Linia krwi - Paweł Leśniak - ebook + książka

Linia krwi ebook

Paweł Leśniak

5,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Świat umarłych to dopiero początek… Umbra – świat, do którego trafiają zbłąkane dusze – nie jest Maxowi obca. Motywowany desperacką potrzebą pomocy starszemu bratu, Max zgłębia najmroczniejsze tajniki świata, do którego wstęp powinni mieć tylko umarli. Dzięki zgromadzonym księgom poznaje sekrety, które już nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego. Jednak powrót Garou i jego obecność zmieniła prawa, jakie łączą oba światy, czyniąc Maxa niemal bezradnym. Gdy nadzieja wydaje się być stracona, chłopak otrzymuje wiadomość od kogoś, kogo nie spodziewał się jeszcze kiedykolwiek spotkać. Czy ta osoba jest tym, za kogo się podaje? I czy jest ona w stanie pomóc ocalić jego starszego brata? Wyścig o życie Taylora właśnie się rozpoczął, a aby go ocalić, Max będzie musiał sięgnąć tam, gdzie spojrzeć boją się nawet upiory.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 404

Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
nestiz

Nie oderwiesz się od lektury

Nie zaśniesz bez włączonej lampki, jeśli przeczytasz tę książkę. Czy odważysz się po nią sięgnąć…? Max chce za wszelką cenę pomóc swojemu starszemu bratu. Nie cofnie się przed niczym, nawet przed niebezpieczeństwem pochodzącym nie z tego świata. Kiedy wydaje mu się, że nie ma już szansy na szczęśliwy finał, pojawia się ktoś, dzięki komu odzyskuje nadzieję na uratowanie brata. Będzie jednak skazany, by sięgnąć tam, gdzie spojrzeć boją się nawet upiory... Kolejna książka Pawła Leśniaka sprawia, że zbieram szczękę z podłogi, ale zbyt wiele zdradzić nie mogę, byście mogli również przeżyć tę książkę całym sobą. Jedno jest pewne. Znajdziecie tu najlepsze z najlepszych motywów pojawiających się w filmach i książkach grozy. Tablica ouija, zbłąkane dusze, opętania, przerażające widma i klimat, który sprawia, że tak jak podczas oglądania horrorów, obawiamy się, że coś nagle wyskoczy zza rogu i czujemy się obserwowani. Autor zaprasza czytelnika do niebezpiecznego świata, w którym nic nie jes...
00

Popularność




Re­dak­cja: Ro­bert Ci­chow­las
Ko­rek­ta: Mag­da­le­na Gon­ta-Bier­nat
Pro­jekt okład­ki: To­masz Za­ruc­ki
Skład i ła­ma­nie: Ma­rek Jad­czak
Ry­sun­ki: Pa­weł Le­śniak
Co­py­ri­ght by Pa­weł Le­śniak 2022 Co­py­ri­ght for the Po­lish Edi­tion by Wy­daw­nic­two Nocą, War­sza­wa 2022
ISBN 978-83-964187-4-6
WY­DAW­NIC­TWO NOCĄ ul. Fi­li­pi­ny Pła­sko­wic­kiej 46/89 02-778 War­sza­wa NIP: 9512496374www.wy­daw­nic­two­no­ca.pl e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­no­ca.pl
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

Ko­cha­nej żo­nie i cór­kom

PRO­LOG

Osa­mot­nio­ny ksi­ężyc na czar­nym nie­bie, tej nocy był je­dy­nie wąskim ro­żkiem ja­sne­go świa­tła. Na opusz­czo­nym sta­rym par­kin­gu, gdzie na­tu­ra upo­mnia­ła się już o swo­je, obok kęp tra­wy prze­bi­ja­jących się wy­so­ko spod be­to­nu za­sty­gła w bez­ru­chu mysz. Nie wie­dzia­ła, że w miej­scu, gdzie przy­sta­nęła, pod sta­rym kon­te­ne­rem na śmie­ci, cza­iła się śmie­rć. Wąż unió­sł łeb wy­żej, nie­wi­docz­ny za ścia­ną mro­ku. Był go­to­wy do ata­ku.

