Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Oto książka, którą można streścić jednym zdaniem: „Kobieto, nie daj się robić w bambuko; mężczyzno: nie uważaj kobiety za idiotkę”. I tyle. Właściwie można jej już nie czytać, ale jednak warto.
Rozmawiamy o fantazmatach, jakim dajemy się uwodzić, i ich wpływie na nasze życie. Fantazmatach o niezależności, równości, sile i partnerstwie. O lekceważeniu mocy seksualności. O tym, że odpowiedź na pytanie: „Czy mnie to podnieca?” może uchronić przed poważnym błędem w wyborze partnera. Kobiety bowiem zaczęły źle wybierać. I właśnie o tych kiepskich wyborach jest ta książka.
Wyobraźmy sobie sytuację najbardziej banalną pod słońcem: ona spotyka jego. Na imprezie u znajomych, wyjeździe integracyjnym, randce z internetu, gdziekolwiek...
Kiedy go widzi, wie, że to ON. Myśli o nim: „Jaki to fajny facet!”. Bo jest uroczy i słodki. Ma na nogach znoszone trapery w typie Edwarda Stachury, co ją rozczula, ale może także chodzić w lakierkach, w eleganckim garniturze, być politykiem, pracować w agencji reklamowej – co jej się podoba. Może też być świetnie zapowiadającym się projektem na idealnego partnera życiowego – co ją pociąga.
Do takiego mężczyzny chce się przytulić.
STOP!
Nie warto od razu się przytulać i my powiemy Wam dlaczego. Znamy tego faceta w traperach albo lakierkach. Znamy ten uśmiech i przytulanie. Wiemy, na co go stać. Na wiele i na bardzo niewiele. Każde z nas, autorów tej książki, spotkało się z takim typem mężczyzny. Albo z kobietami, którym „partnerował”. Być może spotkałyście go kiedyś w tramwaju, wracając z zakupów z pełnymi siatami. To był ten, który nie ustąpił Wam miejsca, za to łakomie na Was patrzył. I nie czuł przy tym wstydu, nie miał poczucia winy. Albo dyskutował z Wami zażarcie na jakimś forum internetowym, choć nie miał racji. Nie odpuścił – musiał dopiąć swego. Albo po seksie (całkiem udanym) bez słowa usunął Was z grona znajomych na Tinderze. Czy też umówił się na tańce i nie przyszedł.
Przez kilka lat zbieraliśmy opowieści i uwagi na jego temat. Można powiedzieć: rozgryźliśmy społeczno-socjologiczny fenomen fajnego faceta XXI wieku. Jeżeli zaczniecie czytać tę książkę, przekonacie się, że jesteśmy wobec niego trochę złośliwi, ale zapewniamy ‒ na sercu leży nam również jego dobro.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 202
Projekt okładki oraz ilustracja na okładce: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redaktor prowadzący: Ewa Orzeszek-Szmytko
Redakcja tekstu: Beata Słama
Redakcja techniczna i wersja elektroniczna: Robert Fritzkowski
Korekta: Lilianna Mieszczańska
© for the text by Krystyna Romanowska and Wojciech Kruczyński
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2019
ISBN 978-83-287-1012-2
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2019
FRAGMENT
Pewnie
chciałbym ciebie słuchać więcej
tylko skoczę w jedno miejsce
potem może znajdę czas
wcześniej
spotykałem cię codziennie
ale teraz kiedy muszę
chętniej udałbym się spać
proszę daj się znać po tym
gdzieś mnie znajdź potem
dziś nie popłyniemy bo
fal nie ma fal
DAWID PODSIADŁO, Nie ma fal
Zaopiekuj się mną, nawet gdy nie będę chciał.
Zaopiekuj się mną, mocno tak.
REZERWAT, Zaopiekuj się mną
Krystyna Romanowska: Oto książka, którą można streścić jednym zdaniem: „Kobieto, nie daj się robić w bambuko; mężczyzno, nie uważaj kobiety za idiotkę”. I tyle. Właściwie można jej już nie czytać, ale jednak warto.
Wojciech Kruczyński: To zdecydowanie nie jest poradnik, chociaż chwilami można mieć wrażenie, że jest. To raczej rozmowa o fantazmatach, jakimi dajemy się uwodzić, i ich wpływie na nasze życie. Fantazmatach o niezależności, równości, sile i partnerstwie. O lekceważeniu mocy seksualności. O tym, że odpowiedź na pytanie: „Czy mnie to podnieca?” może uchronić przed poważnym błędem w wyborze partnera. Kobiety bowiem zaczęły źle wybierać. I właśnie o tych kiepskich wyborach jest ta książka.
Wyobraźmy sobie sytuację najbardziej banalną pod słońcem: ona spotyka jego. Na imprezie u znajomych, wyjeździe integracyjnym, randce z internetu, gdziekolwiek…
Kiedy go widzi, wie, że to ON. Myśli o nim: „Jaki to fajny facet!”. Bo jest uroczy i słodki. Ma na nogach znoszone trapery w stylu Edwarda Stachury, co ją rozczula, ale może także chodzić w lakierkach, w eleganckim garniturze, być politykiem, pracować w agencji reklamowej – co jej się podoba. Może też być świetnie zapowiadającym się materiałem na idealnego partnera życiowego – co ją pociąga.
Do takiego mężczyzny chce się przytulić.
STOP!
Nie warto od razu się przytulać i my powiemy wam dlaczego. Znamy tego faceta w traperach albo lakierkach. Znamy ten uśmiech i przytulanie. Wiemy, na co go stać. Na wiele i na bardzo niewiele. Każde z nas, autorów tej książki, spotkało się z takim typem mężczyzny. Albo z kobietami, którym „partnerował”. Być może natknęłyście się na niego kiedyś w tramwaju, wracając z zakupów z pełnymi siatami. To był ten, który nie ustąpił wam miejsca, za to łakomie na was patrzył. I nie czuł przy tym wstydu, nie miał poczucia winy. Albo dyskutował z wami zażarcie na jakimś forum internetowym, choć nie miał racji. Nie odpuścił – musiał dopiąć swego. Albo po seksie (całkiem udanym) bez słowa usunął was z par na Tinderze. Czy też umówił się na tańce i nie przyszedł.
Przez kilka lat zbieraliśmy opowieści i uwagi na jego temat. Można powiedzieć: rozgryźliśmy społeczno-socjologiczny fenomen fajnego faceta XXI wieku. Jeżeli zaczniecie czytać tę książkę, przekonacie się, że jesteśmy wobec niego trochę złośliwi, ale zapewniamy – na sercu leży nam również jego dobro.
Mężczyzna nie jest winien temu, że jest taki, jaki jest.
Tak się złożyło. Po prostu czasy sprzyjają jego ekspansji – ma wokół siebie niezły kobiecy ekosystem. Pełen potencjalnych żon ze Stepford, które spełnią wszelkie męskie oczekiwania. Sprzyja mu wszystko: demografia (kobiet jest więcej niż mężczyzn), kobiece przekonania („nie ma już na świecie ciekawych facetów”), ekonomia (kobiety zarabiają coraz więcej), psychologia (bliskość staje się ważniejsza niż instynkt samozachowawczy), seksuologia (kobiety chcą mieć jak najwięcej orgazmów), socjologia (małżeństwa już nie są tak ważne jak kiedyś, a czym jest partnerstwo w związku – nie do końca wiadomo).
Wśród takich zmiennych społeczno-ekonomicznych wyrasta pewien specyficzny typ mężczyzn.
Przed laty mogli być nazywani utrzymankami (w mniej eleganckiej wersji żigolakami), tulipanami – kobiety mówiły o nich, że „mają to COŚ w oczach, czemu nie można się oprzeć”. Mężczyzna, o którym piszemy, nie jest jednak aż tak jednoznaczny, np. lubi dzieci i chętnie się nimi opiekuje, lecz pod kilkoma warunkami… Zmiana znaczenia małżeństwa wiąże się z mniejszym poczuciem odpowiedzialności mężczyzny za dzieci. Dwa pokolenia wstecz małżeństwo było czymś prawie tak nieuchronnym i obiektywnym jak narodziny lub śmierć. Dzisiaj dla wielu jest zwykłą umową, którą można (jak pokazują statystyki) szybko rozwiązać, dla innych urzędową formalnością związaną z podatkami, a dla jeszcze innych rodzajem systemowej opresji, której nie wolno się poddać. Wolność definiowania małżeństwa wiąże się niestety z wolnością określania swoich małżeńskich zobowiązań. Poza tym wielu mężczyzn, którzy niedawno metrykalnie dorośli, nie ma pomysłu na siebie, na swoje życie. A już na pewno nie mają pomysłu, który wymaga wysiłku i rezygnacji z części dotychczasowych przyjemności.
Niestety, mężczyzny, o którym piszemy, nie miał kto nauczyć czerpania przyjemności z bycia mężczyzną. Pozostaje więc przy przyjemnościach dziecięcych. Jest postacią tragiczną w pełnym znaczeniu tego słowa.
Pomysł na tę książkę zrodził się krótko po Czarnym Proteście i po akcji #MeToo.
Pamiętasz, zastanawialiśmy się wtedy, jaka przyszłość czeka kobiety na świecie i w Polsce. Co w ogóle myślą o tej nowej sytuacji? Świat damsko-męski bardzo się spolaryzował. Ataki na kobiety z obu stron sceny politycznej wyglądały na pierwszy rzut oka typowo: prawicowcy jak zwykle nazywali kobiety bezwstydnymi, feministki w ich oczach były mało seksowne, bo (cytując klasyka) „Kto je rucha?”. Okazało się też jednak, że to właśnie lewicowcy i liberałowie – mimo że robili im kanapki na protesty – skrycie nadużywali ich seksualnie, już to nazywając kurwami (jak lubiany pisarz, przy, niestety, cichej akceptacji wielbicielek) albo molestując w pracy. A niektórzy po prostu nie płacili alimentów. Odpowiedzią na tę sytuację była radykalizacja ruchu feministycznego, ale też… rezygnacja wielu kobiet z pracy. Okazało się, że kobiety niekoniecznie chcą być rekinami przedsiębiorczości, nie zawsze pragną robić kariery, a dla siedemdziesięciu pięciu procent z nich liczy się to, żeby „inni byli z nimi szczęśliwi”. Statystyki krajów, które mocno koncentrują się na programach równościowych, paradoksalnie pokazują, że kobiety w sytuacji wolnego wyboru chętniej się zatrudniają w obszarze edukacji i opieki zdrowotnej.
Sytuacja się skomplikowała, wymknęła opisom i ekonomicznym, i politycznym.
Trzeba więc było zajrzeć do gabinetu terapeuty, żeby się zorientować, o co chodzi…
Kluczem do zrozumienia sytuacji, w której wszyscy się znaleźliśmy, stało się nowe społeczne zjawisko: neopatriarchat. Powrót patriarchatu dokonał się niepostrzeżenie tym razem w hmm… hipsterskiej otoczce. Stał się groźny, bo niewidzialny. Nikt nie nazwie inteligentnego mężczyzny o szerokich horyzontach myślowych, zadbanej brodzie, w drogich wygodnych butach, głoszącego idee równościowe – patriarchą. A jednak! Znów na tronie siedzi mężczyzna.
Do gabinetów terapeutycznych od około dziesięciu lat trafiają kobiety z przedziwnymi objawami somatycznymi: mają bóle głowy, nerwice, nieustanne poczucie winy, są przemęczone, wypalone, zestresowane. Właściwie nie ma na to racjonalnego wytłumaczenia. Ktoś powie: takie jest życie, w pracy – mobbinguje szef/szefowa, projekt goni projekt – twarde życie późnego kapitalizmu. Owszem, ale to nie jest cała prawda.
W domu jakby wszystko gra: jest partner, są pieniądze – mniejsze lub większe – tylko życie… zrobiło się jakieś nieznośne.
„Historie gabinetowe” – Joanny (migrena i ataki wściekłości na siebie, partner ciągle zapewnia „że sukces jeszcze przed nim”), Karoliny (dwa etaty i małe dzieci w domu, usłyszała od swojego męża: „zmieniłaś się”), Pauliny (partner odszedł, ponieważ oznajmiła mu, że ma dosyć jego pięcioletniego bezrobocia) i wielu innych – pozwoliły nam stworzyć wizerunek naszego bohatera. Sceny z życia tych kobiet zaczynają każdy z rozdziałów.
Nazwaliśmy nowego neopatriarchalnego obywatela (parafrazując tytuł najsłynniejszej chyba książki Wojciecha Eichelbergera Kobieta bez winy i wstydu) – Mężczyzną Bez Winy i Wstydu (w skrócie MBWiW).
Kiedy dwadzieścia lat temu Wojciech Eichelberger napisał swoją książkę, stała się ona biblią wielu wyzwolonych kobiet i weszła do kanonu literatury rozwojowej dla kobiet. Ale to w innej, skromniejszej i mniej głośnej książce pt. Krótko mówiąc, Wojciech Eichelberger w kilku zdaniach zawarł kwintesencję ambiwalentego społecznego postrzegania kobiety:
Gdy jej się chce, to tak naprawdę jej się nie chce, a gdy nie chce, to właśnie chce. Gdy płacze, to histeryzuje i jest niewdzięczna. Gdy się na coś nie zgadza, to jest wredna i cyniczna. Gdy się cieszy, to się wygłupia albo jest pijana. Gdy chce ładnie wyglądać, to się mizdrzy, a gdy się kimś zainteresuje, to się puszcza. Gdy się wstydzi, to jest głupia, a gdy się nie wstydzi, to jest bezwstydna. Gdy się przy czymś upiera, to przesadza, a gdy się nie upiera, to nie wie, czego chce. Jak kocha, to jest naiwna, a jak nie kocha, to jest zimna. Gdy ma ochotę na seks, to jest suką, a gdy nie ma ochoty na seks, to też jest suką […][1].
…stały się (słusznie lub nie) refrenem niezrozumienia i braku akceptacji dla skomplikowanej kobiecej duszy.
Spróbujmy dokonać eksperymentu myślowego i przeczytać ten fragment w taki oto sposób:
Gdy mu się chce, to tak naprawdę mu się nie chce, a gdy nie chce, to właśnie chce. Gdy histeryzuje i jest niewdzięczny, to znaczy, że jest biedny i płacze. Gdy jest wredny i cyniczny, to znaczy, że jest stanowczy i się na coś nie zgadza. Gdy się wygłupia albo jest pijany, to się cieszy. Gdy się mizdrzy, to chce ładnie wyglądać, a gdy się puszcza, to jest entuzjastycznie towarzyski. Gdy jest głupi, to się wstydzi, a gdy jest bezwstydny, to się nie wstydzi i jest wyzwolony. Gdy się przy czymś upiera, to jest stanowczy, a gdy się nie upiera, to jest tolerancyjny. Gdy kocha, to jest dobry, a jak nie kocha, to ja jestem niedobra. Gdy ma ochotę na seks, to jest ogierem, a gdy nie ma ochoty na seks, to wina kobiety.
Brzmi znajomo?
Historia zatoczyła koło. Wyzwolona kobieta pełna równościowych ideałów zderzyła się z rzeczywistością.
A w tej rzeczywistości każdy chce, żeby mu było wygodniej. Współczesne kobiety, zamiast poszerzać swoją niezależność, koncentrują się na wychowywaniu mężczyzn. Do strategii utrzymania przy sobie faceta, która była modna dziesięciolecia temu, czyli posłuszeństwo i/lub udawanie idiotki, doszła najnowsza: utrzymywanie ekonomiczne mężczyzny i obsługiwanie go w łóżku z wprawą profesjonalistki.
Tym samym kobieta udowadnia mu, a przede wszystkim sobie, że jest „niezależna i nie ma żadnych oczekiwań”. W praktyce oznacza to daleko idące kompromisy. Problemem współczesnej kobiety stał się nie mężczyzna „zdradzony przez ojca” (taki zresztą też), lecz ten rozchwiany, który nie do końca wie, czego chce. Niepotrafiący wziąć odpowiedzialności za swoje życie.
Mężczyzna, który nie jest patriarchalną opoką (tej formuły nowoczesne kobiety już nie znoszą), ale który tak naprawdę nie wie, kim jest. Wie za to, że jest… fajny. Ma pasję.
Fajny facet jest ciekawy świata, ciekawy kobiety, ciekawy wszystkiego. Wspaniale jest z nim być, po prostu być i robić megaciekawe rzeczy. Imprezy, podróże, zachody i wschody słońca… Seks z nim jest wspaniały. Ten mężczyzna chodzi na kobiece manifestacje i bardzo podkreśla, że jest women friendly. Bycie z nim sprawia, że świat wydaje się lepszy. Kobieta czuje się atrakcyjna – wie, że ktoś tak fajny nie mógłby wybrać kogoś niefajnego. Jest jednak jedno „ale”…
„Fajność” takiego mężczyzny jest oparta na „fajności kobiety”. Wprost proporcjonalnie.
Im ona fajniejsza, tym on fajniejszy. Stopień „fajności” określa mężczyzna. Długo może mu się wydawać, że partnerka jest „fajna”, bo podobają mu się na przykład jej stopy. Ale przecież dlastóp nie będę tracił wolności! – wykrzykuje bohater krótkometrażówki Milczenie polskich owiec (reż. Maciej Stuhr).
A kiedy kobieta zrobi się w jego oczach „niefajna” – mężczyzna również się taki staje. Bo atrakcyjność i fajność kobiety mogą ulec zmianie w bardzo wielu sytuacjach. I nie mówimy tu o ekstremalnych przypadkach jak bycie mamą (to skutecznie odbiera „fajność”), ale na przykład o zwykłym życiowym stresie, trudnych sytuacjach, gdy radość życia nagle znika i trzeba się zmierzyć z problemami.
A więc Mężczyzna Bez Winy i Wstydu nie może/nie potrafi/nie chce być kimś, kogo kobieta uzna za partnera?
Tak. Bo czym jest dla niego partnerstwo? On nie wie – może nie miał w domu wzorców? Czy partnerstwem jest utrzymywanie przez lata kogoś, kto udaje, że zarabia na życie swoim hobby, a w rzeczywistości żyje z tego, co zarobi partnerka? Bycie z kimś, kto wprawdzie zajmuje się dziećmi („zawsze chciałem być ojcem”), lecz robi to przez godzinę dziennie, bo potem ma „swoje sprawy”? Związek z mężczyzną, który nieustannie szuka pomysłu na siebie i nie może go znaleźć?
A jego partnerka to karmiona fantazmatami o równouprawnieniu, partnerstwie, niezależności kobieta, siłaczka XXI wieku, która wychowuje dzieci, zarabia pieniądze, a o pierwszej w nocy wściekła klepie kotlety schabowe.
Niezależność pojmowana w taki sposób, że się nie potrzebuje oparcia, jest pułapką, racjonalizacją. Z zeszłorocznych badań „Women Power” wykonanych przez IQ i Ringer Axel wynika, że dziewięćdziesiąt jeden procent badanych kobiet chce partnerstwa w związku, wszystkie jednak przyznają, że to bardzo trudne. Czują, że „partnerstwo wymaga ciągłego egzekwowania, pilnowania ustaleń i granic związanych z dzieleniem się obowiązkami”. Jeśli na chwilę odpuszczą, czują, że granice przesuną się niekorzystnie dla nich. „Są tym zmęczone” – mówi w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” Marta Majchrzak, psycholożka społeczna, autorka badań.
Wszyscy znamy historię pary, w której kobieta przez jakiś czas jest bez pracy i korzysta z pieniędzy partnera, oczywiście za obopólną zgodą. Potem sytuacja się odwraca: ona zaczyna nieźle zarabiać, a mężczyzna traci pracę. I nie kwapi się do znalezienia nowej. „Partnerstwo działa w obie strony” – mówi i tak przebiera w ofertach, że jakoś żadna nie spełnia jego oczekiwań. Sytuacja się stabilizuje. Niestety, z tajemniczych powodów ona zaczyna mieć ataki wściekłości i myśli: „Trzymam w domu trutnia”. Potem wstydzi się, że jest małostkowa i mało postępowa. Plus tej sytuacji jest jeden: facet siedzi w domu i nie ma pokus, by patrzeć na inne kobiety.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
[1] Wojciech Eichelberger, Krótko mówiąc, Jacek Santorski & Co., Warszawa 2003.
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Dział zamówień: +4822 6286360
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz