Gdziekolwiek jesteś, bądź. Przewodnik uważnego życia - Jon Kabat-Zinn - ebook + audiobook

Gdziekolwiek jesteś, bądź. Przewodnik uważnego życia audiobook

Jon Kabat-Zinn

0,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Znajdźcie spokojne, refleksyjne chwile w waszym życiu i zmniejszcie poziom waszego stresu!

Kiedy Gdziekolwiek jesteś, bądź zostało po raz pierwszy opublikowane w 1994 roku, nikt nie mógł przewidzieć, że ta książka znajdzie się na ogólnokrajowych listach bestsellerów i sprzeda się w nakładzie ponad miliona egzemplarzy. Trzydzieści lat później Gdziekolwiek jesteś, bądź pozostaje czołowym poradnikiem uważności i medytacji, wprowadzającym czytelników w tę praktykę i przeprowadzającym ich przez cały proces.

Jon Kabat-Zinn, autor sześciu książek o uważności, łączy badania i medyczne wykształcenie ze swoją duchową wiedzą, pomagając czytelnikom odnaleźć spokój i zmienićswoje życie.

W tym jubileuszowym wydaniu czytelnicy znajdą nowe wprowadzenie i posłowie autorstwa Kabata-Zinna. Po szczególnym zamęcie ostatnich kilku lat i perspektywach jeszcze większego niepokoju w przyszłości Gdziekolwiek jesteś, bądź służy jako wsparcie kolejnym pokoleniom czytelników starających się znaleźć równowagę i osiągnąć prawdziwe ja.

Dr Jon Kabat-Zinn to emerytowany profesor medycyny oraz inicjator programu redukcji stresu opartego na uważności. Jest autorem licznych bestsellerów, takich jak Życie, piękna katastrofa oraz Uważność dla początkujących, a także współautorem książki Świadomą drogą przez depresję.

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 56 min

Lektor: Jon Kabat-Zinn

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wprowadzenie do wydania z okazji trzydziestej rocznicy

Cho­ciaż ta książka nawet w naj­mniej­szym stop­niu nie doty­czy nauki uważ­no­ści lub jej kli­nicz­nego zasto­so­wa­nia, w ciągu dzie­się­cio­leci widzia­łem, że wciąż jest powszech­nie cyto­wana w lite­ra­tu­rze nauko­wej i medycz­nej, i to zawsze wyłącz­nie z powodu jed­nego, kon­kret­nego szcze­gółu: robo­czej defi­ni­cji, którą zapro­po­no­wa­łem w ory­gi­nal­nym wyda­niu z roku 1994, aby wyja­śnić, czym uważ­ność jest w prak­tycz­nym zasto­so­wa­niu, na uży­tek tych, któ­rzy nie poznali jej przez for­malną prak­tykę medy­ta­cyjną – co wów­czas ozna­czało nie­mal każ­dego. Okre­śli­łem ją jako „szcze­gólny rodzaj uwagi: świa­do­mej, skie­ro­wa­nej na obecną chwilę i nie­osą­dza­ją­cej”1. A gdyby trzeba było wyja­śnić, dla­czego mogłoby nas pocią­gać roz­wi­ja­nie więk­szej uważ­no­ści, można by dodać (jak to uczy­ni­łem we wpro­wa­dze­niu do Medi­ta­tion Is Not What You Think w 2018 r.), że dla­tego, „aby wspie­rać mądrość i zro­zu­mie­nie sie­bie samego, aby roz­po­znać nasze wro­dzone dwu­stronne połą­cze­nie z innymi i ze świa­tem, a tym samym słu­żyć dobroci i współ­czu­ciu”. Idąc za przy­kła­dem przej­mu­ją­cego geniu­szu Grety Thun­berg, uwa­żam za rzecz zupeł­nie wła­ściwą trak­to­wa­nie ludz­kiej świa­do­mo­ści jako super­mocy, którą już posia­damy z racji bycia czło­wie­kiem. Na ogół jed­nak ludz­kość nie roz­po­znaje i nie wyko­rzy­stuje tej super­mocy – prak­tycz­nie rzecz bio­rąc, główny nurt naszej kul­tury nie daje nam żad­nej wska­zówki, jak możemy uzy­skać do niej dostęp, prze­by­wać w niej i jej uży­wać. Teraz to się musi zmie­nić na glo­bal­nym pozio­mie, i to sto­sun­kowo szybko, jeśli jako gatu­nek mamy wyko­rzy­stać nasz pełny poten­cjał i zasłu­gi­wać na imię, jakie sobie nada­li­śmy: Homo sapiens sapiens – gatu­nek, który jest świa­domy i jest świa­domy tego, że jest świa­domy, lub, zgod­nie ze współ­cze­sną psy­cho­lo­giczną ter­mi­no­lo­gią, posiada świa­do­mość i metaświa­do­mość. Czas się prze­bu­dzić, a może już dawno jest po cza­sie. A zda­rzyć się to może tylko w jed­nym cza­sie. Zgad­niesz, kiedy to mogłoby być? To jest moment „wszyst­kie ręce na pokład na statku kosmicz­nym Zie­mia”, by wró­cić do wciąż aktu­al­nej sen­ten­cji Buck­min­stera Ful­lera sprzed pół wieku. Dharma w całej jej pro­sto­cie i zło­żo­no­ści, i uni­wer­sal­no­ści ni­gdy nie była bar­dziej potrzebna dla roz­kwitu ludz­ko­ści i pla­nety.

Jede­na­stego wrze­śnia 2001 roku japoń­ski mistrz zen Rosi Harada nauczał w swoim ame­ry­kań­skim ośrodku na Whid­bey Island w Puget Sound. Tak się zło­żyło, że poprzed­niego wie­czora Myla i ja byli­śmy na Whid­bey Island, pro­wa­dząc warsz­taty poświę­cone uważ­nemu rodzi­ciel­stwu. Następ­nego poranka wszystko się zatrzy­mało w Ame­ryce, kiedy roze­szła się wia­do­mość o ata­kach ter­ro­ry­stycz­nych. Z mgły wyło­niły się szare okręty wojenne patro­lu­jące cie­śniny. Tego dnia Harada zapro­sił grupę ludzi ze spo­łecz­no­ści na spo­tka­nie – miłe wytchnie­nie od oglą­da­nia dwóch wież cią­gle od nowa roz­pa­da­ją­cych się w ser­wi­sach infor­ma­cyj­nych. Kiedy wycho­dzi­li­śmy, każ­demu z nas dał pla­kat, enso – kali­gra­fię wyko­naną jed­nym pocią­gnię­ciem pędzla, przed­sta­wia­jącą koło zen. U dołu wid­niał napis po angiel­sku: „Ni­gdy nie zapo­mnij per­spek­tywy tysiąca lat”. Nie napi­sano, że możemy nie mieć przed sobą tysiąca lat, lecz trudno było tego nie zauwa­żyć. Potrzeba prze­bu­dze­nia się do naszej praw­dzi­wej natury i naszego ludz­kiego poten­cjału ni­gdy nie była pil­niej­sza, a praw­do­po­dobne korzy­ści z niego więk­sze, zwa­żyw­szy na przy­spie­szone roz­prze­strze­nia­nie się po całym świe­cie coraz bar­dziej zróż­ni­co­wa­nej uni­wer­sal­nej mądro­ści dharmy, teraz coraz bar­dziej dostęp­nej dla wszyst­kich przez Inter­net. W bar­dzo realny spo­sób roz­wi­ja­nie uważ­no­ści, zarówno jako for­mal­nej prak­tyki medy­ta­cji, jak i – nie­roz­dziel­nie – jako spo­sobu bycia, przy któ­rym codzienne życie i to, jak je prze­ży­wamy z chwili na chwilę, staje się rze­czy­wi­stą prak­tyką medy­ta­cji, przyj­muje cechy bez­in­te­re­sow­nego romansu i staje się wyra­zem wszyst­kiego, co naj­głęb­sze i naj­lep­sze w naszej ludz­kiej natu­rze.

W moim słow­niku uważ­ność jest po pro­stu syno­ni­mem świa­do­mo­ści. Ale cho­ciaż jest naszym pra­wem przy­słu­gu­ją­cym z uro­dze­nia i, by tak powie­dzieć, mamy ją tuż pod nosem, w rze­czy­wi­sto­ści mamy nie­wielki dostęp do tego super­mo­car­stwa. Medy­ta­cja uważ­no­ści jest spo­so­bem dosko­na­le­nia tego dostępu, tak by czy­sta ucie­le­śniona świa­do­mość czy czuj­ność mogła stać się naszym domyśl­nym try­bem funk­cjo­no­wa­nia, pod­stawą naszego ist­nie­nia i wska­zówką, jak możemy postę­po­wać w życiu, aby opty­ma­li­zo­wać pomyśl­ność wła­sną, innych ludzi, wszyst­kich żyją­cych istot i całego naszego świata, a tam, gdzie to moż­liwe, mini­ma­li­zo­wać ilu­zję i cier­pie­nie.

Oto opo­wiastka uka­zu­jąca sedno bud­dyj­skiej tra­dy­cji medy­ta­cyj­nej zen/czan, która może dać ci posmak mądro­ści nie­sio­nej przez czy­stą świa­do­mość z nie­dwo­istej per­spek­tywy, nie­zbęd­nej dla głę­bo­kiego i real­nego zro­zu­mie­nia, czym uważ­ność jest, a czym nie jest.

Huei-neng (638–713), drwal anal­fa­beta, miał bar­dzo silną skłon­ność do dharmy prze­bu­dze­nia. Jako nasto­la­tek przy­pad­kiem usły­szał mni­cha recy­tu­ją­cego Sutrę Dia­men­tową, a jeden wers natych­miast wstrzą­snął nim do głębi: „Roz­wiń umysł, który nie lgnie do niczego”. Cza­sem jest on tłu­ma­czony jako: „Roz­wiń umysł, który ni­gdzie nie prze­bywa”. Jego umysł natych­miast się otwo­rzył. Opu­ścił dom i wstą­pił do klasz­toru Pią­tego Patriar­chy Hon­grena, w któ­rym wyko­ny­wał skromną pracę tłu­cze­nia ryżu w kuchni. Osiem mie­sięcy póź­niej Mistrz obwie­ścił wobec san­ghi tysiąca mni­chów, że pra­gnie prze­ka­zać następcy szatę i miskę jako sym­bol jego auto­ry­tetu i zro­zu­mie­nia. Popro­sił, aby każdy, kto jest tą rolą zain­te­re­so­wany, umie­ścił na ścia­nie klasz­toru stwier­dze­nie wyra­ża­jące jego zro­zu­mie­nie esen­cji czan/dharmy, tak by wszy­scy mogli pojąć jego mądrość. Sze­nxiu, jego naj­bar­dziej uczony uczeń, przez więk­szość mni­chów uwa­żany za jedy­nego moż­li­wego kan­dy­data do otrzy­ma­nia prze­kazu od Mistrza, zamie­ścił nastę­pu­jący wiersz:

Ciało jest drze­wem Bodhi2,

Umysł jasnym zwier­cia­dłem;

Pamię­taj, aby wycie­rać je zawsze do czy­sta

I nie pozwa­lać, aby pył osia­dał.

Sły­sząc te wersy, recy­to­wane przez mło­dego ako­litę prze­cho­dzą­cego obok okna młoc­karni, skromny młoc­karz ryżu wie­dział od razu, że są błędne. Będąc anal­fa­betą, popro­sił tego chłopca, aby zapro­wa­dził go do ściany fron­to­wej sali klasz­toru i ponow­nie mu go wyre­cy­to­wał. Następ­nie Huei-neng zapy­tał prze­cho­dzą­cego zarządcę świą­tyni, czy on, Huei-neng, mógłby rów­nież zapro­po­no­wać wiersz, który zostałby zapi­sany na ścia­nie. Zdu­miony zarządca zgo­dził się zapi­sać go za niego. Jego pro­po­zy­cja brzmiała nastę­pu­jąco:

Zasad­ni­czo Bodhi nie ma drzewa,

Nie jest też jasnym zwier­cia­dłem,

Pier­wot­nie nie ma niczego,

Gdzież pył mógłby osiąść?

Rzecz jasna jego zwię­złe uję­cie dowo­dzi głębi zro­zu­mie­nia nie­dwo­isto­ści i pustej natury tego, co nazy­wamy „ja”, a to zna­czy, że nie można umiesz­czać sta­łego, odręb­nego, nie­zmien­nego bytu w sfe­rze nazwy i formy, jak rów­nież poza sferą nazwy i formy. A więc oczy­wi­ście to skromny czło­wiek tłu­kący ryż otrzy­mał szatę i miskę, sym­bo­li­zu­jące bez­po­średni prze­kaz z jed­nego prze­bu­dzo­nego umy­słu/serca do dru­giego, a tym samym stał się szó­stym i ostat­nim patriar­chą czan. Ale ta cere­mo­nia musiała odbyć się pota­jem­nie, bez świad­ków, gdyż odcho­dzący Hon­gren wie­dział, że zawistni mnisi pomimo całej swo­jej prak­tyki współ­czu­cia mogliby pra­gnąć skrzyw­dzić mło­dego czło­wieka. Huei-neng odszedł nocą, nio­sąc ze sobą nie tylko szatę i miskę żebra­czą, sym­bo­li­zu­jące prze­kaz, ale także ucie­le­śnione urze­czy­wist­nie­nie nie­sku­pio­nej na ja natury czuj­no­ści w sercu prak­tyki medy­ta­cji – natury wykra­cza­ją­cej poza nie­uchronną instru­men­tal­ność na względ­nie kon­wen­cjo­nal­nym pozio­mie i zasad­ni­czą nieinstru­men­tal­ność, wykra­cza­ją­cej w bar­dziej bez­gra­niczny i bez­cza­sowy – można powie­dzieć – abso­lutny spo­sób. Ta linia trwała w Chi­nach przez kilka wie­ków, sta­no­wiąc źró­dło roz­kwitu dharmy za cza­sów dyna­stii Tang i Song oraz nie­spo­ty­ka­nych na tej pla­ne­cie prze­ja­wów kul­tu­ro­wej, arty­stycz­nej i filo­zo­ficz­nej mądro­ści. I wciąż jest żywa na całym świe­cie.

Jedną z form, jakie przyj­muje to, co bez­fo­remne, jest uważ­ność, którą Budda nazwał „bez­po­śred­nią ścieżką do urze­czy­wist­nie­nia”, do wyzwo­le­nia z chci­wo­ści, nie­na­wi­ści i złu­dze­nia oraz two­rze­nia ja i cier­pie­nia, które poja­wiają się w ślad za nimi. Jak zoba­czysz i – miejmy nadzieję – poczu­jesz jako swego rodzaju prze­kaz zawarty na tych stro­nach – w sło­wach i prze­strzeni mię­dzy nimi, w nich i pod nimi – tra­fia­jący pro­sto do two­jego serca, uważ­ność jest zarówno for­malną prak­tyką medy­ta­cji, jak i spo­so­bem bycia.

Jeśli treść tej książki prze­ma­wia do cie­bie, oby ta prak­tyka została przy­jęta całym ser­cem i pod­jęta na całe życie dla dobra świata. I oby mogła oży­wiać chwile two­jego wyjąt­ko­wego, cen­nego życia, któ­rego nie powi­nie­neś zmar­no­wać lub zlek­ce­wa­żyć.

Wprowadzenie do pierwszego wydania

Czy wiesz o tym? Wszystko spro­wa­dza się do tego, że dokąd­kol­wiek idziesz, jesteś tam, gdzie wła­śnie kro­czysz. Cokol­wiek koń­czysz, jest tym, co wła­śnie ukoń­czy­łeś. O czym­kol­wiek myślisz w tej chwili, jest tym, co cię zaprząta. Cokol­wiek się zda­rzyło, już się zda­rzyło. Ważne jest to, co zamie­rzasz z tym zro­bić. Innymi słowy: „Co teraz?”.

Czy ci się to podoba, czy nie, naprawdę musisz trosz­czyć się tylko o tę chwilę. Wszy­scy jed­nak zbyt czę­sto postę­pu­jemy tak, jak­by­śmy wciąż zapo­mi­nali, że jeste­śmy wła­śnie tutaj i wła­śnie w tej sytu­acji. W każ­dej chwili znaj­du­jemy się na skrzy­żo­wa­niu tu i teraz. Ale gdy miej­sce, w któ­rym jeste­śmy, nik­nie w obłoku zapo­mnie­nia, natych­miast się gubimy. „Co teraz?” staje się praw­dzi­wym pro­ble­mem.

Zagu­bie­niem nazy­wam chwi­lową utratę kon­taktu ze sobą samym i z peł­nią swo­ich moż­li­wo­ści. W zamian pogrą­żamy się w mecha­nicz­nym patrze­niu, mecha­nicz­nym myśle­niu i mecha­nicz­nym dzia­ła­niu. W takich chwi­lach zry­wamy łącz­ność z tym, co w nas naj­głęb­sze i co stwa­rza być może naj­wspa­nial­sze spo­sob­no­ści dla naszej inwen­cji, ucze­nia się i roz­woju. Jeśli nie jeste­śmy uważni, takie chwile braku jasno­ści mogą prze­dłu­żać się i wypeł­nić nam więk­szość życia.

Aby naprawdę zna­leźć się tam, gdzie jeste­śmy, gdzie­kol­wiek to jest, musimy zatrzy­mać się w swoim doświad­cze­niu na czas wystar­cza­jąco długi, by mogła w nas wnik­nąć obecna chwila; na czas wystar­cza­jąco długi, by praw­dzi­wie poczuć obecną chwilę, ujrzeć ją w pełni, uświa­do­mić sobie i w ten spo­sób lepiej poznać i zro­zu­mieć. Tylko wów­czas możemy przy­jąć prawdę o tej chwili naszego życia, wycią­gnąć z niej naukę i ruszyć dalej. Czę­sto jed­nak pochła­nia nas prze­szłość, to, co już minęło, albo przy­szłość, która jesz­cze nie nastała. Szu­kamy jakie­goś innego miej­sca, gdzie, jak ufamy, rze­czy poto­czą się lepiej, szczę­śli­wiej, przyjmą obrót bliż­szy naszym pra­gnie­niom, albo znowu będzie tak jak kie­dyś. Prze­waż­nie tylko czę­ściowo uświa­da­miamy sobie to wewnętrzne napię­cie, jeśli w ogóle. Co wię­cej, rów­nież tylko czę­ściowo świa­domi jeste­śmy tego, co w isto­cie robimy w swoim życiu i ze swoim życiem oraz jak nasze dzia­ła­nia i, na mniej uchwyt­nym pozio­mie, nasze myśli wpły­wają na to, co widzimy i czego nie widzimy, co robimy i czego nie robimy.

Na przy­kład zwy­kle zupeł­nie nie­świa­do­mie zakła­damy, że nasze sądy – poję­cia i opi­nie, które żywimy w danej chwili – są „prawdą” o tym, co jest „tam” w świe­cie i „tutaj” w naszych umy­słach. A na ogół tak nie jest.

Drogo pła­cimy za to błędne i nie­spraw­dzone zało­że­nie, za nasze nie­omal umyślne lek­ce­wa­że­nie bogac­twa obec­nych chwil. Przy­po­mina to ska­że­nie radio­ak­tywne, które nie­po­strze­że­nie wciąż nara­sta i coraz sil­niej wpływa na nasze życie, a my nic o tym nie wiemy albo jeste­śmy wobec niego cał­ko­wi­cie bez­radni. Możemy ni­gdy nie być naprawdę tam, gdzie wła­śnie jeste­śmy, ni­gdy nie osią­gnąć pełni swo­ich moż­li­wo­ści. Zamiast tego zamy­kamy się w uro­je­niu, że wiemy, kim jeste­śmy, że wiemy, gdzie jeste­śmy i dokąd zmie­rzamy, że wiemy, co się dzieje – nie­ustan­nie spo­wici w myśli, fan­ta­zje i impulsy, prze­waż­nie doty­czące prze­szło­ści i przy­szło­ści, tego, czego pra­gniemy i co lubimy, oraz tego, czego lękamy się i czego nie lubimy. Wszystko to cią­gnie się nie­prze­rwa­nie, prze­sła­nia­jąc nam drogę i grunt, na któ­rym sto­imy.

Książka, którą wła­śnie masz w rękach, mówi o budze­niu się z takich snów i z kosz­ma­rów, w które one czę­sto się zmie­niają. Jeśli nie wiesz, że pogrą­żony jesteś w takim śnie, to znaj­du­jesz się w sta­nie zwa­nym przez bud­dy­stów „igno­ran­cją” lub nie­uważ­no­ścią. Uświa­da­mia­nie sobie tej nie­wie­dzy zwane jest „uważ­no­ścią”. Obu­dze­nie się z tego snu jest celem medy­ta­cji, sys­te­ma­tycz­nego dosko­na­le­nia przy­tom­no­ści, świa­do­mo­ści obec­nej chwili. Budze­nie się zwią­zane jest nie­roz­dziel­nie z tym, co mogli­by­śmy nazwać „mądro­ścią”, głęb­szym zro­zu­mie­niem przy­czyny i skutku oraz wza­jem­nego powią­za­nia rze­czy, dzięki czemu nie jeste­śmy już uwię­zieni w owład­nię­tej snem rze­czywistości, którą sami stwo­rzy­li­śmy. Jeśli chcemy zna­leźć wyj­ście z niej, musimy bar­dziej zwa­żać na tę chwilę, tylko w niej bowiem możemy żyć, rosnąć, czuć i zmie­niać się. Musimy stać się bar­dziej świa­domi i zabez­pie­czyć się przed Scyllą i Cha­rybdą prze­szło­ści i przy­szło­ści i przed świa­tem snu, który one nam ofe­rują w miej­sce życia.

Medy­ta­cja nie jest czymś dzi­wacz­nym i tajem­ni­czym, jak to się czę­sto sądzi. Aby medy­to­wać, nie musisz stać się jakimś zom­bie, rośliną, ego­cen­trycz­nym nar­cy­zem, obser­wa­to­rem wła­snego pępka, „odlo­tow­cem”, czci­cie­lem, entu­zja­stą, misty­kiem albo filo­zo­fem Wschodu. Medy­ta­cja polega po pro­stu na tym, by być sobą i wie­dzieć co nieco o tym, kim się jest. Ma ci uświa­do­mić, czy ci się to podoba, czy nie, że kro­czysz ścieżką; ścieżką, która jest twoim życiem. Medy­ta­cja może pomóc nam dostrzec, że ta ścieżka, którą zwiemy naszym życiem, ma kie­ru­nek; że zawsze się roz­wija, chwila za chwilą; i że to, co dzieje się teraz, w tej chwili, wpływa na to, co zda­rzy się potem.

Jeśli to, co dzieje się teraz, wpływa na to, co zda­rzy się potem, to czyż nie warto od czasu do czasu rozej­rzeć się tro­chę wokół, żeby mieć nieco peł­niej­szy kon­takt z tym, co się dzieje? Dzięki temu możesz uświa­do­mić sobie swoją wewnętrzną i zewnętrzną postawę, jasno ujrzeć ścieżkę, po któ­rej wła­śnie stą­pasz, oraz kie­ru­nek, w któ­rym zmie­rzasz. Czy­niąc to, być może uzy­skasz moż­li­wość wyty­cze­nia sobie innej ścieżki, bliż­szej two­jej wewnętrz­nej isto­cie – ścieżki duszy, ścieżki serca, two­jej Ścieżki przez duże Ś. W prze­ciw­nym razie impet two­jej nie­świa­do­mo­ści w tej chwili zabar­wia następną chwilę. Dni, mie­siące i lata szybko mijają nie­zau­wa­żone, bez­ce­lowe, nie­do­ce­nione.

Nic łatwiej­szego, niż trwać w sytu­acji przy­po­mi­na­ją­cej osu­wa­nie się po zamglo­nym, śli­skim stoku pro­sto do grobu; lub, w chwili jasno­ści, która cza­sem przed śmier­cią roz­pra­sza opary, prze­bu­dzić się i zro­zu­mieć, że wszyst­kie twoje poglądy o tym, jak należy żyć i co jest ważne, były w naj­lep­szym razie nie­spraw­dzo­nymi pół­praw­dami opar­tymi na lęku i nie­wie­dzy, jedy­nie two­imi wła­snymi tłu­mią­cymi życie ide­ami; nie była to prawda, a twoje życie nie musiało być takie, jakie było.

Nikt nie może za nas wyko­nać tej pracy budze­nia się, choć nasza rodzina i przy­ja­ciele cza­sami roz­pacz­li­wie pró­bują dotrzeć do nas, pomóc nam widzieć jaśniej albo wyrwać nas z zaśle­pie­nia. Ale osta­tecz­nie jedy­nie ty sam możesz prze­bu­dzić sie­bie. Jeśli tego doko­na­łeś, dokąd­kol­wiek idziesz, tam jesteś. To twoje wła­sne życie odsła­nia się przed tobą.

U końca dłu­giego życia poświę­co­nego naucza­niu uważ­no­ści Budda pod­su­mo­wał swą naukę dla uczniów – z któ­rych część zapewne liczyła, że uła­twi im zna­le­zie­nie wła­snych ście­żek – tymi sło­wami: „Bądź­cie świa­tłem dla sie­bie”.

W mojej poprzed­niej książce, Full Cata­stro­phe Living3, pró­bo­wa­łem prze­cięt­nemu Ame­ry­ka­ni­nowi udo­stęp­nić ścieżkę uważ­no­ści, tak aby nie uwa­żał jej za coś ezo­te­rycz­nego, bud­dyj­skiego lub mistycz­nego, lecz raczej za coś roz­sąd­nego. Uważ­ność wiąże się przede wszyst­kim z przy­tom­no­ścią i świa­do­mo­ścią, które są powszech­nymi ludz­kimi przy­mio­tami. Ale więk­szość ludzi uważa te zdol­no­ści za rzecz natu­ralną i nie myśli o ich sys­te­ma­tycz­nym roz­wi­ja­niu, pro­wa­dzą­cym do samo­po­zna­nia i mądro­ści. Medy­ta­cja jest pro­ce­sem, poprzez który pogłę­biamy uważ­ność i świa­do­mość, dosko­na­limy je i czy­nimy z nich więk­szy prak­tyczny uży­tek w życiu.

Full Cata­stro­phe Living można uwa­żać za prze­wod­nik prze­zna­czony dla ludzi zma­ga­ją­cych się z fizycz­nym lub emo­cjo­nal­nym bólem albo wytrą­co­nych z rów­no­wagi na sku­tek zbyt sil­nego stresu. Chcia­łem nakło­nić czy­tel­nika, aby skie­ro­wał swoją uwagę na rze­czy, które wszy­scy tak czę­sto igno­ru­jemy, i w ten spo­sób, poprzez wła­sne bez­po­śred­nie doświad­cze­nie, uświa­do­mił sobie, że mogą ist­nieć bar­dzo uza­sad­nione powody, by wpleść uważ­ność w mate­rię wła­snego życia.

Nie suge­ruję by­naj­mniej, że uważ­ność jest jakie­goś rodzaju pana­ceum czy łatwym spo­so­bem na roz­wią­za­nie wszyst­kich pro­ble­mów życio­wych. Daleki jestem od tego. Nie znam żad­nych cudow­nych recept i, szcze­rze mówiąc, nie szu­kam ich. Peł­nia życia malo­wana jest zama­szy­stymi ude­rze­niami pędzla. Do zro­zu­mie­nia i mądro­ści można dojść wie­loma ścież­kami. Każdy z nas staje wobec innych potrzeb i dla każ­dego co innego jest warte zachodu w życiu. Każdy musi wyty­czyć wła­sny szlak, który będzie odpo­wia­dał temu, do czego jest gotowy.

Z pew­no­ścią do medy­ta­cji musisz być przy­go­to­wany. Musisz pod­jąć ją we wła­ści­wej chwili swo­jego życia, w chwili, gdy jesteś gotowy słu­chać uważ­nie wła­snego głosu, wła­snego serca, wła­snego odde­chu – być po pro­stu obec­nym dla nich i z nimi, bez koniecz­no­ści uda­wa­nia się gdzie­kol­wiek lub robie­nia cze­goś lep­szego czy innego. To ciężka praca.

Full Cata­stro­phe Living napi­sa­łem z myślą o ludziach, któ­rzy byli pacjen­tami naszej Kli­niki Łago­dze­nia Stresu w Ośrodku Medycz­nym Uni­wer­sy­tetu Mas­sa­chu­setts. Zachę­ciły mnie do tego godne uwagi zmiany, jakie zaszły w umy­słach i cia­łach ludzi, gdy zaprze­stali prób roz­wią­za­nia bole­snych pro­ble­mów, które przy­wio­dły ich do kli­niki, i pod­jęli ośmio­ty­go­dniowe inten­sywne ćwi­cze­nia w otwie­ra­niu się i słu­cha­niu, wła­ściwe prak­tyce uważ­no­ści.

Jako mapa podróży Full Cata­stro­phe Living musiała być dosta­tecz­nie szcze­gó­łowa, by komuś w cięż­kim poło­że­niu umoż­li­wić ostrożne nakre­śle­nie wła­snego szlaku. Musiała odpo­wia­dać na pilne potrzeby zarówno ludzi z poważ­nymi pro­ble­mami medycz­nymi i chro­nicz­nym bólem, jak i tych, któ­rzy cier­pią w róż­nego rodzaju stre­su­ją­cych sytu­acjach. Musiała więc zawie­rać znaczną ilość infor­ma­cji doty­czą­cych stresu i cho­roby, zdro­wia i lecze­nia oraz obszerne instruk­cje do medy­ta­cji.

Ta książka jest inna. Pra­gnę, by wszyst­kim ludziom, nie tylko tym, któ­rych życie jest zdo­mi­no­wane przez stres, ból i cho­robę, zapew­niała szybki i łatwy dostęp do istoty medy­ta­cji uważ­no­ści i jej zasto­so­wań. Dedy­kuję ją szcze­gól­nie tym, któ­rzy opie­rają się sztyw­nym pro­gra­mom, któ­rzy nie lubią, jak im się mówi, co mają robić, ale są wystar­cza­jąco zain­te­re­so­wani uważ­no­ścią i jej zna­cze­niem, by za pomocą kilku zna­le­zio­nych tu i tam porad i suge­stii pró­bo­wać odna­leźć jakiś sens.

Jed­no­cze­śnie dedy­kuję ją tym, któ­rzy już prak­ty­kują medy­ta­cję i dążą do tego, by wgląd i posze­rzona świa­do­mość wzmac­niały i pogłę­biały swój wpływ na ich życie. W krót­kich roz­dzia­łach tej książki sku­pi­łem się na isto­cie uważ­no­ści, zarówno w naszych for­mal­nych pró­bach prak­tyki, jak i w wysił­kach wpro­wa­dze­nia jej we wszyst­kie aspekty naszego codzien­nego życia. Każdy roz­dział to rzut oka na jedną ściankę wie­lo­bocz­nego dia­mentu uważ­no­ści. Drobne obroty tego krysz­tału spa­jają kolejne roz­działy w całość. Nie­które mogą brzmieć podob­nie, ale każda ścianka jest rów­nież inna, nie­po­wta­rzalna.

To bada­nie dia­mentu uważ­no­ści dedy­kuję wszyst­kim, któ­rzy wyty­czają ścieżkę pro­wa­dzącą do więk­szej rów­no­wagi psy­chicz­nej i mądro­ści. Wymaga to goto­wo­ści do głę­bo­kiej obser­wa­cji bie­żą­cych chwil, bez względu na to, co ze sobą niosą, ze wspa­nia­ło­myśl­no­ścią, życz­li­wo­ścią dla sie­bie i otwar­to­ścią wobec wszel­kich moż­li­wo­ści.

W czę­ści pierw­szej badam racjo­nalne pod­stawy i tło pod­ję­cia lub pogłę­bia­nia prak­tyki uważ­no­ści. Zachę­cam czy­tel­nika, by na wiele róż­nych spo­so­bów pró­bo­wał wpro­wa­dzić uważ­ność w swoje życie. W czę­ści dru­giej badam nie­które pod­sta­wowe aspekty for­mal­nej prak­tyki medy­ta­cji. For­malna prak­tyka to szcze­gólne okresy, w któ­rych celowo odkła­damy inne zaję­cia i sto­su­jemy okre­ślone metody roz­wi­ja­nia uważ­no­ści i kon­cen­tra­cji. W czę­ści trze­ciej badam zakres zasto­so­wań i per­spek­tywy roz­woju uważ­no­ści. Nie­które roz­działy wszyst­kich trzech czę­ści koń­czą się kon­kret­nymi pro­po­zy­cjami włą­cze­nia w codzienne życie ele­men­tów zarówno for­mal­nej, jak i niefor­mal­nej prak­tyki uważ­no­ści. Znaj­dują się one pod nagłów­kiem „SPRÓ­BUJ”.

CZĘŚĆ I

KWIAT TEJ CHWILI

Tylko ten dzień świta, któ­rego jeste­śmy świa­domi.

HENRY DAVID THO­REAU:Wal­den

Czym jest uważność?

Uważ­ność (mind­ful­ness) jest sta­ro­żytną prak­tyką bud­dyj­ską, posia­da­jącą głę­bo­kie zna­cze­nie dla współ­cze­snego świata. To zna­cze­nie nie ma nic wspól­nego z bud­dy­zmem per se ani z byciem bud­dy­stą, lecz wypływa z prze­bu­dze­nia i życia w har­mo­nii ze sobą i świa­tem; z docie­ka­nia, kim jeste­śmy, ze zgłę­bia­nia naszego poglądu na świat i naszego miej­sca w nim, z kształ­ce­nia w sobie uzna­nia dla pełni każ­dej chwili życia. A nade wszystko z utrzy­my­wa­nia kon­taktu.

Z bud­dyj­skiego punktu widze­nia zwy­kły stan naszej świa­do­mo­ści jest poważ­nie ogra­ni­czony i ogra­ni­cza­jący, przy­po­mi­na­jąc pod wie­loma wzglę­dami bar­dziej prze­dłu­że­nie snu niż czu­wa­nie. Medy­ta­cja pomaga nam prze­bu­dzić się z tego snu mecha­nicz­no­ści i nieświa­do­mo­ści, dzięki czemu możemy korzy­stać z peł­nego zakresu swo­ich świa­do­mych i nieświa­do­mych moż­li­wo­ści. Mędrcy, jogini i mistrzo­wie zen przez tysiące lat sys­te­ma­tycz­nie pene­tro­wali to tery­to­rium; nauka, jaką wycią­gnęli z tych badań, może stwo­rzyć na Zacho­dzie dobro­czynną prze­ciw­wagę dla wła­ści­wych naszej kul­tu­rze dążeń do kon­tro­lo­wa­nia i ujarz­mia­nia natury zamiast uzna­nia, że jeste­śmy jej nie­od­łączną czę­ścią. Ich wspólne doświad­cze­nie wska­zuje, że poprzez uważną i sys­te­ma­tyczną samo­ob­ser­wa­cję, słu­żącą wewnętrz­nemu bada­niu wła­snej natury, a w szcze­gól­no­ści natury wła­snego umy­słu, możemy w swoje życie wpro­wa­dzić wię­cej zado­wo­le­nia, har­mo­nii i mądro­ści. Rów­no­cze­śnie pro­po­nuje spoj­rze­nie na świat, które dopeł­nia zasad­ni­czo reduk­cjo­ni­styczne i mate­ria­li­styczne podej­ście domi­nu­jące obec­nie w zachod­nim spo­so­bie myśle­nia. To spoj­rze­nie nie jest ani wyłącz­nie „wschod­nie”, ani mistyczne. W 1846 roku w Nowej Anglii Tho­reau4 dostrzegł ten sam pro­blem, zwią­zany z naszym zwy­kłym sta­nem umy­słu, i z wielką pasją pisał o jego nie­po­myśl­nych następ­stwach.

Uważ­ność bywa nazy­wana ser­cem bud­dyj­skiej medy­ta­cji. Jest to zasad­ni­czo pro­sta kon­cep­cja, któ­rej moc ujaw­nia się w prak­tycz­nym zasto­so­wa­niu. Ozna­cza szcze­gólny rodzaj uwagi: świa­do­mej, skie­ro­wa­nej na obecną chwilę i nie­osą­dza­ją­cej. Taka uwaga wykształca wielką świa­do­mość, jasność i akcep­ta­cję bie­żą­cej sytu­acji. Budzi nas do faktu, że życie roz­wija się tylko w poje­dyn­czych chwi­lach. Jeśli przez wiele chwil nie jeste­śmy w pełni przy­tomni, możemy nie tylko prze­oczyć to, co naj­cen­niej­sze w życiu, ale rów­nież możemy nie uświa­do­mić sobie wła­snych moż­li­wo­ści roz­woju i prze­miany.

Zmniej­szona świa­do­mość obec­nej chwili stwa­rza nie­uchron­nie dal­sze pro­blemy, rów­nież z powodu naszych nie­świa­do­mych i auto­ma­tycz­nych dzia­łań i zacho­wań, czę­sto kie­ro­wa­nych przez głę­boko zako­rze­nione lęki i nie­pew­ność. Jeśli nie roz­wią­zu­jemy tych pro­ble­mów, one z cza­sem roz­ra­stają się i w końcu rodzą uczu­cie ugrzęź­nię­cia i braku kon­taktu. Skut­kiem tego możemy stra­cić wiarę w moż­li­wość ukie­run­ko­wa­nia swo­ich ener­gii w spo­sób pro­wa­dzący do więk­szego zado­wo­le­nia i szczę­ścia, być może nawet do więk­szego zdro­wia.

Uważ­ność pozwala nam w pro­sty, lecz pewny spo­sób ruszyć z mar­twego punktu, ponow­nie skon­tak­to­wać się z wła­sną mądro­ścią i wital­no­ścią. Daje nam moż­li­wość decy­do­wa­nia o kie­runku i jako­ści naszego życia, włą­cza­jąc w to związki z rodziną, pracą, oto­cze­niem, całą Zie­mią i, co naj­waż­niej­sze, zwią­zek ze sobą samym jako osobą.

Klu­czem do tej ścieżki, leżą­cej u korzeni bud­dy­zmu, tao­izmu i jogi, którą znaj­du­jemy rów­nież w pra­cach takich ludzi jak Emer­son, Tho­reau i Whit­man oraz w mądro­ści rdzen­nych miesz­kań­ców Ame­ryki, jest doce­nie­nie obec­nej chwili i pie­lę­gno­wa­nie bli­skiego z nią związku poprzez nie­ustanne obser­wo­wa­nie jej z tro­ską i wni­kli­wo­ścią. Jest to dokładne prze­ci­wień­stwo postawy trak­tu­ją­cej życie jako coś oczy­wi­stego.

Pro­stą kon­se­kwen­cją nawyku igno­ro­wa­nia chwil obec­nych na rzecz tych, które mają dopiero nadejść, jest dotkliwy brak świa­do­mo­ści wątku życia, w który jeste­śmy wple­ceni. Ozna­cza to rów­nież brak świa­do­mo­ści i zro­zu­mie­nia wła­snego umy­słu oraz jego wpływu na nasze postrze­ga­nie i postę­po­wa­nie. Dra­stycz­nie ogra­ni­cza to nasze zro­zu­mie­nie wła­snego czło­wie­czeń­stwa, naszych związ­ków z innymi i ota­cza­ją­cym nas świa­tem. Tra­dy­cyj­nie obsza­rem takich fun­da­men­tal­nych docie­kań ducho­wych była reli­gia. Uważ­ność jed­nak nie­wiele ma wspól­nego z reli­gią, jeśli pomi­nąć naj­bar­dziej pod­sta­wowe zna­cze­nie tego słowa, które wska­zuje na usi­ło­wa­nie prze­nik­nię­cia głę­bo­kiej tajem­nicy życia i uzna­nia swego ści­słego związku ze wszyst­kim, co ist­nieje.

Kiedy pod­trzy­mu­jemy uważ­ność w spo­sób otwarty, nie ule­ga­jąc swoim chę­ciom i niechę­ciom, opi­niom i uprze­dze­niom, wyobra­że­niom i ocze­ki­wa­niom, otwie­rają się nowe szanse i mamy oka­zję uwol­nie­nia się z kaj­dan nie­świa­do­mo­ści.

Dla mnie uważ­ność jest po pro­stu sztuką świa­do­mego życia. Żeby ją upra­wiać, nie musisz być bud­dy­stą czy jogi­nem. W isto­cie, jeśli wiesz cokol­wiek o bud­dy­zmie, to rozu­miesz, że naj­waż­niej­szą sprawą jest być sobą i nie pró­bo­wać stać się czymś innym, niż jesteś. Bud­dyzm polega w grun­cie rze­czy na utrzy­my­wa­niu kon­taktu ze swoją naj­głęb­szą naturą i pozwa­la­niu, by ona swo­bod­nie z nas wypły­wała; na prze­bu­dze­niu się i widze­niu rze­czy takimi, jakimi są. Słowo „budda” ozna­cza po pro­stu kogoś, kto prze­bu­dził się do swo­jej wła­snej natury.

Dla­tego uważ­ność nie będzie sprzeczna z żadną wiarą czy tra­dy­cją – reli­gijną bądź naukową – ani nie będzie pró­bo­wała niczego ci sprze­dać, szcze­gól­nie nowego sys­temu wiary albo ide­olo­gii. Jest jedy­nie prak­tycz­nym spo­so­bem utrzy­my­wa­nia ści­ślej­szego kon­taktu z peł­nią naszego ist­nie­nia przez sys­te­ma­tyczny pro­ces samo­ob­ser­wa­cji, bada­nia sie­bie i świa­do­mego dzia­ła­nia. Nie ma w niej niczego zim­nego, ana­li­tycz­nego ani nie­czu­łego. Prak­tykę uważ­no­ści zna­mio­nuje ton łagodny, rozu­mie­jący i ożyw­czy. Można by ją rów­nież okre­ślić jako „ser­decz­ność”.

* * *

Pewien uczeń powie­dział: „Kiedy byłem bud­dy­stą, dopro­wa­dza­łem swo­ich rodzi­ców i przy­ja­ciół do szału, ale odkąd jestem buddą, nikogo nie dener­wuję”.

Prosta, lecz niełatwa

Choć prak­tyka uważ­no­ści może być pro­sta, nie­ko­niecz­nie musi być łatwa. Uważ­ność wymaga wysiłku i dys­cy­pliny, z tego pro­stego powodu, że siły prze­ciw­sta­wia­jące się uważ­no­ści, mia­no­wi­cie nasza nawy­kowa nie­świa­do­mość i mecha­nicz­ność, dzia­łają z wielką upo­rczy­wo­ścią. Są tak mocne i tak dalece wymy­kają się naszej kon­troli, że pod­trzy­ma­nie prób świa­do­mego chwy­ta­nia chwil i zacho­wa­nie uważ­no­ści wymaga wewnętrz­nego zaan­ga­żo­wa­nia i pew­nego rodzaju pracy. Ale jest to praca przy­no­sząca głę­bo­kie zado­wo­le­nie, ponie­waż styka nas z wie­loma aspek­tami życia, które nawy­kowo prze­oczamy i tra­cimy.

Jest to rów­nież praca oświe­ca­jąca i wyzwa­la­jąca. Oświe­ca­jąca, ponie­waż dosłow­nie pozwala nam jaśniej widzieć i dzięki temu głę­biej zro­zu­mieć te obszary naszego życia, z któ­rymi nie mamy kon­taktu lub któ­rych nie chcemy dostrzec. Może to ozna­czać zetknię­cie z głę­bo­kimi emo­cjami – takimi jak żal, smu­tek, poczu­cie krzywdy, gniew i lęk – któ­rych zwy­kle nie dopusz­czamy do świa­do­mo­ści lub któ­rym nie pozwa­lamy się wyra­zić. Uważ­ność może rów­nież pomóc nam uznać war­tość takich uczuć jak radość, spo­kój i szczę­ście, które czę­sto mijają nie­spo­strze­żone i nie­do­ce­nione. Jest to praca wyzwa­la­jąca, ponie­waż dzięki niej zaczy­namy w nowy spo­sób ist­nieć w swoim ciele i w świe­cie, co może wyzwo­lić nas z kolein, w które tak czę­sto wpa­damy. Stwa­rza rów­nież nowe moż­li­wo­ści, gdyż ten spo­sób utrzy­my­wa­nia uwagi otwiera drogę do ukry­tych w nas głę­boko zaso­bów inwen­cji, inte­li­gen­cji, wyobraźni, bystro­ści, zde­cy­do­wa­nia i mądro­ści.

Szcze­gól­nie łatwo umyka naszej świa­do­mo­ści fakt, że myślimy w isto­cie bez prze­rwy. Nie­ustanny stru­mień myśli pły­nący przez nasz umysł pozo­sta­wia bar­dzo mało miej­sca dla wewnętrz­nej ciszy. Pra­wie ni­gdy nie pozwa­lamy sobie po pro­stu być, bez krę­ce­nia się w koło­wro­cie nie­ustan­nej aktyw­no­ści. Zbyt czę­sto nasze dzia­ła­nia nie są świa­dome, lecz wymu­szane przez cał­ko­wi­cie zwy­czajne myśli i impulsy pły­nące przez umysł jak rwąca rzeka, jeśli nie jak wodo­spad. Ten stru­mień porywa nas i w końcu zata­pia, nio­sąc w miej­sca, do któ­rych może nie chcemy tra­fić lub nawet nie wiemy, że do nich zmie­rzamy.

Medy­ta­cja uczy nas, jak wydo­stać się z tego stru­mie­nia, usiąść na jego brzegu, słu­chać go i uczyć się od niego, a potem użyć jego ener­gii, by pro­wa­dził nas, zamiast zadrę­czać. Ten pro­ces nie prze­biega sam z sie­bie, w magiczny spo­sób. Wymaga ener­gii. Taki wysi­łek dosko­na­le­nia swo­jej zdol­no­ści do bycia w obec­nej chwili zwiemy „prak­tyką” lub „prak­tyką medy­ta­cji”.

* * *

Pyta­nie: Jak mogę roz­pla­tać powi­kła­nie znaj­du­jące się cał­ko­wi­cie poni­żej poziomu mojej świa­do­mo­ści?

Nisar­ga­datta: Poprzez bycie ze sobą… Poprzez obser­wo­wa­nie sie­bie w codzien­nym życiu z czuj­nym zain­te­re­so­wa­niem, z inten­cją zro­zu­mie­nia, a nie osą­dza­nia, z pełną akcep­ta­cją wszyst­kiego, co może się poja­wić, zachę­casz to, co spo­czywa głę­boko, by wydo­stało się na powierzch­nię i uwal­nia­jąc uwię­zione ener­gie, wzbo­ga­ciło twoje życie i świa­do­mość. To wielka praca świa­do­mo­ści, która przez zro­zu­mie­nie natury życia i umy­słu usuwa prze­szkody i uwal­nia ener­gie. Inte­li­gen­cja jest bramą wol­no­ści, a czujna uwaga jest matką inte­li­gen­cji.

Zatrzymanie

Roz­po­wszech­nione jest prze­ko­na­nie, że medy­ta­cja jest jakimś szcze­gól­nym rodza­jem aktyw­no­ści, ale nie jest to zupeł­nie słuszne. Medy­ta­cja jest czymś cał­ko­wi­cie natu­ral­nym. Cza­sami mówimy żar­tem: „Po pro­stu siedź i nic nie rób”. Ale medy­ta­cja nie polega rów­nież na samym sie­dze­niu. Trzeba zatrzy­mać się i być obec­nym, to wszystko. Przez więk­szość czasu bie­gamy w koło i coś robimy. Czy potra­fisz zatrzy­mać się w swoim życiu, choćby tylko na chwilę? Czy może to być wła­śnie ta chwila? Co by się stało, gdy­byś to zro­bił?

Dobrym spo­so­bem na zatrzy­ma­nie tej całej aktyw­no­ści jest przej­ście na chwilę w „stan bycia”. Myśl, że jesteś wiecz­nym obser­wa­to­rem, że jesteś ponad­cza­sowy. Jedy­nie obser­wuj tę chwilę, w żaden spo­sób nie pró­bu­jąc jej zmie­nić. Co się dzieje? Co czu­jesz? Co widzisz? Co sły­szysz? Zabawne jest to, że gdy tylko się zatrzy­masz, natych­miast odnaj­du­jesz sie­bie, tutaj. Rze­czy stają się prost­sze. W pew­nym sen­sie jest tak, jak­byś zmarł, a świat toczy się dalej. Gdy­byś naprawdę umarł, natych­miast znik­nę­łyby wszyst­kie twoje zobo­wią­za­nia i prze­stał­byś być za cokol­wiek odpo­wie­dzialny. Wszystko jakoś by dobie­gło końca bez cie­bie. Nikt inny nie może prze­jąć two­jego nie­po­wta­rzal­nego har­mo­no­gramu zajęć. On zmarłby lub znik­nął wraz z tobą, tak jak to było z każ­dym innym zmar­łym czło­wie­kiem. Nie trak­tuj więc go z taką śmier­telną powagą.

Skoro tak, to może nie musisz aku­rat teraz wyko­nać jesz­cze jed­nej roz­mowy tele­fo­nicz­nej, nawet jeśli sądzisz, że musisz. Może nie musisz aku­rat teraz cze­goś prze­czy­tać albo zała­twić jesz­cze jed­nej sprawy. Jeśli, wciąż żyjąc, pozwo­lisz sobie roz­myśl­nie na kilka chwil „umrzeć” dla naporu czasu, to znaj­dziesz czas dla obec­nej chwili. Tak „umie­ra­jąc”, naprawdę sta­jesz się bar­dziej żywy teraz. Możesz to osią­gnąć, zatrzy­mu­jąc się. Nie ma to nic wspól­nego z bier­no­ścią. A kiedy posta­no­wisz znowu ruszyć, będzie to już inny rodzaj ruchu, ponie­waż się zatrzy­ma­łeś. Dzięki zatrzy­ma­niu ruch staje się żyw­szy, bogat­szy, kon­kret­niej­szy. Pomaga ono utrzy­mać we wła­ści­wej per­spek­ty­wie wszyst­kie rze­czy, o które się mar­twimy i z któ­rymi czu­jemy się nie­swojo. Ono nas pro­wa­dzi.

SPRÓ­BUJ:

Od czasu do czasu w ciągu dnia zatrzy­maj się, usiądź i zwróć uwagę na swój oddech. Może to trwać pięć minut lub pięć sekund. Pozwól sobie w pełni zaak­cep­to­wać obecną chwilę, łącz­nie ze swoim samo­po­czu­ciem i tym, co się wokół cie­bie dzieje. W tym cza­sie nie pró­buj niczego zmie­nić, jedy­nie oddy­chaj i pozwól wszyst­kiemu pły­nąć. Porzuć myśl, że w tej chwili coś powinno być ina­czej; zgódź się w umy­śle i sercu, by ta chwila była wła­śnie taką, jaką jest, i pozwól sobie być wła­śnie takim, jakim jesteś. Potem, gdy będziesz gotowy, idź tam, gdzie ci serce wska­zuje, z uwagą i zde­cy­do­wa­niem.

To jest Tym

Rysu­nek w piśmie „New Yor­ker”: dwóch mni­chów zen w sza­tach i z ogo­lo­nymi gło­wami, jeden młody, drugi stary, sie­dzi obok sie­bie ze skrzy­żo­wa­nymi nogami na pod­ło­dze. Młod­szy patrzy z pew­nym zakło­po­ta­niem na star­szego, który zwraca się w jego stronę i mówi: „Nic się nie dzieje potem. To jest Tym”.

To prawda. Nor­mal­nie, gdy podej­mu­jemy jakieś dzia­ła­nia, jest rze­czą zupeł­nie natu­ralną, że ocze­ku­jemy odpo­wied­niego wyniku swo­ich wysił­ków. Chcemy ujrzeć rezul­taty, choćby miało to być tylko przy­jemne uczu­cie. Jedy­nym zna­nym mi wyjąt­kiem od tej reguły jest medy­ta­cja. Medy­ta­cja jest jedyną inten­cjo­nalną, sys­te­ma­tyczną ludzką aktyw­no­ścią, która w grun­cie rze­czy dąży do tego, byśmy nie pró­bo­wali udo­sko­na­lić sie­bie ani nie sta­rali się dotrzeć gdzie indziej, lecz po pro­stu uświa­do­mili sobie, gdzie jeste­śmy teraz. Może wła­śnie na tym polega jej war­tość. Być może każdy powi­nien robić w swoim życiu choć jedną rzecz tylko dla niej samej.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Jon Kabat-Zinn, Wła­śnie jesteś, Jacek San­tor­ski & Co Agen­cja Wydaw­ni­cza 1994, str. 24. [wróć]

Bodhi ozna­cza prze­bu­dze­nie albo oświe­ce­nie. [wróć]

Wyda­nie pol­skie: Życie, piękna kata­strofa, wydaw­nic­two Czarna Owca, War­szawa 2013. [wróć]

Henry David Tho­reau (1817–1862) był jed­nym z czo­ło­wych przed­sta­wi­cieli trans­cen­den­ta­li­zmu, prądu filo­zo­ficzno-reli­gij­nego roz­wi­ja­ją­cego się w poło­wie XIX w. na wscho­dzie USA. Poczy­na­jąc od roku 1845 spę­dził dwa lata samot­nie wśród lasów nad jezio­rem Wal­den w sta­nie Mas­sa­chu­setts, poświę­ca­jąc się pro­stym pra­com fizycz­nym, kon­tem­pla­cji, obser­wa­cji życia przy­rody i pracy umy­sło­wej. Swoje wglądy i prze­my­śle­nia z tego okresu zawarł w gło­śnym zbio­rze ese­jów Wal­den, or Life in Woods, wyda­nym w 1854 r. (wyda­nie pol­skie: Wal­den, czyli życie w lesie, prze­kład Haliny Cie­pliń­skiej, PIW 1991) (przyp. red. pol.). [wróć]