Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Odkryj fascynującą i prawdziwą historię jednego z najbardziej wpływowych i niezrozumiałych tajnych bractw we współczesnym społeczeństwie.
Założone w Londynie w 1717 roku jako bractwo, którego celem było wspieranie się członków w samodoskonaleniu, masoneria w ciągu dwóch dekad rozpowszechniła się na cały świat.
Wpływy masonów sięgały wszędzie.
Pod rządami Jerzego Waszyngtona naród amerykański otrzymał masońskie credo. Ideały wolnomularzy gwarantowały spójność imperium brytyjskiego, a za Napoleona stały się narzędziem autorytaryzmu, by następnie stać się przykrywką dla rewolucjonistów. Zarówno Kościół Mormonów, jak i mafia sycylijska zawdzięczają swoje początki masonerii.
W oczach Kościoła katolickiego masoneria zawsze była kolebką czcicieli diabła. Dla Hitlera, Mussoliniego i Franco loże masońskie szerzyły choroby pacyfizmu, socjalizmu i wpływów żydowskich, więc musiały zostać zmiażdżone.
Historia masonerii łączy w sobie Winstona Churchilla i Walta Disneya; Wolfganga Mozarta i Shaquille’a O'Neala; Benjamina Franklina i Buzza Aldrina; Rudyarda Kiplinga i Buffalo Billa
Masoni Johna Dickiego to fascynujące studium na temat najsłynniejszego i najbardziej niezrozumianego tajnego bractwa na świecie. Ruchu, który nie tylko pomógł ukształtować nowoczesne społeczeństwo, ale który wciąż cieszy się sporymi wpływami.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 595
1
Kiedy 14 marca 1743 roku John Coustos, czterdziestoletni jubiler z Londynu, wychodził z jednej z lizbońskich kawiarni, został pochwycony, zakuty w kajdanki i wepchnięty do karety, a wkrótce po tym znalazł się w jednym z najbardziej przerażających budynków w całej Europie, usytuowanym na północnym krańcu placu Rossio. Była to siedziba trybunału inkwizycji.
Coustosowi, tak jak setkom czarownic, heretyków i Żydów, których już wcześniej przyprowadzano do tego miejsca, ogolono głowę i odebrano ubrania, zostawiając go jedynie w płóciennej bieliźnie. Wtrącono go do lochu i poddano ostrej dyscyplinie, a nakaz izolacji i ciszy był surowo egzekwowany: jego współwięźnia cierpiącego na uporczywy kaszel pobito do nieprzytomności. Kontakty z przyjaciółmi czy rodziną były zakazane, podobnie jak posiadanie jakichkolwiek rzeczy osobistych i książek – nawet Biblii. Niedozwolone było wszystko, co zagłuszałoby głos bożego sumienia albo pozwoliłoby więźniowi zapomnieć o nazbyt wyraźnych wizjach potworności czekających na niego podczas auto da fé inkwizycji. To ogromne widowisko religijnej sprawiedliwości było procesją, której punkt kulminacyjny stanowiły modlitwy, zaklinania oraz publiczna egzekucja za pomocą jednej z dwóch metod: dla tych, którzy w ostatnim momencie zaakceptowali wiarę katolicką, przewidziane było miłosierne uduszenie, a dla opornych – nieopisane katusze płomieni.
Jak opowiada Coustos, inkwizycja początkowo przepytywała tak, jakby chciała mu udzielić duchowego wsparcia, lecz on zdawał sobie sprawę, że jego odpowiedzi nie mają znaczenia. W końcu został wyprowadzony z celi i stanął przed obliczem przewodniczącego trybunału inkwizycji, który przeczytał zarzuty wobec niego tak, jak gdyby mówił do ściany:
Przynależąc do sekty masonów, naruszył on nakazy papieża, a sekta ta jest odrażającym siedliskiem świętokradztwa, sodomii i wielu innych ohydnych zbrodni, które objawiają się, nazbyt wyraźnie, w zachowywaniu żelaznej tajności i wykluczaniu kobiet. Rzeczony Coustos odmówił przedstawienia inkwizytorom prawdziwych zwyczajów i obrzędów masońskich zebrań, a wręcz upierał się przy tym, że masoneria jest sama w sobie dobra, i to właśnie najbardziej obraziło całe królestwo. Dlatego też inkwizytor żąda, aby rzeczony więzień został skazany z zachowaniem najsurowszego rygoru oraz aby w tym celu sąd wykorzystał całą swoją władzę i uciekł się nawet do tortur.
Coustos został przeniesiony do usytuowanego w wieży kwadratowego pomieszczenia bez okien, którego drzwi zaopatrzono w dodatkowe obicie mające wyciszać krzyki pochodzące z wewnątrz. Jedynym źródłem światła były dwie świece stojące na biurku, przy którym sekretarz trybunału oczekiwał na spisanie zeznań więźnia. W cieniu znajdowali się doktor i chirurg.
Coustosa chwyciło czterech rosłych mężczyzn i zacisnąwszy żelazną obręcz wokół jego szyi, przytwierdziło go do łoża sprawiedliwości. Na kostki założono mu pierścienie, do których przymocowano liny, i rozciągnięto mu nogi do granic możliwości. Następnie przewiązano go ośmioma pętlami liny – dwiema na każdą rękę i nogę – i przełożono mu je przez dłonie. Coustos czuł, jak sznury się naprężają, zaciskają i w końcu zaczynają wrzynać mu się w ciało. Na podłogę zaczęła spływać krew. Powiedziano mu, że jeżeli umrze podczas tortur, winny będzie tylko jego upór. Pośród jego krzyków dało się słyszeć pytania inkwizytora, które zadawano mu już wiele razy: „Czym jest wolnomularstwo? Jaka jest jego struktura? Na czym polegają zebrania loży?”. Wkrótce Coustos stracił przytomność i przeniesiono go z powrotem do lochów.
Sześć tygodni później inkwizytor podjął kolejną próbę uzyskania zeznań, tym razem wykorzystując inną metodę, czyli budzące postrach wahadło (strappado). Coustos znajdował się wówczas w pozycji pionowej, a ręce stopniowo wyginano mu do tyłu, aż wierzchnie strony jego dłoni łączyły się; następnie powoli wyciągano mu ręce do góry, aż ramiona wyskoczyły mu ze stawów, a z ust popłynęła krew. Kiedy błagał niebiosa o pomoc, inkwizytor uparcie zadawał pytania: „Czy wolnomularstwo jest religią? Dlaczego nie przyjmujecie w swoje szeregi kobiet? Czy to dlatego, że dopuszczacie się sodomii?”.
Po tym, jak lekarze nastawili mu kości i minęły dwa miesiące jego rekonwalescencji, tortury zostały wznowione. Tym razem wokół torsu przewiązano go łańcuchem, który przymocowano także do jego nadgarstków. Maszyna zaciągała łańcuch coraz mocniej, co ściskało mu wnętrzności i wybijało nadgarstki i ramiona. „Dlaczego wolnomularstwo jest owiane taką tajemnicą? Co macie do ukrycia?”
Coustos twierdził, że w lochach pałacu Estaus spędził łącznie szesnaście miesięcy, podczas których poddawano go torturom dziewięciokrotnie, zanim w końcu 21 czerwca 1744 roku przeprowadzono go przez ulice w ramach auto da fé. A jednak poszczęściło mu się. Ośmiu z jego współwięźniów spalono żywcem w punkcie kulminacyjnym całego pochodu, a on sam został skazany na cztery lata pracy na galerach. Ta relatywna wolność, jaką przewidywał jego wyrok, pozwoliła mu skontaktować się z przyjaciółmi, którzy przekonali brytyjski rząd do zdobycia ułaskawienia dla Coustosa.
Coustos zaczął spisywać swoją historię, kiedy dotarł do Londynu 15 grudnia 1744 roku, jednakże już w roku 1745 wybuchło powstanie jakobickie. „Śliczny Książę Karolek”, czyli Karol Edward Stuart, zebrał wojska w Szkocji w regionie Highlands z zamiarem przeforsowania swojego katolickiego prawa do tronu, na którym kiedyś zasiadał jego dziadek. Armia jakobitów zawędrowała aż do miasta Derby, znajdującego się w sercu Anglii, co wywołało panikę w samej stolicy. Co prawda powstanie wkrótce zostało stłumione, ale i tak roznieciło powszechne zainteresowanie książkami dokumentującymi barbarzyństwa, których dopuszczał się Kościół katolicki. Tom The Sufferings of John Coustos for Free-Masonry, uzupełniony rysunkami wszystkich tortur, jakim poddano jego autora, został więc wydany w idealnym momencie. Coustos zyskał sławę, a jego książka doczekała się wielu tłumaczeń i drukowano ją jeszcze w XIX wieku. Stał się on zatem męczennikiem dla sprawy masonerii i jej „żelaznej tajności”.
Problem polegał jedynie na tym, że nie wszystko, co napisał Coustos, było zgodne z prawdą.
Ponad dwa wieki później z lizbońskich archiwów wyciekły zapiski inkwizycji pochodzące z jego przesłuchań, traktujące o tym, że Coustos w rzeczywistości wyjawił tajemnice masonerii, które przysięgał chronić, choćby miało go to kosztować życie. Stojąc przed perspektywą tortur i auto da fé, Coustos rozsądnie wszystko wyznał, kiedy tylko inkwizycja zaczęła zadawać mu pytania.
Nie oznacza to, że wyznania te pomogły mu uniknąć katuszy – portugalska inkwizycja rzadko potrzebowała wymówek, aby wypróbować swoje narzędzia tortur. Coustos znalazł się na łożu sprawiedliwości dwukrotnie, ale za każdym razem poleżał tam nie dłużej niż kwadrans – tak tylko, żeby nikt nie miał żadnych wątpliwości. Jednak nigdy nie zaznał strappado czy nienazwanych tortur z użyciem łańcucha.
Coustos zataił przed czytelnikami coś jeszcze: gdyby lizbońska inkwizycja dobrze poszukała, i tak znalazłaby opublikowane źródła, które odpowiedziałyby na jej pytania. Przykładem jest choćby pamflet Sama Pricharda z 1730 roku zatytułowany Masonry Dissected [Masoneria obnażona]. Publikacje dotyczące masonerii są niemalże tak samo wiekowe jak ona sama, więc jej tajemnice tak naprawdę nigdy nie były aż tak tajemnicze.
Coustos najwyraźniej stwierdził, że pokusa zrobienia z siebie bohatera jest zbyt duża, i kiedy tylko znalazł się z powrotem na wolności, sfabrykował swoją historię w celu uwiecznienia frapującego mitu, zgodnie z którym masoni są powiernikami jakichś doniosłych i niebezpiecznych prawd, dostęp do nich ma jedynie kilku wybrańców, a osoby te poprzysięgły strzec tych sekretów za wszelką cenę.
„Żelazna tajność” masonów jest wymijająca i bardzo wpływowa – napędza fascynacje i hipotezy, które zawsze otaczały masonów, oraz pobudza lojalność i przyciąga kłopoty. Utrzymywanie tajemnic to gra i zarówno Coustos, jak i inkwizytorzy dali się jej ponieść. A jednak, tak jak według mnie zrozumiał to John Coustos, ważniejsze od samych tajemnic są historie tworzone wokół tych tajemnic. Tajność to klucz do historii masonerii, ponieważ z jej pomocą może otworzyć się przed nami bogaty zbiór opowieści o tym, jak budowano świat, w którym żyjemy.
Wyznania Coustosa dotyczyły osobliwych rytuałów stanowiących sedno masonerii oraz powiązanej z nimi filozofii. Aby zrozumieć wolnomularzy, należy zrozumieć ich rytuały i filozofię, które oficjalnie są tajemnicą. Wykorzystując informacje pochodzące z zeznań Coustosa, w drugim rozdziale niniejszej książki zwięźle przedstawię czytelnikom wszystkie najważniejsze sekrety tych rytuałów. Jednak dzieje masonerii są dużo bardziej złożone. Jak udowadnia historia Coustosa, zanim poznamy te najważniejsze tajemnice, warto się dowiedzieć, czego można oczekiwać od historii masonerii i tajemniczości, która odgrywa w niej tak kluczową rolę.
