Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Europejska arystokracja z niepokojem śledzi wydarzenia w ogarniętej rewolucją Francji. Jednak Julianne Greystone marzy o podobnych zmianach w Anglii. Ma głowę pełną równie wzniosłych, co naiwnych ideałów.
Bez wahania udziela schronienia rannemu Francuzowi. Traktuje go jak bohatera walki o nowy ład, obdarza zaufaniem i gorącym uczuciem.
Kiedy wychodzi na jaw, że Dominic Paget jest arystokratą i szpiegiem na usługach Anglii, Julianne zrywa z nim wszelkie kontakty.
Nie spodziewa się, że już wkrótce ich drogi ponownie się skrzyżują.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 334
Tłumaczenie:Alina Patkowska
1 lipca 1793, okolice Brestu, Francja
– Czy on żyje?
Ten głos go zaskoczył. Mówił po angielsku i zdawał się docierać z daleka. Ból przeszywał jego plecy i ramiona, zupełnie jakby ktoś wbijał mu gwoździe w ciało, krzyżując go – ból tak potworny, że nie był w stanie się odezwać, mógł tylko przeklinać w duchu. Co się stało? Całe jego ciało płonęło. Oddychał z trudem i miał wrażenie, że przygniata go do ziemi wielki ciężar. Wszystko pogrążone było w mroku.
Ale umysł zaczynał już działać. Mężczyzna, którego głos słyszał przed chwilą, musiał być Anglikiem, choć to zdawało się niemożliwe. Gdzie on był i co się, do diabła, zdarzyło? Obrazy przewijały się w jego umyśle z przerażającą szybkością. Towarzyszyły im potworne dźwięki: mrożące krew w żyłach krzyki rannych i umierających od kul z muszkietów, huk artylerii, rzeka czerwona od krwi francuskich chłopów, księży, arystokratów i żołnierzy…
Jęknął głośno. Nie pamiętał, jak został ranny i bał się, że umiera. Co się stało?
Odezwał się ktoś jeszcze i ten głos wydawał się znajomy.
– Lucas, on ledwie żyje. Stracił mnóstwo krwi i od północy był nieprzytomny. Lekarz nie jest pewny, czy przeżyje.
– Co się stało? – zapytał kolejny głos, również po angielsku.
– Ponieśliśmy okropną porażkę pod Nantes, panowie, atak armii francuskiej pod dowództwem generała Birona. Ale Dominic nie został ranny w bitwie. Wczoraj w nocy w pobliżu mojej kwatery zaczaił się na niego zamachowiec.
To był głos jego starego przyjaciela Michela Jacquelyna. A zatem próbował go zamordować ktoś, kto wiedział, że jest szpiegiem.
– Chryste – powiedział drugi Anglik.
Dominic z trudem otworzył oczy. Wymagało to olbrzymiego wysiłku woli. Leżał na plaży, na prowizorycznym posłaniu, przykryty kocem. O brzeg rozbijała się fala przypływu, niebo nad nim usiane było gwiazdami. Tuż przy nim stało trzech mężczyzn w płaszczach i wysokich butach. Widział niewyraźnie, ale udało mu się ich odróżnić. Michel był niski i ciemny, ubranie miał zakrwawione, włosy ściągnięte na karku w kucyk. Anglicy byli wyżsi i jaśniejsi, ich włosy sięgające ramion rozwiewał wiatr. Wszyscy trzej byli uzbrojeni po zęby w pistolety i bagnety. Usłyszał skrzypienie drewnianych masztów, łopot płótna i łoskot fal rozbijających się o brzeg, a potem powieki znów mu opadły z wyczerpania. Niech to diabli, zaczynał słabnąć.
– Czy ktoś za tobą szedł? – zapytał ostro Lucas.
– Non, ale le gendarmerie są wszędzie, mes amis. Musimy się pośpieszyć. Francuzi blokują wybrzeże. Musicie uważać, żeby nie trafić na ich statki.
– Nie obawiaj się – powiedział drugi Anglik. – Nikt nie potrafi tak dobrze wymykać się marynarce i poborcom podatkowym jak ja. Kapitan Jack Greystone, do usług, monsieur. Cóż za interesujący wieczór. Chyba poznał pan już mojego brata Lucasa.
– Poznałem. Musicie go zabrać do Londynu, messieurs – powiedział Michel. – Immédiatement.
– On nie dotrze tam żywy – odrzekł Jack.
– Zabierzemy go do Greystone – stwierdził Lucas spokojnie. – To niedaleko, a tam będzie bezpieczny. Przy odrobinie szczęścia dożyje jutra.
– Bien. Dbajcie o niego, potrzebujemy go w Wandei. Bywajcie zdrowi.
2 lipca 1793, Penzance, Kornwalia
Była bardzo spóźniona. Julianne Greystone wyskoczyła z karykla, który zatrzymał się przed pracownią kapelusznika. Zebranie Towarzystwa odbywało się po sąsiedzku, w publicznej sali gospody Pod Białym Chartem, ale tam wszystkie miejsca postojowe były już zajęte. W gospodzie po południu zawsze panował tłok. Zaciągnęła hamulec karykla, poklepała starą klacz po szyi i szybko przywiązała ją do słupka.
Nie znosiła się spóźniać i w ogóle nie lubiła tracić czasu. Julianne, w przeciwieństwie do większości znanych jej dam, traktowała życie bardzo poważnie. Inne damy lubiły modę, zakupy, herbatki, wizyty towarzyskie, tańce i proszone kolacje. Julianne nigdy nie prowadziła życia próżniaczego. Jej ojciec porzucił rodzinę, zanim skończyła trzy lata, ale kłopoty zaczęły się już wcześniej. Ojciec był młodszym synem, pozbawionym środków do życia utracjuszem. Dorastając, Julianne wykonywała w domu obowiązki, jakie jej rówieśnice uważały za odpowiednie dla służby: gotowała, zmywała, przynosiła drewno do kominków, prasowała koszule braci, karmiła dwa konie, czyściła żłoby. Praca nie miała końca i zawsze pozostawało coś do zrobienia.
Z domu przy Sennen Cove do miasta była godzina jazdy. Jej starsza siostra Amelia zabrała tego dnia powóz. W każdą środę, bez względu na wszystko, Amelia wraz z mamą odwiedzały sąsiadów, choć mama nikogo już nie poznawała. Jej stan nie był dobry. Rzadko zdarzały jej się chwile jasności umysłu i czasem nie poznawała nawet własnych córek, ale uwielbiała wizyty. Często zdawało jej się, że jest debiutantką otoczoną przez pogodne przyjaciółki i szarmanckich adoratorów. Dorastała w domu pełnym luksusów i służby, w okresie, gdy Amerykanie nie walczyli jeszcze o niepodległość. To był czas pozbawiony lęku i agresji, czas dostatku i spokoju, kiedy można było spełniać wszystkie zachcianki, czas, gdy nikt nie przejmował się nędznym losem zwykłego człowieka, który mieszkał w sąsiednim domu.
Biedna mama. Zaczęło jej się pogarszać wkrótce po odejściu ojca. Porzucił je dla domów hazardu i kobiet lekkich obyczajów w Londynie, Antwerpii i Paryżu. Julianne jednak nie była pewna, czy to złamane serce sprawiło, że mama zaczęła tracić rozum. Czasami wydawało jej się, że powody były znacznie prostsze i bardziej przyziemne: mama po prostu nie potrafiła sobie poradzić w mrocznym i groźnym współczesnym świecie. Zdaniem lekarza powinna prowadzić normalne życie i jak najczęściej wychodzić z domu. Właśnie dlatego Julianne tego dnia miała do dyspozycji tylko karykiel i dwudziestoletnią klacz. Droga do miasta, która normalnie trwałaby godzinę, tym razem zabrała jej dwie.
Comiesięczne spotkania w Penzance nadawały sens jej życiu. Razem z przyjacielem Tomem Treytonem, który wyznawał równie radykalne poglądy jak ona, założyli Towarzystwo w zeszłym roku, po egzekucji Ludwika XVI, kiedy Francję ogłoszono republiką. Obydwoje popierali francuską rewolucję od chwili, gdy stało się jasne, że w kraju zanosi się na wielkie zmiany. Pragnęli ulżyć losowi chłopów i klasy średniej, ale żadne z nich nawet nie śniło o upadku monarchii.
Podczas tej krucjaty o wyzwolenie zwykłego człowieka sytuacja zmieniała się z tygodnia na tydzień. Zaledwie w poprzednim miesiącu jakobińscy przywódcy Zgromadzenia Narodowego dokonali zamachu stanu i aresztowali wielu członków opozycji. Potem ogłoszono nową konstytucję, która przyznawała prawo głosu każdemu obywatelowi. To było niemal zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Ostatnio ustanowiono Komitet Bezpieczeństwa Publicznego i Julianne niecierpliwie wyczekiwała jego reform. No i były jeszcze wojny na kontynencie. Nowo ustanowiona Republika Francji chciała przynieść wolność całej Europie. W kwietniu 1792 roku Francja wypowiedziała wojnę imperium habsburskiemu. Nie wszyscy jednak podzielali radykalne poglądy i entuzjazm wobec nowych rządów we Francji. W lutym Wielka Brytania dołączyła do Austrii i Prus w wojnie przeciwko Francji.
– Panno Greystone.
Właśnie zamierzała przywołać posługacza z gospody i poprosić, żeby przyniósł wody jej klaczy. Na dźwięk surowego głosu zesztywniała i obróciła się powoli.
Richard Colmes patrzył na nią surowo.
– Nie może pani tutaj parkować.
Dobrze wiedziała, dlaczego się do niej przyczepił. Odgarnęła z twarzy kosmyk rudawych włosów i odrzekła bardzo uprzejmie:
– To publiczna ulica, panie Colmes. Dzień dobry. Jak się miewa pani Colmes?
Kapelusznik był niskim, przysadzistym mężczyzną z siwymi bokobrodami. Jego peruka, choć nieupudrowana, była bardzo dobrej jakości i cały prezentował się nienagannie, od jasnych pończoch i patentowych skórzanych butów aż po haftowany żakiet.
– Nie zamierzam tolerować pani organizacji, panno Greystone.
Miała ochotę odciąć się ostro, ale uśmiechnęła się uprzejmie.
– To nie jest moja organizacja…
– Pani ją założyła. Wy, radykałowie, chcecie doprowadzić ten wspaniały kraj do upadku! – wykrzyknął. – Wszyscy jesteście jakobinami i spotykacie się, by knuć okropne intrygi w sąsiedztwie mojego domu. Powinna się pani wstydzić, panno Greystone!
– To wolny kraj, sir, i każdy ma prawo do własnych poglądów, a skoro pan John Fowey pozwala nam na to, to mamy prawo spotykać się tutaj. – Fowey był oberżystą.
– Fowey jest równie szalony jak pani! Ten kraj toczy wojnę, panno Greystone, a pani i pani podobni wspieracie wroga. Jeśli Francuzi przekroczą kanał, niewątpliwie powitacie ich z szeroko otwartymi ramionami!
Julianne uniosła głowę wyżej.
– Upraszcza pan niezmiernie skomplikowane zagadnienie, sir. Uważam, że każdy człowiek, nawet włóczęga, ma pewne prawa. Owszem, tak się składa, że popieram rewolucję francuską, podobnie jak wielu moich rodaków! Popierają ją również Thomas Paine, Charles Fox, lordowie Byron i Shelley, żeby wymienić tylko kilka osób spośród najwybitniejszych umysłów, które rozumieją, że zmiany we Francji są dobre dla całej ludzkości. Mam radykalne poglądy, ale …
On jednak jej przerwał.
– Jest pani zdrajczynią, panno Greystone. Jeśli nie zabierze pani stąd karykla, sam to zrobię.
Odwrócił się i wszedł do pracowni, zatrzaskując za sobą drzwi. Szyba zatrzęsła się, dzwoneczki zadźwięczały. Julianne zadrżała i ogarnęły ją niedobre przeczucia. Zamierzała właśnie powiedzieć kapelusznikowi, że bardzo kocha swój kraj. Można być patriotą, a mimo to popierać nową republikę konstytucyjną we Francji. Patriotyzm nie wykluczał wspierania reform politycznych i zmian społecznych, zarówno za granicą, jak i we własnym kraju.
– Chodź, Milly – powiedziała do klaczy i poprowadziła ją na drugą stronę ulicy do stajni, myśląc z niesmakiem o tej rozmowie. Z tygodnia na tydzień coraz trudniej jej było dogadywać się z sąsiadami, z ludźmi, których znała przez całe życie. Kiedyś witano ją w każdym sklepie i salonie z otwartymi ramionami, ale to się zmieniło. Rewolucja we Francji i wojna na kontynencie podzieliły kraj. Teraz będzie musiała zapłacić za przywilej pozostawienia konia w stajni, choć powinna oszczędzać każdy grosz. Z powodu wojny żywność znacznie zdrożała, podobnie jak większość innych artykułów pierwszej potrzeby. Greystone’owie byli właścicielami doskonale prosperującej kopalni rudy żelaza i równie dobrze prosperującej kopalni cyny, ale Lucas zainwestował większość dochodów, mając na oku przyszłość całej rodziny. Był bardzo oszczędny, podobnie jak wszyscy w rodzinie oprócz Jacka, który zawsze cechował się lekkomyślnością i zapewne dlatego okazał się doskonałym przemytnikiem. Lucas był teraz w Londynie, tak przynajmniej Julianne sądziła, choć wydawało jej się to cokolwiek podejrzane. Co do Jacka, pewnie był na morzu, zajęty przemykaniem między kutrami celników.
Pośpiesznie otrzepała z kurzu twarz i muślinową spódnicę. Od tygodnia nie padało i drogi były zupełnie suche. Jej suknia w kolorze kości słoniowej przybrała barwę ciemnego beżu. Na widok afisza ustawionego przy frontowych drzwiach gospody wezbrało w niej podniecenie. Sama namalowała ten afisz. Napisane było na nim: “Towarzystwo Przyjaciół Ludu. Witamy nowych członków. Nie wymagamy żadnych opłat.” Była bardzo dumna z tego ostatniego zdania. Walczyła zaciekle ze swoim drogim przyjacielem Tomem Treytonem, żeby nie wprowadzać żadnych opłat za członkostwo. Czy Thomas Hardy robił inaczej, kiedy zakładał towarzystwa korespondencyjne? Nikomu nie można było zabraniać przyłączenia się do sprawy, która miała wyzwolić wszystkich, tylko z tego powodu, że nie stać go było na miesięczną składkę.
Weszła do mrocznej, chłodnej gospody i natychmiast zauważyła Toma. Był mniej więcej jej wzrostu, miał kędzierzawe jasnobrązowe włosy i sympatyczne rysy twarzy. Jego ojciec, zamożny ziemianin, wysłał syna na studia do Oksfordu. Julianne sądziła, że Tom po skończeniu studiów zamieszka w Londynie, tymczasem wrócił do domu i otworzył praktykę prawniczą w miasteczku. Większość jego klientów stanowili przemytnicy przyłapani na gorącym uczynku. Niestety nie udało mu się wybronić przed wyrokiem ostatnich dwóch.
Tom stał pośrodku sali, pozostali siedzieli na ławach. Julianne natychmiast zauważyła, że ludzi było jeszcze mniej niż ostatnim razem, zaledwie jakieś dwa tuziny – sami górnicy, rybacy i przemytnicy. Odkąd Wielka Brytania przyłączyła się do koalicji przeciwko Francji, przez okolicę przetaczała się fala patriotyzmu. Ci, którzy wcześniej popierali rewolucję, teraz opowiadali się za Bogiem i ojczyzną. Taka zmiana poglądów była chyba nieunikniona.
Tom rozpromienił się i podszedł do niej.
– Spóźniłaś się. Już się obawiałem, że coś się stało i nie przyjdziesz.
– Musiałam zaprząc Millie do karykla, dlatego trwało to tak długo. – ściszyła głos. – Pan Colmes nie pozwolił mi zaparkować przed swoją pracownią.
– Reakcyjny drań – odrzekł i jego niebieskie oczy błysnęły.
– Tom, on po prostu się boi. Wszyscy się boją. Nie rozumie, co się dzieje we Francji.
– Obawia się, że zabierzemy mu sklep i dom i oddamy ludowi. I być może słusznie się obawia.
Przez ostatni rok, od czasu, gdy założyli Towarzystwo, spierali się o sposób przeprowadzenia reform.
– Nie możemy odbierać własności przyzwoitym obywatelom – powiedziała Julianne łagodnie.
– Może jestem zbyt radykalny, ale nie miałbym nic przeciwko temu, żeby odebrać własność lordowi Penrose’owi i baronowi St. Justowi.
– Może porozmawiamy o tym innym razem? – uśmiechnęła się.
– Przecież wiem, że się ze mną zgadzasz. Bogaci są zbyt bogaci i to tylko dlatego, że odziedziczyli ziemię i tytuły.
– Zgadzam się, ale wiesz również, że nie popieram okradania arystokracji na masową skalę. Powiedz mi lepiej, o czym rozmawialiście, zanim przyszłam. Czy są jakieś nowiny?
– Powinnaś przyłączyć się do reformatorów, Julianne. Wcale nie jesteś tak radykalna, jak sądzisz – mruknął Tom. – Wydarzył się pogrom. Rojaliści z Wandei zostali pokonani pod Nantes.
– To wspaniale! Wcześniej słyszałam, że to rojaliści przejęli tereny wzdłuż rzeki Saumur.
Zdobycze francuskiej rewolucji we Francji w żadnym razie nie były jeszcze bezpieczne i w całym kraju narastała opozycja. Ostatniej wiosny w Wandei rozpoczęła się silna lojalistyczna rebelia.
– Wiem, to doskonały obrót losu – uśmiechnął się Tom i ujął ją pod ramię. – Mam nadzieję, że ci przeklęci buntownicy w Tulonie, Lyonie, Marsylii i Bordeaux wkrótce zostaną pokonani. Podobnie jak ci w Bretanii.
Wymienili spojrzenia. Opór przed rewolucją był przerażający.
– Powinnam natychmiast napisać do naszych przyjaciół w Paryżu – stwierdziła Julianne. Jednym z celów istnienia korespondencyjnych stowarzyszeń było utrzymanie bliskiego kontaktu z jakobińskimi klubami we Francji. – Może jest coś jeszcze, co moglibyśmy zrobić tu, w Wielkiej Brytanii.
– Mogłabyś pojechać do Londynu i wmieszać się kręgi torysów. – Tom spojrzał na nią uważnie. – Twój brat jest torysem. Udaje prostego górnika z Kornwalii, ale jest prawnukiem barona i ma liczne koneksje.
– Lucas po prostu jest patriotą.
– Jest torysem i konserwatystą. Zna ludzi, którzy mają władzę i pozostają blisko Pitta i Windhama.
Julianne obronnym gestem złożyła ramiona na piersi.
– Ma prawo do własnego zdania, nawet jeśli jest inne niż nasze.
– Nie powiedziałem, że nie. Powiedziałem tylko, że ma znajomości, o których nawet nie wiesz.
– Sugerujesz, że powinnam pojechać do Londynu, żeby szpiegować mojego brata i jego znajomych? – oburzyła się.
– Tego nie powiedziałem, ale ten pomysł ma swoje zalety – uśmiechnął się. – Skoro nie możesz uczestniczyć w konwencji w Edynburgu w przyszłym miesiącu, mogłabyś się wybrać do Londynu.
Thomas Hardy organizował konwencję towarzystw korespondencyjnych i prawie wszystkie stowarzyszenia radykałów w kraju wysyłały swoich delegatów do Edynburga. Ich Towarzystwo miał reprezentować Tom. Jednak gdy Wielka Brytania dołączyła do wojny na kontynencie przeciwko Francji, zrobiło się groźnie. Na kluby radykałów nie patrzono już z pobłażliwym rozbawieniem. Zaczęto mówić o represjach ze strony rządu. Wszyscy wiedzieli, że premier nie toleruje radykałów, podobnie jak wielu jego ministrów, a także król Jerzy. Nadszedł czas, aby wysłać przekaz do całego brytyjskiego rządu, zwłaszcza do premiera Pitta, że nie zrezygnują. W dalszym ciągu będą propagować prawa człowieka, wspierać rewolucję i przeciwstawiać się wojnie z nową republiką francuską.
Niewielka konwencja miała się odbyć w Londynie. Julianne miała nadzieję, że uda jej się tam pojechać, choć podróż do Londynu była kosztowna. Ale co właściwie sugerował Tom?
– Tom, mam nadzieję, że żartujesz. Nie zamierzam szpiegować własnego brata.
– Oczywiście, żartowałem – zapewnił szybko, a gdy popatrzyła na niego niepewnie, dodał: – Miałem zamiar napisać do naszych przyjaciół w Paryżu, ale może ty to zrobisz? – Dotknął jej podbródka i jego wzrok złagodniał. – Znacznie lepiej potrafisz dobierać słowa niż ja.
– Dobrze.
– Usiądźmy. Przed nami jeszcze co najmniej godzina dyskusji – rzekł i poprowadził ją do ławki.
Przez najbliższą godzinę dyskutowali o ostatnich wypadkach we Francji, o posunięciach Izby Gmin, Izby Lordów i ostatnich politycznych plotkach z Londynu. Spotkanie zakończyło się przed piątą, po czym razem wyszli z gospody.
– Wiem, że jeszcze wcześnie, ale czy zechciałabyś zjeść ze mną kolację? – zapytał Tom.
Julianne zawahała się. Zjedli razem kolację po spotkaniu w zeszłym miesiącu. Gdy potem Tom pomagał jej wsiąść do powozu, przytrzymał ją przy sobie i popatrzył na nią tak, jakby miał ochotę ją pocałować. Nie wiedziała, co zrobić. Pocałował ją już kiedyś i było to miłe, ale w żaden sposób nią nie wstrząsnęło. Tom był jej bardzo bliski, jednak nie miała ochoty go całować. Była niemal pewna, że on jest w niej zakochany, a mieli ze sobą tyle wspólnego, że ona również chciała się w nim zakochać. Był dobrym człowiekiem i przyjacielem, znała go od dziecka, choć tak naprawdę zbliżyli się do siebie dopiero przed dwoma laty, gdy się spotkali na zgromadzeniu w Falmouth. To był prawdziwy początek ich przyjaźni. Julianne wiedziała, że jej uczucia do Toma mają charakter platoniczny i siostrzany, a nie romantyczny. Mimo wszystko lubiła z nim rozmawiać i już zamierzała się zgodzić, gdy naraz dostrzegła na ulicy mężczyznę na kasztanowym ogierze.
– Czy to Lucas? – Tom był równie zdziwiony, jak ona.
– Z całą pewnością – odrzekła z szerokim uśmiechem. Dwudziestoośmioletni Lucas, starszy od niej o siedem lat, był wysoki, muskularny, miał regularne rysy twarzy, przenikliwe szare oczy i krótko przycięte włosy. Kobiety zwykle próbowały przyciągnąć jego uwagę, ale w odróżnieniu od Jacka, który sam twierdził, że jest draniem, Lucas był dżentelmenem. Zachowywał dystans, był zdyscyplinowany i obowiązkowy, a swoje wysiłki skupiał na utrzymaniu rodziny i posiadłości. Dla Julianne był bardziej ojcem niż bratem. Szanowała go, podziwiała i kochała.
Zatrzymał przed nią spienionego konia. Twarz miał pochmurną, wysokie buty zakurzone. Nie nosił peruki, włosy miał ściągnięte do tyłu i związane na karku.
– Witaj, Tom. – Zeskoczył z konia i bez uśmiechu wyciągnął dłoń na powitanie. – Widzę, że wciąż rozsiewasz zarzewie buntu.
Uśmiech Toma przybladł.
– Nie mów tak. To niesprawiedliwe.
– Wojna nigdy nie jest sprawiedliwa. – Lucas zatrzymał chłodne spojrzenie szarych oczu na Julianne. Uśmiechnęła się niepewnie. Już od kilku lat nie krył, że nie podoba mu się jej zainteresowanie polityką i bardzo jasno wyraził swoje poglądy.
– Nie spodziewaliśmy się ciebie w domu.
– Oczywiście. Przyjechałem tu z Greystone.
– Szukałeś mnie? Czy coś się stało? Coś z mamą? A może złapali Jacka?
– Z mamą wszystko w porządku, z Jackiem też. Chciałbym z tobą zamienić dwa słowa na osobności. To bardzo pilne.
Na twarzy Toma odbiło się przygnębienie.
– Zjesz ze mną kolację innym razem, Julianne?
– Oczywiście – zapewniła.
Tom skłonił się przed Lucasem, który nawet nie drgnął. Gdy odszedł, Julianne spojrzała na brata ze zdziwieniem.
– Jesteś na mnie zły?
– Nie mogłem uwierzyć, kiedy Billy powiedział, że pojechałaś do miasta na spotkanie. Od razu wiedziałem, co to oznacza. – Billy był chłopakiem, który przychodził do nich codziennie i pomagał przy koniach. – Rozmawialiśmy o tym już kilka razy i to całkiem niedawno, po majowej proklamacji króla!
– Tak, i doszliśmy do wniosku, że różnimy się w opiniach. Dobrze wiesz, że nie masz prawa narzucać mi swoich torysowskich poglądów.
– Nie mam zamiaru zmieniać twoich przekonań, ale zamierzam uchronić cię przed tobą samą. Mój Boże, proklamacja majowa wyraźnie zabrania zgromadzeń, które mają na celu podżeganie do buntu. Wcześniej to było co innego, ale teraz nie możesz się narażać.
Pomyślała, że brat ma trochę racji i zachowała się dziecinnie, nazywając go torysem.
– Dlaczego sądzisz, że nasze spotkanie miało na celu podżeganie do buntu?
– Bo cię znam! – wybuchnął. – Walka o prawa każdego człowieka jest bardzo szlachetna, Julianne, ale toczymy wojnę, a ty wspierasz rząd, z którym walczymy. To jest błąd, który można nawet uznać za zdradę stanu! – Jego szare oczy błysnęły. – Bogu dzięki, że jesteśmy w St. Just, gdzie nikogo to nie obchodzi.
Julianne zadrżała na wspomnienie okropnej sprzeczki z kapelusznikiem.
– Spotykamy się, żeby porozmawiać o wojnie i wydarzeniach we Francji i zapoznać się z poglądami Thomasa Paine’a, to wszystko. – Jednak dobrze wiedziała, że gdyby rząd zainteresował się ich stowarzyszeniem, wszyscy zostaliby oskarżeni o podżeganie do buntu. Oczywiście nikt w Whitehall nie miał pojęcia o ich istnieniu.
– Pisujesz do tego przeklętego klubu w Paryżu. Nie zaprzeczaj. Amelia mi powiedziała.
– Powiedziałam jej to w zaufaniu!
– Ona też chce cię chronić. Musisz zaprzestać udziału w tych spotkaniach i zerwać wszelką korespondencję z tym przeklętym jakobińskim klubem. Wojna to poważna i bardzo niebezpieczna sprawa. Codziennie giną ludzie i to nie tylko na polach bitwy we Flandrii i nad Renem. Giną też na ulicach Paryża i na francuskiej prowincji! – W oczach Lucasa gorzał płomień, ale panował nad głosem. – Słyszałem, co ludzie mówią w Londynie. Nie będą tolerować buntowników, gdy nasi żołnierze giną na kontynencie, a przyjaciele muszą masowo uciekać z Francji.
– To twoi przyjaciele, nie moi. – Nie mogła uwierzyć, że to powiedziała.
– Przecież nie odmówiłabyś pomocy żadnemu człowiekowi w potrzebie, nawet francuskiemu arystokracie.
Miał rację. Julianne wyprostowała ramiona.
– Przykro mi, Lucas, ale nie możesz mi rozkazywać.
– Ależ naturalnie, że mogę. Jesteś moją siostrą, masz dwadzieścia jeden lat, mieszkasz pod moim dachem i pozostajesz pod moją opieką. Jestem głową tej rodziny. Zrobisz to, co ci każę.
Julianne nie była pewna, czy powinna mu się otwarcie przeciwstawić. Co właściwie mógł jej zrobić? Przecież nigdy by jej nie wydziedziczył ani nie wypędził z Greystone.
– Czyżbyś miała zamiar mi się sprzeciwić? – zapytał z niedowierzaniem. – Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłem i co obiecałem zrobić?
Teraz ona się zarumieniła. Każdy inny opiekun zmusiłby ją już do zamążpójścia. Lucasa nie sposób było nazwać romantykiem, ale zdawało się, że chce jej znaleźć narzeczonego, którego mogłaby pokochać. Powiedział jej, kiedyś, że nie potrafi sobie wyobrazić, by miała zostać przykuta kajdanami do jakiegoś podstarzałego ziemianina, który uważałby dyskusje o polityce za bzdurną paplaninę. Chciał, żeby wyszła za kogoś, kto ceniłby jej otwartość i niezwykły charakter.
– Nie mogę zmienić własnych przekonań – powiedziała w końcu. – Jesteś wspaniałym bratem, najlepszym, jakiego mogłabym sobie wymarzyć, ale…
– Nie próbuj mi schlebiać! Nie proszę, żebyś zmieniała przekonania, tylko żebyś była dyskretna, zachowała ostrożność i nie traciła rozsądku. Dopóki bierzemy udział w wojnie, proszę, żebyś nie wiązała się z żadnymi radykałami.
– Stawiasz mnie w trudnej sytuacji.
– To dobrze – parsknął. – Ale nie dlatego pędziłem tu, żeby cię znaleźć. Mamy gościa w Greystone.
Julianne w jednej chwili zapomniała spotkaniach z radykałami. W normalnych okolicznościach wiadomość o niespodziewanym gościu zaniepokoiłaby ją. Nikogo się nie spodziewali, nawet Lucasa, w domu nie było nawet butelki wina. Pokój gościnny nie był przygotowany, salon odkurzony, a w kredensie nie było tyle pożywienia, by wydać uroczystą kolację. Jednak na widok twarzy Lucasa zrozumiała, że nie musi się martwić o sprzątanie ani o stan spiżarni.
– Jack przywiózł go do domu kilka godzin temu – rzekł ponuro. Ściągnął wodze i obrócił się do niej plecami. – Nie wiem, kto to taki, pewnie jakiś przemytnik. Tak czy owak, jesteś potrzebna w domu. Jack pojechał już po lekarza. Musimy zadbać o tego nieszczęśnika, bo stoi u progu śmierci.
Na horyzoncie pojawiło się Greystone. Dom miał dwieście pięćdziesiąt lat i zbudowany był z jasnego kamienia, z dachami pokrytymi kamiennym łupkiem. Stał na szczycie białawych, nagich klifów, a za nim rozciągały się wrzosowiska. Na tle szarego nieba wydawał się surowy i opuszczony.
Pod nim znajdowała się zatoczka Sennen. Związane z nią legendy o przemytnikach, celnikach i urzędnikach skarbowych po części były mitem, a po części prawdą. Rodzina Greystone’ów już od wielu pokoleń brała udział w przemycie i udawała nieświadomą tego, że groty przy zatoczce wypełnione są po brzegi skrzynkami nielegalnej whisky, tytoniu i herbaty. Agenci celni, którzy mieli posterunek w Penzance, jadali czasem kolacje we dworze, pili najlepsze francuskie wino i w doskonałej komitywie wymieniali plotki z gospodarzami. W inne wieczory na wybrzeżu płonęły ogniska ostrzegające przemytników przed celnikami. Kuter Jacka zarzucał kotwicę, skrzynki i beczki pośpiesznie przenoszono do kryjówek w klifach, a potem Jack i jego ludzie uciekali, a uzbrojeni przedstawiciele władzy biegali pieszo po urwisku, strzelając do każdego, kto pozostał na brzegu. Julianne patrzyła na to wszystko od dzieciństwa. Nikt w okolicy nie uważał przemytu za przestępstwo, to był po prostu sposób życia.
Bolały ją nogi i plecy. Rzadko teraz jeździła w zwykłym siodle, a jeszcze rzadziej na damskim i z trudem utrzymywała równowagę na wynajętym koniu. Karykiel został w miasteczku, zamierzali posłać po niego chłopca stajennego. Lucas oglądał się na nią z troską i kilka razy proponował krótką przerwę na odpoczynek, ale Julianne odmówiła z obawy, że Amelia zasiedzi się u sąsiadów i umierający nieznajomy zostanie w domu sam. Gdy wreszcie znaleźli się na podjeździe wysypanym pokruszonymi muszlami, zobaczyła w stajni konie, których zwykle używali do powozu. A zatem Amelia już wróciła.
Zeskoczyli na ziemię i Lucas ujął wodze jej konia. Zgarnęła spódnicę i wbiegła na dwa schodki prowadzące do drzwi. Dom był piętrowy, zbudowany na planie prostokąta. Najwyższą kondygnacją był strych. Kiedyś mieściły się tam pokoje dla służby, ale nie mieli już służby. Duży hol wejściowy służył dawniej jako salon i jadalnia. Podłogi były ułożone z ciemniejszego kamienia niż ściany, na których wisiały dwa portrety przodków i kilka starych mieczy. Na końcu pomieszczenia znajdował się wielki kominek, a przed nim dwa wysokie krzesła.
Julianne przebiegła przez hol, minęła przytulny, urządzony nowocześnie salonik, niewielką ciemną bibliotekę, jadalnię i wspięła się po wąskich schodach. Drgnęła na widok Amelii, która właśnie schodziła na dół, trzymając w rękach dzbanek i mokre płótno.
– Jak on się czuje? – zapytała Julianne natychmiast.
Amelia była drobna i niska, włosy w kolorze ciemnoblond miała surowo ściągnięte do tyłu. Jej twarz, zwykle poważna, teraz rozjaśniła się.
– Bogu dzięki, że wróciłaś! Wiesz, że Jack podrzucił nam tu umierającego człowieka?
– To bardzo do niego podobne – parsknęła Julianne. – Lucas mi o tym powiedział. Jest na zewnątrz przy koniach. Co mogę zrobić?
Amelia poprowadziła ją na górę. Weszły w mroczny korytarz obwieszony portretami członków rodziny z ostatnich dwustu lat. Lucas już dawno zajął największą sypialnię, Jack również miał własny pokój, ale Julianne i Amelia dzieliły sypialnię, co zresztą nie przeszkadzało żadnej z nich, bo spędzały tam tylko noce. Jedyny pokój gościnny był prawie nieużywany. Goście w Greystone byli rzadkim zjawiskiem.
Amelia zatrzymała się przy otwartych drzwiach.
– Doktor Eakins właśnie wyszedł.
Pokój wychodził na kamienistą plażę przy zatoce. Słońce właśnie zachodziło, wypełniając wnętrze ciepłym blaskiem. Znajdowało się tu wąskie łóżko, stolik, dwa krzesła, biurko i szafa. Julianne spojrzała na człowieka leżącego na łóżku i z wrażenia nogi się pod nią ugięły. Był bez koszuli, od pasa w dół przykryty prześcieradłem, potężny, ciemny i mocno umięśniony. Patrzyła na niego chwilę dłużej, niż zamierzała. Nie przywykła do widoku półnagich mężczyzn, zwłaszcza tak pięknie zbudowanych jak ten.
– Przed chwilą leżał na brzuchu. Widocznie się obrócił, kiedy wyszłam – powiedziała Amelia ostro. – Został z bliska postrzelony w plecy. Eakins mówi, że stracił mnóstwo krwi. Bardzo cierpi.
Dopiero teraz Julianne zauważyła brudne i zakrwawione spodnie. Zastanawiała się, czy to jego krew, czy kogoś innego. Nie chcąc wpatrywać się zbyt długo w szczupłe biodra i potężne uda, szybko przeniosła spojrzenie na twarz i serce zabiło jej szybciej. Ich gość był bardzo przystojnym mężczyzną. Miał ogorzałą cerę, włosy czarne jak węgiel, wysoko osadzone kości policzkowe i prosty arystokratyczny nos. Cienie długich, ciemnych rzęs opadały mu na policzki. Odwróciła wzrok, zastanawiając się, dlaczego jej serce bije tak szybko.
Amelia wrzuciła jej w ramiona płótno i dzbanek i podbiegła do łóżka.
– Czy on oddycha? – zapytała Julianne niespokojnie.
– Nie wiem. – Amelia dotknęła jego czoła. – Co gorsza, wdała się infekcja, bo rana nie została odpowiednio opatrzona. Doktor Eakins nie był dobrej myśli. Poślę Billy’ego na dół, żeby przyniósł trochę morskiej wody.
– Niech przyniesie całe wiadro – powiedziała Julianne. – Posiedzę przy nim.
– Kiedy Lucas tu przyjdzie, będzie mógł go odwrócić – dodała Amelia i wybiegła.
Julianne z wahaniem popatrzyła na obcego, ale zaraz wzięła się w garść. Ten biedak umierał i potrzebował jej pomocy. Postawiła dzbanek na stoliku i ostrożnie usiadła. Jego pierś nie poruszała się. Przyłożyła policzek do jego ust i dopiero po chwili wyczuła leciutki oddech. Bogu dzięki, żył.
– Pour la victoire.
Wyprostowała się gwałtownie i utkwiła spojrzenie w jego twarzy. Oczy miał wciąż zamknięte, ale powiedział coś z akcentem rodowitego Francuza. Była pewna, że powiedział “Za zwycięstwo”. Był to okrzyk powszechnie wznoszony przez francuskich rewolucjonistów, ale ten człowiek wyglądał na arystokratę. Spojrzała na jego dłonie. Arystokraci mieli dłonie miękkie i gładkie jak dzieci. On jednak miał poranione kostki i palce pokryte stwardnieniami.
Przygryzła usta. Nie czuła się swobodnie, siedząc przy nim, zapewne ze względu na jego nagość. Wzięła głęboki oddech i zapytała:
– Monsieur? Êtes-vous français?
Nie poruszył się, ale od progu dobiegł ją głos Lucasa.
– Czy on jest przytomny?
– Nie, ale mówił coś przez sen. Po francusku.
– On nie śpi, tylko jest nieprzytomny. Podobno ma gorączkę.
Julianne po chwili wahania oparła dłoń na czole gościa.
– Jest bardzo rozpalony.
– Czy możesz się nim zająć?
– Oczywiście. Owiniemy go w mokre prześcieradła. Czy Jack nie wyjaśnił, kim jest ten człowiek? Czy to Francuz?
– Jack nie wie, kim on jest – stwierdził Lucas stanowczo. – Chciałbym tu zostać, ale jutro muszę wracać do Londynu.
– Czy coś się stało?
– Mam na oku nowy kontrakt na naszą rudę żelaza, ale nie jestem pewny, czy mogę zostawić go z tobą i z Amelią.
– Chyba nie sądzisz, że on może być dla nas niebezpieczny – zdumiała się.
– Sam nie wiem, co myśleć.
Skinęła głową i znów spojrzała na obcego. Ta rozmowa wydawała jej się dziwna. Julianne odniosła wrażenie, że brat wie, kim jest ich gość, ale woli tego nie ujawniać. Odwróciła głowę w stronę drzwi, jednak Lucas już zniknął. Nie miał powodu, by zatajać przed nią jakiekolwiek informacje. Musiało jej się tylko wydawać.
Znów spojrzała na twarz obcego i odsunęła kosmyk gęstych włosów z jego czoła. Naraz rzucił się na łóżku tak gwałtownie, że jego ramię uderzyło ją w udo, i wykrzyknął:
– Ou est-elle? Qui est responsible? Qu’est il arrivé? - Gdzie ona jest? Kto to zrobił?
Znów się rzucił, jeszcze mocniej, i Julianne zaczęła się obawiać, że zrobi sobie krzywdę. Usiadła na łóżku na wysokości jego bioder i pogładziła go po rozpalonym ramieniu.
– Monsieur, je m’appele Julianne. Il faut que vous reposiez maintenant.
Oddychał ciężko, ale już się nie ruszał. Wydawał się jeszcze gorętszy. Po chwili znów zaczął coś mówić. Przez chwilę wydawało jej się, że mówi do niej, ale słowa wybiegały z jego ust z taką gwałtownością i desperacją, że musiało to być majaczenie.
– Proszę – powiedziała cicho po francusku. – Ma pan gorączkę. Proszę spróbować zasnąć.
– Non! Nous ne pouvons pas nous retirer! – Trudno było zrozumieć te urywane, gwałtowne słowa. Powiedział: “Nie możemy się teraz cofnąć”. Nie miała żadnych wątpliwości, że to Francuz. Żaden Anglik nie umiałby mówić z tak doskonałym akcentem ani nie używałby obcego języka w gorączce.
Pochyliła się nad nim, próbując zrozumieć, co mówi. Znów rzucił się na łóżku i przewrócił na plecy, przez cały czas krzycząc i przeklinając.
– Oni nie mogą się cofnąć. Nie mogą wrócić! – Czyżby mówił o jakiejś bitwie? – Tak wielu zginęło, ale musieli utrzymać pozycję. Nie, nie! – wykrzyczał. – Nie poddawajcie się! Trzymajcie pozycję! W imię wolności!
Julianne zacisnęła palce na jego gorącym ramieniu i do oczu napłynęły jej łzy. Czyżby to był oficer francuskiej armii?
– Pour la liberté! – wykrzyknął. – Dalej, dalej! Rzeka pełna krwi. Zbyt wielu zginęło. Ksiądz nie żyje. Musieli się cofnąć. Cały dzień na próżno! – zaszlochał. Julianne nie miała pojęcia, co zrobić. Jeszcze nigdy nie widziała płaczącego mężczyzny.
– Ma pan gorączkę, monsieur – powiedziała znowu. – Ale jest pan tu bezpieczny.
Leżał, ciężko dysząc, policzki miał mokre od łez, na pierś wystąpiły mu kropelki potu.
– Bardzo mi przykro z powodu tego, co pan musiał wycierpieć, ale nie jesteśmy już na polu bitwy. Jest pan w moim domu w Wielkiej Brytanii. Będzie pan tu bezpieczny, nawet jeśli jest pan jakobinem. Obiecuję, że ukryję pana i ochronię.
Zdawało się, że się rozluźnił i chyba zapadł w sen. Odetchnęła głęboko, wstrząśnięta do głębi serca. Teraz już była pewna, że to oficer armii francuskiej. Może nawet był arystokratą. Niektórzy francuscy arystokraci popierali sprawę rewolucji i Republikę. Przeżył okropną klęskę, wielu jego ludzi zginęło. Serce jej się ściskało na myśl o tym, ale jak Jack go znalazł? Jack nie wspierał rewolucji, choć trudno było go nazwać brytyjskim patriotą. Powiedział jej kiedyś, że wojna bardzo mu odpowiada, bo przemyt przynosi teraz jeszcze większe zyski niż przed rewolucją.
Jej podopieczny był coraz bardziej rozpalony. Znów pogładziła go po czole i poczuła złość. Gdzie się podziała Amelia? Gdzie była woda morska?
– Jest pan rozpalony, monsieur. Proszę się nie ruszać.
Trzeba było zbić gorączkę. Znów zwilżyła płótna. Przetarła mu szyję i ramiona, a potem pochyliła się, by namoczyć następny kompres.
– W każdym razie teraz ma pan odpoczywać – powiedziała cicho i zdała sobie sprawę, że przeszła na angielski. Powtórzyła te same słowa po francusku i rozłożyła kompres na jego piersi. Naraz gwałtownie pochwycił ją za rękę. Z okrzykiem podniosła wzrok na jego twarz i napotkała spojrzenie zielonych oczu, w których błyszczała wściekłość.
– Êtes vous reveillé – szepnęła ze strachem. – Obudził się pan?
Nie puścił jej dłoni, ale uścisk jego palców zelżał, a spojrzenie złagodniało.
– Nadine? – szepnął ochryple.
Kim była Nadine? Z pewnością musiała być jego ukochaną albo żoną.
– Monsieur, został pan ranny w bitwie. Mam na imię Julianne i jestem tu, żeby panu pomóc.
Spojrzał na nią nieprzytomnie, a potem nagle, nie puszczając jej dłoni, drugą ręką sięgnął do jej ramienia.
– Nadine – powtórzył. Mocna dłoń przesunęła się po jej ramieniu i spoczęła na karku. Zanim Julianne zdążyła zaprotestować albo zapytać, co właściwie robi, przyciągnął do siebie jej twarz. Wstrząśnięta, uświadomiła sobie, że on zamierza ją pocałować. Uśmiech miał uwodzicielski, pewny siebie i obiecujący, a potem jego usta dotknęły jej ust. Julianne z oburzenia wstrzymała oddech, ale nie próbowała się od niego odsunąć. Znieruchomiała w napięciu, ogarnięta dziwnym pożądaniem.
Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że przestał ją całować, i odetchnęła, owiewając oddechem jego nieruchome usta. W żyłach miała płynny ogień. Zauważyła, że on znów stracił przytomność. Był w gorączce i majaczył, nie miał pojęcia, co robi, ale pocałował ją i wzbudził w niej nieznane dotychczas uczucia. Oficer armii francuskiej, bohater rewolucji. Spojrzała na niego.
– Kimkolwiek jesteś, nie pozwolę, żebyś umarł – obiecała.
On jednak leżał zupełnie nieruchomo, jakby już był martwy.
Tytuł oryginału: Seduction
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Ltd, 2012
Redaktor serii: Grażyna Ordęga
Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga
© 2012 by Brenda Joyce Dreams Unlimited, Inc.
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2019
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Powieść Historyczna są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harpercollins.pl
ISBN 9788327645456