Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Mindfulness to pierwszy krok do bycia sobą
Jeden z najwspanialszych nauczycieli mindfulnessu, jakiego kiedykolwiek spotkasz.
Jack Kornfield
Jon Kabat-Zinn to jeden z pionierów światowego ruchu mindfulness, powszechnie znany popularyzator medytacji i płynących z niej korzyści. Miliony ludzi na całym świecie podejmują dziś formalną praktykę medytacji uważności. Czym jednak jest medytacja? Dlaczego warto jej spróbować i w jaki sposób doskonalić tę umiejętność?
W dzisiejszym świecie medytacja to zajęcie, które wymaga prawdziwej odwagi, a zanurzenie się w świadomości jest tak naprawdę przejawem troski. Medytacja to nie to, co myślisz jest odpowiedzią na wszystkie dręczące Cię pytania i dowód na to, jak istotna jest praktyka uważności.
Dr Jon Kabat-Zinn jest emerytowanym profesorem medycyny, inicjatorem programu redukcji stresu opartego na uważności (MBSR) oraz założycielem Centrum Badań nad Zastosowaniem Uważności w Medycynie, Opiece Zdrowotnej i Społeczeństwie na Wydziale Medycyny Uniwersytetu Massachusetts. Jest autorem licznych bestsellerów, takich jak Życie, piękna katastrofa, Gdziekolwiek jesteś, bądź, Uważność dla początkujących. Wraz z żoną Mylą napisał poradnik Dary codzienności. Podręcznik świadomego rodzicielstwa.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 263
Przekonanie, że wiemy, czym jest medytacja, nie jest dziś takie rzadkie, tym bardziej że słowo to często pojawia się w języku potocznym i wszędzie wokół natrafiamy na związane z nim ilustracje, wzmianki, podcasty i warsztaty internetowe. Jednak w gruncie rzeczy nasza wiedza o tym, czym medytacja jest i jakie płyną z niej korzyści, wydaje się niepełna. Bardzo łatwo popadamy w stereotypy, sądząc na przykład, że medytacja sprowadza się do siedzenia na podłodze i skutecznego odpędzania wszystkich myśli, i aby doświadczyć jej pozytywnego wpływu, musimy praktykować długo i często lub że ćwiczenie medytacji nieodłącznie wiąże się z przyjęciem jakiegoś systemu przekonań czy poglądów na duchowość tej czy innej szacownej tradycji. Niektórzy z kolei sądzą, że medytacja ma niemal magiczny wpływ na nasze ciało, umysł i duszę. Choć w tych poglądach kryje się ziarno prawdy, rzeczywistość jest zupełnie inna i znacznie ciekawsza.
Czym więc tak naprawdę jest medytacja? I dlaczego warto przynajmniej spróbować wprowadzić ją do naszego życia? To właśnie temat tej książki.
Medytacja to nie to, co myślisz stanowiła pierwotnie część obszerniejszej książki, wydanej w 2005 roku pod tytułem Coming to Our Senses: Healing Ourselves and the World Through Mindfulness. Od chwili publikacji uważność stała się przedmiotem ogromnego zainteresowania. Miliony ludzi na całym świecie podjęły codzienną formalną praktykę medytacji uważności. Sądzę, że to bardzo pozytywne i obiecujące zjawisko. Długo miałem nadzieję na taki rozwój wypadków i wspierałem rozwój ruchu mindfulness, mimo iż nieodłącznym skutkiem dostępu do głównego nurtu kultury są również pewien szum, komercjalizacja, oportunizm i pojawianie się trenerów uważności, którzy czasem zabierają się do przekazywania wiedzy bez żadnego przygotowania. Jednak nawet ów szum można uznać za oznakę sukcesu, choć miejmy nadzieję, że on szybko ucichnie, gdy pogłębi się rozumienie uzdrawiającej i przeobrażającej mocy uważności jako praktyki oraz jako sposobu pracy nad naszym żywym doświadczeniem.
Medytacja nie sprowadza się do siedzenia w bezruchu na podłodze lub krześle, niemniej to, jak zajmujemy swoje miejsce, jest zarówno dosłownie, jak i metaforycznie kluczowym elementem uważności. Możemy powiedzieć, że w swojej istocie medytacja jest bezpośrednim i bardzo wygodnym sposobem kultywowania głębokiej zażyłości z naszym własnym życiem oraz z wrodzonym potencjałem świadomości – uświadamianiem sobie, jak cennym, często pomijanym i niedocenianym zasobem owa świadomość jest w gruncie rzeczy.
Często ponawiane zajmowanie swojego miejsca w swoim życiu, co można też uznać za zajęcie określonego stanowiska wobec świata, jest samo w sobie głębokim wyrazem ludzkiej inteligencji. Ostatecznie jest to radykalny akt rozsądku i miłości – akt zatrzymania wszystkich działań niosących nas z impetem przez kolejne chwile bez szansy na zadomowienie się w nich, bez szansy na faktyczne zanurzenie się w czyste bycie, choćby na jedną, krótką chwilę. Owo zanurzenie się jest bardzo prostym, a jednocześnie kompletnym aktem umocnienia uważności jako praktyki medytacyjnej i jako sposobu bycia. Łatwo się tego nauczyć i stosować to w codziennej praktyce, ale równie łatwo o tym zapomnieć, nawet jeśli tego typu zanurzanie się w egzystencję nie wymaga dosłownie żadnego czasu. Wystarczy o nim pamiętać.
Na szczęście bliski kontakt z własnym potencjałem świadomości jest w różnej formie kultywowany przez coraz większą liczbę osób i środowisk: od uczniów po seniorów, od pracowników naukowych po biznesmenów, od inżynierów, samorządowców, działaczy społecznych, studentów medycyny i doktorantów, po – wierzcie lub nie – polityków i sportowców. Uważność najczęściej nie jest już uznawana za luksus ani przelotną modę, lecz w coraz większym stopniu za absolutnie niezbędny element spełnionego oraz uczciwego życia, życia etycznego w obliczu równie wielkich wyzwań, jak i ogromnych możliwości. Wyzwania i możliwości czekają na nas wszystkich w tym konkretnym momencie, jeśli chociaż na krótką chwilę potrafimy przejrzeć na wskroś w większości fałszywe scenariusze i nawykowe ograniczenia naszego własnego autorstwa oraz zdołamy przezwyciężyć szerzące się wszędzie zaślepienie. To projekt będący ostatecznie wielką i fundamentalnie ważną przygodą, pełną wzlotów i upadków, podobnie jak pełne wzlotów i upadków jest samo życie. To od naszego nastawienia zależy, jak owa przygoda, przygoda naszego życia, się potoczy. A mamy znacznie więcej do powiedzenia, niżbyśmy się spodziewali.
Istnieje wiele rozmaitych sposobów praktykowania uważności zarówno poprzez formalną medytację, jak i w codziennym życiu i pracy. Jak Czytelnik będzie miał okazję się przekonać, formalną medytację możemy ćwiczyć w najprzeróżniejszych pozycjach: siedząc, leżąc, stojąc i chodząc. A to, co nazywamy nieformalną praktyką medytacyjną – gdy wszystko, co mówimy i robimy, jest praktykowaniem medytacji – polega na włączeniu w nią samego życia i na uznaniu, że wszystko, czego pragniemy, czego unikamy, oraz wszystko, czego nie zauważamy, staje się realną częścią naszego curriculum. Gdy podchodzimy do medytacji w tak wszechstronny sposób, nic, co pojawia się w naszym umyśle, życiu czy świecie, nie jest z niej wyłączone, a każda chwila stanowi idealną szansę na zanurzenie jej w świadomość i tym samym na naukę, rozwój i uzdrowienie.
Z czasem najważniejsze staje się odnalezienie własnego autentycznego sposobu praktykowania, sposobu, który wydaje nam się intuicyjny i wiarygodny, który się sprawdza, a jednocześnie pozostaje wierny istocie dawnych tradycji, z których uważność się wywodzi. Celem tej książki jest pomoc w tym przedsięwzięciu lub przynajmniej wprowadzenie Czytelnika w tę niekończącą się przygodę. Poniżej początkujący dowiedzą się, jak rozwijać codzienną praktykę uważności, a bardziej zaawansowani, jak ją pogłębić. W obu przypadkach będziemy się też uczyć, by traktować ją raczej jako nową miłość, a nie zadanie, balast lub kolejną powinność w naszym i tak zapełnionym kalendarzu. Tym samym ostatecznie nauczymy się, jak na najgłębszym poziomie zadomowić się w życiu, które przypadło nam w udziale. Dziesięciolecia badań wykazały, że uważność może stać się potężnym sojusznikiem w przezwyciężaniu stresu, bólu i choroby.
Czasem uważność sprawia wrażenie, jakbyśmy coś robili. Kiedy indziej wygląda, jakbyśmy nie robili nic. Z zewnątrz nie zawsze łatwo to stwierdzić. Ale nawet gdy wydaje się, że nic nie robimy, i gdy sami tak się czujemy, jest inaczej. W rzeczywistości nie ma to nic wspólnego z żadną aktywnością. Wiem, że brzmi to trochę dziwnie, jednak medytacja uważności jest przede wszystkim niedziałaniem, po prostu zanurzaniem się w czyste bycie w tej jedynej chwili, jaką mamy do dyspozycji, a nie formą aktywności czy docieraniem w nowe miejsce. Przynajmniej w tej chwili to, jak się czujemy i gdzie jesteśmy, to dobre doświadczenie! W gruncie rzeczy doświadczenie doskonałe, jeśli tylko jesteśmy gotowi na świadome uchwycenie tej chwili z łagodnym nastawieniem wobec siebie i powstrzymywaniem się od wymuszania czegokolwiek.
Regularna praktyka uważności pomaga nam uzyskać we własnym wnętrzu dostęp do otwartości serca charakterystycznej dla czystej świadomości. Pomaga nam również wnieść ową przestrzeń serca w zewnętrzne działania. Uważność praktykowana regularnie może dosłownie i w przenośni zwrócić nam życie, zwłaszcza gdy borykamy się ze stresem, bólem, niepewnością czy wewnętrznym chaosem – czego oczywiście wszyscy czasem doświadczamy.
Niezależnie od swojej popularności czy otaczającego ją rozgłosu uważność jest nade wszystko praktyką, niekiedy bardzo mozolną. W przypadku większości z nas jej uprawianie wymaga umyślnego, nieprzerwanego kultywowania. Jednocześnie owo kultywowanie czerpie energię z regularnej, zdyscyplinowanej praktyki. To proste, ale niekoniecznie zawsze łatwe. Między innymi właśnie dlatego warto spróbować. Energia i czas zainwestowane w praktykę zwracają się z ogromną nawiązką. Praktyka uzdrawia. Może spowodować głęboką przemianę. Między innymi dlatego ludzie praktykujący uważność tak często mówią, że „zwróciła im ona życie”.
Z wielu powodów praktyka medytacji, a zwłaszcza medytacji uważności, stała się w ciągu ostatnich ponad czterdziestu lat częścią głównego nurtu kultury. Mam zaszczyt być członkiem nieustannie rosnącej światowej wspólnoty nauczycieli MBSR (treningu redukcji stresu opartego na uważności), programu, który opracowałem i zainaugurowałem w roku 1979 na Wydziale Medycyny Uniwersytetu Massachusetts. W kolejnych latach MBSR zainspirował rozwój badań nad innymi praktykami opartymi na uważności, takimi jak program MBCT (terapia kognitywna oparta na uważności) stosowany w przypadkach depresji oraz cały cykl kolejnych programów wzorowanych na MBSR, odnoszących się do różnych sytuacji, z którymi muszą borykać się ich uczestnicy. Wartość i skuteczność programów opartych na uważności potwierdziły badania naukowe1.
Pierwotnym celem kliniki MBSR, ośmiotygodniowego programu ambulatoryjnego zorganizowanego w formie kursu, było przetestowanie przydatności treningu uważności w roli remedium na dolegliwości związane ze stresem, bólem i innymi niedomaganiami. Jego uczestnikami byli pacjenci cierpiący na chroniczne schorzenia niepoddające się typowym terapiom medycznym, w związku z czym trafiali w ślepe zaułki systemu opieki zdrowotnej. Program MBSR miał być kołem ratunkowym dla pacjentów, którzy utknęli w lukach systemu, i skłonić ich do aktywnego wysiłku zmierzającego do odzyskania zdrowia i dobrego samopoczucia. W zamyśle MBSR nie miał być nową formą leczenia ani terapii. Miał być raczej samokształceniową procedurą z zakresu publicznej opieki zdrowotnej, która z biegiem czasu, dzięki rosnącej frekwencji, będzie miała potencjał wpłynięcia na ogólną poprawę stanu zdrowia i samopoczucia większości społeczeństwa. W pewnym sensie uczyliśmy uczestników naszych warsztatów, jak współpracować z lekarzami i personelem szpitala dzięki uruchomieniu poprzez uważność ich własnych wewnętrznych zasobów i zdolności. Pokazywaliśmy im, że gdy nauczą się lepiej troszczyć o siebie i przyswoją nowe sposoby radzenia sobie ze stresem, bólem i różnymi przewlekłymi dolegliwościami, mogą kontynuować leczenie poza szpitalem albo przynajmniej bywać w nim rzadziej.
Chcieliśmy się przekonać i w miarę możliwości starannie udokumentować, czy praktyki medytacyjne skupione na uważności, ćwiczone regularnie w ciągu ośmiotygodniowego programu, czterdzieści pięć minut dziennie przez sześć dni w tygodniu, będą miały istotny wpływ na jakość życia, zdrowie i samopoczucie uczestników. W większości przypadków od samego początku nie ulegało wątpliwości, że taki wpływ istniał. W ciągu tych ośmiu tygodni sami widzieliśmy zmiany zachodzące w uczestnikach, którzy chętnie opowiadali o swoich przeżyciach, a zbierane przez nas dane potwierdzały charakter zmian.
W roku 1982 zaczęliśmy publikować artykuły o naszych odkryciach w czasopismach medycznych. W ciągu kilku kolejnych lat znaczny już zasób wiedzy o wpływie uważności zwiększył się jeszcze bardziej dzięki coraz szczegółowszym badaniom innych naukowców i klinicystów.
Dziś mamy do czynienia z rozkwitem badań nad uważnością i jej potencjalnymi zastosowaniami w medycynie, psychologii, neuronauce i wielu innych dziedzinach. To niezwykłe, ponieważ oznacza zetknięcie dwóch nurtów ludzkiej wiedzy, które nigdy dotąd się nie spotkały: medycyny i nauki oraz starożytnych praktyk kontemplacyjnych.
Gdy w styczniu 2005 roku Coming to Our Senses pojawiło się w księgarniach, w piśmiennictwie medycznym i naukowym istniały tylko 143 artykuły zawierające w tytule słowo „uważność”. To niecałe cztery procent 3737 tekstów opublikowanych na temat uważności w roku 2017. Z czasem w medycynie i nauce wyłonił się cały obszar badań nad wpływem uważności, począwszy od tego, jak oddziałuje ona na nadzwyczajne zdolności adaptacyjne mózgu (zwane neuroplastycznością), na geny i ich regulację (tak zwana epigenetyka), na telomery i w takim razie na biologiczny proces starzenia się, na myśli i emocje (zwłaszcza w odniesieniu do depresji, stanów lękowych i uzależnień) oraz na życie rodzinne, zawodowe i społeczne.
Wspomniałem już wcześniej, że Medytacja to nie to, co myślisz została pierwotnie opublikowana w 2005 roku jako część obszerniejszej książki zatytułowanej Coming to Our Senses. Zważywszy na to, co w ciągu minionych lat wydarzyło się w świecie uważności, pomyślałem, iż dla nowego pokolenia odbiorców warto podzielić tę książkę na cztery mniejsze tomy. Domyślam się, że Czytelnika trzymającego w ręku pierwszy z nich, zainteresowanego ogólnie medytacją, uważność zaciekawiła w szczególności. Jednak jeśli nawet do lektury nie skłoniła nas wielka ciekawość, a myśl o włączeniu medytacji w nasze życie napawa nas lękiem – bo będzie to kolejna rzecz, którą musimy zrobić, która pochłonie czas, bo nie jesteśmy pewni, jak przyjmą to nasi bliscy i przyjaciele, albo nawet sama myśl o formalnej medytacji nas odstręcza, wydaje się nierealna i niepraktyczna – to żaden problem, ponieważ medytacja, a zwłaszcza medytacja uważności, to naprawdę nie to, co myślisz.
Medytacja może zmienić nasz stosunek do myślenia. Może pomóc zaprzyjaźnić się z nim jako jedną z naszych zdolności, ale właśnie tylko jedną z wielu różnych rodzajów inteligencji, które posiadamy i z których możemy zrobić użytek, zamiast w nich ugrzęznąć, tak jak często grzęźniemy w myśleniu, gdy zapominamy, że jest ono tylko ciągiem zdarzeń w polu świadomości, a nie prawdą samą w sobie. Można więc powiedzieć, że książka ta kompleksowo opowiada o tym, czym jest uważność i dlaczego warto ją praktykować.
Kolejna pozycja w tej serii, Obudź się, przedstawia szczegółowo, jak systematycznie pielęgnować uważność w życiu codziennym. Uzdrawiająca i przeobrażająca moc uważności tkwi bowiem w samym jej praktykowaniu. Uważność nie jest techniką. Jest sposobem bycia w mądrej relacji do całości naszych zewnętrznych i wewnętrznych doświadczeń. To oznacza, że wszystkie nasze zmysły – a jak się przekonamy, jest ich więcej niż pięć – odgrywają w tym procesie ogromną, kluczową rolę. Zatem druga książka zajmuje się szczegółowo tym, jak pogłębiać uważność zarówno w postaci formalnej praktyki, jak i jako sposób czystego bycia.
Trzeci tom, Uzdrawiająca moc uważności, opowiada tak naprawdę o tym, czego możemy oczekiwać od uważności. Przedstawia zatem potencjalne korzyści płynące z praktykowania uważności z bardzo szerokiej perspektywy, między innymi uwzględniając dwa badania, w których brałem udział. Nie opisuję w pełni wszystkich wyników nowych badań naukowych, które pojawiły się po 2005 roku. To byłoby zbyt obszerne zadanie, nie mówiąc o tym, że kolejne dane napływają każdego dnia. Najważniejsze trendy podsumowałem jednak w przedmowie do tego tomu, opatrując ją przypisami do książek opowiadających o najbardziej interesujących nowych badaniach.
Poza dokonaniami nauki trzeci tom odwołuje się do pewnego piękna i poezji nieodłącznie związanych z całą paletą punktów widzenia i kontekstów, które mogą okazać się niezwykle pouczające i uzdrawiające. Część z nich opiera się na tradycjach medytacyjnych, zwłaszcza na zen, vipassanie, dzogczen i hatha jodze, które stanowiły dla mnie wielką inspirację i skłoniły mnie do włączenia uważności we własne życie, gdy miałem dwadzieścia jeden lat. Wszystkie te tradycje podkreślają wartość ucieleśnionej przytomności oraz wartość wielokierunkowych sieci powiązań, której z natury jesteśmy częścią. Ich imponujące poglądy, wnikliwość i praktyki były przechowywane dla nas przez całe stulecia. Są przykładem nadzwyczajnej ludzkiej linii przekazu, która jest żywa i rozkwita.
Czwarta pozycja, Uważność dla wszystkich, mówi o urzeczywistnieniu uważności w naszym własnym życiu – w tym sensie, że być może stanie się ona w nim realną siłą oraz ucieleśnimy ją na własny sposób najlepiej, jak potrafimy, nie jako jednostki, lecz jako istoty przynależne do ludzkiej rodziny. Tekst nie skupia się już na indywidualnej praktyce, lecz na społeczeństwie i na tym, czego przez ostatnie czterdzieści lat nauczyliśmy się w medycynie oraz przez kilka tysięcy lat w tradycjach kontemplacyjnych, a co w tym momencie historii naszej planety może stanowić kluczową wartość dla gatunku Homo sapiens sapiens. Uważność dla wszystkich odwołuje się także do potencjału każdego z nas jako wyjątkowej żywej, oddychającej istoty oraz do potencjału miejsca, które zajmujemy w świecie, gdy zadomowimy się we własnej przyrodzonej zdolności do przebudzenia i zaczniemy czerpać z kreatywności, szczodrości, troski, swobody oraz mądrości, które naturalnie się wówczas pojawiają. Ostatni tom odnosi się zatem nie tylko do spełnienia jednostki, lecz także porusza kwestię społecznego i ogólnoludzkiego przebudzenia, które uwolni pełny potencjał człowieka.
Mam nadzieję, że te cztery tomy wprowadzą nowe pokolenie Czytelników w arkana ponadczasowej mocy uważności i rozmaite sposoby jej opisywania, pielęgnowania i stosowania w świecie, który nas otacza. Co więcej, jestem przekonany, że kolejne pokolenia będą korzystały z wielu nowych zastosowań uważności odpowiednich dla pojawiających się wyzwań. Trzeba wśród nich wymienić świadomość globalnego ocieplenia, nieakceptowalne ofiary i inne niszczycielskie skutki wojen, zinstytucjonalizowaną niesprawiedliwość ekonomiczną, rasizm, seksizm, dyskryminację osób starszych, uprzedzenia, molestowanie i napastowanie seksualne, zastraszanie, kwestionowanie tożsamości płciowej, ataki hakerskie, niekończącą się rywalizację o naszą uwagę – tak zwane „zarządzanie uwagą”, ogólny upadek obyczajów, skrajną polaryzację i demagogię w kręgach władzy krajowej i międzynarodowej – wszystko to na tle innych przerażających zjawisk, ale i niebywałego piękna, które od zarania dziejów jest wplecione w życie rozwijające się wraz z człowiekiem.
Jednocześnie, a warto uwzględnić i ten punkt widzenia, nic tak naprawdę się nie zmieniło. Francuzi zwykli mówić: Plus ça change, plus s’est la meme chose. Im bardziej coś się zmienia, tym bardziej pozostaje takie samo. Chciwość, nienawiść i urojenia pojawiały się w ludzkich umysłach od niepamiętnych czasów, dając początek niezliczonym cierpieniom i aktom przemocy. Mamy więc mnóstwo do zrobienia w tym momencie historii naszej planety, o ile tylko zdecydujemy się wkroczyć na tę ścieżkę dla swojego i jej dobra. Albowiem gdy ludzki umysł gruntownie zgłębiał sam siebie, na przestrzeni dziejów odkrywaliśmy także piękno, życzliwość, kreatywność i wnikliwość. Gdy przemawiają do nas wybitne dzieła sztuki, muzyka, poezja i nauka, a także potencjał mądrości oraz wewnętrznego i zewnętrznego pokoju, wtedy szczodrość i życzliwość, łagodność i współczucie również ukazują się jako istotna część ludzkiej natury.
Nie ma wątpliwości, że uważność, współczucie i mądrość są dziś ważniejsze niż kiedykolwiek – nawet jeśli istota uważności jest i zawsze pozostaje ponadczasowa, ponieważ dotyczy naszego stosunku do chwili obecnej i każdej innej dowolnej chwili w jej ówczesnej postaci. Tylko poprzez chwilę obecną posiadamy dostęp do przeszłości. Tak samo ma się rzecz ze zdarzeniami, które dopiero rozegrają się w przyszłości, a które bez końca próbujemy sobie wyobrazić i kontrolować. Jeśli chcemy zmienić przyszłość, to jedyną formą nacisku, po jaką możemy sięgnąć, jest pełne zadomowienie się w chwili obecnej, a to oznacza, że musimy to zrobić uważnie i z pełnym zaangażowaniem. Takie podejście samo w sobie jest określonym działaniem, nawet jeśli wygląda jak niedziałanie. Wówczas następna chwila będzie wypełniona nowymi możliwościami, ponieważ zdobyliśmy się na to, by zagościć już w teraźniejszej. Gdy w pełni zadomowimy się w obecnej chwili, ta bezpośrednio po niej następująca (a więc przyszłość) od razu staje się inna. Każda chwila jest jak rozstaje dróg. W następnej może zdarzyć się wszystko. To jednak zależy od tego, czy i do jakiego stopnia jesteśmy skłonni się pojawić w chwili bieżącej. Oczywiście czasem niezbędne bywa podjęcie działania w służbie mądrości, współczucia, sprawiedliwości lub wolności. Same działania mogą być jednak bezsensowne lub nieskuteczne, o ile nie wyłonią się z naszego czystego bycia. Wówczas mamy do czynienia z zupełnie innym działaniem. Nazywamy je „działaniem mądrym”, „aktem mądrości”. To autentyczne działanie wypalone w piecu uważności.
Gdy sprawdzamy godzinę na zegarku, zawsze, o dziwo, odkrywamy, że znowu jest teraz. Czy istnieje lepsza chwila na zajęcie się uważnością jako praktyką, jako sposobem czystego bycia? Czy jest lepsza chwila, by dzięki temu rozpocząć albo z nową energią wyruszyć w trwającą całe życie podróż ku wiedzy, rozwojowi, uzdrowieniu i transformacji? Paradoksalnie w tym samym czasie nie ruszymy się z miejsca, ponieważ już teraz jesteśmy pełni, kompletni, już teraz jesteśmy całkowicie, bez reszty sobą. Uważność nie polega na tym, że stajemy się lepsi, ponieważ już w tej chwili jesteśmy kompletni, już w tej chwili jesteśmy doskonali (wraz ze swoimi „niedoskonałościami”). Niezależnie od kontrargumentów gromadzonych równolegle przez jakąś chytrą część naszego umysłu uważność polega raczej na dostrzeżeniu owej już obecnej pełni, kompletności istniejącej w tejże upływającej teraz chwili. Chodzi zatem o odzyskanie wszystkich wymiarów i możliwości jedynego życia, które przypada nam w udziale. Chodzi o odzyskanie go teraz, gdy wciąż mamy na to szansę. Następnie zaś możemy zintegrować to życie w jeden – lub kilka – z nieskończonej ilości kreatywnych sposobów, które nieuchronnie w każdej chwili materializują się w postać faktycznie obecną w danym momencie świadomości. Zanurzanie się w ów stan jednoczesnej świadomości i przebudzenia, chwila po chwili, daje nam w życiu oszałamiającą wolność wyboru i kreatywność.
Praktyka uważności narodziła się tysiące lat temu w kulturach dawnych Indii i Chin, w czasach przedbuddyjskich, choć w kolejnych stuleciach to Budda i jego naśladowcy sformułowali jej zasady najlepiej i najbardziej szczegółowo. Budda nazywał uważność „bezpośrednią ścieżką” uwolnienia się od cierpienia. Jak widzieliśmy, uważności można nauczać jako sztuki czystego bycia, stale na nowo zgłębiającej i formułującej istotę ludzkiego przebudzenia oraz tego, jak można ją urzeczywistnić w nowych czasach, kulturach i w obliczu nowych wyzwań. Słowo „uważność” będzie symbolizować ewolucyjną krzywą ludzkiej mądrości, która rozwijała się przez stulecia i teraz przyjmuje nowe formy. W nowej formie uważność pomaga nam uświadomić sobie przyrodzoną pełnię życia właściwą mieszkańcom tej planety, połączonym gęstą siecią powiązań. Świadomość tej pełni napędza nieustającą ewolucję naszego bardzo młodego i nad wiek rozwiniętego gatunku. Dzięki nieprzerwanym badaniom i wymianie poglądów między naukowcami oraz adeptami kontemplacji, a także dzięki pracy coraz większego grona rozmaitych, głęboko zaangażowanych i dobrze wyszkolonych nauczycieli uważności pochodzących z wielu różnych tradycji i kultur, odkrywamy coraz ważniejsze poziomy rozumienia uważności oraz jej uzdrawiających i przeobrażających efektów. Odkrywamy też nowe sposoby wykorzystania jej w najprzeróżniejszych obszarach życia. Nawet politycy i rządy różnych krajów zaczynają sięgać po praktykę uważności i rozwijać oparte na jej potencjale strategie, by wzmocnić zdrowie swoich społeczności i narodów. Nie twierdzę, że należy zanadto ufać politykom, ale w końcu są oni także ludźmi i w pewnych warunkach mogą przyczynić się do wspólnego dobra w sposób niezwykle ważny dla tych, którzy są systematycznie pozbawiani praw obywatelskich.
Podsumowując, możemy stwierdzić, że największym wyzwaniem dla nas wszystkich jest to, byśmy przynajmniej odrobinę bardziej oprzytomnieli, byśmy opamiętali się dosłownie i metaforycznie na tyle, na ile to możliwe, i na tyle, na ile uznamy za stosowne, zwłaszcza gdy zrozumiemy, że kiedy wchodzimy na ścieżkę uważności, w gruncie rzeczy zakochujemy się w tym, co w człowieku najlepsze i najgłębsze. Znajdziemy się wówczas w miejscu, z którego będzie lepiej widać to, co jest do zobaczenia, z którego mocniej czuć to, co jest do poczucia, które pozwoli nam osiągnąć głębszą świadomość poprzez wszystkie nasze zmysły. Całe ludzkie doświadczenie oczekuje na to, byśmy włączyli je do swojego życia z większą niż dotąd otwartością, byśmy objęli je świadomością i w ramach eksperymentu lub podróży życia przekonali się, co z tego wyniknie. Witam w ciągle poszerzającym się kręgu przytomności i wcielonego przebudzenia.
Oby Wasze zainteresowanie i zrozumienie uważności rozwijało się i rozkwitało, wzbogacając i upiększając Wasze życie i pracę, Wasze rodziny i wspólnoty, a także ten świat, do którego razem należymy, z chwili na chwilę, każdego kolejnego dnia…
Jon Kabat-Zinn
Northampton, Massachusetts, Stany Zjednoczone
24 stycznia 2018
Być może dopiero wtedy, gdy nie wiemy, co zrobić,
znajdujemy naszą prawdziwą misję,
i gdy nie wiemy już, jaką pójść drogą,
zaczynamy swą prawdziwą wędrówkę.
Wendell Berry
Mam poczucie, że w naszym życiu na tej planecie znaleźliśmy się w momencie krytycznym. Dalszy rozwój może mieć najprzeróżniejsze oblicza. Wydaje się, jakby cały świat stanął w ogniu, podobnie jak nasze serca buzują niepewnością i lękiem, często przepełnione niemądrą namiętnością. Dalszy rozwój wypadków zależy w dużym stopniu od tego, jak w tej kryzysowej sytuacji będziemy rozumieć siebie i świat. Zarówno na naszą indywidualną, jak i społeczną przyszłość wpływ będzie miało to, w jakim zakresie zrobimy użytek z naszej wrodzonej i niedościgłej zdolności zanurzania się w świadomość chwili obecnej, jak postanowimy uleczyć podskórny stres, rozczarowanie i jawną patologię naszego życia i naszych czasów, widoczną nawet wtedy, gdy staramy się rozwijać i chronić wszystko, co jeszcze w nich dobre, piękne i zdrowe.
Stojące przed nami wyzwanie polega w moim przekonaniu na tym, byśmy się opamiętali, zarówno jako jednostki, jak i jako gatunek. Myślę, że nie będzie przesadą stwierdzenie, że na całym świecie postęp w tym kierunku jest widoczny. Słabo zauważalne, jeszcze mniej rozumiane strużki ludzkiej kreatywności, dobroci oraz troski zasilają rosnące rzeki życzliwego przebudzenia, współczucia i mądrości i to mimo wielu wyzwań, jakim ten świat wciąż musi sprostać. Nie wiadomo, dokąd doprowadzi nas ta przygoda. Cel tej zbiorowej wędrówki, od której nie możemy uciec, nie jest ani stały, ani z góry przesądzony, co oznacza, że nie ma celu poza samą wędrówką. Sytuacja, wobec której stajemy w tej chwili, i to, jak rozumiemy ten moment, kształtuje to, co może pojawić się w następnej chwili i w kolejnej. Nie jest to z góry postanowione i ostatecznie nie da się tego procesu wtłoczyć w żaden szablon. Pozostaje on tajemnicą.
Jedno jest pewne: wszyscy bierzemy udział w tej wędrówce, bez względu na to, czy nam się to podoba, czy zdajemy sobie z tego sprawę i czy istnieje jakiś plan. Życie jest tą wędrówką, a związane z nim wyzwanie polega na tym, by nadać jej znaczenie. Pod tym względem zawsze mamy wybór. Możemy biernie pozwalać na to, by sterowały nami siły oraz nawyki, które z uporem ignorujemy i które mogą uwięzić nas w koszmarach, albo możemy obudzić się do życia i wziąć w nim pełny udział niezależnie od tego, czy w danym momencie nam się ono podoba. Tylko wtedy, gdy się budzimy, nasze życie staje się rzeczywiste, a przed nami otwiera się szansa na uwolnienie się od naszych prywatnych i zbiorowych złudzeń, chorób i cierpienia.
Wiele lat temu, podczas dziesięciodniowego odosobnienia w niemal całkowitym milczeniu, nauczyciel medytacji rozpoczął ze mną rozmowę, pytając: „Jak świat cię traktuje?”. Wymamrotałem coś w rodzaju „OK”, a wtedy zapytał mnie: „A jak ty traktujesz świat?”.
Bardzo mnie to zaskoczyło. Było to ostatnie pytanie, jakiego się spodziewałem. Nauczycielowi nie chodziło o ogólniki. Nie chciał miłej pogawędki. Chodziło mu o tę właśnie sytuację, podczas odosobnienia, tego dnia. Miał na myśli to, co wtedy mogło mi się wydawać błahe, nawet trywialne. Myślałem, że udając się na to odosobnienie, mniej czy bardziej opuściłem ów „świat”, ale jego pytanie sprowadziło mnie na ziemię. Zrozumiałem, że żadne opuszczanie świata nie istnieje i że mój stosunek do niego w każdej chwili, nawet w tym sztucznie uproszczonym otoczeniu, jest ważny, a w gruncie rzeczy wręcz decyduje o tym, czy osiągnę główny cel, dla którego się tam znalazłem. Uprzytomniłem sobie, że najpierw muszę sporo dowiedzieć się o tym, po co w ogóle pojechałem, czym naprawdę jest medytacja, a przede wszystkim co właściwie robię ze swoim życiem.
Z biegiem lat stopniowo nauczyłem się dostrzegać rzecz oczywistą, a mianowicie, że te dwa pytania stanowią dwie strony tego samego medalu. We wszystkich bowiem danych nam chwilach pozostajemy w intymnej relacji ze światem. Obustronna wymiana w tej relacji nieustannie nadaje kształt naszemu życiu. To ona też kształtuje i definiuje dokładnie ten świat, w którym żyjemy i w którym zdobywamy nowe doświadczenia. Owe dwa aspekty życia, jak świat traktuje nas i jak my traktujemy świat, postrzegamy przeważnie jako niezależne od siebie. Kto z nas zauważył, jak łatwo popadamy w myślenie o sobie jako o graczach występujących na neutralnej scenie, jakby świat był wyłącznie „tam, na zewnątrz”, a nie także „tu, w środku”? Kto zauważył, że często zachowujemy się, jakby to, co zewnętrzne i wewnętrzne, było oddzielone, podczas gdy nasze doświadczenie podpowiada nam, że jest to najsubtelniejsza z membran i tak naprawdę żadne rozgraniczenie nie istnieje? Nawet gdy czujemy zażyłą więź łączącą świat zewnętrzny i wewnętrzny, wciąż możemy pozostać mało wrażliwi na ślad, jaki pozostawiamy w świecie, i wpływ świata na nasze życie w symbolicznym tańcu wzajemności i współzależności na każdym poziomie, począwszy od ciała i umysłu oraz doznań, przez nasz stosunek do członków rodziny, nawyki zakupowe i przemyślenia na temat programów informacyjnych w telewizji, na aktywności obywatelskiej lub jej braku skończywszy.
Taka niewrażliwość jest szczególnie bolesna, a nawet destrukcyjna, gdy próbujemy wymusić określony bieg wypadków, gdy ma być „po mojemu” bez względu na aspekt przemocy nawet w najmniejszym, ale w końcu ciągle istotnym wymiarze, którą taki wyłom w naturalnym rytmie rzeczy niesie ze sobą. Prędzej czy później owo wymuszanie wypiera wzajemność, piękno przepływu i bogactwo samego tańca. Zaczynamy chcąc nie chcąc deptać po cudzych palcach. Niewrażliwość i brak kontaktu oddzielają nas od własnych możliwości. Odmawiając uznania, jak rzeczy mają się w danej chwili, starając się wymusić pewną sytuację lub relację, bo boimy się, że w przeciwnym wypadku nasze potrzeby nie zostaną spełnione, zapominamy, że na ogół mamy kłopot z jasnym sformułowaniem, o co nam chodzi. Wydaje nam się, że to wiemy. Zapominamy też, że chodzi o taniec cechujący się niebywałą złożonością, ale i prostotą, i że nowe, interesujące rzeczy wydarzają się wtedy, gdy nie poddajemy się w obliczu swoich lęków, gdy przestajemy cokolwiek wymuszać i zaczynamy żyć swoją prawdą, daleko wykraczając poza ograniczoną zdolność sprawowania na dłużej ścisłej kontroli nad czymkolwiek.
Ani jako jednostki, ani jako gatunek nie możemy sobie dłużej pozwolić na ignorowanie owej fundamentalnej zasady wzajemności i sieci łączących nas powiązań. Nie możemy też ignorować nowych, pasjonujących możliwości, które wyłaniają się z naszych pragnień i dążeń, gdy – każdy na swój sposób – jesteśmy im wierni bez względu na to, jak tajemnicze lub niejasne mogą nam się czasem wydawać. Dzięki rozmaitym dyscyplinom naukowym, filozofiom, dzięki naszej historii i tradycjom duchowym zaczęliśmy rozumieć, że nasze zdrowie i pomyślność jako jednostek, nasze szczęście, a nawet ciągłość strumienia życia na poziomie biologicznym, którego jesteśmy jedynie chwilową częścią, że nasz wkład w przekazywanie życia oraz nasza rola budowniczych świata dla następnych pokoleń zależą od tego, jaką wybierzemy drogę w życiu.
W tym samym czasie jako cywilizacja zrozumieliśmy, że sama Ziemia, nie mówiąc o innych kulturach i innych jej mieszkańcach, w ogromnym stopniu zależy od tych samych wyborów dokonywanych w naszych zachowaniach społecznych.
Aby posłużyć się jednym przykładem, pomyślmy o globalnym ociepleniu, kwestii niemal powszechnie znanej i uznawanej za kluczową, wszakże z kilkoma godnymi uwagi wyjątkami. Znamy dokładny rozkład temperatur w ciągu ostatnich czterystu tysięcy lat i możemy zilustrować ich zmiany między wartościami skrajnie wysokimi i skrajnie niskimi. Żyjemy w dość ciepłej epoce, do niedawna niczym niewyróżniającej się wśród innych ciepłych okresów, których doświadczyła Ziemia. W 2002 roku, w czasie spotkania grupy naukowców z Dalajlamą, ze zdumieniem dowiedziałem się, że w ciągu ostatnich czterdziestu czterech lat zawartość CO2 wzrosła o osiemnaście procent, a więc do najwyższego poziomu mierzonego zawartością dwutlenku węgla w rdzeniach lodowych Antarktyki w ciągu ostatnich stu sześćdziesięciu tysięcy lat. Poziom ów nadal rośnie i to coraz szybciej2. Lata 2015, 2016 i 2017 były najcieplejsze w historii tych pomiarów.
Dramatyczny i alarmujący wzrost zawartości CO2 w atmosferze w ostatnich latach jest w całości skutkiem działalności człowieka. Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu przewiduje, że jeśli poziom CO2 w atmosferze nie zostanie poddany kontroli, w roku 2100 się podwoi, wskutek czego globalna przeciętna temperatura może wzrosnąć dramatycznie. Jak wszyscy wiemy, w lecie biegun północny nie jest już pokryty lodem, lód topi się na obu biegunach, a lodowce na całym świecie w błyskawicznym tempie znikają. Potencjalne konsekwencje w postaci pojawienia się chaotycznych zmian destabilizujących klimat na Ziemi są alarmujące, jeśli nie wręcz przerażające. Widzimy ich skutki w postaci coraz bardziej gwałtownych burz i ich wpływu na miasta. Choć konsekwencje te są w gruncie rzeczy nieprzewidywalne, na ich liście znajduje się również możliwość dramatycznego podniesienia poziomu mórz i to w stosunkowo krótkim czasie, co oznacza zalanie nadmorskich osiedli i miast na całym świecie. Wyobraźmy sobie Manhattan, gdy poziom wody podniesie się o piętnaście metrów. Pamiętajmy o Bangladeszu, Portoryko i wszystkich nadmorskich krajach, miastach i wyspach, które już teraz odczuwają skutki podniesienia się poziomu mórz i znacznie gwałtowniejszej pogody.
Ktoś może stwierdzić, że zmiany temperatur i typów pogody są tylko jednym z wielu objawów swego rodzaju choroby autoimmunologicznej Ziemi, polegającym na niszczycielskim wpływie działalności ludzkiej na ogólną dynamikę równowagi planety jako całości. Czy mamy tego świadomość? Czy nas to interesuje? A może to nie nasz problem? Może to „ich” problem, kimkolwiek ci „oni” są… Może to problem naukowców, rządu, polityków, przedsiębiorstw komunalnych, przemysłu samochodowego? Skoro rzeczywiście wszyscy jesteśmy częścią jednej całości, to czy jest możliwe, że w tej dziedzinie pójdziemy kolektywnie po rozum do głowy i odbudujemy jakiś rodzaj dynamicznej równowagi? Czy możemy to zrobić w odniesieniu do każdego innego niebezpieczeństwa, na które nasza działalność jako gatunku naraża nas samych, przyszłe pokolenia i prawdę mówiąc, także wiele innych gatunków na Ziemi?
Musimy wreszcie poświęcić dość uwagi temu, co już czujemy i wiemy, nie tylko o świecie zewnętrznych relacji z innymi ludźmi i otoczeniem, lecz także o wewnętrznym świecie naszych własnych myśli, uczuć, aspiracji, lęków, nadziei i marzeń. Niezależnie od tego, kim jesteśmy i gdzie żyjemy, wszystkich nas coś łączy. Na ogół chcemy spędzić nasze życie w spokoju, spełniać własne pragnienia, słuchać głosu twórczej inspiracji, w sensowny sposób wnieść wkład w powszechne dobro. Chcemy mieć poczucie przynależności i chcemy, żeby nas ceniono za to, kim jesteśmy, chcemy się rozwijać jako jednostki, jako rodziny oraz jako społeczeństwa, mające wspólne cele i darzące się wzajemnym szacunkiem. Chcemy żyć w stanie indywidualnej dynamicznej równowagi, która jest zdrowiem, oraz w stanie kolektywnej dynamicznej równowagi, zwanej dawniej „powszechnym dobrem”, które polega na szacunku dla różnorodności, optymalizuje naszą wzajemną kreatywność oraz sprzyja przyszłości wolnej od niekontrolowanych nieszczęść.
Mam wrażenie, że ten stan kolektywnej dynamicznej równowagi bardzo przypominałby raj albo przynajmniej wygodny dom. Takie poczucie daje prawdziwy spokój – gdy rzeczywiście możemy cieszyć się nim w swoim wnętrzu i w świecie zewnętrznym. Na tym polega też zdrowie i prawdziwe szczęście. To poczucie bycia w domu na najgłębszym możliwym poziomie. Czyż nie tego właśnie wszyscy pragniemy?
Jak na ironię taka równowaga jest w naszym zasięgu przez cały czas, osiągalna przy odrobinie wysiłku, który mimo małej skali ma znaczenie, przy czym nie ma to nic wspólnego z myśleniem życzeniowym, surową autorytarną kontrolą ani żadnym rodzajem utopii. Ta równowaga jest obecna, gdy dostrajamy się do naszego ciała, umysłu i do sił, które sprawiają, że przeżywamy kolejny dzień, kolejny rok, a mianowicie gdy zestrajamy się z naszą motywacją, naszą wizją tego, co sprawia, że warto żyć i działać. Jest obecna w niewielkich aktach życzliwości, które zdarzają się między nieznajomymi, w rodzinach, a nawet między domniemanymi wrogami w czasie wojny. Równowaga jest w naszym zasięgu, gdy oddajemy do odzysku nasze butelki i gazety, wpadamy na pomysł oszczędzania wody, współpracujemy z sąsiadami albo chronimy dzikie tereny i inne gatunki, z którymi pospołu zamieszkujemy tę samą planetę.
Jeśli nasze cierpienia wywołuje choroba autoimmunologiczna naszej własnej planety i jeśli przyczyna tej choroby pochodzi z aktywności i stanu umysłu ludzi, może warto sprawdzić, czego możemy nauczyć się z przełomowych dokonań medycyny w odniesieniu do właśnie takich dolegliwości.
Okazuje się, że w ciągu ostatnich czterdziestu lat dzięki nadzwyczajnemu rozkwitowi badań naukowych i praktyki klinicznej w obszarze nazywanym medycyną ciała i umysłu, medycyną behawioralną, psychosomatyczną lub integracyjną dowiedzieliśmy się, iż owa tajemnicza dynamiczna równowaga nazywana przez nas „zdrowiem” składa się (aby użyć tego niezgrabnego i wydumanego określenia, które w dziwaczny sposób je od siebie oddziela) zarówno z ciała, jak i umysłu i może zostać uzdrowiona i wzmocniona poprzez wyjątkowe cechy skupionej uwagi. Wszyscy bowiem mamy głęboko w swoim wnętrzu potencjał dynamicznego, pełnego energii podtrzymywania wewnętrznego spokoju i dobrego samopoczucia oraz potencjał głębokiej, wrodzonej, wszechstronnej inteligencji, która wykracza poza warstwę czysto koncepcyjną. Gdy mobilizujemy w sobie ten potencjał, oczyszczamy go i robimy z niego użytek, stajemy się znacznie zdrowsi fizycznie, emocjonalnie i duchowo. Znacznie szczęśliwsi. Nawet nasze myślenie staje się jaśniejsze i w mniejszym stopniu doskwierają nam wewnętrzne burze.
Jeśli mamy odpowiednią motywację, potencjał skupionej uwagi i inteligentnego działania można kultywować, wzmacniać i doskonalić w zakresie przekraczającym najśmielsze oczekiwania. Niestety na taką motywację zdobywamy się tylko wtedy, gdy zapadamy na śmiertelnie niebezpieczną chorobę albo gdy przeżyliśmy głęboki szok wywołujący olbrzymi ból fizyczny i psychiczny. Może się ona pojawić, jak pojawia się w życiu wielu uczestników programu MBSR w Klinice Redukcji Stresu, gdy zostają brutalnie sprowadzeni na ziemię przez to, że bez względu na zdumiewające postępy techniki sama medycyna boryka się z ogromnymi ograniczeniami, w efekcie czego zupełny powrót do zdrowia stanowi rzadkość, a terapia jest często jedynie działaniem hamującym zmiany, jeśli w ogóle istnieje skuteczna terapia w danym przypadku. Zdarza się, że nawet diagnoza dotycząca tego, co nie skutkuje, jest nieścisła i często opiera się na żałośnie niepełnej wiedzy.
Jednocześnie nie będzie przesady w stwierdzeniu, że, jak wspomniano w Przedmowie, rozwój medycyny, neuronauki i epigenetyki wskazuje na możliwość mobilizacji naszych wrodzonych zasobów, którymi dysponujemy z racji bycia ludźmi. Możliwości rozwoju, uzdrowienia i przemiany są w naszym zasięgu przez całe życie. Są wplecione w nasze chromosomy, geny i genom, w nasz mózg, ciało, wzajemne relacje i w naszą relację ze światem. Uzyskujemy do nich dostęp, wkraczając na ścieżkę tam, gdziekolwiek akurat jesteśmy, tyle że to zawsze jest tutaj, w jedynej chwili, jaką mamy do dyspozycji, a tą chwilą zawsze jest „teraz”. Wszyscy posiadamy potencjał uzdrowienia i przeobrażeń niezależnie od naszej sytuacji, od tego, czy jest przewlekła, czy dopiero ją odkryliśmy, czy wydaje nam się „dobra”, „zła” lub „paskudna”, czy budzi nadzieję, jest beznadziejna, czy jej przyczyny leżą w świecie zewnętrznym, czy wewnętrznym. Ów wewnętrzny potencjał przysługuje nam z urodzenia. Znajduje się w zasięgu ręki, przez całe życie, ponieważ nie jest w żaden sposób od nas odrębny. W samej naturze naszego gatunku leży uczenie się, rozwój, uzdrowienie i podążanie ku większej mądrości i ku większemu współczuciu.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Ich skrócona lista obejmuje: program MBCP (poród i rodzicielstwo oparte na uważności), MBRP (program zapobiegania nawrotom uzależnień) zalecany osobom ze skłonnością do nadużywania alkoholu, MBEAT (oparta na uważności terapia zorientowana na świadome odżywianie się) dla osób z zaburzeniami odżywiania się, MBSPE (oparty na uważności program podnoszenia wydolności sportowej), MBWE (oparty na uważności program edukacji wellnesowej) itd. [wróć]
Steven Chu, Stanford University, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki, Mind and Life Institute, Dialogue X, Dharamsala, Indie, październik 2002. [wróć]