Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Mam nadzieję, że dzięki tej inspirującej, praktycznej i pięknej książce nauki mojej prababci trafią do domów na całym świecie” Carolina Montessori
Wyjątkowy poradnik, który pomoże każdemu stać się bardziej skutecznym rodzicem, ale ma też na celu zmienić sposób, w jaki postrzegamy małe dzieci. Jego autorka, doświadczona nauczycielka Montessori, pokazuje jak można przenieść na domowy grunt wartości wynikające z zasad organizacji montessoriańskich placówek edukacyjnych i co dzień cieszyć się byciem z dzieckiem.
Posiłkując się zasadami opracowanymi przez słynną włoską edukatorkę Marię Montessori, Simone Davies opowiada, w jaki sposób zobaczyć w osławionym buncie dwulatka okres zwiększonej ciekawości, kiedy dziecko chłonie wiedzę jak gąbka, uczy się szacunku do świata i odkrywa go z radością. Autorka przedstawia setki praktycznych propozycji i pomysłów na przyjemne i wartościowe życie z maluchem w domu. Pomaga dorosłym:
O wyjątkowości tej książki stanowi również jej estetyka. Rzadko spotyka się poradniki parentingowe o tak wysmakowanej szacie graficzne. Minimalistyczny, świeży design, ubarwiony oszczędnymi ilustracjami i prostymi zdjęciami dobrze oddaje nastrój i zasady panujące w przedszkolach i szkołach Montessori, które dzięki tej książce mogą zapanować także w twoim domu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 302
Tytuł oryginału: The Montessori Toddler
Copyright © 2019 by Jacaranda Tree Montessori Illustration copyright © 2019 by Hiyoko Imai
All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem do reprodukcji w całości lub we fragmencie w jakiejkolwiek formie.
Copyright © for the Polish edition and translation by Wydawnictwo Bukowy Las Sp. z o.o., 2019
ISBN 978-83-8074-297-0
KONSULTACJA MERYTORYCZNA: Ewelina Donatti, dyrektor Międzynarodowej Akademii Montessori, założycielka Montessori Institute
PROJEKT KSIĄŻKI I ILUSTRACJE: Hiyoko Imai REDAKCJA: Katarzyna Kondrat KOREKTA: Iwona Huchla REDAKCJA TECHNICZNA: Adam Kolenda
Wydanie drugie
WYDAWCA: Wydawnictwo Bukowy Las Sp. z o.o. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Mazowiecki Adres do korespondencji: ul. Sokolnicza 5/21, 53-676 Wrocław www.bukowylas.pl
Wyłączny dystrybutor: Dressler Dublin Sp. z o.o. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. (+ 48 22) 733 50 31/32 e-mail: [email protected] www.dressler.com.pl
Skład wersji elektronicznej: [email protected]
Książkę dedykuję Oliverowi i Emmie. Bycie Waszą matką to dla mnie zaszczyt.
Małe dzieci to istoty w ogromnym stopniu niezrozumiane przez otoczenie. Ludzie postrzegają wiek od roku do trzech lat jako okres trudny. Maluchy zaczynają chodzić i badać otoczenie, dopiero uczą się komunikacji z użyciem słów i niespecjalnie radzą sobie z panowaniem nad własnymi odruchami. W kawiarni czy restauracji nie są w stanie usiedzieć bez ruchu, w otwartej przestrzeni instynktownie zaczynają biegać, często wpadają w złość (zwykle w najmniej odpowiednim momencie i miejscu) oraz chcą dotykać wszystkiego, co wydaje im się interesujące. Jest jeszcze osławiony „bunt dwulatka”, kiedy dziecko kompletnie przestaje słuchać dorosłych. Rzuca wszystkim o ziemię. Odmawia snu/jedzenia/korzystania z toalety.
Niewiele jest dobrych przykładów na to, jak towarzyszyć maluchom z miłością, zachowując przy tym cierpliwość i wspierające nastawienie. Gdy sama byłam mamą dwójki maluchów, czułam, że nie zachęcę ich do współdziałania rzucaniem gróźb, próbami przekupstwa czy wysyłaniem do kąta; brakowało mi jednak alternatywnych pomysłów na zachęcanie dzieci do współpracy.
Któregoś razu, gdy mój syn był jeszcze mały, usłyszałam w radio fragment wywiadu; zaproszony do studia gość opowiadał o negatywnych skutkach stosowania czasowej izolacji – czyli np. odsyłania dziecka do pokoju, „by się uspokoiło” – w miejsce kary. Podkreślał, że potraktowany w ten sposób maluch zostaje pozbawiony wsparcia i jest ze swoim problemem sam. Mówił, że lepiej by było, gdyby dorosły pomógł mu np. naprawić wyrządzoną szkodę. Słuchałam uważnie z nadzieją, że gość programu poda więcej propozycji działania, ale wywiad kończył się w tym miejscu. Wówczas postanowiłam samodzielnie poszukać odpowiedzi na nurtujące mnie pytania.
Gdy po raz pierwszy jako świeżo upieczona mama pojawiłam się w placówce edukacyjnej prowadzonej metodą Montessori, była to miłość od pierwszego wejrzenia. Przestrzeń wydawała się zapraszająca i urządzona z rozmysłem. Nauczyciele byli otwarci i zwracali się do naszego malucha (oraz do nas) z szacunkiem. Wpisaliśmy się na listę oczekujących na przyjęcie do przedszkola i dołączyliśmy do zajęć dla rodziców małych dzieci. Na zajęciach sporo dowiedziałam się o pedagogice Montessori, ale też o tym, jakie są dzieci w wieku od roku do trzech lat: świetnie odnajdują się w środowisku, które stawia przed nimi wyzwania, szukają zrozumienia, a ich umysł chłonie otaczający je świat jak gąbka. Odkryłam przy okazji, że bez trudu potrafię się z nimi porozumieć – nie miałam trudności z przyjmowaniem ich punktu widzenia, fascynowało mnie to, jak się uczą. Czułam się zaszczycona, podejmując pracę asystentki w klasie Ferne van Zyl.
W 2004 roku ukończyłam kurs pedagogiki Montessori, organizowany przez Association Montessori Internationale. Gdy przenieśliśmy się z Sydney do Amsterdamu, w nowym mieście zaskoczył mnie brak montessoriańskich zajęć dla małych dzieci i ich rodziców. Postanowiłam to zmienić: chciałam zachęcić rodziny do patrzenia na maluchy w nowy sposób i do wprowadzenia elementów metody Montessori we własnych domach oraz życiu codziennym. Niedługo potem założyłam własne przedszkole – Jacaranda Tree Montessori – i zaczęłam prowadzić zajęcia dla dzieci i rodziców.
Wciąż uwielbiam to, co robię: nauczyłam się tak wiele od niemal tysiąca maluchów i ich opiekunów, którzy przewinęli się przez moje przedszkole, jednocześnie doskonaląc swoje umiejętności na szkoleniach z metody Pozytywnej Dyscypliny i Porozumienia Bez Przemocy. Zaczytuję się w książkach i artykułach poświęconych tematyce dziecięcej, dyskutuję z nauczycielami i rodzicami, słucham programów radiowych i podcastów. Wiele nauczyłam się też od własnych dzieci, które w tym czasie z kilkulatków stały się nastolatkami.
Teraz chcę podzielić się z czytelnikami swoją wiedzą, przełożyć mądrość metody Montessori na prosty, łatwy do zrozumienia język i podać propozycje, które znajdą zastosowanie w każdym domu. Niezależnie od tego, czy planujesz zapisać swoje dziecko do przedszkola montessoriańskiego czy nie, lektura tej książki może się dla ciebie okazać pierwszym krokiem na drodze do bardziej udanego rodzicielstwa.
Przedstawiam w niej narzędzia, które pomogą ci zachęcić dziecko do współpracy, stać się dla niego przewodnikiem i wspierać je – zwłaszcza wtedy, gdy przechodzi trudny okres.
Dowiesz się też, jak urządzić dom tak, by zapanować nad chaosem, i jak wprowadzić do życia rodzinnego więcej luzu. Innymi słowy, jak stworzyć przestrzeń swobodną, sprzyjającą dziecięcej samodzielności.
Nauczysz się również przygotowywać w domu zadania i aktywności inspirowane metodą Montessori, dopasowane do możliwości oraz potrzeb dzieci w wieku od roku do trzech lat.
Na pewno zajmie ci to więcej niż jeden dzień. Twoim celem nie powinno być odtworzenie układu typowej klasy montessoriańskiej. Zacznij skromnie – wykorzystaj to, co już masz; zrób selekcję zabawek i schowaj część z nich, by wprowadzić system rotacyjny; zacznij uważniej obserwować swoje dziecko i jego zainteresowania. Z czasem zauważysz, że w twoim domu i w twojej codzienności jest coraz więcej pomysłów inspirowanych metodą Montessori.
Żywię nadzieję, że uda mi się pokazać, iż codzienne przebywanie z małym dzieckiem może odbywać się w spokoju i harmonii. Że pomogę ci zasiać ziarno, z którego wyrośnie ciekawa świata i odpowiedzialna istota ludzka. Że zaczniesz pracować nad relacją ze swoim dzieckiem w nowy sposób, który zostanie z tobą na lata. Że zaczniesz praktykować filozofię Marii Montessori w codziennym życiu.
Najwyższa pora, byśmy nauczyli się patrzeć na świat oczami małego dziecka.
Większość nauczycieli Montessori z większym stażem ma swoją ulubioną grupę wiekową. Mnie największą frajdę sprawia praca z dziećmi w wieku od roku do trzech lat. U wielu ludzi deklaracja ta wzbudza mieszane uczucia. Maluchy potrafią dać w kość, rządzą nimi emocje i nie zawsze mają ochotę słuchać dorosłych.
Chciałabym zmienić negatywną opinię na temat roczniaków, dwulatków i trzylatków.
Maluchy żyją chwilą. Spacer po ulicy z małym dzieckiem potrafi wprawić w zachwyt. Podczas gdy my mamy skłonność do myślenia zadaniowego, nieustannie rozważając sprawy do załatwienia czy menu na obiad, dzieci są obecne tylko w teraźniejszości i zauważają rzeczy takie jak zielsko wyrastające ze szczeliny w chodniku.
Kiedy spędzamy czas z małym dzieckiem, uczymy się, jak być bardziej obecni. Ono jest tylko tu i teraz.
Maluchy chłoną wiedzę bez wysiłku. Doktor Montessori określała tę właściwość mianem „chłonnego umysłu”. Zaobserwowała, że poniżej szóstego roku życia dzieci przyswajają wszystko bez wysiłku, tak jak gąbka chłonie wodę.
Nie musimy roczniaka uczyć gramatyki ani składni. To samo dziecko jako trzylatek będzie dysponować imponującym słownikiem i tworzyć proste zdania (a nawet, przynajmniej w niektórych przypadkach, złożone wielozdaniowe wypowiedzi). Możemy to porównać z nauką języków obcych u dorosłych, którzy bez wysiłku i ciężkiej pracy nie mają szans na sukces.
Maluchy są zdolne do niesłychanych rzeczy. Często dopiero po pojawieniu się na świecie własnego potomka odkrywamy, że małe dzieci potrafią naprawdę dużo. Półtoraroczny młody człowiek będzie się orientować, że jedziecie do babci, po charakterystycznych punktach na trasie, na długo nim podjedziecie pod jej dom. A kiedy zobaczy słonia w książce, pobiegnie do kosza z zabawkami po maskotkę w kształcie tego zwierzęcia.
W domach z przestrzenią, która jest dostępna dla małych dzieci i dopasowana do ich potrzeb, maluchy z zapałem, sprawnością i autentycznym zachwytem podejmują się różnych zadań. Wycierają to, co rozlane, przynoszą pieluchy dla młodszego rodzeństwa, wrzucają śmieci do kosza, pomagają w przyrządzaniu posiłków i ubierają się samodzielnie.
Któregoś dnia wezwaliśmy do domu fachowca do jakiejś usterki. Nigdy nie zapomnę jego miny na widok mojej córki (liczącej wówczas niecałe dwa lata), która minęła go w drodze do sypialni, przebrała się, włożyła mokre ubrania do kosza i wróciła do zabawy. Mężczyzna był wyraźnie zaskoczony tym, ile była w stanie wokół siebie zrobić w tak wczesnym wieku.
Małe dzieci są niewinne. Nie sądzę, aby którykolwiek roczniak, dwulatek czy trzylatek miał w sobie choć gram złośliwości. Jeśli maluch widzi, że ktoś bawi się ciekawą zabawką, w jego głowie może pojawić się myśl: „Ja też chcę się tym bawić, i to zaraz”, po czym zabierze zabawkę. Małe dzieci mogą też robić coś, by wywołać reakcję otoczenia („Rzucę tym kubkiem – zobaczymy, jak zareagują rodzice”) i czuć frustrację, gdy coś nie pójdzie po ich myśli.
Są jednak wolne od podłości, złośliwości czy mściwości. Po prostu działają impulsywnie, podążając za każdą manifestującą się w ich umyśle potrzebą.
Małe dzieci nie chowają urazy. Wyobraźcie sobie malucha, który chce zostać w parku, chociaż pora już wracać, i wpada w histerię. Napad furii i płaczu może trwać nawet pół godziny. Ale kiedy mały człowiek już się uspokoi (czasem z pomocą z zewnątrz), z miejsca wraca do nastawienia pełnego ciekawości świata, w przeciwieństwie do dorosłych, którym zdarza się wstać z łóżka lewą nogą i być marudnymi cały dzień.
Dzieci w wieku od roku do trzech lat mają również niesamowitą łatwość wybaczania. Czasem zdarza nam się zrobić coś złego – poniesie nas złość, nie dotrzymamy danej obietnicy, jesteśmy nadąsani. Przepraszając małe dziecko, kształtujemy w nim umiejętność godzenia się z innymi; możemy się również spodziewać, że w reakcji na przeprosiny zostaniemy mocno przytuleni lub zaskoczeni niezwykle miłym komentarzem z ust dziecka. Kiedy nasza relacja z dziećmi ma solidną podstawę, one dbają o nas tak samo, jak my dbamy o nie.
Małe dzieci są autentyczne. Uwielbiam spędzać z nimi czas, bo są bezpośrednie i szczere. Ich autentyczność jest wręcz zaraźliwa. Mówią to, co myślą. Noszą serca na dłoni.
Kto przebywał z dzieciakami w tym wieku, wie, że potrafią wskazać na pasażera w autobusie i powiedzieć na głos: „Ten pan nie ma włosów”. W takiej sytuacji rodzic będzie prawdopodobnie próbował zapaść się pod ziemię, ale po jego dziecku nie będzie widać śladu zażenowania. Maluchy są bezpośrednie i dlatego tak łatwo nawiązać z nimi kontakt. W ich przypadku nie wchodzą w grę żadne gierki, ukryte motywy czy drugie dna.
Dzieci wiedzą, co to znaczy być sobą. Nie wątpią w siebie. Nie oceniają innych. Dorośli dobrze by na tym wyszli, gdyby uczyli się od swoich dzieci.
Małe dzieci potrzebują mówić „nie”. Jedną z najważniejszych faz rozwojowych u małych dzieci jest „kryzys autoafirmacji”. Między osiemnastym miesiącem życia a wiekiem od dwóch i pół do trzech lat dzieci zdają sobie sprawę, że nie tworzą jedności ze swoimi rodzicami, lecz stanowią odrębne byty. W związku z tym zaczynają pragnąć większej autonomii. Zwykle to wtedy zaczynają mówić „nie” i używać zaimka osobowego „ja”. Pierwszy krok w stronę niezależności nie przychodzi lekko. Jednego dnia dziecko może nas odpychać i chcieć wszystko robić samodzielnie; drugiego nie będzie chciało robić nic i nie odstąpi nas ani na chwilę.
Małe dzieci potrzebują ruchu. Zwierzęta źle się czują w klatkach, a maluchy nie są w stanie usiedzieć w jednym miejscu dłuższą chwilę. W tym okresie do perfekcji opanowują poruszanie się. Są przecież w ruchu właściwie od narodzin. Ledwo nauczą się raczkować, już próbują podciągać się do pozycji pionowej. Gdy tylko pewnie staną, zaczynają się wspinać i próbują chodzić. A kiedy już umieją chodzić, szybko uczą się biegać i biorą się do przemieszczania ciężkich przedmiotów – im cięższych, tym lepiej. Ukuto specjalne sformułowanie wyrażające pragnienie maluchów rzucania sobie coraz to nowych, ambitnych wyzwań, na przykład przenoszenia dużych przedmiotów, przesuwania ciężkich toreb i mebli: mówi się, że dzieci podejmują maksymalny wysiłek.
Małe dzieci potrzebują badać i odkrywać otaczający je świat. W metodzie Montessori zachęca się dorosłych do zaakceptowania tej potrzeby u dzieci, a następnie przygotowania dla nich przestrzeni w taki sposób, by umożliwiała im eksplorację w bezpiecznych warunkach; ukierunkowuje się na wielozmysłowe włączanie dzieci w codzienność i umożliwianie im odkrywania rzeczywistości poza domem. Pozwólmy im taplać się w błocie, chodzić boso po trawie, chlapać wodą i biegać w deszczu.
Małe dzieci potrzebują swobody. To ona sprawi, że wyrosną na ciekawych świata uczniów, będą robić własne odkrycia i czuć, że mają wpływ na swoje życie.
Małe dzieci potrzebują granic. Ograniczenia zapewniają bezpieczeństwo, uczą szacunku do innych ludzi i do otoczenia oraz pomagają dzieciom wyrosnąć na odpowiedzialnych dorosłych. Granice służą również dorosłym – dzięki nim można reagować, nim granica zostanie przekroczona, a tym samym uniknąć dobrze wszystkim znanych schematów opartych na krzyku, złości i obwinianiu. Metoda Montessori nie promuje rodzicielstwa permisywnego, przyzwalającego na wszystko, ani nie chwali ostrej dyscypliny. Zachęca raczej, by rodzice nauczyli się, jak być opanowanymi, pełnymi spokoju przewodnikami dla swoich dzieci.
Małe dzieci potrzebują stałych zasad i konsekwencji. Lubią, gdy ich dzień przebiega według ustalonego porządku – te same czynności, każda rzecz na swoim miejscu i te same zasady. Dzięki temu rozumieją, co się wokół nich dzieje, i wiedzą, czego się spodziewać. Kiedy zasady są niespójne, dzieci będą je testować, ciekawe naszych reakcji. Jeśli zobaczą, że marudzenie czy histeria odnoszą skutek, będą marudzić i histeryzować. Nazywa się to wzmocnieniem przerywanym.
Jeśli zrozumiemy, że konsekwencja jest ważna, zyskamy większą cierpliwość i wyrozumiałość dla dzieci. Zamiast myśleć, że maluch wydziwia, spojrzymy na daną sytuację z jego punktu widzenia. Być może zobaczymy wtedy, że dziecko miało po prostu na tę sprawę swój własny pogląd. Pomożemy mu się uspokoić, a kiedy ochłonie, wspólnie poszukamy rozwiązania.
Małe dzieci nie są trudne. To im jest trudno. Spodobało mi się to stwierdzenie (przypisywane Jean Rosenberg, która napisała dla „New York Timesa” artykuł pt. Napady złości to objaw cierpienia, a nie buntu). Kiedy przyjmiemy, że nieznośne zachowanie to wołanie o pomoc, wówczas w trudnej sytuacji będziemy zastanawiać się tylko nad tym, jak wesprzeć dziecko. Rezygnując z postawy obronnej, niejako automatycznie wejdziemy w rolę pomocnika i opiekuna.
Małe dzieci są impulsywne. Ich kora przedczołowa (część mózgu odpowiedzialna za samokontrolę i podejmowanie decyzji) wciąż się rozwija, a proces ten zakończy się po mniej więcej dwudziestu latach. Oznacza to, że powinniśmy pokierować dzieckiem, które po raz kolejny wchodzi na stół albo wyrywa coś komuś z ręki, i zachować cierpliwość, jeśli poniosą je emocje. Lubię powtarzać, że dorośli są korą przedczołową dzieci.
Małe dzieci potrzebują czasu, by zrozumieć, co do nich mówimy. Zamiast powtarzać maluchowi jak katarynka, że ma włożyć buty, lepiej policzyć w głowie do dziesięciu i dać mu czas na przetworzenie komunikatu. Często dzieci zaczynają reagować, zanim policzymy do ośmiu.
Małe dzieci potrzebują komunikacji. Próbują porozumiewać się z nami na wiele sposobów. Niemowlęta gaworzą – możemy odpowiedzieć im tym samym; około roku pojawiają się pierwsze słowa, na które możemy odpowiedzieć zainteresowaniem; dzieci dwu- i trzyletnie uwielbiają zadawać pytania i na nie odpowiadać; nawet z maluchami możemy podzielić się bogactwem słownictwa – wchłoną je jak gąbki.
Małe dzieci potrzebują zajęcia, w którym widzą sens. Chętnie powtarzają jakąś czynność aż do jej pełnego opanowania. Cały proces można porównać do gry komputerowej: przechodzimy na coraz wyższe poziomy, bo stanowi to dla nas wyzwanie, przy czym poziom trudności nie jest ani zbyt niski, ani zbyt wysoki, więc się nie poddajemy. Kiedy malec zajmie się otwieraniem i zamykaniem konkretnego pudełka, będzie powtarzał tę czynność bez przerwy, dopóki nie nabierze w niej biegłości. A potem przejdzie do kolejnego zadania.
Małe dzieci lubią współpracować i chcą czuć się częścią rodziny. Często bardziej niż zabawki interesują je przedmioty, których używają rodzice. Lubią pomagać w przygotowaniu jedzenia, robieniu prania, szykowaniu domu na przyjęcie gości i tak dalej. Oczywiście nie zawsze możemy angażować dziecko w domowe sprawy, ale zwykle wystarczy przeznaczyć na daną czynność więcej czasu, możliwie ją uprościć i obniżyć oczekiwania odnośnie do rezultatu. W ten sposób mały człowiek będzie miał okazję wnieść swój wkład w życie rodziny – świadomość tego wpływu zaprocentuje w przyszłości, u starszych dzieci i nastolatków.
Przyznaję bez bicia – mój pierwszy kontakt z metodą Montessori był powierzchowny. Podobały mi się przestrzenie urządzone w zgodzie z jej założeniami i wybrane propozycje aktywności z dziećmi. Ja również chciałam zapewnić swoim dzieciom piękne, angażujące materiały i miejsce do pracy. Miałam nosa. Nie mogłam zacząć swoich poszukiwań w lepszym miejscu.
Dopiero po latach zrozumiałam, jak bardzo pedagogika Montessori wpłynęła na moje życie. Zajęcia i organizacja przestrzeni to jedno, ale Montessori zmieniła moje interakcje z własnymi dziećmi, z dziećmi przychodzącymi na moje zajęcia i wszystkimi innymi, z którymi stykam się na co dzień. W metodzie chodzi przecież o to, by stymulować dziecięcą ciekawość, nauczyć się widzieć i akceptować dziecko takim, jakie jest, bez oceny, i pozostawać z nim w kontakcie nawet wtedy, gdy jesteśmy zmuszeni zabronić mu czegoś, na co ma ogromną ochotę.
Nie jest trudno wprowadzić metodę Montessori we własną codzienność, trzeba jednak mieć świadomość, że to podejście może się znacząco różnić od tego, jak wychowywano nas samych oraz od tego, co robią inni rodzice, nasi rówieśnicy.
W metodzie Montessori widzimy w dziecku odrębną osobę podążającą własną ścieżką. Wspieramy je, jesteśmy jego uważnym, nienarzucającym się przewodnikiem. Nie traktujemy dziecka jak tworu, który można kształtować według swoich przekonań o jego potencjale, albo jak narzędzia do przetwarzania własnych doświadczeń czy realizacji niespełnionych pragnień.
Ogrodnik wysiewa ziarna oraz zapewnia im właściwe warunki wzrostu – nawozi, podlewa i trzyma w słońcu. Obserwuje zasiew i dopasowuje swoje działania do tego, co widzi. A potem pozwala ziarnom rosnąć. Rola rodzica w metodzie Montessori wygląda bardzo podobnie: młode roślinki to nasze dzieci, którym musimy zapewnić odpowiednie warunki do rozwoju, reagując na ich potrzeby na bieżąco i w spokoju obserwując ich wzrost. Dzięki temu samodzielnie wybiorą swoją ścieżkę życiową.
„[W]ychowawcy [w tym rodzice] powinni zachowywać się jak dobrzy ogrodnicy, mądrzy hodowcy pielęgnujący swoje rośliny”.[1]
Maria Montessori, O kształtowaniu się człowieka
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
1 Tłum. Luiza Krolczuk-Wyganowska.