Mumia - Paweł Leśniak - ebook + książka

Mumia ebook

Paweł Leśniak

3,8

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Starożytny Egipt skrywa więcej mrocznych tajemnic niż można przypuszczać... Mose doczekał się chwili obcięcia włosów i tym samym staje się mężczyzną, mogącym decydować o swym losie. Jego ojciec, Keftir to weteran wojenny, wierny służbie Faraonowi. Ma jedno pragnienie – aby syn wstąpił do wojska i wspomógł utrzymanie domostwa, podarowanego im przez Faraona Echnatona. Mose jednak ma inne plany wobec swojej przyszłości, nieświadomy tego, że jego rodzice ukrywają przed nim fakt, iż są dręczeni i nachodzeni przez zbieraczy podatków, za długi wobec skarbca Faraona. Nie opuszcza go również przeczucie, że nadchodzi coś strasznego. Lud coraz częściej szeptał, z przerażeniem w głosie, że wkrótce przybędzie mumia, a wraz z nią nastąpi koniec Egiptu. Ciemność zawisa nad Egiptem. Mose zmuszony będzie dokonać wyboru, a potem ponieść tego konsekwencje. Czy mumia, o której wszyscy mówią, jest jedynie zapowiedzią nadejścia złych czasów? A może jest ona prawdziwa i nawiedza go w jego koszmarach nie bez powodu? Paweł Leśniak po raz kolejny daje wyraz swojej niesamowitej wyobraźni, kreując świat, który zaskakuje, trzyma w napięciu oraz przeraża do szpiku kości!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 401

Oceny
3,8 (10 ocen)
1
7
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
micta

Dobrze spędzony czas

Starożytny Egipt w nieco odmiennej od standardowej interpretacji, ze względu na przedstawienie losów głównego bohatera. Pomysł na fabułę ciekawy. Gorący klimat mocno odczuwalny, w tym przypadku nie można autorowi nic zarzucić. Wątki mitologiczne ukazane raczej śladowo i dosyć chaotycznie, podobnie rzecz ma się z nie do końca dopracowanymi postaciami. Fabuła też sprawia wrażenie nierównej. Nudnawe fragmenty przeplatają momenty, gdy akcja przyspiesza. Nie jest to książka, która służyć może za skarbnicę wiedzy o historii i kulturze Egiptu, niemniej stanowi całkiem niezłą przygodową powieść w interesującym klimacie. Sięgnę po kontynuację.
00
Veronica41pl

Dobrze spędzony czas

Ksiazka, ktora przenosi czytelnika do starozytnego Egiptu.Polecam te podroz!
00

Popularność




Redakcja: Robert Cichowlas
Korekta: Zuzanna Leśniak
Projekt okładki: Tomasz Zarucki
Skład i łamanie: Marek Jadczak
Rysunki: Paweł Leśniak
Wydanie pierwsze
Copyright by Paweł Leśniak 2022 Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Nocą, Warszawa 2022
ISBN 78-83-959399-9-0
WYDAWNICTWO NOCĄ ul. Filipiny Płaskowickiej 46/89 02-778 Warszawa NiP: 9512496374www.wydawnictwonoca.pl e-mail: [email protected]
Konwersja: eLitera s.c.

Kochanej żonie i córce

PROLOG

Dotyk chłodnych, szorstkich kamiennych schodów był przyjemny dla bosych, nagrzanych egipskim słońcem stóp. Nie pamiętał ile lat minęło, odkąd ostatni raz po nich schodził, czego dowodziły białe pajęczyny, spowijające niemal wszystko. Było to miejsce zakazane, a wejść tam mogli tylko nieliczni. W podziemnej komnacie paliło się wiele pochodni, światło migotało po kamiennych ścianach i ogromnych posągach przedstawiających ludzi z głowami szakala i krokodyla. Jednak stara świątynia była monumentalna w swych rozmiarach, przez co pomimo wielu tlących się pochodni, wciąż panował tu mrok.

Schody prowadzące w dół były wąskie i długie, a u ich podnóża przezierały się baseny wypełnione rtęcią, która drgała tworząc nierówności na jej tafli. Modły kapłanów brzmiały jak ciężka muzyka, mroczna i wolna, pomiędzy śpiewem a mową, niosącą się echem po pomieszczeniu. Kruki przywiązane do zewnętrznej strony mosiężnej klatki, zawieszonej na sklepieniu świątyni, były niespokojne. Przeczuwały co się dzieje. Trzepocząc skrzydłami i uderzając dziobami w kratki, próbowały się uwolnić nawet za cenę własnego kalectwa.

Kapłani na głowy założone mieli maski przedstawiające łeb czarnego szakala z długim pyskiem i spiczastymi, stojącymi uszami na wizerunek Seta, boga chaosu i śmierci. Tułów ich był nagi, zdobiony złotymi łańcuchami, a od pasa wisiały czarne szaty. Ze złożonymi rękoma wymawiali słowa w zakazanym języku, których nauczył ich najważniejszy i najstarszy kapłan. Język ten znany był jedynie najbardziej zaufanym kapłanom. Ten, kto umiał nim władać, zdolny był do rzeczy strasznych.

Faraon zszedł ze schodów i idąc wprost na bogato oświetlony świecami i otoczony kapłanami ołtarz, spojrzał na posągi ze zwierzęcymi głowami przedstawiającymi bogów Egiptu. Odnosił wrażenie, iż odprowadzali go wzrokiem pełnym przestrogi i ostrzeżenia. Chłód dawno nieodwiedzanej świątyni wolno zastępowało ciepłe powietrze od ilości pochodni i świec przy ołtarzu, a zapach nikł na rzecz aromatu ziół i olejków rytualnych.

Faraon odziany był w Insygnię, chustę w żółto-niebieskie pasy. Kiedy podszedł do kapłanów, ci rozstąpili się, robiąc mu przejście. Zapach dymu ze świec oraz potu spod ciężkich szat wbijał się w nozdrza. Stanął przed ołtarzem, na którym leżał człowiek, ze skrzyżowanymi rękami na piersi, owinięty w bandaże. Rozejrzał się, obejrzał ze starannością organy, z których wyczyszczone zostały zwłoki i ułożone w zdobionych, miedzianych misach stojących na drewnianym stole po jego lewej stronie. Kruki krakały potępieńczo, próbując odgryźć sobie nogi ze strachu. Spojrzał na głównego kapłana, trzymającego w rękach ciężką, czarną księgę obitą w złoto, którą otworzyć można było jedynie specjalnym kluczem.

– Czy wszystko gotowe? – spytał Faraon z głową uniesioną wysoko, ukazując złoto i kolorowe kamienie, wiszące na jego szyi.

– Wedle twej woli, panie – odparł niepewnie stary kapłan.

– I dobrze, bo wola moja jest nad innymi wysoko, jak niebo jest wysoko nad ziemią.

Faraon oparł dłoń na ciele zabandażowanego nieboszczyka i położył na nim czarny sztylet z kamieniem wklejonym na rękojeści.

– Mój panie, jeśli pozwolisz – wtrącił kapłan wahliwie. Słowa były ledwo słyszalne pomiędzy krakaniem i łopotaniem skrzydeł ptaków. – Czyż pewnyś swych decyzji, o panie? Musisz wiedzieć, że gdy to się powiedzie, nie będzie już odwrotu. Ten człowiek dokonywał okropnych czynów za życia, a o jego okrucieństwie mówi się w krajach na zachodzie. To nierozważne, by przeprowadzać na nim rytuał odrodzonych. Gdy się wybudzi, nie będzie jedynie długowieczny, będzie mógł umrzeć, lecz śmierć nie będzie wieczną, albowiem powróci, gdy ciało będzie na to gotowe. W świecie umarłych będzie istniał obok nieuśpionych, a to znaczy...

– Daruj mi czcze gadanie, bo mówisz do mnie jak głupiec – przerwał mu Faraon. – I niech to, co tu się stanie nie ciąży na twym sumieniu. Nadchodzą nowe czasy, czasy, o jakich ludziom Egiptu się nawet nie śniło. Przed stworzeniem występuje zniszczenie. A ci, których bogowie postanowią oszczędzić, ujrzą nowy świat!

Faraon cofnął się kilka kroków i skrzyżował ręce na piersiach.

– Stary świat zostanie zalany zepsutą krwią, która wdarła się w ramiona Egiptu. A imię tych, którzy tego dokonali, będzie wyryte w kamieniu i na ustach ludzi po wieki. – Uniósł rękę przed siebie. – Gdyż czasu już brak i tej chwili zmarnować nam nie wolno. Następnej sposobności już nie będzie. Rozpoczynajcie!

Kapłan z trwogą spojrzał na pozostałych zgromadzonych, dzielących jego obawy. Następnie zajął pozycję i poprawił czarną księgę.

Zaczął czytać.

ROZDZIAŁ 1

Nasz syn

Zboczył z trasy. Nigdy wcześniej tego nie robił, wiedział, że w takim miejscu najlepiej trzymać się razem. Jednak podążał za postacią niepasującą do tego miejsca, za kimś, o kim słyszał jedynie w strasznych opowieściach. Szedł ostrożnie pomiędzy dwoma dużymi namiotami, które przyciśnięte do siebie jak kurtyna zasłaniały to, co za nimi. Odwrócił się, aby się upewnić, że nikt go nie śledzi. Wiatr powiał sypiąc piaskiem w oczy, a materiały głośno załopotały. Gdy się uspokoiły jego oczom ukazała się istota owinięta bandażem, stojąca na jednej zgiętej w kolanie nodze i patrząca na niego poprzez małe otwory na oczy.

Mumia dyszała ciężko. Nie była dużego wzrostu, tusza również nie sugerowała siły fizycznej.

Przełknął nerwowo ślinę, a krople potu spływały mu po karku, chłodząc zgrzane od pustynnego słońca ciało. Mumia poruszyła lekko prawą dłonią w pulsujących ruchach, a głowę przekrzywiła do boku, jakby z bólu. Obandażowana kreatura ruszyła na niego z krzykiem i charczeniem, a gdy znalazła się tuż przy nim, materiały z namiotu zakryły go całego, przysłaniając wszystko ciemnością. Szarpał się i rzucał, aż w końcu wygrzebał się i stanął na nogi. Zauważył, że torba z kupionymi dobrami dla jego mamy, którą miał zarzuconą na ramię, zniknęła. Mumia stała dalej tam, gdzie wcześniej.

– Oddawaj! – wrzasnął, unosząc pięść, aby uderzyć.

– Nie mam! Kazali mi!

Widząc strach w oczach owiniętego bandażami dzieciaka, zrozumiał, że mówił prawdę, a zauważając przerwę w namiocie, wskoczył do środka straganu ze zdobionymi wazonami i dywanami, z krajów za czerwoną ziemią. Pomiędzy tłumem ludzi, a wiszącymi gęsto na sznurkach pamiątkami, zauważył uciekającego mężczyznę. Już miał za nim pobiec, gdy przypomniał sobie, że czuł więcej niż jedną parę rosłych rąk, tonąc pod materiałem. Wrócił przez dziurę pomiędzy namioty i udał się na tyły straganu, gdzie spotkał złodziei, którzy wraz z małą mumią zaglądali do skradzionej torby.

– Zwróćcie mi moją własność, a oszczędzicie miedzianych monet, które musielibyście zapłacić lekarzom ze świątyni Amona, by was leczyli. W dodatku obiecuję, że jeżeli tak uczynicie, puszczę tę sprawę w niepamięć i nie będę was bił, tak jak to zrobię, jeżeli odmówicie – Mose nie krył zdenerwowania. Pozostali zerwali się przestraszeni, nie spodziewając się go tutaj. Sądzili, że złapie przynętę i pobiegnie za najszybszym, jakiego mieli. Grupka pięciu chłopaków w zakrywających twarze jasnych arafatkach miała na sobie ciemne spodenki oraz narzucone na tułów materiały, związane sznurkami. Dłonie i piszczele mieli poranione. Jak Mose przypuszczał, byli również najemnikami, trudniącymi się najczęściej odganianiem pijanej hołoty z domów rozpusty.

– Torba. – Mose wskazał palcem na materiałowy worek z jedzeniem, który został mu skradziony. Ci spojrzeli po sobie i położyli worek za sobą, po czym stanęli blokując do niego dostęp.

– To Mose! – krzyknął najdalej stojący i najmniejszy ze złodziei, któremu materiał ześlizgnął się z twarzy, przez co nie dokończył zdania, gdyż zajęty był obwiązywaniem jej na nowo. Zdołał jednak po chwili wymamrotać: – Ja go znam, to jest...

– Znacie me imię, musicie więc także wiedzieć co na was spadnie, gdy torby nie oddacie – wtrącił Mose i zrobił krok w ich stronę. – Odejdźcie, a daję słowo, że nie połamię wam rąk kijem. Będziecie mogli dalej kraść, choć jest to wbrew memu sumieniu, gdyż kradzież mnie drażni i wprawia w gniew.

Mose wyciągnął rękę, by oddano mu torbę. Złodzieje popatrzyli po sobie. Nie było mowy o ucieczce, gdyż za nimi była wysoka skarpa, po której próba zejścia oznaczałaby złamany kark.

– Daj mu torbę – wtrącił dzieciak przebrany za mumię. – Już ją oddajemy...

Lider uniósł kij strasząc chłopca, nie pozwalając mu dokończyć. Jako jedyny miał arafatkę w kolorze czerwonym. Spojrzał na tyły straganu z żywnością, wyłożoną przy drodze prowadzącej do miasta Memfis. Często przejeżdżali tamtędy kupcy, rolnicy i handlarze z obcych państw. Wielbłądy leżały spokojnie, przywiązane do drewnianych pali wbitych w nagrzaną od słońca ziemię. Odór ich odchodów potęgowany był gorącym słońcem, dlatego często kupcy mający stoiska najbliżej, marnowali i rozlewali na nie wodę, by choć trochę pozbyć się odstraszającego klientów zapachu.

Pogłos handlujących i kłócących się o cenę Syryjczyków, którzy krzyczeli najgłośniej, zmieszany był z przymierzanymi łańcuchami z kolorowymi kamieniami. Słychać było obijające się o siebie dzbany oraz stękanie niewolników, dźwigających na obolałych barkach całe zakupione przez ich właścicieli dobro. Ci zaś doglądali jeszcze zdobionych dywanów i kolorowych naszyjników, ku umileniu swym żonom swojego powrotu z kilkumiesięcznej wyprawy. Cały ten harmider tłumił to, co działo się właśnie za największym straganem. Lider grupy wyciągnął nóż, który błysnął odbijając egipskie słońce.

– Wracaj do siebie, Mose, nie ma tu nic, co byłoby twoją własnością. A torbę tę znaleźliśmy porzuconą, przecież żeś nie widział, jak żeśmy to my od ciebie zabierali. Tak oto nie wiemy czy ten worek należy do ciebie. Twoje słowa są zatem zwykłymi oszczerstwami i wymówkami na twą biedotę.

Uniósł nóż w stronę Mose tak, by ten go widział. Reszta grupy uśmiechnęła się i poszła w jego ślady.

– Sięgnijcie po rozum! – krzyknął zabandażowany chłopiec.

– Stul pysk. Jeżeli brak ci odwagi, to idź, póki jeszcze nic żeś mi nie dłużny! Bo dla tchórzy tu miejsca brak!

Przebrany za mumię chłopak zacisnął pięści i nieco się oddalił, ale nie uciekł. Mose odłożył jeszcze jedną torbę, jaką dźwigał na drugim ramieniu i zdjął bandanę z głowy, kładąc ją na prowiancie. Pełne słońce zaświeciło mu teraz ciepło na głowę. Wiedział, że materiał spadłby mu podczas walki, bądź został roztargany. Martwił się o luźno zawiązane sandały, których nie zacisnął na podróż, bo zmieszane z piaskiem, ocierały mu skórę. Do walki jednak wszystko powinno być zawiązane mocno i służyć jak druga skóra.

Mose był dwudziestoletnim, wysokim, dobrze zbudowany mężczyzną. Jego męstwo było w rozkwicie i był niezmiernie wprawiony w boju. Nosił podkoszulek na ramiączkach z ciemnozielonego, lekkiego materiału i czarne materiałowe spodnie za kolana, związane cienkimi sznurkami. Trzytygodniowy, czarny i gęsty zarost, z rzadszą plamą na lewym policzku, kłócił się z krótko wygoloną głową. Prosty, cienki nos marszczył się teraz, a równie wąskie usta lekko zagryzał. Jego zielone oczy sondowały drapieżnie złodziei. Mose był jak lew, czający się w trawie i obserwujący swoją ofiarę.

Pierwszy napastnik ruszył na niego, a ten kopnął w piach pod nim, sypiąc go w złodzieja. Gdy mężczyzna stanął, aby wyciągnąć drobinki z oczu, Mose doskoczył do niego i wygiął mu rękę, z miejsca łamiąc nadgarstek. Dobił łokciem, celując prosto w usta. Złodziej runął na ziemię, a wybite zęby wpadły mu do gardła, krztusząc go. Mose pochwycił nóż i rzucił sprawnie, wbijając go w stopę następnego, kompletnie wyłączając go z dalszej walki.

– Na wszystkie demony, zaprzestańcie tego szaleństwa! – Wołania przerażenia opuściły gardło chłopca przebranego za mumię, który ledwo utrzymywał się na trzęsących się ze strachu nogach, wzniecając pod sobą kurz. Mose tańczył w unikach przed tnącymi gorące powietrze nożami i kijami dwóch pozostałych złodziei. Markując cios ręką, jeden z oprychów zatrzymał się na ułamek sekundy i znów zaatakował. Mose wykorzystał ten moment, by złapać go za ramię i siłą rozpędu pchnął go za siebie. Napastnik stracił równowagę i runął na kamień rozcinając skórę na czole. Puścił nóż i padł na plecy, starając się tamować krew wypływającą z rany na czole, wierzgając przy tym nogami po suchej ziemi.

– Potnę cię za to! – wrzasnął lider w czerwonej arafatce, ale mimo tych odważnych słów, Mose widział niepewność w jego oczach. Dla niego walka była już wygrana. Przeciwnik był w ciągłym ruchu, ale nie atakował. Szukał dojścia, aby zadać cięcie idealne. Mose stał w pozycji na ugiętych kolanach, obserwując mężczyznę, cierpliwie czekając na ruch. Gdy ten tylko wziął zamach znad głowy, Mose doskoczył do niego, uniemożliwiając cios. Otwartą dłonią rąbnął go w krtań, a ten zacharczał jak wycieńczony byk. Mose przerzucił go przez ramię tak, że lider padł twardo na suchą ziemię, wzniecając tuman pyłu. O dziwo, szybko się pozbierał i przestraszony odskoczył na bok, koncentrując się na kolejnym wdechu.

– Zabiję cię! Napoję ziemię twoją krwią! – krzyknął ten z rozciętym czołem o kamień, biegnąc teraz na dwudziestolatka z zalaną we krwi twarzą. Mose chciał zrobić unik, ale spocona stopa wysunęła się piętą z luźno związanego sandała, zrywając skórzany pasek. Rozjechał się na nogach, a to uniemożliwiło wykonanie uniku przed napastnikiem, który celował w jego szyję, by zabić.

Wtedy złodziej dostał kamieniem w plecy.

– Bydlaki! Zwyrodnialcy! Psie odchody! – wrzeszczał ojciec Mose o imieniu Keftir. Rzucał kamieniami raz za razem, dobrze celując. Opryszki zerwały się do ucieczki. Mose wstał i ostatni raz spojrzał na uciekającego chłopca przebranego za mumię i na mokre bandaże w okolicy krocza. Następnie uklęknął i zaczął zbierać do torby jedzenie, które złodzieje w swej ucieczce wysypali i podeptali. W większości było pozgniatane i oblepione piaskiem. Nie nadawało się do jedzenia. Ostał się jedynie bochenek czerstwego chleba z gumiastą skórką.

– Czemu żeś mnie nie wołał!? Wydłubałbym im ślepia i poobcinał palce, by nic już nikomu nie ukradli! – warknął ojciec na tyle głośno, by być pewnym, że złodzieje go jeszcze usłyszą. Kuśtykając spiesznie w stronę syna nadal rzucał obelgami pod nosem. Ojciec Mose był niegdyś wojskowym, a imię jego znane było każdemu, kto wstąpił do armii, gdyż jego czyny przyczyniły się do wygrania wielu wojen. Podczas jednej z wypraw raniono mu nogę i oko. Niestety nie udało się wyratować żadnego z tych – noga została odcięta, a oko rozpłynęło się zanim doniesiono go do koszar na tyły walki. Poruszał się podpierając drewnianą laską zbudowaną specjalnie dla niego przez wysokiego rangą kapłana ze świątyni Amona, który przychodził do ich domu go leczyć. Opiekę tę otrzymał z rozkazu Faraona w podzięce za jego zasługi Egiptowi.

– Nie potrzebowałem pomocy – odparł Mose. – Te osły może ręce mają sprawne w kradzieży, ale noża używali w życiu do krojenia cebuli.

– Tylko to się ostało? – spytał Keftir z okiem, które szeroko rozszerzył strach i świadomość, że czeka ich głód.

– Nie martw się, tato, złowię dla nas ryby.

– Nie mów tak. Wiesz, że połowy w Nilu dla innych niż rybaków Faraona są surowo zabronione. Chcesz być wychłostany? Albo żeby cię łamali kołem? Wolę nie pić i nie jeść, niż patrzeć na taki widok. Bo żem w życiu już napatrzył się na okrucieństwo ludzi, nie ma sumienia ani wstydu podchmielony żołnierz, któremu dowódca nie wydał rozkazu po zdobyciu wioski wroga. Dlatego zabraniam ci łowienia ryb tam, gdzie jest to zakazane słowem i prawem Faraona.

Mose, czyszcząc z piasku to, co jeszcze się nadawało do zjedzenia, kręcił głową, gdyż jego ojciec w nawyku miał porównywać wszystko i wszystkich do jego doświadczeń z wojen. A te trwały latami, gdyż maszerowali na sąsiednie państwa w celu rozciągania i przenoszenia coraz szerzej kamieni granicznych.

– Prawisz, jakbyś tylko stał i patrzył – skomentował Mose.

– Zakryj głowę materiałem, słońce musiało zagotować ci łeb, bo słowa twoje są głupie jak żaby.

– Dlaczego ryby w rzece są dostępne tylko dla Farona i jego ludzi? Tak oni, jak i my, to ci sami ludzie. Jesteśmy Egipcjanami, więc tak oni, jak i my powinniśmy korzystać z dóbr, jakie przynosi nam Nil. My musimy za nie płacić złotem i srebrem, bo chciwi urzędnicy miedzi już nie przyjmują, choć i z tego jesteśmy uszczuplani przez podatki. Faraon to zwykły...

– Ani słowa więcej! – ryknął Keftir.

Mose zarzucił obie torby na swoje ramiona i minął ojca, unikając kontaktu wzrokowego.

– Krwawisz, zranili cię? – spytał Keftir wskazując na zabarwiony na czerwono łokieć.

– Na ogon krokodyla! – Mose zaklął. – To nie moja krew.

– Zatem czym się przejmujesz? – Ojciec kuśtykał za synem.

– Cudzą krew jest równie ciężko zmyć jak własną, a ta splamiła mi koszulkę. Mama powiesi mnie głową do dołu, gdy to zobaczy.

Poszli dalej, przechodząc przez stragan pełen ludzi. Patrzył na dywany bogato wyłożone owocami z dużą przewagą daktyli i innymi słodkościami, których nie umiał nazwać. Widok, na który ślinka mu ciekła, a skosztować mu przyszło tylko otrzymując je w podzięce w zamian za pomoc przy odpędzeniu nachalnego kupca. Gdyż ten mocno nie zgadzał się z marżą, jaką nakładał na swe produkty jeden z sąsiadów, który był kupcem i często zwoził dobroci z dalekich krain na zachodzie. Zamiast debenów czy złota, Mose wybrał te słodkości jako swoją zapłatę i mimo, iż od ich ilości rozbolał go potem brzuch, nigdy tej decyzji nie żałował.

Przepchnęli się pomiędzy gąszczem śmierdzących potem ludzi i wyszli ze straganu, grającego muzykę uderzanych o siebie, wiszących nad wejściami do namiotów koralikowych naszyjników. Spojrzeli na ostatnie namioty wyłożone dzbanami i ozdobną bronią, gdyż nikt nie stawiał jedzenia na zewnątrz, bo szybko by się zepsuło. Mose przystanął na moment, widząc wazon z wymalowaną podobizną mumii, która, jak mu się zdawało, patrzyła wprost na niego, po czym dołączył do ojca.

Słońce uderzyło w nich bez litości, a kamienne płyty ustąpiły złotemu piaskowi, który drapał wpadając pomiędzy stopę a podeszwę zniszczonego sandału. Zarzucili na głowy materiał i szli dalej. Powietrze parzyło płuca, bez różnicy czy wdychane nosem czy ustami, co chwila zwilżali suche gardła wodą, choć ojciec w miarę możliwości robił to winem, wykrzywiając przy tym twarz, bo było ciepłe. Droga była długa, a z nie w pełni sprawnym u boku ojcem, ciągnęła się w nieskończoność.

– Napij się – wtrącił Mose, podając ojcu sakwę z wodą, ale ten pokiwał głową przecząco.

– Zabierz to sprzed moich oczu – burknął niemal obrażony. – Gdy szliśmy w bój, a wielu z nas na gwałtowną śmierć, wznosząc za sobą chmurę pyłu spod naszych kroków, wody było mało, trzeba było pić oszczędnie. Nawet wyżsi oficerowie narzekający na upał, jadąc w swych lektykach, oszczędzali wodę zastępując ją winem, bo była bardziej potrzebna na miejscu, by napoić konie do wozów bojowych. Nie tak jak...

– Tak, wiem – przerwał mu. – Bo jesteście prawi wojownicy, a wszyscy ci, co piją z nadejściem pragnienia, to nieudacznicy i słabeusze, którzy nie skosztowali nigdy trudu życia.

– Żarty przychodzą ci na myśl, gdy opowiadam o rzeczach ważnych, a sam żeś stanął wryty jak kij, gdy żeś mumię zobaczył. – Keftir splunął i mówił dalej: – Dlatego wystrzegać się musisz bluźnierstw, a o bogach masz mówić z pokorą, bo gdy przyjdzie ci stanąć naprzeciw mumii, to wraz z całym Egiptem spotka cię los straszniejszy, niż jakakolwiek rzecz stała się na tej ziemi.

– Mumie są tak samo zmyślone jak i bogowie, których nikt nie widział, ale wszyscy twierdzą, że im się objawiają tylko wtedy, gdy czerpią z tego korzyści. – Mose parsknął i poprawił materiał, który zsunął mu się z nosa. – Bądź brak im rozsądnych słów, by nie było dowodu, że głupi są jak szczury. Przyjdzie dzień, gdzie to szaleństwo zostanie z ludzkiego rozumu wyplewione, a duch jego zakwitnie.

– Ciesz się, żem nie zabrał ze sobą kija, bo złamałbym go teraz na twoim łbie i potem nie miałbym kija. Bogowie istnieją, a ludzie będą słać im obfite dary, tak jest i będzie na zawsze.

Ich pogawędkę przerwał krzyk jednego z kupców, który wymusił na nich, by zeszli z ubitej drogi na grząski i piekący skórę piasek. Przejechał obok nich na swym wielbłądzie, a za sobą miał innego wielbłąda, do którego przywiązane były trzy kolejne, dźwigające jego własność, którą kupił, bądź nie sprzedał. Trudno było rzec, gdyż w wiosce po zachodniej stronie Nilu był najbogatszy i dóbr zawsze miał nad stan.

– Mam nadzieję, że was nie przestraszyłem – powiedział kupiec, pochylając się do nich z twarzą zakrytą chustą, która chroniła go przed słońcem.

– Skądże – odparł Mose unosząc rękę. – Dobrze cię widzieć, Mikte.

– Idziecie do wioski?

– Tak, wracamy z targu z prowiantem.

Mikte spojrzał na dwie torby Mose, niezbyt zapełnione i powiedział.

– Bogowie sprzyjali dziś handlu, mimo iż wielki Ra nie szczędzi słońca. Tak oto mój ostatni wielbłąd wraca bez obciążenia. Jedźcie zatem ze mną. Nie wypada, by zwierzę odpoczywało, gdy człowiek się męczy, a i wina mam, że na trzech starczy.

– Nie obnoś się tak ze swoim bogactwem! – rzucił kapryśnie Keftir. – Nie jesteśmy żebrakami i pomocy twojej nam nie trzeba. Nogi mamy, sami ujdziemy!

Kupiec spojrzał na Mose, który uniósł jedynie ramiona. Najbliżej stojący wielbłąd skierował swój łeb na ojca Mose trącając go i muskając dużymi wargami. Oburzony odepchnął go i przeklął, ale zwierz nie dawał za wygraną. Kupiec zaśmiał się i uchylając głowę pożegnał się, po czym krzyknął na swoją karawanę zwierząt niosących jego własność wraz z niewolnikami idącymi obok i ruszyli dalej. Mose patrzył na niego z podziwem. Tak widział siebie w przyszłości – jako zamożnego kupca, którego inni podziwiają i mu zazdroszczą, a jego życie będzie bogate w podróże, gdzie na własne oczy ujrzy cztery strony świata.

– Wątroba mi się wywraca, gdy widzę jak chełpi się swym dobrobytem, a żon ma wiele, bo niewierny jest, a jego serce czarne jak popiół.

Ojciec splunął na piasek, który aż zasyczał. Ruszyli dalej w drogę, ale Keftir nie mógł pogodzić się z tym, jak jego syn znów spoglądał na odjeżdżające wielbłądy.

– Gdybyś wstąpił do wojska – ciągnął swój wywód – gdybyś dokonał wielkich czynów w boju, twoje imię byłoby pamiętane i powtarzane na ustach wszystkich. A o złoto byś się martwić nie musiał, bo po plądrowaniu miast to, co żołnierz uniesie to jego, wraz z niewolnikami. Nie uczyłem cię tylko walczyć, nauczyłem cię również pisać. Mało kto posiada tę umiejętność, a to sprawi, że wezmą cię na oficera i będziesz zarządzał co najmniej setką wojowników. Siedział na wygodnej lektyce, bądź wozach bojowych otoczony tarczownikami na tyłach wojny i opisywał jej przebieg. Czas jest odpowiedni, bo twoje włosy zostały ścięte, a to znaczy, żeś już mężczyzna.

Ojciec marudził i rzucał pretensjami, podczas gdy nad ich głowami przeleciał sokół, piszcząc głośno i niosąc echo po pustyni. W szponach trzymał zabitego węża. Mose zatrzymał się, by poprawić rozerwany sandał i prędko dogonił ojca.

– Jakbym opuścił dom, to nie miałby kto pomagać. Sinkek był już stary, gdy przyprowadziłeś go z wojny. Teraz bardziej zawadza niż pomaga z racji jego wieku.

Ojciec machnął ręką, jakby mu to było obojętne, ale Mose wiedział, że to nieprawda. Duma i upartość Keftira nie pozwalała mu przyznać, że bez pomocy syna nie byłby w stanie zadbać o dom, a namawiał go do jego opuszczenia, gdyż nie chciał, aby ten spędził na pilnowaniu starców momentu, gdy jego męstwo jest we wiośnie.

– Będę kupcem jak Mikta. Ty i mama już nigdy nie będziecie musieli zasypiać z odczuciem głodu. Kupię wam kilku młodych niewolników, którzy przygotują strawę i podadzą wodę, gdy zaskoczy was pragnienie.

– Tylko wola bogów mogłaby skierować twój los w handel. Nie masz czym handlować. To, co posiadasz, to umiejętności walki, których nauczyłem cię odkąd mogłeś utrzymać kij w dłoni. Jest to sztuka, jaką i ja potrafię.

– Mam już dość bogów i Faraona. Pierwsi nie istnieją, a drugi ma się za lepszego od innych, a jedyne, co ma lepszego niż inni, to mniemanie o sobie.

Ojciec uniósł laskę, by trzasnąć syna w głowę. Ale ten odskoczył z uśmiechem.

– Przestań bluźnić, język ci od tego odpadnie – parsknął Keftir. – Chcesz być kupcem, tak? Powiedz mi więc, synu, czy sprzedałeś coś kiedyś? Musisz umieć mówić to, co inni chcą usłyszeć. Czytać z nich jak z księgi. Odchudzając w ten sposób ich sakwy, bo nie zrobią tego ich żony, które nigdy nie schudną, bo grube i leniwe od przybytku. – Splunął. – A teraz zadaj sobie pytanie, Mose, czy te umiejętności, jakimi dzieliłeś się na tyłach straganu, są umiejętnościami kupca? Pobór do wojska zaczyna się za siedem nocy, oficerem jest mój druh, z którym walczyłem z Syryjczykami. Miałbyś tam łatwiej.

Mose pochylił głowę i szedł dalej, więcej się nie odzywając. Droga zajęła im kilka godzin. Ostatnią prostą był szczyt wydmy, na który musieli dotrzeć. Spocone ciała i zmęczone nogi, otarte na palcach i piętach dawały się we znaki. Wtedy zauważyli pył zza szczytu góry z piasku, niosący się wysoko przez wiatr. Ktoś nadciągał znad wydmy. Po chwili pojawili się zbieracze podatków. Było ich trzech, odziani w zbroję z wizerunkiem Faraona i piramid, noszoną na tułowiu, i skórzany materiał do kolan. Na piszczelach oraz nadgarstkach mieli skórzane ochraniacze. Głowy okryte mieli białym materiałem. Wielbłądy niosły również ich tarczę, miecz oraz łuk ze strzałami. Mijając Mose i jego ojca przyglądali im się wrednie, od czasu do czasu parskając śmiechem. Mose zauważył poranione pięści, co znaczyło, że ktoś musiał znów nie zapłacić wymaganego podatku. Chłopak spojrzał gniewnie na jednego ze strażników, utrzymując z nim kontakt wzrokowy, aż ten odwrócił się.

– Przestań – skarcił go ojciec i syn odpuścił.

– Żołnierze, czy to piechota, woźnicy czy zbieracze podatków, to część armii i powinni ci się ukłonić – wyjaśnił Mose.

– To zadanie przypada największym mendom, biją kijami nie patrząc czy to dziecko czy starzec, a wolą ich jest, by krzywdzić. Zapamiętaj, synu. Ci, którzy zbierają podatki to nie żołnierze, to mendy i łajdaki, a los nie będzie dla nich łaskawy. Bogowie mają specjalne miejsce dla takich jak oni.

Mose wraz z ojcem wyszli na szczyt wydmy, a ta odkryła przed nimi wioskę Al-Tawi, ciągnącą się po zachodniej stronie Nilu, porośniętą palmami i białymi zdobionymi budowlami, postawionymi ku czci bogom. Mose nie umiał powiedzieć, dlaczego, ale ten widok napawał go spokojem, dawał poczucie komfortu i bezpieczeństwa. Ich dom położony był blisko rzeki, w jednym z najlepszych punktów w wiosce. Ojciec otrzymał go w zamian za zasługi wojenne. Lecz gdy człowiek zostaje pokonany, nikt już nie pamięta jego zwycięstw – pomyślał, patrząc na odciętą kończynę zgryźliwego ojca i jego jedno oko. Wyciągnął do niego sakwę z wodą, a ojciec z naburmuszoną miną parsknął i poszedł dalej.

Ruszyli do wioski, która przywitała ich biegającymi dziećmi, łapiącymi kury. W domu po prawej zbudowanym z piaskowca i pomalowanym miejscami na biało, siedziała kobieta tkająca materiał. Zbudowany z drewna i zakryty suchą trawą baldachim chronił ją przed słońcem. Dzieci przebiegły między nimi, roześmiane i szczęśliwe. Ojciec zawarczał i przeklął, ale kobieta pod baldachimem jedynie się uśmiechnęła i pokręciła głową. Kapryśność i humory ojca znane były każdemu w Al-Tawi. Mimo to ojciec wydawał się być bardziej zmartwiony niż zwykle, gdyż oczy miał smutne, a to było rzadkim widokiem. Kojące, chłodniejsze powietrze, jakie niosło się z Nilu koiło skórę, a wilgoć i zapach wody łagodził wyschnięty nos i gardło. Mose odwiązał chustę odkrywając usta i nos. Pomiędzy gęsto położonymi palmami, rzucającymi cień na mieszkańców wioski, z po części żółtymi od wypalenia liśćmi, wyłaniały się białe wieże widokowe, z których doglądano wroga, bądź obcych przybyszy.

Droga prowadząca przez środek wioski była wyłożona białymi płytami, dając mięśniom ulgę w porównaniu z grząskim i gorącym pustynnym piaskiem. Wszyscy mieli okryte głowy materiałami, choć nie każdy osłaniał tułów. Życie w Al-Tawi było dobre, Egipt od ponad dwudziestu lat nie zaznał wojny. A królewscy strażnicy strzegli dróg prowadzących do bogatych miast, chronili ich kupców, zaś bitewne okręty osłaniały rzeki i morze przed piratami. Obcokrajowcy, którzy przywozili ze sobą złoto, byli zapraszani i mile widziani we wszystkich miastach, gdzie mogli je wydać. Ludzie kłaniali się sobie na ulicach opuszczając dłonie do kolan. Pola przynosiły bogate plony, gdyż płynący z nieba Nil zwilżał suchą ziemię. Na granicach miasta było dużo bydła, niedotkniętego żadną chorobą, a ich pasterze grali wesołe piosenki na fujarkach.

Drzewa owocowe uginały się pod ciężarem owoców, natomiast obfite dary z niezliczonych ofiar unosiły się z kominów w świątyniach. Mimo tych dobrych czasów, Mose odnosił dziwne wrażenie, że zmierzają ku końcowi, gdyż lud coraz częściej mówił o nadejściu Mumii, choć sam w nią nie wierzył. Dlatego chciał cieszyć się tym, co jest, i to jak najdłużej. W kościach czuł jednak mroczny front, nadciągający nad Egipt. Bał się mówić o tym na głos. Ojciec wydawał się być równie wyraźnie zmartwiony i gnał do domu jak nigdy.

– Oooo... – usłyszeli pogodne wołanie, a kilka metrów dalej ujrzeli jadącego w lektyce kapłana, będącego zarówno przyjacielem Keftira, jak i jego lekarzem. Kapłan, który był jednym z głównych lekarzy w Egipcie i jako jeden z jedynych przeprowadzał zabiegi na otwartej czaszce. Leczył samego Faraona i to właśnie Faraon nakazał mu doglądać zdrowia Keftira podczas jego dni starości. Podjechał obok nich i zatrzymał się.

– Moje serce się cieszy na wasz widok, choć wyglądacie jakbyście mieli paść na ryje i zemrzeć – wtrącił kapłan. – Nie będą mnie dręczyły w nocy wyrzuty sumienia.

– Daruj mi tych suchych słów, Leothepie, które drażnią mi uszy – wtrącił nadąsany ojciec, nie zatrzymując się.

– Stary Hamrih złamał nogę – ciągnął kapłan. – Z nastawieniem żem czekał, aż się opije kwaśnym piwem dla uśpienia bólu, bo ziół, jak twierdzi nie znosi, jako że te mu szkodzą. A że łeb ma jak świątynia Amona, to i osiem piw wypił zanim się do roboty zabrał. Tak byłem pewien, że gniewem wybuchniesz, żem na czas nie przybył i pomyślałbyś, że o tobie zapomniałem.

– Ehh – splunął Keftir idąc dalej. – Co, ten idiota, nie potrafi unieruchomić sobie nogi?

– Sprawa nie tyczy się nogi. Problem ma z przyrodzeniem, bo mu nie nabiera krwi, gdy widzi żonę, a nogę złamał, bo ze złości z tego powodu kopnął w mebel. Mebel okazał się być zwycięski, bo jak stał tak stoi, a stary sąsiad za to długo na nodze nie stanie. – Spojrzał na chłopaka. – Jak się masz, chłopcze? Widzę, żeś już jest mężczyzną, bo włosy ci ścięli. Ale twój ojciec sprawnym fryzjerem chyba nie jest?

Kapłan Leoteph wskazał na plamy krwi przy łokciu.

– Napadli nas złodzieje, chcieli przywłaszczyć sobie nasze jedzenie.

– Osz, te szczury! – Kapłan podkreślił swą złość uderzając się dłonią o udo.

– Nie musisz martwić swego serca. Czy widzisz, by wory nasze były puste?

– Rad jestem, żeś taki wojak, Mose. I że poszedłeś z ojcem. – Uśmiechnął się i usiadł wygodnie. – Czas na mnie, sztuka lekarska to niełatwy zawód i siła ze mnie schodzi, jak słońce zachodzi. Wyczekuj mnie, drogi Keftirze, wraz ze wschodem słońca i zażyj odpoczynku. Boś mokry i dyszysz jak pies.

Ojciec machnął tylko ręką. Kapłan Leoteph, odziany w białą szatę z królewskiego jedwabiu, na którą zarzuconą miał skórę z lamparta, pospieszył swą lektykę i ruszyli dalej.

Keftir i Mose minęli wybudowane po obu stronach głównej drogi wysokie posągi, ukazujące Horusa i Ra – przed nimi stały ogromne czarne misy, w których palił się ogień. Jeden z posągów miał wyszczerbioną rękę, która odpadła trafiona przez kamień podczas jednych z bitew, a do dziś, mimo wielu obietnic, nie został odbudowany, przez co lud obawiał się gniewu bogów. Mose nie było jeszcze wtedy na świecie, a jego ojciec nigdy nie chciał o tym rozmawiać. Dotarli na miejsce, a ich domu nie sposób było nie rozpoznać. Znajdowały się tam zbudowane ze słomy postacie, odziane w stare szmaty, markujące przeciwników, na których trenowały dzieci strzelając z łuku i walcząc wszelakimi brońmi. Nigdzie indziej nie można było znaleźć takiego ogrodu, przez co znany był każdemu w całym Al-Tawi.

– Odłóż rzeczy, poskładaj po dzieciach i przyjdź do domu – rozkazał ojciec.

– Wpierw ukażę się matce, by się z nią przywitać.

– Mose, czekaj...

Chłopak złapał za klamkę. Wtedy zauważył, że drzwi są osunięte z górnych zawiasów. Dotarło do niego również, że drewniane okiennice były zamknięte, jak nigdy o tej porze dnia.

Wszedł do środka, czując intensywny zapach zupy rybnej i wtedy zobaczył mamę, zbierającą kawałki swej ulubionej zastawy, która leżała teraz potłuczona na dywanie, a na nim rozlana zupa.

– Mamo?

Podbiegł i kucnął przy niej, zauważając jej sine prawe oko i rozciętą wargę. Widział dokładnie, mimo iż próbowała to przed nim ukryć za czarnymi włosami. Dojrzał jej dokładnie – miała na sobie znoszoną białą długą suknię z lekkiego materiału, kupioną przez ojca, gdy jeszcze go było na to stać. W pasie przepięte miała skórzane pasy, na których wisiały różne przyrządy kuchenne i sakwy z przyprawami. Szyję zdobiły sznurki z kolorowymi kamieniami.

– Do czego tu doszło!? – krzyknął.

– Stara jestem i palce już nie te same, upuściłam zupę – uśmiechnęła się sztucznie, lecz oczy zdradzały jej ból. – Bogowie zesłali was całych i zdrowych. Daj mi to, synu. Pewnie konacie z głodu...

Matka o imieniu Amina wzięła od niego torbę i zastygła, widząc, że jest w połowie pusta i do tego część jedzenia jest zgnieciona. Spojrzała wymownie na męża, który ze spuszczoną głową stał w drzwiach, ze wstydu nie potrafiąc patrzeć jej w oczy. Amina odwróciła się i zaczęła rozkładać jedzenie, ukrywając przed synem rozgoryczenie.

– Jak do tego doszło? – spytała.

– Napadli nas złodzieje. Jedzenie zniszczyli, gdy uciekali, tylko tyle zdołałem odzyskać – tłumaczył Mose. – Mamo, spójrz na mnie.

– Idź ulżyć ojcu w pracy. – Zmieniła ton na bardziej poważny. – Pole treningowe samo się nie sprzątnie. Wieści krążą, że już za kilka dni i nocy wojsko będzie przyjmowało nowych. Zatem młodzi przyjdą tu szkolić swą sztukę bitewną i zostawią nam złota i srebra, za które kupimy pożywienie.

– Kto ci to zrobił? – spytał stanowczo, nie pozwalając jej zmienić tematu. – Wracając do miasta mijaliśmy zbieraczy podatków, jeden miał poranione pięści. Starł je na twojej twarzy?

Mose spiął mięśnie i zacisnął szczękę. Żyła pojawiła się na lewej stronie czoła.

– Już mówiłam, zupa...

– Powyrzynam łajdaków, a ich skóry będą się suszyć na bramach miasta!

Sięgnął pospiesznie po miecz oparty o jedną ze ścian i pełen złości ruszył ku wyjściu. Ojciec zaszedł mu drogę.

– Rozum cię opuścił!? – krzyknął, kładąc dłoń na piersi syna.

– Pobiegnę skrótem. Jeżeli sięgnę ich zanim dotrą do Memfis, żadne oczy już nie ujrzą ich ciała!

– Chcesz, żeby cię powiesili głową w dół!? Faraon potrafi być surowy w swych osądach! Nie oszczędzi też matki! Takiego losu dla niej chcesz!?

– W takim razie wyrżnę też Faraona!

Ojciec zdzielił syna otwartą dłonią w twarz, by ten oprzytomniał, ale chłopak złapał go za ubranie. Siłowali się przez chwilę. Nie chciał pchnąć ojca, by nie zrobić mu krzywdy, ale ten wtedy wygiął mu nadgarstek i wytrącił miecz z jego dłoni, który runął twardo na podłogę. Zdenerwowany Mose puścił wodze emocjom, podstawił mu nogę i rzutem powalił na podłogę, aż huknęło. Dopiero teraz dotarło do niego czego się dopuścił, a jego wewnętrzny gniew ulotnił się niczym spłoszone ptaki. Nigdy wcześniej nie powalił ojca w walce. Nie dlatego, że nie mógł, ale dlatego, że wiedział, jak uraziłoby to jego dumę.

Matka zakryła usta i wstrzymała oddech.

– Tato, wybacz... ja...

Wyciągnął do niego rękę, chcąc mu pomóc wstać i przeprosić, ale mężczyzna odtrącił ją, po czym wściekle krzyknął. Duma jego pękła właśnie jak suche drewno.

– Niech bogowie cię przeklną! Niewdzięczniku, nie masz za krzty honoru, że podnosisz rękę na mnie, mimo iż żem cię przygarnął pod swój dom, karmił i dzielił się z tobą sztuką wojenną po prośbie Aminy! Idź, niech cię zarżną i flaki z ciebie wyciągną, tak jak to się z ryb flaki wyciąga! Przejąłbym się gdybyś był mój!

Matka, słysząc te słowa krzyknęła głośno, ale krótko. Następnie spojrzała na syna mokrymi oczami i dłońmi zakryła usta. Mose poczuł chłód w klatce piersiowej, żołądek podszedł mu do gardła, a nogi zrobiły się miękkie. Keftir spojrzał na żonę, zły na siebie, że przez emocje prawda opuściła jego usta. Kobieta wyglądała, jakby zobaczyła ducha, a on spuścił wzrok. Wreszcie wstał. Podszedł bez słowa do drewnianej skrzynki, z której wyjął swą starą zbroję. Patrzył na nią jak na dzieło sztuki, z miną jakby miał za chwilę zapłakać. Następnie zakrył skrzynię starą skórą i poszedł wolno w kierunku wyjścia. Minął Mose w drzwiach, jakby go tam nie było.

Chłopak został z matką sam na sam i długo nie mówili nic.

Keftir wrócił do domu, gdy słońce poszło w spoczynek, a zaspany księżyc ukazał się ludziom, by swą tarczą oświetlać miasto na biało, w asyście gwieździstego nieba. Dostrzegł swoją żonę siedzącą w kącie jednego z pomieszczeń, wyłożonego kocami i starymi poduszkami, przy zapalonych świecach i lampce. Piła wino, a łzy moczyły jej policzki. Rozbite wazy wciąż leżały w kawałkach na dywanie. Mose nie było w domu, nie wiedział, kiedy wyszedł ani czy miał zamiar wrócić. Keftir odłożył pieniądze za sprzedaną zbroję na drewniany stół i usiadł obok Aminy, po czym objął ją mocno.

Chłodniejsze nocne powietrze niosło ulgę dla spieczonej skóry oraz zmęczonych płuc. Mose przedostał się na drugą stronę Nilu łódką, z dala od mostu, na którym stali strażnicy chroniący wejścia do bogatej dzielnicy miasta. Mieszkali tam najzamożniejsi i wpływowi ludzie, mający interesy z samym Faraonem i jego kapłanami. Łódka wbiła się w brzeg i od razu wyskoczył na ląd. Na zgiętych kolanach dotarł do miejsca, gdzie podłoga wyłożona była kamieniem, a jej ścieżka oświetlała serię czarnych wanien, ułożonych wzdłuż białych kolumn z wyrysowanymi na nich hieroglifami, w których palił się ogień.

Mose zdjął sandały i przywiązał je sobie do pasa, by nie wydawać dźwięku na piaskowych płytach i kostce wyłożonej na chodniku. Schronienia szukał za palmami i ozdobnymi roślinami. Tej nocy straży nie było dużo, wypatrywali z postawionych wież, skąd widzieli lepiej.

Dotarł do ogromnego pałacu. Wysoki sufit oparty był na długich kolumnach, które wraz ze ścianami pokryte były roślinnością i malowidłami przedstawiającymi dzieje Faraonów i sposoby na budowanie piramid. Nie zabrakło na nich także opowiadań o dziejach bogów, w które to Mose nie wierzył...

Dotarł do basenu z zieloną, gorącą wodą, na której dryfowały różnorodne główki kwiatów. Zbiornik otoczony był zapalonymi świecami, a na sklepieniu znajdowała się dziura tych samych rozmiarów, przez którą migotało gwieździste niebo. Para uniosła się nad taflę wody; rozganiana wiatrem niosła ładny zapach kwiatów i olejków.

Woda się poruszyła, a spod niej wolno wyłaniał się czubek głowy, a następnie duże, brązowe oczy mocno podkreślone czarną kredką. Prosty, zadziorny nos oraz brzoskwiniowe usta, po których spływała teraz woda skraplając się ze zgrabnego podbródka, wprost na jędrne, sterczące piersi.

– Me serce rosło w obawie, że się nie zjawisz – powiedziała barwnym głosem, a dłońmi przygłaskała włosy za uszy. – Zwykle to ty czekasz na mnie.

Gorąca woda parowała, a on odwrócił się, by spojrzeć na straże.

– Jak kuszące by to nie było, żołnierze opuścili to miejsce, lecz zaraz wrócą – zauważył.

– Twoja głowa jest pełna zmartwień, a te szkodzą urodzie. Zajęłam się strażą. Pytanie, kto zajmie się mną.

Zanurzyła się bardziej, chowając piersi. Mose zdjął ubranie, eksponując swą umięśnioną sylwetkę i blizny, jakie zebrał przez całe życie szkoleń przez ojca. Wsunął się bezdźwięcznie do basenu, opuszczając się na rękach. Poczuł ciepło wody. Zbliżył się do kobiety, a ta cofała się, uciekając z zadziornym uśmiechem. Złapał ją za rękę i dociągnął do siebie. Objęła go nogami w biodrach, poczuł jej gładkie i ciepłe uda oraz silne nogi. Położyła się plecami na wodzie i rozciągnęła szeroko ręce. Dostrzegł parujące od ciepłej wody piersi z małymi, ciemnymi sutkami. Złapał ją mocniej za jędrne, krągłe pośladki czując, jak cała krew w jego ciele kieruje się teraz w jedno miejsce. Nachylił się i zaczął całować ją po piersiach.

– Jestem tu, bo chwile spędzone bez ciebie są dla mnie głodem i pragnieniem – wyszeptał.

– Więc jedzmy i pijmy dziś do syta – powiedziała, łapiąc go za brodę, a następnie pocałowała, ciągnąc zębami za dolną wargę. Nie przerywając pocałunku przywarli do ściany basenu. Rozpalona Naliah sięgnęła ręką między nogi, by wsunąć w siebie Mose. Poczuł ciepłą i wilgotną ukochaną, która jęknęła dociskając go do siebie nogami. Zaczęli wolno, ale każdy ruch napędzał kolejny. Mężczyzna całując i liżąc jej piersi, pewnymi i szybkimi ruchami rozchlapywał wodę, która mieszała się teraz z jękami. Księżyc ukazał całą swą tarczę i doszedł w pełni na czarnym niebie. Tej nocy nie był jedyny.

Kilka chwil później woda była już spokojna, a jęki ustały.

– Jak udało ci się odprawić straż na tak długo?

Spytał oparty o kąt basenu, tuląc ukochaną.

– Większość straży po tej stronie Nilu żyje za złoto mojego ojca. Rzekłam im, iż mym pragnieniem dziś jest być tutaj sama, a jeżeli ktoś ujrzy mnie nagą zostanie wepchnięty do lochów, a rano rozkażę ugotować go w miedzianym byku.

– Ja żem cię widział. Czyżbyś chciała abym podzielił taki los i wszedł do miedzianego byka? – zaśmiał się.

– Lepszy mam z ciebie pożytek, gdy wchodzisz gdzie indziej.

Odwróciła się do niego i pocałowała uśmiechnięta. On jednak spojrzał w innym kierunku, co nie uszło jej uwadze.

– Przykro mi, ukochany, że taki los cię spotkał. Skoro jednak nie są to twoi rodzice, żal każdej łzy, jaką wycisną twe oczy. Jesteś wolny, nie musisz już dłużej sprzątać w tym ohydnym ogrodzie.

– Kłamali, chcąc chronić mnie przed bólem prawdy – rzekł ponuro, jakby sam nie wiedział czy w to wierzyć.

– Niech darują ci czcze gadanie i prawdą nie zasłaniają swego tchórzostwa – zaczęła wodzić palcem po jego piersi. – Pomyśl, ile wolności byś otrzymał, gdybyś dowiedział się jako mały chłopiec. Nie mogliby cię wykorzystywać i zaciągać do pracy, bo tym dla nich jesteś – niewolnikiem. Znaleźli cię w koszyku, płynącego w dół Nilu, a ta rzeka pełna jest krokodyli. Gdyby cię jednak nie wyciągnęli, nie byłoby cię tu dzisiaj i za to im jestem wdzięczna.

– Nie jest to jedyne łgarstwo. – Przetarł oczy. – Brakuje im złota na opłatę podatku. Trwa to już jakiś czas, a długi ich rosną z każdym dniem. Zbieracze podatków stracą wreszcie cierpliwość. – Ugryzł się w język. – Gdyby tego przede mną nie zataili, poszedłbym pracować przy budowie świątyni Atona w Tebach. Jest to praca ciężka i niszczy plecy, ale kapłani płacą złotem i ziemią.

– Otwórz oczy, ukochany. Najpierw ukrywają przed tobą prawdę, a teraz gotów jesteś tracić dla nich zdrowie? Głupiś ty, mój Mose.

Chłopak odwrócił wzrok, bił się z myślami.

– To znak od bogów! – krzyknęła pełna energii. – Zawsze stroniłeś od opuszczenia rodziców, ale teraz jesteś wolny i możesz robić co zechcesz! Jedź ze mną do krainy, gdzie słońce nie pali ziemi, a zamiast piasku po horyzont widać czarną ziemię, która jest miękka i mokra, a na niej rosną zielone rośliny!

Widziała, że wciąż się waha.

– Zróbmy to! – zerwała się i chlusnęła wodą. – Bogowie mi świadkiem! Bądź tutaj, jak słońce wstanie. Będę czekać na ciebie. Jak tylko słońce zaświeci i okryje swym blaskiem piramidy, wyruszymy ku własnej ścieżce.

Pocałowała go namiętnie.

– Nie każ na siebie czekać.

Wyskoczyła z wody, zarzuciła na siebie szatę z królewskiego lnu, który od razu przykleił się do jej ciała i pobiegła za kolumny, a on leżał i podziwiał jej piękną sylwetkę oświetloną migoczącym światłem ognia. Jego krew znów poczuła wezwanie do zebrania się w jednym punkcie.

Wywrócił oczami i uśmiechnął się.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki