Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W okolicach Krakowa dochodzi do serii porwań młodych osób. Jednym z uprowadzonych jest syn obcokrajowca, milionera, który otrzymuje żądania okupu za życie swojego dziecka. Zasada jest prosta – zero policji, inaczej chłopak zginie.
Gdy wplątana w działania porywaczy Agata zostaje zauważona przez prawą rękę szefa, bezwzględni mafiosi wyznaczają jej zadania, które wymagają od niej przekraczania granic jej moralności. Ich odmowa równa się śmierci. Niespodziewanie otrzymuje telefon od podinspektora Roberta Zalewskiego z Komendy Miejskiej Policji w Nowym Sączu. Dziewczyna ma się stawić u niego osobiście. Niestety, kontakt z policją szybko komplikuje życie Agaty i sprawia, że część grupy przestępczej przestaje wierzyć w jej lojalność.
Czy porwany chłopak przeżyje? W jakim celu podinspektor wezwał Agatę? Czy kiedy jej życiu zagrozi niebezpieczeństwo, posunie się do działań, od których nie będzie już odwrotu?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 405
Kochanej żonie i córkom
PROLOG
Noc leniwie ustępowała dniu. Było ciepło, lecz nie duszno. Na niebie zamiast granatowej czerni, za koronami drzew wykwitła czerwona smuga, zaczynało się przejaśniać. W ciemnym, gęsto splątanym lesie nie było nic widać, istna ściana omszałych konarów, pomiędzy którymi wisiała mgła, przez co powietrze miało wilgotny posmak. Tutaj wciąż było ciemno, gdzieś w zaroślach skrobały i chrobotały małe gryzonie, między drzewami bezszelestnie przelatywały polujące na owady nietoperze.
Tym, co nie należało do odgłosów nocnej natury, były szybkie, przepełnione stresem oddechy kilku mężczyzn.
Sztych łopaty wsunął się w ubitą ziemię tylko do połowy. Ścięty na jeżyka około trzydziestoletni mężczyzna w rozpiętej ciemnej koszuli z krótkim rękawem kopnął narzędzie butem, ale usłyszał jedynie szorstki dźwięk twardej blachy rysującej natrafiony kamień. Powtórzył zamach jeszcze dwa razy, ale twarda gleba nie chciała puścić. Widocznie w ziemi musiał znajdować się większy głaz, a tego nie będzie w stanie ominąć. Wyciągnął sztych, a łyżka sypnęła ziemią na jego buty, co wyraźnie go zdenerwowało. Podniósł z trawy latarkę, której światło było skierowane bezpośrednio na kopany rów. Trzepnął nogą kilkakrotnie, by zrzucić z obuwia nadmiar ziemi.
– Co robisz?! – upomniał go drugi mężczyzna, stojący z nim w tej samej dziurze. Miał ogoloną głowę, był wysoki i dobrze zbudowany, co wyraźnie podkreślała jego obcisła, biała koszulka, zapocona już pod pachami. Na pierwszy rzut oka przypominał kibola. – Kop, nie ma czasu – rzucił i spojrzał niepewnie w kierunku linii drzew, jakby się obawiał, że ktoś miałby stamtąd wyjść.
– Czekaj, całe buty mam ujebane – odparł tamten, zdenerwowany, i nadal otrzepywał ubrudzony but.
Łysy mężczyzna, stojąc w dziurze wykopanej do wysokości połowy uda, machał łopatą raz za razem i wysypywał ziemię na usypaną już kupę. Jemu robota szła płynnie. Ten w rozpiętej koszuli nie przestawał machać nogą, jakby chciał zrzucić z niej nazbyt podnieconego psa. Sypnął ziemią na spodnie kibola.
– Patrz, kurwa, co robisz! – warknął kibol i odwrócił się w jego stronę, unosząc pięść nad głowę.
– Sorry, sorry.
– Pospiesz się, bo będziemy mieli przejebane. – Znów powiódł wzrokiem w to samo ciemne miejsce.
– Nie musisz mi mówić. – Krótko obcięty wbił łopatę w innym miejscu, tym razem weszła bez trudu. – On to powinien kopać, nie my – sapnął.
Skierował tarczę światła na dwa metry od nich wysoką trawę. Leżał tam, na prawym boku, mężczyzna. Jego ręce i nogi związano grubymi sznurami, na głowę zarzucono czarny materiał, który przewiązano wokół szyi. Miał na sobie splamiony krwią podkoszulek, a na skórze ślady przypaleń, sińce i krwiaki. Jego dłonie, owinięte w czerwone od nasiąkniętej krwi bandaże, pozbawione były palców. To wszystko było dowodem tortur, jakich doświadczał przez ostatni czas. Leżał nieruchomo pomimo gryzących go komarów i stada bzyczących nad głową much. Trząsł się jednak ze strachu, jakby zamarzał.
– Spójrz na niego, wygląda ci na kogoś, kto byłby w stanie wykopać rów? Chłop ledwo oddycha. – Kibol wbił łopatę w ziemię i wrócił do roboty. – Kop.
Facet z rozpiętą koszulą przetarł spocone czoło i przyświecił latarką na trzeciego z jego towarzyszy, który chodził tam i z powrotem, próbując się gdzieś dodzwonić.
– I co? – zwrócił się do niego z pytaniem.
Jednak chudy mężczyzna w za dużej bluzie i założonym na głowę kapturze nie zwrócił na niego uwagi. Na zmianę przykładał telefon do ucha i zerkał na wyświetlacz. Miał przekrwione oczy, szerokie teraz ze stresu jak pięciozłotówki. W końcu położył dłoń na głowie i się zatrzymał, zerkając nerwowo w las, dokładnie w tym samym kierunku, w którym patrzył przed momentem kibol. Obaj upewniali się, czy nikogo tam nie ma. Czy nikt za nimi nie szedł.
– I co? – ponowił pytanie pierwszy z mężczyzn.
– Jajco! Nie widzisz, że nikt nie odbiera?! – wybuchnął. – Nie wkurwiaj mnie!
– Serio nikt nie odebrał? Ani razu? – dociekał. – Zawsze odbierają.
– Nikt – odparł chudzielec i wziął głęboki wdech. Ze strachu był blady jak duch. – Mamy przejebane, kurwa, no... przejebane. Trzeba było go zostawić. Kurwa. To miała być prosta robota... – Kopnął rosnące nieopodal pokrzywy.
– To może go wypuśćmy?
Łysy i chudy spojrzeli na niego jednocześnie.
– Pojebało cię? Pójdzie na psy i wszystko powie. Robimy, co było gadane – rzucił ogolony na łyso mięśniak i wrócił do kopania.
