Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Znajdźcie spokojne, refleksyjne chwile w waszym życiu i zmniejszcie poziom waszego stresu!
Kiedy Gdziekolwiek jesteś, bądź zostało po raz pierwszy opublikowane w 1994 roku, nikt nie mógł przewidzieć, że ta książka znajdzie się na ogólnokrajowych listach bestsellerów i sprzeda się w nakładzie ponad miliona egzemplarzy. Trzydzieści lat później Gdziekolwiek jesteś, bądź pozostaje czołowym poradnikiem uważności i medytacji, wprowadzającym czytelników w tę praktykę i przeprowadzającym ich przez cały proces.
Jon Kabat-Zinn, autor sześciu książek o uważności, łączy badania i medyczne wykształcenie ze swoją duchową wiedzą, pomagając czytelnikom odnaleźć spokój i zmienićswoje życie.
W tym jubileuszowym wydaniu czytelnicy znajdą nowe wprowadzenie i posłowie autorstwa Kabata-Zinna. Po szczególnym zamęcie ostatnich kilku lat i perspektywach jeszcze większego niepokoju w przyszłości Gdziekolwiek jesteś, bądź służy jako wsparcie kolejnym pokoleniom czytelników starających się znaleźć równowagę i osiągnąć prawdziwe ja.
Dr Jon Kabat-Zinn to emerytowany profesor medycyny oraz inicjator programu redukcji stresu opartego na uważności. Jest autorem licznych bestsellerów, takich jak Życie, piękna katastrofa oraz Uważność dla początkujących, a także współautorem książki Świadomą drogą przez depresję.
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 6 godz. 56 min
Lektor: Jon Kabat-Zinn
Chociaż ta książka nawet w najmniejszym stopniu nie dotyczy nauki uważności lub jej klinicznego zastosowania, w ciągu dziesięcioleci widziałem, że wciąż jest powszechnie cytowana w literaturze naukowej i medycznej, i to zawsze wyłącznie z powodu jednego, konkretnego szczegółu: roboczej definicji, którą zaproponowałem w oryginalnym wydaniu z roku 1994, aby wyjaśnić, czym uważność jest w praktycznym zastosowaniu, na użytek tych, którzy nie poznali jej przez formalną praktykę medytacyjną – co wówczas oznaczało niemal każdego. Określiłem ją jako „szczególny rodzaj uwagi: świadomej, skierowanej na obecną chwilę i nieosądzającej”1. A gdyby trzeba było wyjaśnić, dlaczego mogłoby nas pociągać rozwijanie większej uważności, można by dodać (jak to uczyniłem we wprowadzeniu do Meditation Is Not What You Think w 2018 r.), że dlatego, „aby wspierać mądrość i zrozumienie siebie samego, aby rozpoznać nasze wrodzone dwustronne połączenie z innymi i ze światem, a tym samym służyć dobroci i współczuciu”. Idąc za przykładem przejmującego geniuszu Grety Thunberg, uważam za rzecz zupełnie właściwą traktowanie ludzkiej świadomości jako supermocy, którą już posiadamy z racji bycia człowiekiem. Na ogół jednak ludzkość nie rozpoznaje i nie wykorzystuje tej supermocy – praktycznie rzecz biorąc, główny nurt naszej kultury nie daje nam żadnej wskazówki, jak możemy uzyskać do niej dostęp, przebywać w niej i jej używać. Teraz to się musi zmienić na globalnym poziomie, i to stosunkowo szybko, jeśli jako gatunek mamy wykorzystać nasz pełny potencjał i zasługiwać na imię, jakie sobie nadaliśmy: Homo sapiens sapiens – gatunek, który jest świadomy i jest świadomy tego, że jest świadomy, lub, zgodnie ze współczesną psychologiczną terminologią, posiada świadomość i metaświadomość. Czas się przebudzić, a może już dawno jest po czasie. A zdarzyć się to może tylko w jednym czasie. Zgadniesz, kiedy to mogłoby być? To jest moment „wszystkie ręce na pokład na statku kosmicznym Ziemia”, by wrócić do wciąż aktualnej sentencji Buckminstera Fullera sprzed pół wieku. Dharma w całej jej prostocie i złożoności, i uniwersalności nigdy nie była bardziej potrzebna dla rozkwitu ludzkości i planety.
Jedenastego września 2001 roku japoński mistrz zen Rosi Harada nauczał w swoim amerykańskim ośrodku na Whidbey Island w Puget Sound. Tak się złożyło, że poprzedniego wieczora Myla i ja byliśmy na Whidbey Island, prowadząc warsztaty poświęcone uważnemu rodzicielstwu. Następnego poranka wszystko się zatrzymało w Ameryce, kiedy rozeszła się wiadomość o atakach terrorystycznych. Z mgły wyłoniły się szare okręty wojenne patrolujące cieśniny. Tego dnia Harada zaprosił grupę ludzi ze społeczności na spotkanie – miłe wytchnienie od oglądania dwóch wież ciągle od nowa rozpadających się w serwisach informacyjnych. Kiedy wychodziliśmy, każdemu z nas dał plakat, enso – kaligrafię wykonaną jednym pociągnięciem pędzla, przedstawiającą koło zen. U dołu widniał napis po angielsku: „Nigdy nie zapomnij perspektywy tysiąca lat”. Nie napisano, że możemy nie mieć przed sobą tysiąca lat, lecz trudno było tego nie zauważyć. Potrzeba przebudzenia się do naszej prawdziwej natury i naszego ludzkiego potencjału nigdy nie była pilniejsza, a prawdopodobne korzyści z niego większe, zważywszy na przyspieszone rozprzestrzenianie się po całym świecie coraz bardziej zróżnicowanej uniwersalnej mądrości dharmy, teraz coraz bardziej dostępnej dla wszystkich przez Internet. W bardzo realny sposób rozwijanie uważności, zarówno jako formalnej praktyki medytacji, jak i – nierozdzielnie – jako sposobu bycia, przy którym codzienne życie i to, jak je przeżywamy z chwili na chwilę, staje się rzeczywistą praktyką medytacji, przyjmuje cechy bezinteresownego romansu i staje się wyrazem wszystkiego, co najgłębsze i najlepsze w naszej ludzkiej naturze.
W moim słowniku uważność jest po prostu synonimem świadomości. Ale chociaż jest naszym prawem przysługującym z urodzenia i, by tak powiedzieć, mamy ją tuż pod nosem, w rzeczywistości mamy niewielki dostęp do tego supermocarstwa. Medytacja uważności jest sposobem doskonalenia tego dostępu, tak by czysta ucieleśniona świadomość czy czujność mogła stać się naszym domyślnym trybem funkcjonowania, podstawą naszego istnienia i wskazówką, jak możemy postępować w życiu, aby optymalizować pomyślność własną, innych ludzi, wszystkich żyjących istot i całego naszego świata, a tam, gdzie to możliwe, minimalizować iluzję i cierpienie.
Oto opowiastka ukazująca sedno buddyjskiej tradycji medytacyjnej zen/czan, która może dać ci posmak mądrości niesionej przez czystą świadomość z niedwoistej perspektywy, niezbędnej dla głębokiego i realnego zrozumienia, czym uważność jest, a czym nie jest.
Huei-neng (638–713), drwal analfabeta, miał bardzo silną skłonność do dharmy przebudzenia. Jako nastolatek przypadkiem usłyszał mnicha recytującego Sutrę Diamentową, a jeden wers natychmiast wstrząsnął nim do głębi: „Rozwiń umysł, który nie lgnie do niczego”. Czasem jest on tłumaczony jako: „Rozwiń umysł, który nigdzie nie przebywa”. Jego umysł natychmiast się otworzył. Opuścił dom i wstąpił do klasztoru Piątego Patriarchy Hongrena, w którym wykonywał skromną pracę tłuczenia ryżu w kuchni. Osiem miesięcy później Mistrz obwieścił wobec sanghi tysiąca mnichów, że pragnie przekazać następcy szatę i miskę jako symbol jego autorytetu i zrozumienia. Poprosił, aby każdy, kto jest tą rolą zainteresowany, umieścił na ścianie klasztoru stwierdzenie wyrażające jego zrozumienie esencji czan/dharmy, tak by wszyscy mogli pojąć jego mądrość. Szenxiu, jego najbardziej uczony uczeń, przez większość mnichów uważany za jedynego możliwego kandydata do otrzymania przekazu od Mistrza, zamieścił następujący wiersz:
Ciało jest drzewem Bodhi2,
Umysł jasnym zwierciadłem;
Pamiętaj, aby wycierać je zawsze do czysta
I nie pozwalać, aby pył osiadał.
Słysząc te wersy, recytowane przez młodego akolitę przechodzącego obok okna młockarni, skromny młockarz ryżu wiedział od razu, że są błędne. Będąc analfabetą, poprosił tego chłopca, aby zaprowadził go do ściany frontowej sali klasztoru i ponownie mu go wyrecytował. Następnie Huei-neng zapytał przechodzącego zarządcę świątyni, czy on, Huei-neng, mógłby również zaproponować wiersz, który zostałby zapisany na ścianie. Zdumiony zarządca zgodził się zapisać go za niego. Jego propozycja brzmiała następująco:
Zasadniczo Bodhi nie ma drzewa,
Nie jest też jasnym zwierciadłem,
Pierwotnie nie ma niczego,
Gdzież pył mógłby osiąść?
Rzecz jasna jego zwięzłe ujęcie dowodzi głębi zrozumienia niedwoistości i pustej natury tego, co nazywamy „ja”, a to znaczy, że nie można umieszczać stałego, odrębnego, niezmiennego bytu w sferze nazwy i formy, jak również poza sferą nazwy i formy. A więc oczywiście to skromny człowiek tłukący ryż otrzymał szatę i miskę, symbolizujące bezpośredni przekaz z jednego przebudzonego umysłu/serca do drugiego, a tym samym stał się szóstym i ostatnim patriarchą czan. Ale ta ceremonia musiała odbyć się potajemnie, bez świadków, gdyż odchodzący Hongren wiedział, że zawistni mnisi pomimo całej swojej praktyki współczucia mogliby pragnąć skrzywdzić młodego człowieka. Huei-neng odszedł nocą, niosąc ze sobą nie tylko szatę i miskę żebraczą, symbolizujące przekaz, ale także ucieleśnione urzeczywistnienie nieskupionej na ja natury czujności w sercu praktyki medytacji – natury wykraczającej poza nieuchronną instrumentalność na względnie konwencjonalnym poziomie i zasadniczą nieinstrumentalność, wykraczającej w bardziej bezgraniczny i bezczasowy – można powiedzieć – absolutny sposób. Ta linia trwała w Chinach przez kilka wieków, stanowiąc źródło rozkwitu dharmy za czasów dynastii Tang i Song oraz niespotykanych na tej planecie przejawów kulturowej, artystycznej i filozoficznej mądrości. I wciąż jest żywa na całym świecie.
Jedną z form, jakie przyjmuje to, co bezforemne, jest uważność, którą Budda nazwał „bezpośrednią ścieżką do urzeczywistnienia”, do wyzwolenia z chciwości, nienawiści i złudzenia oraz tworzenia ja i cierpienia, które pojawiają się w ślad za nimi. Jak zobaczysz i – miejmy nadzieję – poczujesz jako swego rodzaju przekaz zawarty na tych stronach – w słowach i przestrzeni między nimi, w nich i pod nimi – trafiający prosto do twojego serca, uważność jest zarówno formalną praktyką medytacji, jak i sposobem bycia.
Jeśli treść tej książki przemawia do ciebie, oby ta praktyka została przyjęta całym sercem i podjęta na całe życie dla dobra świata. I oby mogła ożywiać chwile twojego wyjątkowego, cennego życia, którego nie powinieneś zmarnować lub zlekceważyć.
Czy wiesz o tym? Wszystko sprowadza się do tego, że dokądkolwiek idziesz, jesteś tam, gdzie właśnie kroczysz. Cokolwiek kończysz, jest tym, co właśnie ukończyłeś. O czymkolwiek myślisz w tej chwili, jest tym, co cię zaprząta. Cokolwiek się zdarzyło, już się zdarzyło. Ważne jest to, co zamierzasz z tym zrobić. Innymi słowy: „Co teraz?”.
Czy ci się to podoba, czy nie, naprawdę musisz troszczyć się tylko o tę chwilę. Wszyscy jednak zbyt często postępujemy tak, jakbyśmy wciąż zapominali, że jesteśmy właśnie tutaj i właśnie w tej sytuacji. W każdej chwili znajdujemy się na skrzyżowaniu tu i teraz. Ale gdy miejsce, w którym jesteśmy, niknie w obłoku zapomnienia, natychmiast się gubimy. „Co teraz?” staje się prawdziwym problemem.
Zagubieniem nazywam chwilową utratę kontaktu ze sobą samym i z pełnią swoich możliwości. W zamian pogrążamy się w mechanicznym patrzeniu, mechanicznym myśleniu i mechanicznym działaniu. W takich chwilach zrywamy łączność z tym, co w nas najgłębsze i co stwarza być może najwspanialsze sposobności dla naszej inwencji, uczenia się i rozwoju. Jeśli nie jesteśmy uważni, takie chwile braku jasności mogą przedłużać się i wypełnić nam większość życia.
Aby naprawdę znaleźć się tam, gdzie jesteśmy, gdziekolwiek to jest, musimy zatrzymać się w swoim doświadczeniu na czas wystarczająco długi, by mogła w nas wniknąć obecna chwila; na czas wystarczająco długi, by prawdziwie poczuć obecną chwilę, ujrzeć ją w pełni, uświadomić sobie i w ten sposób lepiej poznać i zrozumieć. Tylko wówczas możemy przyjąć prawdę o tej chwili naszego życia, wyciągnąć z niej naukę i ruszyć dalej. Często jednak pochłania nas przeszłość, to, co już minęło, albo przyszłość, która jeszcze nie nastała. Szukamy jakiegoś innego miejsca, gdzie, jak ufamy, rzeczy potoczą się lepiej, szczęśliwiej, przyjmą obrót bliższy naszym pragnieniom, albo znowu będzie tak jak kiedyś. Przeważnie tylko częściowo uświadamiamy sobie to wewnętrzne napięcie, jeśli w ogóle. Co więcej, również tylko częściowo świadomi jesteśmy tego, co w istocie robimy w swoim życiu i ze swoim życiem oraz jak nasze działania i, na mniej uchwytnym poziomie, nasze myśli wpływają na to, co widzimy i czego nie widzimy, co robimy i czego nie robimy.
Na przykład zwykle zupełnie nieświadomie zakładamy, że nasze sądy – pojęcia i opinie, które żywimy w danej chwili – są „prawdą” o tym, co jest „tam” w świecie i „tutaj” w naszych umysłach. A na ogół tak nie jest.
Drogo płacimy za to błędne i niesprawdzone założenie, za nasze nieomal umyślne lekceważenie bogactwa obecnych chwil. Przypomina to skażenie radioaktywne, które niepostrzeżenie wciąż narasta i coraz silniej wpływa na nasze życie, a my nic o tym nie wiemy albo jesteśmy wobec niego całkowicie bezradni. Możemy nigdy nie być naprawdę tam, gdzie właśnie jesteśmy, nigdy nie osiągnąć pełni swoich możliwości. Zamiast tego zamykamy się w urojeniu, że wiemy, kim jesteśmy, że wiemy, gdzie jesteśmy i dokąd zmierzamy, że wiemy, co się dzieje – nieustannie spowici w myśli, fantazje i impulsy, przeważnie dotyczące przeszłości i przyszłości, tego, czego pragniemy i co lubimy, oraz tego, czego lękamy się i czego nie lubimy. Wszystko to ciągnie się nieprzerwanie, przesłaniając nam drogę i grunt, na którym stoimy.
Książka, którą właśnie masz w rękach, mówi o budzeniu się z takich snów i z koszmarów, w które one często się zmieniają. Jeśli nie wiesz, że pogrążony jesteś w takim śnie, to znajdujesz się w stanie zwanym przez buddystów „ignorancją” lub nieuważnością. Uświadamianie sobie tej niewiedzy zwane jest „uważnością”. Obudzenie się z tego snu jest celem medytacji, systematycznego doskonalenia przytomności, świadomości obecnej chwili. Budzenie się związane jest nierozdzielnie z tym, co moglibyśmy nazwać „mądrością”, głębszym zrozumieniem przyczyny i skutku oraz wzajemnego powiązania rzeczy, dzięki czemu nie jesteśmy już uwięzieni w owładniętej snem rzeczywistości, którą sami stworzyliśmy. Jeśli chcemy znaleźć wyjście z niej, musimy bardziej zważać na tę chwilę, tylko w niej bowiem możemy żyć, rosnąć, czuć i zmieniać się. Musimy stać się bardziej świadomi i zabezpieczyć się przed Scyllą i Charybdą przeszłości i przyszłości i przed światem snu, który one nam oferują w miejsce życia.
Medytacja nie jest czymś dziwacznym i tajemniczym, jak to się często sądzi. Aby medytować, nie musisz stać się jakimś zombie, rośliną, egocentrycznym narcyzem, obserwatorem własnego pępka, „odlotowcem”, czcicielem, entuzjastą, mistykiem albo filozofem Wschodu. Medytacja polega po prostu na tym, by być sobą i wiedzieć co nieco o tym, kim się jest. Ma ci uświadomić, czy ci się to podoba, czy nie, że kroczysz ścieżką; ścieżką, która jest twoim życiem. Medytacja może pomóc nam dostrzec, że ta ścieżka, którą zwiemy naszym życiem, ma kierunek; że zawsze się rozwija, chwila za chwilą; i że to, co dzieje się teraz, w tej chwili, wpływa na to, co zdarzy się potem.
Jeśli to, co dzieje się teraz, wpływa na to, co zdarzy się potem, to czyż nie warto od czasu do czasu rozejrzeć się trochę wokół, żeby mieć nieco pełniejszy kontakt z tym, co się dzieje? Dzięki temu możesz uświadomić sobie swoją wewnętrzną i zewnętrzną postawę, jasno ujrzeć ścieżkę, po której właśnie stąpasz, oraz kierunek, w którym zmierzasz. Czyniąc to, być może uzyskasz możliwość wytyczenia sobie innej ścieżki, bliższej twojej wewnętrznej istocie – ścieżki duszy, ścieżki serca, twojej Ścieżki przez duże Ś. W przeciwnym razie impet twojej nieświadomości w tej chwili zabarwia następną chwilę. Dni, miesiące i lata szybko mijają niezauważone, bezcelowe, niedocenione.
Nic łatwiejszego, niż trwać w sytuacji przypominającej osuwanie się po zamglonym, śliskim stoku prosto do grobu; lub, w chwili jasności, która czasem przed śmiercią rozprasza opary, przebudzić się i zrozumieć, że wszystkie twoje poglądy o tym, jak należy żyć i co jest ważne, były w najlepszym razie niesprawdzonymi półprawdami opartymi na lęku i niewiedzy, jedynie twoimi własnymi tłumiącymi życie ideami; nie była to prawda, a twoje życie nie musiało być takie, jakie było.
Nikt nie może za nas wykonać tej pracy budzenia się, choć nasza rodzina i przyjaciele czasami rozpaczliwie próbują dotrzeć do nas, pomóc nam widzieć jaśniej albo wyrwać nas z zaślepienia. Ale ostatecznie jedynie ty sam możesz przebudzić siebie. Jeśli tego dokonałeś, dokądkolwiek idziesz, tam jesteś. To twoje własne życie odsłania się przed tobą.
U końca długiego życia poświęconego nauczaniu uważności Budda podsumował swą naukę dla uczniów – z których część zapewne liczyła, że ułatwi im znalezienie własnych ścieżek – tymi słowami: „Bądźcie światłem dla siebie”.
W mojej poprzedniej książce, Full Catastrophe Living3, próbowałem przeciętnemu Amerykaninowi udostępnić ścieżkę uważności, tak aby nie uważał jej za coś ezoterycznego, buddyjskiego lub mistycznego, lecz raczej za coś rozsądnego. Uważność wiąże się przede wszystkim z przytomnością i świadomością, które są powszechnymi ludzkimi przymiotami. Ale większość ludzi uważa te zdolności za rzecz naturalną i nie myśli o ich systematycznym rozwijaniu, prowadzącym do samopoznania i mądrości. Medytacja jest procesem, poprzez który pogłębiamy uważność i świadomość, doskonalimy je i czynimy z nich większy praktyczny użytek w życiu.
Full Catastrophe Living można uważać za przewodnik przeznaczony dla ludzi zmagających się z fizycznym lub emocjonalnym bólem albo wytrąconych z równowagi na skutek zbyt silnego stresu. Chciałem nakłonić czytelnika, aby skierował swoją uwagę na rzeczy, które wszyscy tak często ignorujemy, i w ten sposób, poprzez własne bezpośrednie doświadczenie, uświadomił sobie, że mogą istnieć bardzo uzasadnione powody, by wpleść uważność w materię własnego życia.
Nie sugeruję bynajmniej, że uważność jest jakiegoś rodzaju panaceum czy łatwym sposobem na rozwiązanie wszystkich problemów życiowych. Daleki jestem od tego. Nie znam żadnych cudownych recept i, szczerze mówiąc, nie szukam ich. Pełnia życia malowana jest zamaszystymi uderzeniami pędzla. Do zrozumienia i mądrości można dojść wieloma ścieżkami. Każdy z nas staje wobec innych potrzeb i dla każdego co innego jest warte zachodu w życiu. Każdy musi wytyczyć własny szlak, który będzie odpowiadał temu, do czego jest gotowy.
Z pewnością do medytacji musisz być przygotowany. Musisz podjąć ją we właściwej chwili swojego życia, w chwili, gdy jesteś gotowy słuchać uważnie własnego głosu, własnego serca, własnego oddechu – być po prostu obecnym dla nich i z nimi, bez konieczności udawania się gdziekolwiek lub robienia czegoś lepszego czy innego. To ciężka praca.
Full Catastrophe Living napisałem z myślą o ludziach, którzy byli pacjentami naszej Kliniki Łagodzenia Stresu w Ośrodku Medycznym Uniwersytetu Massachusetts. Zachęciły mnie do tego godne uwagi zmiany, jakie zaszły w umysłach i ciałach ludzi, gdy zaprzestali prób rozwiązania bolesnych problemów, które przywiodły ich do kliniki, i podjęli ośmiotygodniowe intensywne ćwiczenia w otwieraniu się i słuchaniu, właściwe praktyce uważności.
Jako mapa podróży Full Catastrophe Living musiała być dostatecznie szczegółowa, by komuś w ciężkim położeniu umożliwić ostrożne nakreślenie własnego szlaku. Musiała odpowiadać na pilne potrzeby zarówno ludzi z poważnymi problemami medycznymi i chronicznym bólem, jak i tych, którzy cierpią w różnego rodzaju stresujących sytuacjach. Musiała więc zawierać znaczną ilość informacji dotyczących stresu i choroby, zdrowia i leczenia oraz obszerne instrukcje do medytacji.
Ta książka jest inna. Pragnę, by wszystkim ludziom, nie tylko tym, których życie jest zdominowane przez stres, ból i chorobę, zapewniała szybki i łatwy dostęp do istoty medytacji uważności i jej zastosowań. Dedykuję ją szczególnie tym, którzy opierają się sztywnym programom, którzy nie lubią, jak im się mówi, co mają robić, ale są wystarczająco zainteresowani uważnością i jej znaczeniem, by za pomocą kilku znalezionych tu i tam porad i sugestii próbować odnaleźć jakiś sens.
Jednocześnie dedykuję ją tym, którzy już praktykują medytację i dążą do tego, by wgląd i poszerzona świadomość wzmacniały i pogłębiały swój wpływ na ich życie. W krótkich rozdziałach tej książki skupiłem się na istocie uważności, zarówno w naszych formalnych próbach praktyki, jak i w wysiłkach wprowadzenia jej we wszystkie aspekty naszego codziennego życia. Każdy rozdział to rzut oka na jedną ściankę wielobocznego diamentu uważności. Drobne obroty tego kryształu spajają kolejne rozdziały w całość. Niektóre mogą brzmieć podobnie, ale każda ścianka jest również inna, niepowtarzalna.
To badanie diamentu uważności dedykuję wszystkim, którzy wytyczają ścieżkę prowadzącą do większej równowagi psychicznej i mądrości. Wymaga to gotowości do głębokiej obserwacji bieżących chwil, bez względu na to, co ze sobą niosą, ze wspaniałomyślnością, życzliwością dla siebie i otwartością wobec wszelkich możliwości.
W części pierwszej badam racjonalne podstawy i tło podjęcia lub pogłębiania praktyki uważności. Zachęcam czytelnika, by na wiele różnych sposobów próbował wprowadzić uważność w swoje życie. W części drugiej badam niektóre podstawowe aspekty formalnej praktyki medytacji. Formalna praktyka to szczególne okresy, w których celowo odkładamy inne zajęcia i stosujemy określone metody rozwijania uważności i koncentracji. W części trzeciej badam zakres zastosowań i perspektywy rozwoju uważności. Niektóre rozdziały wszystkich trzech części kończą się konkretnymi propozycjami włączenia w codzienne życie elementów zarówno formalnej, jak i nieformalnej praktyki uważności. Znajdują się one pod nagłówkiem „SPRÓBUJ”.
CZĘŚĆ I
Tylko ten dzień świta, którego jesteśmy świadomi.
HENRY DAVID THOREAU:Walden
Uważność (mindfulness) jest starożytną praktyką buddyjską, posiadającą głębokie znaczenie dla współczesnego świata. To znaczenie nie ma nic wspólnego z buddyzmem per se ani z byciem buddystą, lecz wypływa z przebudzenia i życia w harmonii ze sobą i światem; z dociekania, kim jesteśmy, ze zgłębiania naszego poglądu na świat i naszego miejsca w nim, z kształcenia w sobie uznania dla pełni każdej chwili życia. A nade wszystko z utrzymywania kontaktu.
Z buddyjskiego punktu widzenia zwykły stan naszej świadomości jest poważnie ograniczony i ograniczający, przypominając pod wieloma względami bardziej przedłużenie snu niż czuwanie. Medytacja pomaga nam przebudzić się z tego snu mechaniczności i nieświadomości, dzięki czemu możemy korzystać z pełnego zakresu swoich świadomych i nieświadomych możliwości. Mędrcy, jogini i mistrzowie zen przez tysiące lat systematycznie penetrowali to terytorium; nauka, jaką wyciągnęli z tych badań, może stworzyć na Zachodzie dobroczynną przeciwwagę dla właściwych naszej kulturze dążeń do kontrolowania i ujarzmiania natury zamiast uznania, że jesteśmy jej nieodłączną częścią. Ich wspólne doświadczenie wskazuje, że poprzez uważną i systematyczną samoobserwację, służącą wewnętrznemu badaniu własnej natury, a w szczególności natury własnego umysłu, możemy w swoje życie wprowadzić więcej zadowolenia, harmonii i mądrości. Równocześnie proponuje spojrzenie na świat, które dopełnia zasadniczo redukcjonistyczne i materialistyczne podejście dominujące obecnie w zachodnim sposobie myślenia. To spojrzenie nie jest ani wyłącznie „wschodnie”, ani mistyczne. W 1846 roku w Nowej Anglii Thoreau4 dostrzegł ten sam problem, związany z naszym zwykłym stanem umysłu, i z wielką pasją pisał o jego niepomyślnych następstwach.
Uważność bywa nazywana sercem buddyjskiej medytacji. Jest to zasadniczo prosta koncepcja, której moc ujawnia się w praktycznym zastosowaniu. Oznacza szczególny rodzaj uwagi: świadomej, skierowanej na obecną chwilę i nieosądzającej. Taka uwaga wykształca wielką świadomość, jasność i akceptację bieżącej sytuacji. Budzi nas do faktu, że życie rozwija się tylko w pojedynczych chwilach. Jeśli przez wiele chwil nie jesteśmy w pełni przytomni, możemy nie tylko przeoczyć to, co najcenniejsze w życiu, ale również możemy nie uświadomić sobie własnych możliwości rozwoju i przemiany.
Zmniejszona świadomość obecnej chwili stwarza nieuchronnie dalsze problemy, również z powodu naszych nieświadomych i automatycznych działań i zachowań, często kierowanych przez głęboko zakorzenione lęki i niepewność. Jeśli nie rozwiązujemy tych problemów, one z czasem rozrastają się i w końcu rodzą uczucie ugrzęźnięcia i braku kontaktu. Skutkiem tego możemy stracić wiarę w możliwość ukierunkowania swoich energii w sposób prowadzący do większego zadowolenia i szczęścia, być może nawet do większego zdrowia.
Uważność pozwala nam w prosty, lecz pewny sposób ruszyć z martwego punktu, ponownie skontaktować się z własną mądrością i witalnością. Daje nam możliwość decydowania o kierunku i jakości naszego życia, włączając w to związki z rodziną, pracą, otoczeniem, całą Ziemią i, co najważniejsze, związek ze sobą samym jako osobą.
Kluczem do tej ścieżki, leżącej u korzeni buddyzmu, taoizmu i jogi, którą znajdujemy również w pracach takich ludzi jak Emerson, Thoreau i Whitman oraz w mądrości rdzennych mieszkańców Ameryki, jest docenienie obecnej chwili i pielęgnowanie bliskiego z nią związku poprzez nieustanne obserwowanie jej z troską i wnikliwością. Jest to dokładne przeciwieństwo postawy traktującej życie jako coś oczywistego.
Prostą konsekwencją nawyku ignorowania chwil obecnych na rzecz tych, które mają dopiero nadejść, jest dotkliwy brak świadomości wątku życia, w który jesteśmy wpleceni. Oznacza to również brak świadomości i zrozumienia własnego umysłu oraz jego wpływu na nasze postrzeganie i postępowanie. Drastycznie ogranicza to nasze zrozumienie własnego człowieczeństwa, naszych związków z innymi i otaczającym nas światem. Tradycyjnie obszarem takich fundamentalnych dociekań duchowych była religia. Uważność jednak niewiele ma wspólnego z religią, jeśli pominąć najbardziej podstawowe znaczenie tego słowa, które wskazuje na usiłowanie przeniknięcia głębokiej tajemnicy życia i uznania swego ścisłego związku ze wszystkim, co istnieje.
Kiedy podtrzymujemy uważność w sposób otwarty, nie ulegając swoim chęciom i niechęciom, opiniom i uprzedzeniom, wyobrażeniom i oczekiwaniom, otwierają się nowe szanse i mamy okazję uwolnienia się z kajdan nieświadomości.
Dla mnie uważność jest po prostu sztuką świadomego życia. Żeby ją uprawiać, nie musisz być buddystą czy joginem. W istocie, jeśli wiesz cokolwiek o buddyzmie, to rozumiesz, że najważniejszą sprawą jest być sobą i nie próbować stać się czymś innym, niż jesteś. Buddyzm polega w gruncie rzeczy na utrzymywaniu kontaktu ze swoją najgłębszą naturą i pozwalaniu, by ona swobodnie z nas wypływała; na przebudzeniu się i widzeniu rzeczy takimi, jakimi są. Słowo „budda” oznacza po prostu kogoś, kto przebudził się do swojej własnej natury.
Dlatego uważność nie będzie sprzeczna z żadną wiarą czy tradycją – religijną bądź naukową – ani nie będzie próbowała niczego ci sprzedać, szczególnie nowego systemu wiary albo ideologii. Jest jedynie praktycznym sposobem utrzymywania ściślejszego kontaktu z pełnią naszego istnienia przez systematyczny proces samoobserwacji, badania siebie i świadomego działania. Nie ma w niej niczego zimnego, analitycznego ani nieczułego. Praktykę uważności znamionuje ton łagodny, rozumiejący i ożywczy. Można by ją również określić jako „serdeczność”.
Pewien uczeń powiedział: „Kiedy byłem buddystą, doprowadzałem swoich rodziców i przyjaciół do szału, ale odkąd jestem buddą, nikogo nie denerwuję”.
Choć praktyka uważności może być prosta, niekoniecznie musi być łatwa. Uważność wymaga wysiłku i dyscypliny, z tego prostego powodu, że siły przeciwstawiające się uważności, mianowicie nasza nawykowa nieświadomość i mechaniczność, działają z wielką uporczywością. Są tak mocne i tak dalece wymykają się naszej kontroli, że podtrzymanie prób świadomego chwytania chwil i zachowanie uważności wymaga wewnętrznego zaangażowania i pewnego rodzaju pracy. Ale jest to praca przynosząca głębokie zadowolenie, ponieważ styka nas z wieloma aspektami życia, które nawykowo przeoczamy i tracimy.
Jest to również praca oświecająca i wyzwalająca. Oświecająca, ponieważ dosłownie pozwala nam jaśniej widzieć i dzięki temu głębiej zrozumieć te obszary naszego życia, z którymi nie mamy kontaktu lub których nie chcemy dostrzec. Może to oznaczać zetknięcie z głębokimi emocjami – takimi jak żal, smutek, poczucie krzywdy, gniew i lęk – których zwykle nie dopuszczamy do świadomości lub którym nie pozwalamy się wyrazić. Uważność może również pomóc nam uznać wartość takich uczuć jak radość, spokój i szczęście, które często mijają niespostrzeżone i niedocenione. Jest to praca wyzwalająca, ponieważ dzięki niej zaczynamy w nowy sposób istnieć w swoim ciele i w świecie, co może wyzwolić nas z kolein, w które tak często wpadamy. Stwarza również nowe możliwości, gdyż ten sposób utrzymywania uwagi otwiera drogę do ukrytych w nas głęboko zasobów inwencji, inteligencji, wyobraźni, bystrości, zdecydowania i mądrości.
Szczególnie łatwo umyka naszej świadomości fakt, że myślimy w istocie bez przerwy. Nieustanny strumień myśli płynący przez nasz umysł pozostawia bardzo mało miejsca dla wewnętrznej ciszy. Prawie nigdy nie pozwalamy sobie po prostu być, bez kręcenia się w kołowrocie nieustannej aktywności. Zbyt często nasze działania nie są świadome, lecz wymuszane przez całkowicie zwyczajne myśli i impulsy płynące przez umysł jak rwąca rzeka, jeśli nie jak wodospad. Ten strumień porywa nas i w końcu zatapia, niosąc w miejsca, do których może nie chcemy trafić lub nawet nie wiemy, że do nich zmierzamy.
Medytacja uczy nas, jak wydostać się z tego strumienia, usiąść na jego brzegu, słuchać go i uczyć się od niego, a potem użyć jego energii, by prowadził nas, zamiast zadręczać. Ten proces nie przebiega sam z siebie, w magiczny sposób. Wymaga energii. Taki wysiłek doskonalenia swojej zdolności do bycia w obecnej chwili zwiemy „praktyką” lub „praktyką medytacji”.
Pytanie: Jak mogę rozplatać powikłanie znajdujące się całkowicie poniżej poziomu mojej świadomości?
Nisargadatta: Poprzez bycie ze sobą… Poprzez obserwowanie siebie w codziennym życiu z czujnym zainteresowaniem, z intencją zrozumienia, a nie osądzania, z pełną akceptacją wszystkiego, co może się pojawić, zachęcasz to, co spoczywa głęboko, by wydostało się na powierzchnię i uwalniając uwięzione energie, wzbogaciło twoje życie i świadomość. To wielka praca świadomości, która przez zrozumienie natury życia i umysłu usuwa przeszkody i uwalnia energie. Inteligencja jest bramą wolności, a czujna uwaga jest matką inteligencji.
Rozpowszechnione jest przekonanie, że medytacja jest jakimś szczególnym rodzajem aktywności, ale nie jest to zupełnie słuszne. Medytacja jest czymś całkowicie naturalnym. Czasami mówimy żartem: „Po prostu siedź i nic nie rób”. Ale medytacja nie polega również na samym siedzeniu. Trzeba zatrzymać się i być obecnym, to wszystko. Przez większość czasu biegamy w koło i coś robimy. Czy potrafisz zatrzymać się w swoim życiu, choćby tylko na chwilę? Czy może to być właśnie ta chwila? Co by się stało, gdybyś to zrobił?
Dobrym sposobem na zatrzymanie tej całej aktywności jest przejście na chwilę w „stan bycia”. Myśl, że jesteś wiecznym obserwatorem, że jesteś ponadczasowy. Jedynie obserwuj tę chwilę, w żaden sposób nie próbując jej zmienić. Co się dzieje? Co czujesz? Co widzisz? Co słyszysz? Zabawne jest to, że gdy tylko się zatrzymasz, natychmiast odnajdujesz siebie, tutaj. Rzeczy stają się prostsze. W pewnym sensie jest tak, jakbyś zmarł, a świat toczy się dalej. Gdybyś naprawdę umarł, natychmiast zniknęłyby wszystkie twoje zobowiązania i przestałbyś być za cokolwiek odpowiedzialny. Wszystko jakoś by dobiegło końca bez ciebie. Nikt inny nie może przejąć twojego niepowtarzalnego harmonogramu zajęć. On zmarłby lub zniknął wraz z tobą, tak jak to było z każdym innym zmarłym człowiekiem. Nie traktuj więc go z taką śmiertelną powagą.
Skoro tak, to może nie musisz akurat teraz wykonać jeszcze jednej rozmowy telefonicznej, nawet jeśli sądzisz, że musisz. Może nie musisz akurat teraz czegoś przeczytać albo załatwić jeszcze jednej sprawy. Jeśli, wciąż żyjąc, pozwolisz sobie rozmyślnie na kilka chwil „umrzeć” dla naporu czasu, to znajdziesz czas dla obecnej chwili. Tak „umierając”, naprawdę stajesz się bardziej żywy teraz. Możesz to osiągnąć, zatrzymując się. Nie ma to nic wspólnego z biernością. A kiedy postanowisz znowu ruszyć, będzie to już inny rodzaj ruchu, ponieważ się zatrzymałeś. Dzięki zatrzymaniu ruch staje się żywszy, bogatszy, konkretniejszy. Pomaga ono utrzymać we właściwej perspektywie wszystkie rzeczy, o które się martwimy i z którymi czujemy się nieswojo. Ono nas prowadzi.
SPRÓBUJ:
Od czasu do czasu w ciągu dnia zatrzymaj się, usiądź i zwróć uwagę na swój oddech. Może to trwać pięć minut lub pięć sekund. Pozwól sobie w pełni zaakceptować obecną chwilę, łącznie ze swoim samopoczuciem i tym, co się wokół ciebie dzieje. W tym czasie nie próbuj niczego zmienić, jedynie oddychaj i pozwól wszystkiemu płynąć. Porzuć myśl, że w tej chwili coś powinno być inaczej; zgódź się w umyśle i sercu, by ta chwila była właśnie taką, jaką jest, i pozwól sobie być właśnie takim, jakim jesteś. Potem, gdy będziesz gotowy, idź tam, gdzie ci serce wskazuje, z uwagą i zdecydowaniem.
Rysunek w piśmie „New Yorker”: dwóch mnichów zen w szatach i z ogolonymi głowami, jeden młody, drugi stary, siedzi obok siebie ze skrzyżowanymi nogami na podłodze. Młodszy patrzy z pewnym zakłopotaniem na starszego, który zwraca się w jego stronę i mówi: „Nic się nie dzieje potem. To jest Tym”.
To prawda. Normalnie, gdy podejmujemy jakieś działania, jest rzeczą zupełnie naturalną, że oczekujemy odpowiedniego wyniku swoich wysiłków. Chcemy ujrzeć rezultaty, choćby miało to być tylko przyjemne uczucie. Jedynym znanym mi wyjątkiem od tej reguły jest medytacja. Medytacja jest jedyną intencjonalną, systematyczną ludzką aktywnością, która w gruncie rzeczy dąży do tego, byśmy nie próbowali udoskonalić siebie ani nie starali się dotrzeć gdzie indziej, lecz po prostu uświadomili sobie, gdzie jesteśmy teraz. Może właśnie na tym polega jej wartość. Być może każdy powinien robić w swoim życiu choć jedną rzecz tylko dla niej samej.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Jon Kabat-Zinn, Właśnie jesteś, Jacek Santorski & Co Agencja Wydawnicza 1994, str. 24. [wróć]
Bodhi oznacza przebudzenie albo oświecenie. [wróć]
Wydanie polskie: Życie, piękna katastrofa, wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2013. [wróć]
Henry David Thoreau (1817–1862) był jednym z czołowych przedstawicieli transcendentalizmu, prądu filozoficzno-religijnego rozwijającego się w połowie XIX w. na wschodzie USA. Poczynając od roku 1845 spędził dwa lata samotnie wśród lasów nad jeziorem Walden w stanie Massachusetts, poświęcając się prostym pracom fizycznym, kontemplacji, obserwacji życia przyrody i pracy umysłowej. Swoje wglądy i przemyślenia z tego okresu zawarł w głośnym zbiorze esejów Walden, or Life in Woods, wydanym w 1854 r. (wydanie polskie: Walden, czyli życie w lesie, przekład Haliny Cieplińskiej, PIW 1991) (przyp. red. pol.). [wróć]