Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Panna Francesca Cahill jest prywatnym detektywem i chociaż ma na koncie wiele sukcesów, ostatnio narzeka na brak ciekawych spraw. Marzy o ekscytującej przygodzie, ale czasami spełnienie życzeń przynosi więcej smutku niż radości. Owszem, będzie wreszcie prowadzić ważne śledztwo, ale w sprawie mężczyzny, którego bezgranicznie kocha. Jej narzeczony, Calder Hart, zostaje oskarżony o zamordowanie byłej kochanki, która spodziewała się jego dziecka. Francesca wierzy w niewinność Caldera, ale przeczuwa, że on nie mówi jej całej prawdy. Mozolnie odtwarza przeszłość zamordowanej Daisy, przekonana, że tylko w ten sposób odnajdzie prawdziwego sprawcę i oczyści ukochanego z zarzutów. Calder powinien być jej wdzięczny, tymczasem niespodziewanie zrywa zaręczyny…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 353
Brenda Joyce
Najtrudniejsza sprawa panny Cahill
Tłumaczenie: Małgorzata Hesko-Kołodzińska
HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2021
Tytuł oryginału: Deadly Kisses
Pierwsze wydanie: Harlequin Books 2006
Redaktor serii: Grażyna Ordęga
Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga
© 2006 by Brenda Joyce Dreams Unlimited, Inc.
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2021
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Powieść Historyczna są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa
ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN 978-83-276-5801-2
Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink
Dedykuję tę powieść mojej siostrze Jamie.
Brakuje mi Ciebie.
Jamie Lee Allen
1965-2005
Odważna za życia.
Niech spoczywa w pokoju.
Poniedziałek, 2 czerwca 1902 roku
Nowy Jork, przed północą
– Francesco, moim zdaniem to wspaniale, że zgłosiłaś się na przewodniczącą Komitetu Finansowego Unii Obywatelskiej Kobiet – oświadczyła Julia Van Wyck Cahill, podając odźwiernemu ciemnoczerwoną pelerynę z aksamitu.
Szyję tej szczupłej, pięknej i eleganckiej damy zdobił słynny wisior z rubinem, który niegdyś należał do księżnej z dynastii Habsburgów. Julia promieniała z zachwytu, stojąc obok córki w holu swojego domu przy Piątej Alei.
Lekko stropiona Francesca wręczyła służącemu idealnie dopasowany do wieczorowej sukni szal z turkusowego atłasu.
– Mamo, nie powiedziałabym, że się zgłosiłam – odparła. – Zakładam, że ty i pani Astor same zdecydowałyście o przyznaniu mi stanowiska współprzewodniczącej.
Julia z niewinną miną szeroko otworzyła błękitne oczy, udając oburzenie.
– Ależ skarbie, dlaczego tak twierdzisz? Jesteś najmłodszą przewodniczącą w historii komitetu i wiem, że jak zawsze spiszesz się na medal.
Prawdę mówiąc, Francesca z satysfakcją objęła tak zaszczytną funkcję, zwłaszcza że śledztwo, które obecnie prowadziła, okazało się banalne. Sąsiadka zauważyła na strychu brak pewnych rzeczy, między innymi kilku cennych rodzinnych pamiątek. Ponieważ czytała w nowojorskich gazetach o ostatniej sprawie Franceski, zgłosiła się do niej, a ona szybko stwierdziła, że niemal na sto procent złodziejem jest zięć pani Canning.
– Wiem, że idea jest szczytna i ktoś musi zbierać fundusze dla partii – odparła Francesca. – Niemniej mogłyście mnie spytać, czy mam czas, żeby poświęcić temu stanowisku tyle wysiłku i uwagi, na ile zasługuje.
– Wybacz, skarbie – odparła Julia ze skruchą. – Rzeczywiście powinnyśmy z tobą porozmawiać.
Francesca doskonale wiedziała, o co chodzi. Matka, dama brylująca w najwyższych sferach, nie mogła pogodzić się z jej profesją. Choć Francesca odnosiła sukcesy i pochlebnie pisano o niej w gazetach, nazywając „błyskotliwą i nieustraszoną”, Julia nie podzielała tego entuzjazmu i odetchnęła z ulgą, kiedy córka wreszcie zajęła się śledztwem, które nie stwarzało śmiertelnego zagrożenia ani nie zahaczało o skandal. I posunęła się jeszcze dalej. Francesca doskonale wiedziała, że jeśli zajmie się gromadzeniem funduszy dla Unii Obywatelskiej, to w ogóle będzie musiała zrezygnować ze śledztw. Przecież ledwie starczy jej czasu na spotkania z narzeczonym.
Na myśl o Calderze Harcie poczuła szybsze bicie serca. Tak właśnie na niego reagowała od pierwszej chwili, choć początkowo udawała nawet przed samą sobą, że nie jest zainteresowana tym słynnym uwodzicielem. Należał do ścisłej elity finansowej w mieście, choć pochodził z ubogiej dzielnicy Lower East Side. Mimo reputacji kobieciarza, przez pewien czas uważany był za najlepszą partię w Nowym Jorku, więc dżentelmeni i damy z wyższych sfer podsuwali mu swoje córki na wydaniu. Jednak Hart unikał poważnych związków i preferował towarzystwo kurtyzan oraz wesołych wdów i rozwódek, co osłabiło jego pozycję towarzyską, choć z uwagi na majątek pozostał ważnym członkiem socjety.
Francesca nadal się podszczypywała, by uwierzyć, że to dzieje się naprawdę: ona, ekscentryczna sawantka i panna detektyw, zdołała usidlić Caldera Harta. Nic dziwnego, że stała się celem zawistnych jęzorów. Początkowo wstrętne plotki boleśnie ją raniły, lecz po jakimś czasie zagustowała w przebywaniu w centrum uwagi, tym bardziej że Hart zazwyczaj jej towarzyszył i powtarzał, że powinna błyszczeć w świetle jupiterów.
Jednak nie wszystko układało się idealnie. Ojciec Franceski, Andrew Cahill, nie cierpiał jej narzeczonego. Minął już miesiąc, odkąd zerwał ich zaręczyny i ani myślał zmieniać zdania, choć rozzłoszczona Julia przestała się do niego odzywać poza absolutnym minimum. Co więcej, w gronie przyjaciół nadal chełpiła się zaręczynami córki, jakby zaślubiny były tylko kwestią czasu.
Francesca nie wyobrażała sobie przyszłości bez Harta i robiła wszystko, by zmienić nastawienie ojca. Andrew Cahill był postępowym myślicielem i humanitarystą, a córka darzyła go ogromnym podziwem.
Hart sugerował, żeby przez jakiś czas nie naciskali zbyt mocno. Chętnie by z nim o tym pogadała, niestety nie było go w mieście, a ją zżerała tęsknota.
– Francesco, kiedy wróci Calder? – spytała Julia, jakby czytała w jej myślach.
– Chyba pojutrze, jak mówił. Wyjechał do Bostonu w interesach.
Hart zarabiał krocie na transporcie, ubezpieczeniach i kolei, był także uznanym kolekcjonerem dzieł sztuki. Przed kilkoma miesiącami zlecił namalowanie aktu Franceski, czym bardzo jej pochlebił. Obraz został ukończony w ubiegłym miesiącu, niestety padł ofiarą kradzieży. Wstrząśnięta Francesca nie czuła się na siłach, by przeprowadzić śledztwo, więc Hart zatrudnił innych detektywów. Niestety jak dotąd nie pochwycili żadnego tropu, jakby portret rozpłynął się w powietrzu. Sprawa była bardzo poważna, bo gdyby akt Franceski pokazano w miejscu publicznym, zostałaby wykluczona z towarzystwa.
Jednak nakazała sobie, by na razie się tym nie przejmować. Pomyślała, że niedługo spotka się z Hartem. Nie mogła się doczekać, kiedy znów weźmie ją w ramiona i pocałuje.
– Mamo, idę do łóżka. To był miły wieczór. – Cmoknęła ją w policzek.
– Tak, bardzo miły – odparła Julia.
Do przestronnego holu wkroczył Andrew Cahill. Francesca uśmiechnęła się do niego, gdy wręczał służącemu cylinder, białe rękawiczki i szalik. Miał na sobie smoking, w którym znakomicie się prezentował, choć był niskim i krępym mężczyzną o bujnych bokobrodach.
– Tato, jak się bawiłeś? – zapytała.
Siostra Franceski, która podobnie jak Julia była duszą towarzystwa, zorganizowała dobroczynną kolację, by zebrać pieniądze na bibliotekę publiczną. Duży gmach miał wkrótce stanąć na rogu Piątej Alei i Czterdziestej Drugiej Ulicy. Na kolacji w sali balowej hotelu Waldorf-Astoria zjawiła się setka gości, którzy zajadali się kawiorem i deserami, tańczyli i popijali szampana.
– Och, znakomicie – odparł Andrew. – To wspaniałe przedsięwzięcie i nie mogę się doczekać otwarcia biblioteki. Francesco, chciałbym porozmawiać z tobą w gabinecie, zanim udasz się na spoczynek.
– Tato, czy to może zaczekać? – Ogarnęło ją niemiłe przeczucie, że chodzi o Harta. Od miesiąca starannie omijali ten temat i nie miała ochoty ponownie wysłuchiwać pretensji ojca.
– Wydaje mi się, że to trwa już wystarczająco długo – stanowczo oświadczył Andrew.
Znała ten ton. Zaczekała, aż rodzice pocałują się na dobranoc, po czym ruszyła z ojcem w głąb domu. Ciszę zakłócał jedynie stukot obcasów na posadzce z czarno-białego marmuru. Służba zdążyła się już dyskretnie ukryć.
– Podobno Hart wrócił – odezwał się Andrew.
– Nie, tato – zaprzeczyła skonsternowana. – Najwcześniej wróci pojutrze, może trochę później.
– Ben Garret widział go parę godzin temu, jak przechodził przez ulicę – odparł szorstko, lecz po chwili złagodniał. – Naturalnie Ben mógł go z kimś pomylić. Jedliśmy razem lunch i wspomniał o waszych zaręczynach.
Stało się jasne, że ojciec zmierzał właśnie do tej kwestii. Przystanęli na progu jego gabinetu, dużej biblioteki o ścianach obitych drewnianymi panelami. Wysoki sufit był jasnozielony, a wokół piętrzyły się regały z setkami książek, głównie o tematyce politycznej i filozoficznej. Pokój wyposażono w elektryczne oświetlenie, tu znajdował się też jedyny w budynku aparat telefoniczny. W kominku pod półką ze szmaragdowozielonego marmuru trzaskał ogień.
– Tato, zerwałeś nasze zaręczyny – powiedziała cicho, obracając na palcu pierścionek zaręczynowy z wielkim brylantem. Nie zamierzała go zdejmować.
Andrew popatrzył na nią ze smutkiem.
– Owszem, jednak twoja matka sprzeciwiła się moim planom i radośnie rozpowiedziała w towarzystwie o waszych zaręczynach. A w domu nawet ze mną nie rozmawia! – wykrzyknął. – Myślisz, że jestem ślepy? Nie sposób nie zauważyć tego pierścionka!
– Dostałam go od Caldera na znak jego podziwu i szacunku – odparła zarumieniona. – Nie mogę się rozstać z tym pierścionkiem.
Ojciec westchnął ciężko, podszedł do kominka i zapatrzył się na płomienie.
– Mógłbym w nieskończoność opowiadać ci o łatwowiernych kobietach, które zakochały się w przystojnych łotrach, jednak podobnie jak każda z tych młodych i naiwnych dam, nie zamierzasz tego słuchać. Uważasz, że jesteś inna niż wszystkie i tylko ty potrafiłaś zdobyć serce łobuza.
– W przeciwieństwie do innych drani Hart nigdy nie sugerował, że zdobyłam jego serce – oświadczyła Francesca. – Zapewnił mnie jednak o swoim oddaniu. Wiem, że ceni moją przyjaźń, darzy mnie respektem i uważa, że idealnie do siebie pasujemy.
– Mam rozumieć, że nie połączyła was miłość? – spytał z powątpiewaniem. – W waszym związku chodzi jedynie o szacunek i przyjaźń?
– Kocham Caldera – odparła, patrząc ojcu prosto w oczy. – Nigdy jeszcze nie byłam tak zakochana. Nie jest złym człowiekiem, choć powszechnie uchodzi za egoistę. Twierdzi, że nie wierzy w miłość, ale lubi mnie i ceni. Moim zdaniem świetnie do siebie pasujemy.
– Po prostu zależy mu na tobie, dlatego pragnie się z tobą ożenić. Nie potrzebuje twoich pieniędzy, bo jest bogaty jak Krezus, jednak nie potrafię pogodzić się ze świadomością, że cię skrzywdzi. Tacy mężczyźni prędzej czy później odchodzą.
Odwróciła się od ojca. Była cała roztrzęsiona. Calder obiecał jej dozgonną lojalność i wierność. Twierdził, że dotychczasowe życie go znużyło. Uwierzyła mu, niemniej panicznie się bała, że pewnego dnia zostawi ją dla innej, piękniejszej kobiety.
– Tato, nie cierpię się z tobą kłócić – powiedziała znużonym głosem. – Znam wszystkie twoje argumenty. Oboje wiemy, jak do tej pory Hart traktował kobiety. Był nałogowym uwodzicielem i żadnej nie poprosił o rękę. Jestem pierwsza. Może więc damy mu szansę? Jeśli popełniam błąd, to sama poniosę konsekwencje.
– Jestem z ciebie dumny. – Andrew wziął ją za ręce. – Moja piękna, wrażliwa i zaangażowana społecznie córeczka. Ubolewam, że twoja praca jest tak bardzo niebezpieczna, ale uratowałaś wielu ludzi i zapewniłaś sprawiedliwość tym, którzy desperacko jej potrzebowali. Nic cię nie łączy z Hartem! – dodał ze wzburzeniem. – Rozumiem, że zawrócił ci w głowie, ale co będzie za kilkanaście lat? Ofiarnie działasz na rzecz osób, które znalazły się w trudnej sytuacji życiowej, a ja nie znam nikogo aż tak samolubnego jak Hart. Namiętność nie stanowi gwarancji dla trwałości małżeństwa, Francesco. To działa tylko na krótką metę.
– To nie w porządku! – Odsunęła się. – Oceniasz Harta na podstawie jego reputacji. Tato, przecież nawet go nie znasz. Wobec mnie postępuje bardzo szlachetnie. Nie oczerniaj go i zaufaj mi, proszę.
– Córeczko… – W jego oczach zalśniły łzy. – Jako dziewczynka byłaś aż nazbyt dobra i ufna, i tak ci pozostało. Ile bezpańskich psów i kotów sprowadziłaś do domu! A Hart jest właśnie takim bezpańskim zwierzakiem, którym pragniesz się zaopiekować. Ma pozycję w biznesie, ale w towarzystwie nie nawiązał żadnych bliższych relacji. Wprawdzie dzięki swym milionom ma duże wpływy i wstęp na salony, ale tak naprawdę jest wyrzutkiem. Czy na pewno akurat ty musisz go ratować, i to w taki sposób?
Francesca wiedziała, że poza nią Hart nie ma żadnych prawdziwych przyjaciół. Sam to przyznał. Ale przecież nie ratowała go z takich samych pobudek, jak tamte bezpańskie zwierzaki. Z całą pewnością darzyła go miłością, nie dało się inaczej nazwać tego uczucia.
– Być może faktycznie go ratuję, jednak to silniejsze ode mnie – przyznała. – A może spojrzymy na to z innej strony? Tato, przecież wiesz, że przed zaręczynami z Hartem nie akceptowano mnie na salonach. Przyjaciółki mamy i ich córki uważały mnie za ekscentryczkę i nie dopuszczały do swoich kręgów. Nie przyszło ci do głowy, że to Hart mnie ratuje? – Gdy ojciec spojrzał na nią ze zdumieniem, dodała: – Przy nim wszystko wydaje się sensowne, i to nie z powodu namiętności. Po prostu Calder jest moim najdroższym i najlepszym przyjacielem. Błagam cię, daj mu szansę. Ponieważ mnie kochasz, pozwól Calderowi dowieść, że jest wart twojego szacunku.
Ojciec długo patrzył jej w oczy, a ona modliła się w duchu, żeby przystał na jej propozycję.
– Zawsze traktuję cię sprawiedliwie, bo uważam, że na to zasługujesz – powiedział wreszcie. – Dlatego, chociaż serce podpowiada mi co innego, poddaję się. Jesteś wyjątkową młodą kobietą i mam nadzieję, że pójdziesz po rozum do głowy, zanim będzie za późno. No dobrze, dam Hartowi szansę, lecz pod jednym warunkiem. Weźmiecie ślub nie wcześniej niż za rok.
– Za rok! – zawołała Francesca. – Czyli wracamy do poprzednich ustaleń…
– Tak, za rok – powtórzył spokojnie. – I tak, wracamy do poprzednich ustaleń, gdy jeszcze nie zerwałem waszych zaręczyn. Ale je zerwałem, a teraz przywracam je do życia, jak i roczną karencję do dnia ślubu. Niby to odległy termin, ale przecież zamierzasz pozostać w tym związku do końca życia. Jeśli w przyszłym roku w czerwcu będziesz czuła to samo co teraz, udzielę wam błogosławieństwa.
– Dziękuję – odparła, zmuszając się do uśmiechu, a potem już trochę raźniej uścisnęła ojca.
Ujął ją pod brodę.
– Zawsze masz swoje zdanie na każdy temat. To dla mnie powód do dumy, córeczko. Już jako mała dziewczynka dużo myślałaś i byłaś niezależna. Niepotrzebnie próbowałem narzucić ci swoją wolę.
– Dzięki tobie jestem taka, jaka jestem, tato – odparła ciepło. – Zawdzięczam ci wszystko. – Pocałowała go w policzek. Doszła do wniosku, że jeśli zdoła zapanować nad pożądaniem, oczekiwanie na ślub nie będzie aż tak straszne. Rok musiał wystarczyć, by ojciec gruntownie poznał i polubił Harta. – Dobranoc, tato. – Wyszła z pokoju.
– Panienko?
Na końcu korytarza pojawiła się pokojówka z kopertą w dłoni.
– Betty, dlaczego jeszcze nie śpisz? – spytała Francesca. – Przecież ci mówiłam, że możesz się położyć.
Nie było powodu, żeby Betty na nią czekała. Wiele młodych dam nie potrafiło samodzielnie się rozebrać, ale ona nie miała z tym żadnych problemów.
Betty, dziewczyna w wieku Franceski, odparła z uśmiechem:
– Ach, panienko, dobrze wiem, jak trudno rozpina się te wszystkie guziki! A moim obowiązkiem jest dbanie o panienkę. Poza tym przyszedł list, a dorożkarz twierdził, że to strasznie pilna sprawa.
Dochodziła północ, czyli pora dość niezwykła na korespondencję. Zaintrygowana wzięła kopertę wykonaną z papieru doskonałej jakości. Przeczytała swoje imię, nazwisko i adres przy Piątej Alei, ale nadawca pozostał anonimowy.
– Dorożkarz przyniósł list? – Zmarszczyła brwi.
– Tak, panienko.
Przełamała pieczęć, wysunęła pergaminowy bilecik i przeczytała wiadomość:
Francesco, potrzebuję pomocy! Błagam, przyjedź do Daisy.
Rose
Niecierpliwie popatrywała z dorożki na pogrążone w nocnym mroku miasto. Bez trudu o północy wymknęła się z domu, gdyż ojciec nadal siedział w bibliotece, matka zapewne już spała, natomiast odźwierny Robert z uwagą oglądał żyrandol u sufitu, udają, że nie widzi, jak Francesca znika za drzwiami. I nic dziwnego, skoro za niesłabnące zainteresowanie żyrandolem co tydzień otrzymywał od panny Cahill dodatkowe wynagrodzenie, dzięki czemu bez problemu mogła wyruszać na kolejne eskapady.
Przeszła do prestiżowego Metropolitan Club znajdującego się w pobliżu jej domu i zaczekała, aż przyjedzie jakiś żądny rozrywki dżentelmen. Ruch na ulicach był umiarkowany, jak zwykle w poniedziałkową noc, ale mieszkała w Nowym Jorku, więc wkrótce przystanęła dorożka, z której wysiadł dżentelmen i idąc do klubu, obrzucił Francescę jednoznacznym spojrzeniem. O tej porze damy nie kręciły się same po mieście. Ale ta dama szybko wskoczyła do zwolnionej dorożki.
Francesca wytężyła wzrok, kiedy dojeżdżała do rezydencji Daisy Jones. Zachodziła w głowę, czego może chcieć od niej Rose.
Daisy Jones była dawną kochanką Harta i najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widziała Francesca. Gdy się poznały, zarabiała na życie jako jedna z luksusowych prostytutek w mieście. Francesca prowadziła wówczas pewną sprawę, blisko współpracując z komisarzem Rickiem Braggiem, szefem nowojorskiej policji i bratem przyrodnim Caldera. W tamtym czasie ledwie znała Harta i sądziła, że kocha Ricka.
Nie była zaskoczona, gdy dowiedziała się o związku Daisy i Harta. Rozumiała, dlaczego Hart utrzymywał taką kobietę. W trakcie śledztwa zaprzyjaźniła się z Daisy, lecz nić sympatii między nimi pękła, gdy Hart poprosił Francescę o rękę. Porzucona Daisy nie kryła frustracji.
W oddali zamajaczyła osiemnastowieczna budowla. Daisy nadal zajmowała dom, w którym Hart pozwolił jej mieszkać jeszcze przez pół roku po zerwaniu. Francesca sądziła, że wprowadziła się tam również Rose, najbliższa przyjaciółka i kochanka Daisy, odtrącona po pojawieniu się Harta.
Dorożka dojechała na miejsce. Francesca zauważyła, że dom jest pogrążony w mroku, jeśli nie liczyć zewnętrznej latarni i dwóch okien na piętrze. Natychmiast rozdzwoniły się w niej dzwonki alarmowe. Nawet o tak późnej porze przynajmniej kilka świateł powinno rozjaśniać okna na parterze.
Zapłaciła stangretowi i zeskoczyła na krawężnik. Gdy powóz odjeżdżał, z uwagą przyglądała się masywnemu domowi z cegły. Zdawało się, że nikogo tam nie ma. Ostrożnie pchnęła żelazną bramkę i ruszyła ścieżką w stronę drzwi.
Gdy dostrzegła, że są uchylone, wystraszyła się nie na żarty i zapragnęła wrócić do domu. Nie zabrała ani pistoletu, ani świecy, ani w ogóle nic, co zazwyczaj wkładała do torebki, wyruszając na kolejne eskapady śledcze. A przecież tyle razy powtarzała sobie, żeby nigdy nie wychodzić bez broni!
Zajrzała do środka, ale w holu panowały egipskie ciemności, i z duszą na ramieniu weszła do środka. Miała jak najgorsze przeczucia. Gdzie się podziewała Daisy? Gdzie była Rose? Co się stało ze służbą? Powoli szła wzdłuż ściany, aż dotarła do stolika.
W domu panowała tak ogłuszająca cisza, że Francesca usłyszałaby nawet mysz przemykającą się po podłodze. Rozpaczliwie zapragnęła zapalić lampę gazową, ale się powstrzymała. Odczekała jeszcze chwilę, a gdy wzrok przywykł do ciemności, ostrożnie ruszyła przed siebie.
Jadalnia znajdowała się parę kroków dalej. Francesca uchyliła drzwi i wzdrygnęła się, gdy usłyszała skrzypienie zawiasów, lecz wyglądało na to, że w środku nie ma nikogo. Przeszła na drugą stronę holu, minęła szerokie kręcone schody i przekroczyła próg mniejszego z dwóch przyległych salonów. Po chwili stwierdziła, że oba też są puste.
Naszło ją pewne wspomnienie. Już kiedyś stała w tym miejscu i przyciskając ucho do drzwi, które prowadziły do większego salonu, podsłuchiwała Harta i Daisy, gdy uprawiali miłość. Wiedziała, że powinna się wstydzić, ale nie potrafiła nad sobą zapanować.
Od tamtego czasu minęły długie miesiące i w jej życiu sporo się zmieniło, a prywatne animozje straciły na znaczeniu. Jeśli Daisy i Rose potrzebują pomocy, to je uratuje.
Gdy opuściła salon i znalazła się w holu, usłyszała głuchy odgłos, jakby ktoś się dławił.
Nie była sama.
Hałas dobiegał nie z piętra, lecz zza schodów. Francesca znów pożałowała, że nie wzięła broni, jednak przełamała strach i ruszyła przed siebie.
– Daisy? – zawołała cicho. – Rose?
W niezbyt dużym pokoju dostrzegła migotliwe światełko. Za otwartymi na oścież drzwiami znajdował się gabinet z biurkiem, sofą i krzesłem. Francesca podbiegła, zatrzymała się na progu i krzyknęła.
Na podłodze siedziała Rose. Pochylała się nad kobietą o platynowych włosach. Francesca od razu wiedziała, że to Daisy. Rose zawodziła żałośnie, przełykając łzy.
Daisy miała na sobie zakrwawioną suknię z jasnego atłasu. Gdy Francesca osunęła się na kolana i spojrzała na jej piękną twarz, ujrzała szeroko otwarte, nieruchome błękitne oczy.
Daisy nie żyła.
Rose pojękiwała, kołysząc się w przód i w tył z martwą przyjaciółką w objęciach.
Francesca starała się ochłonąć. Sądząc po tym, co zobaczyła, Daisy padła ofiarą morderstwa. Prawdopodobnie ją zasztyletowano, i to z wyjątkową brutalnością.
Kto pragnął jej śmierci i dlaczego? Francesca przypomniała sobie, kiedy po raz ostatni widziała Daisy. Ona i Rose pojawiły się na pogrzebie zamordowanej Kate Sullivan, której dotyczyło jej ostatnie śledztwo.
Daisy miała tylko jeden powód, by tam przybyć: pragnęła rozdrażnić Francescę swoim widokiem. Robiła, co się dało, żeby wywołać napięcie między nią a Hartem, zręcznie wykorzystując jej brak pewności siebie. Przed kościołem wdały się w pyskówkę i zgodnie z planem Daisy, jej rywalka zdenerwowała się i wystraszyła.
To prawda, złośliwie i cynicznie raniła Francescę oraz Harta, ale z pewnością nie zasłużyła na taką karę.
Kto to zrobił i dlaczego?
Zapłakana Rose wciąż kołysała przyjaciółkę.
– Rose? – Francesca chwyciła ją za rękę. – Strasznie mi przykro…
Rose podniosła na nią zapłakane oczy i pokręciła głową, na próżno usiłując coś powiedzieć.
Francesca, modląc się bezgłośnie, opuściła powieki zmarłej. Pierś Daisy zamieniła się w przeoraną nożem krwawą masę. Francesca, choć jako prywatny detektyw wiele już widziała, nie potrafiła oswoić się ze śmiercią, zwłaszcza tak gwałtowną.
Wstała, żeby zapalić światło, i wciąż rozdygotana ściągnęła z sofy kaszmirową narzutę.
– Dowiem się, kto to zrobił – wyszeptała.
– Nie udawaj, że cię to obchodzi! – Rose spojrzała na nią oskarżycielsko. – Obie wiemy, że jej nienawidziłaś, bo kiedyś była utrzymanką Harta!
– Mylisz się. – Zacisnęła palce na narzucie. – Obchodzi mnie to morderstwo. Daisy nie zasłużyła na taki los, nikt nie powinien tak umierać. Rose… – Położyła dłoń na jej ramieniu. – Musisz ją puścić.
Uwalana krwią Rose jeszcze mocniej przytuliła się do zwłok. Ciemnowłosa, wysoka i o bujnych kształtach, była całkowitym przeciwieństwem Daisy, szczupłej i niskiej blondynki.
– Muszę jechać na policję. – Potrzebowała Ricka Bragga. Tworzyli świetny zespół, razem rozwiązali kilka niebezpiecznych i trudnych spraw. Poza tym Rick wielokrotnie udowodnił, że jest jej prawdziwym przyjacielem. Było późno, ale musiała go ściągnąć, i to natychmiast, by wraz z nim znaleźć mordercę.
Hart co prawda nie kochał Daisy, ale skąd mogła wiedzieć, jak zareaguje na wiadomość o jej śmierci? Wiedziała, że to na niej ciąży obowiązek zawiadomienia go o tragedii. Zrobi to, gdy tylko Hart wróci do miasta.
– Na policję? – powtórzyła Rose zjadliwie. – To my musimy znaleźć mordercę! Zatrudniam cię, żebyś go wytropiła. Zapomnij o tych draniach. Ich nie obchodzi, co się stało! – Ponownie zalała się łzami.
Francesca skinęła głową, choć instynkt podpowiadał jej, że przyjmowanie zlecenia od Rose to kiepski pomysł. Uklękła i przykryła zwłoki narzutą, po czym pomogła Rose wstać i otoczyła ją ramieniem.
– Chodź, usiądziemy w salonie – zaproponowała cicho.
– Nie – sprzeciwiła się Rose. – Nie zostawię jej samej!
Francesca przyklękła i poprawiła narzutę, żeby zasłonić twarz Daisy, po czym stwierdziła spokojnym tonem:
– Cokolwiek mówisz i czujesz, i tak trzeba zawiadomić policję. Popełniono zbrodnię, więc śledczy muszą się tym zająć. Ale nie zostawię cię samej.
– Kto ją zabił? – Rose opadła na sofę. – Dlaczego? Czym ona zawiniła?
Francesca usiadła obok niej. Odzyskała już jasność umysłu. Wiadomość od Rose otrzymała ponad pół godziny temu, tuż przed północą. Betty powiedziała, że list dostarczono niedługo przed ich powrotem do domu. Doręczyciel przesyłki musiał jechać pół godziny z domu Daisy, co oznaczało, że Rose wysłała list około wpół do dwunastej.
– Rose, odpowiedz mi na kilka pytań, dobrze? – poprosiła.
– Policjanci mają to w nosie. Nie ufam im. – Rose spojrzała na nią. – Znajdziesz mordercę?
– Tak. – Wiedziała, że nie zdoła jej odmówić. – Zajmę się tą sprawą.
– Chociaż nienawidziłaś Daisy?
– Nie czułam do niej nienawiści. – I dodała po chwili: – Bałam się jej.
Rose przez jakiś czas patrzyła jej w oczy, po czym oznajmiła:
– W porządku. Co chcesz wiedzieć?
– Kiedy ją znalazłaś? I co tu się tu wydarzyło?
– Sama nie wiem. – Rose nerwowo przełknęła. – Kiedy przyszłam, w domu było ciemno i od razu się połapałam, że coś jest nie tak. Wołałam Daisy, ale nie odpowiadała. – Zamilkła, gdy coś cicho stuknęło w holu.
Francesca też zamarła. Patrzyły na otwarte drzwi, lecz niczego nie dostrzegły w mroku. Było jednak oczywiste, że ktoś czaił się w pobliżu.
– Gdzie jest służba? – Francesca wstała.
– Kamerdyner i pokojówka śpią w swoich pokojach za kuchnią, a gospodyni kończy pracę o piątej i idzie do domu. – Rose aż poszarzała ze strachu.
– Gdy byłaś już w domu, to od razu poszłaś pod schody?
– Nie, zaczęłam iść na górę, ale zauważyłam, że w tym pokoju pali się światło. – Jej usta zadrżały, gdy próbowała powstrzymać łzy.
– Poczekaj tutaj – wyszeptała Francesca i wzięła z biurka nożyk do otwierania listów, który po namyśle zamieniła na masywny kryształowy przycisk do papieru, i wyszła z gabinetu.
Korytarz nadal tonął w mroku, ale Francesca wiedziała, że ktoś tam jest. Morderca z pewnością uciekł już dawno temu, więc zapewne był to ktoś ze służby. Z tym że mordercy często postępują wbrew zasadom logiki.
Zebrała się w sobie i jak najciszej ruszyła do przodu. Wtedy usłyszała czyjeś kroki, tak samo jak jej powolne i ostrożne.
Mocniej zacisnęła palce na przycisku i by nie uciec napędzana strachem, przywarła do ściany. Wtedy ujrzała ukrytą w cieniu sylwetkę mężczyzny, który zastygł w pół kroku i uniósł świecę, oświetlając nie tylko Francescę, lecz i siebie.
Dzięki czemu rozpoznała swojego narzeczonego.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej