Masoni. Architekci nowoczesnego świata - John Dickie - ebook

Masoni. Architekci nowoczesnego świata ebook

Dickie John

3,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Odkryj fascynującą i prawdziwą historię jednego z najbardziej wpływowych i niezrozumiałych tajnych bractw we współczesnym społeczeństwie.

Założone w Londynie w 1717 roku jako bractwo, którego celem było wspieranie się członków w samodoskonaleniu, masoneria ​​w ciągu dwóch dekad rozpowszechniła się na cały świat.

Wpływy masonów sięgały wszędzie.

Pod rządami Jerzego Waszyngtona naród amerykański otrzymał masońskie credo. Ideały wolnomularzy gwarantowały spójność imperium brytyjskiego, a za Napoleona stały się narzędziem autorytaryzmu, by następnie stać się przykrywką dla rewolucjonistów. Zarówno Kościół Mormonów, jak i mafia sycylijska zawdzięczają swoje początki masonerii.

W oczach Kościoła katolickiego masoneria zawsze była kolebką czcicieli diabła. Dla Hitlera, Mussoliniego i Franco loże masońskie szerzyły choroby pacyfizmu, socjalizmu i wpływów żydowskich, więc musiały zostać zmiażdżone.

Historia masonerii łączy w sobie Winstona Churchilla i Walta Disneya; Wolfganga Mozarta i Shaquille’a O'Neala; Benjamina Franklina i Buzza Aldrina; Rudyarda Kiplinga i Buffalo Billa

Masoni Johna Dickiego to fascynujące studium na temat najsłynniejszego i najbardziej niezrozumianego tajnego bractwa na świecie. Ruchu, który nie tylko pomógł ukształtować nowoczesne społeczeństwo, ale który wciąż cieszy się sporymi wpływami.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 595

Oceny
3,6 (24 oceny)
6
9
4
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
deva358

Nie oderwiesz się od lektury

Są jak osmiornica
30
makalonka2000

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa.
10
Veneann

Nie polecam

Bardziej zakłamanej książki nie czytałam. Autor napisał tylko to co mu masoni pozwolili napisać. Dziadek Pana Dickie byl masonem i dla mnie to wyjasnia podejscie autora do tematu. P.S. książkę tez trzeba umiec odczytywać bo jest tam pochowanych kilka informacji .
11

Popularność




1

Lizbona. Tajem­nice Johna Coustosa

Kiedy 14 marca 1743 roku John Coustos, czter­dzie­sto­letni jubi­ler z Lon­dynu, wycho­dził z jed­nej z lizboń­skich kawiarni, został pochwy­cony, zakuty w kaj­danki i wepchnięty do karety, a wkrótce po tym zna­lazł się w jed­nym z naj­bar­dziej prze­ra­ża­ją­cych budyn­ków w całej Euro­pie, usy­tu­owa­nym na pół­noc­nym krańcu placu Ros­sio. Była to sie­dziba try­bu­nału inkwi­zy­cji.

Cousto­sowi, tak jak set­kom cza­row­nic, here­ty­ków i Żydów, któ­rych już wcze­śniej przy­pro­wa­dzano do tego miej­sca, ogo­lono głowę i ode­brano ubra­nia, zosta­wia­jąc go jedy­nie w płó­cien­nej bie­liź­nie. Wtrą­cono go do lochu i pod­dano ostrej dys­cy­pli­nie, a nakaz izo­la­cji i ciszy był surowo egze­kwo­wany: jego współ­więź­nia cier­pią­cego na upo­rczywy kaszel pobito do nie­przy­tom­no­ści. Kon­takty z przy­ja­ciółmi czy rodziną były zaka­zane, podob­nie jak posia­da­nie jakich­kol­wiek rze­czy oso­bi­stych i ksią­żek – nawet Biblii. Nie­do­zwo­lone było wszystko, co zagłu­sza­łoby głos bożego sumie­nia albo pozwo­li­łoby więź­niowi zapo­mnieć o nazbyt wyraź­nych wizjach potwor­no­ści cze­ka­ją­cych na niego pod­czas auto da fé inkwi­zy­cji. To ogromne wido­wi­sko reli­gij­nej spra­wie­dli­wo­ści było pro­ce­sją, któ­rej punkt kul­mi­na­cyjny sta­no­wiły modli­twy, zakli­na­nia oraz publiczna egze­ku­cja za pomocą jed­nej z dwóch metod: dla tych, któ­rzy w ostat­nim momen­cie zaak­cep­to­wali wiarę kato­licką, prze­wi­dziane było miło­sierne udu­sze­nie, a dla opor­nych – nie­opi­sane katu­sze pło­mieni.

Jak opo­wiada Coustos, inkwi­zy­cja począt­kowo prze­py­ty­wała tak, jakby chciała mu udzie­lić ducho­wego wspar­cia, lecz on zda­wał sobie sprawę, że jego odpo­wie­dzi nie mają zna­cze­nia. W końcu został wypro­wa­dzony z celi i sta­nął przed obli­czem prze­wod­ni­czą­cego try­bu­nału inkwi­zy­cji, który prze­czy­tał zarzuty wobec niego tak, jak gdyby mówił do ściany:

Przy­na­le­żąc do sekty maso­nów, naru­szył on nakazy papieża, a sekta ta jest odra­ża­ją­cym sie­dli­skiem świę­to­kradz­twa, sodo­mii i wielu innych ohyd­nych zbrodni, które obja­wiają się, nazbyt wyraź­nie, w zacho­wy­wa­niu żela­znej taj­no­ści i wyklu­cza­niu kobiet. Rze­czony Coustos odmó­wił przed­sta­wie­nia inkwi­zy­to­rom praw­dzi­wych zwy­cza­jów i obrzę­dów masoń­skich zebrań, a wręcz upie­rał się przy tym, że maso­ne­ria jest sama w sobie dobra, i to wła­śnie naj­bar­dziej obra­ziło całe kró­le­stwo. Dla­tego też inkwi­zy­tor żąda, aby rze­czony wię­zień został ska­zany z zacho­wa­niem naj­su­row­szego rygoru oraz aby w tym celu sąd wyko­rzy­stał całą swoją wła­dzę i uciekł się nawet do tor­tur.

Coustos został prze­nie­siony do usy­tu­owa­nego w wieży kwa­dra­to­wego pomiesz­cze­nia bez okien, któ­rego drzwi zaopa­trzono w dodat­kowe obi­cie mające wyci­szać krzyki pocho­dzące z wewnątrz. Jedy­nym źró­dłem świa­tła były dwie świece sto­jące na biurku, przy któ­rym sekre­tarz try­bu­nału ocze­ki­wał na spi­sa­nie zeznań więź­nia. W cie­niu znaj­do­wali się dok­tor i chi­rurg.

Coustosa chwy­ciło czte­rech rosłych męż­czyzn i zaci­snąw­szy żela­zną obręcz wokół jego szyi, przy­twier­dziło go do łoża spra­wie­dli­wo­ści. Na kostki zało­żono mu pier­ście­nie, do któ­rych przy­mo­co­wano liny, i roz­cią­gnięto mu nogi do gra­nic moż­li­wo­ści. Następ­nie prze­wią­zano go ośmioma pętlami liny – dwiema na każdą rękę i nogę – i prze­ło­żono mu je przez dło­nie. Coustos czuł, jak sznury się naprę­żają, zaci­skają i w końcu zaczy­nają wrzy­nać mu się w ciało. Na pod­łogę zaczęła spły­wać krew. Powie­dziano mu, że jeżeli umrze pod­czas tor­tur, winny będzie tylko jego upór. Pośród jego krzy­ków dało się sły­szeć pyta­nia inkwi­zy­tora, które zada­wano mu już wiele razy: „Czym jest wol­no­mu­lar­stwo? Jaka jest jego struk­tura? Na czym pole­gają zebra­nia loży?”. Wkrótce Coustos stra­cił przy­tom­ność i prze­nie­siono go z powro­tem do lochów.

Sześć tygo­dni póź­niej inkwi­zy­tor pod­jął kolejną próbę uzy­ska­nia zeznań, tym razem wyko­rzy­stu­jąc inną metodę, czyli budzące postrach waha­dło (strap­pado). Coustos znaj­do­wał się wów­czas w pozy­cji pio­no­wej, a ręce stop­niowo wygi­nano mu do tyłu, aż wierzch­nie strony jego dłoni łączyły się; następ­nie powoli wycią­gano mu ręce do góry, aż ramiona wysko­czyły mu ze sta­wów, a z ust popły­nęła krew. Kiedy bła­gał nie­biosa o pomoc, inkwi­zy­tor upar­cie zada­wał pyta­nia: „Czy wol­no­mu­lar­stwo jest reli­gią? Dla­czego nie przyj­mu­je­cie w swoje sze­regi kobiet? Czy to dla­tego, że dopusz­cza­cie się sodo­mii?”.

Po tym, jak leka­rze nasta­wili mu kości i minęły dwa mie­siące jego rekon­wa­le­scen­cji, tor­tury zostały wzno­wione. Tym razem wokół torsu prze­wią­zano go łań­cu­chem, który przy­mo­co­wano także do jego nad­garst­ków. Maszyna zacią­gała łań­cuch coraz moc­niej, co ści­skało mu wnętrz­no­ści i wybi­jało nad­garstki i ramiona. „Dla­czego wol­no­mu­lar­stwo jest owiane taką tajem­nicą? Co macie do ukry­cia?”

Coustos twier­dził, że w lochach pałacu Estaus spę­dził łącz­nie szes­na­ście mie­sięcy, pod­czas któ­rych pod­da­wano go tor­tu­rom dzie­wię­cio­krot­nie, zanim w końcu 21 czerwca 1744 roku prze­pro­wa­dzono go przez ulice w ramach auto da fé. A jed­nak poszczę­ściło mu się. Ośmiu z jego współ­więź­niów spa­lono żyw­cem w punk­cie kul­mi­na­cyj­nym całego pochodu, a on sam został ska­zany na cztery lata pracy na gale­rach. Ta rela­tywna wol­ność, jaką prze­wi­dy­wał jego wyrok, pozwo­liła mu skon­tak­to­wać się z przy­ja­ciółmi, któ­rzy prze­ko­nali bry­tyj­ski rząd do zdo­by­cia uła­ska­wie­nia dla Coustosa.

Coustos zaczął spi­sy­wać swoją histo­rię, kiedy dotarł do Lon­dynu 15 grud­nia 1744 roku, jed­nakże już w roku 1745 wybu­chło powsta­nie jako­bic­kie. „Śliczny Książę Karo­lek”, czyli Karol Edward Stu­art, zebrał woj­ska w Szko­cji w regio­nie High­lands z zamia­rem prze­for­so­wa­nia swo­jego kato­lic­kiego prawa do tronu, na któ­rym kie­dyś zasia­dał jego dzia­dek. Armia jako­bi­tów zawę­dro­wała aż do mia­sta Derby, znaj­du­ją­cego się w sercu Anglii, co wywo­łało panikę w samej sto­licy. Co prawda powsta­nie wkrótce zostało stłu­mione, ale i tak roz­nie­ciło powszechne zain­te­re­so­wa­nie książ­kami doku­men­tu­ją­cymi bar­ba­rzyń­stwa, któ­rych dopusz­czał się Kościół kato­licki. Tom The Suf­fe­rings of John Coustos for Free-Masonry, uzu­peł­niony rysun­kami wszyst­kich tor­tur, jakim pod­dano jego autora, został więc wydany w ide­al­nym momen­cie. Coustos zyskał sławę, a jego książka docze­kała się wielu tłu­ma­czeń i dru­ko­wano ją jesz­cze w XIX wieku. Stał się on zatem męczen­ni­kiem dla sprawy maso­ne­rii i jej „żela­znej taj­no­ści”.

Pro­blem pole­gał jedy­nie na tym, że nie wszystko, co napi­sał Coustos, było zgodne z prawdą.

Ponad dwa wieki póź­niej z lizboń­skich archi­wów wycie­kły zapi­ski inkwi­zy­cji pocho­dzące z jego prze­słu­chań, trak­tu­jące o tym, że Coustos w rze­czy­wi­sto­ści wyja­wił tajem­nice maso­ne­rii, które przy­się­gał chro­nić, choćby miało go to kosz­to­wać życie. Sto­jąc przed per­spek­tywą tor­tur i auto da fé, Coustos roz­sąd­nie wszystko wyznał, kiedy tylko inkwi­zy­cja zaczęła zada­wać mu pyta­nia.

Nie ozna­cza to, że wyzna­nia te pomo­gły mu unik­nąć katu­szy – por­tu­gal­ska inkwi­zy­cja rzadko potrze­bo­wała wymó­wek, aby wypró­bo­wać swoje narzę­dzia tor­tur. Coustos zna­lazł się na łożu spra­wie­dli­wo­ści dwu­krot­nie, ale za każ­dym razem pole­żał tam nie dłu­żej niż kwa­drans – tak tylko, żeby nikt nie miał żad­nych wąt­pli­wo­ści. Jed­nak ni­gdy nie zaznał strap­pado czy nie­na­zwa­nych tor­tur z uży­ciem łań­cu­cha.

Coustos zataił przed czy­tel­ni­kami coś jesz­cze: gdyby lizboń­ska inkwi­zy­cja dobrze poszu­kała, i tak zna­la­złaby opu­bli­ko­wane źró­dła, które odpo­wie­dzia­łyby na jej pyta­nia. Przy­kła­dem jest choćby pam­flet Sama Pri­charda z 1730 roku zaty­tu­ło­wany Masonry Dis­sec­ted [Maso­ne­ria obna­żona]. Publi­ka­cje doty­czące maso­ne­rii są nie­malże tak samo wie­kowe jak ona sama, więc jej tajem­nice tak naprawdę ni­gdy nie były aż tak tajem­ni­cze.

Coustos naj­wy­raź­niej stwier­dził, że pokusa zro­bie­nia z sie­bie boha­tera jest zbyt duża, i kiedy tylko zna­lazł się z powro­tem na wol­no­ści, sfa­bry­ko­wał swoją histo­rię w celu uwiecz­nie­nia fra­pu­ją­cego mitu, zgod­nie z któ­rym masoni są powier­ni­kami jakichś donio­słych i nie­bez­piecz­nych prawd, dostęp do nich ma jedy­nie kilku wybrań­ców, a osoby te poprzy­się­gły strzec tych sekre­tów za wszelką cenę.

„Żela­zna taj­ność” maso­nów jest wymi­ja­jąca i bar­dzo wpły­wowa – napę­dza fascy­na­cje i hipo­tezy, które zawsze ota­czały maso­nów, oraz pobu­dza lojal­ność i przy­ciąga kło­poty. Utrzy­my­wa­nie tajem­nic to gra i zarówno Coustos, jak i inkwi­zy­to­rzy dali się jej ponieść. A jed­nak, tak jak według mnie zro­zu­miał to John Coustos, waż­niej­sze od samych tajem­nic są histo­rie two­rzone wokół tych tajem­nic. Taj­ność to klucz do histo­rii maso­ne­rii, ponie­waż z jej pomocą może otwo­rzyć się przed nami bogaty zbiór opo­wie­ści o tym, jak budo­wano świat, w któ­rym żyjemy.

Wyzna­nia Coustosa doty­czyły oso­bli­wych rytu­ałów sta­no­wią­cych sedno maso­ne­rii oraz powią­za­nej z nimi filo­zo­fii. Aby zro­zu­mieć wol­no­mu­la­rzy, należy zro­zu­mieć ich rytu­ały i filo­zo­fię, które ofi­cjal­nie są tajem­nicą. Wyko­rzy­stu­jąc infor­ma­cje pocho­dzące z zeznań Coustosa, w dru­gim roz­dziale niniej­szej książki zwięźle przed­sta­wię czy­tel­ni­kom wszyst­kie naj­waż­niej­sze sekrety tych rytu­ałów. Jed­nak dzieje maso­ne­rii są dużo bar­dziej zło­żone. Jak udo­wad­nia histo­ria Coustosa, zanim poznamy te naj­waż­niej­sze tajem­nice, warto się dowie­dzieć, czego można ocze­ki­wać od histo­rii maso­ne­rii i tajem­ni­czo­ści, która odgrywa w niej tak klu­czową rolę.

