Śledztwo panny Cahill (Powieść Historyczna) - Brenda Joyce - ebook

Śledztwo panny Cahill (Powieść Historyczna) ebook

Brenda Joyce

3,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Po mieście krąży morderca nazwany przez prasę Rzeźnikiem. Dwie zaatakowane kobiety uszły z życiem, trzecia nie miała tyle szczęścia. Sprawa zaprząta myśli panny Fran Cahill, która już rozwiązała kilka kryminalnych zagadek. Tym razem szczególnie jej zależy na wykryciu sprawcy, bo jedna z jej przyjaciółek może być kolejną ofiarą. Czy sprawca pragnie śmierci konkretnej kobiety, czy atakuje wszystkie samotne matki w tej okolicy? Fran uważa, że odpowiedź na to pytanie okaże się kluczowa. Rozpoczyna niebezpieczne śledztwo, które mocno odbija się na jej życiu osobistym. A częste kontakty z komisarzem Braggiem mogą się z wielu powodów nie podobać Calderowi, z którym jest zaręczona.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 346

Oceny
3,6 (20 ocen)
7
4
5
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Brenda Joyce

Śledztwo panny Cahill

Tłumaczenie: Hanna Hessenmüller

HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2020

Tytuł oryginału: Deadly Illusions

Pierwsze wydanie: Harlequin Books 2005

Redaktor serii: Grażyna Ordęga

Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga

© 2005 by Brenda Joyce Unlimited, Inc.

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2020

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Powieść Historyczna są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harpercollins.pl

ISBN 978-83-276-5514-1

Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink

Ta książka jest dla pań z rad nadzorczych.

Dziękuję za silne wsparcie!

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Nowy Jork, wtorek, 22 kwietnia 1902 r., piąta po południu

Powiało grozą.

Francesca Cahill ominęła policyjną barierkę i przystanęła w progu, a gdy spojrzała na łóżko, poczuła na plecach lodowaty dreszcz. Ta kobieta miała na sobie tylko halkę, gorset oraz pantalony – i z całą pewnością była martwa. Leżała w kałuży zakrzepłej krwi, tak samo brunatnej jak jej włosy.

Łóżko stało na końcu długiego i wąskiego pokoju, zresztą jedynego w tym małym mieszkaniu. Na lewej i prawej ścianie były po dwa okna, ale światła wpadało niewiele, ponieważ stojąca w bezpośrednim sąsiedztwie kamienica zasłaniała słońce. Pokój umeblowano nadzwyczaj skromnie. Przed mocno sfatygowaną sofą stało na dywaniku wiadro z wodą, czyli zapewne denatka przed snem moczyła sobie nogi. Były tu też koślawy stół i dwa rozklekotane krzesła. Nogę jednego z nich umocowano sznurkiem. Na drewnianym kontuarze było trochę naczyń, a za nim piec kuchenny i zlew.

Przy łóżku stał mężczyzna średniego wzrostu, mocno zbudowany, w przybrudzonym tweedowym garniturze. Był odwrócony tyłem do Franceski, ale natychmiast rozpoznała inspektora Newmana. Zakasłała, by zasygnalizować swoją obecność, i szeleszcząc spódnicą, ruszyła w jego stronę. Spódnica była granatowa, tak samo jak mały kapelusz na złocistych i upiętych w kok włosach.

– O, panna Cahill. Pani tutaj? – Newman nawet nie próbował ukryć zaskoczenia.

Ona jednak twardo postanowiła, że za nic nie da się wyprosić. Owszem, nikt jej tej sprawy nie zlecił, ale była to taka sprawa, że panna detektyw Francesca Cahill po prostu musiała tu być, koniec kropka.

– Dzień dobry, panie inspektorze. Choć z tego, co widzę, taki dobry to on nie jest.

Inspektor ruszył w jej stronę i spotkali się w połowie drogi.

– Czy komisarz przyjechał razem z panią?