Kiedy John Coustos zetknął się z portugalską inkwizycją, historia tego braterstwa, którą masoni nazywają czasem sztuką królewską, była już w pełnym rozkwicie. Wówczas wolnomularska mitologia wiązała swoje początki z budowniczymi świątyni króla Salomona, ale obecnie, dzięki ogromnym nakładom detektywistycznej pracy akademickiej, źródeł udokumentowanej historii masonerii upatruje się niemalże sto pięćdziesiąt lat przed Coustosem. Temat ten zostanie opisany w rozdziale trzecim.
Ponadto, kiedy Coustos został aresztowany, wolnomularstwo było jeszcze w wielu istotnych aspektach nowością. W 1717 roku w Londynie spośród oparów intryg wyłonił się nowy kształt tej organizacji – oraz jej nowy kodeks – lecz już wkrótce masoneria zyskała ogromną popularność i zaczęła rozprzestrzeniać się po świecie z zadziwiającą prędkością. To jeden z najbardziej rozchwytywanych kulturowych towarów eksportowych Wielkiej Brytanii, pod tym względem porównywalny ze sportami takimi jak tenis, piłka nożna czy golf. Sam John Coustos pomógł zaszczepić ją we Francji oraz w Portugalii. W rozdziale czwartym powrócę do czasów współczesnych Coustosowi, aby opisać londyńskie korzenie tego, co przez resztę książki będzie już historią globalną.
Tak naprawdę istota masonerii nie zmieniła się od czasów Coustosa – nadal jest to bractwo składające się wyłącznie z mężczyzn zobowiązanych przysięgą do przestrzegania metody samodoskonalenia się, której sedno stanowią rytuały odprawiane w izolacji od świata zewnętrznego. Za symbolami pojawiającymi się w rytuałach kryją się wartości moralne, a najważniejszy z tych symboli związany jest z rzemiosłem kamieniarstwa. Stąd też pochodzi nazwa bractwa1, a także utożsamiane z tym bractwem symbole węgielnicy i cyrkla oraz fartuch i rękawiczki.
Jednak jeśli to byłby początek i koniec masonerii, jej historia byłaby nudna. Charakteru nadają jej bowiem tajemnice – jedną z funkcji tajności jest przyciąganie do masonerii wielu milionów ludzi. Podczas składania zeznań w 1743 roku Coustos wyjaśnił, że tajemniczość była, częściowo, po prostu przynętą na nowych rekrutów: „Tajemnice, rzecz jasna, wzbudzały ciekawość, dzięki czemu do tej społeczności pragnęło wstąpić wiele osób”. Pośród nich nie brakowało ludzi wspaniałych i dobrych: wszyscy wolnomularze są dumni z galerii niezwykłych postaci, które były ich braćmi. Coustos również stwierdził, że jest „wielce uhonorowany przynależnością do społeczności, w której szeregach znajdowało się kilku chrześcijańskich królów, kilkoro książąt i osób o jak najlepszych przymiotach”. Bycie członkiem masonerii jest atrakcyjne między innymi z uwagi na prestiż, który wiąże się z przynależnością do tak ekskluzywnej grupy, a tajemniczość taką ekskluzywność gwarantuje: znajomość masońskich sekretów, jakiekolwiek by one były, odróżnia masona od cowana (czyli niemasona).
Od czasów Coustosa lista sławnych masonów ciągle się wydłuża. Samo bractwo chętnie wskazuje na ojców narodów, którzy do nich przystąpili: to Giuseppe Garibaldi, Simón Bolivar, Motilal Nehru i George Washington, który przeszedł inicjację sześć lat po wydaniu książki Coustosa. Masonami było również pięciu królów Anglii oraz, łącznie z Washingtonem, aż czternastu prezydentów Stanów Zjednoczonych. Wolnomularstwo może pochwalić się również pokaźną listą pisarzy, takich jak narodowy poeta szkocki Robert Burns, autor Niebezpiecznych związków Pierre Choderlos de Laclos, twórca Sherlocka Holmesa Arthur Conan Doyle oraz główny przedstawiciel literatury niemieckiej Johann Wolfgang von Goethe. Na liście tej znajdują się także liczni kompozytorzy, między innymi Wolfgang Amadeusz Mozart, Joseph Haydn i Jan Sibelius. Masonów można odnaleźć wśród sportowców, takich jak golfista Arnold Palmer, karaibski mistrz krykieta Clive Lloyd, bokser Sugar Ray Robinson czy koszykarz Shaquille O’Neal; nie brak tam również artystów estradowych, począwszy od Harry’ego Houdiniego i Petera Sellersa, a na Nacie Kingu Cole’u i Olivierze Hardym skończywszy. Do masonów przedsiębiorców natomiast można zaliczyć takich tytanów jak Henry Ford, mistrz branży samochodowej, William Lever, pionier przemysłu detergentowego, czy Cecil Rhodes, magnat górniczy. Masoni odnoszą również sukcesy w wielu innych, zupełnie niezwiązanych ze sobą dziedzinach – wystarczy wymienić Davy’ego Crocketta i Oscara Wilde’a, Walta Disneya i Winstona Churchilla, Buzza Aldrina i „Buffalo Billa” Cody’ego, Paula Revere’a i Roya Rogersa, „Duke’a” Ellingtona i księcia Wellington.
Obecnie Wielką Brytanię zamieszkuje około 400 tysięcy masonów, Stany Zjednoczone – 1,1 miliona, a na całym świecie jest ich 6 milionów. Niegdyś było ich natomiast znacznie więcej.
Takie nazwiska i liczby świadczą o magnetycznej sile tajemniczości oraz ogromnym i trwałym wpływie masonerii. Na kartach tej książki pojawi się wielu masonów, będą także fascynujące historie związane z ich przynależnością do tego stowarzyszenia. Jednak jeszcze bardziej frapująca jest generalna narracja wolnomularstwa – sposób, w jaki mężczyźni łączą się w bractwie, które od setek lat rozprzestrzenia się na cały świat dzięki mocy swej aury tajemniczości.
Kiedy tylko masoneria pojawiała się w nowym miejscu, nie pozostawało to bez wpływu na lokalne społeczeństwo. Wystarczy podać jeden przykład: działania podejmowane prywatnie, za zamkniętymi drzwiami lóż, pomagały szerzyć się wartościom, które utożsamiamy ze współczesnym życiem publicznym. Masoni od dawna dążą do życia w zgodzie z zasadami religijnej i rasowej tolerancji, demokracji, kosmopolityzmu i równości wobec prawa.
Jednak historia, którą będę opisywał w niniejszej książce, opowiada o czymś więcej niż wspomniane powyżej wartości oświeceniowe – światłu towarzyszą przecież niemałe pokłady ciemności. W naszej współczesności, którą masoni pomogli ukształtować, nie brakuje imperializmu, globalnych wojen, dyktatur, fanatyzmu religijnego oraz budowania i obalania państw i narodów.
To wszystko skłania mnie do tego, aby wspomnieć jeszcze o inkwizytorach, którzy torturowali Coustosa. Zrozumienie, jak wolnomularze i ich tajemniczość były postrzegane przez ich wrogów, pomaga nam z kolei pojąć, co sprawiło, że dla większości osiemnastowiecznego świata stali się oni tak atrakcyjni, co wyróżnia ich nawet dzisiaj oraz co sprawia, że ich historia jest warta opowiedzenia.
W 1738 roku papież Klemens XII, znany przede wszystkim jako inicjator budowy fontanny di Trevi, wydał bullę In eminenti apostolatus specula, na mocy której przynależność do masonerii była zakazana, wszyscy jej członkowie zostali obłożeni ekskomuniką, a inkwizycja miała za zadanie zgłębić jej arkana. John Coustos nie był zatem jedyną ofiarą inkwizycji.
Podejrzliwość papieża i jego inkwizytorów była podyktowana słusznymi i pilnymi powodami – wolnomularstwo zdecydowanie miało charakter religijny, i to w jakimś mrocznym wymiarze. Wkrótce okazało się, że masoni nawet Boga nazywali na swój sposób: był to dla nich Wielki Architekt Wszechświata. Wolnomularze modlili się, składali religijne przysięgi i dokonywali swoich rytuałów, lecz mimo to twierdzili, że ich ugrupowanie nie jest religią. Według nich masoneria nie starała się rozstrzygać kwestii boskich: nie trzymano się tam jednej konkretnej teologii. Jak zresztą Coustos mówił portugalskim inkwizytorom, „w [naszym] bractwie nie wolno rozmawiać o kwestiach religijnych”: ten zakaz został wprowadzony, aby zapobiec konfliktom między jego członkami i aby uniknąć innych potencjalnych problemów. Nie powinno jednak nikogo dziwić, że wolność sumienia masonów trąciła jadowitą herezją Kościołowi, który postawił sobie za cel utrzymanie swego monopolu na prawdę.
Brytyjskie pochodzenie masonerii również w niczym jej nie pomagało. Jeśli masoni wywodzili się z tak dziwnego kraju z wszechwładnym rządem, wyborami i gazetami codziennymi, to z pewnością wydawali się nieznanym zagrożeniem – a kto wie, może nawet szpiegami.
Wolnomularze ewentualnie mogli być również globalną siecią dywersantów: stali się podejrzani nie tylko ze względu na swoją brytyjskość, lecz także kosmopolityzm. Nie byli bowiem obywatelami żadnego państwa ani niczyimi poddanymi.
Wolnomularstwo przyciągało także niezwykle zróżnicowane grupy ludzi: kupców, prawników, aktorów, Żydów, a nawet Afrykanów. Prawdziwa społeczna menażeria. Nie było to również zwykłe zbiorowisko pochlebców, którzy polegali na opiece wpływowego protektora – co prawda w szeregach masonerii znajdowało się wielu arystokratów, ale nie zawsze sprawowali oni tam władzę. Tak naprawdę nie było wiadomo, czy w ogóle ktokolwiek miał tam władzę. Dla tych, którzy uważali, że hierarchie społeczne są ustalone przez Wszechmogącego Boga, było to niepokojące.
Oczywiście masoni zawsze twierdzili, że ich ugrupowanie nie ma charakteru politycznego, ale z drugiej strony żaden spiskowiec z głową na karku nigdy by nic takiego nie przyznał. W czasach, kiedy monarchia absolutna była normą, niewiele krajów prowadziło otwarte życie polityczne, znane nam z realiów, w których żyjemy obecnie. Wszelkie spotkania stowarzyszeń stanowiły potencjalne zagrożenie dla ustalonego porządku i dla wrogów masonerii nie liczyło się to, że podobnie jak w przypadku religii i nawet z tych samych powodów w lożach nie można było dyskutować o polityce.
W oczach Kościoła katolickiego wolnomularstwo było więc bardzo niebezpieczne, a jego potajemny charakter tylko te obawy potęgował. John Coustos twierdził, że jego bractwo nie ma żadnych tajemnych celów, a wręcz przeciwnie – „dobroczynność i braterska miłość” były „podstawą i sercem tego stowarzyszenia”. Masoni nadal zresztą wyrażają się w podobnym duchu. Odpowiedzi lizbońskich inkwizytorów również brzmią bardzo współcześnie: „Jeśli zatem to stowarzyszenie masonów jest tak cnotliwe, to nie ma powodów, aby tak skrupulatnie ukrywać jego sekrety”. Obecnie masoni obruszają się, kiedy ich bractwo nazywa się tajnym zgromadzeniem, i twierdzą: „Nie jesteśmy tajnym zgromadzeniem. Jesteśmy zgromadzeniem, które ma tajemnice”. Nie jest to jednak przekonująca odpowiedź – jeśli już się przyzna, że ma się sekrety, to żadne pokłady idealnie skrojonej szczerości i otwartości nikogo nie uspokoją i każdy, kto ma w sobie choć odrobinę podejrzliwości, uzna, że nadal coś się ukrywa. Być może nie powinno więc być zaskoczeniem, że Watykan nigdy nie wyzbył się swojej pierwotnej wrogości wobec masonerii i nadal uważa, że loże są zgubnym siedliskiem ateizmu.
