Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wokalista i gitarzysta Megadeth przedstawia kulisy powstania legendarnej płyty zespołu – Rust in Peace
Gdy album Rust in Peace ukazywał się w 1990 roku, przyszłość zespołu była niepewna. W związku z niedawnym występem na bijącym wszelkie rekordy popularności festiwalu Monsters of Rock, a także wobec sporej popularności na listach sprzedaży nowych albumów Slayera, Anthrax i Metalliki, ciążyła na nim coraz większa presja, by wydać wyjątkowy krążek.
W książce MEGADETH. Nieznana historia powstania legendarnej płyty Rust in peace wokalista i gitarzysta grupy, Dave Mustaine, odsłania przed czytelnikami zespołową kuchnię – proces twórczy, lecz także szaleństwo, które towarzyszyło muzykom w trakcie prac nad najsławniejszą płytą zespołu. Wspomina o żmudnych poszukiwaniach nowych członków grupy oraz ekipy wspomagającej formację, o próbach łączenia interesów różnych muzyków oraz radzenia sobie z problemami, które trapiły ich, gdy album zaczynał odnosić sukces. Przeczytamy tu także o presji związanej ze sławą, która ostatecznie doprowadziła do rozpadu zespołu.
A jednak ten rozpad stanowił jedynie początek kolejnego etapu. Narodziny tego albumu okazały się zaledwie wstępem do tego, co nastąpiło później. Alkohol, narkotyki, seks, pieniądze, władza, prestiż oraz kłamstwa – zarówno te, które zespołowi opowiadali ludzie z branży, jak i te, którymi muzycy formacji raczyli się nawzajem – sprawiły, że łączącą niegdyś członków zespołu więź przeżarła rdza, która strawiła wszystko, poza samą muzyką.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 199
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Książkę dedykuję wszystkim moim fanom na całym świecie
Aguante Megadeth!
Na początku lat 80. powstała podziemna scena metalowa. Istniało trochę zespołów, które puszczały w obieg swoje demówki i pojawiały się na wydawanych niezależnie składankach. Nie było to szczególnie liczne środowisko, ale wtajemniczeni wariowali na punkcie tej muzyki. Już wtedy słyszałem o Metallice, zanim jeszcze mieli kontrakt, ale poznałem ich dopiero kilka lat później.
Nie mam pojęcia, jakie wydarzenia sprawiły, że Dave Mustaine rozstał się z Metallicą, ale z perspektywy czasu można uznać, że tak po prostu miało być. Wszystkim wyszło to na dobre. Gdyby sprawy potoczyły się inaczej, Dave nie stanąłby na czele własnego zespołu.
Nie miałby Megadeth.
Ja i Steven Adler uwielbialiśmy Peace Sells… But Who’s Buying? To była nasza ulubiona płyta. Fascynowało mnie na niej absolutnie wszystko, ale oczywiście najbardziej lubiłem partie gitar. Po dziś dzień Chris Poland jest jednym z moich ulubionych gitarzystów prowadzących spośród tych, którzy grali u boku Dave’a w Megadeth.
W obozie Guns N’ Roses nie działo się wtedy zbyt wiele. Wyrobiliśmy sobie markę w LA, ale po podpisaniu umowy z Geffen Records na pewien okres ograniczyliśmy naszą aktywność. Wytwórnia nie chciała, żebyśmy grali w tym czasie zbyt wiele koncertów.
Nie jestem pewny, ale wydaje mi się, że to Steven zapoznał mnie z Davidem Ellefsonem. Junior okazał się niezwykle szczerą, przyjazną i otwartą osobą. Nigdy nie gwiazdorzył. Mustaine był nieco poważniejszy, mniej towarzyski, ale wszyscy dobrze się dogadywaliśmy.
Steven i Izzy Stradlin wynajmowali coś na południe od Sunset Boulevard. Ja pomieszkiwałem głównie u jakiejś laski. Nie miałem stałej mety. Mustaine mieszkał niedaleko miejsca, w którym się zatrzymywałem. Najwyżej parę przecznic dalej.
Zacząłem tam często bywać i zaprzyjaźniłem się z Juniorem i Dave’em. Sporo imprezowaliśmy, ale nie były to „imprezy” w takim typowym znaczeniu. Nie wychodziliśmy do barów. W zasadzie to większość ludzi chyba nie nazwałaby tego „imprezowaniem”. Wręcz przeciwnie – zamykaliśmy się w swoim świecie. Siedzieliśmy w mieszkaniu, braliśmy narkotyki i graliśmy muzykę. Sporo jamowaliśmy. Napisaliśmy wspólnie kilka całkiem mrocznych, ciężkich, narkotycznych numerów.
Nigdy nie zostałem muzykiem metalowym, ale podobało mi się to, w jaki sposób Dave Mustaine i James Hetfield podchodzili do gry na gitarze. Istniało sporo zespołów grających thrash metal, ale ci dwaj goście stworzyli unikatowe brzmienie. W mojej grze pojawiają się czasem elementy, które podchwyciłem, słuchając ich dwóch oraz jamując z Dave’em. Z pewnością w jakimś stopniu miało to wpływ na mój styl. Uwielbiałem z nim grać. Opieram się głównie na dobrych riffach, a w riffowaniu Dave’a jest coś takiego, co niezwykle mi się podoba.
Styl gry Dave’a jest tak unikatowy i charakterystyczny dla niego, że trudno ubrać to w słowa. Chodzi o palcowanie, o całe podejście do grania. Od razu się go rozpoznaje. Natychmiast wiem, że to on, gdy go usłyszę.
Pisałem już w mojej książce, że przez jakiś czas byliśmy sfrustrowani tym, co się działo w naszych zespołach, i rozważaliśmy nawet taką opcję, by połączyć siły, ale nigdy na poważnie się do tego nie wzięliśmy. Uwielbiałem Megadeth, ale moje serce należało do Gunsów.
Producentem naszej płyty Appetite for Destruction był Mike Clink. Gdy zaczynaliśmy przygotowywać się do powrotu do studia, by zarejestrować albumy Use Your Illusion, Mike zdradził mi, że pracuje z Megadeth. „Jak idzie? – pytałem. – Co robicie?” Dzielił się różnymi informacjami ze studia – mówił, że właśnie skończyli nagrywać wokale albo że robią dogrywki. Nie znałem jednak żadnych szczegółów.
A potem usłyszałem tę płytę.
Rust in Peace to wspaniały album.
To także krążek, który znakomicie brzmi.
Jestem wielkim fanem Megadeth. Według mnie nie nagrali płyty, która nie byłaby godna ich nazwy. Na każdej z nich znajdzie się coś fajnego, coś, co się pamięta. Peace Sells… to z pewnością album przełomowy w ich historii, ale to Rust in Peace naprawdę pozwoliło im się wybić. Ten krążek znacznie poszerzył grono ich fanów, sprawił, że członkowie Megadeth stali się gwiazdami w świecie metalu. No i są tam zajebiste numery. Hangar 18 to petarda. Marty Friedman to oczywiście znakomity gitarzysta. Na tej płycie jest mnóstwo kapitalnego materiału. Doskonale rozumiem, czemu każdą rocznicę wydania Rust in Peace świętuje się jako przełomowe wydarzenie w historii Megadeth i całej sceny heavymetalowej.
Od 30 lat z dumą odbieram głosy fanów i krytyków muzycznych, którzy umieszczają Rust in Peace wśród najlepszych i najważniejszych płyt w historii metalu. Z pewnością jest to jedno z tych dzieł, z których jestem najbardziej dumny. Mam nadzieję, że uda mi się sprawnie przedstawić opowieść o komponowaniu i nagrywaniu materiału na ten album oraz o tym, jak wyglądało życie w tamtym okresie, jeśli w ogóle można to tak nazwać. Gdy już się oddacie lekturze, przekonacie się, czemu proces rejestracji tej płyty był tak dynamiczny i nieprzewidywalny. Liczę, że dzięki tej książce zdołacie zrozumieć historię moją i zespołu nieco lepiej. Ja na pewno zdołałem.
Cieszę się, że miałem okazję powspominać tamte czasy. Dobrze pamiętam okres nagrywania RIP, wszystkie te niełatwe chwile, lecz opowieść zawarta w tej książce jest bardziej wielowymiarowa – przywołuje ból, ale także pozwala docenić ten czas, odsłania sporo wątków, a do tego jest niezwykle ekscytująca dzięki temu, że relacje różnych osób uzupełniają się, a czasem możemy przeczytać o tych samych wydarzeniach z różnych perspektyw. Szczerze dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się do powstania tej książki.
Gorące podziękowania dla mojego niesamowitego menedżera Cory’ego Brennana oraz firmy 5B Artist Management, zwłaszcza dla Chrisa Shieldsa, Boba Johnsena i Justina Arcangela. Dziękuję także Zorze Ellis i Stephenowi Reederowi. Tak bardzo żałuję, że 5BAM nie zajmowało się Megadeth od początku istnienia zespołu.
Ta niesamowita opowieść została spisana przez prawdziwego artystę słowa – Joela Selvina. Oczywiście dziękuję także Benowi Schaferowi, Fredowi Francisowi, Carrie Napolitano, Amandzie Kain, Michaelowi Barrsowi i Annie Hall z Hachette Books za to, że umożliwili mi wydanie kolejnej części wciągającej sagi Dave’a Mustaine’a i Megadeth.
Dziękuję mojej wspaniałej żonie Pam, która nieustannie inspiruje mnie do działania, naszym fantastycznym dzieciom Justisowi (mojemu najlepszemu przyjacielowi) oraz Electrze Mustaine’om za to, że kochają mnie, gdy upadam, i zawsze dopingują mnie, bym miał siłę się podnieść. Podziękowania także dla naszego webmastera i przyjaciela oraz szefa fanklubu CyberArmy Dave’a McRobba.
Oczywiście podziękowania należą się także muzykom, którzy nagrywali Rust in Peace: Marty’emu Friedmanowi, Davidowi Ellefsonowi i Nickowi Menzie. Muszę też podziękować innym bohaterom tej opowieści: Andy’emu Somersowi, Mike’owi Clinkowi, Micajahowi Ryanowi, Maxowi Normanowi, Tony’emu Lettieriemu, Randy’emu Kertzowi i Bobowi Nalbandianowi.
Wyrażam także głęboką wdzięczność byłym członkom Megadeth.
I wreszcie, na sam koniec… dzięki, Vic.
Dave Mustaine
Hej, Slash!
Dzięki za ten świetny, choć krótki czas, który spędziliśmy w swoim towarzystwie, grając lub po prostu przesiadując z Juniorem i pozostałymi chłopakami z zespołu… i z każdym, kto akurat przewinął się wtedy przez nasze mieszkania.
Mam nadzieję, że wiesz, jak bardzo cenię tamten okres. Cholera, wciąż pamiętam, jak siedziałem na kanapie obok twojego boa dusiciela albo pytona i z absolutnym podziwem obserwowałem, jak bez najmniejszego wysiłku grałeś kolejne niesamowite solówki.
Mój drogi bracie, nie miałem żadnych wątpliwości, że to właśnie Ty powinieneś stworzyć przedmowę do mojej drugiej książki, i uszczęśliwiłeś mnie tym, że się zgodziłeś! Jestem ci za to niezwykle wdzięczny! Nie ma osoby, która mogłaby to zrobić lepiej. Innymi słowy: Kurwa, stary, wielkie dzięki! Jesteś zajebisty!
Dave Mustaine
Początki często mają swe źródło w zakończeniach. Tak właśnie jest z tą historią. Dwudziestego sierpnia 1988 roku Megadeth grał na festiwalu Monsters of Rock w Castle Donington przed liczącą 108 tysięcy fanów publicznością. Tego dnia zespoły korzystały z nagłośnienia o mocy 100 tysięcy watów – tak potężnego, że koncert trafił do Księgi rekordów Guinnessa. Wśród wykonawców byli także Iron Maiden, Kiss, David Lee Roth oraz nowa grupa z Los Angeles, której pierwszy album, Appetite for Destruction, zaczynał zdobywać coraz liczniejsze grono fanów w Stanach.
DAVE MUSTAINE: Wszyscy byli totalnie naćpani, a że nigdy nie ma się przy sobie wystarczającej ilości heroiny, towar szybko się skończył i byliśmy na głodzie. Nasz basista David Ellefson – nazwaliśmy go Junior, bo w zespole jest dwóch Dave’ów – już nie wyrabiał. W pewnym momencie pękł. Powiedział naszemu menedżerowi, że jest ćpunem. O moich problemach z używkami wszyscy wiedzieli, ale o jego nie. Stworzono jakąś historyjkę, że poślizgnął się w wannie i zwichnął nadgarstek, ale tak nie było.
Zagraliśmy w Castle Donington, ale to, co zdarzyło się potem, stanowiło początek rozłamu w grupie. Właśnie skończyliśmy objazd po Ameryce, gdzie graliśmy przed Iron Maiden na ich trasie Seventh Son of a Seventh Son. Uważałem, że to dla nas znakomita okazja, by się pokazać. Po Donington czekało nas kolejnych siedem europejskich koncertów stadionowych w roli supportu przed Maidenami. W styczniu ukazał się nasz trzeci album, So Far, So Good… So What!, i właśnie nagraliśmy klip do utworu In My Darkest Hour na potrzeby reżyserowanego przez Penelope Spheeris filmu Schyłek zachodniej cywilizacji, część II – Metalowe lata.
CHUCK BEHLER: Grałem na perkusji w tym zespole niecałe dwa lata. W tym krótkim czasie przeskoczyliśmy z grania w klubach na występy w halach. Donington było dla mnie czymś niewyobrażalnym. Czuliśmy niesamowitą ekscytację. Wcześniej koncertowaliśmy w Ameryce, Europie i Japonii, więc zrobiliśmy sobie krótką przerwę. Nie mogłem się doczekać tego dnia, bo miałem płytę Monsters of Rock nagraną w trakcie pierwszej edycji festiwalu w 1980 roku, gdy grał między innymi zespół Rainbow z Ritchiem Blackmore’em. Na okładce znajdowało się zdjęcie z lotu ptaka przedstawiające ten gigantyczny tłum fanów. Wiedziałem, że będzie tam mnóstwo ludzi. Trochę się denerwowałem, ale jednocześnie nie mogłem się doczekać.
DAVID ELLEFSON: Dorastałem w Minnesocie i też miałem ten album z Castle Donington – Rainbow, Quiet Riot, Scorpions, April Wine. To były świetne zespoły. Ten festiwal otaczała aura mitycznego, legendarnego wydarzenia – crème de la crème europejskich festiwali rockowych. Naszym celem – jako zespołu amerykańskiego – zawsze było przebicie się w Europie. To ostatni poziom gry. Jeśli osiągnąłeś sukces w Europie i podbiłeś tamtejszy rynek, byłeś kimś. Metallica miała oczywiście olbrzymi atut w postaci perkusisty Larsa Ulricha, który pochodzi z Danii. Potrafił to dobrze wykorzystać. Ale zarówno Anthrax, jak i Slayer też już tam grali. Megadeth występował w Europie tylko kilka razy, więc dla nas ten festiwal stanowił prawdziwy przełom. Trzeba jednak zaznaczyć, że Metallica z pewnością otworzyła przed pozostałymi zespołami wiele drzwi.
W ramach rozgrzewki zagraliśmy w The Ritz. Zamierzaliśmy polecieć do Nowego Jorku, zagrać tam i stamtąd samolotem udać się do Anglii. Plan był dobry, bo pozwalał nam zaopatrzyć się w towar, zdobyć wystarczające zapasy na podróż. Nigdy nie szmuglowaliśmy heroiny. Nie mieliśmy przy sobie prochów podczas kontroli granicznej. Gdy dotarliśmy do Anglii i jechaliśmy do Donington, niektórzy z nas zaliczali już zjazd po wcześniejszym zażyciu heroiny i byli na głodzie. Wiedziałem, że na miejscu będą goście z Guns N’ Roses, a oni lubili przyćpać. Byli tacy jak my – brali heroinę i kokę.
CHUCK BEHLER: Zatrzymaliśmy się w pewnym staromodnym hotelu. Gunsi też w nim byli. Spędzałem sporo czasu z ich perkusistą Stevenem Adlerem. Spoko gość. Mówił: „To jest to, stary – to jest to. To sam szczyt”. Trochę się denerwował. Wsiedliśmy do autokaru, który miał nas zawieźć na miejsce. Gdy przejeżdżaliśmy obok terenu festiwalu i po raz pierwszy ujrzeliśmy ten tłum, byliśmy pod wielkim wrażeniem. Morze ludzi. Dzień wcześniej mieliśmy próbę dźwięku – występowało tam tyle zespołów, że próby odbywały się przez trzy dni przed rozpoczęciem festiwalu. Nasza wypadła tego samego dnia co próby Kiss i Guns N’ Roses, ale wtedy pod sceną nie było publiczności. Tymczasem w dniu koncertu widok był niesamowity.
DAVE MUSTAINE: W noc przed koncertem w hotelowym barze były same sławy hard rocka. Promotor przyjechał swoim lamborghini countach, by sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. To był największy koncert, jaki organizował. Nie byliśmy jedynymi, którzy desperacko poszukiwali heroiny. Ktoś mówił, że jeden z chłopaków z Guns N’ Roses został napadnięty na ulicy, gdy próbował zdobyć towar.
DAVID ELLEFSON: Zdobycie heroiny stanowi w trakcie trasy koncertowej spory problem. Koka, zioło czy piwo są na wyciągnięcie ręki, ale z heroiną sprawa wygląda inaczej. Gunsi wrócili właśnie z wielkiej trasy po Stanach u boku Aerosmith i byli w większości czyści. My nie. Mieszkaliśmy w hotelu przy Leicester Square, podobnie jak chłopaki z Iron Maiden. Nie dość, że potwornie cierpiałem przez jet lag, to jeszcze miałem ostry zjazd po heroinie. Czułem potężny głód narkotykowy. Była ze mną moja dziewczyna Charlie. Gdy się poznaliśmy, wymusiła na mnie rzucenie narkotyków, więc ukrywałem przed nią nałóg. Przed nią i przed wszystkimi, z wyjątkiem Dave’a. Teraz jednak się wydało.
Umówiłem wizytę lekarza w hotelu. Wypisał mi receptę na kodeinę, a ta – gdy ćpasz heroinę – działa jak słaba aspiryna. Za bardzo nie pomaga. Lekarz był mną zniesmaczony i nazwał mnie „pieprzonym amerykańskim ćpunem”. Świadkiem całej tej sytuacji był nasz agent Andy Somers, który ochrzanił mnie i powiedział, że mocno go rozczarowałem. Cały ten domek z kart właśnie się walił.
Tamtej nocy Charlie srodze się spiła. Następnego dnia, gdy przyszła pora, by jechać do Donington Park, wciąż była w fatalnym stanie, więc musiałem zostawić ją na moim łóżku w autobusie. Strasznie ją sponiewierało. Tymczasem ja byłem na głodzie i czułem się okropnie. Najważniejszy dzień mojego życia, najważniejszy dzień w historii zespołu, nasz największy koncert, a ja jestem nieobecny, bo trzepie mną przez narkotyki. Na miejscu byli wszyscy nasi idole – Iron Maiden, Kiss czy David Lee Roth.
DAVE MUSTAINE: Z tą jego dziewczyną były same kłopoty, bo chciała go całkowicie kontrolować. Kiedyś zmusiła go, żeby wysypał na dywan gram heroiny. Szkoda, że nie wiedział wtedy, że jak nadmuchasz balon i potrzesz nim o dywan, heroina przyklei się do niego i da się ją w ten sposób zebrać. Nie był profesjonalnym ćpunem, ha, ha.
CHUCK BEHLER: Stałem z boku sceny, oglądając koncert Guns N’ Roses z Larsem Ulrichem, który też kręcił się obok. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje, ale zespół nagle przestał grać. Na początku sądziłem, że to jakieś ich dziwactwo, bo Gunsi byli wtedy znani z robienia szalonych rzeczy. Przerwanie koncertu w połowie utworu było bardzo w ich stylu. Steven wyszedł zza perkusji i wskazał na coś wśród publiczności. Myślałem, że może ich wokalista Axl Rose wkurzył się na coś i wskoczył w tłum. Zdarzało mu się. Jednak gdy zespół w ciszy opuścił scenę, wiedzieliśmy, że musiało się wydarzyć coś poważnego. Okazało się, że pod sceną, gdzie było niezwykle ślisko i grząsko, zadeptano dwie osoby. Zginęła dwójka dzieciaków, ale o tym dowiedzieliśmy się dopiero później. Mieliśmy świadomość, że byli ranni, bo dostrzegliśmy podjeżdżającą karetkę. Nie mam pojęcia, jakim cudem ich stamtąd wyciągnęli, ale jakoś się udało. Pomiędzy koncertami udzieliliśmy z Dave’em wywiadu jednej z miejscowych stacji radiowych, ale o niczym nie wspomnieliśmy, choć nie mogliśmy przestać o tym myśleć.
DAVE MUSTAINE: Nie oglądałem koncertu Guns N’ Roses, gdy zadeptano tych ludzi, ale wiedzieliśmy, że coś się stało. Wiele osób wyciągano z tłumu pod sceną. Straszny widok. Na drugim końcu toru wyścigowego znajdowało się wzniesienie, które opadało w stronę sceny. Było ślisko i błotniście przez deszcz. Na koncercie było 100 tysięcy ludzi, którzy zaczęli się po prostu osuwać w stronę sceny i nic nie mogli na to poradzić. Wielu z nich wyniesiono przodem i szczerze powiedziawszy, organizatorzy mogą mówić o wielkim szczęściu, że zmarły tylko dwie osoby. Za sceną znajdował się wał, na którym – wzdłuż muru – ułożono wyciągnięte z tłumu dzieciaki. Było ich naprawdę sporo. Przechodziłem obok nich w drodze na scenę. „Wszystko OK? Jesteś cały? A ty?”. Popieprzona sytuacja. Masa ludzi, którzy niemal zostali zmiażdżeni.
DAVID ELLEFSON: Organizatorzy sprzedawali piwo w dwulitrowych butelkach. Fani pili, potem szczali do tych butelek i rzucali nimi w stronę sceny. W trakcie lotu ich szczyny wylewały się, tworząc trzymetrowy strumień uryny. Ludzie ciskali w nas błotem, ale nie dlatego, że nas nienawidzili – to był ich dziwaczny sposób okazania nam szacunku. Tak samo traktowali zespoły punkowe. Ledwo żyłem. Wykorzystałem swój bas jako tarczę, by uchronić się przed deszczem błota i szczyn. Jakimś cudem udało nam się przetrwać ten koncert.
DAVE MUSTAINE: Na scenie lądowały kawałki ziemi – glina, błoto i kępy trawy. Ellefson oberwał nimi kilka razy. Moja gitara też oberwała, ale jestem na scenie dość ruchliwy i potrafię sprawnie unikać nadlatujących przedmiotów, choć i tak po jakimś czasie byłem umazany błotem.
CHUCK BEHLER: David Ellefson sporo wtedy ćpał i był na głodzie. Nigdy byście się tego nie domyślili, obserwując jego grę tamtego dnia, ale był w kiepskim stanie.
DAVE MUSTAINE: Stanęliśmy z boku sceny, żeby obejrzeć koncert Davida Lee Rotha. Był tam też Lars. Istnieją fotki, na których widać, jak po naszym występie piję na backstage’u Jacka Daniel’sa z Larsem, Slashem i Axlem. Siedzieliśmy razem i czekaliśmy na kolejny koncert. Lars przymierzał kapelusz Slasha. To było jedno z naszych pierwszych spotkań od dawna, do tego przy tak ważnej okazji, a tymczasem dookoła nas działy się straszne rzeczy. To także wtedy poznałem brytyjskiego fotografa rockowego Rossa Halfina. Stał mi na drodze, więc postanowiłem uszczypnąć go lekko w ramię, żeby się odsunął, ale trochę przesadziłem. Zabrał rękę i zrobił minę, jakby chciał powiedzieć: „Który to, kurwa, zrobił?”. Staliśmy tam z Larsem, więc nie jestem nawet pewny, czy wiedział, że to ja. Mam nadzieję, że nie.
CHUCK BEHLER: Wróciliśmy do hotelu. Junior czuł się fatalnie. Absolutnie beznadziejnie. W trakcie koncertu zupełnie nie zauważyłem, żeby coś się z nim działo. Wieczorem odbyły się jakieś spotkania tamtej dwójki z naszym menedżerem Keithem Rawlsem oraz agentem Andym Somersem w ich pokojach. Nie miałem raczej nic do powiedzenia. Podjęli pewne decyzje i tyle. Nie było mnie wtedy w tym pokoju. O wszystkim dowiedziałem się dopiero później. Nie było żadnego spotkania zespołu. Ale – jeśli mam być szczery – nie miałem pojęcia, że z Davidem jest aż tak źle. Naprawdę.
DAVE MUSTAINE: Ellefson aż wychodził z siebie, bo cierpiał na zespół odstawienia. Ja w takiej sytuacji po prostu brałem się w garść. Trząsłem się, pociłem, rzygałem, srałem. Przechodziłem przez to dzięki alkoholowi i trawie. Poza tym w Anglii sprzedają bez recepty różne środki, które pomagają jakoś to przeżyć, ale on ich nie chciał. Marzył tylko o tym, by wrócić do domu.
Już raz to przerabialiśmy, kilka miesięcy wcześniej. Polecieliśmy do Japonii i jednemu z nas skończyła się heroina. Mieliśmy z Japonii lecieć do Australii, ale odwołaliśmy koncerty i wróciliśmy do domu. Przez jakiś czas nie mogliśmy potem grać w Australii.
DAVID ELLEFSON: Byłem tak chory, że stać mnie było tylko na to, by wgramolić się do naszego autokaru po zagranym koncercie. Kiss – mój ulubiony zespół w czasach, gdy dorastałem – wchodził na scenę, a ja nawet nie mogłem się podnieść. Padłem na posłanie i zakryłem głowę. Słyszałem ledwo dochodzące do mnie dźwięki z ich koncertu, gdy odjeżdżaliśmy z Donington Park do Londynu, skąd mieliśmy lecieć do domu. Ustalono, że zaraz po powrocie ja i Dave udamy się na szybki odwyk do Van Nuys. Żenada.
Uzgodniono także, że ponieważ to moja dziewczyna wymogła na mnie odwołanie reszty koncertów, za oficjalny powód podamy to, że upadłem pod prysznicem i złamałem rękę. Tak brzmiało oświadczenie dotyczące naszego wycofania się z trasy. Zastąpił nas Testament. I to tyle.
DAVE MUSTAINE: No, nie do końca. David Ellefson początkowo winił Charlie za to, że musieliśmy odwołać tamte koncerty. Jestem pewny, że dzisiaj przyznałby, że to jego uzależnienie wywołało tę katastrofę.
ANDY SOMERS: Junior przyszedł do mnie. Jego stan mnie przeraził. Czy wiedziałem od zawsze, że muzycy Megadeth piją? Jasne. Czy wiedziałem od zawsze, że biorą narkotyki? Pewnie. Dotyczyło to zwłaszcza oryginalnego składu. Mieli grać kolejne koncerty w Europie, ale wycofaliśmy się z tamtej trasy i wróciliśmy do siebie.
DAVE MUSTAINE: Czułem się do dupy. Rozumiałem, przez co przechodził Ellefson, bo oczywiście sam to przerabiałem. Też męczyłem się, gdy dopadał mnie zespół odstawienia, ale za nic nie chciałem odwoływać koncertów. Okropne uczucie, słodko-gorzkie. Wracaliśmy do domu, a ja myślałem tylko o tym, żeby po powrocie porządnie przyćpać, a potem zameldować się na odwyku i na razie nie myśleć, co dalej.
Zespół poleciał do Stanów Zjednoczonych, a tamten skład Megadeth – Dave Mustaine, David Ellefson, Chuck Behler i Jeff Young – już nigdy razem nie zagrał.
Rust in Peace. The Inside Story of The Megadeth Masterpiece
Copyright © by Dave Mustaine 2020
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2021
Copyright © for the translation by Jakub Michalski 2021
Redakcja – Anna Strożek
Korekta – Piotr Królak, Joanna Mika
Opracowanie typograficzne i skład – Joanna Pelc m
Okładka – Paweł Szczepanik / BookOne.pl
Fotografia na okładce – Dave Etheridge-Barnes / Getty Images
All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek
inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana
elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu
bez pisemnej zgody wydawcy.
Drogi Czytelniku,
niniejsza książka jest owocem pracy m.in. autora, zespołu redakcyjnego i grafików.
Prosimy, abyś uszanował ich zaangażowanie, wysiłek i czas. Nie udostępniaj jej innym, również w postaci e-booka, a cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści. Podawaj źródło ich pochodzenia oraz, w wypadku książek obcych, także nazwisko tłumacza.
Dziękujemy!
Ekipa Wydawnictwa SQN
Wydanie I, Kraków 2021
ISBN EPUB: 9788382102543 ISBN MOBI: 9788382102536
Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki:
Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Dagmara Kolasa, Grzegorz Krzymianowski
Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Agnieszka Jednaka
Promocja: Piotr Stokłosa, Aldona Liszka, Szymon Gagatek, Łukasz Szreniawa, Aleksandra Parzyszek, Karolina Prewysz-Kwinto
Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Patrycja Talaga
E-commerce: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Marta Tabiś, Paweł Kasprowicz
Administracja: Klaudia Sater, Monika Kuzko
finanse: Karolina Żak, Honorata Nicpoń
Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak
www.wsqn.pl
www.sqnstore.pl
www.labotiga.pl