Komisarz… Serce Franceski zabiło trochę szybciej. Z Braggiem od kilku tygodni widywała się już tylko w przelocie w holu szpitala Bellevue, gdy przyjeżdżała odwiedzić jego żonę.

– Nie, nie ma go tutaj – odparła, wpatrując się w martwą kobietę. Denatka była bardzo ładna, a śmierć ją dopadła zapewne jeszcze przed dwudziestymi urodzinami. – Sądzi pan, że to znowu Rzeźnik?

– Ma poderżnięte gardło, jak tamte dwie. Z tym że tamte przeżyły, a ona nie. Może i wygląda to podobnie, ale dopóki koroner nie obejrzy ciała, pewności nie ma.

Francesca pokiwała głową. O dwóch pierwszych napaściach rozpisywano się w gazetach, bo dla żurnalistów taki temat to prawdziwa gratka. Dwie pierwsze ofiary były Irlandkami, też młodymi i ładnymi. Na szczęście przeżyły, choć podczas napadów poderżnięto im gardła, i z tej przyczyny „Tribune” orzekła, że dokonała tego ta sama ręka. Żurnalistom, jak wiadomo, nie należy ufać, ale w tym przypadku Francesca zgadzała się z tą hipotezą, włączając do niej również i tę zbrodnię. Owszem, trzecia ofiara nie do końca pasuje do schematu, ponieważ zmarła, ale instynkt, który nigdy nie zawodził Franceski, już nawet nie podpowiadał, tylko wrzeszczał na całe gardło, że to na pewno on.

Rzeźnik.

Morderca wrócił do gry, a panna Cahill postanowiła wziąć czynny udział w rozwikłaniu tej zagadki. Inaczej być nie może, skoro ludzie, którzy tak wiele dla niej znaczą, mieszkają zaledwie dwa domy dalej.

– Czy wiemy już, jak się nazywa? – spytała półgłosem, przyglądając się, w jakiej pozycji leży denatka. Ręce rozrzucone, głowa przekręcona na bok, czyli walczyła o życie. Czyli na pewno też Irlandka.

– Tak, wiemy. Margaret Cooper.

A więc jednak nie, przecież Cooper to w takim samym stopniu nazwisko irlandzkie, jak Cahill włoskie.

Ruszyła w stronę łóżka, ale Newman przytrzymał ją za ramię.

– Panno Cahill, tą sprawą zajmuje się policja i jeśli komisarza tu nie ma, to pani też nie powinno tu być.

– Komisarz przyjedzie niebawem i na pewno nie będzie miał nic przeciwko mojej obecności – odparła niby uprzejmie, z uśmiechem, ale jednocześnie stanowczo, choć prawdę mówiąc, nie była pewna, czy komisarz Rick Bragg będzie zachwycony jej widokiem. Tyle przecież się zmieniło, i to w tak krótkim czasie.

W tym momencie usłyszeli kroki w korytarzu i Francesca – znów ta intuicja! – już wiedziała, kto nadchodzi. Tenże komisarz Rick Bragg, dla Franceski jeszcze niedawno najprzystojniejszy i najdroższy mężczyzna pod słońcem. Póki nie dowiedziała się, że ma żonę, że jego małżeństwo to ciągłe rozstania i powroty, że aktualnie są w separacji. Ale było, minęło. Teraz łączyły ich tylko sprawy zawodowe. Jednak gdy wszedł, jej puls trochę przyśpieszył. A było na co spojrzeć. Rick Bragg, śniady choć jasnowłosy, już samym wyglądem wzbudzał respekt. Miał prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu, długonogi i szeroki w barach, jak zawsze przemieszczał się pewnym krokiem, rozwiewając poły brązowego płaszcza automobilisty.

Spojrzał na nią, ona spojrzała w jego oczy koloru bursztynu, i żadne z nich nie odwracało wzroku. Na szczęście po minucie do Franceski dotarło, że wypada jednak coś powiedzieć.

– Witaj, Rick – oznajmiła głosem równym i spokojnym, co nie było łatwe, skoro stał przed nią mężczyzna, w którym była kiedyś zakochana, jak i on w niej, a teraz jest zaręczona z jego przyrodnim bratem Calderem Hartem, mężczyzną o mocno zaszarganej reputacji. A stosunki między braćmi nigdy nie były dobre.

– Witaj, Francesco. Co za miła niespodzianka!

Zabrzmiało to niemal radośnie, ale widać było, że nie jest w najlepszej kondycji. Na pewno był zmęczony i fizycznie, i psychicznie. Niewątpliwie martwił się stanem zdrowia żony. Francesca chętnie by spytała, jak czuje się Leigh Anne i jak miewają się dwie przysposobione przez nich dziewczynki, a także spróbowała jakoś podnieść go na duchu. Ale to nie było miejsce ani pora na takie rozmowy.

– Spotkałam Isaacsona z „Tribune”. Był akurat w Komendzie Głównej, gdy zgłoszono to morderstwo. Powiedział, że może być to sprawka Rzeźnika i że ofiara mieszkała na rogu Dziesiątej Ulicy i Alei A. Od razu tu przyjechałam, przecież Maggie razem z dziećmi mieszka dwa domy dalej.

– Wiem, Francesco, i też się o nich zaniepokoiłem. – Mówiąc to, przyglądał jej się bacznie, zerkał też na jej palce zaciśnięte na torebce.

Uśmiechnęła się. Udało się, ale on tego uśmiechu nie odwzajemnił i w rezultacie poczuła się bardzo niezręcznie. Bo jak to między nimi teraz będzie? Czy nadal są przyjaciółmi? Czy znienawidził ją za to, że pewnego dnia zostanie żoną jego przyrodniego brata, którego miał zawsze w głębokiej pogardzie? Przecież ona w końcu zaakceptowała fakt, że dla Ricka Bragga żona jest najważniejsza.

Bardzo chciała go o to wszystko zapytać, oczywiście nie teraz, ale czuła że tego jednak nie zrobi. Wyjdzie przecież na egoistkę, a nie mogła dopuścić, by tak pomyślał o niej człowiek, którego podziwiała i podziwia do dziś. Nikt w jej oczach nie był bardziej szlachetny, zdecydowany i bardziej godny szacunku niż on. Kiedy został komisarzem, wraz z nominacją otrzymał rozkaz zlikwidowania korupcji w podległym mu departamencie. I było to niemal niewykonalne zadanie, przypominało bicie głową o mur. Każdy, nawet najmniejszy krok do przodu był żmudny, trudny i niebezpieczny, do tego prasa bacznie śledziła każdy jego ruch. Kler i ruchy reformatorskie domagały się, by robił dużo więcej, politycy, by robił dużo mniej. Stowarzyszenie Tammany Hall, chociaż w ostatnich wyborach poniosło straty, nadal rządziło prawie całym miastem, a Bragg nie należał do zwolenników tej organizacji politycznej. Do tego burmistrz Low nie zawsze go popierał, bojąc się utraty poparcia klasy robotniczej w kolejnych wyborach, które miały się odbyć niebawem. W rezultacie Bragg zmagał się z tym wszystkim sam, i to w czasie, gdy jego żona po odniesieniu ciężkich obrażeń podczas kolizji powozów leżała w szpitalu.

– Słyszałam, Rick, że Leigh Anne wkrótce wraca do domu. Czy to prawda?

– Tak. Już jutro.

– Jak dobrze, że tak szybko odzyskała przytomność. Powiedz, czy prognozy są nadal takie same?

– Niestety tak. Nigdy już nie będzie chodzić – odparł Bragg i jakby uznając temat za wyczerpany, podszedł do łóżka, na którym leżała denatka. – Jeśli to sprawka tak zwanego Rzeźnika, oznacza to, że mamy do czynienia z seryjnym zabójcą. Z tym że, jak przeczytałem w raportach, dwie pierwsze ofiary przeżyły. Pierwszy z tych napadów był w poniedziałek, drugi tydzień później, również w poniedziałek. A tę kobietę znaleziono dziś w południe. Najpewniej zabito ją wczoraj, czyli też w poniedziałek, w nocy.

– Tak, przecież nie ma na sobie sukni.

Długie włosy Margaret były rozpuszczone, przykrywały też szyję. Bragg odgarnął je, odsłaniając makabrycznie pocięte gardło, a Francesca natychmiast zamknęła oczy. Widziała już niejedno, ale była pewna, że nigdy nie przywyknie do tego rodzaju widoków. Z tym że miała za sobą dopiero sześć śledztw. Postanowiła zostać detektywem po tym, jak porwano syna sąsiadów. Ze wszystkich sił próbowała pomóc, z początku nie spodziewając się, że te wydarzenia zdecydują o jej dalszym życiu.

– Rick, czytałam, że dwie poprzednie ofiary to młode, mniej więcej dwudziestoletnie Irlandki. Czy to prawda?

– Tak. Poza tym obie porzuciły mężów. A kiedy patrzę na te cięcia, to moim zdaniem mamy do czynienia z Rzeźnikiem, który tym razem poszedł krok dalej i zamordował ofiarę.

– Coś jeszcze, Rick. Ona nie jest Irlandką. To Margaret Cooper, czyli nazwisko bardzo, ale to bardzo amerykańskie.

– Ale pasuje do schematu. Trzy ładne młode kobiety w kiepskiej sytuacji materialnej zaatakowane w trzy kolejne poniedziałki…

– Może ta została zabita nieumyślnie? Co o tym sądzisz?

– Nie wiadomo. Ale jedno jest pewne. Jeśli atakuje w poniedziałki, to za sześć dni będziemy mieli nową ofiarę.

– Nie, nikt już nie zginie. Dopadniemy drania.

Bragg odwrócił się, spojrzał jej prosto w oczy i wreszcie się uśmiechnął.

– Jeśli ktokolwiek go znajdzie, to na pewno tą osobą będziesz ty.

Francesca odwzajemniła uśmiech, po czym drążyła dalej:

– Przypuszczam, że Rzeźnik to mężczyzna, chociaż nie wykluczam, że może być kobietą. Mieliśmy już taki przypadek.

– Tak, ale tu na pewno mamy do czynienia z mężczyzną. Dwie pierwsze ofiary, Kate Sullivan i Francis O’Leary, wprawdzie go nie widziały, ponieważ zaatakował od tyłu, ale zgodnie twierdzą, że napastnikiem z całą pewnością nie mogła być kobieta.

– Tak… – Francesca pokiwała głową. – Kto tym razem powiadomił policję?

– Pani O’Neil, która mieszka obok, w sąsiednim mieszkaniu.

– Co?! O Boże! Tylko nie mów, że Gwen O’Neil!

– Owszem, tak się nazywa. Teraz jest w Komendzie Głównej. Znasz ją?

– Tak, oczywiście, że znam.

Na miejscu zbrodni Francesca spędziła razem z Braggiem całą godzinę, potem poszła do swojej znajomej Maggie Kennedy, szwaczki, która pracowała w szwalni Levy’ego. Podobnie jak Gwen O’Neil, Maggie mieszkała blisko miejsca zbrodni, bo w tej zatłoczonej i nieciekawej dzielnicy gnieździło się wiele zubożałych kobiet z dziećmi.

Kiedy szła ulicą, ponownie układała w głowie wszystko, czego się dowiedziała. A więc zbrodniarz nadal jest na wolności. Trzecia ofiara została zamordowana być może nieumyślnie. Wszystkie trzy ofiary mają ze sobą coś wspólnego. Młode, ładne, nie pochodzą z wyższych sfer i mieszkają w kamienicy czynszowej. Pierwsze dwie ofiary mieszkają same. Mąż Francis O’Leary prawdopodobnie znikł przed dwoma laty, a Kate Sullivan sama porzuciła męża. Trzecia ofiara, nieżyjąca Margaret Cooper, nie miała na palcu obrączki, nic też nie wskazywało, by ktoś z nią mieszkał, czyli najpewniej też była osobą samotną, ale należy to potwierdzić. Wszystkie ofiary zostały zaatakowane w poniedziałek, w odstępie tygodniowym, można się więc spodziewać, że w następny poniedziałek znów dojdzie do napaści w tej samej dzielnicy, a ofiarą będzie samotna, młoda i ładna kobieta z klasy robotniczej. Dwie pierwsze ofiary przeżyły, można więc z nimi porozmawiać. Policjanci co prawda już je przesłuchiwali, ale mogło coś im umknąć. Będzie też musiała spotkać się z Gwen O’Neil, z tym że te wszystkie rozmowy trzeba odłożyć na później, ponieważ tego wieczoru Julia Van Wyck Cahill, czyli matka Franceski, wydaje proszony obiad, na którym nie można się nie pojawić. Czyli tylko krótka wizyta u Maggie i trzeba wracać do domu.

To tyle, jeśli chodzi o śledztwo. A Bragg… Jak to wszystko się zmieniło! Nagle stali się sobie obcy. Czyli była głupia i naiwna, gdy miała nadzieję, że Bragg nie tylko pogodzi się z żoną, lecz także z tym, że ona wyjdzie za jego brata, i nadal będą przyjaciółmi. Ale tak się nie stało. Trudno. Najważniejsze, że Bragg kocha swoją żonę, a ona jest zadurzona w Calderze i nie może się doczekać, kiedy wróci z Chicago, dokąd wyjechał przed dwoma tygodniami załatwiać pilne interesy.

Ocknęła się z zadumy, ponieważ stała już przed drzwiami, za którymi słychać było śmiech dzieci. Maggie Kennedy była wdową i sama wychowywała czwórkę swoich pociech. Drzwi otworzył jedenastoletni Joel, kiedyś złodziej kieszonkowy, teraz nieoceniony pomocnik Franceski podczas jej detektywistycznych poczynań. Znał Nowy Jork jak własną kieszeń i niezliczoną ilość razy pomógł Francesce wydostać się z tarapatów.

– Panna Cahill! Dzień dobry!

Francesca też powitała go miło, zerkając na pokój, gdzie zwykle panował porządek. Teraz wszędzie fruwało pierze, a na podłodze siedziało dwóch młodszych braci Joela, zanosząc się od śmiechu, a każdy z nich trzymał prawie już pustą poszewkę. Czyli właśnie stoczyli bitwę na poduszki.

– Kretyni – mruknął Joel, popatrując na pobojowisko. – Całe pierze wyleciało. Mama się zmartwi, gdy to zobaczy.

– Czy Mathew odrobił lekcje? – Francesca wiedziała, że Mathew, jako jeden z nielicznych chłopców z rodzin robotniczych, chodzi do szkoły. Naturalnie do publicznej, czyli pękającej w szwach i tragicznie niedofinansowanej, ale Maggie nie było stać na szkołę prywatną. Joel też przez jakiś czas chodził do szkoły, dzięki czemu przynajmniej umiał czytać i pisać.

– Miał coś do zrobienia, ale mu się nie chciało.

– Powinien usiąść do lekcji. Dopilnuj tego, Joelu. Chyba nie chcesz, żeby twój brat był analfabetą, prawda? O, Lizzie! Dzień dobry!

Z sypialni wyszła zaspana trzylatka, także czarnowłosa jak starszy brat. Francesca pogłaskała ją po główce, a Joelowi oczy nagle rozbłysły:

– Panno Cahill, czy przyszła pani, bo prowadzi pani jakieś śledztwo i mogę się przydać? Bardzo bym chciał, bo od dawna nic się nie dzieje.

– A teraz się dzieje i dlatego przyszłam – odparła, kładąc torebkę na sofie. – Czy wasza mama jest w domu?

– Nie, ale lada chwila wróci. A co się dzieje, panno Cahill?

– Źle się dzieje, bardzo źle, Joelu. Zamordowano kobietę, i to zaledwie dwa domy dalej, tam, gdzie mieszka Gwen O’Neil.

– O’Neil? – Joel zbladł. – Mama Bridget?

– Tak. Ale nic im się nie stało. Zamordowano ich sąsiadkę, Margaret Cooper. Czy mógłbyś rozejrzeć się po okolicy i popytać, czy ktoś zauważył coś podejrzanego? Na przykład ktoś śledził Margaret Cooper, obserwował jej kamienicę, patrzył w okna? Albo ktoś zauważył, że Margaret Cooper czegoś się boi? Mógłbyś popytać o jej znajomych i czy ktoś ją ostatnio odwiedzał. Podejrzewamy, że sprawcą jest mężczyzna. Kto wie, może to Rzeźnik.

Joel skwapliwie pokiwał głową.

– Jak tylko mama wróci, od razu się za to zabiorę.

– A za co masz się zabrać, mój kochany? – spytała obładowana zakupami Maggie Kennedy, pojawiając się w progu. – Witaj, Francesco! Jak miło cię widzieć.

– Jest następna sprawa, mamo! – zawołał Joel. – Zamordowano kobietę! Niedaleko nas!

Maggie zbladła, a Francesca szybko się wtrąciła:

– Joel, pozwól, że ja powiem twojej mamie, o co chodzi.

Chłopiec zamilkł, a Maggie przywitała się czule z dziećmi, po kolei tuląc je do serca. Z tym że dwóch młodszych chłopców naturalnie skarciła.

– A co to za bałagan! Doskonale wiecie, że na nowe poduszki nie mam pieniędzy! Proszę pozbierać całe pierze, do ostatniego piórka!

Strofowała dzieci, ale było oczywiste, że bardzo się przeraziła tym, co usłyszała od Joela.

– Maggie, może usiądziemy i porozmawiamy? – spytała Francesca, kładąc rękę na jej ramieniu.

– Ależ tak, bardzo proszę, siadaj, a ja już nastawiam wodę na herbatę.

– Może herbatę sobie darujemy? Przede wszystkim musimy porozmawiać.

– Jak sobie życzysz.

Usiadły i spojrzały na drzwi, którymi właśnie ktoś trzasnął.

– Czyli Joel już wyszedł… – Maggie westchnęła. – Francesco, to cudownie, że Joel dzięki tobie zaczął zarabiać uczciwie, ale nie ukrywam, że się o niego boję.

– Maggie, twój syn jest moim agentem, i to znakomitym, więc trudno, żebym mu nie płaciła, ale zawsze dbam o to, by nie narażać go na niebezpieczeństwo.

– Wiem, wiem… Tyle ci zawdzięczamy, Francesco. I ja, i Joel. Przecież dzięki temu, że pracuje dla ciebie, przestał kraść. – Maggie na moment przymknęła oczy. – Przepraszam, jestem trochę niezborna, ale po całym dniu szycia… Proszę, powiedz, o czym chciałaś ze mną porozmawiać.

– Już mówię. Gwen O’Neil znalazła swoją sąsiadkę martwą.

– O Boże! I co z Gwen? Jak to zniosła?! – Maggie zbladła gwałtownie.

Francesca ujęła ją za rękę.

– Jeszcze się z nią nie widziałam. Wiem tylko od Bragga, że jest wstrząśnięta. Trudno, żeby było inaczej. Po południu przesłuchali ją w Komendzie Głównej. Podejrzewamy, że to sprawka Rzeźnika. Zaatakował po raz trzeci, z tym że dwie poprzednie ofiary przeżyły. A ta ostatnia, Margaret Cooper, nie.

– A ja wszystkie je znam! Przecież mieszkamy po sąsiedzku. To znaczy… Margaret już nie… O mój Boże!

– Naprawdę wszystkie?

– Tak. Francis zwykle robi zakupy o tej samej porze co ja, często wpadamy na siebie w sklepie spożywczym Schmidta. Jest taka miła, zawsze radosna. Niedawno zwierzyła mi się, że spotyka się z kimś wyjątkowym.

– Jej mąż jakiś czas temu zniknął.

– Zniknął? Byłam pewna, że jest wdową.

– Nie, wciąż jest mężatką. Może wiesz, jak nazywa się mężczyzna, z którym spotyka się Francis?

– Nie. Wiem tylko, że mieszka niedaleko stąd, przy Dwunastej Ulicy.

– A może wiesz, gdzie pracuje Francis?

– W sklepie Lorda i Taylora. Biedna Francis… Widziałam ją wczoraj w kościele. Wyglądała strasznie. Ma podbite oko i szyję owiniętą bandażem. Na pewno nie wróciła jeszcze do pracy.

– Maggie, jak zrozumiałam, znasz też Kate Sullivan, prawda?

– Ale tylko z widzenia. Widuję ją w niedzielę w kościele i kłaniamy się sobie. Wydaje się miła, chyba jest trochę nieśmiała.

– A Margaret Cooper?

– Poznałam ją u Gwen. Wpadłam kiedyś do niej, bo zabrakło mi cukru, a Margaret przyszła do niej na herbatkę. Też była miłą kobietą…

– Tak, Maggie, ale teraz żadnych wizyt, dobrze? Musisz być bardzo ostrożna.

– Ależ oczywiście! Przecież to dzieje się w naszej okolicy. Margaret Cooper mieszkała dwa domy dalej, Francis i Kate Sullivan mieszkają tuż za rogiem.

– Bezpiecznie tu nie jest, dlatego bardzo bym chciała, żebyś razem z dziećmi najbliższy poniedziałek spędziła u nas. Ostrożność nigdy nie zawadzi, a Rzeźnik napada właśnie w poniedziałek.

– Bardzo dziękuję, ale nie chciałabym się państwu narzucać.

– Narzucać? – Francesca, uśmiechając się ciepło, wzięła ją za rękę. – Przecież jesteśmy przyjaciółkami, prawda?

– Oczywiście! I bardzo dziękuję za troskę, ale jeszcze się zastanowię, dobrze? No i może złapiecie Rzeźnika wcześniej.

– Mam nadzieję…

Pomilczały chwilę, potem Maggie już ciszej i umykając wzrokiem, spytała:

– Czy Evan wrócił już do domu?

Evan był bratem Franceski. Maggie i jej dzieci pomieszkiwały już kiedyś u państwa Cahillów, a Evan był wobec nich nadzwyczaj troskliwy i okazywał Maggie tak dużo wzajemnej życzliwości, że Francesca zaczęła podejrzewać, czy nie budzi się w nich coś więcej. Choć o wspólnej przyszłości syna milionera i szwaczki z Lower East Side, dzielnicy biedoty, raczej nie mogło być mowy. Nawet jeśli ów milioner niedawno syna się wyrzekł.

– Nie, nadal mieszka w hotelu przy Piątej Alei i podjął pracę jako asystent sędziego. – A także plotkowano o nim na potęgę, bo nowojorskiej socjecie nie mieściło się w głowie, że Evan Cahill dobrowolnie zrezygnował z tego, co mógłby odziedziczyć.

– Nie widziałam go od miesiąca – dodała Maggie. – Po raz ostatni, kiedy zabrał moje dzieci do parku. A on chyba nadal spotyka się z tą piękną hrabiną Benevente.

– Owszem, często widuje się ich razem. Evana zawsze ciągnęło do kobiet odważnych, takich jak Bartolla Benevente.

– Ona jest śliczna, w ogóle piękna z nich para. Jeśli się pobiorą, na pewno będzie to udane małżeństwo, nie sądzisz?

Podniosła głowę i niby uśmiechnęła się, ale niebieskie oczy były smutne, więc Francesca swoje już wiedziała. Mimo że pochodzą z tak różnych środowisk, Evan na pewno jej się podoba.

– Przede wszystkim, Maggie, to moim zdaniem Evan nie jest jeszcze gotów do małżeństwa. Nie tylko dlatego, że ma w sobie coś z bon vivanta. Evan potrzebuje trochę czasu, by odnaleźć się w swoim nowym życiu.

– A ja mimo wszystko uważam, że pewnego dnia wróci do domu – oświadczyła Maggie i raptem wstała z krzesła. – Może jednak zrobię herbatę.

– Chętnie się napiję. – Francesca odetchnęła z ulgą, gdy Maggie również uznała, że czas skończyć rozmowę o Evanie.

W dzień było już ciepło, wiosennie, ale o zmroku robiło się chłodno i Francesca, wychodząc na oświetloną gazowymi latarniami ulicę, pożałowała, że nie ma na sobie płaszcza. A ulica mimo chłodu tętniła życiem. Widać było wielu spacerowiczów, a także wyrostków grających w palanta i nie zwracających uwagi na to, że właśnie mija ich wyładowana fura. W barze na rogu było tłoczno i głośno, a w kamienicach wielu mieszkańców pootwierało okna. Migotały w nich zapalone świece, wszędzie unosił się zapach pieczonego mięsa.

Ale przede wszystkim na tej ulicy było zimno, a ona nieopatrznie zrezygnowała z powozu, zamierzając wszędzie dotrzeć na piechotę. Zatęskniła za dorożką, ale było to marzenie ściętej głowy. Innymi słowy, musiała minąć cztery przecznice, wsiąść do konnego omnibusu, podjechać na Union Square i dopiero tam złapać dorożkę.

Nie będzie miło iść taki kawał, skoro już ciemno i na pewno kręci się tu wielu łobuzów. Kto wie, czy gdzieś nie przyczaił się Rzeźnik. Ale trudno, iść trzeba, poza tym ma w czarnej torebce pistolet, z którego potrafi zrobić użytek. A jeśli chodzi o zabijanie, to jako pierwszy zamorduje ją Hart za to, że po zmroku sama szwenda się po ulicy.

Kiedy przeszła kawałek, nagle ktoś ją potrącił. Poczuła się bardzo niepewnie i nie oglądając się za siebie, przyśpieszyła kroku. Jednak gdy intruz złapał ją za żakiet, wystraszyła się nie na żarty, dopóki ów intruz nie zawołał z wyraźnym irlandzkim akcentem:

– Panno Cahill!

– Pani O’Neil! – Francesca natychmiast się odwróciła się, by stanąć twarzą w twarz z Gwen O’Neil i jej córką Bridget. – Nie ukrywam, że jednak trochę się wystraszyłam.

– Przepraszam, panno Cahill, ale nie mogłam się powstrzymać, kiedy wreszcie zobaczyłam kogoś znajomego.

Francesa uświadomiła sobie, że strach niemal paraliżuje Gwen i jej córkę. Były śmiertelnie blade, w ich oczach tętniło przerażenie. Uśmiechnęła się do nich krzepiąco, postanawiając, że nawet jeśli miałaby się spóźnić na matczyny proszony obiad, to trudno, ale nie pozwoli, by te dwie wylęknione istoty wracały same do domu. Odprowadzi je, a przy okazji zada kilka pytań.

Nagle Gwen drgnęła i zdjęta paniką zaczęła się gorączkowo rozglądać.

– Pani O’Neil! – Francesca chwyciła ją za ramię. – Co się dzieje?

Gwen otworzyła usta, ale nie mogła wydobyć z siebie słowa, więc za matkę odpowiedziała Bridget głosem drżącym od łez:

– On za nami idzie, panno Cahill. On nas śledzi!

ROZDZIAŁ DRUGI

Wtorek, 22 kwietnia 1902 r., siódma wieczorem

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Spis treści:
OKŁADKA
KARTA TYTUŁOWA
KARTA REDAKCYJNA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ TRZECI
ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ PIĄTY
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ROZDZIAŁ SIÓDMY
ROZDZIAŁ ÓSMY
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
ROZDZIAŁ JEDENASTY
ROZDZIAŁ DWUNASTY
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
ROZDZIAŁ SZESNASTY
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY