Włoska mafia. Cosa Nostra, Kamorra i 'Ndrangheta od 1946 roku po czasy dzisiejsze - John Dickie - ebook

Włoska mafia. Cosa Nostra, Kamorra i 'Ndrangheta od 1946 roku po czasy dzisiejsze ebook

Dickie John

0,0
49,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Szokująca historia mafijnej triady.

Jak sycylijska cosa nostra, neapolitańska kamorra i ’ndrangheta zawładnęły Włochami

W 1946 roku Włochy stały się republiką demokratyczną. Nad krajem ciążyła jednak pomijana milczeniem klątwa: trzy przestępcze organizacje, od stu lat doskonalące swoje metody działania. Mafie rosły w siłę wraz z rozwojem Włoch – w chwili narodzin państwa sycylijska cosa nostra, neapolitańska kamorra i tajemnicza ’ndrangheta z Kalabrii były w pełni gotowe do rozpoczęcia najbardziej krwawego i najbardziej intratnego etapu swojej długiej historii.

Włochy wzbogaciły się dzięki produkcji samochodów, skuterów i galanterii. Mafie wypracowały własną drogę do bogactwa poprzez przemyt tytoniu, budownictwo, porwania i handel narkotykami. Stawały się nie tylko coraz potężniejsze, lecz także coraz ściślej ze sobą powiązane.

W latach 80. XX w. niewiele brakowało, by południowa część Włoch przekształciła się w „narkopaństwo”. Obszar ten stał się sceną konfrontacji tytanów – bohaterskich przedstawicieli prawa – z mafiosami, którzy przestali tolerować wszelkie przeszkody stojące na ich drodze. Była to wojna o przyszłość Włoch jako cywilizowanego kraju. W okresie największego nasilenia walki członkowie ’ndranghety mordowali ludzi na ulicach, a mafia sycylijska usunęła swoich największych wrogów, prokuratorów Giovanniego Falcone i Paola Borsellino, po czym rozpoczęła brutalną serię zamachów bombowych w kontynentalnej części Włoch.

W dzisiejszych czasach cień mafii nadal kładzie się na państwo nękane wysokim długiem publicznym i wszechobecną korupcją. Policjanci codziennie narażają swoje życie, tymczasem jeden z ministrów Silvia Berlusconiego stwierdził, że Włochy muszą „nauczyć się współistnieć z mafią”. Część najpotężniejszych wpływowych polityków i potentatów medialnych w dalszym ciągu otaczają podejrzenia o konszachty z mafią.

Macki włoskich mafii sięgają zdumiewająco daleko – kontrolują większość hurtowego handlu kokainą w Europie, a gangsterzy z tak odległych krajów, jak Niemcy, Kanada i Australia, udają się do Kalabrii, by uzyskać pozwolenie na prowadzenie szemranych interesów.

W pewnej chwili mogło się zdawać, że we Włoszech wreszcie udało się powstrzymać zagrożenie ze strony mafii, lecz właśnie wtedy okazało się, że kraj ten stanowi schronienie dla sieci przestępczej o globalnym zasięgu.

John Dickie, wykładowca historii Włoch w londyńskim University College, autor bestsellerów Cosa nostra i Mafia brotherhoods, w fascynujący sposób opisuje, jak wzrastała potęga włoskich organizacji mafijnych oraz jak zacieśniające się między nimi relacje doprowadziły do przerażających konsekwencji.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 651

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Przedmowa

Gra­ziella Cam­pa­gna była drobną sie­dem­na­sto­let­nią dziew­czyną o dzie­cię­cej twa­rzy. Uwiel­biała hafto­wać. Ostatni raz widziano ją 12 grud­nia 1985 roku, kiedy cze­kała na auto­bus, któ­rym zawsze wra­cała do domu z pracy w pralni che­micz­nej. Miała na sobie czer­woną kurtkę i czarne spodnie.

Jak wielu innych mło­dych miesz­kań­ców Sycy­lii, Gra­ziella dosta­wała skromną wypłatę pod sto­łem za dłu­gie godziny cięż­kiej pracy. I podob­nie jak inne dziew­czyny miała szansę wyjść za mąż jedy­nie pod warun­kiem, że jej rodzina oszczę­dza­łaby na to przez wiele lat. Zatem jej znik­nię­cie uznano za fuitina (ucieczkę) – ucie­kła ze swoim chło­pa­kiem, by nie nara­żać rodzi­ców na koszty wystaw­nego ślubu. W każ­dym razie tak to zatro­ska­nemu ojcu tłu­ma­czyli poli­cjanci.

Brat Gra­zielli, Pie­tro, pra­cu­jący jako kara­bi­nier – żan­darm poli­cji woj­sko­wej – nie uwie­rzył w histo­rię o fuitina i jeź­dził na poży­czo­nym moto­cy­klu po całej oko­licy, szu­ka­jąc sio­stry. Po dwóch dniach zatrzy­mał się przy stra­ga­nie z kanap­kami w górach nie­opo­dal mia­sta, żeby poka­zać sprze­dawcy foto­gra­fię Gra­zielli. Wtem pod­je­chało do niego bmw, któ­rego kie­rowca, zdy­szany z emo­cji, powie­dział, że zna­lazł w pobliżu opusz­czo­nego fortu ciało dziew­czyny w czer­wo­nej kurtce i czar­nych spodniach.

Pie­tro poje­chał czym prę­dzej w to miej­sce i ujrzał tam widok, przy któ­rym zbla­dły jego naj­gor­sze kosz­mary.

– Widzia­łem to, co widzia­łem. – Tylko tyle zdo­łał póź­niej wykrztu­sić.

Rodzina Gra­zielli pro­wa­dziła dłu­go­let­nią kam­pa­nię, zanim udało jej się potwier­dzić swoje domy­sły na temat tego mor­der­stwa.

Pral­nia zatrud­nia­jąca Gra­ziellę znaj­do­wała się w mia­steczku Vil­la­franca w sycy­lij­skiej pro­win­cji Mesyna. Jed­nym z jej sta­łych klien­tów był Euge­nio Can­nata, uprzejmy, łysie­jący inży­nier budow­nic­twa po czter­dzie­stce. Pod­czas wizyt w pralni Can­na­cie zawsze towa­rzy­szył młod­szy, znacz­nie bar­dziej mil­czący kolega. Sor­tu­jąc pew­nego dnia pra­nie Can­naty, Gra­ziella zna­la­zła w kie­szeni jed­nej z jego koszul prze­zro­czy­sty winy­lowy port­fel; w środku była foto­gra­fia papieża Jana XXIII i mały dzien­ni­czek. Z dzien­niczka wyni­kało nie­zbi­cie, że Euge­nio Can­nata to w isto­cie pseu­do­nim. Posłu­gu­jący się nim męż­czy­zna w rze­czy­wi­sto­ści był mafio­sem – czło­wie­kiem honoru, jak sam sie­bie nazy­wał – ukry­wa­ją­cym się przed wymia­rem spra­wie­dli­wo­ści z powodu zarzu­tów o han­del nar­ko­ty­kami. Jego mil­czący przy­ja­ciel peł­nił funk­cję ochro­nia­rza.

Jest mało praw­do­po­dobne, by Gra­ziella zda­wała sobie sprawę z tego, jak nie­bez­piecz­nego doko­nała odkry­cia. Nie­mniej Euge­nio Can­nata zapewne dowie­dział się, że jej brat jest kara­bi­nie­rem, i zde­cy­do­wał, że nie warto ryzy­ko­wać, daru­jąc jej życie. Razem z ochro­nia­rzem upro­wa­dzili ją z przy­stanku auto­bu­so­wego, wywieźli w góry, prze­słu­chali w opusz­czo­nym for­cie i wresz­cie zamor­do­wali.

Gra­ziella została postrze­lona z obrzyna pięć razy z bli­skiej odle­gło­ści. Pierw­szy strzał tra­fił ją w rękę i ramię. Pew­nie wycią­gnęła je instynk­tow­nie przed sie­bie, gdy dotarło do niej, co ją czeka. Kolejne trzy strzały dosię­gły jej twa­rzy, brzu­cha i barku. Leżała już na ziemi, kiedy zabójca sta­nął nad nią i oddał ostatni strzał – w pierś.

Gra­ziella Cam­pa­gna padła ofiarą cosa nostry, mafii sycy­lij­skiej.

* * *

Trzy­dzie­ści tysięcy miesz­kań­ców. Bez biblio­teki. Bez kina. Bez parku. Casal di Prin­cipe to obszar niskiej zabu­dowy, gdzie budynki wznie­sione na pod­sta­wie pozwo­le­nia na budowę są raczej wyjąt­kiem niż regułą. Beton i asfalt już dawno wygrały walkę o prze­strzeń z sadami brzo­skwi­nio­wymi i more­lo­wymi. Kościół San Nicola di Bari ide­al­nie wpa­so­wuje się w ota­cza­jącą go archi­tek­turę. Jego pozba­wiona cha­rak­teru bryła oraz por­tyk z kan­cia­stymi kolum­nami przy­wo­dzą na myśl wie­lo­po­zio­mowy par­king. Przy­krę­cony do dachu krzyż jedy­nie potę­guje wra­że­nie upar­tej deter­mi­na­cji.

Jed­nak don Giu­seppe Diana wie­dział, że trzeba cze­goś wię­cej niż deter­mi­na­cji, by dać Casal di Prin­cipe nadzieję. Don Pep­pino, jak go nazy­wano, pocho­dził stam­tąd, był synem rol­nika. Księ­dzem. Nauczy­cie­lem lite­ra­tury. Przy­ja­cie­lem. Pro­wa­dził lokalną dru­żynę skau­tów. Orga­ni­zo­wał dla dzieci mecze piłki noż­nej i ping-ponga. Zabie­rał je na wycieczki za mia­sto. Dys­kret­nie nakła­niał je do pracy na rzecz lokal­nej spo­łecz­no­ści – w miej­scu, gdzie słowo „spo­łecz­ność” nie cie­szyło się wiel­kim powa­ża­niem. Wolon­ta­riu­sze don Pep­pina zbu­do­wali nawet schro­ni­sko dla naj­nędz­niej­szych miesz­kań­ców tego nędz­nego miej­sca – nie­le­gal­nych imi­gran­tów, któ­rych miej­scowi gang­ste­rzy bez­li­to­śnie wyko­rzy­sty­wali do cięż­kiej pracy.

Ponadto don Pep­pino zajął wyraźne sta­no­wi­sko wobec prze­stęp­czo­ści zor­ga­ni­zo­wa­nej. Razem z pię­cioma innymi księżmi z oko­licy pod­pi­sał się pod skrom­nym, napi­sa­nym na maszy­nie doku­men­tem, który zaty­tu­ło­wali: „W imię miło­ści do mojego ludu nie zamie­rzam mil­czeć”.

Don Pep­pino zmarł w zakry­stii kościoła w nie­dzielę rano 19 marca 1994 roku. Dopiero co odsłu­chał w swoim cia­snym biu­rze wia­do­mo­ści nagrane na sekre­tarce auto­ma­tycz­nej i za kilka minut miał zacząć mszę.

Kilka kro­ków od niego, w pierw­szych ławach kościoła, dwie sio­stry kar­me­li­tanki odma­wiały róża­niec, gdy nagle roz­le­gły się strzały. Zakon­nice zauwa­żyły męż­czy­znę, który wymknął się niczym cień głów­nym wej­ściem. Poszły wąskim kory­ta­rzem łączą­cym nawę z zakry­stią i zna­la­zły tam don Pep­pina, który leżał w powięk­sza­ją­cej się wolno pla­mie krwi. Strze­lono do niego trzy razy w twarz z bli­skiej odle­gło­ści.

Don Pep­pino Diana padł ofiarą kamorry, mafii z Kam­pa­nii.

* * *

Giu­seppe Gri­maldi, męż­czy­zna w wieku pięć­dzie­się­ciu czte­rech lat, był salu­miere, rzeź­ni­kiem spe­cja­li­zu­ją­cym się w pro­duk­cji kala­bryj­skich odmian salami naszpi­ko­wa­nych chili, jakich nie da się zna­leźć w żad­nym innym regio­nie Włoch. Pew­nego majo­wego popo­łu­dnia w 1991 roku do sklepu spo­żyw­czego w Tau­ria­no­vie, który Giu­seppe pro­wa­dził ze swoim bra­tem, wbie­gli trzej męż­czyźni w komi­niar­kach wyma­chu­jący obrzy­nami. Kazali bra­ciom Gri­mal­dim i ich klien­tom wyjść na ulicę. Jak orzekł póź­niej sędzia, bra­cia Gri­maldi „ni­gdy nie byli karani ani nie mieli związku z żad­nym rodza­jem dzia­łal­no­ści prze­stęp­czej”. Tak więc w pierw­szych chwi­lach wszystko wska­zy­wało na to, że był to wpraw­dzie prze­ra­ża­jący napad, jed­nak wyłącz­nie na tle rabun­ko­wym.

Tym­cza­sem oka­zało się, że cho­dziło o publiczną egze­ku­cję – akt, który wło­skie gazety nazy­wają ven­detta tra­sver­sale (wen­detą poprzeczną) – co ozna­cza zemstę na nie­win­nych krew­nych mafiosa. Po wypro­wa­dze­niu Gri­mal­dich na malutki piazza przed skle­pem obu bra­ciom strze­lono kilka razy w plecy z bli­skiej odle­gło­ści.

Następ­nego wie­czoru pogrą­żona w smutku rodzina Gri­mal­dich czu­wała przy ciele Giu­seppe. Rap­tem kilku męż­czyzn poda­ją­cych się za kara­bi­nie­rów zaczęło się dobi­jać do drzwi. Pani Gri­maldi kazała im włą­czyć syreny na potwier­dze­nie, że są z żan­dar­me­rii. Tamci w odpo­wie­dzi otwo­rzyli ogień w kie­runku domu. Nikt nie zgi­nął, ale dwu­na­sto­let­nia córka Gri­mal­dich została poważ­nie ranna; wciąż leżała na oddziale inten­syw­nej tera­pii, kiedy dzien­ni­ka­rze z całego kraju zje­chali się przed dom, któ­rego drzwi wej­ściowe podziu­ra­wiły kule.

Żona Giu­seppe, Luciana, sto­jąc z pochy­loną głową, odpo­wia­dała bez­barw­nym, cichym gło­sem na pyta­nia dzien­ni­ka­rzy. Pytali ją, czy umia­łaby wyba­czyć ludziom, któ­rzy się tego dopu­ścili.

– Cza­sami wydaje mi się, że tak. A cza­sami, że nie. Ale sądzę, że coś takiego jedy­nie Bóg może prze­ba­czyć.

Bóg jeden wie, skąd czer­pała spo­kój. Na pewno wciąż miała przed oczami prze­ra­ża­jący obraz tego, co spo­tkało jej męża.

Zabój­czy strzał urwał Giu­seppe więk­szą część szyi. Po chwili mor­dercy wzięli nóż rzeź­nicki i prze­cięli resztę mię­śni oraz skóry, po czym wyko­rzy­stali głowę swo­jej ofiary jako cel strze­lecki. Prze­chod­nie – było ich w cen­trum Tau­ria­novy około dwu­dzie­stu – widzieli, jak głowa Giu­seppe wie­lo­krot­nie wzla­ty­wała w powie­trze, a kiedy tra­fiały w nią kulki śrutu, gwał­tow­nie zmie­niała tra­jek­to­rię i spa­dała na drogę.

Giu­seppe Gri­maldi padł ofiarą ’ndran­ghety, mafii kala­bryj­skiej.

* * *

Współ­cze­sne Wło­chy powstały 2 i 3 czerwca 1946 roku, kiedy naród wyczer­pany wojną opo­wie­dział się w refe­ren­dum za znie­sie­niem monar­chii, którą mocno zdys­kre­dy­to­wało pod­po­rząd­ko­wa­nie się faszy­stow­skiej dyk­ta­tu­rze. Nastą­piło wyraźne zerwa­nie z prze­szło­ścią – odtąd Wło­chy miały być repu­bliką. Pod­czas tego samego gło­so­wa­nia Włosi wybrali człon­ków zgro­ma­dze­nia kon­sty­tu­cyj­nego, które miało opra­co­wać nową kon­sty­tu­cję Repu­bliki Wło­skiej opartą na demo­kra­cji, wol­no­ści i rzą­dach prawa.

Orga­ni­za­cje, któ­rych człon­ko­wie zamor­do­wali Gra­ziellę Cam­pa­gnę, don Giu­seppe Dianę i Giu­seppe Gri­mal­diego, sta­no­wią potworną znie­wagę dla war­to­ści zało­ży­ciel­skich nowego pań­stwa. Prze­ra­ża­jące okru­cień­stwo jest nie­ro­ze­rwal­nie zwią­zane z mafią. Nie ma mafii bez prze­mocy. Ale prze­moc to dopiero począ­tek. Za pomocą prze­mocy oraz licz­nych tak­tyk, które ta umoż­li­wia, mafie korum­pują demo­kra­tyczne insty­tu­cje repu­bliki, dra­stycz­nie ogra­ni­czają szanse życiowe jej oby­wa­teli, uni­kają wymiaru spra­wie­dli­wo­ści i usta­na­wiają kon­ku­ren­cyjny dla sądów i nasta­wiony na wła­sny inte­res tryb roz­wią­zy­wa­nia zatar­gów. Na obsza­rach kraju, gdzie wpływ mafii jest naj­sil­niej­szy, panuje zgoła reżim prze­stęp­czy. W 2008 roku kon­sul gene­ralny Sta­nów Zjed­no­czo­nych w Neapolu spo­rzą­dził tajny raport, który póź­niej wyciekł na stronę Wiki­le­aks, o Kala­brii, regio­nie na palcu wło­skiego buta, będą­cym sie­dzibą ’ndran­ghety. Można się nie zga­dzać z kil­koma przy­to­czo­nymi tam danymi sta­ty­stycz­nymi, ale sedno dia­gnozy jest tyleż praw­dziwe, ile przy­gnę­bia­jące:

Syn­dy­kat prze­stęp­czo­ści zor­ga­ni­zo­wa­nej pod nazwą ’ndran­gheta kon­tro­luje ogromne poła­cie tery­to­rium i gospo­darki [Kala­brii] i gene­ruje co naj­mniej trzy pro­cent wło­skiego PKB (praw­do­po­dob­nie znacz­nie wię­cej) poprzez han­del nar­ko­ty­kami, wymu­sze­nia i lichwę. […] Ponad dzie­sięć lat temu dużą część prze­my­słu w tym regio­nie dotknęła zapaść, która dopro­wa­dziła do ruiny śro­do­wi­ska i gospo­darki. Region ten zaj­muje ostat­nie miej­sce w nie­mal wszyst­kich kate­go­riach ana­lizy kosz­tów i korzy­ści na pozio­mie kra­jo­wym. Więk­szość poli­ty­ków, z któ­rymi spo­tka­li­śmy się pod­czas nie­daw­nej wizyty, była nasta­wiona fata­li­stycz­nie i twier­dziła, że nie­wiele da się zro­bić, by zatrzy­mać spi­ralę upadku gospo­dar­czego w regio­nie lub ucisk ’ndran­ghety. Kilku innych nie­uczci­wie suge­ro­wało, że prze­stęp­czość zor­ga­ni­zo­wana już nie sta­nowi pro­blemu. […] Nikt nie wie­rzy, że rząd cen­tralny ma istotny, ani nawet jaki­kol­wiek wpływ na to, co dzieje się w Kala­brii, lokalni poli­tycy zaś są powszech­nie postrze­gani jako nie­sku­teczni i/lub sko­rum­po­wani. Gdyby Kala­bria nie sta­nowiła czę­ści Włoch, byłaby zban­kru­to­wa­nym pań­stwem.

Macki ’ndran­ghety się­gają daleko poza „przy­gnę­bia­jące i cha­otyczne” mia­sta Kala­brii, które odwie­dził kon­sul gene­ralny. W naj­uboż­szym regio­nie Włoch powstało brac­two o cha­rak­te­rze prze­stęp­czym, zakła­da­jące spraw­niej niż jaka­kol­wiek inna mafia nowe kolo­nie w naj­bo­gat­szych czę­ściach kraju. (A także w wielu innych boga­tych kra­jach, takich jak Niemcy, Kanada i Austra­lia).

Mafie i repu­blika wzra­stały jed­no­cze­śnie. Gdy kła­dziono pod­wa­liny pod roz­wój repu­bliki, mafie wkom­po­no­wały się w powo­jenny porzą­dek. Wło­chy zaczęły pod­no­sić się po kata­stro­fie wojny, a mafie także rosły w siłę. Wkrótce Wło­chy miały prze­kształ­cić się w jedną z naj­bo­gat­szych gospo­da­rek kapi­ta­li­stycz­nych współ­cze­snego świata. Wło­skie towary były pro­du­ko­wane przy wyko­rzy­sta­niu facho­wej wie­dzy i pro­jek­to­wane z wyczu­ciem stylu, który spra­wiał, że pożą­dano ich na całym świe­cie. Mafie rów­nież stały się bogat­sze niż kie­dy­kol­wiek przed­tem – choć osią­gnęły to, ofe­ru­jąc asor­ty­ment towa­rów i usług o bar­dziej szem­ra­nym cha­rak­te­rze. Robiąc to, roz­sła­wiły daleko poza gra­ni­cami kraju pro­blem prze­stęp­czo­ści zor­ga­ni­zo­wa­nej we Wło­szech.

Od lat sześć­dzie­sią­tych XX wieku Wło­chy już nie mogą zasła­niać się biedą jako dobrą wymówką dla tego, że w kraju ist­nieją dogodne warunki dla roz­woju mafii. Wła­ści­wie nie mają żad­nej wymówki. Powo­jenne Wło­chy bywały spo­łe­czeń­stwem tar­ga­nym głę­bo­kimi nie­po­ko­jami. Nie jest to jed­nak repu­blika bana­nowa w Ame­ryce Połu­dnio­wej, posia­dłość zubo­ża­łych wataż­ków w Azji ani pozo­sta­łość po roz­bi­tym impe­rium w Euro­pie Wschod­niej. O ile nasze mapy nie są cał­ko­wi­cie błędne, słynny pół­wy­sep w kształ­cie kozaka nie znaj­duje się w regio­nie świata, w któ­rym trzeba by się liczyć z bru­talną, dra­pieżną alter­na­tywną siłą zdolną pod­wa­żyć wła­dzę pań­stwową. Wło­chy są peł­no­praw­nym człon­kiem rodziny naro­dów Europy Zachod­niej. Jed­nak jako jedyne spo­śród nich sta­no­wią dom dla kilku orga­ni­za­cji prze­stęp­czych, które uzur­po­wały dla sie­bie wła­dzę na dużych obsza­rach tego demo­kra­tycz­nego pań­stwa.

Stąd wła­śnie wynika zarówno fascy­nu­jąca natura histo­rii mafii, jak i ważna potrzeba jej zro­zu­mie­nia. Potęga mafii jest anty­tezą takich war­to­ści jak wol­ność i demo­kra­cja, które leżą u pod­staw powo­jen­nego dobro­bytu Europy. Ale we Wło­szech zdaje się dosko­nale współ­grać z codzienną rze­czy­wi­sto­ścią doty­czącą wol­no­ści, demo­kra­cji i dobro­bytu.

W Repu­blice mafii opo­wia­dam o tym, w jaki spo­sób cosa nostra, kamorra i ’ndran­gheta prze­trwały w epoce repu­bliki. I nie tylko prze­trwały, lecz fak­tycz­nie roz­ple­niły się na jesz­cze więk­szym tery­to­rium, two­rząc nowe mafie i nowe źró­dła owej plagi w tych czę­ściach kraju, które do tej pory wyda­wały się na nie odporne. Nie wystar­czy, że się roz­ple­niły, na domiar złego stały się sil­niej­sze, zamoż­niej­sze i bar­dziej bru­talne niż kie­dy­kol­wiek przed­tem.

Opar­łem Repu­blikę mafii na dwóch pro­stych zało­że­niach:

Z jed­nej strony, róż­nic mię­dzy trzema głów­nymi mafiami wło­skimi jest o wiele wię­cej, niż przy­pad­kowy obser­wa­tor mógłby się domy­ślać. Nie­które róż­nice są sub­telne, inne bar­dzo wyraźne, ale każda z nich jest nakie­ro­wana na to, by umoż­li­wić kon­kret­nej orga­ni­za­cji prze­stęp­czej prze­trwa­nie i pro­spe­ro­wa­nie w lokal­nym śro­do­wi­sku. W rezul­ta­cie każda mafia podą­żała odrębną ścieżką.

Z dru­giej strony, mimo wszyst­kich intry­gu­ją­cych róż­nic mię­dzy orga­ni­za­cjami prze­stęp­czymi ich histo­rie nabie­rają więk­szego sensu, gdy zostaną sple­cione w jedną nar­ra­cję. Mafie mają wiele cech wspól­nych, przede wszyst­kim per­wer­syjne sto­sunki z wła­dzami Włoch, które na zmianę infil­tro­wały je, zwal­czały lub przy­jaź­niły się z nimi. We Wło­szech nie ma odse­pa­ro­wa­nych od sie­bie, sta­tycz­nych bytów prze­stęp­czych; ist­nieje tam roz­bu­do­wany eko­sys­tem pół­światka prze­stęp­czego, który do dzi­siaj gene­ruje nowe formy życia.

„Mafia” jest sło­wem sycy­lij­skim, ale czę­sto używa się go jako ogól­nego okre­śle­nia orga­ni­za­cji prze­stęp­czych i dla­tego odnosi się zarówno do mafii sycy­lij­skiej, jak i do kamorry oraz ’ndran­ghety. Zacho­wam tutaj tę samą kon­wen­cję.

Nie chcę jed­nak zaczy­nać tej książki od przy­ta­cza­nia nazw i obja­śnia­nia ich zna­czeń, ponie­waż nazwy nie są szcze­gól­nie istotne dla tego, czym naprawdę zaj­mują się mafie. Jed­nak owe nazwy, a także doty­czące ich nie­jed­no­krot­nie poczu­cie dez­orien­ta­cji i nie­przy­stęp­no­ści, sta­no­wią inte­gralną część histo­rii, którą zamie­rzam opo­wie­dzieć. Kamorrę zawsze nazy­wano kamorra, ale aż do 1955 roku wielu miesz­kań­ców Neapolu nie­chęt­nie wypo­wia­dało to słowo. W tym samym roku zaczęto mówić o ’ndran­ghe­cie, posłu­gu­jąc się jej obecną nazwą. Musiało upły­nąć kolejne dzie­sięć lat, zanim nazwa cosa nostra zdo­była popu­lar­ność wśród sycy­lij­skich mafio­sów jako okre­śle­nie ich grupy. Prze­ciętni Włosi usły­szeli o cosa nostrze dopiero dwa­dzie­ścia lat póź­niej. Dla przej­rzy­sto­ści będę cza­sami uży­wał na stro­nach tej książki okre­śle­nia ’ndran­gheta w odnie­sie­niu do mafii kala­bryj­skiej i cosa nostra w odnie­sie­niu do mafii sycy­lij­skiej, nawet mówiąc o cza­sach, w któ­rych nazwy te jesz­cze nie funk­cjo­no­wały w powszech­nym obiegu.

Bez względu na to, jak nazy­wano te orga­ni­za­cje na prze­strzeni lat, dzieje cosa nostry, kamorry i ’ndran­ghety się­gają nawet stu lat przed utwo­rze­niem repu­bliki. Mafie są mniej wię­cej rówie­śni­cami Włoch jako pań­stwa, które ofi­cjal­nie powstało w 1861 roku. Początki i wcze­sny roz­wój mafii opi­sa­łem w opu­bli­ko­wa­nej w 2011 roku książce pod tytu­łem Mafia Bro­ther­ho­ods. Jako badacz tego tematu chęt­nie wyko­rzy­stał­bym tę przed­mowę, by pogro­zić pal­cem temu, kto się­gnie po egzem­plarz niniej­szej książki, nie prze­czy­taw­szy jej pre­qu­elu, Mafia Bro­ther­ho­ods. Ale tak naprawdę byłoby to nie do końca uspra­wie­dli­wione pro­fe­sor­skie zrzę­dze­nie. Rebu­blika mafii jest bowiem odrębną książką, bo histo­rię mafii zaczęto pisać na nowo po II woj­nie świa­to­wej, nie­jako od pustej strony. A może traf­niej byłoby stwier­dzić, że zaczęto ją pisać od strony, z któ­rej sta­ran­nie wyma­zano krwawe ślady prze­szło­ści. Repu­blika wło­ska kom­plet­nie zapo­mniała o lek­cji, którą powinna była wycią­gnąć z poprzed­niego stu­le­cia.

Repu­blikę mafii otwiera wycieczka po róż­nych bastio­nach orga­ni­za­cji prze­stęp­czych w latach czter­dzie­stych XX wieku – w cza­sie, gdy wło­skie insty­tu­cje pań­stwowe powsta­wały lub odra­dzały się po upadku faszy­zmu. Następne strony przed­sta­wiają kolejno każdą z głów­nych mafii, a przy oka­zji uka­zują pomy­słowe spo­soby, dzięki któ­rym kraj odra­dza­jący się po kata­stro­fie wojen­nej oduczono więk­szo­ści tego, co już wie­dział o zagro­że­niach ze strony prze­stęp­czo­ści zor­ga­ni­zo­wa­nej. W repu­blice wło­skiej histo­ria mafii zaczęła się od wyma­za­nia wspo­mnień.

1

WEŹ NIE GADAJ

Sycy­lia.

Groźby, zastraszania, morderstwa, podpalenia, porwania i chaos

Wcze­snym ran­kiem 10 lipca 1943 roku ame­ry­kań­skie i bry­tyj­skie okręty desan­towe przy­biły do plaż Sycy­lii i zosta­wiły na nich swój ładu­nek – żoł­nie­rzy oraz czołgi. Pięć i pół tygo­dnia póź­niej, 17 sierp­nia, od hako­wa­tego pirsu portu w Mesy­nie odbiły pod cięż­kim ostrza­łem arty­le­ryj­skim ostat­nie statki ewa­ku­ujące żoł­nie­rzy oraz sprzęt woj­skowy państw Osi przez cie­śninę na kon­ty­nen­talną część Włoch. Sycy­lia została zajęta przez alian­tów.

Nowo wyzwo­lona Sycy­lia już osu­wała się w chaos. Od Alianc­kiego Zarządu Woj­sko­wego Tery­to­riów Oku­po­wa­nych (Allied Mili­tary Govern­ment for Occu­pied Ter­ri­to­ries – AMGOT) ocze­ki­wano wzię­cia odpo­wie­dzial­no­ści za wyży­wie­nie gło­du­ją­cych miesz­kań­ców wyspy, pod­czas gdy jed­no­cze­śnie musiał on zma­gać się z takimi pro­ble­mami jak gwał­towny roz­wój czar­nego rynku, ban­dy­tyzm, ucieczki z wię­zień, pora­chunki i wymu­sze­nia. Już we wrze­śniu 1943 roku „New York Times” dono­sił, że mafia jest głę­boko uwi­kłana w falę prze­stęp­czo­ści, która zalała Sycy­lię po jej wyzwo­le­niu.

Na początku lat trzy­dzie­stych faszy­stow­scy dzia­ła­cze gło­śno prze­chwa­lali się, że zwal­czyli mafię za pomocą obław i maso­wych pro­ce­sów sądo­wych. Opi­nia publiczna w znacz­nej czę­ści świata zga­dzała się z nimi. W 1938 roku pocho­dzący z Sycy­lii autor ame­ry­kań­skiego prze­wod­nika tury­stycz­nego zapew­niał, że mafię można uznać za „gatu­nek wymarły”, a „wycię­cie tego raka jest zde­cy­do­wa­nie naj­waż­niej­szym wyda­rze­niem w histo­rii naj­now­szej tej wyspy”.

Tym­cza­sem bry­tyj­skie i ame­ry­kań­skie wła­dze woj­skowe wie­działy jesz­cze przed najaz­dem na Sycy­lię, że prze­chwałki faszy­stow­skiej pro­pa­gandy o wyru­go­wa­niu mafii są grubą prze­sadą. Trudno było jed­nak stwier­dzić, jak mocno mafia naprawdę się trzyma, mię­dzy innymi dla­tego, że Mus­so­lini pró­bo­wał uwia­ry­god­nić owe prze­chwałki w jedyny znany sobie spo­sób – zaka­zu­jąc publi­ka­cji we wło­skich mediach mate­ria­łów na temat prze­stęp­czo­ści zor­ga­ni­zo­wa­nej. Ukry­wana w ten spo­sób prawda dopiero nie­dawno wyszła na jaw dzięki danym archi­wal­nym, z któ­rych wynika, że w latach trzy­dzie­stych XX wieku mafia sycy­lij­ska była silna jak zawsze. Sta­no­wiła tajną, wzo­ro­waną na maso­ne­rii wspól­notę prze­stęp­ców zwią­za­nych przy­sięgą, a jej człon­ko­wie nazy­wali sie­bie ludźmi honoru. Wspól­nota ta miała filie, zwane Rodzi­nami, w więk­szo­ści miast i wsi w zachod­niej czę­ści wyspy. W pro­win­cji Palermo, gdzie skon­cen­tro­wała się mniej wię­cej połowa sił mafii sycy­lij­skiej, jej sze­fo­wie, for­mal­nie nazy­wani przed­sta­wi­cie­lami, odpo­wia­dali przed rzą­dzącą Komi­sją, na któ­rej czele stał prze­wod­ni­czący lub szef wszyst­kich sze­fów. Wyra­zem walki faszy­zmu z mafią sycy­lij­ską były przede wszyst­kim dwie fale zasto­so­wa­nych wobec niej repre­sji. W końcu jed­nak reżim Duce, jak każdy poprzedni rząd wło­ski, nauczył się z nią żyć.

W cha­osie, który nastą­pił po wyzwo­le­niu, znów dało się wyraź­nie dostrzec budzący postrach cień mafii sycy­lij­skiej. AMGOT pil­nie musiał usta­lić, z czym wła­ści­wie ma do czy­nie­nia. W paź­dzier­niku 1943 roku zle­cił wywia­dowi woj­sko­wemu spo­rzą­dze­nie raportu na temat mafii – raportu tak taj­nego, że kurier oso­bi­ście prze­pra­wił się z nim przez Morze Śród­ziemne do kwa­tery dowódz­twa sił alianc­kich w Algie­rze. Jego autor, kapi­tan Wil­liam Eve­rett Scot­ten, był pocho­dzą­cym z Pasa­deny w Kali­for­nii trzy­dzie­sto­dzie­wię­cio­let­nim zawo­do­wym dyplo­matą, a od jakie­goś czasu także ofi­ce­rem wywiadu woj­sko­wego ame­ry­kań­skich sił zbroj­nych. W rapor­cie stwier­dził, że mafia jest „ukła­dem prze­stęp­czym”, któ­rego celem jest „bez­karne doko­ny­wa­nie wymu­szeń i kra­dzieży” za pomocą „roz­ma­itych metod – od gróźb i zastra­sza­nia po zwy­kłe mor­der­stwa, pod­pa­le­nia, upro­wa­dze­nia i wpro­wa­dza­nie cha­osu”.

Dalej Scot­ten opi­sy­wał, w jaki spo­sób w ciągu kilku tygo­dni po inwa­zji w lipcu 1943 roku układ prze­stęp­czy udo­wod­nił alian­tom, że jest zdolny prze­nik­nąć do machiny rzą­do­wej. Kiedy na Sycy­lii upadł faszyzm, AMGOT potrze­bo­wał god­nych zaufa­nia lokal­nych miesz­kań­ców, któ­rzy pomo­gliby mu w utrzy­ma­niu jako takiego porządku. Kapi­tan Scot­ten rapor­to­wał, że wielu Sycy­lij­czy­ków – samo­zwań­czych ofiar faszy­zmu – mia­no­wa­nych przez AMGOT bur­mi­strzami miast było w rze­czy­wi­sto­ści gang­ste­rami lub ich mario­net­kami. Ponadto sycy­lij­scy mafiosi, któ­rzy mogli się pochwa­lić doświad­cze­niem naby­tym w Ame­ryce, zgła­szali się na ochot­nika do roli tłu­ma­czy i w ten spo­sób zapew­niali sobie obsa­dze­nie na wpły­wo­wych sta­no­wi­skach. Kapi­tan Scot­ten wie­dział też o „licz­nych przy­pad­kach”, w któ­rych człon­ko­wie kadry sił alianc­kich „wsku­tek powią­zań rodzin­nych lub pocho­dzą­cych stąd ame­ry­kań­skich przod­ków zna­leźli się bez­po­śred­nio w sfe­rze wpły­wów mafii”. Na domiar złego nawet uczciwi urzęd­nicy byli wodzeni za nos przez sycy­lij­skich ary­sto­kra­tów powią­za­nych z mafią (kapi­tan Scot­ten nazy­wał ich „klasą wyż­szą” mafii).

Nastą­pił także wzrost siły eko­no­micz­nej mafii. Pod admi­ni­stra­cją AMGOT-u zboże miało być rekwi­ro­wane rol­ni­kom i prze­cho­wy­wane w maga­zy­nach, a następ­nie dys­try­bu­owane w ramach sys­temu regla­men­ta­cji. Kapi­tan Scot­ten dowie­dział się, że mafia nie tylko kon­tro­lo­wała pręż­nie dzia­ła­jący na lokal­nym grun­cie czarny rynek zboża – w nie­któ­rych miej­scach mafiosi wyko­rzy­sty­wali swoje kon­takty poli­tyczne w Palermo, żeby prze­jąć kon­trolę także nad rzą­do­wymi rezer­wami zboża. Zarówno nie­le­galny, jak i legalny obrót pro­duk­tami rol­nymi zna­lazł się w rękach prze­stęp­ców. Krótko mówiąc, w ciągu kilku tygo­dni od zaję­cia wyspy przez alian­tów mafia chwy­ciła Sycy­lię za gar­dło. Wypo­sa­żyła się w uzbro­je­nie zebrane z pola bitwy, a był to potężny arse­nał: „kara­biny maszy­nowe, moź­dzie­rze oko­powe, a nawet lek­kie działa polowe, miny lądowe, radia polowe i duże zapasy amu­ni­cji” – jak twier­dzi kapi­tan Scot­ten. Mafia sycy­lij­ska była uzbro­jona po zęby i gotowa robić każdy biz­nes, który mógł poja­wić się po woj­nie.

Tym­cza­sem inwa­zja alian­tów na Sycy­lię zapo­cząt­ko­wała reak­cję łań­cu­chową. W Rzy­mie Benito Mus­so­lini stra­cił wła­dzę i na roz­kaz króla został aresz­to­wany. Następ­nie, 8 wrze­śnia 1943 roku, Wło­chy ska­pi­tu­lo­wały przed alian­tami. Król, jego mini­stro­wie i nie­któ­rzy z naj­waż­niej­szych gene­ra­łów zbie­gli. Machina pań­stwowa ule­gła roz­kła­dowi, porzu­ca­jąc zdez­o­rien­to­wa­nych żoł­nie­rzy i oby­wa­teli, któ­rzy musieli sami zna­leźć spo­sób na prze­trwa­nie do końca wojny. Naza­jutrz rano siły alianc­kie wylą­do­wały na połu­dnio­wym wybrzeżu kon­ty­nen­tal­nej czę­ści Włoch, w Salerno nie­opo­dal Neapolu. Na teren pół­wy­spu prze­rzu­cono wię­cej żoł­nie­rzy nie­miec­kich, któ­rzy mieli sta­wić opór inwa­zji; teraz jed­nak z towa­rzy­szy broni stali się oku­pan­tami. Wło­chy podzie­liły się na dwie czę­ści: alianci zaj­mo­wali połu­dnie, Niemcy – pół­noc i cen­trum kraju. Do końca II wojny świa­to­wej kon­flikt toczył się na tery­to­rium kon­ty­nen­tal­nej czę­ści Włoch. Tym­cza­sem za linią frontu w oku­po­wa­nych przez nazi­stów Wło­szech toczyła się wojna domowa, pod­czas któ­rej człon­ko­wie ruchu oporu sta­wili czoło zago­rza­łym faszy­stom.

Na wyzwo­lo­nej Sycy­lii w lutym 1944 roku znie­siono admi­ni­stra­cję AMGOT-u, a wyspa zna­la­zła się pod wła­dzą koali­cji sił anty­fa­szy­stow­skich two­rzą­cych nowy wło­ski rząd cywilny z sie­dzibą w czę­ści kon­ty­nen­tal­nej, będą­cej obec­nie pod kon­trolą alian­tów.

W ciągu następ­nych kilku lat na całym tery­to­rium Włoch doko­nała się trans­for­ma­cja z wojny do pokoju oraz z fazy wyzwo­le­nia do usta­no­wie­nia demo­kra­cji, przy czym można wyróż­nić cztery kamie­nie milowe owej trans­for­ma­cji.

Kwie­cień 1945 roku: wojna we Wło­szech dobie­gła końca, kilka dni póź­niej Hitler popeł­nił samo­bój­stwo.

Czer­wiec 1946 roku: znie­siono monar­chię i naro­dziła się repu­blika.

Marzec 1947 roku: pre­zy­dent Harry S. Tru­man ogło­sił, że Stany Zjed­no­czone będą inter­we­nio­wać w celu powstrzy­ma­nia eks­pan­sji Związku Radziec­kiego na świe­cie. We Wło­szech Par­tito Comu­ni­sta Ita­liano (par­tia komu­ni­styczna) zyskała wielki pre­stiż dzięki roli, którą ode­grała w ruchu oporu, i teraz obie­cy­wała, że w każ­dej miej­sco­wo­ści mają­cej dzwon­nicę będzie także filia par­tii komu­ni­stycz­nej. Pół­wy­sep zna­lazł się na linii frontu nowo wypo­wie­dzia­nej zim­nej wojny.

Kwie­cień 1948 roku: pierw­sze demo­kra­tyczne wybory par­la­men­tarne we Wło­szech zde­cy­do­wa­nie wygrała popie­rana przez Ame­rykę Demo­cra­zia Cri­stiana (DC – chrze­ści­jań­scy demo­kraci), komu­ni­ści zaś ponie­śli wie­rutną klę­skę.

W żad­nej innej czę­ści Włoch powo­jenne prze­miany nie doko­ny­wały się w bar­dziej burz­li­wym stylu niż na Sycy­lii. Ni­gdzie indziej w te zawi­ro­wa­nia nie anga­żo­wali się w takim stop­niu ludzie zwią­zani z prze­stęp­czo­ścią zor­ga­ni­zo­waną. Do tej pory nie­które czę­ści połu­dnia kraju już od wielu poko­leń były bastio­nami tego rodzaju dzia­łal­no­ści prze­stęp­czej. Na połu­dniu Kala­brii i Kam­pa­nii, jak wkrótce się prze­ko­namy, ’ndran­ghe­ty­ści i kamo­ry­ści wykuli sobie wygodną niszę w powo­jen­nym ładzie. Na Sycy­lii jed­nak plany mafii były zakro­jone na więk­szą skalę. Wielu Sycy­lij­czy­ków skła­nia się ku opi­nii, żeby nie przy­cze­piać mafii ety­kiety „orga­ni­za­cji prze­stęp­czej”. Wszy­scy mafiosi są prze­stęp­cami i zawsze nimi byli. Ale zwy­kli prze­stępcy, nie­za­leż­nie od tego, jak dobrze są zor­ga­ni­zo­wani, nie utrzy­mują by­naj­mniej poli­tycz­nych przy­jaźni takiego rodzaju, jakimi cie­szą się mafiosi zaj­mu­jący naj­wyż­sze miej­sca w hie­rar­chii. Próby wywie­ra­nia wpływu na kształt insty­tu­cji i los ojczy­zny w taki spo­sób, w jaki pró­bo­wali to robić sycy­lij­scy mafiosi po 1943 roku, wykra­czały daleko poza hory­zont umy­słowy zwy­kłego prze­stępcy.

Naj­do­kucz­liw­szym, naj­bar­dziej krwa­wym rodza­jem prze­stępstw, w które anga­żo­wała się mafia, był ban­dy­tyzm. W szczy­to­wym okre­sie, w 1945 roku, po sycy­lij­skiej pro­win­cji gra­so­wały setki band, z któ­rych wiele miało na tyle dobre uzbro­je­nie, że w razie strze­la­niny mogły poko­nać oddziały poli­cji i kara­bi­nie­rów. Rabunki, wymu­sze­nia, upro­wa­dze­nia i obrót nie­le­gal­nymi towa­rami zapew­niały ban­dy­tom źró­dło wiel­kich docho­dów. Mafiosi nie mieli w zwy­czaju przy­łą­czać się do ban­dy­tów, lecz kiedy tylko mogli, wyko­rzy­sty­wali ich poprzez wymianę przy­sług. Na przy­kład ban­dyci mogli prze­ka­zy­wać część swo­ich łupów mafio­som, któ­rzy w zamian wska­zy­wali im moż­li­wo­ści lukra­tyw­nych hara­czy lub rabun­ków, infor­mo­wali o obła­wach poli­cyj­nych albo zapew­niali pośred­nic­two w dys­kret­nym prze­ka­za­niu okupu.

Wkrótce po inwa­zji alian­tów mafiosi zaczęli stop­niowo wra­cać do tłu­ma­czo­nej tra­dy­cją „ochrony” grun­tów rol­nych w zachod­niej czę­ści Sycy­lii, dzier­ża­wie­nia ich i zarzą­dza­nia nimi. Wielu naj­bo­gat­szych wła­ści­cieli ziem­skich na Sycy­lii miesz­kało w deka­denc­kim prze­py­chu w Palermo, a pro­wa­dze­nie swo­ich roz­le­głych gospo­darstw zosta­wiało bez­względ­nym pod­wy­ko­naw­com z mafii. Dla­tego też po woj­nie wła­ści­ciele ziem­scy wyzna­czali na dzier­żaw­ców-zarząd­ców swo­ich grun­tów ludzi, któ­rzy w latach pięć­dzie­sią­tych i sześć­dzie­sią­tych XX wieku doro­bili się sta­tusu naj­bar­dziej zna­nych bos­sów – takich jak Giu­seppe Genco Russo z Mus­so­meli czy też dwu­dzie­sto­letni zabójca Luciano Lig­gio z rol­ni­czej miej­sco­wo­ści Cor­le­one w pro­win­cji Palermo. (Nad Lig­giem już cią­żył nakaz aresz­to­wa­nia, kiedy po nie­wy­ja­śnio­nej śmierci swo­jego poprzed­nika został w 1945 roku zarządcą majątku Stra­satto).

Kwe­stia ziemi nie­uchron­nie pchnęła mafię w kie­runku poli­tyki. Wśród wszyst­kich zawi­ro­wań poli­tycz­nych, do któ­rych doszło w naj­now­szej histo­rii Sycy­lii, chłopi gło­śno doma­gali się spra­wie­dliw­szych warun­ków zatrud­nie­nia lub nawet udziału w mająt­kach nale­żą­cych do sycy­lij­skich ary­sto­kra­tów. Osta­tecz­nie mafijne strzelby zawsze sta­no­wiły odpo­wiedź na ich żąda­nia.

Po woj­nie temat ten musiał znów zostać wycią­gnięty na świa­tło dzienne, a kiedy tak się stało, wła­ści­ciele ziem­scy i mafiosi zmie­nili ter­ror w narzę­dzie poli­tyczne. Za pomocą pisto­le­tów, broni maszy­no­wej i gra­na­tów mafiosi robili wszystko, żeby pozbyć się bojow­ni­ków chłop­skich i stra­chem zmu­sić ich zwo­len­ni­ków do ule­gło­ści. Wstrzą­sa­jąca lista nie­obec­no­ści zaczyna się nazwi­skami związ­kow­ców oraz dzia­ła­czy lewi­co­wych zamor­do­wa­nych latem 1944 roku, a koń­czą ją zabici dzie­sięć lat póź­niej. Na przy­kład jesie­nią 1946 roku w Bel­monte Mez­za­gno koło Palermo chłopi utwo­rzyli spół­dziel­nię, która miała prze­jąć od pobli­skiego majątku zarzą­dza­nie grun­tami. Dru­giego listo­pada szwa­dron śmierci skła­da­jący się z trzy­na­stu męż­czyzn poja­wił się na polu, na któ­rym pra­co­wało wielu sze­re­go­wych człon­ków spół­dzielni. Ban­dyci odpro­wa­dzili na bok braci Gio­van­niego, Vin­cenza i Giu­seppe San­tan­ge­lów, po czym po kolei każ­demu strze­lili w tył głowy.

Zarówno wła­ści­ciele ziem­scy, jak i człon­ko­wie mafii oba­wiali się, że nowy, demo­kra­tyczny rząd wło­ski zosta­nie zmu­szony do ustępstw wobec komu­ni­stów, a co za tym idzie – lewi­cu­ją­cych chło­pów na Sycy­lii. W związku z tym już w 1943 roku jedni i dru­dzy finan­so­wali ruch spo­łeczny, któ­rego celem było ode­rwa­nie wyspy od reszty kraju. Drogę do nie­pod­le­gło­ści Sycy­lii wyty­czono pod­czas serii spo­tkań odby­wa­ją­cych się w ciągu kolej­nych lat. Potom­ko­wie naj­star­szych rodów Sycy­lii gościli w swo­ich luk­su­so­wych wiej­skich wil­lach naj­waż­niej­szych gang­ste­rów na wyspie. Pod­czas jed­nego z takich spo­tkań we wrze­śniu 1945 roku bos­so­wie wyne­go­cjo­wali poro­zu­mie­nie w spra­wie wcie­le­nia czę­ści ban­dy­tów w sze­regi oddzia­łów zbroj­nych ruchu sepa­ra­ty­stycz­nego. Salva­tore Giu­liano, przy­wódca naj­słyn­niej­szej bandy, otrzy­mał dużo pie­nię­dzy, sto­pień puł­kow­nika i obiet­nicę amne­stii po tym, jak zosta­nie pod­nie­siona flaga nie­pod­le­głej Sycy­lii. Nastą­piła seria ata­ków na koszary kara­bi­nie­rów, mająca przy­go­to­wać grunt pod powsta­nie.

Osta­tecz­nie nie doszło do powsta­nia sepa­ra­ty­stów. Skrzy­dło zbrojne ruchu, będące już na gra­nicy roz­padu, kom­plet­nie się roz­pro­szyło. Co jesz­cze waż­niej­sze, jego przy­wódz­twu poli­tycz­nemu zagrano na nosie – w maju 1946 roku Sycy­lia uzy­skała auto­no­mię i wła­sny par­la­ment regio­nalny, pozo­sta­jąc we Wło­szech. Mafiosi popie­ra­jący sepa­ra­tyzm roz­po­częli poszu­ki­wa­nia nowych sprzy­mie­rzeń­ców poli­tycz­nych.

O ile w 1946 roku sła­bły nastroje sepa­ra­ty­styczne, o tyle kry­zys prze­stęp­czo­ści na Sycy­lii stał się w tym cza­sie poważ­niej­szy niż kie­dy­kol­wiek przed­tem. Bandy, czę­sto dzia­ła­jące pod skrzy­dłami mafii, do woli rabo­wały i brały zakład­ni­ków. Poli­cjanci i kara­bi­nie­rzy na Sycy­lii zasy­py­wali rapor­tami wła­dze w Rzy­mie. Mafia znaj­do­wała się na pierw­szym pla­nie mrocz­nego obrazu, który malo­wali. Podob­nie jak wcze­śniej kapi­tan Scot­ten, nie mieli złu­dzeń co do tego, czym jest mafia – wyraź­nie wynika to z raportu z paź­dzier­nika 1946 roku:

Mafia to tajna orga­ni­za­cja, która roz­lewa się po pro­win­cjach Sycy­lii, a jej ukryte przed wzro­kiem postron­nych macki się­gają do wszyst­kich klas spo­łecz­nych. Jej wyłącz­nym celem jest wzbo­ga­ca­nie się w spo­sób nie­zgodny z pra­wem kosz­tem uczci­wych, bez­bron­nych ludzi. Obec­nie powo­łała na nowo swoje komórki, czyli „Rodziny”, jak się je nazywa w tutej­szym żar­go­nie, zwłasz­cza w pro­win­cjach Palermo, Tra­pani, Cal­ta­nis­setta, Enna i Agri­gento.

Były to więc bru­talne lata, które zade­cy­do­wały o przy­szło­ści Sycy­lii. Nie­przy­pad­kowo też w owym okre­sie rzą­dzący Wło­chami posta­no­wili zapo­mnieć wszystko, co dotąd wie­dzieli o tej owia­nej złą sławą na Sycy­lii „taj­nej orga­ni­za­cji”. Naj­wię­cej o tym pro­ce­sie zapo­mi­na­nia nie mówi by­naj­mniej żadna wielka masa­kra spo­wo­do­wana przez mafię ani tajny raport. Aby zro­zu­mieć, jak naprawdę dzia­łała mafia sycy­lij­ska pod koniec lat czter­dzie­stych XX wieku, i zro­zu­mieć jej wyjąt­kowy talent do roz­pły­wa­nia się w powie­trzu, a jed­no­cze­śnie do prze­ni­ka­nia w tryby apa­ratu pań­stwo­wego, musimy obej­rzeć pierw­szy w histo­rii kina wło­ski film o mafii.

Sycy­lia.

W imieniu prawa

Jest wrze­sień 1948 roku, ale spa­lony słoń­cem sycy­lij­ski inte­rior, który roz­ciąga się przed obiek­ty­wem kamery, wydaje się ponad­cza­sowy. Młody męż­czy­zna w dwu­rzę­do­wej mary­narce sie­dzi wypro­sto­wany w sio­dle. Jego przy­stojną twarz ocie­nia rondo fedory. Wtem obraca się, by omieść wzro­kiem księ­ży­cowy kra­jo­braz – suchy pył i skały. Widzi osiem ciem­nych postaci na koniach, wyła­nia­ją­cych się zza szczytu wzgó­rza i zatrzy­mu­ją­cych się na tle nieba.

– Mafia. – Młody męż­czy­zna wypo­wiada na głos to groźne słowo, zaci­ska z deter­mi­na­cją szczęki.

Nazywa się Guido Schiavi i jest pro­ku­ra­to­rem, orę­dow­ni­kiem prawa. Spo­dzie­wał się tej kon­fron­ta­cji.

Mafiosi, dosia­da­jący pięk­nych, zadba­nych kla­czy peł­nej krwi, zjeż­dżają dostoj­nym kłu­sem ze wzgó­rza do pro­ku­ra­tora. Ścieżkę dźwię­kową two­rzą w tej sce­nie nastro­jowe dźwięki trą­bek i sek­cji smycz­ko­wej. Gdy jeźdźcy się zbli­żają, Schiavi widzi, że każdy z nich ma na sobie sztruks i bar­chan; każdy ma na gło­wie pła­ską czapkę osła­nia­jącą szorstką, nie­ru­chomą twarz; każdy ma też strzelbę prze­wie­szoną przez ramię.

Mafiosi zatrzy­mują się na mostku. Boss – trudno go pomy­lić z kimś innym, dosiada posą­go­wej, bia­łej kla­czy – nazywa się Turi Pas­sa­la­cqua. Uprzej­mie uno­sząc czapkę, zwraca się do pro­ku­ra­tora:

– Dzień dobry, voscenza1. Witamy na naszej ziemi. Czyni nam pan wielki zaszczyt. Jest pan bar­dzo młody. Fakt ten wielce cie­szy mnie i moich przy­ja­ciół. Bo wiemy, że mło­dzi mają czy­ste serca. Jest pan inte­li­gentny i na pewno już rozu­mie, jaki tu panuje porzą­dek rze­czy. Sytu­acja nie zmie­nia się od ponad stu lat i wszy­scy są zado­wo­leni.

Na pro­ku­ra­to­rze Schia­vim ta świę­tosz­ko­wata prze­mowa nie robi wiel­kiego wra­że­nia. Odpo­wiada, że wielu ludzi by­naj­mniej nie czuje się zado­wo­lo­nych z obec­nego „porządku rze­czy” – na przy­kład ofiary mor­derstw i wymu­szeń, a także ich rodziny, podob­nie jak bar­ba­rzyń­sko trak­to­wani parob­ko­wie w gospo­dar­stwach i gór­nicy wydo­by­wa­jący siarkę. Jego słowa nie wywo­łują jed­nak nawet cie­nia iry­ta­cji na pogod­nej twa­rzy mafiosa:

– Każde spo­łe­czeń­stwo ma swoje wady. A poza tym ludzie honoru zawsze mogą osią­gnąć poro­zu­mie­nie. […] Wystar­czy wyra­zić wprost swoje pra­gnie­nia.

Teraz z kolei pro­ku­ra­tor pozo­staje nie­wzru­szony. Tonem wywa­żo­nego sprze­ciwu zapew­nia, że on ma tylko jedno pra­gnie­nie i tylko jeden obo­wią­zek – prze­strze­gać litery prawa.

Widać, że ci dwaj nie dojdą do poro­zu­mie­nia. Na tym tery­to­rium zde­rzyły się dwa prze­ciw­stawne sys­temy war­to­ści. Wiel­kie star­cie władz pań­stwa z mafią jest nie­unik­nione. Pozo­staje jedy­nie, by capo­ma­fia2Turi Pas­sa­la­cqua ponow­nie wyra­ził swoje credo:

– Jest pan odważ­nym czło­wie­kiem, ale to my sta­no­wimy tu prawo zgodne z naszymi odwiecz­nymi tra­dy­cjami. Żyjemy na wyspie. Rząd znaj­duje się daleko. Gdyby nie było tu nas i naszych suro­wych zasad, prze­stępcy w końcu zepsu­liby tę kra­inę, tak jak życica psuje psze­nicę. Nikt nie czułby się bez­pieczny we wła­snym domu. My nie jeste­śmy prze­stęp­cami. Jeste­śmy ludźmi honoru – wol­nymi i nie­za­leż­nymi jak ptaki na nie­bie.

Przy tych sło­wach trąbki i smyczki znów chwy­tają widzów za serce. Widzimy, jak oddział ludzi honoru zawraca i galo­puje w dal.

We Wło­szech lat czter­dzie­stych XX wieku kino było czymś wię­cej niż tylko roz­rywką. Ame­ry­kań­skie stu­dia fil­mowe zboj­ko­to­wały wło­ski rynek w pro­te­ście wobec podej­mo­wa­nych przez Mus­so­li­niego prób kon­tro­lo­wa­nia importu. W ciągu ostat­nich pię­ciu lat faszy­zmu Włosi nie mieli dostępu do coty­go­dnio­wej dawki magii celu­lo­idu rodem z Kali­for­nii. Po wyzwo­le­niu znów otwarto kina i odno­wiono kon­takty z Hol­ly­wood, dzięki czemu Włosi wkrótce zaczęli oble­gać sale kinowe w jesz­cze więk­szej licz­bie niż kie­dy­kol­wiek przed­tem – i więk­szej niż gdzie­kol­wiek indziej w Euro­pie. Splen­dor Rity Hay­worth i Glenna Forda sta­no­wił dla nich obiet­nicę tego, co wol­ność i demo­kra­cja mogą dać kra­jowi udrę­czo­nemu wojną i zde­mo­ra­li­zo­wa­nemu przez klę­skę faszy­zmu.

Pro­duk­cje ame­ry­kań­skich stu­diów nie mogły jed­nak w pełni satys­fak­cjo­no­wać miesz­kań­ców pań­stwa, w któ­rym zaszły tak trau­ma­tyczne zmiany. Tak więc wło­skie kino lat 1945–1950 zaczęła defi­nio­wać szorstka, rodzima poetyka takich dzieł, jak Rzym, mia­sto otwarte Roberta Ros­sel­li­niego czy też Zło­dzieje rowe­rów Vit­to­ria De Siki. Neo­re­alizm („nowy realizm”) był wów­czas mod­nym hasłem w kul­tu­rze. Neo­re­ali­styczni reży­se­rzy wynie­śli swoje kamery na znisz­czone bom­bami ulice; dostrze­gli chwy­ta­jące za serce dra­maty wśród chło­pów pra­cu­ją­cych na polach tara­so­wych lub bro­dzą­cych wśród upraw ryżu. Kino neo­re­ali­styczne zda­wało się bli­skie praw­dzi­wemu życiu niczym skóra zdjęta z histo­rii (cytu­jąc suge­stywne słowa jed­nego z ówcze­snych kry­ty­ków). Jesz­cze ni­gdy nie zda­rzyło się, by ekran fil­mowy sta­no­wił waż­niej­szy nośnik wyobra­żeń Wło­chów na temat świa­tła i ciem­no­ści, które nosili w sobie.

Wyświe­tlany we wło­skich kinach od marca 1949 roku In nome della legge (dosłow­nie „w imie­niu prawa”, w Pol­sce znany jako Pod nie­bem Sycy­lii) był pierw­szym wło­skim fil­mem o mafii. Ten film to dziwny amal­ga­mat – da się w nim wyróż­nić wiele cech kina neo­re­ali­stycz­nego, zwłasz­cza to, w jaki spo­sób wyko­rzy­stuje spa­lony słoń­cem kra­jo­braz Sycy­lii, ale jed­no­cze­śnie sta­nowi swego rodzaju pomost mię­dzy neo­re­ali­zmem a Hol­ly­wood. Jego reży­ser, Pie­tro Germi, przed roz­po­czę­ciem pro­duk­cji w 1948 roku ni­gdy nie był na Sycy­lii. Ale jego igno­ran­cja doty­cząca miej­sca akcji nie miała więk­szego zna­cze­nia, bo kiedy zszedł z promu i po raz pierw­szy posta­wił stopę na wyspie, już miał w gło­wie gotowy obraz tego, co tam zasta­nie – Ari­zonę. Pod nie­bem Sycy­lii repre­zen­tuje mariaż neo­re­ali­zmu z fil­mem kow­boj­skim. Sycy­lia Ger­miego to Tomb­stone wśród śród­ziem­no­mor­skich deko­ra­cji – miej­sce, w któ­rym roi się od samot­nych stró­żów prawa, poje­dyn­ków na dłu­gie spoj­rze­nia i zasa­dzek w wąwo­zach. Tutaj pociągi zatrzy­mują się na sta­cjach pośrodku pustyni, pod sze­ro­kim nie­bem roz­le­gają się gło­śne strzały, a męż­czyźni wcho­dzą pew­nym kro­kiem do barów i piją sycy­lij­ski likier any­żowy tak, jakby wle­wali w sie­bie pędzoną przez bim­brow­ni­ków whi­sky.

Germi uza­sad­niał swoją wizję arty­styczną tym, że ów quasi-Dziki Zachód dodaje dra­ma­ty­zmu poje­dyn­kowi mię­dzy samot­nym stró­żem prawa a jego prze­ciw­ni­kiem spod ciem­nej gwiazdy. Musku­larny łamacz serc Mas­simo Girotti gra­jący mło­dego pro­ku­ra­tora Guida Schia­viego miał być wło­ską odpo­wie­dzią na Johna Wayne’a. Ale Germi zdaje się z jesz­cze więk­szym zain­te­re­so­wa­niem kie­ro­wać kamerę na bossa mafii Turiego Pas­sa­la­cquę, któ­rego gra fran­cu­ski wete­ran kina Char­les Vanel – zawsze kadruje go od dołu, dzięki czemu ten wyraź­nie odcina się na tle bla­dego nieba, wywo­łuje sko­ja­rze­nia z twar­dym rol­ni­kiem, a jed­no­cze­śnie z mądrym życiowo Apa­czem.

For­muła capo uda­ją­cych kow­bo­jów naj­wy­raź­niej się spraw­dziła. Już pod­czas pierw­szych publicz­nych poka­zów odno­to­wano „gorący aplauz”. Pod nie­bem Sycy­lii upla­so­wał się na trze­cim miej­scu wśród naj­po­pu­lar­niej­szych fil­mów sezonu 1948–1949 we Wło­szech, zara­bia­jąc 401 milio­nów lirów (odpo­wied­nik mniej wię­cej 7 milio­nów euro według war­to­ści z 2011 roku) i mógł się pod wzglę­dem komer­cyj­nym rów­nać z takimi hol­ly­wo­odz­kimi kla­sy­kami, jak Masa­kra Fortu Apa­che i Skarb Sierra Madre.

W kate­go­rii fil­mów o mafii Pod nie­bem Sycy­lii może na pierw­szy rzut oka zda­wać się wręcz sie­lan­kowy – w obec­nych cza­sach nasze gusta dostro­jone są raczej do Chłop­ców z ferajny i Gomorry. Jed­nak film Ger­miego też jest zło­wiesz­czy – opo­wiada histo­rię pełną mrocz­nych zwro­tów akcji w kon­tek­ście nie­zna­nej do tej pory w kinie prze­mocy i aro­gan­cji mafii. Now­sze kla­syki gatunku, takie jak Ojciec chrzestny, czę­sto są kry­ty­ko­wane za glo­ry­fi­ko­wa­nie orga­ni­za­cji prze­stęp­czych. Ale aku­rat pod tym wzglę­dem film Cop­poli nie dora­sta do pięt Pod nie­bem Sycy­lii. Na początku widzimy zna­jome zastrze­że­nie: „Wszel­kie podo­bień­stwa do auten­tycz­nych wyda­rzeń, miejsc i ludzi są cał­ko­wi­cie przy­pad­kowe”. Daleko jed­nak temu stwier­dze­niu do prawdy.

Pod nie­bem Sycy­lii nakrę­cono na pod­sta­wie powie­ści, a inspi­ra­cją filmu był przy­kład jej autora. Pic­cola Pre­tura (W małym sądzie) napi­sał w pierw­szej poło­wie 1947 roku Giu­seppe Guido Lo Schiavo, jeden z naj­więk­szych auto­ry­te­tów w spra­wach doty­czą­cych mafii sycy­lij­skiej. Lo Schiavo uro­dził się i wycho­wał w Palermo, był boha­te­rem I wojny świa­to­wej, a po jej zakoń­cze­niu sta­nął na pierw­szej linii walki z prze­stęp­czo­ścią zor­ga­ni­zo­waną na swo­jej rodzin­nej wyspie.

Życie Lo Schiava było ści­śle zwią­zane z histo­rią mafii sycy­lij­skiej w epoce faszy­zmu. W 1926 roku już jako młody czło­wiek był pro­ku­ra­to­rem, tak jak boha­ter jego powie­ści. (Podo­bień­stwo nazwisk autora i jego boha­tera – Giu­seppe Guido Lo Schiavo / Guido Schiavi – nie jest przy­pad­kowe). W tym roku dyk­ta­tura Benita Mus­so­li­niego przy­pu­ściła ocze­ki­wany od dawna atak na mafię. „Rak prze­stęp­czo­ści” miał zostać wycięty z Sycy­lii za pomocą faszy­stow­skiego „skal­pela” – prze­chwa­lał się Duce. Ude­rze­nie prze­pro­wa­dzono pod przy­wódz­twem poli­cji i kara­bi­nie­rów, a zada­niem sądów niż­szej instan­cji, takich jak ten, który repre­zen­to­wał Lo Schiavo, było przy­go­to­wa­nie dowo­dów potrzeb­nych do tego, żeby tysiące aresz­to­wań skoń­czyło się wyro­kami ska­zu­ją­cymi.

Lo Schiavo był jed­nym z naj­bar­dziej entu­zja­stycz­nych człon­ków apa­ratu faszy­stow­skich repre­sji. W 1930 roku jeden z obroń­ców gang­ste­rów, Giu­seppe Mario Puglia, opu­bli­ko­wał esej, w któ­rym twier­dził, że mafia nie jest taj­nym sto­wa­rzy­sze­niem prze­stęp­ców. Utrzy­my­wał, że mafiosi by­naj­mniej nie mają nic wspól­nego z prze­stęp­stwami. Jego zda­niem mafioso jest raczej nie­po­praw­nym indy­wi­du­ali­stą, „czło­wie­kiem, który instynk­tow­nie nie uznaje zwierzch­nic­twa nikogo poza wła­snym ego”. Ponadto mafioso jest na wskroś Sycy­lij­czy­kiem, bo ta roz­bu­chana duma oraz powścią­gli­wość zako­rze­niły się w psy­chice miesz­kań­ców wyspy jako forma oporu przed trwa­ją­cymi wiele stu­leci najaz­dami z zewnątrz. Dla­tego repre­sje wobec mafii nie­uchron­nie rów­nają się repre­sjom wobec lud­no­ści Sycy­lii. Innymi słowy, esej Puglii brzmi jak słowa, które Lo Schiavo póź­niej wło­żył w usta bos­sowi mafii Turiemu Pas­sa­la­cqui w książce będą­cej pier­wo­wzo­rem Pod nie­bem Sycy­lii.

Lo Schiavo nie pozwo­lił, by twier­dze­nia obrońcy pozo­stały bez odzewu, i odpo­wie­dział na nie w bro­szu­rze, którą można uznać za perełkę wywo­dów wyra­ża­ją­cych kon­tro­lo­wany gniew. Argu­men­to­wał, że mafia była „ukła­dem prze­stęp­czym” – nie tylko nie­le­gal­nym, lecz także „two­rem pozo­sta­ją­cym w kontrze wobec prawa, a jej jedy­nym celem jest wzbo­ga­ca­nie się za pomocą nie­le­gal­nych spo­so­bów”.

W dal­szej czę­ści Lo Schiavo udzie­lił adwo­ka­towi mafii lek­cji histo­rii o tej orga­ni­za­cji. Mafia sycy­lij­ska wyło­niła się po raz pierw­szy z poli­tycz­nej prze­mocy sto­so­wa­nej przez Risor­gi­mento – dzie­więt­na­sto­wieczny ruch, który połą­czył odrębne pań­stewka na tere­nie dzi­siej­szych Włoch w zjed­no­czony naród. Wszy­scy rewo­lu­cjo­ni­ści potrze­bują sil­nych ludzi, jeśli chcą wpro­wa­dzić w życie swoje ide­ały – tłu­ma­czył Lo Schiavo. Rewo­lu­cjo­ni­ści sycy­lij­scy w okre­sie przed zjed­no­cze­niem nie róż­nili się od innych pod tym wzglę­dem – potrzebną im siłę zna­leźli wśród budzą­cych postrach stró­żów, nad­zor­ców i płat­nych zabój­ców, któ­rzy już sta­no­wili prawo na sycy­lij­skiej pro­win­cji. W ten spo­sób doszło do zawar­cia paktu, a jego bene­fi­cjen­tami byli z jed­nej strony naj­twardsi i najam­bit­niejsi ban­dyci na wyspie, z dru­giej zaś patrioci dążący do prze­kształ­ce­nia Włoch w naród. Paktu tego nie zerwało w 1860 roku włą­cze­nie Sycy­lii w gra­nice zjed­no­czo­nego pań­stwa ani fakt, że patrio­tyczni kon­spi­ra­to­rzy zasi­lili sze­regi naro­do­wej klasy rzą­dzą­cej.

Lo Schiavo argu­men­to­wał, że wielu patrio­tycz­nych kon­spi­ra­to­rów nale­żało do maso­ne­rii albo sekt wzo­ro­wa­nych na lożach masoń­skich. Ci spo­śród nich, któ­rzy nie mieli skru­pu­łów, wska­zy­wali swoim dzia­ła­ją­cym poza pra­wem przy­ja­cio­łom, jakie ogromne korzy­ści może osią­gać siatka prze­stęp­cza zdolna do zor­ga­ni­zo­wa­nia swo­ich struk­tur na podob­nych zasa­dach.

Lo Schiavo badał także eko­no­miczny aspekt histo­rii mafii. Usta­lił, że pier­wot­nie wzbo­ga­ciła się ona dzięki hara­czom za rze­komą ochronę cen­nych gajów cytry­no­wych i poma­rań­czo­wych ota­cza­ją­cych Palermo. W owych cza­sach gaje cytry­nowe i poma­rań­czowe nale­żały do naj­bar­dziej docho­do­wych upraw w Euro­pie. Mafiosi żądali od wła­ści­ciela gruntu pie­nię­dzy za „ochronę” drzew cytry­no­wych – żeby przy­pad­kiem nie znisz­czył ich ktoś taki jak oni sami. Te machi­na­cje umoż­li­wiły człon­kom mafii utwo­rze­nie zaple­cza poli­tycz­nego potrzeb­nego do spra­wo­wa­nia kon­troli nad całym ryn­kiem cytru­sów.

Strach przed mafią sze­rzył się wśród miesz­kań­ców zachod­niej czę­ści Sycy­lii, się­ga­jąc aż do par­la­mentu. Wszyst­kie nie­przy­chylne uwagi na temat mafii nie­uchron­nie docie­rały do uszu ludzi pozba­wio­nych skru­pu­łów. To dla­tego – twier­dził Lo Schiavo – tak wielu Sycy­lij­czy­ków powta­rza bzdury w stylu: „mafia nie ist­nieje; w naj­gor­szym razie mafiosi są ludźmi, któ­rzy roz­wią­zują lokalne pro­blemy, wyka­zu­jąc się przy tym typową sycy­lij­ską dumą i buń­czucz­no­ścią wobec wła­dzy”. Nawet wła­ści­ciele ziem­scy, któ­rzy – przy­naj­mniej teo­re­tycz­nie – naj­wię­cej ucier­pieli ze strony mafii, wie­rzyli w tę fik­cję i wyra­żali prze­ko­na­nie, że mafia w pewien spo­sób dobrze wpływa na utrzy­ma­nie ładu spo­łecz­nego oraz na prze­strze­ga­nie prawa i porządku. Wręcz prze­ciw­nie – wska­zy­wał Lo Schiavo – mafia to „pro­gram, któ­rego celem jest wyzysk i prze­śla­do­wa­nie uczci­wych człon­ków spo­łe­czeń­stwa, zasła­nia­jący się maską odwagi i dzia­łań dla dobra ogółu, co jed­nak jest wie­rutną bzdurą”.

Tak więc w pierw­szej poło­wie lat trzy­dzie­stych XX wieku czło­wie­kiem, który póź­niej zain­spi­ro­wał film Pod nie­bem Sycy­lii, był boha­ter pro­wa­dzący kru­cjatę prze­ciwko mafii, który miał odwagę wdać się w publiczny spór z adwo­ka­tami jej bos­sów. W 1948 roku Lo Schiavo został jed­nym z naj­wyż­szych rangą pro­ku­ra­to­rów w kraju i pra­co­wał w Sądzie Naj­wyż­szym w Rzy­mie. W tym samym roku wydał swoją powieść, która natych­miast docze­kała się adap­ta­cji fil­mo­wej.

Zarówno powieść, jak i film opo­wia­dają pro­stą histo­rię mło­dego pro­ku­ra­tora Guida Schia­viego, który zostaje odde­le­go­wany do odle­głego mia­sta leżą­cego na jało­wych pust­ko­wiach w sycy­lij­skim inte­rio­rze. W tej oko­licy, gdzie nikt nie liczy się z pra­wem, mafia rzą­dzi nie­po­dziel­nie i wymu­sza od miej­sco­wego wła­ści­ciela ziem­skiego opłatę za ochronę jego majątku. Kiedy ban­dyci zabi­jają jed­nego z jego ludzi, capo­ma­fia Turi Pas­sa­la­cqua rusza za nimi w pościg – zwią­zuje ich i wrzuca do wyschnię­tej studni lub po pro­stu strzela im w plecy w gór­skim wąwo­zie.

Młody pro­ku­ra­tor pro­wa­dzi śledz­two w spra­wie serii zabójstw, ale napo­tyka opór prze­ra­żo­nych miesz­kań­ców wsi. Kiedy docho­dzi do kon­fron­ta­cji nie­ustra­szo­nego Schia­viego z capo­ma­fia Turim Pas­sa­la­cquą, który dosiada bia­łej kla­czy, pro­ku­ra­tor nie daje się bos­sowi prze­ko­nać do zmiany opi­nii na temat mafii (to scena, od któ­rej zaczą­łem ten roz­dział).

Osta­tecz­nie Schiavi ledwo ucho­dzi z życiem po nie­uda­nej pró­bie zama­chu. Pogo­dzony z porażką decy­duje się opu­ścić swoje sta­no­wi­sko i wró­cić do sto­licy Sycy­lii – Palermo. Ale gdy już ma wsiąść do pociągu i wyje­chać w bez­piecz­niej­sze strony, dowia­duje się, że jedyny przy­jaź­nie nasta­wiony do niego czło­wiek w tym mie­ście, uczciwy sie­dem­na­sto­letni chło­pak imie­niem Paolino, zgi­nął z ręki pew­nego zbun­to­wa­nego mafiosa. Obu­rzony i wstrzą­śnięty Schiavi wraca do mia­sta. Dzwoni w kościelne dzwony, żeby wezwać miesz­kań­ców na plac i popro­wa­dzić ich do walki na śmierć i życie. Odbę­dzie się zatem poje­dy­nek w samo połu­dnie – pań­stwo kon­tra mafia – który może pre­ten­do­wać do miana naj­dziw­niej­szej sceny kul­mi­na­cyj­nej w dzie­jach kina gang­ster­skiego.

Kościelny dzwon roz­brzmiewa bez prze­rwy, natar­czy­wie wzy­wa­jąc ludzi. Jego dźwięk nie­sie się nad zaku­rzo­nym pla­cem, nad spa­lo­nymi słoń­cem dachami i nad oko­licz­nymi polami. Kamera prze­suwa się po posta­ciach bez­ro­bot­nych gór­ni­ków z kopalni siarki, sie­dzą­cych lub drze­mią­cych w rzę­dzie przy kra­węż­niku. Pod­no­szą oni głowy, nasłu­chu­jąc. Po chwili widzimy kobiety, młode i star­sze, które wycho­dzą na ulicę otu­lone czar­nymi chu­s­tami; a potem prze­no­simy się do ele­ganc­kiego klubu, gdzie bur­mistrz i jego kom­pani nagle zapo­mi­nają o grze w baka­rata i odwra­cają głowy w stronę, z któ­rej docho­dzi odgłos alarmu.

Wszy­scy bez słowa wstają i idą ku dzwon­nicy. Poga­nia­cze mułów led­wie przy­stają na chwilę, żeby uwią­zać swoje zwie­rzęta. Rol­nicy upusz­czają motyki w bruzdy w ziemi. Wkrótce w kie­runku placu zmie­rzają stru­mie­nie ludzi. Nawet mafiosi pod wodzą Turiego Pas­sa­la­cquy na bia­łej kla­czy – jak zawsze przy ryt­micz­nym akom­pa­nia­men­cie trąb, moty­wie muzycz­nym, który towa­rzy­szy im przez cały film – galo­pują do mia­sta, by dołą­czyć do tłumu gro­ma­dzą­cego się przed scho­dami kościoła.

Kiedy w drzwiach świą­tyni poja­wia się młody pro­ku­ra­tor Guido Schiavi, roz­le­gają się gło­śne pomruki nie­spo­koj­nego zacie­ka­wie­nia. A potem zalega cisza i Schiavi zwraca się do zebra­nych:

– Skoro wszy­scy się tu sta­wili, oświad­czam, że jest to sąd. Pół godziny temu zna­leź­li­śmy ciało Paolina, któ­rego zastrze­lono z dubel­tówki. Chło­pak miał sie­dem­na­ście lat i ni­gdy nikogo nie skrzyw­dził.

Schiavi roz­gląda się wśród tłumu, pró­bu­jąc spoj­rzeć pro­sto w oczy każ­demu ze sto­ją­cych przed nim ludzi. Prze­nosi wzrok i jesz­cze inten­syw­niej przy­gląda się gru­pie jeźdź­ców o nie­ru­cho­mych, jakby kamien­nych twa­rzach.

– Wy tam, ludzie mafii. I ty, Turi Pas­sa­la­cquo. Wasza żądna krwi, okrutna spra­wie­dli­wość karze jedy­nie tych, któ­rzy wam pod­padną, a chroni wyłącz­nie posłusz­nych waszym decy­zjom.

Sły­sząc te słowa, jeden z mafio­sów zwraca ku pro­ku­ra­to­rowi wylot lufy swo­jej strzelby. Jed­nak jego szef sta­now­czym, lecz łagod­nym gestem kie­ruje lufę z powro­tem do ziemi.

Guido Schiavi nie waha się ani chwili:

– I zde­cy­do­wa­li­ście, że należy przed­kła­dać waszą spra­wie­dli­wość nad obo­wią­zu­jące prawo… Jedyne prawo, które pozwala nam żyć obok naszych sąsia­dów bez roz­szar­py­wa­nia się na strzępy jak dzi­kie zwie­rzęta. Prawda, mas­saro Pas­sa­la­cqua?

Wszy­scy na placu uno­szą wzrok, żeby spraw­dzić, jak capo­ma­fia przyj­mie to zapie­ra­jące dech w pier­siach wyzwa­nie. Sub­telna zmiana na jego twa­rzy suge­ruje, że poczuł się stra­piony; jego zwy­kłe opa­no­wa­nie zastą­piła powaga. Znów ska­dro­wany na tle nieba, Turi Pas­sa­la­cqua zaczyna pod­nio­słą, wie­ko­po­mną prze­mowę:

– Mocne słowa, pro­ku­ra­to­rze. Do tej pory nikt nie zwra­cał się do nas w tak ostry spo­sób. Dodam jed­nak, że pań­skie słowa były też spra­wie­dliwe. Nie przy­je­cha­li­śmy tu dzi­siaj z moimi ludźmi po to, żeby słu­chać pań­skiego wystą­pie­nia. […] Ale przy­po­mniało mi ono mojego syna i spra­wiło, że pomy­śla­łem, jak bar­dzo był­bym dumny, gdyby mówił wła­śnie w taki spo­sób. Zapew­niam więc moich przy­ja­ciół, że nad­szedł czas, by zmie­nić kurs i przy­wró­cić w tym mie­ście rządy prawa. Moż­liwe, że wszy­scy tutaj przy­czy­nili się do śmierci Paolina. Ale tylko jeden czło­wiek pocią­gnął za spust. Oto więc oddaję go w pań­skie ręce, żeby został osą­dzony zgod­nie z literą obo­wią­zu­ją­cego w kraju prawa.

Odwraca się i jed­nym ruchem głowy wydaje roz­kaz swo­jej zało­dze. Ludzie honoru przy wtó­rze tętentu kopyt ota­czają mor­dercę, który nie ma szansy zbiec. To zbun­to­wany mafioso, Fran­ce­sco Mes­sana.

Pro­ku­ra­tor pod­cho­dzi w towa­rzy­stwie dwóch kara­bi­nie­rów.

– Fran­ce­sco Mes­sana, aresz­tuję cię w imie­niu prawa.

Mor­derca zostaje odpro­wa­dzony. Następ­nie pro­ku­ra­tor obraca się i unosi wzrok do twa­rzy bossa mafii, by z peł­nym uzna­niem wypo­wie­dzieć ostat­nie słowa filmu:

– W imie­niu prawa!

Na ekra­nie znów widać domi­nu­jącą syl­wetkę Turiego Pas­sa­la­cquy na tle nieba. Na jego twa­rzy ponow­nie wid­nieje błogi spo­kój, a kąciki ust unosi mu cień uśmie­chu. Kolejny raz roz­brzmiewa melo­dia towa­rzy­sząca mafij­nej kawal­ka­dzie. Kiedy poja­wiają się napisy koń­cowe, boss zawraca swoją białą klacz, by popro­wa­dzić mafio­sów w boha­ter­skim galo­pie w stronę zacho­dzą­cego słońca.

Mafiosi nie są prze­stęp­cami – prze­ko­nują nas twórcy Pod nie­bem Sycy­lii. Turi Pas­sa­la­cqua to czło­wiek żyjący w zgo­dzie z kodek­sem hono­ro­wym, a ten na swój pry­mi­tywny spo­sób jest pra­wem rów­nie god­nym sza­cunku jak to, któ­rego stara się prze­strze­gać pro­ku­ra­tor Guido Schiavi. Wystar­czy zwró­cić się do mafio­sów odpo­wied­nio sta­now­czym tonem, by sta­nęli oni na straży pokoju i porządku. Pod koniec filmu mafia znaj­duje swoje praw­dziwe powo­ła­nie, będące naj­lep­szym spo­so­bem wpro­wa­dze­nia w życie głę­boko zako­rze­nio­nych w niej war­to­ści – przyj­muje rolę pomoc­ni­czych sił porząd­ko­wych. Gdyby Sycy­lia naprawdę była Ari­zoną, a Pod nie­bem Sycy­lii – naprawdę fil­mem o kow­bo­jach, to nie wia­domo, który z tych dwóch męż­czyzn w więk­szym stop­niu zasłu­gi­wałby na gwiazdę sze­ryfa.

Pod nie­bem Sycy­lii nie jest fil­mem o mafii; jest to raczej mafijna pro­pa­ganda, pod­stępny, wysty­li­zo­wany rodzaj „kłam­li­wych bzdur”, które Giu­seppe Guido Lo Schiavo tak zaja­dle kry­ty­ko­wał w latach trzy­dzie­stych. W latach czter­dzie­stych XX wieku każdy kolejny dzień cha­osu na Sycy­lii dostar­czał nowych dowo­dów na to, że mafio­sów by­naj­mniej nie łączą z pra­wo­rząd­no­ścią przy­ja­ciel­skie sto­sunki. Tym­cza­sem dokład­nie w tym okre­sie Lo Schiavo w zdu­mie­wa­jący spo­sób zmie­nił o sto osiem­dzie­siąt stopni swoje poglądy na temat mafii. Niczym nowo nawró­cony uwie­rzył w jej kłam­stwa.

Czło­wiek, który chciałby dać kre­dyt zaufa­nia Giu­seppe Guidowi Lo Schiavo, mógłby podej­rze­wać, że film Pie­tra Ger­miego wypa­czył sens powie­ści pro­ku­ra­tora, prze­szcze­pia­jąc hol­ly­wo­odzki happy end na tę zapewne mniej opty­mi­styczną sycy­lij­ską opo­wieść. I na pewno prawdą jest, że w 1948 roku trudno byłoby stwo­rzyć abso­lut­nie reali­styczny por­tret mafii. Pod­czas pro­duk­cji filmu krą­żyły plotki, że kiedy reży­ser Pie­tro Germi przy­był na Sycy­lię, skon­tak­to­wało się z nim kilku wyso­kich rangą mafio­sów, któ­rzy nie pozwo­lili mu zacząć pracy, dopóki nie zatwier­dzili sce­na­riu­sza. W trak­cie kon­fe­ren­cji pra­so­wej zor­ga­ni­zo­wa­nej po pre­mie­rze filmu pewien znaj­du­jący się na widowni młody Sycy­lij­czyk pokłó­cił się z Ger­mim o to, na ile wier­nie uka­zał on na ekra­nie wize­ru­nek ludzi honoru – pytał, czy reży­ser nie wie, że praw­dziwa mafia zabiła mnó­stwo ludzi. Germi zdo­był się jedy­nie na odpo­wiedź pyta­niem na pyta­nie: „Więc ocze­ki­wałby pan, żeby mnie spo­tkał ten sam los?”.

Trud­no­ści, na które natknął się Germi na Sycy­lii, nie uspra­wie­dli­wiają samego Giu­seppe Guida Lo Schiava. W grun­cie rze­czy jego powieść jest jesz­cze bar­dziej przy­chylna dla mafii niż film Pod nie­bem Sycy­lii. W opo­wie­ści Lo Schiava szef mafii Turi Pas­sa­la­cqua jest „uoso­bie­niem mądro­ści, roz­wagi i spo­koju […] z krą­głym brzu­chem, ogo­loną głową i uśmie­chem dobro­tli­wego Buddy”.

Trudno unik­nąć kon­klu­zji, że pro­ku­ra­tor, który na początku lat trzy­dzie­stych zacho­dził za skórę mafii, w poło­wie lat czter­dzie­stych już był entu­zja­stycz­nym rzecz­ni­kiem kłamstw, które rów­nie dobrze mogli roz­po­wia­dać naj­bar­dziej pod­stępni jej zwo­len­nicy. Kie­dyś Giu­seppe Guido Lo Schiavo z pogardą pięt­no­wał to, w jaki spo­sób „lite­ra­tura i dra­mat glo­ry­fi­kują postać mafiosa”. Teraz pisał powie­ści, w któ­rych robił dokład­nie to samo.

Ale dla­czego? Co spra­wiło, że Lo Schiavo tak bez­wstyd­nie wywró­cił do góry nogami swoje poglądy?

Lo Schiavo był kon­ser­wa­ty­stą, sym­pa­tie poli­tyczne pchnęły go do popar­cia reżimu Mus­so­li­niego w latach dwu­dzie­stych i trzy­dzie­stych XX wieku. Po odzy­ska­niu nie­pod­le­gło­ści przez Wło­chy ten sam kon­ser­wa­tyzm spro­wo­ko­wał go do nawią­za­nia przy­jaźni z naj­bar­dziej bez­względ­nymi prze­stęp­cami na wyspie. Dzi­waczne wypa­cze­nia histo­rii doty­czą­cej mafii w Pic­cola Pre­tura świad­czyły o nie­wy­po­wie­dzia­nym wprost, cynicz­nym do cna poglą­dzie autora-pro­ku­ra­tora, że lepiej już trzy­mać z mafią niż z komu­ni­stami. Ten pro­sty aksjo­mat wystar­czył, żeby Lo Schiavo zapo­mniał wszystko, czego dowie­dział się nie bez trud­no­ści o sycy­lij­skim „ukła­dzie prze­stęp­czym”, i porzu­cił wiarę w pra­wo­rząd­ność, na któ­rej opie­rał się etos jego urzędu.

Turi Pas­sa­la­cqua, hero­iczny wódz ban­dy­tów z filmu Pod nie­bem Sycy­lii, został przed­sta­wiony tak nie­re­ali­stycz­nie, że wręcz śmie­szy. Jed­no­cze­śnie – co wynika z para­doksu wła­ści­wego Sycy­lii – jest także posta­cią zło­wrogo praw­do­po­dobną. Pod nie­bem Sycy­lii było kinową fan­ta­zją, nie­mniej glo­ry­fi­ko­wało bar­dzo realny układ ist­nie­jący mię­dzy mafią a pań­stwem w pierw­szych latach repu­bliki wło­skiej.

Sycy­lia jest kra­iną dziw­nych soju­szy – na przy­kład mię­dzy szlachtą ziem­ską a gan­gami nale­żą­cymi do ruchu sepa­ra­ty­stów. A kiedy sen­ty­menty sepa­ra­ty­styczne wyga­sły, pre­sja, którą odczu­wali zarówno poli­tycy, jak i prze­stępcy w latach 1946–1948, dopro­wa­dziła do jesz­cze dziw­niej­szej zbież­no­ści inte­re­sów – spraw kon­ser­wa­ty­stów, mafii i poli­cji. To wła­śnie ten sojusz sławi Pod nie­bem Sycy­lii za pośred­nic­twem fik­cyj­nej postaci bossa mafii Turiego Pas­sa­la­cquy pra­wią­cego kaza­nia z sio­dła peł­no­krwi­stej bia­łej kla­czy.

W 1946 roku poli­cja i kara­bi­nie­rzy uprze­dzali rząd w Rzy­mie, że jeśli mają zwal­czyć mafię, będzie im potrzebne wspar­cie ludzi na naj­wyż­szych szcze­blach wła­dzy, ponie­waż mafiosi mają wielu przy­ja­ciół wśród sycy­lij­skich elit – przy­ja­ciół, któ­rym poma­gali w trak­cie wybo­rów, zdo­by­wa­jąc dla nich głosy. Prośby te jed­nak zostały zigno­ro­wane. Moż­liwe, że kon­ser­wa­tyw­nych poli­ty­ków w Rzy­mie znie­chę­cała per­spek­tywa kon­fliktu z sycy­lij­ską klasą rzą­dzącą, któ­rej lojal­ność wobec pań­stwa wpraw­dzie była wątła, lecz jej kon­ser­wa­tyzm nie budził wąt­pli­wo­ści. Albo mogli rozu­mo­wać jesz­cze bar­dziej cynicz­nie, że mafijny ter­ror wobec sze­re­go­wych człon­ków lewi­co­wego ruchu chłop­skiego był w grun­cie rze­czy dość uży­teczny. Radzili więc funk­cjo­na­riu­szom poli­cji i kara­bi­nie­rom na Sycy­lii zapo­mnieć o mafii (innymi słowy, zapo­mnieć o praw­dzi­wej przy­czy­nie gwał­tow­nego roz­woju prze­stęp­czo­ści) i roz­pra­wić się w pierw­szej kolej­no­ści z ban­dy­tami.

Poli­cjanci wie­dzieli, że do walki z ban­dy­tami będą potrze­bo­wać pomocy – pomocy mafio­sów goto­wych dostar­czać pouf­nych infor­ma­cji na temat poczy­nań gan­gów. Mafiosi zaś zda­wali sobie sprawę, że nie da się utrzy­my­wać i wyko­rzy­sty­wać ban­dy­tów na dłuż­szą metę. Kiedy więc ci prze­stali być potrzebni, mafiosi wydali ich wła­dzom, żeby zyskać przy­ja­ciół na wyso­kich sta­no­wi­skach. Wło­scy „mafio­lo­dzy” ukuli spe­cjalne okre­śle­nie tego tra­dy­cyj­nego poro­zu­mie­nia poli­cji z mafią – nazy­wają je „współ­za­rzą­dza­niem” prze­stęp­czo­ścią.

Wkrótce za pośred­nic­twem wielu taj­nych kana­łów nade­szło ze strony mafii potrzebne poli­cji wspar­cie. W dru­giej poło­wie 1946 roku ban­dyci, któ­rzy od czasu prze­pro­wa­dzo­nej w 1943 roku inwa­zji alian­tów sze­rzyli na Sycy­lii bez­pra­wie, zostali spraw­nie wyeli­mi­no­wani. Do tej pory nie zda­rzało się patro­lom poli­cyj­nym, które prze­mie­rzały dzi­kie zachod­nie tereny Sycy­lii, wyła­pać tam­tej­szych ban­dy­tów. Teraz jakimś cudem uda­wało się im zna­leźć poszu­ki­wa­nych i zabić ich lub schwy­tać. Jesz­cze czę­ściej pod­rzu­cano im już mar­twych przy­wód­ców lokal­nych band. Podob­nie jak w fil­mie Pod nie­bem Sycy­lii wią­zano ich i wrzu­cano do wyschnię­tych studni lub po pro­stu strze­lano im w plecy w gór­skim wąwo­zie.

Zatem już u zara­nia wło­skiej demo­kra­cji mafia była dokład­nie tym, czym była zawsze. Dokład­nie tak, jak opi­sali ją anty­ma­fijny pro­ku­ra­tor Giu­seppe Guido Lo Schiavo, ofi­cer wywiadu armii ame­ry­kań­skiej, kapi­tan Wil­liam Eve­rett Scot­ten, oraz wielu funk­cjo­na­riu­szy poli­cji i kara­bi­nie­rów – sta­no­wiła tajne sto­wa­rzy­sze­nie bez­względ­nych prze­stęp­ców, chcą­cych wzbo­ga­cić się w nie­le­galny spo­sób, siłę spraw­czą licz­nych mor­derstw, pod­pa­leń, porwań i cha­osu.

Jed­no­cze­śnie mafia była dokład­nie tym, czym – mimo róż­nych ubar­wień wyni­ka­ją­cych ze swo­body twór­czej – chcieli ją widzieć pisarz Giu­seppe Guido Lo Schiavo i reży­ser Pie­tro Germi – pomoc­ni­czą siłą porząd­kową i straż­ni­kiem poli­tycz­nego sta­tus quo na nie­spo­koj­nej wyspie. Nie wyrze­ka­jąc się przy­wód­czej roli w „ukła­dzie prze­stęp­czym”, naj­spryt­niejsi bos­so­wie nakła­dali kostiumy, w któ­rych chcieli ich widzieć kon­ser­wa­ty­ści. Z wyso­ko­ści sio­deł swo­ich fik­cyj­nych bia­łych kla­czy mafiosi mor­do­wali ban­dy­tów nie­wy­god­nych ze wzglę­dów poli­tycz­nych albo chłop­skich bojow­ni­ków, któ­rzy opie­rali się zro­zu­mie­niu, jak mają się sprawy na Sycy­lii. I oczy­wi­ście więk­szość powo­jen­nych mor­derstw poli­tycz­nych doko­na­nych przez mafię pozo­stała nie­roz­wią­zana – przy wspar­ciu ze strony prawa.

* * *

Pierw­szym poważ­nym star­ciem wybor­czym zim­nej wojny we Wło­szech były wybory powszechne, które odbyły się 18 kwiet­nia 1948 roku. Jeden ze zna­nych pla­ka­tów wybor­czych przed­sta­wiał twa­rze Spen­cera Tracy’ego, Rity Hay­worth, Clarka Gable’a, Gary’ego Coopera i Tyrone’a Powera oraz gło­sił, że „Gwiazdy Hol­ly­wood jed­no­czą się prze­ciwko komu­ni­zmowi”. Jed­nak to przede wszyst­kim plan Mar­shalla – zakro­jony na sze­roką skalę ame­ry­kań­ski pro­gram pomocy gospo­dar­czej dla Włoch – zawa­żył na porażce par­tii komu­ni­stycz­nej (Par­tito Comu­ni­sta Ita­liano – PCI) i jej sojusz­ni­ków. PCI trwała w opo­zy­cji w par­la­men­cie i miała pozo­stać na tej pozy­cji kolejne pół wieku. Zwy­cięzcy tych wybo­rów, cha­decy (Demo­cra­zia Cri­stiana – DC), weszli do rządu, w któ­rym pozo­stali następne pół wieku. Linia frontu zim­no­wo­jen­nej poli­tyki Włoch zda­wała się skuta lodem i nie do rusze­nia niczym okopy w tun­drze.

Kilka tygo­dni po tych epo­ko­wych wybo­rach powszech­nych naj­wyż­szy rangą funk­cjo­na­riusz orga­nów ści­ga­nia na Sycy­lii poin­for­mo­wał, że „mafia jesz­cze ni­gdy nie była tak potężna i zor­ga­ni­zo­wana jak obec­nie”. Nikt nie zwró­cił uwagi na jego słowa.

Par­tia komu­ni­styczna i jej sojusz­nicy jako jedyni nie czuli się gotowi zapo­mnieć. W Rzy­mie podej­mo­wali sta­ra­nia mające potę­piać tole­ran­cję cha­de­ków wobec mafii na Sycy­lii. Lewi­cowi par­la­men­ta­rzy­ści zwra­cali uwagę na to, że poli­tycy DC oddają przy­sługi bos­som mafii, a sami wyko­rzy­stują ich do pozy­ski­wa­nia gło­sów wybor­czych. W podob­nym tonie pro­te­sto­wali przez następne czter­dzie­ści lat. Par­tia komu­ni­styczna jed­nak ni­gdy nie miała wystar­cza­ją­cego zaple­cza, które umoż­li­wi­łoby jej utwo­rze­nie rządu; jej kan­dy­daci nie mieli więk­szych szans wybor­czych, zatem byli bez­silni. W czerwcu 1949 roku, zale­d­wie kilka tygo­dni po pre­mie­rze we wło­skich kinach Pod nie­bem Sycy­lii, w sena­cie wystą­pił mini­ster spraw wewnętrz­nych Mario Scelba, który miał dostęp do całej wie­dzy zgro­ma­dzo­nej przez poli­cję na temat mafii na Sycy­lii. Wyszy­dził jed­nak obawy komu­ni­stów doty­czące prze­stęp­czo­ści zor­ga­ni­zo­wa­nej i wygło­sił nie­for­malną pre­lek­cję na temat tego, czym mafia naprawdę jest dla Sycy­lij­czy­ków, takich jak on.

Jeśli ulicą idzie dziew­czyna o dorod­nych kształ­tach, Sycy­lij­czyk powie o niej, że jest mafiosa. Jeśli jakiś chło­piec jest nad wiek roz­wi­nięty, Sycy­lij­czyk powie o nim, że jest mafioso. Ludzie gadają o mafii, dopra­wia­jąc ją wszel­kimi moż­li­wymi sosami, ale wydaje mi się, że prze­sa­dzają.

Scelba chciał przez to powie­dzieć, że mafia, a raczej typowa dla Sycy­lij­czy­ków cecha okre­ślana mafij­no­ścią, jest takim samym ele­men­tem życia codzien­nego na wyspie jak can­noli albo cas­sata – i tak jak one nie­szko­dli­wym. Świat powi­nien wresz­cie zapo­mnieć o mafii, cokol­wiek to zna­czy, i zająć się poważ­niej­szymi pro­ble­mami.

Przez ponad czter­dzie­ści lat po usta­no­wie­niu repu­bliki mafie miały w par­tii Scelby, DC, naj­bar­dziej nie­za­wod­nych przy­ja­ciół poli­tycz­nych. Ale DC by­naj­mniej nie była po pro­stu fasadą mafii. W rze­czy­wi­sto­ści była to ogromna, hybry­dowa machina poli­tyczna. Popie­rali ją miesz­kańcy pół­nocy i połu­dnia, kar­dy­na­ło­wie i kapi­ta­li­ści, urzęd­nicy pań­stwowi i skle­pi­ka­rze, ban­kie­rzy i rodziny chłop­skie, któ­rych całe bogac­two sta­no­wiło nie­wiel­kie poletko. Jedy­nym czyn­ni­kiem łączą­cym ten zróż­ni­co­wany elek­to­rat był strach przed komu­ni­zmem.

Na Sycy­lii oraz w połu­dnio­wej czę­ści Włoch DC zetknęła się z klasą przy­wód­ców poli­tycz­nych, która domi­no­wała w poli­tyce na długo przed faszy­zmem – moż­nymi. Typo­wym moż­nym z połu­dnia był wła­ści­ciel ziem­ski lub praw­nik, czę­sto dys­po­nu­jący wiel­kim mająt­kiem, ale jego bogac­two zawsze pole­gało raczej na bli­skich rela­cjach z Kościo­łem i ośrod­kami wła­dzy. Ich metodą wywie­ra­nia wpływu był patro­nat – pole­ga­jący na się­ga­niu po środki publiczne (takie jak pen­sje, kon­trakty, kre­dyty rzą­dowe, licen­cje… ale także pomoc w nawi­go­wa­niu w gąsz­czu prze­pi­sów i regu­la­cji) i trak­to­wa­niu ich jak pry­watny łup, który można roz­dać orsza­kowi zło­żo­nemu z rodziny i zwo­len­ni­ków. Za pomocą patro­natu możni brali pod swoje skrzy­dła ano­ni­mo­wych człon­ków struk­tur rzą­do­wych i tkali sieć zależ­no­ści opar­tych na przy­słu­gach. Mafiosi byli natu­ral­nymi sprzy­mie­rzeń­cami moż­nych. Za naj­lep­szy aspekt rela­cji DC z mafiami można uznać to, że par­tia była zbyt roz­bita i skon­flik­to­wana wewnętrz­nie, by sta­wić czoło moż­nym i sta­rać się ich odciąć od dostępu do publicz­nych pie­nię­dzy.

W cza­sach faszy­zmu, podob­nie jak wiele razy wcze­śniej, poli­cjanci i pro­ku­ra­to­rzy z wielką dba­ło­ścią sta­rali się utwo­rzyć por­tret pamię­ciowy orga­ni­za­cji mafij­nej, „układu prze­stęp­czego”. Teraz, w epoce zim­nej wojny i rzą­dów cha­de­cji, por­tret ten został podarty i poskła­dany na nowo w taki spo­sób, żeby nadać mu przy­wo­dzące na myśl Buddę rysy twa­rzy Turiego Pas­sa­la­cquy. Lepiej godzić się na mafię niż na komu­nizm. Lepiej snuć hol­ly­wo­odz­kie fan­ta­zje o kow­bo­jach w fil­mie Pod nie­bem Sycy­lii, niż poważ­nie podejść do zro­zu­mie­nia i zwal­cza­nia układu prze­stęp­czego, do któ­rego nale­żało wielu istot­nych zwo­len­ni­ków par­tii rzą­dzą­cej.

* * *

Dzięki suk­ce­sowi Pod nie­bem Sycy­lii i dają­cej pre­stiż karie­rze na sta­no­wi­sku pro­ku­ra­tora Giu­seppe Guido Lo Schiavo został w latach pięć­dzie­sią­tych XX wieku jed­nym z głów­nych wło­skich auto­ry­te­tów w spra­wach doty­czą­cych mafii. Nie prze­pu­ścił żad­nej oka­zji, by powtó­rzyć te same wygodne kłam­stwa, które po raz pierw­szy sfor­mu­ło­wał w swo­jej powie­ści. Jesz­cze bar­dziej nie­po­ko­jący był fakt, że objął funk­cje wykła­dowcy prawa w aka­de­mii kara­bi­nie­rów, prze­wod­ni­czą­cego kra­jo­wej rady do spraw cen­zury fil­mo­wej oraz pro­ku­ra­tora w Sądzie Naj­wyż­szym.

W 1954 roku Lo Schiavo nawet napi­sał pło­mienne poże­gna­nie czci­god­nego capo­ma­fia don Calo­gera Viz­zi­niego, który nie­dawno zmarł spo­kojną śmier­cią w swo­jej rodzin­nej Vil­lal­bie. Viz­zini brał czynny udział w każ­dym istot­nym wyda­rze­niu w histo­rii mafii pod­czas burz­li­wych lat po wyzwo­le­niu. W 1943 roku został bur­mi­strzem Vil­lalby pod zarzą­dem AMGOT-u – sześć­dzie­się­cio­sze­ścio­letni wów­czas boss miał już na kon­cie długą listę prze­stępstw zwią­za­nych z szan­ta­żami, kra­dzie­żami bydła, obro­tem czar­no­ryn­ko­wymi towa­rami oraz inwe­sty­cjami w wydo­by­cie siarki. Rok póź­niej we wrze­śniu pod­władni Viz­zi­niego wywo­łali ogól­no­kra­jową sen­sa­cję, rzu­ca­jąc gra­na­tami w pew­nego dzia­ła­cza komu­ni­stycz­nego, który przy­był do Vil­lalby, żeby wygło­sić prze­mó­wie­nie. Viz­zini stał na czele sepa­ra­ty­stów. Ale kiedy przy­ci­chły nastroje sepa­ra­ty­styczne, dołą­czył do DC. W wystaw­nym pogrze­bie seniora, który odbył się w lipcu 1954 roku, uczest­ni­czyli bos­so­wie mafii z całej wyspy.

Giu­seppe Guido Lo Schiavo potrak­to­wał śmierć Calo­gera Viz­zi­niego jako oka­zję do powtó­rze­nia swo­ich zwy­cza­jo­wych far­ma­zo­nów na temat mafii. Ale ujaw­nił także intry­gu­jący fakt, że pew­nej nie­dzieli w 1952 roku stary, gruby boss zło­żył mu pry­watną wizytę w Rzy­mie. Lo Schiavo dosko­nale pamię­tał, jak otwo­rzył drzwi swo­jego domu i napo­tkał „ostre jak brzy­twa, magne­tyczne” spoj­rze­nie swo­jego gościa. Pro­ku­ra­tor przy­wi­tał go uprzej­mie, choć zja­dały go nerwy:

– Com­men­da­tore Viz­zini, nazy­wam się…

– Dla cie­bie nie jestem com­men­da­tore – usły­szał. Viz­zini poczła­pał do peł­nego ksią­żek gabi­netu i ciężko osu­nął się na sofę. Kiedy posa­dził na niej swoje zwa­li­ste ciało, rzekł: – Mów mi wujku Calò.

Ton wujka Calò był sta­now­czy, ale jego zacho­wa­nie wyra­żało ser­decz­ność. Pochwa­lił Lo Schiava, mówiąc mu, że jest czło­wie­kiem prawa, który gra twardo, lecz uczci­wie. Męż­czyźni uści­snęli sobie dło­nie na znak wza­jem­nego sza­cunku. Lo Schiavo opo­wia­dał, że patrząc na wujka Calò, przy­po­mniał sobie scenę z prze­szło­ści, z pierw­szych lat pracy na sta­no­wi­sku pro­ku­ra­tora wyzna­czo­nego do walki z mafią na Sycy­lii. To wtedy po raz pierw­szy ujrzał kor­pu­lent­nego, już posta­rza­łego bossa, który zawsze jeź­dził na bia­łej kla­czy. Zakoń­czył swoje wspo­mnie­nie o wujku Calò życze­niami dla jego następcy w mafii:

– Niech jego wysiłki zmie­rzają ku posza­no­wa­niu prawa usta­lo­nego przez wła­dze pań­stwa i pro­wa­dzą do postępu spo­łecz­nego dla wszyst­kich.

Rela­cja Lo Schiavo z jego roz­mowy z don Calo­ge­rem Viz­zi­nim jest rów­nie fik­cyjna, jak każda z jego powie­ści. Ale samo spo­tka­nie zda­rzyło się naprawdę. Przy­czyną wizyty wujka Calò był fakt, że wyto­czono mu serię pro­ce­sów sądo­wych w związku z tam­tym rzu­ca­niem gra­na­tami w 1944 roku. Zale­d­wie trzy dni wcze­śniej Sąd Naj­wyż­szy wydał wyrok ska­zu­jący. Jed­nak sam pro­ces miał trwać jesz­cze długo i wujek Calò wie­dział, że nie­mal na pewno umrze, zanim trafi do wię­zie­nia. Praw­dzi­wym powo­dem jego odwie­dzin u Lo Schiava mogło być po pro­stu podzię­ko­wa­nie. Słynny pro­ku­ra­tor i pisarz uczest­ni­czył bowiem w pre­zen­ta­cji mate­riału dowo­do­wego oskar­że­nia przed Sądem Naj­wyż­szym. Na­dal ist­nieją podej­rze­nia, że za kuli­sami poma­gał bos­sowi w jego spra­wie.

Gdyby w dzi­siej­szych Wło­szech boss mafii zło­żył wizytę towa­rzy­ską pro­ku­ra­to­rowi, natych­miast wsz­częto by śledz­two. Lecz w kon­ser­wa­tyw­nym śro­do­wi­sku chrze­ści­jań­skiej demo­kra­cji we Wło­szech kon­takty mię­dzy mafią sycy­lij­ską a pro­ku­ra­to­rami odby­wały się w bar­dziej zaży­łej atmos­fe­rze. Pań­stwo i mafia pozo­sta­wały w komi­ty­wie w imie­niu prawa.

Kala­bria.

Ostatni romantyczny bandyta

Mafia kala­bryj­ska, podob­nie jak mafia sycy­lij­ska, była wzo­ro­wa­nym na maso­ne­rii, taj­nym sto­wa­rzy­sze­niem, któ­rego człon­ków obo­wią­zy­wała przy­sięga. Posłu­gi­wała się tym samym żar­go­nem prze­stęp­czym co mafia sycy­lij­ska – omerta, honor i tak dalej – a sto­wa­rzy­szeni w niej part­ne­rzy anga­żo­wali się w te same codzienne zada­nia pole­ga­jące na wymu­sze­niach i prze­my­cie. Te mafie nie były jed­nak ze sobą bez­po­śred­nio powią­zane i by­naj­mniej nie były iden­tyczne – miały inną struk­turę i ter­mi­no­lo­gię oraz inne rytu­ały. Na przy­kład w Kala­brii bossa nazy­wano capo­ba­stone – „główną pałką”. Mafia kala­bryj­ska naro­dziła się póź­niej niż sycy­lij­ska i miała skrom­niej­sze korze­nie – wyło­niła się z sys­temu wię­zien­nic­twa w latach osiem­dzie­sią­tych XIX wieku i zaczęła opa­no­wy­wać bur­dele oraz tawerny. Naj­pierw zaist­niała w Reg­gio Cala­bria oraz w rol­ni­czych miej­sco­wo­ściach wąskiego pasa nad­mor­skiego w tym regio­nie. Wkrótce roz­prze­strze­niła się w górach zaj­mu­ją­cych więk­szą część połu­dnia Kala­brii.

W krót­kim cza­sie mafia kala­bryj­ska stwo­rzyła siatkę zło­dziei bydła i ban­dy­tów wymu­sza­ją­cych hara­cze za ochronę. Zaczęły powsta­wać pierw­sze for­tuny w jej śro­do­wi­sku. Pozy­ski­wano przy­jaźń poli­ty­ków, poli­cję zaś prze­ko­ny­wano do zosta­wie­nia bos­sów w spo­koju w zamian za infor­ma­cje o drob­nych prze­stęp­cach. Kolejne rządy w Rzy­mie nie­wiele robiły, żeby napra­wić tę sytu­ację, bo posło­wie z Kala­brii mieli duże zna­cze­nie dla ewen­tu­al­nego utwo­rze­nia koali­cji w par­la­men­cie. Mafia weszła w skład kala­bryj­skiej klasy rzą­dzą­cej.

Tak samo jak na Sycy­lii, faszy­ści zapo­cząt­ko­wali kam­pa­nię repre­sji wobec mafii w Kala­brii. Doko­nano wielu aresz­to­wań. W trak­cie jed­nego z wielu waż­nych pro­ce­sów sądo­wych, który odbył się w 1932 roku, dzie­więć­dzie­siąt osób oskar­żono o przy­na­leż­ność do Sza­cow­nej Rodziny Mon­tal­bano – co jest tylko jedną z kilku jej nazw (inne to na przy­kład Zaszczytne Towa­rzy­stwo – czyli Ono­rata Società – albo Sto­wa­rzy­sze­nie Klamry), którą kala­bryj­ska mafia posłu­gi­wała się w tam­tych cza­sach. (Wkrótce zastąpi ją inna; dopiero w 1955 roku mafia kala­bryj­ska przy­jęła nazwę ’ndran­gheta, którą nosi dzi­siaj).

Detek­tywi bada­jący dzia­łal­ność tej grupy w 1932 roku odkryli, że była ona podzie­lona na lokalne komórki, czyli ’ndrine (słowo ’ndrina może pocho­dzić od malan­drina, ozna­cza­ją­cego część wię­zie­nia zare­zer­wo­waną dla gang­ste­rów). W odróż­nie­niu od Rodzin mafii sycy­lij­skiej te kala­bryj­skie komórki miały podwójną struk­turę – starsi rangą człon­ko­wie, pozo­sta­jący w głęb­szym cie­niu, nale­żeli do tak zwa­nego Głów­nego Sto­wa­rzy­sze­nia, pod­czas gdy Mniej­sze Sto­wa­rzy­sze­nie skła­dało się z mniej god­nych zaufa­nia rekru­tów, zobo­wią­za­nych do „abso­lut­nego posłu­szeń­stwa wobec swo­ich zwierzch­ni­ków”. Doku­men­ta­cja z pro­cesu uka­zuje w alar­mu­jący spo­sób, jak dzięki suro­wej dys­cy­pli­nie ’ndran­gheta zdo­łała zin­fil­tro­wać wszyst­kie dzie­dziny życia w Kala­brii.

W ten spo­sób mafia inge­ro­wała prak­tycz­nie w każdy moż­liwy inte­res – nawet gdy wyra­żał nim zainte­resowanie któ­ryś z jej człon­ków, nawet kiedy cho­dziło o naj­drob­niej­sze sprzeczki rodzinne, które nie miały nic wspól­nego z resztą orga­ni­za­cji. Kon­trakty rzą­dowe, pań­stwowe pro­jekty budow­lane, urzędy publiczne – we wszystko wtrą­cała się orga­ni­za­cja. Wśród jej spe­cja­li­za­cji zna­la­zły się przede wszyst­kim mani­pu­la­cje wybor­cze. Naj­po­tęż­niej­szą bro­nią poli­ty­ków pod­czas kam­pa­nii oraz naj­pew­niej­szą dla nich drogą do zwy­cię­stwa w wybo­rach była pomoc grupy bez­względ­nych, wyjąt­kowo zdy­scy­pli­no­wa­nych prze­stęp­ców.

Detek­tywi zaj­mu­jący się sprawą w 1932 roku uwa­żali, że mafia kala­bryj­ska miała nawet wła­sny rodzaj rządu, zwany Cri­mi­nale, który inter­we­nio­wał, kiedy trzeba było roz­strzy­gnąć spory w poszcze­gól­nych ’ndrine w pro­win­cji Reg­gio Cala­bria. Pew­nego razu w trak­cie I wojny świa­to­wej Cri­mi­nale inter­we­nio­wał w sprawę ’ndrina Santo Ste­fano, któ­rej dwaj człon­ko­wie popa­dli w kon­flikt, ponie­waż obaj zarę­czyli się z tą samą kobietą. Trudno jed­nak to nazwać prze­stęp­czą operą mydlaną. W ich spo­rze nie było bowiem nic bła­hego ani komicz­nego. Na tym eta­pie swo­jej histo­rii Ono­rata Società odkry­wała, jak waż­nym narzę­dziem poli­tycz­nym jest mał­żeń­stwo. Mafiosi, któ­rzy prze­sta­wali czer­pać korzy­ści ze strę­czy­ciel­stwa i decy­do­wali się na pewną sta­bi­li­za­cję życiową, mogli zakła­dać prze­stęp­cze dyna­stie i prze­ka­zy­wać nie­le­gal­nie zdo­byte for­tuny swoim synom; mogli też w ten spo­sób zawie­rać soju­sze z innymi człon­kami orga­ni­za­cji lub nego­cjo­wać poro­zu­mie­nia poko­jowe z zacie­kłymi rywa­lami. To były lek­cje, któ­rych gang­ste­rzy sycy­lij­scy uczyli się już od wielu poko­leń. Teraz w Kala­brii mał­żeń­stwa zawie­rane wewnątrz mafii nabie­rały takiego samego zna­cze­nia, jakim cie­szyły się od dawna na Sycy­lii.

Tak więc ’ndran­gheta nie była zwy­kłym gan­giem – podob­nie jak mafia sycy­lij­ska, sta­no­wiła alter­na­tywny rząd, przy­wo­ły­wała na myśl paso­żyt­ni­cze pną­cze, które tak ści­śle owi­nęło się wokół gałęzi pań­stwa, że utwo­rzyło solid­niej­szą struk­turę niż drzewo, któ­rym się żywiła. Tak jak na Sycy­lii, entu­zjazm faszy­stów wobec planu roz­gro­mie­nia mafii w Kala­brii nie trwał zbyt długo. Par­tia, jak każda inna wła­dza w pro­win­cji Reg­gio Cala­bria, została zin­fil­tro­wana przez mafię i wydrą­żona od środka. Osta­tecz­nie oka­zało się, że o wiele łatwiej jest uda­wać, iż pro­blem został roz­wią­zany, i zaka­zać publi­ko­wa­nia w pra­sie wszel­kich infor­ma­cji na temat prze­stęp­czo­ści.

Po wybu­chu II wojny świa­to­wej jej wyda­rze­nia w dużej mie­rze omi­nęły Kala­brię. Woj­ska Osi sta­wiały tam jedy­nie sym­bo­liczny opór, a po wyzwo­le­niu alianci roz­mie­ścili w tym regio­nie nie­wiele oddzia­łów. Lokalna mafia bar­dzo mocno anga­żo­wała się w han­del towa­rami na czar­nym rynku, jed­nak mało kto zda­wał się to zauwa­żać. Wyżsi urzęd­nicy AMGOT-u nawet nie zda­wali sobie sprawy z ist­nie­nia mafii w Kala­brii.

* * *

Jeśli cho­dzi o prze­stęp­czość zor­ga­ni­zo­waną, powo­jenna amne­zja Włoch była rów­nie głę­boka i zróż­ni­co­wana jak prze­krój geo­lo­giczny tego kraju: jej war­stwy sta­no­wiły nagro­ma­dzone sedy­menty nie­kom­pe­ten­cji i zanie­dbań; zmowa i cynizm poli­ty­ków odci­snęły swój ślad w jej znie­kształ­co­nych pokła­dach. Kiedy II wojna świa­towa dobie­gła końca, tek­to­nika zapo­mnie­nia dopro­wa­dziła do utwo­rze­nia jed­nej z naj­bar­dziej nie­zwy­kłych for­ma­cji w Kala­brii.

W 1945 roku ulu­biony kry­mi­na­li­sta Wło­chów wró­cił w rejony, w któ­rych zdo­by­wał prze­stęp­cze szlify. Sie­dem­dzie­się­cio­letni Giu­seppe Muso­lino, obec­nie uwa­żany za nie­szko­dli­wego star­szego pana, został prze­nie­siony z oddziału psy­chia­trii sądo­wej na pół­nocy kraju do zwy­kłego szpi­tala psy­chia­trycz­nego w Kala­brii.

W nowym miej­scu pobytu Muso­lina pano­wały pie­kielne warunki. Wpraw­dzie szpi­tal został zbu­do­wany w cza­sach faszy­stow­skich, ale popa­dał w ruinę już wtedy, gdy pokie­re­szo­wane zwłoki faszy­stow­skiego dyk­ta­tora zawi­sły głową w dół pod meta­lo­wym ste­la­żem dachu sta­cji ben­zy­no­wej w Medio­la­nie. W suro­wych, nie­speł­nia­ją­cych wymo­gów higie­niczno-sani­tar­nych, prze­lud­nio­nych salach i kory­ta­rzach odbi­jały się echem beł­kot i wrza­ski cho­rych. Jed­nak na prze­ło­mie lat czter­dzie­stych i pięć­dzie­sią­tych XX wieku, zanim wybrzeże Kala­brii zabu­do­wano auto­stra­dami i naprędce wzno­szo­nymi blo­kami miesz­kal­nymi, ze szpi­tala przy­naj­mniej roz­cią­gał się piękny, pano­ra­miczny widok – z przodu na mia­sto Reg­gio Cala­bria, Cie­śninę Mesyń­ską, a za nią Sycy­lię; z tyłu zaś na zale­sione zbo­cza Aspro­monte, „suro­wej góry”, na któ­rej nie­gdyś kró­lo­wał Muso­lino.

Nowy przy­bysz wzbu­dzał o wiele wię­cej uwagi i współ­czu­cia niż inni pacjenci. Bądź co bądź był jed­nym z naj­słyn­niej­szych żyją­cych Kala­bryj­czy­ków. Leka­rze i pie­lę­gniarki nazy­wali go don Pep­pino, łącząc grzecz­no­ściowy tytuł z czu­łym prze­zwi­skiem. Mimo spu­sto­szeń w umy­śle jego wątły orga­nizm na­dal w miarę moż­li­wo­ści dotrzy­my­wał kroku legen­dzie. Muso­lino był chudy, ale nawet po kil­ku­dzie­się­ciu latach za kra­tami trzy­mał się pro­sto. Sztywny, biały zarost odci­nał się wyraź­nie od ciem­no­oliw­ko­wej skóry, upo­dab­nia­jąc go nieco do ateń­skiego filo­zofa, a nieco do fauna, jak zauwa­żył jeden z dzien­ni­ka­rzy. Pewna aktorka, która odwie­dziła szpi­tal, stwier­dziła, że aż zaparło jej dech w pier­siach, tak wiel­kie było jego podo­bień­stwo do Luigiego Piran­della, wiel­kiego sycy­lij­skiego dra­ma­turga, któ­remu opo­wie­ści o maskach i sza­leń­stwie przy­nio­sły Nagrodę Nobla.

Sza­leń­stwu Muso­lina psy­chia­tria połowy XX wieku nada­wała takie kulawe ety­kietki, jak „postę­pu­jące, chro­niczne deli­rium inter­pre­ta­cyjne” albo „para­noja pom­pa­tyczna”. Uwa­żał się za cesa­rza wszech­świata. Więk­szość dni spę­dzał na dwo­rze, paląc, czy­ta­jąc i kon­tem­plu­jąc cień cypry­sów na pobli­skim cmen­ta­rzu. Kiedy jed­nak tra­fiał na kogoś, komu nie bra­ko­wało cier­pli­wo­ści do roz­mowy, korzy­stał z oka­zji, żeby obja­śniać mu pira­midę wła­dzy, na któ­rej czele rze­komo sam stał – od kró­lów, kró­lo­wych i ksią­żąt zasia­da­ją­cych na tro­nach u jego stóp po gli­nia­rzy i kapu­siów, któ­rzy płasz­czyli się daleko na samym dole.

Don Pep­pino czuł obse­syjną nie­na­wiść wobec gli­nia­rzy i dono­si­cieli. W jakiś spo­sób pod­czas roz­mów z gośćmi owa uraza czę­sto znaj­do­wała drogę do tych zaka­mar­ków jego umy­słu, w które na­dal trzeźwo funk­cjo­no­wały. „Ban­dyci muszą zabi­jać – przy­zna­wał – ale muszą postę­po­wać hono­rowo”. W słow­niku Muso­lina hono­rowe postę­po­wa­nie ozna­czało zemstę. Wszyst­kie zbrod­nie, które dopro­wa­dziły do jego uwię­zie­nia, popeł­nił w odwe­cie za zło doznane ze strony poli­cji i jej infor­ma­to­rów. Nawet jako sza­le­niec nade wszystko cenił uczci­wość – przy­po­mi­nał z dumą, że ni­gdy nie pró­bo­wał się wykpić z żad­nego z doko­na­nych mor­derstw. Prze­cież jego ofia­rami byli tylko gli­nia­rze i kapu­sie.

Dzien­ni­ka­rze, któ­rzy odbyli długą podróż do szpi­tala psy­chia­trycz­nego w Reg­gio, cie­szyli się z moż­li­wo­ści się­gnię­cia w prze­szłość i uzu­peł­nie­nia dla swo­ich czy­tel­ni­ków luk w dziu­ra­wej histo­rii don Pep­pina. Uro­dził się w rodzi­nie drwala w Santo Ste­fano d’Aspro­monte w 1876 roku, w wieku dwu­dzie­stu dwóch lat został ska­zany za usi­ło­wa­nie zabój­stwa innego miesz­kańca tej samej wsi, Vin­cenza Zoc­ca­lego. Kiedy Muso­lino zna­lazł się na ławie oskar­żo­nych i usły­szał surowy wyrok – dwu­dzie­stu jeden lat wię­zie­nia – przy­siągł sobie, że zje wątrobę Zoc­ca­lego. W stycz­niu 1899 roku wybił dziurę w ścia­nie swo­jej celi, zsu­nął się po sznu­rze ze zwią­za­nych prze­ście­ra­deł i skie­ro­wał się w stronę masywu Aspro­monte. Dwa i pół roku ukry­wał się tam jako zbieg i banita. Zabił sie­dem osób i pró­bo­wał pozba­wić życia sześć kolej­nych, cały czas utrzy­mu­jąc, że wro­biono go w sprawę Zoc­ca­lego. Im dłu­żej uni­kał powrotu do wię­zie­nia, tym bar­dziej umac­niała się jego repu­ta­cja – zaczęto postrze­gać go jako ban­dytę mści­ciela, pokrzyw­dzo­nego boha­tera uci­ska­nego ludu. Nawet ci, któ­rzy uwa­żali, że jego okru­cień­stwo było odra­ża­jące, widzieli w nim sym­bol despe­rac­kiego oporu wobec bez­dusz­nego pań­stwa. Prasa koro­no­wała Muso­lina na „króla Aspro­monte”.

Rolę tę Muso­lino na­dal odgry­wał po tym, jak schwy­tano go jesie­nią 1901 roku, a przed­sta­wi­ciele prasy świa­to­wej zje­chali się, żeby zoba­czyć, jak staje przed obli­czem spra­wie­dli­wo­ści. Przy­znał się do prze­stępstw popeł­nio­nych w górach. Jego jedy­nym zmar­twie­niem było udo­wod­nie­nie, że jest nie­winny usi­ło­wa­nia zabój­stwa Vin­cenza Zoc­ca­lego, za które pier­wot­nie został ska­zany na karę wię­zie­nia. Był to bez­na­dziejny wybór linii obrony – nikt nie czuł się zasko­czony, gdy Muso­lino usły­szał wyrok doży­wo­cia. Ale to, z jakiej strony poka­zał się w sądzie, z pew­no­ścią dodało bla­sku legen­dzie „króla Aspro­monte”.

W trak­cie wielu lat bez­względ­nej izo­la­cji Muso­lino po jakimś cza­sie stra­cił rozum. Syna ubo­giego drwala spo­tkało jesz­cze wię­cej cier­pień ze strony pań­stwa, a jego spo­sób auto­pre­zen­ta­cji tym bar­dziej uwy­pu­klił tra­gizm tej postaci.