Życie. Piękna katastrofa. Mądrością ciała i umysłu możesz pokonać stres, choroby i ból - Jon Kabat-Zinn - ebook

Życie. Piękna katastrofa. Mądrością ciała i umysłu możesz pokonać stres, choroby i ból ebook

Jon Kabat-Zinn

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

22 osoby interesują się tą książką

Opis

Klasyczne już dzieło Jona Kabata-Zinna na temat praktyki uważności w walce ze stresem i cierpieniem wytrzymuje próbę czasu. To bardzo użyteczny i praktyczny przewodnik. Gorąco polecam nowe wydanie lekarzom, pacjentom i wszystkim, którzy interesują się wiedzą o tym, jak użyć potęgi skupionej świadomości w obliczu zarówno poważnych, jak i pomniejszych życiowych wyzwań.

Andrew Weil, lek. med., autor książki Spontaniczne szczęście

To wspaniałe, że otrzymujemy nową i zaktualizowaną wersję klasycznej pozycji, która skłoniła tak wielu ludzi do wejścia na ścieżkę transformacji własnego umysłu i rozbudziła w nas zdolność dostrzegania piękna w każdej chwili, w każdym dniu naszego życia. Oparte na pierwszym drugie wydanie z pewnością będzie uznane za cenny materiał źródłowy i przewodnik nowych pokoleń szukających mądrości ukazującej, jak odnaleźć pełnię życia i jak odnaleźć w nim spełnienie.

dr Diana Chapman Walsh, emerytowana prezes zarządu Wellesley College

W zmienionym i rozszerzonym wydaniu swojego przełomowego dzieła Życie, piękna katastrofa Jon Kabat-Zinn kreśli dla nas ścieżkę życia pełną niuansów, dbałości o szczegóły i nieustannego zadziwienia. Czerpiąc ze swoich długoletnich doświadczeń w pracy z tysiącami indywidualnych przypadków, łączy osobiste historie swoich podopiecznych z najnowszymi odkryciami, by nauczyć nas wykorzystania inteligentnej świadomości w sposób, który radykalnie zmniejszy nasze obciążenie i pomoże nam odnaleźć radość nawet w najtrudniejszych chwilach życia. Ta książka może zmienić twoje życie. Skorzystaj z zaproszenia!

dr Clifford Saron, UC Davis Center for Mind and Brain, szef zespołu badawczego, The Shamatha Project

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 846

Oceny
4,4 (25 ocen)
14
7
4
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Angelika111

Dobrze spędzony czas

Mam mieszane uczucia w stosunku do tej książki. Z jednej strony jest bardzo rozwleczona, podaje masę badań i jest nużąca. Z drugiej strony przekonała mnie do rozpoczęcia praktyki, więc spełniła swoje zadanie. Tak więc opcja dla wytrwałych 😁
10
Lidka_mat

Dobrze spędzony czas

Książka bardzo wyczerpująca jeśli chodzi o wiedzę, ale napisana przystępnym i bardzo obrazowym językiem. Zaznaczyłam dużo notatek do których będę wracać. Poukładała mi w głowie tak dobrze informacje, że zaczęłam je wcielać w życie i praktykować, więc zdała egzamin celująco! Dla wytrwałych.
00
l3mak

Nie oderwiesz się od lektury

Książka zmieniająca życie.
00
Kri100fair

Nie oderwiesz się od lektury

warto
00
hankamaj

Nie oderwiesz się od lektury

spoko książka
01

Popularność




Przed­mowa

Ta przy­stępna i prak­tyczna książka może być przy­datna na wiele spo­so­bów. Sądzę, że wielu ludzi sko­rzy­sta na jej lek­tu­rze. Czy­ta­jąc ją, zro­zu­mie­cie, że medy­ta­cja odnosi się do naszej codzien­no­ści. Książkę tę można opi­sać jako otwar­cie drzwi w podwój­nym zna­cze­niu – ku dhar­mie (od strony świata) i ku światu (od strony dharmy). Kiedy dharma rze­czy­wi­ście zaj­muje się z tro­ską pro­ble­mami życia, jest dharmą praw­dziwą. I to wła­śnie naj­bar­dziej cenię w tej książce. Dzię­kuję auto­rowi, że ją napi­sał.

Thich Nhat Hanh

Plum Vil­lage, Fran­cja, 1989

W ciągu ostat­nich ponad dwu­dzie­stu pię­ciu lat mnó­stwo osób odkryło, że uważ­ność jest naj­bar­dziej nie­za­wod­nym źró­dłem spo­koju i rado­ści. Każdy może ją prak­ty­ko­wać. Coraz wyraź­niej widać też, że zależy od niej nie tylko zdro­wie i dobre samo­po­czu­cie jed­nostki, lecz rów­nież prze­trwa­nie naszej cywi­li­za­cji i całej pla­nety. Ni­gdy dotąd skie­ro­wane do każ­dego z nas zapro­sze­nie do prze­bu­dze­nia się i korzy­sta­nia z każ­dej danej nam chwili życia nie było tak potrzebne jak dzi­siaj.

Thich Nhat Hanh

Plum Vil­lage, Fran­cja, 2013

Wpro­wa­dze­nie do dru­giego wyda­nia

Witam Czy­tel­ni­ków nowego wyda­nia Życie, piękna kata­strofa. Gdy po raz pierw­szy od dwu­dzie­stu pię­ciu lat zabra­łem się do przej­rze­nia tek­stu, zamie­rza­łem go odświe­żyć, a przede wszyst­kim, bio­rąc pod uwagę upływ czasu, dopra­co­wać i pogłę­bić instruk­cje medy­ta­cji oraz opis opar­tych na uważ­no­ści podejść do życia i cier­pie­nia. Uak­tu­al­nie­nie książki wyda­wało się nie­zbędne z uwagi na zaska­ku­jący roz­wój badań nauko­wych nad uważ­no­ścią i jej wpły­wem na zdro­wie oraz dobre samo­po­czu­cie. Jed­no­cze­śnie im bar­dziej zagłę­bia­łem się w tekst, tym sil­niej czu­łem, że pod­sta­wowe jego prze­sła­nie i treść powinny zostać zasad­ni­czo nie­zmie­nione, może tylko uwy­pu­klone i pogłę­bione w razie potrzeby. Choć było to kuszące, nie chcia­łem, by zalew nauko­wych dowo­dów prze­ma­wia­ją­cych za sku­tecz­no­ścią uważ­no­ści i jej zasto­so­wa­niami wziął górę nad wewnętrzną przy­godą i war­to­ścią, która kryje się w reduk­cji stresu opar­tej na uważ­no­ści (MSBR). Osta­tecz­nie książka zacho­wała postać, jaką miała mieć od początku – pozo­stała prak­tycz­nym prze­wod­ni­kiem uka­zu­ją­cym spo­soby kul­ty­wo­wa­nia uważ­no­ści i jej głę­boko opty­mi­styczny i prze­obra­ża­jący pogląd na ludzką naturę.

Od pierw­szego spo­tka­nia z prak­tyką uważ­no­ści byłem zasko­czony i pod­bu­do­wany jej ożyw­czym wpły­wem na moje życie. Ostat­nie z górą czter­dzie­ści pięć lat nie osła­biły tego poczu­cia. Pogłę­biło się ono nawet i stało bar­dziej wia­ry­godne, jak długa i solidna przy­jaźń, która jest wspar­ciem w naj­trud­niej­szych cza­sach, a jed­no­cze­śnie uczy nas ogrom­nej pokory.

* * *

Gdy pra­co­wa­łem nad pierw­szą wer­sją tej książki, mój wydawca zasu­ge­ro­wał, że uży­cie słowa „kata­strofa” w tytule nie będzie dobrym posu­nię­ciem. Mar­twił się, że może ono znie­chę­cić wielu poten­cjal­nych czy­tel­ni­ków. Sta­ra­łem się więc wymy­ślić inny tytuł. Myśla­łem o dzie­siąt­kach wer­sji, ale zre­zy­gno­wa­łem. Tytuł „Sku­pia­nie uwagi: lecząca moc uważ­no­ści” zaj­mo­wał wysoką pozy­cję na tej liście. Z mojego punktu widze­nia z pew­no­ścią wyra­żał to, o czym mówiła moja książka. Jed­nak myśl o tytule Życie, piękna kata­strofa cią­gle powra­cała.

Osta­tecz­nie wszystko dobrze się skoń­czyło. Do dziś pod­cho­dzą do mnie ludzie, mówiąc, że ta książka ura­to­wała im życie albo życie bli­skim czy przy­ja­cio­łom. Zda­rzyło się to znów na kon­fe­ren­cji Uważ­ność w Edu­ka­cji, w któ­rej bra­łem udział w Cam­bridge w sta­nie Mas­sa­chu­setts, i tydzień póź­niej na kon­fe­ren­cji na temat uważ­no­ści w angiel­skim Che­ster. Gdy chłonę to, co ludzie mówią mi o wpły­wie mojej książki na ich życie, jestem zawsze ogrom­nie wzru­szony, czę­sto aż trudno wyra­zić to sło­wami. Cza­sami bar­dzo ciężko słu­cha się tych opo­wie­ści, bo do prze­czy­ta­nia książki moich roz­mów­ców przy­wio­dło nie­wy­obra­żalne cier­pie­nie. A jed­nak taki był pier­wotny zamysł jej powsta­nia, mia­no­wi­cie wskrze­sze­nie owej szcze­gól­nej ludz­kiej wła­ści­wo­ści, naszej zdol­no­ści do przy­ję­cia zda­rzeń w ich rze­czy­wi­stej postaci – także wtedy, gdy wydaje się to zupeł­nie nie­moż­liwe – w spo­sób, który nas uzdra­wia i odmie­nia, nawet w obli­czu kom­plet­nej kata­strofy ludz­kiej kon­dy­cji. Bill Moy­ers, który przy­go­to­wał film o naszym pro­gra­mie dla cyklu tele­wi­zyj­nego Healing and the Mind, powie­dział mi, że gdy doku­men­to­wał pożar w Okla­ho­mie w 1991 roku, rok po uka­za­niu się książki, widział czło­wieka ści­ska­ją­cego pod pachą egzem­plarz wynie­siony z domu, który wła­śnie doszczęt­nie spło­nął. Jakimś cudem tytuł jest też natych­miast zro­zu­miały dla nowo­jor­czy­ków.

Taki odzew sta­nowi potwier­dze­nie mojego prze­czu­cia, które towa­rzy­szyło mi od samego początku pracy w Kli­nice Reduk­cji Stresu, gdy obser­wo­wa­łem skutki prak­tyki uważ­no­ści u naszych pacjen­tów. Wielu z nich tra­fiało w ślepe zaułki sys­temu opieki zdro­wot­nej, a różne tera­pie, któ­rym byli pod­da­wani, z powodu ich chro­nicz­nych dole­gli­wo­ści nie pro­wa­dziły do peł­nej poprawy ich stanu, o ile w ogóle mogła być mowa o popra­wie1. Było jasne, że w ćwi­cze­niu uważ­no­ści jest coś, co nas uzdra­wia i odmie­nia, co może nam pomóc „odzy­skać” wła­sne życie, i to nie w postaci jakichś roman­tycz­nych gru­szek na wierz­bie, lecz z powodu pro­stego faktu bycia czło­wie­kiem, ponie­waż, by zacy­to­wać Wil­liama Jamesa, ojca ame­ry­kań­skiej psy­cho­lo­gii, „wszy­scy posia­damy życiowe zasoby, o któ­rych wyko­rzy­sta­niu nawet nam się nie śniło”.

Mówimy na przy­kład o towa­rzy­szą­cej nam przez całe życie zdol­no­ści ucze­nia się, roz­wi­ja­nia, uzdra­wia­nia i prze­kształ­ca­nia samych sie­bie, a więc o naszych wro­dzo­nych, głę­bo­kich, wewnętrz­nych zaso­bach, które jak wody głę­bi­nowe, złoża ropy czy mine­ra­łów w skal­nym wnę­trzu pla­nety mogą zostać odkryte, wydo­byte i wyko­rzy­stane. Jak taka trans­for­ma­cja może nastą­pić? Wynika ona bez­po­śred­nio z naszej umie­jęt­no­ści przy­ję­cia szer­szej per­spek­tywy, zro­zu­mie­nia, że jeste­śmy kimś wię­cej, niż nam się wydaje, wynika z roz­po­zna­nia peł­nego wymiaru naszego ist­nie­nia, z bycia tymi, któ­rymi naprawdę jeste­śmy. Oka­zuje się, że wszyst­kie owe wro­dzone wewnętrzne zasoby, które możemy odkryć w sobie na wła­sny uży­tek, pole­gają na zako­rze­nio­nej w ciele świa­do­mo­ści i umie­jęt­no­ści kul­ty­wo­wa­nia więzi z tą świa­do­mo­ścią. Do takiego odkry­wa­nia i kul­ty­wo­wa­nia więzi przy­stę­pu­jemy, anga­żu­jąc uwagę w pewien szcze­gólny spo­sób: umyśl­nie, tu i teraz, wolni od jakie­kol­wiek osą­dza­nia.

Pozna­łem tę sferę życia dzięki doświad­cze­niom medy­ta­cyj­nym na długo, zanim poja­wiła się nauka bada­jąca uważ­ność i gdyby nauka o uważ­no­ści ni­gdy nie powstała, medy­ta­cja pozo­sta­łaby dla mnie rów­nie ważna. Takie doświad­cze­nia same sta­no­wią swój odrębny, samo­dzielny świat. Posia­dają swoją wła­sną nie­od­partą logikę, swoją wła­sną empi­ryczną pra­wo­moc­ność i mądrość, którą można odna­leźć tylko od wewnątrz, poprzez jej celowe, świa­dome i sys­te­ma­tyczne pie­lę­gno­wa­nie we wła­snym życiu. Książka ta i pro­gram MBSR, który opi­suje, two­rzą pewne ramy i są swego rodzaju prze­wod­ni­kiem słu­żą­cym do wędrówki po czę­sto nie­zna­nym i cza­sem trud­nym tere­nie, aby nawi­ga­cja w jej trak­cie nie była pozba­wiona choćby dozy kla­row­no­ści i rów­no­wagi. Listę innych poten­cjal­nie pomoc­nych ksią­żek czy­tel­nik znaj­dzie w załącz­niku. Wspo­mi­namy o nich, by ta wędrówka, zwłasz­cza gdyby trwała całe życie, miała stałe, bogate, uroz­ma­icone wspar­cie. Dzięki niemu można w pełni wyko­rzy­stać róż­no­rod­ność obja­wia­ją­cych się po dro­dze per­spek­tyw, szans i wyzwań. Jest to bowiem wędrówka i przy­goda pole­ga­jąca na tym, by prze­żyć całe życie w pełni, albo jesz­cze lepiej, by prze­żyć je w pełni przy­tom­nie.

Żadna mapa nie zawiera kom­plet­nego opisu danego terenu. Aby go osta­tecz­nie poznać, poru­szać się w nim i sko­rzy­stać z jego wyjąt­ko­wych darów, musimy go bez­po­śred­nio doświad­czyć. Musimy go zasie­dlić albo przy­naj­mniej od czasu do czasu odwie­dzać, zysku­jąc szansę na bez­po­śred­nie pozna­nie, doświad­cze­nie z pierw­szej ręki. W przy­padku uważ­no­ści owo bez­po­śred­nie doświad­cze­nie to nic innego jak nie­zwy­kła przy­goda naszego wła­snego życia, które pły­nie na naszych oczach z chwili na chwilę, począw­szy od chwili obec­nej, tu i teraz, bez względu na to, w jak trud­nej czy wyma­ga­ją­cej sytu­acji się znaj­du­jemy. Jak zwy­kli­śmy mówić naszym pacjen­tom w Kli­nice Reduk­cji Stresu na pierw­szym spo­tka­niu:

…z naszego punktu widze­nia, dopóki oddy­chasz, wszystko jest z tobą w porządku bar­dziej niż nie w porządku, bez względu na to, co poszło źle. To, co jest w nas w porządku, prze­waż­nie pomi­jamy, uwa­żamy za oczy­wi­ste lub nie roz­wi­jamy w sobie w pełni. W ciągu następ­nych ośmiu tygo­dni wle­jemy w to ener­gię w postaci żywej uwagi i pozwo­limy leka­rzom, któ­rzy się tobą opie­kują, i innym przed­sta­wi­cie­lom sys­temu opieki zdro­wot­nej zająć się tym, co jest „nie w porządku”. Zoba­czymy, co z tego wynik­nie.

W tym duchu uważ­ność, a zwłasz­cza pro­gram MBSR opi­sany w tej książce, jest zachętą do lep­szego pozna­nia wła­snego ciała, umy­słu, serca i wresz­cie życia poprzez anga­żo­wa­nie uwagi w nowy, bar­dziej meto­dyczny i prze­peł­niony miło­ścią spo­sób, co pozwala odkryć nowe obszary naszego życia, dotąd nie­zau­wa­żane czy też z jakie­goś powodu igno­ro­wane.

Anga­żo­wa­nie uwagi w nowy spo­sób jest bar­dzo zdrowe i poten­cjal­nie uzdra­wia­jące, jak­kol­wiek, jak się prze­ko­namy, nie cho­dzi tu w ogóle o dzia­ła­nie jako takie czy szu­ka­nie sobie nowego miej­sca. Cho­dzi w znacz­nie więk­szym stop­niu o bycie – o bycie tymi, któ­rymi już jeste­śmy, oraz odkry­wa­nie ogrom­nego poten­cjału kry­ją­cego się w tym podej­ściu. Co cie­kawe, ośmio­ty­go­dniowy pro­gram MBSR jest tak naprawdę tylko począt­kiem czy też nowym otwar­ciem. Praw­dziwą przy­godę sta­nowi i zawsze sta­nowiło całe nasze życie. W pew­nym sen­sie pro­gram MBSR jest tylko przy­stan­kiem i – mam nadzieję – plat­formą star­tową, od któ­rej roz­po­czyna się nowy roz­dział w naszym obco­wa­niu z rze­czami takimi, jakimi są naprawdę. Prak­tyka uważ­no­ści kryje w sobie poten­cjał, aby być naszym towa­rzy­szem i sojusz­ni­kiem na całe życie. Ponadto, nie­za­leż­nie od tego, czy czy­nimy to świa­do­mie, wkra­cza­jąc na ścieżkę uważ­no­ści, przy­łą­czamy się do obej­mu­ją­cej cały świat wspól­noty ludzi, któ­rzy poświę­cili się temu podej­ściu, temu spo­so­bowi obco­wa­nia z ist­nie­niem, życiem i świa­tem.

Nade wszystko jed­nak jest to książka o kul­ty­wo­wa­niu uważ­no­ści poprzez jej prak­ty­ko­wa­nie. Cho­dzi przy tym o zaan­ga­żo­wa­nie wypły­wa­jące z głę­bo­kiej deter­mi­na­cji, wcie­lane jed­no­cze­śnie w życie z całą moż­liwą sub­tel­no­ścią. Wszystko, o czym w tej książce mowa, zmie­rza do tego, by nas w tym zaan­ga­żo­wa­niu wspie­rać.

* * *

Oka­zuje się, że moja książka oraz praca Kli­niki Reduk­cji Stresu, o któ­rej opo­wiada, a więc o pro­gra­mie MBSR, ode­grały ogromną rolę – wraz z wysił­kiem wielu innych osób – w pro­mo­wa­niu nowego obszaru w medy­cy­nie, opiece zdro­wot­nej i psy­cho­lo­gii. Rów­nie ważne oka­zały się one dla szybko roz­wi­ja­ją­cych się badań nauko­wych uważ­no­ści oraz ich wpływu na nasze zdro­wie i samo­po­czu­cie na każ­dym pozio­mie naszego życia bio­lo­gicz­nego, psy­cho­lo­gicz­nego i spo­łecz­nego. Uważ­ność w coraz więk­szym stop­niu wywiera wpływ na wiele innych dzie­dzin, a więc na edu­ka­cję, prawo, biz­nes, tech­nikę, zarzą­dza­nie, sport, eko­no­mię, a nawet poli­tykę i spra­wo­wa­nie wła­dzy. Jej uzdra­wia­jący dla naszego świata poten­cjał spra­wia, że roz­wój wypad­ków jest bar­dzo obie­cu­jący.

W 2005 roku w lite­ra­tu­rze nauko­wej i medycz­nej ist­niało ponad sto arty­ku­łów na temat uważ­no­ści. Obec­nie, w roku 2013, jest ich ponad tysiąc pięć­set, nie mówiąc o rosną­cej licz­bie ksią­żek poświę­co­nych temu tema­towi. Powstało nawet nowe cza­so­pi­smo naukowe „Mind­ful­l­ness”. Inne perio­dyki naukowe naśla­dują to, publi­ku­jąc wyda­nia spe­cjalne na temat uważ­no­ści albo poświę­ca­jąc jej osobne roz­działy. Wśród pro­fe­sjo­na­li­stów zain­te­re­so­wa­nie uważ­no­ścią, jej zasto­so­wa­niem w dzie­dzi­nie zdro­wia i samo­po­czu­cia oraz mecha­ni­zmami jej funk­cjo­no­wa­nia jest tak wiel­kie, że zakres badań nad nią rośnie w nie­zwy­kle szyb­kim tem­pie. Co wię­cej, odkry­cia naukowe i ich impli­ka­cje dla naszego samo­po­czu­cia i zro­zu­mie­nia związ­ków mię­dzy cia­łem a umy­słem, a także zro­zu­mie­nia mecha­ni­zmów stresu, bólu i cho­roby stają się z każ­dym dniem coraz bar­dziej intry­gu­jące.

Tak czy owak, dru­gie wyda­nie poświę­cone jest nie tyle zro­zu­mie­niu psy­cho­lo­gicz­nych mecha­ni­zmów i powią­zań neu­ro­nal­nych – jak­kol­wiek mogą być one inte­re­su­jące – dzięki któ­rym prak­ty­ko­wa­nie uważ­no­ści wywiera na nas wpływ, ile raczej sku­pia się na naszej zdol­no­ści zapa­no­wa­nia nad życiem i jego uwa­run­ko­wa­niami, a wszystko to z ogromną deli­kat­no­ścią i życz­li­wo­ścią wobec sie­bie samych. Cho­dzi więc o odda­nie spra­wie­dli­wo­ści peł­nemu, wie­lo­wy­mia­ro­wemu bogac­twu naszego ludz­kiego poten­cjału, pozwa­la­ją­cego nam wieść zdrowe, satys­fak­cjo­nu­jące i sen­sowne życie. Mam nadzieję, że nikt z nas nie będzie ćwi­czył uważ­no­ści tylko po to, by zdję­cia ska­nów mózgu były bar­dziej kolo­rowe, nawet jeśli uważ­ność może być sto­so­wana do osią­gnię­cia pozy­tyw­nych zmian nie tylko w aktyw­no­ści okre­ślo­nych obsza­rów mózgu, lecz rów­nież w samej jego struk­tu­rze i sieci połą­czeń oraz wywo­ły­wać inne poten­cjal­nie korzystne zmiany bio­lo­giczne, do czego odnie­siemy się w dal­szych czę­ściach. Takie korzy­ści docho­dzą do głosu na wła­snych zasa­dach. Dzięki prak­tyce medy­ta­cji poja­wiają się cał­ko­wi­cie natu­ral­nie. Jeśli zde­cy­du­jemy się obrać uważ­ność za życiową ścieżkę, nasza moty­wa­cja do prak­ty­ko­wa­nia musi być bar­dziej ele­men­tarna – może to być pro­wa­dze­nie bar­dziej spój­nego i satys­fak­cjo­nu­jącego życia, prze­ży­tego w lep­szym zdro­wiu, życia szczę­śliw­szego i mądrzej­szego. Inny rodzaj moty­wa­cji może zmie­rzać do sku­tecz­niej­szego i bar­dziej współ­czu­ją­cego mie­rze­nia się z cier­pie­niem wła­snym oraz cier­pie­niem ota­cza­ją­cych nas ludzi, ze stre­sem, bólem i cho­robą w naszym życiu – co nazy­wam kom­pletną kata­strofą ludz­kiej kon­dy­cji2. Może też cho­dzić o to, byśmy osią­gnęli pełną wewnętrzną spój­ność i inte­li­gen­cję emo­cjo­nalną, które od uro­dze­nia są w naszym zasięgu, ale cza­sem gubimy z nimi kon­takt.

* * *

W trak­cie wła­snej prak­tyki medy­ta­cyj­nej i pracy wyro­bi­łem sobie pogląd, że pie­lę­gno­wa­nie uważ­no­ści to akt rady­kalny, akt rady­kal­nego zdro­wego roz­sądku, współ­czu­cia i – osta­tecz­nie – akt rady­kal­nej miło­ści. Jak zoba­czymy, cho­dzi o goto­wość, by cza­sem spo­tkać się z samym sobą, goto­wość do życia w więk­szym stop­niu w chwili obec­nej, cza­sem goto­wość do zatrzy­ma­nia się i przy­ję­cia przez moment postawy czy­sto egzy­sten­cjal­nej zamiast cią­głego wikła­nia się w aktyw­ność, przez co zapo­mi­namy, kto i dla­czego jest pod­mio­tem tego wszyst­kiego. Cho­dzi o to, by nie brać naszych myśli za prawdę o tym, jak rze­czy fak­tycz­nie się mają, by nie być tak bar­dzo podat­nym na pułapki emo­cjo­nal­nych zawi­ro­wań, zawi­ro­wań wywo­łu­ją­cych czę­sto jedy­nie ból i cier­pie­nie, zarówno nasze, jak i innych ludzi. Takie podej­ście do życia jest rze­czywiście aktem rady­kal­nej miło­ści na każ­dej płasz­czyź­nie. I jak zoba­czymy, jego piękno polega mię­dzy innymi na tym, że aby tak się stało, nie trzeba robić nic oprócz sku­pie­nia uwagi, pozo­sta­nia świa­do­mym i czuj­nym. Te obszary egzy­sten­cji są już w nas i to one prze­są­dzają o tym, kim jeste­śmy.

Jeśli nawet prak­tyka medy­ta­cji to raczej stan bycia niż dzia­ła­nie, może się to wyda­wać spo­rym przed­się­wzię­ciem i tak fak­tycz­nie jest. W końcu na prak­tykę musimy poświę­cić okre­ślony czas, a to, jak zoba­czymy, wymaga pew­nej celo­wej aktyw­no­ści i dys­cy­pliny. Zanim przyj­miemy osoby chętne do udziału w pro­gra­mie MBSR, przed­sta­wiamy im tę kwe­stię nastę­pu­jąco:

Nie musisz być fanem codzien­nego pro­gramu sesji medy­ta­cyj­nych, po pro­stu musisz wziąć w nich udział (na wyma­ga­jący roz­kład zajęć uczest­nicy zga­dzają się, skła­da­jąc pod­pis, a potem dają z sie­bie tyle, ile mogą). Póź­niej, po upły­wie ośmiu tygo­dni, możesz nam powie­dzieć, czy była to strata czasu, czy nie. Na razie jed­nak, nawet jeśli twój umysł pod­po­wiada ci wciąż, że to głu­pie zaję­cie będące stratą czasu, prak­ty­kuj bez względu na wszystko, z całym zaan­ga­żo­wa­niem, jakby od tego zale­żało twoje życie. Ponie­waż zależy – w więk­szym stop­niu, niż myślisz.

Nie­dawno w „Science”, jed­nym z naj­bar­dziej pre­sti­żo­wych i wpły­wo­wych cza­so­pism nauko­wych, poja­wiło się nastę­pu­jące zda­nie: „Roz­pro­szony umysł to umysł nie­szczę­śliwy”. Oto pierw­szy aka­pit tak zaty­tu­ło­wa­nego arty­kułu:

Ludzie, ina­czej niż zwie­rzęta, spę­dzają mnó­stwo czasu, myśląc o tym, co wcale się wokół nich nie dzieje, kon­tem­plu­jąc zda­rze­nia, które miały miej­sce w prze­szło­ści, czy te, które mogą się zda­rzyć w przy­szło­ści albo nie zda­rzą się ni­gdy. „Myśle­nie nie­za­leżne od bodź­ców” czy „zamy­ślony, roz­pro­szony umysł” zdaje się być domyśl­nym try­bem funk­cjo­no­wa­nia mózgu. Choć taka zdol­ność jest impo­nu­ją­cym osią­gnię­ciem ewo­lu­cyj­nym, które pozwala ludziom uczyć się, rozu­mo­wać i pla­no­wać, nie obywa się to bez kosz­tów emo­cjo­nal­nych. Wiele tra­dy­cji filo­zo­ficz­nych i reli­gij­nych naucza, że szczę­ście można odna­leźć tylko w chwili obec­nej, a ich adepci prze­cho­dzą tre­ning radze­nia sobie z roz­pro­sze­niem oraz „bycia tu i teraz”. Tra­dy­cje te suge­rują, że roz­pro­szony umysł to umysł nie­szczę­śliwy. Czy mają rację?3

Har­wardzcy bada­cze doszli do wnio­sku, że – jak suge­ruje tytuł – fak­tycz­nie, owe pra­dawne tra­dy­cje, które pod­kre­ślają moc tkwiącą w chwili obec­nej i spo­soby jej kul­ty­wo­wa­nia, tra­fiły na wła­ściwy trop.

Wyniki tych badań mają inte­re­su­jące i poten­cjal­nie bar­dzo istotne następ­stwa dla nas wszyst­kich. Cho­dzi bowiem o pierw­sze w tak dużej skali bada­nia nad szczę­ściem w codzien­nym życiu. Aby bada­nie się udało, naukowcy opra­co­wali apli­ka­cję na iPhone’a, która od kil­ku­na­stu tysięcy osób pozy­ski­wała losowo wybrane odpo­wie­dzi na pyta­nia doty­czące szczę­ścia, tego, co w danym momen­cie robiły i czy popa­dały w zamy­śle­nie („Czy myślisz o czymś, co nie jest zwią­zane z tym, co w tej chwili robisz?”). Oka­zało się, że badani przez nie­mal połowę czasu trwali w sta­nie zamy­śle­nia lub roz­pro­sze­nia. Według Mat­thew Kil­ling­swor­tha, jed­nego z auto­rów bada­nia, zamy­ślony umysł, zwłasz­cza umysł zaan­ga­żo­wany w roz­trzą­sa­nie nega­tyw­nych lub neu­tral­nych myśli, przy­czy­nia się do obni­że­nia poczu­cia szczę­ścia. Ogólna kon­klu­zja brzmiała nastę­pu­jąco: „Bez względu na to, co ludzie robią, są znacz­nie mniej szczę­śliwi, gdy są zamy­śleni niż wtedy, gdy są sku­pieni” i „powin­ni­śmy poświę­cać co naj­mniej tyle samo uwagi na to, gdzie kie­ru­jemy nasze myśli, ile poświę­camy jej na dzia­ła­nia wła­snego ciała, jed­nak w przy­padku więk­szo­ści z nas, sku­pienie nie wystę­puje w pla­nie dnia, (…) powin­ni­śmy (rów­nież) sta­wiać sobie pyta­nie: „Co zro­bię dziś ze swoim umy­słem?”4.

Jak zoba­czymy, prak­tyka uważ­no­ści spro­wa­dza się wła­śnie do uświa­da­mia­nia sobie z chwili na chwilę, co dzieje się w naszym umy­śle, i do obser­wa­cji, jak zmie­nia się nasze doświad­cze­nie, gdy to robimy; jest to rów­nież istota MBSR i o tym przede wszyst­kim opo­wiada ta książka. Dla porządku zazna­czę tylko, że ćwi­cze­nie uważ­no­ści nie polega na zmu­sza­niu umy­słu, by nie popa­dał w zamy­śle­nie. To byłaby tylko kolejna udręka. Cho­dzi raczej o to, byśmy uświa­da­miali sobie, kiedy umysł popada w zamy­śle­nie czy roz­pro­sze­nie, i byśmy – naj­le­piej jak potra­fimy – kie­ro­wali uwagę na powrót ku temu, co naj­istot­niej­sze i naj­waż­niej­sze dla nas w tej chwili, w „tu i teraz” na obec­nym eta­pie naszego życia.

Uważ­ność to umie­jęt­ność, którą można roz­wi­jać dzięki prak­tyce, tak samo jak inne umie­jęt­no­ści. Można też myśleć o niej tak, jak myślimy o mię­śniu. Mię­sień uważ­no­ści staje się sil­niej­szy, bar­dziej prężny i ela­styczny, gdy go uży­wamy. Podob­nie też jak mię­sień, uważ­ność roz­wija się naj­le­piej, gdy zwięk­sza­jąc w ten spo­sób swoją siłę, musi radzić sobie z pewną dozą oporu. Nasze ciało, umysł i stre­su­jąca codzien­ność z pew­no­ścią dostar­czają nam wystar­cza­jąco dużo „oporu”, z któ­rym musimy sobie pora­dzić. Można powie­dzieć, że zapew­nią nam odpo­wied­nie warunki, w któ­rych możemy roz­wi­jać nasz wro­dzony poten­cjał pozna­nia wła­snego umy­słu i kształ­to­wa­nia umie­jęt­ność trwa­nia w świa­do­mo­ści, co jest naj­waż­niej­sze w naszym życiu, a robiąc to, odkry­wamy nowe wymiary dobrego samo­po­czu­cia, a nawet szczę­ścia, i to bez potrzeby zmie­nia­nia cze­go­kol­wiek.

Już to, że tego typu bada­nia, korzy­sta­jące z wyna­laz­ków tech­nicz­nych dla sze­ro­kiego kręgu odbior­ców, które pozwa­lają prób­ko­wać opi­nie bar­dzo dużych grup w cza­sie real­nym, są pro­wa­dzone z całą naukową sta­ran­no­ścią i publi­ko­wane w naj­lep­szych cza­so­pi­smach nauko­wych, sta­nowi nową epokę w nauce o umy­śle. Zro­zu­mie­nie, że to, co dzieje się w naszym umy­śle, może mieć więk­szy wpływ na nasze samo­po­czu­cie niż to, co w danym momen­cie robimy, ma ogromne kon­se­kwen­cje dla poj­mo­wa­nia naszego czło­wie­czeń­stwa i dla kształ­to­wa­nia – w bar­dzo prak­tyczny, a przy tym bar­dzo oso­bi­sty, wręcz intymny spo­sób – naszego rozu­mie­nia, na czym polega bycie czło­wie­kiem zdro­wym i auten­tycz­nie szczę­śli­wym. Owa intym­ność odnosi się oczy­wi­ście do nas samych. Na tym polega istota uważ­no­ści i istota jej kul­ty­wo­wa­nia poprzez pro­gram MBSR.

Wiele nur­tów w obrę­bie nauki – od geno­miki i pro­te­omiki po epi­ge­ne­tykę i neu­ro­naukę – ujaw­nia w nowy i bez­dy­sku­syjny spo­sób, że świat i postać łączą­cych nas z nim więzi wywie­rają poważny, zna­mienny wpływ na każdy poziom naszej egzy­sten­cji, w tym na nasze geny i chro­mo­somy, komórki i tkanki, wyspe­cja­li­zo­wane ośrodki ner­wowe mózgu, sieci neu­ro­nalne, które je łączą, jak rów­nież na nasze myśli, emo­cje i więzi spo­łeczne. Wszyst­kie te dyna­miczne ele­menty naszego życia, a także wiele innych pozio­mów w obrę­bie naszego ist­nie­nia, są ze sobą powią­zane. Łącz­nie decy­dują o tym, kim jeste­śmy, i defi­niują poziom naszej wol­no­ści, roz­wi­ja­jąc nasz pełny ludzki poten­cjał – zawsze nie­znany i zawsze pozo­sta­jący nie­skoń­cze­nie bli­sko.

To, co dla każ­dego z nas zna­czy bycie czło­wie­kiem, w połą­cze­niu z pyta­niem bada­czy z Harvardu „Co zamie­rzam zro­bić dziś z wła­snym umy­słem?”, jest sed­nem uważ­no­ści jako spo­sobu ist­nie­nia. Tyle tylko że na nasz uży­tek chciał­bym nieco prze­for­mu­ło­wać to pyta­nie, uwy­pu­kla­jąc w nim czas teraź­niej­szy: „Co dzieje się w moim umy­śle w tej chwili?”. Możemy też roz­sze­rzyć pyta­nie: „Co w tej chwili dzieje się w moim sercu?” i „Co w tej chwili dzieje się w moim ciele?”. Nie musimy nawet do tego uży­wać myśli, ponie­waż potra­fimy czuć, co się dzieje w umy­śle, sercu i ciele – wła­śnie teraz. Takie odczu­wa­nie, takie uchwy­ce­nie wła­snego stanu jest innym pozio­mem wie­dzy, wykra­cza­ją­cym poza wie­dzę osa­dzoną w myślach. Wła­śnie to ozna­cza słowo „świa­do­mość”. Się­ga­jąc po tę wewnętrzną zdol­ność, możemy w nie­zwy­kle wyzwa­la­jący spo­sób badać, docie­kać i chwy­tać to, co się dla nas w tym zakre­sie dzieje.

Pie­lę­gno­wa­nie uważ­no­ści wymaga, byśmy anga­żo­wali uwagę i zamiesz­kali w chwili obec­nej oraz byśmy robili dobry uży­tek z tego, co widzimy, czu­jemy, wiemy i czego się uczymy w tym pro­ce­sie. Jak się okaże, robo­czo defi­niuję uważ­ność jako świa­do­mość, która wyła­nia się z celo­wego anga­żo­wa­nia uwagi w chwili obec­nej w spo­sób wolny od osą­dza­nia. Świa­do­mość to nie to samo co myśle­nie. Jest to kom­ple­men­tarna forma inte­li­gen­cji, spo­sób uzy­ski­wa­nia wie­dzy, który jest co naj­mniej tak samo wspa­niały i potężny – jeśli nie potęż­niej­szy – jak myśle­nie. Co wię­cej, możemy utrzy­my­wać nasze myśli w polu świa­do­mo­ści, przez co zysku­jemy zupeł­nie nowy punkt widze­nia na myśli jako takie oraz na ich treść. I tak samo, jak możemy udo­sko­na­lić i roz­wi­nąć myśle­nie, możemy udo­sko­na­lić i roz­wi­nąć świa­do­mość, choć z reguły wiemy nie­zwy­kle mało, jak to zro­bić, a nawet nie wiemy, czy w ogóle jest to moż­liwe. Świa­do­mość nato­miast może być roz­wi­jana poprzez ćwi­cze­nie zdol­no­ści sku­pia­nia uwagi i wni­kli­wo­ści.

Następ­nie, gdy mówimy o uważ­no­ści, trzeba pamię­tać, że rów­nie ważna jest uważ­ność serca. W języ­kach azja­tyc­kich słowo ozna­cza­jące „umysł” to zwy­kle to samo słowo, które ozna­cza rów­nież „serce”. Jeśli więc tra­fiamy na słowo „uważ­ność”, czyli mind­ful­ness, i nie czu­jemy lub nie sły­szymy w nim wibra­cji uważ­no­ści serca, to z dużym praw­do­po­do­bień­stwem jego istota nam umyka. Uważ­ność nie jest tylko jedną z kon­cep­cji czy dobrą ideą. Jest spo­so­bem ist­nie­nia. Jej syno­nim, świa­do­mość, to rodzaj wie­dzy, który po pro­stu wyra­sta ponad myśl i ofe­ruje nam wię­cej moż­li­wo­ści wyboru rela­cji łączą­cych nas z tym, co poja­wia się w naszym umy­śle, sercu, ciele i w ogóle w naszym życiu. To wie­dza głęb­sza niż myśle­nie oparte na poję­ciach. Bar­dziej przy­po­mina mądrość i bli­żej jej do wol­no­ści, która wyła­nia się w per­spek­ty­wie budo­wa­nej przez mądrość.

* * *

Jeśli idzie o pie­lę­gno­wa­nie uważ­no­ści, to – jak się prze­ko­namy – sku­pia­nie uwagi na myślach i emo­cjach poja­wia­ją­cych się w danej chwili jest tylko frag­men­tem więk­szej cało­ści. Jest to jed­nak nie­zwy­kle ważny frag­ment. Nie­dawno opu­bli­ko­wana praca Elissy Epel i Eli­za­beth Black­burn wraz z zespo­łem z Uni­wer­sy­tetu Kali­for­nij­skiego w San Fran­ci­sco (Black­burn z kole­gami otrzy­mała w 2009 roku Nagrodę Nobla za odkry­cie telo­me­razy, enzymu spo­wal­nia­ją­cego sta­rze­nie) wyka­zuje, że nasze myśli i emo­cje, a zwłasz­cza myśli nała­do­wane stre­sem, w tym zmar­twie­nia doty­czące przy­szło­ści albo obse­syjne roz­my­śla­nia na temat prze­szło­ści, zdają się wpły­wać na tempo sta­rze­nia się aż po poziom komór­kowy i nasze telo­mery – wyspe­cja­li­zo­wane frag­menty DNA poło­żone na końcu chro­mo­so­mów, które peł­nią klu­czową rolę w pro­ce­sie podziału komór­ko­wego i z wie­kiem stają się coraz krót­sze. Epel i Black­burn wraz z kole­gami wyka­zały, że w warun­kach chro­nicz­nego stresu telo­mery skra­cają się znacz­nie szyb­ciej, ale też jed­no­cze­śnie zwró­ciły uwagę, że to spo­sób, w jaki ten stres postrze­gamy, decy­duje o tym, jak szybko telo­mery ule­gają degra­da­cji i skró­ce­niu. Róż­nica może być warta wiele lat życia. Co ważne, nie ozna­cza to, że musimy pozbyć się źró­deł naszego stresu. Od nie­któ­rych zresztą ni­gdy się nie uwol­nimy. Nie­mniej bada­nia poka­zują, że możemy zmie­nić swoje nasta­wie­nie, a tym samym zmie­nić nasz sto­su­nek do uwa­run­ko­wań, w któ­rych żyjemy, i to w spo­sób, który może wpły­nąć na nasze zdro­wie, samo­po­czu­cie i być może rów­nież dłu­gość życia.

W tej chwili dowody naukowe suge­rują, że dłuż­sze telo­mery są zwią­zane z róż­nicą mię­dzy pozio­mem naszej obec­no­ści tu i teraz („Czy w minio­nym tygo­dniu mia­łeś chwile, gdy czu­łeś się cał­ko­wi­cie sku­piony czy zaan­ga­żo­wany w to, co w danej chwili robi­łeś?”) a pozio­mem roz­pro­sze­nia czy zamy­śle­nia („Opór wobec bycia tu i teraz czy robie­nia tego, co wła­śnie robimy”). Owa róż­nica wyli­czona we wska­za­niach doty­czą­cych tych dwu pytań, którą bada­cze nazwali robo­czo „sta­nem świa­do­mo­ści”, jest bar­dzo ści­śle zwią­zana z uważ­no­ścią.

Inne bada­nia, które uwzględ­niały raczej poziom enzymu telo­me­razy niż dłu­gość telo­me­rów, suge­rują, że wpływ naszych myśli – zwłasz­cza gdy odbie­ramy daną sytu­ację jako zagra­ża­jącą naszej pomyśl­no­ści, nie­za­leż­nie od tego, czy tak jest rze­czy­wi­ście – może się­gać aż do poziomu tej wyjąt­ko­wej mole­kuły, mie­rzo­nego w komór­kach odpor­no­ścio­wych krą­żą­cych we krwi, co z kolei naj­wy­raź­niej ma wpływ na nasze zdro­wie, a nawet dłu­gość naszego życia. Kon­se­kwen­cje tych badań mogą nas skło­nić do tego, byśmy bar­dziej świa­do­mie i uważ­nie pod­cho­dzili do stresu w naszym życiu. Warto też, byśmy zadali sobie pyta­nie, jak pod­cho­dzić do stresu w spo­sób bar­dziej prze­my­ślany i mądry.

* * *

Jest to książka o tobie i twoim życiu. Opo­wiada o twoim umy­śle i ciele oraz o tym, jak naprawdę możesz nauczyć się stwo­rzyć z nimi mądrzej­szą rela­cję. Jest to zapro­sze­nie do pod­ję­cia eks­pe­ry­mentu prak­ty­ko­wa­nia uważ­no­ści i sto­so­wa­nia uważ­no­ści w życiu codzien­nym. Pier­wot­nie napi­sa­łem ją dla naszych pacjen­tów i ludzi podob­nych do nich na całym świe­cie – innymi słowy, książka powstała dla nor­mal­nych ludzi. Pod poję­ciem nor­mal­nych ludzi mam na myśli cie­bie i mnie, kogo­kol­wiek, każ­dego.

Jeśli odsu­niemy na bok histo­rię naszych wysił­ków i doko­nań i się­gniemy do esen­cji życia oraz koniecz­no­ści upo­ra­nia się z ogro­mem życio­wych wyzwań, jeste­śmy wszy­scy po pro­stu zwy­kłymi ludźmi, radzą­cymi sobie z tym trud­nym zada­niem naj­le­piej, jak potra­fimy. I nie mam na myśli tylko tego, co trudne czy nie­chciane w naszym życiu – cho­dzi o wszystko, co się w nim poja­wia: dobro, zło i szpe­totę.

Dobro przy tym jest ogromne – według mnie na tyle, by dać sobie radę z tym, co złe i brzyd­kie, z tym, co trudne i nie­moż­liwe. Można je zna­leźć nie tylko w świe­cie zewnętrz­nym, lecz rów­nież w sobie. Prak­tyka uważ­no­ści obej­muje odna­le­zie­nie, roz­po­zna­nie i zro­bie­nie użytku z tego, co już jest w porządku, co już jest piękne, co już jest kom­pletne z tego pro­stego powodu, że jeste­śmy ludźmi. Obej­muje też czer­pa­nie z tych zaso­bów, byśmy żyli tak, jak gdyby rze­czy­wi­ście liczył się nasz sto­su­nek do wszyst­kich zja­wisk w naszym życiu.

Z bie­giem lat coraz głę­biej uświa­da­mia­łem sobie, że w przy­padku uważ­no­ści cho­dzi w grun­cie rze­czy o rela­cyj­ność i o to, jak możemy nauczyć się żyć w każ­dym aspek­cie uczci­wie, z życz­li­wo­ścią wobec sie­bie i innych i wresz­cie mądrze. Pod poję­ciem rela­cyj­no­ści rozu­miem to, w jakiej rela­cji pozo­sta­jemy do wszyst­kiego, łącz­nie z naszym umy­słem, cia­łem, myślami, emo­cjami, naszą prze­szło­ścią i tym, co się wyda­rzyło i co dopro­wa­dziło nas, wciąż goto­wych do zaczerp­nię­cia następ­nego odde­chu, aż do tej chwili. Nie jest to łatwe. Tak naprawdę to naj­cięż­sze zada­nie na świe­cie. Bywa trudne i przy­kre, tak samo jak życie bywa trudne i przy­kre. Ale zatrzy­majmy się na chwilę i zasta­nówmy: czy mamy alter­na­tywę? Jakie kon­se­kwen­cje nas cze­kają, gdy nie obej­miemy w pełni wła­snego życia, gdy nie dopro­wa­dzimy do tego, by naszą była ta jedyna chwila, kiedy możemy go doświad­czyć? Jak wiel­kie wtedy będzie poczu­cie straty, żalu i cier­pie­nia?

* * *

Powra­ca­jąc do bada­nia szczę­ścia prze­pro­wa­dzo­nego za pomocy apli­ka­cji na iPhone’a, bada­cze z Harvardu zwró­cili uwagę na kwe­stie istotne dla każ­dego, kto zamie­rza roz­po­cząć przy­godę z uważ­no­ścią i MBSR:

Wiemy, że ludzie są naj­szczę­śliwsi, gdy stają wobec odpo­wied­nich wyzwań – a więc gdy pró­bują osią­gnąć cele, które są trudne do zre­ali­zo­wa­nia, ale pozo­stają w ich zasięgu. Wyzwa­nie i zagro­że­nie to nie to samo. Ludzie roz­kwi­tają w obli­czu wyzwań i więdną w obli­czu zagro­żeń.

MBSR sta­nowi nie­zwy­kle inten­sywne wyzwa­nie. Pod wie­loma wzglę­dami trwa­nie w chwili obec­nej, w sta­nie prze­strzen­nej uwagi skie­ro­wa­nej na prze­pływ wyda­rzeń może być dla nas, ludzi, naj­trud­niej­szym zada­niem. Jed­no­cze­śnie jest to rów­nież abso­lut­nie wyko­nalne i wiele osób na całym świe­cie się o tym prze­ko­nało, bio­rąc udział w pro­gra­mach MBSR i kon­ty­nu­ując prak­tykę oraz kul­ty­wo­wa­nie uważ­no­ści jako inte­gralną część swo­jego codzien­nego życia. Jak zoba­czymy, pie­lę­gno­wa­nie pogłę­bio­nej uważ­no­ści nie­sie w sobie nowe spo­soby pracy z tym, co uzna­jemy za zagro­że­nie, a także uczy, jak inte­li­gent­nie reago­wać na takie wyda­rze­nia, zamiast reago­wać odru­chowo, uru­cha­mia­jąc poten­cjal­nie nie­zdrowe kon­se­kwen­cje.

Gdy­bym miał roko­wać o twoim szczę­ściu i w tym celu dys­po­no­wał­bym tylko jedną infor­ma­cją na twój temat, nie chciał­bym znać two­jej płci, wyzna­nia, stanu zdro­wia ani poziomu docho­dów. Chciał­bym za to poznać sieć więzi spo­łecz­nych, któ­rej jesteś czę­ścią – chciał­bym dowie­dzieć się o two­ich przy­jaź­niach i rodzi­nie, a także o sile związ­ków, jakie cię z nimi łączą.

Powszech­nie wia­domo, że siła tych więzi jest ści­śle połą­czona z ogól­nym sta­nem zdro­wia i dobrym samo­po­czu­ciem. Dzięki uważ­no­ści dodat­kowo się one pogłę­biają, ponie­waż istotą uważ­no­ści, jak mie­li­śmy oka­zję stwier­dzić, jest rela­cyj­ność i uczest­ni­cze­nie w związ­kach – zarówno w odnie­sie­niu do nas samych, jak i ota­cza­ją­cych nas ludzi.

Wyobra­żamy sobie, że jedna czy dwie donio­słe sprawy będą miały zasad­ni­czy wpływ (na nasze szczę­ście). Wygląda jed­nak na to, że szczę­ście jest sumą setek dro­bia­zgów… Małe rze­czy mają zna­cze­nie.

Małe rze­czy nie tylko mają zna­cze­nie. Nie są rów­nież wcale takie małe. Oka­zuje się, że są wiel­kie. Drobne korekty punktu widze­nia, podej­ścia i sta­rań, by być tu i teraz, mogą mieć ogromny wpływ na nasze ciało, umysł i na ota­cza­jący nas świat. Nawet naj­drob­niej­szy objaw uważ­no­ści w każ­dej chwili może przy­czy­nić się do prze­bły­sku intu­icji czy wglądu, który dopro­wa­dzi do spo­rej prze­miany. Gdy owe wysiłki zmie­rza­jące do więk­szej uważ­no­ści są stale pona­wiane, mogą się roz­wi­nąć i prze­kształ­cić w nowy, solid­niej­szy i bar­dziej sta­bilny tryb bycia.

Na które spo­śród tych małych rze­czy mogą­cych zwięk­szyć nasze poczu­cie szczę­ścia i popra­wić samopoczu­cie powin­ni­śmy zwró­cić uwagę? Oto co mówi Dan Gil­bert, jeden z auto­rów bada­nia poświę­co­nego poczu­ciu szczę­ścia:

Do naj­waż­niej­szych rze­czy należy pod­ję­cie zobo­wią­zań w spra­wie pew­nych pro­stych zacho­wań – medy­ta­cji, ćwi­czeń rucho­wych, wystar­cza­ją­cej ilo­ści snu i prak­ty­ko­wa­nia altru­izmu… oraz wzmac­nia­nia swo­ich więzi spo­łecz­nych.

Jeśli to, co stwier­dzi­łem wcze­śniej na temat medy­ta­cji jako rady­kal­nego aktu miło­ści, jest prawdą, wów­czas medy­ta­cja sama w sobie jest rów­nież pod­sta­wo­wym altru­istycz­nym prze­ja­wem dobroci i akcep­ta­cji – zaczy­namy od sie­bie, ale do sie­bie się nie ogra­ni­czamy!

* * *

Od pierw­szego wyda­nia tej książki nasz świat zmie­nił się ogrom­nie, nie­wy­obra­żal­nie, być może bar­dziej niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej w ciągu dwu­dzie­stu pię­ciu lat. Weźmy choćby lap­topy, smart­fony, inter­net, Google, Face­bo­oka, Twit­tera, wszech­obecny bez­prze­wo­dowy dostęp do infor­ma­cji i ludzi, wpływ tej zata­cza­ją­cej coraz szer­sze kręgi cyfro­wej rewo­lu­cji po pro­stu na wszystko, co robimy, coraz szyb­sze tempo naszego życia i zmiany w samym stylu życia sie­dem dni w tygo­dniu, nie mówiąc już o olbrzy­mich zmia­nach spo­łecz­nych, eko­no­micz­nych i poli­tycz­nych. Rosnące tempo zmian, z któ­rym mamy do czy­nie­nia obec­nie, raczej nie osłab­nie. Jego skutki będą coraz bar­dziej odczu­walne i coraz bar­dziej nie­unik­nione. Można powie­dzieć, że rewo­lu­cja naukowo-tech­niczna (i jej wpływ na nasze życie) ledwo się roz­po­częła. Stres zwią­zany z dosto­so­wa­niem się do niej w nad­cho­dzą­cych deka­dach z pew­no­ścią się zwięk­szy.

Książka ta i opi­sany w niej pro­gram MBSR są pomy­ślane jako sku­teczna prze­ciw­waga dla wszyst­kiego, co nas od sie­bie odciąga, i anti­do­tum na utratę kon­taktu z tym, co naprawdę ważne. Jeste­śmy tak skłonni do popa­da­nia w pośpiech w dzia­ła­niu, tak bar­dzo uwię­zieni we wła­snych myślach i opi­niach o tym, co uzna­jemy za ważne, że nie­zwy­kle łatwo wikłamy się w stan chro­nicz­nego napię­cia, nie­po­koju i cią­głego roz­pro­sze­nia, a to stale napę­dza nasze życie i staje się domyśl­nym try­bem naszego funk­cjo­no­wa­nia, naszym auto­pi­lo­tem. Stres jest jesz­cze bar­dziej zło­żony, gdy mamy do czy­nie­nia z poważną dole­gli­wo­ścią, chro­nicz­nym bólem czy chro­niczną cho­robą, która dotyka nas samych albo kogoś z bli­skich. Uważ­ność, jako sku­teczna i nie­za­wodna prze­ciw­waga wzmac­nia­jąca nasze zdro­wie, samo­po­czu­cie, a może nawet rów­no­wagę psy­chiczną, odgrywa więc coraz więk­szą rolę.

Iro­nia losu polega na tym, że gdy możemy korzy­stać z dobro­dziejstw łącz­no­ści z każ­dym wszę­dzie w dowol­nej chwili, kon­takt z samym sobą i wewnętrz­nym kra­jo­bra­zem naszego życia wydaje się trud­niej­szy niż kie­dy­kol­wiek. Co wię­cej, możemy mieć poczu­cie, że na kon­takt z samym sobą bra­kuje czasu, mimo że codzien­nie mamy do dys­po­zy­cji wciąż te same dwa­dzie­ścia cztery godziny. Po pro­stu wypeł­niamy ten czas taką por­cją aktyw­no­ści, że ledwo mamy chwilę dla sie­bie czy na zaczerp­nię­cie odde­chu, dosłow­nie i w prze­no­śni, nie mówiąc już o cza­sie pozwa­la­ją­cym sobie uświa­do­mić, co robimy i dla­czego, gdy się czymś zaj­mu­jemy.

Pierw­szy roz­dział tej książki nosi tytuł „W życiu są tylko chwile”. Jest to stwier­dze­nie faktu nie­bu­dzą­cego żad­nych wąt­pli­wo­ści. Pod tym wzglę­dem w życiu nas wszyst­kich nic się nie zmieni bez względu na to, jak wiel­kiej cyfry­za­cji ule­gnie nasz świat. Nie­mniej jakże czę­sto nie mamy żad­nego kon­taktu z bogac­twem chwili obec­nej i z tym, że bar­dziej świa­dome jej prze­ży­wa­nie kształ­tuje następną chwilę. Gdy jed­nak udaje nam się pie­lę­gno­wać świa­domą postawę, nadaje ona nowy kształt naszej przy­szło­ści, a jakość naszego życia i związ­ków z innymi ludźmi zmie­nia się w spo­sób, któ­rego nie potra­fimy prze­wi­dzieć.

Jedy­nym spo­so­bem wpły­nię­cia na przy­szłość jest wzię­cie teraź­niej­szo­ści w ramiona, cokol­wiek o niej myślimy. Gdy zado­mo­wimy się w doświad­cza­nej przez nas chwili z pełną świa­do­mo­ścią, następna zupeł­nie się zmieni ze względu na naszą obec­ność w tej, która wła­śnie upływa. Może się wów­czas zda­rzyć, że odkry­jemy kre­atywne spo­soby życia peł­nią wła­śnie tego czasu, który został nam dany.

Czy możemy doświad­czać rado­ści i satys­fak­cji podob­nie jak cier­pie­nia? Może pośród życio­wych burz warto zado­mo­wić się bar­dziej we wła­snej skó­rze? Jak sma­kuje swo­boda dobrego samo­po­czu­cia albo nawet auten­tycz­nego szczę­ścia? Wła­śnie o tę stawkę toczy się gra. To jest wła­śnie skarb kry­jący się w chwili obec­nej, gdy utrzy­mu­jemy jej świa­do­mość, bez osą­dza­nia, z pewną dozą życz­li­wo­ści.

* * *

Zanim zaczniemy wspól­nie odkry­wać uważ­ność, czy­tel­nika może zain­te­re­so­wać, że sporo ostat­nich badań MBSR zakoń­czyło się nad­zwy­czaj inte­re­su­ją­cymi i obie­cu­ją­cymi wyni­kami. Pod­czas gdy, jak już stwier­dzi­li­śmy, uważ­ność rzą­dzi się wła­sną logiką, ma wła­sny język i ist­nieje wiele powo­dów, by wpi­sać ją w swój życiowy plan oraz sys­te­ma­tycz­nie pie­lę­gno­wać, opi­sane poni­żej odkry­cia naukowe, wraz z innymi usta­le­niami przed­sta­wio­nymi w dal­szych czę­ściach książki, mogą sta­no­wić dodat­kową zachętę do wdro­że­nia cur­ri­cu­lum MBSR.

Bada­cze Mas­sa­chu­setts Gene­ral Hospi­tal i Uni­wer­sy­tetu Harvarda, posłu­gu­jąc się funk­cjo­nal­nym rezo­nan­sem magne­tycz­nym, wyka­zali, że ośmio­ty­go­dniowy tre­ning MBSR przy­czy­nia się do roz­woju róż­nych ośrod­ków mózgu zwią­za­nych z ucze­niem się, pamię­cią, regu­la­cją emo­cji, poczu­ciem wła­snego ja i przyj­mo­wa­niem punktu widze­nia. Odkryli rów­nież, że ciało mig­da­ło­wate, ośro­dek poło­żony w głębi mózgu, odpo­wie­dzialny za ocenę i reak­cję na postrze­gane zagro­że­nie, po tre­ningu MBSR skur­czył się, a skala tej zmiany była powią­zana z poprawą poziomu odczu­wa­nego stresu

5

. Owe wstępne odkry­cia poka­zują, że przy­naj­mniej nie­które ośrodki mózgu reagują na tre­ning medy­ta­cji uważ­no­ści, reor­ga­ni­zu­jąc swoją struk­turę, co samo w sobie sta­nowi przy­kład zja­wi­ska zna­nego jako neu­ro­pla­stycz­ność. Poka­zują rów­nież, że funk­cje istotne dla naszego dobrego samo­po­czu­cia i jako­ści życia, takie jak przyj­mo­wa­nie per­spek­tywy, regu­la­cja uwagi, ucze­nie się i pamięć, regu­la­cja emo­cji i ocena zagro­że­nia dzięki tre­ningowi MBSR pod­dają się pozy­tyw­nemu wpły­wowi.

Naukowcy z Uni­wer­sy­tetu Toronto, rów­nież uży­wa­jąc funk­cjo­nal­nego rezo­nansu magne­tycz­nego, odkryli, że osoby, które ukoń­czyły pro­gram MBSR, wyka­zy­wały pod­wyż­szoną aktyw­ność neu­ro­nalną w struk­tu­rze koja­rzo­nej z osa­dzo­nym w ciele doświad­cze­niem chwili obec­nej, a obni­żoną aktyw­ność w innej sieci połą­czeń neu­ro­nal­nych, zwią­za­nych z poczu­ciem ja doświad­cza­nym w stru­mie­niu czasu (opi­sy­wa­nym jako „sieć nar­ra­cyjna”, ponie­waż zwy­kle jej dzia­ła­nie pociąga za sobą powsta­nie inter­pre­ta­cji, kim według sie­bie samych jeste­śmy). Ta druga sieć jest naj­czę­ściej zaan­ga­żo­wana w stan zamy­ślo­nego umy­słu, wła­ści­wość, od któ­rej – jak mogli­śmy się prze­ko­nać – w dużym stop­niu zależy, czy czu­jemy się szczę­śliwi tu i teraz. Bada­nie poka­zało także, że MBSR może roz­łą­czyć te dwie formy auto­re­fe­ren­cji, dzia­ła­jące zazwy­czaj wspól­nie

6

. Odkry­cia te ozna­czają, że jeśli nauczymy się nawią­zy­wać kon­takt z chwilą obecną i jeśli ta umie­jęt­ność zako­rzeni się w ciele, to będziemy potra­fili uni­kać nad­mier­nego uwi­kła­nia w dra­mat nar­ra­cyj­nej jaźni czy też zagu­bie­nia we wła­snych myślach. Jeśli już nato­miast do tego doj­dzie, zro­zu­miemy, co się dzieje i na powrót skie­ru­jemy uwagę na sprawy w danym momen­cie naj­waż­niej­sze. Bada­nia te suge­rują rów­nież, że uwol­niona od osą­dza­nia świa­do­mość naszego pogrą­żo­nego w myślach umy­słu może być drogą do więk­szego poczu­cia szczę­ścia i lep­szego samopoczu­cia w tej wła­śnie upły­wa­ją­cej chwili, bez żad­nej potrzeby zmie­nia­nia cze­go­kol­wiek. Odkry­cia te pocią­gają za sobą istotne kon­se­kwen­cje nie tylko dla ludzi cier­pią­cych na zabu­rze­nia nastroju, w tym dozna­nia nie­po­koju i depre­sji, lecz rów­nież dla nas wszyst­kich. Sta­no­wią rów­nież istotny krok ku wyja­śnie­niu, co psy­cho­lo­go­wie mają na myśli, uży­wa­jąc poję­cia „jaźń”. Roz­róż­nie­nie mię­dzy tymi dwiema sie­ciami neu­ro­nal­nymi – jedną z nie­cich­nącą „opo­wie­ścią o mnie” i drugą bez tej opo­wie­ści – i poka­za­nie, jak ze sobą współ­dzia­łają i jak uważ­ność może zmie­nić ich wza­jemną rela­cję, rzuca być może tro­chę świa­tła na tajem­nicę, kim i czym w naszej opi­nii jeste­śmy oraz jak radzimy sobie z życiem i funk­cjo­no­wa­niem jako pełna, zin­te­gro­wana istota, osa­dzona co naj­mniej przez jakiś czas w samo­wie­dzy.

Bada­cze z Uni­wer­sy­tetu Wiscon­sin wyka­zali, że tre­ning MBSR grupy zdro­wych osób zmniej­szył wpływ stresu psy­chicz­nego (zwią­za­nego z wygło­sze­niem wykładu przed grupą nie­zna­nych i obo­jęt­nych słu­cha­czy) na wywo­łany w warun­kach labo­ra­to­ryj­nych efekt stanu zapal­nego skóry skut­ku­jący opryszczką. Było to pierw­sze bada­nie, w któ­rym posłu­żono się sta­ran­nie opra­co­wa­nym porów­naw­czym zespo­łem warun­ków kon­tro­l­nych (HEP – Health Enhan­ce­ment Pro­gram), który odpo­wia­dał MBSR pod każ­dym wzglę­dem z wyjąt­kiem prak­tyki uważ­no­ści. Obie grupy były nie­roz­róż­nialne w zakre­sie samo­dziel­nego rapor­to­wa­nia wskaź­ni­ków zmian doty­czą­cych stresu psy­cho­lo­gicz­nego i symp­to­mów fizycz­nych zwią­za­nych z MBSR lub HEP. Nato­miast opryszczka była w spo­sób jed­no­rodny mniej­sza w gru­pie pod­da­nej tre­ningowi MBSR niż w gru­pie HEP. Co wię­cej, osoby, które spę­dzały wię­cej czasu na prak­tyce uważ­no­ści wyka­zy­wały sil­niej­szy efekt osło­nowy w odnie­sie­niu do stresu psy­cho­lo­gicz­nego zwią­za­nego z zapa­le­niem (wiel­kość opryszczki) niż te, które prak­ty­ko­wały mniej

7

. Auto­rzy odno­szą wyniki tych wstęp­nych badań nad tak zwa­nym zapa­le­niem neu­ro­gen­nym do wyni­ków, o któ­rych dono­si­li­śmy w przy­padku pacjen­tów cier­pią­cych na łusz­czycę, a więc scho­rze­nie będące rów­nież zapa­le­niem neu­ro­gen­nym. Bada­nie to, opi­sane w roz­dziale 13, wyka­zało, że osoby z łusz­czycą, które medy­to­wały w trak­cie zabie­gów naświe­tla­nia ultra­fio­le­tem, docho­dziły do zdro­wia cztery razy szyb­ciej niż osoby, które pod­dały się jedy­nie tera­pii naświe­tla­nia bez medy­ta­cji

8

.

W bada­niu, przy któ­rym współ­pra­co­wa­li­śmy z tą samą grupą na Uni­wer­sy­te­cie Wiscon­sin, przy­glą­da­jąc się wpły­wowi MBSR w śro­do­wi­sku kor­po­ra­cyj­nym w godzi­nach pracy, w przy­padku zdro­wych lecz nara­żo­nych na stres pra­cow­ni­ków, stwier­dzi­li­śmy, że aktyw­ność elek­tryczna w pew­nych obsza­rach mózgu zna­nych z udziału w pro­ce­sie wyra­ża­nia emo­cji (w przed­czo­ło­wej korze mózgo­wej) zmie­niła wśród uczest­ni­ków pro­gramu MBSR umiej­sco­wie­nie (z pra­wo­stron­nego na lewo­stronne), co suge­ro­wało, że medy­tu­jący radzili sobie z emo­cjami takimi jak nie­po­kój i fru­stra­cja – w spo­sób, który możemy uznać za wyż­szy poziom inte­li­gen­cji emo­cjo­nal­nej – sku­tecz­niej niż uczest­nicy z grupy kon­tro­l­nej. Ci ostatni ocze­ki­wali na udział w pro­gra­mie MBSR po zakoń­cze­niu bada­nia, nato­miast brali udział w testach labo­ra­to­ryj­nych według tego samego har­mo­no­gramu i w ten sam spo­sób jak grupa MBSR. Cztery mie­siące po zakoń­cze­niu pro­gramu prze­nie­sie­nie aktyw­no­ści bada­nego ośrodka z pra­wej strony mózgu na lewą było wciąż widoczne. Z bada­nia wyni­kało rów­nież, że gdy uczest­ni­kom obu grup podano pod koniec bada­nia szcze­pionkę prze­ciw gry­pie, grupa MBSR w następ­nych tygo­dniach wyka­zała się zna­cząco sil­niej­szym wzro­stem ilo­ści prze­ciwciał w sys­te­mie odpor­no­ścio­wym, niż odno­to­wano to w gru­pie kon­tro­l­nej uczest­ni­ków bada­nia z listy ocze­ku­ją­cych. Grupa MBSR cecho­wała się rów­nież kon­se­kwent­nym powią­za­niem zakresu zmiany aktyw­no­ści z lewej strony na prawą stronę mózgu oraz ilo­ścią anty­ciał wypro­du­ko­wa­nych w reak­cji na szcze­pionkę. Nie odna­le­ziono żad­nego śladu takiego powią­za­nia w gru­pie kon­tro­l­nej

9

. Było to pierw­sze bada­nie poka­zu­jące, że dzięki tre­nin­gowi MBSR można w ciągu ośmiu tygo­dni fak­tycz­nie zmie­nić róż­ni­cu­jący wskaź­nik aktyw­no­ści mózgu dwu stron przed­czo­ło­wej kory mózgo­wej, cha­rak­te­ry­stykę okre­ślo­nego stylu emo­cjo­nal­nego, wskaź­nik, który u doro­słych ucho­dził za sto­sun­kowo trwały i nie­zmienny „usta­lony para­metr”. Było to rów­nież pierw­sze bada­nie MBSR ujaw­nia­jące zmiany w sys­te­mie odpor­no­ścio­wym.

Bada­nie prze­pro­wa­dzone przez UCLA i Uni­wer­sy­tet Car­ne­gie Mel­lon odno­to­wało, że wśród uczest­ni­ków pro­gramu MBSR obni­żył się wskaź­nik samot­no­ści, która pod­nosi ryzyko pro­ble­mów zdro­wot­nych zwłasz­cza w póź­niej­szym wieku. Bada­nie prze­pro­wa­dzone wśród doro­słych w wieku od pięć­dzie­się­ciu pię­ciu do osiem­dzie­się­ciu pię­ciu lat wyka­zało ponadto, że poza zmniej­sze­niem samot­no­ści uczest­ni­ków, pro­gram obni­żył aktyw­ność genów zwią­za­nych ze sta­nami zapal­nymi, mie­rzoną w komór­kach odpor­no­ścio­wych pobra­nych z krwi. Kolej­nym skut­kiem było zmniej­sze­nie ilo­ści wskaź­nika zapa­leń zna­nego jako białko c-reak­tywne. Odkry­cia te mają poten­cjal­nie bar­dzo duże zna­cze­nie, ponie­waż stany zapalne są w coraz więk­szym stop­niu uzna­wane za klu­czowy ele­ment zapa­dal­no­ści na raka, na cho­roby ser­cowo-naczy­niowe, a także cho­robę Alzhe­imera

10

. Ponadto wiele róż­nych pro­gra­mów opra­co­wa­nych w celu ogra­ni­cze­nia spo­łecz­nej izo­la­cji zakoń­czyło się nie­po­wo­dze­niem.

* * *

Pod­su­mo­wu­jąc, uważ­ność nie jest jedy­nie faj­nym pomy­słem czy miłą filo­zo­fią. Jeśli ma sta­no­wić dla nas w ogóle jakąś war­tość, musimy ją wcie­lić w nasze życie codzienne w takiej mie­rze, w jakiej możemy to zro­bić bez zbęd­nego przy­musu. Innymi słowy, powin­ni­śmy się przy tym wyka­zać pewną lek­ko­ścią i łagod­no­ścią, pie­lę­gnu­jąc poczu­cie samo­ak­cep­ta­cji, dobroci i współ­czu­cia wobec samych sie­bie. Medy­ta­cja uważ­no­ści w coraz więk­szym stop­niu zado­ma­wia się zarówno w Ame­ryce, jak i na całym świe­cie. Wła­śnie z tą świa­do­mo­ścią, w tym kon­tek­ście i w tym duchu miło mi powi­tać czy­tel­ni­ków tego zmie­nio­nego i uak­tu­al­nio­nego wyda­nia Życie, piękna kata­strofa.

Oby wasza prak­tyka uważ­no­ści roz­wi­jała się, roz­kwi­tała i doda­wała wam sił w życiu w każ­dej jego chwili i każ­dego dnia.

Jon Kabat-Zinn

28 maja 2013 roku

Wstęp

Stres, ból i cho­roba: w obli­czu kom­plet­nej kata­strofy

Książka ta jest dla Czy­tel­nika swego rodzaju zapro­sze­niem do wyru­sze­nia w podróż drogą wła­snego roz­woju, odkry­wa­nia sie­bie, ucze­nia się i uzdro­wie­nia. Jej fun­da­ment to trzy­dzie­ści cztery lata doświad­czeń kli­nicz­nych z udzia­łem ponad dwu­dzie­stu tysięcy osób, które wyru­szyły w taką samą podróż dzięki udzia­łowi w ośmio­ty­go­dnio­wym kur­sie zna­nym jako Pro­gram Reduk­cji Stresu w Opar­ciu o Uważ­ność (MBSR od angiel­skiego Mind­ful­ness-Based Stress Reduc­tion), ofe­ro­wa­nym przez Kli­nikę Reduk­cji Stresu Cen­trum Medycz­nego Uni­wer­sy­tetu Mas­sa­chu­setts w Wor­ce­ster. Obec­nie, gdy piszę te słowa, w szpi­ta­lach, przy­chod­niach i kli­ni­kach w Sta­nach Zjed­no­czo­nych oraz na całym świe­cie działa ponad 720 wzo­ro­wa­nych na MBSR pro­gra­mów opie­ra­ją­cych się na uważ­no­ści. Na całym świe­cie wzięło w nich udział tysiące ludzi.

Od chwili zało­że­nia kli­niki w 1979 roku pro­gram MBSR nie­ustan­nie sty­mu­lo­wał roz­wój nowego nurtu w dzie­dzi­nie medy­cyny, psy­chia­trii i psy­cho­lo­gii, który naj­le­piej okre­ślić jako medy­cyna par­ty­cy­pa­cyjna. Pro­gramy opra­co­wane w opar­ciu o uważ­ność stały się dla uczest­ni­ków szansą na peł­niej­sze zaan­ga­żo­wa­nie na rzecz zdro­wia i dobrego samo­po­czu­cia, podróż uzu­peł­nia­jącą wszel­kie tera­pie medyczne. Oczy­wi­ście to zaan­ga­żo­wa­nie zaczyna się tam, gdzie pacjenci znaj­dują się aku­rat w chwili pod­ję­cia tego wyzwa­nia, pole­ga­ją­cego na tym, że zro­bią dla sie­bie coś, czego nikt inny dla nich nie zrobi.

W roku 1979 MBSR był nowym pro­gra­mem kli­nicz­nym w obrę­bie nowej gałęzi medy­cyny zna­nej jako medy­cyna beha­wio­ralna, okre­śla­nej dziś sze­rzej mia­nem medy­cyny ciała i umy­słu oraz medy­cyny inte­gra­cyj­nej. Z per­spek­tywy medy­cyny ciała i umy­słu czyn­niki men­talne i emo­cjo­nalne, spo­sób, w jaki myślimy i w jaki się zacho­wu­jemy, mogą mieć istotny wpływ, zarówno pozy­tywny, jak i nega­tywny, na nasze zdro­wie oraz zdol­no­ści rege­ne­ra­cyjne. Powią­zane są także z jako­ścią życia i satys­fak­cją z niego nawet w przy­padku prze­wle­kłej cho­roby, chro­nicz­nego bólu czy stresu.

Takie podej­ście, w 1979 roku uzna­wane za rady­kalne, dziś sta­nowi aksjo­mat w medy­cy­nie. Możemy więc po pro­stu stwier­dzić, że pro­gram MBSR to kolejny przy­kład prak­ty­ko­wa­nia dobrej medy­cyny. Obec­nie, jak się wła­śnie prze­ko­na­li­śmy, jego war­tość i zasto­so­wa­nia potwier­dzają prze­ko­nu­jące dowody naukowe. Nie było to takie oczy­wi­ste, gdy książka uka­zała się po raz pierw­szy. Wyda­nie to pod­su­mo­wuje naj­istot­niej­sze wyniki badań prze­ma­wia­jące za sto­so­wa­niem pro­gramów opar­tych na uważ­no­ści, a także dowody świad­czące o sku­tecz­no­ści tych pro­gramów w obni­ża­niu poziomu stresu, regu­la­cji obja­wów oraz w odzy­ska­niu rów­no­wagi emo­cjo­nal­nej dzięki roz­ma­itym podej­ściom, nie wspo­mi­na­jąc o wpły­wie na mózg i sys­tem odpor­no­ściowy. Jest rów­nież mowa o tym, jak tre­ning uważ­no­ści stał się inte­gralną czę­ścią zarówno dobrej prak­tyki medycz­nej, jak i sku­tecz­nej edu­ka­cji w tej dzie­dzi­nie.

Osoby, które dążą do samo­roz­woju, odkry­wa­nia samych sie­bie, ucze­nia się i uzdro­wie­nia, jakie umoż­li­wia MBSR, pra­gną odzy­skać kon­trolę nad swoim zdro­wiem i osią­gnąć względny spo­kój umy­słu. Poja­wiają się u nas ze skie­ro­wa­niem lekar­skim lub – coraz czę­ściej – z wła­snej woli, z powodu naj­roz­ma­it­szych pro­ble­mów życio­wych i medycz­nych, od bólu głowy, wyso­kiego ciśnie­nia, bólu ple­ców, po cho­roby serca, raka, AIDS i stany lękowe. Tra­fiają do nas ludzie mło­dzi, leciwi i w śred­nim wieku. Pod­czas tre­ningu MBSR uczą się, jak się o sie­bie zatrosz­czyć. Nie ma on jed­nak zastą­pić tera­pii medycz­nej, lecz być jej nie­zbęd­nym uzu­peł­nie­niem.

Pod­czas ośmio­ty­go­dnio­wego kursu, któ­rego istotą jest inten­sywny samo­dzielny pro­gram tre­nin­gowy poświę­cony sztuce świa­do­mego życia, nasi pacjenci dowia­dują się wię­cej niż przez lata docie­kań. Książka ta jest odpo­wie­dzią na ich pyta­nia. Ma być prak­tycz­nym prze­wod­ni­kiem dla każ­dego, w zdro­wiu czy w cho­ro­bie, w stre­sie czy w bólu, kto chciałby prze­kro­czyć wła­sne ogra­ni­cze­nia i popra­wić swoje zdro­wie i samo­po­czu­cie.

MBSR opiera się na suro­wym i sys­te­ma­tycz­nym tre­ningu uważ­no­ści, for­mie medy­ta­cji wywo­dzą­cej się z bud­dyj­skich tra­dy­cji Azji. Naj­pro­ściej rzecz ujmu­jąc, uważ­ność to wolna od osądu świa­do­mość każ­dej mija­ją­cej chwili. Kul­ty­wuje się ją poprzez inten­cjo­nalne nakie­ro­wa­nie uwagi na rze­czy, któ­rym zazwy­czaj nie przy­pi­suje się więk­szego zna­cze­nia. Jest to podej­ście sys­te­ma­tyczne, zmie­rza­jące do roz­wi­nię­cia nowych rodza­jów aktyw­no­ści, kon­troli i mądro­ści, w opar­ciu o naszą zdol­ność do anga­żo­wa­nia uwagi oraz w opar­ciu o świa­do­mość, wgląd i współ­czu­cie, które się wtedy rodzą.

Kli­nika Reduk­cji Stresu to nie pogo­to­wie ratun­kowe, w któ­rym pacjenci w spo­sób bierny otrzy­mują pomoc i wska­zówki tera­peu­tyczne. Pro­gram MBSR to for­muła aktyw­nego ucze­nia się, dzięki któ­rej uczest­nicy pro­gramu roz­wi­jają swoje natu­ralne zdol­no­ści i zaczy­nają robić dla sie­bie coś, co pro­wa­dzi do poprawy zdro­wia oraz samo­po­czu­cia.

Jak poka­za­li­śmy, w trak­cie tego pro­cesu zakła­damy, że dopóki oddy­chamy, wszystko jest z nami bar­dziej w porządku niż nie w porządku, choć w danej chwili możemy czuć się cho­rzy lub zde­spe­ro­wani. Jeśli jed­nak zamie­rzamy zmo­bi­li­zo­wać nasz poten­cjał roz­woju i samo­uz­dra­wia­nia, a także zyskać więk­szą kon­trolę nad swoim życiem, nie obę­dzie się bez wysiłku. Dla­tego też prze­strze­gamy naszych pacjen­tów, że udział w pro­gra­mie może się wią­zać ze stre­sem.

Cza­sem wyja­śniam to stwier­dze­niem, że zda­rzają się chwile, gdy trzeba roz­nie­cić ogień w jed­nym miej­scu, aby uga­sić go gdzie indziej. Żadne lekar­stwo samo w sobie nie uod­porni nas na stres czy ból, nie roz­wiąże w magiczny spo­sób naszych życio­wych pro­ble­mów ani nas nie uzdrowi. Na dro­dze do uzdro­wie­nia, osią­gnię­cia wewnętrz­nego spo­koju i dobrego samo­po­czu­cia, musimy pod­jąć świa­domy wysi­łek – pra­co­wać ze stre­sem i bólem, które są przy­czyną naszego cier­pie­nia.

W tych cza­sach stres wypeł­nia nasze życie tak wszech­obec­nie i pod­stęp­nie, że wielu ludzi podej­muje wysi­łek, by zro­zu­mieć lepiej jego dzia­ła­nie oraz zna­leźć kre­atywne anti­do­tum. Odnosi się to zwłasz­cza do tych aspek­tów stresu, któ­rych nie uda się pod­dać peł­nej kon­troli, ale które można prze­ży­wać ina­czej, jeśli umiemy osią­gnąć przy­naj­mniej chwi­lową rów­no­wagę i potra­fimy włą­czyć je w szer­szą stra­te­gię zdrow­szego spo­sobu życia. Osoby, które decy­dują się na tego typu pracę ze stre­sem, zaczy­nają rozu­mieć darem­ność ocze­ki­wa­nia, że pomoże ktoś z zewnątrz i wszystko naprawi. Takie oso­bi­ste zaan­ga­żo­wa­nie odgrywa jesz­cze więk­szą rolę, gdy cier­pimy na prze­wle­kłą cho­robę albo jeste­śmy dotknięci ułom­no­ścią, dodat­kowo pod­no­szącą poziom stresu, jakby i tak nie dość go było w naszej codzien­no­ści.

Pro­ble­ma­tyka stresu nie dopusz­cza naiw­nych czy pro­wi­zo­rycz­nych roz­wią­zań. U swo­ich pod­staw stres jest natu­ralną czę­ścią życia, od któ­rej nie ma ucieczki, tak jak nie ma jej od ludz­kiej kon­dy­cji jako takiej. Nie­któ­rzy jed­nak pró­bują uni­kać stresu, odgra­dza­jąc się od peł­nego prze­ży­wa­nia wła­snego życia. Inni, aby od niego uciec, znie­czu­lają się w ten czy inny spo­sób. Oczy­wi­ście uni­ka­nie nie­po­trzeb­nego bólu i uciąż­li­wo­ści można uznać wyłącz­nie za wyraz roz­sądku. Z pew­no­ścią wszy­scy musimy cza­sem nabrać dystansu do naszych pro­ble­mów. Jeśli jed­nak ucieczka i uni­ka­nie stają się nawy­ko­wym spo­so­bem radze­nia sobie z nimi, to pro­blemy się nawar­stwiają. Pro­blemy nie zni­kają za dotknię­ciem cza­ro­dziej­skiej różdżki. Gdy prze­sta­jemy się w nie wsłu­chi­wać, gdy od nich ucie­kamy albo po pro­stu prze­sta­jemy reago­wać, znika lub zostaje stłu­miona nasza zdol­ność do wycią­ga­nia wnio­sków, do roz­woju i uzdro­wie­nia. W grun­cie rze­czy zmie­rze­nie się z pro­ble­mami jest zwy­kle jedy­nym spo­so­bem, by ode­szły w prze­szłość.

Śmiałe sta­wa­nie w obli­czu trud­no­ści może pro­wa­dzić do sku­tecz­nych roz­wią­zań oraz wewnętrz­nego spo­koju i har­mo­nii. Gdy potra­fimy umie­jęt­nie zmo­bi­li­zo­wać wewnętrzne zasoby, pozwa­la­jące nam sta­wić czoło pro­ble­mom, prze­ko­nu­jemy się, że jeste­śmy w sta­nie wyko­rzy­stać napór pro­blemu jako napęd, żeby się z niego wydo­stać, tak samo jak żeglarz usta­wia żagiel, by użyć siły wia­tru do napędu łodzi. Nie można żeglo­wać wprost pod wiatr, a jeśli umiemy żeglo­wać tylko z wia­trem wie­ją­cym w plecy, będziemy pły­nąć tylko w tę stronę, którą wiatr wybie­rze. Jeśli jed­nak wiemy, jaki zro­bić uży­tek z ener­gii wia­tru i jeste­śmy cier­pliwi, możemy dotrzeć wła­śnie tam, gdzie chcemy. Możemy mieć sytu­ację pod kon­trolą.

Jeśli w taki wła­śnie spo­sób chcie­li­by­śmy wyko­rzy­stać siłę napę­dową pro­ble­mów, musimy się odpo­wied­nio dostroić, podob­nie jak żeglarz dostroił się do swego jachtu, wód, wia­tru i obra­nego kursu. Musimy się nauczyć, jak radzić sobie z roz­ma­itymi stre­su­ją­cymi oko­licz­no­ściami, nie tylko przy dobrej pogo­dzie i nie tylko wtedy, gdy wiatr wieje w pożą­da­nym przez nas kie­runku.

Wszy­scy wiemy, że nikt nie kon­tro­luje pogody. Wprawni żegla­rze uczą się, jak sta­ran­nie odczy­ty­wać wysy­łane przez nią sygnały i sza­no­wać jej potężną siłę. Jeśli to moż­liwe, sta­rają się uni­kać sztor­mów, ale jeśli znajdą się w środku burzy, wie­dzą, jak opu­ścić żagle, zabez­pie­czyć sta­tek i szczę­śli­wie prze­cze­kać, a więc kon­tro­lują to, co można kon­tro­lo­wać, nie zaj­mu­jąc się resztą. Trzeba wprawy, prak­tyki i mnó­stwa bez­po­śred­niego doświad­cze­nia z wszel­kimi warun­kami pogo­do­wymi, by roz­wi­nąć umie­jęt­no­ści, któ­rych można użyć, gdy jeste­śmy w potrze­bie. Mówiąc o sztuce świa­do­mego życia, mamy na myśli roz­wi­nię­cie umie­jęt­no­ści i ela­stycz­no­ści w radze­niu sobie i nawi­go­wa­niu przez codzien­ność w róż­nych „warun­kach pogo­do­wych”.

W zma­ga­niu się z pro­ble­mami i stre­sem klu­czowa jest kwe­stia kon­troli. W świe­cie, w któ­rym żyjemy, działa wiele sił pozo­sta­ją­cych zupeł­nie poza naszym wpły­wem, ale są też takie, które błęd­nie uzna­jemy za nie­za­leżne od nas. W dużym stop­niu zdol­ność do wpły­wa­nia na oko­licz­no­ści naszego życia zależy od spo­sobu widze­nia świata. Nasze prze­ko­na­nia doty­czące nas samych, naszych umie­jęt­no­ści, jak rów­nież tego, jak postrze­gamy świat i aktywne w nim siły, kształ­tują nasz obraz tego, co jest moż­liwe, a co nie. Nasz ogląd świata decy­duje o tym, ile mamy ener­gii i jak ją pożyt­ku­jemy.

Na przy­kład w chwi­lach, gdy czu­jemy się zupeł­nie przy­tło­czeni pre­sją zda­rzeń, a nasze wysiłki wydają się daremne, bar­dzo łatwo popaść w sza­blo­nowe przy­gnę­bia­jące roz­my­śla­nia; natłok bez­re­flek­syj­nych myśli wywo­łuje coraz sil­niej­sze poczu­cie, że bieg wypad­ków nas prze­ra­sta i jeste­śmy bez­radni. Wszystko zdaje się wymy­kać z rąk, a próby zmiany tego stanu rze­czy są nie­warte zachodu. Nato­miast gdy odbie­ramy świat jako źró­dło zagro­że­nia i nie ocze­ku­jemy nic oprócz tego, że nas przy­tło­czy, mogą prze­wa­żać uczu­cia nie­pew­no­ści i nie­po­koju, wpę­dza­jąc nas w nie­ustanne zamar­twie­nie się wszyst­kim, co uzna­jemy za zagro­że­nie dla nas lub naszego poczu­cia kon­troli. Zagro­że­nie może być praw­dziwe lub wyima­gi­no­wane – dla stresu, który odczu­wamy, i jego skut­ków w naszym życiu róż­nica jest nie­mal bez zna­cze­nia.

Poczu­cie zagro­że­nia może pro­wa­dzić do zło­ści i nie­chęci, a dalej do agre­syw­nych zacho­wań, napę­dza­nych drze­mią­cym w nas głę­boko instynk­tem obron­nym i chę­cią zacho­wa­nia kon­troli. Kiedy mamy poczu­cie, że panu­jemy nad sytu­acją, możemy przez chwilę odczu­wać satys­fak­cję. Kiedy jed­nak znów tra­cimy to poczu­cie albo nam się wydaje, że zupeł­nie stra­ci­li­śmy kon­trolę, może dojść do głosu naj­głę­biej ukry­wany brak poczu­cia bez­pie­czeń­stwa. Być może zacho­wamy się w spo­sób auto­de­struk­cyjny i szko­dliwy dla innych. Pry­ska zado­wo­le­nie i wewnętrzny spo­kój.

Gdy zapa­damy na chro­niczną cho­robę albo dotyka nas jakieś upo­śle­dze­nie, odbie­ra­jące nam moż­li­wość funk­cjo­no­wa­nia w dotych­cza­sowy spo­sób, kon­tro­lo­wany przez nas obszar życia mocno się kur­czy. Gdy odczu­wamy fizyczny ból, a lecze­nie far­ma­ko­lo­giczne nie pomaga, odczu­wany stres może zostać spo­tę­go­wany przez chaos emo­cjo­nalny wywo­łany świa­do­mo­ścią, że nawet leka­rze nie mają wpływu na nasz stan.

Nasze tro­ski doty­czące zacho­wa­nia kon­troli nie ogra­ni­czają się do pod­sta­wo­wych pro­ble­mów życio­wych. Cza­sem silne napię­cie zwią­zane jest z reak­cjami na naj­drob­niej­sze, naj­bar­dziej ulotne zda­rze­nia, sta­no­wiące w ten czy inny spo­sób zagro­że­nie dla naszego poczu­cia kon­troli: samo­chód psuje się wtedy, gdy mamy do zała­twie­nia coś waż­nego, dzieci igno­rują nasze pole­ce­nia po raz dzie­siąty w ciągu dzie­się­ciu minut, sto­imy w dłu­giej kolejce do kasy w cen­trum han­dlo­wym.

* * *

Nie­ła­two zna­leźć jedno słowo czy wyra­że­nie, które odda sze­roki wachlarz życio­wych doświad­czeń wywo­łu­ją­cych w nas udrękę, ból, powo­du­ją­cych pod­skórny lęk, nie­pew­ność oraz utratę kon­troli. Gdy­by­śmy mieli spo­rzą­dzić ich listę, z pew­no­ścią zna­la­złyby się na niej nasze słabe punkty, rany wewnętrzne, a także to, że nie będziemy żyć wiecz­nie. Taka lista mogłaby także zawie­rać naszą zbio­rową zdol­ność do okru­cień­stwa i prze­mocy, jak rów­nież olbrzy­mie pokłady igno­ran­cji, pazer­no­ści, złu­dzeń i fał­szu, które napę­dzają zarówno nas, jak i cały świat. Jak mogli­by­śmy okre­ślić osta­teczną sumę naszych sła­bych punk­tów i bra­ków, ogra­ni­czeń, wad, cho­rób, ura­zów i ułom­no­ści, z któ­rymi musimy żyć, oso­bi­stych pora­żek i nie­po­wo­dzeń, które prze­ży­li­śmy albo któ­rych oba­wiamy się w przy­szło­ści, nie­spra­wie­dli­wo­ści i wyzy­sku, które zno­si­li­śmy albo któ­rych się boimy, i wresz­cie utraty naj­bliż­szych, a prę­dzej czy póź­niej utraty wła­snego ciała? Musia­łaby to być jakaś meta­fora wolna od ckli­wo­ści, nio­sąca w sobie rów­nież zro­zu­mie­nie, że to, że czu­jemy lęk i cier­pimy, nie ozna­cza, że życie jest kata­strofą. Musia­łaby ona zawie­rać świa­do­mość, że oprócz cier­pie­nia ist­nieje radość, oprócz roz­pa­czy nadzieja, oprócz roz­draż­nie­nia spo­kój, oprócz nie­na­wi­ści miłość, a oprócz cho­roby zdro­wie.

Gdy szu­kam opisu tego aspektu ludz­kiej kon­dy­cji, któ­remu pacjenci naszej kli­niki – a w grun­cie rze­czy pew­nego dnia wszy­scy z nas – muszą sta­wić czoło i wyrwać się z jego ogra­ni­czeń, cią­gle powra­cam do pew­nego zda­nia z filmu Grek Zorba, ekra­ni­za­cji powie­ści Nikosa Kazan­dza­kisa. W któ­rymś momen­cie młody towa­rzysz Zorby (Alan Bates) zwraca się do niego z pyta­niem: „Zorba, czy mia­łeś kie­dyś żonę?”. Na co Zorba (grany przez wspa­nia­łego Anthony’ego Quinna) odpo­wiada pomru­kiem (tro­chę para­fra­zu­jąc): „A czy nie jestem męż­czy­zną? Oczy­wi­ście, że mia­łem żonę. Żonę, dom, dzieci… całą tę kata­strofę!”.

Nie miał to być lament. Mieć żonę i dzieci nie ozna­cza kata­strofy. Odpo­wiedź Zorby zawiera naj­wyż­szy poziom zro­zu­mie­nia bogac­twa życia i nie­uchron­no­ści wszyst­kich jego dyle­ma­tów, zgry­zot, traum, tra­ge­dii i iro­nii. Jego droga przez zawie­ru­chę tej kom­plet­nej kata­strofy to „taniec”, świę­to­wa­nie życia. Zorba śmieje się z niego, ale i z sie­bie, nawet w obli­czu oso­bi­stej klę­ski i prze­gra­nej. Dzięki takiemu podej­ściu nie jest ni­gdy przy­tło­czony zbyt długo, ni­gdy nie ponosi osta­tecz­nej klę­ski w walce ze świa­tem albo wła­snym, nie­ma­łym prze­cież sza­leń­stwem.

Każdy, kto zna książkę Kazan­dza­kisa, może sobie bez trudu wyobra­zić, jaką „kom­pletną kata­strofą” dla jego żony i dzieci musiało być życie z Zorbą. Nie­rzadko boha­ter podzi­wiany przez innych w sfe­rze publicz­nej powo­duje dużo bólu w życiu pry­wat­nym. Jed­nak gdy usły­sza­łem te słowa po raz pierw­szy, mia­łem poczu­cie, że „kom­pletna kata­strofa” ujmuje coś pozy­tyw­nego na temat zdol­no­ści ludz­kiego ducha do upo­ra­nia się z tym, co w życiu naj­trud­niej­sze, oraz do roz­wi­ja­nia siły i mądro­ści. Dla mnie sta­nię­cie w obli­czu kom­plet­nej kata­strofy ozna­cza pogo­dze­nie się z tym, co naj­głęb­sze i naj­lep­sze, a osta­tecz­nie z tym, co jest w nas naj­bar­dziej ludz­kie. Na całym świe­cie nie ma ani jed­nej osoby, która nie pozna­łaby swo­jej wła­snej wer­sji kom­plet­nej kata­strofy.

Kata­strofa nie ozna­cza nie­szczę­ścia. Ozna­cza raczej doj­mu­jący bez­miar naszego życio­wego doświad­cze­nia. Obej­muje kry­zys i klę­skę, nie­wia­ry­godną i trudną do zaak­cep­to­wa­nia, ale ozna­cza też wszyst­kie drobne, kumu­lu­jące się nie­po­wo­dze­nia. Wyra­że­nie to przy­po­mina nam, że życie nie­ustan­nie się zmie­nia, że wszystko, co uzna­jemy za trwałe, jest w rze­czy­wi­sto­ści tym­cza­sowe i zmienne. Doty­czy to także naszych celów, opi­nii, związ­ków, pracy, stanu posia­da­nia, owo­ców naszych wysił­ków, naszego ciała, doty­czy wszyst­kiego.

W książce tej będziemy się wpra­wiać w sztuce bra­nia kom­plet­nej kata­strofy w ramiona. Podej­dziemy do tego w spo­sób, dzięki któ­remu życiowe burze nas nie znisz­czą, nie odbiorą sił ani ostat­niej nadziei, lecz nas wzmoc­nią, udzielą nam lek­cji, jak żyć, roz­wi­jać się i wró­cić do zdro­wia w świe­cie cią­głych zmian, a cza­sem ogrom­nego bólu. Nauczymy się widzieć samych sie­bie i ota­cza­jący nas świat w zupeł­nie nowy spo­sób, pra­co­wać z naszym cia­łem, myślami, uczu­ciami i dozna­niami, nauczymy się, jak tro­chę czę­ściej się śmiać, także z sie­bie, gdy dajemy z sie­bie wszystko, by odna­leźć lub zacho­wać rów­no­wagę.

W naszych cza­sach kom­pletna kata­strofa jest widoczna na wszyst­kich fron­tach. Krótka lek­tura poran­nej gazety uzmy­sła­wia nam, że na tym świe­cie mamy do czy­nie­nia z nie­koń­czą­cym się cią­giem ludz­kiego cier­pie­nia i nie­szczęść, a więk­szość z nich to nie­szczę­ścia, któ­rych ludzie doświad­czają z powodu innych ludzi. Jeśli uważ­nie wsłu­chamy się w wia­do­mo­ści, stwier­dzimy, że codzien­nie jeste­śmy bom­bar­do­wani lawiną strasz­nych, roz­dzie­ra­ją­cych histo­rii o ludz­kiej prze­mocy i nie­szczę­ściu, prze­ka­zy­wa­nych zawsze bez­na­mięt­nym tonem wytraw­nego dzien­ni­kar­stwa, jak gdyby cier­pie­nie i śmierć ludzi w Syrii, Afga­ni­sta­nie, Iraku, Dar­fu­rze, Repu­blice Środ­ko­wo­afry­kań­skiej, Zim­ba­bwe, Afryce Połu­dnio­wej, Libii, Egip­cie, Kam­bo­dży, Sal­wa­do­rze, Irlan­dii Pół­noc­nej, Chile, Nika­ra­gui, Boli­wii, Etio­pii, na Fili­pi­nach, w Stre­fie Gazy czy Jero­zo­li­mie, w Paryżu, Peki­nie, Bosto­nie i Tuc­son, Auro­rze albo New­town czy w jakim­kol­wiek innym miej­scu – a lista ta zdaje się, nie­stety, nie mieć końca – były po pro­stu czę­ścią nada­wa­nej zaraz potem pro­gnozy pogody, pre­zen­to­wa­nej w tym samym rze­czo­wym tonie. Jeśli nawet nie słu­chamy i nie oglą­damy wia­do­mo­ści, kom­pletna kata­strofa i tak jest na wycią­gnię­cie ręki. Pre­sja, którą czu­jemy w domu i w pracy, pro­blemy, fru­stra­cja, balan­so­wa­nie na linie, żon­glerka, którą musimy upra­wiać, żeby utrzy­mać się na powierzchni tego gna­ją­cego przed sie­bie świata, są czę­ścią tej kata­strofy. Do listy Zorby, zawie­ra­ją­cej już żony, mężów, domy i dzieci, możemy dodać także pracę, rachunki, rodzi­ców, kochan­ków, teściów, śmierć, stratę, ubó­stwo, cho­robę, urazy, nie­spra­wie­dli­wość, gniew, winę, lęk, nie­uczci­wość, zagu­bie­nie i tak dalej, i tak dalej. Lista stre­su­ją­cych sytu­acji w naszym życiu i naszych reak­cji na te sytu­acje jest bar­dzo długa. Ponadto cią­gle się posze­rza, bo poja­wiają się nowe nie­ocze­ki­wane zda­rze­nia wyma­ga­jące jakiejś reak­cji.

Nikt, kto pra­cuje w szpi­talu, nie pozo­staje nie­wzru­szony w obli­czu nie­zli­czo­nych prze­ja­wów kom­plet­nej kata­strofy, z któ­rymi styka się codzien­nie. Każda osoba, która poja­wia się w Kli­nice Reduk­cji Stresu, jest przy­kła­dem swo­jej wła­snej uni­ka­to­wej wer­sji, tak samo jak wszy­scy pra­cow­nicy szpi­tala. Cho­ciaż nasi pacjenci są kie­ro­wani na tre­ning MBSR ze względu na kon­kretne pro­blemy zdro­wotne, takie jak cho­roby serca i płuc, nowo­twory, nad­ci­śnie­nie, bóle głowy, zabu­rze­nia snu, ataki paniki i nie­po­koju, pro­blemy tra­wienne zwią­zane ze stre­sem, pro­blemy skórne i wiele innych, dia­gno­styczne ety­kiety, z któ­rymi przy­cho­dzą, wię­cej o nich jako ludziach ukry­wają, niż ujaw­niają. Kom­pletna kata­strofa to skom­pli­ko­wany splot minio­nych i obec­nych doświad­czeń i rela­cji, nadziei i lęków oraz poglą­dów na to, co nam się przy­da­rzyło. Każda osoba bez wyjątku posiada wła­sną histo­rię, która nadaje zna­cze­nie i spój­ność jej per­cep­cji życia, cho­roby i bólu, jak rów­nież temu, co uważa za moż­liwe.

Histo­rie te są czę­sto nie­zwy­kle poru­sza­jące. Nasi pacjenci tra­fiają do nas nie­rzadko z poczu­ciem, że utra­cili kon­trolę nie tylko nad swoim cia­łem, lecz rów­nież nad całym swoim życiem. Czują się przy­tło­czeni lękami i zmar­twie­niami, czę­sto spo­wo­do­wa­nymi albo spo­tę­go­wa­nymi przez bole­sne prze­ży­cia i rela­cje rodzinne, a także przez poczu­cie głę­bo­kiej straty. Sły­szymy histo­rie o cier­pie­niu fizycz­nym i emo­cjo­nal­nym, o roz­cza­ro­wa­niach spo­wo­do­wa­nych nie­wy­dol­no­ścią opieki zdro­wot­nej, pozna­jemy poru­sza­jące histo­rie ludzi przy­gnie­cio­nych gnie­wem lub poczu­ciem winy, cza­sem ponie­wie­ra­nych przez życie od naj­młod­szych lat i dla­tego pozba­wio­nych wiary we wła­sne siły i wła­sną war­tość. Cza­sem spo­ty­kamy ludzi zła­ma­nych, dosłow­nie zdru­zgo­ta­nych poni­ża­niem fizycz­nym lub psy­chicz­nym.

Mimo wie­lo­let­niej tera­pii medycz­nej wielu pacjen­tów Kli­niki Reduk­cji Stresu nie zauwa­żyło żad­nej poprawy swo­jego stanu. Nie wie­dzą już nawet, gdzie mogą uzy­skać dodat­kową pomoc i trak­tują kli­nikę jako swoją ostat­nią szansę. Czę­sto są scep­tyczni, ale gotowi na wszystko, by poczuć cho­ciaż odro­binę ulgi.

A jed­nak po kil­ku­ty­go­dnio­wym uczest­nic­twie w naszym pro­gra­mie więk­szość z nich robi ogromne postępy, jeśli cho­dzi o zmianę nasta­wie­nia do swo­jego ciała, umy­słu i wła­snych pro­ble­mów. Każdy tydzień przy­nosi zauwa­żalną zmianę w ich twa­rzach i cia­łach. Po ośmiu tygo­dniach, gdy pro­gram dobiega końca, uśmiech i głęb­szy poziom roz­luź­nie­nia w ciele robią wra­że­nie nawet na zupeł­nie przy­pad­ko­wych obser­wa­to­rach. Cho­ciaż pier­wot­nie zostali skie­ro­wani do kli­niki, by nauczyć się roz­luź­niać w sytu­acji stresu i w ogóle lepiej radzić sobie ze stre­sem, jest oczy­wi­ste, że uzy­skali znacz­nie wię­cej. Nasze wie­lo­let­nie bada­nia sku­tecz­no­ści pro­gramu, jak rów­nież cząst­kowe rela­cje uczest­ni­ków poka­zują, że pacjenci wra­cają do domu uwol­nieni od nie­któ­rych dokucz­li­wych symp­to­mów, a także z wiarą w swoje moż­li­wo­ści, z więk­szym opty­mi­zmem i aser­tyw­no­ścią. Mają do sie­bie wię­cej cier­pli­wo­ści, łatwiej także akcep­tują samych sie­bie, swoje ogra­ni­cze­nia i ułom­no­ści. Pokła­dają więk­szą ufność w swoją zdol­ność radze­nia sobie z bólem fizycz­nym i emo­cjo­nal­nym oraz innymi czyn­ni­kami wpły­wa­ją­cymi na ich życie. Prze­ży­wają rów­nież mniej nie­po­koju, przy­gnę­bie­nia i gniewu. Mają poczu­cie więk­szej kon­troli, nawet w sytu­acjach zwią­za­nych z dużym napię­ciem, które wcze­śniej wytrą­ci­łyby ich z rów­no­wagi. Krótko mówiąc, o wiele lepiej radzą sobie z „kom­pletną kata­strofą” wła­snego życia, z całą gamą życio­wych doświad­czeń, a w nie­któ­rych wypad­kach także z nad­cią­ga­jącą nie­uchron­nie śmier­cią.

Jeden z uczest­ni­ków pro­gramu prze­żył zawał serca, który zmu­sił go do porzu­ce­nia pracy. Przez czter­dzie­ści lat był wła­ści­cie­lem dużej firmy i miesz­kał w jej bez­po­śred­nim sąsiedz­twie. Z jego rela­cji wynika, że pra­co­wał każ­dego dnia przez czter­dzie­ści lat, nie mając waka­cji. Kochał swoją pracę. Kar­dio­log wysłał go na kurs reduk­cji stresu po zabiegu cew­ni­ko­wa­nia serca (dia­gno­zu­ją­cym arte­rio­skle­rozę), angio­pla­styce (zabiegu posze­rza­nia tęt­nicy wień­co­wej) i po zakoń­cze­niu pro­gramu reha­bi­li­ta­cji kar­dio­lo­gicz­nej. Gdy mija­łem go w pocze­kalni, zoba­czy­łem w jego twa­rzy abso­lutną roz­pacz i zagu­bie­nie. Wyglą­dał, jakby za chwilę miał się roz­pła­kać. Przy­jął go mój kolega, Saki San­to­relli, ale od tego czło­wieka bił taki smu­tek, że usia­dłem obok i zaczą­łem z nim roz­ma­wiać. Wtedy ni to do mnie, ni to do nikogo rzekł, że nie chce już dłu­żej żyć, że nie ma poję­cia, co robi w Kli­nice Reduk­cji Stresu, że jego życie jest skoń­czone – nie widzi już w nim żad­nego sensu, nic już nie spra­wia mu rado­ści, nawet czas spę­dzany z żoną i dziećmi, więc nie chce już nic robić.

Po ośmiu tygo­dniach jego oczy znów lśniły życiem. Kiedy spo­tka­łem go po zakoń­cze­niu pro­gramu MBSR, powie­dział mi, że praca pochło­nęła całe jego życie, pra­wie go zabiła, a on nawet nie zauwa­żył, co mu umyka. Opo­wia­dał, jak dotarło do niego, że ni­gdy nie powie­dział swoim dora­sta­ją­cym dzie­ciom, że je kocha, ale zamie­rza robić to teraz, dopóki ma jesz­cze szansę. Był pełen entu­zja­zmu i nadziei wobec życia i po raz pierw­szy przy­szła mu do głowy myśl o sprze­da­niu firmy. Żegna­jąc się, ser­decz­nie mnie uści­skał. Praw­do­po­dob­nie pierw­szy raz w życiu uści­skał wtedy innego męż­czy­znę.

Czło­wiek ów nie pozbył się cho­roby serca – cier­piał na nią w takim samym stop­niu jak na początku tre­ningu, ale wtedy uzna­wał sie­bie za czło­wieka cho­rego. Był pogrą­żo­nym w depre­sji pacjen­tem kar­dio­lo­gicz­nym. W ciągu ośmiu tygo­dni stał się zdrow­szy i szczę­śliw­szy. Pod­cho­dził teraz do życia z entu­zja­zmem, cho­ciaż wciąż miał chore serce i sporo życio­wych pro­ble­mów. W swoim wła­snym umy­śle prze­stał jed­nak uzna­wać sie­bie za pacjenta cho­ru­ją­cego na serce i zoba­czył w sobie znów peł­nego czło­wieka.

Co dopro­wa­dziło do tak wiel­kiej prze­miany? Nie wiemy tego z cał­ko­witą pew­no­ścią. Miało na nią wpływ wiele czyn­ni­ków. Wziął jed­nak w tym okre­sie udział w pro­gra­mie MBSR i potrak­to­wał go poważ­nie. Począt­kowo myśla­łem, że odpad­nie po tygo­dniu, ponie­waż – poza wszyst­kim innym – żeby dotrzeć do szpi­tala, musiał codzien­nie poko­ny­wać osiem­dzie­siąt kilo­me­trów, a nie jest to łatwe w sta­nie depre­sji. Mimo to został i wyko­nał pracę, któ­rej od niego wyma­ga­li­śmy, choć w pierw­szych dniach wąt­pił w jej sens.

Inny męż­czy­zna, nie­wiele po sie­dem­dzie­siątce, poja­wił się w kli­nice z dotkli­wym bólem stóp. Na pierw­szych zaję­ciach sie­dział na wózku inwa­lidz­kim. Na każde zaję­cia przy­jeż­dżała z nim żona, która sie­działa przed salą przez dwie i pół godziny. Pierw­szego dnia męż­czy­zna powie­dział swo­jej gru­pie, że ból jest tak wielki, że chciałby sobie po pro­stu uciąć stopy. Nie rozu­miał, jak medy­ta­cja mia­łaby mu pomóc, ale sprawy miały się tak źle, że był gotów spró­bo­wać wszyst­kiego. Wszy­scy głę­boko mu współ­czuli.

Coś musiało go bar­dzo poru­szyć w cza­sie tych pierw­szych zajęć, ponie­waż czło­wiek ów w kolej­nych tygo­dniach wyka­zał się nad­zwy­czajną deter­mi­na­cją w pracy ze swoim bólem. Na dru­gie zaję­cia przy­szedł o kulach. Wszy­scy byli­śmy pod ogrom­nym wra­że­niem, gdy obser­wo­wa­li­śmy, jak z tygo­dnia na tydzień zamie­nia wózek inwa­lidzki na kule, a potem na laskę. Pod koniec pro­gramu powie­dział, że ból nie zła­god­niał zna­cząco, nato­miast bar­dzo się zmie­nił jego sto­su­nek do bólu. Jego zda­niem odkąd zaczął medy­to­wać, ból był bar­dziej zno­śny, a pod koniec pro­gramu stan stóp sta­no­wił po pro­stu mniej­szy pro­blem. Po ośmiu tygo­dniach jego żona potwier­dziła, że był szczę­śliw­szy i bar­dziej aktywny.

Kolej­nym przy­kła­dem akcep­ta­cji kom­plet­nej kata­strofy jest histo­ria pew­nej mło­dej lekarki. Została skie­ro­wana na nasz pro­gram z powodu nad­ci­śnie­nia krwi i bar­dzo sil­nych sta­nów lęko­wych. Prze­cho­dziła przez trudny okres w swoim życiu, pełen gniewu, depre­sji i skłon­no­ści auto­de­struk­cyj­nych. Przy­je­chała z innej czę­ści kraju, by dokoń­czyć staż. Czuła się odizo­lo­wana i wypa­lona. Jej lekarz nale­gał, by spró­bo­wała MBSR, mówiąc, że „prze­cież nie może zaszko­dzić”. Dziew­czyna miała jed­nak sporo wąt­pli­wo­ści i z lek­ce­wa­że­niem odno­siła się do pro­gramu, który w grun­cie rze­czy nic „nie pomaga”. Co gor­sza, oka­zało się, że pro­gram obej­muje ćwi­cze­nia medy­ta­cji. Na pierw­szych zaję­ciach się nie poja­wiła, ale Kathy Brady z sekre­ta­riatu kli­niki, która przed laty sama wzięła udział w pro­gramie jako pacjentka, zadzwo­niła do niej, by dowie­dzieć się o powody nie­obec­no­ści. Była dla niej tak miła, a w jej gło­sie przez tele­fon było tyle tro­ski, że zakło­po­tana pacjentka przy­szła na inne zaję­cia naza­jutrz.

Czę­ścią pracy mło­dej dok­tor było lata­nie heli­kop­te­rem przy­chodni do wypad­ków i przy­wo­że­nie ciężko ran­nych pacjen­tów. Nie cier­piała tego heli­kop­tera. Prze­ra­żał ją, a w cza­sie lotu zawsze miała mdło­ści. Jed­nak pod koniec ósmego tygo­dnia w Kli­nice Reduk­cji Stresu była już w sta­nie latać śmi­głow­cem bez odczu­wa­nia mdło­ści. Cią­gle go nie zno­siła, ale go tole­ro­wała i mogła wyko­ny­wać swoją pracę. Ciśnie­nie krwi obni­żyło się do tego stop­nia, że samo­dziel­nie zre­zy­gno­wała z dal­szego przyj­mo­wa­nia leków, by zoba­czyć, czy poziom się utrzyma (leka­rze mogą sobie na to pozwo­lić) i tak wła­śnie się stało. Jed­no­cze­śnie były to ostat­nie mie­siące jej stażu i przez więk­szość czasu czuła się wyczer­pana. Na doda­tek była wciąż emo­cjo­nal­nie nad­wraż­liwa i pobu­dliwa. A zara­zem znacz­nie bar­dziej świa­doma swo­ich zmien­nych sta­nów psy­cho­fi­zycz­nych. Posta­no­wiła powtó­rzyć kurs, ponie­waż miała poczu­cie, że dopiero pod koniec naprawdę się wcią­gnęła. Tak też zro­biła i kon­ty­nu­owała prak­tykę medy­ta­cyjną przez wiele lat.

Doświad­cze­nia w Kli­nice Reduk­cji Stresu spra­wiły, że lekarka na nowo odkryła sza­cu­nek do pacjen­tów w ogóle, a do swo­ich pacjen­tów w szcze­gól­no­ści. W każ­dym tygo­dniu trwa­nia pro­gramu towa­rzy­szyli jej w zaję­ciach inni pacjenci, a wśród nich nie wystę­po­wała w swo­jej zwy­kłej roli „pani dok­tor”, lecz jako kolejna osoba z wła­snymi pro­ble­mami. Tydzień po tygo­dniu robiła te same rze­czy co reszta. Słu­chała, jak opo­wia­dają o swo­ich doświad­cze­niach z prak­tyką medy­ta­cji, i obser­wo­wała poja­wia­jące przez ten czas zmiany. Stwier­dziła, że była zdu­miona, jak wiele cier­pień pacjenci zno­sili i jak wiele byli w sta­nie zro­bić dla sie­bie dzięki odro­bi­nie zachęty i tre­nin­gowi. Zaczęła także dostrze­gać war­tość medy­ta­cji, bo swoje wyobra­że­nia skon­fron­to­wała z rze­czywistością. W grun­cie rze­czy zaczęła rozu­mieć, że nie różni się od innych uczest­ni­ków zajęć.

Prze­miany podobne do doświad­czeń tych trzech osób zda­rzają się w Kli­nice Reduk­cji Stresu czę­sto. Zwy­kle sta­no­wią fun­da­men­talny punkt zwrotny w życiu pacjen­tów, ponie­waż znacz­nie posze­rza się zakres tego, co uwa­żają za sferę swo­ich moż­li­wo­ści.

Zwy­kle pacjenci opusz­czają pro­gram, dzię­ku­jąc nam za swoje postępy. W rze­czy­wi­sto­ści jed­nak poprawa ich stanu w cało­ści zależy od ich wła­snego wysiłku. Tak naprawdę dzię­kują nam za spo­sob­ność nawią­za­nia kon­taktu z wła­sną siłą wewnętrzną i moż­li­wo­ściami, a także za wiarę, jaką w nich pokła­da­li­śmy, za to, że w pracy z nimi nie dali­śmy za wygraną i poka­za­li­śmy im narzę­dzia umoż­li­wia­jące taką trans­for­ma­cję.

Zwra­ca­nie pacjen­tom uwagi na to, że ukoń­cze­nie pro­gramu wymaga wiary w sie­bie, spra­wia nam przy­jem­ność. To oni muszą chcieć sta­wić czoło kom­plet­nej kata­stro­fie wła­snego życia, zarówno w oko­licz­no­ściach przy­jem­nych, jak i nieprzy­jem­nych, gdy sprawy idą po ich myśli i gdy jest ina­czej, gdy mają poczu­cie, że kon­tro­lują wła­sne życie i gdy im się ono wymyka; to oni muszą spo­żyt­ko­wać te same doświad­cze­nia oraz wła­sne myśli i uczu­cia jako surowy mate­riał pomocny w powro­cie do zdro­wia. Gdy zaczy­nali, towa­rzy­szyło temu prze­ko­na­nie, że pro­gram być może okaże się pomocny albo że praw­do­po­dob­nie zakoń­czy się fia­skiem. Odkryli jed­nak, że mogą zro­bić dla sie­bie coś bar­dzo waż­nego i nikt inny nie mógłby ich wyrę­czyć.

Każda osoba z powyż­szych przy­kła­dów przy­jęła wyzwa­nie, by trak­to­wać życie, jakby każda chwila miała zna­cze­nie, jakby każda chwila się liczyła i dawała oka­zję do pracy nad sobą, nawet jeśli była to chwila bólu, smutku, roz­pa­czy albo lęku. Owa „praca” wymaga przede wszyst­kim regu­lar­nej, zdy­scy­pli­no­wa­nej pie­lę­gna­cji świa­do­mo­ści każ­dej następ­nej chwili, jej waż­no­ści, więc uważ­no­ści – cał­ko­wi­tego „wzię­cia w posia­da­nie” i „zamiesz­ka­nia” w każ­dym momen­cie naszego doświad­cze­nia, dobrego, złego czy ohyd­nego. Na tym polega istota życia w obli­czu kom­plet­nej kata­strofy.

* * *

Każdy z nas potrafi być uważny. W tym celu nie trzeba robić nic poza zwró­ce­niem uwagi na chwilę obecną i poha­mo­wa­niem skłon­no­ści do osą­dza­nia albo przy­naj­mniej uświa­do­mie­niem sobie, jak wiele ener­gii poświę­camy osą­dza­niu. Pie­lę­gno­wa­nie uważ­no­ści odgrywa zasad­ni­czą rolę w dopro­wa­dze­niu do zmian, jakich doświad­czają pacjenci Kli­niki Reduk­cji Stresu. Jed­nym ze spo­so­bów myśle­nia o typo­wym dla uważ­no­ści pro­ce­sie prze­miany jest wyobra­że­nie sobie, że uważ­ność to soczewka, która sku­pia roz­pro­szoną, reak­tywną ener­gię umy­słu w spójne źró­dło ener­gii słu­żą­cej życiu, roz­wią­zy­wa­niu pro­ble­mów i odzy­ski­wa­niu zdro­wia.

Ruty­nowo, bez­wied­nie mar­nu­jemy ogromne ilo­ści ener­gii, auto­ma­tycz­nie i nie­świa­do­mie reagu­jąc na świat zewnętrzny i wła­sne wewnętrzne prze­ży­cia. Pie­lę­gno­wa­nie uważ­no­ści ozna­cza wyko­rzy­sty­wa­nie i sku­pie­nie naszej wła­snej mar­no­wa­nej ener­gii. Czy­niąc to, uczymy się osią­gać poziom spo­koju, który pozwala nam na głę­boki wgląd i trwa­nie w chwili dobrego samo­po­czu­cia i roz­luź­nie­nia, pozwala odczuć peł­nię i doświad­czać sie­bie jako osoby w pełni zin­te­gro­wa­nej. Dostrze­że­nie i wzię­cie w posia­da­nie naszej inte­gral­no­ści dodaje nam sił, odbu­do­wuje ciało i umysł. Jed­no­cze­śnie uła­twia nam zro­zu­mie­nie spo­sobu, w jaki rze­czy­wi­ście pod­cho­dzimy do życia, a tym samym zro­zu­mie­nie, jakich zmian musimy doko­nać, by było zdrow­sze i lep­sze. Na doda­tek pomaga nam sku­tecz­niej kie­ro­wać wła­sną ener­gią w stre­su­ją­cych sytu­acjach lub gdy czu­jemy się zagro­żeni czy bez­radni. Ener­gia ta pocho­dzi z naszego wnę­trza, jest zatem zawsze dostępna i zawsze możemy ją mądrze wyko­rzy­stać, zwłasz­cza gdy pie­lę­gnu­jemy ją poprzez tre­ning i oso­bi­stą prak­tykę.

Pie­lę­gno­wa­nie uważ­no­ści może nas dopro­wa­dzić do odkry­cia w sobie głę­bo­kich pokła­dów dobrego samo­po­czu­cia, spo­koju, kla­row­no­ści i wglądu. Przy­po­mina to odkry­cie nowego tery­to­rium, nie­zna­nego wcze­śniej albo jedy­nie mgli­ście prze­czu­wa­nego, tery­to­rium posia­da­ją­cego praw­dziwe źró­dło pozy­tyw­nej ener­gii pomoc­nej w zro­zu­mie­niu i uzdro­wie­niu sie­bie. Co wię­cej, łatwo się z nim oswoić i wyro­bić w sobie nawyk częst­szych tam wypa­dów. W każ­dej chwili może nas tam zapro­wa­dzić ścieżka wio­dąca przez wła­sne ciało, umysł i oddech. Ów wymiar czy­stego ist­nie­nia, wymiar prze­bu­dze­nia, jest zawsze dostępny. Pozo­staje na wycią­gnię­cie ręki nie­za­leż­nie od naszych pro­ble­mów. Bez względu na to, czy sta­jemy w obli­czu cho­roby serca, nowo­tworu, bólu czy po pro­stu bar­dzo stre­su­ją­cego życia, ta ener­gia może przyjść nam z pomocą.

* * *