Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Szokująca historia mafijnej triady.
Jak sycylijska cosa nostra, neapolitańska kamorra i ’ndrangheta zawładnęły Włochami
W 1946 roku Włochy stały się republiką demokratyczną. Nad krajem ciążyła jednak pomijana milczeniem klątwa: trzy przestępcze organizacje, od stu lat doskonalące swoje metody działania. Mafie rosły w siłę wraz z rozwojem Włoch – w chwili narodzin państwa sycylijska cosa nostra, neapolitańska kamorra i tajemnicza ’ndrangheta z Kalabrii były w pełni gotowe do rozpoczęcia najbardziej krwawego i najbardziej intratnego etapu swojej długiej historii.
Włochy wzbogaciły się dzięki produkcji samochodów, skuterów i galanterii. Mafie wypracowały własną drogę do bogactwa poprzez przemyt tytoniu, budownictwo, porwania i handel narkotykami. Stawały się nie tylko coraz potężniejsze, lecz także coraz ściślej ze sobą powiązane.
W latach 80. XX w. niewiele brakowało, by południowa część Włoch przekształciła się w „narkopaństwo”. Obszar ten stał się sceną konfrontacji tytanów – bohaterskich przedstawicieli prawa – z mafiosami, którzy przestali tolerować wszelkie przeszkody stojące na ich drodze. Była to wojna o przyszłość Włoch jako cywilizowanego kraju. W okresie największego nasilenia walki członkowie ’ndranghety mordowali ludzi na ulicach, a mafia sycylijska usunęła swoich największych wrogów, prokuratorów Giovanniego Falcone i Paola Borsellino, po czym rozpoczęła brutalną serię zamachów bombowych w kontynentalnej części Włoch.
W dzisiejszych czasach cień mafii nadal kładzie się na państwo nękane wysokim długiem publicznym i wszechobecną korupcją. Policjanci codziennie narażają swoje życie, tymczasem jeden z ministrów Silvia Berlusconiego stwierdził, że Włochy muszą „nauczyć się współistnieć z mafią”. Część najpotężniejszych wpływowych polityków i potentatów medialnych w dalszym ciągu otaczają podejrzenia o konszachty z mafią.
Macki włoskich mafii sięgają zdumiewająco daleko – kontrolują większość hurtowego handlu kokainą w Europie, a gangsterzy z tak odległych krajów, jak Niemcy, Kanada i Australia, udają się do Kalabrii, by uzyskać pozwolenie na prowadzenie szemranych interesów.
W pewnej chwili mogło się zdawać, że we Włoszech wreszcie udało się powstrzymać zagrożenie ze strony mafii, lecz właśnie wtedy okazało się, że kraj ten stanowi schronienie dla sieci przestępczej o globalnym zasięgu.
John Dickie, wykładowca historii Włoch w londyńskim University College, autor bestsellerów Cosa nostra i Mafia brotherhoods, w fascynujący sposób opisuje, jak wzrastała potęga włoskich organizacji mafijnych oraz jak zacieśniające się między nimi relacje doprowadziły do przerażających konsekwencji.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 651
Graziella Campagna była drobną siedemnastoletnią dziewczyną o dziecięcej twarzy. Uwielbiała haftować. Ostatni raz widziano ją 12 grudnia 1985 roku, kiedy czekała na autobus, którym zawsze wracała do domu z pracy w pralni chemicznej. Miała na sobie czerwoną kurtkę i czarne spodnie.
Jak wielu innych młodych mieszkańców Sycylii, Graziella dostawała skromną wypłatę pod stołem za długie godziny ciężkiej pracy. I podobnie jak inne dziewczyny miała szansę wyjść za mąż jedynie pod warunkiem, że jej rodzina oszczędzałaby na to przez wiele lat. Zatem jej zniknięcie uznano za fuitina (ucieczkę) – uciekła ze swoim chłopakiem, by nie narażać rodziców na koszty wystawnego ślubu. W każdym razie tak to zatroskanemu ojcu tłumaczyli policjanci.
Brat Grazielli, Pietro, pracujący jako karabinier – żandarm policji wojskowej – nie uwierzył w historię o fuitina i jeździł na pożyczonym motocyklu po całej okolicy, szukając siostry. Po dwóch dniach zatrzymał się przy straganie z kanapkami w górach nieopodal miasta, żeby pokazać sprzedawcy fotografię Grazielli. Wtem podjechało do niego bmw, którego kierowca, zdyszany z emocji, powiedział, że znalazł w pobliżu opuszczonego fortu ciało dziewczyny w czerwonej kurtce i czarnych spodniach.
Pietro pojechał czym prędzej w to miejsce i ujrzał tam widok, przy którym zbladły jego najgorsze koszmary.
– Widziałem to, co widziałem. – Tylko tyle zdołał później wykrztusić.
Rodzina Grazielli prowadziła długoletnią kampanię, zanim udało jej się potwierdzić swoje domysły na temat tego morderstwa.
Pralnia zatrudniająca Graziellę znajdowała się w miasteczku Villafranca w sycylijskiej prowincji Mesyna. Jednym z jej stałych klientów był Eugenio Cannata, uprzejmy, łysiejący inżynier budownictwa po czterdziestce. Podczas wizyt w pralni Cannacie zawsze towarzyszył młodszy, znacznie bardziej milczący kolega. Sortując pewnego dnia pranie Cannaty, Graziella znalazła w kieszeni jednej z jego koszul przezroczysty winylowy portfel; w środku była fotografia papieża Jana XXIII i mały dzienniczek. Z dzienniczka wynikało niezbicie, że Eugenio Cannata to w istocie pseudonim. Posługujący się nim mężczyzna w rzeczywistości był mafiosem – człowiekiem honoru, jak sam siebie nazywał – ukrywającym się przed wymiarem sprawiedliwości z powodu zarzutów o handel narkotykami. Jego milczący przyjaciel pełnił funkcję ochroniarza.
Jest mało prawdopodobne, by Graziella zdawała sobie sprawę z tego, jak niebezpiecznego dokonała odkrycia. Niemniej Eugenio Cannata zapewne dowiedział się, że jej brat jest karabinierem, i zdecydował, że nie warto ryzykować, darując jej życie. Razem z ochroniarzem uprowadzili ją z przystanku autobusowego, wywieźli w góry, przesłuchali w opuszczonym forcie i wreszcie zamordowali.
Graziella została postrzelona z obrzyna pięć razy z bliskiej odległości. Pierwszy strzał trafił ją w rękę i ramię. Pewnie wyciągnęła je instynktownie przed siebie, gdy dotarło do niej, co ją czeka. Kolejne trzy strzały dosięgły jej twarzy, brzucha i barku. Leżała już na ziemi, kiedy zabójca stanął nad nią i oddał ostatni strzał – w pierś.
Graziella Campagna padła ofiarą cosa nostry, mafii sycylijskiej.
Trzydzieści tysięcy mieszkańców. Bez biblioteki. Bez kina. Bez parku. Casal di Principe to obszar niskiej zabudowy, gdzie budynki wzniesione na podstawie pozwolenia na budowę są raczej wyjątkiem niż regułą. Beton i asfalt już dawno wygrały walkę o przestrzeń z sadami brzoskwiniowymi i morelowymi. Kościół San Nicola di Bari idealnie wpasowuje się w otaczającą go architekturę. Jego pozbawiona charakteru bryła oraz portyk z kanciastymi kolumnami przywodzą na myśl wielopoziomowy parking. Przykręcony do dachu krzyż jedynie potęguje wrażenie upartej determinacji.
Jednak don Giuseppe Diana wiedział, że trzeba czegoś więcej niż determinacji, by dać Casal di Principe nadzieję. Don Peppino, jak go nazywano, pochodził stamtąd, był synem rolnika. Księdzem. Nauczycielem literatury. Przyjacielem. Prowadził lokalną drużynę skautów. Organizował dla dzieci mecze piłki nożnej i ping-ponga. Zabierał je na wycieczki za miasto. Dyskretnie nakłaniał je do pracy na rzecz lokalnej społeczności – w miejscu, gdzie słowo „społeczność” nie cieszyło się wielkim poważaniem. Wolontariusze don Peppina zbudowali nawet schronisko dla najnędzniejszych mieszkańców tego nędznego miejsca – nielegalnych imigrantów, których miejscowi gangsterzy bezlitośnie wykorzystywali do ciężkiej pracy.
Ponadto don Peppino zajął wyraźne stanowisko wobec przestępczości zorganizowanej. Razem z pięcioma innymi księżmi z okolicy podpisał się pod skromnym, napisanym na maszynie dokumentem, który zatytułowali: „W imię miłości do mojego ludu nie zamierzam milczeć”.
Don Peppino zmarł w zakrystii kościoła w niedzielę rano 19 marca 1994 roku. Dopiero co odsłuchał w swoim ciasnym biurze wiadomości nagrane na sekretarce automatycznej i za kilka minut miał zacząć mszę.
Kilka kroków od niego, w pierwszych ławach kościoła, dwie siostry karmelitanki odmawiały różaniec, gdy nagle rozległy się strzały. Zakonnice zauważyły mężczyznę, który wymknął się niczym cień głównym wejściem. Poszły wąskim korytarzem łączącym nawę z zakrystią i znalazły tam don Peppina, który leżał w powiększającej się wolno plamie krwi. Strzelono do niego trzy razy w twarz z bliskiej odległości.
Don Peppino Diana padł ofiarą kamorry, mafii z Kampanii.
Giuseppe Grimaldi, mężczyzna w wieku pięćdziesięciu czterech lat, był salumiere, rzeźnikiem specjalizującym się w produkcji kalabryjskich odmian salami naszpikowanych chili, jakich nie da się znaleźć w żadnym innym regionie Włoch. Pewnego majowego popołudnia w 1991 roku do sklepu spożywczego w Taurianovie, który Giuseppe prowadził ze swoim bratem, wbiegli trzej mężczyźni w kominiarkach wymachujący obrzynami. Kazali braciom Grimaldim i ich klientom wyjść na ulicę. Jak orzekł później sędzia, bracia Grimaldi „nigdy nie byli karani ani nie mieli związku z żadnym rodzajem działalności przestępczej”. Tak więc w pierwszych chwilach wszystko wskazywało na to, że był to wprawdzie przerażający napad, jednak wyłącznie na tle rabunkowym.
Tymczasem okazało się, że chodziło o publiczną egzekucję – akt, który włoskie gazety nazywają vendetta trasversale (wendetą poprzeczną) – co oznacza zemstę na niewinnych krewnych mafiosa. Po wyprowadzeniu Grimaldich na malutki piazza przed sklepem obu braciom strzelono kilka razy w plecy z bliskiej odległości.
Następnego wieczoru pogrążona w smutku rodzina Grimaldich czuwała przy ciele Giuseppe. Raptem kilku mężczyzn podających się za karabinierów zaczęło się dobijać do drzwi. Pani Grimaldi kazała im włączyć syreny na potwierdzenie, że są z żandarmerii. Tamci w odpowiedzi otworzyli ogień w kierunku domu. Nikt nie zginął, ale dwunastoletnia córka Grimaldich została poważnie ranna; wciąż leżała na oddziale intensywnej terapii, kiedy dziennikarze z całego kraju zjechali się przed dom, którego drzwi wejściowe podziurawiły kule.
Żona Giuseppe, Luciana, stojąc z pochyloną głową, odpowiadała bezbarwnym, cichym głosem na pytania dziennikarzy. Pytali ją, czy umiałaby wybaczyć ludziom, którzy się tego dopuścili.
– Czasami wydaje mi się, że tak. A czasami, że nie. Ale sądzę, że coś takiego jedynie Bóg może przebaczyć.
Bóg jeden wie, skąd czerpała spokój. Na pewno wciąż miała przed oczami przerażający obraz tego, co spotkało jej męża.
Zabójczy strzał urwał Giuseppe większą część szyi. Po chwili mordercy wzięli nóż rzeźnicki i przecięli resztę mięśni oraz skóry, po czym wykorzystali głowę swojej ofiary jako cel strzelecki. Przechodnie – było ich w centrum Taurianovy około dwudziestu – widzieli, jak głowa Giuseppe wielokrotnie wzlatywała w powietrze, a kiedy trafiały w nią kulki śrutu, gwałtownie zmieniała trajektorię i spadała na drogę.
Giuseppe Grimaldi padł ofiarą ’ndranghety, mafii kalabryjskiej.
Współczesne Włochy powstały 2 i 3 czerwca 1946 roku, kiedy naród wyczerpany wojną opowiedział się w referendum za zniesieniem monarchii, którą mocno zdyskredytowało podporządkowanie się faszystowskiej dyktaturze. Nastąpiło wyraźne zerwanie z przeszłością – odtąd Włochy miały być republiką. Podczas tego samego głosowania Włosi wybrali członków zgromadzenia konstytucyjnego, które miało opracować nową konstytucję Republiki Włoskiej opartą na demokracji, wolności i rządach prawa.
Organizacje, których członkowie zamordowali Graziellę Campagnę, don Giuseppe Dianę i Giuseppe Grimaldiego, stanowią potworną zniewagę dla wartości założycielskich nowego państwa. Przerażające okrucieństwo jest nierozerwalnie związane z mafią. Nie ma mafii bez przemocy. Ale przemoc to dopiero początek. Za pomocą przemocy oraz licznych taktyk, które ta umożliwia, mafie korumpują demokratyczne instytucje republiki, drastycznie ograniczają szanse życiowe jej obywateli, unikają wymiaru sprawiedliwości i ustanawiają konkurencyjny dla sądów i nastawiony na własny interes tryb rozwiązywania zatargów. Na obszarach kraju, gdzie wpływ mafii jest najsilniejszy, panuje zgoła reżim przestępczy. W 2008 roku konsul generalny Stanów Zjednoczonych w Neapolu sporządził tajny raport, który później wyciekł na stronę Wikileaks, o Kalabrii, regionie na palcu włoskiego buta, będącym siedzibą ’ndranghety. Można się nie zgadzać z kilkoma przytoczonymi tam danymi statystycznymi, ale sedno diagnozy jest tyleż prawdziwe, ile przygnębiające:
Syndykat przestępczości zorganizowanej pod nazwą ’ndrangheta kontroluje ogromne połacie terytorium i gospodarki [Kalabrii] i generuje co najmniej trzy procent włoskiego PKB (prawdopodobnie znacznie więcej) poprzez handel narkotykami, wymuszenia i lichwę. […] Ponad dziesięć lat temu dużą część przemysłu w tym regionie dotknęła zapaść, która doprowadziła do ruiny środowiska i gospodarki. Region ten zajmuje ostatnie miejsce w niemal wszystkich kategoriach analizy kosztów i korzyści na poziomie krajowym. Większość polityków, z którymi spotkaliśmy się podczas niedawnej wizyty, była nastawiona fatalistycznie i twierdziła, że niewiele da się zrobić, by zatrzymać spiralę upadku gospodarczego w regionie lub ucisk ’ndranghety. Kilku innych nieuczciwie sugerowało, że przestępczość zorganizowana już nie stanowi problemu. […] Nikt nie wierzy, że rząd centralny ma istotny, ani nawet jakikolwiek wpływ na to, co dzieje się w Kalabrii, lokalni politycy zaś są powszechnie postrzegani jako nieskuteczni i/lub skorumpowani. Gdyby Kalabria nie stanowiła części Włoch, byłaby zbankrutowanym państwem.
Macki ’ndranghety sięgają daleko poza „przygnębiające i chaotyczne” miasta Kalabrii, które odwiedził konsul generalny. W najuboższym regionie Włoch powstało bractwo o charakterze przestępczym, zakładające sprawniej niż jakakolwiek inna mafia nowe kolonie w najbogatszych częściach kraju. (A także w wielu innych bogatych krajach, takich jak Niemcy, Kanada i Australia).
Mafie i republika wzrastały jednocześnie. Gdy kładziono podwaliny pod rozwój republiki, mafie wkomponowały się w powojenny porządek. Włochy zaczęły podnosić się po katastrofie wojny, a mafie także rosły w siłę. Wkrótce Włochy miały przekształcić się w jedną z najbogatszych gospodarek kapitalistycznych współczesnego świata. Włoskie towary były produkowane przy wykorzystaniu fachowej wiedzy i projektowane z wyczuciem stylu, który sprawiał, że pożądano ich na całym świecie. Mafie również stały się bogatsze niż kiedykolwiek przedtem – choć osiągnęły to, oferując asortyment towarów i usług o bardziej szemranym charakterze. Robiąc to, rozsławiły daleko poza granicami kraju problem przestępczości zorganizowanej we Włoszech.
Od lat sześćdziesiątych XX wieku Włochy już nie mogą zasłaniać się biedą jako dobrą wymówką dla tego, że w kraju istnieją dogodne warunki dla rozwoju mafii. Właściwie nie mają żadnej wymówki. Powojenne Włochy bywały społeczeństwem targanym głębokimi niepokojami. Nie jest to jednak republika bananowa w Ameryce Południowej, posiadłość zubożałych watażków w Azji ani pozostałość po rozbitym imperium w Europie Wschodniej. O ile nasze mapy nie są całkowicie błędne, słynny półwysep w kształcie kozaka nie znajduje się w regionie świata, w którym trzeba by się liczyć z brutalną, drapieżną alternatywną siłą zdolną podważyć władzę państwową. Włochy są pełnoprawnym członkiem rodziny narodów Europy Zachodniej. Jednak jako jedyne spośród nich stanowią dom dla kilku organizacji przestępczych, które uzurpowały dla siebie władzę na dużych obszarach tego demokratycznego państwa.
Stąd właśnie wynika zarówno fascynująca natura historii mafii, jak i ważna potrzeba jej zrozumienia. Potęga mafii jest antytezą takich wartości jak wolność i demokracja, które leżą u podstaw powojennego dobrobytu Europy. Ale we Włoszech zdaje się doskonale współgrać z codzienną rzeczywistością dotyczącą wolności, demokracji i dobrobytu.
W Republice mafii opowiadam o tym, w jaki sposób cosa nostra, kamorra i ’ndrangheta przetrwały w epoce republiki. I nie tylko przetrwały, lecz faktycznie rozpleniły się na jeszcze większym terytorium, tworząc nowe mafie i nowe źródła owej plagi w tych częściach kraju, które do tej pory wydawały się na nie odporne. Nie wystarczy, że się rozpleniły, na domiar złego stały się silniejsze, zamożniejsze i bardziej brutalne niż kiedykolwiek przedtem.
Oparłem Republikę mafii na dwóch prostych założeniach:
Z jednej strony, różnic między trzema głównymi mafiami włoskimi jest o wiele więcej, niż przypadkowy obserwator mógłby się domyślać. Niektóre różnice są subtelne, inne bardzo wyraźne, ale każda z nich jest nakierowana na to, by umożliwić konkretnej organizacji przestępczej przetrwanie i prosperowanie w lokalnym środowisku. W rezultacie każda mafia podążała odrębną ścieżką.
Z drugiej strony, mimo wszystkich intrygujących różnic między organizacjami przestępczymi ich historie nabierają większego sensu, gdy zostaną splecione w jedną narrację. Mafie mają wiele cech wspólnych, przede wszystkim perwersyjne stosunki z władzami Włoch, które na zmianę infiltrowały je, zwalczały lub przyjaźniły się z nimi. We Włoszech nie ma odseparowanych od siebie, statycznych bytów przestępczych; istnieje tam rozbudowany ekosystem półświatka przestępczego, który do dzisiaj generuje nowe formy życia.
„Mafia” jest słowem sycylijskim, ale często używa się go jako ogólnego określenia organizacji przestępczych i dlatego odnosi się zarówno do mafii sycylijskiej, jak i do kamorry oraz ’ndranghety. Zachowam tutaj tę samą konwencję.
Nie chcę jednak zaczynać tej książki od przytaczania nazw i objaśniania ich znaczeń, ponieważ nazwy nie są szczególnie istotne dla tego, czym naprawdę zajmują się mafie. Jednak owe nazwy, a także dotyczące ich niejednokrotnie poczucie dezorientacji i nieprzystępności, stanowią integralną część historii, którą zamierzam opowiedzieć. Kamorrę zawsze nazywano kamorra, ale aż do 1955 roku wielu mieszkańców Neapolu niechętnie wypowiadało to słowo. W tym samym roku zaczęto mówić o ’ndranghecie, posługując się jej obecną nazwą. Musiało upłynąć kolejne dziesięć lat, zanim nazwa cosa nostra zdobyła popularność wśród sycylijskich mafiosów jako określenie ich grupy. Przeciętni Włosi usłyszeli o cosa nostrze dopiero dwadzieścia lat później. Dla przejrzystości będę czasami używał na stronach tej książki określenia ’ndrangheta w odniesieniu do mafii kalabryjskiej i cosa nostra w odniesieniu do mafii sycylijskiej, nawet mówiąc o czasach, w których nazwy te jeszcze nie funkcjonowały w powszechnym obiegu.
Bez względu na to, jak nazywano te organizacje na przestrzeni lat, dzieje cosa nostry, kamorry i ’ndranghety sięgają nawet stu lat przed utworzeniem republiki. Mafie są mniej więcej rówieśnicami Włoch jako państwa, które oficjalnie powstało w 1861 roku. Początki i wczesny rozwój mafii opisałem w opublikowanej w 2011 roku książce pod tytułem Mafia Brotherhoods. Jako badacz tego tematu chętnie wykorzystałbym tę przedmowę, by pogrozić palcem temu, kto sięgnie po egzemplarz niniejszej książki, nie przeczytawszy jej prequelu, Mafia Brotherhoods. Ale tak naprawdę byłoby to nie do końca usprawiedliwione profesorskie zrzędzenie. Rebublika mafii jest bowiem odrębną książką, bo historię mafii zaczęto pisać na nowo po II wojnie światowej, niejako od pustej strony. A może trafniej byłoby stwierdzić, że zaczęto ją pisać od strony, z której starannie wymazano krwawe ślady przeszłości. Republika włoska kompletnie zapomniała o lekcji, którą powinna była wyciągnąć z poprzedniego stulecia.
Republikę mafii otwiera wycieczka po różnych bastionach organizacji przestępczych w latach czterdziestych XX wieku – w czasie, gdy włoskie instytucje państwowe powstawały lub odradzały się po upadku faszyzmu. Następne strony przedstawiają kolejno każdą z głównych mafii, a przy okazji ukazują pomysłowe sposoby, dzięki którym kraj odradzający się po katastrofie wojennej oduczono większości tego, co już wiedział o zagrożeniach ze strony przestępczości zorganizowanej. W republice włoskiej historia mafii zaczęła się od wymazania wspomnień.
1
Sycylia.
Wczesnym rankiem 10 lipca 1943 roku amerykańskie i brytyjskie okręty desantowe przybiły do plaż Sycylii i zostawiły na nich swój ładunek – żołnierzy oraz czołgi. Pięć i pół tygodnia później, 17 sierpnia, od hakowatego pirsu portu w Mesynie odbiły pod ciężkim ostrzałem artyleryjskim ostatnie statki ewakuujące żołnierzy oraz sprzęt wojskowy państw Osi przez cieśninę na kontynentalną część Włoch. Sycylia została zajęta przez aliantów.
Nowo wyzwolona Sycylia już osuwała się w chaos. Od Alianckiego Zarządu Wojskowego Terytoriów Okupowanych (Allied Military Government for Occupied Territories – AMGOT) oczekiwano wzięcia odpowiedzialności za wyżywienie głodujących mieszkańców wyspy, podczas gdy jednocześnie musiał on zmagać się z takimi problemami jak gwałtowny rozwój czarnego rynku, bandytyzm, ucieczki z więzień, porachunki i wymuszenia. Już we wrześniu 1943 roku „New York Times” donosił, że mafia jest głęboko uwikłana w falę przestępczości, która zalała Sycylię po jej wyzwoleniu.
Na początku lat trzydziestych faszystowscy działacze głośno przechwalali się, że zwalczyli mafię za pomocą obław i masowych procesów sądowych. Opinia publiczna w znacznej części świata zgadzała się z nimi. W 1938 roku pochodzący z Sycylii autor amerykańskiego przewodnika turystycznego zapewniał, że mafię można uznać za „gatunek wymarły”, a „wycięcie tego raka jest zdecydowanie najważniejszym wydarzeniem w historii najnowszej tej wyspy”.
Tymczasem brytyjskie i amerykańskie władze wojskowe wiedziały jeszcze przed najazdem na Sycylię, że przechwałki faszystowskiej propagandy o wyrugowaniu mafii są grubą przesadą. Trudno było jednak stwierdzić, jak mocno mafia naprawdę się trzyma, między innymi dlatego, że Mussolini próbował uwiarygodnić owe przechwałki w jedyny znany sobie sposób – zakazując publikacji we włoskich mediach materiałów na temat przestępczości zorganizowanej. Ukrywana w ten sposób prawda dopiero niedawno wyszła na jaw dzięki danym archiwalnym, z których wynika, że w latach trzydziestych XX wieku mafia sycylijska była silna jak zawsze. Stanowiła tajną, wzorowaną na masonerii wspólnotę przestępców związanych przysięgą, a jej członkowie nazywali siebie ludźmi honoru. Wspólnota ta miała filie, zwane Rodzinami, w większości miast i wsi w zachodniej części wyspy. W prowincji Palermo, gdzie skoncentrowała się mniej więcej połowa sił mafii sycylijskiej, jej szefowie, formalnie nazywani przedstawicielami, odpowiadali przed rządzącą Komisją, na której czele stał przewodniczący lub szef wszystkich szefów. Wyrazem walki faszyzmu z mafią sycylijską były przede wszystkim dwie fale zastosowanych wobec niej represji. W końcu jednak reżim Duce, jak każdy poprzedni rząd włoski, nauczył się z nią żyć.
W chaosie, który nastąpił po wyzwoleniu, znów dało się wyraźnie dostrzec budzący postrach cień mafii sycylijskiej. AMGOT pilnie musiał ustalić, z czym właściwie ma do czynienia. W październiku 1943 roku zlecił wywiadowi wojskowemu sporządzenie raportu na temat mafii – raportu tak tajnego, że kurier osobiście przeprawił się z nim przez Morze Śródziemne do kwatery dowództwa sił alianckich w Algierze. Jego autor, kapitan William Everett Scotten, był pochodzącym z Pasadeny w Kalifornii trzydziestodziewięcioletnim zawodowym dyplomatą, a od jakiegoś czasu także oficerem wywiadu wojskowego amerykańskich sił zbrojnych. W raporcie stwierdził, że mafia jest „układem przestępczym”, którego celem jest „bezkarne dokonywanie wymuszeń i kradzieży” za pomocą „rozmaitych metod – od gróźb i zastraszania po zwykłe morderstwa, podpalenia, uprowadzenia i wprowadzanie chaosu”.
Dalej Scotten opisywał, w jaki sposób w ciągu kilku tygodni po inwazji w lipcu 1943 roku układ przestępczy udowodnił aliantom, że jest zdolny przeniknąć do machiny rządowej. Kiedy na Sycylii upadł faszyzm, AMGOT potrzebował godnych zaufania lokalnych mieszkańców, którzy pomogliby mu w utrzymaniu jako takiego porządku. Kapitan Scotten raportował, że wielu Sycylijczyków – samozwańczych ofiar faszyzmu – mianowanych przez AMGOT burmistrzami miast było w rzeczywistości gangsterami lub ich marionetkami. Ponadto sycylijscy mafiosi, którzy mogli się pochwalić doświadczeniem nabytym w Ameryce, zgłaszali się na ochotnika do roli tłumaczy i w ten sposób zapewniali sobie obsadzenie na wpływowych stanowiskach. Kapitan Scotten wiedział też o „licznych przypadkach”, w których członkowie kadry sił alianckich „wskutek powiązań rodzinnych lub pochodzących stąd amerykańskich przodków znaleźli się bezpośrednio w sferze wpływów mafii”. Na domiar złego nawet uczciwi urzędnicy byli wodzeni za nos przez sycylijskich arystokratów powiązanych z mafią (kapitan Scotten nazywał ich „klasą wyższą” mafii).
Nastąpił także wzrost siły ekonomicznej mafii. Pod administracją AMGOT-u zboże miało być rekwirowane rolnikom i przechowywane w magazynach, a następnie dystrybuowane w ramach systemu reglamentacji. Kapitan Scotten dowiedział się, że mafia nie tylko kontrolowała prężnie działający na lokalnym gruncie czarny rynek zboża – w niektórych miejscach mafiosi wykorzystywali swoje kontakty polityczne w Palermo, żeby przejąć kontrolę także nad rządowymi rezerwami zboża. Zarówno nielegalny, jak i legalny obrót produktami rolnymi znalazł się w rękach przestępców. Krótko mówiąc, w ciągu kilku tygodni od zajęcia wyspy przez aliantów mafia chwyciła Sycylię za gardło. Wyposażyła się w uzbrojenie zebrane z pola bitwy, a był to potężny arsenał: „karabiny maszynowe, moździerze okopowe, a nawet lekkie działa polowe, miny lądowe, radia polowe i duże zapasy amunicji” – jak twierdzi kapitan Scotten. Mafia sycylijska była uzbrojona po zęby i gotowa robić każdy biznes, który mógł pojawić się po wojnie.
Tymczasem inwazja aliantów na Sycylię zapoczątkowała reakcję łańcuchową. W Rzymie Benito Mussolini stracił władzę i na rozkaz króla został aresztowany. Następnie, 8 września 1943 roku, Włochy skapitulowały przed aliantami. Król, jego ministrowie i niektórzy z najważniejszych generałów zbiegli. Machina państwowa uległa rozkładowi, porzucając zdezorientowanych żołnierzy i obywateli, którzy musieli sami znaleźć sposób na przetrwanie do końca wojny. Nazajutrz rano siły alianckie wylądowały na południowym wybrzeżu kontynentalnej części Włoch, w Salerno nieopodal Neapolu. Na teren półwyspu przerzucono więcej żołnierzy niemieckich, którzy mieli stawić opór inwazji; teraz jednak z towarzyszy broni stali się okupantami. Włochy podzieliły się na dwie części: alianci zajmowali południe, Niemcy – północ i centrum kraju. Do końca II wojny światowej konflikt toczył się na terytorium kontynentalnej części Włoch. Tymczasem za linią frontu w okupowanych przez nazistów Włoszech toczyła się wojna domowa, podczas której członkowie ruchu oporu stawili czoło zagorzałym faszystom.
Na wyzwolonej Sycylii w lutym 1944 roku zniesiono administrację AMGOT-u, a wyspa znalazła się pod władzą koalicji sił antyfaszystowskich tworzących nowy włoski rząd cywilny z siedzibą w części kontynentalnej, będącej obecnie pod kontrolą aliantów.
W ciągu następnych kilku lat na całym terytorium Włoch dokonała się transformacja z wojny do pokoju oraz z fazy wyzwolenia do ustanowienia demokracji, przy czym można wyróżnić cztery kamienie milowe owej transformacji.
Kwiecień 1945 roku: wojna we Włoszech dobiegła końca, kilka dni później Hitler popełnił samobójstwo.
Czerwiec 1946 roku: zniesiono monarchię i narodziła się republika.
Marzec 1947 roku: prezydent Harry S. Truman ogłosił, że Stany Zjednoczone będą interweniować w celu powstrzymania ekspansji Związku Radzieckiego na świecie. We Włoszech Partito Comunista Italiano (partia komunistyczna) zyskała wielki prestiż dzięki roli, którą odegrała w ruchu oporu, i teraz obiecywała, że w każdej miejscowości mającej dzwonnicę będzie także filia partii komunistycznej. Półwysep znalazł się na linii frontu nowo wypowiedzianej zimnej wojny.
Kwiecień 1948 roku: pierwsze demokratyczne wybory parlamentarne we Włoszech zdecydowanie wygrała popierana przez Amerykę Democrazia Cristiana (DC – chrześcijańscy demokraci), komuniści zaś ponieśli wierutną klęskę.
W żadnej innej części Włoch powojenne przemiany nie dokonywały się w bardziej burzliwym stylu niż na Sycylii. Nigdzie indziej w te zawirowania nie angażowali się w takim stopniu ludzie związani z przestępczością zorganizowaną. Do tej pory niektóre części południa kraju już od wielu pokoleń były bastionami tego rodzaju działalności przestępczej. Na południu Kalabrii i Kampanii, jak wkrótce się przekonamy, ’ndranghetyści i kamoryści wykuli sobie wygodną niszę w powojennym ładzie. Na Sycylii jednak plany mafii były zakrojone na większą skalę. Wielu Sycylijczyków skłania się ku opinii, żeby nie przyczepiać mafii etykiety „organizacji przestępczej”. Wszyscy mafiosi są przestępcami i zawsze nimi byli. Ale zwykli przestępcy, niezależnie od tego, jak dobrze są zorganizowani, nie utrzymują bynajmniej politycznych przyjaźni takiego rodzaju, jakimi cieszą się mafiosi zajmujący najwyższe miejsca w hierarchii. Próby wywierania wpływu na kształt instytucji i los ojczyzny w taki sposób, w jaki próbowali to robić sycylijscy mafiosi po 1943 roku, wykraczały daleko poza horyzont umysłowy zwykłego przestępcy.
Najdokuczliwszym, najbardziej krwawym rodzajem przestępstw, w które angażowała się mafia, był bandytyzm. W szczytowym okresie, w 1945 roku, po sycylijskiej prowincji grasowały setki band, z których wiele miało na tyle dobre uzbrojenie, że w razie strzelaniny mogły pokonać oddziały policji i karabinierów. Rabunki, wymuszenia, uprowadzenia i obrót nielegalnymi towarami zapewniały bandytom źródło wielkich dochodów. Mafiosi nie mieli w zwyczaju przyłączać się do bandytów, lecz kiedy tylko mogli, wykorzystywali ich poprzez wymianę przysług. Na przykład bandyci mogli przekazywać część swoich łupów mafiosom, którzy w zamian wskazywali im możliwości lukratywnych haraczy lub rabunków, informowali o obławach policyjnych albo zapewniali pośrednictwo w dyskretnym przekazaniu okupu.
Wkrótce po inwazji aliantów mafiosi zaczęli stopniowo wracać do tłumaczonej tradycją „ochrony” gruntów rolnych w zachodniej części Sycylii, dzierżawienia ich i zarządzania nimi. Wielu najbogatszych właścicieli ziemskich na Sycylii mieszkało w dekadenckim przepychu w Palermo, a prowadzenie swoich rozległych gospodarstw zostawiało bezwzględnym podwykonawcom z mafii. Dlatego też po wojnie właściciele ziemscy wyznaczali na dzierżawców-zarządców swoich gruntów ludzi, którzy w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku dorobili się statusu najbardziej znanych bossów – takich jak Giuseppe Genco Russo z Mussomeli czy też dwudziestoletni zabójca Luciano Liggio z rolniczej miejscowości Corleone w prowincji Palermo. (Nad Liggiem już ciążył nakaz aresztowania, kiedy po niewyjaśnionej śmierci swojego poprzednika został w 1945 roku zarządcą majątku Strasatto).
Kwestia ziemi nieuchronnie pchnęła mafię w kierunku polityki. Wśród wszystkich zawirowań politycznych, do których doszło w najnowszej historii Sycylii, chłopi głośno domagali się sprawiedliwszych warunków zatrudnienia lub nawet udziału w majątkach należących do sycylijskich arystokratów. Ostatecznie mafijne strzelby zawsze stanowiły odpowiedź na ich żądania.
Po wojnie temat ten musiał znów zostać wyciągnięty na światło dzienne, a kiedy tak się stało, właściciele ziemscy i mafiosi zmienili terror w narzędzie polityczne. Za pomocą pistoletów, broni maszynowej i granatów mafiosi robili wszystko, żeby pozbyć się bojowników chłopskich i strachem zmusić ich zwolenników do uległości. Wstrząsająca lista nieobecności zaczyna się nazwiskami związkowców oraz działaczy lewicowych zamordowanych latem 1944 roku, a kończą ją zabici dziesięć lat później. Na przykład jesienią 1946 roku w Belmonte Mezzagno koło Palermo chłopi utworzyli spółdzielnię, która miała przejąć od pobliskiego majątku zarządzanie gruntami. Drugiego listopada szwadron śmierci składający się z trzynastu mężczyzn pojawił się na polu, na którym pracowało wielu szeregowych członków spółdzielni. Bandyci odprowadzili na bok braci Giovanniego, Vincenza i Giuseppe Santangelów, po czym po kolei każdemu strzelili w tył głowy.
Zarówno właściciele ziemscy, jak i członkowie mafii obawiali się, że nowy, demokratyczny rząd włoski zostanie zmuszony do ustępstw wobec komunistów, a co za tym idzie – lewicujących chłopów na Sycylii. W związku z tym już w 1943 roku jedni i drudzy finansowali ruch społeczny, którego celem było oderwanie wyspy od reszty kraju. Drogę do niepodległości Sycylii wytyczono podczas serii spotkań odbywających się w ciągu kolejnych lat. Potomkowie najstarszych rodów Sycylii gościli w swoich luksusowych wiejskich willach najważniejszych gangsterów na wyspie. Podczas jednego z takich spotkań we wrześniu 1945 roku bossowie wynegocjowali porozumienie w sprawie wcielenia części bandytów w szeregi oddziałów zbrojnych ruchu separatystycznego. Salvatore Giuliano, przywódca najsłynniejszej bandy, otrzymał dużo pieniędzy, stopień pułkownika i obietnicę amnestii po tym, jak zostanie podniesiona flaga niepodległej Sycylii. Nastąpiła seria ataków na koszary karabinierów, mająca przygotować grunt pod powstanie.
Ostatecznie nie doszło do powstania separatystów. Skrzydło zbrojne ruchu, będące już na granicy rozpadu, kompletnie się rozproszyło. Co jeszcze ważniejsze, jego przywództwu politycznemu zagrano na nosie – w maju 1946 roku Sycylia uzyskała autonomię i własny parlament regionalny, pozostając we Włoszech. Mafiosi popierający separatyzm rozpoczęli poszukiwania nowych sprzymierzeńców politycznych.
O ile w 1946 roku słabły nastroje separatystyczne, o tyle kryzys przestępczości na Sycylii stał się w tym czasie poważniejszy niż kiedykolwiek przedtem. Bandy, często działające pod skrzydłami mafii, do woli rabowały i brały zakładników. Policjanci i karabinierzy na Sycylii zasypywali raportami władze w Rzymie. Mafia znajdowała się na pierwszym planie mrocznego obrazu, który malowali. Podobnie jak wcześniej kapitan Scotten, nie mieli złudzeń co do tego, czym jest mafia – wyraźnie wynika to z raportu z października 1946 roku:
Mafia to tajna organizacja, która rozlewa się po prowincjach Sycylii, a jej ukryte przed wzrokiem postronnych macki sięgają do wszystkich klas społecznych. Jej wyłącznym celem jest wzbogacanie się w sposób niezgodny z prawem kosztem uczciwych, bezbronnych ludzi. Obecnie powołała na nowo swoje komórki, czyli „Rodziny”, jak się je nazywa w tutejszym żargonie, zwłaszcza w prowincjach Palermo, Trapani, Caltanissetta, Enna i Agrigento.
Były to więc brutalne lata, które zadecydowały o przyszłości Sycylii. Nieprzypadkowo też w owym okresie rządzący Włochami postanowili zapomnieć wszystko, co dotąd wiedzieli o tej owianej złą sławą na Sycylii „tajnej organizacji”. Najwięcej o tym procesie zapominania nie mówi bynajmniej żadna wielka masakra spowodowana przez mafię ani tajny raport. Aby zrozumieć, jak naprawdę działała mafia sycylijska pod koniec lat czterdziestych XX wieku, i zrozumieć jej wyjątkowy talent do rozpływania się w powietrzu, a jednocześnie do przenikania w tryby aparatu państwowego, musimy obejrzeć pierwszy w historii kina włoski film o mafii.
Sycylia.
Jest wrzesień 1948 roku, ale spalony słońcem sycylijski interior, który rozciąga się przed obiektywem kamery, wydaje się ponadczasowy. Młody mężczyzna w dwurzędowej marynarce siedzi wyprostowany w siodle. Jego przystojną twarz ocienia rondo fedory. Wtem obraca się, by omieść wzrokiem księżycowy krajobraz – suchy pył i skały. Widzi osiem ciemnych postaci na koniach, wyłaniających się zza szczytu wzgórza i zatrzymujących się na tle nieba.
– Mafia. – Młody mężczyzna wypowiada na głos to groźne słowo, zaciska z determinacją szczęki.
Nazywa się Guido Schiavi i jest prokuratorem, orędownikiem prawa. Spodziewał się tej konfrontacji.
Mafiosi, dosiadający pięknych, zadbanych klaczy pełnej krwi, zjeżdżają dostojnym kłusem ze wzgórza do prokuratora. Ścieżkę dźwiękową tworzą w tej scenie nastrojowe dźwięki trąbek i sekcji smyczkowej. Gdy jeźdźcy się zbliżają, Schiavi widzi, że każdy z nich ma na sobie sztruks i barchan; każdy ma na głowie płaską czapkę osłaniającą szorstką, nieruchomą twarz; każdy ma też strzelbę przewieszoną przez ramię.
Mafiosi zatrzymują się na mostku. Boss – trudno go pomylić z kimś innym, dosiada posągowej, białej klaczy – nazywa się Turi Passalacqua. Uprzejmie unosząc czapkę, zwraca się do prokuratora:
– Dzień dobry, voscenza1. Witamy na naszej ziemi. Czyni nam pan wielki zaszczyt. Jest pan bardzo młody. Fakt ten wielce cieszy mnie i moich przyjaciół. Bo wiemy, że młodzi mają czyste serca. Jest pan inteligentny i na pewno już rozumie, jaki tu panuje porządek rzeczy. Sytuacja nie zmienia się od ponad stu lat i wszyscy są zadowoleni.
Na prokuratorze Schiavim ta świętoszkowata przemowa nie robi wielkiego wrażenia. Odpowiada, że wielu ludzi bynajmniej nie czuje się zadowolonych z obecnego „porządku rzeczy” – na przykład ofiary morderstw i wymuszeń, a także ich rodziny, podobnie jak barbarzyńsko traktowani parobkowie w gospodarstwach i górnicy wydobywający siarkę. Jego słowa nie wywołują jednak nawet cienia irytacji na pogodnej twarzy mafiosa:
– Każde społeczeństwo ma swoje wady. A poza tym ludzie honoru zawsze mogą osiągnąć porozumienie. […] Wystarczy wyrazić wprost swoje pragnienia.
Teraz z kolei prokurator pozostaje niewzruszony. Tonem wyważonego sprzeciwu zapewnia, że on ma tylko jedno pragnienie i tylko jeden obowiązek – przestrzegać litery prawa.
Widać, że ci dwaj nie dojdą do porozumienia. Na tym terytorium zderzyły się dwa przeciwstawne systemy wartości. Wielkie starcie władz państwa z mafią jest nieuniknione. Pozostaje jedynie, by capomafia2Turi Passalacqua ponownie wyraził swoje credo:
– Jest pan odważnym człowiekiem, ale to my stanowimy tu prawo zgodne z naszymi odwiecznymi tradycjami. Żyjemy na wyspie. Rząd znajduje się daleko. Gdyby nie było tu nas i naszych surowych zasad, przestępcy w końcu zepsuliby tę krainę, tak jak życica psuje pszenicę. Nikt nie czułby się bezpieczny we własnym domu. My nie jesteśmy przestępcami. Jesteśmy ludźmi honoru – wolnymi i niezależnymi jak ptaki na niebie.
Przy tych słowach trąbki i smyczki znów chwytają widzów za serce. Widzimy, jak oddział ludzi honoru zawraca i galopuje w dal.
We Włoszech lat czterdziestych XX wieku kino było czymś więcej niż tylko rozrywką. Amerykańskie studia filmowe zbojkotowały włoski rynek w proteście wobec podejmowanych przez Mussoliniego prób kontrolowania importu. W ciągu ostatnich pięciu lat faszyzmu Włosi nie mieli dostępu do cotygodniowej dawki magii celuloidu rodem z Kalifornii. Po wyzwoleniu znów otwarto kina i odnowiono kontakty z Hollywood, dzięki czemu Włosi wkrótce zaczęli oblegać sale kinowe w jeszcze większej liczbie niż kiedykolwiek przedtem – i większej niż gdziekolwiek indziej w Europie. Splendor Rity Hayworth i Glenna Forda stanowił dla nich obietnicę tego, co wolność i demokracja mogą dać krajowi udręczonemu wojną i zdemoralizowanemu przez klęskę faszyzmu.
Produkcje amerykańskich studiów nie mogły jednak w pełni satysfakcjonować mieszkańców państwa, w którym zaszły tak traumatyczne zmiany. Tak więc włoskie kino lat 1945–1950 zaczęła definiować szorstka, rodzima poetyka takich dzieł, jak Rzym, miasto otwarte Roberta Rosselliniego czy też Złodzieje rowerów Vittoria De Siki. Neorealizm („nowy realizm”) był wówczas modnym hasłem w kulturze. Neorealistyczni reżyserzy wynieśli swoje kamery na zniszczone bombami ulice; dostrzegli chwytające za serce dramaty wśród chłopów pracujących na polach tarasowych lub brodzących wśród upraw ryżu. Kino neorealistyczne zdawało się bliskie prawdziwemu życiu niczym skóra zdjęta z historii (cytując sugestywne słowa jednego z ówczesnych krytyków). Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, by ekran filmowy stanowił ważniejszy nośnik wyobrażeń Włochów na temat światła i ciemności, które nosili w sobie.
Wyświetlany we włoskich kinach od marca 1949 roku In nome della legge (dosłownie „w imieniu prawa”, w Polsce znany jako Pod niebem Sycylii) był pierwszym włoskim filmem o mafii. Ten film to dziwny amalgamat – da się w nim wyróżnić wiele cech kina neorealistycznego, zwłaszcza to, w jaki sposób wykorzystuje spalony słońcem krajobraz Sycylii, ale jednocześnie stanowi swego rodzaju pomost między neorealizmem a Hollywood. Jego reżyser, Pietro Germi, przed rozpoczęciem produkcji w 1948 roku nigdy nie był na Sycylii. Ale jego ignorancja dotycząca miejsca akcji nie miała większego znaczenia, bo kiedy zszedł z promu i po raz pierwszy postawił stopę na wyspie, już miał w głowie gotowy obraz tego, co tam zastanie – Arizonę. Pod niebem Sycylii reprezentuje mariaż neorealizmu z filmem kowbojskim. Sycylia Germiego to Tombstone wśród śródziemnomorskich dekoracji – miejsce, w którym roi się od samotnych stróżów prawa, pojedynków na długie spojrzenia i zasadzek w wąwozach. Tutaj pociągi zatrzymują się na stacjach pośrodku pustyni, pod szerokim niebem rozlegają się głośne strzały, a mężczyźni wchodzą pewnym krokiem do barów i piją sycylijski likier anyżowy tak, jakby wlewali w siebie pędzoną przez bimbrowników whisky.
Germi uzasadniał swoją wizję artystyczną tym, że ów quasi-Dziki Zachód dodaje dramatyzmu pojedynkowi między samotnym stróżem prawa a jego przeciwnikiem spod ciemnej gwiazdy. Muskularny łamacz serc Massimo Girotti grający młodego prokuratora Guida Schiaviego miał być włoską odpowiedzią na Johna Wayne’a. Ale Germi zdaje się z jeszcze większym zainteresowaniem kierować kamerę na bossa mafii Turiego Passalacquę, którego gra francuski weteran kina Charles Vanel – zawsze kadruje go od dołu, dzięki czemu ten wyraźnie odcina się na tle bladego nieba, wywołuje skojarzenia z twardym rolnikiem, a jednocześnie z mądrym życiowo Apaczem.
Formuła capo udających kowbojów najwyraźniej się sprawdziła. Już podczas pierwszych publicznych pokazów odnotowano „gorący aplauz”. Pod niebem Sycylii uplasował się na trzecim miejscu wśród najpopularniejszych filmów sezonu 1948–1949 we Włoszech, zarabiając 401 milionów lirów (odpowiednik mniej więcej 7 milionów euro według wartości z 2011 roku) i mógł się pod względem komercyjnym równać z takimi hollywoodzkimi klasykami, jak Masakra Fortu Apache i Skarb Sierra Madre.
W kategorii filmów o mafii Pod niebem Sycylii może na pierwszy rzut oka zdawać się wręcz sielankowy – w obecnych czasach nasze gusta dostrojone są raczej do Chłopców z ferajny i Gomorry. Jednak film Germiego też jest złowieszczy – opowiada historię pełną mrocznych zwrotów akcji w kontekście nieznanej do tej pory w kinie przemocy i arogancji mafii. Nowsze klasyki gatunku, takie jak Ojciec chrzestny, często są krytykowane za gloryfikowanie organizacji przestępczych. Ale akurat pod tym względem film Coppoli nie dorasta do pięt Pod niebem Sycylii. Na początku widzimy znajome zastrzeżenie: „Wszelkie podobieństwa do autentycznych wydarzeń, miejsc i ludzi są całkowicie przypadkowe”. Daleko jednak temu stwierdzeniu do prawdy.
Pod niebem Sycylii nakręcono na podstawie powieści, a inspiracją filmu był przykład jej autora. Piccola Pretura (W małym sądzie) napisał w pierwszej połowie 1947 roku Giuseppe Guido Lo Schiavo, jeden z największych autorytetów w sprawach dotyczących mafii sycylijskiej. Lo Schiavo urodził się i wychował w Palermo, był bohaterem I wojny światowej, a po jej zakończeniu stanął na pierwszej linii walki z przestępczością zorganizowaną na swojej rodzinnej wyspie.
Życie Lo Schiava było ściśle związane z historią mafii sycylijskiej w epoce faszyzmu. W 1926 roku już jako młody człowiek był prokuratorem, tak jak bohater jego powieści. (Podobieństwo nazwisk autora i jego bohatera – Giuseppe Guido Lo Schiavo / Guido Schiavi – nie jest przypadkowe). W tym roku dyktatura Benita Mussoliniego przypuściła oczekiwany od dawna atak na mafię. „Rak przestępczości” miał zostać wycięty z Sycylii za pomocą faszystowskiego „skalpela” – przechwalał się Duce. Uderzenie przeprowadzono pod przywództwem policji i karabinierów, a zadaniem sądów niższej instancji, takich jak ten, który reprezentował Lo Schiavo, było przygotowanie dowodów potrzebnych do tego, żeby tysiące aresztowań skończyło się wyrokami skazującymi.
Lo Schiavo był jednym z najbardziej entuzjastycznych członków aparatu faszystowskich represji. W 1930 roku jeden z obrońców gangsterów, Giuseppe Mario Puglia, opublikował esej, w którym twierdził, że mafia nie jest tajnym stowarzyszeniem przestępców. Utrzymywał, że mafiosi bynajmniej nie mają nic wspólnego z przestępstwami. Jego zdaniem mafioso jest raczej niepoprawnym indywidualistą, „człowiekiem, który instynktownie nie uznaje zwierzchnictwa nikogo poza własnym ego”. Ponadto mafioso jest na wskroś Sycylijczykiem, bo ta rozbuchana duma oraz powściągliwość zakorzeniły się w psychice mieszkańców wyspy jako forma oporu przed trwającymi wiele stuleci najazdami z zewnątrz. Dlatego represje wobec mafii nieuchronnie równają się represjom wobec ludności Sycylii. Innymi słowy, esej Puglii brzmi jak słowa, które Lo Schiavo później włożył w usta bossowi mafii Turiemu Passalacqui w książce będącej pierwowzorem Pod niebem Sycylii.
Lo Schiavo nie pozwolił, by twierdzenia obrońcy pozostały bez odzewu, i odpowiedział na nie w broszurze, którą można uznać za perełkę wywodów wyrażających kontrolowany gniew. Argumentował, że mafia była „układem przestępczym” – nie tylko nielegalnym, lecz także „tworem pozostającym w kontrze wobec prawa, a jej jedynym celem jest wzbogacanie się za pomocą nielegalnych sposobów”.
W dalszej części Lo Schiavo udzielił adwokatowi mafii lekcji historii o tej organizacji. Mafia sycylijska wyłoniła się po raz pierwszy z politycznej przemocy stosowanej przez Risorgimento – dziewiętnastowieczny ruch, który połączył odrębne państewka na terenie dzisiejszych Włoch w zjednoczony naród. Wszyscy rewolucjoniści potrzebują silnych ludzi, jeśli chcą wprowadzić w życie swoje ideały – tłumaczył Lo Schiavo. Rewolucjoniści sycylijscy w okresie przed zjednoczeniem nie różnili się od innych pod tym względem – potrzebną im siłę znaleźli wśród budzących postrach stróżów, nadzorców i płatnych zabójców, którzy już stanowili prawo na sycylijskiej prowincji. W ten sposób doszło do zawarcia paktu, a jego beneficjentami byli z jednej strony najtwardsi i najambitniejsi bandyci na wyspie, z drugiej zaś patrioci dążący do przekształcenia Włoch w naród. Paktu tego nie zerwało w 1860 roku włączenie Sycylii w granice zjednoczonego państwa ani fakt, że patriotyczni konspiratorzy zasilili szeregi narodowej klasy rządzącej.
Lo Schiavo argumentował, że wielu patriotycznych konspiratorów należało do masonerii albo sekt wzorowanych na lożach masońskich. Ci spośród nich, którzy nie mieli skrupułów, wskazywali swoim działającym poza prawem przyjaciołom, jakie ogromne korzyści może osiągać siatka przestępcza zdolna do zorganizowania swoich struktur na podobnych zasadach.
Lo Schiavo badał także ekonomiczny aspekt historii mafii. Ustalił, że pierwotnie wzbogaciła się ona dzięki haraczom za rzekomą ochronę cennych gajów cytrynowych i pomarańczowych otaczających Palermo. W owych czasach gaje cytrynowe i pomarańczowe należały do najbardziej dochodowych upraw w Europie. Mafiosi żądali od właściciela gruntu pieniędzy za „ochronę” drzew cytrynowych – żeby przypadkiem nie zniszczył ich ktoś taki jak oni sami. Te machinacje umożliwiły członkom mafii utworzenie zaplecza politycznego potrzebnego do sprawowania kontroli nad całym rynkiem cytrusów.
Strach przed mafią szerzył się wśród mieszkańców zachodniej części Sycylii, sięgając aż do parlamentu. Wszystkie nieprzychylne uwagi na temat mafii nieuchronnie docierały do uszu ludzi pozbawionych skrupułów. To dlatego – twierdził Lo Schiavo – tak wielu Sycylijczyków powtarza bzdury w stylu: „mafia nie istnieje; w najgorszym razie mafiosi są ludźmi, którzy rozwiązują lokalne problemy, wykazując się przy tym typową sycylijską dumą i buńczucznością wobec władzy”. Nawet właściciele ziemscy, którzy – przynajmniej teoretycznie – najwięcej ucierpieli ze strony mafii, wierzyli w tę fikcję i wyrażali przekonanie, że mafia w pewien sposób dobrze wpływa na utrzymanie ładu społecznego oraz na przestrzeganie prawa i porządku. Wręcz przeciwnie – wskazywał Lo Schiavo – mafia to „program, którego celem jest wyzysk i prześladowanie uczciwych członków społeczeństwa, zasłaniający się maską odwagi i działań dla dobra ogółu, co jednak jest wierutną bzdurą”.
Tak więc w pierwszej połowie lat trzydziestych XX wieku człowiekiem, który później zainspirował film Pod niebem Sycylii, był bohater prowadzący krucjatę przeciwko mafii, który miał odwagę wdać się w publiczny spór z adwokatami jej bossów. W 1948 roku Lo Schiavo został jednym z najwyższych rangą prokuratorów w kraju i pracował w Sądzie Najwyższym w Rzymie. W tym samym roku wydał swoją powieść, która natychmiast doczekała się adaptacji filmowej.
Zarówno powieść, jak i film opowiadają prostą historię młodego prokuratora Guida Schiaviego, który zostaje oddelegowany do odległego miasta leżącego na jałowych pustkowiach w sycylijskim interiorze. W tej okolicy, gdzie nikt nie liczy się z prawem, mafia rządzi niepodzielnie i wymusza od miejscowego właściciela ziemskiego opłatę za ochronę jego majątku. Kiedy bandyci zabijają jednego z jego ludzi, capomafia Turi Passalacqua rusza za nimi w pościg – związuje ich i wrzuca do wyschniętej studni lub po prostu strzela im w plecy w górskim wąwozie.
Młody prokurator prowadzi śledztwo w sprawie serii zabójstw, ale napotyka opór przerażonych mieszkańców wsi. Kiedy dochodzi do konfrontacji nieustraszonego Schiaviego z capomafia Turim Passalacquą, który dosiada białej klaczy, prokurator nie daje się bossowi przekonać do zmiany opinii na temat mafii (to scena, od której zacząłem ten rozdział).
Ostatecznie Schiavi ledwo uchodzi z życiem po nieudanej próbie zamachu. Pogodzony z porażką decyduje się opuścić swoje stanowisko i wrócić do stolicy Sycylii – Palermo. Ale gdy już ma wsiąść do pociągu i wyjechać w bezpieczniejsze strony, dowiaduje się, że jedyny przyjaźnie nastawiony do niego człowiek w tym mieście, uczciwy siedemnastoletni chłopak imieniem Paolino, zginął z ręki pewnego zbuntowanego mafiosa. Oburzony i wstrząśnięty Schiavi wraca do miasta. Dzwoni w kościelne dzwony, żeby wezwać mieszkańców na plac i poprowadzić ich do walki na śmierć i życie. Odbędzie się zatem pojedynek w samo południe – państwo kontra mafia – który może pretendować do miana najdziwniejszej sceny kulminacyjnej w dziejach kina gangsterskiego.
Kościelny dzwon rozbrzmiewa bez przerwy, natarczywie wzywając ludzi. Jego dźwięk niesie się nad zakurzonym placem, nad spalonymi słońcem dachami i nad okolicznymi polami. Kamera przesuwa się po postaciach bezrobotnych górników z kopalni siarki, siedzących lub drzemiących w rzędzie przy krawężniku. Podnoszą oni głowy, nasłuchując. Po chwili widzimy kobiety, młode i starsze, które wychodzą na ulicę otulone czarnymi chustami; a potem przenosimy się do eleganckiego klubu, gdzie burmistrz i jego kompani nagle zapominają o grze w bakarata i odwracają głowy w stronę, z której dochodzi odgłos alarmu.
Wszyscy bez słowa wstają i idą ku dzwonnicy. Poganiacze mułów ledwie przystają na chwilę, żeby uwiązać swoje zwierzęta. Rolnicy upuszczają motyki w bruzdy w ziemi. Wkrótce w kierunku placu zmierzają strumienie ludzi. Nawet mafiosi pod wodzą Turiego Passalacquy na białej klaczy – jak zawsze przy rytmicznym akompaniamencie trąb, motywie muzycznym, który towarzyszy im przez cały film – galopują do miasta, by dołączyć do tłumu gromadzącego się przed schodami kościoła.
Kiedy w drzwiach świątyni pojawia się młody prokurator Guido Schiavi, rozlegają się głośne pomruki niespokojnego zaciekawienia. A potem zalega cisza i Schiavi zwraca się do zebranych:
– Skoro wszyscy się tu stawili, oświadczam, że jest to sąd. Pół godziny temu znaleźliśmy ciało Paolina, którego zastrzelono z dubeltówki. Chłopak miał siedemnaście lat i nigdy nikogo nie skrzywdził.
Schiavi rozgląda się wśród tłumu, próbując spojrzeć prosto w oczy każdemu ze stojących przed nim ludzi. Przenosi wzrok i jeszcze intensywniej przygląda się grupie jeźdźców o nieruchomych, jakby kamiennych twarzach.
– Wy tam, ludzie mafii. I ty, Turi Passalacquo. Wasza żądna krwi, okrutna sprawiedliwość karze jedynie tych, którzy wam podpadną, a chroni wyłącznie posłusznych waszym decyzjom.
Słysząc te słowa, jeden z mafiosów zwraca ku prokuratorowi wylot lufy swojej strzelby. Jednak jego szef stanowczym, lecz łagodnym gestem kieruje lufę z powrotem do ziemi.
Guido Schiavi nie waha się ani chwili:
– I zdecydowaliście, że należy przedkładać waszą sprawiedliwość nad obowiązujące prawo… Jedyne prawo, które pozwala nam żyć obok naszych sąsiadów bez rozszarpywania się na strzępy jak dzikie zwierzęta. Prawda, massaro Passalacqua?
Wszyscy na placu unoszą wzrok, żeby sprawdzić, jak capomafia przyjmie to zapierające dech w piersiach wyzwanie. Subtelna zmiana na jego twarzy sugeruje, że poczuł się strapiony; jego zwykłe opanowanie zastąpiła powaga. Znów skadrowany na tle nieba, Turi Passalacqua zaczyna podniosłą, wiekopomną przemowę:
– Mocne słowa, prokuratorze. Do tej pory nikt nie zwracał się do nas w tak ostry sposób. Dodam jednak, że pańskie słowa były też sprawiedliwe. Nie przyjechaliśmy tu dzisiaj z moimi ludźmi po to, żeby słuchać pańskiego wystąpienia. […] Ale przypomniało mi ono mojego syna i sprawiło, że pomyślałem, jak bardzo byłbym dumny, gdyby mówił właśnie w taki sposób. Zapewniam więc moich przyjaciół, że nadszedł czas, by zmienić kurs i przywrócić w tym mieście rządy prawa. Możliwe, że wszyscy tutaj przyczynili się do śmierci Paolina. Ale tylko jeden człowiek pociągnął za spust. Oto więc oddaję go w pańskie ręce, żeby został osądzony zgodnie z literą obowiązującego w kraju prawa.
Odwraca się i jednym ruchem głowy wydaje rozkaz swojej załodze. Ludzie honoru przy wtórze tętentu kopyt otaczają mordercę, który nie ma szansy zbiec. To zbuntowany mafioso, Francesco Messana.
Prokurator podchodzi w towarzystwie dwóch karabinierów.
– Francesco Messana, aresztuję cię w imieniu prawa.
Morderca zostaje odprowadzony. Następnie prokurator obraca się i unosi wzrok do twarzy bossa mafii, by z pełnym uznaniem wypowiedzieć ostatnie słowa filmu:
– W imieniu prawa!
Na ekranie znów widać dominującą sylwetkę Turiego Passalacquy na tle nieba. Na jego twarzy ponownie widnieje błogi spokój, a kąciki ust unosi mu cień uśmiechu. Kolejny raz rozbrzmiewa melodia towarzysząca mafijnej kawalkadzie. Kiedy pojawiają się napisy końcowe, boss zawraca swoją białą klacz, by poprowadzić mafiosów w bohaterskim galopie w stronę zachodzącego słońca.
Mafiosi nie są przestępcami – przekonują nas twórcy Pod niebem Sycylii. Turi Passalacqua to człowiek żyjący w zgodzie z kodeksem honorowym, a ten na swój prymitywny sposób jest prawem równie godnym szacunku jak to, którego stara się przestrzegać prokurator Guido Schiavi. Wystarczy zwrócić się do mafiosów odpowiednio stanowczym tonem, by stanęli oni na straży pokoju i porządku. Pod koniec filmu mafia znajduje swoje prawdziwe powołanie, będące najlepszym sposobem wprowadzenia w życie głęboko zakorzenionych w niej wartości – przyjmuje rolę pomocniczych sił porządkowych. Gdyby Sycylia naprawdę była Arizoną, a Pod niebem Sycylii – naprawdę filmem o kowbojach, to nie wiadomo, który z tych dwóch mężczyzn w większym stopniu zasługiwałby na gwiazdę szeryfa.
Pod niebem Sycylii nie jest filmem o mafii; jest to raczej mafijna propaganda, podstępny, wystylizowany rodzaj „kłamliwych bzdur”, które Giuseppe Guido Lo Schiavo tak zajadle krytykował w latach trzydziestych. W latach czterdziestych XX wieku każdy kolejny dzień chaosu na Sycylii dostarczał nowych dowodów na to, że mafiosów bynajmniej nie łączą z praworządnością przyjacielskie stosunki. Tymczasem dokładnie w tym okresie Lo Schiavo w zdumiewający sposób zmienił o sto osiemdziesiąt stopni swoje poglądy na temat mafii. Niczym nowo nawrócony uwierzył w jej kłamstwa.
Człowiek, który chciałby dać kredyt zaufania Giuseppe Guidowi Lo Schiavo, mógłby podejrzewać, że film Pietra Germiego wypaczył sens powieści prokuratora, przeszczepiając hollywoodzki happy end na tę zapewne mniej optymistyczną sycylijską opowieść. I na pewno prawdą jest, że w 1948 roku trudno byłoby stworzyć absolutnie realistyczny portret mafii. Podczas produkcji filmu krążyły plotki, że kiedy reżyser Pietro Germi przybył na Sycylię, skontaktowało się z nim kilku wysokich rangą mafiosów, którzy nie pozwolili mu zacząć pracy, dopóki nie zatwierdzili scenariusza. W trakcie konferencji prasowej zorganizowanej po premierze filmu pewien znajdujący się na widowni młody Sycylijczyk pokłócił się z Germim o to, na ile wiernie ukazał on na ekranie wizerunek ludzi honoru – pytał, czy reżyser nie wie, że prawdziwa mafia zabiła mnóstwo ludzi. Germi zdobył się jedynie na odpowiedź pytaniem na pytanie: „Więc oczekiwałby pan, żeby mnie spotkał ten sam los?”.
Trudności, na które natknął się Germi na Sycylii, nie usprawiedliwiają samego Giuseppe Guida Lo Schiava. W gruncie rzeczy jego powieść jest jeszcze bardziej przychylna dla mafii niż film Pod niebem Sycylii. W opowieści Lo Schiava szef mafii Turi Passalacqua jest „uosobieniem mądrości, rozwagi i spokoju […] z krągłym brzuchem, ogoloną głową i uśmiechem dobrotliwego Buddy”.
Trudno uniknąć konkluzji, że prokurator, który na początku lat trzydziestych zachodził za skórę mafii, w połowie lat czterdziestych już był entuzjastycznym rzecznikiem kłamstw, które równie dobrze mogli rozpowiadać najbardziej podstępni jej zwolennicy. Kiedyś Giuseppe Guido Lo Schiavo z pogardą piętnował to, w jaki sposób „literatura i dramat gloryfikują postać mafiosa”. Teraz pisał powieści, w których robił dokładnie to samo.
Ale dlaczego? Co sprawiło, że Lo Schiavo tak bezwstydnie wywrócił do góry nogami swoje poglądy?
Lo Schiavo był konserwatystą, sympatie polityczne pchnęły go do poparcia reżimu Mussoliniego w latach dwudziestych i trzydziestych XX wieku. Po odzyskaniu niepodległości przez Włochy ten sam konserwatyzm sprowokował go do nawiązania przyjaźni z najbardziej bezwzględnymi przestępcami na wyspie. Dziwaczne wypaczenia historii dotyczącej mafii w Piccola Pretura świadczyły o niewypowiedzianym wprost, cynicznym do cna poglądzie autora-prokuratora, że lepiej już trzymać z mafią niż z komunistami. Ten prosty aksjomat wystarczył, żeby Lo Schiavo zapomniał wszystko, czego dowiedział się nie bez trudności o sycylijskim „układzie przestępczym”, i porzucił wiarę w praworządność, na której opierał się etos jego urzędu.
Turi Passalacqua, heroiczny wódz bandytów z filmu Pod niebem Sycylii, został przedstawiony tak nierealistycznie, że wręcz śmieszy. Jednocześnie – co wynika z paradoksu właściwego Sycylii – jest także postacią złowrogo prawdopodobną. Pod niebem Sycylii było kinową fantazją, niemniej gloryfikowało bardzo realny układ istniejący między mafią a państwem w pierwszych latach republiki włoskiej.
Sycylia jest krainą dziwnych sojuszy – na przykład między szlachtą ziemską a gangami należącymi do ruchu separatystów. A kiedy sentymenty separatystyczne wygasły, presja, którą odczuwali zarówno politycy, jak i przestępcy w latach 1946–1948, doprowadziła do jeszcze dziwniejszej zbieżności interesów – spraw konserwatystów, mafii i policji. To właśnie ten sojusz sławi Pod niebem Sycylii za pośrednictwem fikcyjnej postaci bossa mafii Turiego Passalacquy prawiącego kazania z siodła pełnokrwistej białej klaczy.
W 1946 roku policja i karabinierzy uprzedzali rząd w Rzymie, że jeśli mają zwalczyć mafię, będzie im potrzebne wsparcie ludzi na najwyższych szczeblach władzy, ponieważ mafiosi mają wielu przyjaciół wśród sycylijskich elit – przyjaciół, którym pomagali w trakcie wyborów, zdobywając dla nich głosy. Prośby te jednak zostały zignorowane. Możliwe, że konserwatywnych polityków w Rzymie zniechęcała perspektywa konfliktu z sycylijską klasą rządzącą, której lojalność wobec państwa wprawdzie była wątła, lecz jej konserwatyzm nie budził wątpliwości. Albo mogli rozumować jeszcze bardziej cynicznie, że mafijny terror wobec szeregowych członków lewicowego ruchu chłopskiego był w gruncie rzeczy dość użyteczny. Radzili więc funkcjonariuszom policji i karabinierom na Sycylii zapomnieć o mafii (innymi słowy, zapomnieć o prawdziwej przyczynie gwałtownego rozwoju przestępczości) i rozprawić się w pierwszej kolejności z bandytami.
Policjanci wiedzieli, że do walki z bandytami będą potrzebować pomocy – pomocy mafiosów gotowych dostarczać poufnych informacji na temat poczynań gangów. Mafiosi zaś zdawali sobie sprawę, że nie da się utrzymywać i wykorzystywać bandytów na dłuższą metę. Kiedy więc ci przestali być potrzebni, mafiosi wydali ich władzom, żeby zyskać przyjaciół na wysokich stanowiskach. Włoscy „mafiolodzy” ukuli specjalne określenie tego tradycyjnego porozumienia policji z mafią – nazywają je „współzarządzaniem” przestępczością.
Wkrótce za pośrednictwem wielu tajnych kanałów nadeszło ze strony mafii potrzebne policji wsparcie. W drugiej połowie 1946 roku bandyci, którzy od czasu przeprowadzonej w 1943 roku inwazji aliantów szerzyli na Sycylii bezprawie, zostali sprawnie wyeliminowani. Do tej pory nie zdarzało się patrolom policyjnym, które przemierzały dzikie zachodnie tereny Sycylii, wyłapać tamtejszych bandytów. Teraz jakimś cudem udawało się im znaleźć poszukiwanych i zabić ich lub schwytać. Jeszcze częściej podrzucano im już martwych przywódców lokalnych band. Podobnie jak w filmie Pod niebem Sycylii wiązano ich i wrzucano do wyschniętych studni lub po prostu strzelano im w plecy w górskim wąwozie.
Zatem już u zarania włoskiej demokracji mafia była dokładnie tym, czym była zawsze. Dokładnie tak, jak opisali ją antymafijny prokurator Giuseppe Guido Lo Schiavo, oficer wywiadu armii amerykańskiej, kapitan William Everett Scotten, oraz wielu funkcjonariuszy policji i karabinierów – stanowiła tajne stowarzyszenie bezwzględnych przestępców, chcących wzbogacić się w nielegalny sposób, siłę sprawczą licznych morderstw, podpaleń, porwań i chaosu.
Jednocześnie mafia była dokładnie tym, czym – mimo różnych ubarwień wynikających ze swobody twórczej – chcieli ją widzieć pisarz Giuseppe Guido Lo Schiavo i reżyser Pietro Germi – pomocniczą siłą porządkową i strażnikiem politycznego status quo na niespokojnej wyspie. Nie wyrzekając się przywódczej roli w „układzie przestępczym”, najsprytniejsi bossowie nakładali kostiumy, w których chcieli ich widzieć konserwatyści. Z wysokości siodeł swoich fikcyjnych białych klaczy mafiosi mordowali bandytów niewygodnych ze względów politycznych albo chłopskich bojowników, którzy opierali się zrozumieniu, jak mają się sprawy na Sycylii. I oczywiście większość powojennych morderstw politycznych dokonanych przez mafię pozostała nierozwiązana – przy wsparciu ze strony prawa.
Pierwszym poważnym starciem wyborczym zimnej wojny we Włoszech były wybory powszechne, które odbyły się 18 kwietnia 1948 roku. Jeden ze znanych plakatów wyborczych przedstawiał twarze Spencera Tracy’ego, Rity Hayworth, Clarka Gable’a, Gary’ego Coopera i Tyrone’a Powera oraz głosił, że „Gwiazdy Hollywood jednoczą się przeciwko komunizmowi”. Jednak to przede wszystkim plan Marshalla – zakrojony na szeroką skalę amerykański program pomocy gospodarczej dla Włoch – zaważył na porażce partii komunistycznej (Partito Comunista Italiano – PCI) i jej sojuszników. PCI trwała w opozycji w parlamencie i miała pozostać na tej pozycji kolejne pół wieku. Zwycięzcy tych wyborów, chadecy (Democrazia Cristiana – DC), weszli do rządu, w którym pozostali następne pół wieku. Linia frontu zimnowojennej polityki Włoch zdawała się skuta lodem i nie do ruszenia niczym okopy w tundrze.
Kilka tygodni po tych epokowych wyborach powszechnych najwyższy rangą funkcjonariusz organów ścigania na Sycylii poinformował, że „mafia jeszcze nigdy nie była tak potężna i zorganizowana jak obecnie”. Nikt nie zwrócił uwagi na jego słowa.
Partia komunistyczna i jej sojusznicy jako jedyni nie czuli się gotowi zapomnieć. W Rzymie podejmowali starania mające potępiać tolerancję chadeków wobec mafii na Sycylii. Lewicowi parlamentarzyści zwracali uwagę na to, że politycy DC oddają przysługi bossom mafii, a sami wykorzystują ich do pozyskiwania głosów wyborczych. W podobnym tonie protestowali przez następne czterdzieści lat. Partia komunistyczna jednak nigdy nie miała wystarczającego zaplecza, które umożliwiłoby jej utworzenie rządu; jej kandydaci nie mieli większych szans wyborczych, zatem byli bezsilni. W czerwcu 1949 roku, zaledwie kilka tygodni po premierze we włoskich kinach Pod niebem Sycylii, w senacie wystąpił minister spraw wewnętrznych Mario Scelba, który miał dostęp do całej wiedzy zgromadzonej przez policję na temat mafii na Sycylii. Wyszydził jednak obawy komunistów dotyczące przestępczości zorganizowanej i wygłosił nieformalną prelekcję na temat tego, czym mafia naprawdę jest dla Sycylijczyków, takich jak on.
Jeśli ulicą idzie dziewczyna o dorodnych kształtach, Sycylijczyk powie o niej, że jest mafiosa. Jeśli jakiś chłopiec jest nad wiek rozwinięty, Sycylijczyk powie o nim, że jest mafioso. Ludzie gadają o mafii, doprawiając ją wszelkimi możliwymi sosami, ale wydaje mi się, że przesadzają.
Scelba chciał przez to powiedzieć, że mafia, a raczej typowa dla Sycylijczyków cecha określana mafijnością, jest takim samym elementem życia codziennego na wyspie jak cannoli albo cassata – i tak jak one nieszkodliwym. Świat powinien wreszcie zapomnieć o mafii, cokolwiek to znaczy, i zająć się poważniejszymi problemami.
Przez ponad czterdzieści lat po ustanowieniu republiki mafie miały w partii Scelby, DC, najbardziej niezawodnych przyjaciół politycznych. Ale DC bynajmniej nie była po prostu fasadą mafii. W rzeczywistości była to ogromna, hybrydowa machina polityczna. Popierali ją mieszkańcy północy i południa, kardynałowie i kapitaliści, urzędnicy państwowi i sklepikarze, bankierzy i rodziny chłopskie, których całe bogactwo stanowiło niewielkie poletko. Jedynym czynnikiem łączącym ten zróżnicowany elektorat był strach przed komunizmem.
Na Sycylii oraz w południowej części Włoch DC zetknęła się z klasą przywódców politycznych, która dominowała w polityce na długo przed faszyzmem – możnymi. Typowym możnym z południa był właściciel ziemski lub prawnik, często dysponujący wielkim majątkiem, ale jego bogactwo zawsze polegało raczej na bliskich relacjach z Kościołem i ośrodkami władzy. Ich metodą wywierania wpływu był patronat – polegający na sięganiu po środki publiczne (takie jak pensje, kontrakty, kredyty rządowe, licencje… ale także pomoc w nawigowaniu w gąszczu przepisów i regulacji) i traktowaniu ich jak prywatny łup, który można rozdać orszakowi złożonemu z rodziny i zwolenników. Za pomocą patronatu możni brali pod swoje skrzydła anonimowych członków struktur rządowych i tkali sieć zależności opartych na przysługach. Mafiosi byli naturalnymi sprzymierzeńcami możnych. Za najlepszy aspekt relacji DC z mafiami można uznać to, że partia była zbyt rozbita i skonfliktowana wewnętrznie, by stawić czoło możnym i starać się ich odciąć od dostępu do publicznych pieniędzy.
W czasach faszyzmu, podobnie jak wiele razy wcześniej, policjanci i prokuratorzy z wielką dbałością starali się utworzyć portret pamięciowy organizacji mafijnej, „układu przestępczego”. Teraz, w epoce zimnej wojny i rządów chadecji, portret ten został podarty i poskładany na nowo w taki sposób, żeby nadać mu przywodzące na myśl Buddę rysy twarzy Turiego Passalacquy. Lepiej godzić się na mafię niż na komunizm. Lepiej snuć hollywoodzkie fantazje o kowbojach w filmie Pod niebem Sycylii, niż poważnie podejść do zrozumienia i zwalczania układu przestępczego, do którego należało wielu istotnych zwolenników partii rządzącej.
Dzięki sukcesowi Pod niebem Sycylii i dającej prestiż karierze na stanowisku prokuratora Giuseppe Guido Lo Schiavo został w latach pięćdziesiątych XX wieku jednym z głównych włoskich autorytetów w sprawach dotyczących mafii. Nie przepuścił żadnej okazji, by powtórzyć te same wygodne kłamstwa, które po raz pierwszy sformułował w swojej powieści. Jeszcze bardziej niepokojący był fakt, że objął funkcje wykładowcy prawa w akademii karabinierów, przewodniczącego krajowej rady do spraw cenzury filmowej oraz prokuratora w Sądzie Najwyższym.
W 1954 roku Lo Schiavo nawet napisał płomienne pożegnanie czcigodnego capomafia don Calogera Vizziniego, który niedawno zmarł spokojną śmiercią w swojej rodzinnej Villalbie. Vizzini brał czynny udział w każdym istotnym wydarzeniu w historii mafii podczas burzliwych lat po wyzwoleniu. W 1943 roku został burmistrzem Villalby pod zarządem AMGOT-u – sześćdziesięciosześcioletni wówczas boss miał już na koncie długą listę przestępstw związanych z szantażami, kradzieżami bydła, obrotem czarnorynkowymi towarami oraz inwestycjami w wydobycie siarki. Rok później we wrześniu podwładni Vizziniego wywołali ogólnokrajową sensację, rzucając granatami w pewnego działacza komunistycznego, który przybył do Villalby, żeby wygłosić przemówienie. Vizzini stał na czele separatystów. Ale kiedy przycichły nastroje separatystyczne, dołączył do DC. W wystawnym pogrzebie seniora, który odbył się w lipcu 1954 roku, uczestniczyli bossowie mafii z całej wyspy.
Giuseppe Guido Lo Schiavo potraktował śmierć Calogera Vizziniego jako okazję do powtórzenia swoich zwyczajowych farmazonów na temat mafii. Ale ujawnił także intrygujący fakt, że pewnej niedzieli w 1952 roku stary, gruby boss złożył mu prywatną wizytę w Rzymie. Lo Schiavo doskonale pamiętał, jak otworzył drzwi swojego domu i napotkał „ostre jak brzytwa, magnetyczne” spojrzenie swojego gościa. Prokurator przywitał go uprzejmie, choć zjadały go nerwy:
– Commendatore Vizzini, nazywam się…
– Dla ciebie nie jestem commendatore – usłyszał. Vizzini poczłapał do pełnego książek gabinetu i ciężko osunął się na sofę. Kiedy posadził na niej swoje zwaliste ciało, rzekł: – Mów mi wujku Calò.
Ton wujka Calò był stanowczy, ale jego zachowanie wyrażało serdeczność. Pochwalił Lo Schiava, mówiąc mu, że jest człowiekiem prawa, który gra twardo, lecz uczciwie. Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie na znak wzajemnego szacunku. Lo Schiavo opowiadał, że patrząc na wujka Calò, przypomniał sobie scenę z przeszłości, z pierwszych lat pracy na stanowisku prokuratora wyznaczonego do walki z mafią na Sycylii. To wtedy po raz pierwszy ujrzał korpulentnego, już postarzałego bossa, który zawsze jeździł na białej klaczy. Zakończył swoje wspomnienie o wujku Calò życzeniami dla jego następcy w mafii:
– Niech jego wysiłki zmierzają ku poszanowaniu prawa ustalonego przez władze państwa i prowadzą do postępu społecznego dla wszystkich.
Relacja Lo Schiavo z jego rozmowy z don Calogerem Vizzinim jest równie fikcyjna, jak każda z jego powieści. Ale samo spotkanie zdarzyło się naprawdę. Przyczyną wizyty wujka Calò był fakt, że wytoczono mu serię procesów sądowych w związku z tamtym rzucaniem granatami w 1944 roku. Zaledwie trzy dni wcześniej Sąd Najwyższy wydał wyrok skazujący. Jednak sam proces miał trwać jeszcze długo i wujek Calò wiedział, że niemal na pewno umrze, zanim trafi do więzienia. Prawdziwym powodem jego odwiedzin u Lo Schiava mogło być po prostu podziękowanie. Słynny prokurator i pisarz uczestniczył bowiem w prezentacji materiału dowodowego oskarżenia przed Sądem Najwyższym. Nadal istnieją podejrzenia, że za kulisami pomagał bossowi w jego sprawie.
Gdyby w dzisiejszych Włoszech boss mafii złożył wizytę towarzyską prokuratorowi, natychmiast wszczęto by śledztwo. Lecz w konserwatywnym środowisku chrześcijańskiej demokracji we Włoszech kontakty między mafią sycylijską a prokuratorami odbywały się w bardziej zażyłej atmosferze. Państwo i mafia pozostawały w komitywie w imieniu prawa.
Kalabria.
Mafia kalabryjska, podobnie jak mafia sycylijska, była wzorowanym na masonerii, tajnym stowarzyszeniem, którego członków obowiązywała przysięga. Posługiwała się tym samym żargonem przestępczym co mafia sycylijska – omerta, honor i tak dalej – a stowarzyszeni w niej partnerzy angażowali się w te same codzienne zadania polegające na wymuszeniach i przemycie. Te mafie nie były jednak ze sobą bezpośrednio powiązane i bynajmniej nie były identyczne – miały inną strukturę i terminologię oraz inne rytuały. Na przykład w Kalabrii bossa nazywano capobastone – „główną pałką”. Mafia kalabryjska narodziła się później niż sycylijska i miała skromniejsze korzenie – wyłoniła się z systemu więziennictwa w latach osiemdziesiątych XIX wieku i zaczęła opanowywać burdele oraz tawerny. Najpierw zaistniała w Reggio Calabria oraz w rolniczych miejscowościach wąskiego pasa nadmorskiego w tym regionie. Wkrótce rozprzestrzeniła się w górach zajmujących większą część południa Kalabrii.
W krótkim czasie mafia kalabryjska stworzyła siatkę złodziei bydła i bandytów wymuszających haracze za ochronę. Zaczęły powstawać pierwsze fortuny w jej środowisku. Pozyskiwano przyjaźń polityków, policję zaś przekonywano do zostawienia bossów w spokoju w zamian za informacje o drobnych przestępcach. Kolejne rządy w Rzymie niewiele robiły, żeby naprawić tę sytuację, bo posłowie z Kalabrii mieli duże znaczenie dla ewentualnego utworzenia koalicji w parlamencie. Mafia weszła w skład kalabryjskiej klasy rządzącej.
Tak samo jak na Sycylii, faszyści zapoczątkowali kampanię represji wobec mafii w Kalabrii. Dokonano wielu aresztowań. W trakcie jednego z wielu ważnych procesów sądowych, który odbył się w 1932 roku, dziewięćdziesiąt osób oskarżono o przynależność do Szacownej Rodziny Montalbano – co jest tylko jedną z kilku jej nazw (inne to na przykład Zaszczytne Towarzystwo – czyli Onorata Società – albo Stowarzyszenie Klamry), którą kalabryjska mafia posługiwała się w tamtych czasach. (Wkrótce zastąpi ją inna; dopiero w 1955 roku mafia kalabryjska przyjęła nazwę ’ndrangheta, którą nosi dzisiaj).
Detektywi badający działalność tej grupy w 1932 roku odkryli, że była ona podzielona na lokalne komórki, czyli ’ndrine (słowo ’ndrina może pochodzić od malandrina, oznaczającego część więzienia zarezerwowaną dla gangsterów). W odróżnieniu od Rodzin mafii sycylijskiej te kalabryjskie komórki miały podwójną strukturę – starsi rangą członkowie, pozostający w głębszym cieniu, należeli do tak zwanego Głównego Stowarzyszenia, podczas gdy Mniejsze Stowarzyszenie składało się z mniej godnych zaufania rekrutów, zobowiązanych do „absolutnego posłuszeństwa wobec swoich zwierzchników”. Dokumentacja z procesu ukazuje w alarmujący sposób, jak dzięki surowej dyscyplinie ’ndrangheta zdołała zinfiltrować wszystkie dziedziny życia w Kalabrii.
W ten sposób mafia ingerowała praktycznie w każdy możliwy interes – nawet gdy wyrażał nim zainteresowanie któryś z jej członków, nawet kiedy chodziło o najdrobniejsze sprzeczki rodzinne, które nie miały nic wspólnego z resztą organizacji. Kontrakty rządowe, państwowe projekty budowlane, urzędy publiczne – we wszystko wtrącała się organizacja. Wśród jej specjalizacji znalazły się przede wszystkim manipulacje wyborcze. Najpotężniejszą bronią polityków podczas kampanii oraz najpewniejszą dla nich drogą do zwycięstwa w wyborach była pomoc grupy bezwzględnych, wyjątkowo zdyscyplinowanych przestępców.
Detektywi zajmujący się sprawą w 1932 roku uważali, że mafia kalabryjska miała nawet własny rodzaj rządu, zwany Criminale, który interweniował, kiedy trzeba było rozstrzygnąć spory w poszczególnych ’ndrine w prowincji Reggio Calabria. Pewnego razu w trakcie I wojny światowej Criminale interweniował w sprawę ’ndrina Santo Stefano, której dwaj członkowie popadli w konflikt, ponieważ obaj zaręczyli się z tą samą kobietą. Trudno jednak to nazwać przestępczą operą mydlaną. W ich sporze nie było bowiem nic błahego ani komicznego. Na tym etapie swojej historii Onorata Società odkrywała, jak ważnym narzędziem politycznym jest małżeństwo. Mafiosi, którzy przestawali czerpać korzyści ze stręczycielstwa i decydowali się na pewną stabilizację życiową, mogli zakładać przestępcze dynastie i przekazywać nielegalnie zdobyte fortuny swoim synom; mogli też w ten sposób zawierać sojusze z innymi członkami organizacji lub negocjować porozumienia pokojowe z zaciekłymi rywalami. To były lekcje, których gangsterzy sycylijscy uczyli się już od wielu pokoleń. Teraz w Kalabrii małżeństwa zawierane wewnątrz mafii nabierały takiego samego znaczenia, jakim cieszyły się od dawna na Sycylii.
Tak więc ’ndrangheta nie była zwykłym gangiem – podobnie jak mafia sycylijska, stanowiła alternatywny rząd, przywoływała na myśl pasożytnicze pnącze, które tak ściśle owinęło się wokół gałęzi państwa, że utworzyło solidniejszą strukturę niż drzewo, którym się żywiła. Tak jak na Sycylii, entuzjazm faszystów wobec planu rozgromienia mafii w Kalabrii nie trwał zbyt długo. Partia, jak każda inna władza w prowincji Reggio Calabria, została zinfiltrowana przez mafię i wydrążona od środka. Ostatecznie okazało się, że o wiele łatwiej jest udawać, iż problem został rozwiązany, i zakazać publikowania w prasie wszelkich informacji na temat przestępczości.
Po wybuchu II wojny światowej jej wydarzenia w dużej mierze ominęły Kalabrię. Wojska Osi stawiały tam jedynie symboliczny opór, a po wyzwoleniu alianci rozmieścili w tym regionie niewiele oddziałów. Lokalna mafia bardzo mocno angażowała się w handel towarami na czarnym rynku, jednak mało kto zdawał się to zauważać. Wyżsi urzędnicy AMGOT-u nawet nie zdawali sobie sprawy z istnienia mafii w Kalabrii.
Jeśli chodzi o przestępczość zorganizowaną, powojenna amnezja Włoch była równie głęboka i zróżnicowana jak przekrój geologiczny tego kraju: jej warstwy stanowiły nagromadzone sedymenty niekompetencji i zaniedbań; zmowa i cynizm polityków odcisnęły swój ślad w jej zniekształconych pokładach. Kiedy II wojna światowa dobiegła końca, tektonika zapomnienia doprowadziła do utworzenia jednej z najbardziej niezwykłych formacji w Kalabrii.
W 1945 roku ulubiony kryminalista Włochów wrócił w rejony, w których zdobywał przestępcze szlify. Siedemdziesięcioletni Giuseppe Musolino, obecnie uważany za nieszkodliwego starszego pana, został przeniesiony z oddziału psychiatrii sądowej na północy kraju do zwykłego szpitala psychiatrycznego w Kalabrii.
W nowym miejscu pobytu Musolina panowały piekielne warunki. Wprawdzie szpital został zbudowany w czasach faszystowskich, ale popadał w ruinę już wtedy, gdy pokiereszowane zwłoki faszystowskiego dyktatora zawisły głową w dół pod metalowym stelażem dachu stacji benzynowej w Mediolanie. W surowych, niespełniających wymogów higieniczno-sanitarnych, przeludnionych salach i korytarzach odbijały się echem bełkot i wrzaski chorych. Jednak na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych XX wieku, zanim wybrzeże Kalabrii zabudowano autostradami i naprędce wznoszonymi blokami mieszkalnymi, ze szpitala przynajmniej rozciągał się piękny, panoramiczny widok – z przodu na miasto Reggio Calabria, Cieśninę Mesyńską, a za nią Sycylię; z tyłu zaś na zalesione zbocza Aspromonte, „surowej góry”, na której niegdyś królował Musolino.
Nowy przybysz wzbudzał o wiele więcej uwagi i współczucia niż inni pacjenci. Bądź co bądź był jednym z najsłynniejszych żyjących Kalabryjczyków. Lekarze i pielęgniarki nazywali go don Peppino, łącząc grzecznościowy tytuł z czułym przezwiskiem. Mimo spustoszeń w umyśle jego wątły organizm nadal w miarę możliwości dotrzymywał kroku legendzie. Musolino był chudy, ale nawet po kilkudziesięciu latach za kratami trzymał się prosto. Sztywny, biały zarost odcinał się wyraźnie od ciemnooliwkowej skóry, upodabniając go nieco do ateńskiego filozofa, a nieco do fauna, jak zauważył jeden z dziennikarzy. Pewna aktorka, która odwiedziła szpital, stwierdziła, że aż zaparło jej dech w piersiach, tak wielkie było jego podobieństwo do Luigiego Pirandella, wielkiego sycylijskiego dramaturga, któremu opowieści o maskach i szaleństwie przyniosły Nagrodę Nobla.
Szaleństwu Musolina psychiatria połowy XX wieku nadawała takie kulawe etykietki, jak „postępujące, chroniczne delirium interpretacyjne” albo „paranoja pompatyczna”. Uważał się za cesarza wszechświata. Większość dni spędzał na dworze, paląc, czytając i kontemplując cień cyprysów na pobliskim cmentarzu. Kiedy jednak trafiał na kogoś, komu nie brakowało cierpliwości do rozmowy, korzystał z okazji, żeby objaśniać mu piramidę władzy, na której czele rzekomo sam stał – od królów, królowych i książąt zasiadających na tronach u jego stóp po gliniarzy i kapusiów, którzy płaszczyli się daleko na samym dole.
Don Peppino czuł obsesyjną nienawiść wobec gliniarzy i donosicieli. W jakiś sposób podczas rozmów z gośćmi owa uraza często znajdowała drogę do tych zakamarków jego umysłu, w które nadal trzeźwo funkcjonowały. „Bandyci muszą zabijać – przyznawał – ale muszą postępować honorowo”. W słowniku Musolina honorowe postępowanie oznaczało zemstę. Wszystkie zbrodnie, które doprowadziły do jego uwięzienia, popełnił w odwecie za zło doznane ze strony policji i jej informatorów. Nawet jako szaleniec nade wszystko cenił uczciwość – przypominał z dumą, że nigdy nie próbował się wykpić z żadnego z dokonanych morderstw. Przecież jego ofiarami byli tylko gliniarze i kapusie.
Dziennikarze, którzy odbyli długą podróż do szpitala psychiatrycznego w Reggio, cieszyli się z możliwości sięgnięcia w przeszłość i uzupełnienia dla swoich czytelników luk w dziurawej historii don Peppina. Urodził się w rodzinie drwala w Santo Stefano d’Aspromonte w 1876 roku, w wieku dwudziestu dwóch lat został skazany za usiłowanie zabójstwa innego mieszkańca tej samej wsi, Vincenza Zoccalego. Kiedy Musolino znalazł się na ławie oskarżonych i usłyszał surowy wyrok – dwudziestu jeden lat więzienia – przysiągł sobie, że zje wątrobę Zoccalego. W styczniu 1899 roku wybił dziurę w ścianie swojej celi, zsunął się po sznurze ze związanych prześcieradeł i skierował się w stronę masywu Aspromonte. Dwa i pół roku ukrywał się tam jako zbieg i banita. Zabił siedem osób i próbował pozbawić życia sześć kolejnych, cały czas utrzymując, że wrobiono go w sprawę Zoccalego. Im dłużej unikał powrotu do więzienia, tym bardziej umacniała się jego reputacja – zaczęto postrzegać go jako bandytę mściciela, pokrzywdzonego bohatera uciskanego ludu. Nawet ci, którzy uważali, że jego okrucieństwo było odrażające, widzieli w nim symbol desperackiego oporu wobec bezdusznego państwa. Prasa koronowała Musolina na „króla Aspromonte”.
Rolę tę Musolino nadal odgrywał po tym, jak schwytano go jesienią 1901 roku, a przedstawiciele prasy światowej zjechali się, żeby zobaczyć, jak staje przed obliczem sprawiedliwości. Przyznał się do przestępstw popełnionych w górach. Jego jedynym zmartwieniem było udowodnienie, że jest niewinny usiłowania zabójstwa Vincenza Zoccalego, za które pierwotnie został skazany na karę więzienia. Był to beznadziejny wybór linii obrony – nikt nie czuł się zaskoczony, gdy Musolino usłyszał wyrok dożywocia. Ale to, z jakiej strony pokazał się w sądzie, z pewnością dodało blasku legendzie „króla Aspromonte”.
W trakcie wielu lat bezwzględnej izolacji Musolino po jakimś czasie stracił rozum. Syna ubogiego drwala spotkało jeszcze więcej cierpień ze strony państwa, a jego sposób autoprezentacji tym bardziej uwypuklił tragizm tej postaci.