Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
41 osób interesuje się tą książką
Ostatni tom serii „Friends”!
Michael znajduje się w trudnej sytuacji. Po tragicznej śmierci rodziców ośmioletniego Nicolasa, zamiast wrócić do Anglii, podejmuje odważną decyzję – zostaje w Nowym Jorku, ponieważ jest jedyną osobą, która może zająć się osieroconym chłopcem.
Do Stanów przyjeżdżają rodzice Michaela, pragnący pomóc synowi w opiece nad Nicolasem. Rozważają adopcję chłopca, jednak mają poważne obawy – nazwisko rodziny Torres nie cieszy się dobrą sławą. Czy ich reputacja może stanowić dla ośmiolatka przeszkodę w drodze do szczęścia?
W międzyczasie pozostali członkowie grupy przyjaciół również muszą się zmierzyć z własnymi wyzwaniami. Wkraczając w dorosłość, zmagają się z przełomowymi decyzjami, które nie tylko zmieniają ich życie, ale także wymagają od nich odwagi i siły.
Młodzi celebryci, którzy wydawali się rozwiązać już wszystkie problemy, odkryją, jak skomplikowane może być wejście w dorosły świat.
Czy wszyscy przyjaciele z ekipy zdołają wydostać się ze stworzonych przez siebie pułapek i wziąć odpowiedzialność za swoje czyny?
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 844
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright ©
Aleksandra Negrońska
Wydawnictwo NieZwykłe
Oświęcim 2024
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
All rights reserved
Redakcja:
Alicja Chybińska
Korekta:
Sara Szulc
Maria Klimek
Barbara Hauzińska
Redakcja techniczna:
Paulina Romanek
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8362-424-2
Michael
Nastoletnie lata minęły mi bardzo dziwnie. Nie umiałem znaleźć odpowiedniego słowa, aby je opisać. Pamiętałem swoje podejście do życia, gdy miałem te piętnaście czy szesnaście lat. Chciałem poczuć się dorosły. Uważałem się za takiego.
Uważałem, że już nie jestem dzieckiem i tak często jestem zdany na samego siebie, że mogę samodzielnie podejmować wszystkie decyzje. Twierdziłem, że wiem, co jest dla mnie najlepsze. A za najlepsze uważałem wtedy to, aby po prostu czuć się szczęśliwym w danej chwili. Nie patrzyłem na życie długoterminowo. Nie myślałem o tym, że czyny wiążą się z konsekwencjami.
Picie alkoholu, korzystanie z używek, robienie nielegalnych rzeczy wtedy wydawało się czymś świetnym. Czułem, że to ja rządzę swoim życiem i że robię to dobrze. Bo „dobrze” w moim mniemaniu oznaczało, że robię to, co daje mi szczęście.
Zastanawiałem się, czy inni też tak mieli i czy z perspektywy czasu też patrzyli na to całkiem inaczej. Bo gdy w moim życiu działo się tyle złego, to uważałem, że to moje młodzieńcze podejście było kurewsko głupie.
Gdybym teraz mógł coś przekazać szesnastoletniemu sobie, to powiedziałbym: „Podejmując każdą decyzję, zastanów się, czy może któregoś dnia nie będziesz się jej wstydził. Zastanów się, czy któregoś dnia nie dopadną cię konsekwencje niewarte tych krótkich chwil złudnego szczęścia. Zastanów się, czy warto ryzykować. Zastanów się, czy któregoś dnia nie ucierpi na tym twoje zdrowie, które przecież masz tylko jedno. Zastanów się, czy nie będziesz żałował”.
Wątpię, aby wtedy to do mnie przemówiło. Bo byłem młody i naiwny. Bo byłem niewystarczająco dojrzały, aby mieć pełną świadomość, jak źle postępuję. Bo byłem zaślepiony tym, jak cudownie jest decydować o samym sobie.
Teraz nie dało się cofnąć czasu. Teraz, gdy poczułem, że dopadła mnie prawdziwa dorosłość, mogłem jedynie modlić się, abym umiał wziąć na klatę konsekwencje swoich zachowań. I żebym umiał odnaleźć się w tej tak bardzo obcej dla mnie dorosłości.
William
Siedziałem z zamkniętymi oczami, rozmyślając. Odczuwałem to personalnie, bo znałem tych ludzi. Nie byli mi w żaden sposób bliscy, jednak ich znałem. Wielokrotnie z nimi rozmawiałem, a nagle nie było ich już na tym świecie. Odeszli z niego kompletnie niespodziewanie. Nie wiem, czy do śmierci dało się przygotować, ale chyba w jakimś stopniu tak. Jeśli tylko się wie, że nasza historia się kończy, to można pozamykać pewne sprawy, pożegnać się z najbliższymi. Oni nie dostali takiej szansy. Żegnając się ostatni raz z synem, nie mieli pojęcia, że już więcej się nie zobaczą.
Stresowało mnie to, że nie leciałem do Stanów prywatnie, a w roli specjalisty. Nawet jeśli Nicolas nie był już moim pacjentem, to zamierzałem go wesprzeć psychologicznie. Znałem tego chłopca i już wiedziałem, w jaki sposób z nim rozmawiać. Jednak nie miałem pojęcia, w jakim jest stanie i czego mogę się spodziewać. Nie wiedziałem też, w jakim stanie jest Michael i jak sobie radzi. Czułem, że musiało go to bardzo obciążyć.
– Opowiesz nam coś o nim? – usłyszałem spokojny głos mężczyzny.
Otworzyłem oczy, po czym przeniosłem wzrok na czterdziestolatka siedzącego w fotelu niedaleko tego mojego. Jego żona nerwowo chodziła po całym pomieszczeniu. Przysiadała na chwilę, aby popatrzeć w okno, po czym znowu się podnosiła i zaczynała spacer, stale spoglądając na zegarek.
– O Nicolasie? – zapytałem, na co mężczyzna skinął głową. – Nie bardzo wiem co.
– Cokolwiek. Chcę wiedzieć, czego się spodziewać. Mike nie mówił o nim dosłownie nic, więc nie mam pojęcia, jaki on jest.
Jaki był Nicco?
Zastanowiłem się, przypominając sobie o naszym pierwszym spotkaniu.
– Dopiero zacząłem pracę w tamtym gabinecie. Właściwie z początku pracowałem jedynie z dziećmi, które nie miały jakiejś skomplikowanej sytuacji. To moje początki i więcej towarzyszyłem bardziej doświadczonym specjalistom. Wszyscy mówili o Nicolasie. Dyskutowali ze sobą, rozważając, w jaki sposób do niego dotrzeć. Po śmierci babci praktycznie przestał się odzywać. Nie rozmawiał z nikim poza swoimi rodzicami. To trwało tydzień, dwa, miesiąc… Przychodził na sesję i przez godzinę nic nie robił. Ignorował wszystkich.
– Jak Michael kiedyś – westchnęła jego mama, na co skinąłem głową. Jak Michael. – I co w końcu zrobili?
– Gdy oni próbowali dotrzeć do Nicco, ja sporo rozmawiałem z Lorą – powiedziałem, czując ten dziwny ucisk w brzuchu na myśl o kobiecie, która zmarła kilka godzin temu. – Wiedziałem dość dużo o małym i w końcu pozwolili mi spróbować. Wziąłem go na przetrzymanie. Powiedziałem mu, że gdy zechce pogadać, to żeby się odezwał. Czterdzieści minut siedzieliśmy w całkowitej ciszy – mruknąłem. – I w końcu zapytał mnie, czy skoro jestem biały i mam czarne tatuaże, to on musi zrobić białe, żeby było je u niego widać.
Spojrzałem na Harry’ego, aby dostrzec lekki uśmiech na jego twarzy. Nicolas taki właśnie był. Jednym zdaniem umiał komuś poprawić humor.
– Odpowiadałem mu, a później znowu dwadzieścia minut ciszy. I powiedziałem, że znam fajną bajkę o śpiewających zwierzętach i jeśli przyjdzie do mnie następnym razem, to ją obejrzymy. Nie odpowiedział, ale gdy tylko wyszliśmy na korytarz i jego mama go zapytała, jak było, to odpowiedział „chcę znowu do niego przyjść”.
– Naprawdę brałeś pieniądze za nicnierobienie i oglądanie z dzieckiem bajki? – zapytała Eva z uniesioną brwią.
– No tak, z początku. Bo skoro nie chciał rozmawiać, a wszyscy inni próbowali go do tego przekonać, to uznałem, że warto spróbować innego podejścia z nadzieją, że w końcu on sam rozpocznie rozmowę – wyjaśniłem. – Jest specyficznym dzieciakiem i trudno zdobyć jego zaufanie. Ma problemy z łapaniem kontaktu z kimkolwiek. Po prostu jemu bardzo rzadko zależy, aby się z kimś zaprzyjaźnić. Nie stara się, ale jego największym problemem jest to, że ma niskie poczucie własnej wartości. Nie chce się uczyć w szkole, bo twierdzi, że i tak się tego nie nauczy. Gdy ktoś mu dokucza, nawet nie próbuje nic z tym nic zrobić, bo myśli, że na to zasługuje. Żyje trochę w swoim świecie, ale gdy już komuś zaufa, to można zobaczyć, jaki to świetny i uczuciowy dzieciak… Pokochał Mike’a, cholernie – stwierdziłem z minimalnym uśmiechem. – I chyba Mike jego.
– Skąd to wiesz? – zapytał Harry.
– Jakieś dwa tygodnie temu rozmawiałem z Lorą. Mówiła, że dzwonili do niej ze szkoły i przepraszali za jakąś sytuację, o której nie miała pojęcia. Okazało się, że Michael zrobił aferę u dyrektorki, bo jakiś gówniarz popychał Nicolasa na korytarzu. Za to Nicco pytał Lorę, czy nie mogłaby zrobić czegoś, żeby Mike nie wracał do Anglii, tylko mieszkał z nimi. Obiecał, że jeśli to zrobi, to przestanie jeść pizzę do końca życia… Naprawdę są ze sobą związani i to mnie dość mocno przeraża.
– Przeraża? – zdziwiła się Eva.
Prawdopodobnie nigdy w swoim życiu nie widziałem Evy Torres w takim stanie jak dzisiaj, gdy załatwiała ten prywatny samolot, płacąc za to majątek. Ale zarówno Harry, jak i ona wydawali się kompletnie nie przejmować tymi wysokimi kwotami, mimo że na co dzień nie żyli tak rozrzutnie. Z reguły.
– Przeraża mnie to, że wiem, że u Mike’a zaczynało się wszystko układać, a coś takiego może to całkiem spieprzyć, bo nie wiem… Będzie musiał stanąć przed trudnym wyborem i prawdopodobnie jakkolwiek nie zadecyduje, sprawi to, że jego stan psychiczny się pogorszy – wytłumaczyłem zmartwiony. – Teraz wydał płytę, więc oczywiste, że ludzie się na nim skupią i to wszystko pogorszy. Za to dla Nicolasa Michael jest teraz prawdopodobnie najbliższą osobą. Ja mam z młodym spoko kontakt, ale nadal to u Mike’a ostatnio zostawał na noc, to z nim spędzał taki normalny czas. A tak jak mówiłem… Trudno mu dopuścić do siebie ludzi, ale gdy już to robi, to naprawdę niesamowicie się do nich przywiązuje. Więc też jestem zestresowany, bo nie wiem, kurwa… Ten dzieciak się załamie, gdy Mike wróci do Londynu i go zostawi. Nie umiem wymyślić rozwiązania, które byłoby dobrą opcją i dla Nicco, i dla Mike’a.
– Powinieneś powiedzieć Polly, żeby leciała teraz z nami – westchnęła Eva. – Mike byłby z Nicolasem, a gdyby miał obok siebie Polly, to byłoby mu łatwiej. Mogłam cię nie słuchać, tylko do niej zadzwonić – mówiła, ponownie wstając z miejsca. – Boże… Tak mi żal tego chłopca i tak się martwię o Mike’a. Znam go i mógł udawać, że nie lubi Nicco, ale on naprawdę traktował go jak brata. Przecież on był tak załamany, gdy do mnie dzwonił… Niech ja tylko znajdę tego gnoja, który doprowadził do tego wypadku, to przysięgam, kurwa, że…
– Że co? – prychnął Harry. – Uspokój się i usiądź w końcu, bo już mam dość tego twojego łażenia, jakbyś miała motorek w dupie.
– Słucham? – zapytała, zatrzymując się w miejscu. – Powtórz, bo chyba nie usłyszałam, do cholery.
– Usiądź, kurwa, na dupie i daj nam porozmawiać w spokoju. Zacząłem rozmowę z Willem, więc albo słuchaj i się nie odzywaj, albo przynajmniej nie nakręcaj się jak wariatka – rzucił wściekle, na co z zaskoczeniem uniosłem brew. – Jak mamy się zachowywać wobec Nicco? – zwrócił się tym razem do mnie.
Eva teraz prychnęła, ale rzeczywiście usiadła, przenosząc na mnie wzrok. Skrzywiłem się, czując lekkie turbulencje. Po chwili wziąłem łyk wody, myśląc, co mogę powiedzieć. To naprawdę było trudne pytanie, a ja od dość długiego czasu miałem je w głowie.
– Na pewno nie naciskajcie na niego, bo jest duże prawdopodobieństwo, że nie odezwie się do was nawet słowem. Powiedzcie mu na początku, że jeśli tylko będzie potrzebował czegokolwiek, to wy mu pomożecie, żeby miał tę świadomość, że chcecie dla niego dobrze. Poza tym… Dajcie mu czas, jeśli chodzi o sam kontakt z wami. Bardziej powinniście się teraz skupić na tym, żeby nie wiem… Zabrać rzeczy Nicco z jego domu, pogadać z nauczycielami w szkole, dowiedzieć się, co z pogrzebem. Mike sam tego nie ogarnie i uważam, że lepiej, żeby on po prostu był przy Nicolasie.
Sam nie byłem pewien swoich słów i wiedziałem, że wszystko wyjdzie w praniu.
Przepełniał mnie niesamowity stres, gdy staliśmy przed wejściem i czekaliśmy, aż Lily otworzy. Była dopiero szósta rano i spodziewaliśmy się, że Nicco jeszcze śpi.
O tej godzinie Michael i Lily powinni znajdować się już w Londynie, a na tę chwilę o tym, co się wydarzyło, nie wiedział nikt poza mną i Torresami. Rozumiałem, że nie byli na siłach, aby wydzwaniać do innych.
Drzwi do mieszkania otworzyły się, a ja od razu dostrzegłem Lily. Oczy miała podkrążone, a skórę znacznie bledszą niż w dniu, gdy ostatni raz się widzieliśmy. Mimo tego, w jak chujowych warunkach się spotkaliśmy, to i tak cieszyłem się, że w końcu ją zobaczyłem.
Wczoraj, gdy usłyszałem Michaela, przez myśl przeszło mi, że to Lily mogła znaleźć się na miejscu Lory i Clyde’a. A to coś, czego chyba bym nie przeżył. Nie umiałem nawet sobie wyobrazić, jak bardzo by mnie to zabolało i dlatego też nie umiałem sobie wyobrazić, jak musiał czuć się Nicolas.
Co może czuć ośmiolatek, który w ciągu roku stracił całą najbliższą rodzinę?
– Cześć – wyszeptała Lily. – Wchodźcie, tylko cicho. Mike zasnął dopiero jakieś pół godziny temu.
Bezszelestnie weszliśmy do mieszkania, a Ross, gdy tylko zamknęła drzwi, przytuliła się do mojego ciała. Momentalnie ją objąłem, przymykając przy tym oczy. Zdawałem sobie sprawę, że ją także ta sytuacja bardzo obciążyła psychicznie. Całą noc spędziła z dzieckiem, które straciło rodzinę.
Lily nie ukrywała, że miała problem z łapaniem kontaktu z najmłodszymi. Nie przychodziło jej to z taką łatwością jak mnie. Nie miała wyczucia, jak podejść do dziecka, więc prawdopodobnie wczoraj również nie wiedziała, w jaki sposób zwracać się do Nicolasa.
Lekko się odsunąłem, aby złożyć na jej ustach pocałunek.
– Spałaś cokolwiek? – zapytałem szeptem.
– Nie. Próbowałam, ale… – Przerwała, odsuwając się ode mnie, aby po chwili wypuścić z ust ciche westchnienie. – Dziękuję, że przylecieliście.
– Jak minęła noc? – zapytała cicho Eva, odwieszając swój płaszcz.
– Michael kazał mi iść spać, więc próbowałam zasnąć, ale nie potrafiłam. On całą noc siedział przy Nicco, bo ten budził się w nocy i dostawał histerii. Nie wiedzieliśmy, co robić… – wyznała cicho, gdy całą trójką patrzyliśmy na nią ze współczuciem. – Mike jest przy nim bez chwili przerwy i dopiero niedawno widziałam, że obaj śpią.
Ruszyłem w stronę pokoju Mike’a, do którego drzwi były uchylone. Otworzyłem je nieco szerzej, aby następnie stanąć w progu. Eva i Harry zrobili dokładnie to samo i w trójkę mogliśmy przyglądać się dwóm postaciom śpiącym na łóżku.
Chłopiec leżał przykryty do pasa kołdrą i przytulał się do brzucha Michaela. Ten cicho pochrapywał, mając na sobie ubrania z wczoraj. Moje serce łamało się na ten widok, bo miałem świadomość, jak ciężka była dla nich ta noc. Wiedziałem, że nie istniał sposób, abym pojawił się tutaj wcześniej, ale i tak z jakiegoś powodu wściekałem się na siebie. Powinienem tu być.
Obróciłem głowę, usłyszawszy, że ktoś cicho zaszlochał, po czym skrzywiłem się, gdy zobaczyłem, że to Eva. Chwyciłem klamkę, a następnie zacząłem zamykać drzwi, dając gestem głowy znak Torresom, żeby wyszli.
– Ten chłopiec jest taki mały i taki bezbronny – mówiła Eva, ocierając policzek, gdy Harry jedynie ją objął. – I mój biedny Mikey. Jak on musi to przeżywać…
Spojrzałem na Lillianę, gdy ta siedziała na kanapie. Chowała twarz w dłoniach, a łokcie opierała o kolana. Od razu ruszyłem do dziewczyny, po czym zająłem miejsce obok niej. Teraz zauważyłem na stoliku jakąś kartkę, więc podniosłem ją, aby zacząć czytać.
Kupić rano wszystko dla Nicolasa,
Zadzwonić do szkoły Nicco,
Umówić się na zabranie rzeczy Nicco z domu Stormów,
Ustalić co z pogrzebem,
Spotkać się z prawnikiem i ubezpieczycielem
– Wiadomo już coś nowego? – zapytałem, na co Lily podniosła na mnie wzrok.
– To, że mają zadłużony dom i kredyt na firmę Clyde’a i siostra Clyde’a ma przylecieć na pogrzeb. Jeśli chodzi o opiekę nad Nicco, to ona twierdzi, że nie ma do tego warunków, ale siostra jej męża jest rodziną zastępczą i może ona przygarnie Nicco. Michael się mocno wkurwił i nie zgodził na to – wyjaśniła. – Chce ogarnąć prawnika, żeby się dowiedzieć, jak to wszystko teraz wygląda i czy prawnie może być opiekunem Nicco, jeśli nie ma obywatelstwa i ma tylko dziewiętnaście lat.
– Kurwa – mruknąłem, gdy Torresowie usiedli naprzeciwko nas. – Ale o czym on myśli? Żeby na stałe się nim zajmować? To przecież, kurwa… Nie no, jak on to sobie wyobraża?
– Nie wiem, Will, naprawdę – odpowiedziała zmęczona Lily. – Rozważa wszystkie opcje i chyba oczywiste jest to, że szuka jak najlepszego rozwiązania i nie chce, żeby Nicco szedł do jakichś obcych ludzi, prawda?
– Wow – odpowiedział Harry, który wyglądał na równie zaskoczonego co Eva. – Kurwa… Wow.
Sam bym lepiej nie ujął tego w słowa.
– No ale jak on niby to sobie wyobraża? Zostanie tutaj w Stanach? – zapytałem z uniesioną brwią, ciągle zszokowany. – Opieka nad dzieckiem nie polega tylko na uczeniu go grania na gitarze i oglądaniu filmów. Przecież on sobie nie poradzi… Nie no, bez, kurwa, jaj, Lily. Nikt nie przyzna opieki chłopakowi, który ma dziewiętnaście lat i dopiero co przyznał w wywiadzie, że miał problemy z narkotykami.
Taka była prawda. Może i Mike chciał dobrze i to niesamowite, jak bardzo potrafił się poświęcić, no ale kurwa mać. Opieka nad dzieckiem po takiej tragedii to byłoby zbyt wiele.
– Więc co? Lepiej wysłać ośmiolatka do Australii, żeby mieszkał z kobietą, której nigdy nie widział na oczy? – zapytała wściekła Lily, na co przymknąłem powieki, bo oczywiście nie uważałem tak. – Przestań choć raz zachowywać się jak psycholog i analizować to wszystko, a zacznij zachowywać się jak człowiek z sercem. Idę spać, dobranoc. Czujcie się jak u siebie.
Z zaciśniętymi szczękami patrzyłem na szatynkę, która ruszyła do pokoju. Wziąłem głęboki wdech, zanim przeniosłem wzrok na ciągle zaskoczone małżeństwo. Eva wiązała w kucyk swoje rude włosy, nie odzywając się nawet słowem. Harry za to przeciągał przez głowę czarną bluzę, aby po chwili rzucić ją na kanapę.
– To może… Pójdę do sklepu i kupię mu jakieś ubrania na dzisiaj… Tak… – zaczął Harry, podnosząc się z kanapy. – Jaki on może mieć rozmiar? Nie, nieważne. Wezmę w kilku rozmiarach. Tak…
– Jest siódma rano, wszystko jest zamknięte – zauważyłem, na co on ściągnął brwi i ponownie usiadł na kanapie.
Teraz dostrzegłem tak ogromne podobieństwo między nim a Mikiem. Bo w tej chwili ten czterdziestoletni mężczyzna wyglądał na tak samo zagubionego, jak Michael wtedy, gdy widzieliśmy się ostatni raz w Dubaju.
– Zrobię im śniadanie – powiedziała Eva, a następnie wstała z kanapy, aby ruszyć do kuchni.
– Pójdę na chwilę do Lily. Jak coś, to tam jest łazienka. – Wskazałem na odpowiednie drzwi. – A tam wolna sypialnia. Nii na razie nie ma, więc rozgośćcie się.
Chciałem ich zostawić samych, żeby mogli podyskutować o tym we dwójkę. Wiedziałem, że mieli o czym myśleć, bo pomysł Mike’a był bardzo odważny. W tym wszystkim należało też wziąć pod uwagę takie aspekty jak to, że Torresowie mieli brytyjskie obywatelstwo, byli osobami publicznymi, na których skupiał się cały świat, nie mieli żadnych więzów krwi ze Stormami.
Już zacząłem żałować, że tak daliśmy z Polly dupy przy projekcie realizowanym na zlecenie jednego z najlepszych prawników w Anglii. Śmiałem wątpić w to, że będzie chętny do ewentualnej pomocy po tym, jak przedłużamy oddanie biurowca i skutecznie ignorujemy jego telefony.
Wszedłem do pokoju, a następnie zamknąłem za sobą drzwi, patrząc na szatynkę leżącą na łóżku z telefonem w dłoni. Położyłem się obok niej, gdy ona nawet nie przeniosła na mnie wzroku.
– Polly ciągle do mnie dzwoni, musimy jej coś w końcu powiedzieć – jęknęła. – Czemu nie chciałeś, żeby tu przyleciała? Mike’owi byłoby lżej.
– Bo tu nie chodzi tylko o Mike’a – mruknąłem, zanim przetarłem twarz dłońmi. – Po pierwsze Nicco nie czuł się dobrze w jej towarzystwie i nie umiał jej zaufać, a tu chodzi głównie o niego. Po drugie musiałem być dzisiaj na ważnym spotkaniu z Francuzami, a skoro mnie nie ma, to musi iść ktoś inny, a tylko ona ma czas, bo udaje, że jest chora. I po trzecie to Mike powinien zadecydować, czy chce ją u swojego boku, a nie my. Nie wiem, zadzwoń do niej i powiedz, co się stało, jeśli chcesz. Ja uważam, że powinna się dowiedzieć od Michaela, a nie od nas.
– Mike ma na głowie inne rzeczy – stwierdziła, już dzwoniąc do Polly.
Westchnąłem, po czym po prostu objąłem ją w talii, przytulając się do jej pleców, gdy oboje czekaliśmy, aż moja siostra odbierze.
Lilliana ułożyła swoją dłoń na mojej, a ja splotłem nasze palce, gdy ciągle wpatrywałem się w ekran telefonu.
– Lily, w końcu… Co się dzieje? – usłyszeliśmy wystraszony głos Polly. – Will kazał mi zastępować go dzisiaj w pracy i w ogóle nie odbiera, próbuję się też dodzwonić do Mike’a. Nawet Eva i Harry nie odbierają, a ja już panikuję. Wszystko w porządku?
I tego się właśnie spodziewałem.
Zapanowała cisza, a Lily zamarła, jakby nie była w stanie jej odpowiedzieć. Nie umiała wydusić ani słowa.
– Cześć, Polly – mruknąłem, widząc, że Ross nie zamierza się odezwać. – Sprawy się trochę spierdoliły i nie wiem… Nie chciałem ci mówić wcześniej, bo chciałem, żeby zrobił to Mike.
– Will? Co się, do cholery, stało?
– Wczoraj wieczorem… – zaczęła w końcu Lily – wróciłam do mieszkania i od razu mieliśmy z Mikiem jechać na lotnisko, ale okazało się… Kurwa, był u nas Nicco i jego rodzice mieli po niego przyjechać… – mówiła tym łamiącym się głosem, gdy ja kciukiem głaskałem jej dłoń. – Mieli wypadek i… Niestety oboje zmarli, więc ja i Mike jesteśmy nadal w Nowym Jorku. Michael jest przerażony, bo na ten moment jest jedynym opiekunem Nicolasa i nie wie, co ma robić. Przed chwilą przylecieli do nas Eva, Harry i Will.
W telefonie zapanowała cisza, a po chwili usłyszeliśmy jedynie dźwięk wciąganego powietrza. Nie wiedziała, co powiedzieć, a mnie to nie dziwiło. Sam wczoraj przeżywałem to samo. Nie dało się zareagować bez emocji na tak nieoczekiwaną śmierć kogoś bliskiego bądź kogoś, o kim przynajmniej słyszeliśmy od naszych bliskich.
– Cholera… – wyszeptała w końcu. – Nie wiem, co powiedzieć. Jestem zszokowana… Jak… Jak mały się trzyma?
– A jak może się trzymać? – westchnęła Lily. – Mike nie spał całą noc, bo Nicco co chwilę płakał, krzyczał, panikował.
– Boże… – mówiła cicho moja siostra. – Powinnam przylecieć do Mike’a? Jak on się czuje?
– Teraz śpi i nie wiem… Jak wstanie i będzie miał wolną chwilę, to pewnie do ciebie zadzwoni. Nie wiem, czy będzie chciał, żebyś przyleciała. Jest teraz mocno zestresowany. Po prostu… Chciałam, żebyś wiedziała, że nie wróciliśmy do Anglii.
Jeszcze wczoraj widziałem moją siostrę, która tak ekscytowała się powrotem Michaela, że zapomniała, że miała udawać przede mną chorą. Sam Mike też cieszył się na powrót. Nicco, który tak radośnie odebrał telefon, napieprzając się z Mike’a, że jest dla niego niemiły.
Przerażało mnie to, że sytuacja zmieniła się tak nagle tylko przez to, że jedna osoba zasłabła za kierownicą.
Nie miałem prawa być zły na tę osobę, bo zawsze mogła stać za tym jakaś choroba. Jednak w podświadomości na pewno obwiniałem tego kogoś.
Zawsze czułem mocną więź z tatą Lilliany i to chyba było obustronne, bo miałem wrażenie, że traktował mnie jak trzeciego syna. Albo nawet w nieco inny sposób. Odbywaliśmy masę poważnych rozmów i jedną z nich była ta, gdy mówił mi o śmierci dziecka podczas wypadku, w którym wziął udział. Minęło tyle lat, a wiedziałem, że on gdzieś w głębi serca nadal miał żal do samego siebie.
Tak samo teraz wiedziałem, że nic nie będzie większą karą dla osoby, która spowodowała ten wypadek, niż to, że przyjdzie jej już zawsze żyć z myślą, że przyczyniła się do odebrania życia rodzicom ośmiolatka. Młodym ludziom, którzy jeszcze tak wiele życia powinni mieć przed sobą. Ludziom, którzy gdzieś w przyszłości powinni dopingować Nicco podczas zdawania matury, być na jego ślubie, opiekować się swoimi wnukami.
Nie skupiałem się na rozmowie Lily i Polly, bo nie mówiły nic, czego nie można było się spodziewać. Polly zapewniała, że jej przykro, i oferowała swoją pomoc. Tak samo mówili rodzice Lilliany, do których ta zadzwoniła chwilę później. Ja tylko leżałem i ciągle próbowałem wymyślić coś, co sprawi, że Nicolas będzie mógł mieć chociaż w jakimś procencie tak szczęśliwe dzieciństwo, jakie powinno mieć każde dziecko.
– Co z twoimi studiami? – zapytałem Lily, gdy już praktycznie przysypiała przytulona do mojej klatki piersiowej. – Jeśli dasz mi maile twoich wykładowców, to napiszę do nich w twoim imieniu.
– Jestem teraz zbyt zmęczona, aby o tym myśleć – odpowiedziała cicho. – Obudzisz mnie, gdy Nicco albo Mike wstaną?
– Jasne.
Chwilę później Lily spała już jak zabita, więc sam dołączyłem do Harry’ego i Evy, którzy szeptem rozmawiali o całej sytuacji. Nie wiem, ile czasu minęło, gdy w końcu usłyszeliśmy dźwięk otwieranych drzwi.
Moje serce momentalnie zaczęło szybciej bić, gdy zobaczyłem niskiego chłopca, który stanął w progu drzwi. Spojrzał na całą naszą trójkę, po czym obrócił się, aby wrócić do pokoju. Podniosłem się z miejsca, pokazując Evie i Harry’emu, aby zostali, a sam ruszyłem za chłopcem.
– Nicolas, poczekaj.
Wszedłem do sypialni, aby zobaczyć, że Nicco w panice potrząsa ramieniem szatyna, który od razu zaczął się przebudzać.
– Mike, wstań – prosił chłopiec, gdy spojrzał na mnie kątem oka.
– Nicco, spokojnie. To tylko ja, przecież mnie znasz – zacząłem, robiąc dwa kroki w jego stronę.
On jednak momentalnie odsunął się do tyłu, czego nie rozumiałem.
Sprawiał wrażenie, jakby się mnie bał, co bardzo mnie zaniepokoiło.
Stanąłem w miejscu, kompletnie nie wiedząc, co robić, bo to nie była typowa sytuacja. Nie spodziewałem się, że rzuci się na mnie, ale też nie tego, że się mnie wystraszy.
– Hej, wielki człowieku – zaczął zaspany Mike, po czym wstał z łóżka, patrząc najpierw na mnie, a później na Nicolasa. – Co się stało?
– Niech mnie nie zabierają – wyszeptał i złapał dwoma dłońmi rękę Mike’a.
Przełknąłem ślinę, widząc, że sam Torres robi się zestresowany. Wyglądał na cholernie zmęczonego i teraz mogłem stwierdzić, że to, jak wyglądał w Dubaju, to nic w porównaniu do tego, w jakim stanie znalazł się teraz.
– Oni nie chcą cię ode mnie zabrać – wyjaśnił, po czym usiadł na łóżku. – Przyjechali, żeby nam trochę pomóc. Will też przecież się z tobą przyjaźni i chce być teraz przy tobie. Nikt cię stąd nie zabierze – mówił zmęczony, zanim przeniósł na mnie wzrok. – Obiecuję.
Wyglądał na tak bezradnego, a mi było go kurewsko żal, bo aktualnie nie umiałem mu pomóc.
– Nicolas – zacząłem, podchodząc bliżej, na co chłopiec przysunął się do Michaela. – Przyleciałem tu, bo teraz jest wiele rzeczy do załatwienia. Gdyby nie było tutaj mnie, Evy i Harry’ego, to Mike musiałby robić wszystko sam i nie mógłby siedzieć z tobą. Teraz będzie mógł poświęcić ci więcej czasu.
Patrzyłem na chłopca, który mi się przyglądał, a następnie zaczął cicho szlochać, przytulając się do Mike’a.
Już rozumiałem, czemu Alan twierdził, że Mike podjął wczoraj złą decyzję, zgadzając się zabrać ze sobą Nicco. To sprawiło, że chłopiec jeszcze bardziej się do niego przywiązał i najwyraźniej był przerażony wizją, że zostaną zmuszeni się rozstać.
Mike objął jedną ręką chłopca, gdy tym zmęczonym spojrzeniem patrzył na mnie. Nie umiałem nawet się postawić w jego sytuacji. Byłem starszy od niego o ponad cztery lata, a nie potrafiłem sobie wyobrazić, że miałbym zostać jedynym opiekunem jakiegoś dziecka. Przerosłoby mnie to.
– Chodź, zrobię nam kakao – oznajmił Mike, podnosząc chłopca, aby po chwili trzymając go na rękach, wyjść do kuchni. – Chcesz mocno czekoladowe czy lekko?
– Lekko – wyszeptał, pociągając nosem.
Wyszedłem za Mikiem, który na chwilę spojrzał na swoich rodziców. Sam również na nich popatrzyłem, jedynie kręcąc głową, aby pokazać im, jak bardzo jest źle. Jeszcze niedawno to ja byłem jedną z nielicznych osób, którym ufał Nicco. Teraz się mnie bał.
Usiadłem na kanapie, patrząc na szatyna, który posadził chłopca na blacie, a sam otworzył lodówkę.
– Chcesz magiczne kakao? Dodam ci do niego smakowego syropu, a ty będziesz musiał zgadnąć, jaki to.
– Tak – odpowiedział, przecierając oczy piąstkami. – Kto to? – zapytał, patrząc na Torresów.
Eva wstała z kanapy, a ja chyba nigdy nie widziałem jej tak zestresowanej, jak w tym momencie. Dosłownie wyglądała, jakby zaraz miała zemdleć. Zabawne, że mogła spotykać się z najsławniejszymi osobami na świecie i nawet nie drgnęła, a zapoznanie z tym chłopcem wywoływało u niej tyle emocji.
– Moi rodzice, mówiłem ci o nich – wyjaśnił Mike, wyjmując mleko z lodówki.
– Przyjechali po ciebie, żeby zabrać cię do Anglii?
– Nie – odpowiedział Harry, wstając z miejsca, aby ruszyć w stronę kuchni. – Przyjechaliśmy, aby wam pomóc. Jesteś dla Mike’a jak brat, więc zależy nam na tobie, mimo że się jeszcze nie znamy. Kochamy Mike’a, więc zrobimy wszystko dla osób, które są dla niego ważne. Jestem Harry – mówił spokojnie, wyciągając dłoń do chłopca.
Wszyscy niepewnie patrzyliśmy na Nicolasa, bo chyba nikt z nas nie wiedział, jakiej reakcji się spodziewać. Chłopiec uważnie mu się przyglądał, zanim bez słowa szybko uścisnął jego dłoń i obrócił wzrok. Nawet z takiej odległości widziałem, jak w jego oczach pojawiają się łzy.
– Jaki jest twój ulubiony kolor? – zapytał Harry, gdy Nicco pociągnął nosem.
Nie wyglądał, jakby zamierzał mu odpowiedzieć.
– Czerwony – odezwał się Mike.
– Dobra. Pójdę do sklepu i kupię ci jakieś ubrania na dzisiaj. Chyba że… Może chcesz iść ze mną?
Nicco energicznie pokręcił głową, gdy wyglądał na przerażonego tą wizją. Przetarłem twarz dłonią, wiedząc, że to będzie bardzo ciężki dzień.
I rzeczywiście taki był. Mike aż do wieczora przesiedział z Nicolasem, a mnie przerażało to, w jakim stanie był mały. Eva i Harry jeździli po Bostonie, załatwiając wszystkie sprawy. Ja z Lily wstępnie dowiadywaliśmy się, jak wyglądają formalności z opieką nad Nicolasem.
– Dlaczego ty w ogóle zostałeś tym jego opiekunem tymczasowym? – zapytałem w końcu Michaela, gdy we dwójkę staliśmy na balkonie, paląc.
Późnym popołudniem każde z nas było tak zmęczone, jakby nastał środek nocy. Nicco spał od dwóch godzin jak zabity, a my w końcu mogliśmy o wszystkim porozmawiać. Opierałem się o barierkę, spoglądając na chłopaka, który wzruszył ramionami.
– Ja tylko chciałem iść z nim do parku linowego. Nic więcej.
Pomyśleć, że chęć pójścia do parku linowego wywróciła jego życie do góry nogami.
Collin
Śmiejąc się, siedziałem na kanapie z kieliszkiem w dłoni. Patrzyłem na Olivię, która opowiadała o swojej rozmowie o pracę. Prawdopodobnie gdybym kiedykolwiek poszedł na jakąś rozmowę o pracę, to zjebałbym ją w podobny sposób.
– I myślisz, że to jest wstyd? – zapytał Devon, który dzisiaj miał wolne, więc mógł nam towarzyszyć. – Mnie kazali przynieść, kurwa, świadectwo maturalne, ale mi się pojebało i dałem im wyniki egzaminu po podstawówce.
Wybuchnąłem śmiechem, a wszyscy wokół zrobili to samo. Sam Devon również wyglądał na rozbawionego. Uniosłem kieliszek, a gdy inni to zauważyli, również wznieśli toast, aby po chwili móc równo ze mną wypić alkohol. Skrzywiłem się, ale szybko otarłem usta dłonią, a gdy tylko Julia przestała pić sok, wyciągnąłem do niej rękę, aby mi go podała.
– I co? – zapytała ze śmiechem Olivia.
– No a jak, kurwa, myślisz? Pogratulowali mi wysokiego wyniku z czytania ze zrozumieniem i kazali spierdalać.
– To wyjaśnia, czemu jesteś barmanem – odpowiedziała mu złośliwie Julia.
Pokręciłem z rozbawieniem głową, po czym wyjąłem z kieszeni telefon, aby sprawdzić, czy Freddie nie dzwonił. Po chwili wszedłem w wiadomości i zacząłem pisać.
Do: Freddie:
Przychodzisz? Już północ.
Nie musiałem długo czekać, bo odpowiedź przyszła niemal w sekundę. Wszyscy ze śmiechem się przekrzykiwali, gdy ja ze zmarszczonymi brwiami patrzyłem na ekran telefonu.
Od: Freddie:
Nie, czekałem aż rodzice pójdą spać, ale Ema coś odpierdolila i już dwie godziny się z nią kłócą, wiec wole ich nie wkurwiać. Jeśli zaraz pójdą spać, to spróbuje wyjść, ale słabo to widzę.
Skrzywiłem się, ale nic już nie odpisałem, tylko schowałem telefon do kieszeni. Zabawne, że spodziewałem się, że to ja będę miał problem przed upublicznieniem naszego związku, a na ten moment to Freddie nie chciał o nas powiedzieć swoim rodzicom. Ciągle nie widział dobrego momentu, co zaczęło mnie wkurwiać.
– Chcemy coś mocniejszego? – zapytał Devon z uniesioną brwią, a po sekundzie pokazał dyskretnie woreczek z charakterystycznymi tabletkami.
– Schowaj to, kurwa – fuknąłem zły, wiedząc, że dzisiaj w klubie przebywa znacznie więcej ochroniarzy niż na co dzień. – Chodźmy z tym do biura.
Wstałem z miejsca i poczułem, że nieco tracę równowagę, co oznaczało, że wypiłem już sporo alkoholu. Przeniosłem wzrok na dwie dziewczyny, które siedziały do tej pory obok nas.
– Idziecie z nami?
– Ja odpuszczam – oznajmiła Olivia i z uśmiechem wskazała na kogoś.
Obróciłem się, aby zobaczyć dwóch chłopaków oraz dziewczynę machających nam z szerokimi uśmiechami.
– Spoko, w takim razie zaraz do was dołączymy – powiedziałem głośno, po czym spojrzałem na Julię. – A ty?
– Ja zawsze. – Posłała mi uśmiech, podnosząc się. – Lio do nas dołączy? Albo Lily?
Z rozbawieniem położyłem dłoń na biodrze brunetki, która miała problem z utrzymaniem równowagi, podczas gdy Liv i Devon witali się z resztą naszych znajomych.
– Nie. – Wzruszyłem ramionami. – Elliot teraz ciągle przesiaduje z Lottie, a Lily jeszcze jest w Stanach – wyjaśniłem, po czym również obróciłem się do reszty, aby się z nimi przywitać.
Lily była uprzedzona do ludzi ze studiów, a ja ich całkiem lubiłem. Z reguły nie miałem problemu, aby się z kimkolwiek dogadać, więc z nimi również mi się udało.
Szedłem po schodach, próbując robić to w miarę z klasą. Jednak co chwilę musiałem podtrzymywać się poręczy. Wyjąłem z kieszeni klucze, a następnie otworzyłem drzwi, aby kilka sekund później móc wejść do pomieszczenia służącego za biuro.
– Kurwa, jak tu cicho – zauważyłem, zanim rzuciłem się na kanapę. Przeniosłem wzrok na Devona, który zamykał za sobą drzwi. – Ta twoja nowa dupa przychodzi dzisiaj?
– Nie, znowu pokłóciłem się ze szmatą – mruknął, po czym rzucił się na drugą kanapę.
– Dlaczego nazywasz swoją dziewczynę szmatą? – zapytała oburzona Julia, siadając obok mnie.
Z rozbawieniem podniosłem się do pozycji siedzącej, po czym zarzuciłem rękę na jej ramiona, przyciągając ją do swojego ciała.
– To chujowe z twojej strony – dodała.
– Mam to gdzieś. Jeśli zachowuje się jak szmata, to będę ją tak nazywał. – Przewrócił oczami, rzucając teraz na stolik woreczek. – Wy, dziewczyny, jesteście czasami takimi hipokrytkami. Gdy rozmawiacie między sobą i któraś z was powie „mój chłopak zachował się jak kutas”, to wtedy uważacie, że to okej i nawet nie próbujecie się dowiedzieć, dlaczego tak uważa, tylko z góry jesteście nastawione, że jest kutasem. Ale jeśli my między sobą ciśniemy po naszych dziewczynach, to już jest źle. To jest to wasze równouprawnienie?
Ze śmiechem patrzyłem na wkurwioną minę Julii i zawziętego Millera, domyślając się, że za kilka minut rozpoczną kłótnię. Oboje należeli do tego typu osób, które nigdy nie odpuszczały. Nachyliłem się, a następnie wziąłem ze stolika woreczek, aby po chwili wyjąć z niego dwie tabletki.
– Tu nie chodzi, kurwa, o jakieś równouprawnienie, tylko o zwykły szacunek – mówiła zirytowana Julia i chyba nawet nie zakodowała momentu, gdy podałem jej tabletkę.
Z rozbawieniem wziąłem ze stołu butelkę z winem, po czym włożyłem do ust tabletkę, którą następnie przegryzłem, zanim połknąłem, przepijając winem.
– Dobra, kurwa, ale wyjaśnij mi, czemu gdy Liv mówiła o swoim byłym, to nie przeszkadzało ci, że wyzywała go od skurwieli – kontynuował Miller, a ja patrzyłem na nich z rozbawieniem.
– Bo on jest jej byłym, to jest ta różnica, nie czaisz tego? To nie jest w porządku, że nazywasz swoją dziewczynę szmatą. Kurwa mać, Miller, to tak jakbyś porównywał, że były mąż nazywa swoją żonę idiotką do tego, że aktualny mąż to robi. Jeśli jesteście w związku, to powinieneś ją szanować.
– Szanuję ją, ale jestem na nią teraz wkurwiony i tyle. – Przewrócił oczami, gdy Julia połykała swoją tabletkę. – Powiedz, Cole, swojej koleżance, żeby się ogarnęła.
– Właściwie to się z nią zgadzam – przyznałem ze śmiechem, na co Julia z szerokim uśmiechem przytuliła się do mojego ciała, a Devon posłał mi zirytowane spojrzenie. – Znaczy, nie wiem w sumie… Jeśli ktoś mówi na żarty „moja dziewczyna jest taką szmatą”, ale mówi to ze śmiechem i wszyscy wiedzą, że tylko żartuje i wcale tak nie myśli, to w zasadzie wyjebane. Ale jeśli mówisz to już ze złością i serio tak uważasz, to to już nie jest okej.
Devon pokręcił głową, prychając pod nosem, po czym podniósł ze stolika woreczek. Przymknąłem oczy, a następnie zmieniłem pozycję na leżącą. Julia zrobiła to samo i od razu przytuliła się do mnie. Nie widziałem w tym większego problemu, bo traktowałem to jako przyjacielski gest.
– Gdybyście ją poznali, to byście zrozumieli – mruknął Devon, wstając z miejsca. – Wracam do reszty. Gdy przestaniecie się do siebie kleić, to dołączcie.
– Pierdol się – odpowiedziałem ze śmiechem, gdy on zamykał za sobą drzwi.
Brunetka lekko się podniosła, aby wziąć do ręki butelkę wina i się napić. Założyłem ręce za głowę, patrząc na dziewczynę. Julia była prawdopodobnie moją ulubioną osobą na studiach i chyba najbardziej wartościową, nie licząc mojego rodzeństwa i mnie. Darzyłem ją sporą sympatią.
– Wszystko w porządku, Cole? – zapytała, układając dłoń na mojej klatce piersiowej. – Mam wrażenie, że masz dzisiaj jakiś chujowy humor.
Zaśmiałem się, po czym pokiwałem głową.
– Wszystko zajebiście. – Puściłem do niej oczko.
– Kłaaamca – stwierdziła z rozbawieniem, a następnie położyła się na moim ciele, opierając ręce na mojej klatce piersiowej, aby chwilę później oprzeć na nich brodę. – No dalej, Cole, widzę, że coś nie gra.
– To nic konkretnego – przyznałem z bladym uśmiechem. – Po prostu zjebało się sporo rzeczy u moich bliskich i trochę to przeżywam. Ale to nic, co dotyczy mnie. U mnie wszystko dobrze.
– Za dobrze cię znam, żeby w to uwierzyć, ale nie zamierzam naciskać – odparła, a jej twarz znajdowała się zbyt blisko mojej. – Będziesz jutro na zajęciach?
– Mhm. – Skinąłem głową. – Z kurewskim kacem, ale będę – odpowiedziałem, na co ona się zaśmiała.
– Mówiłeś, że ma jeszcze jakiś twój kumpel przyjść. Kiedy będzie?
– Nie przyjdzie – westchnąłem, układając dłoń na jej plecach, i lekko się wychyliłem, aby złapać butelkę wina. – Gówniarz ma siedemnaście lat i ciągle wkurwionych rodziców, bo jego siostra nie potrafi usiedzieć jednego dnia na dupie.
– Co takiego robi? – zapytała ze śmiechem, a ja podniosłem głowę, aby się napić.
Przez chwilę opowiadałem jej o Emerson, gdy ona ciągle leżała przytulona do mnie. Obejmowałem ją ręką, nie myśląc zbyt wiele, czy taka bliskość to coś nieodpowiedniego, gdy jest się w związku. Czułem się już bardzo pijany, a gdy pół godziny później wychodziliśmy z biura, to w sumie miałem już wyjebane na wszystko. Wino wyjątkowo mi dzisiaj smakowało i tylko to się liczyło.
– Co za pojeb wymyślił, żeby biuro było u góry? – zapytała ze śmiechem Julia.
– Wiesz, jaki jest na to sposób? – zacząłem konspiracyjnie, na co brunetka uniosła brew. – Siadaj – poleciłem, po czym sam usiadłem na najwyższym stopniu schodów, wyciągając nogi przed siebie. – I teraz odpychasz się i zjeżdżasz jak ze zjeżdżalni.
Nie czekając na Julię, odepchnąłem się i zacząłem powoli staczać się ze schodów. Nie czułem już nawet bólu. Gdy znalazłem się na dole, szybko się podniosłem, po czym pobiegłem w stronę baru. Bez większego zastanowienia stanąłem na stołku, aby chwilę później przeskoczyć przez ladę.
– Cole, co tam? – zagadała rozbawiona barmanka.
– Przyszedłem po alkohol – wyjaśniłem z uśmiechem, stając przy półce.
– Musisz za niego zapłacić – oznajmiła, ciągle śmiejąc się, na co jedynie posłałem jej kpiące spojrzenie. – Polecenie Willa, przykro mi.
– Rozejrzyj się – zacząłem, na co blondynka rzeczywiście rozejrzała się po całym klubie, aby po chwili wrócić do mnie spojrzeniem. – Widzisz gdzieś tu Willa?
– Cole…
– Mam wyjebane. – Wzruszyłem ramionami, po czym wziąłem z blatu butelkę wódki, która do tej pory znajdowała się w wiaderku z lodem. – Niech ci Bóg w dzieciach wynagrodzi.
Szybko pocałowałem dziewczynę w czoło, zanim, tym razem jak cywilizowany człowiek, wyszedłem zza baru. Biegiem ruszyłem do moich znajomych, którzy na widok alkoholu zareagowali znacznie bardziej entuzjastycznie niż barmanka na zabranie go przeze mnie.
– Dawajcie jebane kieliszki! – wykrzyknąłem, otwierając butelkę.
Pijąc, zawsze przestawałem myśleć o tym, co mnie męczyło. A że męczyło mnie dużo, to i piłem dużo. A że miałem własny klub, to ludzie nie widzieli w tym nic dziwnego. Nikt nie dostrzegał w tym niczego złego, zaczynając od totalnie nieznajomych osób, a kończąc na tych najbliższych. Wszyscy stale byli czymś zajęci, a ja jedynie promowałem klub swoją obecnością. Dla nich to brzmiało dobrze, a ja ciągle używałem tego jako wymówki.
Przez głowę przelatywało mi milion myśli na sekundę, gdy tańczyłem najpierw z przypadkowymi dziewczynami, a później z Julią. Nie przywykłem do bycia w związku, a już w szczególności w takim ukrywanym. Widywałem się z Freddiem rzadko, co mi nie odpowiadało.
Mimo tego walczyłem z moim pijanym alter ego, które miało na imię Fernando. Imię to pochodziło od słynnego Fernando stworzonego przez Luke’a w Simsach. Lucas wziął sobie za cel, aby Fernando przespał się z każdą napotkaną przez niego kobietą.
