Morze Drzazg. Pół króla - Joe Abercrombie - ebook + audiobook

Morze Drzazg. Pół króla ebook

Joe Abercrombie

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Pierwszy tom najlepszego cyklu Abercrombiego. Nagroda LOCUSA dla najlepszej powieści Young Adult!

Książę Yarvi chce odzyskać czarny tron. Najpierw jednak musi stawić czoło okrucieństwu i srogiemu morzu. I to mając tylko jedną sprawną rękę!

W oczach świata jest słaby. Dlatego musi z umysłu uczynić zabójczą broń.

Ma u boku lojalnych przyjaciół, lecz zawiła ścieżka, którą kroczy, może się zakończyć tym, czym się rozpoczęła – niespodziewanym zwrotem, zasadzką i śmiercią króla.

„To mój ulubiony Abercrombie!” - Patrick Rothfuss, autor „Kronik królobójcy”

„Wartka opowieść, która wciągnęła mnie od pierwszej strony i nie puściła do końca” - George R.R. Martin.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 344

Oceny
4,2 (650 ocen)
268
257
106
19
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Angwli

Dobrze spędzony czas

Yarvi nigdy nie chciał być królem, mając tylko jedną sprawną rękę uczy się na ministra. Kiedy jego ojciec i brat zostają zabici musi wstąpić na Czarny Tron, co wcale nie jest proste, bo zdrada przychodzi z najmniej oczekiwanej strony, a młody władca zostaje sprzedany handlarzom niewolników. Teraz Yarvi musi wrócić, odzyskać władzę i zemścić się na tych, którzy go zdradzili. „Pół króla” to fantastyka młodzieżowa w nieco surowszym wydaniu, bo świat wykreowany jest brutalny i okrutny, przetrwać w nim mogą tylko ci, którzy mają silną wolę, a Abercrombie w bardzo plastyczny sposób go opisuje. Podczas lektury można poczuć przeszywający chłód i smak słonej morskiej wody lub usłyszeć chrzęszczący pod butami śnieg. Jednak nie znajdziemy tu magii ani mitycznych stworzeń, a zamiast nich wspominane są tylko elfy, które wcześniej żyły w tym świecie, ale nie jest to żaden minus, bo i bez dużej ilości elementów fantastycznych ta historia wciąga za sprawą morskich podróży, spisków i kompanii, której ...
30
JoZef_76

Nie oderwiesz się od lektury

Uwaga! Ciężko się oderwać! Na tle śmieciowego fantasy z bohaterkami-idiotkami, książka swieci jasnym blaskiem. Z niecierpliwością sięgam po kolejny tom.
10
PaulinaB_96

Dobrze spędzony czas

Całkiem ciekawe rozpoczęcie serii. Polecam
10
sixofbook

Nie oderwiesz się od lektury

Zabawna, wciągająca, zaskakująca. Gdybym musiała opisać ten tytuł trzema słowami to tak one by brzmiały. Przede wszystkim zżyłam się z bohaterem: kaleki lecz niezwykle inteligentnym Yarvim. Kolejna kwestia to postacie poboczne. Od Złotej Królowej, przez Jarda i Rulfa aż do Shadi. Wszystkie postacie w tej książce były jakieś; miały swoje kolor, swoją przeszłość i swoje ambicje. Ponadto te plot twisty! Do tego sam styl autora jest prosty i przyjemny aczkolwiek nie infantylny. Całą historię czyta się bardzo szybko, miejscami zaś wpleciony czarny humor sprawia, że nie sposób powstrzymać od śmiechu. Według mnie to tytuł dla wszystkich fanów fantasy, którzy nie chcą się topić w grubaskach ze skomplikowaną fabułą typu GoT lub chcą przeczytać coś dobrego, co wychodzi poza utarte schematy. Polecam z całego serduszka!
10
Raffaello83

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna przygodówka, dynamiczna, wartka, z dobrze nakreślonymi postaciami.
10

Popularność




MORZE DRZAZG

CYKL

„MORZE DRZAZG”

PÓŁ KRÓLA

PÓŁ ŚWIATA

PÓŁ WOJNY

Dla Grace

Poży­tecz­niej­szego brze­mie­nia czło­wiek nie dźwiga w podróży niż nie­zmierna mądrość.

Edda poetyckaw prze­kła­dzie Apo­lo­nii Zału­skiej-Strom­berg

Mapa

I CZARNY TRON

WIĘKSZE DOBRO

Srogi wiatr wiał tego wie­czoru, gdy Yarvi dowie­dział się, że został kró­lem… a raczej półkró­lem.

Get­to­wie nazy­wali taki wiatr szu­ka­ją­cym, bo znaj­do­wał każdą szcze­linę i dziurkę od klu­cza, z jękiem zaga­nia­jąc okrutny ziąb Matki Wód do ludz­kich sie­dzib, nawet gdy w pale­ni­skach buzo­wał ogień, a domow­nicy sie­dzieli zbici w gro­madę.

Szar­pał okien­ni­cami wąskich okien w kom­na­tach Matki Gun­dring i stu­kał oku­tymi żela­zem drzwiami o fra­mugę. Draż­nił pło­mie­nie, które syczały i trza­skały ze zło­ścią, rzu­ca­jąc szpo­nia­ste cie­nie wią­zek ziół na ściany i oświe­tla­jąc migo­tli­wym bla­skiem korzeń w sęka­tych pal­cach Matki Gun­dring.

– A to?

Przy­po­mi­nał zwy­kłą grudkę ziemi, ale Yarvi już go znał.

– Korzeń czar­no­ję­zycz­nicy.

– W jakim celu mini­ster po niego sięga, mój książę?

– Mini­ster ma nadzieję, że ni­gdy nie będzie musiał go użyć. Ugo­to­wany w wodzie roz­pusz­cza się i nie ma smaku, ale to naj­strasz­niej­sza tru­ci­zna.

Matka Gun­dring odło­żyła korzeń.

– Mini­stro­wie cza­sem są zmu­szeni się­gać po mroczne rze­czy.

– Mini­stro­wie zawsze powinni szu­kać mniej­szego zła – powie­dział Yarvi.

– I ważyć więk­sze dobro. Pięć pra­wi­dło­wych odpo­wie­dzi na pięć pytań. – Matka Gun­dring z apro­batą poki­wała głową i Yarvi zaru­mie­nił się z zado­wo­le­nia. Stara mini­ster Get­tlandu nikogo nie chwa­liła bez powodu. – A pod­czas egza­minu zada­nia będą łatwiej­sze.

– Pod­czas egza­minu… – Yarvi ner­wowo potarł znie­kształ­coną dłoń kciu­kiem zdro­wej.

– Zdasz.

– Nie ma takiej pew­no­ści.

– Rolą mini­stra jest nie­ustan­nie wąt­pić…

– …i zara­zem spra­wiać wra­że­nie pew­nego – dokoń­czył za nią.

– A widzisz! Dobrze cię znam. – To była prawda. Nikt nie znał go lepiej, nawet jego bli­scy. Zwłasz­cza oni. – Ni­gdy nie mia­łam bystrzej­szego ucznia. Zdasz za pierw­szym podej­ściem.

– I prze­stanę być księ­ciem Yarvim. – Ta myśl spra­wiła, że poczuł ulgę. – Nie będę miał rodziny ani suk­ce­sji.

– Sta­niesz się Bra­tem Yarvim, a twoją rodziną będzie Mini­ster­stwo. – Blask ognia pod­kre­ślił zmarszczki wokół oczu Matki Gun­dring, gdy się uśmiech­nęła. – Twoją suk­ce­sją będą zioła i księgi, i mądre słowa. Będziesz zapa­mię­ty­wał i dora­dzał, leczył i mówił prawdę, zgłę­biał taj­niki życia i umiał w każ­dym języku otwie­rać drzwi przed Ojcem Poko­jem. Tak jak ja bez­u­stan­nie pró­buję to robić. Nie ma szla­chet­niej­szego zada­nia, bez względu na bzdury, jakie plotą na placu ćwi­czeń głupcy, któ­rym mię­śnie dła­wią rozum.

– Trud­niej ich igno­ro­wać, gdy się stoi na tym placu razem z nimi.

– Ha! – Splu­nęła w ogień. – Gdy zdasz egza­min, będziesz tam musiał cho­dzić tylko po to, żeby łatać łby poroz­bi­jane w zbyt ostrych zaba­wach. A w końcu przej­miesz moją laskę. – Ruchem głowy wska­zała zwę­ża­jące się ku dołowi insy­gnium z elf-metalu peł­nego wypu­stek i nacięć, które stało oparte o ścianę. – Pew­nego dnia zasią­dziesz przy Czar­nym Tro­nie jako Ojciec Yarvi.

– Ojciec Yarvi. – Chło­pak ner­wowo obró­cił się na stołku. – Nie jestem dość mądry. – Tak naprawdę chciał powie­dzieć, że nie jest dość odważny, ale nie był dość odważny, aby się do tego przy­znać.

– Mądrość można zdo­być, mój książę.

Pod­niósł lewą dłoń do świa­tła.

– A ręce? Czy je też można zdo­być?

– Brak ci ręki, ale otrzy­ma­łeś od bogów bar­dziej nie­zwy­kłe dary.

– Masz na myśli to, że ład­nie śpie­wam? – prych­nął.

– Mię­dzy innymi. A także twój bystry umysł, empa­tię i siłę… tyle że taką, która czyni z czło­wieka wspa­nia­łego mini­stra, a nie wspa­nia­łego króla. Pobło­go­sła­wił cię sam Ojciec Pokój. Zapa­mię­taj raz na zawsze: sil­nych męż­czyzn jest co nie­miara, a mądrych nie­wielu.

– Może dla­tego kobiety są lep­szymi mini­strami.

– I lepiej parzą her­batę… prze­waż­nie. – Gło­śno sior­biąc, upiła łyk z kubka, który przy­no­sił jej każ­dego wie­czoru, i raz jesz­cze poki­wała głową z apro­batą. – Parze­nie her­baty jest jed­nym z wielu nie­zwy­kłych talen­tów, jakie posia­dasz.

– Oto dzieło godne boha­tera. Prze­sta­niesz mi schle­biać, gdy z księ­cia stanę się zwy­kłym mini­strem?

– Będę cię chwa­liła, gdy na to zasłu­żysz, a gdy nie, twoje sie­dze­nie jesz­cze lepiej zazna­jomi się z moim butem.

Yarvi wes­tchnął.

– Nie­które rze­czy ni­gdy się nie zmie­nią.

– Zabierzmy się lepiej do histo­rii. – Matka Gun­dring wzięła jedną z ksiąg z półki. Osa­dzone w grzbie­cie kamie­nie bły­snęły czer­wie­nią i zie­le­nią.

– Teraz? Muszę wstać tak wcze­śnie jak Matka Słońce, żeby nakar­mić twoje gołę­bie. Mia­łem nadzieję, że będę mógł się wyspać, zanim…

– Pozwolę ci się wyspać, kiedy zdasz egza­min.

– Na pewno nie.

– Masz rację. – Pośli­niła palec i zaczęła prze­wra­cać kartki z sze­le­stem wie­ko­wego papieru. – Powiedz mi, mój książę, na ile odłam­ków elfy roz­biły Bóstwo.

– Na czte­ry­sta dzie­więć. Czte­ry­stu Małych Bogów, sze­ściu Wiel­kich Bogów, pierw­szego męż­czy­znę i pierw­szą kobietę oraz Śmierć, która strzeże Ostat­nich Wrót. Ale to chyba pyta­nie do modło-tka­cza, a nie do mini­stra.

Matka Gun­dring cmok­nęła z nie­za­do­wo­le­niem.

– Mini­ster powi­nien posiąść całą wie­dzę, bo kon­tro­lo­wać możemy jedy­nie to, co jest nam znane. Wymień sze­ściu Wiel­kich Bogów.

– Matka Wód i Ojciec Ziemi, Matka Słońce i Ojciec Księ­życ, Matka Wojna i…

Prze­rwał mu głu­chy stuk drzwi, które otwo­rzyły się gwał­tow­nie. Do kom­naty wdarł się podmuch i pło­mie­nie pale­ni­ska drgnęły nie­spo­koj­nie – tak jak Yarvi – rzu­ca­jąc znie­kształ­cone bły­ski na setki sło­jów i bute­lek na pół­kach. Jakaś postać nie­zdar­nie wspięła się po schod­kach. Wiązki ziół zako­ły­sały się za nią jak wisielcy.

To był stryj Yarviego, Odem. Mokre od desz­czu włosy oble­piały mu bladą twarz, a pierś uno­siła się ciężko. Spoj­rzał na bra­tanka sze­roko otwar­tymi oczami i otwo­rzył usta, ale nie dobył się z nich żaden dźwięk. Nawet osoba pozba­wiona daru empa­tii zorien­to­wa­łaby się, że przy­niósł złe wie­ści.

– O co cho­dzi? – wydu­kał Yarvi ze ści­śnię­tym gar­dłem.

Stryj padł na kolana i oparł dło­nie na brud­nej sło­mie na posadzce. Nisko pochy­lił głowę i ochry­płym gło­sem wypo­wie­dział tylko dwa słowa:

– Naj­mi­ło­ściw­szy panie.

I Yarvi pojął, że jego ojciec i brat nie żyją.

OBOWIĄZEK

Nie wyglą­dali na nie­ży­wych.

Raczej na bar­dzo bla­dych. Leżeli na chłod­nych kamien­nych pły­tach w zim­nej sali, przy­kryci cału­nami po pachy i z lśnią­cymi mie­czami na pier­siach. Yarvi miał wra­że­nie, że wargi brata za chwilę drgną przez sen, a ojciec otwo­rzy oczy i spoj­rzy na młod­szego syna z tą samą co zawsze pogardą. Oni jed­nak trwali w bez­ru­chu. Już na zawsze.

Śmierć otwo­rzyła przed nimi Ostat­nie Wrota, a zza nich nikt nie wra­cał.

– Jak do tego doszło? – usły­szał w progu matkę. Mówiła opa­no­wa­nym gło­sem. Jak zawsze.

– Zdrada, naj­ja­śniej­sza pani – wyszep­tał stryj Odem.

– Już nie jestem kró­lową.

– Rze­czy­wi­ście… wybacz, Laith­lin.

Yarvi deli­kat­nie dotknął dłoni ojca. Taka zimna. Nie przy­po­mi­nał sobie, kiedy ostat­nio go doty­kał. Może ni­gdy? Za to dobrze pamię­tał, kiedy ostatni raz roz­ma­wiali bez pustych słów. Przed wie­loma mie­sią­cami.

„Męż­czy­zna macha kosą i topo­rem”, oznaj­mił mu wtedy ojciec. „Męż­czy­zna cią­gnie wio­sło i wiąże węzły. Przede wszyst­kim jed­nak męż­czy­zna trzyma tar­czę. Zna swoje miej­sce w sze­regu. Staje obok przy­bocz­nego, ramię przy ramie­niu. Co to za męż­czy­zna, który nie jest w sta­nie zro­bić żad­nej z tych rze­czy?”

„Nie pro­si­łem prze­cież o pół ręki”, odparł Yarvi, uwię­ziony w tej samej pułapce co zwy­kle, na udep­ta­nej ziemi, mię­dzy upo­ko­rze­niem i wście­kło­ścią.

„A ja nie pro­si­łem o pół syna”.

Teraz król Uth­rik był mar­twy, a jego kró­lew­ski dia­dem – pośpiesz­nie zmniej­szony – tkwił na gło­wie Yarviego. Tak cienka opa­ska ze złota nie powinna cią­żyć oło­wiem.

– Chcę wie­dzieć, jak zgi­nęli – ode­zwała się jego matka.

– Poje­chali nego­cjo­wać rozejm z Grom-gil-Gor­mem.

– Z prze­klę­tymi Van­ste­rami nie ma co gadać o rozej­mach – roz­legł się niski głos Hurika, któ­rego Laith­lin wybrała na swoją Tar­czę.

– Musimy ich pomścić – oznaj­miła.

Stryj Yarviego pró­bo­wał zaże­gnać burzę.

– Mamy teraz czas żałoby. Poza tym Naj­wyż­szy Król zabro­nił pro­wa­dzić wojny, dopóki…

– Zemsta! – Głos Laith­lin był ostry jak odła­mek szkła. – Szybka jak bły­ska­wica, bez­li­to­sna jak ogień.

Yarvi powoli prze­niósł wzrok na ciało brata. Szybki i bez­li­to­sny – taki wła­śnie był. Z mocno zary­so­waną szczęką, potęż­nym kar­kiem i cie­niem pierw­szego zaro­stu, który zapo­wia­dał brodę ciemną jak u ojca. Zupeł­nie nie­po­dobny do młod­szego brata. Kochał Yarviego na swój spo­sób. Tyle że bole­sna była ta bra­ter­ska miłość. Każde klep­nię­cie w ramię gra­ni­czyło z cio­sem. Jedy­nie gor­szego od sie­bie można darzyć takim uczu­ciem.

– Zemsta! – wark­nął Hurik. – Van­ste­ro­wie muszą zapła­cić.

– Niech będą prze­klęci – oświad­czyła matka Yarviego. – Naszych ludzi trzeba zmu­sić do posłu­chu. Poka­zać im, że nowy król ma w sobie żelazo. Kiedy radzi padną przed nim na kolana, przyj­dzie czas, aby Matka Wód wez­brała od łez.

Stryj Yarviego wes­tchnął ciężko.

– Niech więc będzie zemsta. Tylko czy on jest na to gotowy, Laith­lin? Ni­gdy nie rwał się do walki…

– Teraz musi do niej sta­nąć, nie ma wyboru – ucięła matka. Wszy­scy zawsze roz­ma­wiali przy Yarvim tak, jakby był głu­chy, a nie tylko nie miał spraw­nej ręki. Nawet jego nie­spo­dzie­wane wstą­pie­nie na tron nie wyle­czyło ich z tego nawyku. – Poczyń­cie przy­go­to­wa­nia.

– Gdzie ude­rzymy? – spy­tał Hurik.

– Nie miej­sce jest ważne, lecz sam atak. Zostaw­cie nas teraz samych.

Yarvi usły­szał trzask zamy­ka­nych drzwi i odgłos mięk­kich kro­ków matki po zim­nej posadzce.

– Prze­stań pła­kać – naka­zała.

Dopiero w tym momen­cie pojął, że ma mokre oczy. Otarł je i pocią­gnął nosem. Ogar­nął go wstyd. Cią­gle się cze­goś wsty­dził.

Chwy­ciła go za ramiona.

– Wypro­stuj się, Yarvi.

– Prze­pra­szam – powie­dział, pró­bu­jąc wypiąć pierś, tak jak to robił jego brat. Cią­gle za coś prze­pra­szał.

– Jesteś teraz kró­lem. – Laith­lin popra­wiła prze­krzy­wioną klamrę pele­ryny syna, pod­jęła próbę ujarz­mie­nia jego jasnych wło­sów, krótko ostrzy­żo­nych, lecz i tak nie­sfor­nych, a w końcu chłod­nymi opusz­kami pal­ców dotknęła jego policzka. – Ni­gdy nie wolno ci prze­pra­szać. Masz przy­pa­sać miecz swo­jego ojca i popro­wa­dzić najazd na Van­ste­rów.

Yarvi gło­śno prze­łknął ślinę. Per­spek­tywa udziału w walce zawsze napeł­niała go stra­chem. A teraz miał sta­nąć na czele wojsk…

Odem zauwa­żył jego prze­ra­że­nie.

– Nie odstą­pię cię na krok, miło­ściwy królu, będę zawsze przy tobie, z tar­czą w goto­wo­ści. Zamie­rzam słu­żyć ci wszelką pomocą.

– Dzię­kuję – wymam­ro­tał Yarvi.

Pra­gnął jedy­nie poje­chać do Ske­ken i zdać egza­min na mini­stra, trzy­mać się w cie­niu, a nie zostać wypchnięty na pierw­szy plan. Tyle że tamte marze­nia roz­pa­dły się w pył. Jego nadzieje roz­kru­szyły się jak źle zmie­szane spo­iwo.

– Naj­pierw Grom-gil-Gorm zapłaci za to, czego się dopu­ścił – powie­działa matka. – Potem poślu­bisz swoją kuzynkę.

Led­wie zdo­był się na odwagę, żeby spoj­rzeć w jej szare jak żelazo oczy. Musiał tro­chę zadrzeć głowę, bo wciąż była od niego wyż­sza.

– Jak to?

Palce deli­kat­nie przy­trzy­mu­jące jego brodę zaci­snęły się moc­niej.

– Posłu­chaj mnie uważ­nie, Yarvi. Jesteś kró­lem. Wpraw­dzie żadne z nas tego nie pra­gnęło, ale nie mamy wyboru. W tobie pokła­damy całą nadzieję w chwili, gdy sto­imy na skraju prze­pa­ści. Ludzie nie darzą cię sza­cun­kiem. Masz nie­wielu sprzy­mie­rzeń­ców. Dla­tego musisz zjed­no­czyć nasz ród i poślu­bić Isriun, córkę Odema, tak jak miał to zro­bić twój brat. Wszystko już zostało omó­wione. Decy­zja zapa­dła.

Stryj Odem bły­ska­wicz­nie zrów­no­wa­żył chłód cie­płem.

– Naj­wyż­szym zaszczy­tem będzie dla mnie, jeśli zgo­dzisz się przy­jąć mnie za teścia, naj­mi­ło­ściw­szy panie, i nasze rodziny na zawsze się połą­czą.

Yarvi zwró­cił uwagę, że nikt nie wspo­mniał o uczu­ciach Isriun. Ani jego.

– Ale…

Czoło matki zmarsz­czyło się gniew­nie. Zmru­żyła oczy. Nie­raz widy­wał, jak samym spoj­rze­niem budziła lęk w naj­więk­szych boha­te­rach, a on nie był boha­te­rem.

– Mia­łam poślu­bić two­jego stryja Uthila, który wła­dał mie­czem z takim kunsz­tem, że do dziś wojow­nicy mówią o nim szep­tem. To on miał zostać kró­lem. – Głos jej się zała­mał, jak gdyby mówie­nie o tym spra­wiało jej ból. – Gdy Matka Wód zabrała go do sie­bie i usy­pano mu na brzegu pusty kur­han, zamiast niego poślu­bi­łam two­jego ojca. Musia­łam zapo­mnieć o uczu­ciach i wypeł­nić obo­wią­zek. Teraz kolej na cie­bie.

Yarvi ponow­nie spoj­rzał na swo­jego przy­stoj­nego brata. Zasta­na­wiał się, jak matka może z takim spo­ko­jem snuć plany, gdy tuż obok leżą ciała jej męża i syna.

– Nie opła­ku­jesz ich?

Jej twarz wykrzy­wiła się nie­spo­dzie­wa­nie. Pre­cy­zyj­nie uło­żone piękno pękło, wargi się roz­chy­liły, odsła­nia­jąc zęby, a powieki zaci­snęły. Na jej szyi uka­zały się powrozy żył. Yarvi nie wie­dział, czy zaraz go ude­rzy, czy zacznie zawo­dzić i szlo­chać. Nie miał poję­cia, co by go bar­dziej prze­ra­ziło. Tym­cza­sem Laith­lin ode­tchnęła głę­boko, odsu­nęła luźne pasmo zło­tych wło­sów i znowu stała się sobą.

– Przy­naj­mniej jedno z nas musi się zacho­wy­wać jak na męż­czy­znę przy­stało – oznaj­miła, po czym z iście kró­lew­ską gra­cją odwró­ciła się i wyszła.

Zaci­snął pię­ści… a raczej jedną pięść, bo w dru­giej mógł jedy­nie zewrzeć kciuk z wykrę­co­nym kiku­tem palca wska­zu­ją­cego.

– Dzię­kuję ci za słowa pokrze­pie­nia, matko.

Jak zawsze poczuł złość dopiero wtedy, gdy nie mogła mu się już na nic przy­dać.

Stryj zbli­żył się do niego.

– Wiesz prze­cież, że matka cię kocha – prze­mó­wił uspo­ka­ja­jąco jak do spło­szo­nego źre­bię­cia.

– Doprawdy?

– Musi być silna. Robi to dla cie­bie. Dla kraju. Dla two­jego ojca.

Yarvi ode­rwał wzrok od kata­falku swo­jego rodzica i spoj­rzał na stryja. Tacy podobni, a tak różni.

– Dzię­kuję bogom, że tu jesteś – wychry­piał. Słowa z tru­dem prze­cho­dziły mu przez gar­dło. Przy­naj­mniej liczył się jesz­cze dla kogoś z rodziny.

– Bar­dzo mi przy­kro, Yarvi. Wierz mi. – Odem poło­żył dłoń na ramie­niu bra­tanka. W jego oczach bły­snęły łzy. – Ale Laith­lin ma rację. Musimy się kie­ro­wać dobrem Get­tlandu… zapo­mnieć o wła­snych uczu­ciach.

– Wiem. – Yarvi wes­tchnął prze­cią­gle.

Jego uczu­cia nie były brane pod uwagę, odkąd pamię­tał.

SPOSÓB NA ZWYCIĘSTWO

Keim­dal, poćwi­czysz z kró­lem.

Yarvi z tru­dem zdu­sił głu­pawy chi­chot, kiedy zdał sobie sprawę, że mistrz mówi o nim. Osiem­dzie­się­ciu mło­dych wojow­ni­ków praw­do­po­dob­nie robiło to samo co on. A już na pewno mieli zacząć tłu­mić śmiech, patrząc, jak ich nowy władca wal­czy. Oczy­wi­ście wie­dział, że jemu minie wtedy weso­łość.

Teraz wszy­scy oni byli jego pod­da­nymi. Słu­żyli mu. Przy­się­gali wal­czyć na śmierć i życie, gdyby sobie tego zaży­czył. Mimo to wyczu­wał ich wrogą pogardę wyraź­niej, niż gdy stał przed nimi jako zwy­kły chło­pak.

Wciąż się nim czuł. Może nawet bar­dziej.

– To dla mnie wielki zaszczyt. – Keim­dal wystą­pił z sze­regu. Nie spra­wiał wra­że­nia szcze­gól­nie zaszczy­co­nego. W kol­czu­dze poru­szał się swo­bod­nie jak panna w lek­kiej sukni. Wziął tar­czę i drew­niany miecz do ćwi­czeń. Ze świ­stem wyko­nał kilka groź­nych zama­chów. Był led­wie rok star­szy od Yarviego, ale wyglą­dał tak, jakby miał nad nim prze­wagę pię­ciu lat – o pół głowy wyż­szy, znacz­nie szer­szy w barach, dum­nie obno­szący się z rudą szcze­ciną na kan­cia­stej szczęce.

– Jesteś gotów, naj­mi­ło­ściw­szy panie? – wyszep­tał Odem pro­sto do ucha Yarviego.

– Chyba widać, że nie – syk­nął chło­pak, wie­dząc, że nie ma od tego ucieczki. Król Get­tlandu powi­nien być wier­nym synem Matki Wojny, nawet jeżeli zupeł­nie się do tego nie nada­wał. Yarvi miał za zada­nie dowieść zgro­ma­dzo­nym wokół wojow­ni­kom, że jed­no­ręki władca nie przy­nie­sie im wstydu. Musiał zna­leźć jakiś spo­sób, aby zwy­cię­żyć. „Zawsze jest jakiś spo­sób”, mawiała matka.

Tym razem pomimo nie­wąt­pli­wych zalet, jakimi były bystry umysł, empa­tia i ładny głos, nie potra­fił nic wymy­ślić.

Tego dnia ćwi­cze­nia odby­wały się na plaży. Na pia­sku nakre­ślono kwa­drat o boku dłu­go­ści ośmiu kro­ków i w każ­dym naroż­niku wbito w zie­mię włócz­nię. Tre­ning urzą­dzano codzien­nie w innym miej­scu – na ska­łach, w lesie, na mokra­dłach, w naj­węż­szych ulicz­kach Thorlby, a nawet w rzece – ponie­waż każdy get­tlandzki męż­czy­zna musiał wszę­dzie dawać sobie radę. Bądź ni­gdzie – tak jak to było w przy­padku Yarviego.

W rejo­nie Morza Drzazg bitwy toczyły się głów­nie na jego suro­wych brze­gach, dla­tego wła­śnie tam naj­czę­ściej odby­wały się ćwi­cze­nia. Yarvi nały­kał się pod­czas nich tyle pia­sku, że star­czy­łoby go na łachę dość wielką, aby osiadł na niej lang­skip. Kiedy Matka Słońce kryła się za wzgó­rza, wojow­nicy ćwi­czyli po kolana w sło­nej wodzie, teraz jed­nak odpływ zabrał morze daleko za wielką piasz­czy­stą połać upstrzoną lustrami kałuż. Jedyną wil­goć niósł wiatr, który bez­li­to­śnie roz­py­lał w powie­trzu słone kro­ple. Poza tym Yarvi oble­wał się potem pod kol­czugą, do któ­rej cię­żaru nie był przy­zwy­cza­jony.

Bogo­wie, jakże on nie­na­wi­dził tej kol­czugi… i mistrza Hun­nana, który od lat pastwił się nad nim bar­dziej niż inni. Nie cier­piał mie­czów i tarcz, a ćwi­cze­nia napa­wały go odrazą. Nie zno­sił też wojow­ni­ków, dla któ­rych nakre­ślony na ziemi kwa­drat był dru­gim domem. Ale najbar­dziej nie­na­wi­dził swo­jej bez­u­ży­tecz­nej ręki, przez którą ni­gdy nie mógł się stać jed­nym z nich.

– Zwra­caj uwagę na pracę nóg, naj­ja­śniej­szy panie – pora­dził po cichu Odem.

– Nie moje nogi są pro­ble­mem – wark­nął Yarvi. – Przy­naj­mniej stopy mam dwie.

Nie miał w ręku mie­cza od nie­mal trzech lat. Cały czas spę­dzał w kom­na­tach Matki Gun­dring, zgłę­bia­jąc taj­niki zie­lar­stwa i pozna­jąc języki, jakimi mówiono w odle­głych kra­inach. Znał wszyst­kie imiona Małych Bogów i wielką wagę przy­wią­zy­wał do kali­gra­fii. Pod­czas gdy on uczył się opa­try­wa­nia ran, ci chłopcy… a wła­ści­wie męż­czyźni – co uświa­do­mił sobie, czu­jąc w ustach kwa­śny posmak – cały wysi­łek wkła­dali w naukę tego, jak je zada­wać.

Odem pocie­sza­jąco klep­nął bra­tanka w ramię, czym nie­mal go prze­wró­cił.

– Trzy­maj tar­czę przed sobą. Cze­kaj na swoją szansę.

Yarvi prych­nął. Gdyby rze­czy­wi­ście zamie­rzał cze­kać na swoją szansę, wszyst­kich poto­piłby przy­pływ. Tar­czę przy­wią­zano mu do wiot­kiego przed­ra­mie­nia żało­sną masą rze­mieni. Kciuk i palec zaci­snął na ima­czu. Ramię paliło go od wysiłku, jakiego wyma­gało samo utrzy­ma­nie tej prze­klę­tej osłony.

– Nasz król przez jakiś czas nie zaszczy­cał areny walk swoją obec­no­ścią – zawo­łał mistrz Hun­nan z taką miną, jakby te słowa miały gorzki smak. – Dla­tego dziś zaczniemy spo­koj­nie.

– Posta­ram się za bar­dzo nie potur­bo­wać prze­ciw­nika! – krzyk­nął Yarvi.

Od strony zebra­nych dobie­gły go poje­dyn­cze śmie­chy, ale wyda­wało mu się, że sły­szy w nich nutę pogardy. W walce żarty nie zastą­pią moc­nych ścię­gien i zdro­wej ręki. Spoj­rzał w oczy Keim­dala i zoba­czył w nich pew­ność. Pró­bo­wał wmó­wić sobie, że sil­nych jest bez liku, a mądrych nie­wielu, ale powta­rzane w myślach słowa brzmiały nie­szcze­rze.

Mistrz Hun­nan nawet się nie uśmiech­nął. Nie było żartu tak śmiesz­nego, dziecka tak roz­kosz­nego ani kobiety tak pięk­nej, aby wygiąć te wargi z żelaza. Spoj­rzał na Yarviego prze­cią­gle, ze źle skry­waną pogardą, którą darzył wcze­śniej księ­cia, a teraz króla.

– Zaczy­naj­cie! – szczek­nął.

Jeśli szyb­kość rów­nała się lito­ści, całe star­cie było wielce lito­ściwe.

Pierw­szy cios tra­fił w zasłonę Yarviego, wyrwał imacz z jego sła­bej ręki i pchnął tar­czę tak, że jej brzeg ude­rzył go w usta. Młody władca się zachwiał. Jakiś okruch instynktu pomógł mu odbić dru­gie ude­rze­nie, tak że ześli­zgnęło się po ramie­niu i ode­brało mu czu­cie w ręce. Trze­ciego nawet nie zauwa­żył, poczuł za to ostry ból w kostce, noga się pod nim ugięła i pole­ciał na plecy. Upa­dek spra­wił, że powie­trze z jękiem uszło z jego płuc jak z mie­chów.

Przez chwilę leżał, mru­ga­jąc. Wśród wojow­ni­ków wciąż krą­żyły opo­wie­ści o wyczy­nach jego stryja Uthila, który w boju nie miał sobie rów­nych. Podej­rze­wał, że legendy o nim prze­trwają rów­nie długo. Nie­stety, z innych powo­dów.

Keim­dal wbił drew­niany miecz w piach i wycią­gnął do Yarviego rękę.

– Naj­ja­śniej­szy panie.

Pil­no­wał się bar­dziej niż kie­dyś, ale Yarvi i tak odniósł wra­że­nie, że kącik ust prze­ciw­nika szy­der­czo się uniósł.

– Wiele się nauczy­łeś – wydu­sił przez zęby, uwal­nia­jąc kaleką rękę z bez­u­ży­tecz­nych rze­mieni, tak że Keim­dal nie miał wyboru i musiał ją chwy­cić, aby pomóc mu wstać.

– Ty rów­nież, naj­ja­śniej­szy panie.

Yarvi widział, z jakim obrzy­dze­niem prze­ciw­nik dotknął jego przy­kur­czo­nej dłoni. Celowo poła­sko­tał Keim­dala kiku­tem palca, zanim go puścił. Błahy gest – ale słabi musieli się żywić małymi zemstami.

– Ja radzę sobie jesz­cze gorzej niż kie­dyś… – mruk­nął pod nosem, patrząc, jak Keim­dal dołą­cza do rówie­śni­ków – …choć trudno w to uwie­rzyć.

Wśród młod­szych dostrzegł dziew­czynę. Miała naj­wy­żej trzy­na­ście lat, zacięte spoj­rze­nie i ciemne włosy, które oka­lały twarz o ostro zazna­czo­nych kościach policz­ko­wych. Powi­nien się cie­szyć, że Hun­nan nie wybrał jej, aby spra­wiła lanie mło­demu kró­lowi. Może taki miał być następny etap upo­ko­rzeń.

Mistrz się odwró­cił, pogar­dli­wie krę­cąc głową, a w Yarvim zawrzał gniew bez­li­to­sny jak zimowy przy­pływ. Jego brat był silny jak ojciec, za to on odzie­dzi­czył całą ojcow­ską furię.

– Może jesz­cze jedna próba? – zawo­łał.

Keim­dal uniósł brwi. Pod­nió­sł­szy miecz i tar­czę, wzru­szył sze­ro­kimi ramio­nami.

– Jeśli takie jest twoje życze­nie.

– Ow­szem.

Wśród star­szych dały się sły­szeć pomruki, a Hun­nan jesz­cze moc­niej zmarsz­czył czoło. Naprawdę musieli cią­gnąć tę farsę? Upo­ko­rze­nie władcy odbi­jało się na jego wojow­ni­kach, a ci widzieli w Yarvim dość powo­dów do hańby, aby wypeł­niła im resztę życia.

Chło­pak poczuł, jak stryj łagod­nie bie­rze go za rękę.

– Naj­ja­śniej­szy panie – wyszep­tał Odem uspo­ka­ja­jąco. Zawsze był łagodny i kojący jak bryza w letni dzień. – Chyba nie powi­nie­neś się zbyt­nio wysi­lać…

– To prawda – przy­znał mu rację Yarvi. „Głupi jest nie­wol­ni­kiem swo­jego gniewu”, powie­działa mu kie­dyś Matka Gun­dring. „Mądry umie gniew wyko­rzy­stać”. – Hurik, zastąp mnie.

Wśród zebra­nych zapa­dła cisza. Wszy­scy spoj­rzeli na Tar­czę kró­lo­wej. Wielki wojow­nik sie­dział na rzeź­bio­nym stołku, który wyróż­niał go wśród naj­zna­ko­mit­szych wojów. Wyraźna bli­zna na policzku w miej­scu zetknię­cia z brodą sta­wała się białą smugą.

– Naj­ja­śniej­szy panie – zagrzmiał, wsta­jąc z miej­sca. Pod­niósł z ziemi tar­czę i wsu­nął rękę pod plą­ta­ninę rze­mieni. Yarvi podał mu drew­niany miecz. W wiel­kiej, pokry­tej szra­mami gar­ści Hurika wyglą­dał jak zabawka. Z wyraź­nym chrzę­stem kro­ków zbli­żył się do Keim­dala, który wresz­cie wyglą­dał na swoje szes­na­ście lat. Hurik ugiął nogi w kola­nach i wbił pięty w piach, a potem wyszcze­rzył zęby i dobył z sie­bie groźne wark­nię­cie, niskie i wibru­jące, któ­rego natę­że­nie stop­niowo rosło. Obecni mieli wra­że­nie, że zadrżała zie­mia. Keim­dal wytrzesz­czył oczy i Yarvi zoba­czył w nich to, o czym zawsze marzył – nie­pew­ność i strach.

– Zaczy­naj­cie – naka­zał.

Drugi poje­dy­nek zakoń­czył się jesz­cze szyb­ciej od pierw­szego, ale tym razem nie było mowy o lito­ści.

Keim­dal wpraw­dzie rzu­cił się do walki dość odważ­nie, lecz Hurik zablo­ko­wał pierw­szy cios, tak że drew­niane klingi zwarły się z trza­skiem, a potem z szyb­ko­ścią węża, która zupeł­nie nie przy­sta­wała do jego zwa­li­stej syl­wetki, natarł i kop­nia­kiem pod­ciął nogi prze­ciw­ni­kowi. Chło­pak runął na zie­mię z prze­cią­głym jękiem, który umilkł dopiero, gdy kra­wędź tar­czy Hurika z głu­chym odgło­sem ude­rzyła go nad okiem i nie­mal zamro­czyła. Wielki wojow­nik zmarsz­czył brwi, przy­du­sił bucio­rem rękę, w któ­rej Keim­dal trzy­mał miecz, i wgniótł w nią obcas. Mło­dzik stęk­nął. Pół twa­rzy oble­piał mu piach, a drugą połowę zna­czyły strużki krwi z paskud­nie roz­cię­tego czoła.

Według Yarviego wresz­cie wyglą­dał dobrze, choć panny chy­baby się z tym nie zgo­dziły.

Młody król powiódł wokół suro­wym spoj­rze­niem. Takim samym, jakim jego matka obrzu­cała nie­wol­nika, który ją roz­draż­nił.

– Punkt dla mnie – stwier­dził. Obo­jęt­nie prze­szedł nad mie­czem Keim­dala i opu­ścił plac, celowo wybie­ra­jąc taką ścieżkę, aby mistrz Hun­nan musiał się usu­nąć z drogi.

– Postą­pi­łeś mało­dusz­nie, naj­ja­śniej­szy panie – powie­dział stryj Odem, rusza­jąc w ślad za nim – choć przy­znaję, było to zabawne.

– Cie­szę się, że dostar­czy­łem ci roz­rywki – burk­nął Yarvi.

– Nie tylko. Jestem z cie­bie dumny.

Yarvi zer­k­nął na niego z ukosa. Stryj odwza­jem­nił jego spoj­rze­nie z nie­zmą­co­nym spo­ko­jem. Zawsze był spo­kojny jak gładka tafla wody.

– Wspa­niałe zwy­cię­stwa opie­wane są w pięk­nych pie­śniach, Yarvi, ale te mniej wspa­niałe brzmią nie gorzej, gdy bar­do­wie ubiorą je w odpo­wied­nie słowa. Nato­miast chwa­lebne klę­ski pozo­stają jedy­nie klę­skami.

– Na polu walki nie obo­wią­zują żadne zasady. – Yarvi przy­po­mniał sobie, co ojciec powie­dział mu któ­re­goś razu, gdy był pijany i znu­dziło go wydzie­ra­nie się na psy.

– To prawda. – Odem poło­żył silną dłoń na ramie­niu bra­tanka i Yarvi wyobra­ził sobie, o ile szczę­śliw­sze miałby życie, gdyby to stryj był jego ojcem. – Król musi zwy­cię­żać. Cała reszta jest tyle warta co kurz na dro­dze.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Tytuł ory­gi­nału: Half a King

Copy­ri­ght © 2014 by Joe Aber­crom­bie

Map copy­ri­ght © Nico­lette Caven 2014

All rights rese­rved.

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2015, 2023

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Agnieszka Horzow­ska

Pro­jekt okładki: Mica­ela Alca­ino © Har­per­Col­linsPubli­shers Ltd 2018, based on a design by Alex All­den

Ilu­stra­cja na okładce: Shut­ter­stock.com

Opra­co­wa­nie gra­ficzne pol­skiej wer­sji okładki: Sła­wo­mir Folk­man

Wyda­nie II e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Pół króla, wyd. II, Poznań 2023)

ISBN 978-83-8338-759-8

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61-867-47-08, 61-867-81-40

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer