Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jon Kabat-Zinn to jeden z najbardziej znanych i wpływowych popularyzatorów ruchu mindfulness. To dzięki niemu medytacja uważności stała się częścią życia milionów ludzi.
„Obudź się” to praktyczny poradnik, w którym autor odpowiada na pytania dręczące zarówno początkujących, jak i zaawansowanych adeptów medytacji. Jak można się jej nauczyć? Jak wygląda formalna praktyka? Jak w czasach nieustannego rozproszenia przezwyciężyć trudności związane z włączeniem uważności we własne życie?
Odpowiedź na te pytania pomoże nam być bardziej świadomymi swojego ciała i zmysłów, rozwinąć empatię i stać się zdrowszymi fizycznie i psychicznie oraz spełnić się zarówno w drobnych, jak i kluczowych aspektach życia.
W codziennym życiu często nieświadomie zatracamy się w negatywnych myślach i wzorcach, nieraz utykając w nich na dobre. „Obudź się” pokazuje, jak wyzwolić się z negatywnych schematów, zacząć dostrzegać rzeczy radosne i inspirujące, oraz odnosić się do świata w spokojny, akceptujący sposób.
Poradnik ten uczy, jak cieszyć się życiem z chwili na chwilę, podnieść odporność na stres oraz koncentrację, radzić sobie z bólem i cierpieniem, a także rozwinąć w sobie bardziej wyrozumiałe podejście dla siebie i innych.
Dzięki nauce wiemy, że korzyści płynące z medytacji są nie do przecenienia. W „Obudź się” Jon Kabat-Zinn kontynuuje swoje dzieło, pokazując czytelnikom, jak uczynić z tej praktyki część swojego codziennego życia, oraz odpowiadając na ponadczasowe pytania.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 195
Nie ma wątpliwości, że systematyczne zgłębianie uważności jest dla nas jedną z najtrudniejszych rzeczy (choć w sensie ścisłym nie jest to „rzecz”), a jednak potrafimy jej doświadczyć i w jednej chwili zrozumieć, że właśnie z nią mamy do czynienia. Każda chwila przynosi nam taką możliwość.
Zadanie jest zawsze takie samo: zatrzymać się na chwilę – tylko jedną chwilę – i zanurzyć się w przytomny stan umysłu. To wszystko. Zatrzymaj się i zanurz w ten stan: to znaczy zanurz się w swoje doświadczenie doznawania, choćby przez najkrótszą chwilę spróbuj utrzymać je w polu świadomości w jego nagiej postaci – poza czasem albo, innymi słowy, w tym bezczasowym momencie, który nazywamy teraźniejszością. To jedyna chwila, jaką kiedykolwiek mamy do dyspozycji.
Na szczęście, jeśli ją przeoczymy, bo coś pochłonęło naszą uwagę, rozproszyły nas myśli, emocje albo musimy zająć się kolejną sprawą niecierpiącą zwłoki, zawsze mamy do dyspozycji następny moment, w którym znów możemy zatrzymać się i zanurzyć w stan przytomności.
Wydaje się, że to bardzo proste. I naprawdę takie jest.
Ale zarazem niełatwe.
W gruncie rzeczy, z pewnego punktu widzenia, chwila uważności wypełniona wyłącznie trwaniem w świadomości jest dla nas jednym z najtrudniejszych zadań na świecie. Trudniejsze jest tylko utrzymanie tego stanu przez dwie kolejne chwile.
Paradoksalnie uważność nie wymaga w ogóle żadnej aktywności. Tak naprawdę polega na niedziałaniu, na radykalnym niedziałaniu. Właśnie w każdej chwili niedziałania, w obliczu zakorzenionych nawyków mentalnych i życiowych, odnajdujemy spokój, zrozumienie, kreatywność i nowe możliwości. Właśnie w tym lub jakimkolwiek innym momencie niedziałania wszystko jest z nami w porządku, jesteśmy idealni, to znaczy jesteśmy idealnie tym, kim już jesteśmy. Również dokładnie w takiej chwili w najgłębszym sensie „wracamy do domu”, w sposób przekraczający nasze wyobrażenia o sobie, przekonania i opinie, niekiedy drastycznie ograniczające nasze rozumienie większej całości, nie mówiąc o zdolności doświadczania owej całości i czerpania z tego korzyści. Natomiast najciekawsze jest zrozumienie, że „ta chwila” nie upływa w jakimś innym czasie – chyba że dzieje się to w myślach. Tak naprawdę w przytomność możemy zanurzyć się tylko teraz.
Nie znaczy to wcale, że utracimy zdolność doprowadzania spraw do końca. W rzeczywistości, gdy nasze działanie wyłania się z czystego bycia, gdy naprawdę jest niedziałaniem, wtedy jest działaniem o wiele lepszym, znacznie bardziej kreatywnym, a nawet znacznie bardziej bezwysiłkowym niż aktywność podejmowana bez świadomości rozświetlającej każdą kolejną chwilę. Gdy działanie wyłania się z bycia, staje się integralną częścią głębokiego związku z samą świadomością, z naszą zdolnością zadomowienia się w przestrzeni umysłu i serca oraz zdolnością dzielenia się tym z innymi, którzy również podążają tą ścieżką – potencjalnie ze wszystkimi.
Nie znaczy to też – o czym jest mowa we wszystkich czterech książkach tego cyklu – że to, czego doświadczamy podczas medytacji lub w codziennym życiu, zawsze musi być przyjemne. Nie musi, nie będzie i nie może być. Uważność jest tak cenna, ponieważ pozwala nam całkowicie sprostać wyzwaniu, jakim jest mądry stosunek do każdego doświadczenia – przyjemnego, nieprzyjemnego lub neutralnego, pożądanego i niepożądanego, a nawet strasznego albo wręcz niewyobrażalnego. Jeśli w pewnym momencie naszego życia dominuje cierpienie, uważność pozwala nam na bezpośrednie z nim spotkanie.
W szkole o niedziałaniu uczymy się niewiele lub wcale1. Jednak gdy byliśmy dziećmi, większość z nas doświadczyła chwil radykalnego niedziałania. Tak naprawdę jest go w dzieciństwie mnóstwo. Czasem pojawia się jako ciekawość. Czasem wygląda jak zabawa. Czasem jest troską o kogoś innego, chwilą przepełnioną życzliwością.
Ujmując to nieco inaczej, możemy powiedzieć, że uważność jest przede wszystkim stanem bycia, podobnie jak stanem bycia jest istota ludzka. Jest życiem tu i teraz, życiem takim, jakie się jawi, życiem zanurzonym w świadomość. Właśnie dlatego nie wymaga to żadnego wysiłku; wszystko już się dzieje. Wystarczy tylko spocząć w bezpośrewnim przeżywaniu danej chwili bez względu na to, co ona ze sobą niesie, oraz bez angażowania się w myślenie, że w jakiś szczególny sposób jest „nasza”. W końcu, jeśli dokładnie się temu przyjrzeć, nawet owo „my”, źródło poczucia takiej przynależności, to tylko pewien twór mentalny. Jeśli to zrobimy, odkryjemy, że nasze wyobrażenie o sobie jest bardzo ograniczoną i nietrafną opowieścią o naszej prawdziwej naturze. Wtedy, w jednej chwili, dociera do nas, jak pojemny jest pełny wymiar naszego istnienia. Stanowimy pełnię, jesteśmy kompletni już teraz, tacy, jacy jesteśmy. Ale zarazem stanowimy część znacznie większej całości, jakkolwiek byśmy ją opisali. A owa większa całość, nazwijmy ją światem, bardzo potrzebuje naszej zakorzenionej w ciele i głębiej urzeczywistnionej wersji.
W codziennym życiu nasza pełnia objawia się jako przytomność, jako czysta świadomość. Świadomość to wrodzona ludzka zdolność, na którą prawie nie zwracamy uwagi, której nie doceniamy ani nie uczymy się, jak ją oswoić. Jak na ironię, potocznie rzecz ujmując, już i tak ją mamy. Urodziliśmy się z nią. Nie musimy więc jej zdobywać. Wystarczy, że zapoznamy się z tym wymiarem własnego istnienia. Nasz potencjał świadomości to w większym stopniu „my” niż jakikolwiek inny nasz przymiot, włącznie z myśleniem i wydawaniem opinii (oczywiście myśli i opinie mają niebagatelne znaczenie, bylebyśmy nie lgnęli do nich i nie uznawali ich za prawdę ostateczną).
Paradoks polega na tym, że skoro każdy z nas jest już teraz w pełni tym, kim jest, to praktykowanie uważności nie zmierza do osiągania żadnych nowych poziomów. Nie mamy nic do zrobienia, nie ma żadnych doświadczeń, które nas ominęły albo które powinniśmy „zaliczyć”. To, że posiadamy zdolność zbierania nowych doświadczeń, jest samo w sobie nadzwyczajne. Jak na ironię jednak w ciągłej pogoni za jakimś niezwykłym przeżyciem, które wciąż nam się wymyka, nie zauważamy tej prawdy. Nie zauważamy jej, gdy czekamy na ową doskonałą chwilę z własnych fantazji, z wyobrażeń o skutkach medytacji, gdy czekamy na spełnienie naszych oczekiwań, gdybyśmy „praktykowali jak należy”.
Nie istnieje nic do zdobycia, ponieważ niezależnie od tego, co podpowiadają nam nasze nawykowe myśli i pragnienia, niczego nam nie brakuje. Już teraz jesteśmy pełni, kompletni. Już w tej chwili żyjemy i jesteśmy piękni – po prostu tacy, jacy jesteśmy. Żadne „udoskonalenia” nie są więc ani potrzebne, ani możliwe. Możemy znaleźć, uzyskać tylko to, co już w tej chwili mamy!
Wystarczy, abyśmy dostrzegli realność życia płynącego w przeciągu tej właśnie chwili – obleczoną w „moją” czy „twoją” formę – w każdym wymiarze jej bezczasowego przejawu nazywanego teraźniejszością; abyśmy, rozumiejąc to, uchwycili ją i w ten sposób urzeczywistnili w całej pełni. Nie da się tego wyrazić słowami, ponieważ mimo całej swojej mocy i piękna właściwie dobrane słowa to tylko składniki myślenia i w bezpośrednim postrzeganiu nie ma dla nich miejsca. Na tym etapie wkraczamy w sferę czystej poezji. Używamy słów wykraczających poza słowa, aby oddać to, czego nie da się wyrazić prozą. Dotykamy wymiaru nazywanego przez jednego z moich kolegów2 holistycznym znaczeniem implikacyjnym – znacznie bliżej mu do bezpośredniego odczucia, wiedzy płynącej wprost z trzewi, pojawiającej się głębiej i dużo wcześniej niż słowa i koncepcje, których w odniesieniu do danego doświadczenia możemy użyć dopiero później. Być może ostatecznie właśnie to odróżnia nas od robotów. Dokładnie tego samego wymiaru dotyka praktyka uważności skupionej na ciele.
Tajemnicy świadomości nie wyrażą żadne słowa. Stanowi ona nieodłączny wymiar naszego istnienia. Wszyscy ją posiadamy. Jest nam bliższa niż własna skóra. A jednak paradoksalnie właśnie użyliśmy dużo słów, aby uchwycić coś, co już jest nasze, czym już naprawdę jesteśmy wskutek bycia człowiekiem. Mam nadzieję, że mimo wszystko to, jak próbowałem naprowadzić Cię na trop świadomości, rezonuje w Twoim wnętrzu i przebiło się przez słowa oraz utkane z nich opowieści.
Książka ta, podobnie jak pozostałe tomy cyklu, jest pełna słów, tysięcy słów. Ich rola nie wykracza jednak poza bycie drogowskazem, poza bycie wskazówką pozwalającą zobaczyć, wyczuć odpowiedni kierunek, gdy raz po raz zatrzymujemy się i zanurzamy, chwila po chwili. W co się zanurzamy? We wszystko, co w danej chwili najpilniejsze, najważniejsze, kluczowe. W rzeczywistość teraźniejszości, w rzeczywistość rzeczy takich, jakie są.
Czy to może się udać? Oczywiście! Uda nam się? Jasne, że tak! Czy wymaga to podjęcia jakiejś aktywności? Nie do końca. I tak, i nie. Można odnieść wrażenie, że trzeba coś robić. Ale tak naprawdę musimy się tylko przebudzić. A to, jak już mieliśmy okazję stwierdzić, bardziej przypomina nową miłość, której obiektem jest cała paleta możliwości otwierających się przed nami, gdy całkowicie się angażujemy, niczego w zamian nie oczekując.
Jeśli sądzimy, że medytacja polega na działaniu, odpuśćmy ją sobie – chyba że zrozumiemy, iż w szaleństwie niedziałania jest jednak metoda. W wielowiekowej tradycji chińskiego zen (chan) mówi się o niej czasem jako o metodzie bez metody. Właśnie o to chodziło w przypadku omówionej w tomie pierwszym jedności podejścia instrumentalnego (aktywność, wykonywanie kolejnych zadań) i nieinstrumentalnego (niedziałanie). Naszej wrodzonej przytomności nie da się symulować. Nie można jej sprzedać. Nie można jej sfałszować. Można ją tylko wskazać i zrozumieć. Uda nam się to wyłącznie wtedy, gdy przynajmniej na chwilę sami zejdziemy sobie z drogi, zatrzymamy się i zanurzymy, zatrzymamy się i zanurzymy, zatrzymamy się i zanurzymy w świadomość.
Możemy to zrobić, między innymi obserwując własne doznania zmysłowe.
Przeprowadźmy pewien eksperyment: czy jesteśmy w stanie skupić się teraz na swoich zmysłach? Czy możemy usłyszeć rozbrzmiewające w tej chwili dźwięki? Czy możemy dojrzeć widoczne w tej chwili sceny? Czy możemy poczuć to, czego można dotknąć wokół? Czy możemy przytomnie uchwycić rzeczywistość właśnie tej upływającej chwili oraz naszej własnej najgłębszej natury – tego, co leży pod powierzchnią wszystkich myśli, koncepcji, punktów widzenia, wyobrażeń o świecie, wierzeń, filozofii, wiedzy itd.? Żadna z tych rzeczy nie stanowi istoty przebudzenia – jakkolwiek, paradoksalnie, każda z tych dziedzin może być nośnikiem piękna, o ile tylko nie jesteśmy zbytnio do nich przywiązani. Klucz stanowi nieutożsamianie się z żadnym „ja”, „moje”, „mnie”, ponieważ nie mamy pojęcia, do kogo i do czego te zaimki w rzeczywistości się odnoszą. To dlatego postawienie pytania „Kim jestem?”, a następnie zatrzymanie się i zanurzenie w świadomość, w niewiedzenie, ukryte pod powierzchnią myślenia, jest początkiem i końcem wszelkich praktyk medytacyjnych. Zatrzymujemy się i zanurzamy. Kiedy? Zawsze, gdy o tym pamiętamy. Dlaczego nie mielibyśmy zrobić tego teraz? I teraz? I teraz? Niczego nie musimy zmieniać. Nic szczególnego nie musimy robić. Wystarczy pamiętać.
Świat staje się coraz bardziej skomplikowany, lista naszych obowiązków ciągle się wydłuża, a na dodatek czasem musimy podejmować określone działania, zamiast biernie przyglądać się rozwojowi wydarzeń, łatwo gubimy się w spekulacjach na temat naszych przeżyć i naszego do nich stosunku – na temat tego, dokąd zmierzamy, co chcielibyśmy osiągnąć, co nam się nie uda – i w efekcie tracimy z oczu piękno i cudowność życia.
Budujemy w umyśle tożsamość, układamy plany na przyszłość, a potem zatracamy się w konstruktach mentalnych, modelach rzeczywistości i myślach, które nawet jeśli mają coś wspólnego z prawdą, to tylko do pewnego stopnia, ponieważ z całą pewnością nie są trafne w stu procentach, zwykle nie są trafne nawet w dostatecznej mierze. Na tym etapie prawdopodobnie jesteśmy już zbyt zajęci, zbyt pochłonięci pędem życia, by pamiętać, że możemy być także przytomni. Tak łatwo zdajemy się na łaskę automatycznego pilota – wpadając w koleiny nawyków, grzęznąc w odhaczaniu kolejnych zadań, coraz bardziej uzależniając się od gadżetów i „nieprzerwanej łączności” – że przestajemy widzieć rzeczy, które mamy przed nosem, które teraz, teraz i teraz naprawdę wymagają naszej uwagi.
Formalna i nieformalna praktyka uważności sprawiają, że ta nawykowa bańka pęknie już w chwili pojawienia się – lub gdy tylko zauważymy, co się dzieje. Medytacja może odsłonić i pomóc nam odzyskać ukryte wymiary naszego istnienia, których potrzebujemy ze wszech miar, jeśli nasze człowieczeństwo ma w pełni rozkwitnąć. Nikt z nas nie chce mieć na nagrobku napisu w rodzaju: „Powinien był spędzać więcej czasu w pracy” albo „Powinien był być bardziej rozkojarzony”. Jednak gdy weźmiemy pod uwagę, jak używamy swojej energii i jaki jest bilans chwil, które przegapiliśmy, wielu z nas zasługuje właśnie na taki nagrobek. Uważność może odegrać rolę przeciwwagi dla przesadnego aktywizmu, wcale nie wtrącając nas w apatię. Musimy się tylko zatrzymać, na ten jeden bezczasowy moment, teraz.
Książka ta mówi o praktykowaniu uważności w życiu codziennym, warto więc, abyśmy wszyscy zrozumieli, że… nic innego niż codzienne życie nie istnieje. Bez względu na to, co się dzieje, codzienność obejmuje wszystko, łącznie z myślami i emocjami w dowolnej chwili. W istocie gdy coś się pojawia, pojawia się w obrębie naszego życia. Tym samym takie zdarzenie w danym momencie staje się, by tak rzec, „programem zajęć” z uważności. Jeśli w naszym życiu wciąż powraca pewien „motyw”, wówczas staje się częścią curriculum wielu, wielu chwil, ponieważ czasem owo curriculum nie daje za wygraną i musimy swoją lekcję odrobić wielokrotnie. Ostatecznie każda chwila może stać się częścią praktyki uważności, nie tylko mozolnie wypracowane pory formalnej medytacji. Samo życie staje się naszym curriculum. Samo życie staje się praktyką medytacji.
Na tym właśnie polega istota praktyki uważności oraz powrotu do naszych zmysłów dosłownie i w przenośni. Jeśli mamy tylko to jedno życie, to czy zamierzamy je przespać zaplątani we własne spekulacje, scenariusze i emocje? A może znajdziemy sposób, aby przebudzić się ku pełni tej chwili oraz ku pełni tego, co mogłaby ze sobą przynieść, gdybyśmy mieli lepszy kontakt z nią i ze sobą? Książka ta zachęca do praktyki przebudzenia, chwila po chwili, przez cały dzień. Ma również zachęcić do formalnej praktyki w zaplanowanych odcinkach czasu poświęconych wyłącznie czystemu byciu, bez prób zajmowania się czymkolwiek innym (dotyczy to również skrytych dążeń do wzniesienia się na wyższy poziom w medytacji!). Każde doświadczenie ma swoją pełnię, niczego mu nie brakuje. Nie ma zatem niczego, co można poprawić. Nasze zadanie niezmiennie sprowadza się do tego, czy możemy tej pełni towarzyszyć, być dla niej, w niej, aż zrozumiemy, że każda chwila niesie w sobie dokładnie to, czego powinniśmy się z niej nauczyć. „Nic więcej się nie dzieje. I o to chodzi” – jak mówi żart rysunkowy opublikowany przed laty w „New Yorkerze”, przedstawiający dwóch rozmawiających mnichów.
W książce tej, od jej pierwszej do ostatniej strony, będziemy praktykować zakorzenioną w ciele przytomność. Każdy rozdział to w gruncie rzeczy inne drzwi prowadzące do tego samego pokoju: komnaty naszej własnej świadomości. Każde z tych drzwi, i oczywiście każdy z naszych zmysłów, ma swoje wyjątkowe, nadzwyczajne właściwości. Niezależnie od wyboru konkretnych drzwi zawsze znajdujemy się w przestrzeni własnej świadomości. Dosłownie i metaforycznie zasiadamy na swoim miejscu i ugruntowujemy się w praktyce medytacji, nie poddając swoich doświadczeń żadnej obróbce ani ich nie osądzając. Medytujemy najlepiej, jak potrafimy, nie zadając sobie pytań, czy „dobrze” nam idzie ani czy nasze doświadczenia wyglądają tak, jak wyglądać „powinny”. Jeśli jesteśmy świadomi, każde doznanie idealnie pasuje do danej chwili i jest doskonałe takie, jakie jest.
Prawdziwe pytanie brzmi: „Jaki będzie twój stosunek do wszystkiego, co zdarzy się w dowolnym momencie, zawsze sprowadzającym się do tu i teraz?”. Innymi słowy, czy zdołasz utrzymać swoje doświadczenia w polu świadomości, bez osądzania ich, bez budowania wokół nich przyjemnych, nieprzyjemnych lub neutralnych scenariuszy, które zaraz uznasz za prawdę? Gotowość do utrzymania takiej świadomości otwiera przed nami dostęp do całkiem nowego spojrzenia na wszystko, czego doświadczamy, włącznie z naszą nieustępliwą skłonnością do wydawania sądów. W ten sposób możemy zadomowić się w przestrzeni wolności przekraczającej nasze upodobania i uprzedzenia, ulubione opinie. Wówczas, nawet jeśli trwa to mgnienie oka, możemy po prostu być tym, kim już jesteśmy – niezależnie od nazwiska, autowizerunku, poza poziomem myśli lub, ujmując to inaczej, pod powierzchnią myślenia.
To, co odkryjemy, nie stanowi żadnej tajemnicy, ale jest jednocześnie ukrytą żyłą złota. To nasza własna świadomość wiodąca do klarownego widzenia, a dzięki temu wiodąca do mądrości. To równowaga, a zatem niezachwiana pełna troski stabilność umysłu i serca. To głębokie umiłowanie życia wykraczające poza nasze małostkowe wyobrażenia o własnej egzystencji i świecie. W pierwszej książce cyklu, Medytacja to nie to, co myślisz, stwierdziliśmy, że pełne zrozumienie, kim w istocie rzeczy jesteśmy oraz jaki jest nasz świat, to akt radykalnej miłości i rozsądku. Dzięki temu w swoich działaniach możemy zdobyć się na przynajmniej odrobinę więcej mądrości, co z kolei pozwoli nam doświadczać uzdrowienia, wewnętrznej przemiany i wolności – będących owocem takiej postawy każdego dnia, w każdej kolejnej danej nam chwili.
Zachęcam do zaangażowania się całym sercem w formalną i nieformalną praktykę – tak, jakby nie było jutra, jakby całe nasze życie wisiało na włosku. Rzecz w tym, że w bardzo realnym, istotnym sensie nasze życie faktycznie wisi na włosku. Podobnie możemy zadać pytanie, czy potrafimy w pełni czerpać z własnego potencjału, czy jesteśmy w pełni obecni w tym świecie, czy umiemy w nim skutecznie działać, angażować się w życie rodziny lub jakąkolwiek inną sferę, którą uznamy za ważną, oraz do jakiego stopnia jesteśmy obecni we własnym ciele podczas tej wędrówki.
Takie zaangażowanie wymaga pewnej dyscypliny i stanowczości. Oznacza to, abyśmy, jeśli to możliwe, każdego dnia zasiadali na poduszce, krześle lub łóżku i poświęcili temu ćwiczeniu trochę więcej czasu, niż byłoby to wygodne. Nieuniknione będzie pogodzenie się z dyskomfortem, zniecierpliwieniem, nudą, rozproszeniem i wszelkimi innymi „plagami”, które mogą nas trapić. Z wszystkich tych doznań staramy się wyciągnąć naukę, wyrobić sobie właściwy do nich stosunek. Nie ma różnicy między przeżyciami „chcianymi” i „niechcianymi”, „przyjemnymi” i „nieprzyjemnymi”, „łatwymi” i „trudnymi”. Choć czasem może się wydawać, że w ten sposób skazujemy się na tortury, w gruncie rzeczy jest to odnajdywanie wolności – wolności od więzów własnych upodobań i uprzedzeń, od ciągłego nakręcania wewnętrznych narracji, z których żadna nie jest stuprocentowo prawdziwa. Umysł postawiony przed takim lustrem musi się obudzić. Zaczyna sam siebie lepiej rozumieć, zaprzyjaźnia się ze sobą i całym swoim doświadczeniem. Kimkolwiek jesteśmy, w trakcie tego procesu stajemy się owym zrozumieniem, a następnie znacznie pogłębiamy swoją wiedzę o tym, czym jest czyste bycie, oraz, kiedy trzeba, jakie podejmować działanie.
Dobrej zabawy. Pozostańmy w kontakcie. Zwłaszcza ze swoim wnętrzem. Nie zapominajmy też, że w praktykowaniu uważności nie jesteśmy sami. Robimy to razem, razem sprawdzamy granice swoich możliwości, całym sercem angażując się w praktykę formalną i nieformalną, przyglądając się temu, co z niej się wyłania i co jest, jakie jest, w tej właśnie teraz upływającej chwili.
Jon Kabat-Zinn Berkeley, Kalifornia 20 lutego 2018
CZĘŚĆ 1
Twoje jedyne zwariowane i cenne życie
Kto uczynił świat?
Kto uczynił łabędzia i czarnego niedźwiedzia?
Kto uczynił konika polnego?
Konika polnego, tego właśnie,
który wyskoczył z trawy
i je cukier z mojej ręki
i porusza szczęką wstecz i w przód, zamiast w dół i w górę –
który patrzy naokoło olbrzymimi, skomplikowanymi oczami.
Teraz podnosi blade przedramiona i starannie myje twarz.
Teraz otwiera skrzydła i odpływa.
Nie wiem dokładnie, na czym polega modlitwa.
Umiem patrzeć uważnie, umiem padać
na trawę, umiem klękać w trawie,
i leniuchować i cieszyć się i błądzić polami,
właśnie tak jak spędziłam ten dzień.
Powiedz, co innego powinnam była robić?
Czy wszystkiemu nie sądzona śmierć, za prędko?
Powiedz, co zamierzasz wreszcie robić
z twoim jedynym zwariowanym i cennym życiem?
Mary Oliver, Letni dzień (tłum. Czesław Miłosz)
Każda rzecz wnikliwie obserwowana budzi w nas nowy zmysł.
Johann Wolfgang von Goethe, osiemnastowieczny niemiecki twórca
To twój pierwotny umysł posiada zdolność widzenia, słyszenia, poruszania się i działania.
Chinul, dwunastowieczny koreański mistrz zen
Gdy się na tym zastanowić, nasze zmysły i powstające w nich doznania są pod każdym względem zdumiewające. Jeżeli w ogóle poświęcamy im uwagę, uważamy ich funkcjonowanie za oczywiste i nie doceniamy w pełni zakresu oraz głębi ich możliwości. Zmysły stanowią fundament naszej zdolności pozyskiwania i obróbki zadziwiającej obfitości informacji, służących do interpretacji naszych doświadczeń oraz do odnalezienia swojego miejsca w świecie zjawisk. Kontakt z własnymi zmysłami – a jak mówi współczesna neuronauka, jest ich więcej niż pięć – oraz z wymiarami, do których dają nam dostęp, stanowi istotę uważności i świadomości medytacyjnej. Skupienie na zmysłach dostarcza niezliczonych szans na zanurzenie się w przytomność, mądrość i zrozumienie sieci wzajemnych połączeń.
W pewnych wyjątkowych okolicznościach nasze zmysły stają się nadzwyczajnie wyczulone. Podobno aborygeńscy myśliwi z Australii, spędzający całe życie w buszu, mają tak wyostrzony wzrok, że gołym okiem widzą największe księżyce Jowisza. Utrata jednego ze zmysłów w czasie narodzin lub przed ukończeniem drugiego roku życia zdaje się nadspodziewanie wzmacniać czułość innych zmysłów. Wskazują na to wyniki wielu badań, w tym przeprowadzonych z udziałem osób widzących normalnie, którym podczas eksperymentu na kilka dni albo zaledwie godzin zasłonięto oczy. Używając słów Olivera Sachsa, wykazują się one „zaskakującym zwiększeniem wrażliwości dotykowo-przestrzennej”.
Helen Keller, przebywając z innymi ludźmi w tym samym pomieszczeniu, potrafiła dzięki zmysłowi węchu odgadnąć, „jaką pracę wykonują. Zapach drewna, stali, farby czy leków przenika ubranie osób używających tych rzeczy w pracy(…). Kiedy któraś z nich szybko przechodzi z jednego miejsca na drugie, dociera do mnie ślad zapachowy zdradzający, gdzie ten ktoś przebywał – w kuchni, ogrodzie czy w szpitalnej sali”.
Poszczególne zmysły – a zwykliśmy postrzegać je jako oddzielne, nienakładające się obszary – dostarczają nam informacji o różnych aspektach świata i stymulują powstawanie jego wyobrażenia, budowanego z surowych, nieobrobionych doznań. Każdy zmysł ma swoją własną unikatową paletę właściwości. Używamy ich nie tylko do nakreślenia „obrazu” zewnętrznego świata, lecz również do budowania znaczeń i odnajdywania w nim naszego miejsca.
Dużo o sobie i o zmysłach, których posiadanie uważamy za tak oczywiste, możemy nauczyć się z doświadczeń osób, które są pozbawione jednego lub nawet kilku z nich. Warto, abyśmy zastanowili się, jak wygląda życie naznaczone tak ogromną stratą, i skorzystali z doświadczeń tych, którzy mimo bolesnych ograniczeń żyją pełnią życia. Może wtedy zaczniemy doceniać nieograniczony potencjał zmysłów w pracy nad pogłębianiem świadomości. Wszystko, co wiemy, wiemy jedynie dzięki pełnemu spektrum zmysłów współpracujących z mocą samopoznania umysłu.
Helen Keller pisze:
„Jestem w równym stopniu głucha, jak niewidoma. Problem głuchoty jest głębszy i bardziej złożony niż problem utraty wzroku. Głuchota to znacznie większe nieszczęście. Oznacza bowiem utratę najbardziej kluczowego bodźca – brzmienia głosu, który jest nośnikiem języka, pobudza myślenie i obdarza nas duchowym towarzystwem innych ludzi (…). Gdybym mogła przeżyć swoje życie raz jeszcze, winnam uczynić znacznie więcej dla niesłyszących. Zrozumiałam, że głuchota jest znacznie większym upośledzeniem niż brak wzroku”.
Natomiast dla poety Davida Wrighta doświadczenie głuchoty z rzadka było wrażeniem braku odbierania dźwięków:
„Powiedzmy, że mamy spokojny dzień, panuje absolutny spokój, nie porusza się żadna gałążka ani listek. Dla mnie panuje grobowa cisza, choć żywopłot pełen jest rozświergotanych, lecz niewidocznych ptaków. Wtedy nadchodzi podmuch wiatru, wystarczający, aby poruszyć listowiem. Widzę i słyszę go, jakby rozległ się okrzyk. Pozorna cisza ustaje. W poruszonych przez wiatr liściach widzę wizualny szum, jak gdybym go słyszał (…). Czasem muszę świadomie przywołać myśl, że niczego nie »słyszę«, ponieważ nie ma tam niczego, co mógłbym usłyszeć. Do owych zjawisk niebędących dźwiękami zaliczam lot i ruchy ptaków, a nawet ruchy ryb pływających w przezroczystej wodzie albo w akwarium. Zakładam, że lot większości ptaków, przynajmniej z pewnej odległości, jest niesłyszalny(…). A jednak mnie wydaje się, że coś słyszę, gdy każdy ptak tworzy swą własną »muzykę dla oka«, od niedbałej melancholii mew, po staccato przemykających obok sikorek (…)”.
John Hull, który krótko przed pięćdziesiątymi urodzinami całkowicie stracił wzrok, opisał stopniową utratę pamięci i wyobraźni wizualnej oraz zanurzanie się w – jak to ujął – „głęboką ślepotę”. Oliver Sachs w artykule na temat zmysłów dla „New Yorkera” twierdzi, że „widzenie całym ciałem” (pojęcie używane przez Hulla do opisu stanu głębokiej ślepoty) wymagało od niego przeniesienia uwagi i punktu ciężkości na inne zmysły. Hull „wielokrotnie wspomina, jak nabrały one mocy i jak bardzo się wzbogaciły. Opowiada o tym, jak brzmienie deszczu, któremu nigdy dotąd nie poświęcał szczególnej uwagi, może nakreślić przed nim cały krajobraz, ponieważ dźwięk, jaki wydaje deszcz padający na ogrodową ścieżkę, różni się od tego, jaki wywołują krople spadające na trawnik, krzewy czy płot oddzielający ogród od ulicy” – pisze dalej Sachs.
„Deszcz ujawnia zarysy wszystkich rzeczy. Nakłada kolorową narzutę na to, co przedtem było niewidzialne (…). Zamiast nieciągłego, a więc pokawałkowanego świata nieprzerwany deszcz tworzy ciągłość dźwiękowego doświadczenia (…) naraz ukazuje całą sytuację w pełni (…) daje poczucie perspektywy i faktycznych relacji między różnymi częściami świata”.
Znamienne jest użyte przez Sachsa wyrażenie: „nigdy dotąd nie poświęcał szczególnej uwagi”. Otóż w przypadku osób dotkniętych utratą jednego, a czasem kilku zmysłów z konieczności rozwija się właśnie szczególny rodzaj uwagi. Nie musimy jednak tracić wzroku, słuchu ani innego zmysłu, by ją w sobie krzewić. Zwykle umniejszamy tę sferę, ignorując ją lub nawykowo tłumiąc doznania docierające ze zmysłów, jak i współpracujący z nimi umysł. Uważność zachęca nas do spotkania z doznaniami na styku zmysłu z postrzeganym przedmiotem (patrz: Medytacja to nie to, co myślisz, „Jak powstały buty”) oraz do zanurzenia się w poznaniu świata zmysłów w całej jego pełni.
Umiejętności ludzi, którzy utracili jeden lub kilka zmysłów, mogą nas zaskoczyć oraz wiele nauczyć. Bywa, że skala zmian, jakie przeszli, aby dostosować się do sytuacji i nadal w pełni cieszyć się życiem, jest ogromna. My również możemy się uczyć, świadomie poświęcając uwagę naturze, która wabi nas jednocześnie za pośrednictwem wszystkich zmysłów. To świat, którego nieodłączną częścią jesteśmy od zarania dziejów. To w nim nasze zmysły zostały ukształtowane i udoskonalone.
Choć ulegamy skłonności, aby tego nie zauważać, w każdej chwili postrzegamy świat przez wszystkie zmysły jednocześnie. Nawet w opisach Wrighta i Hulla odnajdujemy odniesienia do utraconych zmysłów. Wright wręcz zwraca sobie uwagę, że nie słyszy tego, co widzi, ponieważ wydaje mu się to słyszalne, jawi się jako „muzyka dla oka”. Hull, który nie ma już żadnych doznań wzrokowych, mówi o „kolorowej narzucie” okrywającej niewidoczne dotąd rzeczy, dając do zrozumienia, że jego wnikliwy słuch uczynił je rzeczywiście widzialnymi.
Zmysły częściowo nakładają się na siebie i nawzajem „zapylają”. Zjawisko to znane jest pod nazwą synestezji. Na poziomie egzystencjalnym nie składamy się z oddzielnych fragmentów. Łącząc się w całość, nasze zmysły nadają kształt naszej wiedzy o świecie oraz temu, jak w każdej chwili w nim uczestniczymy. To, że tego nie zauważamy, wskazuje na poziom naszego oddzielenia od własnego odczuwającego ciała i od świata natury.
David Abram, który w książce The Spell of the Sensuous (Czar zmysłowości) wnikliwie przygląda się splątanym nurtom fenomenologii i świata natury, opisuje wielowymiarową domenę zmysłów, które przyczyniły się do naszego powstania oraz karmiły nasze poznanie przez setki tysięcy lat.
„Wpływ głośnego, gardłowego krakania nad naszymi głowami nie ogranicza się wyłącznie do sfery akustycznej – odbija się w tym, co widzimy, w jednej chwili ożywiając krajobraz brawurowym stylem i nastrojem charakterystycznym dla smoliście czarnego kształtu kruków. Rozdzielając się w stanowiącym spójną całość ciele, zmysły płynnie zbiegają się w postrzeganym przedmiocie, podobnie jak oddzielne spojrzenia dwojga moich oczu skupiają się na kruku i łączą w jeden punkt skupienia. Moje zmysły łączą się ze sobą w rzeczach, które postrzegam, lub raczej każda postrzegana spójnie rzecz łączy moje zmysły i właśnie to pozwala mi doświadczać tej rzeczy jako ośrodka skupiającego różne siły, jako kolejnego ogniwa doświadczenia, jako tego Drugiego.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Chyba że w programie nauczania znalazła się uważność, a zdarza się to coraz częściej zarówno w Ameryce, jak i innych częściach świata. [wróć]
Patrz J.D. Teasdale i M. Chaskalson, How Does Mindfulness Transform Suffering II: The Transformation of Dukkha, w: Mindfulness; Diverse Perspectives on Its Meaning, Origins, and Applications, pod red. J.M.G. Williamsa i J. Kabat-Zinna, Routledge, Milton Park, UK, 2013, s. 103–124. [wróć]