Kiedy John Coustos zetknął się z por­tu­gal­ską inkwi­zy­cją, histo­ria tego bra­ter­stwa, którą masoni nazy­wają cza­sem sztuką kró­lew­ską, była już w peł­nym roz­kwi­cie. Wów­czas wol­no­mu­lar­ska mito­lo­gia wią­zała swoje początki z budow­ni­czymi świą­tyni króla Salo­mona, ale obec­nie, dzięki ogrom­nym nakła­dom detek­ty­wi­stycz­nej pracy aka­de­mic­kiej, źró­deł udo­ku­men­to­wa­nej histo­rii maso­ne­rii upa­truje się nie­malże sto pięć­dzie­siąt lat przed Cousto­sem. Temat ten zosta­nie opi­sany w roz­dziale trze­cim.

Ponadto, kiedy Coustos został aresz­to­wany, wol­no­mu­lar­stwo było jesz­cze w wielu istot­nych aspek­tach nowo­ścią. W 1717 roku w Lon­dy­nie spo­śród opa­rów intryg wyło­nił się nowy kształt tej orga­ni­za­cji – oraz jej nowy kodeks – lecz już wkrótce maso­ne­ria zyskała ogromną popu­lar­ność i zaczęła roz­prze­strze­niać się po świe­cie z zadzi­wia­jącą pręd­ko­ścią. To jeden z naj­bar­dziej roz­chwy­ty­wa­nych kul­tu­ro­wych towa­rów eks­por­to­wych Wiel­kiej Bry­ta­nii, pod tym wzglę­dem porów­ny­walny ze spor­tami takimi jak tenis, piłka nożna czy golf. Sam John Coustos pomógł zaszcze­pić ją we Fran­cji oraz w Por­tu­ga­lii. W roz­dziale czwar­tym powrócę do cza­sów współ­cze­snych Cousto­sowi, aby opi­sać lon­dyń­skie korze­nie tego, co przez resztę książki będzie już histo­rią glo­balną.

Tak naprawdę istota maso­ne­rii nie zmie­niła się od cza­sów Coustosa – na­dal jest to brac­two skła­da­jące się wyłącz­nie z męż­czyzn zobo­wią­za­nych przy­sięgą do prze­strze­ga­nia metody samo­do­sko­na­le­nia się, któ­rej sedno sta­no­wią rytu­ały odpra­wiane w izo­la­cji od świata zewnętrz­nego. Za sym­bo­lami poja­wia­ją­cymi się w rytu­ałach kryją się war­to­ści moralne, a naj­waż­niej­szy z tych sym­boli zwią­zany jest z rze­mio­słem kamie­niar­stwa. Stąd też pocho­dzi nazwa brac­twa1, a także utoż­sa­miane z tym brac­twem sym­bole węgiel­nicy i cyr­kla oraz far­tuch i ręka­wiczki.

Jed­nak jeśli to byłby począ­tek i koniec maso­ne­rii, jej histo­ria byłaby nudna. Cha­rak­teru nadają jej bowiem tajem­nice – jedną z funk­cji taj­no­ści jest przy­cią­ga­nie do maso­ne­rii wielu milio­nów ludzi. Pod­czas skła­da­nia zeznań w 1743 roku Coustos wyja­śnił, że tajem­ni­czość była, czę­ściowo, po pro­stu przy­nętą na nowych rekru­tów: „Tajem­nice, rzecz jasna, wzbu­dzały cie­ka­wość, dzięki czemu do tej spo­łecz­no­ści pra­gnęło wstą­pić wiele osób”. Pośród nich nie bra­ko­wało ludzi wspa­nia­łych i dobrych: wszy­scy wol­no­mu­la­rze są dumni z gale­rii nie­zwy­kłych postaci, które były ich braćmi. Coustos rów­nież stwier­dził, że jest „wielce uho­no­ro­wany przy­na­leż­no­ścią do spo­łecz­no­ści, w któ­rej sze­re­gach znaj­do­wało się kilku chrze­ści­jań­skich kró­lów, kil­koro ksią­żąt i osób o jak naj­lep­szych przy­mio­tach”. Bycie człon­kiem maso­ne­rii jest atrak­cyjne mię­dzy innymi z uwagi na pre­stiż, który wiąże się z przy­na­leż­no­ścią do tak eks­klu­zyw­nej grupy, a tajem­ni­czość taką eks­klu­zyw­ność gwa­ran­tuje: zna­jo­mość masoń­skich sekre­tów, jakie­kol­wiek by one były, odróż­nia masona od cowana (czyli nie­ma­sona).

Od cza­sów Coustosa lista sław­nych maso­nów cią­gle się wydłuża. Samo brac­two chęt­nie wska­zuje na ojców naro­dów, któ­rzy do nich przy­stą­pili: to Giu­seppe Gari­baldi, Simón Boli­var, Moti­lal Nehru i Geo­rge Washing­ton, który prze­szedł ini­cja­cję sześć lat po wyda­niu książki Coustosa. Maso­nami było rów­nież pię­ciu kró­lów Anglii oraz, łącz­nie z Washing­tonem, aż czter­na­stu pre­zy­den­tów Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Wol­no­mu­lar­stwo może pochwa­lić się rów­nież pokaźną listą pisa­rzy, takich jak naro­dowy poeta szkocki Robert Burns, autor Nie­bez­piecz­nych związ­ków Pierre Cho­der­los de Lac­los, twórca Sher­locka Hol­mesa Arthur Conan Doyle oraz główny przed­sta­wi­ciel lite­ra­tury nie­miec­kiej Johann Wol­fgang von Goethe. Na liście tej znaj­dują się także liczni kom­po­zy­to­rzy, mię­dzy innymi Wol­fgang Ama­de­usz Mozart, Joseph Haydn i Jan Sibe­lius. Maso­nów można odna­leźć wśród spor­tow­ców, takich jak gol­fi­sta Arnold Pal­mer, kara­ib­ski mistrz kry­kieta Clive Lloyd, bok­ser Sugar Ray Robin­son czy koszy­karz Sha­qu­ille O’Neal; nie brak tam rów­nież arty­stów estra­do­wych, począw­szy od Harry’ego Houdi­niego i Petera Sel­lersa, a na Nacie Kingu Cole’u i Oli­vie­rze Har­dym skoń­czyw­szy. Do maso­nów przed­się­bior­ców nato­miast można zali­czyć takich tyta­nów jak Henry Ford, mistrz branży samo­cho­do­wej, Wil­liam Lever, pio­nier prze­my­słu deter­gen­to­wego, czy Cecil Rho­des, magnat gór­ni­czy. Masoni odno­szą rów­nież suk­cesy w wielu innych, zupeł­nie nie­zwią­za­nych ze sobą dzie­dzi­nach – wystar­czy wymie­nić Davy’ego Croc­ketta i Oscara Wilde’a, Walta Disneya i Win­stona Chur­chilla, Buzza Aldrina i „Buf­falo Billa” Cody’ego, Paula Revere’a i Roya Rogersa, „Duke’a” Elling­tona i księ­cia Wel­ling­ton.

Obec­nie Wielką Bry­ta­nię zamiesz­kuje około 400 tysięcy maso­nów, Stany Zjed­no­czone – 1,1 miliona, a na całym świe­cie jest ich 6 milio­nów. Nie­gdyś było ich nato­miast znacz­nie wię­cej.

Takie nazwi­ska i liczby świad­czą o magne­tycz­nej sile tajem­ni­czo­ści oraz ogrom­nym i trwa­łym wpły­wie maso­ne­rii. Na kar­tach tej książki pojawi się wielu maso­nów, będą także fascy­nu­jące histo­rie zwią­zane z ich przy­na­leż­no­ścią do tego sto­wa­rzy­sze­nia. Jed­nak jesz­cze bar­dziej fra­pu­jąca jest gene­ralna nar­ra­cja wol­no­mu­lar­stwa – spo­sób, w jaki męż­czyźni łączą się w brac­twie, które od setek lat roz­prze­strze­nia się na cały świat dzięki mocy swej aury tajem­ni­czo­ści.

Kiedy tylko maso­ne­ria poja­wiała się w nowym miej­scu, nie pozo­sta­wało to bez wpływu na lokalne spo­łe­czeń­stwo. Wystar­czy podać jeden przy­kład: dzia­ła­nia podej­mo­wane pry­wat­nie, za zamknię­tymi drzwiami lóż, poma­gały sze­rzyć się war­to­ściom, które utoż­sa­miamy ze współ­cze­snym życiem publicz­nym. Masoni od dawna dążą do życia w zgo­dzie z zasa­dami reli­gij­nej i raso­wej tole­ran­cji, demo­kra­cji, kosmo­po­li­ty­zmu i rów­no­ści wobec prawa.

Jed­nak histo­ria, którą będę opi­sy­wał w niniej­szej książce, opo­wiada o czymś wię­cej niż wspo­mniane powy­żej war­to­ści oświe­ce­niowe – świa­tłu towa­rzy­szą prze­cież nie­małe pokłady ciem­no­ści. W naszej współ­cze­sno­ści, którą masoni pomo­gli ukształ­to­wać, nie bra­kuje impe­ria­li­zmu, glo­bal­nych wojen, dyk­ta­tur, fana­ty­zmu reli­gij­nego oraz budo­wa­nia i oba­la­nia państw i naro­dów.

To wszystko skła­nia mnie do tego, aby wspo­mnieć jesz­cze o inkwi­zy­to­rach, któ­rzy tor­tu­ro­wali Coustosa. Zro­zu­mie­nie, jak wol­no­mu­la­rze i ich tajem­ni­czość były postrze­gane przez ich wro­gów, pomaga nam z kolei pojąć, co spra­wiło, że dla więk­szo­ści osiem­na­sto­wiecz­nego świata stali się oni tak atrak­cyjni, co wyróż­nia ich nawet dzi­siaj oraz co spra­wia, że ich histo­ria jest warta opo­wie­dze­nia.

W 1738 roku papież Kle­mens XII, znany przede wszyst­kim jako ini­cja­tor budowy fon­tanny di Trevi, wydał bullę In emi­nenti apo­sto­la­tus spe­cula, na mocy któ­rej przy­na­leż­ność do maso­ne­rii była zaka­zana, wszy­scy jej człon­ko­wie zostali obło­żeni eks­ko­mu­niką, a inkwi­zy­cja miała za zada­nie zgłę­bić jej arkana. John Coustos nie był zatem jedyną ofiarą inkwi­zy­cji.

Podejrz­li­wość papieża i jego inkwi­zy­to­rów była podyk­to­wana słusz­nymi i pil­nymi powo­dami – wol­no­mu­lar­stwo zde­cy­do­wa­nie miało cha­rak­ter reli­gijny, i to w jakimś mrocz­nym wymia­rze. Wkrótce oka­zało się, że masoni nawet Boga nazy­wali na swój spo­sób: był to dla nich Wielki Archi­tekt Wszech­świata. Wol­no­mu­la­rze modlili się, skła­dali reli­gijne przy­sięgi i doko­ny­wali swo­ich rytu­ałów, lecz mimo to twier­dzili, że ich ugru­po­wa­nie nie jest reli­gią. Według nich maso­ne­ria nie sta­rała się roz­strzy­gać kwe­stii boskich: nie trzy­mano się tam jed­nej kon­kret­nej teo­lo­gii. Jak zresztą Coustos mówił por­tu­gal­skim inkwi­zy­to­rom, „w [naszym] brac­twie nie wolno roz­ma­wiać o kwe­stiach reli­gijnych”: ten zakaz został wpro­wa­dzony, aby zapo­biec kon­flik­tom mię­dzy jego człon­kami i aby unik­nąć innych poten­cjal­nych pro­ble­mów. Nie powinno jed­nak nikogo dzi­wić, że wol­ność sumie­nia maso­nów trą­ciła jado­witą here­zją Kościo­łowi, który posta­wił sobie za cel utrzy­ma­nie swego mono­polu na prawdę.

Bry­tyj­skie pocho­dze­nie maso­ne­rii rów­nież w niczym jej nie poma­gało. Jeśli masoni wywo­dzili się z tak dziw­nego kraju z wszech­wład­nym rzą­dem, wybo­rami i gaze­tami codzien­nymi, to z pew­no­ścią wyda­wali się nie­zna­nym zagro­że­niem – a kto wie, może nawet szpie­gami.

Wol­no­mu­la­rze ewen­tu­al­nie mogli być rów­nież glo­balną sie­cią dywer­san­tów: stali się podej­rzani nie tylko ze względu na swoją bry­tyj­skość, lecz także kosmo­po­li­tyzm. Nie byli bowiem oby­wa­te­lami żad­nego pań­stwa ani niczy­imi pod­da­nymi.

Wol­no­mu­lar­stwo przy­cią­gało także nie­zwy­kle zróż­ni­co­wane grupy ludzi: kup­ców, praw­ni­ków, akto­rów, Żydów, a nawet Afry­ka­nów. Praw­dziwa spo­łeczna mena­że­ria. Nie było to rów­nież zwy­kłe zbio­ro­wi­sko pochleb­ców, któ­rzy pole­gali na opiece wpły­wo­wego pro­tek­tora – co prawda w sze­re­gach maso­ne­rii znaj­do­wało się wielu ary­sto­kra­tów, ale nie zawsze spra­wo­wali oni tam wła­dzę. Tak naprawdę nie było wia­domo, czy w ogóle kto­kol­wiek miał tam wła­dzę. Dla tych, któ­rzy uwa­żali, że hie­rar­chie spo­łeczne są usta­lone przez Wszech­mo­gą­cego Boga, było to nie­po­ko­jące.

Oczy­wi­ście masoni zawsze twier­dzili, że ich ugru­po­wa­nie nie ma cha­rak­teru poli­tycz­nego, ale z dru­giej strony żaden spi­sko­wiec z głową na karku ni­gdy by nic takiego nie przy­znał. W cza­sach, kiedy monar­chia abso­lutna była normą, nie­wiele kra­jów pro­wa­dziło otwarte życie poli­tyczne, znane nam z realiów, w któ­rych żyjemy obec­nie. Wszel­kie spo­tka­nia sto­wa­rzy­szeń sta­no­wiły poten­cjalne zagro­że­nie dla usta­lo­nego porządku i dla wro­gów maso­ne­rii nie liczyło się to, że podob­nie jak w przy­padku reli­gii i nawet z tych samych powo­dów w lożach nie można było dys­ku­to­wać o poli­tyce.

W oczach Kościoła kato­lic­kiego wol­no­mu­lar­stwo było więc bar­dzo nie­bez­pieczne, a jego pota­jemny cha­rak­ter tylko te obawy potę­go­wał. John Coustos twier­dził, że jego brac­two nie ma żad­nych tajem­nych celów, a wręcz prze­ciw­nie – „dobro­czyn­ność i bra­ter­ska miłość” były „pod­stawą i ser­cem tego sto­wa­rzy­sze­nia”. Masoni na­dal zresztą wyra­żają się w podob­nym duchu. Odpo­wie­dzi lizboń­skich inkwi­zy­to­rów rów­nież brzmią bar­dzo współ­cze­śnie: „Jeśli zatem to sto­wa­rzy­sze­nie maso­nów jest tak cno­tliwe, to nie ma powo­dów, aby tak skru­pu­lat­nie ukry­wać jego sekrety”. Obec­nie masoni obru­szają się, kiedy ich brac­two nazywa się taj­nym zgro­ma­dze­niem, i twier­dzą: „Nie jeste­śmy taj­nym zgro­ma­dze­niem. Jeste­śmy zgro­ma­dze­niem, które ma tajem­nice”. Nie jest to jed­nak prze­ko­nu­jąca odpo­wiedź – jeśli już się przy­zna, że ma się sekrety, to żadne pokłady ide­al­nie skro­jo­nej szcze­ro­ści i otwar­to­ści nikogo nie uspo­koją i każdy, kto ma w sobie choć odro­binę podejrz­li­wo­ści, uzna, że na­dal coś się ukrywa. Być może nie powinno więc być zasko­cze­niem, że Waty­kan ni­gdy nie wyzbył się swo­jej pier­wot­nej wro­go­ści wobec maso­ne­rii i na­dal uważa, że loże są zgub­nym sie­dli­skiem ate­izmu.

Prze­ciw­ni­ków maso­ne­rii czę­sto łączy okre­ślony styl myśle­nia, czyli wiara w teo­rie spi­skowe, któ­rych powsta­nie zawdzię­czamy wła­śnie oba­wom przed maso­ne­rią. Masoń­skie teo­rie spi­skowe są w modzie wła­ści­wie od począt­ków XIX wieku. Nie­które są dziw­nie prze­ko­nu­jące, a inne zupeł­nie kurio­zalne. To masoni otruli Mozarta. Kuba Roz­pru­wacz był maso­nem i to jego pobra­tymcy zacie­rali jego ślady. Masoni zapla­no­wali rewo­lu­cję fran­cu­ską, zjed­no­cze­nie Włoch, upa­dek impe­rium osmań­skiego oraz rewo­lu­cję w Rosji. Inter­net jest pełen stron poświę­co­nych ilu­mi­na­tom, czyli gałęzi wol­no­mu­lar­stwa, któ­rej człon­ko­wie, mię­dzy innymi Bono, Bill Gates i Jay Z, pod­pi­sali tajemny pakt zobo­wią­zu­jący ich do wyko­na­nia nie­go­dzi­wego planu zawład­nię­cia świa­tem.

Nie­które z takich mitów są nie­szko­dliwe i przy­po­mi­nają raczej histo­rie o duchach w stylu „ja-tam-w-to-nie-wie­rzę-ale-podobno-to-prawda”, które nasto­lat­ko­wie opo­wia­dają sobie nawza­jem, żeby tro­chę się postra­szyć. Nie­które jed­nak są bar­dzo nie­bez­pieczne. Mus­so­lini, Hitler i Franco oskar­żali maso­ne­rię o knu­cie spi­sków i w rezul­ta­cie wymor­do­wali tysiące jej człon­ków. Komu­ni­ści z kolei zawsze postrze­gali maso­nów jako grupę prze­bie­głych kapi­ta­li­stów i w Chiń­skiej Repu­blice Ludo­wej wol­no­mu­lar­stwo jest na­dal zaka­zane. Świat islamu także ma za sobą długą tra­dy­cję anty­ma­soń­skiej para­noi.

Sama przy­sięga mil­cze­nia, którą bra­cia skła­dają pod­czas swo­jej ini­cja­cji, jest już wystar­cza­jąca, aby puścić wodze wyobraźni peł­nej teo­rii spi­sko­wych. Tajem­ni­czość maso­nów jest jak stud­nia – ludzie, któ­rzy ją zbu­do­wali, znają jej głę­bię, ale reszta nas może jedy­nie zer­kać ponad ota­cza­ją­cym ją murem i snuć domy­sły. Kiedy my spo­glą­damy w dół na lustro wody, zasta­na­wia­jąc się, co może czaić się poni­żej, czarna tafla odbija tylko nasze lęki. Zasad­ni­czo to wła­śnie dla­tego maso­ne­ria nie­ustan­nie wywo­łuje nie­po­ro­zu­mie­nia i wzbu­dza nie­uf­ność oraz wro­gość. Żadna histo­ria maso­ne­rii nie jest kom­pletna, jeżeli nie uwzględ­nia rów­nież jej prze­ciw­ni­ków.

Wol­no­mu­la­rze są spad­ko­bier­cami wspa­nia­łej tra­dy­cji. Każdy z nich potrafi opo­wie­dzieć coś o histo­rii maso­ne­rii i wielu uważa, że bada­nia histo­ryczne pogłę­biają ich wie­dzę na temat arka­nów ich sto­wa­rzy­sze­nia.

A jed­nak, aż do nie­dawna, maso­nom zale­żało, żeby ich histo­ria była tajna i znali ją tylko jej człon­ko­wie. Cowani nie mieli dostępu do archi­wów i biblio­tek wiel­kich lóż. Następ­nie, jedno poko­le­nie wstecz, naj­by­strzejsi bra­cia zro­zu­mieli, że histo­ria maso­nów jest zbyt istotna, aby była ich wyłączną wła­sno­ścią. Maso­ne­ria ma swój udział w kształ­to­wa­niu naszego świata, więc jej histo­ria należy do nas wszyst­kich. W dzi­siej­szych cza­sach w archi­wach wiel­kich lóż czę­sto już można spo­tkać histo­ry­ków, któ­rzy nie są maso­nami. Ich praca, uzu­peł­nia­jąca i kwe­stio­nu­jąca wysiłki naj­lep­szych masoń­skich histo­ry­ków, nakre­śliła fascy­nu­jące i wciąż roz­wi­ja­jące się pole badaw­cze. Jed­nym z celów niniej­szej książki jest uka­za­nie czę­ści tych badań znacz­nie szer­szej publicz­no­ści.

Odczu­wana przez maso­nów duma z wła­snej histo­rii dopro­wa­dziła do powsta­nia wielu prac, które są tak naprawdę nar­ra­cjami toż­sa­mo­ścio­wymi: ich celem nie jest odkry­cie prawdy, lecz raczej pobu­dza­nie esprit de corps brac­twa. Książka The Suf­fe­rings of John Coustos for Free-Masonry jest mode­lem dla wielu masoń­skich nar­ra­cji, ponie­waż jest to czarno-biały obraz uka­zu­jący kon­fron­ta­cję masoń­skiej tra­dy­cji tole­ran­cji, roz­sądku i bra­ter­skiej miło­ści ze złymi i bez­myśl­nymi ruchami anty­wol­no­mu­lar­skimi.

W maso­ne­rii naj­waż­niej­sze powinny być – i czę­sto tak wła­śnie jest – war­to­ści takie jak filan­tro­pia, soli­dar­ność, etyka i ducho­wość. Panuje tam nawet zasada, że nie można dołą­czyć do brac­twa w celu uzy­ska­nia zawo­do­wych czy oso­bi­stych korzy­ści. Takie reguły mają swoją wagę i trak­to­wa­nie ich jako przy­krywkę dla jakichś hanieb­nych czy­nów byłoby cyniczne. Jeśli jakiś histo­ryk nie zauważa co bar­dziej szla­chet­nych moty­wów maso­ne­rii, uka­zuje bar­dzo stron­ni­czą wer­sję wyda­rzeń.

Jed­nak należy też przy­znać, że masoni są zbyt powścią­gliwi w kwe­stii jed­nego, nie­zwy­kle waż­nego wątku ich histo­rii, czyli nawią­zy­wa­nia kon­tak­tów. Tak samo jak reszta ludzi na całym świe­cie wol­no­mu­la­rze zapo­znają się z innymi oso­bami. W odpo­wied­nich warun­kach loże mogą być świet­nymi miej­scami budo­wa­nia sieci kon­tak­tów z bar­dzo róż­nych powo­dów – i dobrych, i złych. Trzeba jed­nak dodać coś na ich obronę. Przy­kła­dowo w Wiel­kiej Bry­ta­nii męż­czyźni zbie­rają się w grupy ze względu na coś, co ich łączy: wszy­scy uczęsz­czali do tej samej pry­wat­nej szkoły lub lubią spo­ty­kać się w jed­nym kon­kret­nym pubie. Podob­nie jak tego typu grupy maso­ne­ria nie przyj­muje w swoje kręgi kobiet, ale jej człon­ko­wie pocho­dzą z róż­nych klas spo­łecz­nych – a przy­naj­mniej są to co bar­dziej odpo­wiedni repre­zen­tanci róż­nych klas. Masoni pod­kre­ślają, że pod­czas ich cere­mo­nii wkłada się ręka­wiczki po to, aby nikt nie mógł odróż­nić dłoni księ­cia od dłoni śmie­cia­rza. Mimo to loże cza­sami stają się sie­dli­skami nepo­ty­zmu czy nawet kon­spi­ra­cji i nie wszyst­kie teo­rie spi­skowe i obawy zwią­zane z podej­rza­nymi dzia­ła­niami maso­nów są nie­uza­sad­nione. Ponadto idea maso­ne­rii, czyli wzór męskiej wspól­noty zro­dzony z mitu, rytu­ałów i tajem­ni­czo­ści, oka­zała się zaraź­liwa już od samego początku i sami jej człon­ko­wie nie mogli jej kon­tro­lo­wać: była ona uży­wana i naduży­wana, sto­so­wana i dosto­so­wy­wana na nie­zli­czone spo­soby. A zarówno sycy­lij­ską mafię, jak i Ku Klux Klan łączą z maso­ne­rią te same klu­czowe nici DNA.

Jed­nym z powo­dów, dla któ­rych napi­sa­łem tę książkę, jest zamiar poka­za­nia struk­tur ludz­kiego doświad­cze­nia, które są o wiele bar­dziej skom­pli­ko­wane, niż mogłoby to wyni­kać z masoń­skich nar­ra­cji toż­sa­mo­ścio­wych czy cynicz­nych obse­sji na punk­cie nepo­ty­zmu wśród wol­no­mu­la­rzy. Zamiast spłasz­czać te struk­tury poprzez spo­glą­da­nie na roz­le­gły kra­jo­braz histo­rii maso­ne­rii z góry, posta­no­wi­łem zanu­rzyć się w kon­kretne epoki i miej­sca na całym świe­cie, które ode­grały w tej histo­rii szcze­gól­nie istotną rolę. Deter­mi­nu­jącą zasadą był dla mnie fakt, że maso­ne­ria ni­gdy nie mogła cał­ko­wi­cie odse­pa­ro­wać się od ota­cza­ją­cego ją spo­łe­czeń­stwa. Orga­ni­za­cja ta powstała w szcze­gól­nych warun­kach XVII i XVIII wieku w Wiel­kiej Bry­ta­nii i – nie zmie­nia­jąc się przy tym zbyt dra­stycz­nie – przy­sto­so­wy­wała się do napo­ty­ka­nych po dro­dze oko­licz­no­ści. Inte­re­sują mnie wła­śnie te inte­rak­cje pomię­dzy wol­no­mu­lar­stwem i spo­łe­czeń­stwem: maso­ne­ria, wraz z całym swoim ide­ali­zmem i her­me­tycz­no­ścią, pomo­gła ukształ­to­wać naszą współ­cze­sność. O kobie­tach nato­miast opo­wiem wię­cej póź­niej. (Tak samo jak o ludziach, któ­rych inkwi­zy­cja nazy­wała „sodo­mi­tami”).

Nasza cie­ka­wość wcale nie słab­nie. „Na czym pole­gają zebra­nia loży? Co tak dokład­nie macie do ukry­cia?” Sto­su­nek do maso­ne­rii więk­szo­ści z nas ma coś wspól­nego z lizboń­ską inkwi­zy­cją. Pomi­ja­jąc obse­sję zwią­zaną z sodo­mią, ich pyta­nia bar­dzo przy­po­mi­nają nasze pyta­nia. Za sprawą inter­netu ich tajem­nice nie są już dziś tak bar­dzo tajem­ni­cze, ale oka­zuje się, że nam, nie­ma­so­nom, cią­gle jest mało. W tele­wi­zji zawsze znaj­dzie się jakiś nowy film doku­men­talny, który obie­cuje uka­zać nam naj­pil­niej strze­żone sekrety wol­no­mu­lar­stwa. Histo­rie o maso­nach zawsze są w modzie.

Jed­nak tajem­ni­czość wol­no­mu­la­rzy jest znacz­nie bogat­sza, niż można to poka­zać w jakim­kol­wiek doku­men­cie. Jest skom­pli­ko­wana, sub­telna i, według mnie, jej bada­nie spra­wia dużo przy­jem­no­ści. Ma wiele wąt­ków, dzięki czemu łączy się z mitami i nie­po­ro­zu­mie­niami, które stały się już jej czę­ścią. Mimo to, jak wyznał John Coustos, u jej sedna leży histo­ria, która zaczyna się u progu świą­tyni osa­dzo­nej poza cza­sem i prze­strze­nią…

2

Ni­gdzie. Prze­dziwna śmierć Hirama Abiffa

Męż­czy­zna w far­tu­chu dzier­żący w dłoni miecz mówi, żebyś odło­żył swoje pie­nią­dze, klu­cze i tele­fon – wszyst­kie meta­lowe przed­mioty, które łączą cię ze świa­tem zewnętrz­nym. Na oczy zakła­dana jest ci opa­ska i czu­jesz, że pod­wi­jane są prawy rękaw two­jej koszuli oraz lewa nogawka spodni, tak aby odsło­nić kolano. Lewą rękę wyj­mują ci z rękawa i odsła­niają pierś. Na szyję zakła­dają ci pętlę.

Robisz krok do przodu. Twoje życie masona wła­śnie się roz­po­częło.

Następ­nie opi­sane jest, co czeka przy­szłego masona, który ma prze­kro­czyć próg loży po raz pierw­szy. Nakre­ślone tu przeze mnie cere­mo­nie bar­dzo przy­po­mi­nają te, przez które prze­szedł John Coustos w Rain­bow Cof­fee House przy Fleet Street. Kolejne rytu­ały wyzna­czają jego ini­cja­cję oraz drogę z jed­nej pozy­cji zaj­mo­wa­nej w maso­ne­rii do następ­nej – takie ozna­cze­nia sta­tusu nazy­wane są stop­niami. Tajem­nice są klu­czowe dla dra­ma­tycz­nej wymowy rytu­ałów masoń­skich.

Lizboń­scy inkwi­zy­to­rzy stwier­dzili, że rytu­ały te są „absur­dalne”, i na prze­strzeni wie­ków wielu saty­ry­ków podzie­lało ich zda­nie. Śmia­nie się z tych rytu­ałów jest bar­dzo łatwe, ale na pewno nie ory­gi­nalne: im wię­cej dowia­duję się o maso­nach, tym bar­dziej nie­swojo czuję się, sły­sząc takie żarty, ponie­waż nie pozwa­lają nam one poznać histo­rii maso­nów i nie widzimy wów­czas, jak bar­dzo są oni do nas podobni.

Kiedy śmie­jemy się z rytu­ałów innych osób, zapo­mi­namy, jak duża część naszego życia opiera się na rytu­ałach, nawet jeśli na co dzień ich nie zauwa­żamy. Cho­dzi o przy­zwy­cza­je­nia takie jak ude­rza­nie dłoni o dłoń w geście uzna­nia, poda­wa­nie sobie dłoni na powi­ta­nie lub mówie­nie „na zdro­wie” pod­czas toa­stów. Nie­ważne, jak bar­dzo mate­rialne czy skom­pu­te­ry­zo­wane sta­nie się nasze życie lub jak głę­boko jeste­śmy prze­ko­nani o dobo­rze natu­ral­nym czy Wiel­kim Wybu­chu – ni­gdy nie pozbę­dziemy się potrzeby rytu­ałów orga­ni­zu­ją­cych naszą codzien­ność. Naro­dziny, śluby i śmierci: nikt z nas nie czuje się odpo­wied­nio poże­niony, wydany za mąż czy wysłany na drugą stronę bez sto­sow­nych cere­mo­nii.

Prze­ciętny mason rozu­mie magię odpo­wied­nio odpra­wio­nych rytu­ałów lepiej niż więk­szość z nas. Rytu­ały ini­cja­cyjne bar­dziej suge­styw­nie niż inne doświad­cze­nia pod­po­wia­dają nam, że sta­li­śmy się kimś nowym. Rodzinne rytu­ały łączą rodzinę, ponie­waż wyko­nuje się je wspól­nie i ze wspól­nym punk­tem odnie­sie­nia, ale z dru­giej strony jeste­śmy podejrz­liwi wobec osób, które mają inne rytu­ały niż my. Co prawda w ogóle nie jestem reli­gijny, ale dora­sta­łem w kul­tu­rze angli­ka­ni­zmu i kiedy ludzie tacy jak ja sty­kają się z ideą muzuł­mań­skiego hadż­dżu (piel­grzymki do Mekki), żydow­skiego brit mila (rytu­ału obrze­za­nia) lub hin­du­skiej ofiary wedyj­skiej, zazwy­czaj jest to dla nich dziwne. Każdy, kto dopiero poznaje rytu­ały maso­nów i sto­so­wane przez nich ter­miny, nie­mal na pewno uznaje je za mętne – potrzeba więc odro­biny cier­pli­wo­ści i empa­tii. Na szczę­ście, choć bra­cia muszą godzi­nami uczyć się wszyst­kich prze­mów i mecha­ni­zmów swo­jego sto­wa­rzy­sze­nia, nam wystar­czy tylko garść takich infor­ma­cji, aby doce­nić wol­no­mu­lar­ską histo­rię.

Kiedy już kan­dy­dat z opa­ską na oczach prze­kro­czy próg loży, popro­szony jest, żeby uklęk­nął do modli­twy. Następ­nie jest wie­dziony trzy­krot­nie wokół pokoju, aby potem zostać zapre­zen­to­wa­nym star­szym ofi­ce­rom loży, któ­rzy orze­kają, że męż­czy­zna ten ma co naj­mniej dwa­dzie­ścia jeden lat, jest „dobrych oby­cza­jów” i „uro­dził się wolny”.

Zachę­cony przez mistrza loży kan­dy­dat składa wów­czas sze­reg oświad­czeń, zwłasz­cza doty­czą­cych tego, że wie­rzy w wybra­nego boga oraz że jego chęć dołą­cze­nia do maso­ne­rii nie jest podyk­to­wana „inte­re­sow­no­ścią lub innymi nie­ho­no­ro­wymi powo­dami”.

Następ­nie przy­cho­dzi czas na kroki. Postu­lant idzie trzy kroki do przodu, z któ­rych każdy jest więk­szy niż poprzedni, a jego pięta musi uło­żyć się tak, aby obie stopy two­rzyły węgiel­nicę (czyli przy­rząd słu­żący do wyty­cza­nia kątów pro­stych). Zaraz po tym kan­dy­dat ponow­nie musi usta­wić nogi pod kątem pro­stym, klę­ka­jąc przed ołta­rzem na obna­żo­nym lewym kola­nie i wysu­wa­jąc prawą stopę do przodu; pro­szony jest wtedy o poło­że­nie ręki na Biblii, Kora­nie lub jakiej­kol­wiek innej wybra­nej przez sie­bie „księ­dze świę­tego prawa”. W tym momen­cie należy rów­nież przy­siąc, że ni­gdy nie spi­sze się sekre­tów maso­ne­rii, które lada chwila ma się poznać. Jeśli nato­miast ktoś zdra­dzi jej tajem­nice, wów­czas cze­kają go mro­żące krew w żyłach kary: „pod karą pod­cię­cia mi gar­dła, wyrwa­nia języka oraz zako­pa­nia mojego ciała na brzegu morza przy naj­niż­szym pozio­mie wody, w odle­gło­ści jed­nego kabla od brzegu, gdzie fale odpły­wają i przy­pły­wają dwu­krot­nie w regu­lar­nych odstę­pach w ciągu dwu­dzie­stu czte­rech godzin”. Kiedy kan­dy­dat wypo­wie już te słowa i przy­pie­czę­tuje przy­sięgi poca­ło­wa­niem księgi świę­tego prawa, staje się „nowo przy­ję­tym” maso­nem, a z oczu zdej­mo­wana jest mu prze­pa­ska. Następ­nie opo­wiada mu się o trzech wiel­kich „sym­bo­licz­nych świa­tłach” maso­ne­rii. Pierw­sze leży przed nim na ołta­rzu i jest współ­dzie­lone z najwięk­szymi reli­giami świata – to księga świę­tego prawa, czyli prze­wod­nik w spra­wach wiary. Dru­gie i trze­cie to insy­gnia wol­no­mu­lar­stwa, które wid­nieją na budyn­kach, far­tu­chach i przy­pin­kach na całym świe­cie: węgiel­nica, ozna­cza­jąca pra­wość, oraz cyr­kiel, sym­bol samo­kon­troli.

Następ­nie maso­nowi po ini­cja­cji pomaga się wstać i zapra­sza się go, aby sta­nął po pra­wej stro­nie mistrza, skąd może już spo­koj­nie spoj­rzeć w życz­liwe oczy braci sie­dzą­cych pod ścia­nami i podzi­wiać kwa­dra­towy kształt loży wraz z jej sławną pod­łogą w sza­chow­nicę. Za cza­sów Coustosa wzór ten zazwy­czaj był ryso­wany kredą – dokład­nie tak, jak opo­wie­dział inkwi­zy­to­rom.

Uwagę nowo przy­ję­tego masona przy­ciąga ume­blo­wa­nie loży – są tam, przy­kła­dowo, dwa filary się­ga­jące, mniej wię­cej, do ramion i zwień­czone glo­bami. Wokół ołta­rza, na któ­rym leży otwarta księga świę­tego prawa, znaj­dują się nato­miast trzy świece na minia­tu­ro­wych kolum­nach, z któ­rych każda ma inny kształt. Jedna, zakoń­czona mister­nie wyry­tymi liśćmi, jest wyko­nana w stylu korync­kim, a pozo­stałe dwie – joń­skim i doryc­kim. Jak można się domy­ślić, wszystko to ma wymiar sym­bo­liczny. Na tym jed­nak eta­pie mistrz wyja­śnia jedy­nie zna­cze­nie świec (czyli, jak mówią masoni, „trzech małych świa­teł”) odno­szą­cych się do trzech prze­wod­ni­ków, któ­rzy będą towa­rzy­szyć nowo przy­ję­tym maso­nom w ich życiu: to słońce, księ­życ i mistrz loży. Coustos przy­znał bowiem, że „słońce oświe­tla dzień, a księ­życ noc, i tak samo mistrz musi kie­ro­wać swo­imi ofi­ce­rami i uczniami i im prze­wo­dzić”.

To jed­nak nie koniec lek­cji udzie­la­nej przez mistrza. Wol­no­mu­lar­stwo ma kilka stopni, z któ­rych ten wła­śnie, znany jako sto­pień ucznia, jest dopiero pierw­szym. Nowo przy­jęty brat może się więc spo­dzie­wać, że cze­kają go jesz­cze kolejne cere­mo­nie, a na razie wolno mu nauczyć się, jak nazy­wają to masoni, Znaku, Tokena i Słowa.

Znak, przy­po­mnie­nie o karach cze­ka­ją­cych każ­dego, kto zdra­dzi masoń­skie tajem­nice, polega (jak wyznał Coustos) na „przy­ło­że­niu pra­wej ręki do gar­dła tak, jakby się chciało je pod­ciąć”.

Token, nazy­wany przez maso­nów rów­nież Dotknię­ciem, jest nam znany jako wol­no­mu­lar­ski uścisk dłoni. Według Coustosa dzięki temu masoni „w każ­dym miej­scu na świe­cie mogą roz­po­znać innych braci i upew­nić się, kto do ich brac­twa nie należy”. Mistrz poka­zuje taki uścisk, kła­dąc kciuk na knyk­ciu palca wska­zu­ją­cego nowego masona.

Słowo to Boaz, czyli nazwa jed­nej z dwóch kolumn, które, jak opi­sane zostało w Księ­dze kró­lew­skiej, stały przy wej­ściu do świą­tyni Salo­mona. Wol­no­mu­la­rze czer­pią wiele swo­ich sym­boli z tej świą­tyni i jej budow­ni­czych. Słowo to jest tak tajemne, że masoni mogą je sobie tylko prze­li­te­ro­wać i ni­gdy nie wolno im wymó­wić go w cało­ści. Coustos, rzecz jasna, wszystko o nim inkwi­zy­cji opo­wie­dział. Boaz ma rów­nież zna­cze­nie sym­boliczne – ozna­cza siłę.

Nowy mason musi jesz­cze zapre­zen­to­wać się przed ofi­ce­rami loży, za każ­dym razem wymie­nia­jąc z nimi Znak, Token i Słowo. To wszystko upraw­nia go do otrzy­ma­nia wol­no­mu­lar­skiego far­tu­cha z bara­niej skóry.

Po tym, kiedy nowy czło­nek wol­no­mu­lar­stwa zobo­wiąże się do wspo­mo­że­nia zubo­ża­łych maso­nów i ich rodzin, można mu wyba­czyć zało­że­nie, że cała pro­ce­dura już się skoń­czyła. Wciąż bowiem musi dowie­dzieć się o sym­bo­licz­nych narzę­dziach prze­zna­czo­nych dla maso­nów w stop­niu ucznia: to dwu­dzie­stocz­te­ro­ca­lowa miarka (lub linijka), mło­tek (lub pobi­jak) oraz dłuto; wszystko to meta­fo­rycz­nie przy­po­mina o tym, że powinno się dobrze wyko­rzy­sty­wać swój czas, ciężko pra­co­wać oraz nie pod­da­wać się tru­dom. Nowy mason musi także nauczyć się wielu innych sym­boli oraz abs­trak­cyj­nych rze­czow­ni­ków. Czeka na niego nie­mało infor­ma­cji o praw­dzie, hono­rze i cno­tach. O roz­wa­dze, powścią­gli­wo­ści oraz męstwie. Życz­li­wo­ści. Dobro­czyn­no­ści. I jesz­cze o wier­no­ści, posłu­szeń­stwie oraz – co oczy­wi­ste – dys­kre­cji. Wspo­mina mu się także o kilku innych zasa­dach, takich jak obo­wią­zek „nie­za­kłó­ca­nia spo­koju i porządku orga­ni­za­cji”.

Następ­nie przy­cho­dzi czas na naj­dłuż­szy rytuał, sygna­li­zu­jący zamknię­cie posie­dze­nia loży – jest on pełen kolej­nych zna­ków, modlitw, stu­kań, pod­nio­słych sfor­mu­ło­wań i dys­tyn­go­wa­nych ruchów. Po tym wszyst­kim, czyli po kil­ku­go­dzin­nych cere­mo­niach, masoni mogą udać się na uro­czy­sty posi­łek.

Pod­czas uczty nowo wybrany brat być może zasta­na­wia się, o co tyle krzyku. Te posępne pro­ce­dery i upiorne prze­strogi miały zapew­nić mu miej­sce w kom­pa­nii braci sto­ją­cej na straży prze­ło­mo­wych tajem­nic. Dołą­czył już zatem do tego sto­wa­rzy­sze­nia, ale gdzie te wszyst­kie sekrety? Jak na razie dowie­dział się tylko sekre­tów na temat sekre­tów. Zna już Znak, uścisk dłoni, hasło i tak dalej. Jed­nak wszystko to po pro­stu mówi o tym, że powi­nien on sta­rać się być przy­zwo­itym czło­wie­kiem.

Męż­czy­zna docho­dzi do wnio­sku, że w takim razie oświe­ce­nie przyj­dzie może wraz z kolej­nymi stop­niami. A jed­nak, kiedy nad­cho­dzi pora na cere­mo­nie ini­cja­cyjne, w któ­rych trak­cie jest on przy­jęty na drugi i trzeci sto­pień maso­ne­rii – czyli sto­pień cze­lad­nika i mistrza – oka­zuje się, że poza nie­wiel­kimi zmia­nami wszyst­kie one są do sie­bie bar­dzo podobne.

W cere­mo­nii dru­giego stop­nia (czyli stop­nia cze­lad­nika) kan­dy­data przy­go­to­wuje się, obna­ża­jąc jego prawe kolano i prawą pierś – czyli odwrot­nie niż w cere­mo­nii pierw­szej. Drugi uścisk lub wol­no­mu­lar­ski uścisk dłoni polega na przy­ci­śnię­ciu kciu­kiem knyk­cia palca środ­ko­wego, a nie wska­zu­ją­cego. Prze­sła­nia moralne są tak samo jasne jak w przy­padku stop­nia pierw­szego, lecz zacho­dzą też pewne zmiany: kan­dy­dat sły­szy, że oprócz bycia przy­zwo­itym czło­wie­kiem powi­nien także dowie­dzieć się wię­cej o świe­cie. Następ­nie męż­czy­zna składa przy­sięgę pod karą roz­dar­cia jego piersi i wyrwa­nia mu serca, które zosta­nie pożarte przez sępy. Słowo to w tym przy­padku Jakin, czyli nazwa dru­giej kolumny ze świą­tyni Salo­mona.

Kan­dy­da­towi na sto­pień trzeci (sto­pień mistrza) należy cał­ko­wi­cie zdjąć koszulę i obna­żyć oba kolana. W uści­sku dłoni mistrza trzeba roz­dzie­lić palce środ­kowy i ser­deczny tro­chę tak, jak robił to Spock, a karą za zła­ma­nie przy­sięgi jest prze­cię­cie na pół oraz spa­le­nie wnętrz­no­ści na popiół, który potem zosta­nie roz­rzu­cony na powierzchni ziemi. Sło­wem jest w tym przy­padku Maha­bone – jego zna­cze­nie nie jest jasne, ale według nie­któ­rych w jakimś nie­okre­ślo­nym języku ozna­cza „loża jest otwarta”.

Cere­mo­nia stop­nia mistrza jest naj­waż­niej­szą ze wszyst­kich trzech i sta­nowi punkt kul­mi­na­cyjny pro­cesu przy­ję­cia do maso­ne­rii. Trwa znacz­nie dłu­żej niż dwie poprzed­nie, a jej moty­wem prze­wod­nim jest śmierć – mimo to wydaje się, że masoni dobrze się wów­czas bawią. Męż­czy­zna ubie­ga­jący się o przy­ję­cie na ten wyż­szy sto­pień musi przy­go­to­wać nie­wielką sztukę, w któ­rej odgrywa mor­der­stwo Hirama Abiffa, archi­tekta świą­tyni Salo­mona. Jak powiada histo­ria, Hiram został zabity w wyniku cio­sów zada­nych mu w głowę po tym, kiedy odmó­wił wyja­wie­nia sekre­tów mistrza kamie­niar­stwa. Kan­dy­dat odgrywa rolę Hirama: inne osoby na niego krzy­czą, nieco nim ponie­wie­rają i „grze­bią” go w płó­cien­nym worku na zwłoki, a następ­nie obno­szą go po loży w pro­ce­sji. Wresz­cie Hiram Abiff zostaje wskrze­szony dzięki magii uści­sku dłoni mistrza oraz spe­cjal­nemu, życio­daj­nemu masoń­skiemu obję­ciu.

Sekrety zamknięte są w idei ini­cja­cji na trzy spu­sty: samo ist­nie­nie rytu­ałów jest tajem­nicą, w ich trak­cie składa się kilka prze­ra­ża­ją­cych przy­siąg zacho­wa­nia tajem­nicy, a same tajem­nice ukryte są za sym­bo­lami. Punkt kul­mi­na­cyjny cere­mo­nii nada­nia stop­nia mistrza nad­cho­dzi, gdy ujaw­nia się naj­głęb­szą i naj­strasz­niej­szą tajem­nicę. A jest nią stwier­dze­nie, że… śmierć to poważna sprawa, która pozwala nam spoj­rzeć na świat z szer­szej per­spek­tywy.

Kan­dy­dat na sto­pień mistrza zostaje rytu­al­nie spo­nie­wie­rany, kiedy pró­buje się go zmu­sić do wyja­wie­nia sekre­tów maso­ne­rii.

I tak naprawdę to już wszystko. Oka­zuje się, że mimo tych wielu warstw tajem­nic masoń­ska obiet­nica ujaw­nie­nia ukry­tych sekre­tów oka­zuje się ład­nym opa­ko­wa­niem dla kilku słów prawdy. Jak wyja­śnia rytuał dru­giego stop­nia, maso­ne­ria jest po pro­stu „szcze­gól­nym sys­te­mem moral­no­ści, zawo­alo­wa­nym ale­go­rią i uka­za­nym za pomocą sym­boli”.

Co prawda mogli­ście sły­szeć mię­dzy innymi o maso­nach trzy­dzie­stego trze­ciego stop­nia, ale w maso­ne­rii nie ma już wyż­szego stop­nia niż ten trzeci, czyli mistrz. Jed­nak na prze­strzeni czasu co bar­dziej entu­zja­styczni bra­cia opra­co­wali sporo „stopni pobocz­nych”, a Ryt Szkocki, wraz ze swo­imi trzy­dzie­stoma dodat­ko­wymi stop­niami, jest najbar­dziej skom­pli­ko­wany. (Na Wyspach Bry­tyj­skich znany jest on jako Rose Croix). Warto mimo wszystko pamię­tać, że te poboczne stop­nie są po pro­stu dodat­ko­wymi waria­cjami na temat tych trzech stopni opi­sa­nych powy­żej. Kiedy zapy­ta­łem jed­nego masona, dla­czego tak mu zale­żało na zdo­by­wa­niu wielu kolej­nych stopni, odpo­wie­dział mi po pro­stu, że „to uza­leż­nia”. Żaden z nich nie jest wyjąt­kowo inno­wa­cyjny: wszyst­kie są oparte na tym samym połą­cze­niu ale­go­rii, sztam­po­wych zasad moral­nych i uro­czy­stego poczu­cia wspól­noty. Nie bra­kuje tam nato­miast kre­atyw­no­ści w kwe­stii wyko­rzy­sta­nia sym­boli i impo­nu­ją­cych kostiu­mów.

Nie powin­ni­śmy zatem nego­wać fascy­nu­ją­cego cha­rak­teru masoń­skich cere­mo­nii, tak samo jak nie powin­ni­śmy odgór­nie zakła­dać, że moral­ność i filo­zo­fia wyra­żane poprzez takie rytu­ały są banalne. Zna­cze­nia ukryte w tych wszyst­kich sym­bo­lach mogą się wyda­wać wyjąt­kowo okle­pane: bądź dobrym czło­wie­kiem, sta­raj się być oczy­tany i sza­nuj prze­ko­na­nia reli­gijne innych osób. A jed­nak, w porów­na­niu z nie­bez­piecz­nie absur­dal­nymi ide­ami pro­pa­go­wa­nymi przez wiele orto­dok­syj­nych reli­gii – pale­nie na sto­sach cza­row­nic, zabi­ja­nie nie­wier­nych, pięt­no­wa­nie grzesz­ni­ków – zasady, któ­rych mają prze­strze­gać masoni, wydają się bar­dzo pozy­tywne.

Wol­no­mu­la­rze pod­kre­ślają, że ich bra­ter­stwo nie jest reli­gią, choć zda­niem wielu skoro tak jak w przy­padku reli­gii mają oni wła­sne cere­mo­nie i sym­bole oraz poru­szają tema­tykę moral­no­ści i ducho­wo­ści, upie­ra­nie się przy tym przy­po­mina dzie­le­nie włosa na czworo. Może zatem powinno się przed­sta­wiać wol­no­mu­lar­stwo jako reli­gię dru­giego rzędu – człon­ko­wie wol­no­mu­lar­stwa mają wol­ność sumie­nia, mogą podej­mo­wać wła­sne decy­zje w przy­pad­kach zawi­ło­ści teo­lo­gicz­nych, a jed­no­cze­śnie dys­po­nują mode­lem wspól­nego życia w kon­struk­tyw­nym spo­koju ducha. Łatwo się z tego śmiać, ale trudno się z tym nie zgo­dzić, zwłasz­cza że wielu maso­nów udziela się także cha­ry­ta­tyw­nie.

Po tym jak John Coustos wyznał to wszystko por­tu­gal­skim inkwi­zy­to­rom, kil­ka­krot­nie przy­znali oni, że Coustos jest „godny uzna­nia” – przy­naj­mniej do czasu, aż zaczęto pytać go o cel tych wszyst­kich rytu­ałów. Oto co w tej spra­wie zapi­sali inkwi­zy­to­rzy:

[Coustos] powie­dział: jedy­nym celem [rytu­ałów] jest utrzy­ma­nie tajem­nic, któ­rych mają strzec wszy­scy człon­ko­wie.

Pyta­nie: jeśli, tak jak mówi, jedy­nym moty­wem wspo­mnia­nych zasad i cere­mo­nii jest pod­trzy­my­wa­nie tajem­nic, jaki jest wów­czas główny cel tej taj­no­ści, skoro za jej naru­sze­nie grożą tak surowe i nie­spo­ty­kane kary? (…)

[Coustos] powie­dział: głów­nym celem takich pro­ce­dur jest taka wła­śnie taj­ność.

Zatem celem wol­no­mu­lar­skiej taj­no­ści jest taj­ność. Nie brzmi to jak dobry spo­sób, aby cokol­wiek ukryć. Innymi słowy, całe to zamie­sza­nie wokół tajem­nic jest rytu­alną fik­cją, a prze­ra­ża­jące kary za zła­ma­nie przy­siąg ni­gdy nie będą egze­kwo­wane – to tylko teatr. Jak można się spo­dzie­wać, dla inkwi­zy­to­rów ta część wypo­wie­dzi Coustosa była „skró­towa, wymi­ja­jąca i myląca” i wła­śnie dla­tego go tor­tu­ro­wano: prawda o maso­ne­rii była po pro­stu kom­plet­nie roz­cza­ro­wu­jąca.

Mimo że Coustos w rze­czy­wi­sto­ści nie był boha­te­rem, za jakiego się poda­wał, trzeba pod­kre­ślić, że nie zmy­ślił cze­goś, co zado­wo­li­łoby inkwi­zy­to­rów. Z łatwo­ścią mógł prze­cież prze­ka­zać im infor­ma­cje o jakichś wyssa­nych z palca świę­to­kradz­twach, dzięki czemu jego oprawcy byliby ukon­ten­to­wani, że nie mar­nują czasu. Kiedy Tom­maso Cru­deli, wło­ski mason, został aresz­to­wany przez inkwi­zy­cję we Flo­ren­cji mniej wię­cej w tym samym cza­sie, sprawa prze­ciwko niemu była oparta na zezna­niach innego wol­no­mu­la­rza. Zgod­nie z tymi infor­ma­cjami rekruci byli mastur­bo­wani przez wyż­szych rangą maso­nów, a następ­nie zmu­szano ich do pod­pi­sa­nia wła­snym nasie­niem prze­ra­ża­ją­cej przy­sięgi: zobo­wią­zy­wali się ponoć do popeł­nia­nia wszyst­kich moż­li­wych prze­stępstw, z wyjąt­kiem sodo­mii. Dla­tego też Coustos w pew­nym sen­sie był męczen­ni­kiem: cier­piał za to, że roz­cza­ro­wał inkwi­zy­cję. A jed­nak od tego czasu inni masoni, tacy jak Coustos, oraz wro­go­wie maso­nów, tacy jak inkwi­zy­to­rzy, nie mogli powstrzy­my­wać się przed upa­try­wa­niem w tajem­ni­cach maso­ne­rii cze­goś wię­cej, niż w rze­czy­wi­sto­ści można było w nich doj­rzeć. Na tym wła­śnie polega iro­nia, która będzie prze­pla­tać się przez wiele kolej­nych histo­rii. Koniec koń­ców tajem­nice maso­nów nie skry­wają żad­nych szcze­gól­nych tre­ści, lecz jed­no­cze­śnie sami masoni oraz ich wro­go­wie na prze­strzeni dzie­jów i w róż­nych zakąt­kach świata dopil­no­wali, żeby każdy chciał te sekrety odkryć.

3

Edyn­burg. Sztuka pamięci

Skromna grupa o wiel­kich ambi­cjach

Naj­waż­niej­sze sym­bole wyko­rzy­sty­wane przez maso­nów w ich rytu­ałach, czyli far­tu­chy, kolumny, węgiel­nice i kiel­nie, zwią­zane są z pracą kamie­nia­rzy. Według wol­no­mu­la­rzy przed­mioty te nie tylko niosą prze­sła­nie moralne, lecz także opo­wia­dają histo­rię o maso­ne­rii, któ­rej począt­ków upa­try­wać można w gil­diach śre­dnio­wiecz­nych rze­mieśl­ni­ków. Takie infor­ma­cje znaj­dują się rów­nież w nie­zli­czo­nych książ­kach poświę­co­nych maso­ne­rii. Do wol­no­mu­la­rzy bar­dzo prze­ma­wia idea, zgod­nie z którą są oni potom­kami śre­dnio­wiecz­nych kamie­nia­rzy: łączy ich to bowiem z budow­ni­czymi tak wspa­nia­łych katedr jak te w Salis­bury, Lin­coln czy Yorku. To z kolei przy­wo­dzi na myśl wizję idyl­licz­nej Anglii sprzed rewo­lu­cji prze­my­sło­wej.

A jed­nak kiedy przy­cho­dzi moment, w któ­rym trzeba wyja­śnić, w jaki spo­sób gil­die prze­kształ­ciły się w loże masoń­skie, histo­rycy stoją przed ogrom­nym pro­ble­mem, ponie­waż śre­dnio­wieczni kamie­nia­rze wyjąt­kowo nie­udol­nie radzili sobie z for­mo­wa­niem gil­dii. W XIV i XV wieku wła­ści­wie każdy sza­nu­jący się fach we wszyst­kich angiel­skich mia­stach miał wła­sną gil­dię. Garn­ca­rze, gra­ba­rze, grę­pla­rze, grze­bie­nia­rze, gwoź­dzia­rze – wszy­scy mieli ugrun­to­wane gil­die. Wszy­scy oprócz kamie­nia­rzy.

Powo­dem była nie­wy­star­cza­jąca ilość pracy – budul­cem więk­szo­ści budyn­ków w śre­dnio­wiecz­nej Anglii był nie kamień, ale nie­ko­niecz­nie szla­chetna mie­szanka wikliny z gliną, w któ­rej nie bra­ko­wało także gałęzi, słomy czy zwie­rzę­cych odcho­dów. Na usługi kamie­niar­skie nie było zatem takiego popytu jak, przy­kła­dowo, na pracę cie­śli czy strze­cha­rzy. W rezul­ta­cie w więk­szo­ści miast nie można było zebrać wystar­cza­ją­cej liczby kamie­nia­rzy, nawet żeby porząd­nie zagrać w kości, a co dopiero stwo­rzyć gil­dię. Jeżeli nato­miast kamie­nia­rze nale­żeli już do gil­dii, zazwy­czaj znaj­do­wali się tam razem z innymi przed­sta­wi­cie­lami prze­my­słu budow­la­nego – głów­nie róż­nego rodzaju robot­ni­kami.

Kamie­nia­rze pro­wa­dzili wędrowne życie, łapiąc się róż­nych oka­zji i z rzadka gru­pu­jąc się w danym miej­scu, aby zbu­do­wać kamienny most lub dom. W wielu przy­pad­kach róż­nica mię­dzy kamie­nia­rzem a zwy­kłym robot­ni­kiem była bar­dzo sub­telna. Kiedy nato­miast reali­zo­wane były duże pro­jekty – budowa zamku, opac­twa czy kate­dry – zatrud­niano wielu kamie­nia­rzy, i to z dale­kich stron; czę­sto taka rekru­ta­cja była przy­mu­sowa, ponie­waż otrzy­my­wano nakaz od mistrza kamie­niar­stwa, który zawie­rał umowę z kró­lem lub bisku­pem. Tacy eli­tarni mistrzo­wie rów­nież nie mieli sta­łego zatrud­nie­nia, ale indy­wi­du­al­nie byli bar­dzo wpły­wowi. Dla­tego też tra­dy­cyjne gil­die nie mogły repre­zen­to­wać zarówno ich, jak i maso­wych, zwy­kłych pra­cow­ni­ków.

Co cie­kawe, spo­śród tak wielu rze­mieśl­ni­ków okresu angiel­skiego śre­dnio­wie­cza kamie­nia­rze mieli naj­mniej­sze szanse na to, że zrze­sza­jąca ich orga­ni­za­cja prze­trwa wieki i prze­kształci się w takie brac­two jak wol­no­mu­lar­stwo. Już od wielu poko­leń masoń­scy histo­rycy bez­sku­tecz­nie pró­bują odkryć ogniwo pomię­dzy, jak sami mówią, ope­ra­tyw­nymi kamie­nia­rzami – czyli oso­bami uzbro­jo­nymi w dłuta, piony, a także mię­śnie i odci­ski – oraz dzi­siej­szymi spe­ku­la­tyw­nymi wol­no­mu­la­rzami – ludźmi, któ­rych narzę­dzia mają wymiar filo­zo­ficzny, a nie prak­tyczny.

Jeśli zatem to nie śre­dnio­wieczne gil­die są bra­ku­ją­cym ogni­wem mię­dzy daw­nymi kamie­nia­rzami a dzi­siej­szymi wol­no­mu­la­rzami, to co nim jest? Do prawdy możemy zbli­żyć się, choć bar­dzo powoli, bada­jąc nie rze­czy­wi­stość pracy śre­dnio­wiecz­nych kamie­nia­rzy, lecz ich kul­turę i histo­rię, czyli ele­menty, które stały się póź­niej czę­ścią wol­no­mu­lar­stwa.

Wspólne życie każ­dego śre­dnio­wiecz­nego fachu wypeł­nione było regu­la­cjami, rytu­ałami oraz mitami. Nie bra­ko­wało tam także rytu­ałów ini­cja­cyj­nych czy uro­czy­stych i prze­ra­ża­ją­cych przy­siąg, które miały na celu ochronę tajem­nic danego rze­mio­sła i wzmac­nia­nie soli­dar­no­ści wśród rze­mieśl­ni­ków. Trzeba było zapa­mię­tać różne prawa i hasła, czę­sto po to, aby dema­sko­wać oszu­stów, któ­rzy poja­wiali się u bram mia­sta w poszu­ki­wa­niu pracy. Wypra­wiano także huczne uczty z oka­zji świąt i opo­wia­dano sobie legendy: szewcy, któ­rzy zaj­mo­wali się wyra­bia­niem wytwor­nych butów, wie­rzyli, że po tym, jak ich patron, Święty Hugo, zmarł męczeń­ską śmier­cią, jego kości zamie­niły się w szew­skie narzę­dzia.

Bry­tyj­scy kamie­nia­rze nad­ra­biali braki w orga­ni­za­cji swo­jej gil­dii, two­rząc wyjąt­kowo duży zestaw zasad, sym­boli i mitów. Kamie­niar­ski kodeks znany jako Stare obo­wiązki (Old Char­ges) był prze­ka­zy­wany ust­nie, ale ponie­waż pamięć ustna jest zawodna, jego treść czę­sto się zmie­niała – poje­dyn­cze frag­menty były doda­wane, ujmo­wane, prze­ina­czane czy zapo­mi­nane. Co jakiś czas różne wer­sje Sta­rych obo­wiąz­ków były spi­sy­wane, a pierw­szy tekst, który prze­trwał ten zawiły pro­ces, napi­sany jest wier­szem, dzięki czemu łatwiej było zapa­mię­tać jego 826 wer­sów; obec­nie znany jest on maso­nom na całym świe­cie jako poemat Regius. Jego pocho­dze­nie nie zostało pre­cy­zyj­nie usta­lone, ale przy­pusz­cza się, że powstał w hrab­stwie Shrop­shire w 1430 roku.

Prze­pisy wyszcze­gól­nione w Sta­rych obo­wiąz­kach to stan­dar­dowe reguły dla śre­dnio­wiecz­nych rze­mieśl­ni­ków. Można tam zna­leźć zarówno ogólne wska­zówki doty­czące dobrych manier (nie prze­kli­naj w kościele, nie wydmu­chuj nosa w ser­wetkę), jak i regu­la­cje bez­po­śred­nio doty­czące pracy kamie­niar­skiej, czyli, przy­kła­dowo, mistrz musi spra­wie­dli­wie pła­cić swoim pra­cow­ni­kom i nad­zo­ro­wać jakość ich pracy. Jed­nak to, co wyróż­nia Stare obo­wiązki i co napro­wa­dza nas na szlak powsta­nia wol­no­mu­lar­stwa, to mito­lo­gia kamie­nia­rzy – histo­ria opo­wia­da­jąca o tym, jak rze­mio­sło kamie­niar­skie naro­dziło się u zara­nia dzie­jów i jak wielcy kamie­nia­rze prze­ka­zy­wali sobie przez wieki jego tra­dy­cje.

Dra­ma­tis per­so­nae tych opo­wie­ści to nie byle kto z nie byle jakim pocho­dze­niem: greccy myśli­ciele spo­ty­kają się tam z wiel­kimi szy­chami z Księgi Wyj­ścia i Księgi Kró­lew­skiej. Jest też kilka postaci, które są naprawdę istotne, ponie­waż stały się póź­niej czę­ścią masoń­skich legend. Jedna z nich to Her­mes Tri­sme­gi­stos, uczony, który po poto­pie z udzia­łem Noego odkrył geo­me­tryczne zasady kamie­niar­stwa wyryte przez zapo­bie­gli­wych kamie­nia­rzy sprzed cza­sów potopu na dwóch kamien­nych fila­rach. Następ­nym w kolejce wiel­kim kamie­nia­rzem był Eukli­des, grecki mate­ma­tyk, który prze­ka­zał sta­ro­żyt­nym Egip­cja­nom całą wie­dzę z zakresu kamie­niar­stwa: dzięki temu powstały pira­midy. Jest tam rów­nież Salo­mon, który zatrud­nił czter­dzie­ści tysięcy kamie­nia­rzy do budowy swo­jej świą­tyni, sta­no­wią­cej obraz kamie­niar­skiego kunsztu. Główny kamie­niarz pocho­dził z Tyru i w póź­niejszych wer­sjach opo­wie­ści nazy­wano go Hira­mem Abif­fem – to ten sam, który odgrywa naj­waż­niej­szą rolę w masoń­skich rytu­ałach trze­ciego stop­nia.

Kamie­niar­skiej mito­lo­gii nie spo­sób odmó­wić braku wznio­sło­ści: bez­ładna grupa rze­mieśl­ni­ków przy­pi­sy­wała sobie pocho­dze­nie tak dawne i oka­załe, że nie powsty­dzi­łaby się go żadna dyna­stia kró­lew­ska. Mieli oni także bar­dzo poważne ambi­cje inte­lek­tu­alne: Stare obo­wiązki utoż­sa­miały rze­mio­sło kamie­niar­skie z geo­me­trią i to wła­śnie dla­tego Eukli­des, znany jako ojciec geo­me­trii, miał dla kamie­nia­rzy tak duże zna­cze­nie. Geo­me­tria była prze­cież zali­czana do pod­stawy pro­gra­mo­wej śre­dnio­wiecz­nych uni­wer­sy­te­tów wraz z gra­ma­tyką, logiką, reto­ryką, aryt­me­tyką, muzyką i astro­no­mią. Stare obo­wiązki gło­siły zresztą, że kamie­niar­ska geo­me­tria jest naj­bar­dziej sza­cowną dzie­dziną ludz­kiej wie­dzy, i masoni na­dal trak­tują geo­me­trię jako meta­forę fun­da­men­tal­nego porządku wszech­świata. Wielka litera G, która czę­sto figu­ruje obok węgiel­nicy i cyr­kla jako insy­gniów masoń­skich, odnosi się wła­śnie do geo­me­trii i do Boga2.

Na­dal jed­nak daleko nam do zna­le­zie­nia rze­czy­wi­stego histo­rycz­nego związku pomię­dzy Sta­rymi obo­wiąz­kami a wol­no­mu­lar­stwem. (A do tego wła­śnie miej­sca dotarli masoń­scy histo­rycy pra­cu­jący nad tym zagad­nie­niem).

Po stu­le­ciach misty­fi­ka­cji (w któ­rych, jak się prze­ko­namy, osiem­na­sto­wieczni masoni ode­grali nie­małą rolę) prze­ko­nu­jąca wer­sja począt­ków wol­no­mu­lar­stwa uka­zała się dopiero nie­dawno, kiedy to w 1988 roku opu­bli­ko­wano prze­ło­mowe wyniki badań. Początki maso­ne­rii wcale nie się­gają śre­dnio­wie­cza – należy ich raczej upa­try­wać w okre­sie, kiedy śre­dnio­wieczny świat roz­pa­dał się już na kawałki i rodziła się nowo­cze­sność. Ponadto iskra maso­ne­rii została wznie­cona nie pośród śre­dnio­wiecznych gil­dii i gotyc­kich katedr Anglii, lecz na rene­san­so­wym dwo­rze sto­licy Szko­cji, czyli Edyn­burga.

Szkocki Salo­mon

Refor­ma­cja podzie­liła Europę na wskroś. Aż do 1517 roku Kościół rzym­sko­ka­to­licki sta­no­wił jedyną drogę do Boga i jedyny gwa­rant wła­dzy kró­lew­skiej. Rzym zaj­mo­wał pewne miej­sce w cen­trum świata chrze­ści­jań­skiego, a w całej Euro­pie potężne gotyc­kie kate­dry ze swoją strze­li­stą nie­zmien­no­ścią świad­czyły o porządku spraw ludz­kich, który pocho­dził wprost z nieba.

Potem jed­nak przy­szedł czas na atak Lutra, w wyniku któ­rego naro­dził się pro­te­stan­tyzm, a chrze­ści­jań­stwo zostało nie­od­wra­cal­nie podzie­lone. Roz­po­częła się epoka wojen reli­gij­nych i po całym kon­ty­nen­cie roz­prze­strze­nił się głód nowych idei – naj­le­piej w for­mie dru­ko­wa­nej. W rezul­ta­cie dotych­czas nie­kwe­stio­no­wane aspekty wiary takie jak dok­tryna czyśćca oraz czcze­nie reli­kwii i ikon zaczęły być trak­to­wane jako znaki dzia­ła­nia Anty­chry­sta.

Refor­ma­cja poja­wiła się w Szko­cji późno, ale z impe­tem. Począw­szy od 1560 roku ofiarą tego entu­zja­zmu zaczęły być budynki reli­gijne. Szkoccy pro­te­stanci byli znani z wście­kło­ści, z którą nisz­czyli bał­wo­chwal­cze pomniki, witraże oraz kamienne orna­menty. Kate­dra Świę­tego Andrzeja, naj­więk­szy kościół w kraju oraz nie­zwy­kły owoc stu­pięć­dzie­się­cio­let­niej pracy, została zde­wa­sto­wana i opusz­czona. W Edyn­burgu ogra­biono i znisz­czono opac­two Holy­rood – miej­sce spo­czynku kró­lów. Wyznawcy nowego, pro­te­stanc­kiego Kościoła w Szko­cji byli prze­ko­nani, że Bóg chce, aby miej­sca modlitw były bru­tal­nie surowe – wystar­czy pro­sto­kątny budy­nek o ścia­nach z kamie­nia polnego. Nie budo­wano już katedr, klasz­to­rów czy wyra­fi­no­wa­nych kościo­łów, więc szkoccy kamie­niarze nie bez powodu oba­wiali się refor­ma­cji. Strata takiego klienta jak Kościół była dla nich kata­strofą.

Ponadto, jak wia­domo, nie­szczę­ścia cho­dzą parami – upa­dek wła­dzy kró­lew­skiej ozna­czał wstrzy­ma­nie głów­nych pro­jek­tów budow­la­nych monar­chii. Król Szko­cji Jakub VI nie­za­prze­czal­nie był dziec­kiem refor­ma­cji, któ­rego dzie­ciń­stwo było burz­liwe nawet jak na ówcze­sne stan­dardy. Jego matką była Maria Stu­art, kró­lowa Szko­tów i kato­liczka ska­zana na wygna­nie po tym, jak poślu­biła męż­czy­znę, który praw­do­po­dob­nie był odpo­wie­dzialny za spi­sek pro­chowy uwień­czony śmier­cią ojca Jakuba. W rezul­ta­cie wybu­chła sze­ścio­let­nia wojna domowa, a trzy­na­sto­mie­sięczny Jakub został porwany i pospiesz­nie koro­no­wany w kościele para­fial­nym w Stir­ling. Młody król został wycho­wany na pro­te­stanta przez despo­tycz­nych opie­ku­nów, któ­rzy wma­wiali mu, że jego matka była cza­row­nicą, a w tym samym cza­sie zachłanne dwor­skie frak­cje toczyły ze sobą walki. Zwa­śnieni i roz­ju­szeni szkoccy ary­sto­kraci zacho­wy­wali się jak wysoko uro­dzeni ban­dyci.

Jakub miał zale­d­wie dzie­więt­na­ście lat, kiedy w 1585 roku posta­no­wił podzię­ko­wać swoim współ­wła­da­ją­cym i sam prze­jął kon­trolę nad rzą­dem. Przez kolejne pięt­na­ście lat cier­pli­wie i mądrze hamo­wał reli­gij­nych eks­tre­mi­stów i prze­ja­wiał nawet pewien sto­pień tole­ran­cji, a oprócz tego zdo­był popar­cie ary­sto­kra­cji, więc prze­moc z jej strony rów­nież zma­lała. Bar­dzo roz­sąd­nie wysto­so­wał także jedy­nie for­malny pro­test, kiedy Elż­bieta I ścięła jego matkę w 1587 roku. Z każ­dym rokiem wyda­wało się coraz bar­dziej pewne, że to Jakub obej­mie tron po bez­dziet­nej Elż­bie­cie I i złą­czy Anglię i Szko­cję.

Jakub był nie tylko dobrym poli­ty­kiem, lecz także inte­lek­tu­ali­stą – poetą, teo­lo­giem oraz auto­rem prac poświę­co­nych teo­rii i prak­tyce kró­lo­wa­nia. Ponadto Daemo­no­lo­gie [Demo­no­lo­gia], książka poświę­cona czar­nej magii, napi­sana przez Jakuba w 1597 roku, była głów­nym źró­dłem, z któ­rego korzy­stał Szek­spir, kreu­jąc wiedźmy w Mak­be­cie (1606). Ten król nauko­wiec tchnął nowe życie w szkocki dwór i jesz­cze bar­dziej otwo­rzył go na wpływy euro­pej­skiego rene­sansu. Ary­sto­kra­cja zaczęła podró­żo­wać do Fran­cji i Włoch, skąd wra­cała zafa­scy­no­wana całym wachla­rzem mię­dzy­na­ro­do­wych inte­lek­tu­al­nych tren­dów się­ga­ją­cych od teo­rii poezji, medy­cyny i tech­niki woj­sko­wej aż po alche­mię, astro­lo­gię i magię.

Posą­dzone o magię kobiety przed obli­czem Jakuba VI, króla Szko­cji (1566–1625). Rycina pocho­dzi z książki Daemo­no­lo­gie Jakuba VI.

Jakub zbu­do­wał lojalną mu admi­ni­stra­cję spo­śród sze­re­gów ary­sto­kra­cji i inte­lek­tu­ali­stów. Jed­nym z jej nowych człon­ków był Wil­liam Schaw, wykształ­cony i obyty w świe­cie drobny ary­sto­krata, który został mia­no­wany na kró­lew­skiego prze­ło­żo­nego robót. Osoba pia­stu­jąca to sta­no­wi­sko była odpo­wie­dzialna za budowę, naprawę i utrzy­ma­nie wszyst­kich budyn­ków króla Szko­cji oraz za orga­ni­za­cję kró­lew­skich cere­mo­nii.

Tak jak inni pół­noc­no­eu­ro­pej­scy inte­lek­tu­ali­ści, Schaw był zachwy­cony rene­san­sem, który w poszu­ki­wa­niu inspi­ra­cji powra­cał do kla­sycz­nych wzor­ców. Klu­czo­wym źró­dłem był dla Schawa tekst O archi­tek­tu­rze ksiąg dzie­sięć, napi­sany w I wieku p.n.e. przez Witru­wiu­sza – inży­niera i kon­struk­tora, który pra­co­wał dla Juliu­sza Cezara. Witru­wiusz uwa­żał, że ludzie pro­jek­tu­jący budynki muszą być inte­lek­tu­ali­stami, a nie tylko zwy­kłymi budow­ni­czymi. Pod jego wpły­wem pre­stiż daw­nych mistrzów budow­nic­twa zma­lał, a na hory­zon­cie rene­san­so­wej Europy poja­wił się nowy boha­ter: archi­tekt. Wil­liam Schaw był pierw­szym w histo­rii Szko­tem, któ­rego nazwano archi­tektem.

W lutym 1594 roku dwór świę­to­wał naro­dze­nie kró­lew­skiego potomka w zamku w Stir­ling. Kró­lowi Jaku­bowi bar­dzo zale­żało, aby chrzest jego syna był spek­ta­klem wyra­fi­no­wa­nia oraz poboż­no­ści, i w tym celu zle­cił eks­pre­sową budowę nowej kaplicy zam­ko­wej. Za pro­jekt odpo­wia­dał Schaw i do jego reali­za­cji zatrud­niono naj­lep­szych kamie­nia­rzy z całego kraju. Kaplica kró­lew­ska w Stir­ling jest naj­wcze­śniej­szym tego typu budyn­kiem okresu rene­sansu w Wiel­kiej Bry­ta­nii, a jej cha­rak­te­ry­styczną cechą są zakoń­czone łukami okna w stylu flo­ren­tyń­skim i, podob­nie jak w przy­padku kaplicy Syk­styń­skiej, wznie­sio­nej w latach sie­dem­dzie­sią­tych XV wieku, wymiary i wzór kaplicy kró­lew­skiej wzo­ro­wane są na świą­tyni Salo­mona, opi­sa­nej w Księ­dze kró­lew­skiej. Pewien angiel­ski wysłan­nik na szkoc­kim dwo­rze opi­sał ją nawet jako „wspa­niałą świą­tynię Salo­mona”. Król Salo­mon był sta­ro­te­sta­men­to­wym uoso­bie­niem kró­lew­skiej mądro­ści, sta­no­wił więc ide­alne alter ego dla króla naukowca takiego jak Jakub i nadworni poeci w Szko­cji nie omiesz­kali takich porów­nań wygła­szać. Nie­któ­rzy twier­dzili nawet, że Jakub jest do Salo­mona podobny.

Cztery lata póź­niej Schaw zasiadł w pałacu Holy­rood w Edyn­burgu, aby roz­po­cząć tajne nego­cja­cje w imie­niu swo­jego Salo­mona. Naprze­ciwko niego przy stole znaj­do­wała się grupa mistrzów kamie­niar­stwa, z któ­rych nie­któ­rzy brali udział w budo­wie kró­lew­skiej kaplicy w Stir­ling. Spo­tka­nie to zaszcze­piło jedne z naj­bar­dziej inte­re­su­ją­cych idei rene­san­so­wej kul­tury dwor­skiej Jakuba VI w śre­dnio­wiecz­nych meto­dach pracy kamie­nia­rzy opi­sa­nych w Sta­rych obo­wiąz­kach. Owo­cem tych prze­mian była maso­ne­ria.

Podob­nie jak w Anglii kamie­nia­rze w Szko­cji nie byli odpo­wied­nio zor­ga­ni­zo­wani: gil­die w obu miej­scach zostały dodat­kowo osła­bione przez refor­ma­cję i w ich skład wcho­dzili zwy­kli robot­nicy. Jed­nak kiedy król Jakub VI miał już pełną wła­dzę, zaczęło poja­wiać się coraz wię­cej pro­jek­tów pre­sti­żo­wych budyn­ków – w takich warun­kach kamie­nia­rze mogli już spo­koj­nie ode­tchnąć. Gdzie­nie­gdzie, jesz­cze przed spo­tka­niem z Scha­wem, zaczęli się for­mo­wać w lokalne grupy, które nie miały nic wspól­nego z gil­diami, a wręcz były im nie­znane. Grupy takie nazy­wano lożami, a nazwa ta zwią­zana jest z tym­cza­so­wymi cha­łu­pami sta­wia­nymi na pla­cach budowy – po raz pierw­szy wów­czas słowo „loża” zaczęło odno­sić się nie do miej­sca, ale do orga­ni­za­cji3.

Spo­tka­nie w 1598 roku z kró­lew­skim prze­ło­żo­nym robót miało bar­dzo ambitny pro­gram. Schaw uznał, że rodzące się orga­ni­za­cje kamie­nia­rzy są szansą na zgro­ma­dze­nie przy dwo­rze klu­czo­wych stron­ni­ków króla, i chciał mia­no­wać się ogól­no­kra­jo­wym patro­nem, a dokład­nie „głów­nym dozorcą” kamie­nia­rzy. Loże sta­łyby się wów­czas czę­ścią pań­stwo­wej struk­tury, odby­wa­łaby regu­larne spo­tka­nia i spi­sy­wały reje­stry. Taki sys­tem funk­cjo­no­wałby nie­za­leż­nie od miej­skich gil­dii w uję­ciu lokal­nym i, w prze­ci­wień­stwie do nich, byłby prze­zna­czony wyłącz­nie dla kamie­nia­rzy oraz bez­po­śred­nio wią­załby się z dwo­rem kró­lew­skim.

Loże Schawa były tajem­nicą skry­waną przed gil­diami czy wła­dzami lokal­nymi. Ze spo­tkań lóż spi­sy­wano co prawda pro­to­koły, ale nie poka­zy­wano ich oso­bom z zewnątrz – zresztą w pro­to­ko­łach i tak wid­niały jedy­nie prak­tyczne infor­ma­cje zwią­zane z prze­my­słem budow­la­nym. Dzia­łal­ność lóż jed­nak nie koń­czyła się na oma­wia­niu suchych fak­tów. Jak wid­nieje na doku­men­cie jed­nej z sie­dem­na­sto­wiecz­nych szkoc­kich lóż, „ist­niały sekrety, któ­rych nie wolno było spi­sy­wać”. Można jed­nak dotrzeć do wska­zó­wek pro­wa­dzą­cych ku tym nie­pi­sa­nym sekre­tom – pierw­sza z nich znaj­duje się w umo­wie spo­rzą­dzo­nej pomię­dzy Scha­wem a kamie­nia­rzami.

Jako stały bywa­lec dworu Schaw znał war­tość pochleb­stwa – aby zatem zyskać zbio­rową przy­chyl­ność kamie­nia­rzy, zwo­łał zebra­nie 27 grud­nia, czyli w dniu Świę­tego Jana Ewan­ge­li­sty, który kamie­nia­rze z nie­zna­nego powodu uznali za swoje święto. (Masoni na­dal zresztą cele­brują ten dzień, tak samo jak dzień Świę­tego Jana Chrzci­ciela w czerwcu). Schaw nie omiesz­kał rów­nież włą­czyć do umowy obszer­nych cyta­tów ze Sta­rych obo­wiąz­ków i obie­cał, że nowy sys­tem lóż pozwoli im na­dal prze­strze­gać ich tra­dy­cyj­nych zasad. Ponadto prze­ko­nał kamie­nia­rzy, że król, który uważa się za szkoc­kiego Salo­mona, z pew­no­ścią będzie przy­chylny ich potrze­bom.

Była to dobra decy­zja ze strony Schawa, lecz poszedł on także o krok dalej i odwo­łu­jąc się do kul­tury rene­sansu, zna­lazł war­to­ści, które przy­pa­dłyby do gustu kamie­nia­rzom. Oświad­czył, że wszy­scy masoni i ich prak­ty­kanci będą pod­dani „testowi sztuki i nauki pamięci”. To wła­śnie był naj­bar­dziej inno­wa­cyjny ruch Schawa. Kamie­nia­rze zde­cy­do­wa­nie musieli zapa­mię­ty­wać wiele infor­ma­cji – nie tylko Stare obo­wiązki – a Schaw powie­dział im, że to, co robią, nie jest po pro­stu zapa­mię­ty­wa­niem, lecz upra­wia­niem sztuki i nauki zapa­mię­ty­wa­nia.

Aby zro­zu­mieć, jak wielką skalę miało pochleb­stwo Schawa, należy nieco przyj­rzeć się pery­fe­riom myśli rene­san­so­wej. Sztuka pamięci była jed­nym z ulu­bio­nych zapo­ży­czeń euro­pej­skiej kul­tury ze sta­ro­żyt­no­ści. Naj­bar­dziej zna­nym jej przed­sta­wi­cie­lem był rzym­ski mówca Cyce­ron, który korzy­stał z niej w każ­dym swoim prze­mó­wie­niu, a król Jakub VI podobno rów­nież uczył się jej od jed­nego z nadwor­nych poetów. Przede wszyst­kim należy wyobra­zić sobie, że idzie się przez duży budy­nek: każde pomiesz­cze­nie to jeden z aka­pi­tów wypo­wie­dzi, a każdy ele­ment w danym pomiesz­cze­niu (kolumna, ołtarz, wzór kafel­ków na posadzce) to jeden z punk­tów, o któ­rym chce się wspo­mnieć. Osoby doświad­czone w sztuce pamięci mogą prze­cho­wy­wać i przy­po­mi­nać sobie co do słowa nawet dłu­gie prze­mowy.

W cza­sach rene­sansu nie­któ­rzy filo­zo­fo­wie zaczęli utoż­sa­miać sztukę zapa­mię­ty­wa­nia z poszu­ki­wa­niem mądro­ści. Opie­rało się to na idei, zgod­nie z którą sam Bóg prak­ty­ko­wał sztukę zapa­mię­ty­wa­nia, szy­fru­jąc naj­więk­sze sekrety uni­wer­sum w stwo­rzo­nym przez sie­bie świe­cie.

Ta nie­wielka grupka wykształ­co­nej elity prak­ty­ku­ją­cej sztukę zapa­mię­ty­wa­nia była niczym ówcze­śni teo­re­tycy fizyki. Otwo­rzone przez nich per­spek­tywy były nie tylko fascy­nu­jące, lecz także poten­cjal­nie nie­bez­pieczne. Czy gatu­nek ludzki mógł pora­dzić sobie z tym, co w każ­dej chwili mogło zostać odkryte? Co jeżeli ujaw­niono by jakąś prawdę sprze­ci­wia­jącą się Biblii? Z takich wła­śnie powo­dów nie­któ­rzy rene­san­sowi inte­lek­tu­ali­ści pro­wa­dzili bada­nia na uni­wer­sy­te­tach lub w sto­wa­rzy­sze­niach w tajem­nicy. Ukry­wali wyniki swo­ich prac przed nie­po­wo­ła­nymi oso­bami za pomocą coraz to nowych kodów i sym­boli. W poszu­ki­wa­niu wie­dzy okul­ty­stycz­nej człon­ko­wie takich grup szcze­gól­nie chęt­nie korzy­stali z pism na wpół mitycz­nego Her­mesa Tri­sme­gi­stosa – dzięki niemu nazy­wano ich nawet her­me­ty­kami. Główny her­me­tyk Bry­ta­nii, enig­ma­tyczny Ale­xan­der Dic­sone, czę­sto gościł na szkoc­kim dwo­rze w ostat­niej deka­dzie XVI wieku, ponie­waż nie­jed­no­krot­nie słu­żył kró­lowi Jaku­bowi VI jako emi­sa­riusz i pro­pa­gan­dy­sta.

Schaw prze­ko­ny­wał więc szkoc­kich kamie­nia­rzy, że oni rów­nież byli her­me­ty­kami, i mimo że nie zda­wali sobie z tego sprawy, brali wła­śnie udział w naj­więk­szym filo­zo­ficz­nym przed­się­wzię­ciu ludz­ko­ści. Zgod­nie z pole­ce­niami Witru­wiu­sza zawar­tymi w dziele O archi­tek­tu­rze ksiąg dzie­sięć byli oni zarówno inte­lek­tu­ali­stami, jak i budow­ni­czymi. Her­me­tyzm dosko­nale wpi­sy­wał się w folk­lo­ry­styczne ele­menty, które już były zawarte w Sta­rych obo­wiąz­kach kamie­nia­rzy. Geo­me­tria. Tajemna wie­dza prze­ka­zy­wana sobie od zara­nia dzie­jów. Her­mes Tri­sme­gi­stos: ten sam mędrzec, który, jak podają Stare obo­wiązki, po poto­pie odkrył sekrety kamie­nia­rzy wyryte na kolum­nie. Sekretne sto­wa­rzy­sze­nia poświę­cone poszu­ki­wa­niu okul­ty­stycz­nej prawdy. Wiel­kie budynki jako składy świę­tej wie­dzy. Sztuka zapa­mię­ty­wa­nia. A oprócz tego, rzecz jasna, jak okiem się­gnąć sym­bole. Ener­gia wyzwo­lona poprzez taki mariaż ust­nej, rze­mieśl­ni­czej kul­tury śre­dnio­wiecz­nych kamie­nia­rzy z nauko­wym, her­me­tycz­nym ele­men­tem rene­san­so­wej kul­tury dwor­skiej była elek­try­zu­jąca i otwo­rzyła nie­skoń­czone moż­li­wo­ści. Jedną z kon­se­kwen­cji tych prze­mian była zmiana cha­rak­teru loży, która nie sta­no­wiła już orga­ni­za­cji, lecz zarówno wyima­gi­no­wane, jak i realne miej­sce, w któ­rym kamie­nia­rze mogli wspól­nie prak­ty­ko­wać sztukę zapa­mię­ty­wa­nia. Prawdy zawarte w ale­go­rycz­nym wystroju lóż – kolumny, pod­łoga w sza­chow­nicę i tak dalej – pomo­gły prze­kształ­cić rze­mieśl­ni­cze rytu­ały w coś nie­zwy­kle donio­słego, nie­malże magicz­nego. Dzi­siej­sze loże masoń­skie są teatrami, gdzie wysta­wiana jest sztuka zapa­mię­ty­wa­nia.

Korzy­sta­jąc z ter­mi­nów masoń­skich histo­ry­ków, można więc stwier­dzić, że dzięki Scha­wowi w lożach na­dal zasia­dali ope­ra­tywni kamie­nia­rze, lecz mieli oni jed­no­cze­śnie cha­rak­ter spe­ku­la­tywny, ponie­waż w celach filo­zo­ficz­nych odpra­wiali rytu­ały.

Nego­cja­cje Schawa z kamie­nia­rzami ni­gdy jed­nak nie przy­nio­sły satys­fak­cjo­nu­ją­cych rezul­ta­tów – roz­pi­sał on co prawda regu­la­min lóż, ale w 1602 roku zmarł i usta­no­wione przez niego sta­no­wi­sko głów­nego dozorcy nie prze­trwało próby czasu. Wkrótce zmiany poli­tyczne poło­żyły kres umo­wom mię­dzy kamie­nia­rzami a wła­dzami w Edyn­burgu: w 1603 roku zmarła Elż­bieta I, Jakub VI, król Szko­cji, został Jaku­bem I, kró­lem Anglii, i oba kraje złą­czono.

Nie­mniej zapro­jek­to­wana przez Schawa sieć lokal­nych lóż prze­trwała i wciąż się roz­ra­stała: do 1710 roku w całej Szko­cji było już ich około trzy­dzie­stu. Ponadto 80 pro­cent szkoc­kich lóż zna­nych nam z cza­sów Schawa ist­nieje do dziś. Naj­star­sze masoń­skie loże świata, które liczą już ponad czte­ry­sta lat, znaj­dują się w Kil­win­ning, Edyn­burgu oraz Stir­ling i szkoccy masoni są bar­dzo dumni z tych rekor­dów.

Z per­spek­tywy czasu widzimy, że za pośred­nic­twem Schawa rene­san­sowa kul­tura dwor­ska w okre­sie pano­wa­nia Jakuba VI wywo­łała pośród kamie­niar­skich lóż reak­cję łań­cu­chową i w ciągu następ­nych dzie­się­cio­leci pre­stiż nadany im przez Schawa zaczął przy­cią­gać wysoko uro­dzo­nych męż­czyzn.

Pie­nią­dze były istot­nym powo­dem, dla któ­rego takich osób w lożach przy­by­wało. Jeśli nowi człon­ko­wie byli dobrze sytu­owa­nymi męż­czy­znami, a nie pra­cow­ni­kami fizycz­nymi, to chęt­nie przyj­mo­wano ich szczo­dry wkład do wspól­nej uczty lub fun­du­szu pogrze­bo­wego. Od czasu do czasu mogli oni też zaofe­ro­wać jakieś zle­ce­nie budow­lane.

Gwał­towne napię­cia o cha­rak­te­rze reli­gij­nym i poli­tycz­nym wywo­łane refor­ma­cją rów­nież ode­grały nie­małą rolę w przy­cią­ga­niu do lóż kolej­nych osób. Szkoc­kich kamie­nia­rzy łączył wspólny zawód, a nie wspólna wiara – byli wśród nich zarówno pro­te­stanci, jak i kato­licy, i takie prio­ry­tety wpo­iła im refor­ma­cja. Sam Schaw był kato­li­kiem, który nauczył się dys­kre­cji i ule­gło­ści potrzeb­nych do prze­trwa­nia i pro­spe­ro­wa­nia na pro­te­stanc­kim dwo­rze. Loże były wów­czas, tak jak i dziś, bez­pieczną przy­sta­nią: jeżeli maso­ne­ria pomo­gła ukształ­to­wać dzi­siej­szy świat, stało się to czę­ściowo dzięki temu, że ofe­ro­wała schro­nie­nie przed panu­ją­cym poza jej murami cha­osem.

Spo­tka­nie Wil­liama Schawa z kamie­nia­rzami w 1598 roku zaowo­co­wało zało­że­niem sys­temu lóż, z któ­rych każda obej­mo­wała kon­kretny obszar. W lożach doko­ny­wano tajem­nych rytu­ałów opar­tych na sztuce zapa­mię­ty­wa­nia oraz pod­trzy­my­wano śre­dnio­wieczne rze­mieśl­ni­cze tra­dy­cje w połą­cze­niu z ele­men­tami rene­san­so­wych nauk. Ważną rolę odgry­wały wza­jemna pomoc, bra­ter­stwo oraz bez­wy­zna­niowa bogo­boj­ność. Jed­nak człon­ko­wie tych lóż nie byli jesz­cze wol­no­mu­la­rzami w takim sen­sie, jak rozu­miemy to dzi­siaj: po pierw­sze, nie sto­so­wano jesz­cze okre­śle­nia „wol­no­mu­larz”, które było wów­czas w Szko­cji prak­tycz­nie nie­znane; po dru­gie, ich orga­ni­za­cja nie była scen­tra­li­zo­wana; po trze­cie, loże na­dal były ści­śle powią­zane z potrze­bami pra­cu­ją­cych kamie­nia­rzy.

Prze­kształ­ce­nie szkoc­kiego modelu lóż Schawa we współ­cze­sną maso­ne­rię zaczęło się wraz z ich roz­prze­strze­nia­niem się na połu­dnie do Anglii, gdzie znano ich już pod wspólną nazwą wol­no­mu­lar­stwa uzna­nego.

Wolni i uznani masoni

Wol­no­mu­la­rze czę­sto ofi­cjal­nie mówią o sobie „wolni i uznani masoni”, jed­nak nie­wielu z nich rozu­mie, do czego tak naprawdę odnosi się słowo „uznany”. Co cie­kawe, z przy­miot­ni­ków „wolny” i „uznany” to ten drugi oka­zuje się dużo bar­dziej pomocny w odkry­wa­niu angiel­skich eta­pów wcze­snego roz­woju maso­ne­rii.

Ory­gi­nal­nie angiel­skie słowo „fre­ema­son” („wol­no­mu­larz”) odno­siło się do kamie­nia­rza, który obra­biał „free stone” („kamień cio­sowy”), czyli drob­no­ziar­ni­sty pia­sko­wiec lub wapień. W prze­ci­wień­stwie do mniej wykwa­li­fi­ko­wa­nych „usta­wia­czy”, któ­rzy jedy­nie kła­dli ocio­sane kamie­nie w odpo­wied­nie miej­sce ściany, zada­niem tych rze­mieśl­ni­ków było nada­wa­nie kamie­niom odpo­wied­niego kształtu. Wraz z upły­wem czasu słowo „fre­ema­son” zaczęło odno­sić się do każ­dego wyż­szego rangą rze­mieśl­nika obra­bia­ją­cego kamień i ludzie na­dal uży­wali go w taki sam spo­sób nawet wów­czas, kiedy powstała znana nam dzi­siaj maso­ne­ria – to ter­mi­no­lo­giczna nie­ści­słość, która spra­wia histo­ry­kom wiele trud­no­ści.

Bez­po­śred­nich poprzed­ni­ków współ­cze­snych wol­no­mu­la­rzy można szu­kać w Anglii dopiero od momentu, w któ­rym w histo­rycz­nych doku­men­tach zaczęły poja­wiać się wzmianki o „uzna­nych maso­nach” lub tajem­nej orga­ni­za­cji zna­nej jako Uzna­nie. Wynika to ze znacz­nych podo­bieństw pomię­dzy ich rytu­ałami a rytu­ałami prak­ty­ko­wa­nymi przez człon­ków lóż Schawa oraz współ­cze­snych wol­no­mu­la­rzy. Wraz z roz­prze­strze­nia­niem się Uzna­nia wycie­kało także coraz wię­cej infor­ma­cji o „sekre­tach, które ni­gdy nie mogą zostać spi­sane” – doty­czyły one uzna­nych angiel­skich maso­nów, któ­rzy wkrótce sami zapra­co­wali na miano wol­no­mu­la­rzy.

Wstrzą­sa­jące wyda­rze­nia, do jakich doszło pod­czas rzą­dów Karola I, syna króla Jakuba, ode­grały ogromną rolę w roz­prze­strze­nia­niu się lóż Schawa w Anglii. Po tym, jak w 1638 roku doszło do sporu doty­czą­cego modli­tew­nika, w Szko­cji wybu­chły wojny trzech kró­lestw, które na dobre zakoń­czyły się dopiero w 1651 roku i spra­wiły, że całe Wyspy Bry­tyj­skie zamie­niły się w pie­kło. Z 7,5 miliona miesz­kań­ców zabito około 800 tysięcy, a w Irlan­dii praw­do­po­dob­nie zgi­nęło 40 pro­cent przed­wo­jen­nej popu­la­cji. Wszystko to spra­wia, że kamie­niar­ska wer­sja her­me­tycz­nego poszu­ki­wa­nia oświe­ce­nia za pośred­nic­twem sym­boli jesz­cze wyraź­niej jawi się jako duchowy azyl.

Pocho­dzący z poło­żo­nego w regio­nie West Midlands hrab­stwa Staf­ford­shire Elias Ash­mole został uzna­nym maso­nem w paź­dzier­niku 1646 roku – rela­cja przed­sta­wia­jąca jego ini­cja­cję jest jed­nym z naj­star­szych opi­sów takich cere­mo­nii w Anglii. Istotne jest nie tylko miej­sce tego wyda­rze­nia, lecz także to, co Ash­mole musiał wów­czas zro­bić: jego ini­cja­cja odbyła się w War­ring­ton w hrab­stwie Lan­ca­shire, nie­da­leko miej­sca, w któ­rym miesz­kał wów­czas z teściami i docho­dził do sie­bie po tru­dach służby w poko­na­nym woj­sku roja­li­stów. Przez więk­szość wojen trzech kró­lestw Lan­ca­shire było zajęte przez szkocką armię, którą uważa się za jed­nego z głów­nych pro­pa­ga­to­rów poglą­dów i prak­tyk szkoc­kich lóż. (Reje­stry edyn­bur­skiej loży Schawa wska­zują, że w maju 1641 roku masoni słu­żący w szkoc­kiej armii w pół­noc­nej Anglii prze­pro­wa­dzali ini­cja­cje ofi­ce­rów wal­czą­cych w woj­nie domo­wej).

Dzięki swo­jemu sta­no­wi­sku ofi­cera arty­le­rii Ash­mole był wyjąt­kowo dobrym kan­dy­da­tem na masona. Człon­ko­wie loży świet­nie znali dzieje Witru­wiu­sza i pamię­tali, że w legio­nach Juliu­sza Cezara był spe­cja­li­stą od broni cięż­kiej i kon­stru­ował oraz obsłu­gi­wał wszyst­kie typy machin mio­ta­ją­cych. Dzięki swo­jej wie­dzy o tra­jek­to­riach i innych aspek­tach tak bar­dzo powa­ża­nej geo­me­trii byli tak naprawdę hono­ro­wymi kamie­nia­rzami.

Ash­mole stał się czło­wie­kiem o sze­ro­kich i (jak się obec­nie wydaje) wyjąt­kowo oso­bli­wych zain­te­re­so­wa­niach. Był anty­kwa­riu­szem bada­ją­cym, kata­lo­gu­ją­cym i zbie­ra­ją­cym wszystko, od sta­ro­żyt­nych monet aż po nie­zwy­kłe okazy zoo­lo­giczne; dziś naj­bar­dziej znany jest z tego, że jego wła­sność stała się pod­stawą kolek­cji oks­fordz­kiego Ash­molean Museum. Ash­mole z wiel­kim odda­niem poświę­cał się zgłę­bia­niu heral­dyki, a jego obser­wa­cje astro­lo­giczne doce­nił nawet król Karol II. Ponadto badał on magiczne sym­bole, alche­mię i był prze­ko­nany, że jego inte­lek­tu­alne zdol­no­ści są wyni­kiem ruchów Mer­ku­rego.

Takie wła­śnie ezo­te­ryczne hobby przy­cią­gały do lóż wysoko uro­dzo­nych ludzi. Przy­kła­dowo Ash­mole inte­re­so­wał się rów­nież różo­krzy­żem, co było modne w przy­padku sekret­nych sto­wa­rzy­szeń i osób zgłę­bia­ją­cych wie­dzę okul­ty­styczną. W poło­wie dru­giej dekady XVII wieku kul­turę euro­pej­ską zelek­try­zo­wały infor­ma­cje z Nie­miec, zgod­nie z któ­rymi odkryto tajemne i święte bra­ter­stwo powstałe wiele wie­ków wcze­śniej. Orga­ni­za­cja ta znana była jako Zakon Braci Oświe­co­nych Róży i Krzyża i zawdzię­czała nazwę swo­jemu zało­ży­cie­lowi, misty­kowi i leka­rzowi Chri­stia­nowi Rosen­kreu­zowi, który pod­czas swo­ich podróży do Orientu posiadł wiel­kie tajem­nice. Różo­krzy­żowe pisma zawie­rały nowe spoj­rze­nie na her­me­tyzm i chrze­ści­jań­stwo oraz ogła­szały nadej­ście nowej epoki ducho­wej.

Nie­stety, zakon różo­krzyża ni­gdy nie ist­niał – tak samo jak i jego zało­ży­ciel. Wszystko to było ale­go­rią, a być może nawet zwy­kłą misty­fi­ka­cją. Nie powstrzy­mało to jed­nak ludzi, któ­rzy albo na­dal chcieli do tego zrze­sze­nia dołą­czyć, albo na­dal inte­re­so­wali się jego zało­że­niami. Być może niektó­rzy męż­czyźni zasi­la­jący sze­regi szkoc­kich i angiel­skich lóż byli prze­ko­nani, że dołą­czają do zakonu różo­krzyża lub podob­nej orga­ni­za­cji, a nawet jeżeli tak nie było, to mit różo­krzy­żow­ców przy­dał maso­ne­rii jesz­cze wię­cej sym­bo­liki. Przy­kła­dowo uważa się, że rytuał śmierci i wskrze­sze­nia Hirama Abiffa ma swoje źró­dło w różo­krzy­żo­wej nekro­man­cji.

Elias Ash­mole (1617–1692).

Ash­mole całe życie pozo­stał już uzna­nym maso­nem. W 1682 roku wziął udział w spo­tka­niu uzna­nych maso­nów w Lon­dy­nie. Opi­sał je w dzien­niku takimi sło­wami: „Mia­łem sta­tus star­szego członka (przy­jęto mnie już trzy­dzie­ści pięć lat temu)” oraz „Wszy­scy razem zje­dli­śmy obiad w tawer­nie Pod Pół­księ­ży­cem przy ulicy Che­ape­side, a ten zacny posi­łek został opła­cony ze skła­dek nowo przy­ję­tych maso­nów”.

Naj­bar­dziej szcze­gó­łowy opis dzia­łań przy­ję­cia – i taki, który uka­zuje wyraźne podo­bień­stwa do rytu­ałów wol­no­mu­lar­stwa – pocho­dzi z rodzin­nego hrab­stwa Ash­mole’a, czyli Staf­ford­shire. W 1686 roku Robert Plot, pro­fe­sor che­mii na Uni­wer­sy­te­cie Oks­fordz­kim, opu­bli­ko­wał pracę doty­czącą tego regionu, któ­rej kilka stron poświę­co­nych zostało uzna­nym maso­nom. Pro­fe­sor Plot nie nale­żał co prawda do tej orga­ni­za­cji, ale był nie tylko wykła­dowcą aka­de­mic­kim, lecz także kusto­szem nowo powsta­łego Ash­molean Museum, więc Ash­mole mógł być źró­dłem jego infor­ma­cji.

Plot był bar­dzo podejrz­liwy wobec skry­to­ści maso­nów i stwier­dził, że mają oni skłon­ność do snu­cia „intyrg” [sic!]. Pozy­skał o nich jed­nak wystar­cza­jąco wiele infor­ma­cji, aby przed­sta­wić istotne dowody. Uznani masoni odby­wali swoją ini­cja­cję „pod­czas zebra­nia lub, jak mówi się w nie­któ­rych miej­scach, w loży, która musi skła­dać się z co naj­mniej pię­ciu lub sze­ściu star­szych człon­ków zakonu, któ­rych kan­dy­daci obda­ro­wują ręka­wicz­kami…”. Jak wyja­śnił Plot, rytuał ini­cja­cyjny „polega przede wszyst­kim na prze­ka­zy­wa­niu sobie pew­nych tajem­nych zna­ków, które są znane człon­kom w całym kraju”. Ponadto ist­niały dwa spo­soby dołą­cze­nia do orga­ni­za­cji: nale­żało być albo kamie­nia­rzem, albo dobrze sytu­owa­nym i powa­ża­nym czło­wie­kiem, który został „zaak­cep­to­wany” lub „uznany” – stąd też pocho­dzi nazwa orga­ni­za­cji.

Wojny domowe nie były jed­nak jedy­nym czyn­ni­kiem zwięk­sza­ją­cym atrak­cyj­ność lóż w Bry­ta­nii. Rene­sans naro­dził się we Wło­szech w XV wieku jako odpo­wiedź na potrzebę ponow­nego zgłę­bie­nia wie­dzy kla­sycz­nej, lecz w poło­wie XVII stu­le­cia oka­zało się, że sta­ro­żyt­ność została już prze­ści­gnięta. Czy Ary­sto­te­les roz­po­wszech­niał swoją wie­dzę za pomocą dru­ko­wa­nych ksią­żek? Czy to Feni­cja­nie odkryli Ame­rykę? Czy legiony Juliu­sza Cezara kon­stru­owały armaty? Cały zastęp nowych tech­no­lo­gicz­nych nowi­nek, od mikro­sko­pów, poprzez zegarki kie­szon­kowe, amu­ni­cję musz­kietu, aż po pompę powietrzną, nie tylko prze­wyż­szył wszystko, co kla­syczny świat miał do zaofe­ro­wa­nia, lecz także glo­ry­fi­ko­wał umie­jęt­no­ści i wie­dzę ludzi, któ­rzy te wyna­lazki kon­stru­owali. To nowo odkryte zami­ło­wa­nie do tech­no­lo­gii zmniej­szało prze­paść mię­dzy pracą umy­słową a prak­tycz­nym podej­ściem do życia – to, że inte­lek­tu­ali­sta może nauczyć się cze­goś od rze­mieśl­nika, nie było już niczym nie­sto­sow­nym, a idea, zgod­nie z którą Bóg był uwa­żany za Wiel­kiego Archi­tekta Wszech­świata, nie sta­no­wiła już obraź­li­wej ana­lo­gii.

Wraz ze zwięk­sza­jącą się liczbą wysoko uro­dzo­nych męż­czyzn zapra­sza­nych do lóż Schawa oraz zgro­ma­dzeń maso­nów uzna­nych pod koniec XVII i na początku XVIII wieku na jaw wycho­dziły także kolejne infor­ma­cje o rytu­ałach i poglą­dach tych orga­ni­za­cji. Same loże two­rzyły coraz wię­cej reje­strów i zaczęły nawet prze­le­wać na papier „sekrety, które ni­gdy nie mogą zostać spi­sane”, aby mieć pod ręką instruk­cje dla nowych człon­ków. Zarówno loże Schawa, jak i uznani masoni dys­po­no­wali tym samym zesta­wem prze­róż­nych przy­siąg, sekret­nych zna­ków i mitów, które były bar­dzo podobne do masoń­skich rytu­ałów opi­sy­wa­nych przez Johna Coustosa przed obli­czem lizboń­skiej inkwi­zy­cji w 1743 roku i prze­pro­wa­dza­nych w dzi­siej­szych lożach masoń­skich. W ramach ini­cja­cji nale­żało zło­żyć przy­sięgę pod karą „pogrze­ba­nia w miej­scu, które pod­czas przy­pływu pokrywa woda i o któ­rym nikt się nie dowie”, i trzeba było nauczyć się kilku zna­ków, włącz­nie z gestem pod­ci­na­nia gar­dła oraz uści­śnię­cia dłoni, czyli „taj­nego znaku prze­ka­zy­wa­nego z ręki do ręki”. Masoni przy­jęli także mityczną histo­rię o korze­niach ich orga­ni­za­cji się­ga­ją­cych cza­sów świą­tyni Salo­mona, nauczyli się dwóch słów klu­czy: Boaz i Jakin (nazw dwóch kolumn sto­ją­cych u wej­ścia do świą­tyni).

Do tam­tej pory wol­no­mu­lar­stwo roz­wi­jało się powoli: około 1700 roku, wiek po prze­ło­mo­wym spo­tka­niu Schawa ze szkoc­kimi mistrzami sztuki kamie­niar­stwa, orga­ni­za­cja cie­szyła się już popu­lar­no­ścią, lecz na­dal bra­ko­wało jej cen­tra­li­za­cji i cią­gle była powią­zana z pracą kamie­nia­rzy. Poza gra­ni­cami Szko­cji przy­jęta maso­ne­ria miała swoje istotne ośrodki w hrab­stwach takich jak Staf­ford­shire czy Che­shire oraz w mia­stach, na przy­kład w Yorku czy Lon­dy­nie.

Upływ czasu nie był jed­nak wystar­cza­jący, aby wykuć osta­teczny kształt wol­no­mu­lar­stwa. Przede wszyst­kim potrzeba było oczysz­cza­ją­cej kata­strofy, która wyda­rzyła się pamięt­nego 2 wrze­śnia 1666 roku, a roz­po­częła się od iskry wznie­co­nej w pie­karni Tho­masa Far­ri­nera przy Pud­ding Lane w Lon­dy­nie. Wielki pożar tra­wił Lon­dyn przez pięć dni, a jego odbu­dowa trwała pięć­dzie­siąt lat i wyma­gała pracy naj­lep­szych angiel­skich rze­mieśl­ni­ków spe­cja­li­zu­ją­cych się w obróbce kamie­nia.