Roz­le­gł się prze­ra­źli­wy krzyk mężczy­zny, któ­ry spło­szył zwie­rzęta. Wrzask do­cie­rał z opusz­czo­nej fa­bry­ki, do któ­rej nie­gdyś na­le­żał par­king. Z na­gła za­czął dąć wi­cher, ko­ro­ny drzew za­sza­mo­ta­ły się, piach wzbił się w po­wie­trze. Ko­lej­ny po­głos bólu zgrał się z gwiz­da­niem nie­szczel­nych, brud­nych okien sta­rej bu­dow­li. Prze­ci­ąg za­ko­ły­sał pa­jęczy­na­mi, któ­re przy­sła­nia­jąc sta­re ma­szy­ny, po­ły­ski­wa­ły w srebr­nym świe­tle ksi­ęży­ca.

Na ni­ższym po­zio­mie opusz­czo­nej bu­dow­li sły­chać było prze­ra­źli­we od­gło­sy. Przed drzwia­mi, skąd do­cie­ra­ły krzy­ki, sta­ło kil­ka osób. Je­dy­nym źró­dłem świa­tła obej­mu­jącym nie­wiel­ką po­wierzch­nię była sta­ra, brud­na lam­pa na su­fi­cie. Nie lu­bi­li świa­tła, wo­le­li prze­by­wać w ciem­no­ściach. Skry­ci w mro­ku jak węże, bali się choć pi­snąć, by nie zo­stać wci­ągni­ęty­mi w to, co dzia­ło się za sta­lo­wy­mi drzwia­mi. Dwóch wy­bie­gło na górę. Przy­gar­bio­na dziew­czy­na, sto­jąca naj­bli­żej drzwi, odzia­na była w scho­dzo­ny brud­ny pod­ko­szu­lek. Dło­nie mia­ła ciem­ne, jak­by sine, a na ko­niusz­kach pal­ców wy­ró­żnia­ły się ciem­no­czer­wo­ne rany. Dwa pa­znok­cie były ści­ągni­ęte i sączy­ła się ropa. Dziew­czy­na mia­ła sza­ty­no­we wło­sy – po­tar­ga­ne i skle­jo­ne, częścio­wo opa­da­ły jej na twarz.

Spoj­rza­ła na nich zgni­ły­mi ocza­mi i par­sk­nęła, czu­jąc za­że­no­wa­nie tą po­sta­wą. Zza drzwi unió­sł się krzyk, naj­gło­śniej­szy do tej pory, a po nim nie było już nic.

Cho­wa­jący się w mro­ku lu­dzie po­pa­trzy­li po so­bie py­ta­jąco, ale nie mie­li za­mia­ru wy­cho­dzić do świa­tła. Dziew­czy­na zła­pa­ła za sta­rą, chro­po­wa­tą klam­kę i otwo­rzy­ła ci­ężkie drzwi z hu­kiem. Gdy wcho­dzi­ła do środ­ka, po­dmuch po­wie­trza ude­rzył w nią za­pa­chem krwi i potu. Na ko­ńcu po­miesz­cze­nia do­strze­gła mężczy­znę. Zdy­sza­ny, opie­rał się o za­chla­pa­ny krwią sto­lik na kó­łkach. Fa­cet zgar­nął za uszy dłu­gie, czar­ne wło­sy, po czym odło­żył na sto­lik za­krwa­wio­ne ob­cęgi. Sto­jąca na nim za­pa­lo­na lamp­ka biu­ro­wa rzu­ca­ła na nie­go żó­łty blask, do­da­jąc sy­tu­acji pa­to­su.

– Czy to już ko­niec? – spy­ta­ła dziew­czy­na nie­pew­nym gło­sem.

– Ko­niec? – wy­mam­ro­tał, ła­pi­ąc od­dech. – Nie, to nie...

Od­wró­cił się, a świa­tło lamp­ki roz­ja­śni­ło nie­bie­ski pod­ko­szu­lek z żó­łty­mi wstaw­ka­mi przy­kle­jo­ny do spo­co­ne­go cia­ła. Sze­ro­ki de­kolt i za­ka­sa­ne ręka­wy uka­zy­wa­ły wy­ta­tu­owa­ne cia­ło od nad­garst­ków aż po szy­ję, na któ­rej wy­ta­tu­owa­na była zło­ta ko­ro­na. Po wąskiej twa­rzy spły­wa­ły kro­ple potu skręca­jąc na sze­ro­kim, sa­tys­fak­cjo­nu­jącym uśmie­chu, nie pa­su­jącym do wred­ne­go, złe­go spoj­rze­nia.

Wy­ci­ągnął do niej dłoń, w któ­rej le­żał świe­żo wy­rwa­ny, za­krwa­wio­ny kieł.

– To jest po­czątek – rze­kł i splu­nął. – Zwo­łaj po­zo­sta­łych...

Odło­żył ząb na sto­li­ku, a dźwi­ęk, jaki temu to­wa­rzy­szył, po­nió­sł się echem po pu­stym po­ko­ju.

– Czy mło­dy Ga­rou jest pil­no­wa­ny? – spy­tał, ści­ąga­jąc z po­licz­ka skle­jo­ne wło­sy.

– Nie spusz­cza­my z nie­go wzro­ku.

– Za­tem – za­rzu­cił na sie­bie czar­ny płaszcz – mo­że­my za­czy­nać.

Mó­wi­ąc to, uśmiech­nął się do niej sze­ro­ko, uka­zu­jąc brak pra­we­go kła i za­krwa­wio­ne dzi­ąsło.

ROZ­DZIAŁ 1

Nowa dro­ga

Ksi­ężyc tej nocy, choć sa­mot­ny, rzu­cał ja­sne świa­tło na całe Chi­ca­go. Po­wie­trze było cie­płe, lecz nie dusz­ne, co było ra­jem dla owa­dów. Max od­no­sił wra­że­nie, że jesz­cze tyl­ko je ten świat bawi. Po raz ko­lej­ny od­ga­niał na­tar­czy­we mu­chy – za­czy­na­ły do­pro­wa­dzać go do sza­łu. Mrok za­le­wał ko­ry­tarz sta­re­go, opusz­czo­ne­go od lat ho­te­lu, a owa­dy do­sta­wa­ły się do środ­ka przez po­wy­bi­ja­ne ka­mie­nia­mi przez pod­chmie­lo­ną mło­dzież okna. Od­głos kro­ków za­głu­szał wy­ło­żo­ny na podło­dze ma­te­riał. Po wy­bla­kłym ko­lo­rze do­my­ślał się, że ory­gi­nal­nie był czer­wo­ny, ob­szy­ty zło­ty­mi kó­łka­mi, któ­re za­uwa­żył, świe­cąc wcze­śniej la­tar­ką.

Za­pach wil­go­ci i po­ro­śni­ętych grzy­bem ścian wwier­cał się nie­zno­śnie w noz­drza Max od­no­sił wra­że­nie, że czuł je, na­wet gdy od­dy­chał usta­mi. Za­czy­na­ła bo­leć go od tego gło­wa. Za­uwa­żył, że jak na opusz­czo­ny ho­tel było tu mało pa­jęczyn. Spoj­rzał za sie­bie, na sze­ro­ką klat­kę scho­do­wą z drew­nia­ny­mi, zdo­bio­ny­mi ba­rier­ka­mi. Bu­dy­nek po­wstał, gdy win­dy nie były jesz­cze tak po­pu­lar­ne, więc ho­te­le przy­wi­ązy­wa­ły dużą wagę do wy­glądu ich kla­tek scho­do­wych. Wąskie ko­ry­ta­rze były za to ich prze­ci­wie­ństwem. Ho­tel Ce­ryl wznie­sio­ny był w ty­si­ąc dzie­wi­ęćset dwu­dzie­stym czwar­tym roku w tam­tej­szej dziel­ni­cy han­dlo­wej, bli­sko cen­trum Chi­ca­go. Świa­tło ksi­ęży­ca, od­bi­te przez okna, oświe­tla­ło twarz Maxa, któ­ra po pi­ęciu la­tach od jego po­wro­tu z Mrocz­nej Um­bry uro­sła w kszta­łt­ną szczękę i zy­ska­ła lek­kie­go za­ro­stu. Przez ostat­nie pięć lat wy­ró­sł, ale wci­ąż był ni­ższy od Tay­lo­ra. Po­stu­rą bli­żej mu było do mężczy­zny niż chłop­ca, tył i boki gło­wy wy­go­lo­ne miał nie­mal do skó­ry, a krót­kie wło­sy sta­wiał so­bie do góry na pa­ście.

Idąc ko­ry­ta­rzem, mi­ja­jąc ko­lej­ne drzwi z wy­bla­kły­mi śla­da­mi po wy­wie­szo­nych na nich nie­gdyś nu­me­rach, Max wy­ci­ągnął te­le­fon i za­czął raz jesz­cze czy­tać ar­ty­kuł o tym miej­scu i jego złej sła­wie.

Ho­tel Ce­ryl w sen­sie for­mal­nym już nie ist­niał, gdyż w dwu­ty­si­ęcz­nym sie­dem­na­stym roku nowy wła­ści­ciel zmie­nił tę na­zwę na Ho­tel Stay, sta­ra­jąc się tym po­zbyć jego fa­tal­ne­go wi­ze­run­ku. Na nic się to jed­nak zda­ło, gdyż dwa lata pó­źniej ro­ze­gra­ła się tu­taj ko­lej­na tra­ge­dia. Z nie­zna­ne­go ni­ko­mu po­wo­du ho­tel ten był chęt­nie wy­bie­ra­ny przez sa­mo­bój­ców, se­ryj­nych mor­der­ców oraz, jak twier­dzi­ło wie­lu, rów­nież i przez opęta­nych.

– Ide­al­ne miej­sce dla mnie – po­wie­dział pod no­sem Max.

Bu­dy­nek miał dwa­na­ście pi­ęter i mie­ścił aż sze­śćset po­koi. Z ra­cji znisz­czeń, ja­kich do­pu­ści­li się bez­dom­ni, nar­ko­ma­ni i zło­dzie­je, nie było ta­bli­czek in­for­ma­cyj­nych na ścia­nach, przez co od­na­le­zie­nie tego, cze­go szu­kał Max, zaj­mo­wa­ło mu wi­ęcej cza­su, niż przy­pusz­czał. Bu­dy­nek, któ­ry był po­sta­wio­ny nie­mal sto lat temu, nie po­sia­dał zor­ga­ni­zo­wa­ne­go roz­sta­wu po­koi. Wo­kół bu­dyn­ku wy­bu­do­wa­no kil­ka biu­row­ców i apar­ta­men­tow­ców, cen­trum han­dlo­we i par­kin­gi, jed­nak na­wet to nie za­po­bie­gło upad­ko­wi dziel­ni­cy. Dziś wie­le ze wznie­sio­nych bu­dow­li stoi pu­stych, inne są do wy­na­jęcia, w kil­ku ko­czu­ją bie­da­cy i bez­dom­ni. Na­wet w ci­ągu dnia bywa tu nie­bez­piecz­nie, jak­by nad całą dziel­ni­cą ci­ąży­ła klątwa.

Tymi, któ­rzy od­wa­ży­li się tu­taj nie­gdyś no­co­wać, byli tu­ry­ści nie­świa­do­mi re­pu­ta­cji ho­te­lu, lub po pro­stu sku­sze­ni ni­ski­mi ce­na­mi. Do dziś, jak po­da­je pew­na ga­ze­ta, lu­dzie ska­rżą się na dziw­ne cie­nie czy nie­po­ko­jące od­gło­sy. Wie­lu mia­ło po­czu­cie du­sze­nia się we śnie czy wra­że­nie by­cia ob­ser­wo­wa­ny­mi przez ko­goś z mro­ku.

Max do­ta­rł do dru­gich scho­dów, gdyż pierw­sza klat­ka scho­do­wa pro­wa­dzi­ła tyl­ko do siód­me­go pi­ętra. Skro­lo­wał da­lej te­le­fon. Z ho­te­lem wi­ąza­ło się wie­le strasz­nych hi­sto­rii, mi­ędzy in­ny­mi mor­der­stwo nie­do­szłej ak­tor­ki, słyn­nej „Zło­tej Elzi”, Eli­za­beth Long, za­bi­tej w ty­si­ąc dzie­wi­ęćset trzy­dzie­stym siód­mym. Po raz ostat­ni wi­dzia­no ją wła­śnie w ba­rze tego ho­te­lu pi­jącą w sa­mot­no­ści i za­cho­wu­jącą się, we­dług ze­znań bar­ma­nów, dziw­nie, jak­by mó­wi­ła sama do sie­bie. Wszyst­kie me­dia o tym pi­sa­ły, gdyż jak wy­ka­za­ła sek­cja zwłok, dziew­czy­nę dręczo­no, jej cia­ło roz­ci­ęto na pół – mor­der­ca oka­le­czył wcze­śniej jej twarz i na­rządy płcio­we. Gdy wła­ści­ciel sądził, że go­rzej być nie może, oka­za­ło się, że był to do­pie­ro po­czątek rów­ni po­chy­łej. Eme­ry­to­wa­na te­le­fo­nist­ka Gol­die Oswe­ed, po­czątek sze­śćdzie­si­ąte­go czwar­te­go roku, za­ata­ko­wa­na przez nie­zna­ne­go spraw­cę tępym na­rzędziem.

Rok pó­źniej w kłót­ni ma­łże­ńskiej mąż wy­sko­czył z okna i spa­dł na prze­cho­dzącą chod­ni­kiem sta­rusz­kę – obo­je zgi­nęli na miej­scu. Przez te wszyst­kie lata funk­cjo­no­wa­nia ho­te­lu pod ró­żny­mi na­zwa­mi, ta­kich sa­mo­bójstw za­no­to­wa­no aż trzy­dzie­ści, tak jak­by samo miej­sce do­pro­wa­dza­ło tych lu­dzi do sza­łu i wy­mu­sza­ło do si­ęgni­ęcia po dra­stycz­ne roz­wi­ąza­nie swo­ich pro­ble­mów.

– Oby to było tu­taj – rzu­cił pod no­sem z na­dzie­ją.

Wy­sze­dł na ósme pi­ętro i ku swe­mu zdzi­wie­niu za­uwa­żył wi­szący na ścia­nie znak. Pod­sze­dł do nie­go i oświe­tlił te­le­fo­nem. Wy­ci­ągnął rękę, by ze­trzeć brud ręka­wem kurt­ki, ale za­wa­hał się i osta­tecz­nie zro­bił to dło­nią. Ta­blicz­ka urwa­ła się i upa­dła na podło­gę, nio­sąc się echem po opusz­czo­nym bu­dyn­ku. Wsłu­chi­wał się przez mo­ment, li­cząc na od­po­wie­dź, lecz nie do­cze­kał się.

– Tak, to to pi­ętro – stwier­dził i prze­ta­rł brud­ną ręką spodnie.

Po­pra­wił czar­ną dżin­so­wą kurt­kę ze zło­tą ko­ro­ną wy­szy­tą na ple­cach i pod­sze­dł do sta­rej win­dy, otwar­tej aku­rat na tym pi­ętrze. Spoj­rzał na ka­me­rę w rogu wa­go­nu i sta­re przy­ci­ski, na któ­rych nu­me­ry pi­ęter daw­no się wy­ta­rły. Win­da za­bi­ta była drew­nem i zdo­bio­na zło­ty­mi wstaw­ka­mi, na wzór klat­ki scho­do­wej. To tu­taj na­gra­no ostat­nią ofia­rę, któ­ra stra­ci­ła ży­cie. Po tym wy­da­rze­niu ho­tel zo­stał za­mkni­ęty i nikt nie od­wa­żył się go ku­pić.

To wy­da­rze­nie było po­wo­dem, dla któ­re­go Max przy­sze­dł tu tej nocy.

Osiem­na­ste­go lu­te­go, trzy lata wcze­śniej, po­li­cja w Chi­ca­go opu­bli­ko­wa­ła na­gra­nie z tej win­dy, któ­re było ostat­nim za­pi­sem wi­ze­run­ku Emmy Lens. Jego tre­ść zszo­ko­wa­ła opi­nię pu­blicz­ną i od tam­tej pory lu­dzie twier­dzi­li, iż była opęta­na bądź mia­ła kon­takt z du­cha­mi. Max sto­jąc w tej sa­mej win­dzie co ona, włączył przy­cisk „play” na te­le­fo­nie i przy­glądał się uwa­żnie na­gra­niu. Film trwał oko­ło trzech mi­nut. Dziew­czy­na w sza­rej blu­zie we­szła do win­dy zgar­bio­na i za­to­pio­na w kap­tu­rze, ze skrzy­żo­wa­ny­mi ręka­mi na pier­si. Na pierw­szy rzut oka wi­dać było, że coś jest nie tak. Gwa­łtow­nie wci­ska­ła nie je­den, lecz wie­le przy­ci­sków, po czym przy­wa­rła do rogu ka­bi­ny, jak­by ewi­dent­nie się bała. Max sta­nął w do­kład­nie tym sa­mym miej­scu, na­śla­du­jąc jej za­cho­wa­nie. Drzwi się za­su­nęły, a ta pa­trzy­ła na nie z du­żym na­pi­ęciem. Chło­pak unió­sł na mo­ment wzrok, pró­bu­jąc zro­zu­mieć, co za­szło.

