Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
11 osób interesuje się tą książką
Pierwszy raz do typowego publicznego hammamu za 10 dirhamów (około 1 euro) poszłam w wieku dziewiętnastu lat. W ten świat wprowadziły mnie moje marokańskie "siostry", u których pomieszkiwałam, zanim osiedliłam się tutaj na stałe. Dla nich od zawsze hammam stanowił nieodzowny element codziennego życia. Z kolei dla mnie pierwsze zetknięcie z tym rytuałem było czymś znacznie ważniejszym - prawdziwą inicjacją, uroczystym przyjęciem do ich społeczności.
Katarzyna Ławrynowicz
Wybierz się w podróż do Maroka, w którym od 2011 roku przebywa Katarzyna Ławrynowicz, autorka blogaU mnie w Marrakeszu.
Żyjąc wśród zwykłych ludzi i według prostych zasad wspólnotowego bytowania, poczujesz, że bardzo wiele dajesz, ale i równie wiele otrzymujesz, nawet w dosłownym tego słowa znaczeniu. Dziś podzielisz się z kimś swoim posiłkiem, a jutro całkiem niespodziewanie przed twoimi drzwiami stanie sąsiadka z domowym obiadem lub sąsiad gotowy w czymś pomóc.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 354
Wstęp
Podróżowanie sprawi, że zaniemówisz z wrażenia, a potem zamienisz się w gawędziarza – to jedna z moich ulubionych myśli, które często przywołuję, a słowa te miał wypowiedzieć Ibn Battuta, XIV-wieczny, wybitny, marokański podróżnik. Przemierzył on ponad sto tysięcy kilometrów, odwiedzając prawie wszystkie ówczesne kraje muzułmańskie, docierając aż do Chin i współczesnej Indonezji. Ten cytat doskonale oddaje moje doświadczenia. Zanim zamieniłam się w gawędziarza, najpierw przez kilkanaście lat trwałam w zdumieniu i zachwycie.
Po kilku latach krążenia między Polską a Marokiem przyjechałam do Marrakeszu z decyzją pozostania tutaj na stałe i szukania w zakamarkach mojej duszy odpowiedzi na temat szeroko pojętego życia... Miała to być dla mnie swoista podróż w głąb siebie. Przybyłam tutaj z moim ponad dwudziestoletnim życiem spakowanym w zaledwie dwudziestokilogramową walizkę. W niej kilka książek, laptop, parę kosmetyków i ubrań. Równie dobrze można by powiedzieć, że nic ze sobą nie zabrałam, ale więcej nie potrzebowałam. Wiedziałam, że moje życie nieuchronnie zmierza ku pewnemu przeformułowaniu i będę raczej potrzebowała tutejszych ubrań czy przedmiotów codziennego użytku. Wszystkiego i tak ze sobą nie zabierzemy, a inne warunki bytowe generują inne potrzeby. Do dziś jest zresztą tak, że dzielę życie na dwa domy – polski i marokański – a różnica między nimi jest tak duża, że często to, co polskie przydaje mi się tylko podczas pobytów w Polsce, a to, co marokańskie, w Maroku.
Ja w swoim domu w Marrakeszu na tle obrazu mojego autorstwa
Był sierpień 2008 roku, kiedy przeszłam przez swoją pierwszą marokańską bramę i od tego momentu chciałam oglądać ich coraz więcej i jeszcze częściej je przekraczać. W miarę upływu czasu zagłębiałam się w labirynty marokańskiego życia – krętego i tajemniczego jak najstarsza część miasta, czyli medina. Bacznym okiem obserwatora rozkładałam tutejsze życie na części pierwsze, żeby jeszcze lepiej je zrozumieć. Otwierając każde kolejne drzwi, te prawdziwe i symboliczne, odkrywałam przed samą sobą wciąż inne warstwy własnej duszy. Po trzech latach zamieszkałam tu na stałe – w tradycyjnej dzielnicy, pod jednym dachem z rodziną męża i zaczęłam żyć ich życiem, uczyć się go, poznawać je i rozumieć. W tym procesie obserwujący stał się obserwowanym. Wszystko po to, by na koniec przejść trudny etap aklimatyzacji i odnaleźć swoje własne „ja”, swój własny głos – nowy i inaczej brzmiący w tych jakże innych warunkach, przemawiający w obliczu zupełnie nowych dla mnie oczekiwań społecznych i kulturowych.
Wszędzie widać kontrasty.Bieda przenika się z bogactwem
Znajduję się teraz w moim pokoju, tutaj – w Marrakeszu. Zamykam oczy, ale mimo to niezwykle wyraźnie „widzę”, czuję i słyszę pełne energii życie tego miasta na wysokich obrotach. Jest tak jak zawsze – głośno, tłoczno i gwarno. Zza okna dobiegają dźwięki klaksonów zmieszane z rykiem motorów i okrzykami dzieci. Tutejszy ruch uliczny przyprawia o zawrót głowy i rządzi się własnymi prawami, które przybysz, chcąc nie chcąc, musi respektować. Wszystko pogrążone jest w uporządkowanym chaosie. Na ulicach króluje wszechobecna feeria barw – kolorystycznych wrażeń na każdym kroku dostarczają bazary, owoce transportowane na wozach, jedwabne szale kobiet.
Tą samą ulicą każdego dnia przejedzie luksusowe auto i pracujące dziecko siedzące na osiołku. Oto Marrakesz i jego ponad milion mieszkańców, wśród których są znachorzy, święci, spadkobiercy boskiej łaski, wróżbici, artyści i mistycy, a obok nich zwykli bankowcy, menadżerowie firm i urzędnicy. I tak jak całe Maroko bywa religijne i grzeszne, zarówno afrykańskie, jak i europejskie, czasem pełne przepychu, a innym razem rażąco minimalistyczne, tak i Marrakesz jest świetnym przykładem tego, jak złożona i momentami pełna niewyobrażalnych sprzeczności jest tutejsza rzeczywistość. Współistnieją tutaj ze sobą transowe tańce sufich, poszukujących jedności z Bogiem, a zarazem występy tancerek w night clubie; możliwość zjedzenia kolacji na stojąco przy ruchliwej ulicy u obwoźnego kucharza albo w ekskluzywnej restauracji opatrzonej gwiazdkami Michelin; ludzie żyjący tylko według zasad halal (dozwolonych przez islam, zob. s. 254) i ci robiący wszystko, co jest haram (a więc przez islam zakazane). Zaobserwujemy tutaj zarówno tradycyjne życie wspólnotowe, jak i nowoczesne życie singli. Stare i nowe. I wszystko, co mieści się pomiędzy.
To nie jest miejsce, które pozostawi cię obojętnym, tylko od ciebie zależy, co zobaczysz, w jakim świetle i jak głęboko wnikniesz. Jedno jest pewne: jeśli odważysz się na taką konfrontację, z pewnością doświadczysz, jeśli nie przemiany, to na pewno jakiejś formy spotkania z tym, co dotychczas pozostawało w tobie nierozbudzone. Afryka, wraz z całą swą pierwotnością, potrafi wydobywać z samego dna naszej istoty ukryte opinie, uśpione odruchy, często wdrukowane kulturowo systemy myślowe albo lęki przed czymś obcym, nowym, innym... Ale może jednocześnie jakby skądś znajomym? Umysł domaga się czym prędzej odpowiedzi na pytanie: W takim razie jakie TO jest, kto ma rację?
Jeśli, wzorem dawnych podróżników, przyjmujesz wyzwanie i wyruszasz w świat ze szczerą chęcią poznania tego, co tak odmienne, wtedy twoja podróż i zdobywana podczas niej wiedza przyniosą rozwój, a wraz z nim także nieuchronne zmiany. Używam słowa „podróżnik” w nieco głębszym, archaicznym znaczeniu. Postawa podróżnika to nic innego jak nieustanne zadawanie pytań, pragnienie i zarazem gotowość do wnikliwego poznania oraz zrozumienia innej części świata. To właśnie ona zaprowadziła mnie aż tutaj. Doświadczając życia w innym kraju zrozumiałam, że aby poznać, naprawdę zagłębić się w odmienną kulturę i jej system wartości, nie możemy odnosić się do tego, czego nauczyła nas rodzima kultura – a zatem porównywać i patrzeć przez filtr naszych wzorców kulturowych. Aby rzeczywiście pojąć specyfikę życia osób z innego kontynentu, zanurzonych w innej religii i obyczajowości, trzeba spojrzeć niejako świeżym, „czystym” okiem. Nie można też szukać w poznawanej kulturze potwierdzeń dla naszych z góry ustalonych przekonań, ukierunkowywać się tylko na to, co chcemy w niej znaleźć i zobaczyć to, co utwierdziłoby nas we własnych przekonaniach. Po prostu trzeba zostawić swoje prawdy i przyzwyczajenia. I całkowicie otworzyć się na nowe.
Plac Przypraw, Rahba Kedima, Marrakesz
W moim nowym życiu w Marrakeszu z autentyczną ciekawością i pasją wciąż zadawałam pytania, by poznać, „rozkodować” niejako tutejszą rzeczywistość. Tak wielkie było moje pragnienie zasmakowania czegoś nowego, zobaczenia świata innymi oczami, wejścia w cudzą skórę, dotarcia do zwykłych ludzi, ich życia i tego, jak postrzegają świat. Różnorodność stanowi o bogactwie człowieka. Jeśli masz odwagę, by patrzeć bez uprzedzeń i ocen, prawdopodobnie zyskasz w ten sposób dostęp do wielu perspektyw jednocześnie. Zamiast jednego życia, możesz mieć ich kilka. Ja zrobiłam to całkiem dosłownie. Zyskałam zaufanie wspólnoty i włączyłam się w ich rytm codzienności. Założyłam dżellabę, nauczyłam się nowego języka, a imię Jamilah (Dżamila) stało się odtąd moim drugim „ja”. (Imienia tego używałam już wcześniej, jeszcze w Polsce, podczas występów tańca orientalnego, ale w Maroku stało się ono na dobre moim tutejszym imieniem, jakim odtąd każdy się do mnie zwracał). Dziś, po trudnej, zawiłej drodze znam lepiej swój nowy głos. Jest ponadkulturowy.
Niczym w marokańskiej mozaice pełnej drobnych kafelków wszyscy tworzymy kolorowe obrazy, oparte mimo wszystko na współistnieniu i współzależności
To my – elementy identyczne co do materii, z której powstały, choć różnobarwne i o wielorakich kształtach – układamy się jeden obok drugiego, tworząc określone obrazy. Nie zawsze część świata, w której żyjemy jest naszym świadomym wyborem, ale często bywa tak, że przywiązujemy się do tego „swojego miejsca”, patrząc i czując wyłącznie z perspektywy własnego położenia. W tym też tkwi nasza odpowiedzialność za całościowy obraz, zbudowany przez nas świat. Bo czyż nie jesteśmy w dużej części skupiskiem zastygłych, twardych przyzwyczajeń? Przyjęcie postawy podróżnika albo więcej – podjęcie wyzwania życia w innej kulturze – stwarza szansę rozluźnienia granic, rozszerzenia pojmowania, rozpuszczenia utartych nawyków.
Przemiana w gawędziarza zajęła mi sporo czasu, a ta książka to moja subiektywna opowieść o tutejszym mozaikowym świecie, snuta z wielu perspektyw jednocześnie, bo nie ma jednej definicji Maroka i jednej wizji Marokańczyków.