Przeciwników masonerii często łączy określony styl myślenia, czyli wiara w teorie spiskowe, których powstanie zawdzięczamy właśnie obawom przed masonerią. Masońskie teorie spiskowe są w modzie właściwie od początków XIX wieku. Niektóre są dziwnie przekonujące, a inne zupełnie kuriozalne. To masoni otruli Mozarta. Kuba Rozpruwacz był masonem i to jego pobratymcy zacierali jego ślady. Masoni zaplanowali rewolucję francuską, zjednoczenie Włoch, upadek imperium osmańskiego oraz rewolucję w Rosji. Internet jest pełen stron poświęconych iluminatom, czyli gałęzi wolnomularstwa, której członkowie, między innymi Bono, Bill Gates i Jay Z, podpisali tajemny pakt zobowiązujący ich do wykonania niegodziwego planu zawładnięcia światem.
Niektóre z takich mitów są nieszkodliwe i przypominają raczej historie o duchach w stylu „ja-tam-w-to-nie-wierzę-ale-podobno-to-prawda”, które nastolatkowie opowiadają sobie nawzajem, żeby trochę się postraszyć. Niektóre jednak są bardzo niebezpieczne. Mussolini, Hitler i Franco oskarżali masonerię o knucie spisków i w rezultacie wymordowali tysiące jej członków. Komuniści z kolei zawsze postrzegali masonów jako grupę przebiegłych kapitalistów i w Chińskiej Republice Ludowej wolnomularstwo jest nadal zakazane. Świat islamu także ma za sobą długą tradycję antymasońskiej paranoi.
Sama przysięga milczenia, którą bracia składają podczas swojej inicjacji, jest już wystarczająca, aby puścić wodze wyobraźni pełnej teorii spiskowych. Tajemniczość masonów jest jak studnia – ludzie, którzy ją zbudowali, znają jej głębię, ale reszta nas może jedynie zerkać ponad otaczającym ją murem i snuć domysły. Kiedy my spoglądamy w dół na lustro wody, zastanawiając się, co może czaić się poniżej, czarna tafla odbija tylko nasze lęki. Zasadniczo to właśnie dlatego masoneria nieustannie wywołuje nieporozumienia i wzbudza nieufność oraz wrogość. Żadna historia masonerii nie jest kompletna, jeżeli nie uwzględnia również jej przeciwników.
Wolnomularze są spadkobiercami wspaniałej tradycji. Każdy z nich potrafi opowiedzieć coś o historii masonerii i wielu uważa, że badania historyczne pogłębiają ich wiedzę na temat arkanów ich stowarzyszenia.
A jednak, aż do niedawna, masonom zależało, żeby ich historia była tajna i znali ją tylko jej członkowie. Cowani nie mieli dostępu do archiwów i bibliotek wielkich lóż. Następnie, jedno pokolenie wstecz, najbystrzejsi bracia zrozumieli, że historia masonów jest zbyt istotna, aby była ich wyłączną własnością. Masoneria ma swój udział w kształtowaniu naszego świata, więc jej historia należy do nas wszystkich. W dzisiejszych czasach w archiwach wielkich lóż często już można spotkać historyków, którzy nie są masonami. Ich praca, uzupełniająca i kwestionująca wysiłki najlepszych masońskich historyków, nakreśliła fascynujące i wciąż rozwijające się pole badawcze. Jednym z celów niniejszej książki jest ukazanie części tych badań znacznie szerszej publiczności.
Odczuwana przez masonów duma z własnej historii doprowadziła do powstania wielu prac, które są tak naprawdę narracjami tożsamościowymi: ich celem nie jest odkrycie prawdy, lecz raczej pobudzanie esprit de corps bractwa. Książka The Sufferings of John Coustos for Free-Masonry jest modelem dla wielu masońskich narracji, ponieważ jest to czarno-biały obraz ukazujący konfrontację masońskiej tradycji tolerancji, rozsądku i braterskiej miłości ze złymi i bezmyślnymi ruchami antywolnomularskimi.
W masonerii najważniejsze powinny być – i często tak właśnie jest – wartości takie jak filantropia, solidarność, etyka i duchowość. Panuje tam nawet zasada, że nie można dołączyć do bractwa w celu uzyskania zawodowych czy osobistych korzyści. Takie reguły mają swoją wagę i traktowanie ich jako przykrywkę dla jakichś haniebnych czynów byłoby cyniczne. Jeśli jakiś historyk nie zauważa co bardziej szlachetnych motywów masonerii, ukazuje bardzo stronniczą wersję wydarzeń.
Jednak należy też przyznać, że masoni są zbyt powściągliwi w kwestii jednego, niezwykle ważnego wątku ich historii, czyli nawiązywania kontaktów. Tak samo jak reszta ludzi na całym świecie wolnomularze zapoznają się z innymi osobami. W odpowiednich warunkach loże mogą być świetnymi miejscami budowania sieci kontaktów z bardzo różnych powodów – i dobrych, i złych. Trzeba jednak dodać coś na ich obronę. Przykładowo w Wielkiej Brytanii mężczyźni zbierają się w grupy ze względu na coś, co ich łączy: wszyscy uczęszczali do tej samej prywatnej szkoły lub lubią spotykać się w jednym konkretnym pubie. Podobnie jak tego typu grupy masoneria nie przyjmuje w swoje kręgi kobiet, ale jej członkowie pochodzą z różnych klas społecznych – a przynajmniej są to co bardziej odpowiedni reprezentanci różnych klas. Masoni podkreślają, że podczas ich ceremonii wkłada się rękawiczki po to, aby nikt nie mógł odróżnić dłoni księcia od dłoni śmieciarza. Mimo to loże czasami stają się siedliskami nepotyzmu czy nawet konspiracji i nie wszystkie teorie spiskowe i obawy związane z podejrzanymi działaniami masonów są nieuzasadnione. Ponadto idea masonerii, czyli wzór męskiej wspólnoty zrodzony z mitu, rytuałów i tajemniczości, okazała się zaraźliwa już od samego początku i sami jej członkowie nie mogli jej kontrolować: była ona używana i nadużywana, stosowana i dostosowywana na niezliczone sposoby. A zarówno sycylijską mafię, jak i Ku Klux Klan łączą z masonerią te same kluczowe nici DNA.
Jednym z powodów, dla których napisałem tę książkę, jest zamiar pokazania struktur ludzkiego doświadczenia, które są o wiele bardziej skomplikowane, niż mogłoby to wynikać z masońskich narracji tożsamościowych czy cynicznych obsesji na punkcie nepotyzmu wśród wolnomularzy. Zamiast spłaszczać te struktury poprzez spoglądanie na rozległy krajobraz historii masonerii z góry, postanowiłem zanurzyć się w konkretne epoki i miejsca na całym świecie, które odegrały w tej historii szczególnie istotną rolę. Determinującą zasadą był dla mnie fakt, że masoneria nigdy nie mogła całkowicie odseparować się od otaczającego ją społeczeństwa. Organizacja ta powstała w szczególnych warunkach XVII i XVIII wieku w Wielkiej Brytanii i – nie zmieniając się przy tym zbyt drastycznie – przystosowywała się do napotykanych po drodze okoliczności. Interesują mnie właśnie te interakcje pomiędzy wolnomularstwem i społeczeństwem: masoneria, wraz z całym swoim idealizmem i hermetycznością, pomogła ukształtować naszą współczesność. O kobietach natomiast opowiem więcej później. (Tak samo jak o ludziach, których inkwizycja nazywała „sodomitami”).
Nasza ciekawość wcale nie słabnie. „Na czym polegają zebrania loży? Co tak dokładnie macie do ukrycia?” Stosunek do masonerii większości z nas ma coś wspólnego z lizbońską inkwizycją. Pomijając obsesję związaną z sodomią, ich pytania bardzo przypominają nasze pytania. Za sprawą internetu ich tajemnice nie są już dziś tak bardzo tajemnicze, ale okazuje się, że nam, niemasonom, ciągle jest mało. W telewizji zawsze znajdzie się jakiś nowy film dokumentalny, który obiecuje ukazać nam najpilniej strzeżone sekrety wolnomularstwa. Historie o masonach zawsze są w modzie.
Jednak tajemniczość wolnomularzy jest znacznie bogatsza, niż można to pokazać w jakimkolwiek dokumencie. Jest skomplikowana, subtelna i, według mnie, jej badanie sprawia dużo przyjemności. Ma wiele wątków, dzięki czemu łączy się z mitami i nieporozumieniami, które stały się już jej częścią. Mimo to, jak wyznał John Coustos, u jej sedna leży historia, która zaczyna się u progu świątyni osadzonej poza czasem i przestrzenią…
2
Mężczyzna w fartuchu dzierżący w dłoni miecz mówi, żebyś odłożył swoje pieniądze, klucze i telefon – wszystkie metalowe przedmioty, które łączą cię ze światem zewnętrznym. Na oczy zakładana jest ci opaska i czujesz, że podwijane są prawy rękaw twojej koszuli oraz lewa nogawka spodni, tak aby odsłonić kolano. Lewą rękę wyjmują ci z rękawa i odsłaniają pierś. Na szyję zakładają ci pętlę.
Robisz krok do przodu. Twoje życie masona właśnie się rozpoczęło.
Następnie opisane jest, co czeka przyszłego masona, który ma przekroczyć próg loży po raz pierwszy. Nakreślone tu przeze mnie ceremonie bardzo przypominają te, przez które przeszedł John Coustos w Rainbow Coffee House przy Fleet Street. Kolejne rytuały wyznaczają jego inicjację oraz drogę z jednej pozycji zajmowanej w masonerii do następnej – takie oznaczenia statusu nazywane są stopniami. Tajemnice są kluczowe dla dramatycznej wymowy rytuałów masońskich.
Lizbońscy inkwizytorzy stwierdzili, że rytuały te są „absurdalne”, i na przestrzeni wieków wielu satyryków podzielało ich zdanie. Śmianie się z tych rytuałów jest bardzo łatwe, ale na pewno nie oryginalne: im więcej dowiaduję się o masonach, tym bardziej nieswojo czuję się, słysząc takie żarty, ponieważ nie pozwalają nam one poznać historii masonów i nie widzimy wówczas, jak bardzo są oni do nas podobni.
Kiedy śmiejemy się z rytuałów innych osób, zapominamy, jak duża część naszego życia opiera się na rytuałach, nawet jeśli na co dzień ich nie zauważamy. Chodzi o przyzwyczajenia takie jak uderzanie dłoni o dłoń w geście uznania, podawanie sobie dłoni na powitanie lub mówienie „na zdrowie” podczas toastów. Nieważne, jak bardzo materialne czy skomputeryzowane stanie się nasze życie lub jak głęboko jesteśmy przekonani o doborze naturalnym czy Wielkim Wybuchu – nigdy nie pozbędziemy się potrzeby rytuałów organizujących naszą codzienność. Narodziny, śluby i śmierci: nikt z nas nie czuje się odpowiednio pożeniony, wydany za mąż czy wysłany na drugą stronę bez stosownych ceremonii.
Przeciętny mason rozumie magię odpowiednio odprawionych rytuałów lepiej niż większość z nas. Rytuały inicjacyjne bardziej sugestywnie niż inne doświadczenia podpowiadają nam, że staliśmy się kimś nowym. Rodzinne rytuały łączą rodzinę, ponieważ wykonuje się je wspólnie i ze wspólnym punktem odniesienia, ale z drugiej strony jesteśmy podejrzliwi wobec osób, które mają inne rytuały niż my. Co prawda w ogóle nie jestem religijny, ale dorastałem w kulturze anglikanizmu i kiedy ludzie tacy jak ja stykają się z ideą muzułmańskiego hadżdżu (pielgrzymki do Mekki), żydowskiego brit mila (rytuału obrzezania) lub hinduskiej ofiary wedyjskiej, zazwyczaj jest to dla nich dziwne. Każdy, kto dopiero poznaje rytuały masonów i stosowane przez nich terminy, niemal na pewno uznaje je za mętne – potrzeba więc odrobiny cierpliwości i empatii. Na szczęście, choć bracia muszą godzinami uczyć się wszystkich przemów i mechanizmów swojego stowarzyszenia, nam wystarczy tylko garść takich informacji, aby docenić wolnomularską historię.
Kiedy już kandydat z opaską na oczach przekroczy próg loży, poproszony jest, żeby uklęknął do modlitwy. Następnie jest wiedziony trzykrotnie wokół pokoju, aby potem zostać zaprezentowanym starszym oficerom loży, którzy orzekają, że mężczyzna ten ma co najmniej dwadzieścia jeden lat, jest „dobrych obyczajów” i „urodził się wolny”.
Zachęcony przez mistrza loży kandydat składa wówczas szereg oświadczeń, zwłaszcza dotyczących tego, że wierzy w wybranego boga oraz że jego chęć dołączenia do masonerii nie jest podyktowana „interesownością lub innymi niehonorowymi powodami”.
Następnie przychodzi czas na kroki. Postulant idzie trzy kroki do przodu, z których każdy jest większy niż poprzedni, a jego pięta musi ułożyć się tak, aby obie stopy tworzyły węgielnicę (czyli przyrząd służący do wytyczania kątów prostych). Zaraz po tym kandydat ponownie musi ustawić nogi pod kątem prostym, klękając przed ołtarzem na obnażonym lewym kolanie i wysuwając prawą stopę do przodu; proszony jest wtedy o położenie ręki na Biblii, Koranie lub jakiejkolwiek innej wybranej przez siebie „księdze świętego prawa”. W tym momencie należy również przysiąc, że nigdy nie spisze się sekretów masonerii, które lada chwila ma się poznać. Jeśli natomiast ktoś zdradzi jej tajemnice, wówczas czekają go mrożące krew w żyłach kary: „pod karą podcięcia mi gardła, wyrwania języka oraz zakopania mojego ciała na brzegu morza przy najniższym poziomie wody, w odległości jednego kabla od brzegu, gdzie fale odpływają i przypływają dwukrotnie w regularnych odstępach w ciągu dwudziestu czterech godzin”. Kiedy kandydat wypowie już te słowa i przypieczętuje przysięgi pocałowaniem księgi świętego prawa, staje się „nowo przyjętym” masonem, a z oczu zdejmowana jest mu przepaska. Następnie opowiada mu się o trzech wielkich „symbolicznych światłach” masonerii. Pierwsze leży przed nim na ołtarzu i jest współdzielone z największymi religiami świata – to księga świętego prawa, czyli przewodnik w sprawach wiary. Drugie i trzecie to insygnia wolnomularstwa, które widnieją na budynkach, fartuchach i przypinkach na całym świecie: węgielnica, oznaczająca prawość, oraz cyrkiel, symbol samokontroli.
Następnie masonowi po inicjacji pomaga się wstać i zaprasza się go, aby stanął po prawej stronie mistrza, skąd może już spokojnie spojrzeć w życzliwe oczy braci siedzących pod ścianami i podziwiać kwadratowy kształt loży wraz z jej sławną podłogą w szachownicę. Za czasów Coustosa wzór ten zazwyczaj był rysowany kredą – dokładnie tak, jak opowiedział inkwizytorom.
Uwagę nowo przyjętego masona przyciąga umeblowanie loży – są tam, przykładowo, dwa filary sięgające, mniej więcej, do ramion i zwieńczone globami. Wokół ołtarza, na którym leży otwarta księga świętego prawa, znajdują się natomiast trzy świece na miniaturowych kolumnach, z których każda ma inny kształt. Jedna, zakończona misternie wyrytymi liśćmi, jest wykonana w stylu korynckim, a pozostałe dwie – jońskim i doryckim. Jak można się domyślić, wszystko to ma wymiar symboliczny. Na tym jednak etapie mistrz wyjaśnia jedynie znaczenie świec (czyli, jak mówią masoni, „trzech małych świateł”) odnoszących się do trzech przewodników, którzy będą towarzyszyć nowo przyjętym masonom w ich życiu: to słońce, księżyc i mistrz loży. Coustos przyznał bowiem, że „słońce oświetla dzień, a księżyc noc, i tak samo mistrz musi kierować swoimi oficerami i uczniami i im przewodzić”.
To jednak nie koniec lekcji udzielanej przez mistrza. Wolnomularstwo ma kilka stopni, z których ten właśnie, znany jako stopień ucznia, jest dopiero pierwszym. Nowo przyjęty brat może się więc spodziewać, że czekają go jeszcze kolejne ceremonie, a na razie wolno mu nauczyć się, jak nazywają to masoni, Znaku, Tokena i Słowa.
Znak, przypomnienie o karach czekających każdego, kto zdradzi masońskie tajemnice, polega (jak wyznał Coustos) na „przyłożeniu prawej ręki do gardła tak, jakby się chciało je podciąć”.
Token, nazywany przez masonów również Dotknięciem, jest nam znany jako wolnomularski uścisk dłoni. Według Coustosa dzięki temu masoni „w każdym miejscu na świecie mogą rozpoznać innych braci i upewnić się, kto do ich bractwa nie należy”. Mistrz pokazuje taki uścisk, kładąc kciuk na knykciu palca wskazującego nowego masona.
Słowo to Boaz, czyli nazwa jednej z dwóch kolumn, które, jak opisane zostało w Księdze królewskiej, stały przy wejściu do świątyni Salomona. Wolnomularze czerpią wiele swoich symboli z tej świątyni i jej budowniczych. Słowo to jest tak tajemne, że masoni mogą je sobie tylko przeliterować i nigdy nie wolno im wymówić go w całości. Coustos, rzecz jasna, wszystko o nim inkwizycji opowiedział. Boaz ma również znaczenie symboliczne – oznacza siłę.
Nowy mason musi jeszcze zaprezentować się przed oficerami loży, za każdym razem wymieniając z nimi Znak, Token i Słowo. To wszystko uprawnia go do otrzymania wolnomularskiego fartucha z baraniej skóry.
Po tym, kiedy nowy członek wolnomularstwa zobowiąże się do wspomożenia zubożałych masonów i ich rodzin, można mu wybaczyć założenie, że cała procedura już się skończyła. Wciąż bowiem musi dowiedzieć się o symbolicznych narzędziach przeznaczonych dla masonów w stopniu ucznia: to dwudziestoczterocalowa miarka (lub linijka), młotek (lub pobijak) oraz dłuto; wszystko to metaforycznie przypomina o tym, że powinno się dobrze wykorzystywać swój czas, ciężko pracować oraz nie poddawać się trudom. Nowy mason musi także nauczyć się wielu innych symboli oraz abstrakcyjnych rzeczowników. Czeka na niego niemało informacji o prawdzie, honorze i cnotach. O rozwadze, powściągliwości oraz męstwie. Życzliwości. Dobroczynności. I jeszcze o wierności, posłuszeństwie oraz – co oczywiste – dyskrecji. Wspomina mu się także o kilku innych zasadach, takich jak obowiązek „niezakłócania spokoju i porządku organizacji”.
Następnie przychodzi czas na najdłuższy rytuał, sygnalizujący zamknięcie posiedzenia loży – jest on pełen kolejnych znaków, modlitw, stukań, podniosłych sformułowań i dystyngowanych ruchów. Po tym wszystkim, czyli po kilkugodzinnych ceremoniach, masoni mogą udać się na uroczysty posiłek.
Podczas uczty nowo wybrany brat być może zastanawia się, o co tyle krzyku. Te posępne procedery i upiorne przestrogi miały zapewnić mu miejsce w kompanii braci stojącej na straży przełomowych tajemnic. Dołączył już zatem do tego stowarzyszenia, ale gdzie te wszystkie sekrety? Jak na razie dowiedział się tylko sekretów na temat sekretów. Zna już Znak, uścisk dłoni, hasło i tak dalej. Jednak wszystko to po prostu mówi o tym, że powinien on starać się być przyzwoitym człowiekiem.
Mężczyzna dochodzi do wniosku, że w takim razie oświecenie przyjdzie może wraz z kolejnymi stopniami. A jednak, kiedy nadchodzi pora na ceremonie inicjacyjne, w których trakcie jest on przyjęty na drugi i trzeci stopień masonerii – czyli stopień czeladnika i mistrza – okazuje się, że poza niewielkimi zmianami wszystkie one są do siebie bardzo podobne.
W ceremonii drugiego stopnia (czyli stopnia czeladnika) kandydata przygotowuje się, obnażając jego prawe kolano i prawą pierś – czyli odwrotnie niż w ceremonii pierwszej. Drugi uścisk lub wolnomularski uścisk dłoni polega na przyciśnięciu kciukiem knykcia palca środkowego, a nie wskazującego. Przesłania moralne są tak samo jasne jak w przypadku stopnia pierwszego, lecz zachodzą też pewne zmiany: kandydat słyszy, że oprócz bycia przyzwoitym człowiekiem powinien także dowiedzieć się więcej o świecie. Następnie mężczyzna składa przysięgę pod karą rozdarcia jego piersi i wyrwania mu serca, które zostanie pożarte przez sępy. Słowo to w tym przypadku Jakin, czyli nazwa drugiej kolumny ze świątyni Salomona.
Kandydatowi na stopień trzeci (stopień mistrza) należy całkowicie zdjąć koszulę i obnażyć oba kolana. W uścisku dłoni mistrza trzeba rozdzielić palce środkowy i serdeczny trochę tak, jak robił to Spock, a karą za złamanie przysięgi jest przecięcie na pół oraz spalenie wnętrzności na popiół, który potem zostanie rozrzucony na powierzchni ziemi. Słowem jest w tym przypadku Mahabone – jego znaczenie nie jest jasne, ale według niektórych w jakimś nieokreślonym języku oznacza „loża jest otwarta”.
Ceremonia stopnia mistrza jest najważniejszą ze wszystkich trzech i stanowi punkt kulminacyjny procesu przyjęcia do masonerii. Trwa znacznie dłużej niż dwie poprzednie, a jej motywem przewodnim jest śmierć – mimo to wydaje się, że masoni dobrze się wówczas bawią. Mężczyzna ubiegający się o przyjęcie na ten wyższy stopień musi przygotować niewielką sztukę, w której odgrywa morderstwo Hirama Abiffa, architekta świątyni Salomona. Jak powiada historia, Hiram został zabity w wyniku ciosów zadanych mu w głowę po tym, kiedy odmówił wyjawienia sekretów mistrza kamieniarstwa. Kandydat odgrywa rolę Hirama: inne osoby na niego krzyczą, nieco nim poniewierają i „grzebią” go w płóciennym worku na zwłoki, a następnie obnoszą go po loży w procesji. Wreszcie Hiram Abiff zostaje wskrzeszony dzięki magii uścisku dłoni mistrza oraz specjalnemu, życiodajnemu masońskiemu objęciu.
Sekrety zamknięte są w idei inicjacji na trzy spusty: samo istnienie rytuałów jest tajemnicą, w ich trakcie składa się kilka przerażających przysiąg zachowania tajemnicy, a same tajemnice ukryte są za symbolami. Punkt kulminacyjny ceremonii nadania stopnia mistrza nadchodzi, gdy ujawnia się najgłębszą i najstraszniejszą tajemnicę. A jest nią stwierdzenie, że… śmierć to poważna sprawa, która pozwala nam spojrzeć na świat z szerszej perspektywy.
Kandydat na stopień mistrza zostaje rytualnie sponiewierany, kiedy próbuje się go zmusić do wyjawienia sekretów masonerii.
I tak naprawdę to już wszystko. Okazuje się, że mimo tych wielu warstw tajemnic masońska obietnica ujawnienia ukrytych sekretów okazuje się ładnym opakowaniem dla kilku słów prawdy. Jak wyjaśnia rytuał drugiego stopnia, masoneria jest po prostu „szczególnym systemem moralności, zawoalowanym alegorią i ukazanym za pomocą symboli”.
Co prawda mogliście słyszeć między innymi o masonach trzydziestego trzeciego stopnia, ale w masonerii nie ma już wyższego stopnia niż ten trzeci, czyli mistrz. Jednak na przestrzeni czasu co bardziej entuzjastyczni bracia opracowali sporo „stopni pobocznych”, a Ryt Szkocki, wraz ze swoimi trzydziestoma dodatkowymi stopniami, jest najbardziej skomplikowany. (Na Wyspach Brytyjskich znany jest on jako Rose Croix). Warto mimo wszystko pamiętać, że te poboczne stopnie są po prostu dodatkowymi wariacjami na temat tych trzech stopni opisanych powyżej. Kiedy zapytałem jednego masona, dlaczego tak mu zależało na zdobywaniu wielu kolejnych stopni, odpowiedział mi po prostu, że „to uzależnia”. Żaden z nich nie jest wyjątkowo innowacyjny: wszystkie są oparte na tym samym połączeniu alegorii, sztampowych zasad moralnych i uroczystego poczucia wspólnoty. Nie brakuje tam natomiast kreatywności w kwestii wykorzystania symboli i imponujących kostiumów.
Nie powinniśmy zatem negować fascynującego charakteru masońskich ceremonii, tak samo jak nie powinniśmy odgórnie zakładać, że moralność i filozofia wyrażane poprzez takie rytuały są banalne. Znaczenia ukryte w tych wszystkich symbolach mogą się wydawać wyjątkowo oklepane: bądź dobrym człowiekiem, staraj się być oczytany i szanuj przekonania religijne innych osób. A jednak, w porównaniu z niebezpiecznie absurdalnymi ideami propagowanymi przez wiele ortodoksyjnych religii – palenie na stosach czarownic, zabijanie niewiernych, piętnowanie grzeszników – zasady, których mają przestrzegać masoni, wydają się bardzo pozytywne.
Wolnomularze podkreślają, że ich braterstwo nie jest religią, choć zdaniem wielu skoro tak jak w przypadku religii mają oni własne ceremonie i symbole oraz poruszają tematykę moralności i duchowości, upieranie się przy tym przypomina dzielenie włosa na czworo. Może zatem powinno się przedstawiać wolnomularstwo jako religię drugiego rzędu – członkowie wolnomularstwa mają wolność sumienia, mogą podejmować własne decyzje w przypadkach zawiłości teologicznych, a jednocześnie dysponują modelem wspólnego życia w konstruktywnym spokoju ducha. Łatwo się z tego śmiać, ale trudno się z tym nie zgodzić, zwłaszcza że wielu masonów udziela się także charytatywnie.
Po tym jak John Coustos wyznał to wszystko portugalskim inkwizytorom, kilkakrotnie przyznali oni, że Coustos jest „godny uznania” – przynajmniej do czasu, aż zaczęto pytać go o cel tych wszystkich rytuałów. Oto co w tej sprawie zapisali inkwizytorzy:
[Coustos] powiedział: jedynym celem [rytuałów] jest utrzymanie tajemnic, których mają strzec wszyscy członkowie.
Pytanie: jeśli, tak jak mówi, jedynym motywem wspomnianych zasad i ceremonii jest podtrzymywanie tajemnic, jaki jest wówczas główny cel tej tajności, skoro za jej naruszenie grożą tak surowe i niespotykane kary? (…)
[Coustos] powiedział: głównym celem takich procedur jest taka właśnie tajność.
Zatem celem wolnomularskiej tajności jest tajność. Nie brzmi to jak dobry sposób, aby cokolwiek ukryć. Innymi słowy, całe to zamieszanie wokół tajemnic jest rytualną fikcją, a przerażające kary za złamanie przysiąg nigdy nie będą egzekwowane – to tylko teatr. Jak można się spodziewać, dla inkwizytorów ta część wypowiedzi Coustosa była „skrótowa, wymijająca i myląca” i właśnie dlatego go torturowano: prawda o masonerii była po prostu kompletnie rozczarowująca.
Mimo że Coustos w rzeczywistości nie był bohaterem, za jakiego się podawał, trzeba podkreślić, że nie zmyślił czegoś, co zadowoliłoby inkwizytorów. Z łatwością mógł przecież przekazać im informacje o jakichś wyssanych z palca świętokradztwach, dzięki czemu jego oprawcy byliby ukontentowani, że nie marnują czasu. Kiedy Tommaso Crudeli, włoski mason, został aresztowany przez inkwizycję we Florencji mniej więcej w tym samym czasie, sprawa przeciwko niemu była oparta na zeznaniach innego wolnomularza. Zgodnie z tymi informacjami rekruci byli masturbowani przez wyższych rangą masonów, a następnie zmuszano ich do podpisania własnym nasieniem przerażającej przysięgi: zobowiązywali się ponoć do popełniania wszystkich możliwych przestępstw, z wyjątkiem sodomii. Dlatego też Coustos w pewnym sensie był męczennikiem: cierpiał za to, że rozczarował inkwizycję. A jednak od tego czasu inni masoni, tacy jak Coustos, oraz wrogowie masonów, tacy jak inkwizytorzy, nie mogli powstrzymywać się przed upatrywaniem w tajemnicach masonerii czegoś więcej, niż w rzeczywistości można było w nich dojrzeć. Na tym właśnie polega ironia, która będzie przeplatać się przez wiele kolejnych historii. Koniec końców tajemnice masonów nie skrywają żadnych szczególnych treści, lecz jednocześnie sami masoni oraz ich wrogowie na przestrzeni dziejów i w różnych zakątkach świata dopilnowali, żeby każdy chciał te sekrety odkryć.
3
Najważniejsze symbole wykorzystywane przez masonów w ich rytuałach, czyli fartuchy, kolumny, węgielnice i kielnie, związane są z pracą kamieniarzy. Według wolnomularzy przedmioty te nie tylko niosą przesłanie moralne, lecz także opowiadają historię o masonerii, której początków upatrywać można w gildiach średniowiecznych rzemieślników. Takie informacje znajdują się również w niezliczonych książkach poświęconych masonerii. Do wolnomularzy bardzo przemawia idea, zgodnie z którą są oni potomkami średniowiecznych kamieniarzy: łączy ich to bowiem z budowniczymi tak wspaniałych katedr jak te w Salisbury, Lincoln czy Yorku. To z kolei przywodzi na myśl wizję idyllicznej Anglii sprzed rewolucji przemysłowej.
A jednak kiedy przychodzi moment, w którym trzeba wyjaśnić, w jaki sposób gildie przekształciły się w loże masońskie, historycy stoją przed ogromnym problemem, ponieważ średniowieczni kamieniarze wyjątkowo nieudolnie radzili sobie z formowaniem gildii. W XIV i XV wieku właściwie każdy szanujący się fach we wszystkich angielskich miastach miał własną gildię. Garncarze, grabarze, gręplarze, grzebieniarze, gwoździarze – wszyscy mieli ugruntowane gildie. Wszyscy oprócz kamieniarzy.
Powodem była niewystarczająca ilość pracy – budulcem większości budynków w średniowiecznej Anglii był nie kamień, ale niekoniecznie szlachetna mieszanka wikliny z gliną, w której nie brakowało także gałęzi, słomy czy zwierzęcych odchodów. Na usługi kamieniarskie nie było zatem takiego popytu jak, przykładowo, na pracę cieśli czy strzecharzy. W rezultacie w większości miast nie można było zebrać wystarczającej liczby kamieniarzy, nawet żeby porządnie zagrać w kości, a co dopiero stworzyć gildię. Jeżeli natomiast kamieniarze należeli już do gildii, zazwyczaj znajdowali się tam razem z innymi przedstawicielami przemysłu budowlanego – głównie różnego rodzaju robotnikami.
Kamieniarze prowadzili wędrowne życie, łapiąc się różnych okazji i z rzadka grupując się w danym miejscu, aby zbudować kamienny most lub dom. W wielu przypadkach różnica między kamieniarzem a zwykłym robotnikiem była bardzo subtelna. Kiedy natomiast realizowane były duże projekty – budowa zamku, opactwa czy katedry – zatrudniano wielu kamieniarzy, i to z dalekich stron; często taka rekrutacja była przymusowa, ponieważ otrzymywano nakaz od mistrza kamieniarstwa, który zawierał umowę z królem lub biskupem. Tacy elitarni mistrzowie również nie mieli stałego zatrudnienia, ale indywidualnie byli bardzo wpływowi. Dlatego też tradycyjne gildie nie mogły reprezentować zarówno ich, jak i masowych, zwykłych pracowników.
Co ciekawe, spośród tak wielu rzemieślników okresu angielskiego średniowiecza kamieniarze mieli najmniejsze szanse na to, że zrzeszająca ich organizacja przetrwa wieki i przekształci się w takie bractwo jak wolnomularstwo. Już od wielu pokoleń masońscy historycy bezskutecznie próbują odkryć ogniwo pomiędzy, jak sami mówią, operatywnymi kamieniarzami – czyli osobami uzbrojonymi w dłuta, piony, a także mięśnie i odciski – oraz dzisiejszymi spekulatywnymi wolnomularzami – ludźmi, których narzędzia mają wymiar filozoficzny, a nie praktyczny.
Jeśli zatem to nie średniowieczne gildie są brakującym ogniwem między dawnymi kamieniarzami a dzisiejszymi wolnomularzami, to co nim jest? Do prawdy możemy zbliżyć się, choć bardzo powoli, badając nie rzeczywistość pracy średniowiecznych kamieniarzy, lecz ich kulturę i historię, czyli elementy, które stały się później częścią wolnomularstwa.
Wspólne życie każdego średniowiecznego fachu wypełnione było regulacjami, rytuałami oraz mitami. Nie brakowało tam także rytuałów inicjacyjnych czy uroczystych i przerażających przysiąg, które miały na celu ochronę tajemnic danego rzemiosła i wzmacnianie solidarności wśród rzemieślników. Trzeba było zapamiętać różne prawa i hasła, często po to, aby demaskować oszustów, którzy pojawiali się u bram miasta w poszukiwaniu pracy. Wyprawiano także huczne uczty z okazji świąt i opowiadano sobie legendy: szewcy, którzy zajmowali się wyrabianiem wytwornych butów, wierzyli, że po tym, jak ich patron, Święty Hugo, zmarł męczeńską śmiercią, jego kości zamieniły się w szewskie narzędzia.
Brytyjscy kamieniarze nadrabiali braki w organizacji swojej gildii, tworząc wyjątkowo duży zestaw zasad, symboli i mitów. Kamieniarski kodeks znany jako Stare obowiązki (Old Charges) był przekazywany ustnie, ale ponieważ pamięć ustna jest zawodna, jego treść często się zmieniała – pojedyncze fragmenty były dodawane, ujmowane, przeinaczane czy zapominane. Co jakiś czas różne wersje Starych obowiązków były spisywane, a pierwszy tekst, który przetrwał ten zawiły proces, napisany jest wierszem, dzięki czemu łatwiej było zapamiętać jego 826 wersów; obecnie znany jest on masonom na całym świecie jako poemat Regius. Jego pochodzenie nie zostało precyzyjnie ustalone, ale przypuszcza się, że powstał w hrabstwie Shropshire w 1430 roku.
Przepisy wyszczególnione w Starych obowiązkach to standardowe reguły dla średniowiecznych rzemieślników. Można tam znaleźć zarówno ogólne wskazówki dotyczące dobrych manier (nie przeklinaj w kościele, nie wydmuchuj nosa w serwetkę), jak i regulacje bezpośrednio dotyczące pracy kamieniarskiej, czyli, przykładowo, mistrz musi sprawiedliwie płacić swoim pracownikom i nadzorować jakość ich pracy. Jednak to, co wyróżnia Stare obowiązki i co naprowadza nas na szlak powstania wolnomularstwa, to mitologia kamieniarzy – historia opowiadająca o tym, jak rzemiosło kamieniarskie narodziło się u zarania dziejów i jak wielcy kamieniarze przekazywali sobie przez wieki jego tradycje.
Dramatis personae tych opowieści to nie byle kto z nie byle jakim pochodzeniem: greccy myśliciele spotykają się tam z wielkimi szychami z Księgi Wyjścia i Księgi Królewskiej. Jest też kilka postaci, które są naprawdę istotne, ponieważ stały się później częścią masońskich legend. Jedna z nich to Hermes Trismegistos, uczony, który po potopie z udziałem Noego odkrył geometryczne zasady kamieniarstwa wyryte przez zapobiegliwych kamieniarzy sprzed czasów potopu na dwóch kamiennych filarach. Następnym w kolejce wielkim kamieniarzem był Euklides, grecki matematyk, który przekazał starożytnym Egipcjanom całą wiedzę z zakresu kamieniarstwa: dzięki temu powstały piramidy. Jest tam również Salomon, który zatrudnił czterdzieści tysięcy kamieniarzy do budowy swojej świątyni, stanowiącej obraz kamieniarskiego kunsztu. Główny kamieniarz pochodził z Tyru i w późniejszych wersjach opowieści nazywano go Hiramem Abiffem – to ten sam, który odgrywa najważniejszą rolę w masońskich rytuałach trzeciego stopnia.
Kamieniarskiej mitologii nie sposób odmówić braku wzniosłości: bezładna grupa rzemieślników przypisywała sobie pochodzenie tak dawne i okazałe, że nie powstydziłaby się go żadna dynastia królewska. Mieli oni także bardzo poważne ambicje intelektualne: Stare obowiązki utożsamiały rzemiosło kamieniarskie z geometrią i to właśnie dlatego Euklides, znany jako ojciec geometrii, miał dla kamieniarzy tak duże znaczenie. Geometria była przecież zaliczana do podstawy programowej średniowiecznych uniwersytetów wraz z gramatyką, logiką, retoryką, arytmetyką, muzyką i astronomią. Stare obowiązki głosiły zresztą, że kamieniarska geometria jest najbardziej szacowną dziedziną ludzkiej wiedzy, i masoni nadal traktują geometrię jako metaforę fundamentalnego porządku wszechświata. Wielka litera G, która często figuruje obok węgielnicy i cyrkla jako insygniów masońskich, odnosi się właśnie do geometrii i do Boga2.
Nadal jednak daleko nam do znalezienia rzeczywistego historycznego związku pomiędzy Starymi obowiązkami a wolnomularstwem. (A do tego właśnie miejsca dotarli masońscy historycy pracujący nad tym zagadnieniem).
Po stuleciach mistyfikacji (w których, jak się przekonamy, osiemnastowieczni masoni odegrali niemałą rolę) przekonująca wersja początków wolnomularstwa ukazała się dopiero niedawno, kiedy to w 1988 roku opublikowano przełomowe wyniki badań. Początki masonerii wcale nie sięgają średniowiecza – należy ich raczej upatrywać w okresie, kiedy średniowieczny świat rozpadał się już na kawałki i rodziła się nowoczesność. Ponadto iskra masonerii została wzniecona nie pośród średniowiecznych gildii i gotyckich katedr Anglii, lecz na renesansowym dworze stolicy Szkocji, czyli Edynburga.
Reformacja podzieliła Europę na wskroś. Aż do 1517 roku Kościół rzymskokatolicki stanowił jedyną drogę do Boga i jedyny gwarant władzy królewskiej. Rzym zajmował pewne miejsce w centrum świata chrześcijańskiego, a w całej Europie potężne gotyckie katedry ze swoją strzelistą niezmiennością świadczyły o porządku spraw ludzkich, który pochodził wprost z nieba.
Potem jednak przyszedł czas na atak Lutra, w wyniku którego narodził się protestantyzm, a chrześcijaństwo zostało nieodwracalnie podzielone. Rozpoczęła się epoka wojen religijnych i po całym kontynencie rozprzestrzenił się głód nowych idei – najlepiej w formie drukowanej. W rezultacie dotychczas niekwestionowane aspekty wiary takie jak doktryna czyśćca oraz czczenie relikwii i ikon zaczęły być traktowane jako znaki działania Antychrysta.
Reformacja pojawiła się w Szkocji późno, ale z impetem. Począwszy od 1560 roku ofiarą tego entuzjazmu zaczęły być budynki religijne. Szkoccy protestanci byli znani z wściekłości, z którą niszczyli bałwochwalcze pomniki, witraże oraz kamienne ornamenty. Katedra Świętego Andrzeja, największy kościół w kraju oraz niezwykły owoc stupięćdziesięcioletniej pracy, została zdewastowana i opuszczona. W Edynburgu ograbiono i zniszczono opactwo Holyrood – miejsce spoczynku królów. Wyznawcy nowego, protestanckiego Kościoła w Szkocji byli przekonani, że Bóg chce, aby miejsca modlitw były brutalnie surowe – wystarczy prostokątny budynek o ścianach z kamienia polnego. Nie budowano już katedr, klasztorów czy wyrafinowanych kościołów, więc szkoccy kamieniarze nie bez powodu obawiali się reformacji. Strata takiego klienta jak Kościół była dla nich katastrofą.
Ponadto, jak wiadomo, nieszczęścia chodzą parami – upadek władzy królewskiej oznaczał wstrzymanie głównych projektów budowlanych monarchii. Król Szkocji Jakub VI niezaprzeczalnie był dzieckiem reformacji, którego dzieciństwo było burzliwe nawet jak na ówczesne standardy. Jego matką była Maria Stuart, królowa Szkotów i katoliczka skazana na wygnanie po tym, jak poślubiła mężczyznę, który prawdopodobnie był odpowiedzialny za spisek prochowy uwieńczony śmiercią ojca Jakuba. W rezultacie wybuchła sześcioletnia wojna domowa, a trzynastomiesięczny Jakub został porwany i pospiesznie koronowany w kościele parafialnym w Stirling. Młody król został wychowany na protestanta przez despotycznych opiekunów, którzy wmawiali mu, że jego matka była czarownicą, a w tym samym czasie zachłanne dworskie frakcje toczyły ze sobą walki. Zwaśnieni i rozjuszeni szkoccy arystokraci zachowywali się jak wysoko urodzeni bandyci.
Jakub miał zaledwie dziewiętnaście lat, kiedy w 1585 roku postanowił podziękować swoim współwładającym i sam przejął kontrolę nad rządem. Przez kolejne piętnaście lat cierpliwie i mądrze hamował religijnych ekstremistów i przejawiał nawet pewien stopień tolerancji, a oprócz tego zdobył poparcie arystokracji, więc przemoc z jej strony również zmalała. Bardzo rozsądnie wystosował także jedynie formalny protest, kiedy Elżbieta I ścięła jego matkę w 1587 roku. Z każdym rokiem wydawało się coraz bardziej pewne, że to Jakub obejmie tron po bezdzietnej Elżbiecie I i złączy Anglię i Szkocję.
Jakub był nie tylko dobrym politykiem, lecz także intelektualistą – poetą, teologiem oraz autorem prac poświęconych teorii i praktyce królowania. Ponadto Daemonologie [Demonologia], książka poświęcona czarnej magii, napisana przez Jakuba w 1597 roku, była głównym źródłem, z którego korzystał Szekspir, kreując wiedźmy w Makbecie (1606). Ten król naukowiec tchnął nowe życie w szkocki dwór i jeszcze bardziej otworzył go na wpływy europejskiego renesansu. Arystokracja zaczęła podróżować do Francji i Włoch, skąd wracała zafascynowana całym wachlarzem międzynarodowych intelektualnych trendów sięgających od teorii poezji, medycyny i techniki wojskowej aż po alchemię, astrologię i magię.
Posądzone o magię kobiety przed obliczem Jakuba VI, króla Szkocji (1566–1625). Rycina pochodzi z książki Daemonologie Jakuba VI.
Jakub zbudował lojalną mu administrację spośród szeregów arystokracji i intelektualistów. Jednym z jej nowych członków był William Schaw, wykształcony i obyty w świecie drobny arystokrata, który został mianowany na królewskiego przełożonego robót. Osoba piastująca to stanowisko była odpowiedzialna za budowę, naprawę i utrzymanie wszystkich budynków króla Szkocji oraz za organizację królewskich ceremonii.
Tak jak inni północnoeuropejscy intelektualiści, Schaw był zachwycony renesansem, który w poszukiwaniu inspiracji powracał do klasycznych wzorców. Kluczowym źródłem był dla Schawa tekst O architekturze ksiąg dziesięć, napisany w I wieku p.n.e. przez Witruwiusza – inżyniera i konstruktora, który pracował dla Juliusza Cezara. Witruwiusz uważał, że ludzie projektujący budynki muszą być intelektualistami, a nie tylko zwykłymi budowniczymi. Pod jego wpływem prestiż dawnych mistrzów budownictwa zmalał, a na horyzoncie renesansowej Europy pojawił się nowy bohater: architekt. William Schaw był pierwszym w historii Szkotem, którego nazwano architektem.
W lutym 1594 roku dwór świętował narodzenie królewskiego potomka w zamku w Stirling. Królowi Jakubowi bardzo zależało, aby chrzest jego syna był spektaklem wyrafinowania oraz pobożności, i w tym celu zlecił ekspresową budowę nowej kaplicy zamkowej. Za projekt odpowiadał Schaw i do jego realizacji zatrudniono najlepszych kamieniarzy z całego kraju. Kaplica królewska w Stirling jest najwcześniejszym tego typu budynkiem okresu renesansu w Wielkiej Brytanii, a jej charakterystyczną cechą są zakończone łukami okna w stylu florentyńskim i, podobnie jak w przypadku kaplicy Sykstyńskiej, wzniesionej w latach siedemdziesiątych XV wieku, wymiary i wzór kaplicy królewskiej wzorowane są na świątyni Salomona, opisanej w Księdze królewskiej. Pewien angielski wysłannik na szkockim dworze opisał ją nawet jako „wspaniałą świątynię Salomona”. Król Salomon był starotestamentowym uosobieniem królewskiej mądrości, stanowił więc idealne alter ego dla króla naukowca takiego jak Jakub i nadworni poeci w Szkocji nie omieszkali takich porównań wygłaszać. Niektórzy twierdzili nawet, że Jakub jest do Salomona podobny.
Cztery lata później Schaw zasiadł w pałacu Holyrood w Edynburgu, aby rozpocząć tajne negocjacje w imieniu swojego Salomona. Naprzeciwko niego przy stole znajdowała się grupa mistrzów kamieniarstwa, z których niektórzy brali udział w budowie królewskiej kaplicy w Stirling. Spotkanie to zaszczepiło jedne z najbardziej interesujących idei renesansowej kultury dworskiej Jakuba VI w średniowiecznych metodach pracy kamieniarzy opisanych w Starych obowiązkach. Owocem tych przemian była masoneria.
Podobnie jak w Anglii kamieniarze w Szkocji nie byli odpowiednio zorganizowani: gildie w obu miejscach zostały dodatkowo osłabione przez reformację i w ich skład wchodzili zwykli robotnicy. Jednak kiedy król Jakub VI miał już pełną władzę, zaczęło pojawiać się coraz więcej projektów prestiżowych budynków – w takich warunkach kamieniarze mogli już spokojnie odetchnąć. Gdzieniegdzie, jeszcze przed spotkaniem z Schawem, zaczęli się formować w lokalne grupy, które nie miały nic wspólnego z gildiami, a wręcz były im nieznane. Grupy takie nazywano lożami, a nazwa ta związana jest z tymczasowymi chałupami stawianymi na placach budowy – po raz pierwszy wówczas słowo „loża” zaczęło odnosić się nie do miejsca, ale do organizacji3.
Spotkanie w 1598 roku z królewskim przełożonym robót miało bardzo ambitny program. Schaw uznał, że rodzące się organizacje kamieniarzy są szansą na zgromadzenie przy dworze kluczowych stronników króla, i chciał mianować się ogólnokrajowym patronem, a dokładnie „głównym dozorcą” kamieniarzy. Loże stałyby się wówczas częścią państwowej struktury, odbywałaby regularne spotkania i spisywały rejestry. Taki system funkcjonowałby niezależnie od miejskich gildii w ujęciu lokalnym i, w przeciwieństwie do nich, byłby przeznaczony wyłącznie dla kamieniarzy oraz bezpośrednio wiązałby się z dworem królewskim.
Loże Schawa były tajemnicą skrywaną przed gildiami czy władzami lokalnymi. Ze spotkań lóż spisywano co prawda protokoły, ale nie pokazywano ich osobom z zewnątrz – zresztą w protokołach i tak widniały jedynie praktyczne informacje związane z przemysłem budowlanym. Działalność lóż jednak nie kończyła się na omawianiu suchych faktów. Jak widnieje na dokumencie jednej z siedemnastowiecznych szkockich lóż, „istniały sekrety, których nie wolno było spisywać”. Można jednak dotrzeć do wskazówek prowadzących ku tym niepisanym sekretom – pierwsza z nich znajduje się w umowie sporządzonej pomiędzy Schawem a kamieniarzami.
Jako stały bywalec dworu Schaw znał wartość pochlebstwa – aby zatem zyskać zbiorową przychylność kamieniarzy, zwołał zebranie 27 grudnia, czyli w dniu Świętego Jana Ewangelisty, który kamieniarze z nieznanego powodu uznali za swoje święto. (Masoni nadal zresztą celebrują ten dzień, tak samo jak dzień Świętego Jana Chrzciciela w czerwcu). Schaw nie omieszkał również włączyć do umowy obszernych cytatów ze Starych obowiązków i obiecał, że nowy system lóż pozwoli im nadal przestrzegać ich tradycyjnych zasad. Ponadto przekonał kamieniarzy, że król, który uważa się za szkockiego Salomona, z pewnością będzie przychylny ich potrzebom.
Była to dobra decyzja ze strony Schawa, lecz poszedł on także o krok dalej i odwołując się do kultury renesansu, znalazł wartości, które przypadłyby do gustu kamieniarzom. Oświadczył, że wszyscy masoni i ich praktykanci będą poddani „testowi sztuki i nauki pamięci”. To właśnie był najbardziej innowacyjny ruch Schawa. Kamieniarze zdecydowanie musieli zapamiętywać wiele informacji – nie tylko Stare obowiązki – a Schaw powiedział im, że to, co robią, nie jest po prostu zapamiętywaniem, lecz uprawianiem sztuki i nauki zapamiętywania.
Aby zrozumieć, jak wielką skalę miało pochlebstwo Schawa, należy nieco przyjrzeć się peryferiom myśli renesansowej. Sztuka pamięci była jednym z ulubionych zapożyczeń europejskiej kultury ze starożytności. Najbardziej znanym jej przedstawicielem był rzymski mówca Cyceron, który korzystał z niej w każdym swoim przemówieniu, a król Jakub VI podobno również uczył się jej od jednego z nadwornych poetów. Przede wszystkim należy wyobrazić sobie, że idzie się przez duży budynek: każde pomieszczenie to jeden z akapitów wypowiedzi, a każdy element w danym pomieszczeniu (kolumna, ołtarz, wzór kafelków na posadzce) to jeden z punktów, o którym chce się wspomnieć. Osoby doświadczone w sztuce pamięci mogą przechowywać i przypominać sobie co do słowa nawet długie przemowy.
W czasach renesansu niektórzy filozofowie zaczęli utożsamiać sztukę zapamiętywania z poszukiwaniem mądrości. Opierało się to na idei, zgodnie z którą sam Bóg praktykował sztukę zapamiętywania, szyfrując największe sekrety uniwersum w stworzonym przez siebie świecie.
Ta niewielka grupka wykształconej elity praktykującej sztukę zapamiętywania była niczym ówcześni teoretycy fizyki. Otworzone przez nich perspektywy były nie tylko fascynujące, lecz także potencjalnie niebezpieczne. Czy gatunek ludzki mógł poradzić sobie z tym, co w każdej chwili mogło zostać odkryte? Co jeżeli ujawniono by jakąś prawdę sprzeciwiającą się Biblii? Z takich właśnie powodów niektórzy renesansowi intelektualiści prowadzili badania na uniwersytetach lub w stowarzyszeniach w tajemnicy. Ukrywali wyniki swoich prac przed niepowołanymi osobami za pomocą coraz to nowych kodów i symboli. W poszukiwaniu wiedzy okultystycznej członkowie takich grup szczególnie chętnie korzystali z pism na wpół mitycznego Hermesa Trismegistosa – dzięki niemu nazywano ich nawet hermetykami. Główny hermetyk Brytanii, enigmatyczny Alexander Dicsone, często gościł na szkockim dworze w ostatniej dekadzie XVI wieku, ponieważ niejednokrotnie służył królowi Jakubowi VI jako emisariusz i propagandysta.
Schaw przekonywał więc szkockich kamieniarzy, że oni również byli hermetykami, i mimo że nie zdawali sobie z tego sprawy, brali właśnie udział w największym filozoficznym przedsięwzięciu ludzkości. Zgodnie z poleceniami Witruwiusza zawartymi w dziele O architekturze ksiąg dziesięć byli oni zarówno intelektualistami, jak i budowniczymi. Hermetyzm doskonale wpisywał się w folklorystyczne elementy, które już były zawarte w Starych obowiązkach kamieniarzy. Geometria. Tajemna wiedza przekazywana sobie od zarania dziejów. Hermes Trismegistos: ten sam mędrzec, który, jak podają Stare obowiązki, po potopie odkrył sekrety kamieniarzy wyryte na kolumnie. Sekretne stowarzyszenia poświęcone poszukiwaniu okultystycznej prawdy. Wielkie budynki jako składy świętej wiedzy. Sztuka zapamiętywania. A oprócz tego, rzecz jasna, jak okiem sięgnąć symbole. Energia wyzwolona poprzez taki mariaż ustnej, rzemieślniczej kultury średniowiecznych kamieniarzy z naukowym, hermetycznym elementem renesansowej kultury dworskiej była elektryzująca i otworzyła nieskończone możliwości. Jedną z konsekwencji tych przemian była zmiana charakteru loży, która nie stanowiła już organizacji, lecz zarówno wyimaginowane, jak i realne miejsce, w którym kamieniarze mogli wspólnie praktykować sztukę zapamiętywania. Prawdy zawarte w alegorycznym wystroju lóż – kolumny, podłoga w szachownicę i tak dalej – pomogły przekształcić rzemieślnicze rytuały w coś niezwykle doniosłego, niemalże magicznego. Dzisiejsze loże masońskie są teatrami, gdzie wystawiana jest sztuka zapamiętywania.
Korzystając z terminów masońskich historyków, można więc stwierdzić, że dzięki Schawowi w lożach nadal zasiadali operatywni kamieniarze, lecz mieli oni jednocześnie charakter spekulatywny, ponieważ w celach filozoficznych odprawiali rytuały.
Negocjacje Schawa z kamieniarzami nigdy jednak nie przyniosły satysfakcjonujących rezultatów – rozpisał on co prawda regulamin lóż, ale w 1602 roku zmarł i ustanowione przez niego stanowisko głównego dozorcy nie przetrwało próby czasu. Wkrótce zmiany polityczne położyły kres umowom między kamieniarzami a władzami w Edynburgu: w 1603 roku zmarła Elżbieta I, Jakub VI, król Szkocji, został Jakubem I, królem Anglii, i oba kraje złączono.
Niemniej zaprojektowana przez Schawa sieć lokalnych lóż przetrwała i wciąż się rozrastała: do 1710 roku w całej Szkocji było już ich około trzydziestu. Ponadto 80 procent szkockich lóż znanych nam z czasów Schawa istnieje do dziś. Najstarsze masońskie loże świata, które liczą już ponad czterysta lat, znajdują się w Kilwinning, Edynburgu oraz Stirling i szkoccy masoni są bardzo dumni z tych rekordów.
Z perspektywy czasu widzimy, że za pośrednictwem Schawa renesansowa kultura dworska w okresie panowania Jakuba VI wywołała pośród kamieniarskich lóż reakcję łańcuchową i w ciągu następnych dziesięcioleci prestiż nadany im przez Schawa zaczął przyciągać wysoko urodzonych mężczyzn.
Pieniądze były istotnym powodem, dla którego takich osób w lożach przybywało. Jeśli nowi członkowie byli dobrze sytuowanymi mężczyznami, a nie pracownikami fizycznymi, to chętnie przyjmowano ich szczodry wkład do wspólnej uczty lub funduszu pogrzebowego. Od czasu do czasu mogli oni też zaoferować jakieś zlecenie budowlane.
Gwałtowne napięcia o charakterze religijnym i politycznym wywołane reformacją również odegrały niemałą rolę w przyciąganiu do lóż kolejnych osób. Szkockich kamieniarzy łączył wspólny zawód, a nie wspólna wiara – byli wśród nich zarówno protestanci, jak i katolicy, i takie priorytety wpoiła im reformacja. Sam Schaw był katolikiem, który nauczył się dyskrecji i uległości potrzebnych do przetrwania i prosperowania na protestanckim dworze. Loże były wówczas, tak jak i dziś, bezpieczną przystanią: jeżeli masoneria pomogła ukształtować dzisiejszy świat, stało się to częściowo dzięki temu, że oferowała schronienie przed panującym poza jej murami chaosem.
Spotkanie Williama Schawa z kamieniarzami w 1598 roku zaowocowało założeniem systemu lóż, z których każda obejmowała konkretny obszar. W lożach dokonywano tajemnych rytuałów opartych na sztuce zapamiętywania oraz podtrzymywano średniowieczne rzemieślnicze tradycje w połączeniu z elementami renesansowych nauk. Ważną rolę odgrywały wzajemna pomoc, braterstwo oraz bezwyznaniowa bogobojność. Jednak członkowie tych lóż nie byli jeszcze wolnomularzami w takim sensie, jak rozumiemy to dzisiaj: po pierwsze, nie stosowano jeszcze określenia „wolnomularz”, które było wówczas w Szkocji praktycznie nieznane; po drugie, ich organizacja nie była scentralizowana; po trzecie, loże nadal były ściśle powiązane z potrzebami pracujących kamieniarzy.
Przekształcenie szkockiego modelu lóż Schawa we współczesną masonerię zaczęło się wraz z ich rozprzestrzenianiem się na południe do Anglii, gdzie znano ich już pod wspólną nazwą wolnomularstwa uznanego.
Wolnomularze często oficjalnie mówią o sobie „wolni i uznani masoni”, jednak niewielu z nich rozumie, do czego tak naprawdę odnosi się słowo „uznany”. Co ciekawe, z przymiotników „wolny” i „uznany” to ten drugi okazuje się dużo bardziej pomocny w odkrywaniu angielskich etapów wczesnego rozwoju masonerii.
Oryginalnie angielskie słowo „freemason” („wolnomularz”) odnosiło się do kamieniarza, który obrabiał „free stone” („kamień ciosowy”), czyli drobnoziarnisty piaskowiec lub wapień. W przeciwieństwie do mniej wykwalifikowanych „ustawiaczy”, którzy jedynie kładli ociosane kamienie w odpowiednie miejsce ściany, zadaniem tych rzemieślników było nadawanie kamieniom odpowiedniego kształtu. Wraz z upływem czasu słowo „freemason” zaczęło odnosić się do każdego wyższego rangą rzemieślnika obrabiającego kamień i ludzie nadal używali go w taki sam sposób nawet wówczas, kiedy powstała znana nam dzisiaj masoneria – to terminologiczna nieścisłość, która sprawia historykom wiele trudności.
Bezpośrednich poprzedników współczesnych wolnomularzy można szukać w Anglii dopiero od momentu, w którym w historycznych dokumentach zaczęły pojawiać się wzmianki o „uznanych masonach” lub tajemnej organizacji znanej jako Uznanie. Wynika to ze znacznych podobieństw pomiędzy ich rytuałami a rytuałami praktykowanymi przez członków lóż Schawa oraz współczesnych wolnomularzy. Wraz z rozprzestrzenianiem się Uznania wyciekało także coraz więcej informacji o „sekretach, które nigdy nie mogą zostać spisane” – dotyczyły one uznanych angielskich masonów, którzy wkrótce sami zapracowali na miano wolnomularzy.
Wstrząsające wydarzenia, do jakich doszło podczas rządów Karola I, syna króla Jakuba, odegrały ogromną rolę w rozprzestrzenianiu się lóż Schawa w Anglii. Po tym, jak w 1638 roku doszło do sporu dotyczącego modlitewnika, w Szkocji wybuchły wojny trzech królestw, które na dobre zakończyły się dopiero w 1651 roku i sprawiły, że całe Wyspy Brytyjskie zamieniły się w piekło. Z 7,5 miliona mieszkańców zabito około 800 tysięcy, a w Irlandii prawdopodobnie zginęło 40 procent przedwojennej populacji. Wszystko to sprawia, że kamieniarska wersja hermetycznego poszukiwania oświecenia za pośrednictwem symboli jeszcze wyraźniej jawi się jako duchowy azyl.
Pochodzący z położonego w regionie West Midlands hrabstwa Staffordshire Elias Ashmole został uznanym masonem w październiku 1646 roku – relacja przedstawiająca jego inicjację jest jednym z najstarszych opisów takich ceremonii w Anglii. Istotne jest nie tylko miejsce tego wydarzenia, lecz także to, co Ashmole musiał wówczas zrobić: jego inicjacja odbyła się w Warrington w hrabstwie Lancashire, niedaleko miejsca, w którym mieszkał wówczas z teściami i dochodził do siebie po trudach służby w pokonanym wojsku rojalistów. Przez większość wojen trzech królestw Lancashire było zajęte przez szkocką armię, którą uważa się za jednego z głównych propagatorów poglądów i praktyk szkockich lóż. (Rejestry edynburskiej loży Schawa wskazują, że w maju 1641 roku masoni służący w szkockiej armii w północnej Anglii przeprowadzali inicjacje oficerów walczących w wojnie domowej).
Dzięki swojemu stanowisku oficera artylerii Ashmole był wyjątkowo dobrym kandydatem na masona. Członkowie loży świetnie znali dzieje Witruwiusza i pamiętali, że w legionach Juliusza Cezara był specjalistą od broni ciężkiej i konstruował oraz obsługiwał wszystkie typy machin miotających. Dzięki swojej wiedzy o trajektoriach i innych aspektach tak bardzo poważanej geometrii byli tak naprawdę honorowymi kamieniarzami.
Ashmole stał się człowiekiem o szerokich i (jak się obecnie wydaje) wyjątkowo osobliwych zainteresowaniach. Był antykwariuszem badającym, katalogującym i zbierającym wszystko, od starożytnych monet aż po niezwykłe okazy zoologiczne; dziś najbardziej znany jest z tego, że jego własność stała się podstawą kolekcji oksfordzkiego Ashmolean Museum. Ashmole z wielkim oddaniem poświęcał się zgłębianiu heraldyki, a jego obserwacje astrologiczne docenił nawet król Karol II. Ponadto badał on magiczne symbole, alchemię i był przekonany, że jego intelektualne zdolności są wynikiem ruchów Merkurego.
Takie właśnie ezoteryczne hobby przyciągały do lóż wysoko urodzonych ludzi. Przykładowo Ashmole interesował się również różokrzyżem, co było modne w przypadku sekretnych stowarzyszeń i osób zgłębiających wiedzę okultystyczną. W połowie drugiej dekady XVII wieku kulturę europejską zelektryzowały informacje z Niemiec, zgodnie z którymi odkryto tajemne i święte braterstwo powstałe wiele wieków wcześniej. Organizacja ta znana była jako Zakon Braci Oświeconych Róży i Krzyża i zawdzięczała nazwę swojemu założycielowi, mistykowi i lekarzowi Christianowi Rosenkreuzowi, który podczas swoich podróży do Orientu posiadł wielkie tajemnice. Różokrzyżowe pisma zawierały nowe spojrzenie na hermetyzm i chrześcijaństwo oraz ogłaszały nadejście nowej epoki duchowej.
Niestety, zakon różokrzyża nigdy nie istniał – tak samo jak i jego założyciel. Wszystko to było alegorią, a być może nawet zwykłą mistyfikacją. Nie powstrzymało to jednak ludzi, którzy albo nadal chcieli do tego zrzeszenia dołączyć, albo nadal interesowali się jego założeniami. Być może niektórzy mężczyźni zasilający szeregi szkockich i angielskich lóż byli przekonani, że dołączają do zakonu różokrzyża lub podobnej organizacji, a nawet jeżeli tak nie było, to mit różokrzyżowców przydał masonerii jeszcze więcej symboliki. Przykładowo uważa się, że rytuał śmierci i wskrzeszenia Hirama Abiffa ma swoje źródło w różokrzyżowej nekromancji.
Elias Ashmole (1617–1692).
Ashmole całe życie pozostał już uznanym masonem. W 1682 roku wziął udział w spotkaniu uznanych masonów w Londynie. Opisał je w dzienniku takimi słowami: „Miałem status starszego członka (przyjęto mnie już trzydzieści pięć lat temu)” oraz „Wszyscy razem zjedliśmy obiad w tawernie Pod Półksiężycem przy ulicy Cheapeside, a ten zacny posiłek został opłacony ze składek nowo przyjętych masonów”.
Najbardziej szczegółowy opis działań przyjęcia – i taki, który ukazuje wyraźne podobieństwa do rytuałów wolnomularstwa – pochodzi z rodzinnego hrabstwa Ashmole’a, czyli Staffordshire. W 1686 roku Robert Plot, profesor chemii na Uniwersytecie Oksfordzkim, opublikował pracę dotyczącą tego regionu, której kilka stron poświęconych zostało uznanym masonom. Profesor Plot nie należał co prawda do tej organizacji, ale był nie tylko wykładowcą akademickim, lecz także kustoszem nowo powstałego Ashmolean Museum, więc Ashmole mógł być źródłem jego informacji.
Plot był bardzo podejrzliwy wobec skrytości masonów i stwierdził, że mają oni skłonność do snucia „intyrg” [sic!]. Pozyskał o nich jednak wystarczająco wiele informacji, aby przedstawić istotne dowody. Uznani masoni odbywali swoją inicjację „podczas zebrania lub, jak mówi się w niektórych miejscach, w loży, która musi składać się z co najmniej pięciu lub sześciu starszych członków zakonu, których kandydaci obdarowują rękawiczkami…”. Jak wyjaśnił Plot, rytuał inicjacyjny „polega przede wszystkim na przekazywaniu sobie pewnych tajemnych znaków, które są znane członkom w całym kraju”. Ponadto istniały dwa sposoby dołączenia do organizacji: należało być albo kamieniarzem, albo dobrze sytuowanym i poważanym człowiekiem, który został „zaakceptowany” lub „uznany” – stąd też pochodzi nazwa organizacji.
Wojny domowe nie były jednak jedynym czynnikiem zwiększającym atrakcyjność lóż w Brytanii. Renesans narodził się we Włoszech w XV wieku jako odpowiedź na potrzebę ponownego zgłębienia wiedzy klasycznej, lecz w połowie XVII stulecia okazało się, że starożytność została już prześcignięta. Czy Arystoteles rozpowszechniał swoją wiedzę za pomocą drukowanych książek? Czy to Fenicjanie odkryli Amerykę? Czy legiony Juliusza Cezara konstruowały armaty? Cały zastęp nowych technologicznych nowinek, od mikroskopów, poprzez zegarki kieszonkowe, amunicję muszkietu, aż po pompę powietrzną, nie tylko przewyższył wszystko, co klasyczny świat miał do zaoferowania, lecz także gloryfikował umiejętności i wiedzę ludzi, którzy te wynalazki konstruowali. To nowo odkryte zamiłowanie do technologii zmniejszało przepaść między pracą umysłową a praktycznym podejściem do życia – to, że intelektualista może nauczyć się czegoś od rzemieślnika, nie było już niczym niestosownym, a idea, zgodnie z którą Bóg był uważany za Wielkiego Architekta Wszechświata, nie stanowiła już obraźliwej analogii.
Wraz ze zwiększającą się liczbą wysoko urodzonych mężczyzn zapraszanych do lóż Schawa oraz zgromadzeń masonów uznanych pod koniec XVII i na początku XVIII wieku na jaw wychodziły także kolejne informacje o rytuałach i poglądach tych organizacji. Same loże tworzyły coraz więcej rejestrów i zaczęły nawet przelewać na papier „sekrety, które nigdy nie mogą zostać spisane”, aby mieć pod ręką instrukcje dla nowych członków. Zarówno loże Schawa, jak i uznani masoni dysponowali tym samym zestawem przeróżnych przysiąg, sekretnych znaków i mitów, które były bardzo podobne do masońskich rytuałów opisywanych przez Johna Coustosa przed obliczem lizbońskiej inkwizycji w 1743 roku i przeprowadzanych w dzisiejszych lożach masońskich. W ramach inicjacji należało złożyć przysięgę pod karą „pogrzebania w miejscu, które podczas przypływu pokrywa woda i o którym nikt się nie dowie”, i trzeba było nauczyć się kilku znaków, włącznie z gestem podcinania gardła oraz uściśnięcia dłoni, czyli „tajnego znaku przekazywanego z ręki do ręki”. Masoni przyjęli także mityczną historię o korzeniach ich organizacji sięgających czasów świątyni Salomona, nauczyli się dwóch słów kluczy: Boaz i Jakin (nazw dwóch kolumn stojących u wejścia do świątyni).
Do tamtej pory wolnomularstwo rozwijało się powoli: około 1700 roku, wiek po przełomowym spotkaniu Schawa ze szkockimi mistrzami sztuki kamieniarstwa, organizacja cieszyła się już popularnością, lecz nadal brakowało jej centralizacji i ciągle była powiązana z pracą kamieniarzy. Poza granicami Szkocji przyjęta masoneria miała swoje istotne ośrodki w hrabstwach takich jak Staffordshire czy Cheshire oraz w miastach, na przykład w Yorku czy Londynie.
Upływ czasu nie był jednak wystarczający, aby wykuć ostateczny kształt wolnomularstwa. Przede wszystkim potrzeba było oczyszczającej katastrofy, która wydarzyła się pamiętnego 2 września 1666 roku, a rozpoczęła się od iskry wznieconej w piekarni Thomasa Farrinera przy Pudding Lane w Londynie. Wielki pożar trawił Londyn przez pięć dni, a jego odbudowa trwała pięćdziesiąt lat i wymagała pracy najlepszych angielskich rzemieślników specjalizujących się w obróbce kamienia.