Aktualnie Fernando żył w celibacie. Znosił to średnio, ale jakoś się jeszcze nie złamał.
– Idę się napić – wyszeptałem Julii na ucho, zanim, nie czekając na jej odpowiedź, podbiegłem do naszego stolika. – Siema, co tam?
Przykucnąłem, aby nalać wódkę do pustych kieliszków. Jedną ręką podtrzymałem się stołu, ignorując fakt, że połowa alkoholu wylewała się na blat. Devon właśnie całował się z jakąś dziewczyną, i raczej na pewno nie była to jego dziewczyna. Przeszło mi przez myśl, że jutro go za to opierdolę, ale po chwili ogarnąłem, że prawdopodobnie nie będę tego nawet pamiętał.
– Cole, tobie już chyba wystarczy, co? – zapytał Eric, układając dłoń na moim ramieniu.
Uniosłem brew, patrząc na niego z rozbawieniem.
– Zadzwonię po Elliota, żeby cię odebrał – oznajmił.
– Pierdol się – zaśmiałem się, kręcąc głową, a następnie wstałem, trzymając w dłoniach dwa kieliszki. – Napij się ze mną, a nie pierdol.
– Ledwo się trzymasz na nogach, odpuść – poprosił, na co ja ponownie parsknąłem śmiechem i w sekundę przechyliłem kieliszek, aby wlać sobie alkohol do gardła.
Skrzywiłem się, wycierając usta dłonią, po czym spojrzałem na szatyna, myśląc, że w sumie wygląda dzisiaj dobrze. Bardzo dobrze. Po chwili jednak pokręciłem głową, uspokajając Fernando. Fernando musiał się dzisiaj opanować.
– Pijesz czy ja mam to wypić? – zacząłem z rozbawieniem, na co on wyrwał mi kieliszek i z wkurwieniem wypił jego zawartość. – Wiesz co, bracie? – zapytałem, zarzucając rękę na jego ramiona. – Ja to się cieszę, że razem studiujemy. Jesteś naprawdę zajebistym typkiem.
– A ty jesteś naprawdę najebany. Ćpałeś dzisiaj? – zapytał, układając dłonie na moich policzkach, aby spojrzeć w moje oczy.
– Nie – zaśmiałem się. – Chcesz iść zajarać? Chyba mam w biurze zioło. Albo Julia ma…
– Kurwa, Collin, nie będziesz jarał… – odparł zirytowany. – Siadaj, zadzwonię do Elliota.
Ze śmiechem usiadłem na kanapie, zarzucając rękę na ramiona Olivii. Dziewczyna spojrzała na mnie z rozbawieniem, po czym wzięła dwa kieliszki i podała mi jeden.
– I takich ludzi to ja szanuję. – Puściłem do niej oczko, biorąc shota, który momentalnie wyrwał mi Eric.
– Ej… Kurwa, bracie… – zacząłem, wstając, ale natychmiast straciłem równowagę.
Chłopak wykorzystał to i popchnął mnie na kanapę.
– Pojebało cię, Liv? – rzucił wściekle. – Nie widzisz, w jakim on jest, kurwa, stanie?
Zaśmiałem się, opierając głowę o ramię dziewczyny, gdy mimo wszystko patrzyłem na szatyna. Dobry kumpel, tylko trochę wkurwiający. Chyba zaczynałem rozumieć, czemu Lily nie lubiła ludzi ze studiów.
– Lio jest zajęty i nie będzie miał dla mnie czasu – stwierdziłem, zanim ponownie podjąłem próbę wstania, podtrzymując się ściany. – Jadę do kumpla, zawołaj mi jakiegoś ochroniarza, żeby poczekał ze mną na taksówkę.
– To nie jest dobry pomysł, żebyś jechał sam.
– Mordo, chlejesz za moje pieniądze, więc mnie nie wkurwiaj – ostrzegłem ze śmiechem, wkładając rękę do kieszeni, aby znaleźć klucze do biura. – Przynieś mi kurtkę i fajki.
Niedługo później wsiadałem do samochodu i od razu zapiąłem pas. Spojrzałem na kierowcę, a następnie szeroko się uśmiechnąłem. Lubiłem jeździć taksówkami i poznawać nowych ludzi. Ludzie byli fajni.
– Czy jeśli jest mi niedobrze, to lepiej, żeby jechał pan wolno czy zapierdalał jak błyskawica? – zapytałem, na co on momentalnie się skrzywił. – Czy to prawda, że jeśli tu zwymiotuję, to muszę zapłacić sto funtów? Nie zwymiotuję, bo jestem kulturalny, ale po prostu chcę wiedzieć.
– Dokąd jedziemy? – zapytał zirytowany taksówkarz.
– Do Freddiego – odpowiedziałem, ponownie posyłając mu uśmiech.
– Jaki adres?
Zastanawiałem się chwilę nad odpowiedzią, próbując sobie przypomnieć, jak logował się na Netflixa w moim domu.
– Chyba Fred, kropka, Turner, małpa, gmail, kropka, com, ale nie jestem pewien, czy po imieniu jest kro…
– Chryste. Adres zamieszkania, a nie mailowy.
– Ooo… – Pokiwałem głową, po czym szybko podyktowałem adres, pod którym mieszkali Turnerowie. – Mogę panu coś powiedzieć?
– Jeśli dzięki temu nie zwymiotujesz.
– Życie jest takie niesprawiedliwie, wie pan? – zacząłem, wyjmując z kieszeni paczkę papierosów. – Mogę zapalić?
– Nie, bo zwymiotujesz. Czemu życie jest niesprawiedliwe?
– Mój brat jest w ciąży i będzie miał bliźniaki – wyjaśniłem, opierając głowę o szybę. – Znaczy jego dziewczyna jest w ciąży. Strasznie chciałbym też mieć dzieci. Nie teraz, ale kiedyś. Ma pan dzieci?
– Tak – przyznał i lekko się uśmiechnął. – Córka bierze za miesiąc ślub, a syn właśnie spodziewa się drugiego dziecka… Jesteś jeszcze młody, też cię kiedyś to czeka.
– A co, jeśli nie? – westchnąłem. – Chciałbym mieć taką normalną rodzinę. Wie pan… Żonę, która w pięknej białej sukni będzie się wkurzać, bo jej kwiaty do ślubu nie zostały przygotowane tak, jak chciała. Żonę, która potem zajdzie w ciążę, z którą będę oczekiwał dziecka. A później byśmy się zakładali, czy najpierw powie „mama”, czy „tata”. Zawsze tak sobie to wyobrażałem i zawsze myślałem, że kiedyś w przyszłości czeka mnie coś takiego. I to niesprawiedliwe, że mój brat może mieć to wszystko z osobą, którą kocha, a ja nie.
– Dlaczego nie?
Wzruszyłem ramionami, patrząc przed siebie, gdy nagle zacząłem czuć się zmęczony. Spojrzałem na zegar, ale godzina za bardzo się rozmazywała. W końcu zaśmiałem się, widząc, że już po trzeciej.
– I zawsze wszystko robiliśmy razem, a teraz nie ma dla mnie czasu – kontynuowałem, nie odpowiadając na jego pytanie. – Jesteśmy bliźniakami, a on ciągle mówi, że spotyka się z Lottie. Nie komentuję tego, ale chciałbym z nim coś porobić. Albo z moją siostrą, a ona jest w Nowym Jorku. Wyobraża pan sobie, że ośmiolatkowi umarli rodzice i teraz mój kolega Mike się nim opiekuje? Wierzy pan w Boga?
– Wierzę.
– Ja nie – przyznałem, spoglądając na gwiaździste niebo. – A wie pan czemu?
– Czemu?
– Bo wkurwia mnie, że ludzie wszystko przypisują Bogu. Dobrze zdasz egzamin? To na pewno dlatego, że się pomodliłeś do Boga. Ktoś w szpitalu przeżyje? To na pewno Bóg uratował tę osobę, a nie lekarze. Coś ci się nie powiodło w życiu? Bóg tego chciał, aby dać ci życiową lekcję. I wszystko tłumaczą sobie religią. Zauważył pan, że ludzie uważają, że na przykład spowiedź robi z nich dobrych ludzi? Ja po prostu wiem, że muszę być dobry, a ludzie wierzący co chwilę popełniają te same grzechy, w kółko się z nich spowiadają i uważają, że Bóg im wybacza, więc mają prawo to robić, bo tak będzie zawsze. Uważają się za świętych w chwili spowiedzi, a naprawdę są największymi grzesznikami.
– Tak, w tym ostatnim może być trochę racji.
Patrzyłem na siwowłosego mężczyznę, gdy ten ze skupieniem wpatrywał się w drogę.
– Zastanawiam się, dlaczego ci ludzie dali tak chujowy wizerunek Bogowi, wie pan? Albo Bogu… Nie wiem, jak to odmienić – kontynuowałem, myśląc. – Wie pan, nienawidzimy Hitlera, bo wykluczał ze społeczeństwa Żydów. Robił z nich ludzi gorszych, niezasługujących na szacunek. A ci niby chrześcijanie potrafią to samo robić z osobami na przykład homoseksualnymi, tłumacząc, że według Boga to jest odmienność, choroba. Też chcą ich wykluczyć ze społeczeństwa, też uważają ich za gorszych. I właśnie tłumaczą, że to niby zdanie Boga. Więc dlaczego z osoby, która ma być zbawicielem, robią drugiego kata? I dlaczego mówią, że wszystko jest zależne od Boga i to on decyduje o naszym życiu? Jeśli Bóg decyduje o naszym życiu, to niech pan pomyśli, że zdecydował o śmierci rodziców tego ośmiolatka. W takiego Boga nie chcę wierzyć. Jeśli mam wierzyć, że jest ktoś nad nami, to na pewno nie chcę, aby to była taka osoba. Wie pan… Jeśli Bóg istnieje, to kurewsko mu współczuję tego, jaki wizerunek ukształtował się wśród ludzi. Gdybym był Bogiem, to nie chciałbym, aby ludzie mieli mnie za osobę, która decyduje o życiu każdego człowieka. Wie pan, że w Chinach jeśli urodzisz najpierw córkę, a jako drugie dziecko również córkę, to ona nie ma prawa do życia i teoretycznie powinna zostać zabita? Dlatego jedna trzecia ludzi w Chinach żyje bez tożsamości, tak jakby nie istnieli. W sumie nie wiem, czy to prawda, ale tak przeczytałem na Twitterze. I oni nie mają prawa do opieki zdrowotnej, po prostu… Jakby nie było ich na świecie… I to niby też Bóg decyduje o ich życiu, bo przecież on ma władzę nad ludźmi. Nie jebany rząd, który to wymyślił. O ile to prawda. Ale to nieistotne. Chodzi o fakt, że ludzie sobie wymyślają jakieś głupie zasady, a później mówią, że to niby po bożemu.
