Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Informator bogato ilustrowany poświęcony południowo-wschodnim Kresom Rzeczypospolitej. Opowiada o Galicji wschodniej, Wołyniu, Podolu i Pokuciu. Przywołuje piękne kresowe krajobrazy, które na zawsze pozostaną w sercach pochodzących stamtąd ludzi.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 148
Od Autora
Zawsze gdy brałem do ręki moje przewodniki historyczne po Kresach (Ukraina, Wielkie Księstwo Litewskie i Inflanty, Kresy Południowo-Wschodnie), odczuwałem lekki niedosyt. Był on spowodowany materiałem ilustracyjnym tych książek, które, co prawda, zawierały sporo zdjęć, jednak były one czarno-białe, a tym samym nie oddawały w pełni urody i prawdy o fotografowanych obiektach. Dlatego też od dawna marzyłem o wydaniu do moich przewodników suplementów w postaci albumów i pierwszą pozycję z tego cyklu mają właśnie Państwo przed sobą.
Nie jest to jednak typowy album, gdyż w przypadku problematyki naszych Ziem Utraconych słowa odgrywają rolę równorzędną z obrazem. Nie chciałem więc, by ta książka była jedynie zbiorem lakonicznie podpisanych fotografii. Wobec powyższego oparłem jej tekst na fragmentach mojej Ukrainy, uznałem bowiem, że nie ma sensu rywalizować z samym sobą i na nowo pisać na tematy, które kiedyś uznałem za wyczerpane.
Dawny tekst poddałem jednak aktualizacji, gdyż po tych kilku latach, które upłynęły od wydania Ukrainy, wiele spraw na Ziemiach Utraconych wygląda inaczej. Wprowadziłem też sporo zmian stylistycznych, bo chyba jestem autorem, który cały czas ewoluuje i obecnie piszę inaczej niż kiedyś. Mam nadzieję, że lepiej, ale to ocenić mogą tylko Czytelnicy.
Kresy zawsze były tematem bliskim mojemu sercu. Zawsze też byłem zdania, że nie można przekreślić kilku stuleci naszej kultury i tradycji. Gdybyśmy zapomnieli o osiągnięciach przeszłych pokoleń tamtejszych Polaków, pozostałby nam tylko dorobek wypracowany na obszarze zawężonym do terytorium Księstwa Warszawskiego. Tymczasem Polacy żyli na Ziemiach Utraconych przez ponad sześć wieków i na zawsze odcisnęli na nich swoje piętno. Od czasów Jagiellonów serce Polski biło na wschód od Bugu, tam też zachodziły najważniejsze wydarzenia w dziejach naszego kraju. Dlatego wypada się cieszyć, że dzisiaj można już o tym mówić i pisać, a także bez problemu odwiedzać miejsca, skąd przez stulecia promieniowała polskość. Mimo że pozostałości naszej kultury na Ziemiach Utraconych znajdują się często w bardzo złym stanie, to przecież nie oznacza, że są mniej bliskie sercom Polaków.
W ostatnich latach zrobiono dużo, aby ocalić polskie ślady na Kresach. Nie zawsze udawało się zrealizować plany i ratunek dla naszych dworów czy cmentarzy przychodził niestety zbyt późno. Ale nawet ruiny są dzisiaj świadectwem polskiej przeszłości tych ziem i nic tego nie zmieni. Zniszczyć bowiem można wszystko, ale nie można wymazać ludzkiej pamięci.
Sławomir Koper
Rozdział 1
Sześć wieków wspólnej historii
Niewiele osób już dzisiaj pamięta, że po zakończeniu drugiej wojny światowej wschodnia granica naszego kraju miała inny przebieg niż obecna granica z Ukrainą. Do 1951 roku po stronie polskiej pozostawały miasteczka Bełz i Sokal, a Ustrzyki Dolne wraz z pasem Bieszczad należały do ZSRS. Kiedy jednak w okolicy Bełza odkryto bogate pokłady węgla kamiennego, rząd PRL musiał się zgodzić na korektę granicy. Ogłoszenie projektu zmian wywołało prawdziwą panikę wśród miejscowej ludności. Mieszkańcy Bełza i Sokala nie czekali na repatriację czy oficjalne przesiedlenie, tylko niezwłocznie rzucili się do ucieczki. Większość emigrantów osiedliła się w okolicach Ustrzyk i Krościenka, a Sowieci zajęli terytorium niemal zupełnie wyludnione.
Dzwonnica kościoła podominikańskiego
Spacerując po dzisiejszym Bełzie, trudno sobie wyobrazić, że dzieje tej niewielkiej osady sięgają czasów Mieszka I. U schyłku X wieku Bełz wchodził w skład Grodów Czerwieńskich, o które toczyła się zawzięta rywalizacja między Rusią i Polską. W następnych stuleciach gród stał się nawet stolicą niezależnego księstwa, a po włączeniu w granice Królestwa Polskiego pełnił funkcję siedziby województwa. Według niektórych źródeł na terenie miejscowego zamku przechowywano cudowny obraz Czarnej Madonny, który w 1382 roku zakupił książę Władysław Opolczyk. Piastowski namiestnik Rusi z nadania Ludwika Węgierskiego przekazał relikwię do ufundowanego przez siebie klasztoru na Jasnej Górze i paradoksalnie, człowiek, który tak wiele uczynił złego dla Polski (proponował nawet jej rozbiór), odegrał decydującą rolę w powstaniu najważniejszego polskiego sanktuarium. Czarna Madonna stała się najsłynniejszą polską relikwią, po bełskim zamku zaś nie zachował się żaden ślad. Dzisiaj w tym miejscu wznosi się neoromański kościół pod wezwaniem Świętego Walentego, zajmowany obecnie przez Cerkiew prawosławną.
Współczesny Bełz liczy zaledwie 2500 mieszkańców. Senna miejscowość nad rzeczką Sołokiją sprawia wrażenie osady złożonej wyłącznie z ogromnego rynku otoczonego polami uprawnymi. Głównymi atrakcjami turystycznymi jest budynek ratusza (dawny klasztor dominikanów), obok którego znajdują się ruiny kościoła klasztornego spalonego przez UPA podczas drugiej wojny światowej. Warto odwiedzić pozostałości klasztoru i kościoła dominikanek (obecnie cerkiew greckokatolicka) oraz przepiękną drewnianą cerkiew tego samego wyznania pod wezwaniem Świętej Paraskewy. Ciekawym obiektem jest tzw. Baszta Ariańska – budynek zboru (podobno) z 1606 roku – mieszczący niegdyś archiwum miejskie. Baszta znajduje się na terenie starego (już zlikwidowanego) cmentarza, niewykluczone zatem, że powstała jako kaplica cmentarna, albowiem o arianach nikt nigdy w Bełzie nie słyszał.
Wielka synagoga w Bełzie zniszczona podczas II wojny światowej
Jednak przez kilkaset lat Bełz był przede wszystkim miastem polskich Izraelitów osiedlających się tutaj od XV wieku. Na zachodnim skraju osady zachował się cmentarz żydowski, ostatni ślad po społeczności wymordowanej podczas holocaustu.
„Miasteczko Bełz
main sztetełe Bełz.
Wypłowiał już tamten obrazek,
milczący, płonący Bełz.
Dziś, kiedy dym,
to po prostu dym.
Pierścionek na szczęście,
w przemyśle zajęcie,
w niedzielę chrzest.
Białe ziarno, czarny mak,
młodej żony słodki smak.
Kroki w sieni… nie drżyj tak,
to nie oni. To tylko wiatr…”1
Miejscowi cadycy od XVIII stulecia przewodzili chasydom z całej Galicji, a pozostałości ich wpływów przetrwały w Izraelu do dzisiaj. Ostatni cadyk – cudem ocalony z zagłady Aron Rokeach – wyemigrował do Palestyny, gdzie stał się założycielem jednej z najważniejszych grup religijnych. Bełzer chasidim posiadają nawet własną synagogę w Jerozolimie.
Bełz, kaplica cmentarna
Bełz, pozostałości klasztoru Dominikanów
Na bełskim kirkucie pochowano niegdyś trzech wielkich cadyków z rodu Rokeach (Dow). Chociaż już dzisiaj w Bełzie nie mieszkają Żydzi, to miasto na zawsze zapisało się w dziejach polskich wyznawców judaizmu. To symbol wielokulturowego i wielowyznaniowego świata, który zniknął na zawsze wraz z drugą wojną światową. Niegdyś w centrum miasta wznosiły się obok siebie cztery świątynie: synagoga, kościół katolicki, cerkiew prawosławna i unicka. Funkcje kultowe spełniają już tylko te dwie ostatnie, bo w Bełzie nie mieszkają już katolicy i Izraelici.
„Miasteczko Bełz,
kochany mój Bełz.
W kołysce gdzieś dzieciak zasypia,
a mama tak nuci mu:
Zaśnijże już
i oczka swe zmruż.
Są czarne,
a szkoda, że nie są niebieskie.
Wolałabym…
Zaśnijże już
i oczka swe zmruż.
Są czarne,
a szkoda, że nie są niebieskie.
Wolałabym…
Tak jakoś…”2
Nie tylko Bełz i Sokal zawłaszczyli Sowieci w 1951 roku – podobny los spotkał pobliski Krystynopol, przemianowany niezwłocznie na Czerwonogród. Miasto składa się właściwie z dwóch różnych miejscowości: starsza zachowała dawny charakter, młodsza natomiast powstała po wojnie na potrzeby przemysłu węglowego. I prezentuje się jak typowa sowiecka osada przemysłowa – przygnębiające blokowisko, jakich wiele we wschodniej Europie.
Lokację Krystynopola przeprowadził w 1692 roku Feliks Kazimierz Potocki, nadając miastu imię żony – Krystyny z Lubomirskich. Ozdobą miejscowości jest pałac z I połowy XVIII stulecia, związany z tragiczną historią miłości i zbrodni, czyli małżeństwa Szczęsnego Potockiego (prawnuka założyciela miasta) i Gertrudy Komorowskiej.
Ilustracja do Marii Antoniego Malczewskiego
Dzieje tragicznego mezaliansu przedstawił Antoni Malczewski w utworze Maria, a inwokacja otwierająca to dzieło jest dość powszechnie znana i stanowi pochwałę ukraińskich stepów i swobody:
„Ej! Ty na szybkim koniu gdzie pędzisz, kozacze?
Czy zoczył zająca, co na stepie skacze?
Czy rozigrawszy myśli, chcesz użyć swobody
I z wiatrem ukraińskim puścić się w zawody?”3.
Maria była pierwszą powieścią poetycką w języku polskim. Malczewski, korzystając ze wzorów George’a Byrona i Waltera Scotta, przekształcił poetycko-tragiczną historię Gertrudy Komorowskiej. To pesymistyczna przypowieść o bezsilności człowieka wobec tajemnicy świata, w którym dopiero śmierć odsłania prawdziwą jakość bytu. Ale rzeczywistość była bardziej prozaiczna, a Szczęsny nie dorównywał swojemu literackiemu odpowiednikowi. Okazał się wyjątkowo nędzną kreaturą, mężczyzną niegodnym uczucia zakochanej kobiety.
Magnat poznał Gertrudę Komorowską, mając osiemnaście lat. Zakochał się w niej z wzajemnością, a kiedy dziewczyna zaszła w ciążę, to w grudniu 1771 roku potajemnie ją poślubił w cerkwi w Niestwicach. Tego nie mógł zaakceptować ojciec Szczęsnego, Franciszek Salezy. Dziedzic największej fortuny Rzeczypospolitej poślubił zwykłą szlachciankę! Dwa miesiące później na polecenie starego Potockiego ciężarna dziewczyna została porwana i uduszona, a jej ciało wrzucono do przerębli.
Kościół Bernardynów w Krystynopolu
Szczęsny z pokorą przyjął postępek ojca. Wprawdzie podobno usiłował popełnić samobójstwo, podrzynając sobie gardło scyzorykiem (!), ale szybko zapomniał o ukochanej. Wyjechał za granicę, następnie poślubił Józefinę Mniszchównę, a małżeństwo dochowało się jedenaściorga dzieci. Sprawiedliwości natomiast nie uszli rodzice Szczęsnego. Sądy Rzeczypospolitej sprawą się oczywiście nie zajęły, ale oboje Potoccy niebawem zmarli w dość tajemniczych okolicznościach.
Szczęsny Potocki nie wrócił do Krystynopola. Przeniósł się do Tulczyna, niewykluczone, że w swojej dawnej siedzibie nie mógł znieść wymownych spojrzeń służby i sąsiadów. Zresztą niebawem ostatecznie rozwiązał problem Krystynopola, przegrywając posiadłość w karty na rzecz Adama Ponińskiego. Szczęsny miał w przyszłości przeżyć jeszcze niejedno dramatyczne wydarzenie, ale w dziedzinie polityki uczciwie zapracował sobie na miano największego zdrajcy Rzeczypospolitej Obojga Narodów.
Pałac Potockich w Krystynopolu
Współczesny Krystynopol sprawia wrażenie kompletnie wyludnionego, a życie jego mieszkańców koncentruje się w przemysłowej części miasta. Również dla większości turystów z naszego kraju miasto jest wyłącznie węzłem komunikacyjnym, miejscem przesiadki lub tranzytu w podróżach na Wołyń, do Lwowa czy na Podole. Jednak przebywając tutaj, warto zwrócić uwagę na dawny klasztor bernardynów, zajmowany przez cerkiew greckokatolicką, oraz przywrócony niedawno do funkcji kultowych klasztor bazylianów. Warto też znaleźć nieco czasu na obejrzenie pałacu Potockich. Zorganizowane w rezydencji muzeum historii religii (uprzednio muzeum ateizmu) nie dysponuje wprawdzie interesującymi zbiorami, ale samo miejsce emanuje intrygującą atmosferą, która przypomina o tragicznych wydarzeniach sprzed dwóch i pół wieku. I nie przeszkadzają w tym prace przy renowacji budynku, rusztowania, siatki, drabiny, a nawet boisko piłkarskie wybudowane w dawnym ogrodzie na miejscu kanałów, stawów i fontann (kiedyś istniał nawet kanał łączący ogród z Bugiem). Nie od dzisiaj przecież wiadomo, że władze za naszą wschodnią granicą zawsze przejawiały inwencję w znajdowaniu zastosowań dla reliktów polskiej kultury.
Jednym z najbardziej lukratywnych urzędów Rzeczypospolitej Obojga Narodów było starostwo jaworowskie, stolica bogatych włości królewskich na zachód od Lwowa. Starostwo stanowiło łakomy kąsek dla magnaterii, dlatego zarządzali nim przedstawiciele najznaczniejszych rodów w państwie. Należał do nich kasztelan krakowski Jakub Sobieski, po którym stanowisko przypadło jego synowi. Król Jan III chętnie przebywał w Jaworowie, również po zwycięskiej elekcji, z tego powodu miasteczko było świadkiem wielu znaczących wydarzeń w dziejach naszego kraju. W 1675 roku Sobieski podpisał tutaj tajne porozumienie z Francją, którego celem miało być odzyskanie Prus Książęcych. Dziewięć lat później do miasteczka przybyły poselstwa Świętej Ligi antytureckiej (austriackie, weneckie i państw niemieckich), i właśnie wtedy odbyło się słynne wesele jaworowskie, czyli wspólna zabawa dworu królewskiego, zaproszonych gości i miejscowej ludności. Wówczas wójt jaworowski ofiarował królowi trzy pary siwych wołów jako symboliczne zadośćuczynienie za trudy poniesione dla ojczyzny. Do legendy przeszły też odbywające się pod czujnym i zazdrosnym okiem królowej Marysieńki tańce króla z piękną żoną miejscowego kowala.
Droga z przejścia granicznego w Medyce omija miasteczko od południa, do Jaworowa łatwiej dojechać szosą z przejścia w Krakowcu. Niestety, pomimo sławnej przeszłości, z rezydencji królewskiej prawie nic nie przetrwało do dzisiaj. Nie pozostał po niej już niemal żaden ślad, a ostatni pawilon uległ zniszczeniu podczas drugiej wojny światowej. Łaskawszy los spotkał dwie cerkwie unickie ufundowane przez Sobieskiego. Pierwszą z nich, pod wezwaniem Narodzenia Najświętszej Marii Panny, wybudowano na tzw. Małym Przedmieściu w 1670 roku. Wewnątrz zachował się ikonostas z 1671 roku, a obok wznosi się dzwonnica ozdobiona arkadową galeryjką. Równie cenna jest drewniana cerkiew Zaśnięcia Matki Bożej przy ulicy Łożynskiego, z ikonostasem i carskimi wrotami z XVII wieku. W mieście funkcjonuje również świątynia katolicka – położony na wschód od rynku późnorenesansowy kościół pod wezwaniem Świętych Piotra i Pawła. Ufundowano go w 1645 roku dla zakonu dominikanów, a po kasacie klasztoru przekazano miejscowej parafii. W 1945 roku świątynię przekształcono w magazyn, a do funkcji sakralnych przywrócono w roku 1989. Lata dewastacji zrobiły swoje, ale we wnętrzu zachowały się godne uwagi i cudem ocalałe obrazy Świętej Anny Samotrzeć i Świętej Barbary oraz epitafium fundatora, Filipa Rykowskiego.
Według obiegowych opinii ludność mieszkająca w pobliżu rezydencji monarszej powinna być zadowolona ze swojego losu, gdyż władcy z reguły inwestowali w najbliższe otoczenie. Jednak zachowane relacje wyraźnie informują, że para królewska była w Jaworowie wręcz znienawidzona, na co zresztą dobrze sobie zasłużyła. Ponieważ, pomimo spektakularnych gestów (jak wspomniane wesele), zachowanie Jana III i Marysieńki dalekie było od galanterii, a dwór królewski prezentował sarmatyzm w najgorszym wydaniu. Oto kilka relacji pochodzących z zapisków posła francuskiego:
Jaworów w okresie międzywojennym
„Królowa kazała zbić pod swoimi oknami kogoś ze służby bardzo mocno, mimo że to jest obyczaj kraju, nie robiono tego tak na oczach wszystkich; może to przykład króla, który postępuje w ten sposób, nawet porucznika gwardii urządził tak, że się nigdy nie podniesie”4.
„W czasie wesela jednej z dwórek królowej, podczas gdy król tańczył, dworzanin wojewody ruskiego ciął drugiego szablą w głowę”5.
„Wojewoda Jabłonowski i marszałek dworu Sieniawski nawymyślali sobie przy królu i omal się nie pobili; poszło o jakiegoś dworzanina wojewody, który jakoby obraził marszałka. Nazajutrz przy uczcie, podczas gdy król siedział przy stole, marszałek dworu, widząc tego dworzanina, wyrżnął go w łeb maczugą”6.
Cerkiew w Jaworowie na przedwojennej pocztówce
Jan III Sobieski przejawiał czasami specyficzne poczucie humoru: pewnego dnia polecił przebudować mostki nad pobliskimi kanałami na huśtawki, a następnie, stojąc w oknie rezydencji, zaśmiewał się do łez, kiedy wszyscy bez względu na wiek, stan czy płeć niespodziewanie wpadali do wody. I jak tu się dziwić, że pewnego dnia „jacyś zuchwalcy wybili szyby kamieniami, tak że kamienie powpadały do sali balowej”7.
Przypomnijmy sobie sprawę wydry króla jegomości opisaną przez Jana Chryzostoma Paska. Dobrotliwy Jan III tak się zirytował faktem, że jakiś żołnierz niechcący zabił jego ulubione zwierzę, że kazał go rozstrzelać. Proszony o łaskę, zmienił karę na przepuszczenie nieszczęśnika pod kijami pułku wojska, co było równoznaczne z zatłuczeniem go na śmierć. Sobieski, oglądany z bliska, dużo tracił ze swojego uroku.
Inną ulubioną siedzibą Jana III była Żółkiew – kilkunastotysięczne miasteczko w połowie drogi od przejścia granicznego w Hrebennem do Lwowa. W ostatnich latach, dzięki niebagatelnym nakładom inwestycyjnym, miejscowość ta stała się dużą atrakcją turystyczną. To prawdziwa perła ziemi lwowskiej – miasto, które koniecznie należy odwiedzić, bo zachowało się w nim wiele śladów polskiej przeszłości.
Kolegiata w Żółkwi
Żółkiew lokował w 1603 roku Stanisław Żółkiewski, hetman i kanclerz wielki koronny, jeden z najwybitniejszych wodzów w dziejach Rzeczypospolitej. Nie żałował środków na ozdobienie i rozwój swojej siedziby (zmienił przy okazji jej nazwę z Winnicy na Żółkiew). Mimo że sam był gorliwym katolikiem, ściągał do miasta prawosławnych, Żydów, Ormian, a także budował świątynie różnych wyznań. Jednak jego najwspanialszą inwestycją pozostaje katolicka kolegiata pod wezwaniem Królowej Niebios i Świętych Wawrzyńca i Sebastiana przy rynku miejskim. Ten przepiękny obiekt (wybudowany w latach 1605–1618) nazywano niegdyś „skarbcem pamiątek narodowych” i „panteonem rycerskiej sławy”, co w pełni oddawało jego charakter. I nawet teraz, kiedy zniknęła już większość dawnego wyposażenia, można tu obejrzeć odnowione nagrobki i sarkofagi Stanisława i Jana Żółkiewskich, Jakuba Sobieskiego (ojca króla), Stanisława Daniłowicza. A w czasach Rzeczypospolitej Obojga Narodów w kolegiacie wisiały ogromne płótna przedstawiające najważniejsze bitwy Żółkiewskich i Sobieskich (Bitwa pod Kłuszynem, Sobieski pod Chocimiem, Sobieski pod Parkanami, Bitwa pod Wiedniem). Obecnie malowidła wraz z resztą wyposażenia przechowywane są w muzeum w Olesku, jednak w salach wystawowych do niedawna eksponowane było tylko jedno z nich (Bitwa pod Wiedniem). Można żałować, że płótna nie powróciły na swoje miejsce; kolegiata odzyskałaby wiele z dawnego kolorytu, skutecznie nawiązując do przeszłości obiektu i miasta.
Wnętrze kolegiaty w Żółkwi
W połowie XIX stulecia przeprowadzono szeroko zakrojoną akcję zbierania funduszy na odnowienie budowli. Podczas prac renowacyjnych natrafiono na szczątki synów Jana III – Jakuba i Konstantego – a ich ponowny pogrzeb stał się wydarzeniem patriotycznym łączącym ze sobą Polaków z trzech zaborów. Następne ważne uroczystości odbyły się już w wolnej Polsce, w 1933 roku, w rocznicę odsieczy wiedeńskiej.
Po drugiej wojnie światowej kolegiatę zamieniono w magazyn i dopiero upadek sowieckiego imperium umożliwił jej renowację. Dzisiejszy wygląd świątynia zawdzięcza polskim konserwatorom, którzy ocalili gmach od zagłady. Stan budowli jest bardziej niż zadowalający, szkoda tylko tych płócien z Oleska.
Posągi Stanisława i Jana Żółkiewskich w kolegiacie w Żółkwi
Przez dwadzieścia lat prac przy restauracji kolegiaty wzięły w nich udział dziesiątki polskich konserwatorów i studentów. Prace finansowało wiele polskich instytucji oraz ukraińskie Towarzystwo Ochrony Zabytków we Lwowie. Ale przed konserwatorami ciągle długa droga, gdyż na odnowienie czekają jeszcze elewacja świątyni oraz pobliska dzwonnica.
Sarkofag Stanisława Żółkiewskiego
Stanisław Żółkiewski był autorem jednego z największych triumfów w dziejach oręża polskiego. W 1610 roku odniósł wspaniałe zwycięstwo nad Rosjanami pod Kłuszynem, w efekcie czego do polskiej niewoli trafił car wraz z bratem, a polskie wojska zajęły Moskwę. Hetman zginął dziesięć lat później w bitwie pod Cecorą. Siedemdziesięcioletni starzec nie chciał przeżyć klęski, odmówił ucieczki z pola bitwy i zginął, walcząc do końca. Jego obciętą głowę wysłano do Stambułu, a ciało wykupiła wdowa. A kiedy syn hetmana zmarł wkrótce po powrocie z niewoli, wygasła męska linia rodu Żółkiewskich.
Zamek i kościół Dominikanów w Żółkwi
Zamek w Żółkwi
Południowo-wschodni narożnik rynku zajmuje wielokrotnie niszczony i odbudowywany zamek Żółkiewskich. Budowlę wzniósł hetman Stanisław, a w 1740 roku przebudowali ją kolejni właściciele, Radziwiłłowie. W czasie zaborów Austriacy zajęli gmach na potrzeby urzędów, rozebrali również wieżę i kaplicę. Po 1945 roku Sowieci przekształcili pałac w koszary, potem ulokowano w nim szkołę podstawową, a teraz planuje się utworzenie tutaj muzeum. Budowla z zewnątrz prezentuje się okazale, ale wejście na dziedziniec jest trudnym przeżyciem. Trwa remont (wyjątkowo opieszały), a otoczenie jest mocno zdewastowane i straszy ruinami zabudowań. Widząc elegancką elewację od strony rynku, oczekuje się więcej.
Zabytkowe domy mieszczan na rynku w Żółkwi
Odrestaurowano natomiast część obwarowań miejskich (brama Zwierzyniecka), odbudowano również bramę Krakowską pomiędzy ratuszem i kolegiatą. Zachwycają odnowione siedemnastowieczne kamieniczki i elegancki neobarokowy gmach ratusza. Przestronny rynek Żółkwi jest uroczym miejscem i na jego obejrzenie naprawdę warto poświęcić nieco czasu. Atmosfera przypomina lata Drugiej Rzeczypospolitej, a może nawet czasy monarchii Habsburgów.
Atrakcje turystyczne Żółkwi nie ograniczają się do rynku miejskiego. Przy ulicy Lwowskiej zachowały się otoczone murem zabudowania klasztoru i kościoła dominikanów. Budowlę ufundowała wnuczka Stanisława Żółkiewskiego, a zarazem matka Jana Sobieskiego – Zofia Teofila z Daniłowiczów. Klasztor powstał na cześć jej starszego syna Marka zamordowanego przez Kozaków po klęsce pod Batohem (1652). Wewnątrz kościoła zachowały się nagrobki matki i syna, ale świątynia została przekazana cerkwi greckokatolickiej. Cudowny obraz Matki Boskiej, eksponowany tu do 1945 roku, został przewieziony do kościoła dominikańskiego na warszawskiej starówce.
Ratusz w Żółkwi
Zofia Teofila zdecydowanie wyróżniała starszego syna i śmierć Marka była dla niej ogromnym ciosem. Młodszy potomek, przyszły król, nie był specjalnie z rodzicielką związany, być może do sporów między nimi dochodziło na tle rozrywkowego trybu życia Jana. Tadeusz Boy-Żeleński w biografii Marysieńki Sobieskiej napisał ironicznie, że Zofia była typem matki-Spartanki szepczącej: „zgiń synku, zgiń, dla dobra ojczyzny”. A Jan Sobieski, chociaż był patriotą, wcale nie marzył o umieraniu za ojczyznę, za bardzo lubił zabawę, dobre jedzenie, alkohol i kobiety. Podobno, będąc jeszcze starostą jaworowskim, utrzymywał w mieście jakąś łaźnię z Czerkieskami i Wołoszkami, które ściągał z południowych Kresów. Marysieńka wielokrotnie wypominała mu to w listach, nie kryjąc złośliwej satysfakcji, gdy jakiś najazd tatarski zagarnął w jasyr „obsługę lokalu”.
Większość historycznych miasteczek na ziemi lwowskiej powstała z inicjatywy polskich magnatów. Budowano rezydencje, lokowano miasta, sprowadzano rzemieślników i kupców. Łańcuch zabytkowych miejscowości otaczających Lwów zyskał miano Złotej Podkowy, a podziwianie go jest fascynującą przygodą z przeszłością naszego kraju. Tutaj niemal każde miasteczko związane było z wybitnymi postaciami z dziejów Polski.
Założycielem Brodów był Stanisław Żółkiewski (ojciec bohatera spod Kłuszyna i Cecory), który w 1580 roku rozpoczął budowę zamku i miasta. Pół wieku później miasto kupił Stanisław Koniecpolski, planując uruchomienie w tym miejscu produkcji złotogłowiu (tkanin przetykanych srebrną i złotą nitką). Hetman sprowadził z Flandrii odpowiednich specjalistów, ale przedsięwzięcie okazało się nieopłacalne. Import surowego jedwabiu był zbyt drogi, a próba hodowli jedwabników na miejscu się nie powiodła. Do Brodów napływała jednak ludność żydowska specjalizująca się w tkactwie, dzięki czemu miejscowość stała się centrum handlowo-rzemieślniczym. Na całą Rzeczpospolitą zasłynęła tutejsza wytwórnia kobierców i pasów, a dobra koniunktura trwała wyjątkowo długo. Najlepszy okres miasto przeżywało w latach zaborów – władze z Wiednia ogłosiły okolicę strefą wolnego handlu, co stymulowało rozwój gospodarczy. W 1826 roku w Brodach było osiem synagog (w tym sześć murowanych), a Izraelici stanowili 70 procent mieszkańców.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
A. Osiecka, Miasteczko Bełz, HYPERLINK “http://www.emuzyka.pl/Agnieszka-Osiecka/piosenka/Miasteczko-Belz,87871.html”http://www.emuzyka.pl/Agnieszka-Osiecka/piosenka/Miasteczko-Belz,87871.html [wróć]
Ibidem. [wróć]
A. Malczewski, Maria, Wrocław 1999. [wróć]
T. Boy-Żeleński, Marysieńka Sobieska, Warszawa 1956, s. 296. [wróć]
Ibidem, s. 296. [wróć]
Ibidem, s. 296. [wróć]
Ibidem, s. 296. [wróć]