– Przecież nic nie widzi przez ten wór. Stary, pomyśl, jeżeli...
– Ty może przestań już myśleć, co? Kop i się zamknij – syknął ten z telefonem. – Typ jest problemem, trzeba się go pozbyć. Trupa nie da się przesłuchać. Zakopiemy go i spierdalamy stąd jak najdalej, zanim tu przyjdą. Moja noga nigdy więcej nie postanie w tym mieście – mówił szybko, niewyraźnie. – Pokażcie, ile wykopaliście. – Podszedł bliżej rowu i poświecił latarką. – Chuj – skonkludował. – Musi wystarczyć.
– Jest za płytko – odparł łysy. – Dziki go wykopią...
– Mam to w dupie. Nie mamy czasu. – Skierował się do leżącego na trawie chłopaka. – Wstawaj.
Szarpiąc go za rękę, zmusił do tego, by usiadł. Porwany zaczął się modlić. Pozostała dwójka wyszła z rowu i otrzepała ubrania z ziemi. Chudy w kapturze przeładował pistolet i przyłożył lufę do czoła ofiary.
Wtedy usłyszeli podejrzany trzask gałęzi gdzieś w mroku lasu. Dochodziło z miejsca, na które co chwila zerkali ze strachem w oczach. Wszyscy kucnęli i wycelowali w kierunku, skąd doszedł odgłos, jednak w ciemnej gęstwinie niczego nie mogli dostrzec. Czekali. Nasłuchiwali szelestu poruszanych przez wiatr liści, łzawego pociągania nosem przerażonego do szpiku związanego mężczyzny, gdzieś w pobliżu o swej obecności przypominała sowa.
Mężczyzna z rozpiętą koszulą powoli, bez agresywnych ruchów sięgnął po latarkę, która nadal oświetlała rów. Popatrzyli po sobie spoceni i zestresowani do granic, przytaknęli na znak gotowości.
Wycelował światłem w linię drzew, ale to, co ujrzeli w nikłej poświacie latarki, sprawiło, że na ułamek sekundy wstrzymali oddechy...
ROZDZIAŁ 1
Sumienie
Nie powinnam była tego robić, to był błąd” – prowadząca samochód dziewczyna o czarnych jak noc włosach sięgających jej ramion nie mogła uspokoić myśli, które teraz, rozwrzeszczane i przeskakujące jedna przez drugą jak stado myszy w zbyt ciasnej norze, nie pozwalały jej się wyciszyć. Jechała Drogą Królewską w kierunku Puszczy Niepołomickiej, oddalając się powoli od Krakowa. Dochodziła dwudziesta druga, było ciemno, a rozpędzony samochód minął ostatnie świecące latarnie i zanurzył się w mroku lasu, który, miała wrażenie, chciał pochłonąć ją na zawsze. Może to i lepiej? Może właśnie na to sobie zasłużyła? Spojrzała na lusterko wsteczne – ostatnie światła miasta oddalały się od niej, a czerń zalewała wszystko niczym powódź.
Reflektory samochodu rzucały żółty blask, rozświetlając ulicę porośniętą z obu stron sosnowym lasem. Prawa lampa była słabsza i momentami mrugała. Agata nie włączyła radia, nie miała ochoty niczego słuchać, rozkojarzyłoby ją to. Nocna atmosfera zachęcała do zagłębienia się we własnych myślach, podczas gdy podświadomość szeptała jej do ucha kolejne negatywne komentarze i krytykowała za decyzję, którą musiała podjąć. Tym razem jednak nie potrafiła się z nią spierać. Nie po tym, co zrobiła. Koła pojazdu wyły głucho, silnik diesla terkotał cicho, a mijane krzaki szumiały, pchane podmuchem wiatru.
Nagły, oślepiający blask oraz wycie klaksonu nadjeżdżającego z naprzeciwka SUV-a przeraziły dziewczynę, gwałtownie wytrącając ją z zamyślenia. Energicznie odbiła kierownicą w prawo, wracając na swoją stronę jezdni. Czuła, jak lekko zarzuciło tylną osią jej samochodu, ale szybko odzyskała kontrolę. Serce zabiło jej mocniej, dłonią przetarła pot z czoła. Jednak jej reakcja nie była spowodowana uniknięciem czołowego zderzenia czy spojrzeniem kierowcy, który wwiercał w nią rozzłoszczony wzrok, gdy się mijali. Nie dziwiła mu się, zareagowałaby tak samo. Choć po tym, czego przed chwilą się dopuściła, nie była już pewna, czy zna siebie tak dobrze, jak się jej wydawało.
Wyjazd z Krakowa był trudny. Trudno wskazać jakikolwiek moment, w którym poruszanie się samochodem w tym mieście należałoby do przyjemności. To miała już jednak już za sobą. Nie jechała szybko, zwolniła nawet odrobinę, rozglądając się uważnie, bo od strony pobocza w każdej chwili mogło wyskoczyć jakieś zwierzę. Korony drzew zakołysały się lekko, poruszane wiatrem. Miejsce, do którego się kierowała, odwiedziła już dwa razy, jednak zawsze docierała tam w dzień i nie chciała w ciemności przegapić zjazdu. Z naprzeciwka, zza łuku, nadjechał kolejny samochód, ale przez zbyt wysoko ustawione światła, które raziły ją w oczy, nie umiała rozpoznać jego marki. Odwróciła delikatnie głowę w prawą stronę, tak by mijający kierowca jej nie zapamiętał. Każdy świadek był dla niej zagrożeniem. Gdy pojazd przejechał obok, odprowadziła go wzrokiem w lusterku.
Poczuła, że znów zbiera się jej na wymioty. Stres i poczucie winy były niemal nie do zniesienia, a chęć, by się zatrzymać, zawrócić i zaprzestać tego wariactwa, narastała. Jej twarz robiła się ciepła i zimna na zmianę, siły opuszczały jej ręce, które i tak już drgały, jakby stała bez kurtki na siarczystym mrozie. Ponownie zerknęła w lusterko – nikt jej nie śledził, jednak musiała mieć pewność. Wskazówka prędkościomierza w czarnym Audi A4 wskazywała sto dwadzieścia na godzinę, nacisnęła więc pedał hamulca, by zwolnić.
Chwyciła mocniej kierownicę i zerknęła do podłokietnika, gdzie znajdował się pistolet, który kupiła nielegalnie właśnie do takich akcji jak ta. Wiedziała, że się z tego nie wywinie, że odpowie za wszystko, czego dziś się dopuściła. Niespodziewanie zadzwonił telefon, odebrała go trzęsącą się dłonią.
– Już dojeżdżam. Tak. Tak jak się umawialiśmy.
Rozmówca rozłączył się bez pożegnania, a ona odłożyła komórkę.
Las był monotonny, wręcz nudny, reflektory pojazdu oświetlały czające się na poboczu gryzonie, które błyskały rozjarzonymi srebrnymi oczami. Kolejny owad trzasnął w przednią szybę, rozbryzgując się w zieloną maź. Wtedy zauważyła zjazd i tabliczkę „Teren prywatny”. Zwolniła i skręciła w prawo. Łatwiej rozpoznała tę drogę, niż na początku sądziła. Mijając wysokie sosny, nie wciskała mocno pedału gazu, choć powinna przyjechać jak najszybciej. Wiedziała, że już na nią czekają. Serce i żołądek, które podeszły jej do gardła, były jednak innego zdania. Nie łudziła się, że to uczucie kiedykolwiek minie, była raczej przekonana, że będzie jej towarzyszyło za każdym razem, gdy zbliży się do tego miejsca.
Wyjechała zza linii drzew i ujrzała ogromny dom stojący w oddali na ogromnej działce, która ze swym rozmiarem spokojnie mogłaby być gruntem rolnym; i pewnie nim była, w końcu właściciel nic sobie nie robił z przepisów. Przyspieszyła, a żałosny dźwięk słabego diesla zawył i pchnął maszynę do przodu. Dwupiętrowa willa, z kilkoma zaokrągleniami na rogach i wysokimi spiczastymi dachami, oświetlona była przez wiele punktowych lamp, które wycelowano w jej ściany. Wyglądała niczym muzeum albo inny ważny dla turystów budynek. Światła paliły się niemal w każdym oknie, a na posesji stały już dwa inne pojazdy. Z tej odległości przypominała obraz pijanego artysty malującego miasto nocą na czarnym płótnie. Tylko co architekt miał na myśli?
Agata wjechała na dziedziniec przez otwartą już bramę, która z głośnym, metalicznym zgrzytem automatycznie zaczęła się zamykać; klekot pracującej zębatki docierał nawet do samochodu. Wyłożony kostką podjazd oświetlony był niczym pas startowy, lampki ogrodowe, wystające tuż nad ziemią, świeciły punktowo do środka. Tryskające zraszacze, kręcąc się dookoła własnej osi, nawadniały idealnie przystrzyżoną trawę. W ślad za ich delikatną mgiełką szedł przyjemny, rześki zapach wody i mokrej trawy. Przed płotem posadzono tuje, które rosły prosto niczym stojący na baczność, ramię w ramię, wojskowi weterani, i nie pozwalały zobaczyć niczego, co się dzieje na posesji. Objechała małą fontannę znajdującą się na środku podjazdu i zatrzymała się na wysokości drzwi wejściowych.
Nie zgasiła silnika, tylko wyjrzała przez brudną od zabitych owadów szybę. Żółć podeszła jej do gardła, a dłonie nerwowo zaciskały kierownicę. Gdy zebrała się w sobie, by wysiąść, w drzwiach wejściowych willi pojawił się niski, młody mężczyzna, wytatuowany od nadgarstków aż po szyję. Spotkała go już wcześniej, ale jeszcze więcej o nim słyszała i były to rzeczy najgorsze. Chłopak spoglądał na nią z cwaniackim uśmiechem. Nosił grzywkę przyciętą do połowy czoła jak od garnka i złoty kolczyk w nosie. Przypominał niedoszłego amerykańskiego rapera.
Krystian był synem szefa. Rozpuszczony chłopak z przerośniętym ego, które nie znajdowało potwierdzenia w jego dokonaniach czy umiejętnościach, lecz było jedynie pustym poczuciem wyższości i władzy nad innymi, którzy musieli go słuchać ze względu na pozycję jego ojca. Ubrany był w szeroką, jasną koszulkę i szersze dżinsy, które wsunął w buty sięgające nad kostkę. Z jego szyi zwisały cienkie, złote łańcuszki. Machnął do niej ręką, nakazując, by została w samochodzie. Był ostatnią osobą, którą Agata miała ochotę dzisiaj spotkać.
Przy drzwiach stał również wysoki i dobrze zbudowany ochroniarz, ubrany w czarne spodnie i czarny podkoszulek opinający jego szeroki biceps obsypany pryszczami od nadmiaru sterydów w organizmie. Minę miał poważną podkreśloną przez kwadratową szczękę. Odprowadził Krystiana, nie wchodząc przy tym na kostkę podjazdu, po której zazwyczaj poruszały się auta, a ten pochylił głowę, by się przyjrzeć dziewczynie i upewnić, czy jest tą, za którą się podaje.
Agata była dziewczyną o dużych, zielonych, okolonych gęstymi naturalnymi rzęsami oczach i wąskim nosie upstrzonym kilkoma ledwo widocznymi piegami. Gdy opuściła szybę, poczuła rześki zapach dochodzący od strony ogrodowych zraszaczy, ale tę woń szybko stłumiły słodkie perfumy wytatuowanego mężczyzny, który oparł się o drzwi kierowcy i nachylił w jej kierunku. Zerknął na tylne siedzenie, ale nikogo tam nie dostrzegł. Agata patrzyła przed siebie jak manekin. Starała się nie przyglądać jego tatuażom, wśród których można było znaleźć jedynie czaszki i związane sznurami poranione, nagie kobiety w obleśnych seksualnych pozycjach.
– Masz? – spytał, pochylając się głębiej.
– Mam – odpowiedziała krótko.
Spojrzał na jej karminowe usta. Gdy mówiła, na jej policzkach tworzyły się atrakcyjne dołeczki. Kiwnął głową do ochroniarza.
– Jakiś problem? – rzuciła.
– A co? Lubisz problemy? – Puścił do niej oczko, zerkając wulgarnie na usta. Pociągnął za klamkę w drzwiach, podnosząc zamek. – Pojadę z tobą.
– Dokądś jedziemy? Miałam przyjechać tutaj.
– Zobaczysz. – Obszedł auto i wsiadł na fotel pasażera. Uśmiechnął się do niej pełną gębą. Jego czarna grzywka się zakołysała, a złote łańcuchy i bransoletki zabrzęczały, gdy sięgał do drzwi, by je zamknąć. Zajrzał jeszcze za fotele, po czym usiadł prosto i wciągnął powietrze nosem, pocierając go pięścią, i wypchnął policzek językiem. Nietrudno było zauważyć, że był pod wpływem jakiejś psychoaktywnej substancji. – Kurwa... – rzucił nagle pod nosem. Wyciągnął pistolet, który go uwierał, i położył na desce rozdzielczej.
Agata odwróciła głowę, ignorując jego zachowanie. Wiedziała, z kim ma do czynienia. Każdy miał czarną przeszłość, dla szefa pracowali najgorsi, jakich ten mógł znaleźć, ale Krystian był najokrutniejszy z nich, sadystyczny i nieobliczalny. Zawsze sprawiał kłopoty, więc nikt nie lubił z nim pracować. Siedziała sztywno, nie chciała prowokować nieprzyjemnych sytuacji.
Położył dłoń na jej udzie i zacisnął lekko.
– Objedź fontannę i kieruj się za dom – powiedział z uśmiechem.
– Nie pomyliłeś mnie z którąś ze swoich dziwek? – żachnęła się. – Zabieraj rękę. – Spojrzała na niego złowrogo i zaczęła oddychać głośniej i szybciej.
Krystian parsknął i zabrał dłoń. Trzymał ją przez chwilę uniesioną i z szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w Agatę. Sapał przez nos jak byk. Serce dziewczyny przyspieszyło, nie wiedziała, czy ten człowiek znów znęca się nad nią psychicznie, czy też ma zamiar ją uderzyć. On jednak usiadł w końcu prosto, jak gdyby nic się nie wydarzyło.
– No jedź. Na chuj tu stoisz – prychnął, jakby to był żart.
Dziewczyna zwolniła hamulec ręczny, wrzuciła bieg i ruszyła. Objechała fontannę i skręciła w wąską drogę wyłożoną kostką, po bokach której rosły przystrzyżone żywopłoty sięgające na wysokość biodra dorosłego mężczyzny. Półłukiem objechała willę, po czym przejechała pod szpalerem wysokich krzewów, łączących się na górze i tworzących tunel. Znalazła się przed czterema garażami, obok których stało dwóch kolejnych mięśniaków. Wszyscy ubrani byli tak samo i byli równie barczyści, co ochroniarz sprzed głównego wejścia.
– Tam. – Krystian wskazał palcem na otwarte drzwi garażowe, drugie od prawej.
Agata wjechała do środka i zaparkowała obok czarnego Porsche Carrera 911 oraz limuzyny Mercedesa w tym samym kolorze. Zatrzymali się, a dziewczyna czekała na dalsze instrukcje.
– No gaś to auto, bo zaraz będzie jebać w całym domu – burknął z wyrzutem.
Wyszedł z audi i trzasnął mocno drzwiami, aż nim zatrzęsło. Krzyknął coś na przywitanie do kolejnego pracownika czekającego przy drzwiach do domu. Agata wyszła z samochodu i dostrzegła jeszcze jeden pojazd stojący za mercedesem, zielony SUV, którego marki nie umiała rozpoznać. Wyglądał na bardziej przystosowany do jazdy w terenie niż po mieście. Widziała ślady krwi na zderzaku, zaraz za tylnym kołem. Nie było ich dużo, kilka kropel i ścieżek spływających w dół, ale wystarczająco, by wiedzieć, na co się patrzy.
– Zauważyłaś coś, co ci się podoba, słoneczko? – rzucił Krystian. – Nie ma zwiedzania. Robota czeka. – Klasnął.
– Ej! – Zza jego pleców uniósł się niski ton, jakby pitbull przemówił ludzkim głosem. – Nie klaszcz z klamką w dłoni, bo wystrzeli. Myśl trochę.
Krystian uniósł ręce w ramach przeprosin, po czym ukłonił się jak po zakończonym spektaklu. Agata sięgnęła za bagażnik. Tym, który go skarcił, był Mirek, prawa ręka szefa. Jedyna osoba poza Ojcem, której Krystian zmuszony był się słuchać. Facet był przed pięćdziesiątką, średniego wzrostu, miał na sobie czarną marynarkę i czarny podkoszulek, spod którego wystawał mu mięsień piwny. Zgolony na jeżyka, miał też dużą narośl na górnej wardze.
– Czekaj! Dokąd to?! – syknął Krystian, zwracając się do Agaty jak do gówniary, a w tym samym momencie drzwi garażowe strzeliły i zaczęły się zamykać automatycznie. Gdy się zatrzasnęły, wytatuowany chłopak uśmiechnął się jak psychol i kiwnął do niej głową, by kontynuowała. Otworzyła bagażnik, a w środku ujrzeli dziewiętnastoletniego chłopaka. Nogi i ręce związane miał szarą taśmą, na głowie założony czarny worek, i dygotał z przerażenia. Ubrany był w dżinsy i ciemny podkoszulek, popiskiwał głucho, a jego szybkie oddechy nosem słychać było nawet przez materiał, który poruszał się w rytm wypychanego z ust powietrza.
– Twoja przesyłka. Ty dźwigaj. – Krystian uprzedził jej myśl.
Nachyliła się i złapała porwanego za rękę, ale ten się wyrwał i pisnął ze strachu.
– Nie utrudniaj. Oni nie są tak mili jak ja – szepnęła.
Wygrzebała go z bagażnika i poprowadziła w kierunku wejścia do domu. Chłopak, mimo iż był posłuszny, kręcił głową przecząco i mamrotał przez sklejone taśmą usta. Strach hamował wszystkie bodźce docierające do mózgu, które wołały, by uciekał. Wyobraźnia, pracująca teraz na najwyższych obrotach i napędzana adrenaliną, podrzucała mu wizje najgorszych kar, jakie go czekały za próbę ucieczki. Przeszli przez korytarz wyłożony marmurowymi płytkami, wzdłuż którego stały dosunięte do ściany zamknięte szafy z przesuwnymi drzwiami, śmierdziało w nim gumą i plastikiem. Minęli kotłownię, aż dotarli do miejsca, które przypominało salon; unosił się tam intensywny zapach smażonego kurczaka.
Czarna, skórzana kanapa w kształcie litery „L”, znajdująca się na środku pomieszczenia, mogła pomieścić sześć osób. Naprzeciwko drewnianego stolika kawowego ustawiona była druga, dwuosobowa, z tego samego kompletu. Za kanapami oczekiwało dwóch ochroniarzy. W rogu salonu znajdował się jeszcze mały barek z wysuniętym blatem do wydawania napojów, oprócz niego zauważyć można było telewizor zawieszony na ścianie, drewniany barek i dwoje zamkniętych drzwi. Miejsce przypominało luksusowe mieszkanie z dwoma sypialniami. Agata się domyślała, że drzwi prowadziły do sypialni i łazienki. Miejsce wyglądało jak przygotowane dla gości, rozświetlone przytłumionym, ciepłym światłem z lamp zawieszonych na ścianach, migotliwych jak płomyki świec.
Na kanapie siedziało dwóch mężczyzn, obaj byli w wieku około sześćdziesięciu lat. Tadeusz Wyżeł o pseudonimie „Ojciec”, starszy i zarazem najważniejszy, obgryzał udko z kurczaka nad plastikowym opakowaniem, w którym dostarczono mu jedzenie na wynos. Mężczyzna miał na sobie czarne spodnie od garnituru i luźną białą koszulę, której guziki z wielkim wysiłkiem utrzymywały jego duży brzuch. Jej rękawy były w tej chwili podwinięte, a rozpięte pod szyją trzy guziki odsłaniały owłosioną klatkę piersiową. Na tłustym palcu wskazującym nosił masywny złoty sygnet z ciemnym kamieniem, przesuwał po nim odruchowo kciukiem w przód i w tył. Krótkie i szare jak popiół włosy, w które wcinały się wyraźne zakola, ustępowały łysinie na czubku głowy. Na pomarszczonej twarzy rysowała się cała ciężka i mroczna historia jego życia. Oczy miał ciemne i zmęczone, skóra pod nimi wręcz wisiała jak małe woreczki. Był gładko ogolony, a charakterystyczna, duża dolna warga zachodziła mu na górną, przez wysuniętą żuchwę.
Drugi z mężczyzn to był narcystyczny i ambitny Igor Wasilewski o pseudonimie „Kierownik”, i to właśnie jego Agata znała ze swych zleceń. Rozmawiali głównie przez telefon. Miał bardzo regularne rysy twarzy, przez co wyglądał jak manekin – przenikliwy wzrok, gęste brwi i wąski, kobiecy nos. Przez długie, spięte w kitkę czarne włosy i starannie przystrzyżony zarost wyglądał, jakby miał hiszpańskie korzenie. Spod czarnej, drogiej koszuli widać było miedzianobrązową skórę, opaloną na solarium, która kontrastowała z białymi jak cukier zębami. Czerwone wypieki na twarzy zdradzały jego zamiłowanie do alkoholu i używek, dzielone na równi z zamiłowaniem do płci przeciwnej, co każdego dnia celebrował odwiedzinami kilku prostytutek; nawet w takiej grupie jak ta człowiek nie ucieknie od plotek. W lewej brwi nosił kolczyk, a na lewym nadgarstku ciążył mu wiszący luźno złoty rolex, który wydawał się zbyt duży na jego chudą rękę. Oglądał właśnie mecz Wisły Kraków z Górnikiem Zabrze, transmitowany na żywo w telewizji. Przypadał ostatni tydzień sierpnia, nowy sezon niedawno się zaczął.
Pojawienie się w salonie nowych osób nie sprawiło, że którykolwiek z nich zaprzestał swoich czynności. Ojciec jadł dalej, a Kierownik z wielkim zainteresowaniem tonął w wydarzeniach na boisku. Uderzył dłonią w kanapę po nieudanym strzale jednego z napastników Wisły i zaklął pod nosem, po czym zaczesał włosy do tyłu i poprawił kołnierzyk koszuli.
Agata posadziła chłopaka na kanapie przed mężczyznami i stanęła obok, czekając na ciąg dalszy. Nie mogła zlekceważyć zapachu tysięcy wypalonych w tym miejscu fajek, który jak już wsiąknął w kanapę i w ściany, tak za nic nie dawał się pozbyć.
Tadeusz Wyżeł, przeżuwając mięso, wskazał tłustym palcem na porwanego. Krystian, jego syn, który zachowywał się przy ojcu, jakby był zupełnie inną osobą, wyciągnął posłusznie nóż i z powagą rozciął chłopakowi wiązania na nadgarstkach, zdjął worek z głowy, a następnie odkleił taśmę z ust. Cofnął się o dwa kroki i spojrzał na ciemnowłosą dziewczynę, która w ostatniej chwili odwróciła wzrok, mimo to zauważył, że mu się przyglądała.
– Głodny? – spytał Ojciec i uniósł zmęczony, pozbawiony jakichkolwiek emocji wzrok na przestraszonego chłopaka, który patrzył w podłogę. Rzucił w niego obgryzioną kostką z kurczaka, by mu odpowiedział. Ten wzdrygnął się, przestraszony, i w szarpanych, krótkich ruchach drżał, oczekując kolejnego dotyku. – Pytam, czy jesteś głodny? – powtórzył. – To nie jest trudne pytanie.
– Nie, nie... nie jestem, prze pana... – odparł, ale drgająca żuchwa zniekształcała jego słowa. – Proszę... ja nie chcę... ja nie wiem...
– Nie chcesz? Nie chcesz czego? – Ojciec uniósł pytająco brwi, a na jego czole pojawiły się głębokie zmarszczki. – Nie chcesz ze mną gadać? Czy może nie chcesz jeść? – Rzucił drugą kostką, trafiając go w głowę. – Jeszcze będziesz prosił o żarcie.
Chłopak pokręcił głową przecząco i oddychał głośno przez nos. Trząsł się, jakby konał z zimna, i marszcząc twarz, zaciskał powieki, by nie otworzyć oczu. Nie był Polakiem, z wyglądu przypominał Hindusa. Był chudy, a z czarnymi, tłustymi włosami i ciemną skórą nie przypominał osoby z zamożnej rodziny.
– Nie otwierasz oczu, by nie widzieć mojej twarzy? – parsknął Ojciec i zerknął na wspólnika, który uniósł jedynie kącik ust. – Każdy pies w tym mieście wie, jak wyglądam, a kilku zna mnie osobiście. Nikt nie będzie cię pytał o rysopis. Możesz na mnie spojrzeć.
Jednak chłopak wciąż miał zamknięte oczy, a jego klatka piersiowa podskakiwała jak podczas sprintu.
– Otwórz, kurwa, te oczy, bo każę ci je wydłubać – warknął.
Chłopak podniósł powieki w ułamku sekundy i spotkał się wzrokiem z szefem grupy.
Ojciec sprawiał wrażenie spokojnego i elokwentnego starszego pana, jednak za tą fasadą kryły się straszne czyny, ponieważ empatia wobec drugiego człowieka była mu obca. Językiem przejechał po dużej, dolnej wardze, by oczyścić ją z tłuszczu.
– No. – Pokiwał głową. – Od razu lepiej – dodał łagodniejszym już tonem i kciukiem poruszył sygnet, obracając go lekko wokół palca. Siwy mężczyzna lubił ten przesiąknięty przerażeniem wzrok u porwanych ofiar, które wiedziały, że ich los jest w jego rękach. „Nic dziwnego, że jego syn wyrósł na sadystę, skoro miał taki wzorzec” – pomyślała Agata.
– Ja przepraszać, ale... to pomyłka... – wydusił z siebie Hindus. Mówił po polsku, ale miał specyficzny akcent. – Ja pana nie znam. Ja nigdy nie widział...
– Nie. Nie znasz nas, za to my bardzo dobrze znamy ciebie i twoich rodziców. – Wskazał na niego obgryzioną kością. – Obserwujemy was już od dłuższego czasu.
– Przysięgam...
– Na pewno nie jesteś głodny? – przerwał mu. – Mamy jeszcze frytki. Pepsi? – Przesunął po stole plastikową butelkę wypełnioną czarnym płynem, syczenie ulatniającego się z niej gazu w obecnej ciszy niosło się jak grzechotnik.
– Nie... nie, dziękuję... – odpowiedział chłopak. – Proszę... chcę iść wolno...
– Nie masz ochoty – skomentował Tadeusz, wymieniając się spojrzeniem z Kierownikiem, który przysłuchiwał się rozmowie, mimo iż sprawiał wrażenie pochłoniętego meczem. – To ja zjem za ciebie. Nie lubię, gdy jedzenie się marnuje. Kiedy byłem w twoim wieku – wgryzł się w mięso, po czym mówił dalej, lekko plując – nie mogłem sobie pozwolić na taki obiad. Nie było mnie na to stać. W domu brakowało pieniędzy, ojciec pił, matka... matka w zasadzie też. Ale mniej. Większość czasu spędziłem na ulicy, jadłem u kumpli, jeżeli mnie zaprosili, bo wiesz, chleb był drogi, ale parę złotych na flaszkę zawsze się znalazło. Potem poszedłem do roboty, zarobiłem trochę pieniędzy i je zainwestowałem, otworzyłem biznes. Najpierw jeden, potem drugi. W końcu mogłem tak jeść codziennie. – Uniósł nóżkę do ust. – Można? Można. Jeśli się chce. Żebyś jedząc ciepły posiłek, nie musiał się zastanawiać, kiedy znów będziesz miał taką okazję.
– Przepraszać, ale ja nie wiem, co... ja tu nic... ten... – Chłopak chciał coś powiedzieć, ale stres utrudniał mu mówienie po polsku.
– Nie rozumiesz, po co cię tu zaprosiłem? – Ojciec wytarł dłonie w chusteczkę, po czym ją zgniótł w kulkę i wrzucił do jedzenia. Agata czuła, że atmosfera się zagęszcza, zmieniała się jak niebo tuż przed burzą. Gangster się nachylił i oparł łokcie na kolanach. – Twoi rodzice pochodzą z Indii i są bardzo majętni. Podasz mi teraz do nich numer. Jeżeli za ciebie zapłacą, wypuścimy cię, jeżeli nie... właśnie przegapiłeś swój ostatni posiłek.
– My nie mamy pieniądz... nie stać nas... – wystękał przestraszony i zbladł, kręcąc głową.
– Widzisz, znowu źle myślisz. Bo pytanie, jakie twoi rodzice powinni sobie zadać, nie brzmi: „czy stać nas na to, żeby zapłacić?” – cmoknął głośno – prawidłowe pytanie to: „czy stać nas na to, by tego nie zrobić?”. – Twarz siwego mężczyzny spoważniała, sięgnął po nokię. Otworzył klapkę i zaczął naciskać strzałkę, aż w końcu był gotowy. – Pamiętasz numer do swojego ojca?
Chłopak przytaknął. Strach, który trzymał jego wnętrzności w silnym skurczu, sprawiał, że miał problemy z oddychaniem.
– Ej, ej... spokojnie, jeżeli będą współpracować, nikt ci nic nie zrobi. – W beztroskim z pozoru tonie szefa czaiło się coś złowrogiego. – Numer.
Porwany wyciągnął drżący palec i wystukał na klawiaturze kilkanaście cyfr, a zebrani wsłuchiwali się w piszczące dźwięki, różne dla każdego przycisku. Szef zadzwonił i oparł się o kanapę, wydłubując paznokciem małego palca resztki jedzenia spomiędzy zębów. Popatrzył na czarnowłosą dziewczynę i zmierzył ją od góry do dołu.
– Ja mówię pierwszy. – Wrócił spojrzeniem do obcokrajowca. – Dopiero kiedy skończę, będzie twoja kolej. Rozumiesz? – zapytał.
Chłopak przytaknął i poprawił się na kanapie, przysuwając do stolika. Zerknął w bok na wredną gębę ubranego na czarno ochroniarza i uciekł wzrokiem. Każdy wsłuchiwał się uważnie w następujące po sobie sygnały. Młody Hindus zdawał sobie sprawę, że rodzic nie odbierze o tej porze połączenia z obcego numeru, i załamany opuścił głowę. Gdy włączyła się poczta głosowa, wzdrygnął się i wykrzyknął na całe gardło słowa w obcym języku, którego nikt w pomieszczeniu nie rozumiał.
– Pół miliona dolarów albo zabiję ci syna. Dwa dni. Czekaj na telefon – powiedział sucho gangster. Zamknął klapkę z hukiem i znów poruszył sygnetem. Spojrzał pustym wzrokiem na chłopaka, który odwrócił głowę, unikając kontaktu.
– Miałeś jedno zadanie. Ale nie dziwi mnie to, nie jesteś Polakiem, nie masz jaj.
– Zabrać go? – spytał Krystian.
– Czekaj. – Ojciec uniósł rękę, stopując syna, i spojrzał na Agatę. – Ty jesteś ta nowa?
Przytaknęła.
– Wiesz, jak działamy?
– Pracuję dla pana już od dziewięciu miesięcy – wyjaśniła. – Wiem.
– I chcesz się zajmować bardziej ambitnymi zleceniami?
Przytaknęła ponownie.
Siwy zerknął na wspólnika, który potwierdził skinieniem głowy.
– Zatem... – podjął niewzruszenie Ojciec i sięgnął po materiał zawinięty w rulon, po czym położył go na stole.
Agata go nie zauważyła, mimo że leżał obok niego przez cały ten czas. Mężczyzna rozwinął go, a po pomieszczeniu rozszedł się metalowy dźwięk. Chłopak zawył przerażająco i odskoczył nerwowo, a jeden z mięśniaków złapał go za kark i docisnął do kanapy.
– Nie, proszę... proszę...! – krzyczał, błagając o litość.
– Siedź prosto, bo ci przypierdolę – zagroził mu ochroniarz, ale chłopak wyglądał, jakby nic do niego nie docierało.
– Ty to zrobisz. – Ojciec spojrzał na Agatę.
– Błagam! – zawołał Hindus, a rosły facet trzasnął go w tył głowy.
– Siedź, kurwa, powiedziałem.
Czarnowłosa dziewczyna spojrzała na sekator i na przestraszonego chłopaka. Serce przyspieszyło jej nagle, a nogi stały się miękkie. Znów poczuła, że żołądek podchodzi jej do gardła.
– Miałam go tu tylko przyprowadzić, nie jestem od... – zaczęła się tłumaczyć.
– Tak szybko pękasz? – Tadeusz Wyżeł zwrócił się do wspólnika: – Kiero, mówiłeś, że ona się nadaje. Jak ty ludzi rekrutujesz?
Mężczyzna z zaczesanymi do tyłu włosami przerwał oglądanie meczu i wyłączył telewizor. Usiadł prosto, oparł łokcie na kolanach, po czym odezwał się do Agaty, patrząc na nią z byka:
– Spłaciłem twoje długi. Sama chciałaś tę robotę. No to ją masz. Jesteś od tego, by zabezpieczać nasze interesy, a to jest zabezpieczenie interesu. – Wskazał na stolik. – Bierz sekator i tnij.
– Może odrobić inaczej. – Krystian nie wytrzymał i skomentował, uśmiechając się idiotycznie. Jednak natychmiast spoważniał, widząc karcący wzrok ojca i jego wspólnika. Nie byli w nastroju do żartów.
– Nie muszę posuwać się tak daleko, byście wiedzieli, że jestem lojalna – ciągnęła uparcie dziewczyna.
– Wszyscy są lojalni, dopóki prokurator nie zaproponuje im dożywocia. Wtedy często nachodzą ich wątpliwości. Natomiast jeżeli kogoś zabijesz albo popełnisz ciężkie przestępstwo, nie możesz otrzymać statusu świadka koronnego. Wtedy, nawet gdybyś chciała, nie pójdą z tobą na układ. Tak jak mówiłem... zabezpieczenie interesu. – Uniósł sekator i trzasnął nim o stół. – Tnij!
– Niech zrobi to ktoś inny. Mogę prowadzić negocjacje lub dostarczyć przesyłkę, jeżeli... – wyrzęziła, ale nie zdążyła dokończyć.
– Kurwa. Nie wiesz nawet dokąd. – Kierownik wszedł jej w słowo i wyraźnie się denerwował. – I nie powiem ci niczego, dopóki nie będę wiedział, czy mogę ci zaufać. Dlatego młody przyjechał najpierw tutaj, a nie od razu do pozostałych.
Dziewczyna stała jak wryta. Nie miała pojęcia, jak powinna się zachować, gdy zebrani spoglądali na nią niczym sępy czekające na jej ostatni oddech. Zbierała myśli, jednak cierpliwość mężczyzn wyparowała jak poranna mgła.
– Zabierzcie ją – rzucił gangster w białej koszuli, miał dość.
Ochroniarze podeszli do dziewczyny, żeby ją odprowadzić.
– Zrobię to – postanowiła pewnie i z trudem przełknęła ślinę.
– Nie! Błagam! Tata zapłaci! Pożyczy pieniądz...!
Trzymali go mocniej, teraz już we dwóch. Agata zaczesała włosy za uszy i podeszła do stolika, a potem złapała za narzędzie. Gumowe rączki były grube, a sam sekator był ciężki, przeznaczony do cięcia najtwardszych gałęzi. Odblokowała kciukiem zabezpieczenie i otworzył się ze zgrzytem ocierających się o siebie ostrzy.
– Trzymajcie go – rozkazał Kierownik.
Ochroniarze szarpnęli dziewiętnastoletnim obcokrajowcem, rzucili go na stolik i docisnęli do mebla jego klatkę piersiową. Po czym podłożyli pod rękę chłopaka materiał, cały czas trzymając za nadgarstek.
– Tata zapłaci! Zapłaci! Zadzwoń do niego...! Jeszcze raz zadzwoń!
– Nie martw się – powiedział spokojnym głosem szef grupy, obracając kciukiem sygnet na palcu. – Wszyscy płacą.
Agata wsunęła mały palec ofiary pomiędzy ostrza sekatora, a chłopak rozszerzył oczy w przerażeniu. Mięśniak wsadził mu materiał do ust, by nie przegryzł sobie języka z bólu. Dziewczyna wzięła wdech, zdawała sobie sprawę z tego, że nie jest mniej przerażona od ofiary, poczuła jednak nagły skok adrenaliny, która przekierowała całą jej siłę do dłoni. Oddech nie zwalniał. Zamknęła oczy, marszcząc twarz, gotowa do cięcia. Krystian rozszerzył gębę w uśmiechu i z podniecenia zaciskał i rozluźniał pięści.
– Błagam! Błagam! – wrzasnął przez szmatę przytrzymywany nastolatek.
Wtedy zadzwonił telefon, przerywając całe zdarzenie.
Wszyscy spojrzeli na wibrującą na stole komórkę. Tadeusz uniósł telefon i zauważył na wyświetlaczu numer ojca chłopaka, który oddzwaniał po odsłuchaniu wiadomości. Hindus i Agata odetchnęli z ulgą, oboje liczyli na to, że chwilowo są uratowani. Siwy mężczyzna odwrócił telefon tyłem, otworzył plastikową obudowę i wyjął baterię oraz kartę, którą następnie złamał w palcach. Położył wszystko na stoliku i wskazał na dziewczynę, by kontynuowała. Chłopak otworzył szeroko oczy, szefowie nie mieli zamiaru odpuścić.
Agata przestała rozmyślać i pogodziła się z tym, czego miała się dopuścić. Nie było wyjścia – gdyby odmówiła, najprawdopodobniej skończyłaby jak on. Zaakceptowała to, że będzie musiała przekroczyć granice swojej moralności, czego obiecała sobie nigdy nie robić. Zaczęła intensywnie oddychać, starając się wzniecić w sobie siłę woli.
– Odsuń się – powiedział nagle Mirek, jako jedyny mający na sobie marynarkę, po czym zabrał jej z rąk narzędzie. Złapał nadgarstek chłopaka, bez mrugnięcia okiem szybkim, pewnym ruchem zamknął sekator i odciął mu palec tuż przy nasadzie.
Wrzask bólu opuścił gardło porwanego i rozciął ciszę panującą w pokoju. Obcokrajowiec się rzucał, tłukąc kolanami i ręką o blat i odsuwając nogami kanapę. Wydawał z siebie okropne, stłumione szmatą zwierzęce ryki. Ojciec rozłożył szeroko ręce, zdenerwowało go, że jego najbardziej zaufany człowiek pomógł dziewczynie. Agata spojrzała na swoją dłoń, na którą chlapnęła ciepła krew. Bryznęła szeroko i lała się z odciętego palca, ściekając ze stolika i plamiąc dywan. Ochroniarz zawinął dłoń chłopaka szmatką, a pozostali posadzili go na odsuniętej kanapie. Skulony młodzieniec nie przestawał rzęzić, dociskając ranną kończynę do piersi.
– Zabierzcie go do pozostałych. Tylko zakneblujcie mu ryj, niech się nie drze – rozkazał Kierownik.
Mężczyźni zalepili mu usta taśmą, zarzucili czarny worek na głowę, zabrali do pokoju obok i zamknęli za sobą drzwi. Ojciec w pytającym geście rozłożył ręce i spojrzał na Mirka. Wśród grupy chodziły plotki, że we trzech, razem z Igorem, wychowywali się w tym jednym samym bloku, byli nierozłączni i darzyli się pełnym zaufaniem. To on realizował najbrutalniejsze zlecenia, jakie wpadały do głowy Tadeuszowi.
– Bez przesady – tłumaczył, wycierając sekator. – Nie każmy kobietom, by wykonywały za nas brudną robotę. Dziewczyna go tu przywiozła. Swoje zrobiła.
Siwy przytaknął bez emocji i poruszył sygnetem na palcu.
– Tylko nie zapomnijcie go zszyć! – krzyknął przez ramię Kierownik. – Bo mi całą podłogę upierdoli! Dopiero co zapłaciłem firmie dwadzieścia koła za dokładne mycie. Przygotujcie paczkę – zwrócił się do Mirka, a potem wstał i włożył na siebie skórzaną marynarkę.
Jeden z ochroniarzy sięgnął po odcięty palec i chwycił go przez serwetkę, by nie zostawić śladów. Następnie wsadził do plastikowego woreczka, który dodatkowo włożył do pudełka. Wyprostował się i spojrzał na szefa.
– Kto ma go zawieźć? – spytał główny ochroniarz.
– Ty jedź. I daj mi znać, jak będzie już załatwione. Nie zapomnij tego. – Podsunął mu kartkę z zapisanym wcześniej numerem.
Dziewczyna, blada jak ściana, stała sztywno obok kanapy i czekała na dalsze polecenia. Zapach kurczaka i smród spalonych papierosów mieszające się z metaliczną wonią świeżej krwi sprawiały, że walczyła ze sobą, by nie zwymiotować.
Igor Wasilewski nachylił się nad starszym wspólnikiem i wyszeptał mu coś do ucha, a ten przytaknął.
– Leć, leć – odpowiedział. – Tylko to potwierdź. Musimy wiedzieć na pewno.
Kierownik ruszył do garażu, a mijając śmiertelnie bladą dziewczynę, nachylił się do niej i szepnął:
– Poniż mnie tak jeszcze raz, a będziesz błagać, byś mogła skończyć tak jak on.
Gdy odszedł, po kilku sekundach, zwróciła się do szefa słabym głosem:
– Czy jestem jeszcze potrzebna?
– Chciałaś poważniejszej roboty, to ją dostaniesz. Ten ciapaty jest na twojej głowie, dopilnujesz interesu. Od tego będzie zależeć twoja przyszłość w tej firmie. I uwierz mi, nie chcesz tego zjebać – dodał. – Idź już i czekaj na telefon, otrzymasz nowe instrukcje. – Wstał, a duży brzuch wyeksponował się przez białą koszulę jeszcze wyraźniej.
Odgłosy odpalanej carrery i buczenia silnika samochodu dotarły aż do salonu, jednak nawet porsche nie było w stanie zagłuszyć krzyków dochodzących zza drzwi, mimo że zostały mocno wygłuszone. Agata nie chciała sobie nawet wyobrażać chłopaka, któremu na żywca zszywano ranę po odciętym palcu. Szef bez słowa przeszedł do głównej części domu i zamknął za sobą drzwi. Dopiero wtedy dziewczyna się odwróciła i eskortowana przez Mirka ruszyła do garażu. Krystian coś jeszcze do niej powiedział, ale nawet go nie słyszała. Wróciła do swojego samochodu. Bez słowa usiadła za kierownicą, kiedy główny ochroniarz nachylił się do niej przez otwarte okno.
– To, co byłaś gotowa zrobić... masz jaja – rzucił z aprobatą.
– Dzięki.
– Jestem Mirek – przedstawił się.
– Agata.
– Zamknę ci bagażnik.
Odwróciła wzrok i odpaliła samochód. Mirek, chcąc zatrzasnąć bagażnik, chwycił za klapę, lecz zatrzymał się na sekundę, gdy dostrzegł coś w jego środku. Sięgnął po to, po czym zamknął klapę i odsunął się od auta, kiedy brama garażowa zaczęła się otwierać. Obserwował, jak dziewczyna wyjeżdża z garażu, w tym czasie Krystian pomachał jej z uśmiechem, poruszając przy tym palcami dłoni jak japońska postać anime. Mirek skierował się do wyjścia, minął syna właściciela bez słowa i udał się w kierunku, w którym wcześniej oddalił się szef.
Chwilę później zapukał do drogich drewnianych drzwi i wszedł do gabinetu, gdzie paliła się jedynie lampka stojąca na dużym, dębowym biurku, za którym siedział Tadeusz Wyżeł. Kończył nalewać sobie whisky do drogiej, zdobionej szklanki z dwoma kostkami lodu.
– Co tam? – spytał Ojciec.
– Tadek, chodzi o dziewczynę. Myślę, że...
– Mirek – przerwał mu. – Nie mam teraz na to czasu.
– Co jest?
– Co? Towar miał dotrzeć na przystań dziś rano, a dalej ich nie ma. Sergiej, oczywiście, nie odbiera telefonów, a ja mam tam utopione kilka baniek – ton jego głosu wyraźnie się podnosił – więc dopóki tego nie ogarnę, to mnie nie ma. Czegokolwiek potrzebujesz, ogarnij to sam.
– Jasne – przytaknął. – A co z towarem? Psy?
– Nieeee... – Wyżeł upił łyk alkoholu. – Nie są tak odważni. Wiedzą, czym to grozi.
– Rusek?
– Tego się boję... Chuj, nie teoretyzujmy. Trzeba chwilę poczekać. – Wtedy jego komórka zaczęła dzwonić. Wziął kolejny łyk trunku i ostawił szklankę na biurku. – Dobra. Leć już.
Ochroniarz zatrzasnął za sobą drzwi.