Moje Kresy sentymentalne - Sławomir Koper - ebook

Moje Kresy sentymentalne ebook

Sławomir Koper

4,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Informator bogato ilustrowany poświęcony południowo-wschodnim Kresom Rzeczypospolitej. Opowiada o Galicji wschodniej, Wołyniu, Podolu i Pokuciu. Przywołuje piękne kresowe krajobrazy, które na zawsze pozostaną w sercach pochodzących stamtąd ludzi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 148

Oceny
4,7 (3 oceny)
2
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Od Autora

Od Autora

Zawsze gdy bra­łem do ręki moje prze­wod­niki histo­ryczne po Kre­sach (Ukra­ina, Wiel­kie Księ­stwo Litew­skie i Inf­lanty, Kresy Połu­dniowo-Wschod­nie), odczu­wa­łem lekki nie­do­syt. Był on spo­wo­do­wany mate­ria­łem ilu­stra­cyj­nym tych ksią­żek, które, co prawda, zawie­rały sporo zdjęć, jed­nak były one czarno-białe, a tym samym nie odda­wały w pełni urody i prawdy o foto­gra­fo­wa­nych obiek­tach. Dla­tego też od dawna marzy­łem o wyda­niu do moich prze­wod­ni­ków suple­men­tów w postaci albu­mów i pierw­szą pozy­cję z tego cyklu mają wła­śnie Pań­stwo przed sobą.

Nie jest to jed­nak typowy album, gdyż w przy­padku pro­ble­ma­tyki naszych Ziem Utra­co­nych słowa odgry­wają rolę rów­no­rzędną z obra­zem. Nie chcia­łem więc, by ta książka była jedy­nie zbio­rem lako­nicz­nie pod­pi­sa­nych foto­gra­fii. Wobec powyż­szego opar­łem jej tekst na frag­men­tach mojej Ukra­iny, uzna­łem bowiem, że nie ma sensu rywa­li­zo­wać z samym sobą i na nowo pisać na tematy, które kie­dyś uzna­łem za wyczer­pane.

Dawny tekst pod­da­łem jed­nak aktu­ali­za­cji, gdyż po tych kilku latach, które upły­nęły od wyda­nia Ukra­iny, wiele spraw na Zie­miach Utra­co­nych wygląda ina­czej. Wpro­wa­dzi­łem też sporo zmian sty­li­stycz­nych, bo chyba jestem auto­rem, który cały czas ewo­lu­uje i obec­nie piszę ina­czej niż kie­dyś. Mam nadzieję, że lepiej, ale to oce­nić mogą tylko Czy­tel­nicy.

Kresy zawsze były tema­tem bli­skim mojemu sercu. Zawsze też byłem zda­nia, że nie można prze­kre­ślić kilku stu­leci naszej kul­tury i tra­dy­cji. Gdy­by­śmy zapo­mnieli o osią­gnię­ciach prze­szłych poko­leń tam­tej­szych Pola­ków, pozo­stałby nam tylko doro­bek wypra­co­wany na obsza­rze zawę­żo­nym do tery­to­rium Księ­stwa War­szaw­skiego. Tym­cza­sem Polacy żyli na Zie­miach Utra­co­nych przez ponad sześć wie­ków i na zawsze odci­snęli na nich swoje piętno. Od cza­sów Jagiel­lo­nów serce Pol­ski biło na wschód od Bugu, tam też zacho­dziły naj­waż­niej­sze wyda­rze­nia w dzie­jach naszego kraju. Dla­tego wypada się cie­szyć, że dzi­siaj można już o tym mówić i pisać, a także bez pro­blemu odwie­dzać miej­sca, skąd przez stu­lecia pro­mie­nio­wała pol­skość. Mimo że pozo­sta­ło­ści naszej kul­tury na Zie­miach Utra­co­nych znaj­dują się czę­sto w bar­dzo złym sta­nie, to prze­cież nie ozna­cza, że są mniej bli­skie ser­com Pola­ków.

W ostat­nich latach zro­biono dużo, aby oca­lić pol­skie ślady na Kre­sach. Nie zawsze uda­wało się zre­ali­zo­wać plany i ratu­nek dla naszych dwo­rów czy cmen­ta­rzy przy­cho­dził nie­stety zbyt późno. Ale nawet ruiny są dzi­siaj świa­dec­twem pol­skiej prze­szło­ści tych ziem i nic tego nie zmieni. Znisz­czyć bowiem można wszystko, ale nie można wyma­zać ludz­kiej pamięci.

Sła­wo­mir Koper

Roz­dział 1. Sześć wie­ków wspól­nej histo­rii

Roz­dział 1

Sześć wie­ków wspól­nej histo­rii

Mia­steczko Bełz

Nie­wiele osób już dzi­siaj pamięta, że po zakoń­cze­niu dru­giej wojny świa­to­wej wschod­nia gra­nica naszego kraju miała inny prze­bieg niż obecna gra­nica z Ukra­iną. Do 1951 roku po stro­nie pol­skiej pozo­sta­wały mia­steczka Bełz i Sokal, a Ustrzyki Dolne wraz z pasem Biesz­czad nale­żały do ZSRS. Kiedy jed­nak w oko­licy Bełza odkryto bogate pokłady węgla kamien­nego, rząd PRL musiał się zgo­dzić na korektę gra­nicy. Ogło­sze­nie pro­jektu zmian wywo­łało praw­dziwą panikę wśród miej­sco­wej lud­no­ści. Miesz­kańcy Bełza i Sokala nie cze­kali na repa­tria­cję czy ofi­cjalne prze­sie­dle­nie, tylko nie­zwłocz­nie rzu­cili się do ucieczki. Więk­szość emi­gran­tów osie­dliła się w oko­li­cach Ustrzyk i Kro­ścienka, a Sowieci zajęli tery­to­rium nie­mal zupeł­nie wylud­nione.

Dzwon­nica kościoła podo­mi­ni­kań­skiego

Spa­ce­ru­jąc po dzi­siej­szym Beł­zie, trudno sobie wyobra­zić, że dzieje tej nie­wiel­kiej osady się­gają cza­sów Mieszka I. U schyłku X wieku Bełz wcho­dził w skład Gro­dów Czer­wień­skich, o które toczyła się zawzięta rywa­li­za­cja mię­dzy Rusią i Pol­ską. W następ­nych stu­le­ciach gród stał się nawet sto­licą nie­za­leż­nego księ­stwa, a po włą­cze­niu w gra­nice Kró­le­stwa Pol­skiego peł­nił funk­cję sie­dziby woje­wódz­twa. Według nie­któ­rych źró­deł na tere­nie miej­sco­wego zamku prze­cho­wy­wano cudowny obraz Czar­nej Madonny, który w 1382 roku zaku­pił książę Wła­dy­sław Opol­czyk. Pia­stow­ski namiest­nik Rusi z nada­nia Ludwika Węgier­skiego prze­ka­zał reli­kwię do ufun­do­wa­nego przez sie­bie klasz­toru na Jasnej Górze i para­dok­sal­nie, czło­wiek, który tak wiele uczy­nił złego dla Pol­ski (pro­po­no­wał nawet jej roz­biór), ode­grał decy­du­jącą rolę w powsta­niu naj­waż­niej­szego pol­skiego sank­tu­arium. Czarna Madonna stała się naj­słyn­niej­szą pol­ską reli­kwią, po beł­skim zamku zaś nie zacho­wał się żaden ślad. Dzi­siaj w tym miej­scu wznosi się neo­ro­mań­ski kościół pod wezwa­niem Świę­tego Walen­tego, zaj­mo­wany obec­nie przez Cer­kiew pra­wo­sławną.

Współ­cze­sny Bełz liczy zale­d­wie 2500 miesz­kań­ców. Senna miej­sco­wość nad rzeczką Soło­kiją spra­wia wra­że­nie osady zło­żo­nej wyłącz­nie z ogrom­nego rynku oto­czo­nego polami upraw­nymi. Głów­nymi atrak­cjami tury­stycz­nymi jest budy­nek ratu­sza (dawny klasz­tor domi­ni­ka­nów), obok któ­rego znaj­dują się ruiny kościoła klasz­tornego spa­lo­nego przez UPA pod­czas dru­giej wojny świa­to­wej. Warto odwie­dzić pozo­sta­ło­ści klasz­toru i kościoła domi­ni­ka­nek (obec­nie cer­kiew grec­ko­ka­to­licka) oraz prze­piękną drew­nianą cer­kiew tego samego wyzna­nia pod wezwa­niem Świę­tej Para­skewy. Cie­ka­wym obiek­tem jest tzw. Baszta Ariań­ska – budy­nek zboru (podobno) z 1606 roku – miesz­czący nie­gdyś archi­wum miej­skie. Baszta znaj­duje się na tere­nie sta­rego (już zli­kwi­do­wa­nego) cmen­ta­rza, nie­wy­klu­czone zatem, że powstała jako kaplica cmen­tarna, albo­wiem o aria­nach nikt ni­gdy w Beł­zie nie sły­szał.

Wielka syna­goga w Beł­zie znisz­czona pod­czas II wojny świa­to­wej

Jed­nak przez kil­ka­set lat Bełz był przede wszyst­kim mia­stem pol­skich Izra­eli­tów osie­dla­ją­cych się tutaj od XV wieku. Na zachod­nim skraju osady zacho­wał się cmen­tarz żydow­ski, ostatni ślad po spo­łecz­no­ści wymor­do­wa­nej pod­czas holo­cau­stu.

„Mia­steczko Bełz

main szte­tełe Bełz.

Wypło­wiał już tam­ten obra­zek,

mil­czący, pło­nący Bełz.

Dziś, kiedy dym,

to po pro­stu dym.

Pier­ścio­nek na szczę­ście,

w prze­my­śle zaję­cie,

w nie­dzielę chrzest.

Białe ziarno, czarny mak,

mło­dej żony słodki smak.

Kroki w sieni… nie drżyj tak,

to nie oni. To tylko wiatr…”1

Miej­scowi cadycy od XVIII stu­le­cia prze­wo­dzili cha­sy­dom z całej Gali­cji, a pozo­sta­ło­ści ich wpły­wów prze­trwały w Izra­elu do dzi­siaj. Ostatni cadyk – cudem oca­lony z zagłady Aron Roke­ach – wyemi­gro­wał do Pale­styny, gdzie stał się zało­ży­cie­lem jed­nej z naj­waż­niej­szych grup reli­gij­nych. Beł­zer cha­si­dim posia­dają nawet wła­sną syna­gogę w Jero­zo­li­mie.

Bełz, kaplica cmen­tarna

Bełz, pozo­sta­ło­ści klasz­toru Domi­ni­ka­nów

Na beł­skim kir­ku­cie pocho­wano nie­gdyś trzech wiel­kich cady­ków z rodu Roke­ach (Dow). Cho­ciaż już dzi­siaj w Beł­zie nie miesz­kają Żydzi, to mia­sto na zawsze zapi­sało się w dzie­jach pol­skich wyznaw­ców juda­izmu. To sym­bol wie­lo­kul­tu­ro­wego i wie­lo­wy­zna­nio­wego świata, który znik­nął na zawsze wraz z drugą wojną świa­tową. Nie­gdyś w cen­trum mia­sta wzno­siły się obok sie­bie cztery świą­ty­nie: syna­goga, kościół kato­licki, cer­kiew pra­wo­sławna i unicka. Funk­cje kul­towe speł­niają już tylko te dwie ostat­nie, bo w Beł­zie nie miesz­kają już kato­licy i Izra­elici.

„Mia­steczko Bełz,

kochany mój Bełz.

W koły­sce gdzieś dzie­ciak zasy­pia,

a mama tak nuci mu:

Zaśnijże już

i oczka swe zmruż.

Są czarne,

a szkoda, że nie są nie­bie­skie.

Wola­ła­bym…

Zaśnijże już

i oczka swe zmruż.

Są czarne,

a szkoda, że nie są nie­bie­skie.

Wola­ła­bym…

Tak jakoś…”2

Tra­giczne dzieje pew­nego meza­liansu (Kry­sty­no­pol)

Nie tylko Bełz i Sokal zawłasz­czyli Sowieci w 1951 roku – podobny los spo­tkał pobli­ski Kry­sty­no­pol, prze­mia­no­wany nie­zwłocz­nie na Czer­wo­no­gród. Mia­sto składa się wła­ści­wie z dwóch róż­nych miej­sco­wo­ści: star­sza zacho­wała dawny cha­rak­ter, młod­sza nato­miast powstała po woj­nie na potrzeby prze­my­słu węglo­wego. I pre­zen­tuje się jak typowa sowiecka osada prze­my­słowa – przy­gnę­bia­jące blo­ko­wi­sko, jakich wiele we wschod­niej Euro­pie.

Loka­cję Kry­sty­no­pola prze­pro­wa­dził w 1692 roku Feliks Kazi­mierz Potocki, nada­jąc mia­stu imię żony – Kry­styny z Lubo­mir­skich. Ozdobą miej­sco­wo­ści jest pałac z I połowy XVIII stu­le­cia, zwią­zany z tra­giczną histo­rią miło­ści i zbrodni, czyli mał­żeń­stwa Szczę­snego Potoc­kiego (pra­wnuka zało­ży­ciela mia­sta) i Ger­trudy Komo­row­skiej.

Ilu­stra­cja do Marii Anto­niego Mal­czew­skiego

Dzieje tra­gicz­nego meza­liansu przed­sta­wił Antoni Mal­czew­ski w utwo­rze Maria, a inwo­ka­cja otwie­ra­jąca to dzieło jest dość powszech­nie znana i sta­nowi pochwałę ukra­iń­skich ste­pów i swo­body:

„Ej! Ty na szyb­kim koniu gdzie pędzisz, koza­cze?

Czy zoczył zająca, co na ste­pie ska­cze?

Czy roz­igraw­szy myśli, chcesz użyć swo­body

I z wia­trem ukra­iń­skim puścić się w zawody?”3.

Maria była pierw­szą powie­ścią poetycką w języku pol­skim. Mal­czew­ski, korzy­sta­jąc ze wzo­rów Geo­rge’a Byrona i Wal­tera Scotta, prze­kształ­cił poetycko-tra­giczną histo­rię Ger­trudy Komo­row­skiej. To pesy­mi­styczna przy­po­wieść o bez­sil­no­ści czło­wieka wobec tajem­nicy świata, w któ­rym dopiero śmierć odsła­nia praw­dziwą jakość bytu. Ale rze­czy­wi­stość była bar­dziej pro­za­iczna, a Szczę­sny nie dorów­ny­wał swo­jemu lite­rac­kiemu odpo­wied­ni­kowi. Oka­zał się wyjąt­kowo nędzną kre­aturą, męż­czy­zną nie­god­nym uczu­cia zako­cha­nej kobiety.

Magnat poznał Ger­trudę Komo­row­ską, mając osiem­na­ście lat. Zako­chał się w niej z wza­jem­no­ścią, a kiedy dziew­czyna zaszła w ciążę, to w grud­niu 1771 roku pota­jem­nie ją poślu­bił w cer­kwi w Nie­stwi­cach. Tego nie mógł zaak­cep­to­wać ojciec Szczę­snego, Fran­ci­szek Salezy. Dzie­dzic naj­więk­szej for­tuny Rze­czy­po­spo­li­tej poślu­bił zwy­kłą szlach­ciankę! Dwa mie­siące póź­niej na pole­ce­nie sta­rego Potoc­kiego cię­żarna dziew­czyna została porwana i udu­szona, a jej ciało wrzu­cono do prze­rę­bli.

Kościół Ber­nar­dy­nów w Kry­sty­no­polu

Szczę­sny z pokorą przy­jął postę­pek ojca. Wpraw­dzie podobno usi­ło­wał popeł­nić samo­bój­stwo, pod­rzy­na­jąc sobie gar­dło scy­zo­ry­kiem (!), ale szybko zapo­mniał o uko­cha­nej. Wyje­chał za gra­nicę, następ­nie poślu­bił Józe­finę Mnisz­chównę, a mał­żeń­stwo docho­wało się jede­na­ściorga dzieci. Spra­wie­dli­wo­ści nato­miast nie uszli rodzice Szczę­snego. Sądy Rze­czy­po­spo­li­tej sprawą się oczy­wi­ście nie zajęły, ale oboje Potoccy nie­ba­wem zmarli w dość tajem­ni­czych oko­licz­no­ściach.

Szczę­sny Potocki nie wró­cił do Kry­sty­no­pola. Prze­niósł się do Tul­czyna, nie­wy­klu­czone, że w swo­jej daw­nej sie­dzi­bie nie mógł znieść wymow­nych spoj­rzeń służby i sąsia­dów. Zresztą nie­ba­wem osta­tecz­nie roz­wią­zał pro­blem Kry­sty­no­pola, prze­gry­wa­jąc posia­dłość w karty na rzecz Adama Poniń­skiego. Szczę­sny miał w przy­szło­ści prze­żyć jesz­cze nie­jedno dra­ma­tyczne wyda­rze­nie, ale w dzie­dzi­nie poli­tyki uczci­wie zapra­co­wał sobie na miano naj­więk­szego zdrajcy Rze­czy­po­spo­li­tej Obojga Naro­dów.

Pałac Potoc­kich w Kry­sty­no­polu

Współ­cze­sny Kry­sty­no­pol spra­wia wra­że­nie kom­plet­nie wylud­nio­nego, a życie jego miesz­kań­ców kon­cen­truje się w prze­my­sło­wej czę­ści mia­sta. Rów­nież dla więk­szo­ści tury­stów z naszego kraju mia­sto jest wyłącz­nie węzłem komu­ni­ka­cyj­nym, miej­scem prze­siadki lub tran­zytu w podró­żach na Wołyń, do Lwowa czy na Podole. Jed­nak prze­by­wa­jąc tutaj, warto zwró­cić uwagę na dawny klasz­tor ber­nar­dy­nów, zaj­mo­wany przez cer­kiew grec­ko­ka­to­licką, oraz przy­wró­cony nie­dawno do funk­cji kul­to­wych klasz­tor bazy­lia­nów. Warto też zna­leźć nieco czasu na obej­rze­nie pałacu Potoc­kich. Zor­ga­ni­zo­wane w rezy­den­cji muzeum histo­rii reli­gii (uprzed­nio muzeum ate­izmu) nie dys­po­nuje wpraw­dzie inte­re­su­ją­cymi zbio­rami, ale samo miej­sce ema­nuje intry­gu­jącą atmos­ferą, która przy­po­mina o tra­gicz­nych wyda­rze­niach sprzed dwóch i pół wieku. I nie prze­szka­dzają w tym prace przy reno­wa­cji budynku, rusz­to­wa­nia, siatki, dra­biny, a nawet boisko pił­kar­skie wybu­do­wane w daw­nym ogro­dzie na miej­scu kana­łów, sta­wów i fon­tann (kie­dyś ist­niał nawet kanał łączący ogród z Bugiem). Nie od dzi­siaj prze­cież wia­domo, że wła­dze za naszą wschod­nią gra­nicą zawsze prze­ja­wiały inwen­cję w znaj­do­wa­niu zasto­so­wań dla relik­tów pol­skiej kul­tury.

Ulu­bione sie­dziby Jana III Sobie­skiego (Jawo­rów, Żół­kiew)

Jed­nym z naj­bar­dziej lukra­tyw­nych urzę­dów Rze­czy­po­spo­li­tej Obojga Naro­dów było sta­ro­stwo jawo­row­skie, sto­lica boga­tych wło­ści kró­lew­skich na zachód od Lwowa. Sta­ro­stwo sta­no­wiło łakomy kąsek dla magna­te­rii, dla­tego zarzą­dzali nim przed­sta­wi­ciele naj­znacz­niej­szych rodów w pań­stwie. Nale­żał do nich kasz­te­lan kra­kow­ski Jakub Sobie­ski, po któ­rym sta­no­wi­sko przy­pa­dło jego synowi. Król Jan III chęt­nie prze­by­wał w Jawo­ro­wie, rów­nież po zwy­cię­skiej elek­cji, z tego powodu mia­steczko było świad­kiem wielu zna­czą­cych wyda­rzeń w dzie­jach naszego kraju. W 1675 roku Sobie­ski pod­pi­sał tutaj tajne poro­zu­mie­nie z Fran­cją, któ­rego celem miało być odzy­ska­nie Prus Ksią­żę­cych. Dzie­więć lat póź­niej do mia­steczka przy­były posel­stwa Świę­tej Ligi anty­tu­rec­kiej (austriac­kie, wenec­kie i państw nie­miec­kich), i wła­śnie wtedy odbyło się słynne wesele jawo­row­skie, czyli wspólna zabawa dworu kró­lew­skiego, zapro­szo­nych gości i miej­sco­wej lud­no­ści. Wów­czas wójt jawo­row­ski ofia­ro­wał kró­lowi trzy pary siwych wołów jako sym­bo­liczne zadość­uczy­nie­nie za trudy ponie­sione dla ojczy­zny. Do legendy prze­szły też odby­wa­jące się pod czuj­nym i zazdro­snym okiem kró­lo­wej Mary­sieńki tańce króla z piękną żoną miej­sco­wego kowala.

Droga z przej­ścia gra­nicz­nego w Medyce omija mia­steczko od połu­dnia, do Jawo­rowa łatwiej doje­chać szosą z przej­ścia w Kra­kowcu. Nie­stety, pomimo sław­nej prze­szło­ści, z rezy­den­cji kró­lew­skiej pra­wie nic nie prze­trwało do dzi­siaj. Nie pozo­stał po niej już nie­mal żaden ślad, a ostatni pawi­lon uległ znisz­cze­niu pod­czas dru­giej wojny świa­to­wej. Łaskaw­szy los spo­tkał dwie cer­kwie unic­kie ufun­do­wane przez Sobie­skiego. Pierw­szą z nich, pod wezwa­niem Naro­dze­nia Naj­święt­szej Marii Panny, wybu­do­wano na tzw. Małym Przed­mie­ściu w 1670 roku. Wewnątrz zacho­wał się iko­no­stas z 1671 roku, a obok wznosi się dzwon­nica ozdo­biona arka­dową gale­ryjką. Rów­nie cenna jest drew­niana cer­kiew Zaśnię­cia Matki Bożej przy ulicy Łożyn­skiego, z iko­no­stasem i car­skimi wro­tami z XVII wieku. W mie­ście funk­cjo­nuje rów­nież świą­ty­nia kato­licka – poło­żony na wschód od rynku póź­no­re­ne­san­sowy kościół pod wezwa­niem Świę­tych Pio­tra i Pawła. Ufun­do­wano go w 1645 roku dla zakonu domi­ni­ka­nów, a po kasa­cie klasz­toru prze­ka­zano miej­sco­wej para­fii. W 1945 roku świą­ty­nię prze­kształ­cono w maga­zyn, a do funk­cji sakral­nych przy­wró­cono w roku 1989. Lata dewa­sta­cji zro­biły swoje, ale we wnę­trzu zacho­wały się godne uwagi i cudem oca­lałe obrazy Świę­tej Anny Samo­trzeć i Świę­tej Bar­bary oraz epi­ta­fium fun­da­tora, Filipa Rykow­skiego.

Według obie­go­wych opi­nii lud­ność miesz­ka­jąca w pobliżu rezy­den­cji monar­szej powinna być zado­wo­lona ze swo­jego losu, gdyż władcy z reguły inwe­sto­wali w naj­bliż­sze oto­cze­nie. Jed­nak zacho­wane rela­cje wyraź­nie infor­mują, że para kró­lew­ska była w Jawo­ro­wie wręcz znie­na­wi­dzona, na co zresztą dobrze sobie zasłu­żyła. Ponie­waż, pomimo spek­ta­ku­lar­nych gestów (jak wspo­mniane wesele), zacho­wa­nie Jana III i Mary­sieńki dale­kie było od galan­te­rii, a dwór kró­lew­ski pre­zen­to­wał sar­ma­tyzm w naj­gor­szym wyda­niu. Oto kilka rela­cji pocho­dzą­cych z zapi­sków posła fran­cu­skiego:

Jawo­rów w okre­sie mię­dzy­wo­jen­nym

„Kró­lowa kazała zbić pod swo­imi oknami kogoś ze służby bar­dzo mocno, mimo że to jest oby­czaj kraju, nie robiono tego tak na oczach wszyst­kich; może to przy­kład króla, który postę­puje w ten spo­sób, nawet porucz­nika gwar­dii urzą­dził tak, że się ni­gdy nie pod­nie­sie”4.

„W cza­sie wesela jed­nej z dwó­rek kró­lo­wej, pod­czas gdy król tań­czył, dwo­rza­nin woje­wody ruskiego ciął dru­giego sza­blą w głowę”5.

„Woje­woda Jabło­now­ski i mar­sza­łek dworu Sie­niaw­ski nawy­my­ślali sobie przy królu i omal się nie pobili; poszło o jakie­goś dwo­rza­nina woje­wody, który jakoby obra­ził mar­szałka. Naza­jutrz przy uczcie, pod­czas gdy król sie­dział przy stole, mar­sza­łek dworu, widząc tego dwo­rza­nina, wyrżnął go w łeb maczugą”6.

Cer­kiew w Jawo­ro­wie na przed­wo­jen­nej pocz­tówce

Jan III Sobie­ski prze­ja­wiał cza­sami spe­cy­ficzne poczu­cie humoru: pew­nego dnia pole­cił prze­bu­do­wać mostki nad pobli­skimi kana­łami na huś­tawki, a następ­nie, sto­jąc w oknie rezy­den­cji, zaśmie­wał się do łez, kiedy wszy­scy bez względu na wiek, stan czy płeć nie­spo­dzie­wa­nie wpa­dali do wody. I jak tu się dzi­wić, że pew­nego dnia „jacyś zuchwalcy wybili szyby kamie­niami, tak że kamie­nie powpa­dały do sali balo­wej”7.

Przy­po­mnijmy sobie sprawę wydry króla jego­mo­ści opi­saną przez Jana Chry­zo­stoma Paska. Dobro­tliwy Jan III tak się ziry­to­wał fak­tem, że jakiś żoł­nierz nie­chcący zabił jego ulu­bione zwie­rzę, że kazał go roz­strze­lać. Pro­szony o łaskę, zmie­nił karę na prze­pusz­cze­nie nie­szczę­śnika pod kijami pułku woj­ska, co było rów­no­znaczne z zatłu­cze­niem go na śmierć. Sobie­ski, oglą­dany z bli­ska, dużo tra­cił ze swo­jego uroku.

Inną ulu­bioną sie­dzibą Jana III była Żół­kiew – kil­ku­na­sto­ty­sięczne mia­steczko w poło­wie drogi od przej­ścia gra­nicz­nego w Hre­ben­nem do Lwowa. W ostat­nich latach, dzięki nie­ba­ga­tel­nym nakła­dom inwe­sty­cyj­nym, miej­sco­wość ta stała się dużą atrak­cją tury­styczną. To praw­dziwa perła ziemi lwow­skiej – mia­sto, które koniecz­nie należy odwie­dzić, bo zacho­wało się w nim wiele śla­dów pol­skiej prze­szło­ści.

Kole­giata w Żół­kwi

Żół­kiew loko­wał w 1603 roku Sta­ni­sław Żół­kiewski, het­man i kanc­lerz wielki koronny, jeden z naj­wy­bit­niej­szych wodzów w dzie­jach Rze­czy­po­spo­li­tej. Nie żało­wał środ­ków na ozdo­bie­nie i roz­wój swo­jej sie­dziby (zmie­nił przy oka­zji jej nazwę z Win­nicy na Żół­kiew). Mimo że sam był gor­li­wym kato­li­kiem, ścią­gał do mia­sta pra­wo­sław­nych, Żydów, Ormian, a także budo­wał świą­ty­nie róż­nych wyznań. Jed­nak jego naj­wspa­nial­szą inwe­sty­cją pozo­staje kato­licka kole­giata pod wezwa­niem Kró­lo­wej Nie­bios i Świę­tych Waw­rzyńca i Seba­stiana przy rynku miej­skim. Ten prze­piękny obiekt (wybu­do­wany w latach 1605–1618) nazy­wano nie­gdyś „skarb­cem pamią­tek naro­do­wych” i „pan­te­onem rycer­skiej sławy”, co w pełni odda­wało jego cha­rak­ter. I nawet teraz, kiedy znik­nęła już więk­szość daw­nego wypo­sa­że­nia, można tu obej­rzeć odno­wione nagrobki i sar­ko­fagi Sta­ni­sława i Jana Żół­kiewskich, Jakuba Sobie­skiego (ojca króla), Sta­ni­sława Dani­ło­wi­cza. A w cza­sach Rze­czy­po­spo­li­tej Obojga Naro­dów w kole­gia­cie wisiały ogromne płótna przed­sta­wia­jące naj­waż­niej­sze bitwy Żół­kiewskich i Sobie­skich (Bitwa pod Kłu­szy­nem, Sobie­ski pod Cho­ci­miem, Sobie­ski pod Par­ka­nami, Bitwa pod Wied­niem). Obec­nie malo­wi­dła wraz z resztą wypo­sa­że­nia prze­cho­wy­wane są w muzeum w Ole­sku, jed­nak w salach wysta­wo­wych do nie­dawna eks­po­no­wane było tylko jedno z nich (Bitwa pod Wied­niem). Można żało­wać, że płótna nie powró­ciły na swoje miej­sce; kole­giata odzy­ska­łaby wiele z daw­nego kolo­rytu, sku­tecz­nie nawią­zu­jąc do prze­szło­ści obiektu i mia­sta.

Wnę­trze kole­giaty w Żół­kwi

W poło­wie XIX stu­le­cia prze­pro­wa­dzono sze­roko zakro­joną akcję zbie­ra­nia fun­du­szy na odno­wie­nie budowli. Pod­czas prac reno­wa­cyj­nych natra­fiono na szczątki synów Jana III – Jakuba i Kon­stan­tego – a ich ponowny pogrzeb stał się wyda­rze­niem patrio­tycz­nym łączą­cym ze sobą Pola­ków z trzech zabo­rów. Następne ważne uro­czy­sto­ści odbyły się już w wol­nej Pol­sce, w 1933 roku, w rocz­nicę odsie­czy wie­deń­skiej.

Po dru­giej woj­nie świa­to­wej kole­giatę zamie­niono w maga­zyn i dopiero upa­dek sowiec­kiego impe­rium umoż­li­wił jej reno­wa­cję. Dzi­siej­szy wygląd świą­ty­nia zawdzię­cza pol­skim kon­ser­wa­to­rom, któ­rzy oca­lili gmach od zagłady. Stan budowli jest bar­dziej niż zado­wa­la­jący, szkoda tylko tych płó­cien z Ole­ska.

Posągi Sta­ni­sława i Jana Żół­kiew­skich w kole­gia­cie w Żół­kwi

Przez dwa­dzie­ścia lat prac przy restau­ra­cji kole­giaty wzięły w nich udział dzie­siątki pol­skich kon­ser­wa­to­rów i stu­den­tów. Prace finan­so­wało wiele pol­skich insty­tu­cji oraz ukra­iń­skie Towa­rzy­stwo Ochrony Zabyt­ków we Lwo­wie. Ale przed kon­ser­wa­to­rami cią­gle długa droga, gdyż na odno­wie­nie cze­kają jesz­cze ele­wa­cja świą­tyni oraz pobli­ska dzwon­nica.

Sar­ko­fag Sta­ni­sława Żół­kiew­skiego

Sta­ni­sław Żół­kiew­ski był auto­rem jed­nego z naj­więk­szych trium­fów w dzie­jach oręża pol­skiego. W 1610 roku odniósł wspa­niałe zwy­cię­stwo nad Rosja­nami pod Kłu­szy­nem, w efek­cie czego do pol­skiej nie­woli tra­fił car wraz z bra­tem, a pol­skie woj­ska zajęły Moskwę. Het­man zgi­nął dzie­sięć lat póź­niej w bitwie pod Cecorą. Sie­dem­dzie­się­cio­letni sta­rzec nie chciał prze­żyć klę­ski, odmó­wił ucieczki z pola bitwy i zgi­nął, wal­cząc do końca. Jego obciętą głowę wysłano do Stam­bułu, a ciało wyku­piła wdowa. A kiedy syn het­mana zmarł wkrótce po powro­cie z nie­woli, wyga­sła męska linia rodu Żół­kiew­skich.

Zamek i kościół Domi­ni­ka­nów w Żół­kwi

Zamek w Żół­kwi

Połu­dniowo-wschodni naroż­nik rynku zaj­muje wie­lo­krot­nie nisz­czony i odbu­do­wy­wany zamek Żół­kiew­skich. Budowlę wzniósł het­man Sta­ni­sław, a w 1740 roku prze­bu­do­wali ją kolejni wła­ści­ciele, Radzi­wił­ło­wie. W cza­sie zabo­rów Austriacy zajęli gmach na potrzeby urzę­dów, roze­brali rów­nież wieżę i kaplicę. Po 1945 roku Sowieci prze­kształ­cili pałac w koszary, potem ulo­ko­wano w nim szkołę pod­sta­wową, a teraz pla­nuje się utwo­rze­nie tutaj muzeum. Budowla z zewnątrz pre­zen­tuje się oka­zale, ale wej­ście na dzie­dzi­niec jest trud­nym prze­ży­ciem. Trwa remont (wyjąt­kowo opie­szały), a oto­cze­nie jest mocno zde­wa­sto­wane i stra­szy ruinami zabu­do­wań. Widząc ele­gancką ele­wa­cję od strony rynku, ocze­kuje się wię­cej.

Zabyt­kowe domy miesz­czan na rynku w Żół­kwi

Odre­stau­ro­wano nato­miast część obwa­ro­wań miej­skich (brama Zwie­rzy­niecka), odbu­do­wano rów­nież bramę Kra­kow­ską pomię­dzy ratu­szem i kole­giatą. Zachwy­cają odno­wione sie­dem­na­sto­wieczne kamie­niczki i ele­gancki neo­ba­ro­kowy gmach ratu­sza. Prze­stronny rynek Żół­kwi jest uro­czym miej­scem i na jego obej­rze­nie naprawdę warto poświę­cić nieco czasu. Atmos­fera przy­po­mina lata Dru­giej Rze­czy­po­spo­li­tej, a może nawet czasy monar­chii Habs­bur­gów.

Atrak­cje tury­styczne Żół­kwi nie ogra­ni­czają się do rynku miej­skiego. Przy ulicy Lwow­skiej zacho­wały się oto­czone murem zabu­do­wa­nia klasz­toru i kościoła domi­ni­ka­nów. Budowlę ufun­do­wała wnuczka Sta­ni­sława Żół­kiew­skiego, a zara­zem matka Jana Sobie­skiego – Zofia Teo­fila z Dani­ło­wi­czów. Klasz­tor powstał na cześć jej star­szego syna Marka zamor­do­wa­nego przez Koza­ków po klę­sce pod Bato­hem (1652). Wewnątrz kościoła zacho­wały się nagrobki matki i syna, ale świą­ty­nia została prze­ka­zana cer­kwi grec­ko­ka­to­lic­kiej. Cudowny obraz Matki Boskiej, eks­po­no­wany tu do 1945 roku, został prze­wie­ziony do kościoła domi­ni­kań­skiego na war­szaw­skiej sta­rówce.

Ratusz w Żół­kwi

Zofia Teo­fila zde­cy­do­wa­nie wyróż­niała star­szego syna i śmierć Marka była dla niej ogrom­nym cio­sem. Młod­szy poto­mek, przy­szły król, nie był spe­cjal­nie z rodzi­cielką zwią­zany, być może do spo­rów mię­dzy nimi docho­dziło na tle roz­ryw­ko­wego trybu życia Jana. Tade­usz Boy-Żeleń­ski w bio­gra­fii Mary­sieńki Sobie­skiej napi­sał iro­nicz­nie, że Zofia była typem matki-Spar­tanki szep­czą­cej: „zgiń synku, zgiń, dla dobra ojczy­zny”. A Jan Sobie­ski, cho­ciaż był patriotą, wcale nie marzył o umie­ra­niu za ojczy­znę, za bar­dzo lubił zabawę, dobre jedze­nie, alko­hol i kobiety. Podobno, będąc jesz­cze sta­ro­stą jawo­row­skim, utrzy­my­wał w mie­ście jakąś łaź­nię z Czer­kie­skami i Wołosz­kami, które ścią­gał z połu­dnio­wych Kre­sów. Mary­sieńka wie­lo­krot­nie wypo­mi­nała mu to w listach, nie kry­jąc zło­śli­wej satys­fak­cji, gdy jakiś najazd tatar­ski zagar­nął w jasyr „obsługę lokalu”.

Femme fatale Rze­czy­po­spo­li­tej (Brody, Pod­horce)

Więk­szość histo­rycz­nych mia­ste­czek na ziemi lwow­skiej powstała z ini­cja­tywy pol­skich magna­tów. Budo­wano rezy­den­cje, loko­wano mia­sta, spro­wa­dzano rze­mieśl­ni­ków i kup­ców. Łań­cuch zabyt­ko­wych miej­sco­wo­ści ota­cza­ją­cych Lwów zyskał miano Zło­tej Pod­kowy, a podzi­wia­nie go jest fascy­nu­jącą przy­godą z prze­szło­ścią naszego kraju. Tutaj nie­mal każde mia­steczko zwią­zane było z wybit­nymi posta­ciami z dzie­jów Pol­ski.

Zało­ży­cie­lem Bro­dów był Sta­ni­sław Żół­kiew­ski (ojciec boha­tera spod Kłu­szyna i Cecory), który w 1580 roku roz­po­czął budowę zamku i mia­sta. Pół wieku póź­niej mia­sto kupił Sta­ni­sław Koniec­pol­ski, pla­nu­jąc uru­cho­mie­nie w tym miej­scu pro­duk­cji zło­to­gło­wiu (tka­nin prze­ty­ka­nych srebrną i złotą nitką). Het­man spro­wa­dził z Flan­drii odpo­wied­nich spe­cja­li­stów, ale przed­się­wzię­cie oka­zało się nie­opła­calne. Import suro­wego jedwa­biu był zbyt drogi, a próba hodowli jedwab­ni­ków na miej­scu się nie powio­dła. Do Bro­dów napły­wała jed­nak lud­ność żydow­ska spe­cja­li­zu­jąca się w tkac­twie, dzięki czemu miej­sco­wość stała się cen­trum han­dlowo-rze­mieśl­ni­czym. Na całą Rzecz­po­spo­litą zasły­nęła tutej­sza wytwór­nia kobier­ców i pasów, a dobra koniunk­tura trwała wyjąt­kowo długo. Naj­lep­szy okres mia­sto prze­ży­wało w latach zabo­rów – wła­dze z Wied­nia ogło­siły oko­licę strefą wol­nego han­dlu, co sty­mu­lo­wało roz­wój gospo­dar­czy. W 1826 roku w Bro­dach było osiem syna­gog (w tym sześć muro­wa­nych), a Izra­elici sta­no­wili 70 pro­cent miesz­kań­ców.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

A. Osiecka, Mia­steczko Bełz, HYPER­LINK “http://www.emu­zyka.pl/Agnieszka-Osiecka/pio­senka/Mia­steczko-Belz,87871.html”http://www.emu­zyka.pl/Agnieszka-Osiecka/pio­senka/Mia­steczko-Belz,87871.html [wróć]

Ibi­dem. [wróć]

A. Mal­czew­ski, Maria, Wro­cław 1999. [wróć]

T. Boy-Żeleń­ski, Mary­sieńka Sobie­ska, War­szawa 1956, s. 296. [wróć]

Ibi­dem, s. 296. [wróć]

Ibi­dem, s. 296. [wróć]

Ibi­dem, s. 296. [wróć]