Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Do Meksyku zaprasza Barbara Piotrowska - wiolonczelistka, autorka bloga Polka w Meksyku, która nie bała się postawić wszystkiego na jedną kartę. Pozostawiwszy stateczne życie w Warszawie, wyruszyła za ocean, by spełnić swoje marzenie o zamieszkaniu pod palmami.
W Meksyku funkcjonuje 68 rdzennych języków, jada się ponad 100 gatunków chili, a okazji do zorganizowania hucznych festiwali jest niemal dwa razy tyle, co dni w roku. Kraj z dostępem do dwóch oceanów, Morza Karaibskiego, niezliczonej ilości cenotes, egzotycznych wysp i wysepek, bujnych lasów oraz majestatycznych wulkanów jest jednym z najbardziej różnorodnych pod względem biologicznym miejsc na Ziemi. W tym zaczarowanym świecie słowo punktualność nabiera nowego znaczenia, a każdy Meksykanin z dumą powie, że jedzenie i rodzina to dwie świętości, bez których życie straciłoby sens.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 297
Wstęp
Kiedy po 18 godzinach samolot podchodził do lądowania na lotnisku Benito Juáreza w Mieście Meksyk, byłam zbyt zmęczona, by odczuwać podekscytowanie, mimo że od zawsze marzyłam, aby właśnie tam się znaleźć. Była noc, koszmarna podróż z ponadtrzygodzinnym opóźnieniem dała mi w kość, a siedem godzin różnicy czasu i brak snu sprawiły, że byłam nieprzytomna i okropnie bolała mnie głowa. Spojrzałam w okno i zamarłam. Zobaczyłam morze światełek, które mieniły się niczym diamenty i ciągnęły się po horyzont: właściwie nie było widać ani początku, ani końca. Nigdy nie widziałam czegoś podobnego. To miasto to kolos! Natychmiast ocknęłam się z marazmu i pomyślałam: „No, kochana, żarty się skończyły”. Czy wszystko w Meksyku jest takie wielkie? Kolejka do kontroli paszportowej na pewno. Ludzie stłoczeni jak śledzie, jakieś trzy godziny stania. Nikt nie wiedział, jak wypełnić te głupie druczki, ja na szczęście zrobiłam to już w samolocie, więc mogłam obserwować ludzi i słuchać wielojęzycznego szumu. Jak miało się wkrótce okazać, były to ostatnie chwile z językiem angielskim na kilka kolejnych miesięcy.
Przyszła wreszcie moja kolej. Miałam lekką tremę, bo meksykańscy urzędnicy imigracyjni – a raczej ich mundury – budzą respekt; mój hiszpański był w miarę dobry, ale jeszcze nigdy nie miałam okazji posługiwać się nim poza Polską i nie wiedziałam, czy ktoś mnie tu w ogóle zrozumie. Podeszłam do okienka, podałam paszport. Urzędniczka sprawdzała coś w komputerze, więc bezwiednie spojrzałam na jej ręce: miała złote czterocentymetrowe hybrydy ozdobione brokatem, z wielkim brylancikiem pośrodku każdego paznokcia. Pierwszy odruch: wyjąć telefon i zrobić zdjęcie! Nie, nie, lepiej nie, pewnie by mnie deportowali... Przeniosłam wzrok wyżej. Jej fryzura! Gładko zebrane włosy pokryte żelem nienaturalnie błyszczały w świetle jarzeniówek, do tego natapirowana grzywka podwinięta lokówką i różowe spineczki z motylkami. Boże... Mój europejski umysł próbował poradzić sobie z tym widokiem, kiedy pani nagle podała mi paszport i powiedziała: „Bienvenida a México!”. Witamy w Meksyku!
Od tamtej pamiętnej podróży minęło już siedem lat i dziś przekazuję w twoje ręce, drogi czytelniku, tę oto książkę, w której opisuję Meksyk takim, jakim go widzę i kocham. Nie jest to typowy przewodnik. Na moim instagramowym blogu @polka.w.meksyku opisuję meksykańską codzienność, miejsca i ludzi, ich zwyczaje, jest też odrobina historii i trochę porad dla turystów. Właśnie na bazie pytań, które otrzymuję każdego dnia od osób pragnących Meksyk odwiedzić, stworzyłam tę opowieść o kraju, który od zawsze mnie fascynował i przyciągał jak magnes, a teraz jest moim drugim domem. Nie jestem podróżniczką, pisarką ani dziennikarką: 20 lat temu napisałam pracę magisterką o kwartetach smyczkowych Beethovena i to by było na tyle, jeśli chodzi o moje doświadczenie w zakresie przelewania myśli na papier. Jestem wiolonczelistką, magistrem sztuki, co na ogół kojarzy się z długo i mozolnie budowaną karierą i życiem w nędzy, tudzież śmiercią z powodu suchot. Patrząc na to z tej perspektywy, pomysł wyjazdu do Meksyku wydaje się genialny. Dużo gorzej przecież nie będzie. Szczególnie że od zawsze chciałam tu być. Od pierwszego momentu, kiedy babcia namówiła mnie na wspólne oglądanie telenoweli „Maria z przedmieścia”, czułam, że chcę poznać ten nieznany świat, w którym wszyscy są piękni, mieszkają w wielkich luksusowych domach, codziennie przeżywają tyle dramatów i emocji no i mówią najpiękniejszym językiem, jaki w życiu słyszałam. Oczywiście teraz już wiem, że telenowele kłamią, a Meksyk tak nie wygląda. Programy nauczania w polskich szkołach skupiają się na Europie, ewentualnie USA, i coś tam tylko wspominają o koloniach. Jeśli ktoś miał szczęście, nauczył się, jakie terytoria zostały podbite przez Hiszpanów, a jakie przez Anglików i Holendrów. I to by było na tyle. Co się działo przed konkwistą, o tym polskie podręczniki do historii milczą. Nic więc dziwnego, że kiedy pierwszy raz zdecydowałam się na wakacje w Mieście Meksyk, nie miałam pojęcia, co mnie tam czeka (ani że kilka lat później otrzymam nowiutką zieloną kartę stałego pobytu).
Od czasów licealnych mieszkałam w Warszawie i prowadziłam w miarę normalne życie najpierw jako studentka, a później muzyk etatowy i sesyjny. Udało mi się nawet wziąć kredyt i kupić małe mieszkanko oraz bardzo stare audi, mimo że bank miał pewne wątpliwości dotyczące stabilności moich dochodów. Z biegiem lat zaczęłam czuć, że stoję w miejscu; brakowało mi nowych wyzwań, perspektyw, sama nie wiem: być może kiedy człowiek wszystko ma już w miarę poukładane, zaczyna szukać dziury w całym. Może z nudów, może z nostalgii za telenowelami, a może za sprawą intuicji powzięłam w końcu postanowienie, że nauczę się hiszpańskiego. Ale nie tak, jak robią to normalni ludzie – w szkole językowej czy z native speakerem z Madrytu. Ja chciałam mówić jak Meksykanie! I wtedy na mojej drodze pojawił się anioł – Dorota, Polka mieszkająca od kilku lat w Meksyku, która odmieniła moje życie i przewróciła je do góry nogami. Młoda, piękna, charyzmatyczna, szybko stała się przyjaciółką od serca. Uczyła mnie nie tylko języka, lecz również opowiadała, jaki jest Meksyk, ludzie, jak się tam żyje. Słuchałam tego z wypiekami na twarzy i na każde wirtualne spotkanie czekałam jak dziecko na wieczorynkę. No i w końcu padły pamiętne słowa: „Basiu, musisz zacząć spotykać się z kimś na poziomie. Mam kogoś dla ciebie...”.
I tak się zaczęło: tak poznałam mojego męża Jaime. To dla niego porzuciłam moje poukładane życie, sprzedałam auto, wynajęłam mieszkanie i poleciałam w nieznane, z kotem, dwiema wielkimi walizkami i wiolonczelą. Nie myślcie, że jestem wariatką. Nie przeprowadziłam się tak zupełnie w nieznane i błagam, wy też tego nie róbcie. Starałam się być w tym całym szaleństwie rozsądna: poleciałam do Veracruz na kilka tygodni, żeby tam pomieszkać, sprawdzić na własnej skórze, czy to jest to, czy czuję się tu dobrze, czy ta odległość mnie nie przytłoczy i czy szok kulturowy nie zabije miłości. Te wakacje to był mój drugi pobyt w Meksyku; pierwszy był czysto turystyczny, więc nawet go nie liczę. Bycie turystą a potencjalnym mieszkańcem to dwie zupełnie różne sprawy. Turysta wpada tu przelotem, fotografuje, co się da, zjada wszystkie tacos, jakie napotka na swojej drodze, kupuje kilka butelek tequili na prezent (lub sam je wypija) i wraca do domu. Nie obchodzi go język, wiza, szukanie pracy czy koszmarna biurokracja.
Niniejsza książka jest zbiorem moich doświadczeń, anegdot i osobistych przemyśleń na temat Meksyku, wielkiego i zróżnicowanego kraju, i nie ma nic wspólnego z podręcznikami historii czy geografii. Jest to wizja subiektywna: opisuję to, co znam z autopsji, czyli kraj widziany oczami pracującej kobiety z klasy średniej mieszkającej w dużym mieście. Zapraszam was do mojego Meksyku, a kto wie, może niedługo się tu spotkamy?