Patrzyłem na mężczyznę, myśląc, że czas chyba zmienić imię alter ego z Fernando na jakiegoś Sokratesa. Przewracałem w dłoniach paczkę papierosów, starając się nie myśleć o tym, jak bardzo jest mi niedobrze.
– Nikt z nas nie wie, czy tak naprawdę ktoś jest nad nami i czy kogoś spotkamy po śmierci, ale to nadaje życiu ogromny sens – zaczął, spoglądając na mnie. – To, co mówią ludzie, to tylko domysły i większość jest pozbawiona sensu. Ludzie przekazują je z pokolenia na pokolenie, ślepo wierząc, że to wszystko prawda. Grałeś kiedyś w głuchy telefon, nie? – zapytał, na co skinąłem głową. – To pomyśl teraz, że ten głuchy telefon trwa od narodzin Jezusa i dobre dziewięćdziesiąt procent tego, w co wierzymy, to wymysły dodane przez ludzi przez te wszystkie lata. Nie wiemy, co jest prawdą, ale warto przynajmniej spróbować wyobrazić sobie, że gdy umrzesz, to będzie na ciebie czekało coś pięknego. To nadaje życiu sens i sprawia, że możesz myśleć o śmierci jako o czymś dobrym. Może rodzice tego chłopca trafili do znacznie szczęśliwszego miejsca… Może właśnie teraz już nie są na tym okropnym niesprawiedliwym świecie, tylko w miejscu, gdzie to właśnie Bóg rządzi. Nie ludzie robiący z siebie Boga. Co tam jeszcze mówiłeś, na co mogę ci odpowiedzieć?
– O Chinach – mruknąłem.
– Tak, jeśli to prawda, to jest to chujowe.
Zaśmiałem się na słowa mężczyzny, który teraz uśmiechnął się pod nosem.
– To kim jest Fred? – zapytał taksówkarz.
– Moim chłopakiem? – bardziej zapytałem, niż stwierdziłem. – Tak myślę, ale nie wiem. Wkurwia mnie taki związek. W ogóle wydaje mi się, że ja nie nadaję się do związków. On chyba też to wie, bo nie chce o nas powiedzieć swoim rodzicom. Wiem, że to głupie, ale przykro mi, że on się mnie wstydzi. To nie jest kwestia tego, że jego rodzice nie wiedzą, że jest bi, bo wiedzą. Tu chodzi tylko o mnie. Dużo o tym myślę i czuję się z tym jak gówno.
– Długo jesteście razem?
– Od Dubaju – odpowiedziałem, na co on uniósł brew. – No krótko. Niecały miesiąc w sumie. Odkąd wróciliśmy, widzieliśmy się może z trzy razy. Ma pan żonę?
– Mam.
– Kocha ją pan?
– Kocham.
– Moi rodzice też się kochają. To musi być niesamowite kogoś tak kochać, żeby wytrzymać z nim tyle czasu. Mnie Freddie już wkurwia, a nawet miesiąca nie jesteśmy razem. Zawsze gdy pytałem kogoś, co to miłość, to mówili, że to poczuję. I nie wiem… Jakoś fajniej sobie to wyobrażałem. Może jeszcze tego nie poczułem. A może to przez cały ten stres. Nie wiem.
– Moja żona jest moją pierwszą miłością – mówił mężczyzna, ciągle patrząc na drogę. – Spotykaliśmy się w liceum, ale nie uważałem tego za miłość. Myślałem, że jak kogoś pokocham, to nie wiem, co się wydarzy… Potem zerwaliśmy, nasze drogi się rozeszły, ja byłem w kilku innych związkach… Ale wiesz… gdzieś w podświadomości ciągle myślałem o niej. Śniła mi się, a gdy ktoś ze znajomych powiedział jej imię, to wciąż szybciej biło mi serce. I w końcu spotkałem ją na ulicy. Do dzisiaj pamiętam, jak wtedy wyglądała. Poszliśmy na kawę i… Tak już zostało. Nigdy nie powiedziałbym, że miłość to uczucie jakiegoś ogromnego szczęścia, gdy jesteś z drugą osobą, a raczej odczuwania, że jesteście jednością. Że gdy nie ma jej przy tobie, to czujesz, jakby brakowało cząstki ciebie. I dopiero gdy znowu jesteś z nią, to wiesz, że wszystko jest na miejscu. Niekoniecznie czujesz wtedy jakieś fajerwerki. Czujesz spokój.
Zastanawiałem się, po co ludzie płacili takiemu Willowi za sesję psychologiczną. Przejazd taksówką wychodził znacznie taniej.
– Przy nim zawsze czuję się dobrze – przyznałem z lekkim uśmiechem. – Ale gdy jestem sam, to nachodzi mnie dużo wątpliwości. Mam dużo czasu, żeby myśleć, a myślenie strasznie miesza mi w głowie.
Rozejrzałem się i zobaczyłem, że zbliżamy się do domu Freddiego, co chyba średnio mnie cieszyło. Pan taksówkarz był wyjątkowo dobrym towarzystwem na tę noc.
– Dlaczego pracuje pan w nocy? – zainteresowałem się.
– Większe stawki godzinowe – wyjaśnił z rozbawieniem. – Wnuk w drodze, córka bierze ślub… Łapię się każdej okazji.
Wyjąłem z kieszeni portfel, gdy mężczyzna zatrzymał się pod odpowiednim domem. Wyjąłem wszystkie banknoty, które miałem. Pieniędzy miałem dużo i już dawno przestały mnie jakoś cieszyć, a ja przestałem je szanować. Rozpiąłem pas, po czym podałem mężczyźnie gotówkę.
– Zwariowałeś? – zapytał zszokowany, gdy ja otwierałem drzwi. – Jutro będziesz tego żałował, weź te pieniądze.
– Jutro nie będę tego nawet pamiętał – stwierdziłem ze śmiechem, wychodząc z auta. – Dobranoc. I dziękuję.
Biegiem ruszyłem w stronę odpowiednich drzwi, chcąc przechytrzyć taksówkarza. Średnio mi wyszło, bo chwilę później typek podnosił mnie ze żwirowego podjazdu Turnerów.
– Kurwa mać, co teraz? – zacząłem wystraszony, patrząc na swoje kolano, z którego ciekła krew.
W moich oczach od razu pojawiły się łzy.
– Cholera, boli cię? – zapytał wystraszony taksówkarz, na co pokręciłem głową. – To czemu płaczesz?
– Bo zniszczy mi tatuaż – wyjaśniłem, patrząc na kolano odsłonięte przez dziury w spodniach.
Siwowłosy mężczyzna nachylił się i popatrzył uważnie na ranę.
– Ale przecież tu nie ma tatuażu.
Zmarszczyłem brew, nachylając się do rany. Po sekundzie przeniosłem wzrok na drugą nogę, a następnie szeroko się uśmiechnąłem.
– Pojebały mi się kolana. Dobranoc.
– Chłopcze, jesteś pewien, że…
– Tak. Dobranoc.
Ruszyłem w stronę drzwi, machając ostatni raz miłemu kierowcy. Wyjąłem z kieszeni telefon, po czym zadzwoniłem do Freddiego, siadając na schodkach. Cierpliwie czekałem, aż chłopak odbierze, gdy obserwowałem taksówkarza idącego do samochodu.
– Halo? – usłyszałem znajomy głos, na co uśmiechnąłem się pod nosem.
Brzmiał na zaspanego, co uważałem za jakieś takie urocze.
– Jestem pod twoim domem, wpuścisz mnie?
– Co? Żartujesz sobie, kurwa? – zapytał szeptem i już nie brzmiał na zaspanego.
To był wkurwiony szept.
– Nie. Czekam przed domem.
Rozłączyłem się, po czym w końcu wyjąłem papierosa. Po chwili jednak zorientowałem się, że nie mam zapalniczki, co momentalnie zepsuło mi humor. Słysząc dźwięk otwieranych drzwi, podniosłem się, a następnie obróciłem przodem do chłopaka.
– Co ty tu robisz? – zapytał cicho Fred, wychodząc przed dom. – Moi rodzice są w słabym humorze.
– Chciałem cię zobaczyć – wyjaśniłem, wciskając paczkę papierosów do kieszeni kurtki. Zrobiłem dwa kroki w jego stronę i włożyłem do kieszeni również ręce. – Tęskniłem.
– Jesteś pijany – zauważył, gdy ja ciągle się uśmiechałem.
Kochałem włosy Freddiego, które teraz były burzą loków. Miał na sobie jedynie spodnie dresowe, a ja zacząłem się zastanawiać, czy nie jest mu zimno.
– Mhm, wiem – zaśmiałem się, po czym położyłem dłoń na policzku chłopaka, aby następnie nachylić się i złożyć szybki pocałunek na jego ustach.
– Chodź, tylko, kurwa, bądź cicho. Odezwiesz się słowem, a przysięgam, że wyjebię cię z tego domu w przeciągu minuty.
Przejechałem palcami po ustach w geście zasuwania ich na zamek. Zdjąłem buty, a następnie wziąłem je do ręki, aby chwilę później wejść do domu. Po ciemku szedłem za nieco niższym ode mnie chłopakiem, wzdychając pod nosem. Tak zajebiście pachniało jakimś ciastem.
– Freddie… Mogę ciasta? – odezwałem się szeptem.
– Zamknij się, kurwa.
Zmrużyłem oczy, patrząc na niego, ale nic nie odpowiedziałem, gdy podtrzymując się poręczy, zacząłem wchodzić po naprawdę stromych schodach, które jeszcze ostatnio nie wydawały się tak strome. Potknąłem się na ostatnim stopniu, na co Fred posłał mi wściekłe spojrzenie, a ja jedynie się zaśmiałem.
Wszedłem do pokoju, a siedemnastolatek od razu zamknął za nami drzwi. Z uśmiechem na twarzy czekałem, aż obróci się w moją stronę, a gdy tylko to zrobił, momentalnie ułożyłem dłonie na jego policzkach, aby następnie połączyć nasze usta w pocałunku. Szatyn zaśmiał się cicho, ale po chwili odwzajemnił mój pocałunek.
– Jesteś cholernie najebany – zaśmiał się cicho i odsunął ode mnie, układając dłonie na mojej twarzy. – Popatrz na mnie.
Z leniwym uśmiechem spojrzałem na niego i zorientowałem się, że obraz nieco mi się rozmazuje. Oblizałem usta, a następnie przygryzłem wargę, ciekawy, czy to poczuję. Moje usta całkiem zdrętwiały. Musiałem podeprzeć się ręką ściany, bo kompletnie nie potrafiłem ustać prosto.
– Jesteś cholernie spocony, nie jest ci gorąco? – zapytał.
– Nie, chce mi się pić – odpowiedziałem i z przymkniętymi oczami oparłem głowę o ścianę.
– Mam wodę przy łóżku, siadaj.
Otworzyłem oczy, a następnie odbiłem się od ściany, aby po chwili szybko podbiec do łóżka i na nie skoczyć. Zaśmiałem się, jednak mój dobry humor popsuł się, gdy zobaczyłem ubrudzoną pościel.
– Kurwa, Lin, co ci się stało w kolano? – zapytał wystraszony Freddie, siadając obok mnie, a po chwili pociągnął moją nogę tak, aby móc patrzeć na kolano. – Ja pierdolę, ta rana jest cała brudna.
– Mam w kolanie twój podjazd – zaśmiałem się i podniosłem z podłogi butelkę z wodą, której szybko się napiłem. – Freddie, cieszysz się, że przyszedłem? Mówiłem ci, że kocham, gdy mówisz do mnie „Lin”?
– Kurwa – wyszeptał pod nosem, wstając z łóżka. – Siedź tutaj cicho i nie ruszaj się. Zaraz wracam.
Spojrzałem na skaleczenie, a następnie palcem zacząłem grzebać w ranie, próbując wyjąć z niej żwir. Skrzywiłem się przez lekkie pieczenie, po czym wytarłem palec w spodnie. Powoli podniosłem się z łóżka, aby móc przeciągnąć przez głowę bluzę, a następnie zacząć ściągać spodnie. Zostawiłem ubrania na podłodze, zanim wyszedłem z pokoju, zmierzając w kierunku łazienki.
– Chryste, mówiłem, że masz tam siedzieć – wyszeptał Freddie, wyjmując coś z szafki.
– Chce mi się sikać. – Wzruszyłem ramionami, a następnie zacząłem załatwiać potrzebę.
Chwilę później umyłem ręce, patrząc z szerokim uśmiechem na chłopaka, który przyglądał mi się w lustrze.
– Brałeś coś?
– Nie – prychnąłem, po czym obróciłem się przodem do niego. – Nie ćpam i nie zamierzam.
– Dobrze. Chodź.
Freddie był aniołem, gdy opatrzył mi ranę, uprzednio spędził dwadzieścia minut na wyjmowaniu z niej żwiru. Trochę smucił mnie fakt, że nie będę miał żwirowego tatuażu, tak samo jak Will, ale i tak doceniałem uprzejmość Turnera.
– Wszystko w porządku? – zapytał Freddie, kładąc się obok mnie.
– Mhm. – Skinąłem głową, układając głowę na jego brzuchu. – Podrapiesz?
Uśmiechnąłem się, czując, że chłopak wplata palce w moje włosy, a następnie powoli zaczyna mnie drapać. Podniosłem na chwilę głowę, aby szybko złożyć pocałunek na jego ustach, na co on jedynie się zaśmiał.
– Trochę przeraża mnie to, w jakim jesteś stanie – przyznał w końcu. – Nie jesteś zły, że nie przyszedłem? Ani o nic innego?
– Nie, rozumiem – odpowiedziałem, składając pocałunek na jego nagim brzuchu.
Nigdy nie lubiłem robić problemów. Żyłem z myślą, że jeśli coś mi przeszkadza, to muszę to przeczekać, bo w końcu będzie dobrze. Nie lubiłem użalać się nad sobą, a tym bardziej gdy miałem tak wiele w życiu. Doceniałem moje życie. Działo się wokół tyle ważnych spraw, przy których moje zmartwienia stawały się nieistotne.
– I tak przepraszam, że tak wyszło – mówił, okrywając nas kołdrą. – Emerson dzisiaj pobiła się na treningu siatkówki z jakąś dziewczyną i ją zawiesili, więc rodzice są strasznie wkurwieni. Nie chciałem ich dodatkowo wkurwiać, wychodząc na imprezę w środku tygodnia.
– Mogłeś powiedzieć, że po prostu idziesz do mnie – odpowiedziałem z rozbawieniem, ponownie podnosząc głowę. – Chyba że się mnie wstydzisz, co? – zaśmiałem się, trącając jego nos swoim.
– Lin, dobrze wiesz, że nie… Po prostu…
– Wiem, żartuję – przerwałem mu ze śmiechem. – Nie przeszkadza mi to, że im nie mówisz.
– Powiem.
– W porządku. Dobranoc.
– Śpij dobrze.
***
Nie wiedziałem, czy Freddie zamierzał iść do szkoły, bo gdy wstawałem następnego dnia, on ciągle spał, a w jego domu panowała cisza. Mój praktycznie rozładowany telefon pokazywał, że jest już dziesiąta, a ja miałem o jedenastej zajęcia, co mnie zestresowało.
Głowa cholernie mnie bolała, ale wcale mnie to nie zaskoczyło. To chyba było już normalne i zdążyłem przywyknąć zarówno do tego bólu, jak i do uczucia mdłości. Wziąłem z szafy Freddiego jakieś jego spodnie oraz bluzę, po czym powoli ruszyłem do łazienki, odpisując mamie na wiadomość, w której pytała, czy żyję.
Czułem się jak bezdomny i wyglądałem niewiele lepiej. Po przeglądzie wszystkich szafek w łazience Turnerów znalazłem szczoteczkę do zębów. Ludzie posiadający w domach nowe zapasowe szczoteczki do zębów mieli specjalne miejsce w moim sercu. Myłem zęby, próbując sobie przypomnieć chociażby to, jak tutaj trafiłem, ale nie potrafiłem tego zrobić. Miałem w głowie jakieś przebłyski, jak Fred czyścił mi ranę, ale poza tym nie świtało mi kompletnie nic.
Spojrzałem na swoje obicie, a następnie lekko odchyliłem głowę, aby wcisnąć trochę kropli do jednego oka, a następnie do drugiego. Pomrugałem, zanim wrzuciłem opakowanie po kroplach do pudełka z lekami.
Wróciłem do pokoju Freda, aby następnie przykucnąć przy nim i potrząsnąć jego ramieniem.
– Freddie… – zacząłem cicho. – Freddie… Muszę się już zbierać…
– Co? Już? – zapytał zaspany i powoli zaczął obracać się w moją stronę.
Uśmiechnąłem się pod nosem na jego widok, gdy on przetarł twarz dłonią.
– Czemu? – zdziwił się. – Specjalnie nie poszedłem do szkoły, żeby z tobą posiedzieć.
– Mam obowiązkowe zajęcia i muszę na nie iść – wyjaśniłem, krzywiąc się. – Wczoraj nieco urwał mi się film. Mówiłem coś głupiego?
– Nie, raczej nie – odpowiedział, gdy zaspany podnosił się do pozycji siedzącej. – Jak się czujesz?
– Dobrze. – Z uśmiechem puściłem do niego oczko, a następnie złożyłem szybki pocałunek na jego ustach. – Dzięki za przenocowanie.
– Nie żebym miał inne wyjście – zaśmiał się, poprawiając palcami moje włosy.
– Mogę wpaść po zajęciach? – zapytałem, wstając. – Kończę jakoś o czternastej, więc byłbym tu przed piętnastą.
– Mój tata pewnie będzie już w domu – odpowiedział, krzywiąc się, na co od razu skinąłem głową.
– Jasne, to kiedy indziej. Do zobaczenia.
Chwilę później jechałem na uczelnię Uberem, dzwoniąc w międzyczasie do Lily. Ona jednak nie odbierała, więc wybrałem numer Willa. Wiedziałem, że u nich panował środek nocy, ale musiałem wiedzieć, co mam powiedzieć profesorowi, gdy Lily nie pojawi się na ćwiczeniach. William jednak też nie odbierał, więc stwierdziłem, że będę improwizował.
– Siema – usłyszałem głos Elliota, gdy tylko wszedłem do odpowiedniej sali.
Ruszyłem w jego kierunku, aby momentalnie zająć miejsce obok niego.
– Jak wczorajsza impreza? – zagadał.
– Normalnie, jak zawsze. – Wzruszyłem ramionami, rozglądając się po sali. – Dasz mi kartkę i długopis?
– Nie mam, przyjechałem prosto od Lottie – przyznał beztrosko. – Kazała cię pozdrowić.
Zajebiście. Pozdrawialiśmy się, jakbyśmy mieli po pięćdziesiąt lat.
Przymknąłem oczy, a następnie oparłem czoło o biurko, myśląc, jak zajebiście by było przespać ból głowy.
– Cole – usłyszałem pogodny głos dziewczyny, więc podniosłem wzrok.
Julia wyglądała jak nowo narodzona, a ja zastanawiałem się, jak to, kurwa, możliwe.
– Wczoraj było świetnie, dobrze się bawiłam – oznajmiła.
Patrzyła na mnie z lekkim uśmiechem, gdy ja w głowie miałem jakieś przebłyski tego, że tańczyliśmy. Zbyt blisko siebie. Pamiętałem też, że razem leżeliśmy na kanapie, pijąc to cholerne wino. Momentalnie zacząłem się stresować. Przełknąłem nerwowo ślinę, zanim posłałem jej szeroki uśmiech.
– Tak, ja też.
Dziewczyna nie zdążyła nic odpowiedzieć, bo do sali wszedł profesor. Czułem na sobie spojrzenie Elliota, ale nie odwzajemniłem go, bo ogarnęły mnie wyrzuty sumienia.
Nie byłem z siebie dumny. Po raz kolejny obiecałem sobie, że to ostatnia impreza tego typu. Jednak podświadomie wiedziałem, że okłamuję samego siebie.