Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy możemy tak naprawdę do końca poznać drugą osobę? Zwłaszcza gdy okazuje się, że nigdy nie znaliśmy samych siebie?
Nietypowy thriller psychologiczny z elementami: antyromansu, antykryminału i powieści political fiction.
Wspólna przyszłość Sandry i Roberta staje pod wielkim znakiem zapytania. Konsekwencje traumatycznej przeszłości kobiety wystawiają ich związek na wielką próbę. Sandra obsesyjnie pragnie odpowiedzi i zamierza uzyskać je od zwyrodnialców podobnych do tego, który skrzywdził ją przed laty. Robert, z początku mimowolny uczestnik wydarzeń, z przerażeniem odkrywa u siebie żądze, o które nigdy się nie podejrzewał.
Konfrontacje pary z przestępcami szybko wymykają się spod kontroli. Ta nietypowa „działalność” przykuwa uwagę nie tylko zwykłych ludzi i mediów, ale również najwyższych kręgów władzy.
Ich tropem zaczyna podążać prokurator, sędzia i kat w jednej osobie. Sandra i Robert wydają się nie mieć z nim żadnych szans. I tak też w istocie jest…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 330
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Bogusz Dawidowicz, 2022Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2023 All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta: Aneta Krajewska
Ilustracje w środku: © by pngtree.com
Projekt okładki: Patrycja Kiewlak
Zdjęcie na okładce: © by FotoDuets oraz maradon 333/Shutterstock
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I – elektroniczne
ISBN 978-83-8290-351-5
Imprint Mroczne HistorieWydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
Prolog
Część I
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Część II
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
EPILOG
Prolog
Kręgosłup przeszywały raptowne dreszcze, jakby raz po raz rażony był ładunkami elektrycznymi o dużej mocy. Dojmujący, metaliczny zapach krwi rozpychający się w nozdrzach napawał obrzydzeniem. Desperacko pragnął uciec, ale nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Paraliż zawładnął każdą cząstką ciała. Nawet gdyby odzyskał władzę w dolnych kończynach, wzrok zasnuty mgłą nie pozwoliłby efektywnie oddalić się od niebezpieczeństwa. Stał tam zagubiony i kompletnie bezbronny. Tkwił w środku koszmaru, z którego nie wybawi go światło poranka.
Wiedział, że sam za to odpowiada. Dysponował wystarczająco mocno rozwiniętą wyobraźnią, by wiedzieć, że może do tego dojść. Nie został do tego przymuszony. Podjął świadomą decyzję. Przekroczył granicę, która była nieprzekraczalna. Granicę, która według jego prywatnego kodeksu moralnego oddzielała ludzi od prymitywniejszych, pozbawionych uczuć wyższego rzędu, istot.
Byłby stracony, gdyby nie ona, gdyby nie ten dotyk. Poczuł ciepło, które przeniknęło przeztkaninę koszulki, rozlewając się po jego prawym barku. Sprawiło mu to przyjemność, dawało okruch ukojenia.
Jej ręka wędrowała w dół – wzdłuż ramienia. Ujęła jego dłoń, uniosła na wysokość ust i ucałowała. Następnie złapała ją oburącz i masowała kciukami, wykonując koliste ruchy.
Fale rozluźniającej energii zaczęły promieniować na coraz odleglejsze mięśnie i ścięgna, wypierając powoli odrętwienie u oszołomionego.
– Podnieś to, co upuściłeś, i chodźmy stąd – wyszeptała mu do ucha, oderwawszy się od jego prawicy.
Niespiesznie wykonał część polecenia, chwytając niezgrabnie przedmiot leżący na posadzce, i niezdecydowany obrócił się w stronę wyjścia. Ponownie zastygł, więc znów zareagowała.
– Nie mamy czasu, musimy stąd znikać. Rusz się!
Wypowiedziana przez nią mocnym, niedopuszczającym sprzeciwu tonem komenda zadziałała na niego niczym zapłon. Szedł powoli, na sztywnych nogach, ciężko stąpając po okruchach szkła i lekko się przy tym zataczając. Z ulgą wypisaną na twarzy opuścił zdewastowany budynek. Zostawił za sobą to okropne miejsce kaźni. Już nie otaczał go odór śmierci – ustąpił rześkiemu powietrzu letniego wieczora.
Pokonawszy w asyście kobiety kilkaset metrów, będąc bardzo blisko zaparkowanego przez nich auta, skręcił gwałtownie w stronę niewielkiego zielonego skweru. Towarzyszka nie oponowała, przeczuwając, do czego to zmierza. Po kilku krokach mężczyzna zgiął się wpół i zwymiotował wprost na mały, zielony krzak. Ona milczała, trzymając jedynie rozczapierzone palce na jego plecach. Po tym, jak już opróżnił zawartość żołądka, kobieta, ściskając delikatnie jego ramię, zaprowadziła go do samochodu. Usiadł na miejscu pasażera. Ona zajęła fotel kierowcy. Rzecz, którą kazała mu podnieść, a którą wciąż karnie trzymał w ręku, bezwiednie wrzucił na dywanik podłogowy umiejscowiony przed tylną kanapą pojazdu.
– Kocham cię – powiedziała łamiącym, przepełnionym ciepłem i bezgraniczną wdzięcznością głosem, zanim przekręciła kluczyk w stacyjce.
Nic nie odpowiedział, a na jego policzkach pojawiły się łzy. Płakali oboje. Ona płakała ze szczęścia.
Światło pojazdu rozproszyło mrok, ale nie na tyle, by ochronić przed wszystkimi niebezpieczeństwami, jakie mogły na nich czyhać. Wybrali drogę zdającą się wieść wprost ku otchłani.
Część I
Jeżeli zaryzykuję wszystko,Czy możesz powstrzymać mój upadek?
Sam Smith, Writing’s On The Wall
Rozdział 1
Wkroczywszy w trzecią dekadę bytności na ziemskim padole, uznał, że powinien dogłębnie przemyśleć swoją egzystencję. Nadać jej odpowiedni sens. Przestawić na właściwy tor. Robiło tak jego otoczenie, sugerowały tak mądre artykuły w Internecie, więc logicznym wydawało się, iż powinien zrobić to i on.
Cenił w swoim życiu stałość i harmonię. Może aż za bardzo – wielu uznałoby to za hołdowanie bezbarwności i umiłowanie monotonii. W pracy był wyjątkowo wręcz skrupulatny. Miejsce zamieszkania starał się utrzymywać w jak najlepszym porządku. Największy problem, jaki miał ze sobą, polegał na tym, że bardzo bał się wszelkich zmian, z czym korespondowała mocno zaawansowana prokrastynacja dotycząca spraw osobistych, na którą cierpiał od dzieciństwa. W obliczu tych silnie niesprzyjających czynników postanowił, że zacznie od drobnych kroczków, łudząc się, że potem nadejdą wielkie zmiany. Jednym z tych drobiazgów, a raczej zwyczajów, którym chciał dać kres, były dyskoteki. Wizyty w tych przybytkach doprowadzały go do strasznego psychofizycznego stanu w dniach następnych. Co więcej, brak kontroli w spożywaniu alkoholu sprawiał, że notorycznie gubił w nich – lub wracając z nich – portfel, okulary czy telefon. Nieprzesadna majętność nie pozwalała mu na tolerowanie takich strat. Ale chodziło tu też o coś więcej – o coraz mocniej zarysowujące się niedopasowanie do takich miejsc. Czuł się tam wyobcowany, nie był przecież stary, ale nad wiek poważna powierzchowność sprawiała, że widząc na parkiecie swoje odbicie w lustrze w otoczeniu tych wszystkich młodzieżowo wyglądających studentów, pytał siebie w myślach: Co ja tutaj właściwie, do cholery, robię?
Wszystko jednak należy zakończyć z przytupem, prawda? I tak też uznał Robert Nowak. Zadecydował, że w jedną z lipcowych sobót uda się do klubu Noir na deptaku Bogusława i wyszaleje po wsze czasy. Odbębniwszy hulankę, zrobi sobie przerwę od potańcówek na minimum pół roku. No, niech będzie, że do świąt Bożego Narodzenia. Pech chciał, że dwóch jego kolegów z czasów studiów – stałych kamratów pijatyk – z przyczyn od nich niezależnych zrezygnowało ze wspólnego wyjścia. Mimo to Robert nie poddał się. Ambitnie uznał, że jeżeli nie chcą, lub nie mogą, wesprzeć go w ochlaju, to zrobi to sam.
Grand Finale nie przebiegał jednak tak, jak sobie to wymarzył. Upijał się na smutno, oparty o jeden z filarów okalających oświetloną feerią barw scenę, na której swoją koordynacją ruchową popisywały się głównie kuso ubrane aktorki i mocno umięśnieni aktorzy. Publiczność ustawiona wokół zdawała się w znakomitej większości czerpać z tego widoku sporą satysfakcję. On stanowił jeden z nielicznych wyjątków. Spoglądał bez większego apetytu na pląsające na parkiecie dziewczyny, opróżniając kolejne butelki piwa. Nie miał ochoty tańczyć, drażniło go to migające światło, ten zaduch, pomimo włączonej klimatyzacji. Przepełniało go zgorzknienie.
To w takim razie ja pokonałem to miejsce czy to ono pokonało mnie? – zapytał się w duchu.
Uznał, że odstawi butelkę na kontuar baru i odejdzie w stronę wschodzącego słońca. I gdy apatycznie stawiał puste szkło na blacie, wydarzyła się jedna z tych rzeczy, które – choć zabrzmi to patetycznie – potrafią zdefiniować resztę doczesnych zmagań człowieka. Ujrzał wtedy właśnie ją. Piękną; błękitnooką, jasnowłosą, w obcisłej połyskliwej sukience i szpilkach. Na przegubach dłoni miała mnóstwo wszelkiej maści kolorowych metalowych bransoletek i rzemyków. Siedziała na wysokim stołku, popijając kolorowego drinka przez słomkę. Towarzyszyła jej koleżanka, ale Robert nie był w stanie powiedzieć o niej nic więcej, poza tym, że miała rudy kolor włosów i bardzo mocny, krzykliwy, makijaż. Przesadne wypacykowanie rudej kontrastowało z naturalnością tej pięknej, błękitnookiej istoty obok niej, na której skupiał całą swoją uwagę. W tym momencie istniała tylko ona. Poza jasnowłosą wszystko wydawało się rozmazane, niewyraźne. Nie mógł przestać się w nią wpatrywać, jakby rzucono na niego urok – na równi go to irytowało i podniecało. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie przeżywał. Jakby przenieśli go do jakiegoś taniego, łzawego romansidła. Oddychał ciężko i wciąż łapczywie spoglądał. Robił to tak ostentacyjnie, znajdując się od niej zaledwie w odległości kilku metrów, że nie uszło to uwadze blondynki. Biel jej zębów zabłysnęła w wyniku delikatnego uśmiechu. Nachyliła się do koleżanki i szepnęła jej coś na ucho. Rudowłosa wybuchła radosnym, nieskrępowanym śmiechem. To go lekko ocuciło – wybudził się z letargu.
Masz teraz dwa wyjścia – myślał. – Albo robisz w tył zwrot i opuszczasz tę budę, albo idziesz na żywioł i jedziesz z tym tematem.
Sam siebie zaskoczył, bo zdobył się na odwagę. Ruszył. Zagaił najbardziej wyświechtanym tekstem na świecie.
– Cześć, dziewczyny, jestem Robert, może postawić wam drinka?
Jasnowłosa, lekko rozczulona tą ewidentną indolencją w podrywaniu, odpowiedziała niemal przepraszającym tonem.
– Dziękujemy, ale, jak widzisz, mamy co pić.
Robert zachował kamienną twarz. Skinął lekko głową i już zamierzał dać za wygraną, gdy z opresji wybawiła go ruda.
– Może i mamy, no ale następnego drinka możesz nam od biedy kupić, Robert.
Po tym stwierdzeniu nastąpiła kolejna erupcja radości kompanki blondynki.
Płowowłosa spojrzała na koleżankę z wyrzutem, wzbogaconym o nutę politowania, nie odpowiedziawszy jednak nic. Gdyby był całkowicie trzeźwy, to zapewne rezerwa jednej z pań wystarczyłaby, żeby skończył swoje podchody. Procenty sprawiły, że mniej przejmował się konwenansami i zasadami kultury osobistej. I tak oto, zachęcony przez rudą, Robert spędził w damskim gronie przeszło godzinę. Ta, która tak go zahipnotyzowała, miała na imię Sandra. Niestety – dla absztyfikanta – zrozumiał jej imię jako „Sara”, co miało zrodzić w najbliższej przyszłości spore perturbacje.
Ta druga miała na imię Oksana. Mimo że siedział bliżej Sandry, to głównie z Oksaną konwersował. Dowiedział się, że dziewczyny pracowały we francuskim hipermarkecie. Sandra była kierowniczką działu tekstylia, a Oksana jej zastępczynią. Robert przyznał, że jest podinspektorem w Wydziale Organizacyjnym w urzędzie miejskim. Nie wzbudziło to może ich aplauzu, niemniej nie odczuł też tego, że są tym faktem rozczarowane. Robert starał się wejść na wyżyny swojej elokwencji, lecz jego wrogiem w tym zamierzeniu okazał się nadmiar spożytego alkoholu. Zwiększył co prawda jego odwagę, ale czasowo upośledził zdolności do klarownej werbalnej komunikacji. Nie bełkotał, nie bredził – jedynie czasem gubił wątek i się zacinał. Przez hałas i ograniczoną percepcję nie zawsze do końca rozumiał, co się do niego mówi. Zachował na szczęście tyle samoświadomości, że maskował to śmiechem. Mogło być gorzej. O wiele lepiej też. Sandra mało mówiła, za to uważnie przysłuchiwała się temu, co ten sympatyczny i podpity facet ma im do przekazania. Obecność Oksany była dla Roberta niemal zbawieniem – jej nieustanny chichot zagłuszał momenty niezręcznej ciszy, które zapadały od czasu do czasu. Mężczyzna starał się patrzeć mniej zachłannie na swój nowy obiekt kultu, lecz sama zainteresowana bez problemu dostrzegała ten żar w jego oczach, który prawie parzył jej twarz i pozostałe członki.
Godzina minęła błyskawicznie. Panie zakomunikowały nowo poznanemu mężczyźnie, że czas na nie. Robert ze wszystkich sił próbował przekonać je do tego, aby zostały. One, zwłaszcza Sandra, wykazały się jednak nieubłagalnością, twierdząc, że już wezwały transport. Adorator wytargował jedynie możliwość odprowadzenia uroczego duetu do auta. Niemal błagał, aby chwilę poczekały, ponieważ niecierpiąca zwłoki potrzeba fizjologiczna wzywa go do WC. Był zły na siebie za tę niezręczną prośbę – powinien był załatwić to wcześniej – nie mógł jednakże odmówić sobie zaprzepaszczenia choć sekundy przebywania z Sandrą.
Toaletowa eskapada nie poszła tak gładko. Jedna z dwóch kabin została całkowicie wyłączona z użytku – drzwi opieczętowano biało-czerwoną taśmą. Dwa pisuary nie dość, że okupowano, to jeszcze kolejka do nich tworzyła się już przed wejściem do ustępu. Robert nie miał wyjścia i musiał czekać – pęcherz nie zniósłby dalszej zwłoki. Nie wiedział, ile mu to wszystko zajęło. Pięć? Dziesięć minut? A może więcej? Wiedział natomiast to, że po jego powrocie kobiet już nie było na swoich miejscach. Ta pustka wywołała nieprzyjemne ukłucie w sercu i mrowienie na skórze twarzy. Przeszył go strach przed utratą czegoś niezwykle cennego. Bez większego namysłu wybiegł przed lokal wprost na deptak Bogusława. Rozglądał się jak oszalały. Mijały go dziesiątki osób, idąc w tę i we w tę. Przebiegł się kilkadziesiąt metrów w jedną i drugą stronę ulicy. Bez powodzenia. Przepadły. Ona przepadła.
Rozdział 2
Odnalezienie dziewczyny o imieniu Sara w kilkusettysięcznym mieście nie należało do najłatwiejszych zadań. Nowak w pierwszej kolejności skupił się na mediach społecznościowych. Nie dostrzegł jej na żadnej fotografii zrobionej w Noir na przestrzeni ostatniego roku i umieszczonej na oficjalnym fanpage’u lokalu. Kilka Sar lubiło ten klub, ale żadna z nich nie była tą właściwą. Przewertował profile swojego miasta wraz z kontami kobiet o tym imieniu z miejscowości położonych w promieniu pięćdziesięciu kilometrów – w przypadku gdyby dziewczyna była w Noir jedynie na gościnnych występach. Nic. Podobnie z Instagramem. Nie zamierzał jednak tak łatwo dać za wygraną. Tydzień później wrócił do tej samej tancbudy i warował w niej od dwudziestej drugiej do czwartej rano. Dwa i trzy tygodnie później ruszał już w piątek, dyżur kończył za każdym razem z soboty na niedzielę, gdy nastawał już świt. Słoneczne promienie, rażące go w oczy po wyjściu z ciemnicy, nie zwiastowały nadziei, jaką niesie za sobą nowy dzień. Uzmysłowiały mu tylko porażkę.
Czwarty weekend miał być tym ostatnim, w którym zamierzał spróbować. Piątek okazał się całkowicie bezowocny. W sobotę wytrzymał w Noir do północy – na więcej nie starczyło ani sił, ani nerwów. Wgramoliwszy się po schodkach w górę, wprost na deptak, poczuł, że ma ochotę się napić. Wlać do gardła coś mocniejszego.
Przez ten miesiąc stróżowania w nocnym klubie pozwalał sobie co najwyżej na sączenie słabego piwa na zmianę z napojem gazowanym. Niemal naprzeciwko dyskoteki zachęcał go znajomy neon pubu Mexicana. Serwowali tam między innymi, co zapewne nie dziwiło, kilkanaście rodzajów tequili – ulubionego trunku wyskokowego Roberta. Marzył o kilku shotach złotej sierry.
Po przekroczeniu progu Mexicany przywitały go przyczepione do ścian w ilościach hurtowych podświetlone znaki w kształcie kaktusa i sombrero, a tuż pod sufitem rozpościerały się linki z proporczykami meksykańskiej flagi. Nie dla zaspokojenia zmysłu estetycznego tu jednak zawitał – chciał się napić i zapomnieć. Od razu skierował się w stronę dobrze zaopatrzonego baru. Nad rzędami butelek wisiała reprodukcja portretu Fridy Kahlo autorstwa Andy’ego Warhola.
Nowak spojrzał na malunek i wyszeptał:
– Nie ty jedna miałaś pecha w miłości.
Z marsową miną oparł łokcie o kontuar. Korpulentny barman z ciemnym wąsem na niedogolonej twarzy pasował idealnie do tego pubu. Wąsacz był zajęty obsługiwaniem innych klientów, ale Roberta to specjalnie nie ruszało. Na tym etapie było mu już wszystko jedno.
– Halo, halo! – wydobyło się z jakichś kobiecych ust za jego plecami.
Zignorował to. Uznał, że z pewnością nie jest adresatem tego zawołania.
– Halo, halo, Robert! Hop, hop, to my! – zakrzyknęła jeszcze głośniej kobieta.
Teraz już nie miał wątpliwości, tym bardziej że głos wydał się jakby znajomy. Powoli się odwrócił. To były one. We własnych osobach. Sandra i Oksana. Wołała go ta druga. Obie tonęły w uśmiechach. Były ubrane mniej szykownie niż poprzednio. Sandra w jeansy, converse’y i białą koszulkę z nadrukiem z drzewami palmowymi i napisem: „Holiday”. Nadgarstki znowu przyozdobiła zaskakującą liczbą bransoletek i rzemyków. Oksana przyodziała zestaw składający się z czarnych spodni ze sztucznej skóry i bluzki na ramiączkach tego samego koloru. Nowak powoli i niepewnie podszedł do ich stolika.
– Cześć, dziewczyny, miła niespodzianka – powiedział lekko zmieszanym i szczęśliwym zarazem głosem.
– Cześć, Robert, siadaj, proszę z nami – odpowiedziała mu Sandra. Widząc zawahanie mężczyzny, dodała: – No już, nie daj się prosić. Ostatnio troszkę niefortunnie wyszło, ale chyba się na nas nie obraziłeś, co? – Zapytanie okrasiła miną niewiniątka. Z ust uformowała coś na kształt dzióbka.
Nowak u kogoś innego uznałby to za pretensjonalne. U niej odebrał to jako coś niezwykle uroczego. Mężczyzna usiadł ostrożnie na wolnym krześle, splótł dłonie i powiedział:
– No to co, dziewczyny, zamówię coś. Czego się napijecie?
– To my tym razem stawiamy – odpowiedziała Sandra.
– Ale…
– Żadnych „ale”, nie dość, że ostatnio stawiałeś, to jeszcze cię nieładnie wystawiłyśmy. Czego się napijesz? – Ton głosu jasnowłosej nie przyjąłby sprzeciwu. – Dzisiaj Sandra ma ochotę poszastać forsą, więc się nie krępuj.
– Sandra? W sensie kto? – zapytał niepewnie.
– No ja, głuptasie, a jak myślałeś, że mam na imię? – Rzuciła mu spojrzenie pełne życzliwego rozbawienia.
– Yyy… No… wstyd się przyznać… – Zakasłał w wymuszony sposób, chcąc skryć zakłopotanie. – Ale tam ostatnio na dyskotece usłyszałem, że Sara…
– Nie szkodzi, tak też ładnie – odpowiedziała rezolutnie Sandra, po czym we trójkę, wraz z Oksaną, zaczęli się śmiać. – Ale dość już tych wygłupów – kontynuowała, gdy zdołali się uspokoić. – Mamy poważne sprawy do załatwienia. Czym się trujesz, Robercie?
– Poproszę złotą tequilę, jeżeli to nie problem – odparł potulnie Nowak.
Kobiety za przykładem mężczyzny również przerzuciły się z kolorowych drinków na tequilę. Cały ceremoniał z cytryną i solą został zachowany. Tym razem Nowak konwersował głównie z Sandrą. Oksana bez sprzeciwu, a wręcz z widoczną satysfakcją, przyjęła rolę swatki. Jasnowłosa bardzo chętnie dyskutowała z Robertem, który tym razem z o wiele jaśniejszym umysłem staranniej chłonął i rejestrował jej słowa. I szybko doszedł do wniosku, że pasują do siebie perfekcyjnie. Oboje opisywali siebie samych jako idealnie zwyczajnych ludzi. Byli jedynakami, praktycznie w tym samym wieku – Sandra niespełna rok młodsza. Optowali za w pełni partnerskimi związkami, w których nie wyklucza się jednak rozpieszczania drugiej połówki, jeżeli tylko ma się na to ochotę. W dorosłym życiu wybrali ateizm i odżegnywali się od przynależności do jakichkolwiek organizacji, szczególnie tych politycznych. Zgodnie stawiali na racjonalizm światopoglądowy, który w ich mniemaniu kłócił się z kurczowym trzymaniem się jednego prądu ideologicznego, a tym bardziej konkretnej partii. Znajomi złośliwie zarzucali im niekiedy „brak poglądów”. A oni zbywali to uśmiechem lub machnięciem ręką – ciesząc się, że nie uczestniczą w tych wszystkich bezproduktywnych ognistych sporach, podczas których dwoje lub więcej przyjaciół skakało sobie do gardeł, broniąc lub atakując jakiegoś polityka – zawodowego lawiranta niemającego pojęcia o istnieniu ich samych i niezaprzątającego sobie ich losem głowy.
Sandra i Robert nie mieli żadnych hobby, nie licząc nałogowego oglądania seriali i okazjonalnego grania w gry planszowe. Twierdzili, że z używek akceptują, i stosują, tylko umiarkowane spożycie alkoholu. Nie marzyli o dalekich podróżach – woleli leżeć na kanapie pod ciepłym kocykiem, ewentualnie spacerować ze swoimi pupilami po parkach lub obszarach wiejskich. Obydwoje mieli psy mieszańce przygarnięte ze schroniska.
Co więcej, uzupełniali się pewną komplementarnością względem siebie pod kątem fizyczności. Wyszło to na jaw, gdy w pewnym momencie Oksana zaczęła mówić o swoich niedostatkach natury cielesnej – o poważnych problemach z kręgosłupem, które były potęgowane przez jej słabość do wysokich obcasów. Cała trójka zaczęła przerzucać się opowieściami o tym, w czym niedomagają ich organizmy. Okazało się, że Sandra miała znakomity wzrok, a Robert był krótkowidzem. Z kolei jego słuch sprawował się bez zarzutu. Jej delikatnie niedomagał. Nie użalali się jednak nad sobą. Opowiadali o swoich niedoskonałościach z humorem i ze swadą. Nastrój był wręcz znakomity. Dziewczyny wyjaśniły, że ostatnim razem zniknęły tak nagle, gdyż tuż po tym, jak udał się w miejsce kontemplacji, dostały SMS mówiący o przybyciu transportu i chwilę po tym komunikacie odebrały telefon od dyspozytorki korporacji taksówkarskiej, która szorstkim głosem obwieściła, że kierowca czeka na nie niecierpliwie. Irytacja dzwoniącej i szofera brała się zapewne z tego, że z racji soboty spadł na nich nawał zleceń.
Obie za poprzednią rejteradę kajały się w celowo wręcz karykaturalny sposób – stroiły głupkowate miny mające wyrażać przesadny żal i skruchę. Robertowi podobało się to przedstawienie, ponieważ wymagało jakiegoś wysiłku, zaangażowania i przede wszystkim dystansu do siebie. Wiedział, że niektórzy mają ogromne trudności w przyznawaniu się do błędów. Pantomimiczne przedstawienie dziewczyn zbiegło się z tym, że Nowak z irytacją uświadomił sobie, iż natura znów daje o sobie znać. Wstał i komicznie uroczystym tonem, dopasowując się do wesołego klimatu spotkania, rzekł:
– Panie mi na chwilę wybaczą, muszę przeprowadzić inspekcję sanitariatów. Obiecuję, że zaraz wrócę. Lecz gdyby panie znowu wyfrunęły, to chociaż się należycie przedstawię: Robert Nowak jestem.
– Sandra Majewska, miło mi.
– Oksana Łysenko. Mnie też miło.
Kobiety zachichotały zgodnym chórem.
Nowak był zadowolony ze swojego delikatnego wybiegu. Fortel może prymitywny, jednakże skuteczny. Nie sądził, by znowu zginęły bez śladu, ale teraz przynajmniej miał jakiś trop, punkt zaczepienia. Zadowolony z siebie ruszył do toalety.
I wtedy naszła go dziwna refleksja odnośnie do Sandry. Przypatrywał jej się uważnie, gdy wstała i podeszła do baru złożyć zamówienie. Jej uroda już nie robiła na nim tak oszałamiającego wrażenia. Owszem – była bardzo ładna, jej uśmiech wciąż zniewalał, lecz ten nosek mógłby być ciut węższy, piersi trochę większe, zaś pośladki, opięte przez jej jeansy, odrobinę mniejsze. Na płaskim obcasie wydawała się jakaś taka mała. Nawet te falujące blond włosy sięgające do ramion prezentowały się tak bardziej mizernie, mniej puszyście.
Zmarkotniał.
Opróżnił pęcherz w kabinie i podszedł do umywalki. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Miał pociągłą, inteligentną twarz, noszącą ślad kilkudniowego zarostu, ozdobioną brązowymi okularami w plastikowych oprawkach. Słyszał na studiach opinie, że jest całkiem przystojny – koleżanki lubiły dla zabawy pogłaskać go czasem po jego bujnej kasztanowej czuprynie – co nie zmieniało faktu, że doskonale zdawał sobie sprawę, iż za sobowtóra George’a Clooneya nie mógłby uchodzić nawet w mocno zaciemnionym miejscu. Dodatkowo ciało było daleko za fizjonomią. Mizerna klatka piersiowa, pałąkowate kończyny i zarysowujący się powoli pod sweterkiem brzuszek nie tworzyły obrazu na podobieństwo młodego Schwarzeneggera. Uśmiechnął się.
Za kogo ty się masz, pajacu? – naigrawał się w duchu. – Czy z ciebie jest jakiś wielki cud? Zamiast cieszyć się, że taka świetna babka najwyraźniej się tobą zainteresowała, to ty nagle szukasz dziury w całym, śmieszny perfekcjonisto od siedmiu boleści. Nawet swoich szmat nie ogarniasz. Te cholerne ubrania, które tak długo prasowałeś przed wyjściem, wciąż wyglądają jak wyjęte psu z gardła.
Umywszy ręce, prychnął sam do siebie. Powrócił do stolika i oczekujących go dam, które były w wyśmienitym humorze. Bawili się w trójkę aż do zamknięcia lokalu.
Rozdział 3
Niektórzy posiedli naturalny dar – bez skrępowania wychodzili do ludzi i z sukcesami nawiązywali nowe relacje. Popularny slogan zachęcający wszystkich, bez wyjątku, do otwarcia się na świat zawierał w sobie obietnicę nagrody na końcu tej drogi. Niestety nie zawsze miał rację bytu, ponieważ nie zawsze ten świat chciał ludzi takimi, jakimi byli.
Jemu nigdy nie udawało się nawiązywać naprawdę bliskich znajomości. On zawsze był sam. Mimo że rozpaczliwie pragnął aprobaty i usilnie jej szukał, nie przynosiło to zadowalających rezultatów. Nawet w czyimś towarzystwie czuł się samotny, owładnięty przeświadczeniem, że ten ktoś obok wcale nie akceptuje tego, kim jest. Gdy z radością wymalowaną na ustach podchodził do grupki śmiejących się ludzi, oni zazwyczaj milkli, lekko zmieszani. Wszyscy starali się od niego odsuwać. Zazwyczaj mentalnie. Czasem też fizycznie.
Rodzina, w jego mniemaniu, nie doceniała go tak, jak powinna była. Nie zapewniała mu żadnego emocjonalnego wsparcia. Zawsze pomiędzy nim a nimi istniała niewidzialna bariera. Chłód i dystans. Za bardzo więc nie płakał, że rodzice i siostra odeszli tak nagle. Zginęli w tragicznym wypadku. Był już wtedy dorosły i dostał przynajmniej za nich pieniądze – choć na tyle się mu przydali. Tak mniej więcej skomentował w myślach ich śmierć, nie siląc się na cień żalu.
W dzieciństwie nauczyciele i rówieśnicy uważali go za głupka, za ułomka. Jakby jego zeza, kościstość, zapach, jaki wydzielał, i specyficzną koordynację ruchową automatycznie utożsamiali z ograniczeniem intelektualnym. Prawdą było, że własnym postępowaniem nie pomagał w pozytywnym odbiorze siebie. Kompletnie zaniedbywał naukę na wszystkich szczeblach edukacji. Nie przywiązywał też nadmiernej uwagi do higieny osobistej – przez pierwsze trzy dekady życia brał prysznic, lub kąpał się, nie częściej niż dwa razy w tygodniu.
Odtrącenie przez otoczenie rekompensował sobie zanurzaniem się w świat fantazji – napędzany w jego umyśle przez popkulturę, ze szczególnym uwzględnieniem mediów audiowizualnych i powieści graficznych. Potrafił zamykać się w swojej bańce na całe dnie, odcinając się od wszystkiego na zewnątrz.
W szkole przepychano go z klasy do klasy, chcąc pozbyć się problemu. W ten sposób, dzięki tej polityce, udało mu się dotrwać do końca zawodówki.
Czasem jednak ten wyimaginowany świat to było dlań zdecydowanie za mało. Opuszczał wtedy swój kokon. I nieporadnie, pozbawiony odpowiednich narzędzi komunikacji interpersonalnej, próbował nawiązywać więzi. To musiało skutkować niepowodzeniem. Z czasem stawał się coraz bardziej ostrożny, stosował różne techniki, ale to też nie zdawało egzaminu. Nie pomagały poradniki dla mężczyzn, które zaczął namiętnie czytać, skończywszy dwadzieścia siedem lat – od klasycznego Obudź w sobie olbrzyma Anthony’ego Robbinsa po najnowsze dzieła rodzimych coachów – nie potrafił zastosować ich przesłania w praktyce, w prawdziwym życiu. Poza tym, że zaczął się częściej myć, chodzić co miesiąc do fryzjera i regularnie prać swoją odzież. Te zabiegi, choć istotne, były najwyżej jak nakładanie cienkiej warstwy farby bezpośrednio na zapleśniałą powierzchnię. Nie był w stanie przejść prawdziwej, wewnętrznej, przemiany. I zdobyć tego, o czym skrycie marzył.
Najbardziej pragnął zbliżyć się do płci przeciwnej. Sprawić, by kobieta czuła rozkosz z powodu tego, że dane jest jej z nim obcować. By drżała pod wpływem jego dotyku. By patrzyła na niego z uwielbieniem. Nie jakaś konkretna. Jakakolwiek.
Wiedział, że zasługuje na więcej. Że ma to coś.
On, jako jedyny, widział ten swój potencjał. Odkrył go w sobie za sprawą swoich pasji. Filmów, gier wideo i komiksów – dedykowanych bohaterom większym niż życie. Z reguły obdarzonym ponadnaturalnymi zdolnościami. Uważał, że opowieści o takich herosach stanowią dla każdego młodego mężczyzny prawdziwą inspirację. Pozwalają odkryć w sobie coś wyjątkowego. Niewidocznego dla oczu. One rozpaliły w nim ten płomień, który tlił się coraz mocniej.
Wciąż starał się pracować nad sobą pomimo wielu niepowodzeń. Niebawem miał osiągnąć bardzo wyjątkowy wiek – trzydzieści trzy lata. Magiczna liczba. Najwyższy czas, by stać się kimś. Uważał, że naprawdę się zmieniał i był coraz bardziej mężny. Na razie inni jeszcze tego nie dostrzegali.
W pracy, mimo że harował jak wół, też go należycie nie szanowali. Dlaczego zaczęli mu odmawiać nadgodzin, jeżeli brakowało im ludzi? Skoro mieli wakaty i ciągle kogoś szukali? Nie mógł tego pojąć.
Spoglądali na niego z góry nawet na jego własnym osiedlu. Czy to mały, czy stary, czy młody. Kobieta czy mężczyzna. Jak mogli go tak traktować, kiedy on starał się trzymać nad wszystkim pieczę? Dbać o porządek i chronić ich. Był ich aniołem stróżem, z którego kpiono.
Ale to też ulegnie zmianie – powtarzał sobie.
Wszystko dokładnie przemyślał. Wreszcie zamierzał zrobić coś na tyle spektakularnego, że nie będą mieli wyjścia, by nie zacząć go podziwiać.
Nie mogę tylko powtórzyć błędów z przeszłości – przyrzekał sobie w duchu.
Tych, które wpędzały go w kłopoty, a były nieznaczącymi bzdurami, którymi głupio się przed kimś pochwalić. Wręcz żałosnymi wybrykami składającymi się z nieodpowiednio ukierunkowanej przemocy. Nie pójdzie znów za kratki za jakąś błahostkę. Teraz zrobi coś z przytupem i to o nim będą pisać. Wielkie newsy w portalach internetowych, artykuły w drukowanych gazetach, powstaną o nim całe książki. Nakręcą film. Rozpali sobą media społecznościowe! Będzie wielki. Stanie się wzorem i przykładem dla młodych chłopaków. Figurą wzbudzającą u innych facetów strach i zazdrość. Oraz, przede wszystkim, obiektem pożądania pań – te marzenia i plany rozpalały go do czerwoności.
Na próbę załatwię to głupie, zainfekowane, stworzenie – postanowił w duchu. – Pozbędę się go po cichu, skorzystam z nieuwagi tej baby i je porwę.
A potem… A potem przyjdzie czas na grubszą zwierzynę. Wreszcie zapoluje na kogoś, kto zasłużył na karę. Będzie brutalny. Bezlitosny. Akty, których dokona, staną się przestrogą dla innych. Źli pomyślą dwa razy, zanim dopuszczą się haniebnych czynów. On będzie mścicielem, jakiego to państwo jeszcze nie miało. Oczyści podwórko. Wyrzuci ludzkie śmieci na wysypisko – wyszczerzył zęby w zachwycie nad wielkością, która miała nadejść już niebawem.
Jarosław rozmarzonym wzrokiem spoglądał na rozłożony, wodoodporny, pokrowiec z kolekcją specjalnych noży taktycznych. Ostrza spoczywały na łóżku. Lśniły i zapraszały go do siebie. Mężczyzna uśmiechał się, gładząc delikatnie palcami chłodną stal. Przyjemne mrowienie łaskotało jego kark. Głowa gwałtownie podrygiwała podług rytmu, który słyszał tylko on. Jarosław był szczęśliwy i przysiągł sobie, że zrobi wszystko, by to uczucie trwało jak najdłużej.
Rozdział 4
Pół roku – tak krótki okres znajomości wystarczył, by Sandra i Robert zamieszkali wspólnie. Po przypadkowym spotkaniu w Mexicanie stali się niemal nierozłączni. Spędzali czas na zmianę to u niego, to u niej w mieszkaniu, oglądając filmy i seriale na serwisach sVOD. Regularnie odbywali długie spacery wraz ze swoimi czworonożnymi pupilami lub rowerowe wycieczki polnymi drogami. Na miasto wychodzili rzadko, a jeżeli już – to raczej do restauracji. Pubów i dyskotek unikali. Majewska twierdziła, że już się wystarczająco wyszumiała. Nowak, co zrozumiałe, wtórował jej w tej deklaracji. Roberta trochę niepokoiło to, że Sandra czasem bez wyraźnego powodu odwoływała ich spotkania. Pisała wtedy SMS, że źle się czuje i przeprasza. Potem zdarzało jej się milczeć kilka dni. Niepokoiło to mężczyznę jedynie do pewnego stopnia, ponieważ z doświadczenia wiedział, że ludzie miewają swoje spadki nastrojów – czasy uchodziły za coraz bardziej depresyjne – a poza tym, co najważniejsze, zawsze w końcu odzywała się do niego radosna i życzliwa jak zawsze.
Majewska poznała obecnego chłopaka świeżo po zakończeniu poprzedniego związku. Nie przyznała się do tego Robertowi, ale wypadał on bardzo pozytywnie na tle jej eks. Wyłączając jedynie kwestię czysto fizycznej powierzchowności. To jednak, im starsza się stawała, stopniowo traciło dla niej na znaczeniu. Poprzedni jej facet może był szalenie przystojny, wręcz piękny, ale co z tego, skoro uważała go za nieskończenie próżnego? Uwielbiającego bez przerwy gadać o sobie. Przesiadującego przed lustrem dwa razy dłużej niż ona. Egocentryka święcie przekonanego, że świat kręci się wokół niego. Do tego tak bardzo niedojrzałego – poświęcającego wolny czas na te wszystkie gry wideo, jazdę na motorku czy bezproduktywne wielogodzinne posiadówki z kolegami. Na domiar złego potrzebował ciągłego głaskania, dowartościowywania, zapewniania, że jest fantastyczny i ma wystarczająco duże mięśnie. Nigdy nie przyszło mu do głowy, aby odciążyć ją w domowych obowiązkach – gdy pomieszkiwała u niego w apartamencie, robiła za kucharkę, praczkę i sprzątaczkę. Po około trzech latach związku Sandra miała serdecznie dość tego matkowania i zakończyła relację krótką rozmową niczym chirurgicznym cięciem.
A wtedy na horyzoncie pojawił się Robert – istota ludzka zupełnie innego formatu. Prezencją może jej nie oszałamiał, sprawiał po prostu wrażenie niebrzydkiego poczciwca, ale miał szereg innych zalet, którymi ją ujął. Z początku spodobały jej się jego grzeczność i kultura, brak buty – jakże przyjemna i odświeżająca odmiana po poprzednim facecie. Potem doszły inne plusy, których tak jej brakowało. Robert był człowiekiem troskliwym, zazwyczaj skorym do pomocy, odpowiedzialnym, zawsze chętnym do wysłuchania jej. Zmiana jakościowa była ewidentna i Sandra była z niej bardzo zadowolona.
Wynajęcie lokum – w starej kamienicy na pierwszym piętrze, niedaleko ścisłego centrum – uznali za całkowicie logiczne posunięcie. W poprzednich mieszkaniach dzielili przestrzeń w postpeerelowskich blokowiskach z wielkiej płyty z sublokatorami. W nowym mieli wysokie sufity, dwa duże pokoje, spory korytarz oraz, nie licząc łazienki, przestronną kuchnię do swojej, i niewielkich psiaków, dyspozycji.
Wspólne zamieszkanie sprawiło, że ich związek wypłynął na szerokie wody. Nie kłócili się o błahostki. Sandrze nie przeszkadzało przesadne przywiązanie Roberta do czystości objawiające się bieganiem po domu z odkurzaczem za każdym okruchem na podłodze czy też zalewaniem łazienki i toalety toną niepotrzebnej jej zdaniem chemii. I przy całej tej pedantyczności miał tendencję do nieustannego przechowywania pustych opakowań w lodówce. Nowak zaś nie irytował się tym, że pozostawiała brudne naczynia w zlewozmywaku, a ostatnie zdanie odnośnie do filmowego repertuaru należało niemal wyłącznie do panny Majewskiej. Nie protestował nawet w obliczu jej uporczywej niezdolności do przyznawania się do pomyłek – na szczęście tyczyło się to mało istotnych kwestii.
Przymykał też oczy na obsesję współlokatorki dotyczącą noży kuchennych – nieustannie czyściła je i ostrzyła. Talerze mogły leżeć brudne w zlewie, ale noże musiała mieć nieskazitelnie czyste zawsze tuż po użyciu.
Mężczyzna nie zwracał uwagi na te drobnostki, gdyż naprawdę doceniał jej towarzystwo. Nigdy z nikim wcześniej nie czuł się tak dobrze. Z nikim nie łączyła go taka nić porozumienia.
Dumą napawało go to, jak sprawnie organizowała ich domowe ognisko. Starał się oferować swoją pomoc w codziennych sprawunkach, ale ona zezwalała mu jedynie na przejęcie nadzoru nad utrzymaniem czystości – sprzątanie wychodziło mu nad wyraz dobrze – oraz partycypowaniu w zakupach i wyprowadzaniu obu psów. Uważała, że kulinarna indolencja żywiącego się od lat w barach mlecznych mężczyzny jest na tyle daleko posunięta, że jest w stanie zepsuć najprostszą potrawę. Nie lubiła, choć nie dawała tego po sobie poznać, gdy za bardzo kręcił się po kuchni, którą uważała za swoje niepodzielne terytorium, i drażniło ją nawet to, jak kroił pożywienie – robił to w sposób dosyć powolny i jej zdaniem nieporadny, tępiąc jedynie ostrza.
Przekonała się, że i do pralki czy – przede wszystkim – żelazka lepiej było go nie dopuszczać. Nie robiła jednak mu z tego wszystkiego żadnych wyrzutów – nigdy nie odczuwała potrzeby artykułowania takowych. Chciała to wszystko robić własnoręcznie i po swojemu. Zadowalała ją sama chęć partnera do pomocy – którą poczytywała za optymalne docenienie jej wysiłków – odpowiadała zazwyczaj: „Nie trzeba, Robercie, sama się tym zajmę”. I czyniła to z radością wypisaną na twarzy – wyznawała zasadę, że pogoda ducha jest panaceum na prawie wszystkie dolegliwości. Swoje i najbliższego otoczenia. I miała w tym sporo racji. Jeden jej promienny, pełen powabu uśmiech skrywał w sobie taką siłę oddziaływania, że wymazywał z życiorysu Roberta cały stresujący dzień w pracy. Dla niego wystarczało tylko to, że znajdowała się fizycznie tuż obok. Sam ten fakt pomagał mu w walce z szarzyzną codzienności. Nadawał jej barw.
Oczywiście nie każdy aspekt ich wspólnych relacji ubrany był w kolory tęczy. Wręcz przeciwnie. W jednej, bardzo ważnej, kwestii Nowak wyczuwał zauważalny dystans u swojej dziewczyny – w pożyciu seksualnym, które było w porywach umiarkowanie przyjemne. Ograniczone do dwóch pozycji – na misjonarza lub na łyżeczkę – zawsze przy mocno przyciemnionym świetle. Przy tej pierwszej pozycji rzadko kiedy patrzyła mu w oczy, zazwyczaj w jakiś bliżej nieokreślony punkt na suficie. Podstawową komendą Sandry podczas samego aktu było: „delikatniej” i Robert się do tego sumiennie stosował. Oprócz krytycznych uwag praktycznie nie wydawała z siebie dźwięków, poza szybszym oddechem, świadczącym o tym, że uprawianie miłości daje jej jakąś wyraźną satysfakcję, co deprymowało Roberta jeszcze mocniej.
Sandra sprawiała wrażenie w pełni ukontentowanej tym stanem rzeczy. U Nowaka wzbudzało to pewne niepokoje – czy nie jest to związane z jego męskością? Czy jest dla niej wystarczająco atrakcyjny? Odpowiednio mocno seksualnie pociągający?
Próbował uspokajać się, zrzucając to na karb tego, że kobieta mogła czuć dyskomfort ze względu na obecność sublokatorów za ścianą. Niestety, przynajmniej dla Roberta, stan rzeczy nie uległ zmianie po przeprowadzce do kamienicy o grubych murach, do mieszkania, w którym nie przebywały osoby trzecie. Nie poruszał jednak tego tematu. Dławił go podskórny strach, że otworzyłby wtedy puszkę Pandory. Zniszczyłby coś, co działało tak dobrze. Bo wychodził z założenia, że przecież nic nie jest na tym świecie idealne. Na jakieś kompromisy trzeba iść. Do tej pory w życiu osobistym nie spotkało go nic równie wspaniałego jak Sandra. Miałby to zepsuć przez własny egoizm? Niedoczekanie.
A może sama zacznie o tym kiedyś mówić i to też się zmieni? – łudził się.
Do tego jednak nie doszło. Stało się coś zupełnie innego. Coś, co rzuciło cień na całą ich relację i wspólną przyszłość.
Rozdział 5
Po około dwóch miesiącach od wspólnego zamieszkania zachowanie Sandry zaczęło go wyraźnie niepokoić. Wróciwszy do domu, zastawał ją siedzącą po ciemku, najczęściej w kuchni, patrzącą przez okno i zalaną łzami. Na jego pytania o powód takiego samopoczucia odpowiadała: „to nic takiego”. Ale coś było na rzeczy. Coś poważnego. I było coraz gorzej. Kobieta zamykała się w łazience na długie godziny. Robert przykładał ucho do drzwi, czasem słyszał, jak Sandra mówiła coś cicho i niewyraźnie. Może przez telefon, lecz on odnosił wrażenie, że dziewczyna mówi sama do siebie. Czasem bunkrowała się tam z… poduszką i pełną butelką wina. Poduszka miała za zadanie tłumić jej krzyk. Przeznaczenie butelki było oczywiste. Czasem zaczynała chlipać w ich łóżku w środku nocy. Nie pozwalała mu wtedy przytulić się do siebie ani za bardzo zbliżyć. Jej stan utrzymywał się aż do świtu – wtenczas zrywała się z łóżka i znowu zamykała się w łazience. Jeżeli nie szła do pracy na rano, okupywała ją tak długo, że bezradny mężczyzna zmuszony był wtedy do porannej toalety w zlewie kuchennym. Niektóre potrzeby fizjologiczne musiały w takich okolicznościach poczekać, aż znajdzie się w urzędzie i będzie mógł skorzystać z tamtejszych sanitariatów. Nowak z godną podziwu – lub przeciwnie: nagany, bo było w tym coś z masochizmu – cierpliwością wytrzymał przez miesiąc ten stan niezwykłego, obopólnego, nerwowego napięcia.
Jej nagłe zniknięcie przelało czarę goryczy i doprowadziło do przesilenia.
Dzień wcześniej, skończywszy pracę, siedziała osowiała przed telewizorem, gapiąc się w niego bezmyślnie godzinami, a nazajutrz już jej nie było. Zorientował się, że zniknęła, gdy wrócił w czwartkowe popołudnie z pracy. Zanim wszedł do mieszkania, usłyszał, że psy ujadają pod drzwiami – założył, że nie zostały tego dnia wyprowadzone na spacer – poprzedniego dnia Sandra obiecała zrobić to rano. Auta nie było przed kamienicą. Kobieta zostawiła w kuchni na stole karteczkę, na której napisała, a raczej niewyraźnie nabazgrała: „Muszę na jakiś czas wyjechać z Oksaną i odpocząć od tego wszystkiego. Nie martw się, niedługo wrócę. Daj mi czas, nie dzwoń. Muszę się odciąć. Potrzebuję resetu”. Robert z początku się zdziwił. Potem uznał, że może to faktycznie dobrze? Stwierdził też, że powinien wyluzować, w czym miała mu pomóc tequila. W dużych ilościach – jak się finalnie skończyło.
Jednymi z najczęstszych symptomów kaca u Roberta, oprócz czysto fizycznego bólu, były obniżenie nastroju i stany lękowe. Paradoksalnie alkohol rozbudził strach, który właśnie poprzez picie miał zostać utulony do snu. W sobotnie popołudnie mężczyzna zaczął odchodzić od zmysłów. Postanowił dokładnie przeczesać mieszkanie. Odniósł wrażenie, że dziewczyna nie wzięła żadnych swoich rzeczy, nie licząc saszetki z lekami – do której nigdy nie zaglądał. Poza tym jednak nawet przybory toaletowe leżały w łazience nietknięte, na swoich miejscach. Bezskutecznie próbował się z nią skontaktować – najprawdopodobniej wyłączyła telefon. Numer Łysenko był aktywny, niestety nie odbierała. Nie wiedział, co robić, nie znał reszty jej znajomych. Właściwie to zaczynał uświadamiać sobie, że innych przyjaciół Majewska w ogóle nie miała. Takich realnych, z którymi łączyłaby ją faktyczną wieź, bo przy tych wirtualnych, zgromadzonych na Facebooku, wyświetlała się imponująca liczba: trzysta. Nie chciał wypytywać przypadkowych ludzi z tej puli, wiedząc, że później zrobiłaby mu z tego powodu piekło. Jej rodzina? Nie miał na nią żadnych namiarów, a w jej znajomych na wspomnianym portalu społecznościowym nie znalazł żadnych Majewskich.
Wróciła, jak gdyby nigdy nic, w poniedziałek późnym popołudniem, od progu rzucając:
– Cześć wam, kochani.
Ubrana była w rzeczy, których nie poznawał, i ciągnęła za sobą walizkę na kółkach, której nigdy u siebie nie mieli. Powstrzymał się przed wybuchem, ponieważ partnerka stwarzała pozory bycia w naprawdę dobrej formie. Niemal w stanie euforycznym. Opowiadała o jakimś fantastycznym spa – poddawaniu się tam rewelacyjnym zabiegom odnowy biologicznej i wynikającym z nich cudownym relaksie. Zdawało się, że wróciła do równowagi. Nie chciał tego zepsuć i z wielkim trudem zdusił w sobie potrzebę naskoczenia na nią, wmawiając sobie, że okaże jej w ten sposób empatię i wielkoduszność. Tak naprawdę po prostu chciał, żeby było tak, jak na początku.
Niestety jej dobre samopoczucie i entuzjazm pękły po trzech dniach jak bańka mydlana. Zakończyły się gwałtownie, nagłym zjazdem. Szlochami trwającymi godzinami. Wtedy już był zdeterminowany, wiedział, że nie odpuści i zmusi ją do poważnej rozmowy.
Samo namawianie trwało dobry tydzień. Mężczyzna podczas jej niespodziewanej nieobecności uświadomił sobie, że tak naprawdę niewiele wie o jej życiu, które prowadziła, zanim się spotkali. Nie znał nawet rodziny Sandry – na samym początku związku poinformowała go tylko, że jest jak on jedynaczką, ma matkę, która żyje na południu kraju i z którą utrzymuje bardzo luźne kontakty, bo zawsze słabo się dogadywały. Wcześniej w ogóle nie pytał o jej rodzicielkę, uznając, że to pewnie jakaś upierdliwa jędza niewarta przesadnej atencji. Swoich rodziców też z reguły unikał, jak mógł. Przeraźliwie nużyło go ich towarzystwo. W kółko powtarzali te same teksty i spełniali wszelkie kryteria stereotypowej pary świeżo emerytowanych księgowych, których jedyną rozrywką były szukanie oszczędności w domowym budżecie, rozwiązywanie krzyżówek i rozmowy na temat polityki. Spotkali Sandrę dwukrotnie i jedyne, co ich interesowało, to to, na kogo oddała głos w poprzednich wyborach i czy chodzi na protesty przeciwko władzy.
W sobotni wieczór usiedli obok siebie na łóżku w sypialni. Zamknęli drzwi, uniemożliwiając psom przeszkadzanie w konwersacji. Robert zrobił im po drinku, nie szczędząc wódki, którą następnie zabarwił sokiem pomarańczowym. Sandra nerwowo ściskała szklanicę z grubym dnem i zaczęła opowiadać o swoim dzieciństwie. O mieszkaniu w wielkiej płycie, o rodzicach – Jędrzeju i Anieli. O ich wiecznym krzyku, gdy ojciec wracał do domu podchmielony, niosąc za sobą woń alkoholu i innej kobiety. A zdarzało się to regularnie, nawet kilka razy w tygodniu. Krzyczała głównie matka. Szlochała, groziła, błagała. Sandra kuliła się wtedy w kącie pokoju najbardziej oddalonym od źródła krzyków. Zagłuszała je słuchawkami i muzyką. Czasem zagrzebywała się w łóżku, przyciskając z całych sił poduszki do uszu. Pomiędzy rodzicami nie dochodziło do rękoczynów, ale dziewczyna wolałaby chyba, żeby czasem zaczęli się tłuc – może wtedy kończyłoby się to szybciej, a nie przeciągałoby się niekiedy do kilku godzin.