Morze Drzazg. Pół świata - Joe Abercrombie - ebook + audiobook

Morze Drzazg. Pół świata ebook

Joe Abercrombie

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

NOMINACJA DO NAGRODY LOCUSA DLA NAJLEPSZEJ POWIEŚCI YOUNG ADULT!

CYKL „MORZE DRZAZG”

Zadra rozpaczliwie chce pomścić śmierć ojca. Celem jej życia jest walka. Zostaje uwikłana w intrygi Ojca Yarviego, przebiegłego ministra Gettlandu, który pozyskuje sojuszników w walce z Najwyższym Królem. I nie cofnie się przed niczym. Towarzyszy im Brand, młody wojownik, który nienawidzi zabijania.

Czy Zadra już do końca życia będzie pionkiem w rękach potężnych graczy, czy zdoła odnaleźć własną ścieżkę?

Książka trzyma w uścisku jak niedźwiedź i rozgrzewa jak niedźwiedzia skóra. - „Daily Mail”
To mój ulubiony Abercrombie! - Patrick Rothfuss, autor „Kronik królobójcy”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 460

Oceny
4,5 (416 ocen)
248
118
47
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
patrycja-dzka

Całkiem niezła

3.5
00
mbrzustewicz

Dobrze spędzony czas

Wciągająca, chyba lepsza niz pierwsza część
00
ZUZANNA2108

Dobrze spędzony czas

Dobra kontynuacja. Ciężko mi było na początku przestawić się na czytanie o nowych głównych bohaterach, ale później fabuła mi to wynagrodziła.
00
Monikazlu

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dora książka
00
Jaryba

Dobrze spędzony czas

Dobrze się bawiłam. Ma co prawda przestoje, ale autor nie zawodzi.
00

Popularność




MORZE DRZAZG

CYKL

„MORZE DRZAZG”

PÓŁ KRÓLA

PÓŁ ŚWIATA

PÓŁ WOJNY

Dla Eve

Zdy­cha ci bydło, umie­rają krewniI ty sam umie­rasz,Lecz sława, któ­rąś sobie zdo­był,Nie umrze ni­gdy.

Edda poetyckaw prze­kła­dzie Apo­lo­nii Zału­skiej-Strom­berg

Mapa

I PIĘTNO

GODNI

Zawa­hał się tylko na moment, ale Zadra zdą­żyła go rąb­nąć w jaja brze­giem tar­czy.

Nawet wycie pozo­sta­łych chło­pa­ków, któ­rzy życzyli jej prze­gra­nej, nie zagłu­szyło jęku Branda.

Jej ojciec zawsze powta­rzał: „Chwila, kiedy się zawa­hasz, będzie chwilą two­jej śmierci”, i według tej rady żyła cza­sem lepiej, ale prze­waż­nie gorzej. Dla­tego wark­nęła, szcze­rząc zęby – bo to był jej ulu­biony gry­mas – odbiła się z ugię­tych nóg i zaata­ko­wała Branda z jesz­cze więk­szą zacie­kło­ścią.

Natarła na niego ramie­niem i tar­cze zwarły się z łosko­tem. Piach syp­nął spod butów chło­paka, który cof­nął się chwiej­nie. Jego twarz wciąż wykrzy­wiał gry­mas bólu. Pró­bo­wał zadać cios, ale się uchy­liła, a potem popro­wa­dziła drew­niany miecz niskim łukiem i tra­fiła go w łydkę, tuż pod roz­ko­ły­sa­nym brze­giem dłu­giej kol­czugi.

Nale­żało mu się uzna­nie, bo nie upadł ani nie krzyk­nął, tylko odsko­czył skrzy­wiony. Zadra nie­cier­pli­wie poru­szyła ramio­nami, cze­ka­jąc, aż mistrz Hun­nan ogłosi jej zwy­cię­stwo, on jed­nak mil­czał jak posągi w Sali Bogów.

Nie­któ­rzy fecht­mi­strzo­wie trak­to­wali drew­niane mie­cze jak praw­dziwą broń i ogła­szali koniec poje­dynku, gdy padał cios, który w przy­padku sta­lo­wego ostrza ozna­czałby śmierć. Hun­nan jed­nak lubił patrzeć na upo­ko­rze­nie i cier­pie­nie swo­ich uczniów. Bogo­wie byli świad­kami nie­jed­nej przy­krej lek­cji, jaką Zadra dostała na placu ćwi­czeń w jego obec­no­ści. Wresz­cie sama mogła kilku udzie­lić.

Uśmiech­nęła się do Branda drwiąco – tę minę rów­nież bar­dzo lubiła.

– No dalej, tchó­rzu! – zawo­łała.

Brand był mocny jak byk i miał jesz­cze sporo chęci do walki, ale kulał i zaczy­nał się męczyć, a Zadra usta­wiła się tak, aby lekko opa­da­jący brzeg dawał jej prze­wagę. Uważ­nie śle­dziła każdy jego ruch. Zro­biła unik przed pierw­szym cio­sem, potem przed dru­gim, a w końcu omi­nęła nie­zdarny zamach znad głowy i dosko­czyła do odkry­tego boku prze­ciw­nika. „Naj­lep­szym miej­scem na ostrze są plecy wroga”, mawiał jej ojciec, ale bok też się nada­wał. Drew­niany miecz ude­rzył o żebra Branda z głu­chym trza­skiem pęka­ją­cego polana. Chło­pak zato­czył się bez­rad­nie, a Zadra uśmiech­nęła się jesz­cze sze­rzej. Nic na świe­cie nie spra­wiało jej tak wiel­kiej przy­jem­no­ści jak zada­nie ide­al­nego ciosu.

Butem pchnęła Branda w tyłek, tak że wylą­do­wał na czwo­ra­kach w kolej­nej fali przy­boju, która umy­ka­jąc z sykiem, unio­sła jego miecz i porzu­ciła go w wodo­ro­stach.

Pode­szła bli­żej. Chło­pak spoj­rzał na nią, mru­żąc oczy. Mokre włosy okle­jały mu jedną stronę twa­rzy. Na zębach miał krew, bo wcze­śniej ude­rzyła go głową. Może powinna mu współ­czuć, ale od dawna nie mogła sobie pozwo­lić na żało­wa­nie kogo­kol­wiek.

Przy­tknęła mu do szyi wyszczer­bioną drew­nianą głow­nię.

– I co?

– No dobra. – Mach­nął ręką, bo zady­szany led­wie mógł mówić. – Pod­daję się.

– Ha! – ryk­nęła mu pro­sto w twarz. – Ha! – zawo­łała do zawie­dzio­nych chło­pa­ków wkoło. – Ha! – krzyk­nęła do samego mistrza Hun­nana. Trium­fal­nie pod­nio­sła miecz i tar­czę, a potem pogro­ziła nimi niebu, z któ­rego zaczął sią­pić deszcz.

Roz­le­gły się nie­liczne kla­śnię­cia i nie­mrawe pomruki. Mniej zasłu­żone zwy­cię­stwa nagra­dzano więk­szym aplau­zem, ale Zadrze nie zale­żało na pokla­sku.

Liczyła się tylko wygrana.

Zda­rzało się, że dotknięte przez Matkę Wojnę dziew­czyny tra­fiały mię­dzy chło­pa­ków na plac ćwi­czeń i uczyły się wal­czyć. Wśród młod­szych dzieci zawsze było ich kilka, ale w miarę upływu lat same wybie­rały odpo­wied­niej­sze zaję­cia – bądź je do tego nakła­niano, a osta­tecz­nie zmu­szano krzy­kiem i biciem, aż wszyst­kie hań­biące chwa­sty zostały wyple­nione i w gro­nie wojow­ni­ków zosta­wał sam kwiat męsko­ści.

Gdy Van­ste­ro­wie naru­szali gra­nice, gdy wyspia­rze najeż­dżali zie­mie Get­tlandu lub gdy zło­dzieje zja­wiali się nocą w get­tlandz­kich domach, kobiety chwy­tały za broń i wal­czyły na śmierć i życie – i wiele radziło sobie świet­nie. Zawsze tak było. Ale kiedy ostatni raz któ­raś pomyśl­nie prze­szła próby, zło­żyła ślu­bo­wa­nie i zdo­była sobie miej­sce na łodzi?

Wśród ludzi krą­żyły legendy. Pie­śni. Tyle że nawet Stara Fen, naj­star­sza w całym Thorlby – a nie­któ­rzy mówili, że na całym świe­cie – nie pamię­tała, aby coś takiego wyda­rzyło się za jej życia.

Aż do teraz.

Tyle wysiłku. Tyle pogardy. Tyle bólu. Ale wresz­cie Zadra dowio­dła wszyst­kim, że się mylili. Zamknęła oczy i poczuła na spo­co­nej twa­rzy chłodny całus wia­tru znad morza. Wyobra­ziła sobie, jaki dumny byłby ojciec.

– Udało się – wyszep­tała.

– Jesz­cze nie.

Ni­gdy nie widziała, żeby mistrz Hun­nan się uśmie­chał. Ale ni­gdy też nie widziała na jego twa­rzy tak ponu­rej miny.

– Ja wyzna­czam ci zada­nia. I ja orze­kam, czy je zali­czasz. – Fecht­mistrz powiódł wzro­kiem po jej rówie­śni­kach, szes­na­sto­let­nich chłop­cach. Nie­któ­rzy już pomyśl­nie prze­szli próby i pękali z dumy. – Rauk. Ty będziesz wal­czył z Zadrą.

Rauk uniósł brwi, po czym spoj­rzał na dziew­czynę i wzru­szył ramio­nami.

– Czemu nie? – mruk­nął i wystą­pił z sze­regu kole­gów na plac. Zacią­gnął rze­mie­nie mocu­jące tar­czę i chwy­cił drew­niany miecz.

Był okrutny i zręczny. Nie miał siły Branda, ale raczej nie mogła liczyć, że się zawaha przed cio­sem. Już kie­dyś zdo­łała go poko­nać, więc…

– Rauk… – koślawy palec Hun­nana powę­dro­wał dalej – …i Sor­daf, i Edwal.

Trium­falny uśmiech znik­nął z twa­rzy Zadry jak pomyje z pęk­nię­tego koryta. Wśród chło­pa­ków roz­le­gły się pomruki, gdy Sor­daf powoli wyszedł na udep­tany piach, gru­bymi pal­cami dopi­na­jąc moco­wa­nia kol­czugi. Był wielki, ocię­żały i pozba­wiony wyobraźni, ale jak nikt umiał przy­gnieść powa­lo­nego prze­ciw­nika.

Edwal – zwinny i szczu­pły, z burzą brą­zo­wych loków – nie od razu ruszył się z miej­sca. Zadra zawsze uwa­żała go za jed­nego z lep­szych.

– Mistrzu Hun­na­nie, nas trzech…

– Jeśli chcesz wziąć udział w kró­lew­skiej wypra­wie, zro­bisz, co każę – oznaj­mił fecht­mistrz.

Wszy­scy pra­gnęli dostą­pić tego zaszczytu. Nie­mal tak mocno jak Zadra. Edwal ponuro rozej­rzał się wokół, ale żaden z kole­gów nie śmiał się ode­zwać. Z ocią­ga­niem wymi­nął towa­rzy­szy i wybrał jeden z drew­nia­nych mie­czy.

– To nie­spra­wie­dliwe. – Mina Zadry ni­gdy nie zdra­dzała lęku, bez względu na oko­licz­no­ści, ale jej głos zabrzmiał jak becze­nie bez­rad­nego jagnię­cia gna­nego pod nóż rzeź­nika.

Hun­nan zbył jej słowa prych­nię­ciem.

– Dziew­czyno, ten plac jest polem walki, a na polu walki nie ma spra­wie­dli­wo­ści. Potrak­tuj to jako ostat­nią lek­cję.

Roz­le­gły się poje­dyn­cze chi­choty. Pew­nie śmiali się ci, któ­rym wcze­śniej spu­ściła lanie. Brand patrzył na nią przez kosmyki wło­sów, które opa­dły mu na oczy, i pal­cami ostroż­nie doty­kał zakrwa­wio­nych warg. Pozo­stali wle­piali wzrok w zie­mię. Wszy­scy wie­dzieli, że to nie­spra­wie­dliwe, ale było im to obo­jętne.

Zadra wysu­nęła pod­bró­dek. Lewą dło­nią mocno ści­snęła zawie­szoną na szyi sakiewkę. Odkąd się­gała pamię­cią, sama musiała sta­wiać czoło światu i jed­nego była pewna – ni­gdy się nie podda. Teraz rów­nież posta­no­wiła poka­zać im walkę, którą długo mieli pamię­tać.

Rauk ruchem głowy dał znak pozo­sta­łym i zaczęli się roz­sta­wiać. Chcieli ją oto­czyć. Może to dobrze. Ata­ku­jąc szybko, mogła od razu wyeli­mi­no­wać jed­nego i dać sobie cień szansy prze­ciwko pozo­sta­łym dwóm.

Spoj­rzała w oczy każ­demu po kolei, pró­bu­jąc odgad­nąć ich zamiary. Edwal, nie­chętny, trzy­mał się z tyłu. Sor­daf czuj­nie zasła­niał się tar­czą. Rauk lek­ce­wa­żąco koły­sał mie­czem, popi­su­jąc się przed widzami.

Ależ miała ochotę zdu­sić ten jego uśmie­szek. Zabar­wić go na czer­wono. To by jej spra­wiło satys­fak­cję.

Uśmiech Rauka zmie­nił się w gry­mas, gdy dobyła z sie­bie bojowy okrzyk. Ustę­pu­jąc pola, zablo­ko­wał tar­czą jej pierw­szy cios, potem drugi. Drza­zgi pole­ciały wkoło. Zadra zwio­dła prze­ciw­nika wzro­kiem i kiedy pod­niósł tar­czę wyżej, w ostat­niej chwili zmie­niła kie­ru­nek ataku, pro­wa­dząc broń sze­ro­kim łukiem. Tra­fiła go w bio­dro. Zawył i wykrę­cił tułów tak, że przed nią zna­lazł się tył jego głowy. Pod­nio­sła miecz do kolej­nego ciosu.

Kątem oka dostrze­gła jakiś ruch i roz­le­gło się okropne łup­nię­cie. Pra­wie się nie zorien­to­wała, że upada. Dopiero po chwili dotarło do niej, że szo­ruje ple­cami o piach i jak głu­pia gapi się w niebo.

Tak to bywa, kiedy sku­piasz się na jed­nym i zapo­mi­nasz o pozo­sta­łych dwóch.

W górze mewy z krzy­kiem zata­czały kręgi.

Wieże Thorlby odci­nały się czer­nią na tle jasnego nieba.

„Trzeba szybko wsta­wać”, przy­po­mniała sobie słowa ojca. „Na leżąco nie wygrasz żad­nej walki”.

Prze­to­czyła się powoli, nie­zdar­nie. Sakiewka wysu­nęła się jej spod ubra­nia i zako­ły­sała na rze­mie­niu. Cała twarz pul­so­wała bólem.

Zimna woda wspięła się po brzegu, dosię­gła jej kolan i Zadra zoba­czyła, jak Sor­daf nastę­puje na coś ciężko. Roz­legł się dźwięk podobny do trza­sku łama­nej gałęzi.

Roz­pacz­li­wie pró­bo­wała się pod­nieść, ale but Rauka głu­cho ude­rzył o jej żebra i ją prze­wró­cił. Zanio­sła się kasz­lem.

Fala z mlasz­czą­cym odgło­sem cof­nęła się do morza. Krew poła­sko­tała Zadrę w górną wargę i zaczęła ska­py­wać cichymi pla­śnię­ciami na mokry pia­sek.

– Mamy prze­rwać walkę? – usły­szała pyta­nie Edwala.

– A kaza­łem wam to zro­bić? – roz­legł się głos Hun­nana.

Moc­niej zaci­snęła w dłoni ręko­jeść mie­cza i zebrała wszyst­kie siły.

Zoba­czyła zbli­ża­ją­cego się Rauka. Gdy zamie­rzył się, żeby ją kop­nąć, zła­pała go za nogę i mocno szarp­nęła ją do góry, war­cząc wście­kle. Pole­ciał na plecy, wyma­chu­jąc rękami.

Chwiej­nie obró­ciła się do Edwala. Jej atak bar­dziej przy­po­mi­nał upa­dek. Wszystko wokół kiwało się i koły­sało: Matka Wód, Ojciec Ziemi, groźna mina Hun­nana i twa­rze chło­pa­ków. Edwal zła­pał ją, jakby chciał ją pod­trzy­mać, a nie ode­pchnąć. Z bro­nią w ręku pró­bo­wała się chwy­cić jego ramie­nia. Poczuła, jak jej nad­gar­stek się wykręca. Ręko­jeść mie­cza wypa­dła jej z ręki, gdy chwiej­nym kro­kiem minęła prze­ciw­nika. Znowu osu­nęła się na kolana i jesz­cze raz wstała. Tar­cza koły­sała się na porwa­nych rze­mie­niach. Zadra, plu­jąc i klnąc, odwró­ciła się i zamarła.

Sor­daf stał z bez­wład­nie opusz­czo­nym mie­czem i wytrzesz­czał oczy.

Rauk wpie­rał łok­cie w mokry piach i wytrzesz­czał oczy.

Brand z roz­dzia­wioną gębą stał wśród kole­gów i wszy­scy wytrzesz­czali oczy.

Edwal otwo­rzył usta, ale dobył się z nich jedy­nie dziwny odgłos przy­po­mi­na­jący mokre pierd­nię­cie. Upu­ścił broń i nie­zdar­nie się­gnął do szyi.

Ster­czała z niej ręko­jeść mie­cza Zadry. Drew­niana głow­nia pękła, gdy nastą­pił na nią Sor­daf, i został tylko nie­równy długi klin. Ten klin na wylot prze­bił gar­dło Edwala. Ostry koniec poły­ski­wał czer­wono.

– Na bogów – wyszep­tał ktoś.

Edwal osu­nął się na kolana. Krwawa piana pocie­kła z jego ust na piach.

Mistrz Hun­nan pod­trzy­mał chłopca, zanim ten się prze­wró­cił. Brand z kole­gami oto­czyli ich, prze­krzy­ku­jąc się wza­jem­nie. Zadra pra­wie nie roz­róż­niała słów zagłu­sza­nych łomo­tem jej wła­snego serca.

Stała, koły­sząc się na nogach, z twa­rzą pul­su­jącą bólem. Wiatr sma­gał ją po oczach wło­sami. Zasta­na­wiała się, czy to kosz­mar senny. Ina­czej być nie mogło. Modliła się o to. Zamknęła powieki. Zaci­snęła je mocno, naprawdę mocno.

Tak jak wtedy, gdy zapro­wa­dzono ją do Sali Bogów, gdzie pod kopułą leżało blade i zimne ciało jej ojca.

Tyle że tamto działo się naprawdę… i to też.

Kiedy roz­warła powieki, chłopcy wciąż klę­czeli wokół Edwala. Widziała jedy­nie jego nie­ru­chome buty. Ciemne strużki kre­śliły na pia­sku nie­równe szlaki. Po chwili Matka Wód przy­słała kolejną falę i zmie­niła je w czer­wone, potem w różowe, a wresz­cie zmyła zupeł­nie.

Zadra już dawno nie czuła takiego stra­chu.

Hun­nan powoli wstał i się odwró­cił. Zawsze groź­nie patrzył na wszyst­kich, zwłasz­cza na nią, ale tym razem dostrze­gła w jego oczach błysk, któ­rego ni­gdy wcze­śniej nie widziała.

– Zadro Bathu. – Wyce­lo­wał w nią czer­wo­nym pal­cem. – Jesteś mor­der­czy­nią.

CIENIE

Czyń dobrze – powie­działa Bran­dowi matka w dniu swo­jej śmierci. – Uni­kaj cieni. Stój w peł­nym bla­sku.

Miał wtedy sześć lat i nie rozu­miał, na czym polega czy­nie­nie dobra. Jako szes­na­sto­la­tek chyba wcale nie był tego bliż­szy, bo zamiast cie­szyć się naj­wspa­nial­szą chwilą w życiu, zasta­na­wiał się, jak powi­nien postą­pić.

Dla Getta naj­wyż­szym zaszczy­tem było peł­nie­nie straży przy Czar­nym Tro­nie i przy­ję­cie do grona wojow­ni­ków Get­tlandu w obli­czu bogów i ludzi. Prze­cież o to zabie­gał. Za to pła­cił krwią. Czy nie zasłu­żył sobie na ten honor? Odkąd pamię­tał, marzył, aby sta­nąć pośród zbroj­nych braci w świę­tej Sali Bogów.

Tyle że teraz nie czuł się jak czło­wiek, który stoi w peł­nym bla­sku.

– Nie­po­koi mnie decy­zja o zbroj­nej wypra­wie na Wyspy. – Ojciec Yarvi w okrężny spo­sób przed­sta­wiał swoje argu­menty, zwy­cza­jem wszyst­kich mini­strów. – Naj­wyż­szy Król zabro­nił doby­wać broni. Wpad­nie w gniew.

– Naj­wyż­szy Król wszyst­kiego zabra­nia – ode­zwała się kró­lowa Laith­lin, kła­dąc dłoń na zaokrą­glo­nym brzu­chu – i wszystko go gniewa.

Obok niej Uthil wypro­sto­wał się dum­nie.

– Jed­no­cze­śnie naka­zuje Wyspia­rzom, Van­ste­rom i wszyst­kim par­szy­wym kun­dlom, któ­rych zdo­łał zmu­sić do posłu­chu, żeby doby­wali broni prze­ciwko nam.

Pomruk gniewu prze­szedł wśród wspa­nia­łych mężów i nie­wiast Get­tlandu zgro­ma­dzo­nych przed Czar­nym Tro­nem. Tydzień wcze­śniej głos Branda brzmiałby naj­gło­śniej.

Teraz jed­nak miał przed oczami Edwala z szyją prze­bitą drew­nia­nym mie­czem, plu­ją­cego czer­woną śliną i doby­wa­ją­cego z gar­dła char­czące dźwięki – ostat­nie – i Zadrę, która chwie­jąc się na nogach, z uma­zaną krwią twa­rzą i otwar­tymi ustami, słu­chała, jak Hun­nan obwo­łuje ją mor­der­czy­nią.

– Dwa z moich okrę­tów zostały prze­jęte! – Jedna z matron potrzą­snęła pię­ścią tak, że wysa­dzany klej­no­tami klucz pod­sko­czył jej na piersi. – Stra­ci­łam nie tylko ładu­nek, ale też ludzi. Wszyst­kich wymor­do­wano!

– A Van­ste­ro­wie znowu naru­szają nasze gra­nice! – zawtó­ro­wał jej głę­boki głos z męskiej strony sali. – Palą osady i biorą porząd­nych Get­tów w nie­wolę!

– Widziano tam samego Grom-gil-Gorma! – krzyk­nął ktoś i gdy tylko padło to imię, pod kopułą Sali Bogów zabrzmiały tłu­mione prze­kleń­stwa.

– Wyspia­rze muszą zapła­cić krwią – wark­nął jed­no­oki wojow­nik. – Po nich przyj­dzie kolej na Van­ste­rów i Łama­cza Mie­czy.

– Oczy­wi­ście, że muszą! – zawo­łał Yarvi do gniew­nego tłumu, wysoko pod­no­sząc przy­kur­czoną lewą dłoń, aby uspo­koić zebra­nych. – Pyta­nie tylko jak i kiedy. Mądrzy cze­kają na wła­ściwy moment. Nie jeste­śmy jesz­cze gotowi do wojny z Naj­wyż­szym Kró­lem.

– Do wojny jest się goto­wym zawsze. – Uthil lekko obró­cił gło­wicę mie­cza, tak że naga głow­nia bły­snęła w pół­mroku. – Albo ni­gdy.

Edwal był gotowy zawsze. Trwał przy dru­hach jak praw­dziwy get­tlandzki wojow­nik. Chyba nie zasłu­żył sobie tym na śmierć?

Zadra prze­waż­nie widziała jedy­nie czu­bek wła­snego nosa. Brand wciąż czuł bole­sne skutki ude­rze­nia tar­czą w kro­cze, co by­naj­mniej nie zwięk­szyło jego sym­pa­tii do tej dziew­czyny. Musiał jed­nak przy­znać, że wal­czyła do końca, wbrew prze­ciw­no­ściom, jak praw­dziwy get­tlandzki wojow­nik. Chyba nie zasłu­żyła sobie tym na miano mor­der­czyni?

Nie­pew­nie prze­stą­pił z nogi na nogę i z poczu­ciem winy spoj­rzał na olbrzy­mie posągi sze­ściu Wiel­kich Bogów, które góro­wały nad Czar­nym Tro­nem. Miał wra­że­nie, że go osą­dzają. Krę­cił się nie­spo­koj­nie, jak gdyby to on zabił Edwala i nazwał Zadrę mor­der­czy­nią. A prze­cież był jedy­nie świad­kiem.

Świad­kiem, który nic nie zro­bił.

– Naj­wyż­szy Król może wezwać do wojny z nami połowę świata – tłu­ma­czył Ojciec Yarvi cier­pli­wie jak fecht­mistrz, który wyja­śnia dzie­ciom pod­stawy sztuki wła­da­nia bro­nią. – Van­ste­ro­wie i Thro­veni przy­się­gli mu wier­ność, Inglin­go­wie i Nizieńcy już się modlą do jego Jed­no­bó­stwa, a Babka Wexen pra­cuje nad przy­mie­rzem z miesz­kań­cami połu­dnio­wych krain. Ota­czają nas wro­go­wie, dla­tego potrze­bu­jemy przy­ja­ciół, aby…

– Jedy­nym roz­wią­za­niem jest stal. – Król Uthil prze­rwał swo­jemu mini­strowi gło­sem ostrym jak sztych mie­cza. – To nasza odpo­wiedź. Czas zebrać mężów Get­tlandu. Damy tym ścier­wo­żer­com z Wysp nauczkę, którą długo popa­mię­tają.

Po pra­wej stro­nie sali męż­czyźni ponuro ude­rzyli pię­ściami w kol­czugi na pier­siach na znak zgody, a po lewej stro­nie nie­wia­sty z wypo­ma­do­wa­nymi wło­sami gniew­nymi pomru­kami dały wyraz swo­jemu popar­ciu.

Ojciec Yarvi pochy­lił głowę. Powi­nien prze­ma­wiać w imie­niu Ojca Pokoju, lecz teraz nawet jemu zabra­kło słów. Rządy objęła Matka Wojna.

– Niech więc będzie stal.

Brand powi­nien się cie­szyć. Szy­ko­wała się wielka wyprawa, jak te opie­wane w pie­śniach, a on miał wziąć w niej udział jako wojow­nik! Tym­cza­sem myślami wciąż był na placu ćwi­czeń, zdzie­rał strupy z wyda­rzeń i zasta­na­wiał się, co mógł zro­bić ina­czej.

Gdyby się wtedy nie zawa­hał. Gdyby zaata­ko­wał bez lito­ści jak praw­dziwy wojow­nik, poko­nałby Zadrę i nic by się nie stało. Albo gdyby poparł Edwala, kiedy Hun­nan wysta­wił prze­ciwko niej trzech chło­pa­ków, może razem zdo­ła­liby odwieść fecht­mi­strza od takiej decy­zji. Nie­stety, nie ode­zwał się. Czło­wiek, który musiał sta­wić czoło wro­gowi na polu bitwy, potrze­bo­wał odwagi, ale miał przy sobie przy­ja­ciół. Aby sprze­ci­wić się w poje­dynkę przy­ja­cio­łom, konieczny był inny rodzaj męstwa. Brand nawet nie uda­wał, że takie posiada.

– Pozo­staje jesz­cze sprawa Hildy Bathu – powie­dział Ojciec Yarvi.

Na dźwięk tego imie­nia Brand gwał­tow­nie obró­cił głowę, jak zło­dziej nakryty z ręką na cudzej sakiewce.

– Kogo? – zdzi­wił się Uthil.

– Córki Storna Headlanda – wyja­śniła kró­lowa Laith­lin. – Tej, która prze­zwała się Zadrą.

– Nie­stety, tym razem nie cho­dzi wyłącz­nie o to, że zala­zła komuś za skórę. Dopu­ściła się znacz­nie gor­szego czynu – przy­znał Ojciec Yarvi. – Pod­czas ćwi­czeń zabiła jed­nego z chłop­ców i została obwo­łana mor­der­czy­nią.

– Kto ją tak nazwał? – gło­śno zapy­tał Uthil.

– Ja. – Złota klamra pele­ryny mistrza Hun­nana bły­snęła, gdy minął smugę świa­tła i zbli­żył się do pod­nóża pod­wyż­sze­nia.

– Mistrz Hun­nan. – Kącik ust króla uniósł uśmiech, który rzadko na nich gościł. – Dobrze pamię­tam nasze spa­ringi na placu ćwi­czeń.

– To cenne wspo­mnie­nia, naj­ja­śniej­szy panie, choć dla mnie bole­sne.

– Ha! Widzia­łeś, jak zgi­nął chło­pak?

– Stało się to pod­czas prób, jakim pod­da­łem naj­star­szych uczniów, aby oce­nić, któ­rzy są godni miej­sca w two­jej wypra­wie. Wśród nich była Zadra Bathu.

– Dziew­czyna okrywa się hańbą, pró­bu­jąc zająć miej­sce należne wojow­ni­kowi! – krzyk­nęła któ­raś z nie­wiast.

– Okrywa hańbą nas wszyst­kich – zawtó­ro­wała jej inna.

– Dla kobiety nie ma miej­sca na polu walki! – dobiegł bur­kliwy głos z męskiej połowy sali i głowy po obu stro­nach ski­nęły pota­ku­jąco.

– A czyż Matka Wojna nie jest kobietą? – Król wska­zał posągi Wiel­kich Bogów góru­jące nad zebra­nymi. – Wybór należy do patronki wron. To ona decy­duje, któ­rzy kan­dy­daci są godni miana wojow­ni­ków.

– Zadry Bathu nie wybrała – oznaj­mił Hun­nan. – Dziew­czyna ma wstrętny cha­rak­ter. – Abso­lutna prawda. – Nie prze­szła próby, jaką jej wyzna­czy­łem. – Po czę­ści prawda. – Wbrew mojemu pole­ce­niu zaata­ko­wała Edwala i go zabiła. – Zdu­miony Brand spoj­rzał na mistrza. Nie było to zupełne kłam­stwo, ale jego słowa miały nie­wiele wspól­nego z prawdą. Siwa broda Hun­nana zako­ły­sała się, kiedy pokrę­cił głową. – Stra­ci­łem dwoje uczniów.

– Wyka­za­łeś się bra­kiem roz­wagi – stwier­dził Ojciec Yarvi.

Fecht­mistrz zaci­snął pię­ści, lecz kró­lowa Laith­lin prze­mó­wiła, zanim zdą­żył odpo­wie­dzieć mini­strowi.

– Jaka jest kara za takie mor­der­stwo?

– Miaż­dże­nie kamie­niami, naj­ja­śniej­sza pani. – Głos mini­stra brzmiał spo­koj­nie, jak gdyby roz­wa­żano zabi­cie owada, a nie czło­wieka… i to osoby, którą Brand znał od naj­młod­szych lat. Nie­mal rów­nie długo jej nie lubił, ale to nie miało teraz zna­cze­nia.

– Czy ktoś z obec­nych wstawi się za Zadrą Bathu? – zagrzmiał król.

Gdy echo jego głosu prze­brzmiało, w sali zapa­dła gro­bowa cisza. Przy­szedł moment wyja­wie­nia prawdy. Szansa uczy­nie­nia dobra. Moż­li­wość wyj­ścia z cie­nia. Brand rozej­rzał się po Sali Bogów, czu­jąc łasko­ta­nie słów na war­gach. Zoba­czył, że Rauk się uśmie­cha. Podob­nie jak Sor­daf, któ­rego zie­mi­sta twarz przy­po­mi­nała maskę. Nikt nie dobył z sie­bie naj­cich­szego dźwięku.

Nawet Brand.

– Nie­zmier­nie trudna jest decy­zja o ska­za­niu na śmierć tak mło­dej osoby. – Uthil pod­niósł się z Czar­nego Tronu. Wszy­scy oprócz kró­lo­wej przy­klę­kli. – Lecz nie wolno ucie­kać przed tym, co słuszne, jedy­nie dla­tego, że spra­wia nam ból.

Ojciec Yarvi jesz­cze bar­dziej pochy­lił głowę.

– Wymie­rzę spra­wie­dli­wość zgod­nie z pra­wem i twoją wolą, naj­ja­śniej­szy panie.

Uthil podał ramię Laith­lin i razem zeszli po stop­niach pod­wyż­sze­nia. Osta­teczna decy­zja w spra­wie Zadry Bathu zapa­dła. Dziew­czyna miała zostać zmiaż­dżona kamie­niami.

Brand rozej­rzał się wkoło z nie­do­wie­rza­niem. Dla­czego wśród tylu chło­pa­ków nie zna­lazł się żaden, który by się za nią wsta­wił, prze­cież wielu było uczci­wych? Dla­czego mistrz Hun­nan nie wyja­wił, jaką rolę ode­grał w całym zaj­ściu, prze­cież cie­szył się powszech­nym sza­cun­kiem? Dla­czego król lub kró­lowa nie docie­kali prawdy, prze­cież byli mądrzy i prawi? Dla­czego bogo­wie dopu­ścili do takiej nie­spra­wie­dli­wo­ści? Ktoś musi coś zro­bić.

Może wszy­scy, tak jak on, liczyli, że ktoś inny naprawi błąd.

Król kro­czył sztywno, trzy­ma­jąc przed sobą nagi miecz. Oczy koloru żelaza nie błą­dziły po sali, lecz patrzyły na wprost. Lek­kie ski­nie­nia głowy kró­lo­wej przyj­mo­wano jak naj­więk­sze zaszczyty. W oszczęd­nych sło­wach dawała do zro­zu­mie­nia, że ta czy inna osoba zaskar­biła sobie jej łaskę i ma się sta­wić w jej oso­bi­stej kan­ce­la­rii, aby omó­wić tajem­ni­cze inte­resy. Byli coraz bli­żej… bar­dzo bli­sko.

Serce Branda waliło jak młot. Otwo­rzył usta. Kró­lowa na moment zatrzy­mała na nim chłodne spoj­rze­nie i nagle ogar­nął go wstyd. Mil­cząc hanieb­nie, zacze­kał, aż kró­lew­ska para go minie.

Jego sio­stra czę­sto powta­rzała, że nie on ma napra­wiać świat. Lecz jeśli nie on, to kto?

– Ojcze Yarvi! – wyrwało mu się o wiele za gło­śno. – Muszę z tobą poroz­ma­wiać – wychry­piał o wiele za cicho, kiedy mini­ster odwró­cił się do niego.

– O co cho­dzi, Bran­dzie?

Chło­pak się zdu­miał, bo nie sądził, że Yarvi go zna.

– O Zadrę Bathu.

Długa pauza. Mini­ster liczył zale­d­wie kilka lat wię­cej od Branda. Był blady i jasno­włosy, jak gdyby wszyst­kie kolory na nim zbla­kły. Wyda­wał się tak chudy, że sil­niej­szy podmuch mógłby go prze­wró­cić, a do tego miał nie­sprawną rękę, ale dopiero z bli­ska widać było chłodną suro­wość w jego spoj­rze­niu. To wła­śnie ona spra­wiła, że Brand się sku­lił.

Ale już nie mógł się wyco­fać.

– Ona nie jest mor­der­czy­nią – wymam­ro­tał.

– Król uważa, że jest.

O bogo­wie, ale miał sucho w gar­dle. Mimo to nie pod­dał się, jak praw­dziwy wojow­nik.

– Króla nie było z nami na brzegu. Nie widział tego, co ja.

– A co widzia­łeś?

– Wal­czy­li­śmy o udział w wypra­wie…

– Nie mów mi tego, co już wiem.

Roz­mowa nie toczyła się tak gładko, jak miał nadzieję, ale tak to już bywa z nadzie­jami.

– Naj­pierw Zadra wal­czyła ze mną, a ja się zawa­ha­łem… powinna zdo­być sobie miej­sce w wypra­wie, ale zamiast tego mistrz Hun­nan wysta­wił prze­ciwko niej trzech chło­pa­ków.

Yarvi zer­k­nął na stru­mień ludzi opusz­cza­ją­cych Salę Bogów i przy­su­nął się nieco bli­żej.

– Trzech na jedną?

– Edwal był jed­nym z nich. Wcale nie chciała go zabić…

– Jak sobie dała radę sama prze­ciwko trzem?

Brand zamru­gał, zbity z tropu.

– No… zabiła jed­nego z nich, a oni jej nie.

– O tym wszy­scy wie­dzą. Nie­dawno pocie­sza­łem rodzi­ców Edwala, obie­cu­jąc im spra­wie­dli­wość. Skoń­czyła już szes­na­ście zim?

– Zadra? – Brand nie miał poję­cia, jaki to ma zwią­zek z wyro­kiem. – Chyba tak.

– I dawała sobie radę pod­czas ćwi­czeń, wal­cząc z chło­pa­kami? – Mini­ster zmie­rzył Branda spoj­rze­niem. – Z męż­czy­znami?

– Nawet wię­cej niż dawała sobie radę.

– Musi być bar­dzo zacięta. Mieć sporo deter­mi­na­cji. I twardy kark.

– Twardą to ona ma głowę – powie­dział Brand i natych­miast zdał sobie sprawę, że w ten spo­sób jej nie pomoże. – Ale nie jest zła – wymam­ro­tał cicho.

– Nikt nie jest zły… dla wła­snej matki. – Ojciec Yarvi wes­tchnął ciężko. – Jak sądzisz, co powi­nie­nem teraz zro­bić?

– Co… co ja sądzę?

– Mam wypu­ścić tę krnąbrną dziew­czynę i nara­zić się Hun­na­nowi oraz rodzi­com chło­paka czy też kazać ją zmiaż­dżyć, tak jak sobie tego życzą? Jakie roz­wią­za­nie pro­po­nu­jesz?

Brand nie spo­dzie­wał się, że będzie musiał wybie­rać.

– Chyba… lepiej trzy­mać się prawa?

– Prawa? – prych­nął Ojciec Yarvi. – Prawo bar­dziej przy­po­mina Matkę Wód niż Ojca Ziemi. Stale się zmie­nia. Jest jak mario­netka w rękach lal­ka­rza. Mówi to, co ja posta­no­wię.

– Ale ja… tylko pomy­śla­łem, że powi­nie­nem komuś powie­dzieć… no… prawdę.

– Uwa­żasz, że prawda jest taka cenna? Mogę zna­leźć tysiąc prawd pod opa­dłymi liśćmi. Każdy ma wła­sną. Po pro­stu uzna­łeś, że łatwiej ci będzie prze­rzu­cić cię­żar two­jej prawdy na mnie, mam rację? Sto­krotne dzięki. I bez tego mam dość roboty. Sta­ram się zapo­biec woj­nie Get­tlandu z całym Morzem Drzazg.

– Sądzi­łem… że postę­puję dobrze. – Czy­nie­nie dobra nagle prze­stało być świa­tłem prze­wod­nim, jasnym jak Matka Słońce. Bar­dziej przy­po­mi­nało roze­dr­gany blady pro­mień w pół­mroku Sali Bogów.

– Dobrze dla kogo? Dla mnie? Dla Edwala? Dla cie­bie? Z dobrem jest podob­nie jak z prawdą, dla każ­dego jest inne. – Yarvi przy­su­nął się jesz­cze bli­żej i ści­szył głos. – Mistrz Hun­nan może się domy­ślić, że wyja­wi­łeś mi swoją prawdę. Co wtedy? Pomy­śla­łeś o kon­se­kwen­cjach?

Dopiero teraz zdał sobie z nich sprawę. Ta świa­do­mość spa­dła na niego jak zimny świeży śnieg. Pod­niósł wzrok i w pół­mroku pusto­sze­ją­cej sali dostrzegł błysk w oczach Rauka.

– Ten, kto myśli wyłącz­nie o tym, by postą­pić dobrze, a nie zasta­na­wia się nad kon­se­kwen­cjami… – Ojciec Yarvi uniósł przy­kur­czoną dłoń i przy­tknął koślawy palec do piersi Branda. – …jest nie­bez­pieczny. – Mini­ster się odwró­cił i odszedł, stu­ka­jąc koń­cem laski z elf-metalu w kamienne płyty, które przez wieki stały się gład­kie jak szkło. Brand został sam. Sze­roko otwar­tymi oczami wpa­try­wał się w cie­nie, ogar­nięty jesz­cze więk­szym lękiem niż zwy­kle.

Nie czuł się jak ktoś, kto stoi w peł­nym bla­sku.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Tytuł ory­gi­nału: Half the World

Copy­ri­ght © 2015 by Joe Aber­crom­bie

Map copy­ri­ght © Nico­lette Caven 2015

All rights rese­rved.

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2015, 2023

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Agnieszka Horzow­ska

Pro­jekt okładki: Mica­ela Alca­ino © Har­per­Col­linsPubli­shers Ltd 2018

Ilu­stra­cja na okładce: Shut­ter­stock.com

Opra­co­wa­nie gra­ficzne pol­skiej wer­sji okładki: Sła­wo­mir Folk­man

Wyda­nie II e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Pół świata, wyd. II, Poznań 2023)

ISBN 978-83-8338-762-8

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61-867-47-08, 61-867-81-40

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer