Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Do mieszkającej w Aarhus kobiety dzwoni telefon. Ktoś informuje ją, że jej syn został poważnie ranny w wypadku. Gdy kobieta dociera do szpitala, okazuje się, że ktoś zrobił jej okrutny żart. Niedługo potem podobny telefon otrzymuje obcy jej mężczyzna. Tym razem również podano nieprawdziwe informacje, ale skutki okazują się tragiczne. Anita Hvid rozpoczyna śledztwo. Kto sieje strach i śmierć? Kto kłamie w tak przekonujący sposób? Czy chodzi o przypadkowe nękanie bez motywu, czy też zamiary są bardziej mroczne?
"Morderczy żart" to drugi tom popularnej serii duńskiego pisarza Larsa Kjædegaarda, której głównymi bohaterami są Anita Hvid i Thor Belling. To opowieść o ich intensywnej współpracy, która przyniosła rozwiązania wielu z pozoru nierozwiązywalnych spraw.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 254
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 6 godz. 26 min
Tytuł oryginału: Løgn i din hals
Przekład z języka duńskiego: Marek Hammermeister
Copyright © Lars Kjædegaard, 2021
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2021
Projekt graficzny okładki: Marcin Słociński
Redakcja: Ewa Penksyk-Kluczkowska
Korekta: Justyna Kukian
ISBN 978-87-0234-977-1
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S | Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
– Wiesz co, Hvid? Są trzy rzeczy, które trudno wypowiedzieć.
Thor Belling
Rozdział 1
Telefon Susi zadzwonił akurat w chwili, gdy zaczynała przerwę na lunch. Wyjęła go z kieszeni białego fartucha i spojrzała na wyświetlacz. Numer nieznany. Przypuszczalnie jakiś telemarketer, ale odebrała.
– Słucham?
– Susi Bieder? – zapytał jakiś mężczyzna.
– Tak. Z kim rozmawiam?
– Bjarne Rasmussen, Policja Wschodniojutlandzka.
Podskoczyło jej tętno.
– Słucham…
– Pani jest matką Jeppego Biedera?
Osunęła się na krzesło.
– Tak. Czy…
– Dzwonię poinformować, że Jeppe Bieder uległ przed chwilą poważnemu wypadkowi samochodowemu. Obecnie jest transportowany do Skejby, a mnie poproszono o powiadomienie pani. W Skejby znajduje się centrum urazowe.
Susi patrzyła za okno znajdujące się na końcu szpitalnego korytarza. Jej myśli się zatrzymały. Widziała komin, który stał na terenie dawnej cukrowni. Słońce nadawało czerwonym cegłom pomarańczową barwę, odznaczającą się wyraźnie od błękitnego nieba.
Usłyszała, jak jej głos zadaje pytanie:
– Nie żyje?
Rasmussen chrząknął.
– Tego nie wiem. Ale z pewnością dobrze by było, gdyby natychmiast się tam pani udała.
Powoli wracała do siebie. Zrzuciła fartuch i poszła do pokoju personelu, gdzie wisiała jej kurtka.
– Już jadę – powiedziała do słuchawki.
– Przykro mi – odezwał się jeszcze Bjarne Rasmussen. – Proszę tam pojechać i na miejscu wszystkiego się pani dowie.
Kiwnęła głową.
– Tak… Już jadę.
Przerwała połączenie w momencie, kiedy ze schodów na korytarz schodził Svend Dalgaard.
– Svend… – zaczepiła go. – Potrzebuję pomocy.
Jechali szybko w kierunku szpitala leżącego w północnej części miasta. Svend założył okulary przeciwsłoneczne. Nic nie mówił. Spoglądała na jego dłoń spoczywającą na dźwigni zmiany biegów i czuła wdzięczność. Svend był dobrym kierowcą. Jechał w skupieniu, szybko i płynnie.
– Mówił, że jest w centrum urazowym – przypomniała.
– Tak. Wiem, gdzie to jest.
– Nie rozumiem… Nie rozumiem, jak…
– Spokojnie, Susi. Jeszcze nie wiemy, co się wydarzyło.
Pokiwała głową.
– Jak nazywał się ten policjant, który dzwonił? – spytał Svend.
– Rasmussen. Bjarne Rasmussen. Policja Wschodniojutlandzka.
– OK.
Coś w jego głosie ją zaniepokoiło:
– Znasz go?
– Nie – odparł, kręcąc głową. – Po prostu dobrze znać nazwisko. Bjarne Rasmussen.
Nie miała nic do dodania. Mocno trzymała się uchwytu nad oknem, a Svend manewrował sprawnie, wjeżdżając na podjazd, a potem mijając kilka niskich, białych budynków. W końcu wjechał na niżej położony plac, gdzie przy szklanych drzwiach pod wiatą stały żółte ambulanse.
Zamknęła oczy.
Po dwóch minutach byli już w środku. Izba przyjęć wyglądała jak coś pomiędzy garażem podziemnym a terminalem promowym: drzwi do wind, duże żółte instalacje rurowe, kanały wentylacyjne i beton. Było widać kilka szpitalnych łóżek na kółkach, ale ani jednego człowieka.
Zaczęła się trząść. W końcu Svend zaczepił brodatego, ubranego na biało mężczyznę, który akurat wyszedł z jednego z pokoi.
Nie poradziłabym sobie sama, pomyślała. Nawet nie trafiłabym kluczykiem do stacyjki. Albo bym w coś wjechała.
Usłyszała głos Svenda:
– Tak, chłopak. Jeppe Bieder. Podobno został tu przywieziony. Niedawno. Wypadek drogowy. Koleżanka jest jego matką. Zadzwonił do niej ktoś z policji… – Svend spojrzał na zegarek – jakieś dwadzieścia minut temu.
– Dopiero zacząłem dyżur – odrzekł brodacz. – Idźcie do informacji.
Wskazał czerwone drzwi do windy.
– Na parterze – dodał mężczyzna.
Svend kiwnął głową i lekko pociągnął Susi.
Podłoga w wielkim holu wyłożona była płytkami z łupka kamiennego. Susi stała na tej szarej posadzce, podczas gdy Svend rozmawiał z kobietą siedzącą za szybą w informacji.
Znalazła się w czyśćcu. Albo w piekle. Nie potrafiła myśleć.
Wreszcie Svend stanął przed nią.
– Zadzwoń do Jeppego – powiedział ze spokojem. Nie odrywała od niego wzroku, gdy położył rękę na jej ramieniu. – Wyjmij telefon i zadzwoń do Jeppego, Susi. Teraz.
Posłuchała go. Włączyła komórkę, znalazła numer i nacisnęła.
Po trzech sygnałach usłyszała głos syna:
– Cześć mamo. Co jest?
Zamknęła oczy. Poczuła, jak Svend ją podtrzymuje i wyjmuje z dłoni telefon. Następnie pomógł jej usiąść na jednym ze stojących w rzędzie czerwonych, plastikowych krzeseł. Podniósł do ucha komórkę i powiedział:
– Cześć, Jeppe. Mówi Svend. Svend Dalgaard. Kolega mamy z pracy.
Zupełnie pozbawiona sił przysłuchiwała się jego słowom:
– Nie, tak bym tego nie określił. To przypuszczalnie pomyłka.
A po chwili:
– Nie, nie musisz, Jeppe. Jestem tu z twoją mamą. Za chwilę do ciebie zadzwoni. Nie musisz się niczym przejmować. Tak… Na razie.
Usiadł obok niej i oddał telefon.
Spojrzała mu prosto w oczy.
– Ktoś wykręcił ci niezły numer, Susi – powiedział. – Jeppe siedzi w szkolnej stołówce i czuje się świetnie. Nie było żadnego wypadku.
Pokiwała głową. Przez kilka sekund zdawało się jej, że w ogóle nic się nie wydarzyło. Nikt nie dzwonił. Nikt nie jechał samochodem przez miasto. Ona…
Zakręciło jej się w głowie i rozpłakała się.
– Proszę to powtórzyć – powiedział siedzący w okienku policjant dyżurny, kiedy dotarli do komendy. – Odbiera pani telefon i kto dzwoni?
– Jakiś Bjarne Rasmussen. Przedstawił się i powiedział, że jest z Policji Wschodniojutlandzkiej.
Dyżurny był szczupłym mężczyzną w jasnoniebieskiej koszuli. Miał gęste jasne włosy. Zauważyła, że na szyi nosi rzemyk.
Svend zrelacjonował zdarzenia, a ona zauważyła, że młody policjant na zmianę patrzy to na niego, to na nią.
– A jak przyjechali państwo do szpitala, okazało się, że tam nic nie wiedzą o wypadku – podsumował dyżurny. – Dobrze zrozumiałem?
– Bo nie było żadnego wypadku – powiedział Svend. – Koleżanka zadzwoniła do syna, a on był w szkole.
Młody człowiek pokiwał głową.
– Teraz rozumiem. Dziwnie to brzmi. Zgodnie z procedurą o takich zdarzeniach nie powiadamiamy telefonicznie. Jeśli jest jakiś poważny wypadek, w którym jedna lub kilka osób jest w stanie zagrożenia życia albo w stanie krytycznym, to zawsze powiadamiamy najbliższych osobiście.
Stali przed okienkiem. Dyżurny skierował wzrok na monitor swojego komputera. Szybko wystukał coś na klawiaturze i poważnym wzrokiem przebiegł ekran. Następnie ponownie spojrzał na nich.
– Nie pracuje tu nikt o nazwisku Bjarne Rasmussen – oświadczył. – Kiedyś był ktoś taki, ale to ładnych parę lat temu. Teraz musi być już starszym człowiekiem.
Svend pokiwał głową.
– A więc ktoś wykręcił… paskudny numer.
– Można tak powiedzieć. Ale ja przypuszczam, że to wcale nie był głupi żart.
– Wyświetliło mi się „numer nieznany” – powiedziała Susi. – Myślałam, że to telemarketer.
Policjant kiwnął głową.
– A jaki miał głos?
– Mężczyzna, na pewno nie chłopak, ale też na pewno nie starzec.
– Coś takiego nazywamy ciężkimi wygłupami – orzekł policjant.
– Wygłupami? – powtórzył Svend.
– Niestety tak. Jeśli powtórzy się coś podobnego, to proponuję się z nami skontaktować. W wypadku trwałych szykan przystępujemy do działania. Czy stało się coś jeszcze?
Obaj mężczyźni spojrzeli na nią, a ona pokręciła głową.
– Nie.
– Nie było żadnych dziwnych listów czy maili? Może ktoś parkował koło pani miejsca zamieszkania?
– Nie.
Dyżurny ponownie pokiwał głową, dając do zrozumienia, że chce zakończyć rozmowę.
– Dobrze. W każdym razie cieszę się, że nic się nie stało pani synowi.
Wyszli z budynku, kierując się na parking, gdzie stał samochód Svenda. Nic się nie stało Jeppemu, mówiła sobie. Nic mu nie jest.
Wsiadając do auta, pomyślała jeszcze, że Jeppemu nie, ale jej i owszem.
Svend nie włączył silnika od razu. Przez jakiś czas siedzieli i patrzyli na oświetlony przez słońce parking. Potem spojrzał na nią i zapytał:
– W porządku?
– Tak, w porządku. Nic się przecież nie stało. To wygłupy.
Svend gwałtownym ruchem przekręcił kluczyk w stacyjce.
– Można się tylko z tym zgodzić. Co to za idiota...
Kiedy wracali do kliniki, położyła na krótko dłoń na jego ramieniu.
– Dziękuję ci, Svend. Nie wiem, jak dałabym sobie radę bez ciebie.
– A od czego ma się kolegów? – odrzekł, patrząc przed siebie.
Rozdział 2
– Ale jazda – powiedział później po południu Jeppe, kiedy wrócił do domu ze szkoły, a ona opowiedziała mu o całym zdarzeniu. Przyjrzał się jej i dodał: – Dobrze się czujesz?
– Naturalnie – odparła z uśmiechem. - Przecież nic się nie wydarzyło.
Uścisnął ją i poszedł do swojego pokoju. Odprowadziła go wzrokiem. Chudy jak szczapa, wyglądał jak patyk, na którego wierzchołku przymocowano kłąb ciemnej wełny.
Czy dobrze się czuła?
To pytanie retoryczne. Jej syn nie oczekiwał odpowiedzi innej niż twierdząca.
Oczywiście, że dobrze, bo jak sama dopiero co powiedziała, nic się przecież nie wydarzyło.
Po wyjeździe ze szpitala nie wróciła już do pracy, a po południu starała się zachować spokój.
Nic się nie stało w tym sensie, że ten rzekomo poważny wypadek w ogóle nie miał miejsca. Jeppe jest cały i zdrowy.
Coś się jednak wydarzyło.
Zadzwonił do niej jakiś mężczyzna i okłamał ją, mówiąc okrutne rzeczy, przez które znalazła się w piekle matki.
Nadal miała w głowie ten głos. Nawet przez sekundę tej krótkiej rozmowy nie pomyślała, że mężczyzna może mówić nieprawdę.
Teraz natomiast myślała o tym, z jaką łatwością kłamca posunął się do ciężkich wygłupów, jak to nazwał ten młody dyżurny na komendzie.
Bjarne Rasmussen osiągnął zamierzony cel, bo wywołał u niej szok wstrząsającą wiadomością. Gdyby powiedział, że z cyrku uciekł słoń i dopiero co doszczętnie zdeptał na parkingu jej saaba, to naturalnie nie uwierzyłaby w to. Zaśmiałaby się i powiedziała, żeby takie historyjki opowiadał gdzie indziej, a potem by się rozłączyła.
Zastanawiała się, dlaczego ktoś w taki sposób zniszczył jej cały dzień.
Fałszywy Bjarne Rasmussen dobrze się przygotował. Wiedział, kim ona jest. Wiedział, że ma syna o imieniu Jeppe. Miał numer jej komórki.
Były to konkretne przygotowania, niewymagające szczególnego wysiłku. Jej numer nie był zastrzeżony. Każdy mógł zobaczyć na Facebooku, kim jest i że ma syna o imieniu Jeppe.
Każdy zatem mógł to zrobić.
Z tym że nie każdy – nie każdy normalny człowiek – ma takie pomysły. To raczej pasuje do psychopaty.
Naszły ją ponure myśli. Oczywiście, że policja musiała uznać ten epizod za ciężki wygłup. Nie było żadnych dowodów, żadnego tropu. Mogli nawet uważać, że sama to zmyśliła.
Tymczasem ona niczego nie zmyśliła i nie dzwonił do niej żaden niepoważny wyrostek. Słowo „psychopata” zaprzątało jej myśli przez resztę dnia i nie dawało spokoju.
Zastanawiała się, czy zadzwonić do Erika. Była jego żoną przez dwadzieścia dwa lata, aż trzynaście miesięcy temu powiedział, że chce rozwodu, który zresztą niezwykle drobiazgowo zaplanował. Wykonał wszystkie prace przygotowawcze. Przypuszczalnie po to, żeby rozstanie było jak najmniej bolesne. Ona zachowała dom z żółtej cegły w dzielnicy Højbjerg, Jeppe miał mieszkać z nią, a uzgodnienia finansowe były klarowne i bezsporne.
Erik nie był psychopatą. Był solidnym i pracowitym człowiekiem, który znalazł po prostu inną kobietę i z nią zamieszkał. Wszystko było jak dotąd, poza tym że nie był już obecny fizycznie. Musiała do tego przywyknąć.
Popatrzyła na ogródek. Kiedy dom był już gotowy, sami go urządzali, co sprawiało im dużo radości. Teraz rzadko siadywała na tarasie – Jeppe zajęty był swoimi sprawami, a po co miała siedzieć tam sama jak palec i roztrząsać kwestię, w jaki sposób do tego wszystkiego doszło?
Mogła zadzwonić do Erika, lecz tego nie uczyniła. Potraktowałby jej historyjkę jako wołanie o pomoc, jako prośbę, by wrócił i by wszystko było jak dawniej.
Nie był jej już potrzebny, tak samo jak ona nie była potrzebna jemu.
Zadzwonił do niej psychopata.
Taka była konkluzja.
Pogódź się z tym, powiedziała do siebie. Takie jest życie.
W drodze do domu zrobiła zakupy. Uświadomiła sobie teraz, że nie pamięta gdzie. Nawet leżące na stole niebieskie reklamówki z napisem Føtex nie pomogły na tę lukę w pamięci.
Gdy opróżniła torby, dotarło do niej, że kupiła produkty do klopsików rybnych. Właśnie to mieli dziś zjeść na kolację.
Pozostałe produkty włożyła do lodówki, nalała sobie lampkę białego wina, włączyła radio i zaczęła robić jedzenie.
Nic się nie wydarzyło. Było dokładnie tak, jak ujął to Jeppe: „Ale jazda”.
Rozdział 3
Kiedy Anita Hvid stanęła w drzwiach biura, Thor Belling spojrzał na nią zza monitora i uśmiechnął się.
– Cześć – powiedział. – W czym mogę ci pomóc?
Weszła do środka.
– Znalazłam sprawę, do której chciałabym wrócić, a ma ona związek z tobą.
– Usiądź, proszę. – Wskazał ręką na stojące obok biurka krzesło.
Przypatrywał się jej. Pracowali już wspólnie, kiedy rozwiązywali zagadkę zabójstwa pasera dzieł sztuki w Północnej Zelandii. Później Anita pomagała mu jeszcze raz, i to odegrała decydującą rolę, a mianowicie podczas dochodzenia w sprawie zabójstwa z broni palnej. Znalazła wówczas błąd w raportach kryminalistycznych, co w rozstrzygający sposób wpłynęło na dochodzenie. W położonej na północy Kopenhagi dzielnicy Ryvangen zastrzelony został we własnym ogródku mężczyzna. Wydział Kryminalistyki wydał opinię, że strzał został oddany z ulicy w kierunku ogrodu. Pocisku nie odnaleziono. Przeszył na wylot ciało mężczyzny, który zginął na miejscu. Pomimo drobiazgowego śledztwa sprawa nie została wyjaśniona, głównie z powodu braku pocisku. Dopiero Anita Hvid wysunęła hipotezę, że strzał oddano z dużej odległości z karabinu, a zabójca znajdował się w jakimś wysoko położonym miejscu.
W śledztwie nastąpił zwrot. Do hipotezy Hvid pasowało tylko jedno miejsce – górne piętra albo dach wieżowca przy placu Hansa Knudsena.
Na górnych piętrach budynku znajdowało się centrum rehabilitacyjne dla weteranów wojennych i to ten właśnie fakt popchnął tok śledztwa do przodu.
Zastrzelony w ogródku w nieodległym Ryvangen mężczyzna był lokalnym politykiem, który gorąco popierał militarne angażowanie się w konflikty na Bliskim Wschodzie i w Afganistanie. Przesłuchanie przeprowadzone w centrum rehabilitacyjnym okazało się owocne. Pewien młody inwalida wojenny przyznał się do oddania strzału z dachu wieżowca. W wojsku był snajperem, a swoim czynem chciał zademonstrować nienawiść do pragnących wojny polityków. Czyn swój nazywał „złotym strzałem”.
Bez uważnego przyjrzenia się sprawie przez utalentowaną Anitę Hvid oraz bez jej precyzyjnej dedukcji sprawa ta przypuszczalnie pozostałaby niewyjaśniona.
Policjantka była dobrze wykształcona, lecz brakowało jej doświadczenia, które zdobyć mogła tylko z biegiem lat. Thor od dłuższego czasu miał na nią oko.
– O co chodzi, Hvid? – zapytał teraz.
– O zabójstwo Ottona Baumanna Krøjera.
– Tak? – pytał dalej, unosząc brwi.
– Baumann został zasztyletowany w dworcowym kiosku w Kokkedal.
– Tak, no i?
Położyła na biurku plik wydrukowanych zdjęć.
– Monitoring nie jest zbyt dobry, ale jeśli się nie mylę, to wydział coś przeoczył.
Roześmiał się.
– Przez wydział rozumiesz mnie.
– Tego nie powiedziałam. Sam jeden nie prowadzisz przecież tej sprawy.
– Nie, ale nią kieruję.
Kiwnęła głową.
– Czekam na puentę – rzekł.
Wstała, pochyliła się nad fotografiami i wskazała palcem.
– Podejrzanymi są trzej młodzi imigranci. O ci tutaj. – Wskazała trzy szczupłe, zakryte kapturami postaci stojące przed ladą w kiosku. – Jeśli się dobrze orientuję, to ich jeszcze nie znaleziono. Ale to ich właśnie szukacie, prawda?
Popatrzył na nią.
– Tam jest dość dużo takich niegrzecznych chłopców, Hvid. Niejeden nosi przy sobie nóż. Ochraniają się nawzajem. Teraz poszukiwania prowadzi jednostka specjalna.
– A jeśli to nie oni? – zapytała.
Wzruszył ramionami.
– No cóż, toby znaczyło, że gonimy w piętkę, ale…
Hvid ponownie pochyliła się nad stołem i pokazywała na zdjęcia palcem.
– Morderstwo nie zostało nagrane. Baumanna ugodzono nożem w momencie, kiedy ci trzej chłopcy oddalali się od lady. Znaleziono go nieprzytomnego przy końcu lady. A kiedy przybył ambulans, Baumann już nie żył.
Thor pokiwał głową.
– Właśnie tak. Szacujemy, że minęło około dziesięciu minut, nim do kiosku weszła starsza kobieta i znalazła ofiarę.
– Właśnie. Można więc przyjąć hipotezę, że doszło do konfrontacji pomiędzy chłopakami a ofiarą. W pewnym stopniu potwierdzają to nagrania. Ponadto raczej wiedzieli, gdzie umieszczona jest kamera, więc po konfrontacji udawali, że wychodzą, ale po chwili wrócili i poza zasięgiem kamery zaatakowali Baumanna, po czym niezauważenie opuścili kiosk.
Belling poczuł, że narasta w nim niecierpliwość, która pojawiała się zawsze wtedy, kiedy ktoś rozwlekle wyjaśniał coś, o czym on doskonale wiedział.
– Taka jest hipoteza – stwierdził. – Coś jest nie tak?
– Nic – odparła. – Poza tym że w kiosku znajdowała się czwarta osoba.
Przypatrzył się leżącym na biurku zdjęciom.
– Czwarta osoba? Gdzie? Nie ma tu żadnej czwartej osoby.
Wskazała palcem.
– Owszem, niewidoczna, ale jest.
Wziął głęboki oddech, pochylił się i ułożył fotografie w rzędzie. Były w odcieniach szarości, a do tego rozmazane i niewyraźne, jak to zwykle bywa na wydrukach klatek nagrań z monitoringu.
– Gdzie jest Wally? – mamrotał, wpatrując się w zdjęcia. – O ile w ogóle tu jest.
– Miałam tak samo – powiedziała.
Oparła się o biurko i przez chwilę poczuł ciepło jej ciała.
– Tu – powiedziała, wskazując palcem.
Wpatrywał się dalej, aż dojrzał w pomalowanej na szaro szybie słabą, ale wyraźnie odznaczającą się smukłą postać. Musiała stać z prawej strony lady, jakieś trzy, cztery metry od tych trzech rozbrykanych chłopaków bezpośrednio pod kamerą.
– Rzeczywiście ktoś tu stoi – przyznał. – Ale postać jest widoczna tylko jako lustrzane odbicie.
Anita Hvid usiadła.
– Tak. Ale to nie zgadza się z raportem, gdzie stwierdzono, że bezpośrednio przed zabójstwem ci trzej chłopcy byli jedynymi klientami kiosku.
Oparł się na krześle.
– Dobra robota, Hvid.
Po wypowiedzeniu tych słów zastanawiał się, co ta dobra robota oznacza dla prowadzonego przez niego śledztwa.
– Popracowałam nad tym jeszcze trochę – podjęła.
Wciąż siedział rozparty wygodnie i patrzył na nią.
– Tak też myślałem.
Położyła na biurko jeszcze kilka kartek.
– Opracowałam zdjęcia w lustrzanym odbiciu. Cienie, odblaski… Popatrz, niektóre szczegóły stały się wyraźniejsze.
Przyjrzał się jej pracy. Jednak jego uwaga skupiała się przede wszystkim na niej samej. Patrzył na wymazane albo powiększone plamki oraz na różne linie wykreślone na zdjęciach i czekał na jej wyjaśnienie.
Nad jedną z fotografii zakreśliła długopisem kilka okręgów. Przypatrywał się jej dłoni. Miała mocne palce, a paznokcie starannie opiłowane i pokryte bezbarwnym lakierem.
– Tu – powiedziała – dostrzec można dłoń. Wystaje z rękawa. Jest zamknięta i skierowana ku dołowi. Pod nią widoczna jest błyszcząca smuga. Myślę, że jest to ostrze noża, w którym odbija się światło z góry. Zrobiłam też powiększenia. Widać wyraźny zarys osoby. Białe tenisówki, obcisłe spodnie.
Pokiwał głową.
– I bluza z kapturem. Tak jak u tamtych.
– Tak, ale według zeznań świadków w czasie, kiedy popełniono zabójstwo, na przejściu nad torami widziano tylko trzy osoby.
– A więc uważasz, że morderca niekoniecznie musiał mieć coś wspólnego z tymi trzema?
Usiadła i spojrzała mu prosto w oczy.
– Właśnie tak uważam. Ponadto jest jeszcze jedna rzecz.
– OK…
Ponownie się pochyliła i wskazała palcem.
– Tu widać profil. Wiem, że to są spekulacje, ale jednak. A tu brodę, która nie jest specjalnie wydatna. Nad nią… nos. Jak widzisz, jest mały, lekko zadarty, spiczasty.
– Tak… i co?
– Po prostu wydaje mi się… Rozesłane rysopisy mówią o chłopakach o arabskim pochodzeniu. Ale niewielu Arabów ma taki nos.
– A zatem myślisz, że ten chłopak był biały?
– Tak.
– Biały chłopak, który wykorzystał sytuację. Wiedział, że kamera nagrała tych trzech chłystków, a jego nie. Więc…
– Poczekał, aż opuścili kiosk, a wtedy wszedł za ladę i zadał Baumannowi śmiertelny cios.
– Tak, widzę to, Hvid.
– Pomyślałam tylko…
– Dobrze. Rozumiem. Wykonałaś świetną robotę. Muszę wznowić śledztwo. W Kokkedal…
– W Kokkedal szaleją bandy imigranckich dzieciaków. Wszyscy o tym wiedzą. Być może znalazł się ktoś, kto ten fakt wykorzystał. Wszyscy, łącznie z nami, w pierwszej kolejności posądzają te dzieciaki, i nie bez powodu. Właśnie dlatego jakiś Svend Erik może mieć nadzieję, że zostaną posądzeni o jego czyn.
Miała rację. Nie da się uniknąć myślenia stereotypami.
– OK – powiedział. – Cieszę się, że do tego doszłaś. To praca bardzo cenna. Jutro opowiem o tym na zebraniu. Ciężko nam idzie znalezienie tych chłopaków. Może rzeczywiście trzeba spojrzeć w innym kierunku.
Anita Hvid położyła na biurku ostatnią kartkę.
– Zrobiłam listę młodych mężczyzn z okolicy, którzy mieli wcześniej epizody z nożami. Są wśród nich trzy, cztery duńskie nazwiska, które mogą nas zainteresować. Jeden z nich został skazany za kierowanie gróźb pod adresem sprzedawcy w sklepie warzywnym w centrum. Groził nożem.
– Duńscy nożownicy – powiedział z uśmiechem.
Nie odwzajemniła uśmiechu.
– To może być jeden z nich.
Pomyślał, że chętnie wciągnąłby ją do śledztwa i dał wolną rękę, lecz to nie od niego zależało. Coś w jej szczerym zaangażowaniu i dociekliwej pracy, o którą nikt jej nie prosił, budziło w nim chęć dalszej współpracy.
Wstał, a Anita poszła za jego przykładem.
– Jeszcze raz dziękuję – powiedział. – Niedługo się odezwę.
Po jej wyjściu podszedł do okna i popatrzył na dachy budynków. Anita Hvid na własną rękę popchnęła śledztwo dalej niż cały zespół policjantów. Przez trzy tygodnie pracował nad sprawą on sam, troje jego podwładnych, kryminalistycy oraz policja lokalna, ale nie zrobili tyle co ona w pojedynkę.
Wiele to mówiło o pracy w wydziale, ale jeszcze więcej o Anicie.
Zastanawiał się. Musiał pójść do swojego szefa, Richarda Brøssnera, i przekazać mu informacje od Hvid. Już widział uniesione brwi Brøssnera. Jak to możliwe, powie, że przeoczyliście tak decydujące ślady? Starał się naprędce wymyślić jakąś odpowiedź, ale żadna nie przychodziła mu do głowy. Za dużo kucharek, za mało koncentracji, zła koordynacja, stereotypowe myślenie.
Niewłaściwe odpowiedzi. Wszystkie odzwierciedlały jego nieudolność. Prowadził śledztwo i na nim ciążyła odpowiedzialność.
Pozbierał fotografie, które przyniosła Hvid. Chciał mieć to już za sobą. Po drodze znalazł odpowiedź. Była banalna. Daj Anicie większe pole do popisu, bo ma talent i jest bardzo zaangażowana.
Daj ją mnie.
Zaśmiał się, gdy szedł po błyszczącym linoleum.
Po chwili dotarł do sekretariatu, gdzie przy biurku siedziała Alice Hansen.
– Richard u siebie? – zapytał.
Uniosła głowę.
– Belling. Ale mnie przestraszyłeś. Czaisz się.
– Zawsze się czaję, Alice.
– Tak, jest u siebie. – Kiwnęła głową. – Ale nie jest w wakacyjnym nastroju. Tak tylko mówię. Jest dzisiaj markotny.
– No to wejdę, żeby poprawić mu humor.
Nacisnęła guzik interkomu.
– Belling prosi o audiencję – powiedziała.
W głośniku zabrzmiał metaliczny i gwałtowny głos Brøssnera:
– Niech wchodzi.
Puściła guzik, podniosła wzrok, a Thor posłał jej miły uśmiech.
– Ostrzegałam – przypomniała.
Rozdział 4
Jette Tollberg usłyszała, jak na ganku dzwoni telefon, a kiedy wyjrzała przez kuchenne drzwi, zobaczyła, że Niels przykłada komórkę do ucha.
– Słucham.
Wróciła do stołu kuchennego i przypomniały jej się czasy, kiedy mieli jeszcze telefon stacjonarny i zawsze wiadomo było, kto dzwoni.
Teraz słyszała tylko przytłumiony głos Nielsa dochodzący z ganku. Była sobota, wczesne popołudnie. Właśnie zjedli lunch. Niels nie należał do tych, którzy rozmawiali przez telefon godzinami. Próbowała coś podsłuchać, ale na próżno.
Miała jednakże wrażenie, że ta rozmowa ciągle trwa. Wytarła ręce w ścierkę i przeszła przez jadalnię. Stanęła w wyjściu na ganek. Niels stał po drugiej stronie małego stolika, plecami do wielkiego okna, za którym widać było morze. Nie patrzył na nią. Mocno przyciskał komórkę do ucha.
– Nie, już jadę. Za... – wydusił.
Najwyraźniej rozmówca mu przerwał. Nie słyszała głosu. Niels parokrotnie pokiwał głową.
– Nie, ja…
Znowu mu przerwano. Przez parę sekund znowu potakiwał.
– Dziękuję – powiedział, przerywając połączenie.
Wciąż na nią nie patrzył. Po prostu stał.
– Kto dzwonił? – zapytała.
Powoli skierował na nią wzrok, ale wyglądał tak, jakby w ogóle jej nie widział.
– Straż pożarna. Dowódca załogi… – Namyślał się chwilę. – Ib Kristensen – dokończył.
Zeszła ze stopnia na podłogę z płytek. Niels zachowywał się dziwnie.
– Co się dzieje? – spytała, okrążając stolik, przy którym zawsze siedzieli, kiedy letnie wieczory były ciepłe i jasne.
– Pali się – powiedział przed siebie. – Pali się przedsiębiorstwo. Wszystko… płonie. Pró… próbują gasić, ale…
Wysunął ze zgrzytem jedno z krzeseł i ciężko na nim usiadł.
– Ja…
Podeszła do niego i wyjęła mu z ręki telefon.
– Niels – powiedziała – uspokój się.
Miała wrażenie, że jej nie słyszy. Położyła komórkę na stole i chwyciła jego dłoń. Była mokra i zimna. Usiadła na krześle obok i spojrzała mu w oczy. Twarz Nielsa zrobiła się sina.
Jette pomyślała przez chwilę o przedsiębiorstwie Import Win Tollberg, którego siedziba znajdowała się w dzielnicy przemysłowej. W myślach ujrzała, jak cały budynek z żółtej cegły otaczają płomienie. Chciała powiedzieć coś o ubezpieczeniu, ale nie wiedziała co. Niels nie patrzył na nią. Właściwie na nic nie patrzył. Siedział i drżał.
– Niels – powiedziała. – Uspokój się. Na pewno jakoś…
Ale z Nielsem nie było kontaktu. Jette zawahała się na parę sekund, po czym dodała:
– Połóż się na łóżku, Niels. Chodź, położysz się.
Podniosła go z krzesła i przełożyła sobie przez ramię jego rękę, żeby się na niej oparł. Oddychał płytko i ledwo mógł utrzymać się na nogach.
Położyła go na łóżku i nakryła kocem w kratkę. Leżał na plecach i wpatrywał się w sufit, wciąż szybko oddychając. Twarz miał całą mokrą od potu.
Jette wstała, wzięła ze stolika jego komórkę i wybrała numer 112.
Po dziesięciu minutach pod domem stanął żółty ambulans, z którego wysiadło dwóch ubranych na biało ratowników. Jeden z nich słuchał przez chwilę, co mu mówiła, a drugi ciągnął nosze.
Weszła za nimi do domu. Na progu jeden z ratowników powiedział:
– Proszę tam z nami nie wchodzić. Sami zajmiemy się pacjentem.
Znali się na swoim fachu. Działali szybko. Z jadalni usłyszała, jak ratownik numer dwa głośno mówi coś do Nielsa, kiedy przenosili go na nosze. Zobaczyła na podłodze szarą plastikową skrzynkę wypełnioną różnym sprzętem.
Po kilku minutach wyjechali z noszami na zewnątrz. Niels miał na twarzy maskę tlenową. Jego oczy były na wpół zamknięte.
– Pani mąż miał zawał – powiedział do niej w korytarzu ratownik numer jeden. – Jedziemy z nim do Skejby. Musimy się pospieszyć.
Jette zadrżała.
– Mogę jechać z wami?
– Najlepiej będzie, jak pojedzie pani swoim samochodem – odparł. – Kolega będzie potrzebował dużo miejsca.
Skinęła głową, ale on już szedł do wysokiego ambulansu.
Chwyciła płaszcz, oprócz swojej wzięła też komórkę Nielsa, potem kluczyki i po dwóch minutach siedziała w samochodzie.
Znalezienie miejsca na parkingu zabrało jej dość dużo czasu, a kiedy weszła do holu, poczuła się zagubiona. Szpital sprawiał wrażenie obcego miasta.
Podeszła do informacji, gdzie za szybą siedziała kobieta z zestawem słuchawkowym. Jette wyjaśniła jej, po co przybyła, a tamta zadzwoniła gdzieś i odsunęła się trochę na fotelu na kółkach, tak że Jette jej nie słyszała. Po krótkiej chwili skończyła rozmowę, zdjęła sprzęt z głowy i podjechała do okrągłego otworu w okienku.
– Proszę pójść na pierwsze piętro i korytarzem w lewo. Dojdzie tam pani do takiego większego, otwartego pomieszczenia, gdzie będzie czekał na panią doktor Reinholdt.
Podziękowała i weszła na górę po kręconych schodach. Było pusto. Kiedy zbliżała się do holu z kwiatami i sofami, zobaczyła lekarza. Reinholdt wyszedł jej naprzeciw. Był to wysoki, szczupły mężczyzna o spiczastym nosie.
– Jette Tollberg? – upewnił się.
Skinęła głową. Widziała to po nim. Widziała to po jego spokoju. Zaprowadził ją do jednej z sof i usiedli razem. Powiedział, że Niels zmarł w ambulansie. Zrobili, co mogli.
Spuściła wzrok. Szczupły lekarz ujął jej dłoń i dodał, że bardzo mu przykro. Podziękowała.
– Możemy po kogoś zadzwonić? – zapytał. – Przeżyła pani szok.
Wcale tego nie odczuwała.
Niels miał atak serca i umarł. To nie było takie skomplikowane.
– Nic mi nie jest – odparła. – Pojadę do córki. Wolę… najlepiej będzie, jak sama jej o tym powiem. Nie chcę dzwonić.
– Jest pani pewna? – zapytał, przyglądając się jej.
Kiwnęła głową.
– Tak. Dziękuję.
Reinholdt podał jej wizytówkę.
– Jak wróci pani do domu, to proszę do mnie zadzwonić. Musimy omówić jeszcze parę kwestii.
– Oczywiście.
Wciąż się w nią wpatrywał.
– Na pewno nic pani nie jest? – powtórzył.
– Na pewno – odparła z lekkim uśmiechem. – Pojadę do córki.
Kiedy wstali, lekarz podał jej rękę.
– Naprawdę mi przykro – powiedział. – Liczę na to, że zadzwoni pani jeszcze dzisiaj.
– Zadzwonię. A potem przyjadę razem z Karen. Jej mąż zajmie się dziećmi.
– Pani wnukami?
– Tak. Eskild i Ellen. Mają pięć i siedem lat.
Reinholdt kilka razy pokiwał głową.
– OK. To do zobaczenia.
Kiedy jechała ulicami dzielnicy przemysłowej, robiło się już ciemno. Rozglądała się za blaskiem pożaru, ale niebo było szarawą płaszczyzną, która nabierała nad Aarhus rdzawej barwy. Żadnego dymu, żadnych czerwonych wozów, nic.
Zatrzymała się na placu przed budynkiem firmy Import Win Tollberg.
Żadnego ognia. Ciemne okna na pierwszym piętrze wpatrywały się w nią pusto. Nikogo nie było.
Wyjęła z kieszeni komórkę Nielsa i sprawdziła połączenie. 14.06, bez numeru.
Zastanawiała się, czy nie wejść do środka. Ale po co? Nie było tak, jak myślał Niels. Firma się nie spaliła. W ogóle nic się tu nie stało.
Próbowała przypomnieć sobie, jak nazywał się dowódca zastępu. Ib Kristensen. To jedne z ostatnich słów, które wypowiedział Niels.
Ib Kristensen.
Wrzuciła bieg i zawróciła. Starała się o niczym nie myśleć. Chciała po prostu pojechać do Karen i Carstena. Żeby tylko do nich dojechała...
Lampy uliczne rozjaśniły się bursztynowym światłem. Jechała przez miasto, zastanawiając się, co powiedzieć dzieciom. Dała za wygraną. Po prostu nie miała pojęcia.
Rozdział 5
Anita Hvid wyglądała przez okno biura, trzymając przy uchu słuchawkę telefonu. Niebo było tak błękitne, jakby ktoś je pomalował, od czerwonych dachówek odbijało się światło. Słuchała z uwagą rozmówcy, aż po pewnym czasie powiedziała:
– Podsumujmy to… Uważa pani, że śmierć męża była bezpośrednim rezultatem rozmowy telefonicznej.
– Tak właśnie uważam – potwierdziła dzwoniąca kobieta. – Mąż doznał szoku, a kwadrans później już nie żył.
– Powiadomienie było fałszywe.
– Tak. Nie było żadnego pożaru.
Anita gryzła długopis.
– A więc… Rozumiem dobrze, co pani mówi. Ale wątpię, by istniał powód do wszczęcia postępowania.
– Dlaczego? – zdziwiła się Jette Tollberg. – Pojmuję, że Niels nie został zamordowany… bezpośrednio, ale istnieje przecież coś takiego jak nieumyślne spowodowanie śmierci.
– Owszem – przyznała Anita z wahaniem.
– Ten telefon to było umyślne działanie – kontynuowała Jette. – Ktokolwiek dzwonił, miał wyraźną intencję… wywołania u Nielsa szoku. Być może nie wyobrażał sobie, że będzie aż tak duży. Ale zrobił to. Budowaliśmy firmę przez wiele lat. To było dzieło życia Nielsa.
– Rozumiem. Rozumiem też, że może pani myśleć w taki sposób. Czy rozmawiała już pani z lokalną policją?
Jette Tollberg westchnęła.
– Tak. Byli bardzo mili. Gdyby było wiadomo, kto dzwonił, to być może coś by zrobili. Zaproponowali, żebym spróbowała zadzwonić do was.
Na chwilę zapanowała cisza, którą przerwała Anita.
– Wie pani tylko, że dzwonił mężczyzna.
– Tak. Dochodził do mnie głos z telefonu Nielsa. To był mężczyzna.
Który przypuszczalnie użył niedającego się zidentyfikować numeru. Brak punktu zaczepienia. Co miała powiedzieć? Zapomnij o sprawie i żyj dalej? To nie byłaby skuteczna rada. Powiedziała zatem:
– Porozmawiam o tym z kolegami. Obiecuję, że wrócę do tego. To bardzo niecodzienna sprawa.
– Nie myślę tylko o sobie. Ktoś taki może też innym wyrządzić krzywdę. Nie może tak być, że jakiemuś psychopacie takie rzeczy uchodzą bezkarnie.
– Zadzwonię do pani jutro – zapowiedziała Anita na koniec.
Cieszyła się teraz popularnością – cokolwiek to znaczy. W każdym razie dała się poznać z najlepszej strony. O zabójstwo Otto Baumanna Krøjera, kioskarza z Kokkedal oskarżono siedemnastoletniego Stefana Jørgensena.
Była to jej zasługa, a jej zaangażowanie w tę sprawę nie przeszło niezauważone dzięki Bellingowi. Inni przypisaliby sobie jej wkład w wyjaśnienie sprawy, ale on taki nie był, co ją nawet trochę zaskoczyło. Nie czułby się z tym dobrze. Richard Brøssner wezwał ją do swojego biura i powiedział parę przyjaznych i budujących słów o jej zapale i niepospolitym talencie.
Mieć szczęście to jedno, a rzetelnie wykonywać swoją pracę to drugie. Złożyła obietnicę wdowie z Aarhus, więc poszukała Bellinga, który akurat jadł lunch w stołówce. Sprawiał wrażenie, jakby jej towarzystwo go ucieszyło. Siedzieli przy długim stole naprzeciwko siebie, a w trakcie posiłku zreferowała mu treść rozmowy z Jette Tollberg. Mówiła krótko i zwięźle, Belling jadł i uważnie jej słuchał.
Na koniec zapytał:
– No a co ty o tym sądzisz?
Nie wyrobił sobie jeszcze zdania w tej sprawie. Analizował. W porządku.
– Ta Tollberg ma już pewnie jakąś teorię, prawda? – dorzucił.
– Owszem – odparła Anita, kiwając głową.
Wytarł sobie serwetką usta.
– Wydaje mi się, że nie spotkałem się z czymś takim, żeby ktoś przestraszył się na śmierć.
– Trochę o tym czytałam. Nie natknęłam się co prawda nigdzie na informację, żeby ktoś został za to skazany, ale silny szok może spowodować śmierć, to jest udokumentowane.
– Oczywiście, że tak. Nie znam na pamięć paragrafów, ale któryś na pewno mówi o narażaniu na niebezpieczeństwo.
– Ten telefon to nie był tylko głupi żart. Mężczyzna, który dzwonił, dysponował zarówno wszystkimi informacjami o firmie tego człowieka, jak i umyślnie podał się za kogoś innego. To było zaplanowane.
Belling przytaknął ruchem głowy.
– A wtedy człowiek zastanawia się, co jeszcze taki typ może wymyślić.
– Właśnie.
Znów się zamyślił.
– Dobra, Hvid – rzekł po chwili. – Mam propozycję. Pogadaj z kolegami z Aarhus. Ta… jak ona się nazywała… Jette Tollberg rozmawiała przecież z nimi. Wiedzą, co się stało. Czymś takim się jednak nie zajmą. Ale jak ich trochę przyciśniesz, to może przypomną sobie jakieś podobne epizody. Chyba że to odosobniony przypadek.
– Dobra – kiwnęła głową.
– Jeżeli były jakieś podobne przypadki, to się im przyjrzymy. Nie rozstrzygnę tego, czy śmierć Nielsa Tollberga można zaklasyfikować jako morderstwo. Ale kto wie, co ten psychopata jeszcze mógł nawyczyniać? Wiesz, o co mi chodzi. Jak nazbierasz trochę materiałów, to pogadamy z Brøssnerem.
Było to więcej, niż się spodziewała. Odstawiła filiżankę na stół i podniosła się.
– Idę dzwonić – powiedziała.
On natomiast siedział dalej, wygodnie rozparty na krześle.
– Idź, Hvid. Daj mi znać, jak coś będziesz miała.
Opuściła stołówkę z uczuciem, że śledzi ją wzrokiem.
Rozdział 6
Znów siedziała przy oknie z widokiem na błękitne niebo i formułowała w myślach zapytanie, doskonale wiedząc, że będzie musiała rozmawiać z zajętymi pracą gliniarzami niekoniecznie zainteresowanymi człowiekiem, który wykonał fałszywy telefon.
Wreszcie podniosła słuchawkę i zadzwoniła do dyżurnego z tamtejszej komendy.
– Policja Wschodniojutlandzka – odezwał się cienki kobiecy głos. – Przy telefonie Lisbeth Holm.
Anita przedstawiła się, po czym powiedziała:
– Dzwonię w dość nietypowej sprawie. Skontaktowała się ze mną kobieta z Aarhus, której mąż zmarł na zawał po rozmowie telefonicznej z nieznanym mężczyzną.
– O, bardzo mi przykro.
– Obiecałam jej, że porozmawiam z wami o tej sprawie. Czy mieliście może jakieś zgłoszenia od ludzi, którzy odebrali podobne telefony?
Dyżurna się zawahała.
– O czymś takim… nie, nie słyszałam o czymś takim.
– Chodzi o bardzo obrzydliwy dowcip. Dzwoniący przekazał Tollbergowi, że pali się jego firma. Okazało się, że było to kłamstwo. Ale wydarzyło się nieszczęście. Jak powiedziałam, mężczyzna zmarł w drodze do szpitala.
– Osobiście o tym nie słyszałam – odparła Lisbeth Holm – ale, jeśli da mi pani godzinkę, to zajrzę do rejestru i porozmawiam z kolegami. Potem oddzwonię.
Anita podziękowała i odłożyła słuchawkę.
Zastanowiła się. Gdyby Niels Tollberg został zastrzelony albo pobity na śmierć, to niemała grupa śledczych przystąpiłaby do działania. Przesłuchaliby członków rodziny Tollberga, zatrudnione przez niego osoby, przyjaciół i ludzi powiązanych z przedsiębiorstwem. Sprawdziliby poczynania zmarłego, prześwietliliby jego finanse i przejrzeli zawartość komputera.
Ale śmierć Tollberga nie dawała się zakwalifikować jako morderstwo, tak o niej myślała wyłącznie wdowa.
Czekając, pisała raport, lecz ciężko było jej się skupić. Umiała działać, a nie umiała czekać. Belling podśmiewał się trochę z jej niecierpliwości, lecz oczywiście doceniał jej pracę. Teraz zdawało się jej, że wplątała się w coś, co Belling mógłby określić mianem „misji daremnej”.
Traciła powoli nadzieję, kiedy po trzech kwadransach zadzwonił telefon. Podniosła słuchawkę.
– Anita Hvid.
– Tu Lisbeth.
Jej cienki głos brzmiał tak miło i wesoło, że aż nie pasował do policjantki.
– Dziękuję za poświęcony mi czas – powiedziała Anita. – Ma pani coś?
– To może za dużo powiedziane. Ale coś jest.
– Słucham.
– Dwie rzeczy. Jeden z moich kolegów otrzymał kilka tygodni temu zgłoszenie od niejakiej Susi Bieder. Przyszła tu z jakimś mężczyzną. Powiedzieli, że zadzwonił do niej jakiś Bjarne Rasmussen, który podawał się za policjanta i poinformował ją, że jej syna przewieziono do Skejby po wypadku drogowym. Miało to być coś poważnego, więc radził jej bezzwłocznie tam pojechać. Tak też zrobiła, razem z kolegą, ale na miejscu okazało się na szczęście, że alarm był fałszywy. Syn natomiast był w szkole.
– Niech zgadnę – wtrąciła Anita. – Nie ma u was żadnego Bjarne Rasmussena.
– Oczywiście. A więc można stwierdzić, że to też był obrzydliwy dowcip.
– Podjęliście jakieś działania?
– Nie. Nie można było zidentyfikować numeru. Nie mogliśmy nic zrobić. Poza tym chłopakowi nic się nie stało.
– Ale sprawa była jednak podobna.
– Owszem, była podobna. Jest jeszcze jedna rzecz.
– Tak?
– Kiedy rozmawiałam z Dannym na stołówce, z tym, który rozmawiał z Susi Bieder, usłyszał nas Allan Smith. Allan powiedział tak: „To na pewno ten sam psychopata, co dzwonił też w sprawie burmistrza”.
– Burmistrza?
– Tak, to miało miejsce trochę wcześniej, parę miesięcy temu. Allan miał dyżur i któregoś wieczora zadzwonił jakiś mężczyzna z informacją, że burmistrz został uduszony w swoim gabinecie. Nie przedstawił się. Była to tylko taka krótka wiadomość. Potem przerwał połączenie, którego nie dało się zidentyfikować.
– Co zrobiliście?
– No cóż, wysłaliśmy naturalnie ludzi do Urzędu Miasta. Ale jeszcze jak byli w drodze, Allan dodzwonił się do burmistrza, który siedział w domu i oglądał telewizję.
– Dobra – powiedziała Anita. – Dużo mi pani pomogła.
– To mógł być ten sam człowiek, prawda?
– Owszem.
– Najpierw burmistrz, potem wypadek samochodowy, wreszcie pożar.
– Tak. Wygląda to na działanie według jakiegoś wzorca.
– Myślę sobie… – powiedziała policjantka z Aarhus – że każdy idiota mógłby anonimowo zadzwonić i zgłosić, że burmistrz leży uduszony w swoim gabinecie.
– To prawda – odrzekła Anita. – Co jeszcze przychodzi pani do głowy?
– Jeżeli to jednak jest ten sam mężczyzna, to… jak by to powiedzieć… posuwał się coraz dalej. Wiedział, że Susi Bieder ma syna.
– Wiedział też, że Niels Tollberg prowadzi firmę w dzielnicy przemysłowej.
– Plus podawał się za policjanta, kiedy dzwonił do Susi Bieder. To wymagało przygotowania.
– I złości – dodała Anita.
– Owszem, tego też.
Anita zrobiła notatki, po czym powiedziała:
– Bardzo pani dziękuję. Byłabym bardzo wdzięczna, gdyby udało się pani ustalić coś jeszcze. Jeśli wydarzyły się podobne epizody, to dobrze byłoby do nich dotrzeć.
– Oczywiście, popytam. A co wy z tym zrobicie?
– Na razie nie wiem. Jakieś to skomplikowane. Jeżeli Niels Tollberg faktycznie zmarł w wyniku doznanego szoku po telefonie, w grę wchodziłoby nieumyślne spowodowanie śmierci.
– No tak... gdyby mój mąż padł martwy po takim dowcipie, tobym tego nie zostawiła.
– Ja też. Zobaczę, co da się zrobić. W każdym razie, jak będzie pani coś miała, to proszę zadzwonić.
– Na pewno zadzwonię – zapewniła Lisbeth. – Nie pozwolimy, żeby taki telefoniczny terrorysta chodził sobie na wolności.
Telefoniczny terrorysta, powtórzyła w myślach. To dobre określenie. Zgłoszenie o burmistrzu mogło być akcją próbną. Natomiast to o chłopaku i wypadku samochodowym mogło mieć fatalne konsekwencje. Znajdująca się w szoku matka mogła sama spowodować kolizję albo podzielić los Nielsa Tollberga.
Zastanowiła się nad czymś, co czasem mawiał Thor. Jak coś dzieje się raz, to się nie liczy. Dwa razy – podejrzane. A trzy razy to wzorzec.
Uchwyciła się nadziei, że Lisbeth o cienkim głosie wkrótce się do niej odezwie i opowie o innych przypadkach. Im więcej, tym lepiej. W jej myślach mężczyzna, który zadzwonił do Nielsa Tollberga, był w rzeczywistości zabójcą. Być może nie zamierzał doprowadzić do śmierci, ale tak się stało, a to zdaniem Anity uprawniało do podjęcia działań.
Odnalazła nazwisko lekarza, który zajął się w szpitalu Jette, gdy zmarł jej mąż. Torben Reinholdt. Zadzwoniła do placówki w Skejby i zapytała o medyka. Przełączono ją dwukrotnie, aż odezwał się mężczyzna:
– Reinholdt.
Przedstawiła się i wyjaśniła:
– Dzwonię w sprawie Nielsa Tollberga.
– Hmm... W czyjej?
Pokrótce zreferowała mu sprawę.
– A tak, przypomniałem sobie. Ostry zawał serca. Zmarł w ambulansie. Dlaczego interesuje się nim Wydział Zabójstw, jeśli wolno mi zapytać?
Wyjaśniła mu.
– Chciałabym zapytać – dodała – czy pańskim zdaniem Tollberg zmarł wskutek szoku, którego doznał po stresującej rozmowie telefonicznej.
– Jak najbardziej. Nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości.
– Mówi to pan tak bez wahania.
– Bo jestem tego pewien. Robiłem sekcję zwłok tego nieszczęśnika. Mogę poszukać protokołu, ale najważniejsze dane pamiętam.
– Zamieniam się w słuch.
– A zatem do najzdrowszych to on się na pewno nie zaliczał, z pewnością nie był w dobrej formie. Dużo palił, miał powiększoną wątrobę. Serce także było słabe. Nie cierpiał jednak na żadną poważną chorobę o ostrym przebiegu. Żadnych nowotworów. Miał nieleczoną cukrzycę typu drugiego i nadciśnienie.
– A więc jego zgon nie był zaskoczeniem?
– Nie – odrzekł lekarz. – Mógł pożyć jeszcze parę lat, ale mógł także w każdej chwili zasłabnąć bez wyraźnej przyczyny.
– Bardzo dziękuję za informacje – powiedziała. – Niewykluczone, że jeszcze się panem skontaktujemy.
– Proszę uprzejmie. Będziecie robić coś z tą sprawą?
– Tego nie wiadomo – odparła. – Na razie.
– Wydaje mi się… prawnikiem co prawda nie jestem, ale za coś takiego powinna chyba spotkać sprawcę kara.
– Tak, o ile da się go znaleźć.
– To już nie moja działka. Chętnie będę świadkiem. Śmierć Nielsa Tollberga zdecydowanie mogła być wynikiem szoku, jakiego doznał po tym telefonie.
Niebo wciąż było błękitne. Pozbierała notatki. Dwie godziny rozmów telefonicznych przyniosły zaskakująco obfite rezultaty.
Tylko czy Belling i Richard Brøssner mieli w tej sprawie podobne zdanie? Ciekawa była, czy spojrzą na nią łagodnym wzrokiem, mówiącym, że jest bystra i mądra, czy uznają ją za bujającą w obłokach fantastkę.
Mogła to sprawdzić w jeden tylko sposób. Wstała, spojrzała na zegar i wyszła poszukać Bellinga.
Rozdział 7
Richard Brøssner ciągnął się za mięsiste lewe ucho, rozparty w fotelu stojącym za biurkiem. Belling siedział na jednym krześle przy biurku, a Hvid na drugim.
– Dokładnie rozumiem sprawę, Hvid – oznajmił Brøssner. – Rozumiem także twoje zaangażowanie. Ale nie wiem do końca, od czego właściwie chcesz zacząć. Nic nie mamy.
– Zgadzam się – przyznała, kiwając głową. – Ale z drugiej strony mamy opinię lekarza, że Niels Tollberg został… śmiertelnie przestraszony.
Brøssner potrząsnął głową.
– Tak, to tragiczne zdarzenie. Ale żeby zaraz morderstwo? Ktoś mógłby nawet powiedzieć, że to psikus, który wywołał niespodziewane konsekwencje.
– Mamy też dwa wcześniejsze zdarzenia, które były podobne.
Brøssner puścił ucho i pokiwał głową.
– O ile to ten sam idiota.
– Anita ma jeszcze puentę, Richardzie – zastrzegł Belling. – Jeśli to ten sam mężczyzna, to jego okrucieństwo eskaluje.
– Tak – odparł szef. – Ale co byś konkretnie zrobiła, Hvid, gdybyśmy wysłali cię do Aarhus?
– Porozmawiałabym z Jette Tollberg i z Susi Bieder.
– Ponieważ?
– Ponieważ coś musi te sprawy łączyć.
– Nie rozumiem.
Pochyliła się trochę do przodu.
– Ten, kto wykonał telefon, był dobrze przygotowany. Postarał się o odpowiednie informacje, dzięki którym brzmiał przekonująco.
– Tak, to rozumiem. Ale co te sprawy łączy?
– A jeśli założymy, że te dwie osoby na przykład znały się nawzajem? Jeśli się okaże, że podobnych spraw było więcej? Jeśli rzeczywiście istnieje jakiś wzorzec?
Brøssner wykrzywił twarz i znowu potrząsnął głową.
– Dobrze wiem, o co ci chodzi. Ale wątpię, bym przekonał Uffego Granitza, że coś takiego jest produktywnym wykorzystywaniem czasu przez śledczych.
– Obawiam się, że na tym zdarzeniu się nie skończy – powiedziała.
– Możliwe, że masz rację. – Brøssner kiwnął głową. – Powiem tak: Porozmawiaj z tymi dwiema kobietami, z wdową i mamą tego chłopaka. Burmistrza na razie zostawmy. Coś takiego możesz bez problemu załatwić przez telefon. A gdyby odnotowano następne epizody, wtedy znowu pogadamy. Ale nie mogę ci przydzielić śledztwa na takich wątłych podstawach.
Belling zmienił pozycję na krześle. Audiencja dobiegła końca.
– Zobaczę, ile da się zrobić telefonicznie – powiedziała Anita, wstając. Kiwnęła głową i opuściła biuro.
– Szukamy różnych punktów zaczepienia, Richardzie – powiedział Belling.
Brøssner chrząknął.
– Tak. I ona to dobrze robi. Ale nie zgadzasz się ze mną?
– Owszem. Na razie tak, ale tak jak powiedziała Anita: to jeszcze nie koniec.
– Masz do niej duże zaufanie.
– Tak, mam. Znam śledztwa, które zostały wszczęte na tak samo błahych podstawach.
– Niewykluczone.
– Ty na pewno też takie znasz.
– Niewykluczone.
– Ależ ta dziewczyna ma dużo energii – zauważył Brøssner z delikatnym uśmiechem na twarzy. – Może jest zakochana?
– Niewykluczone – odrzekł Belling.
Brøssner położył dłonie na blacie.
– Zobaczymy, co czas przyniesie. Jak coś znajdzie, to znajdzie. Na razie jest tego za mało.
Belling wstał.
– W każdym razie dziękuję, że chociaż nas wysłuchałeś.
– Na tym polega moja praca – odparł Brøssner, patrząc na niego. – A twoja polega na trzymaniu Hvid na oku i poinformowaniu mnie, czy z tej mąki będzie chleb.
Rozdział 8
Jette Tollberg krążyła po domu. Minęły dopiero trzy dni od pogrzebu Nielsa, a jej już teraz zdawało się, że życie stanęło w miejscu.
Trzeba było podjąć setki decyzji, tymczasem ona siedziała w kuchni przy stole i sporządzała listę zadań, dobrze wiedząc o tym, że do żadnego nie ma ani energii, ani trzeźwości umysłu.
Firma.
Finanse.
Dom.
Przyszłość.
To ostatnie było najgorsze. Z przedsiębiorstwem nie było w zasadzie problemu. Wielkie oparcie dawał jej zastępca Nielsa, Kim Kristiansen. Miał czterdzieści dwa lata i był do gruntu solidny. Mówił, że o branży nauczył się wszystkiego od Nielsa, który mu ufał.
W świetlicy firmowej urządzono stypę. Przyszło wiele osób i gdyby nie to, że nie brakowało Nielsa, to można by było odnieść wrażenie, że to jakaś zwyczajna uroczystość, jubileusz albo urodziny, na które przyjść mogli przyjaciele i partnerzy handlowi.
Wycieńczona, z ulgą przyjęła koniec imprezy. Powiedziano parę ciepłych słów, a dzięki obecności dzieci było się czym zająć. Sanne Gundelach i jej dwie córki cudownie się spisały. Zrobiły zakupy, nakryły do stołów i cały czas ją zapewniały, że wszystkim się zajmą.
Późnym popołudniem, kiedy prawie wszyscy już poszli, Kim chciał porozmawiać z nią na osobności. Poszli do kuchni.
– Wiem, że to jeszcze za wcześnie – powiedział. – Ale chciałbym wyłożyć karty na stół i mieć to za sobą.
Jette była zmęczona i po długim dniu oraz kilku wypitych kieliszkach chciało jej się płakać.
– Co chcesz mi powiedzieć? – spytała.
Jego szeroka twarz miała szczery wyraz, patrzył poważnym wzrokiem.
– Chodzi o firmę – odparł.
– O firmę?
Pokiwał głową.
– Tak. Nie mówiliśmy o tym jeszcze. To znaczy, tylko ja i Niels trochę o tym rozmawialiśmy. Już dość dawno temu, ale poruszyliśmy tę sprawę.
– Ale o co chodzi?
Głęboko wciągnął powietrze.
– Chodzi o przyszłość. Któregoś razu Niels napomknął o tym, że człowiek niestety nie staje się coraz młodszy. Miał prawo być zmęczony.