Mózg chce więcej. Dopamina. Naturalny dopalacz - Daniel Z. Lieberman, Michael E. Long - ebook

Mózg chce więcej. Dopamina. Naturalny dopalacz ebook

Daniel Z. Lieberman, Michael E. Long

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

18 osób interesuje się tą książką

Opis

Elektryzujące odkrycia na temat pojedynczej cząsteczki chemicznej w mózgu, która

popycha nas do tego, by osiągać to, co niezdobyte i odległe – czy chodzi o lot na Księżyc,

solniczkę po drugiej stronie stołu, czy zbliżenie do absolutu. Cząsteczka ta skłania nas

do realizacji coraz to nowych celów. Jest źródłem kreatywności, a jeśli posuniemy sie za

daleko – obłędu.

MIŁOŚĆ: Znalazłeś osobę, na którą od zawsze czekałeś, czemu więc

miesiąc miodowy nie trwa wiecznie?

Czyli o cząsteczkach chemicznych odpowiedzialnych za pragnienie seksu i zakochiwanie

się – a także o tym, czemu prędzej czy później wszystko sie nudzi

NARKOTYKI: Pragniesz wrażeń… ale czy to dobrze?

Czyli dopamina wygrywa z rozsądkiem, wzbudzając palące pożądanie

tak destruktywnych zachowań

KONTROLA: Jak daleko się posuniesz, by zapanować nad otoczeniem?

Czyli dopamina rządzi

TWÓRCZOŚĆ I SZALEŃSTWO: Zagrożenia i korzyści dla mózgu wybitnie

podatnego na działanie dopaminy

Jak dopamina przełamuje bariery pospolitości

POLITYKA: Dlaczego nie możemy sie po prostu dogadać?

Jak środki do dezynfekcji rąk wpływają na nasze poglądy polityczne

POSTĘP: Co sie dzieje, gdy sługa zmienia sie w pana?

Jak dopamina zapewniła ludziom pierwotnym przetrwanie, a rodzajowi ludzkiemu

gwarantuje teraz zagładę. Mick Jagger, Bob Dylan, Brian Wilson, John Nash, Albert Einstein, Friedrich Kekulé – u wszystkich nich widać różne aspekty działania dopaminy

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 301

Oceny
4,4 (272 oceny)
162
69
36
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Alciaone77

Nie oderwiesz się od lektury

Ta książka to prawdziwy "dopalacz" poczucia szczęścia. Pokazanie drogi ku harmonii w człowieku pomiędzy szlakami dopaminowymi a poczuciem rzeczywistości jest największym plusem tej pozycji. W związku z "harmonią" wg mnie, minusem są zbyt odległe kojarzenia z poziomem dopaminy takich dziedzin życia jak konkretne opcje polityczne czy skutki eksploracyjne dla odkrywania nowych ziem lecz nie przeszkadzaja te wątki w ogólnej świetnej ocenie książki Liebermana i Longa. Natomiast za "gwóźdź" książki uważam jasne określenie drogi ku szczęściu człowieka jaka jest system nazwałbym go " mądra głowa sprawne ręce". Dziękuję autorom pozycji za świetną lekturę a, p. Albrechtowi za zwrócenie mi uwagi na takie opracowanie.
30
kaktusbaobab

Nie oderwiesz się od lektury

Wyjasnia wszystkie zachowania człowieka. Kazdy powinien przeczytac, zeby siebie poznac i zrozumiec, dlaczego robimy to, co robimy.
20
karoczyta1997

Dobrze spędzony czas

Moim zdaniem dałoby się skrócić treść samej książki o połowę. Zbyt dużo zajmują niepotrzebne odniesienia. Mimo wszystko książka fajna, zabijacz czasu.
00
uikasai

Nie oderwiesz się od lektury

Realnie i natychmiastowo wpłynęła na moje życie. Świadomość to potęga.
00
ewakurz

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo fajna ksiazka
00

Popularność




Podziękowania

Podzię­ko­wa­nia

Najbar­dziej wdzięczni jeste­śmy dr. Fre­dowi H. Pre­vi­cowi za jego książkę The Dopa­mi­ner­gic Mind in Human Evo­lu­tion and History. Zapo­znała nas ona z fun­da­men­tal­nym roz­róż­nie­niem mię­dzy ukie­run­ko­wa­niem dopa­miny na przy­szłość a zogni­sko­wa­niem całej grupy innych neu­ro­prze­kaź­ni­ków na teraź­niej­szo­ści. Adre­so­wana jest głów­nie do ludzi nauki, ale jeśli i innych inte­re­suje pogłę­bione wej­rze­nie w neu­ro­bio­lo­gię, gorąco ją pole­camy.

Dzię­ku­jemy naszym agent­kom, Andrei Som­berg i Wendy Levin­son z Harvey Klin­ger Agency, które natych­miast zro­zu­miały, co robimy, i udzie­liły nam tak ocze­ki­wa­nego popar­cia. Podzię­ko­wa­nia należą się też naszemu wydawcy, Glen­nowi Yef­fe­thowi z Ben Bella, któ­rego entu­zjazm i doświad­cze­nie były dla nas kolej­nym źró­dłem spo­koju. Dzię­ku­jemy rów­nież całemu zespo­łowi wydaw­nic­twa Ben Bella, a zwłasz­cza Leah Wil­son, Adrienne Lang, Jen­ni­fer Can­zo­neri, Alek­sie Ste­ven­son, Sarah Avin­ger, Heather But­ter­field i wszyst­kim tym, któ­rych nie pozna­li­śmy, choć zaj­mo­wali się naszą książką. Dodat­kowo spe­cjalne podzię­ko­wa­nia kie­ru­jemy do redak­tora wyda­nia, nad­zwy­czaj­nego Jamesa M. Fra­le­igha. On potra­fiłby ulep­szyć nawet to zda­nie, choćby i przez sen.

Dan pra­gnie podzię­ko­wać dr. Fre­de­ric­kowi Goodwi­nowi za wszyst­kie lata men­to­ringu. Dr Godwin jest jed­nym z naj­wy­bit­niej­szych na świe­cie znaw­ców pro­ble­ma­tyki cho­roby dwu­bie­gu­no­wej. To on zwró­cił moją uwagę na zwią­zek pomię­dzy imi­gra­cją i genami dwu­bie­gu­no­wo­ści, a także zasu­ge­ro­wał, żebym zaj­rzał do kla­sycz­nego dzieła Tocqu­eville’a, O demo­kra­cji w Ame­ryce, aby lepiej pojąć naturę XIX-wiecz­nych Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Dzię­kuję współ­pra­cow­ni­kom ze Szkoły Medycz­nej Uni­wer­sy­tetu Waszyng­tona za umoż­li­wie­nie mi prak­tyki psy­chia­trycz­nej w tęt­nią­cym życiem śro­do­wi­sku aka­de­mic­kim i przy­wi­lej lecze­nia ludzi na co dzień bory­ka­ją­cych się z zabu­rze­niami psy­chicz­nymi. Goto­wość moich pacjen­tów do dzie­le­nia się ze mną swoim cier­pie­niem, trium­fami, nadzie­jami i lękami sta­nowi dla mnie nie­usta­jące źró­dło inspi­ra­cji, za które jestem im wdzięczny. Dzię­kuję też stu­den­tom medy­cyny i sta­ży­stom za zada­wa­nie skan­da­licz­nie trud­nych pytań, zmu­sza­ją­cych mnie do nie­ustan­nego kory­go­wa­nia mojego poję­cia o pracy mózgu.

Mike pra­gnie podzię­ko­wać pierw­szym czy­tel­ni­kom, Gre­gowi Nor­th­cut­towi oraz Ellen i Jimowi Hub­bar­dom, za zapew­nie­nie, że przed­sta­wi­li­śmy naukę fra­pu­jąco. Dzię­kuję Joh­nowi L. Mil­le­rowi za przy­kład pro­fe­sjo­na­li­zmu, a Pete­rowi Nashowi za oso­bi­stą inspi­ra­cję. Podzię­ko­wa­nia należą się także moim stu­den­tom z Uni­wer­sy­tetu Geo­r­ge­town, dzięki któ­rym pamię­tam, że pisa­nie polega przede wszyst­kim na myśle­niu. Nie wie­dział­bym, jak cokol­wiek opo­wie­dzieć, gdyby nie zmarły Blake Sny­der, a bez Vince’a Gil­li­gana nie umiał­bym nadać temu płyn­no­ści – dzię­kuję Wam, Pano­wie. Podzię­ko­wa­nia otrzy­muje też mój brat Todd za żarty dnia. Tak trzy­maj. Aha… Dzięki, mamo.

Dan pra­gnie podzię­ko­wać swo­jej żonie, Masami, za jej wspar­cie, opty­mizm i słowa otu­chy. Kiedy wyboje na dro­dze do dokoń­cze­nia książki spra­wiły, że w sie­bie zwąt­pi­łem, wystar­czyło się do niej zwró­cić, a już te wąt­pli­wo­ści nikły. Dzię­kuję moim synom, Samowi i Zachowi, za radość wno­szoną w moje życie i zmu­sza­nie mnie do oso­bi­stego roz­woju.

Michael podzię­ko­wać pra­gnie swo­jej żonie, Julii, za ostat­nie parę lat dodat­ko­wej pobłaż­li­wo­ści. Zawsze pozwa­la­łaś mi się żalić, a potem cało­wa­łaś w czoło i mówi­łaś, że prze­cież dam radę. Dzię­kuję też moim dzie­cia­kom, Samowi, Made­line i Brynne, za uda­wa­nie zain­te­re­so­wa­nych, nawet gdy wcale nie byli­ście. Kocham Was wszyst­kich.

Auto­rzy pra­gną też wspól­nie wyra­zić wdzięcz­ność restau­ra­cji TGI Fri­days w pobliżu Bia­łego Domu, gdzie tak czę­sto doga­dza­li­śmy sobie zarówno dopa­miną kon­troli, jak i dopa­miną pra­gnie­nia. Kon­kre­ty­zo­wa­nie pla­nów i pusz­cza­nie wodzy wyobraźni, które tam usku­tecz­nia­li­śmy, osta­tecz­nie zło­żyło się na ten skra­wek rze­czy­wi­sto­ści, który znaj­duje się teraz w Waszych rękach.

I wresz­cie, ta książka zro­dziła się ze sta­rań dwóch przy­ja­ciół tak dalece nie­za­in­te­re­so­wa­nych nor­mal­nym spę­dza­niem wol­nego czasu na węd­ko­wa­niu czy bejs­bolu, że pozo­sta­wało nam tylko częst­sze uma­wia­nie się na obiady lub jej napi­sa­nie. Przy­ja­ciółmi pozo­sta­jemy, choć parę razy było już z tym kru­cho.

Daniel Z. Lie­ber­man i Michael E. Long luty 2018

Wprowadzenie

Na początku Bóg stwo­rzył niebo i zie­mię.

Wpro­wa­dze­nie

Góra i dół

Spójrz w dół. Co widzisz? Swoje dło­nie, biurko, pod­łogę, może kubek kawy, lap­top albo gazetę. Co mają ze sobą wspól­nego? Tego wszyst­kiego możesz dotknąć. To, co widzisz, spusz­cza­jąc wzrok, to rze­czy pozo­sta­jące w twoim zasięgu, takie, któ­rych możesz użyć natych­miast i posłu­gi­wać się nimi bez żad­nego sta­ra­nia, pla­no­wa­nia czy namy­słu. Czy to w wyniku two­jej pracy, czy dzięki życz­li­wo­ści innych ludzi, czy też po pro­stu szczę­śli­wym tra­fem więk­szość z tego, co widzisz, patrząc w dół, należy do cie­bie. Te rze­czy są w twoim posia­da­niu.

A popatrz w górę. Co teraz widzisz? Sufit, może obrazy na ścia­nie albo widok za oknem: drzewa, domy, budynki, chmury na nie­bie – to, co znaj­duje się w oddali. Co je łączy? Dosię­gnię­cie ich musiał­byś zapla­no­wać, obmy­ślić, skal­ku­lo­wać. Nawet jeśli tylko odro­binę, i tak wymaga to sko­or­dy­no­wa­nych sta­rań. W odróż­nie­niu od rze­czy widzia­nych w dole domena tego, co w górze, uka­zuje nam rze­czy, do któ­rych zdo­by­cia potrzeba roz­my­słu i wysiłku.

Roz­róż­nie­nie to wydaje się pro­ste i takie jest. A jed­nak dla mózgu sta­nowi bramę do dwóch skraj­nie róż­nych spo­so­bów myśle­nia – dwóch krań­cowo odmien­nych metod postę­po­wa­nia ze świa­tem. W naszym mózgu świa­tem dołu rzą­dzi grupka związ­ków che­micz­nych – tzw. neu­ro­prze­kaź­ni­ków – dzięki któ­rym dozna­jemy zaspo­ko­je­nia i cie­szymy się tym, co mamy tu i teraz. A kiedy prze­no­simy uwagę na świat góry, mózg polega na innej sub­stan­cji che­micz­nej – na poje­dyn­czej czą­steczce – umoż­li­wia­ją­cej nie tylko wyj­ście poza obszar tego, co mamy pod ręką, ale i skła­nia­ją­cej do pogoni za świa­tem poza naszym bez­po­śred­nim zasię­giem, zawład­nię­cia nim i wzię­cia w posia­da­nie. Popy­cha nas ona do szu­ka­nia rze­czy odle­głych, zarówno ist­nie­ją­cych fizycz­nie, jak i tych nie­wi­dzial­nych, choćby wie­dzy, miło­ści i wła­dzy. Czy cho­dzi tu o się­gnię­cie na drugą stronę stołu po sol­niczkę, lot na Księ­życ, czy o modły do bóstwa poza cza­sem i prze­strze­nią, ta wła­śnie sub­stan­cja wydaje nam roz­kazy ade­kwatne do każ­dej odle­gło­ści, czy to fizycz­nej, czy inte­lek­tu­al­nej.

Czą­steczki che­miczne, koja­rzone z tym, co jest na dole – nazwijmy je związ­kami „tu i teraz” (TiT) – umoż­li­wiają nam doświad­cza­nie cze­goś, co mamy przed sobą. Pozwa­lają sycić się tym i cie­szyć albo, gdy trzeba, natych­miast sta­wać do walki czy też ucie­kać. Sub­stan­cja skie­ro­wana wzwyż jest inna. Wzbu­dza pra­gnie­nie cze­goś, czego jesz­cze nie mamy, goni do wyszu­ki­wa­nia nowych spraw. Za posłu­szeń­stwo nagra­dza, a opór karze cier­pie­niem. To ona jest źró­dłem kre­atyw­no­ści, a jeśli posu­niemy się za daleko – obłędu. Jest klu­czem do uza­leż­nie­nia i drogą wyj­ścia z niego. Ta bio­lo­giczna dro­binka pcha ambit­nego biz­nes­mena do poświę­ce­nia wszyst­kiego w pogoni za suk­ce­sem, powo­duje, że cenieni akto­rzy, przed­się­biorcy i twórcy nie porzu­cają pracy mimo doj­ścia do for­tuny i sławy, a mał­żon­ko­wie nara­żają szczę­śliwe życie rodzinne dla dresz­czu pozna­nia kogoś nowego. To źró­dło nie­od­par­tego świerz­bie­nia, zmu­sza­ją­cego uczo­nych do szu­ka­nia odpo­wie­dzi, a filo­zo­fów do tro­pie­nia porządku, przy­czyny i sensu.

Oto dla­czego kie­ru­jemy wzrok ku niebu, szu­ka­jąc odku­pie­nia i Boga; oto dla­czego nie­biosa są w górze, a zie­mia w dole. Ta dro­bina jest pali­wem naszych marzeń, ale i źró­dłem roz­pa­czy, jeśli się nam nie powie­dzie. To z jej powodu gdzieś dążymy i odno­simy suk­cesy, przez nią doko­nu­jemy odkryć i polep­szamy swoje życie.

Przez nią też nie potra­fimy się niczym zbyt długo cie­szyć.

Ta poje­dyn­cza czą­steczka sta­nowi opty­malne urzą­dze­nie wie­lo­funk­cyjne w naszym mózgu, popy­cha­jące nas tysią­cami pro­ce­sów neu­ro­che­micz­nych do wykra­cza­nia poza przy­jem­ność samego ist­nie­nia ku eks­plo­ra­cji wszech­świata moż­li­wo­ści pod­su­wa­nych nam przez wyobraź­nię. Tę sub­stan­cję che­miczną mają w swo­ich mózgach wszyst­kie ssaki, gady, ptaki i ryby, ale żadne inne stwo­rze­nie nie posiada jej tyle co czło­wiek. Jest ona bło­go­sła­wień­stwem i prze­kleń­stwem, sta­nowi moty­wa­cję i nagrodę. Węgiel, wodór, tlen, do tego poje­dyn­czy atom azotu – choć budowę ma pro­stą, zakres dzia­ła­nia zło­żony. Nazywa się dopa­mina i kryje w sobie nie mniej niż całą opo­wieść o zacho­wa­niu czło­wieka. Jeśli chcesz poczuć ją w sobie, pod­dać się jej, nie ma pro­blemu.

Pod­nieś wzrok.

Od auto­rów

Upchnę­li­śmy w tej książce masę naj­cie­kaw­szych eks­pe­ry­men­tów nauko­wych, jakie udało nam się wyszu­kać. Mimo to pewne jej czę­ści, zwłasz­cza w koń­co­wych roz­dzia­łach, odwo­łują się do hipo­tez. Co wię­cej, gdzie­nie­gdzie pozwa­lamy sobie na uprosz­cze­nia, żeby uła­twić zro­zu­mie­nie prze­ka­zy­wa­nych tre­ści. Mózg jest tak bar­dzo zło­żony, że nawet naj­ge­nial­niejsi neu­ro­bio­lo­dzy, budu­jąc jego model, muszą sto­so­wać uprosz­cze­nia, żeby dało się go pojąć. Poza tym w nauce panuje bała­gan. Cza­sem jedne bada­nia prze­czą innym, a wska­za­nie wła­ści­wych wyni­ków wymaga czasu. Pre­zen­ta­cja cało­ści danych nauko­wych szybko znu­ży­łaby czy­tel­nika, dla­tego ogra­ni­czy­li­śmy się do badań, które wywarły istotny wpływ na opi­sy­waną dzie­dzinę, a co do ich wyni­ków naukowcy są zgodni, o ile taki kon­sen­sus jest moż­liwy.

Nauka nie tylko jest zaba­ła­ga­niona, ale może być wręcz dzi­waczna. Dąże­nie do zro­zu­mie­nia ludz­kich zacho­wań przy­biera cza­sem dziwne formy. W niczym nie przy­po­mina bada­nia związ­ków che­micz­nych umiesz­czo­nych w pro­bów­kach czy nawet infek­cji u żywych ludzi. Bada­cze mózgu muszą znaj­do­wać spo­soby na wywo­ły­wa­nie w warun­kach labo­ra­to­ryj­nych okre­ślo­nych zacho­wań – nie­kiedy doty­ka­jąc sfer wraż­li­wych, pod­le­ga­ją­cych takim emo­cjom i namięt­no­ściom jak strach, chci­wość lub pożą­da­nie sek­su­alne. W miarę moż­no­ści tak dobra­li­śmy donie­sie­nia naukowe, by uwy­pu­klić tę dzi­wacz­ność.

Pro­wa­dze­nie badań nad ludźmi jest naje­żone pro­ble­mami. Nie jest podobne do opieki medycz­nej, kiedy lekarz współ­pra­cuje z pacjen­tem nad wyle­cze­niem go z cho­roby. W takiej sytu­acji wybiera się tera­pię uznaną za naj­sku­tecz­niej­szą, a jedy­nym celem jest to, aby pacjent wydo­brzał.

W bada­niach nauko­wych cho­dzi nato­miast o uzy­ska­nie odpo­wie­dzi na zada­wane pyta­nia. Mimo że naukowcy nie szczę­dzą wysiłku, by w jak naj­mniej­szym stop­niu nara­żać uczest­ni­ków badań na zagro­że­nia, pierw­szo­pla­nowe są potrzeby nauki. Bywa, że dostęp do eks­pe­ry­men­tal­nych tera­pii oka­zuje się zba­wienny, zwy­kle jed­nak uczest­nicy badań nara­żeni są na ryzyko, któ­rego nie doświad­cza­liby w ramach zwy­kłej opieki medycz­nej.

Bio­rąc dobro­wol­nie udział w bada­niach, poświę­cają część swo­jego bez­pie­czeń­stwa dla dobra innych – cho­rych, któ­rzy będą się cie­szyć lep­szym życiem, jeśli bada­nia zakoń­czą się suk­ce­sem. Są jak stra­żacy wbie­ga­jący do pło­ną­cego budynku, by rato­wać uwię­zio­nych w nim loka­to­rów, świa­do­mie nara­ża­jąc się na nie­bez­pie­czeń­stwo dla dobra innych.

Klu­czowe jest oczy­wi­ście to, by uczest­nik badań dokład­nie wie­dział, na co się decy­duje. Umoż­li­wia to tak zwana świa­doma zgoda, wystę­pu­jąca zwy­kle w postaci obszer­nego doku­mentu, zawie­ra­ją­cego wyja­śnie­nie celu badań i wyli­cza­ją­cego moż­liwe zagro­że­nia. To dobry sys­tem, ale nie dosko­nały. Uczest­nicy badań nie zawsze czy­tają tekst z nale­żytą uwagą, zwłasz­cza jeśli jest bar­dzo długi. Cza­sem bada­cze pomi­jają pewne szcze­góły, gdyż pod­stęp jest zasad­ni­czym ele­men­tem badań. Gene­ral­nie jed­nak naukowcy sta­rają się zadbać, by uczest­nicy stali się ich świa­do­mymi part­ne­rami w roz­świe­tla­niu tajem­nic ludz­kich zacho­wań.

Rozdział 1. Miłość

Miłość to potrzeba, łak­nie­nie, motor poszu­ki­wa­nia naj­więk­szej życio­wej nagrody.

– Helen Fisher, antro­po­log bio­lo­giczny

Roz­dział 1

Miłość

Zna­la­złeś osobę, na którą od zawsze cze­ka­łeś, czemu więc mie­siąc mio­dowy nie trwa wiecz­nie?

– w któ­rym dowia­du­jemy się o czą­stecz­kach che­micz­nych odpo­wie­dzial­nych za pra­gnie­nie seksu i zako­chi­wa­nie się – a także czemu, prę­dzej czy póź­niej, wszystko się zmie­nia

Shawn starł parę z łazien­ko­wego lustra, prze­cze­sał pal­cami czarne włosy, uśmiech­nął się.

– Zrobi wra­że­nie – stwier­dził.

Odwi­nął ręcz­nik i zachwy­cił się swoim pła­skim brzu­chem. Szajba na punk­cie siłki dała mu dwie trze­cie sze­ścio­paka. To nasu­nęło myśl o obse­sji bar­dziej palą­cej: od lutego z nikim nie był. To oględne stwier­dze­nie ozna­czało, że od sied­miu mie­sięcy i trzech dni nie upra­wiał seksu – i nie­po­ko­iła go pre­cy­zja tych wyli­czeń. Dzi­siaj zła passa się skoń­czy – pomy­ślał.

W barze sza­co­wał moż­li­wo­ści. Było tu dziś wiele atrak­cyj­nych kobiet – nie żeby liczył się tylko wygląd. Pew­nie że bra­ko­wało mu seksu, ale odczu­wał też nie­obec­ność w swoim życiu kogoś, do kogo mógłby napi­sać ese­mes bez powodu i kto sta­no­wiłby mile widzianą cząstkę każ­dego dnia. Uwa­żał się za roman­tyka, mimo że dziś wie­czór cho­dziło raczej o łóżko.

Co rusz natra­fiał na spoj­rze­nie mło­dej kobiety sto­ją­cej z traj­ko­czącą kole­żanką przy wyso­kim sto­liku. Włosy miała ciemne, a oczy piwne, ale uwagę na nią zwró­cił dla­tego, że nie była ubrana jak na sobotę wie­czór. Zamiast szpi­lek miała buty na pła­skim obca­sie, a od impre­zo­wych ciu­chów wolała levisy. Przed­sta­wił się i dalej już roz­mowa poszła gładko. Miała na imię Saman­tha, a zaczęła od tego, że lepiej niż oba­la­nie piw wycho­dzi jej tre­ning car­dio. Z tego wzięła się kom­pe­tentna dys­ku­sja o miej­sco­wych siłow­niach, apli­ka­cjach fit­nes­so­wych i względ­nej prze­wa­dze ćwi­czeń poran­nych nad popo­łu­dnio­wymi. Przez resztę wie­czoru nie odstę­po­wał jej nawet na krok, a jej szybko zaczęło się to podo­bać.

Ku cze­muś, co zapo­wia­dało się jako zwią­zek na dłuż­szą metę, pchało ich wiele czyn­ni­ków: wspólne zain­te­re­so­wa­nia, obo­pólny brak skrę­po­wa­nia, do tego drinki i odro­bina despe­ra­cji. Praw­dziwy klucz do ich uczuć był jed­nak inny. Oto ten główny czyn­nik: oboje pozo­sta­wali pod wpły­wem sub­stan­cji zmie­nia­ją­cej świa­do­mość. Podob­nie jak wszy­scy inni w tym barze.

A jak się oka­zuje, i ty.

Cóż jest potężniejsze od przyjemności?

Dopa­minę odkryła w mózgu, w 1957 roku, Kath­leen Mon­tagu, badaczka pra­cu­jąca w labo­ra­to­rium pla­cówki psy­chia­trycz­nej Run­well Hospi­tal nie­opo­dal Lon­dynu. Począt­kowo postrze­gano dopa­minę jedy­nie jako etap wytwa­rza­nia w orga­ni­zmie nora­dre­na­liny (nore­pi­ne­fryny), czyli adre­na­liny znaj­du­ją­cej się w mózgu. Naukowcy jed­nak zaczęli odno­to­wy­wać coś dziw­nego. Cho­ciaż dopa­minę wytwa­rzało 0,0005 pro­cent komó­rek mózgo­wych – jedna na dwa miliony – wyda­wały się one wywie­rać nie­pro­por­cjo­nal­nie wielki wpływ na zacho­wa­nie. Uczest­nicy badań odczu­wali przy­jem­ność, gdy uru­cha­miali dopa­minę, i gotowi byli dużo zro­bić, by uak­tyw­niać te nie­liczne komórki. Oka­zy­wało się, że w sprzy­ja­ją­cych oko­licz­no­ściach wprost nie spo­sób było się oprzeć dąże­niu do uak­tyw­nia­nia nio­są­cej bło­go­stan dopa­miny. Część naukow­ców okrzyk­nęła ją czą­steczką przy­jem­no­ści, a szlak, który two­rzą w mózgu wytwa­rza­jące ją komórki, nazwali szla­kiem nagrody.

Repu­ta­cję dopa­miny jako czą­steczki przy­jem­no­ści utwier­dziły eks­pe­ry­menty z udzia­łem nar­ko­ma­nów. Bada­cze wstrzy­ki­wali im mie­szankę koka­iny z radio­ak­tyw­nym cukrem, pozwa­la­jącą na okre­śle­nie, w jakich rejo­nach mózgu spa­lane jest naj­wię­cej kalo­rii. Gdy podana dożyl­nie koka­ina zaczy­nała dzia­łać, uczest­ni­ków eks­pe­ry­mentu pro­szono o ocenę dozna­wa­nego haju. Odkryto, że jego poziom szedł w parze z aktyw­no­ścią dopa­mi­no­wego szlaku nagrody. W miarę jak orga­nizm oczysz­czał mózg z koka­iny, aktyw­ność dopa­mi­nowa malała, a haj słabł. Dodat­kowe bada­nia przy­nio­sły podobne rezul­taty. Rola dopa­miny jako czą­steczki przy­jem­no­ści potwier­dziła się.

Kiedy jed­nak inni naukowcy spró­bo­wali powtó­rzyć te rezul­taty, zaczęły dziać się rze­czy zupeł­nie nie­prze­wi­dziane. Uznali oni, że to mało praw­do­po­dobne, by szlaki dopa­mi­nowe wyewo­lu­owały po to, by słu­żyć nar­ko­ty­ko­wemu hajowi. Nar­ko­tyki przy­pusz­czal­nie wywo­łują sztuczną formę sty­mu­la­cji dopa­mi­nowej. Za praw­do­po­dob­niej­sze uznano, że pro­ce­sami ewo­lu­cyj­nymi kon­tro­lu­ją­cymi wytwa­rza­nie dopa­miny kie­ro­wała potrzeba bio­lo­gicz­nego prze­trwa­nia i aktyw­no­ści repro­duk­cyj­nej. Bada­cze zastą­pili więc koka­inę pokar­mem, ocze­ku­jąc ana­lo­gicz­nego efektu. Uzy­skane rezul­taty wszyst­kich zasko­czyły. Był to począ­tek końca dopa­miny jako czą­steczki przy­jem­no­ści.

Dopa­mina, jak się prze­ko­nali, wcale nie zaj­muje się tylko przy­jem­no­ścią. Wzbu­dza uczu­cie znacz­nie potęż­niej­sze. Zro­zu­mie­nie jej oka­zuje się klu­czem do wyja­śnie­nia, a nawet prze­wi­dy­wa­nia zacho­wań w zadzi­wia­jąco wielu obsza­rach aktyw­no­ści ludz­kiej: two­rze­nia dzieł sztuki, lite­ra­tury i muzyki; pogoni za suk­ce­sem; odkry­wa­nia nowych świa­tów i nie­zna­nych praw natury; roz­my­śla­nia o Bogu – i zako­chi­wa­nia się.

Shawn wie­dział, że się zako­chał. Nie­pew­ność gdzieś pry­sła. Z każ­dym dniem czuł się coraz bli­żej świe­tla­nej przy­szło­ści. Im wię­cej czasu spę­dzał z Saman­thą, tym więk­sze wzbu­dzała w nim pod­eks­cy­to­wa­nie, a poczu­cie rado­snego ocze­ki­wa­nia towa­rzy­szyło mu już stale. Każda myśl o niej suge­ro­wała nie­zli­czone moż­li­wo­ści. Co do seksu, to jego popęd wzrósł jak ni­gdy. Ale tylko w odnie­sie­niu do niej. Inne kobiety prze­stały ist­nieć. Mało tego, kiedy usi­ło­wał podzie­lić się z nią całym tym swoim uszczę­śli­wie­niem, prze­rwała mu, mówiąc, że odczuwa dokład­nie to samo.

Shawn chciał mieć pew­ność, że zawsze będą razem, toteż któ­re­goś dnia się jej oświad­czył. A ona powie­działa: tak.

Kilka mie­sięcy po ich mio­do­wym mie­siącu ukła­dało się już ina­czej. Począt­kowo wza­jem­nie sza­leli na swoim punk­cie, ale z cza­sem doj­mu­jąca tęsk­nota za sobą jakby mniej ich ogar­niała. Wiara, że razem mogą prze­no­sić góry, zwą­tlała, już tak nie zaprzą­tała myśli, prze­sta­wała być głów­nym punk­tem odnie­sie­nia. Eufo­ria przy­ga­sła. Nie to, że czuli się nie­szczę­śliwi, ale prze­można satys­fak­cja z ich wcze­śniej­szych chwil razem roz­wie­wała się. Poczu­cie bez­gra­nicz­nych moż­li­wo­ści zaczy­nało się wyda­wać mrzonką. Już nie myśleli nie­ustan­nie jedno o dru­gim. Uwagę Shawna zaczy­nały przy­cią­gać inne kobiety, choć nie pla­no­wał skoku w bok. Saman­tha też cza­sem pozwa­lała sobie na flirty, choćby na wymianę uśmie­chów ze stu­den­tem paku­ją­cym zakupy w mar­ke­cie.

Byli ze sobą szczę­śliwi, ale blask ich nowego życia jakby ustę­po­wał wra­że­niu, że wraca to stare, z cza­sów, gdy żyli osobno. Magia, czym­kol­wiek była, gasła.

Zupeł­nie jak w moim poprzed­nim związku – pomy­ślała Saman­tha.

Już to prze­ra­bia­łem – powie­dział sobie Shawn.

Małpy, szczury i czemu miłość gaśnie

Pod pew­nymi wzglę­dami bada­nia na szczu­rach pro­wa­dzi się łatwiej niż na ludziach. Naukowcy mogą pozwo­lić sobie na znacz­nie wię­cej, nie oba­wia­jąc się, że do drzwi zastuka komi­sja etyki. W celu spraw­dze­nia hipo­tezy, że nie tylko nar­ko­tyki, ale i poży­wie­nie wyzwala dopa­minę, wsz­cze­pili elek­trody bez­po­śred­nio w mózgi szczu­rów, by mie­rzyć aktyw­ność poszcze­gól­nych neu­ro­nów dopa­mi­no­wych. Następ­nie skon­stru­owali klatki z podaj­ni­kami por­cji pokarmu. Rezul­taty oka­zały się zgodne z ocze­ki­wa­niami. Gdy tylko podano pierw­szą por­cję, układy dopa­mi­nowe szczu­rów oży­wiły się. Suk­ces! Nagrody natu­ralne sty­mu­lo­wały uwal­nia­nie dopa­miny nie gorzej niż koka­ina i inne nar­ko­tyki.

Bada­cze ci zro­bili jed­nak jesz­cze coś, czego nie uwzględ­nili pierwsi eks­pe­ry­men­ta­to­rzy. Dzień po dniu kon­ty­nu­owali moni­to­ro­wa­nie reak­cji szczu­rzych mózgów na poda­wa­nie pokarmu. Efekty wszyst­kich zasko­czyły. Szczury na­dal pochła­niały żyw­ność z ogrom­nym entu­zja­zmem. Wyraź­nie się nią roz­ko­szo­wały. Mimo to aktyw­ność dopa­mi­nowa spa­dała. Dla­czego bom­bar­do­wa­nie dopa­miną ustaje, choć sty­mu­la­cja trwa na­dal? Odpo­wiedź na to pyta­nie przy­szła z cał­kiem nie­ocze­ki­wa­nego źró­dła: od małpy z żarówką.

Do naj­bar­dziej wpły­wo­wych pio­nie­rów eks­pe­ry­men­to­wa­nia z dopa­miną należy Wol­fram Schultz. Wykła­da­jąc neu­ro­fi­zjo­lo­gię na Uni­wer­sy­te­cie we Fry­burgu, zain­te­re­so­wał się rolą dopa­miny w ucze­niu się. W mózgi maka­ków wsz­cze­pił minia­tu­rowe elek­trody wprost w sku­pi­ska komó­rek dopa­mi­no­wych. Potem umie­ścił małpy w urzą­dze­niach mają­cych dwie lampki i dwa pojem­niki. Lampki co jakiś czas włą­czano. Zapa­le­nie się jed­nej ozna­czało, że w pra­wym pojem­niku zna­la­zło się coś do jedze­nia. Świa­tło dru­giej żarówki sygna­li­zo­wało, że karma jest po lewej.

Opa­no­wa­nie tej zasady zajęło mał­pom tro­chę czasu. Począt­kowo otwie­rały pojem­niki na chy­bił tra­fił, ze sku­tecz­no­ścią mniej wię­cej pół na pół. Ile­kroć znaj­do­wały por­cję poży­wie­nia, komórki dopa­mi­nowe w ich mózgach odpa­lały, jak w przy­padku szczu­rów. Z cza­sem zwie­rzęta pojęły sens sygna­łów i odtąd za każ­dym razem wybie­rały wła­ściwy pojem­nik – zawie­ra­jący pokarm – a moment uwal­nia­nia dopa­miny zaczął się prze­su­wać od chwili odkry­cia poży­wie­nia do zapa­le­nia żarówki. Dla­czego?

Świa­tło zawsze włą­czało się nie­spo­dzie­wa­nie. A odkąd małpy odkryły, że zapa­le­nie lampki ozna­cza dostawę karmy, „nie­spo­dziankę” dla nich sta­no­wiło już tylko poja­wie­nie się świa­tła, nie zaś poży­wie­nia. Tak zro­dziła się nowa hipo­teza: aktyw­ność dopa­mi­nowa nie wiąże się z przy­jem­no­ścią. Jest reak­cją na nie­spo­dzie­wane – na samą moż­li­wość i anty­cy­pa­cję.

Ludzie doznają przy­pły­wów dopa­miny na sku­tek podob­nych, obie­cu­ją­cych nie­spo­dzia­nek: nadej­ścia uro­czego liściku od uko­cha­nej osoby (Co w nim znajdę?), wia­do­mo­ści mailo­wej od nie­wi­dzia­nego od lat kolegi (Co nowego u niego?) albo – jeśli liczymy na nawią­za­nie romansu – napo­tka­nia fascy­nu­ją­cej poten­cjal­nej dru­giej połowy przy lep­kim kon­tu­arze w naszej ulu­bio­nej knajpce (Coś z tego będzie?). Kiedy zaś to wszystko prze­cho­dzi w rutynę, traci urok nowo­ści, a dopa­mi­nowy impet wygasa – i nawet wdzięcz­niej­szy liścik, dłuż­szy mail niż zwy­kle czy lep­szy sto­lik już tego nie przy­wrócą.

Tak oto che­mia odpo­wiada w pro­sty spo­sób na odwieczne pyta­nie, dla­czego miłość słab­nie. Nasze mózgi są zapro­gra­mo­wane na łak­nie­nie tego, co nie­spo­dzie­wane, i tak wła­śnie postrze­gają przy­szłość, nio­sącą mro­wie eks­cy­tu­ją­cych moż­li­wo­ści. A kiedy któ­raś z tych rze­czy, nawet miłość, nam pospo­li­cieje, wtedy eks­cy­ta­cja gaśnie, naszą uwagę zaś przy­ciąga coś nowego.

Pod­nie­ce­nie zwią­zane z nowo­ścią zostało naukowo nazwane błę­dem prze­wi­dy­wa­nia nagrody i okre­śle­nie to dobrze oddaje jego cha­rak­ter. Nie­ustan­nie czy­nimy pro­gnozy co do przy­szło­ści, począw­szy od pory wyj­ścia z pracy po stan naszego konta. Kiedy rze­czy­wi­ste zda­rze­nia oka­zują się lep­sze od ocze­ki­wań, jest to zasad­ni­czo błąd w naszej pro­gno­zie: może udało się nam wcze­śniej urwać z pracy lub odkry­li­śmy w ban­ko­ma­cie, że saldo jest o stówkę wyż­sze, niż ocze­ki­wa­li­śmy. To wła­śnie ten rado­sny błąd w ocze­ki­wa­niach uru­cha­mia przy­pływ dopa­miny. Nie dodat­kowy czas ani zastrzyk gotówki. Po pro­stu dreszcz wywo­łany nie­spo­dzie­waną dobrą nowiną.

Wła­ści­wie do roz­bu­ja­nia dopa­miny wystar­czy sama moż­li­wość zaist­nie­nia błędu prze­wi­dy­wa­nia nagrody. Wyobraź sobie, że idziesz do pracy zna­jomą ulicą, którą prze­mie­rzy­łeś już wiele razy. Ni stąd, ni zowąd rzuca ci się w oczy nowo otwarta cukier­nia, jesz­cze ci nie­znana. Natych­miast masz ochotę do niej wstą­pić i zoba­czyć, co ofe­ruje. W tym momen­cie dowo­dze­nie prze­jęła wła­śnie dopa­mina, która wytwa­rza uczu­cie inne od zwy­kłego roz­ko­szo­wa­nia się sma­kiem, doty­kiem czy wyglą­dem. Przy­jem­ność pły­nie z anty­cy­pa­cji – z szansy, że tra­fimy na coś nie­zna­nego, a lep­szego. Myśl o tej cukierni cię eks­cy­tuje, cho­ciaż jesz­cze nie skosz­to­wa­łeś poda­wa­nych w niej wyro­bów, nie spró­bo­wa­łeś kawy i nawet nie wiesz, jak tam jest w środku.

Wcho­dzisz i zama­wiasz dużą czarną oraz cro­is­santa. Bie­rzesz łyk kawy. Bogac­two aro­ma­tów igra z twoim języ­kiem. W życiu tak dobrej nie piłeś. Przy­cho­dzi kolej na kęs cro­is­santa. Jest maślany, kru­chy, dokład­nie taki, jakiego jadłeś przed laty w pary­skiej kafejce. Jak się teraz czu­jesz? Moż­liwe, że przez ten nowy spo­sób roz­po­czę­cia dnia twoje życie nabrało barw. Posta­na­wiasz, że odtąd będziesz zacho­dził tu co rano na naj­lep­szą kawę i naj­bar­dziej kru­chego cro­is­santa w mie­ście. Opo­wiesz o tym zna­jo­mym, zapewne bar­dziej szcze­gó­łowo, niżby chcie­liby usły­szeć. Kupisz sobie kubek z nazwą tej cukierni. Będziesz się cie­szyć na roz­po­czę­cie każ­dego kolej­nego dnia, bo prze­cież ta cukie­renka to taki szał, że wię­cej nie trzeba. Tak wła­śnie działa dopa­mina.

Zupeł­nie jak­byś się zako­chał w tej cukierni.

Cza­sem jed­nak, gdy mamy już to, czego chcemy, nie oka­zuje się to tak uro­cze. Dopa­mi­ner­giczna eks­cy­ta­cja (czyli dreszcz emo­cji zwią­zany z ocze­ki­wa­niami) nie trwa wiecz­nie, bo świe­tlana przy­szłość prze­cho­dzi prze­cież w teraź­niej­szość. Emo­cjo­nu­jąca świa­do­mość obco­wa­nia z czymś nie­zna­nym ustę­puje nud­nej, swoj­skiej codzien­no­ści, a to ozna­cza, że dzia­ła­nie dopa­miny dobie­gło końca i zaczyna się zjazd. Przy­smaki oka­zały się tak dobre, że przez kilka tygo­dni nie odpusz­cza­łeś sobie śnia­da­nek w cukierni, nie­stety po tym cza­sie „naj­lep­sza kawa i cro­is­santy w mie­ście” stały się już tylko zwy­kłym, pro­za­icz­nym śnia­da­niem. Ale to nie kawa i cro­is­sant się zmie­niły; jedy­nie twoje ocze­ki­wa­nia.

Tak samo przy­ga­sło obo­pólne zauro­cze­nie Saman­thy i Shawna, kiedy ich zwią­zek wszedł na dobrze im znane tory. Gdy coś prze­ista­cza się w codzien­ność, nie ma już mowy o błę­dzie prze­wi­dy­wa­nia nagrody i budzą­cych eks­cy­ta­cję przy­pły­wach dopa­miny. Saman­tha i Shawn z zasko­cze­niem odkryli się wza­jem­nie w morzu ano­ni­mo­wych twa­rzy w jakimś barze, a potem obse­syj­nie pra­gnęli sie­bie nawza­jem, ale wresz­cie nie­koń­czący się w wyobraźni zachwyt prze­mie­nił się w kon­kretne doświad­cza­nie rze­czy­wi­sto­ści. Zada­nie – i zdol­ność – dopa­miny, by ide­ali­zo­wać nie­znane, dobie­gły końca, więc jej dopływ ustał.

Namięt­ność roz­bu­dzają marze­nia o świe­cie poten­cjal­nym, a gasi ją kon­fron­ta­cja z rze­czy­wi­sto­ścią. Kiedy wabiące cię do budu­aru bóstwo miło­ści zmie­nia się w roze­spa­nego mał­żonka, wydmu­chu­ją­cego nos w uży­waną chu­s­teczkę higie­niczną, miłość – przy­czyna pozo­sta­wa­nia razem – musi przejść z fazy dopa­mi­ner­gicz­nych marzeń do… cał­kiem innej. Pyta­nie, do jakiej?

Jeden mózg, dwa światy

John Douglas Pet­ti­grew, eme­ry­to­wany pro­fe­sor fizjo­lo­gii z austra­lij­skiego Uni­wer­sy­tetu Queen­sland, mieszka w mie­ście o wdzięcz­nej nazwie Wagga Wagga. Ma za sobą wspa­niałą karierę na polu neu­ro­nauk, a zasły­nął zak­tu­ali­zo­wa­niem teo­rii o lata­ją­cych naczel­nych, pla­su­ją­cej nie­to­pe­rze na pozy­cji naszych dale­kich kuzy­nów. Pra­cu­jąc nad tą kon­cep­cją, Pet­ti­grew jako pierw­szy wyja­śnił, jak mózg two­rzy trój­wy­mia­rową mapę świata. Pozor­nie odbiega to od wywo­dów o namięt­nych związ­kach, okaże się jed­nak kon­cep­cją klu­czową dla wyja­śnie­nia kwe­stii doty­czą­cych dopa­miny i miło­ści.

Pet­ti­grew odkrył, że mózg zawia­duje ota­cza­ją­cym nas świa­tem przez dzie­le­nie go na odrębne strefy – peri­per­so­nalną i eks­tra­per­so­nalną – w skró­cie: bliż­szą i dal­szą. Prze­strzeń peri­per­so­nalna obej­muje wszystko to, co jest w naszym zasięgu, rze­czy, które mamy pod kon­trolą przy uży­ciu rąk. To sfera tego, co rze­czywiste, w tej chwili. Prze­strzeń eks­tra­per­so­nalna obej­muje całą resztę – wszystko, czego dotknąć się nie da, bo pozo­staje poza naszym zasię­giem, nie­za­leż­nie od tego, czy cho­dzi o metr, czy o trzy miliony kilo­me­trów. To jest sfera moż­li­wego.

Z przy­ję­cia tych defi­ni­cji wynika pewna kon­se­kwen­cja, oczy­wi­sta, a zara­zem uży­teczna: skoro prze­nie­sie­nie się z jed­nego miej­sca do dru­giego wymaga czasu, wszel­kie inte­rak­cje z prze­strze­nią eks­tra­per­so­nalną mogą nastą­pić jedy­nie w przy­szło­ści. Ina­czej mówiąc, odle­głość jest powią­zana z cza­sem. Jeśli na przy­kład masz ochotę na brzo­skwi­nię, a naj­bliż­sza leży sobie w koszu w skle­pie na rogu, nie masz szans na wgry­zie­nie się w nią teraz, zaraz. Będziesz mógł się roz­ko­szo­wać nią dopiero w przy­szło­ści, po tym jak się po nią wybie­rzesz. Uzy­ska­nie cze­goś, co znaj­duje się poza twoim zasię­giem, może też wyma­gać pew­nej dozy pla­no­wa­nia. Może cho­dzić o coś tak pro­stego jak wsta­nie z krze­sła i zapa­le­nie świa­tła, pój­ście do sklepu po brzo­skwi­nię albo opra­co­wa­nie stra­te­gii, jak wystrze­lić rakietę, którą dosta­niemy się na Księ­życ. To wła­śnie cha­rak­te­ry­zuje obiekty dostępne w prze­strzeni eks­tra­per­so­nal­nej: dotar­cie do nich wymaga wysiłku, czasu i w wielu przy­pad­kach pla­no­wa­nia. Z dru­giej strony, wszyst­kiego w prze­strzeni peri­per­so­nal­nej możemy doświad­czyć tu i teraz. Tych doznań doświad­czamy natych­miast. Doty­kamy, sma­ku­jemy, chwy­tamy i ści­skamy; odczu­wamy radość, smu­tek, złość i roz­kosz.

To dopro­wa­dza nas do wiele wyja­śnia­ją­cego faktu neu­ro­che­micz­nego: mózg ina­czej pra­cuje w prze­strzeni peri­per­so­nal­nej, ina­czej w eks­tra­per­so­nal­nej. Gdyby więc przy­szło ci pro­jek­to­wać ludzki umysł, powi­nie­neś stwo­rzyć mózg, który doko­nuje takiego roz­róż­nie­nia, pod­po­rząd­ko­wu­jąc jed­nemu sys­te­mowi to, co jest w naszym posia­da­niu, dru­giemu wszystko, co nie jest. Na uży­tek ludzi pier­wot­nych znaną frazę „Albo coś się ma, albo się cze­goś nie ma” można prze­ło­żyć na „Albo coś się ma, albo jest się mar­twym”.

Z punktu widze­nia ewo­lu­cji poży­wie­nie, któ­rego się nie ma, jest dia­me­tral­nie różne od poży­wie­nia, które się ma. To samo odnosi się do wody, schro­nie­nia, narzę­dzi. Róż­nica jest tu tak fun­da­men­talna, że w celu obsłu­gi­wa­nia prze­strzeni peri­per­so­nal­nej i eks­tra­per­so­nal­nej wyewo­lu­owały w mózgu odrębne szlaki i związki che­miczne. Kie­ru­jąc wzrok w dół, patrzymy na prze­strzeń peri­per­so­nalną, a mózg jest ste­ro­wany przez kłę­bo­wi­sko związ­ków para­ją­cych się doświad­cza­niem tu i teraz. Gdy zaś mózg zaj­muje się prze­strzenią eks­tra­per­so­nalną, pewien poje­dyn­czy zwią­zek che­miczny spra­wuje więk­szą kon­trolę niż pozo­stałe; jest to zwią­zana z anty­cy­po­wa­niem i poten­cjal­nymi moż­li­wo­ściami dopa­mina. W grę wcho­dzą rze­czy odle­głe, jesz­cze dla nas nie­do­stępne, takie, któ­rych nie możemy wyko­rzy­sty­wać ani zja­dać, a jedy­nie pra­gnąć. Dopa­mina wyko­nuje ści­śle okre­ślone zada­nie: mak­sy­ma­li­zuje zasoby, które będą nam dostępne w przy­szło­ści, umoż­li­wia pogoń za lep­szym.

Wszystko w życiu pod­lega temu podzia­łowi: w jeden spo­sób pod­cho­dzimy do tego, czego chcemy, w inny do tego, co mamy. Chęć posia­da­nia domu – doświad­cza­nie pra­gnie­nia moty­wu­ją­cego nas do koniecz­nego wysiłku, by zna­leźć i zaku­pić nie­ru­cho­mość – anga­żuje inne obwody w mózgu niż cie­sze­nie się tym, że jest już nasz. Kiedy spo­dzie­wana pod­wyżka pen­sji wyzwala nakie­ro­waną na przy­szłość dopa­minę, dalece różni się to od bie­żą­cego doświad­cza­nia więk­szej wypłaty odbie­ra­nej po raz drugi albo trzeci. Podob­nie zna­le­zie­nie miło­ści wymaga dys­po­no­wa­nia innymi umie­jęt­no­ściami niż dba­łość o jej trwa­nie. Miłość musi prze­mie­nić się z doświad­cze­nia eks­tra­per­so­nal­nego w peri­per­so­nalne – z dąże­nia w posia­da­nie; z cze­goś, co anty­cy­pu­jemy, w coś, co mamy pie­lę­gno­wać. W grę wcho­dzą więc bar­dzo odmienne umie­jęt­no­ści, toteż natura miło­ści z cza­sem musi ulec zmia­nie – i dla­tego w przy­padku tak wielu ludzi to uczu­cie gaśnie z koń­cem dopa­mi­no­wego dresz­czu, zwa­nego aurą roman­ty­zmu.

Mnó­stwo osób jed­nak radzi sobie z tym przej­ściem. Jak tego doko­nują – jak udaje im się prze­chy­trzyć powab dopa­miny?

Zauro­cze­nie

Zauro­cze­nie to piękna ilu­zja – pier­wot­nie słowo „urok” ozna­czało magiczne zaklę­cie – obie­cu­jąca przej­ście od zwy­czaj­nego życia do urze­czy­wist­nie­nia ide­ału. Bie­rze się ze szcze­gól­nego połą­cze­nia tajem­nicy i wdzięku. Nad­miar infor­ma­cji spra­wia, że czar pry­ska.

– Vir­gi­nia Postrel

Zauro­cze­nie nastę­puje wtedy, gdy widzimy coś, co pobu­dza dopa­mi­ner­giczną wyobraź­nię, tłu­miąc zdol­ność do ade­kwat­nego postrze­ga­nia ota­cza­ją­cej nas rze­czy­wi­sto­ści.

Dobrym przy­kła­dem jest podróż lot­ni­cza. Spójrz w górę. Widzisz na nie­bie samo­lot? Jakie myśli i uczu­cia w tobie budzi? Wielu ludziom marzy­łoby się zna­le­zie­nie na jego pokła­dzie, lot do egzo­tycz­nych i odle­głych krain – bez­tro­ska ucieczka, roz­po­czy­na­jąca się od buja­nia pośród obło­ków. Gdy­byś jed­nak leciał tym samo­lotem, twoje z natury kon­kretne i prak­tyczne zmy­sły dałyby znać, że ten nie­biań­ski raj przy­po­mina raczej auto­bus komu­ni­ka­cji miej­skiej w godzi­nach szczytu: jest tłoczno, męcząco i nie­miło – prze­ci­wień­stwo wszel­kiego wykwintu.

Ana­lo­gicz­nie cóż mogłoby być uro­kliw­szego niż Hol­ly­wood? Sza­łowe gwiazdy i gwiaz­do­rzy flir­tują na szy­kow­nych rau­tach, przy­sta­jąc na skraju base­nów. I znów rze­czy­wi­stość skrze­czy, wymaga spły­wa­nia potem w żarze reflek­to­rów po czter­na­ście godzin dzien­nie. Aktorki wyko­rzy­stuje się sek­su­al­nie, a na akto­rach wymu­sza się fasze­ro­wa­nie ste­ro­idami i hor­mo­nem wzro­stu, żeby­śmy mogli oglą­dać na ekra­nie bajecz­nie zbu­do­wane ciała. Gwy­neth Pal­trow, Megan Fox, Char­lize The­ron i Mari­lyn Mon­roe – wszyst­kie opi­sy­wały swoje doświad­cze­nia z „castin­giem przez łóżko” (zgod­nie zapew­nia­jąc, z wyjąt­kiem Mari­lyn, o odrzu­ce­niu takiej pro­po­zy­cji w zamian za upra­gnioną rolę). Nick Nolte, Char­lie Sheen, Mic­key Rourke i Arnold Schwa­rze­neg­ger przy­znali się do sto­so­wa­nia ste­ro­idów, mogą­cych nie tylko uszko­dzić wątrobę, ale i powo­do­wać huś­tawki nastro­jów, wybu­chy agre­sji oraz psy­chozę. To tan­de­ciar­ska branża.

Gór nikt nie nazwałby tan­det­nymi. Wzno­szą się maje­sta­tycz­nie w oddali. Ich zarysy łagod­nieją w dzie­lą­cych nas od nich wie­lo­ki­lo­me­tro­wych masach powie­trza jak panny młode na zdję­ciach ze zmięk­cza­ją­cym fil­trem. Ludzie o wyż­szym pozio­mie dopa­miny pra­gną wspiąć się na te wyżyny, spe­ne­tro­wać je, zdo­być. Nie zdo­łają, bo te wyżyny nie ist­nieją. Góra, ow­szem, jest. Ale wyobra­żo­nego dozna­nia bycia na niej nie spo­sób urze­czy­wist­nić. Prawda jest taka, że w więk­szo­ści przy­pad­ków nie można nawet stwier­dzić, czy wspię­li­śmy się już na szczyt. Zwy­kle czło­wieka ota­czają zewsząd drzewa i nic poza nimi nie widać. Cza­sem zda­rza się malow­ni­czy widok i roz­ta­czają się wtedy wokół nas kilo­me­try dolin. A im dłu­żej na nie patrzymy, tym bar­dziej wła­śnie to, co odle­głe i w dole, oka­zuje się bar­dziej obie­cu­jące i pięk­niej­sze niż szczyt, na któ­rym sto­imy. Zauro­cze­nie budzi pożą­da­nie nie do zaspo­ko­je­nia, bo przed­miot pra­gnień ist­nieje tylko w wyobraźni.

Czy cho­dzi o samo­lot na nie­bie, hol­ly­wo­odzką gwiazdę czy odle­gły szczyt, uro­kliwe są jedy­nie rze­czy nie­osią­galne, te nierze­czywiste. Urok jest okła­ma­niem.

Pew­nego dnia pod­czas prze­rwy na lunch Saman­tha wpa­dła na Demarca, swo­jego ostat­niego przed Shaw­nem chło­paka z praw­dzi­wego zda­rze­nia. Od lat się nie widzieli, nie było nawet Face­bo­oka. Demarco oka­zał się jak zawsze dow­cipny i bły­sko­tliwy, do tego w świet­nej for­mie. Nie­wiele było trzeba, żeby oczy jej zabły­sły. Poja­wiło się coś, czego od dawna nie czuła, przy­pływ pod­nie­ce­nia i poczu­cie otwie­ra­ją­cych się moż­li­wo­ści przy męż­czyź­nie nada­ją­cym na tej samej fali, a jed­no­cze­śnie peł­nym nie­spo­dzia­nek cze­ka­ją­cych na odkry­cie. On też był oży­wiony i chęt­nie dzie­lił się wie­ściami o sobie. Zaczął od tego, jak emo­cjo­nuje się swo­imi zarę­czy­nami. Jego narze­czona była „tą wyma­rzoną”. Miał nadzieję, że Saman­tha ją pozna, bo na nikim dotąd nie zale­żało mu jak na tej nowej kobie­cie.

Po jego wyj­ściu Saman­tha uznała, że warto byłoby się napić. Prze­nio­sła się na sto­łek przy barze i zamó­wiła koszy­czek tor­til­lo­wych chip­sów oraz piwo, po czym spę­dziła pół godziny na obdra­py­wa­niu ety­kiety. Prze­cież kocha Shawna, naprawdę – czy nie naprawdę? Od pra­wie roku nie­zbyt się im ukła­dało. Chciała dozna­wać takich uczuć jak w obec­no­ści Demarca. Z Shaw­nem też kie­dyś tak było, ale daw­niej.

Ciemna strona

Dopa­mina ma swoją mroczną stronę. Gdy wrzu­cisz szczu­rowi do klatki por­cję karmy, zwie­rzę doświad­czy nagłego przy­pływu dopa­miny. Któż by pomy­ślał, że na tym świe­cie jedze­nie spada z nieba? Jeśli jed­nak będziesz dorzu­cać kolejne kęsy co pięć minut, dopa­mina usta­nie. Szczur już wie, kiedy spo­dzie­wać się posiłku, nie ma więc zasko­cze­nia, a zatem i błędu w szczu­rzym prze­wi­dy­wa­niu nagrody. Ale gdyby przejść na nie­re­gu­larne poda­wa­nie pokarmu, by zawsze sta­no­wił zasko­cze­nie? A w miej­sce szczu­rów i por­cji poży­wie­nia pod­sta­wić ludzi i pie­nią­dze?

Wyobraź sobie zatło­czone wnę­trze kasyna z oble­ga­nym sto­łem do blac­kjacka, poke­rem na wyso­kie stawki i wiru­ją­cym kołem ruletki. To kwin­te­sen­cja bla­sku Las Vegas, ale wła­ści­ciele kasyn wie­dzą, że naj­więk­sze zyski nie pocho­dzą z gier o naj­wyż­szych zakła­dach. Biorą się z auto­ma­tów z niskimi staw­kami, uwiel­bia­nych przez tury­stów, eme­ry­tów i wier­nych gra­czy, któ­rzy wpa­dają spę­dzić codzien­nie kilka godzin przy migo­tli­wych lamp­kach, brzęku dzwon­ków i szczęku zęba­tek. Dzi­siej­szy stan­dard kasyn zakłada prze­zna­cza­nie aż 80 pro­cent powierzchni pod auto­maty, i nie bez powodu: takie maszyny przy­no­szą kasynu lwią część docho­dów.

Jeden z naj­więk­szych na świe­cie pro­du­cen­tów auto­ma­tów do gier sta­nowi wła­sność firmy Scien­ti­fic Games (dosł. gry naukowe). Nauka bowiem odgrywa w pro­jek­to­wa­niu tych fascy­nu­ją­cych urzą­dzeń dużą rolę. Cho­ciaż rodo­wód auto­ma­tów do gry sięga XIX wieku, współ­cze­sne udo­sko­na­le­nia ich funk­cjo­no­wa­nia odwo­łują się do pio­nier­skich prac beha­wio­ry­sty B.F. Skin­nera, który w latach sześć­dzie­sią­tych XX stu­le­cia opi­sał zasady mani­pu­la­cji beha­wio­ral­nej.

W jed­nym ze swo­ich eks­pe­ry­men­tów umie­ścił gołę­bia w klatce. Odkrył, że przez warun­ko­wa­nie może przy­uczyć go do naci­ska­nia dźwi­gni w celu uzy­ska­nia por­cji karmy. Nie­które eks­pe­ry­menty wyma­gały jed­nego naci­śnię­cia, inne dzie­się­ciu, ale w ramach danego bada­nia liczba ta pozo­sta­wała nie­zmienna. Rezul­taty nie nale­żały do szcze­gól­nie inte­re­su­ją­cych. Nie­za­leż­nie od wyma­ga­nej liczby naci­śnięć gołę­bie dzio­bały dźwi­gnię jak urzęd­nicy ruty­nowo pie­czę­tu­jący nie­koń­czące się sterty doku­men­tów.

Skin­ner spró­bo­wał więc cze­goś innego. Roz­po­czął eks­pe­ry­ment, w któ­rym liczba naci­śnięć nie­zbęd­nych do uzy­ska­nia karmy zmie­niała się losowo. Gołąb już nie wie­dział, kiedy się spo­dzie­wać posiłku. Nagrody przy­cho­dziły nie­ocze­ki­wa­nie. To pod­eks­cy­to­wało ptaki. Zaczęły dzio­bać szyb­ciej. Coś skła­niało je do zwięk­sze­nia wysiłku. Uru­cho­miona została dopa­mina, czą­steczka nie­spo­dzianki, a dzia­ła­nie auto­ma­tów do gier docze­kało się nauko­wych pod­wa­lin.

Kiedy Saman­tha ujrzała swo­jego byłego, gwał­tow­nie odżyły wszyst­kie emo­cje – pod­nie­ce­nie, per­spek­tywa nowych moż­li­wo­ści, zogni­sko­wa­nie uwagi na nim, motylki w brzu­chu. Nie poszu­ki­wała romansu, ale i nie musiała. Poja­wie­nie się Demarca i na pół świa­dome marze­nie o kolej­nej szan­sie na namiętną eks­cy­ta­cję były nie­spo­dzia­nym pre­zen­tem w jej życiu emo­cjo­nal­nym i to ta nie­spo­dzianka stała u źró­dła jej eks­cy­ta­cji. O tym jed­nak Saman­tha oczy­wi­ście nie miała poję­cia.

Oboje uma­wiają się na kolej­nego drinka, który też jest miły. Następ­nego dnia decy­dują się na wspólny lunch, a nie­długo potem ich spo­tka­nia zmie­niają się w nie­winne „randki”. Emo­cje buzują. Oboje, roz­ma­wia­jąc, doty­kają się. Żegna­jąc, obej­mują. Kiedy są razem, czas mknie im nie­po­strze­że­nie, jak w trak­cie ich daw­nych spo­tkań, zupeł­nie tak – uświa­da­mia sobie – jak kie­dyś z Shaw­nem. „Moż­liwe – mówi sobie – że to Demarco jest tym wła­ści­wym dla mnie”. Jed­nak w świe­tle roli dopa­miny jest jasne, że ta rela­cja nie nie­sie niczego nowego. Jest jedy­nie kolejną powtórką dopa­mi­no­wej eks­cy­ta­cji.

Stan nowo­ści uak­tyw­nia­jący dopa­minę nie trwa wiecz­nie. Jeśli mowa o miło­ści, namiętny romans nie­uchron­nie kie­dyś się koń­czy i sta­jemy przed wybo­rem. Możemy przejść do miło­ści, którą pod­syca codzienne doce­nia­nie dru­giej osoby tu i teraz, albo zakoń­czyć zwią­zek i szu­kać następ­nej prze­jażdżki kolejką gór­ską. Posta­wie­nie na taki dopa­mi­ner­giczny odlot nie wymaga wiel­kiego wysiłku, ale i szybko się koń­czy, jak przy­jem­ność z jedze­nia bato­nika. Trwała miłość prze­nosi nacisk z ocze­ki­wań na doświad­cza­nie, z fan­ta­zji o nie­skoń­czo­nych moż­li­wo­ściach na zanu­rze­nie się w rze­czy­wi­sto­ści ze wszyst­kimi jej nie­do­sko­na­ło­ściami. Doko­na­nie tego przej­ścia jest trudne, a kiedy świat pod­suwa nam łatwy spo­sób na wywi­nię­cie się od trud­nego zada­nia, korci nas, by z niego sko­rzy­stać. Dla­tego tak wiele związ­ków dobiega końca, gdy wygasa dopa­mi­nowa eks­plo­zja wcze­snego romansu.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki