mają obowiązek uczyć się z nowych? – spytał Franek.
– Będą się uczyć z nowych – odparła matematyczka.
– To po co im stare? – dociekał Franek.
– W nowych podręcznikach nie ma tego wszystkiego, co w starych.
– Jak nie ma, to znaczy, że nie muszą się tego uczyć – zauważył Franek. – Ja swoje książki sprzedaję – dodał.
– Komu sprzedasz, skoro zmienia się program? – spytał Jędrek.
– To może pani ode mnie odkupi? – zagadnął matematyczkę Franek.
– Jeśli odkupię od ciebie, to od innych też będę musiała odkupić. Nie stać mnie na to, żeby wykupić wszystkie stare podręczniki. Kto może, niech da, kto nie może, nie ma sprawy – powiedziała.
– A pierwszym klasom pani rozda za darmo? – spytała Olka.
– Oczywiście, że tak – odpowiedziała prawie oburzona pytaniem matematyczka. – Te podręczniki nie będą obowiązkowe. Mają im tylko pomóc w zrozumieniu niektórych zagadnień – zdążyła powiedzieć i rozległ się dzwonek na przerwę.
– Nie rozumiem ich – Olka napychała usta cukierkami. – Wciąż protestują, narzekają, że tak mało zarabiają, a jak przychodzi co do czego, to chcą rozdawać książki za darmo.
– Nie wypada im zajmować się biznesem – wtrącił Jędrek. – Nauczyciel to zawód z powołania.
– Ale mnie wypada – powiedziała Ola i błysk pojawił się w jej oczach.
– Co chcesz zrobić? – spytała Donia.
– Ja sprzedam te podręczniki.
– Swoje?
– Głupia jesteś – burknęła Olka. – Sprzedam książki, które zbierze matematyczka.
– Komu je sprzedasz? Pierwszakom?
– Jasne.
– I dasz matematyczce kasę? – zaciekawił się Franek.
– A co, ja instytucja charytatywna jestem? Kasę zabiorę dla siebie. Ja zarobię, pierwszaki będą miały podręczniki, a matematyczka będzie zadowolona.
– Jak zamierzasz to zrobić? – Doni oczy zrobiły się wielkie ze zdziwienia.
– Normalnie. Jak zbierze te książki, to pójdę do pokoju nauczycielskiego i je wezmę. Przecież w domu ich nie będzie trzymała.
– Za połowę kasy wchodzę w ten interes – zdecydował Franek.
– Za połowę?! – oburzyła się Ola. – Najwyżej za trzydzieści procent.
– A to dlaczego?
– Bo pomysł jest mój.
– Niech będzie trzydzieści procent – zgodził się Franek.
Pewnie wszyscy obecni przy tej rozmowie zapomnieliby o tym, gdyby któryś z pierwszoklasistów się nie wygadał. Początkowo nasza matematyczka myślała, że książki rozprowadziła jej koleżanka po fachu. Z kolei tamta matematyczka była przekonana, że podręczniki rozdała nasza pani. Gdy prawda wyszła na jaw, atmosfera zrobiła się gorąca.
Wciąż rozmyślałyśmy z Donią, jak się zachować w tej sytuacji. Co zrobić? Powiedzieć prawdę? Niby to proste, niby uczciwe, ale to także zdrada, wsypanie koleżanki i kolegi z jednej klasy.
– Co zamierzasz? – zagadnęłam Jędrka.
– Nic – wzruszył ramionami. – Nie jestem kapusiem.
– Ale to była kradzież – szepnęła Donia.
– Kradzież to byłaby wtedy, gdyby oni te podręczniki dla siebie zabrali albo sprzedali je poza szkołą – stwierdził Jędrek.
– Sama nie wiem... – zastanawiała się Donia. – Niby książki trafiły tam, gdzie miały trafić, ale oni zarobili na tym masę kasy.
– Przesadzasz. Parę złotych zarobili. Franek mówił, że to był kiepski interes.
Pomyślałam, że nawet kradzież jest pojęciem względnym. Szczerze mówiąc, sama nie wiedziałam, jak zaszufladkować ich czyn. Bo czy była to w końcu kradzież, czy nie?
* * *
O Jacku jeszcze pisać nie mogę. To tak, jak niektórzy nie mogą mówić o pewnych sprawach, bo klucha staje im w gardle i nie potrafią wydobyć słów. Rozmawiamy ze sobą, ale tak dziwnie, sztucznie. Czuję, że trzyma mnie na dystans. Z Bartoszem spotykamy się, ale ze sobą nie chodzimy.
Pierwszaki sami wskazali Olkę i Franka jako sprzedawców podręczników.
Matematyczka i Meryl, nasza wychowawczyni, nie kryły oburzenia. Ola z kolei nie widziała w tym zupełnie nic złego. Podobnie Franek. Oboje trafili na dywanik do dyry. Za karę muszą odpracować ileś tam godzin w wolontariacie.
* * *
Nie mogę spać. Wiem, że piszę o wszystkim, tylko nie o tym, co mnie nurtuje od połowy września. Staram się nie pisać, nie myśleć. Skupiam się na każdym szczególe, który nie jest związany z Jackiem. Fakt, iż codziennie w szkole spotykam go, sprawia, że jest mi jeszcze trudniej, że boli jeszcze bardziej, ale jednocześnie nie wyobrażam sobie, że miałabym go nie widywać w ogóle.
Uff! Może, gdy napiszę teraz, co się wydarzyło, będzie mi łatwiej... albo rozdrapię na nowo wszystkie rany. Do tej pory nie rozmawiałam o tym z nikim, nawet z Donią, choć doskonale wyczuwała, że coś jest nie tak.
Nie wiem, jak to się mogło stać...
Trzynastego września Bartosz odprowadził mnie do domu. Rozmawialiśmy chwilę. To było drugie spotkanie z nim po dwumiesięcznej wakacyjnej przerwie. I gdyby nie to, że Bartek taki po prostu jest: opiekuńczy, troskliwy, ciepły, to byłby to zwyczajny koleżeński wypad do kina. Ale ta jego troska, to ciepło, te gesty, spojrzenia, to było coś, nad czym nie potrafiłam nigdy przejść obojętnie. Nie wiem, czy miał tego świadomość, czy wykorzystywał to. Może wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby Jacek przyszedł później. Ale nie, on zjawił się zaraz po tym, jak Bartosz zniknął. Nie wiem, czy minął nawet kwadrans. Otworzyłam drzwi. Stał na progu z czerwoną różą w ręku.
– Wejdziesz? – zapytałam i uśmiechnęłam się.
– Wolałbym, abyś ty wyszła na chwilę – powiedział, patrząc mi prosto w oczy.
– Poczekaj, wezmę jakieś kapcie – roześmiałam się, pokazując stopy w skarpetach.
– Dobrze – odparł, nie przestając mi się przyglądać.
Gdy wróciłam po chwili, starannie zamykając za sobą drzwi od mieszkania, spytał:
– Wybierasz się gdzieś?
– Nie, dlaczego?
– Ślicznie wyglądasz i pachniesz – uśmiechnął się.
– Uważasz, że mogę ślicznie wyglądać tylko wtedy, gdy się gdzieś wybieram? – udałam naburmuszoną.
– Zawsze ślicznie wyglądasz, ale mam wrażenie, że gdzieś idziesz albo właśnie wróciłaś – nie dawał za wygraną.
– Byłam w kinie – odparłam.
– Z kim?
– Z Donią – skłamałam. Zaskoczył mnie tym pytaniem. Nigdy nie był taki dociekliwy.
– Na czym? – widać było, jak opada z niego wcześniejsze napięcie.
Opowiedziałam mu w skrócie treść filmu, ale miałam wrażenie, że myślami jest gdzie indziej.
– Interesuje cię to w ogóle?
– Tak – powiedział. – Obiecałem ci jednak poważną rozmowę w realu i chciałbym dotrzymać słowa.
– Zamieniam się w słuch – uśmiechnęłam się do niego.
– Proszę. – Podał mi różę. – To dla ciebie.
– Jest śliczna. Dziękuję. A z jakiej to okazji?
Przysunął się bliżej mnie, aż przeszedł mnie dreszcz. Nie spuszczał ze mnie wzroku.
– Bardzo, naprawdę bardzo – powtórzył powoli, dokładnie wymawiając każde słowo – bardzo cię kocham. A ty? A ty? – dukał. – Co do mnie czujesz?
Zamurowało mnie. Nie spodziewałam się takiego wyznania. Owszem, już przed wyjazdem na wakacje dał mi do zrozumienia, że nie traktuje mnie wyłącznie jak przyjaciółkę, mówił też o swoim uczuciu, ale nie tak bezpośrednio, nie wprost. To było do niego niepodobne. Zawsze krążył wokół tematu, nie nazywając rzeczy po imieniu. Gdy żegnaliśmy się przed moim wyjazdem, powiedzieliśmy sobie, że się kochamy, ale wówczas te słowa miały zupełnie inny wydźwięk. Były jakby braterskie. Jednak wszystko się zmieniło. Po pocałunkach nad Odrą usłyszałam to, na co tak długo czekałam. Chciałam znów krzyczeć, że jestem najszczęśliwszą osobą na świecie, ale tylko stałam jak sparaliżowana.
– A więc, co ty do mnie czujesz? – ponowił pytanie.
– Nie wiem – odparłam, spuszczając wzrok. – Nie wiem – usłyszałam swój własny głos.
Przytulił mnie tak mocno, że aż poczułam, jak cały drży.
– No więc żegnaj – szepnął i odsunął się stanowczo ode mnie. Nie patrzył już na mnie, wręcz unikał mojego wzroku. Zauważyłam, że w oczach ma łzy. Zbiegł pędem po schodach, a ja zostałam sama na chłodnym i nieprzytulnym korytarzu z czerwoną różą w ręku.