Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Alexandra Bolton porzuciła marzenia o osobistym szczęściu. Skupia się na opiece nad siostrami i spłacie długów ojca hazardzisty. Zarabia szyciem, co dla panny z towarzystwa jest powodem do wstydu. Zgadza się poślubić o wiele starszego, ale zamożnego mężczyznę, bo tylko w ten sposób może zapewnić rodzinie bezpieczeństwo. Jej plany krzyżuje książę Clarewood, najbogatszy właściciel ziemski w okolicy. Jest znany z niechęci do małżeństwa, jednak Alexandra od pierwszego wejrzenia zrobiła na nim oszałamiające wrażenie. Oburza go, że z powodu ubóstwa wszyscy traktują ją pogardliwie. Proponuje Alexandrze romans i finansową pomoc. Jest przyzwyczajony, że to on dyktuje warunki w takich związkach, ale tym razem trafił na bardzo dumną i upartą kobietę…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 347
Tłumaczenie:Marta Żbikowska
Dla Sue Ball, jednego z najbardziej kochających i troskliwych duszków, jakiego kiedykolwiek poznałam. Serdeczne podziękowania za wiele lat dobroci, przyjaźni i wsparcia dla mnie i mojej rodziny.
Było tak jasno, że Alexandra zawahała się, zdezorientowana.
– Alex… andra? – wyszeptała leżąca na łóżku matka.
– Tu jestem, mamo – wyszeptała.
Elizabeth Bolton umierała i mogła nie przetrwać kolejnej nocy, ponieważ była coraz słabsza od trawiącego ją raka. Alexandra powstrzymała łzy. Nie płakała ani razu, nawet kiedy ojciec powiedział jej, że matka zapadła na ciężką, śmiertelną chorobę.
Alexandra usiadła u boku matki. Poczuła ukłucie w sercu na widok jej wychudłej twarzy i wątłej postury. Elizabeth była kiedyś taka piękna, pełna życia i energii. Miała zaledwie trzydzieści osiem lat, ale wyglądała na dziewięćdziesiąt.
Alexandra złapała ją za delikatną, kruchą dłoń.
– Ojciec powiedział, że chciałaś się ze mną zobaczyć, mamo. Potrzebujesz czegoś? Jesteś spragniona?
Na twarzy Elizabeth pojawił się nikły uśmiech.
– Anioły – wyszeptała. – Widzisz je?
Alexandra poczuła, że łzy nachodzą jej do oczu. Zamrugała mocno. Matka potrzebowała jej, podobnie jak dwie siostry, które miały tylko siedem i dziewięć lat. Ojciec też jej potrzebował, chociaż przeważnie siedział zamknięty w bibliotece z butelką dżinu.
– Nie widzę ich, ale czuję ich obecność. Boisz się?
– Ja… Nie chcę odchodzić. Dziewczynki są jeszcze takie młode.
– My też nie chcemy, żebyś nas opuszczała, ale będziesz teraz z aniołami, mamo. Zajmę się Olivią i Corey. Nie musisz się o to martwić. Zajmę się także ojcem.
– Obiecaj mi, kochanie… obiecaj…
– Obiecuję. Zrobiłaś dla naszej rodziny wszystko, co w twojej mocy. Byłaś naszą latarnią morską, skałą, kotwicą. A teraz ja zrobię wszystko dla ojca i dziewcząt.
– Jestem z ciebie taka dumna… – wyszeptała Elizabeth.
Alexandra podniosła się, żeby spojrzeć jej w oczy. Była najstarsza. Urodziła się jako pierwsza. Lata dzieliły ją od najmłodszych sióstr. Z matką zawsze były blisko. Elizabeth nauczyła Alexandrę, jak zarządzać domem, zabawiać gości i jak się ubrać na herbatkę czy wystawne przyjęcia. Pokazała jej też prawdziwą moc miłości, rodziny, sumienności i szacunku.
– Nie martw się o dziewczynki ani ojca. Zaopiekuję się nimi.
– Wiem.
Elizabeth uśmiechnęła się smutno i zamilkła. Alexandra potrzebowała dłuższej chwili, by uświadomić sobie, że jej oczy zgasły.
Westchnęła ciężko. Ból niemal ją oślepiał. Łzy w końcu same zaczęły płynąć, mimo, że im się opierała. Chwyciła dłonie matki i położyła się obok niej.
Taką właśnie zastał ją Owen, jej narzeczony.
– Alexandro – powiedział i delikatnie podniósł ją na nogi.
Kiedy wyszli na korytarz, Owen długo ją przytulał. Alexandra pozwoliła mu na to, choć serce jej pękało, bo wiedziała, co będzie musiała zrobić.
Owen był jej najlepszym przyjacielem i jedyną prawdziwą miłością, ale nie miało to już znaczenia.
– Dlaczego patrzysz na mnie w ten sposób? – zapytał zaniepokojony.
– Kocham cię, Owenie.
– Jesteś w szoku. To czas żałoby.
– Nie mogę za ciebie wyjść, Owenie. Obiecałam jej, że zaopiekuję się tą rodziną i zamierzam dotrzymać tej obietnicy. Moje życie nie należy już do mnie. Nie mogę cię poślubić, nie mogę zostać twoją żona ani matką twoich dzieci. Muszę się zaopiekować siostrami.
– Alexandro! – jęknął. – Pozwól sobie na żałobę. Będę na ciebie czekał. Kocham cię. Przejdziemy przez to razem.
– Nie, Owenie. Wszystko się zmieniło. Corey i Olivia mnie potrzebują, podobnie jak ojciec.
– Będę na ciebie czekać – powtórzył.
– Żegnaj, Owenie – powiedziała.
– Nie stać mnie na ciebie – powiedział baron Edgemont. Alexandra Bolton ze zdziwieniem wpatrywała się w pochmurnego, zaniedbanego ojca. Dopiero co wezwał ją i jej dwie młodsze siostry do małej, zapuszczonej biblioteki, w której od czasu do czasu przeglądał dokumenty. Co dziwne, wydawał się trzeźwy, a było już prawie wpół do czwartej po popołudniu.
– Wiem, jak niepewna jest nasza sytuacja finansowa – powiedziała, próbując go uspokoić.- Przyjmuję dodatkowe zlecenia na szycie. Powinnam zarobić dodatkowego funta tygodniowo.
– Jesteś dokładnie taka, jak twoja matka. Była niestrudzona – burknął zniechęcająco.
Alexandra zaczynała się niepokoić. Robiła, co w jej mocy, żeby utrzymać rodzinę razem, odkąd matka zmarła. Nie było to łatwe, biorąc pod uwagę, że ojciec miał skłonność do hazardu i whisky. Kiedy ostatni raz ojciec zawołał ją i jej młodsze siostry do biblioteki, powiedział im, że ich matka jest śmiertelnie chora.
Elizabeth zmarła dziewięć lat temu. Od tego czasu ojciec stracił wszelką powściągliwość. Nawet nie próbował powstrzymywać złych nawyków. Corey miała niespokojną naturę, Olivia uciekała do świata akwareli i pasteli i choć wydawała się zadowolona, Alexandra była w rozpaczy. Zrezygnowała z prawdziwej miłości, żeby zająć się nimi wszystkimi. Nie czuła jednak żalu.
– Ktoś tutaj musi być wesoły – powiedziała z uśmiechem. – Nie mamy pieniędzy, ale mamy gdzie mieszkać, mamy też ubrania i jedzenie.
Corey, która miała zaledwie szesnaście lat, zakrztusiła się. Prawda była taka, że z dywanów sterczały nici, ze ścian schodziła farba, tynk odpadał, a kotary pruły się w oczach. Ziemie przyległe były w równie złym stanie, ponieważ personel został zredukowany do jednego służącego, a ogrodnik został zwolniony w zeszłym roku. Ich posiadłość miejska w Londynie została sprzedana, ale Edgemont Way był na szczęście zaledwie godzinę drogi od Greenwich.
Alexandra postanowiła zignorować zachowanie swojej nieco lekkomyślnej, czasami szczerej do bólu i niewymownie pięknej młodszej siostry.
– Ojcze, twoja postawa mnie niepokoi.
A nawet nie był jeszcze podchmielony. To nie wróżyło nic dobrego. Nie miał powodów, żeby zmienić rozpustny tryb życia.
– Wykorzystałem ostatnią linię kredytową – westchnął.
Jej niepokój nasilił się. Podobnie jak większość przedstawicieli ich grupy społecznej, żyli z czynszów i kredytów. Niestety skłonność ojca do hazardu zmusiła go do sprzedania farm najemcom, zostały im już tylko dwie. Te czynsze mogłyby wystarczyć, żeby utrzymać rodzinę, gdyby ojciec nie grał prawie każdej nocy. Niestety robił to, więc po śmierci matki Alexandra musiała zmienić swoją pasję do szycia w źródło dochodu, chociaż bywało to upokarzające. Kobiety, z którymi niegdyś rozmawiała na herbatkach i kolacjach, zostały jej klientkami. Lady Lewis lubiła osobiście przynosić jej podarte i zniszczone ubrania i robić wielkie zamieszanie o to, że naprawy są „niechlujne”. Alexandra zawsze przepraszała z uśmiechem.
Najważniejsze, że mieli się w co ubrać, mieli dach nad głową i jedzenie na stole. Ich ubrania były już niemodne i wielokrotnie cerowane, dach przeciekał podczas burzy, a dieta zasadniczo ograniczała się do chleba, warzyw, ziemniaków i odrobiny czerwonego mięsa w niedziele. Ale to przecież lepsze niż nic.
Jej siostry nawet nie pamiętały czasów obiadków i bali. Alexandra była za to wdzięczna. Tylko jak sobie poradzą bez kredytu?
– Będę więcej szyć – powiedziała zdeterminowana.
– A jak planujesz to zrobić? Już i tak nie sypiasz po nocach – odparowała Corey. – I masz odciski na kciukach!
– Zeszłego lata lord Henredon zapytał mnie, czy namaluję jego portret. Odmówiłam – wtrąciła cicho Olivia.
Podczas, gdy Corey była blondynką, Olivia miała nieokreślony odcień włosów, ni to blond, ni brązowy, choć była również bardzo piękna.
– Mogłabym malować portrety.
Alexandra przypatrywała się siostrze z konsternacją. Szczęście jej sióstr było dla niej wszystkim.
– Jesteś naturalistką. Nienawidzisz malować portretów – powiedziała cicho. Ale chodziło o coś więcej. Wiedziała, że Henredon pozwolił sobie na niestosowne uwagi pod adresem Olivii.
– To dobry pomysł – odparła równie cicho Olivia.
– Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie – wyznała Alexandra. Obawiała się, że jej dobroduszna siostra zostanie wykorzystana na wiele sposobów.
– Wątpię, żeby to było konieczne, Olivio – powiedział Edgemont i zwrócił się do Alexandry: – Ile masz lat?
– Dwadzieścia sześć.
Baron zarumienił się.
– Myślałem, że jesteś młodsza. Ale wciąż jesteś atrakcyjną kobietą, Alexandro, umiesz porządne prowadzić gospodarstwo domowe, dlatego będziesz pierwsza. Jesteś to winna siostrom.
– Będę pierwsza do czego, ojcze? – spytała ostrożnie.
– Oczywiście do wyjścia za mąż. To już najwyższy czas, nie sądzisz?
– Nie mamy pieniędzy na posag!
– Jestem tego świadomy. A mimo to pytano o ciebie.
Alexandra przyciągnęła krzesło i usiadła. Kto by chciał się żenić ze zubożałą starą panną w jej wieku? Poza tym dobre imię Boltonów zostało już dawno skalane.
– Ojcze, czy ty mówisz poważnie?
– Dziedzic Denney podszedł do mnie zeszłej nocy. Pytał o ciebie i o to, czy mógłby nas odwiedzić.
Alexandra była tak zaskoczona, że wyprostowała się gwałtownie. Czy miała jeszcze szansę na małżeństwo? Po raz pierwszy od wielu lat pomyślała o Owenie St. Jamesie, mężczyźnie, któremu oddała serce wiele lat temu.
– Znasz go oczywiście – kontynuował ojciec z uśmiechem. – Dziedzic zakończył już żałobę, a ty najwidoczniej wywarłaś na nim duże wrażenie.
Alexandra wiedziała, że nie powinna teraz myśleć o Owenie. Przypomniała sobie dziedzica, pełnego majestatu starszego mężczyznę, który zawsze był wobec niej uprzejmy i pełen szacunku. Nie znała go dobrze, ale jego żona była jedną z cenniejszych klientek.
Zadrżała. Pożegnała się z ideą małżeństwa dziewięć lat temu, kiedy byli jeszcze darzoną szacunkiem rodziną. Ale z czasem ich świetność została zredukowana niemal do skrajnej nędzy. Dziedzic miał ziemię i był zamożny. Małżeństwo z nim mogło poprawić ich sytuację.
– Przecież on ma z sześćdziesiąt lat! – Corey pobladła z przerażenia.
– To starszy mężczyzna, ale dobrze sytuowany. Poza tym ma nie więcej niż pięćdziesiąt. Alexandra dostałaby szafę pełną najmodniejszych sukien. Przecież chciałabyś dla niej tego, prawda? Ma piękny dwór, powóz i karetę – odparł.
Alexandra zbierała myśli. Miała pretendenta, i to zamożnego. Owszem, był starszym mężczyzną, ale mógł zostać wybawcą ich rodziny. W jej wieku i biorąc pod uwagę okoliczności, czy można było chcieć więcej?
– Wiesz, że nie dbam o modę. Dbam o ciebie i dziewczynki – powiedziała ostrożnie. Wstała i otrzepała z kurzu nieskazitelnie czystą suknię, po czym uważnie spojrzała na ojca.
– Opowiedz mi o nim. Czy zdaje sobie sprawę, że nie mam posagu?
– Och, kochana… – szepnęła Olivia.
– Nawet nie waż się myśleć o poślubieniu go! – jęknęła Corey.
Alexandra zignorowała ich oburzenie.
Ojciec posłał im obu surowe spojrzenie.
– Zachowajcie opinie dla siebie. Owszem, jest świadomy naszej sytuacji, Alexandro.
– Czy jest jakaś szansa, że będzie chciał mieć swój wkład w dobro tego domu? – spytała Alexandra.
Corey podbiegła do niej.
– Jak możesz w ogóle rozważać małżeństwo z tym grubym starcem? – rzuciła i odwróciła się do ojca: – Nie możesz wydać Alexandry za mąż wbrew jej woli!
Ojciec rzucił jej gniewne spojrzenie.
– Mam już dość twojego biadolenia, panienko.
– Corey, uspokój się, proszę. Chciałabym omówić to z ojcem – powiedziała Alexandra, ściskając dłoń siostry.
– Jesteś elegancka i piękna. A on jest gruby i stary! To los gorszy od śmierci! – nie ustępowała siostra. Alexandra położyła dłoń na jej ramieniu.
– Proszę… Uspokój się.
Po chwili znowu zwróciła się do ojca:
– Czekam na odpowiedź.
– Nasze rozmowy nie zaszły jeszcze tak daleko. Ale on jest bogatym człowiekiem, Alexandro. Słyszałem, że ma najwięcej najemców ze wszystkich Harringtonów. Na pewno będzie dla nas hojny.
Alexandra przygryzła wargę, choć uważała to za okropny nawyk. Lady Harrington była starą przyjaciółką rodziny; Elizabeth i Blanche kiedyś bardzo się lubiły. Lady Blanche odwiedzała Edgemont Way raz czy dwa razy w roku, żeby sprawdzić, co u Alexandry i jej sióstr. Z pewnością wiedziała wszystko na temat Denneya.
– Ojcze, będę z tobą szczera. Jeśli jest skłonny do hojności, nie widzę powodów, dla których miałabym odrzucić jego ofertę.
– Morton Denney sugerował, że będzie hojnym zięciem. A Olivia z pewnością pomoże mi prowadzić gospodarstwo po twoim ślubie.
Alexandra spojrzała na Olivię, która była wyraźnie zrozpaczona. Chciała jej powiedzieć, żeby się nie martwiła, że wszystko będzie dobrze.
– Odwiedzi nas jutro po południu i spodziewam się, że zaprezentujesz się z najlepszej strony. – Ojciec uśmiechnął się. – Na mnie już czas.
Corey złapała go za rękaw.
– Nie możesz sprzedać Alexandry! – krzyknęła. – Ona nie jest workiem ziemniaków!
– Corey… – Olivia szarpnęła siostrę za rękę, żeby uwolnić ojca z uścisku. Corey była bliska łez.
– A jak mamy to nazwać? Ojciec chce sprzedać Alexandrę, żeby wypchać kieszenie, a potem stracić to wszystko przy stolikach karcianych!
Ręka Edgemonta wystrzeliła w powietrze, a dźwięk klapsa, który wymierzył Corey odbił się echem po całym pokoju. Dziewczyna z trudem złapała oddech. Położyła dłoń na zaczerwienionym policzku, a jej oczy wypełniły łzy.
– Mam dość twojej bezczelności – krzyknął. – Jestem waszym ojcem i głową tej rodziny. Zrobicie tak, jak mówię. I dotyczy to każdej z was. I lepiej zapamiętajcie moje słowa, bo wy będziecie następne.
– Oczywiście, że jesteś głową rodziny. Oczywiście, że zrobimy tak, jak mówisz – próbowała go uspokoić Alexandra.
– Mówię poważnie, Alexandro. Zdecydowałem, że go poślubisz, czy tego chcesz, czy nie. Wszystkie potrzebujecie mężów i własnych domów. Masz szczęście, że zwróciłaś na siebie uwagę Denneya. Wasza matka pewnie przewraca się w grobie, że zaniedbałem twoją przyszłość – powiedział odrobinę łagodniej, po czym spojrzał na Corey i Olivię i dodał: – I oczekuję odrobiny wdzięczności, do jasnej cholery! To ja już pójdę. Mam plany na wieczór, jeśli jesteście ciekawe. – Spuścił wzrok, unikając ich spojrzeń i wymaszerował z pokoju.
Kiedy trzasnęły za nim drzwi frontowe, Alexandra zwróciła się do Corey.
– Wszystko w porządku?
– Nienawidzę go – rzuciła Corey drżącym głosem. – Od kiedy pamiętam!
Alexandra przytuliła siostrę.
– Nie możesz go nienawidzić. To twój ojciec. Chciałabym, żebyście miały lepsze życia.
– Mamy wspaniałe życia! – wycedziła Corey przez łzy. – To wszystko jego wina! To jego wina, że tak żyjemy. Nienawidzę go! I zamierzam stąd uciec, zanim przyjdzie moja kolej na poślubienie jakiegoś okropnego, starego dziada!
Wyrwała się z objęć siostry i wybiegła z pokoju.
Alexandra zerknęła na Olivię, która odwzajemniła spojrzenie. Zapadła grobowa cisza.
Olivia położyła jej dłoń na ramieniu.
– To nie powinno tak wyglądać. Matka wybrałaby dla ciebie księcia. I jesteśmy szczęśliwe, Alexandro. Jesteśmy rodziną.
– Matka nie żyje, a ojciec się stoczył. Losy tej rodziny spoczywają wyłącznie na moich barkach. Mój ślub może nas uratować.
Olivia zmarszczyła brwi. Przez chwilę milczała, a potem powiedziała:
– Gdy ojciec zaczął o tym mówić, obserwowałam twoją twarz. Wiedziałam, że nikt nie będzie w stanie wybić ci z głowy tego okropnego pomysłu. Poświęciłaś się dla nas już kiedyś, ale byłam wtedy za młoda, żeby to zrozumieć. A teraz planujesz to zrobić ponownie.
– To nie jest poświęcenie. Pomożesz mi wybrać suknię? – rzuciła Alexandra, ruszając w stronę schodów.
– Alexandro, proszę cię, nie rób tego!
– Nic mnie nie powstrzyma. Może tylko huragan lub jakaś inna, równie potężna siła natury.
Ulicą pędził zapierający dech w piersiach, elegancki powóz. Na drzwiach miał wymalowany czerwono-złoty herb Clarewoodów. Siedzący w środku książę wpatrywał się w ciemnoszare niebo na zewnątrz. Na dźwięk pioruna kąciki jego ust lekko uniosły się, jakby na znak aprobaty. Zapowiadała się gwałtowna burza. Książę był rozbawiony. Szary, deszczowy dzień idealnie pasował do tej ponurej okazji.
Pomyślał o poprzednim księciu – człowieku, który go wychował – i cały się napiął.
Stephen Mowbray, ósmy książę Clarewood, przez ogół uznawany za najbogatszego i najpotężniejszego para z Izby Lordów, skierował beznamiętne spojrzenie na mauzoleum w oddali. Kiedy powóz zatrzymał się, zaczął padać deszcz. Książę nie poruszył się.
Przyjechał złożyć hołd poprzedniemu księciu, Tomowi Mowbrayowi, z okazji piętnastej rocznicy jego przedwczesnej śmierci. Rzadko zawracał sobie głowę rozmyślaniami o przeszłości, uważał, że to strata czasu. Jednak dzisiaj zrozumiał, że nie ma ucieczki od przeszłości.
Nagle uświadomił sobie, że jeden z lokajów trzyma dla niego drzwi, a drugi czeka z otwartym parasolem. Padało coraz mocniej.
Czuł nieprzyjemny ból głowy. Skinął na lokaja i wysiadł z powozu, ignorując parasol.
– Zaczekajcie tutaj – powiedział do lokajów.
Kiedy szedł w kierunku mauzoleum, dostrzegł swoją rezydencję, która wyłaniała się zza marmurowego sklepienia. Położona w przepięknym parku, wydawała się blada i szara na tle ciemnych drzew i pochmurnego nieba. Na wschodzie uderzył piorun. Lało już jak z cebra.
Stephen pchnął ciężkie drzwi krypty rodzinnej i zrobił krok naprzód. Zapalał latarnie, jedną po drugiej, słuchając grzmotów w oddali. Niemal czuł obecność Toma.
Przybył tu w wieku szesnastu lat. Wiedział już, że Tom nie jest jego biologicznym ojcem, choć nikt mu o tym nie mówił, nie miało to zresztą znaczenia. Przecież był przygotowywany do roli spadkobiercy Toma. Moment, w którym sobie to uświadomił nie był objawieniem ani gromem z jasnego nieba. Książę był znany ze h skandali, ale Stephen nie miał rodzeństwa, nawet nieślubnego, co wydawało się dziwne. I mimo że był tak izolowany w dzieciństwie, docierały do niego echa plotek. Krążyły wokół niego przez całe życie, od momentu, w którym zaczął rozumieć wypowiadane przez dorosłych słowa. I choć ignorował szepty o „podmieńcu” i „bękarcie”, powoli zaczął godzić się z prawdą.
Plotki podążały za nim, dokądkolwiek się udał, a towarzyszyła im zazdrość i złość. Nigdy nie zwracał uwagi na przytyki. Czemu miałby to robić? Nikt nie miał tyle władzy co on, oczywiście z wyjątkiem rodziny królewskiej. Cały wolny czas poświęcał spuściźnie Clarewoodów oraz założonej przez niego fundacji. Odkąd objął władzę w księstwie, potroił jego wartość, a fundacja finansowała azyle, szpitale i inne organizacje charytatywne w całym królestwie.
Spojrzał na wykuty w kamieniu wizerunek ojca. Jego matka, księżna z tytułem po mężu, nie chciała dołączyć. Nie obwiniał jej. Książę był zimnym, krytycznym i wymagającym człowiekiem, surowym dla nich obojga.
W grobowcu było zadziwiająco spokojnie, mimo że nie panowała w nim cisza. Deszcz walił w dach nad jego głową, niemal go ogłuszając. Stephen zdjął pochodnię ze ściany i powoli ruszył w stronę sarkofagu. Nie zawracał sobie głowy przemowami. Nie było nic, co chciałby powiedzieć.
Wiedział, że wszystko zawdzięczał Tomowi Mowbrayowi i nie zamierzał go krytykować.
– Musisz być ze mnie całkiem zadowolony, prawda? Nazywają mnie zimnym, bezwzględnym i bez serca.
– Rozmawiasz z umarłymi?
Stephen podskoczył ze strachu. Tylko jeden człowiek odważyłby się mu przeszkodzić, a był nim jego kuzyn i najlepszy przyjaciel, Alexi de Warenne.
Alexi stał w uchylonych drzwiach do krypty. Był przemoknięty, ciemne włosy opadały na pełne życia, niebieskie oczy.
– Guillermo powiedział, że cię tu znajdę. Żeby w wolnym czasie baletować z umarłymi! – rzucił, uśmiechając się szeroko.
Stephen ucieszył się na widok kuzyna. Nikt spoza rodziny nie wiedział o ich pokrewieństwie. Byli blisko od wczesnego dzieciństwa i przypuszczał, że stare powiedzenie o tym, że przeciwieństwa się przyciągają, było w ich wypadku prawdziwe. Matka zabrała go do Harrington Hall, kiedy miał dziewięć lat, pod pretekstem przedstawienia go sir Rexowi, który uratował życie Toma Mowbraya podczas wojny. Tamtego dnia spotkał tak wiele dzieci, że nie byłby w stanie spamiętać ich imion. Oczywiście byli to jego kuzyni ze strony de Warenne’ów i O’Neilów. Nie wiedział tego wtedy, tak samo jak przez wiele lat nie zdawał sobie sprawy, że sir Rex de Warenne był jego biologicznym ojcem. Był oszołomiony swobodą, z jaką okazywano sobie uczucia w tamtej rodzinie. Zupełnie nie wiedział, co ze sobą począć, bo nikogo tam nie znał i czuł się nie na miejscu. Stanął na obrzeżach zatłoczonego pokoju i obserwował, jak chłopcy i dziewczęta grają w najróżniejsze gry. Alexi podszedł do niego w pewnym momencie i uparł się, żeby wyszedł na dwór z nim i kilkoma innymi chłopcami robić to, co zwykle robią chłopcy, czyli szukać kłopotów. Wykradli konie i pojechali na przejażdżkę ulicami Greenwich, wywracając wózki dostawców i przeganiając pieszych. Wszyscy zostali tamtej nocy ukarani. Książę był rozwścieczony takim zachowaniem, ale Stephen przeżył przygodę życia.
Mimo że w końcu się ożenił, Alexi pozostał wolnym duchem i najbardziej niezależnym myślicielem, jakiego Stephen kiedykolwiek poznał. Mogli dyskutować godzinami na prawie każdy temat. Przeważnie zgadzali się co do ogólnych wniosków, ale różnił ich niemal każdy szczegół. Przed ożenkiem kuzyn był znanym kobieciarzem. Stephen podziwiał go i trochę mu zazdrościł. Alexi nie został sługą obowiązku ani niewolnikiem dziedzictwa. Stephen nie potrafił sobie nawet wyobrazić, jak to jest, mieć tyle możliwości i wolności. Alexi poszedł śladami swego ojca i był jednym z najbardziej znanych handlarzy z Chinami w swojej epoce. Tak naprawdę, dopóki nie poślubił Elysse, morze było jego jedyną miłością. O dziwo, jego żona towarzyszyła mu w dłuższych rejsach.
– Wcale nie rozmawiam z umarłymi, a tym bardziej nie urządzamy baletów – odparł Stephen. – Zastanawiałem się ostatnio, kiedy wrócisz do miasta. Opowiedz mi o Hongkongu, I powiedz, jak się miewa twoja żona?
– Moja żona ma się bardzo dobrze. Jeśli naprawdę chcesz wiedzieć, jest podekscytowana powrotem do domu. Stęskniła się za tobą, Stephenie. Bóg jeden wie, dlaczego. To pewnie przez ten twój urok osobisty – Alexi uśmiechnął się szeroko, po czym spojrzał na podobiznę i dodał: – Na zewnątrz leje jak z cebra, zaraz zaleje wszystkie drogi. Możliwe, że będziemy musieli przeczekać tu burzę. Nie cieszysz się, że wróciłem? – Wyjął z kieszeni piersiówkę. – Możemy wypić za starego Toma. Na zdrowie!
– Jeśli mam być szczery, to bardzo się cieszę, że wróciliście, no i chętnie się napiję.
Nie dodał jednak, że skoro Alexi gardził Tomem Mowbrayem, jego toast nie mógł być szczery. Alexi nigdy nie rozumiał i nie pochwalał metod wychowawczych Toma.
– Trzeba przyznać, że lepiej wygląda zaklęty w kamień. A podobieństwo jest zaskakujące – powiedział Alexi, podając mu piersiówkę.
Stephen napił się, po czym ostrzegawczym tonem rzucił:
– Okaż szacunek zmarłym.
– Ależ oczywiście. Widzę, że nic się nie zmieniłeś. Wiecznie na służbie, nigdy się nie bawisz… jesteś taki przyzwoity, Wasza Wysokość.
– Moje obowiązki są całym moim życiem i nie zmieniłem się ani na lepsze, ani na gorsze – odparł lekko rozbawiony Stephen. – Niektórzy z nas mają obowiązki.
– Obowiązki to jedno, kajdany – co innego.
– Tak, jestem zniewolony – odparł Stephen. – To straszny los móc kupić i robić wszystko, na co przyjdzie mi ochota.
– Tom był świetnym nauczycielem, ale pewnego dnia duch de Warenne’ów da o sobie znać. Nawet jeśli twoja władza przeraża wszystkich wokół i zmusza ich do bezwzględnego posłuszeństwa, zawsze będę próbował popchnąć cię we właściwym kierunku.
– Nie byłbym dobrym księciem, gdyby mnie nie słuchano – rzucił łagodnie Stephen. – Clarewood byłby w ruinie. A ja wierzę, że w tej rodzinie jest wystarczająco dużo lekkomyślnych poszukiwaczy przygód.
– Clarewood w ruinach? To niemożliwe tak długo, jak długo będziesz u steru – powiedział Alexi. – Rozumiem też, że zdecydowałeś się nie podążać moimi śladami. Czuję głębokie rozżalenie z tego powodu.
Stephen uśmiechnął się. Alexi odwzajemnił uśmiech, po czym dodał:
– Czy nadal jesteś najbardziej pożądanym kawalerem w Wielkiej Brytanii?
Teraz Stephen był naprawdę rozbawiony. Jego krewni z rodziny de Warenne’ów uwielbiali droczyć się z nim z powodu jego stanu cywilnego. Oczywiście, potrzebował spadkobiercy. Po prostu bał się oziębłego i nudnego małżeństwa.
– Nie było cię przez dziesięć miesięcy. Czego się spodziewałeś? Że w tym czasie znajdę tę jedyną?
– Właśnie skończyłeś trzydzieści jeden lat, a minęło już piętnaście, odkąd zacząłeś szukać małżonki.
– Ciężko jest przyspieszyć ten proces.
– Przyspieszyć? Ty chyba wolisz mu zapobiegać. Nieuniknione można tylko opóźnić, Stephen. Ale tym razem wyjątkowo się cieszę, że odrzuciłeś najnowsze debiutantki sezonu.
– Przyznaję, że nie znoszę głupkowatych rozmów z osiemnastolatkami. Oczywiście nikomu o tym nie wspominaj.
– Nie martw się, nie powiem nikomu!
Stephen zaśmiał się, co było rzadkością, ale Alexi zawsze potrafił poprawić mu humor.
Napili się jeszcze, tym razem w ciszy. Potem Alexi zapytał:
– Czyli nic się nie zmieniło? Jesteś pracowity jak zawsze, budujesz szpitale dla samotnych matek i zarządzasz dzierżawami kopalni dla księstwa?
– Nic się nie zmieniło – odparł Stephen po chwili wahania.
– Ale nuda! – Uśmiech zniknął z twarzy Alexiego. – Stary Tom musi być dumny. Wreszcie!
– Wątpię.
Wymienili ponure spojrzenia.
– Sir Rex na pewno jest dumny – mruknął Alexi. – A tak przy okazji, w niczym nie przypominasz Toma.
– Nie mam złudzeń odnośnie swojego charakteru, Alexi, ale jeśli chodzi o sir Rexa, zawsze był wobec mnie uprzejmy i pomocny. Szczerze mówiąc, nie potrzebuję niczyjego podziwu ani dumy z moich osiągnięć. Wiem, co mam robić. Możesz sobie z tego kpić, jednak znam swoje obowiązki.
– Z twoim charakterem wszystko w porządku! – rzucił oburzony Alexi. Jego błękitne oczy płonęły z przejęcia. – Przyszedłem cię uratować przed starym Tomem, ale chyba powinienem cię ratować przed samym sobą. Wszyscy potrzebują ciepła i podziwu, Stephenie, nawet ty.
– Mylisz się – odparł bez wahania. Naprawdę tak uważał.
– Dlaczego? Dorastałeś bez tych uczuć, więc zakładasz, że będziesz mógł już zawsze tak żyć? Bogu dzięki, masz też w sobie krew de Warenne’ów.
– Nie trzeba mnie ratować, Alexi. To ja mam władzę, pamiętasz? To ja zajmuję się
ratowaniem.
– Ależ oczywiście. I robisz dobrą robotę dla tych, którzy nie potrafią sami sobie pomóc. Może właśnie dzięki niej nie tracisz zmysłów, bo pomaga ci ignorować brutalną prawdę o sobie samym?
– Dlaczego mnie tak krytykujesz?
– Ponieważ jestem twoim kuzynem. Jeśli ja tego nie zrobię, to kto inny?
– Twoja żona, siostra albo dowolny członek twojej rodziny.
– W takim razie nie mówię ani słowa więcej. Biegnijmy do powozu, a jeśli droga okaże się całkiem zalana, najwyżej popłyniemy.
– Jeśli się utopisz, Elysse utopi mnie! Może jednak poczekajmy tutaj, aż burza minie.
– Masz rację. Pewnie by to zrobiła – rzucił Alexi i otworzył drzwi grobowca. Ulewa ani trochę nie zelżała. – Mam już dosyć starego Toma. Głosuję za tym, żebyśmy udali się do twojej biblioteki i uraczyli się najlepszą i najstarszą irlandzką whisky z twojego barku. – Po chwili zajrzał z powrotem do środka i półszeptem rzucił: – Ja myślę, że on tutaj jest. I podsłuchuje nas, jak zawsze niezadowolony.
– On nie żyje, na Boga! Od piętnastu lat – oburzył się Stephen.
– To dlaczego wciąż się od niego nie uwolniłeś?
– Jestem całkowicie od niego wolny, Alexi, ale mam pewne obowiązki. Jestem pewien, że nawet ty to rozumiesz. Jestem Clarewoodem.
– Nie, Stephenie, nie jesteś wolny. Ani od niego, ani od przeszłości. Chciałbym, żebyś to wreszcie dostrzegł.
Alexi nie rozumiał wagi dziedzictwa Clarewoodu, ale Stephen nie miał ochoty się o to kłócić. Chciał tylko uciec jak najdalej od Toma.
– Deszcz przestał padać. Chodźmy
Alexandra zatrzymała się i ostatni raz spojrzała na siostry.
– Życzcie mi szczęścia – rzuciła ponuro. Jej uśmiech był wymuszony. Dziedzic Denney czekał w pokoju obok. Denerwowała się, w końcu stawką w tej grze była przyszłość jej rodziny.
Wiedziała, że zamartwianie się o to, czy zrobi dobre wrażenie, nie miało sensu, ale i tak przejrzała się w lustrze w korytarzu. Olivia pomogła jej ułożyć włosy, chociaż kok wydawał się jej trochę zbyt poważny. Co gorsza, nawet jej najlepsza suknia była znoszona i od dawna niemodna. Alexandra westchnęła. Żadna ilość nici nie naprawiłaby postrzępionych brzeżków.
– Wyglądam jak strach na wróble – stwierdziła bez ogródek.
Corey i Olivia wymieniły spojrzenia.
– Wyglądasz jak bohaterka powieści cierpiąca z powodu tragicznych okoliczności. Jakbyś czekała na bohatera, który cię uratuje – powiedziała Olivia, po czym wyciągnęła kilka pasemek z ciasnego koka.
Alexandra uśmiechnęła się do niej.
– Nie jestem tragiczną bohaterką, ale może dziedzic okaże się bohaterem.
– Nie musisz się denerwować – powiedziała cicho Olivia.
– Nie rozumiem tylko, dlaczego nie pozwoliłaś mi się uczesać – narzekała urażona Corey. – Z przyjemnością bym się tym zajęła.
– Gdybym tylko mogła ci zaufać…
Alexandra dobrze znała siostrę i wiedziała, że Corey była zdolna celowo zepsuć jej fryzurę, by zniechęcić adoratora.
Z salonu zaczęły dochodzić męskie głosy. Alexandra ruszyła przed siebie zdecydowanym krokiem. Obie siostry poszły za nią. Kiedy były przy drzwiach, Olivia przytuliła ją.
– Zgadzam się z Corey, Alexandro. Zasługujesz na coś lepszego. On nie jest dla ciebie wystarczająco dobry. Proszę, przemyśl to jeszcze.
– To nie koniec świata – skwitowała Alexandra i uśmiechnęła się pogodnie. – Wręcz przeciwnie. To nowy początek dla nas wszystkich. – Przełamała lęk i pchnęła drzwi. Corey jęknęła zza jej pleców:
– Dobry Boże, zapomniałam, że on jest taki niski!
Alexandra to zignorowała. Była wyjątkowo wysoką kobietą. Większość mężczyzn nie dorównywała jej wzrostem. Ojciec i Denney stali przy oknie, jakby podziwiali błotniste i zarośnięte ogrody.
Mężczyźni odwrócili się.
Jej serce podskoczyło ze strachu. Denney wyglądał dokładnie tak, jak zapamiętała. Był potężnym, krzepkim, wąsatym mężczyzną o cielęcym spojrzeniu. Na tę okazję założył surdut. Alexandrze wystarczyło jedno spojrzenie, żeby wiedzieć, że był szyty przez świetnego krawca. I bardzo kosztowny. Zauważyła też złoty sygnet na jego dłoni. Przyglądając mu się dokładnie, poczuła się jak łowczyni posagów.
Salon był niewielki. Ściany pomalowano na kolor musztardowy, zielone zasłony były już nieco wyblakłe, a meble zniszczone. Ojciec położył dłoń na jej ramieniu.
– Alexandro, nareszcie jesteś!
– Przepraszam, że kazałam ci czekać – udało jej się wydukać, choć serce podchodziło jej do gardła. Dlaczego nagle poczuła smutek? Nagle pomyślała o Owenie, ich głębokiej więzi. Ale decyzja została już podjęła. Odkąd ojciec oświadczył, że będzie musiała wyjść za mąż, Owen był obecny w jej myślach, ale tamta miłość już dawno przeminęła.
– Oto moja piękna córka, Alexandra – powiedział ojciec.
– Mógłbym na panią czekać bardzo długo, panno Bolton, a i tak ucieszyłbym się na pani widok – powiedział Denney, uśmiechając się do niej.
Alexandra z trudem się uśmiechnęła. Pomyślała o tym, że Denney był zawsze uprzejmy dla swojej żony, był dobrym człowiekiem.
– Jest pan zbyt miły – odpowiedziała poruszona.
– Rozmawialiśmy o prognozie letniej, zgodnie z przewidywaniami Almanachu. Denney twierdzi, że czeka nas dobre lato, niezbyt gorące, z dużą ilością deszczu – powiedział ojciec.
– To wspaniale – odparła Alexandra. Mówiła szczerze. Losy wszystkich rolników w hrabstwie zależały od dobrej pogody.
– Miałem trzy dobre lata. Opłaciło mi się też kilka innych inwestycji – rzucił z przejęciem Denney. Zaczął wodzić wzrokiem po pomieszczeniu. – Inwestowałem głównie w koleje. Dobudowuję teraz do domu duże skrzydło. Planuję urządzić tam bawialnię, będzie też mała sala balowa. Bardzo bym chciał pokazać wam plany rozbudowy.
– Jestem pewien, że są wspaniałe – rzucił rozochocony ojciec. – Jego dwór ma piętnaście pokoi, Alexandro. Piętnaście!
Znów się uśmiechnęła, choć przerażenie rosło, wbrew jej woli i zamiarom. Denney nie przestawał się jej przyglądać. Policzki miał zaczerwienione, a ciemne oczy błyszczały. Czyżby był w niej zakochany? Nie chciałaby go skrzywdzić, nie potrafiąc odwzajemnić jego uczuć.
– Może pani odwiedzić Fox Hill w dowolnym momencie – powiedział Denney. – Z przyjemnością oprowadzę panią po domu i ogrodach.
– W takim razie muszę przyjechać jak najszybciej – rzuciła lekko. Spojrzała na ojca. Chciała pobyć sama z Denneyem, żeby dowiedzieć się, czy będzie skłonny pomóc też jej siostrom.
Ojciec uśmiechnął się do nich.
– Denney otrzymał zaproszenie na przyjęcie de Warenne’ów na jutrzejszy wieczór. To wielki zaszczyt, biorąc pod uwagę, że chodzi o świętowanie urodzin jednej z córek lady Harrington.
– Jestem pod wrażeniem – powiedziała Alexandra. Nie słyszała o przyjęciu, ale znała obie córki. Były w podobnym wieku, co Olivia i Corey.
– Jestem w dobrych stosunkach z lady Harrington i sir Rexem – rzucił żarliwie Denney. – Przyjęcie jest wyprawiane dla najmłodszej córki, Sary. Będę zaszczycony, jeśli pani zechce mi towarzyszyć. Oczywiście razem z siostrami.
W pierwszej chwili, Alexandra poczuła zaskoczenie. Szybko jednak pomyślała o siostrach, które nigdy nie uczestniczyły w przyjęciach wysokich sfer. W jej głowie kłębiły się myśli. Musiała się zgodzić, to doskonała okazja dla jej sióstr. Niestety ani Alexandra, ani jej siostry nie kupiły od lat żadnej sukni. Smutna prawda była taka, że nikt ich nie zapraszał, ale nawet gdyby zostały zaproszone, nie miały odpowiednich strojów.
Corey mogłaby się wcisnąć w jedną z jej starych sukni, jeśli dokonałaby kilka drobnych zmian. Wśród zachowanych sukienek matki powinny znaleźć też coś dla Olivii. Może nie będzie to krzyk mody, ale przynajmniej będzie się mogła pokazać.
– Z przyjemnością przyjdziemy – odparła. Ojciec przyjrzał się jej uważnie. Alexandra wiedziała, że sam się zastanawiał, w co się ubiorą.
– Ojcze, chciałabym wyjść z dziedzicem na dwór.
Ojciec rozpromienił się.
– Będę w bibliotece. Udanego spaceru – powiedział i wyszedł, zostawiając drzwi szeroko otwarte.
Alexandra spojrzała na pretendenta do swojej ręki.
– Panie Denney, bardzo mi schlebia, że nas pan odwiedził.
– Żadna ulewa mnie nie powstrzyma.
– Czy mogę być szczera? – spytała, na co Denney ożywił się.
– Cenię sobie szczerość. To jedna z cech, które najbardziej w pani lubię, panno Bolton. Tuż obok niezwykle życzliwej natury. Jest pani taka bezpośrednia.
– Obawiam się, że stawiasz mnie pan wysoko na piedestale, a ja chyba na to nie zasłużyłam.
– Jeśli istnieje kobieta, która zasługuje na miejsce na piedestale, to jesteś nią ty, panno Bolton. Podziwiam cię od lat. Tak gorliwie troszczysz się, pani, o siostry i ojca. Za taką bezinteresowność należą się tylko pochwały. A ponadto, jest pani niezwykle piękna.
– Cieszę się, że docenia pan moją naturę. I rzeczywiście staram się jak mogę dbać o moje młodsze siostry i ojca. Olivia ma dopiero osiemnaście lat, a Corey szesnaście.
Na jego prostodusznej twarzy pojawiło się lekkie zakłopotanie.
– To bardzo urocze młode damy.
Alexandra wskazała na krzesło. Postanowiła zrezygnować ze spaceru. Usiadł, a ona zajęła sąsiednie miejsce. Złożyła dłonie na kolanach i powiedziała stanowczo:
– Planowałam małżeństwo dziewięć lat temu, zanim moja matka zmarła. Kiedy odeszła, podjęłam decyzję, że poświęcę się rodzinie i zakończyłam znajomość z ukochanym – powiedziała z uśmiechem, choć poczuła olbrzymi smutek. – Obiecałam jej, że zajmę się rodziną.
– Mój podziw dla pani tylko rośnie, panno Bolton. – Przez chwilę się wahał, po czym powiedział: – Odnoszę wrażenie, że kochałaś tego dżentelmena.
– Tak, kochałam – przytaknęła Alexandra.
– Dlaczego mi pani o tym mówi?
– Jak bardzo bezpośrednia mogę być?
– Na tyle, na ile to konieczne. – Zarumienił się, jakby się nagle wystraszył. – Czy chcesz mi pani powiedzieć, że pozostanie wierna przysiędze, którą złożyła umierającej matce?
– Będę opiekowała się moimi siostrami i ojcem aż do śmierci… Ale mam nadzieję, że moje siostry wyjdą za mąż na długo, zanim przyjdzie ten dzień.
– Rozumiem. Moje intencje są uczciwie, panno Bolton.
– Tak sugerował ojciec.
Denney przez chwilę się jej przyglądał.
– Domyśla się pani, dlaczego zasugerowałem, żeby pani siostry towarzyszyły nam jutro wieczorem?
– Nie.
– Pomyślałem, że dzięki temu, ten wieczór będzie dla pani przyjemniejszy, ale też wydaje mi się, że warto dać tym młodym damom okazję do wyjścia i pokazania się.
Na te słowa, jej serce przyspieszyło.
– To bardzo miłe.
– Uważam się za dobrego człowieka. I hojnego. Jeśli sytuacja potoczy się po mojej myśli, nie będzie pani musiała sama opiekować się rodziną.
Alexandra westchnęła. Do oczu napłynęły jej łzy i odjęło jej mowę ze wzruszenia.
– Podziwiam panią od lat, panno Bolton. Z daleka i z pełnym szacunkiem. Nigdy nie przypuszczałem, że moja żona odejdzie tak nagle. Długo ją opłakiwałem.
Przez chwilę panowała ponura cisza.
– Ale ona nie żyje i minął już rok. – Spojrzał jej w oczy. – Jestem silny, panno Bolton. Można na mnie polegać, jestem honorowym człowiekiem. Jestem też pewien, że wszystko potoczy się dobrze, jeśli tylko da mi pani szansę.
– Dam panu dokładnie tyle szacunku i uwagi, na ile pan zasługuje – zdobyła się na uprzejmą odpowiedź. Nie mogła uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Jej siostry miały szansę na przyszłość poza Edgemont Way.
Denney wstał, a ona zaraz po nim.
– Czy wyjdziemy na zewnątrz? – Podał Alexandrze rękę.
– Z przyjemnością pospaceruję.
Kiedy opuszczali dom, obejrzała się przez ramię. Corey i Olivia stały w drzwiach i patrzyły na nich ponuro. Po chwili Corey odwróciła się i wbiegła do domu.
Alexandra zadrżała z nerwów, kiedy pojazd Denneya ustawił się w kolejce na podjeździe Harrington Hall. Był piękny wieczór. Niebo mieniło się na różowo, pojedyncze punkciki w kolorze brzoskwini i amarantu rozsiane były po przepięknych ogrodach i ziemiach. Na środku podjazdu stała fontanna. Alexandra była wyczerpana, bo nie spała całą noc, żeby skończyć cerować i przywracać do życia suknie dla siebie i sióstr. Szyła bez przerwy, od kiedy Denney opuścił ich dom poprzedniego popołudnia. Nic dziwnego, że była teraz spięta, a nie podekscytowana. A napięcie tylko rosło.
Razem z Olivią i Corey siedziały tyłem do kierunku jazdy, naprzeciwko ojca i Denneya, więc musiała wyciągać szyję, żeby wyjrzeć na zewnątrz. Pozostałe pojazdy były duże i luksusowe, a opuszczający je panowie i damy byli ubrani w najlepiej skrojone stroje balowe. Nawet o zmierzchu Alexandra widziała klejnoty lśniące na kobiecych szyjach i w uszach, a także na dłoniach dżentelmenów. Zdążyła już zapomnieć, jak bogata była tutejsza arystokracja. Spojrzała na swoje nagie palce i zieloną, satynową suknię. Materiał powinien błyszczeć, ale suknia przeleżała w szafie zbyt wiele lat. No i zabrakło jej czasu, żeby ją przerobić. Zdążyła za to przerobić rękawy w sukniach Olivii i Corey. Jej suknia miała też za dużo warstw jak na obecnie panującą modę, ale przynajmniej dobrze leżała.
– Piękna suknia – skomplementował ją Denney i odchrząknął nerwowo.
Czyżby czytał jej w myślach? Zajrzał do jej wnętrza? Z trudem, ale udało się jej do niego uśmiechnąć. Nie uważała, że wygląda dobrze. Była blada, a pod jej oczami pojawiły się cienie. On oczywiście tego nie zauważył. I może nie był świadomy tego, jak stara – i staromodna – jest jej suknia.
Olivia chwyciła ją za rękę. Z jej oczu bił ten rodzaj ekscytacji, który przeważnie rezerwowała tylko dla swoich obrazów i szkiców. Jeszcze nigdy nie wyglądała równie pięknie. Jej długie, płowe, kręcone włosy były upięte. Miała na sobie suknię balową w kolorze kości słoniowej. Ich spojrzenia się spotkały. Alexandra była z niej dumna.
– Wyglądasz pięknie – szepnęła Olivia.
– Ty również. I tak samo Corey. Przed nami cudowny wieczór, a wszystko to zawdzięczamy panu – powiedziała Alexandra.
Denney okazał wdzięczność szerokim uśmiechem.
Alexandra spojrzała na Corey, której policzki płonęły z ekscytacji. Była niemal tak wysoka jak Alexandra, tyle że nieco szczuplejsza. W jasnoniebieskiej, jedwabnej sukni wyglądała olśniewająco. Suknia przeznaczona była dla osoby o wiele starszej niż szesnastolatka, ale Alexandra nie znalazła w szafie nic lepszego.
Alexandra poczuła lekkie ukłucie bólu. Corey i Olivia nigdy wcześniej nie były na takim wykwintny balu. I choć Alexandra nie chciała nikogo winić, to jednak odpowiedzialność za to ciążyła na jednej osobie. Pomyślała o tym, że ojciec nie był już taki jak kiedyś. Po śmierci żony topił smutki w alkoholu i hazardzie, stracił ducha walki. Ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Jej siostry zasługiwały na więcej. Może ta noc przyniesie im coś lepszego? Obecni dżentelmeni musieliby być ślepi, żeby je przeoczyć.
Niespodziewanie rozległ się tętent kopyt tak głośny, jakby nadjeżdżała cała armia. Olbrzymi czarny powóz z czerwono-złotym herbem na drzwiczkach, ciągnięty przez sześć karych koni, minął ich i bez pardonu wepchnął się do kolejki. Kiedy przejeżdżał obok, ziarenka żwiru oprószyły ich powóz.
Alexandra przypatrywała się przepięknie ubranym lokajom i czuła, że napięcie w niej rośnie z każdą chwilą. Przypomniała sobie, że kiedy matka jeszcze żyła, była na kilku przyjęciach dla wyższych sfer. Nie było się czym denerwować. Czy ktokolwiek w ogóle zauważy ich nagłe pojawienie się w towarzystwie? Albo to, że nosiły niemodne suknie? Wiedziała, że nie, ale i tak się martwiła. Nie chciała, żeby ktoś wyśmiał jej siostry.
Elegancki powóz zatrzymał się, ale nie widziała, kto z niego wysiadł. Zdawało jej się, że dostrzegła wysoką, ciemnowłosą postać kroczącą przez tłum. Mężczyzna ominął kolejkę i wszedł bezpośrednio do środka.
O dziwo jej serce przyspieszyło na jego widok.
– Teraz nasza kolej wysiadać – oznajmił Denney. Stangret otworzył drzwi i wysiedli.
Alexandra wyprostowała się i zwróciła do ojca:
– Wolałabym, żebyś dzisiaj nie szarżował.
– Jak śmiesz mówić do mnie w ten sposób – oburzył się.
– Masz butelkę w kieszeni. Czy mogę ją zatrzymać?
Ojciec poczerwieniał.
– Jeżeli chcesz, żebym poślubiła dziedzica Denneya, lepiej, żeby nie widział, jak się potykasz o własne nogi. A co będzie, jeśli Corey lub Olivia przyciągną dziś zalotników? Wszyscy wiedzą, w jakiej jesteśmy sytuacji, a to oznacza, że nasze zachowanie musi być nienaganne – dodała, wyciągając rękę.
Zrzędząc pod nosem, Edgemont wyjął wysłużoną piersiówkę z kieszeni, ale zanim ją oddał, pociągnął jeszcze haust.
– Ojcze! – upomniała go Alexandra.
– Z każdym dniem coraz bardziej przypominasz mi matkę – narzekał, podając jej butelkę. Alexandra otworzyła ją i wylała zawartość przez okno. Potem wymieniła spojrzenia z siostrami.
– Nasza kolej.
Alexandra podała dłoń stangretowi Denneya i wysiadła z powozu. Jej siostry ruszyły tuż za nią.
Olivia podeszła bliżej i szepnęła:
– Co ci chodzi po głowie? Nie jesteśmy tutaj, aby przyciągać zalotników! Jak miałybyśmy to zrobić? Przecież wszyscy wiedzą, w jak trudnej sytuacji jesteśmy.
– Jestem tu tylko dlatego, że pragnę czegoś więcej dla ciebie i Corey. Swego czasu ojciec i matka chodzili na wszystkie bale. Ty też powinnaś mieć takie życie, Olivio. Tak samo Corey – powiedziała z uśmiechem Alexandra.
– Nam więcej nie potrzeba – nie ustępowała Olivia. – A jedyne, na czym musimy się teraz skoncentrować, to uratowanie ciebie przed niechcianymi zaręczynami.
– Nie zmieniłam zdania. Jestem bardzo zadowolona, że Denney się o mnie stara – odszepnęła.
– A może znajdziesz tu dziś kogoś innego? – rzuciła Olivia.
– Denerwuję się – wtrąciła nagle Corey. – Tak bardzo, że rozbolała mnie głowa. Poza tym ci mężczyźni się nam przyglądają.
Alexandra i spojrzała przez ramię na trzech dżentelmenów stojących przy otwartych drzwiach frontowych. Mężczyźni byli mniej więcej w wieku Alexandry i przypatrywali się jej i jej siostrom. Jeden uśmiechnął się i dotknął brzegu cylindra, w geście podziwu dla jej najmłodszej siostry.
Alexandra zmusiła się do uśmiechu.
– Uśmiechnął się do ciebie – powiedziała do Corey. – Nie było w tym nic grubiańskiego ani niestosownego.
– Uśmiechał się do Olivii – odparowała Corey, ale zarumieniła się.
Denney odwrócił się, machając, by do niego dołączyły. Pospieszyły do niego i razem ruszyli za pozostałymi gośćmi. Alexandra bywała w Harrington Hall wiele razy. Na początku z matką, a po jej śmierci jeszcze dwa razy z siostrami. Lady Blanche zawsze witała ich ciepło po tym jak, wypadli z łask, a nawet jeszcze w zeszłym roku.
Hol wejściowy był dwa razy większy niż ich jadalnia i kiedy stali już za progiem, Alexandra dostrzegła ich gospodarzy – lady Blanche i sir Rexa. Sir Rex stracił nogę w czasie wojny i opierał się na lasce. Tworzyli przepiękną parę. Ona była blada i onieśmielała urodą, on miał ciemną karnację i był bardzo przystojny. Razem z nimi stała Sara, oszałamiająco piękna i doskonale ubrana brunetka. Alexandra poczuła ukłucie zazdrości, kiedy się jej przyglądała.
Po chwili zdała sobie sprawę, że zostali zauważeni i drgnęła z przejęcia. Lady Lewis patrzyła na nią tak nienawistnie, jakby życzyła jej śmierci. Lady Lewis była jedną z jej najlepszych klientek.
Denney witał kilku dżentelmenów, więc stał trochę bardziej z przodu. Alexandra zwróciła się do sióstr, niespokojna i przejęta.
– Widziałyście to?
– Dlaczego tak na nas patrzyła? – spytała Olivia.
Alexandra wzięła głęboki oddech, żeby się uspokoić. Po drugiej stronie sali balowej stały lady Henredon i lady Bothley. Co ona sobie myślała? Szyła dla tych kobiet! To było nie do przyjęcia, żeby szwaczka stawiała się na równi z lepszymi od niej.
Poczuła ucisk w żołądku. Odwróciła się i wpadła na lady Lewis, która właśnie do niej podeszła.
– Alexandro, co za niespodzianka! Nie poznałam cię w tej sukni.
Alexandra z trudem przywołała na twarz uśmiech. Jej siostry podeszły bliżej i stanęły u jej boków. Lady Lewis rzuciła im pogardliwe spojrzenie.
– Nie poznałabym żadnej z was w tych strojach!
Serce Alexandry zabiło szybciej.
– To nieuprzejme…
Lady Lewis uniosła brwi.
– Przecież nie powiedziałam, że na co dzień chodzicie w szmatach i szyjecie moje suknie.
Corey zakrztusiła się. Olivia złapała ją za rękę. Alexandra miała ochotę krzyczeć, ale musiała liczyć się z lady Lewis, przynajmniej na razie.
– Nie, oczywiście. Najmocniej przepraszam. Nigdy nie postąpiła pani równie niegodnie. Jestem tego pewna.
– Moja służąca przyniesie ci suknię do wyprania i wyprasowania – rzuciła lady Lewis, po czym prychnęła i odeszła.
– Co za wiedźma! – oburzyła się Corey. – Ani się waż czyścić i prasować tę suknię.
– Oczywiście, że to zrobię – powiedziała Alexandra spokojnie, chociaż w środku trzęsła się z nerwów. Pulsowało jej w skroniach. Już wcześniej była zmęczona, a nieprzyjemna konfrontacja z lady nie pomogła. Rozejrzała się, licząc na to, że znajdą miejsca siedzące.
– Panno Bolton, czy mógłbym przedstawić panią dobremu przyjacielowi, Landonowi? – zwrócił się do niej Denney, uśmiechnięty i w dobrym nastroju. – George, panna Bolton ma dwie siostry, Olivię i Corey. I oczywiście ojca, Edgemonta, którego już poznałeś.
Alexandra uśmiechnęła się do Landona i życzyła mu miłego wieczora. Kiedy Landon rozmawiał z Denneyem, usłyszała kobietę szepczącą za jej plecami:
– To hańba… Pijany każdej nocy… Gra… Jego córki…
Alexandra poczuła, że pieką ją policzki. Próbowała usłyszeć, co dokładnie mówiła ta kobieta, ale i tak było jasne, że ojciec przynosił im wstyd.
Corey się nie zorientowała w sytuacji. Z fascynacją przyglądała się wszystkim ludziom i przedmiotom wokół. Alexandra spojrzała na Olivię, która wpatrywała się w dziwnie znajomego blondyna. Wzięła głęboki oddech. Może najgorsze już za nimi?
Ale potem zobaczyła, że trzy starsze kobiety przypatrują się jej i jej siostrom i zrozumiała, że to dopiero początek.
Szeptały między sobą, zasłaniając usta dłońmi w rękawiczkach. Alexandra zadrżała i odwróciła się do nich plecami.
– Ojcze, znasz te damy?
Edgemont spojrzał na nie i milczał przez chwilę.
– Co prawda minęło już trochę czasu, ale wszystkie były przyjaciółkami twojej matki. Najbliżej była z lady Collins. Dobry Boże! Mam wrażenie, że to było wieki temu! Ale trzeba przyznać, że lady dobrze się trzyma.
– Nie wygląda zbyt przyjaźnie – zauważyła Olivia. – Wręcz piorunuje nas wzrokiem.
– To niemożliwe. Była dobrą przyjaciółką Elizabeth. Podejdźmy się przywitać.
– Jeszcze nie rozmawialiśmy z gospodarzami – wtrąciła Alexandra.
– Przed nami długa kolejka – ojciec nie dawał za wygraną. – A Denney jest zajęty rozmową z przyjacielem. Lady Collins! – krzyknął i pospieszył przed siebie. Wymieniając ponure spojrzenia z siostrami, Alexandra niechętnie ruszyła za nim. Lady Collins rzuciła im chłodne spojrzenie.
– Dobrze cię znów widzieć – zaczął Edgemont.
– Witaj, nie spodziewałam się ciebie tutaj – odparła.
– Sam jestem zaskoczony – odparł wesoło. – Pamiętasz moje córki?
Alexandra uniosła wysoko głowę, kiedy lady Collins powiedziała, że nie wierzy, że kiedykolwiek się poznały. Wymieniły uprzejmości i uścisnęły dłonie.
– Miłego wieczoru – powiedziała lady Collins, po czym odeszła na bok.
Edgemont spłonął rumieńcem.
– Na Boga, ależ ona się zmieniła.
– To był błąd – rzuciła cicho Alexandra. – Szyję dla połowy z tych kobiet. One nie chcą mnie tu widzieć.
– Masz pełne prawo tu być! Jesteś gościem Denneya i znasz lady Harrington.
Alexandra odwróciła się, żeby spojrzeć na siostry, które z każdą chwilą wyglądały na coraz bardziej przerażone. Denney uśmiechnął się do niej i dał jej znak, że wróci za chwilkę. Był teraz otoczony dżentelmenami.
W kolejce stały przed nimi już tylko trzy pary. Czuła coraz silniejszy ból głowy. Po co zabrała ze sobą Olivię i Corey?
Nagle usłyszała, że jakaś starsza kobieta z przodu kolejki zachwyca się urodą, wdziękiem i gracją Sary.
– Porzucona!
Odwróciła się i zobaczyła kobietę, która patrzyła na nią wilkiem. Gdyby spojrzenia mogły zabijać, padłaby trupem na miejscu. Alexandra próbowała się skupić na ich rozmowie.
– Przed ołtarzem? – prychnęła tamta, patrząc na Alexandrę ze złośliwą satysfakcją.
– Tak, została porzucona przy samym ołtarzu. Nagle wszystko mi się przypomniało.
Pierwsza z kobiet posłała Alexandrze triumfalny uśmiech.
– Dostała, na co zasłużyła. St. James na szczęście odzyskał zmysły i poślubił kobietę z odpowiedniej rodziny.
Alexandra odwróciła się tyłem do odrażających kobiet. Olivia szepnęła:
– Czy one mówiły, że Owen cię porzucił?
Ze wszystkiego, co do tej pory zniosła, to kłamstwo zraniło ją najbardziej.
– To bez znaczenia, Olivio – powiedziała. Nagle poczuła się bardzo osłabiona. Rozejrzała się za miejscem siedzącym. W holu wejściowym stały rzędy krzeseł, ale większość z nich była zajęta. Pomasowała pulsujące skronie. Gdyby była w domu, położyłaby się do łóżka.
– Dlaczego ktokolwiek opowiada historie, które nie mają nic wspólnego z prawdą? – denerwowała się cicho Olivia.
Alexandra zachowała spokój.
– Jestem pewien, że to kłamstwo nie było celowe. Prawdopodobnie już zapomnieli, jak było naprawdę.
– Plotki są jak pożar – rzuciła Olivia. – Raz puszczone w świat, są nie do powstrzymania.
– Te kobiety są po prostu okropne – mruknęła Corey.
Skronie Alexandry pulsowały coraz boleśniej. Położyła dłoń na ramieniu Corey.
– Nikt tutaj nie jest okropny. I nie powinnyśmy podsłuchiwać cudzych rozmów.
– One chciały, żebyśmy to usłyszały – rzuciła Corey i wyrwała się z jej objęć.
– A może zmienimy temat? Przyszłyśmy tutaj, żeby się dobrze bawić – zasugerowała Alexandra.
– Jak mamy się dobrze bawić po czymś takim? – spytała Olivia, wyraźnie zmartwiona. – Może przynajmniej taki skandal zniechęci Denneya.
Alexandra zakrztusiła się. Była już całkiem zrozpaczona. W ciągu ostatnich kilku dnia prawie nie spała, czuła nieustanny niepokój. Musi usiąść, natychmiast.
Pomieszczenie zaczęło wirować.
Światła przygasły i poszarzały.
Żebym tylko nie zemdlała, pomyślała przerażona. Jeśli zemdleję, plotkom nie będzie końca.
Podłoga gwałtownie się przechyliła. Gdy Alexandra wyciągnęła rękę, poczuła otaczające ją silne męskie ramię. Silny i muskularny, jej wybawca otoczył ją swoim ciepłem. Próbując złapać oddech, bezradnie spojrzała w górę… I odkryła, że wpatruje się w najbardziej przeszywające i najpiękniejsze niebieskie oczy, jakie kiedykolwiek widziała.
– Odprowadzę cię, żebyś mogła usiąść – powiedział spokojnie. Bardzo chciała odpowiedzieć, ale nie była w stanie. Mogła jedynie patrzeć na jego piękną twarz, długie rzęsy, na prosty nos i wydatne kości policzkowe.
Mężczyzna przyglądał się jej równie intensywnie.
– Czy mogę cię odprowadzić do krzeseł? – zaproponował ponownie.
Zwilżyła usta. Już dawno zapomniała, jak się flirtuje, więc postanowiła, że nawet nie będzie próbować, zresztą i tak nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa.
– Jesteś bardzo uprzejmy – wydukała w końcu. Poczuła się odrobinę spokojniejsza.
– Słyszałem wiele opinii na swój temat, ale jeszcze nikt nigdy nie nazwał mnie uprzejmym.
Wydawał się rozbawiony, ale odniosła wrażenie, że nie chce się uśmiechnąć.
– Prawda jest taka, że życzliwość nie ma nic wspólnego z ratowaniem pięknej kobiety.
Na te słowa Alexandra zarumieniła się jak podlotek. Mężczyzna uniósł brew.
– Gotowa?
Zanim zdążyła kiwnąć głową, poprowadził ją przez tłum. Nagle, nie wiadomo skąd, wyłoniło się przed nimi czerwone aksamitne krzesło.
– Wcale nie mam ochoty cię puszczać – powiedział cicho. Alexandra poczuła, że znów się rumieni.
– Obawiam się, że nie ma innej możliwości.
– Zawsze jest wiele możliwości – powiedział równie cicho. Nie potrzebowała już jego pomocy, ale trzymał ją mocno, dopóki nie usiadła. A nawet wtedy jego potężna dłoń nie puściła jej talii, a silna ręka przytrzymywała ją za ramię. Poczuła, że zacisnął palce.
Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Co gorsza, nie była w stanie odwrócić wzroku od jego ciepłego, uważnego spojrzenia. Flirtował z nią, co wprawiło ją w osłupienie.
W końcu ją puścił i wyprostował się. A potem ukłonił się i odszedł.
Alexandra wciąż była bardzo oszołomiona. Kiedy jej siostry podbiegły i uklękły przy niej, uświadomiła sobie, że serce jej łomocze, a całe ciało pulsuje. Całkowicie straciła nad sobą panowanie
– Masz pojęcie, kto to był? – spytała podekscytowana Corey.
Alexandra podniosła wzrok i zobaczyła, że prawie wszyscy w holu wejściowym obserwują ją i szepczą między sobą.
– Nie.
– To książę Clarewood – odparła Corey.
Alexandra zamarła. Wiedziała o nim wszystko, jak wszyscy obecni. Był bogatym i szanowanym filantropem. Był też, co nie podlegało żadnej dyskusji, najbogatszym mężczyzną w okolicy i prawdopodobnie najpotężniejszym. A co za tym idzie, bardzo pożądanym kandydatem na męża.
Zadrżała. Mówiło się, że jest zimny i bez serca. Podobno odrzucał najpiękniejsze panny, odmawiając wybrania tej jedynej. Miał za to wiele pięknych kochanek.
Tytuł oryginału: An Impossible Attraction
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Ltd, 2010
Redaktor serii: Grażyna Ordęga
Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga
© 2010 by Brenda Joyce Dreams Unlimited, Inc.
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2020
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Powieść Historyczna są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harpercollins.pl
ISBN 9788327647030