Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy jesteś gotowa na opowieść pełną niewyjaśnionych spraw, trudnych decyzji i zaskakujących rozwiązań?
Michał Piotrowski to znudzony mężczyzna, który dotąd żył na garnuszku rodziców, a kobiety traktował raczej przedmiotowo. Pracuje w biurze detektywistycznym Kamieńskich, ale nie wykazuje inicjatywy. Dobra zabawa jest dla niego ważniejsza. To wszystko do czasu, gdy zostaje wysłany do niewielkiej miejscowości w Zachodniopomorskiem. Ma udowodnić niewinność mężczyzny oskarżonego o morderstwo.
Początkowo detektyw podchodzi do sprawy niechętnie, ale z czasem coraz bardziej się w nią angażuje. Nie bez znaczenia jest tu znajomość z Igą, nieprzychylną mu panią sierżant.
Dokąd zaprowadzi Michała śledztwo? Czy rozwiąże zagadkę i zyska sławę? A może zdobędzie coś, czego nigdy nie spodziewał się znaleźć?
Agata Przybyłek powraca z historią pełną tajemnic, o której nie przestaniesz myśleć.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 326
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Seria W TAJEMNICY z detektywem Rafałem Kamieńskim:
tom 1 Od pierwszych słów
tom 2 Mimo twoich kłamstw
tom 3 Jedyna na świecie
tom 4 Moje serce pamięta
Copyright © Agata Przybyłek-Sienkiewicz, 2022
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2022
Redaktorka prowadząca: Joanna Jeziorna-Kramarz
Marketing i promocja: Judyta Kąkol
Redakcja: Barbara Kaszubowska
Korekta: Magdalena Owczarzak, Katarzyna Dragan, Damian Pawłowski
Projekt typograficzny, skład i łamanie: Justyna Nowaczyk
Projekt okładki: Bohdana Sarnowska
Fotografie na okładce: © Omar Ram | Unplash
Fotografia autorki na skrzydełku: Agnieszka Werecha-Osińska / Foto Do Kwadratu
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
eISBN 978-83-67324-84-7
CZWARTA STRONA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
www.czwartastrona.pl
Dedykuję tę powieść
mojemu mężowi
Rozdział 1
W klubie było tłoczno, gwarno, nieustannie dudniła muzyka. Siedzący przy barze Michał Piotrowski dopił drinka i puścił oko do uroczej blondynki, która sączyła właśnie martini na drugim końcu blatu. Michał nie miał wątpliwości, że zerka na niego zachęcająco. Rozluźniony ruszył do niej z nadzieją, że uda mu się dzisiaj lepiej ją poznać i zaprosić do swojego mieszkania, ale wtedy do kobiety podszedł jakiś facet i objąwszy ją w pasie, pogłaskał po policzku.
Michał zaklął w duchu. A był niemal pewny, że dziewczyna przyszła tu kogoś poderwać. Skoro miała faceta, to dlaczego się na niego gapiła? Do licha! Wyglądała na chętną.
Zamówił jeszcze jednego drinka, lecz nie wrócił na stołek przy barze. Usiadł ze szklanką na skórzanej, czerwonej kanapie stojącej pod ścianą i popijając alkohol, patrzył na parkiet. Był czwartek i większość młodych ludzi musiała pójść jutro na uczelnię albo do pracy,a jednak w klubie roiło się od grupek koleżanek i par. Ubrane w drogie ciuchy kobiety kołysały ciałami, udając, że zupełnie nie interesują ich kręcący się dookoła mężczyźni, a faceci starali się nie okazywać im zainteresowania, choć niemal pożerali je wzrokiem.
Niezła gra – pomyślał Michał, choć sam ją tutaj prowadził. No ale jak to mówią: człowiek jest w stanie dostrzec drzazgę w oku innego, a w swoim nie widzi czasami nawet belki.
Michał miał dwadzieścia dziewięć lat. Był wysoki, a wysportowaną sylwetkę zawdzięczał regularnym ćwiczeniom, bieganiu i częstym wizytom na pływalni. Jego bujna ciemna czupryna, twarz o wyraźnie zarysowanych kościach policzkowych i pełne usta przyciągały wzrok kobiet. Ubierał się modnie, co pewnie również wpływało na jego powodzenie u płci przeciwnej. Nie był jednak modelem ani aktorem – od dwóch miesięcy pracował jako prywatny detektyw w agencji kuzyna swojej babki, Bernarda Kamieńskiego. Choć w dni robocze musiał rano stawiać się w pracy, nie umiał sobie odmówić przyjemności wychodzenia do nocnych klubów nawet w ciągu tygodnia.
Minęły go dwie wystrojone w mini i rozchichotane panienki, ale spisał już wieczór na straty i nawet do nich nie zagadał. Nie należał do osób, które łatwo się poddają, jednak po akcji z dziewczyną przy barze nagle stracił zapał. Dopił trunek, a potem odebrał z szatni kurtkę i opuścił klub. Tej nocy było dość chłodno, dlatego zasunął zamek pod szyję, a potem złapał taksówkę.
– Dokąd? – spytał go siedzący za kierownicą mężczyzna.
Michał podał mu adres swojej kawalerki. Gdy ruszyli, rozluźnił się i zapatrzył na zabudowania stolicy. Polubił Warszawę za to, że zdawała się nigdy nie spać. Po przeprowadzce z Krakowa urzekał go ten wielkomiejski pęd. Tutaj życie toczyło się intensywniej, szybciej, mocniej. Tak jak on lubił. Najchętniej zostałby tutaj na zawsze.
Wynajmowana kawalerka nie była tania, ale Piotrowski stwierdził, że raz się żyje. Nie zdecydował się na mieszkanie na obrzeżach, tylko w centrum. Nie było ono bogato umeblowane, lecz Michał nie żałował decyzji. Nie dość, że z okien miał wspaniały widok na pnące się ku niebu przeszklone budynki, to jeszcze niemal wszędzie mógł stąd dojechać komunikacją miejską. Wuj Bernard nieustannie dawał mu nowe zlecenia, więc mobilność była dla Michała teraz na wagę złota. Czasami żałował, że nie ma samochodu, choć wcześniej nie był mu potrzebny.
Zmęczony po całym dniu pracy i nocnej imprezie od razu po przyjściu do mieszkania pozbył się ubrania i poszedł pod prysznic. Zasnął niemal natychmiast, gdy położył się do łóżka.
Rano pospiesznie doprowadził się do ładu w łazience, a potem wpadł do sklepu po bułki i kawę, po czym wyszedł, rzuciwszy do ekspedientki: „Dzięki, mała”. Tramwajem pojechał do biura.
Agencja Kamieńskich podobno była jedną z najbardziej znanych i rozchwytywanych w Polsce, choć Michał nie miał pojęcia, czy to prawda. Może wujaszek i reszta rodziny po prostu lubili się przechwalać. Dla niego raczej nie miało znaczenia, gdzie pracuje. Prawdę mówiąc, w ogóle mało rzeczy się dla niego liczyło. Z przyjemności wymieniłby na pewno pieniądze, dobre jedzenie i seks. A może w innej kolejności: pieniądze, seks i jedzenie?
– Hej! Michał! – Nagle dobiegł go znajomy głos.
Piotrowski przystanął i obejrzał się za siebie. W jego stronę zmierzał właśnie Damian, również detektyw pracujący w agencji. Facet był kiedyś policjantem, ale coś mu się w firmie nie podobało, więc postanowił przestać być gliną. Nie mieli jeszcze okazji lepiej się poznać, choć widzieli się nie raz.
Michał poczekał na niego i podał mu dłoń.
– Cześć.
– Cześć – odparł nieco zdyszany Damian. – Ty też zaczynasz dziś pracę od odwiedzin w biurze?
– Tak. Wuj kazał mi przyjechać, muszę podpisać jakieś papiery, ale potem zawijam się na miasto.
– Nadal śledzisz tego adwokata, który podobno ma romans?
Michał skinął głową.
– Żmudna robota, co?
– Przynajmniej mam czas pograć sobie w gierki na telefonie.
– A ja jadę dzisiaj do Łodzi – mruknął Łopiński.
– Też będziesz tam śledził niewiernego męża?
– Nie, tym razem chodzi o sprawę spadkową.
Nuda – pomyślał Piotrowski, ale bez słowa pokiwał głową. Weszli do biura. Za biurkiem w sekretariacie nie było Kingi, sekretarki, córki Bernarda, która zwykle witała klientów. Dopiero po chwili kobieta wyłoniła się z pokoju socjalnego. Ubrana jak zawsze służbowo: w elegancką koszulę, spodnie na kant oraz szpilki (czyli według Michała wyjątkowo nudno), niosła w dłoni kubek kawy, której aromat od razu wypełnił pomieszczenie.
– O, cześć – rzuciła na widok mężczyzn. Postawiła kubek na blacie i usiadła. –Jeśli wy do ojca, to jeszcze go nie ma.
Damian się skrzywił.
– Liczyłem na to, że uda mi się go złapać, zanim pojadę do Łodzi.
– A o której jedziesz?
– Właściwie to zaraz. Muszę zabrać tylko z biurka jedną teczkę.
– To raczej się miniecie. Ojciec je dziś śniadanie z Rafałem na mieście i podejrzewam, że trochę potrwa, nim się nagadają. Długo się nie widzieli.
– Z Rafałem? – zdziwił się Michał.
Kinga spojrzała na niego wymownie.
– Ciemne włosy, raczej szczupły, jeden ze słynniejszych detektywów w tym kraju…
– Pamiętam, kim jest Rafał, ale dzięki za oświecenie – odparł Michał z przekąsem.
Młodszy Kamieński był jednym z najbardziej osławionych ostatnio detektywów w Polsce. Swego czasu wpadł na trop grupy przestępczej zajmującej się handlem ludźmi, której ofiarą padła pewna młoda dziewczyna, Ewelina Moskal. Potem rozpracował jeszcze sprawę Drogi Rozpaczy, przy której w niewyjaśnionych okolicznościach ginęły kobiety. Kilka innych rozwikłanych zagadek też dodało mu popularności.
– Drobiazg – mruknęła wrednie Kinga.
– To wy tu sobie wymieniajcie złośliwości, a ja pójdę po swoją teczkę i znikam – oznajmił Damian.
Michał odprowadził go wzrokiem i odezwał się do Kingi:
– No to chyba mamy problem – powiedział.
– Niby jaki?
– Wuj Bernard kazał mi przyjechać tu rano, żebym podpisał jakieś papiery, a tymczasem baluje sobie na mieście.
Kinga spojrzała na niego z wyrzutem. Nie przejął się tym, bo jej nie lubił, choć milej by się mu pracowało, gdyby ta kobieta była dla niego przyjemniejsza.
– Po pierwsze, nie baluje, tylko rozmawia z Rafałem o sprawach zawodowych, a po drugie, przygotował dla ciebie te dokumenty, więc nie martw się, nie przyjechałeś na marne.
– Chociaż tyle – mruknął.
Kinga schyliła się do szafki w biurku i podała mu kilka kartek.
– Proszę. To pełnomocnictwa, które zostawił dla ciebie ojciec.
– Super. A masz długopis?
– Może jeszcze frytki do tego?
– Chętnie. Nie jadłem śniadania. Kawy też bym się napił.
Kinga przewróciła oczami, ale podała mu długopis.
– Proszę.
Michał wziął go bez słowa i podpisał się w wyznaczonych miejscach.
– Nawet tego nie przeczytasz? – zdziwiła się.
– A po co?
– Po pierwsze, nie „po co”, tylko „dlaczego”, a po drugie, chyba wypada wiedzieć, pod czym się podpisuje.
– E tam – mruknął Michał, po czym oddał jej dokumenty. – To wszystko? Mogę już lecieć? Bo rozumiem, że na kawę nie mam co liczyć?
Sekretarka posłała mu mroźne spojrzenie.
– Dobra, dobra. Idę już sobie. – Michał oddał jej długopis. – Ale wiesz co? Twój ojciec powinien pomyśleć o zatrudnieniu kogoś milszego na twoim stanowisku. Moim zdaniem robisz tak kiepskie wrażenie, że tylko odstraszasz klientów.
– Ty chamie! – oburzyła się.
No to czas na przyjemniejszą część dnia – pomyślał Michał, opuszczając biuro i ruszając na przystanek. W tramwaju przejrzał w telefonie listę filmów z ulubionym aktorem i wybrał jeden, który zamierzał obejrzeć, gdy już dotrze na miejsce.
Rozdział 2
Kelnerka postawiła na stole zamówione przez Kamieńskich dania, a potem zabrała tacę i odeszła.
– No cóż, śniadanie w Nad Brzegiem to to nie jest, ale smacznego, tato – mruknął Rafał.
Bernard z uśmiechem spojrzał na syna.
– A ja myślałem, że po kilku latach jedzenia ciągle w tym samym lokalu znudziły ci się nadmorskie posiłki.
Rafał ze śmiechem sięgnął po widelec.
– Ciesz się, że Amelia cię nie słyszy. Dopiero dałaby ci do wiwatu.
– Mam nadzieję, że nie zdradziłeś jej wielu tajników swojej pracy i nie zamontowała ci jeszcze w telefonie podsłuchu – zakpił ojciec.
– „Jeszcze” to dobre słowo w tej sytuacji.
– Ach, te kobiety – mruknął Bernard, po czym również wziął sztućce. – No to smacznego, synu. Wierz mi, jestem naprawdę rad, że mogę zjeść dziś śniadanie w twoim towarzystwie.
W restauracji mimo wczesnej pory było dość tłoczno. W sporej sali ustawiono wiele stolików, więc kelnerki i kelnerzy mieli pełne ręce roboty. Uwijali się, a w czarnych strojach nieco przypominali mrówki.
Bernard zarezerwował na spotkanie z synem stolik w jednym z najbardziej obleganych, gustownych lokali w mieście. Urządzono go ze smakiem w kolorach głębokiej zieleni i ciemnego drewna. Otwarta niedawno restauracja z dużym wyborem śniadań i lunchów od samego początku istnienia cieszyła się przed południem dużą popularnością. Nawet Rafał, który nie mieszkał już w stolicy, słyszał od znajomych o tutejszych bułeczkach, dżemach i daniach wytrawnych. Gdy ojciec podał mu miejsce spotkania, ucieszył się, że odwiedzi lokal. Z przyjemnością skusił się na pyszne pieczywo i pasty, których podobno nie dało się podrobić.
Posmarował sobie bułeczkę i spojrzał na ojca z ukosa.
– A więc mówisz, że stęskniłeś się za swoim synem?
– Nie zmuszaj mnie do tego, żebym zaczął być sentymentalny.
– Na starość i tak zrobiłeś się miękki.
– No wiesz ty co?
– Nie obrażaj się, wrażliwość nie jest już cechą niemęską. Świat pod pewnymi względami trochę się zmienił.
Bernard nie odpowiedział. Rafał patrzył przez chwilę na ojca delektującego się jajecznicą i pomyślał, że on też się za nim stęsknił. Odkąd przeprowadził się na Wybrzeże do ukochanej kobiety, nie spotykał się już często z rodziną. Pomimo tego, że żyli w epoce samochodów, pociągów i samolotów, ograniczał ich czas i Rafał ostatnio rzadko mógł wracać w rodzinne strony. Amelia, remont domu i kolejne zlecenia, które przyjmował, pochłaniały go bez reszty. Ojciec na szczęście całkiem nieźle się trzymał – mimo problemów ze zdrowiem. Kilka lat temu starszy Kamieński miał wypadek i przy okazji badań w szpitalu wyszło na jaw, że choruje na cukrzycę. Wciąż sprawiał wrażenie groźnego, ale dla dzieci zawsze miał serce na dłoni i właśnie za to Rafał go kochał. Ta miłość nie malała ani z upływem czasu, ani z odległością, która ich dzieliła.
Młodszy Kamieński odchrząknął i przyjął służbowy ton.
– To może powiesz mi w końcu, dlaczego ściągnąłeś mnie do Warszawy? Nie ukrywam, że twój ostatni telefon był dla mnie sporym zaskoczeniem. Zwłaszcza że do końca przyszłego tygodnia miałem obiecane wolne.
– Wiem, synu, wiem, ale mam pewien problem i potrzebuję twojej pomocy, by go rozwiązać.
Rafał zmarszczył brwi.
– Problemy ze zdrowiem, tato? – zapytał.
– Nie, skąd. Jestem zdrowy jak wół. Naprawdę moglibyście przestać z Kingą ciągle mnie o to pytać. Nic mi nie dolega. Ile razy mam to powtarzać?
– Polemizowałbym.
– Darujmy sobie ten temat. Ściągnąłem cię tu, bo chciałbym pomówić o sprawach agencji.
– W takim razie słucham. Co jest aż tak ważnego, że nie mogłeś powiedzieć mi o tym przez telefon?
Bernard odetchnął głęboko.
– Chodzi o Michała.
– Tego Michała? Syna twojej kuzynki, którego zatrudniłeś na jej prośbę kilka tygodni temu?
– Chciałem zrobić Helenie przysługę, ale od pewnego czasu mam wątpliwości, czy to była dobra decyzja – wyznał senior.
– Skąd te wątpliwości? Chłopak się nie sprawdza?
– Jak by to powiedzieć… On jest dość specyficzny. I ma osobliwe podejście do pracy. W ogóle do życia.
– Specyficzny? Osobliwe? Wybacz, tato, ale nic mi to nie mówi.
Bernard sięgnął po filiżankę z kawą.
– Dobrze, synu, nie będę owijał w bawełnę. Ten chłopak do niczego się nie nadaje. Nie wywiązuje się z obowiązków, jest złośliwy i uszczypliwy. Kilku klientów się na niego skarżyło. Obawiam się, że gdy dłużej u nas popracuje, to może źle wpłynąć na reputację agencji. Nie chcę, żeby jakiś smarkacz spieprzył wszystko, na co pracowaliśmy.
Rafał ugryzł kęs bułeczki i również napił się kawy.
– Nie rozumiem, w czym problem. Zwolnij go i już. Świetnie radzicie sobie z Damianem.
Bernard westchnął.
– Sęk w tym, że to nie takie proste.
– Niby dlaczego?
– Nie chcę zawieść Heleny. Tak bardzo prosiła, żebym go zatrudnił…
Rafał rozsiadł się wygodniej i popatrzył na ojca. Na jego pytające spojrzenie Bernard odchrząknął i powiedział:
– Rodzina zawsze była dla mnie ważna. Nie udawaj, że nie zauważyłeś.
Rafał odetchnął głęboko. No cóż, ojciec miał rację. Sprawy bliskich zawsze były dla niego na pierwszym miejscu i to nigdy nie podlegało dyskusji.
– Od dawna wiedziałem, że twoje dobre serce w końcu nas zgubi – mruknął z uśmiechem.
– Jak to mówią, lepiej w tę stronę.
– Zamiast prawić morały, powiedz, co zrobimy z tym całym Michałem.
– Nie mam pojęcia – odpowiedział ojcu.
– Świetna odpowiedź.
– Poprosiłem cię o spotkanie, bo masz świeższy umysł. Na pewno wpadnie ci do głowy jakiś dobry pomysł.
– Chyba mnie przeceniasz.
– Nie sądzę – upierał się Bernard. – Myśl, myśl. Kto szuka, w końcu zawsze znajdzie rozwiązanie.
– Pokrzepiające. Nie zastanawiałeś się nad tym, by się przebranżowić i zająć coachingiem?
– Coachingiem? A co to w ogóle jest?
Rafał pokręcił głową, rozbawiony ignorancją ojca, który pod pewnymi względami utknął w poprzedniej epoce.
– Nieważne. A wracając do Michała: może po prostu znajdź mu inną robotę? Masz wielu znajomych, ktoś na pewno by go przygarnął.
Bernard zbliżył palce do ust i wyglądało na to, że rozważa podsunięte rozwiązanie.
– Nie, odpada – stwierdził w końcu.
– Niby dlaczego? – Rafał nie krył zdziwienia. – Moim zdaniem ten pomysł jest genialny.
– Synu, problem w tym, że nie mógłbym spać spokojnie, gdybym polecił jakiemuś koledze takiego pracownika.
– Jest aż tak źle?
– Wierz mi, nie widziałem większego lesera. Ten chłopak nawet w środku tygodnia potrafi przyjść do pracy na kacu. Nie zliczę, ile razy miałem ochotę mu powiedzieć, żeby poszedł gdzieś sobie i już nigdy nie wracał.
– No to nie wiem… Może podsuń go jakiemuś wrogowi?
– Wrogowi? Już widzę, jak ktoś, kto nie pała do mnie sympatią, zatrudnia osobę z mojego polecenia.
– Racja – zreflektował się Rafał. – Wybacz. To nie było zbyt mądre.
– Spokojnie, jesteś po długiej podróży, nie spodziewałem się, że znajdziesz rozwiązanie od razu.
– Dzięki, tato – mruknął młodszy Kamieński. – Dobrze wiedzieć, że we mnie wierzysz.
– Przecież wierzę w ciebie jak nikt inny! Gdyby tak nie było, to nie zakładałbym, że rozwiążesz mój problem.
– Też mi pocieszenie… Czasami się cieszę, że mieszkamy daleko od siebie.
Bernard się roześmiał i upił kolejny łyk kawy.
– Jak widać, wszystko ma swoje plusy i minusy, synu.
Rafał posmarował kolejną bułeczkę pyszną pastą, tym razem jajeczną, i znów się zamyślił. Przez chwilę się bał, że ojciec naprawdę go przecenia i on wcale nie wpadnie na lepszy pomysł, ale najwyraźniej Bernard znał go lepiej niż on sam siebie, bo nagle go olśniło.
– Chyba wiem, co możemy zrobić – oznajmił z uśmiechem.
Starszy Kamieński oparł łokcie o blat i nachylił się ku niemu.
– Mów, synu. Mów.
Rozdział 3
Kinga stała przed ojcem i bratem z rękami na biodrach i patrzyła na nich jak na wariatów.
– Co proszę? Co mam wam znaleźć?
Od kilku chwil znajdowali się w gabinecie Bernarda i oddawali się rozmowie, która zdaniem kobiety niespodziewanie przybrała dość dziwny, a na pewno niespodziewany kierunek.
Bernard siedział za biurkiem, jak zawsze ubrany w swoją skórzaną marynarkę, która niezmiennie przywoływała Kindze na myśl kowbojów. Rafał stał nieco za ojcem i opierał się o parapet. Na dźwięk jej słów obydwaj zwrócili się ku sobie i wymienili spojrzenia.
– Może powinniśmy umówić ją do laryngologa? – mruknął Bernard do syna.
Kinga spiorunowała ich wzrokiem.
– Wypraszam sobie. Jeszcze jeden taki komentarz i będziecie musieli poszukać sobie kogoś na moje miejsce.
– A co ty jesteś od rana w takim wojowniczym nastroju, siostro?
– Nie twoja sprawa – burknęła.
– Czyżby trudne dni?
– Czyżbyś stał się seksistą?
Rafał nie odpowiedział, tylko skrzyżował ręce na piersi.
– Lepiej powiedzcie, co kombinujecie, bo zaraz to ja was umówię do lekarza – powiedziała Kinga. – I nie będzie to laryngolog, ale psychiatra. Rozumy wam odjęło? – Wzięła się pod boki. – Mam wam znaleźć sprawę, której nie da się rozwikłać? Po kiego grzyba? Chcecie zszargać dobre imię agencji?
– Kinia, nie denerwuj się – próbował ją uspokoić Bernard. – Ja zaraz ci to wszystko wytłumaczę. I wierz mi, nie mamy złych zamiarów.
Kinga westchnęła.
– To ja może usiądę. – Sięgnęła po krzesło, które stało pod ścianą. – Tato, mów, o co wam chodzi. Pracuję w tej agencji od lat, ale jak Boga kocham, takiego polecenia służbowego to jeszcze nie dostałam.
– Bo widzisz, Kinga, chcemy znaleźć jakąś trudną sprawę dla Michała – oznajmił jej Rafał.
– Dla Michała? Ten chłopak ma problem nawet ze śledzeniem niewiernych mężów.
– Właśnie dlatego. Jak wcześniej powiedział ojciec, ta sprawa ma być nie do rozwiązania.
– Myślałam, że w naszej agencji raczej kreuje się gwiazdy, a nie strąca je z nieba, zanim na dobre rozbłysną – zakpiła, patrząc na brata.
– Nie przesłyszałaś się, mówimy poważnie. Zdaniem ojca Michał w ogóle nie nadaje się do tej pracy i tylko wszystkich drażni. Nie chcemy tak po prostu go zwolnić, bo ojciec nie zamierza sprawić przykrości kuzynce, więc znajdź dla tego chłopaka jakieś arcytrudne zlecenie, nierozwiązywalną zagadkę kryminalną, dzięki której moglibyśmy się go stąd pozbyć. Wiesz, chodzi o to, żebyśmy mieli argument do zwolnienia. I najlepiej, żeby to była sprawa gdzieś na drugim krańcu Polski – wyjaśnił jej spokojnie brat.
– Co racja, to racja. – Kinga założyła nogę na nogę. – Sympatyczny to nasz Michałek nie jest, czasami sama mam ochotę urwać mu głowę. Ale żeby od razu go zwalniać?
– Nie mam już tyle cierpliwości co kiedyś, moja droga córko. Nie nadaję się już do szlifowania diamentów, które zamiast błyszczeć, ranią mnie w palce. Już z Rafałem nieźle się natrudziłem, wystarczy – odezwał się Bernard.
Młodszy Kamieński spojrzał na ojca wymownie.
– A niby jakie ja sprawiałem ci problemy, co?
– Coś by się znalazło…
– Akurat. Byłem zawsze potulny jak baranek i wywiązywałem się z każdego polecenia, jakie od ciebie dostawałem. Śmiem nawet twierdzić, że stanowczo za długo czekałem, aż pozwolisz mi rozwiązać jakąś ciekawą sprawę. W pewnej chwili już myślałem, że nigdy się nie doczekam i zgniję w tym aucie, czatując na niewiernych małżonków.
Bernard zaśmiał się, poklepał syna po ramieniu, a potem zwrócił się do córki:
– No, to skoro wszystko już jasne, możesz wziąć się do pracy.
– Teraz? Myślałam, że skoro widzimy się we troje pierwszy raz od kilku miesięcy, to chociaż napijemy się razem kawy.
– My z Rafałem już piliśmy.
– Ja też. To taka metafora, tato. – Kinga spiorunowała ich wzrokiem. – Chciałam po prostu spędzić trochę czasu z bliskimi, no ale nie będę się narzucała – oznajmiła i ostentacyjnie podniosła się z krzesła. – Do wieczora postaram się coś znaleźć. I miło by było usłyszeć wtedy chociaż krótkie „dziękuję”.
– Mówisz tak, jakbyśmy cię nie doceniali…
Ale Kinga nie odpowiedziała. Stukając szpilkami, opuściła gabinet ojca i zasiadła za swoim biurkiem.
– Faceci… –mruknęła, włączając komputer.
Liczyła na dłuższą rozmowę z ojcem i bratem. Trudno, nie będzie zabiegała o ich uwagę. Miała swoją dumę.
Zabrała się do przeglądania e-maili. Zlecenia napływały właściwie z każdego regionu Polski: z Pomorza, centrum, ze Śląska, z Podhala… A odkąd Rafał rozwiązał sprawę zaginięcia Eweliny Moskal, nawet i z zagranicy.
Znajdę wam taką zagadkę nie do rozwikłania, że szczęki opadną wam na podłogę – pomyślała.
Przez kolejne godziny przekopywała się przez pękającą w szwach skrzynkę odbiorczą, szukając czegoś ekstra. I choć w pewnej chwili straciła już nadzieję, że na coś odpowiedniego natrafi, około piętnastej znalazła interesujące zlecenie.
– Bingo – mruknęła do siebie.
Najechała kursorem na ikonę drukarki, wydrukowała treść e-maila, załączniki i zaniosła plik kartek do gabinetu ojca, w którym Bernard nadal siedział z Rafałem.
– Proszę. Macie to, czego chcieliście – oznajmiła, rzucając dokumenty na blat.
– Już?
Kinga wyprostowała plecy i popatrzyła na nich z wyższością.
– Myśleliście, że jestem amatorką?
– Nie, oczywiście, że nie.
– To dobrze, bo macie do czynienia z profesjonalistką. Przyjęłam w tej pracy już tyle zleceń, że nawet we śnie umiałabym dokonać selekcji. No, ale jak mi nie wierzycie, to proszę bardzo, udostępnię wam mój komputer i poszukajcie czegoś lepszego.
– Oj, córko, nie bocz się, nikt nie chciał cię urazić. – Bernard spojrzał jej w oczy.
Rafał tymczasem wziął do ręki papiery.
– No, no. Nieźle. Zachodniopomorskie.
– Tak? – ożywił się starszy Kamieński.
Kinga skrzyżowała ręce na piersiach.
– Poczekajcie, aż poznacie szczegóły tej sprawy. Moim zdaniem jest bardzo intrygująca.
– Ale raczej nie da się jej rozwiązać?
– Przecież o taką prosiliście.
– No dobra. Dzięki, Kinga. Przeczytamy to i damy ci znać, czy ją weźmiemy – powiedział z uśmiechem Rafał.
Kinga znowu poczuła ukłucie rozczarowania na myśl o tym, że mężczyźni nie chcą spędzać z nią czasu. Po chwili uznała, że widocznie mają do obgadania jakieś sprawy firmowe. Wróciła do swojego biurka, chwyciła kubek i poszła do pokoju socjalnego zaparzyć kolejną kawę. W końcu zasłużyła. To był naprawdę pracowity dzień.
Rozdział 4
Kilkaset kilometrów dalej, w małym mieście nieopodal granicy z Niemcami, ubrana w służbowy mundur sierżant Iga Kozierak siedziała wyprostowana na krześle w swoim staromodnym gabinecie. Patrzyła w oczy kolegi i zastanawiała się, jak mu powiedzieć, że najpewniej wkrótce straci pracę. Jako pracownica wydziału kadr w tutejszej komendzie policji czasami musiała odbywać takie nieprzyjemne rozmowy, gdy komuś zdarzało się przekroczyć uprawnienia. A ten tutaj, Tomek Pieszyński, niestety nieźle ostatnio namieszał. Podczas rozpracowywania lokalnej grupy zamieszanej w przemyt narkotyków poniosły go emocje i rzucił się z pięściami na jednego z ćpunów, swojego informatora. Chłopak przyszedł na spotkanie na haju. Choć umówili się, że przekaże Tomkowi ważne dane, nie był w stanie sobie przypomnieć, co miał powiedzieć. Zdarzenie zarejestrowały kamery. Gdy pobity doszedł do siebie, wykonał obdukcję i zgłosił popełnienie przestępstwa przez policjanta. Komendant był wściekły. Tomkowi groziła dyscyplinarka.
– Myślisz, że stracę robotę? – spytał z miną zbitego psa.
Iga Kozierak splotła palce u rąk.
– Mamy dobrego adwokata, ale wiesz, jak to jest, gdy człowiek przekroczy uprawnienia…
Pieszyński westchnął. Iga pomyślała, że nie wygląda teraz na zabijakę, którym był – to nie pierwszy raz, kiedy puściły mu nerwy na służbie. Wcześniej miał szczęście, bo nigdy nie znalazł się świadek. Komendant, a prywatnie ojciec dziewczyny, Roman Kozierak, też przymykał oko na te wyskoki. W końcu jednak Pieszyński się doigrał. Iga wiedziała, że tak właśnie jest w życiu – sprawiedliwość prędzej czy później zawsze człowieka dopadnie.
Gabinet Igi nie był duży, przeciwnie: wręcz klaustrofobiczny. Znajdował się na końcu korytarza i kiedyś był tu składzik na miotły, mopy i środki czystości, ale dobrze jej się w nim urzędowało. Nie musiała go z nikim dzielić, a z okna miała ładny widok na miasto i stare mury obronne. W ostatnich latach pani burmistrz przeznaczyła środki na remont. Mury wzmocniono i odnowiono, uzupełniono także ubytki w trzech basztach, które znajdowały się przy dawnych drogach wjazdowych do miasta. Fortyfikacja stała się chlubą miasteczka i w cieplejsze dni przyjeżdżali tu turyści, by ją podziwiać.
Iga zajmowała się sprawami kadrowymi i prowadziła stosowną dokumentację. Koordynowała postępowania dyscyplinarne, tak jak w przypadku Tomka Pieszyńskiego, a także planowała i organizowała szkolenia dla pracowników komendy. Do tego dochodziły też sprawy socjalne kolegów, dbanie o przygotowanie kadry na wypadek zagrożenia państwa, w tym wojny, więc zazwyczaj miała pełne ręce roboty. No może poza tymi chwilami, gdy ojciec zaglądał do niej na kawę albo pili ją w jego gabinecie. Iga nigdy nie ukrywała, że to Romanowi zawdzięcza tę pracę, choć koledzy z jednostki wytykali jej czasem nepotyzm. To ojciec namówił ją na robotę w policji. Gdyby nie on, pewnie też nie pracowałaby w komendzie za biurkiem, tylko jeździła po mieście, jak większość młodych funkcjonariuszy. Zawsze jednak zbywała komentarze znajomych, bo w głębi duszy była wdzięczna ojcu za pomoc. Nie chciała wyjeżdżać na stałe z miasta i zostawiać rodziców, a nie było tu zbyt wielu zajęć zarobkowych, szczególnie dla kobiet. Praca w sklepie z odzieżą czy w salonie fryzjerskim albo kosmetycznym jej nie interesowała, a na nic innego raczej nie mogła liczyć w małym miasteczku.
Wskazówki zegara wskazywały niemal piętnastą, czyli koniec pracy. Iga powoli zaczęła porządkować rzeczy na biurku i już miała wychodzić, gdy do jej gabinetu zajrzał ojciec.
– Cześć. Mogę na chwilę?
Szczupły, ubrany w mundur, z gładko uczesanymi włosami przyprószonymi siwizną, postarzał się w ostatnich latach, choć nie miał jeszcze pięćdziesiątki. Iga wiedziała, że zmarszczki i zakola na głowie nie były jedynie zasługą wieku i genów, ale przede wszystkim stresu, z jakim wiązało się piastowane stanowisko. Odkąd ojciec przed kilku laty został komendantem jednostki, częściej bywał przemęczony, rozgniewany albo podenerwowany. I choć nie należał do policjantów, którzy wyładowywali swoją frustrację na najbliższych, Iga doskonale widziała, że ojciec nie zawsze radzi sobie z emocjami. Ta sprawa z Tomkiem Pieszyńskim też go ostatnio dręczyła. Do tego stopnia, że matka wyznała jej kilka dni temu, że ojciec rzuca się nocami w łóżku i zdarza mu się krzyczeć przez sen.
– Tak, wejdź.
Roman zamknął za sobą drzwi.
– Co cię sprowadza? – zapytała go Iga. –Może chcesz wziąć w końcu zaległy urlop, który czeka na ciebie od zeszłego roku?
Roman przystawił sobie do jej biurka metalowe krzesło, które stało pod ścianą.
– Chciałbym, ale wiesz, że to nie jest dobry moment.
– Chodzi ci o sprawę Tomka?
– Między innymi.
– Rozmawiałam z nim właśnie.
– O. I co mówił?
– Pytał, czy ma jakieś szanse na to, że nie wyleci. Powiedziałam mu, że raczej nie powinien robić sobie nadziei.
Roman westchnął. W przeciwieństwie do wielu funkcjonariuszy nie stał się zimnym, wyzbytym uczuć facetem w mundurze. Nie, on nadal miał wielkie serce.
– Biedny chłopak – powiedział. – Nie powinien bić tego ćpuna, ale szkoda mi go, ewidentnie w życiu pobłądził.
– Musimy ponosić konsekwencje swoich działań, tato. Dobrze o tym wiesz.
– Wiem, ale jego żona nie pracuje, do tego dzieci…
Teraz to Iga odetchnęła głęboko.
– Tylko co my możemy zrobić, tato? Teraz wszystko zależy od sądu.
– Mam nadzieję, że adwokat go wybroni.
– Ja raczej nie mam złudzeń w tej sprawie. To nie pierwszy raz, gdy Tomek coś przeskrobał, i wygląda na to, że w końcu się doigra – orzekła Iga. Poprawiła metalowy pojemnik na długopisy i zapytała: – To o Tomku chciałeś ze mną rozmawiać?
Roman zmienił nieco pozycję na krześle.
– Nie, tak naprawdę przyjechałem cię poprosić, żebyś przygotowała na poniedziałek wszystkie akta ze śledztwa w sprawie Stanka.
– W sprawie Stanka? – zdziwiła się Iga.
– Tak, dobrze słyszałaś.
– Nie mam jeszcze problemów ze słuchem. Po prostu się zastanawiam, do czego tobie te akta. Myślałam, że sprawa zostanie niebawem zamknięta i Stanek trafi do pudła.
– Niestety, jego siostra drąży.
– Arleta Stanek? Ta prostytutka?
– Była prostytutka – przypomniał jej ojciec. – Od ponad dwóch lat już się tym nie zajmuje. Jest teraz związana z właścicielem klubu, w którym pracowała. Nie pamiętasz?
– No tak – mruknęła Iga. – A więc postanowiła nagle zawalczyć o brata?
– Była dziś u mnie.
– Wynajęła prawnika?
– To też, ale mówiła, że znalazła prywatnego detektywa, który ma jeszcze raz zbadać sprawę.
– Nasi chłopcy są jej zdaniem niekompetentni?
– Och, nie bądź dla niej taka surowa. Ja ją nawet rozumiem. Kocha brata i chce zrobić wszystko, żeby uchronić go przed więzieniem.
– To zwyrodnialec, a ty mówisz o nim, jakby był Bogu ducha winnym chłopczykiem.
– Sąd go jeszcze nie skazał, ale widzę, że ty już wydałaś swój osąd.
– A ty nie? Wiesz co, rozumiem, że masz dobre serce, ale myślałam, że jesteś stróżem prawa, a nie obrońcą tych typów spod ciemnej gwiazdy.
Komendant się uśmiechnął.
– Od pracy w policji język ci się wyostrzył, mówiłem ci o tym?
– Przypominam, że to ty mnie namówiłeś na tę pracę. – Iga popatrzyła na niego wymownie. – Jeśli chcesz kogoś o to obwiniać, to możesz mieć pretensje tylko do siebie.
Kozierak pokręcił głową, wstał z krzesła i odstawił je z powrotem pod ścianę.
– Tak czy siak, przygotuj akta. Ten facet z agencji będzie tu w poniedziałek i zamierza je przejrzeć.
– To chociaż jakaś znana agencja czy Arleta Stanek wynajęła pierwszego lepszego gogusia, który tylko zwie się specjalistą?
– Chodzi o agencję Kamieńskich, więc myślę, że jednak będziemy mieli do czynienia z profesjonalistą.
– Uuu. A więc widzę, że facet Arlety nie szczędzi pieniędzy na zachcianki swojej kobiety.
Roman zmarszczył brwi.
– Dlaczego sądzisz, że to on opłacił detektywa?
– Tato, żyjesz na tym świecie już tyle lat, a nadal nie pojąłeś pewnych prawideł, które nim rządzą? A niby dlaczego Arleta związała się z tym facetem? Sądzisz, że właściciel klubu nocnego vel burdelu jest dobrą partią? Oczywiście, że poleciała na kasę. Wszyscy wiedzą, że po prostu wykorzystała jego słabość do dużych, sztucznych cycków.
Roman pokręcił głową.
– Wiesz co? Czasami naprawdę żałuję, że namówiłem cię na to, żebyś wstąpiła do policji. Ten twój język… Mama nie byłaby zachwycona, gdyby usłyszała z twoich ust takie słownictwo.
– Przecież w domu wyrażam się lepiej. Zresztą które słowo tak cię zgorszyło? Burdel? A może cycki?
Roman posłał jej wymowne spojrzenie, a potem odwrócił się i ruszył do drzwi.
– Gdy w poniedziałek przyjedzie detektyw, przyślę go od razu do ciebie. A, jeszcze jedno. Matka prosiła, żebym zaprosił cię na obiad. Lepiła wczoraj pierogi ruskie. Mówiła, że lubisz.
– Uwielbiam – odparła Iga, bo jeśli chodziło o pierogi, to matka była w jej oczach mistrzynią świata. – Powiedz mamie, że wpadnę. Zajdę jeszcze tylko do siebie, żeby się przebrać, i przyjdę.
– Przekażę. Na pewno będzie zachwycona – odpowiedział Roman i wyszedł.
Rozdział 5
Michał wszedł do siedziby agencji Kamieńskich i ziewnął przeciągle, patrząc na biurko Kingi. Sekretarki nie było, w soboty nie pracowała. A szkoda, bo chętnie napiłby się kawy. Wczorajszy wieczór znów spędził w klubie i tym razem nie wyszedł stamtąd sam. Urocza brunetka została u niego niemal do rana, przez co czuł się teraz zmęczony – ale przyjemnie zmęczony. Po tym, co wczoraj wyprawiali, miał ochotę wziąć od niej numer, choć nigdy tego nie robił. Zbliżał się do trzydziestki, jednak nie chciał się jeszcze wiązać. Znacznie bardziej odpowiadały mu takie jednorazowe przygody.
Drzwi do gabinetu Bernarda były otwarte i dobiegały zza nich odgłosy rozmowy. Po wczorajszym telefonie od wuja Michał wiedział, że to na niego czekają Kamieńscy. Podobno mieli jakąś ważną sprawę. Wygładził dłonią swoją niewyprasowaną koszulkę i zajrzał do środka.
– Można? – spytał.
Mężczyźni od razu przerwali rozmowę i zwrócili się w jego stronę.
– Tak, wejdź, proszę – odezwał się Bernard.
Wymienili uściski dłoni.
– To musi być naprawdę ważne, skoro spotykamy się we trójkę – rzucił Piotrowski, po czym opadł na wolne krzesło przy biurku.
Kamieńscy wymienili spojrzenia. Przez chwilę obaj milczeli. W końcu Bernard odchrząknął i zaczął:
– Tak, tak. To jest coś pilnego. Wybacz, Michale, nasze milczenie, ale rozmawialiśmy wczoraj do późna i jesteśmy dzisiaj trochę zmęczeni.
– O, to tak jak ja.
Bernard sięgnął do szuflady swojego biurka po jakieś dokumenty.
– Mamy dla ciebie pewną sprawę do rozwiązania, Michale. – Wręczył mu teczkę.
Piotrowski wziął ją i odchylił się na krześle do tyłu, nawet nie zaglądając do środka.
– Znów jakiś rozwód wisi w powietrzu?
– Nie, tym razem chodzi o coś zupełnie innego.
– Tak? A to ciekawe.
– Uznaliśmy z Rafałem, że twój okres próbny dobiegł już końca i jesteś gotowy na coś poważniejszego.
– Wow. Mówicie serio? To nie jest żadna wkrętka? – upewniał się młody mężczyzna.
– Mówię jak najbardziej poważnie, Michale – oznajmił mu Bernard.
– Czadowo. To co dla mnie macie?
– Zajrzyj do teczki – mruknął młodszy Kamieński.
Michał otaksował go wzrokiem, a potem wyjął z teczki plik kartek.
– „Sprawa Stanka” – przeczytał na głos.
Przez chwilę się zastanawiał, czy to nazwisko powinno mu coś mówić. Przecież nie pracował długo w tej branży, nie musiał być znawcą. Spojrzał pytająco na wuja. Ten nie kwapił się jednak z wyjaśnieniami.
– Dokładnie tak – odparł tylko.
– Co to za sprawa? – spytał Michał.
– Podwójna niewyjaśniona zbrodnia w zachodniopomorskim. Jedna ze spraw traktowana jest przez policję jako zaginięcie, bo ciała dziewczynki nadal nie znaleziono – wyjaśnił mu Rafał. – W dużym skrócie wygląda to tak: wszystko wskazuje na to, że niedawno dokonano nad Odrą zbrodni na dziewczynce. Lata temu też w tamtej okolicy ofiarą mordercy padła nieletnia. Policja nie może rozwiązać tych spraw i rzuca oskarżenia na prawdopodobnie niewinnego faceta. Jego siostra chce na własną rękę zbadać wszystkie tropy. Uznaliśmy, że jesteś odpowiednią osobą, by się tym zająć.
Michał był w szoku. Nie spodziewał się, że wuj zaufa mu na tyle, by zlecić mu coś więcej niż śledzenie niewiernych małżonków, ale najwidoczniej nie doceniał sam siebie. Choć poczuł jednocześnie lekkie rozczarowanie na myśl o tym, że skończy się granie na telefonie w czasie pracy.
Skoro Kamieńscy tak go docenili, to chyba nie wypadało odmówić?
– Dobrze, wezmę tę sprawę – powiedział pewnym głosem.
– No to świetnie. – Bernard klasnął w dłonie. – W takim razie możesz się pakować. Nie ukrywam, że spodziewałem się takiego obrotu wydarzeń i Kinga zarezerwowała już dla ciebie hotel.
– Wow. Szybko działacie.
– W pewnych sytuacjach nie można grać na zwłokę – odezwał się Rafał.
Michał spuścił wzrok na papiery, które wciąż trzymał w dłoni.
– To kiedy wyjeżdżam?
– Jak najszybciej.
– To znaczy?
– Najlepiej jeszcze dzisiaj. Kinga umówiła cię z klientką na jutro o jedenastej.
Michał jęknął.
– Tak wcześnie?
– A na co ty chcesz czekać? – odparł Rafał.
Zdaniem Michała odezwał się niezbyt przyjemnie. Chłopak nie chciał się jednak kłócić z szefostwem i postanowił zignorować uszczypliwość w jego głosie.
– Po prostu nie skończyłem jeszcze śledzić faceta, za którym włóczyłem się w ostatnim tygodniu.
– Ja się tym zajmę – mruknął Bernard i położył dłonie na biurku. – A ty się pakuj, jedź na miejsce i zapoznaj się z dokumentacją. Kinga włożyła ci do teczki adres hotelu, w którym masz zarezerwowany nocleg, więc chyba jest tam wszystko.
Michał zrozumiał aluzję wuja.
– No dobra, to lecę – odparł, podnosząc się z krzesła. – Dzięki za rozmowę. Odezwę się, gdy już będę na miejscu.
– Powodzenia.
Michał opuścił gabinet wuja, a potem siedzibę agencji. Zanim jednak dotarł na przystanek tramwajowy, coś go tknęło i zawrócił.
– Sorry, że przeszkadzam, ale czy nie powinienem dostać jakiegoś sprzętu szpiegowskiego? – spytał, ponownie zaglądając do wuja.
Bernard z Rafałem się roześmiali.
– Chyba naoglądałeś się za dużo filmów z Jamesem Bondem, co, chłopcze? – skwitował z uśmiechem Kamieński senior. – My tu żadnych znikających samochodów ani wybuchających zegarków nie mamy. Ale jeśli chcesz, możesz dostać kamerę i mikrofon z podsłuchem. Coś powinno być na zapleczu.
Michał poczuł się głupio, ale postanowił nie dać niczego po sobie poznać i udawać pewnego siebie.
– Wezmę je. Gdzie to zaplecze?
– Za pokojem socjalnym – odparł Bernard.
W tym momencie Rafał zaoferował, że poszuka sprzętu.
– To ja poczekam w korytarzu – oznajmił im Michał, po czym usiadł na krześle pod ścianą i wyjął z kieszeni telefon. Odpalił gierkę, ale nie zdążył nawet wciągnąć się w rozrywkę, gdy Rafał przyniósł mu obydwie rzeczy.
– Dzięki. – Michał wrzucił je do torby i wyszedł z agencji.
Dotarłszy do mieszkania, otworzył laptopa i zerknął do teczki, żeby sprawdzić, dokąd dokładnie miał jechać. Obstawiał Szczecin. To było jedyne miasto w tamtym województwie, jakie znał, które leżało nad Odrą, ale niestety, gdy wpisał współrzędne, znacznik na mapie wskazał mu jakąś dziurę zabitą dechami około siedemdziesięciu kilometrów na południe od stolicy województwa.
– Po prostu cudownie – mruknął.
Nie lubił życia z dala od miejskiego pędu. Nie wypadało już jednak się wycofać. Nieco rozczarowany wyjął z szafy walizkę i zaczął wrzucać do niej rzeczy. Miał nadzieję, że w tej dziurze znajdzie jakieś rozrywki i że dojazd tam nie zajmie mu wieków.
A może by tak wynająć samochód, zamiast tłuc się pociągiem i autobusami? To jest bardzo dobry pomysł – stwierdził. Przerwał pakowanie i wrócił do laptopa, żeby poszukać wypożyczalni aut. Podróży pociągami Michał naprawdę nie lubił. Z reguły trafiał na samych wkurzających współpasażerów. Wypożyczenie samochodu wydawało się naprawdę genialną myślą.
Do wypożyczalni pojechał już ze spakowaną walizką. Większość samochodów stała na placu na dworze, więc przeszedł się między nimi i zrobił rekonesans.
– Może w czymś pomóc? – spytał go pracownik.
Michał skinął głowąi wskazał bmw.
– Chciałbym wynająć tę brykę.
Mężczyzna uśmiechnął się, wyraźnie zadowolony, że trafił mu się klient.
– Oczywiście. W najbliższym czasie ten samochód będzie wolny, ale zapraszam pana do naszego biura, muszę sprawdzić to w systemie.
– Macie w razie czego coś równie fajnego?
– Myślę, że nie wyjdzie pan od nas niezadowolony – odparł mężczyzna, po czym zaczął wyliczać, jakimi wolnymi autami dysponuje aktualnie wypożyczalnia.
Ostatecznie Michał wybrał bmw. Samochód bajecznie prowadziło się po asfalcie i kiedy Michał wyjechał za miasto, pomyślał, że może jednak podróż do pipidówy nie będzie aż tak koszmarna.
Wzdłuż drogi ciągnęły się pola, niebo było błękitne, a słońce świeciło w najlepsze. Michał włożył ciemne okulary i delektował się wyciem silnika. Dawno nie prowadził. Choć zrobił prawo jazdy zaraz po osiemnastce, tylko kilka razy przejechał się samochodem ojca. Gdy zaliczył stłuczkę na szkolnym parkingu, ojciec oznajmił, że nie da mu kluczyków, dopóki Michał nie dojrzeje. A to według rodziców, Anny i Roberta Piotrowskich, nigdy nie nastąpiło. Michał dobrze wiedział, że ciągle uważają go za rozpuszczonego szczeniaka. I że właśnie dlatego poprosili babkę Helenę o to, żeby użyła swoich kontaktów i załatwiła mu pracę. Mieli dość tego, że Michał siedzi w domu i gra na komputerze, zamiast pracować. Nie rozumiał, dlaczego miał pójść do roboty, skoro rodzice zarabiali dobrze i był ich jedynym dzieckiem. Wszyscy troje wiedzieli, że to na niego przepiszą kiedyś dom, działkę nad morzem, na którą jeździli w wakacje, i oszczędności. No ale rodzice postanowili nauczyć go życia. Jakby wcale go nie znał…
Ruch na drodze się nasilił, więc Michał nieco zwolnił. W oddali zamajaczyły skupiska drzew, na poboczu stał zepsuty samochód, którego właściciel rozmawiał właśnie przez telefon, stojąc za trójkątem. Michał sądził początkowo, że najlepiej będzie kierować się na Szczecin, ale nawigacja prowadziła go autostradą na Poznań, a potem na Gorzów Wielkopolski. Po kilku godzinach jezdnia znacznie się zwęziła. Trasa wiodła między lasami i przez małe miasteczka, gdzie główne drogi bardzo potrzebowały remontu.
– Po prostu wspaniale – mruknął Michał, wyobrażając sobie, jak będzie wyglądał cel jego podróży.
I zbytnio się nie pomylił. Kiedy nawigacja oznajmiła mu, że dojechał na miejsce, znajdował się właśnie w takiej niedużej, spokojnej mieścinie. W miejscu, w którym na pewno nie zatrzymałby się na dłużej, gdyby to od niego zależało. Nie miał jednak wyboru. Zaparkował i rozejrzał się dookoła. Hotel stał na uboczu, ale biorąc pod uwagę rozmiary miasteczka, równie dobrze mogło być to ścisłe centrum. Miał żółtą elewację, pomarańczowy dach i mosiężny szyld z napisem „Piastowski”.