Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Odkryj starożytny Egipt, o którego mrocznych losach zabronione było mówić…
Faraon Neferuth, kobieta zasiadająca na złotym tronie Egiptu, całe bogactwo swego kraju przelewa na budowanie kolejnych piramid, nie dbając o swoich poddanych i pogrążając ich w ubóstwie. Jednak gdy królowa znika bez śladu, a na kraj spada wielomiesięczna burza piaskowa, odcinając go od słońca i czystej wody, przerażona ludność zaczyna modlić się do bogów o jej powrót.
Z nadejściem burzy spod powierzchni pustyni wyłaniają się bestie, które pod osłoną nocy wykradają złote czubki piramid. Egipska armia oddaje życie w obronie ostatniego grobowca, który zachował swój piramidion. Kapłani w desperacji, by ratować Egipt, decydują się na przywołanie najstraszliwszego z bogów – Seta, którego chcą prosić o pomoc.
Czy tonący w krwawym przerażeniu Egipt wygra walkę ze swoim przeznaczeniem? Czy zaginiona władczyni zmieni losy pustynnego kraju? Czy ten, który za nią podąża, niesie zniszczenie, czy wybawienie?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 432
Kochanej żonie i córkom
PROLOG
Gęsta jak maź ciemność obejmowała wszystko w zamkniętym kamiennym pomieszczeniu. Oczy, które przez całe życie unikały światła, nie były w stanie przyzwyczaić się do nieprzeniknionego, aksamitnego mroku. Uniósł się cichy dźwięk łańcuchów, szurających po twardej podłodze. Nieotwierana od ponad siedmiu tysięcy lat komnata zamknięta była na zewnętrzny świat całkowicie. A ten, który został w niej uwięziony, nie rozpoznawał już niczego poza dźwiękiem swego głosu i pobrzękiwaniem łańcuchów, które wiązały jego ręce i szyję.
Jego ciało było nieruchome, zupełnie jak kamienne ściany będące jego więzieniem. Ale myśli płonęły w nim ogniem, który utrzymywał go przy życiu. Ogniem, którym obiecał spalić odebraną mu siłą ziemię. Jego dom, który teraz najeźdźcy mają czelność nazywać własnym, zapominając o prawowitym właścicielu. Wiedział, że czas zemsty nadejdzie. Był cierpliwy.
Czekał.
Łańcuchy znów się poruszyły w odpowiedzi na to, czego sam nie był pewien, czy było tylko urojeniem. Myślał, że zapomniał już ten dźwięk, a jednak wydawał się tak znajomy. Gdzieś w oddali słychać było głuche stukanie. Coś wydawało przytłumiony odgłos, tłukło się cicho, ale rytmicznie, a z każdym uderzeniem zdawało się głośniejsze. Nie umiał odróżnić, czy to umysł gra z nim w gierki, ale stukot wydawał się prawdziwy. Ktoś się zbliżał.
Huknęło, a jaskinia, w której był więziony, zatrzęsła się w posadach; małe kamyczki poturlały się po większych kamieniach. Zaraz potem rozszedł się kolejny wstrząs. A później jeszcze jeden. Chciał wstać, ale łańcuchy zatrzymały go w pozycji klęczącej. Usłyszał dźwięk przekręcanego klucza, a drzwi do jego komnaty trzasnęły, załomotały i syknęły. Poczuł wilgotne, zimne powietrze, które niosło swąd przypalonych knotów i oliwy. Drzwi się otworzyły, a on odwrócił głowę od rażącego światła zapalonej pochodni, gdy mdły blask rozjaśnił ciemność.
Zamknął oczy. Nie był w stanie spoglądać w kierunku światła niewidzianego od tysięcy lat. Usłyszał kroki. Ktoś wszedł do środka.
– Czyż me oczy nie są zatrute i ukazują mi prawdę? – Uniósł się głos tego, który wszedł do komnaty. – Wszak nisko żeś upadł...
– Uwolnij mnie z tych kajdan, a na własnej skórze doświadczysz... – próbował otworzyć oczy, ale obraz był zmącony jak brzegi Nilu tuż po wylewie rzeki – ...do czego zdolny jest ten, któremu zabrane zostało wszystko. I nie ma już nic do stracenia.
Postać kucnęła, by lepiej mu się przyjrzeć.
– Czy gotowy jesteś odbić to, co zostało ci zabrane, i ponownie ujrzeć swój lud w chwale?
Więzień odwrócił głowę na wprost, a minę miał przy tym wredną.
– Nie jestem niczego winien zdrajcom własnej sprawy... – warknął. – A ogień, jaki zaleje te ziemie, będzie tym, który płonął we mnie podczas mej niewoli. Rzeki i morza popłyną krwią tych, którzy staną mi na drodze...
Więzień otworzył oczy, nie zwracając uwagi na ból, który sprawiało mu światło pochodni. Spojrzał tajemniczej postaci w oczy. Wyprostował się, jednak łańcuchy strzeliły, blokując jego ruchy. Postać z pochodnią przyłożyła klucz do jego kajdan, a te z hukiem upadły na kamienną podłogę.
Był wolny.
ROZDZIAŁ 1
Ku potrzebie
Głośne sapanie ze zmęczonego gardła wraz z szuraniem ledwo stąpających, odzianych w sandały stóp niosły się po korytarzu prowadzącym do komnaty faraona. Kapłan, który pędził jak poganiane szpicem zwierzę, był najmłodszym członkiem rady, jaki został zapisany na miedzianych historycznych tabliczkach. Powołany na służbę po śmierci jednego z najstarszych członków, który doradzał potomkowi Boga słońca. Oddech miał krótki, napędzany przerażeniem odgłosów, jakie docierały zza złotego pałacu. Mijał służbę i niewolników, chowających się za kamiennymi filarami, kurtynami i rzeźbami. Dygotali ze strachu, modląc się do starych i nowych bogów o możliwość ujrzenia kolejnego wschodu słońca.
Dobiegł na miejsce. Ozdobione złotem drzwi otworzyli mu strażnicy odziani w bogate, złote zbroje, na których nie znać było nawet najmniejszej rysy użytkowania, choć teraz niosła się od nich woń potu, który spływał po ich ciałach wyciskany strachem. Kapłan znalazł się w komnacie oświetlonej jedynie kilkoma pochodniami, na jej środku stał stół przepełniony wyschniętym już i nietkniętym jedzeniem i winem, choć i tego nie zostało już zbyt wiele.
– Panie? – Pomieszczenie wydawało się puste. – Panie, przybyłem z nowiną!
Po prawej stronie, niedaleko dużego stołu pełnego papirusów, obok długich czarnych kurtyn leżały porozrzucane i poniszczone instrumenty muzyczne oraz mapy, na których stały pionki wskazujące rozmieszczenie wojska. W przeciwnym rogu komnaty znajdowały się miejsca spoczynku, meble obszyte materiałami z najlepszych egipskich tkanin, a ich nogi i oparcia okute były złotem i kolorowymi kamieniami. Pachniało dymem i wilgocią.
Simtep, młody kapłan, doradca faraona będący zaledwie przed czterdziestką, z gęstą czarną brodą i kręconymi czarnymi włosami sięgającymi mu za uszy, podszedł do stołu z jedzeniem. Ręką odgonił brzęczące muchy nad podgryzioną kaczką w sosie miodowym, wypił cały kielich nalanego wina, by zwilżyć gardło i ulżyć wątrobie. Widział swój cień, rzucony przez ciepłe światło migających płomyków ognia w półmrocznym klimacie na ułożonej jasnym kamieniem podłodze. Z tego miejsca słychać było to, co działo się na zewnątrz. Silne podmuchy wiatru i rozpędzone, sypiące drobinki pustynnego piasku syczały w głos, rozbijane o ściany budowli. Oraz krzyki i wołania przerażonych gardeł, reagujących tak na dźwięk granych rogów sygnalizujących nadejście wroga. Tak było już drugi raz tej nocy, choć ta była wciąż młoda. Kapłan popędził na balkon, a gdy się tam znalazł, usta rozszerzył jak głodny krokodyl, a jego zdziwienie nie miało końca.
– Na Seta i wszystkie demony...
Jego oczom ukazała się panorama Memfis, tonąca w burzy piaskowej utrzymującej się już od sześciu miesięcy. Wiatr powiewał jego odzieniem, a on sam stał wpatrzony w horyzont, gdzie widać było batalię pod piramidą Cheopsa. Otoczony wojskiem trójkątny grobowiec chroniony był przez wojowników na wozach bojowych i w zasadzkach, jakie przygotowali za dnia, szykując się do obrony. To właśnie tę piramidę przeciwnicy obrali sobie za cel. Wycia i piski kreatur, jakie zjawiły się po nadejściu mroku, przywoływały najgorsze z możliwych myśli, paraliżując układ nerwowy i utrudniając racjonalne myślenie.
Duże, palące się w oddali pochodnie nie dawały wiele widoczności z powodu panującej pogody. Spojrzał na horyzont, by się upewnić, czy kolor nieba zaczyna przybierać inny odcień. Czy wielki Ra wygrywa kolejny raz swą batalię ze wstrętnym wężem, który co noc próbuje pożreć słońce, by już nigdy nie zaświeciło nad Egiptem, jak to mieli w zwyczaju wmawiać ludziom kapłani starych bogów.
Wtedy usłyszał przeraźliwy huk i aż kucnął ze strachu, gdyż nigdy czegoś podobnego nie słyszał. Zauważył jak jedna ściana murów chroniących miasto jakby eksplodowała, sypiąc białymi płytami, które teraz toczyły się, miażdżąc część infrastruktury, w której żyła biedota. Wysyłano tam najmniej żołnierzy. Ochotników do ich obrony było niewielu. Powszechnie uważało się, że strata biedoty niewiele będzie dla Egiptu znaczyć. A może to i nawet lepiej, kiedy skonają – przecież są brudni i łażą po nich robaki.
– Tylko nie mury! Zaraz wedrą się do miasta! – wrzasnął Simtep z całych sił, widząc wybiegających ze złotego pałacu faraona strażników, którzy zbierali się niedaleko w większą grupę. Przez burzę kiepsko widział z tej odległości, ale domyślał się, że musi się tam znajdować również Amuntep, dowódca wojsk egipskich i jego dobry przyjaciel. Młody kapłan wybiegł z komnaty. Znalazł się na placu, na którym faraon przemawiał przed ludem, teraz zasypanym w większości piaskiem, którego nikt nie miał czasu spychać. Krzaki ozdobne były nagie, a ich gałęzie latały w powietrzu. Uniósł leżącą mu na lewym ramieniu skórę geparda, by chronić głowę od tnących skórę drobinek piasku. Dotarł do wąskiej uliczki między domami, którą omijał wiatr, i znalazł się pośród tłumu wojowników.
– Amuntepie! – zawołał. Tak jak się spodziewał, jego druh stał przed zebranymi wojownikami na leżącym przy drodze kamieniu. U jego boku znajdował się sługa, trzymający wysoko pochodnię, tak by go było dobrze widać. – Mury padły w dzielnicy biedoty!
Starszy dowódca gestem ręki dał znać kapłanowi, by ten nie przeszkadzał. Amuntep wyróżniał się długą, przyprószoną lekką siwizną brodą, która zasłaniała większość zmarszczek. Lewe oko miał ślepe i było tak od urodzenia, choć prawił każdemu, że stało się to na polu bitwy, by dodać sobie w ich oczach uznania i podziwu. Krótkie włosy, lepkie od potu, zaczesane miał do tyłu, a jego zdobiona kamieniami zbroja przerzucona była długim materiałem, zasłaniającym mu część prawej ręki i sięgającym aż do kolan za plecami. Amuntep kontynuował swą przemowę, żując jednocześnie twardy chleb, a w drugiej dłoni podrzucał co chwila cebulę.
– Kiedy patrzycie przed siebie, widzicie cud! – mówił. – Gdyż Amon przekazał nam te plugastwa w nasze ręce i dokonamy dziś nie lada czynów, odcinając im wszystkim łby! – Wojska tupały i uderzały mieczami o tarcze, z zapałem słuchając jego słów. Ten zaś wypluł część chleba i zagryzł trzymaną w dłoni cebulą. Następnie zmarszczył już pomarszczone czoło i ciągnął: – Na Seta i wszystkie demony, jakie na nas zsyła! Trąbcie na alarm, wszyscy ludzie mają schronić się pod miastem w schronach, a dla tych, których miejsca tam zabraknie, niech szukają skrycia w świątyniach starych bogów, bo te budowano solidnie i okna mają wysoko! Tym potworom trudniej będzie wejść do środka, choć sam żem widział, że wspinają się równie sprawnie, co pawiany! Amur – wskazał palcem na żołnierza w pierwszym rzędzie – zbierz tylu ludzi, ilu ci potrzeba, ale nie za dużo, i pomóż mieszkańcom bezpiecznie dotrzeć do schronu!
– Będzie zrobione! – odparł żółnierz i pobiegł, opuszczając zbiorowisko.
– Azir! – Amuntep wyznaczył następnego. – Niech pozostali idą za tobą i biegnijcie bronić wyłomu! Znajdźcie tamtejszego dowódcę, którego imienia nie pamiętam, bo sam bóg Ra wie, jak go matka nazwała! On zna dzielnicę najlepiej, niech zatem dowodzi obroną, nie wolno wam wpuszczać tych bestii dalej do miasta, wszystkie mają paść przy bramie, kosztując naszych miedzianych oszczepów!
Żołnierze tupnęli i krzyknęli, uderzając w tarcze.
– I wiedzcie, moje głodne szczury, bo młodzi jesteście, a część z was nie poznała jeszcze ciepła kobiety, że nie posiadam się z radości, że ci głupcy tu weszli i znaleźli się w zasięgu naszych miedzianych mieczy! Niepokoi mnie jednak bardziej, czy wy, niedołęgi, nie pozwolicie im uciec, czego robić wam nie wolno! Pamiętajcie, że patyki, które macie w rękach, to oszczepy służące do wypruwania flaków tym, którzy są wrogami Egiptu! A wy, łucznicy – dowódca zaczesał włosy ręką, w której trzymał chleb, a okruszki powpadały mu między kosmyki – gdy wasze łuki będą śpiewać puszczanymi cięciwami i wysyłać strzały w niebo, nie chełpijcie się, kogo strzała leci wyżej, jak dzieci, tylko macie celować w szkarady! Dlatego nakazuję wam, byście podeszli bliżej i celowali w tułów, bo ten mają duży i łatwiej wam będzie trafić, pomimo waszej niesprawności. Bo gdybyście byli wyszkoleni przeze mnie, to potrafilibyście ich trafić w oko, i tak mielibyście nakazane! A każdego, kto wypuści strzałę bezmyślnie, sam wychłostam! I żreć będzie z kozami!
Na te słowa rozległ się śmiech pozostałych, co wprawiło Amuntepa w gniew.
– Oszczepnicy! – Wywołani nagle spoważnieli i nikt już się nie śmiał. – Gdy ujrzycie pędzącego stwora, macie oprzeć oszczep o ziemię i pochylić go. Celujcie w podbrzusze, w ten sposób zdążycie uskoczyć na bok, by potwór nie zwalił się na was! – Splunął. – Tak to jest! Moje młode szczurki! Tak to jest! Koniec już trwonienia na was moich cennych rad, bo i tak z waszymi mózgami jak orzeszki pewnie żeście już zapomnieli, co żem wam przekazał! Idźcie i czyńcie rzeczy wielkie, a potem zalejemy wątroby winem ku kolejnemu zwycięstwu! Egipt nie upadnie!
Żołnierze uderzyli w tarcze i pobiegli śladem Azira w kierunku wyłomu w murze. Dowódca zeskoczył z płaskiego kamienia i zastękał, łapiąc się za kolano, które zabolało od tego skoku, i poszedł wzdłuż uliczki w pośpiechu, jakby zapomniał o obecności kapłana. Członek najwyższej rady faraona przeciskał się przez mijających go młodych żołnierzy, a gdy wydostał się z tłumu, ujrzał horror tej nocy.