Medaliony - Zofia Nałkowska - ebook + audiobook

Medaliony ebook i audiobook

Zofia Nałkowska

4,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Medaliony to złożony z ośmiu opowiadań cykl prozatorski autorstwa Zofii Nałkowskiej, opublikowany po raz pierwszy w 1946 roku. Autorka przedstawia losy ludzi — przede wszystkim Żydów — którzy podczas II wojny światowej doświadczyli prześladowań ze strony niemieckich nazistów, okupujących terytorium ówczesnej Polski.

Opowiadania prezentują rzeczywiste wydarzenia z czasów wojny (duszenie ludzi gazem w specjalnie przystosowanych samochodach, przerabianie tłuszczu pozyskanego ze zwłok ludzkich na mydło, znęcanie się moralne i fizyczne nad więźniami obozów koncentracyjnych etc.) w sposób zdecydowanie powściągliwy, z reporterską neutralnością — to zdystansowany, pozornie wręcz zimny opis, pozbawiony moralnego czy emocjonalnego komentarza. Tekst ma w zasadzie charakter paradokumentu, na co wskazuje chociażby obfite wykorzystywanie cytatów z rozmów i wywiadów, przeprowadzonych przez Nałkowską. Materiały do tego tomu zostały zgromadzone przez autorkę podczas jej pracy w Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce. Czytelnik opowiadań zebranych w Medalionach podczas ich lektury zostaje zawieszony gdzieś pomiędzy reportażem a raportem z badań antropologicznych lub socjologicznych. Cykl Zofii Nałkowskiej to jedno z pierwszych i zarazem najważniejszych świadectw zbrodni nazistowskich, popełnionych przez hitlerowców na terytorium okupowanej Polski.

Medalion jest pamiątkowym wizerunkiem, często umieszczanym na nagrobkach (bezpośrednio obiekt ten pojawia się w tekście Kobieta cmentarna). Do tego znaczenia symbolicznie nawiązuje pisarka w tytule zbioru, w którym kreśli portrety ofiar i świadków nieludzkich zbrodni. Poszczególne opowiadania różnią się pomiędzy sobą literacka formułą i stylem. Niektóre są niemal w całości zapisami rozmów, jakie Komisja przeprowadziła z ofiarami. Autorka starannie zachowuje styl wypowiedzi swoich respondentów — żywy, zazwyczaj prosty i daleki od literackich standardów język — z rzadka wtrącając do tekstu krótkie komentarze. W tomie znajdują się także opowiadania będące rodzajem relacji z pobytu w miejscach kaźni lub pochowku (w obozach koncentracyjnych, szpitalach, instytutach naukowych, na cmentarzach czy po prostu w środku lasu). Nałkowska zwraca przede wszystkim uwagę na mechanizmy i procedury, masowość oraz planowość, przemysłowy wręcz charakter nazistowskich zbrodni, a nawet czysto ekonomiczny wymiar perfekcyjnej maszyny do zabijania. Zło i nieprawdopodobne okrucieństwo jakby nieśmiało chowają się za tą precyzyjną narracją, ukryte w prostych słowach tych, którzy przeżyli.

Oszczędny, surowy styl tomu od początku budził kontrowersje wśród krytyków literackich i w szeroko pojętym środowisku pisarskim. Język Nałkowskiej bardzo cenił na przykład Witold Gombrowicz; z kolei Gustaw Herling-Grudziński zarzucił narracji Medalionów chłód emocjonalny i wewnętrzną pustkę. Specyficzny dyskurs, wykreowany przez autorów takich jak Primo Levi czy Tadeusz Borowski, jest oczywiście całkowicie odmienny od stylu Zofii Nałkowskiej. Szanując różnorodne punkty widzenia innych twórców, trudno jednak nie zauważyć, że proste, niewinne pozornie stwierdzenia, które padają w tekście, przygniatają odbiorcę swoim rzeczywistym ciężarem — jak np. zdanie wypowiedziane przez jedną z rozmówczyń pisarki: „Nie mam niechęci do Żydów. Tak samo jak nie mam niechęci do mrówki ani do myszki”.

Podobnie rzecz ma się z kwestią niedostatecznej — zdaniem niektórych — reprezentacji żydowskiego doświadczenia. Tu również nie ma zgody wśród czytelników i badaczy literatury. Henryk Grynberg zarzucał na przykład Nałkowskiej, że sformułowanie „Ludzie ludziom zgotowali ten los” przesłania podstawę ideologiczną nazizmu, a przede wszystkim jej konsekwencję — eksterminację ludności żydowskiej — uniwersalizując zbytnio doświadczenie konkretnej społeczności.

Spory te pozostają nadal nierozwiązane — nie tylko w literaturze i nie tylko w Polsce. Medaliony rozpoczynają trwającą do dzisiaj dyskusję, w jaki sposób literatura powinna mówić o doświadczeniach wojny i Zagłady. A przede wszystkim — czy taka opowieść jest w ogóle możliwa.

Cykl autorstwa Zofii Nałkowskiej doczekał się licznych wydań polskich, a także tłumaczeń na inne języki. Opowiadania zostały także częściowo zekranizowane. W 1963 roku dokumentalista Andrzej Brzozowski zrealizował kilkunastominutowy film krótkometrażowy Przy torze kolejowym, a kilka lat później wyreżyserował paradokument Medaliony.

Tytuły wszystkich opowiadań, zamieszczonych w tomie Medaliony: Profesor Spanner, Dno, Kobieta cmentarna, Przy torze kolejowym, Dwojra Zielona, Wiza, Człowiek jest mocny, Dorośli i dzieci w Oświęcimiu.

Przy torze kolejowym — opowiadanie zawarte w tomie Medaliony — jest lekturą uzupełniającą dla uczniów liceum i technikum.

Książkę polecają Wolne Lektury — najpopularniejsza biblioteka on-line.

Zofia Nałkowska
Medaliony
Epoka: Współczesność Rodzaj: Epika Gatunek: opowiadanie

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 81

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 1 godz. 44 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Ewa Abart

Oceny
4,8 (5 ocen)
4
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Zofia Nałkowska

Medaliony

Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.

Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury.

ISBN-978-83-288-7909-6

Medaliony

Książka, którą czytasz, pochodzi z Wolnych Lektur. Naszą misją jest wspieranie dzieciaków w dostępie do lektur szkolnych oraz zachęcanie ich do czytania. Miło Cię poznać!

Medaliony

Profesor Spanner

Podoba Ci się to, co robimy? Jesteśmy organizacją pożytku publicznego. Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/pomagam/

1

Tego rana byliśmy tam po raz drugi. Dzień był pogodny, majowy, chłodnawy. Wiatr od morza szedł rześki, coś sprzed lat przypominał. Za drzewami szerokiej, wyasfaltowanej alei stał mur ogrodzenia, za nim ciągnął się rozległy dziedziniec. Wiedzieliśmy już, co przyjdzie nam zobaczyć.

Tym razem towarzyszyło nam dwóch starszych panów. Ci przyszli w charakterze „kolegów” Spannera1 — obaj profesorowie, obaj lekarze i uczeni. Jeden wysoki, siwy, o twarzy szczupłej i szlachetnej, drugi równie duży, ale przy tym tęgi i ciężki. Jego pełna twarz wyrażała dobroduszność i jakby zatroskanie.

Ubrani byli dość podobnie i nie po naszemu, raczej prowincjonalnie — w czarne, długie, wiosenne palta z dobrej wełny. Na głowach mieli miękkie, również czarne kapelusze.

Skromny, nieotynkowany domek z cegły stał w rogu podwórza, na uboczu, jako nieważny pawilon dużego gmachu, w którym mieścił się Instytut Anatomiczny2.

Naprzód zeszliśmy do rozległej, ciemnej piwnicy. W pochyłym świetle, idącym od dalekich, wysoko umieszczonych okien, umarli leżeli jak wczoraj. Ich ciała, nagie, białokremowe, młode, podobne do twardych rzeźb, były w doskonałym stanie, mimo że czekały tu już od szeregu miesięcy na chwilę, w której wreszcie przestaną być potrzebne.

Leżeli już w sarkofagach, w cementowych, długich basenach z uniesionymi pokrywami — wzdłuż, jedni na drugich. Mieli ręce opuszczone wzdłuż ciała, nie złożone na piersiach według pogrzebowego rytuału. A głowy odcięte od torsów tak równo, jakby byli z kamienia.

W jednym z tych sarkofagów leżał na stosie umarłych znany już „marynarz” bez głowy — młodzieniec wspaniały, wielki jak gladiator. Na jego piersi szerokiej wytatuowany był kontur statku. Poprzez zarysy dwóch kominów przechodził napis wiary daremnej: „Bóg z nami”.

Mijaliśmy jeden za drugim baseny pełne trupów, a obaj cudzoziemscy panowie szli także i także patrzyli. Byli lekarzami i lepiej od nas rozumieli, co to znaczy. Na potrzeby Instytutu Anatomicznego przy uniwersytecie wystarczyłby zapas czternastu trupów. Tu było ich trzysta pięćdziesiąt.

Dwie kadzie zawierały same głowy bezwłose, odcięte od tamtych ciał. Leżały jedne na drugich — twarze człowiecze, niby zesypane3 do dołu ziemniaki — jak popadło: jedne bokiem, jak się leży na poduszce, inne obrócone w dół albo na wznak. Były żółtawe i gładkie, też świetnie zakonserwowane, też równiutko od karku odcięte, jak z kamienia.

W rogu jednej kadzi spoczywała na wznak ta nieduża, kremowa twarz chłopca, który, umierając, mógł mieć osiemnaście lat. Lekko skośne, ciemne oczy nie były zamknięte, tylko zaledwie spuszczone. Pełne usta, barwy tej samej co twarz, przybrały wyraz cierpliwego, smutnego uśmiechu. Brwi równe i wyraźne unosiły się ku skroniom jakby z niedowierzaniem. Oczekiwał w tej najdziwniejszej, przechodzącej jego pojęcie sytuacji na ostateczne orzeczenie świata.

Dalej były znowu baseny z umarłymi, a później kadzie z ludźmi przeciętymi na pół, pokrajanymi na części i odartymi ze skóry. W jednym tylko basenie leżały osobno i daleko nieliczne zwłoki kobiet.

Poza tym w podziemiu obejrzeliśmy jeszcze parę basenów pustych, zaledwie wykończonych, bez pokryw. Oznaczały, że zapas trupów, potrzebnych żyjącym, był niedostateczny, że istniał zamiar powiększenia całej imprezy4.

Później z obu profesorami przeszliśmy do czerwonego domku i tam widzieliśmy na wyziębłym palenisku ogromny kocioł, pełen ciemnej cieczy. Ktoś obyty z terenem uchylił pokrywy i pogrzebaczem wyciągnął na wierzch ociekający płynem, wygotowany tors człowieczy, odarty ze skóry.

W dwóch innych kotłach nie było nic. Ale w pobliżu, na półkach oszklonej szafy, leżały rzędem wygotowane czaszki i piszczele.

Widzieliśmy też skrzynię, a w niej ułożone warstwami — oczyszczone z tłuszczu, spreparowane cienko płaty skóry ludzkiej. Na półce słoje z sodą kaustyczną5, przy ścianie wmontowany w mur kocioł z zaprawą i duży piec do spalania odpadków i kości.

Wreszcie na wysokim stole kawałki mydła, białawego i chropowatego, i parę metalowych, powalanych mydłem foremek.

Nie wchodziliśmy już tym razem na strych po drabinie, by oglądać tam zalegające wysoko polepę6 usypisko czaszek i kości. Zatrzymaliśmy się tylko na chwilę w tej części dziedzińca, gdzie widać ślady spalonych całkowicie trzech budynków, szczątki pieców metalowych typu krematoryjnego i bardzo licznych rur i przewodów. Wiadomo, że i czerwony domek podpalono już dwukrotnie. Za każdym razem jednak powstający pożar został dostrzeżony i ugaszony.

Wyszliśmy razem z profesorami, którzy od razu odłączyli się od nas i prowadzeni przez kogoś nieznajomego udali się w swoją drogę.

2

Przed Komisją7 zeznaje człowiek młody, chudy i blady, o wyraźnych oczach niebieskich, przyprowadzony na badanie z więzienia. Niemający pojęcia, czego od niego chcemy.

Mówi z namysłem, poważnie i smutnie. Mówi jednak po polsku, tylko z akcentem obcym, cokolwiek grasejując8.

Mówi, że jest gdańszczaninem. Był w szkole powszechnej, później skończył jeszcze sześć klas i zrobił maturę. Był ochotnikiem, był harcerzem. Na wojnie dostał się do niewoli i uciekł.

Pracował na ulicy przy śniegu, potem w fabryce amunicji. Też uciekł. Rzecz na ogół dzieje się w Gdańsku9.

Niemiec zamieszkał u jego matki, gdy ojca zabrali do obozu koncentracyjnego. Ten Niemiec dał mu pracę w tutejszym Instytucie Anatomicznym. I tak dostał się do profesora Spannera.

Profesor Spanner pisał książkę o anatomii i wziął go na preparatora trupów. W uniwersytecie miał wykłady, taki kurs preparatorski dla studentów. Wydawał swoją książkę, dla tej książki pracował. Jego zastępca, profesor Wohlmann10, też pracował — jednak nie może powiedzieć, czy dla jakiejś książki czy tak...

Ta oficyna była wykończona w roku 1943 na Palarnię. Spanner wtedy postarał się o maszyny do oddzielania mięsa i tłuszczu od kości. Z kości miały być robione kościotrupy. W roku 1944 profesor Spanner kazał, żeby studenci odkładali tłuszcz z trupów osobno. Co wieczór po skończeniu kursów, jak studenci odeszli, robotnicy zabierali talerze z tłuszczem. Były też talerze z żyłami i z mięsem. Więc mięso wyrzucali albo palili. Ale ludzie w mieście skarżyli się policji, więc wtedy profesor kazał, żeby palili w nocy, bo za duży smród był.

Studenci mieli także powiedziane, żeby skórę całkiem czyściutko już odjąć, później tłuszcz czysto, później — według książki preparatorskiej — muskuły aż do kości. Tłuszcz wybierany przez robotników z talerzy później zostawał leżeć11 całą zimę, a później, jak studenci wyjeżdżali, był przez pięć — sześć dni wyrobiony12 na mydło.

Profesor Spanner zbierał również skórę ludzką. Mieli ją ze starszym preparatorem, von Bergenem wyprawiać i coś z niej robić.

— Starszy preparator von Bergen to był mój bezpośredni przełożony. Zastępcą profesora Spannera był doktor Wohlmann. Profesor Spanner był cywil13, ale zgłosił się do SS14 jako lekarz.

Gdzie jest teraz doktor Spanner, więzień nie wie.

— Spanner odjechał w styczniu 1945 roku. Jak odjeżdżał, kazał nam tłuszcz, zbierany w semestrze, dalej wypracować, kazał nam porządnie mydło i anatomię robić i sprzątać, żeby ludzko wyglądało. Receptu15 nie kazał sprzątać, może zapomniał. Mówił, że wróci, ale już nie wrócił. Pocztę, jak wyjechał, posyłali mu do Halle an der Saale16, Anatomisches Institut17.

Siedzi, zeznając, na krześle pod ścianą, naprzeciwko okien, w świetle. Jest całkowicie widoczny — w swych zastanowieniach i namysłach, w usilnej chęci, aby dokładnie powiedzieć wszystko, jak było, by nie opuścić nic18. On jest jeden, a nas jest osób kilkanaście: członkowie Komisji, miejscowe władze, sądownicy19.

Nadmiar gorliwości sprawia, że niekiedy bywa niejasny.

— Co to jest recept?

— Recept wisiał na ścianie. Asystentka, która była ze wsi, przywiozła stamtąd recept na mydło i wypisała. Nazywała się Koitek. Asystentka techniczna. Ona też wyjechała, ale do Berlina. Oprócz receptu była jeszcze notatka na ścianie. To napisał von Bergen. Ona dotyczyła zupełnego oczyszczenia kości do wyrobu kościotrupów. Ale kości się nie udały, zniszczyły się. Albo była za duża temperatura, albo za silny płyn — zatroszczył20 się jeszcze tym dawnym kłopotem. — Mydło z receptu zawsze się udawało. Tylko raz się nie udało. To ostatnie, co leżało w Palarni na stole, ono nie jest udane. Produkcja mydła odbywała się w Palarni. Kierował produkcją sam doktor Spanner ze starszym preparatorem von Bergenem. Z tym, co jeździł po trupy. Czy jeździłem z nim? Tak jest. Jechałem tylko dwa razy. I do więzienia w Gdańsku też raz.

Trupy przywozili naprzód z domu wariatów, ale później nie starczyło tych trupów. Wtedy Spanner napisał wszędzie do burmistrzów, żeby trupów nie grzebać, tylko że przyśle po zwłoki Instyt. Przywozili ze Stutthoffu21, z obozu, z Królewca22 na śmierć skazanych, z Elbląga23, z całego Pomorza24. Dopiero jak w gdańskim więzieniu wystawili gilotynę, to już było dosyć trupów...

Przeważnie to były trupy polskie. Ale raz byli i wojskowi niemieccy, ścięci w więzieniu podczas uroczystości. A raz przywieźli cztery czy pięć trupów i nazwisko było rosyjskie.

Trupy von Bergen przywoził zawsze w nocy.

— Co to była za uroczystość?

— Uroczystość była w więzieniu. Poświęcenie gilotyny. Zaproszony był szef Spanner i różni goście. Szef wziął starszego preparatora von Bergena i mnie. Dlaczego mnie wziął, nie wiem, bo nie byłem zaproszony. Goście przyjechali autami i przyszli piechotą. Weszli do tej sali. Ale my tam nie weszliśmy, tylko musieliśmy czekać. Myśmy już oglądali gilotynę i szubienicę do wieszania. To wtedy byli ci czterej wojskowi niemieccy skazani na śmierć. I podobno święcił ksiądz niemiecki.

Widziałem, jak wpuścili jednego więźnia. Kajdanki miał z tyłu, boso, czarne nogi, tylko spodnie, a tak był nagi.

Była fioletowa zasłona, za nią drugi pokój i prokurator. Starszy preparator rozmawiał później z katem i opowiadał. Więc słyszeli mowę prokuratora, szum, jakieś rozciąganie, tupanie, jakby ktoś biegał. I uderzyło żelazo. Kat meldował, że wyrok wykonany. A my już widzieliśmy, jak czterech trupów25 wynieśli w trumnie otwartej.

Czy to był ksiądz przy tym poświęceniu, ja nie wiem. Ale mówili, że jeden wojskowy w mundurze to był ksiądz.

Na jeden raz to z tego więzienia von Bergen z Wohlmannem przywieźli sto trupów.

Ale później Spanner chciał trupów26 z głowami. Nie chciał też rozstrzelanych, za dużo koło nich było roboty, zawsze zaśmiardły. Jeden na przykład niemiecki wojskowy przyszedł skazany na śmierć. Ten miał nogę złamaną i przestrzeloną. A był też i bez głowy. Wszystko naraz. Z zakładu wariatów to były trupy z głowami.