Na na­gra­niu wi­dać było, że win­da za­trzy­mu­je się na trze­cim pi­ętrze – pierw­szym, któ­re wci­snęła. Emma ostro­żnie wy­chy­li­ła gło­wę na ko­ry­tarz i ro­zej­rza­ła się w obie stro­ny, po czym jak­by spa­ni­ko­wa­na szyb­ko wy­co­fa­ła się do środ­ka, wci­ska­jąc wie­lo­krot­nie przy­cisk za­my­ka­nia drzwi – te w ko­ńcu za­su­nęły się. Max usły­szał dźwi­ęk do­cho­dzący z klat­ki scho­do­wej, jak­by ktoś prze­su­nął ci­ężki me­bel. Za­sto­po­wał film. Od­głos do­cie­rał z kil­ku pi­ęter ni­żej. Wy­chy­lił się i po­pa­try­wał przez dłu­ższą chwi­lę wzdłuż ciem­ne­go ko­ry­ta­rza opusz­czo­ne­go ho­te­lu. Ci­sza. Prze­łk­nął śli­nę, na­słu­chu­jąc jesz­cze kil­ka­na­ście se­kund, po czym wró­cił do ogląda­nia. Wi­dział, że dziew­czy­na na ka­żdym pi­ętrze ro­bi­ła to samo, jak­by przed kimś ucie­ka­ła. W win­dzie krąży­ła od na­ro­żni­ka do na­ro­żni­ka, cho­wa­jąc gło­wę w kap­tu­rze, wy­ra­źnie prze­stra­szo­na.

Do­je­cha­ła na ósme pi­ętro, tam gdzie znaj­do­wał się te­raz Max. Po­de­szła do pro­gu win­dy, zer­k­nęła w lewo, a po­tem w pra­wo i wte­dy wzdry­gnęła się, jak­by zo­ba­czy­ła du­cha. Na na­gra­niu wi­dać, jak z kimś roz­ma­wia­ła, na­to­miast ka­me­ra z ko­ry­ta­rza po­ka­zy­wa­ła, że dziew­czy­na jest sama. Wy­szła z win­dy jak nie­śmia­łe dziec­ko, po czym szyb­ko wró­ci­ła do środ­ka. Na­stęp­nie wy­szła po­now­nie i za­raz znik­nęła z pola wi­dze­nia obu ka­mer. Max za­uwa­żył jesz­cze jed­ną dziw­ną rzecz, mia­no­wi­cie drzwi do win­dy po­zo­sta­ły ci­ągle otwar­te, jak­by sys­tem się za­wie­sił albo coś je trzy­ma­ło.

Chło­pak wy­sze­dł na śro­dek ko­ry­ta­rza, pró­bu­jąc coś do­strzec, lecz ciem­no­ść była nie­prze­nik­nio­na i nie był w sta­nie przy­uwa­żyć cze­go­kol­wiek. Wró­cił do fil­mu. Emma po­ja­wi­ła się w za­si­ęgu ka­me­ry, a wła­ści­wie tyl­ko jej ręka i noga. Mo­żna było wy­wnio­sko­wać, że dziew­czy­na z kimś roz­ma­wia­ła, po czym wbie­gła do win­dy, trzy­ma­jąc się za gło­wę, a na­stęp­nie znów wró­ci­ła na ko­ry­tarz. Jej ru­chy sta­ły się się gwa­łtow­ne, ner­wo­we, jak­by siłą wci­ska­ła nie­wi­dzial­ne przy­ci­ski. Na­gle po­czy­ni­ła krok do win­dy, ale za­trzy­ma­ła się w po­ło­wie kro­ku. Wi­dać było te­raz do­kład­nie, jak po­ru­sza­ła usta­mi, ale ka­me­ra nie za­re­je­stro­wa­ła jej roz­mów­cy.

Max od­wró­cił role i sta­nął w miej­scu, gdzie po­win­na stać nie­wi­dzial­na po­stać. Na na­gra­niu było coś, co przy­ku­ło uwa­gę chło­pa­ka. Pal­ce dziew­czy­ny. Sta­ły się roz­cza­pie­rzo­ne, gdy roz­mo­wa za­czy­na­ła prze­ra­dzać się w kłót­nię, po czym spra­wia­ła wra­że­nie, jak­by chcia­ła ko­goś po­dra­pać. Pik­se­le na na­gra­niu wska­zy­wa­ły, jak­by jej pal­ce nie­na­tu­ral­nie się wy­dłu­ży­ły.

Max zdębiał.

Przy­su­nął te­le­fon do twa­rzy, by się le­piej przyj­rzeć. Wte­dy się za­sło­ni­ła i nie­mal upa­dła. Wi­dać było, że krzy­czy. Drzwi do win­dy się za­mknęły i po­now­nie otwo­rzy­ły, na­stęp­nie kil­ka­krot­nie na po­wrót za­mknęły i otwo­rzy­ły. Emmy jed­nak nie było już wi­dać. Ka­me­ra w ko­ry­ta­rzu skie­ro­wa­na była na prze­ciw­le­głą do ka­bi­ny ścia­nę.

Max usły­szał skrzy­pie­nie drzwi na ko­ńcu ko­ry­ta­rza. Prze­łk­nął ner­wo­wo śli­nę i po­czuł lo­do­wa­te dresz­cze. Wy­chy­la­jąc się, uj­rzał otwar­te już drzwi, choć mó­głby przy­si­ąc, że jesz­cze mi­nu­tę temu wszyst­kie były za­mkni­ęte. To był po­kój, w któ­rym no­co­wa­ła Emma, pa­mi­ętał po map­ce bu­dyn­ku. Scho­wał te­le­fon do kie­sze­ni, po­pra­wił kurt­kę z ko­ro­ną na ple­cach, któ­rą po­da­ro­wał mu star­szy brat, i po­sze­dł wol­no wzdłuż ko­ry­ta­rza. Spoj­rzał za sie­bie dla pew­no­ści. Za­trzy­mał się przed uchy­lo­ny­mi drzwia­mi, wzi­ął wdech i pchnął je de­li­kat­nie. Te otwo­rzy­ły się z dra­żni­ącym uszy skrzyp­ni­ęciem. Wsze­dł do po­ko­ju, a w wil­got­nym, cie­płym po­wie­trzu po­czuł swąd cze­goś przy­pa­lo­ne­go, jak­by świe­żo zga­szo­nej świe­cy. Po­kój nie wy­ró­żniał się ni­czym nad­zwy­czaj­nym – po­ście­lo­ne sta­ran­nie łó­żko, biur­ko oraz ko­mo­da z te­le­wi­zo­rem, wszyst­ko po­kry­te ci­ężkim ku­rzem. Gęstą at­mos­fe­rę daw­no nie­wie­trzo­ne­go po­ko­ju zła­ma­ło chłod­ne po­wie­trze, któ­re po­ja­wi­ło się na­gle, a w ślad za nim wy­stąpi­ła gęsia skór­ka.

Czuł obec­no­ść ko­goś jesz­cze. Od tego mo­men­tu jego ru­chy były ostro­żne i wy­wa­żo­ne. Za­jął swo­ją po­zy­cję na środ­ku po­ko­ju i usia­dł na brud­nym dy­wa­nie.

– Emmo, wiem, że tu­taj je­steś – za­czął ci­cho i spo­koj­nie. – Wiem rów­nież, że je­steś świa­do­ma mo­jej obec­no­ści.

W rogu po­ko­ju na za­ku­rzo­nej sza­fie po­ja­wi­ła się od­bi­ta dłoń dziew­czy­ny, a z ła­zien­ki do­ta­rł do nie­go od­głos ka­pi­ącej wody z kra­nu. Max wy­pu­ścił wol­no po­wie­trze, lu­zu­jąc na­pi­ęcie. Wie­dział, że cia­ło dziew­czy­ny od­na­le­zio­no trzy dni po tym, jak ka­me­ra win­dy na­gra­ła ją po raz ostat­ni. Pły­wa­ło w zbior­ni­ku wod­nym na da­chu ho­te­lu, drzwi na ostat­nim pi­ętrze były za­bez­pie­czo­ne, a we­jście do zbior­ni­ka jest ci­ężkie i wąskie. Do dziś ta­jem­ni­cą po­zo­sta­ło to, jak zdo­ła­ła się tam do­stać w po­je­dyn­kę, bez dra­bi­ny i klu­czy na dach. Fak­tem jed­nak było, iż przez trzy dni go­ście ho­te­lo­wi myli się i pili wodę, w któ­rej pły­wa­ły roz­kła­da­jące się zwło­ki Emmy i gdy to wy­szło na jaw, to był ko­niec tego ho­te­lu.

– Przy­sze­dłem tu­taj, po­nie­waż mam dla cie­bie pro­po­zy­cję – ci­ągnął i czuł, jak się do nie­go zbli­ża, a bi­jąca od niej zło­ść była nie­mal na­ma­cal­na. – Mogę po­da­ro­wać ci od­po­czy­nek od tej męki i błądze­nia po­mi­ędzy ścia­na­mi tego miej­sca. Ale ma to swo­ją cenę.

Była bli­sko. Czuł w płu­cach chłód. Pie­kło go przy ka­żdym wde­chu. Kątem oka w brud­nym lu­strze za­uwa­żył po­stać prze­mo­czo­nej dziew­czy­ny, z któ­rej skra­pla­ła się woda. Jej cia­ło było w sta­nie roz­kła­du. Pła­ty skó­ry od­kle­ja­ły się od resz­ty si­ne­go cia­ła.

Pa­trzy­ła na nie­go z po­chy­lo­ną gło­wą.

– Zro­bię to wszyst­ko – ci­ągnął – je­że­li wpu­ścisz mnie do Um­bry...

Gdy to po­wie­dział, dziew­czy­na spoj­rza­ła na lu­stro, tam zła­pa­li kon­takt wzro­ko­wy. Ta­fla pękła na­gle, a ona unio­sła gło­wę wy­żej, roz­sze­rza­jąc oczy w stra­chu, po czym znik­nęła.

Chłód ustąpił. Jego miej­sce za­jęło cie­pło let­niej nocy i dusz­ne po­wie­trze.

– Cze­kaj!

Max wstał i za­czął się roz­glądać. Wte­dy usły­szał od­głos do­cho­dzący z ko­ry­ta­rza. Wy­bie­gł z po­ko­ju, podąża­jąc za głu­chy­mi dźwi­ęka­mi. Zbie­gł po klat­ce scho­do­wej dwa pi­ętra ni­żej, ude­rza­jąc gło­śno bu­ta­mi o sta­re drew­nia­ne scho­dy. Za­trzy­mał się przed ko­lej­nym po­ko­jem, skąd do­cie­ra­ły dźwi­ęki. Wzi­ął do ręki la­tar­kę i wbie­gł do środ­ka.

Smród śmiet­ni­ka ude­rzył w nie­go z im­pe­tem. W po­ko­ju zna­la­zł trzech bez­dom­nych, któ­rzy ze­rwa­li się na jego wi­dok i prze­stra­sze­ni za­sło­ni­li gło­wy ręka­mi. Zruj­no­wa­ny po­kój z kil­ko­ma brud­ny­mi ma­te­ra­ca­mi i ca­łym do­rob­kiem bez­dom­nych, któ­rzy zro­bi­li so­bie tu swo­ją me­li­nę. Max zga­sił la­tar­kę, by nie ra­zić ich po oczach i spu­ścił wzrok, zre­zy­gno­wa­ny, wie­dząc, że ko­lej­ny raz mu się nie po­wio­dło.

Wy­ci­ągnął wodę i rzu­cił do jed­ne­go z bez­dom­nych, po czym za­mknął za sobą drzwi, wy­cho­dząc.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki