Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
200 osób interesuje się tą książką
Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia. Funkcjonariusze policji, Gisela Forsell i Linus Mikkola, przemierzają pokryty śniegiem krajobraz. Wkrótce na drzwiach opuszczonego domu w niewielkiej miejscowości Tulisaari zauważają złowieszczą notatkę. Wiadomość brzmi: „Wezwij policję! Wszyscy jesteśmy martwi”.
Po wejściu do środka znajdują trzy martwe ciała i nieprzytomną kobietę.
To pierwsza część czterotomowej serii pt. „Krwawe Święta” opowiadającej o tym tajemniczym i trudnym do rozwikłania śledztwie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 106
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Det lider mot jul 1
Przekład z języka szwedzkiego: Aleksandra Brożek-Sala
Copyright © Sara Önnebo, 2024
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2024
Projekt graficzny okładki: Daniel Natkaniec
Redakcja: Magdalena Mierzejewska
Korekta: Anna Nowak
ISBN 978-91-8076-450-6
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Czwartek, 1 grudnia 2022 roku
TIM
Tim Braun postawił filiżankę herbaty na stoliku nocnym przy łóżku po stronie Ulriki.
– Dzień dobry, kochanie – powiedział, pochylając się, by pocałować ją w policzek.
Kobieta zarzuciła rękę na szyję Tima, przyciągnęła go do siebie i pocałowała namiętnie.
– Uwielbiam to, że wciąż przynosisz mi herbatę do łóżka – stwierdziła, uśmiechając się sennie.
– Kocham cię – odpowiedział Tim, siadając.
Umył się już i ubrał. Nie miał za bardzo czasu, by zostać z Ulriką, ale nie mógł się od niej oderwać. Wciąż był tak absurdalnie świeżo zakochany.
– Zastanawiałaś się już, co chcesz zrobić w naszą pierwszą rocznicę? – zapytał.
– Moglibyśmy popłynąć promem do Umeå i zatrzymać się w hotelu. Albo wybrać się do Helsinek – zaproponowała Ulrika.
– Obie propozycje są ciekawe. Sprawdzę, czy w grudniu są jakieś dobre oferty.
Kobieta w zamyśleniu popijała herbatę.
– Zimą jest całkiem miło na Wyspach Alandzkich. To też jakiś pomysł. Możemy zarezerwować weekend spa w Maarianhaminie.
– Twoim rodzinnym mieście? – zapytał zaskoczony Tim. – Nie sądziłem, że chcesz tam wrócić.
– Może czas odłożyć na bok stare urazy – powiedziała.
Tim pocałował ją jeszcze raz i odsunął się od ciepłego łóżka. Jeśli teraz nie wyjdzie z domu, spóźni się do pracy.
– Muszę się pospieszyć. Inaczej przegapię spotkanie z zespołem z centrali. Nadal chcesz się spotkać w przerwie na lunch? Czy wolisz przespać cały dzień, skoro masz wolne?
– Do lunchu zdążę się wyspać. Spotkajmy się o dwunastej, tam gdzie zawsze – odpowiedziała Ulrika i wsunęła się pod kołdrę.
Uśmiechnęła się szeroko, gdy zobaczyła na sobie pożądliwy wzrok Tima.
Za chwilę jednak spochmurniała.
– A co z dzisiejszym wieczorem?
Tim poczuł ucisk w żołądku. Przez cały tydzień starał się nie myśleć o tajemniczym spotkaniu tego wieczora.
– Chyba musimy pojechać.
– Nie możemy tego po prostu zignorować? – spytała błagalnie kobieta.
– A ośmielimy się?
Tim spojrzał badawczo na Ulrikę. Na jej twarzy malowało się czyste przerażenie.
Nie chciał zostawiać jej samej teraz, kiedy wyglądała na tak bezbronną, ale był już spóźniony.
– Naprawdę muszę już iść, kochanie – powiedział Tim, patrząc współczująco na swoją ukochaną. Minęło kilka kolejnych minut, odkąd ostatni raz zerkał na zegar. – Nie martw się. Wszystko będzie dobrze. Obiecuję.
Przed wyjściem z mieszkania Tim przejrzał się w lustrze w przedpokoju. Przeczesał palcami ciemne loki i założył okulary. Kiedy zamknął za sobą drzwi wejściowe, zbiegł po schodach po dwa stopnie naraz. Ściskało go w żołądku.
Za drzwiami zimno uderzyło go, jakby ktoś wymierzył mu policzek. Tim postawił kołnierz kurtki. Pewnie nigdy nie przyzwyczai się do mroźnych zim w Finlandii. Albo do ciemności o tej porze roku. Szedł szybko, żeby się rozgrzać i nie zmarznąć na kość. Na chodnikach leżały duże zaspy, a w niektórych miejscach ulice robiły się tak wąskie, że pojazdy miały problem z mijaniem się. Śnieżne pługi walczyły z nieprzestającym wciąż padać śniegiem. Wiele samochodów zostało unieruchomionych przez duże masy śniegu. Biały puch sięgał prawie do dachów, więc ich właściciele mieliby trudności z samodzielnym wykopaniem ich z zasp.
Po minięciu kilku przecznic Timowi udało się odsunąć od siebie myśli o nieprzyjemnym spotkaniu tego wieczora. Zaczął się zastanawiać, co zrobić, by pierwsza rocznica jego i Ulriki była wyjątkowa. Już zdecydował, że oświadczy się ukochanej, więc chciał, żeby cały ich weekend był niezapomniany. Nigdy wcześniej nie spotkał takiej kobiety jak Ulrika. Przynajmniej takiej, która byłaby nim zainteresowana. Ulrika zmieniła jego życie. Kiedy po raz pierwszy zobaczył ją w hotelowym barze, od razu go oczarowała. Emanowała ciepłem i zdecydowaniem dodającymi jej uroku. Miała swój własny styl; czarne włosy ułożone na wzór seksownej fryzury Elvisa, duże kolczyki w uszach i bluzka w kropki z lat pięćdziesiątych. Pomalowane na czerwono usta często rozciągały się w uśmiechu, a jej śmiech był zaraźliwy. Tim obserwował ją ukradkiem przez długi czas, zanim odważył się ją zaczepić. Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście, gdy okazało się, że ona także jest nim zainteresowana.
Odkąd Tim poznał Ulrikę, nie planował powrotu do Niemiec. Jedyną rzeczą z rodzinnego kraju, której mu brakowało, było piwo.
Ich mieszkanie przy Rådhusgatan dzielił tylko krótki spacer od firmy informatycznej, w której pracował Tim, a dzisiaj dotarcie do niej zajęło mu mniej niż dziesięć minut. Wszedł przez wahadłowe drzwi do ciepłego wnętrza. Przywitał się z jednym ze swoich kolegów, który przyszedł do pracy w tym samym czasie, po czym wjechał windą na piąte piętro. W drodze do sali konferencyjnej nalał sobie kawy z ekspresu. Usiadł na ostatnim wolnym krześle wokół owalnego stołu. Wyciągnął telefon z kieszeni. Podczas gdy pozostali dyskutowali o nowym projekcie, Tim ukradkiem szukał w Google informacji o romantycznych weekendowych wyjazdach.
ULRIKA
Dzień tak niewiarygodnie jej się dłużył, że niemal pożałowała, że nie poszła do pracy. Poprzedniego wieczoru Ulrika Lundstedt miała podwójną zmianę, co teraz należało odespać. Gdyby poszła dzisiaj do pracy, prawdopodobnie padłaby z wycieńczenia przy barze. W tym tygodniu w hotelu odbyła się duża konferencja dla osób, które przybyły tu z całej Skandynawii, dlatego obsługa musiała robić nadgodziny. Jako kierowniczka baru Ulrika pracowała dzień wcześniej bez przerwy przez prawie dwadzieścia godzin, a kiedy wróciła do domu, dawno już minęła północ. Pomimo skrajnego wyczerpania i bólu stóp po tak długim czasie przebywania na nogach nie udało jej się ponownie zasnąć po wyjściu Tima. Cały poranek zmieniała kanały w telewizorze, nie znajdując niczego, czego nie widziałaby już kilka razy. Na tym polegał problem związany z oglądaniem telewizji głównie w ciągu dnia. Wiele pozycji w programie się powtarzało. W końcu poddała się i obejrzała kilka odcinków ulubionego serialu na Netfliksie. O szalonym seryjnym mordercy, który bawił się z policją w kotka i myszkę. Niezbyt oryginalne podejście do gatunku, ale zabawne.
Kiedy przygotowywała się do wyjścia, by spotkać się z Timem w porze lunchu w tym miejscu co zwykle, przy promenadzie, mężczyzna zadzwonił i powiedział, że nie ma czasu na jedzenie.
– Mam za to dla ciebie niespodziankę. Spodoba ci się – dodał i nawet przez telefon Ulrika słyszała, że się uśmiecha.
– Nic mi nie zdradzisz? – zapytała. – Wiesz, że nie lubię niespodzianek.
Nienawidziła ich od dnia, kiedy ojciec zaprosił ją i jej młodszą siostrę Cecilię na kolację do jednej z najlepszych restauracji w Maarianhaminie. „Mam dla was niespodziankę”, oznajmił przez telefon kilka dni wcześniej. Ulrika i Cecilia rzeczywiście poczuły zaskoczenie, gdy ojciec powiedział im, że poznał nową kobietę, z którą zamierza wziąć ślub. Nie minął nawet rok, odkąd ich matka zmarła nagle na udar. Miała zaledwie pięćdziesiąt siedem lat. Ulrika nie miała nawet czasu przepracować żałoby, a teraz musiała słuchać, jak jej ojciec opowiada o swoim szczęściu u boku nowej kobiety. Aby uczcić spotkanie, zamówił drogi poczęstunek składający się z szampana i owoców morza. Ulrika ledwo była w stanie przełknąć choćby jeden kęs, mimo że miała przed sobą ulubione danie. Podczas posiłku tata zaskoczył ich po raz kolejny, mówiąc, że będą miały rodzeństwo. Wiadomość ta sprawiła, że Ulrika prawie zadławiła się małżem, więc ojciec musiał ją pięciokrotnie uderzyć w plecy. Kiedy przyszedł czas na deser, pojawiła się także nowa partnerka taty w zaawansowanej ciąży. Stało się jasne, że ich związek musiał się zacząć niedługo po śmierci matki. Poza tym dziewczyna była co najmniej dwadzieścia lat młodsza od ojca. Ulrika wybiegła z restauracji i od tamtej pory z nim nie rozmawiała. Ostatecznie zerwała także kontakt z siostrą, ponieważ Cecilia stanęła po jego stronie. Tata dzwonił co roku w Wigilię, ale Ulrika nigdy nie odebrała.
– Jeśli ci powiem, co to, nie będzie niespodzianki. Wytrzymasz do wieczora – powiedział Tim, a Ulrika zesztywniała.
– Do wieczora? Myślałam, że zamierzamy… – Nie mogła z siebie tego wydusić.
– Tak, ale to nie potrwa długo. Dam ci prezent, kiedy wrócimy do domu.
– Dobrze – zgodziła się Ulrika. Martwiły ją zobowiązania na ten wieczór, więc doszła do wniosku, że może dobrze będzie mieć na co czekać, kiedy już wszystko się skończy. – W takim razie spotkajmy się przed twoją firmą o szesnastej trzydzieści. Stamtąd weźmiemy taksówkę do Tulisaari.
– Kocham cię. – Tim zakończył rozmowę i się rozłączył.
Ulrika nie wiedziała, co zrobić z pozostałym czasem. Otworzyła laptopa i zaczęła sprawdzać, ile będzie kosztować podróż do domu na Boże Narodzenie. Tego ranka mimochodem wspomniała Timowi o Wyspach Alandzkich, kiedy zastanawiali się, jak uczcić pierwszą rocznicę ich związku. Doszła do wniosku, że wyjazd na Wyspy Alandzkie to całkiem dobry pomysł. Może nie w pierwszą rocznicę, ale w okresie świątecznym. Nie mieli jeszcze żadnych planów. Ulrika nie widziała się z krewnymi od prawie czterech lat i tęskniła za nimi. Teraz, kiedy poznała rodziców Tima, powinna przedstawić go także swojej rodzinie. Mimo że sytuacja była nieco skomplikowana. W przeciwnym razie związek Tima i jej nie miałby szansy przerodzić się w coś bardziej długotrwałego. Jeśli nie uda im się pojednać w czasie świąt, prawdopodobnie nigdy nie będzie to możliwe.
SYLVIA
Sylvia Adler miała wrażenie, że duch Bożego Narodzenia zakrada się do niej jak podstępny zabójca. Od wielu lat nienawidziła świąt. Jako mała dziewczynka czekała na nie z niecierpliwością, podobnie jak wszystkie inne dzieci w jej klasie. Jednak okres świąteczny w jej domu wyglądał zupełnie inaczej niż u koleżanek. Czas ten stanowił dla niej kolejne przypomnienie, że rodzice się o nią nie troszczą. Konflikty między rodzicami stawały się wtedy wyjątkowo częste. Nawet po tym, jak Sylvia wyprowadziła się z rodzinnego domu, podtrzymywano tradycję spędzania razem kilku pełnych napięcia świątecznych dni, głównie z obawy, że źle by to wyglądało, gdyby postąpili inaczej. Co roku kobieta żałowała, że nie może gdzieś uciec.
Najbliższe święta miały być inne. Sylvia postanowiła nie przejmować się rodzicami i spędzić je po swojemu.
Z głębokim westchnieniem wyjęła z szafy świąteczne pudło. Przyszedł czas na udekorowanie mieszkania. Nóż przeciął taśmę z satysfakcjonującym zgrzytem. Sylvia otworzyła pudło i zaczęła rozpakowywać zawartość. Najpierw zawiesiła w oknie kuchennym świąteczne zasłony i gwiazdę. Następnie ozdobiła salon lampkami choinkowymi i zastąpiła neutralne poduszki na sofie takimi ze wzorami reniferów i elfów. Na podłokietnik zarzuciła czerwony wełniany koc, a turkusowy pled włożyła do szafy. W łazience umieściła czerwone ręczniki i świece zapachowe pachnące cynamonem. Wkrótce wszystko było gotowe. Czynności te nie zajęły jej więcej niż kilka minut. Teraz pozostała tylko sypialnia. Powiesiła w niej symbol wiary, nadziei i miłości, który był częścią bożonarodzeniowej tradycji w Jakobstad, gdzie dorastała. Od połowy XIX wieku co roku w grudniu ulicę Storgatan dekorowano tymi symbolami, dzięki którym wieczorami centrum Jakobstad rozświetlały wiara, nadzieja i miłość. Sylvia doceniała ten podnoszący na duchu i piękny zwyczaj. Tradycja wywodziła się z dumnej morskiej historii miasta, a ozdoby przypominały o marynarzach, którzy nie mogli świętować Bożego Narodzenia z bliskimi.
Sylwia połączyła krzyż, kotwicę i serce w kompozycję i umieściła ją tak, by znalazła się jak najbliżej zlokalizowanego po drugiej stronie ulicy kościoła Świętego Mikołaja. Potem wyciągnęła oprawioną w ramkę fotografię przedstawiającą stojącego w oknie uśmiechniętego mężczyznę. Przesunęła opuszkami palców po jego twarzy. Zacisnęła powieki, żeby powstrzymać łzy.
Już dawno straciła wszelką wiarę, nadzieję i miłość.
Przez dłuższą chwilę tkwiła przy oknie, obserwując okolicę. Na ulicy poniżej ruch odbywał się powoli. Drzewa otaczające kościół wyciągały nagie gałęzie ku niebu. Ktoś jechał rowerem przez plac w pełnym zimowym stroju.
Spojrzała na zegarek.
Czas się zbierać.
GABRIEL
Gabriel Espelund zaklął, uderzając palcem stopy o próg, po czym wybiegł z biura. Miał zamiar wcześniej wymknąć się z pracy, aby zdążyć na dzisiejsze spotkanie, ale w recepcji zatrzymała go Paula, która zapytała, czy w tym roku również chciałby dołączyć do zabawy w tajemniczego Świętego Mikołaja. Najłatwiej było odpowiedzieć „tak”.
– W takim razie napisz swoje imię na tej kartce i włóż ją do magicznej czapki Mikołaja – powiedziała, trzymając w dłoni futrzaste nakrycie głowy z dzwoneczkiem w pomponie.
Gabriel posłusznie to zrobił.
– Teraz możesz wylosować czyjeś imię, ale nie mów nikomu, dla kogo będziesz kupować prezent. – Paula mrugnęła.
W zeszłym roku wyciągnął imię Pauli. Ponieważ zawsze zamawiała szampana, kiedy szli do AW, Gabriel wydał więcej niż sugerowane dziesięć euro na nieco ładniejszą butelkę cavy. On sam otrzymał różową kulę do kąpieli w kształcie serca i o zapachu malin. Gabriel nie chciał wnikać w to, kto z jego kolegów czy koleżanek z pracy uznał to za odpowiedni prezent dla niego.
Dzwoneczek zabrzęczał, gdy Gabriel włożył rękę do czapki i zaczął wybierać. Rozwinął karteczkę z imieniem.
Ponownie wylosował Paulę.
I był już spóźniony.
Uśmiechnął się przepraszająco i pospiesznie wyszedł z recepcji.
Instrukcje wyraźnie stwierdzały, że nie można przyjechać własnym samochodem. Głupie tajemnice. Gabriel postanowił zignorować zalecenie i udać się pod wskazany adres swoim autem. I tak nie miał już czasu na czekanie na taksówkę. Jego czarny jaguar XKR V8 coupé z 1998 roku czekał pod zadaszeniem na trzecim piętrze parkingu obok firmy farmaceutycznej, w której pracował jako kierownik sprzedaży. Kupił auto stosunkowo tanio od kolekcjonera w Niemczech, a następnie włożył wiele serca i pracy w odnowienie go. Można było powiedzieć, że rozebrał cały samochód na kawałki i złożył go z powrotem. Zajęło mu to setki godzin. To jego ogromna miłość do starych modeli przyczyniła się między innymi do rozstania z Riiną po sześciu latach małżeństwa. Ich pięcioletnia córka, Nelli, obecnie przez większość dni przebywała u Riiny, a Gabriel widywał dziecko tylko w weekendy, od czasu do czasu.
Myśl o Riinie i córce zawsze go przygnębiała.
Zbliżając się do auta, uśmiechnął się na widok sportowej elegancji i perfekcyjnego designu. Kontakt z miękkim skórzanym siedzeniem natychmiast wprawił go w lepszy nastrój. Mężczyzna przekręcił kluczyk, po czym rozległ się warkot silnika. Gabriel pozostał na parkingu przez kilka minut, czekając, aż auto się ogrzeje. Uwielbiał słuchać dźwięku pracującego silnika. Jaguar XKR był naprawdę wspaniałym samochodem, który przyjemnie było posiadać i prowadzić. Potrafił być cichy, ale jeśli wcisnęło się pedał gazu do końca, ryczał jak lew. Chociaż trzeba było przyznać, że ani fiński klimat, ani zimowe warunki drogowe nie sprzyjały takiemu pojazdowi. Poza tym auto było strasznie niepraktyczne, jeśli miało się dzieci. Ale teraz, gdy Gabriel nie miał już rodziny, o której powinien myśleć przez większość czasu, nie musiał się martwić, ile godzin i pieniędzy poświęca samochodowi.
Zanim wycofał się z miejsca parkingowego, zadzwonił telefon. To Riina. Lepiej odebrać. Dzwoniła tylko wtedy, gdy sprawa dotyczyła ich córki.
– Cześć – przywitała się zadyszana.
Można było odnieść wrażenie, że się gdzieś spieszy.
– Pojawił się pewien problem. Muszę… Mógłbyś zająć się Nelli dziś wieczorem? Tata miał wypadek. Jest w szpitalu.
– Jezu, co z Evertem? – zapytał Gabriel.
Zawsze lubił teścia. Jego własny ojciec nie uczestniczył za bardzo w jego wychowaniu, a po rozwodzie rodziców Gabriel prawie w ogóle go nie widywał. Evert stał się za to dla niego kimś w rodzaju ojca. Nadal zdarzało im się czasami wypić razem piwo, mimo że on i Riina byli w separacji już od dłuższego czasu. To na Evercie Gabriel wzorował się jako rodzic. Ale mimo że obiecał sobie, że jego córka nie będzie musiała dorastać bez taty, właśnie tak się stało.
– Przewrócił się. Tylko to wiem – oznajmiła Riina. – Muszę pojechać do niego do szpitala.
– Oczywiście zaopiekuję się Nelli. Nie musisz się spieszyć.
– Dziękuję, jestem naprawdę wdzięczna. W tej chwili pilnuje ją u mnie sąsiadka. Możesz ją odebrać po pracy. Wiem, że dzwonię w ostatniej chwili.
– Nie przejmuj się. Nelli to też moje dziecko. Fajnie będzie spędzić z nią więcej czasu teraz przed świętami. Pozdrów ode mnie Everta. Mam nadzieję, że to nic poważnego i że wkrótce wróci do domu.
– Dzięki, oby tak było – powiedziała kobieta i się rozłączyła.
Gabriel zastanawiał się, czy kiedyś przyzwyczai się do tego, że Riina ma własne mieszkanie, tylko dla siebie i Nelli. Gabriel pozostał w ich dawnym lokum, gdzie nadal można było odnotować namacalne ślady obecności żony i córki. Codziennie przypominały mu one o tym, co stracił.
Wyjechał z garażu. Zamiast skręcić w prawo w kierunku Tulisaari, wybrał drogę prowadzącą do mieszkania Riiny. Z niepokojem zastanawiał się, jakie będą konsekwencje niepojawienia się na dzisiejszym spotkaniu. Tak czy inaczej Nelli była ważniejsza.
MIRJAM
Mirjam Halonen naciągnęła czapkę na uszy i założyła wełniane rękawiczki. Zwalczyła nudności, które zawsze towarzyszyły tym stresującym odwiedzinom. Z reguły czuła ulgę, wychodząc z terenu więzienia, ale dziś nie trwała ona zbyt długo. Właśnie dowiedziała się, że Simon zostanie zwolniony dzień przed Wigilią, i nie miała pojęcia, co o tym myśleć. Co prawda zdawała sobie sprawę, że prędzej czy później go wypuszczą. Jednak odsuwała od siebie tę myśl. Teraz nie mogła już dłużej tego odkładać. Musiała zdecydować, co dalej. Ale najpierw czekało ją coś jeszcze trudniejszego – dzisiejsze spotkanie. Najpoważniejsze problemy należy rozwiązywać na początku. Nauczyła się tego w szkole. Ich nauczyciel zademonstrował to, używając wiadra, kamieni i piasku. Jeśli w pierwszej kolejności napełniło się wiadro piaskiem, oznaczającym drobne problemy, duże kamienie nie mieściły się w nim. Jeśli natomiast na początku włoży się do wiadra duże kamienie, a następnie wsypie piasek, szczeliny między kamieniami zostaną wypełnione piaskiem i wszystko się zmieści. Spotkanie w Tulisaari, które miało zacząć się za godzinę, stanowiło teraz jej największe zmartwienie. Simonem i jego groźbami zajmie się jutro.
Skinęła na taksówkę przy Strandgatan. Usiadła z tyłu i podała adres kierowcy.
– Tervatie dwadzieścia sześć, Tulisaari.
– To kawałek poza obszarem zabudowanym. Orientuje się pani, czy cała droga jest przejezdna? – zapytał kierowca. – Przez ostatnie kilka dni napadało dużo śniegu.
Spojrzał w ciemne niebo, z którego wciąż leciały na ziemię białe płatki.
– Nie wiem, ale chyba tak. Pewnie ktoś jeszcze tam mieszka – odpowiedziała z nadzieją.
– Nie byłbym tego taki pewien – mruknął kierowca, włączając się do ruchu.
Kiedy wyjechał z miasta na nieoświetloną drogę, Mirjam pożałowała, że zgodziła się na dzisiejsze spotkanie. Nic dobrego z tego nie mogło wyniknąć. Im bardziej oddalali się od miasta, tym bardziej nieswojo się czuła.
Mirjam jako pierwsza przybyła do domu na skraju lasu – solidnego drewnianego budynku z odsłoniętymi belkami sufitowymi, szczeblinowymi oknami i grubą warstwą śniegu na dachu. Powoli zapadał zmierzch. Nie licząc adwentowych świec w oknach, w domu było ciemno. Kobietę dopadł ponury nastrój. Ze złowieszczym przeczuciem patrzyła na oddalającą się taksówkę. Najbliżsi sąsiedzi mieszkali dość daleko. Jakiś dom, w którym paliło się światło, stał kilkaset metrów dalej. Po drugiej stronie drogi rósł gęsty las świerkowy. Mirjam zerknęła na telefon, żeby sprawdzić godzinę. Ikona na ekranie informowała, że zasięg sieci komórkowej jest słaby, tylko jedna kreska. Kobieta zbliżyła się do drzwi wejściowych i zapukała. Kiedy nikt nie otworzył, nacisnęła klamkę. Tak jak zapowiedziano, było otwarte. Gdy tylko weszła do przedpokoju, włączyła światło. Następnie postanowiła zapalić lampy we wszystkich pozostałych pomieszczeniach. Mimo to dom wydawał się tak samo opuszczony jak wcześniej. Pokręciła głową. Choć nie zdjęła wierzchniego ubrania, drżała z zimna. Czekając na pozostałych, rozglądała się dookoła. W przedniej części budynku znajdowały się duży salon i kuchnia. Na tyłach umieszczono dwie sypialnie i przestronną łazienkę z wanną. Wszystkie pokoje umeblowano skromnie, a antyczne meble i staroświeckie grafiki tworzyły niesamowitą atmosferę. Przy każdym dźwięku Mirjam wzdrygała się i zastanawiała, czy stamtąd nie uciec. Mogłaby pobiec w ciemności do przystanku autobusowego lub wezwać taksówkę.
W pewnej chwili poczuła czyjąś obecność i zatrzymała się sparaliżowana przerażeniem. Potem usłyszała kroki i skrzypienie drewnianej podłogi. Jak ta osoba dostała się do środka, skoro nie było słychać podjeżdżającego samochodu lub zatrzaskujących się drzwi wejściowych? Chociaż zaledwie kilka minut temu znajdowała się po drugiej stronie domu. Jeśli to jeden z zaproszonych, dlaczego milczy? W pierwszej chwili bała się sprawdzić, kto to. Ale kiedy przybysz zatrzymał się kilka metrów od niej, Mirjam się odwróciła.
– Ach, to ty – powiedziała z ulgą, gdy zobaczyła, że to tylko Sylvia.
– Nikt jeszcze nie przyjechał? – zapytała szorstko kobieta.
– Nie, na razie jestem tylko ja. Zaczęłam się zastanawiać, czy się pojawicie.
Sylvia wyjrzała przez okno. Potem z irytacją spojrzała na zegarek.
– Są spóźnieni.
– Może wrócimy? – zaproponowała Mirjam. – To znaczy, może inni rozmyślili się, więc my też możemy dać sobie spokój.
– Poczekajmy jeszcze trochę – zdecydowała Sylvia.
Właśnie wtedy na zewnątrz zatrzymała się taksówka, a kilka minut później Tim i Ulrika zapukali do drzwi.
– Przepraszamy za spóźnienie – oznajmił Tim. – Na autostradzie był wypadek. Jakiś samochód wjechał do rowu, a pojazdy uprzywilejowane blokowały drogę w obu kierunkach. Ale już jesteśmy.
– A gdzie pozostali? – zdziwiła się Ulrika. – Myślałam, że Nicole i Gabriel też przyjadą.
Spojrzała najpierw na Tima, a potem na drogę, jakby miała nadzieję, że zobaczy kolejną taksówkę.
– Nie wiem, gdzie są inni, ale myślę, że zaczniemy bez nich – odparła stanowczo Sylvia.
GISELA
Inspektor Gisela Forsell wepchnęła do ust kolejną suchą bułeczkę i popiła ją gorzką kawą ze stacji. Niebo za oknem było szare, a chodnik pokrywała kilkucentymetrowa warstwa śniegu. Na ulicach zawieszono już lampki bożonarodzeniowe, które teraz kołysały się na wietrze. Zdaniem Giseli tworzyło to całkiem przyjemny klimat. Choć był dopiero pierwszy grudnia, w mieście zagościła już zdradziecko sielankowa świąteczna atmosfera.
Kobiecie nie dopisywał humor. Częściowo dlatego, że znów zbliżały się święta Bożego Narodzenia, okres w roku, którym gardziła najbardziej. Głównie jednak z powodu faktu, że jej zdolna śledcza Tuula Niemi poszła na urlop na czas nieokreślony, aby wziąć udział w reality show kręconym w ośrodku narciarskim Levi w Laponii. Będzie tam mieszkać i pracować w hotelu z grupą innych ludzi, którzy marzyli o tym, aby zaistnieć w telewizji. Tuula i Gisela pracowały razem przez wiele lat, odkąd Gisela z miłości do Vaasa przeprowadziła się tu z Malmö i zaczęła pracować w policji. Niewiele osób ceniła tak jak Tuulę, przynajmniej do tej pory. Gisela żywiła silną awersję do reality shows. Jej zdaniem programom tego typu poświęcano zbyt dużo czasu w życiu codziennym. Wchodząc do dowolnej kawiarni, można było usłyszeć rozmowę o najnowszym odcinku. Gisela za cholerę nie mogła zrozumieć, dlaczego tak bystra i zdolna policjantka jak Tuula postanowiła wziąć udział w nowym sezonie Hotelu przy stoku. Gisela do samego końca miała nadzieję, że jej współpracowniczka nie znajdzie się na liście wybrańców. Ale oczywiście wybrali ją. Kto nie chciałby Tuuli w swoim programie? Była atletycznie zbudowana i piękna jak walkiria. Do tego miała wybuchowy temperament, jak prawdziwa lwica.
Rozważania przerwało szybkie pukanie do drzwi. To mógł być tylko Linus Mikkola. Młody policjant pojawił się w drzwiach z zielonym koktajlem w dłoni. Był wysoki i muskularny, miał wydatne kości policzkowe, głęboko osadzone oczy i jasne włosy.
– Chciałaś ze mną rozmawiać – powiedział.
– Spóźniłeś się – odparła zirytowana.
Linus spojrzał na zegar.
– Tylko trzydzieści sekund.
– Wiele może się wydarzyć w ciągu trzydziestu sekund. Wystarczy oderwać wzrok od drogi na trzydzieści sekund, aby spowodować śmiertelny wypadek. W pół minuty ogień może wymknąć się spod kontroli. Trzydzieści sekund dodatkowego czasu oczekiwania na karetkę może zadecydować o życiu lub śmierci. Na pewno rozumiesz, co mam na myśli.
– Tak… – przyznał Linus z wahaniem.
Najwyraźniej nie do końca pojmował, o co jej chodzi.
– Ale nie o tym chciałam rozmawiać. Pewnie słyszałeś, że Tuula Niemi wzięła urlop, ponieważ dostała się do Hotelu przy stoku?
– Super! – zawołał Linus. – Nie miałem o tym pojęcia.
Gisela westchnęła w duchu. Trudno jej będzie pracować z tak energicznym człowiekiem. Linus praktycznie cały swój wolny czas poświęcał ćwiczeniom. Kiedy nie było śniegu, trenował do ultramaratonów, a przez całą zimę codziennie jeździł na nartach do pracy i z pracy. Gisela zwykle mijała go obok więzienia, gdy rano zmierzała do komisariatu swoim ciepłym i wygodnym samochodem służbowym. Jedyną wadą mężczyzny wydawało się duże spożycie kofeiny, co można było jednak usprawiedliwić. Poza tym Linus miał czworo dzieci, które nieustannie chorowały. Jak nie wymioty, to infekcja ucha lub dowolny wirus krążący po przedszkolu. Jednak Gisela nie miała innych, odpowiedniejszych kandydatów do wyboru, a Linus i tak był znacznie lepszy niż wkurzający i sztywny jak kij od miotły Freddy Lärka. Ponadto Linus mówił płynnie po szwedzku i fińsku. Przez lata pobytu w Vaasa Gisela nauczyła się fińskiego na tyle, aby móc przeprowadzić podstawowe przesłuchanie, ale to wszystko. Wiele osób miało problemy z jej skońskim dialektem. Poza tym mimo starań nie była w stanie pozbyć się charakterystycznego akcentu.
– Przechodząc do rzeczy… – zaczęła ponownie Gisela. – Potrzebuję nowego śledczego pod nieobecność Tuuli i pomyślałam, że zaoferuję ci to stanowisko. Wiem, że od dłuższego czasu chciałeś zająć się przestępstwami kwalifikowanymi i czekałeś na odpowiednią okazję. To twoja szansa. Kolejny szczebel w drabinie kariery. Możliwe, że nowe zadania będą wymagały większego nakładu pracy niż zwykle. Jesteś na to gotowy?
– Oczywiście – odpowiedział szybko.
Chociaż jeden dobry znak, pomyślała Gisela.
– Nie będziesz żałować. Obiecuję – dodał jeszcze policjant.
– Zobaczymy – stwierdziła Gisela z neutralną miną. – Tylko nie licz na zbyt wiele. Przy odrobinie szczęścia Tuula zostanie wykluczona z programu już w pierwszym tygodniu i wtedy będziesz mógł wrócić do utrzymywana porządku w mieście.
LINUS
Linus niemal wyskoczył z biura Giseli. Zdecydowanie chciał pokazać, na co go stać. Miał dość służby w prewencji. Od dawna czuł się gotowy, aby przejść do kryminalnych, ale kiedy urodziły się bliźniaki, musiał pracować w godzinach sprzyjających życiu rodzinnemu. Teraz jednak, kiedy Malte i Max już dawno nie byli niemowlętami, nadszedł czas na zmiany. Josefin wróciła do pracy po urlopie macierzyńskim. Najpierw urodziła im się Laila, później Harri, a potem – przed czterema laty – bliźniaki, co było nieoczekiwaną, choć miłą niespodzianką. Szybko stało się jasne, że z Maltem i Maxem nie będzie tak łatwo, jak z ich starszym rodzeństwem, więc Linus i Josefin musieli poświęcić karierę, żeby zająć się dziećmi.
Obecnie Laila, którą nazywano Lallą, ponieważ już we wczesnym dzieciństwie pięknie śpiewała, miała dziesięć lat. Nie mieli pojęcia, skąd wziął się jej cudowny, czysty głos, gdyż żadne z nich nie potrafiło zanucić poprawnie ani jednej melodii. Harri, mający osiem lat, również nie sprawiał większych kłopotów. Najchętniej przebywał w swoim pokoju i prawdopodobnie spędzał zdecydowanie za dużo czasu przed ekranem komputera. Pomimo młodego wieku wiedział już znacznie więcej o informatyce i urządzeniach elektronicznych niż Linus i było całkiem prawdopodobne, że w przyszłości albo zostanie cieszącym się sukcesami w branży technologicznej freelancerem, albo genialnym hakerem. Bliźniacy znacznie różnili się od starszych brata i siostry. Wymagali stałego monitorowania. Gdy tylko spuszczono ich z oczu, wymyślali kolejną psotę. Malte i Max potrafili spowodować drobną katastrofę w mniej niż trzydzieści sekund.
Gdy urodziły się bliźniaki, Josefin zdecydowała się zrezygnować z pracy specjalistki do spraw zakupów w dużej sieci handlowej, aby zaopiekować się dziećmi. Decyzja ta spotkała się z negatywnymi komentarzami jej znajomych, którzy uważali, że zajmowanie się domem, podczas gdy mężczyzna pracuje, jest staromodne. Jedni z nich prawie przestali rozmawiać z Linusem, zupełnie jakby to on naciskał na Josefin, aby przeobraziła się w gospodynię domową. Nigdy nie ośmieliłby się zmusić żony do czegokolwiek. Jeszcze kilka miesięcy temu była bardzo zadowolona ze swojego wyboru. Dopiero wtedy zaczęła rozglądać się za różnymi możliwościami pozwalającymi jej połączyć pracę z rolą matki. Ponieważ zawsze była niezwykle przedsiębiorczą osobą, postanowiła zająć się sprzedażą detaliczną produktów do pielęgnacji włosów i skóry w małej firmie z siedzibą za kołem podbiegunowym. Do ich produkcji wykorzystywano wyłącznie organiczne surowce. Sprzedawała je, organizując wieczory kosmetyczne, odwiedzając salony i sklepy lub za pośrednictwem własnej witryny internetowej. Linus spędził wiele wieczorów, gdy dzieci już poszły spać, pomagając Josefin pakować kremy i maski do włosów do wyściełanych kopert.
W szatni Linus szybko przebrał się w strój narciarski: długie legginsy, podkoszulek, funkcjonalna koszulka i kurtka. Włożył wełniane skarpetki, a w uszach umieścił słuchawki. Włączył playlistę treningową, która zaczynała się od utworu Eminema Lose Yourself. Znowu zaczęło padać, w powietrzu tańczyły duże płatki śniegu. Linus założył czapkę i rękawiczki, żeby nie zmarznąć. Jego narty stały oparte o wielki ceglany budynek policji w Vaasa. Linus spędził tu dużą część swojego dorosłego życia. Kiedy brał udział w rekrutacji do szkoły policyjnej, budynek Koszary 3 był obiektem wojskowym, ale kiedy wrócił do miasta kilka lat później jako przeszkolony funkcjonariusz policji, zastał tam komisariat policji. Do dziś jednak siedzibę policji nazywano koszarami.
Linus przeniósł narty na ramionach, pokonując krótki odcinek z Kaserngatan do Strandvägen. Tam przypiął buty do nart i ruszył w stronę domu w dzielnicy Gamla Vaasa. Było to zaledwie siedem kilometrów wzdłuż wybrzeża. Gdy tylko Linus wyjechał z miasta, rozwinął dogodne tempo. Czołówka oświetlała mu drogę. Kijki uderzały w podłoże w rytm muzyki, gdy sunął przez pokryte śniegiem pola przy autostradzie.
Jak zwykle pokrzepiała go myśl o rodzinie czekającej na niego w domu.
KALEV
Kalev Tamm wyjrzał przez okno samochodu. Było ciemno jak w grobie, nie dostrzegł świateł innych pojazdów. Choć droga najwyraźniej została niedawno odśnieżona, była wyboista i śliska. Należące do pizzerii auto ślizgało się na zaśnieżonej nawierzchni, a opony traciły przyczepność. Małe płatki śniegu wirowały w powietrzu, więc Kalev włączył wycieraczki, żeby lepiej widzieć. Według nawigacji wkrótce powinien dotrzeć pod właściwy adres. To była ostatnia dostawa tego wieczoru. Zwykle nie woził pizzy osobiście, ale dziś po południu jego kierowca nagle złapał grypę żołądkową i Kalev musiał go odesłać do domu. Ponieważ chodziło o duże zamówienie – trzy pizze hawajskie, jedna meksykańska, dwie margherity, trzy porcje pieczywa czosnkowego i dwie duże butelki coca-coli – Kalev zamiast je anulować, zdecydował się sam dostarczyć jedzenie. Miał jednak mało czasu, chciał zdążyć na zakończenie sezonu w szkółce hokejowej syna. Mężczyzna odpowiadał za organizację loterii, dlatego musiał jeszcze odebrać nagrody, które sklep spożywczy w Tulisaari przekazał klubowi, oraz kupić napoje bezalkoholowe i czekoladę. Spojrzał na zegar, siedemnasta pięćdziesiąt. Był już spóźniony. Arri zezłości się, jeśli nie dotrze punktualnie. W ciągu ostatnich kilku tygodni wielu pracowników musiało iść na chorobowe, tymczasem wyglądało na to, że klientów przybywało. Kalev miał zajęcie od wczesnego ranka do późnego wieczora, przez siedem dni w tygodniu. Zupełnie jakby nikt w mieście nie przygotowywał już samodzielnie posiłków.
Początkowo Kalev chciał otworzyć restaurację z kuchnią nadbałtycką, z daniami typowymi dla Estonii, Łotwy i Litwy, ale dość szybko zorientował się, że mieszkańcom Tulisaari bardziej zależało na pizzy. Zimą pizzeria wypiekała dziennie około stu placków, a w Nowy Rok dwa razy więcej. Każda pizza z dostawą musiała dotrzeć pod właściwy adres i we właściwym czasie. Dlatego dni często zdawały się nie mieć końca, tak jak teraz.
Czasami Kalevowi trudno było uwierzyć w to, jak dobrze prosperuje jego biznes. Kiedy przeprowadzał się z Estonii do Finlandii ponad dziesięć lat temu, nie przypuszczał, że odniesie sukces jako właściciel pizzerii. Pierwsze lata były trudne. Kalev wykonywał różne drobne prace – nie wszystkie całkowicie legalne – aż w końcu mniej więcej przed trzema laty mógł sobie pozwolić na przejęcie pizzerii w Tulisaari. Dopiero wtedy jego żona i syn przeprowadzili się do niego do Finlandii. Teraz mieszkali razem w pomalowanym na czerwono drewnianym domu na obrzeżach miejscowości, zupełnie jak typowa fińska rodzina.
W końcu dostrzegł niewyraźny zarys domu w oddali. Sprawdził adres. Tervatie 26. Trafił we właściwe miejsce. Dom sprawiał wrażenie pustego, ale w oknach paliły się świeczki, a na drzwiach wisiał bożonarodzeniowy wieniec.
Kalev wyłączył silnik, ale zanim zdążył wysiąść z samochodu, zadzwonił jego telefon. To był Arri.
– Tato, gdzie jesteś? – zapytał ze złością syn. – Wszyscy inni rodzice już tu są.
– Przepraszam, musiałem zająć się czymś w ostatniej chwili, ale dotrę na miejsce za niecałą godzinę. Obiecuję. Impreza zaczyna się dopiero o dziewiętnastej, więc jest jeszcze mnóstwo czasu.
– Tak, ale myślałem, że pomożesz w przygotowaniach. Obiecałeś.
– Wiem – westchnął Kalev. – Przyjadę jak najszybciej. Teraz muszę się rozłączyć, żeby nie zajęło mi to jeszcze dłużej.
Kiedy opuścił ciepłe wnętrze samochodu, zimne powietrze uderzyło go niczym ściana. W ciemności obszedł pojazd i otworzył tylne drzwi. Aby zapobiec stygnięciu pizzy, trzymali ją w specjalnie zaprojektowanej skrzyni dostawczej, którą zainstalował w przestrzeni ładunkowej.
Kalev wyjął zamówienie i brodząc przez śnieg, ruszył w stronę drzwi. Nacisnął dzwonek i czekał, aż usłyszy kroki. Gdy nikt nie otworzył, zaczął mocno uderzać pięścią. Bezskutecznie.
Dziwne, pomyślał, kto robi takie duże zamówienie, jeśli nie ma go w domu.
Potem zobaczył, że na drzwiach, tuż pod wieńcem bożonarodzeniowym, przyklejona jest jakaś kartka. Wziął do ręki telefon i poświecił latarką na notatkę, aby móc ją przeczytać.
„Wezwij policję! Wszyscy jesteśmy martwi”, informowały duże, krzywe litery.
Kalev cofnął się zaskoczony i ześlizgnął się ze schodów, prawie tracąc równowagę.
To jakiś dowcip, stwierdził.
Nie mógł jednak po prostu odejść. Rozejrzał się w ciemności. Miał wrażenie, że w różnych miejscach widzi poruszające się cienie. Usłyszał jakiś dźwięk, a potem wydawało mu się, że ktoś zachodzi go od tyłu. Nie, to prawdopodobnie tylko wiatr poruszający drzewami.
Stał tam jeszcze przez chwilę, zastanawiając się, co zrobić. W pobliżu nie było sąsiadów, których mógłby zapytać o mieszkańców domu. Niepewnym krokiem podszedł do jednego z okien. Przycisnął twarz do szyby i zajrzał do środka. Wewnątrz panowała ciemność, widać było tylko zarysy mebli. Z drugiego końca domu dolatywało słabe światło. Wydawało mu się, że kątem oka dostrzegł szybki ruch, i zamrugał. Wytężył wzrok, aby lepiej widzieć. Nic. To musiały być gałęzie drzew poruszające się na wietrze i odbijające w oknie. Nie ma się czego bać. W pomieszczeniu nie dostrzegł żadnych trupów. Zajrzał do dwóch pozostałych okien od frontu, ale nie zauważył niczego podejrzanego.
Z ulgą wrócił do auta. Śmiał się w duchu, że tak łatwo dał się nabrać. Było już po osiemnastej. Należało się pospieszyć.
Przebył całą drogę tutaj zupełnie niepotrzebnie, a teraz spóźni się na zakończenie szkółki hokejowej Arriego. Postanowił wziąć ze sobą pizzę na lodowisko, chłopaki się ucieszą.
Kalev uruchomił samochód. Udało mu się zawrócić, po czym ruszył z powrotem w stronę miasta. Światło reflektorów padło na chwilę na notatkę ze złowieszczym tekstem. Potem znowu wszystko pociemniało. Wiatr szarpał karteczką. Silny podmuch w końcu oderwał ją od drzwi i pofrunęła jak na niewidzialnych skrzydłach.
Piątek, 2 grudnia 2022 roku
KALEV
O piątej rano Kalev zrezygnował z wszelkich prób ponownego zaśnięcia. Postanowił udać się do pizzerii i zacząć przygotowania do dzisiejszych zamówień. W piątek z reguły przychodziło ich najwięcej. Wyszedł z sypialni, żeby nie obudzić żony. Zajrzał do pokoju Arriego, gdzie z łóżka dobiegał głośny oddech syna. Chłopak leżał na plecach z rozłożonymi rękami i nogami. Kołdra znalazła się na podłodze. Kalev po cichu podszedł do łóżka i ostrożnie nakrył syna. Wczorajsza impreza udała się pomimo późnego przybycia Kaleva. Arri wylosował największą nagrodę na loterii, więc na kuchennym stole stał teraz owinięty folią gigantyczny kosz wypełniony czekoladą, piernikami i grzanym winem. Po bliższym przyjrzeniu się mu Kalev zauważył, że ktoś zrobił dziurę w opakowaniu i zjadł wszystkie pierniki. Nietrudno było domyślić się, kim był sprawca. Arri od zawsze uwielbiał słodycze i nie mógł się im oprzeć, miał to po ojcu.
W łazience Kalev spryskał twarz zimną wodą, żeby się ożywić. Ciało bolało go po wczorajszym meczu dzieci z rodzicami, który tradycyjnie kończył każdy sezon hokejowy. Dzieci wygrały dwadzieścia do trzech. Kalev uderzył się w pośladek. Jeden z ojców upadł i złamał nadgarstek, więc zakończenie było dramatyczne. Tak czy inaczej, pizza przyniesiona chłopakom przez Kaleva została przyjęta z entuzjazmem.
Jednak to nie z powodu emocji dotyczących rodziny czy zbliżających się świąt mężczyzna nie mógł zmrużyć oka przez prawie całą noc. Chodziło raczej o notatkę wiszącą na drzwiach domu, do którego przyjechał z ostatnią dostawą, domu pod adresem Tervatie 26:
„Wezwij policję! Wszyscy jesteśmy martwi”.
Nieustannie wracał do niej myślami. Czy to tylko kiepski żart, czy też za tymi słowami kryła się prawda? Kalev obudził się wczesnym rankiem. Kiedy dotarł do pizzerii, doszedł do wniosku, że lepiej będzie zadzwonić na policję. Warto dmuchać na zimne.
LINUS
W piątek rano Linus wstał wyjątkowo wcześnie, aby zdążyć przed przyjściem Giseli do pracy. Zjazd na nartach w kierunku wybrzeża z reguły nie trwał długo, ale ponieważ dziś wiał wiatr z przeciwnego kierunku, pokonanie tej trasy okazało się prawdziwym wyzwaniem. Linusa kusiło, aby skrócić sobie drogę, jadąc po zamarzniętej zatoce, ale na początku zimy było to ryzykowne, mimo że przez ostatni tydzień zrobiło się wyjątkowo zimno jak na początek grudnia. Pochylił się i z zapałem machał kijkami. Rozbolały go ręce i nogi. Wiatr smagał policzki i zabarwił skórę na czerwono.
Zanim dotarł do Strandvägen, stracił czucie w twarzy, więc musiał poruszać szczęką z boku na bok, aby odzyskać elastyczność. Wyglądało to tak, jakby jego oblicze zastygło w złośliwym grymasie. W nosie zamarzły mu smarki, a na brwiach miał szron. Linus zarzucił narty na ramię i pokonał pieszo ostatnie sto metrów od więzienia do komisariatu policji przy Kaserngatan.
– Jesteś wcześniej – przywitał się dyżurny funkcjonariusz.
Zanim mężczyzna zdążył cokolwiek odpowiedzieć, zadzwonił telefon. Policjant odebrał i skinął na Linusa, aby zaczekał.
– Przeszedłeś do kryminalnych? – zapytał, kiedy się rozłączył.
Linus skinął głową. Jego usta były wciąż zbyt zmarznięte, żeby udało mu się wyartykułować słowa.
– W takim razie może mam coś dla ciebie. Właśnie skontaktował się z nami niejaki Kalev Tamm, aby zgłosić potencjalne przestępstwo. Zadzwoń do niego, kiedy już weźmiesz prysznic i przebierzesz się w mundur.
Oficer dyżurny wręczył mu żółtą karteczkę samoprzylepną z numerem telefonu, którą Linus chwycił sztywnymi palcami.
GISELA
Pięć minut przed dzwonkiem budzika Giselę obudził jej kot Scarface, który miauczał donośnie po drugiej stronie drzwi sypialni. Brzmiało to tak, jakby zwierzak nie jadł przez cały tydzień, mimo że poprzedniego wieczoru wciągnął całą saszetkę karmy. Gisela nie była rannym ptaszkiem. Kilkukrotnie zbierała się, by chociaż usiąść na krawędzi łóżka. Ziewnęła głośno, odrzuciła kołdrę i powoli wstała. Włożyła szlafrok i udała się do kuchni, gdzie pozostałe dwa koty cierpliwie czekały na śniadanie. Gisela kiedyś nie przepadała za kotami, ani w ogóle za zwierzętami. Nieładnie pachniały i się brudziły. Ale kilka lat temu uratowała Scarface’a przed straszliwą egzystencją w jakiejś melinie. Był już wtedy tak wyniszczony i wychudzony, że zdaniem weterynarza jedynym słusznym rozwiązaniem było uśpienie zwierzęcia. Ale w smutnym i pełnym rozpaczy spojrzeniu kota zobaczyła coś, co sprawiło, że jej serce ogarnęła litość. Mimo że nie miała zielonego pojęcia o opiece nad zwierzakiem, przywiozła go do domu i pielęgnowała, by wyzdrowiał. Poprawiło mu się, być może trochę aż nadto, biorąc pod uwagę, jak wydatny był obecnie jego brzuch. Chociaż kot wyzdrowiał, za jego uchem brakowało futra, a na nosie miał bliznę, której zawdzięczał swoje imię. Mąż Giseli miał bzika na punkcie amerykańskich filmów gangsterskich, więc kiedy zobaczył okaleczonego kota, od razu pomyślał o kubańskim królu narkotykowym w thrillerze Olivera Stone’a z Alem Pacino w roli głównej. Później Gisela zlitowała się nad dwoma kolejnymi zwierzakami, które też otrzymały imiona postaci filmowych. Bonnie i Clyde zostały znalezione w śmietniku jeszcze jako kocięta. Gisela nauczyła się doceniać spokojne towarzystwo kotów i podobało jej się ich podejście do życia.
Podała pupilom karmę i włączyła ekspres do kawy. Czekając na poranną dawkę kofeiny, wzięła prysznic i się ubrała. Długie włosy związała w kok, co, jak wiedziała, postarzało ją o co najmniej dziesięć lat. Ponieważ był początek miesiąca, z ciekawości weszła na wagę. Tak jak przypuszczała, przybrała prawie cały kilogram, podobnie jak w zeszłym miesiącu. Nie żeby specjalnie przejmowała się kilkoma dodatkowymi kilogramami. Obecnie prawdopodobnie nie zdałaby testu sprawności fizycznej dla przyszłych policjantów i policjantek. Tak czy inaczej, była zadowolona ze swojego ciała. Posiadało krągłości we właściwych miejscach. I w kilku innych. Uznała, że w wieku czterdziestu ośmiu lat nie musi przejmować się masą ciała. Poza tym Martin zawsze uważał, że jest piękna taka, jaka jest.
Koty zjadły i ułożyły się na poduszkach przy kaloryferze, gdzie prawdopodobnie prześpią większość dnia. Gisela nalała sobie kawy i włączyła radio. Choć był dopiero drugi grudnia, świąteczna histeria trwała pełną parą. Na wszystkich kanałach leciała świąteczna muzyka, a rozmowy dotyczyły zakupów, dekoracji i wypieków. Gisela wyłączyła ten bełkot. Nie zdążyła nawet dokończyć pierwszego kubka kawy, gdy zadzwonił telefon.
To był Linus, który mówił coś z podekscytowaniem o jakichś ciałach znalezionych na odludziu.
– Uspokój się – rozkazała Gisela. – Nie nadążam. Możesz zacząć jeszcze raz? Usłyszała, jak Linus bierze głęboki wdech.
– Dziś rano zadzwonił dostawca pizzy i powiedział, że wczoraj wieczorem miał dostawę do domu na obrzeżach miejscowości o nazwie Tulisaari. Kiedy tam dotarł, nikt mu nie otworzył, a na drzwiach wisiała kartka z napisem: „Wezwij policję! Wszyscy jesteśmy martwi”.
– Wydawał się wiarygodny? Brzmi to trochę pokrętnie – stwierdziła Gisela i pociągnęła łyk kawy.
– Powiedział, że początkowo zignorował to i wziął jako żart, ale myślę, że warto to sprawdzić – odpowiedział z zapałem Linus.
– Dobra, za dwadzieścia minut odbiorę cię z komisariatu i pojedziemy do Tulisaari, żeby wspólnie zbadać sprawę.
Linus czekał na Giselę przed budynkiem w czapce i rękawiczkach. Przez ramię miał przerzucony sportowy plecak, który zabierał ze sobą niemal wszędzie. Podskakiwał w miejscu. Trudno było stwierdzić, czy robił to, aby się rozgrzać, czy po prostu nie mógł ustać w miejscu. Policjantka zwolniła na tyle, żeby Linus mógł otworzyć drzwi i wskoczyć na miejsce pasażera.
– Gdzie jedziemy? – zapytała.
– Tervatie dwadzieścia sześć, Tulisaari – odpowiedział Linus i wpisał adres do nawigacji.
– Tulisaari? – zamyśliła się Gisela. – Brzmi znajomo. Mogłam już gdzieś słyszeć tę nazwę?
Linus odchrząknął.
– Na początku lat dziewięćdziesiątych doszło tam do strasznego morderstwa. Policja złapała sprawcę dopiero po ponad dwudziestu latach.
Gisela się wzdrygnęła. Teraz przypomniała sobie tę sprawę. Kiedy osiem lat temu zaczynała pracę w policji w Vaasa, nadal wspominano o tym incydencie. Przeprowadziła się z Malmö do Ostrobotni, aby zamieszkać z miłością swojego życia. Martin nie żył już od prawie dwóch lat, ale Gisela tu pozostała.
Prowadząc auto, postępowała zgodnie z instrukcjami, jakie dawał jej GPS. Im dłużej jechali, tym bardziej oddalali się od cywilizacji. Wkrótce za oknem widoczne były już tylko ośnieżone pola i gęsty las świerkowy. Czasem tu i tam pojawiało się skupisko domów, w których paliły się światła w ten ciemny grudniowy poranek. Jechali w ciszy, co Giselę bardzo cieszyło. Podobnie było z Tuulą. Też nie czuła potrzeby angażowania się w powierzchowną rozmowę tylko po to, żeby uniknąć ciszy. Gisela bardzo pozytywnie oceniała niechęć Finów do grzecznościowych pogawędek. Jeśli nie masz nic sensownego do powiedzenia, lepiej nie mówić nic. W Szwecji można było odnieść wrażenie, że ludzie czują się zmuszeni do wypełniania każdej sekundy bezsensownym bełkotem, aby tylko uniknąć kłopotliwej ciszy. Lepiej otwierać usta tylko wtedy, gdy ma się coś ważnego do powiedzenia.
Dotarli do drewnianego domu na skraju gęstego lasu świerkowego, na tle którego widniało kilka jasnych brzóz. Policjantka zaparkowała, po czym wysiedli z samochodu. Jej buty przebiły cienką skorupę, utworzoną w nocy na pokrywie śnieżnej, do cholewek wpadł śnieg. Przez resztę dnia będzie musiała chodzić w mokrych skarpetkach.
– To nie miejsce dla osób, które boją się ciemności – zauważył Linus i się rozejrzał.
W śniegu przed domem znajdowały się odciski butów należące do co najmniej trzech różnych osób, ale wyciągnięcie jakichkolwiek wniosków byłoby możliwe tylko po dokładniejszym zbadaniu śladów. Gisela zerknęła na drogę, na której znajdowały się ślady opon różnej wielkości. Niedawno przejechało tędy sporo samochodów. Dokładna analiza odcisków opon prawdopodobnie się nie uda.
Linus dotarł już do drzwi wejściowych. Gisela starała się dotrzymać mu kroku na wypadek, gdyby okazało się, że dotarli na miejsce zbrodni.
– To właściwy adres? Nie widzę żadnej notatki – powiedział Linus, świecąc latarką.
Gisela sprawdziła aplikację z mapą w swoim telefonie.
– To adres, który otrzymaliśmy od dostawcy pizzy. Ktoś mógł usunąć notatkę. – Kobieta się rozejrzała. – Albo odleciała.
Coś białego zatrzepotało w żywopłocie. Gisela podeszła w to miejsce. Kawałek papieru utknął w jednym z kolców. Policjantka wyjęła z kieszeni pęsetę i odczepiła karteczkę od nagich gałęzi. Trzymała ją w powietrzu na wysokości oczu. Tekst był niewyraźny, ponieważ papier został zmoczony przez padający śnieg, ale dało się odczytać: „Wezwij policję! Wszyscy jesteśmy martwi”.
Poczuła dreszcz biegnący po kręgosłupie. Znalezienie tej wiadomości na drzwiach w ciemne popołudnie musiało być wyjątkowo nieprzyjemnym doświadczeniem.
Włożyła notatkę do torebki na dowody i zawołała do Linusa:
– Sprawdź, czy drzwi są otwarte, ale uważaj, aby nie zostawić odcisków palców. Dopóki nie dowiemy się, o co chodzi, musimy traktować ten dom jako miejsce zbrodni.
Linus założył gumowe rękawiczki i nacisnął klamkę. Drzwi otworzyły się z cichym skrzypieniem.
Pierwszą rzeczą, która ich uderzyła po wejściu, była cisza. Drugą był zapach. Metaliczna woń oraz smród kału i wymiocin. Aż ich odrzuciło.
– Mam złe przeczucie – powiedziała Gisela, podciągając szalik, aby zakryć usta i nos.
Linus z powagą skinął głową i zrobił to samo.
Na horyzoncie widniał tylko blady skrawek słońca. Na zewnątrz było tak ponuro, że do domu prawie nie docierało światło dzienne. Gisela zapaliła lampę. Na stole w salonie zobaczyli talerz pierników, karafkę i do połowy pełny kufel z wizerunkami elfów. Gisela zsunęła szalik i powąchała zawartość karafki. Grzane wino. Na podłodze leżały dwa kolejne, rozbite. Na dywanie znajdowały się mokre wymioty. Wyglądały na stosunkowo świeże. Czwarty kufel leżał na boku, a jego zawartość rozlała się, tworząc kałużę.
Linus poszedł dalej, a kiedy dotarł do pierwszej sypialni, zatrzymał się przed drzwiami.
– Ktoś tu jest.
– Żyje? – zapytała Gisela, podbiegając do niego.
– Trudno powiedzieć.
Na podłodze leżała kobieta z rękami za głową. Jej bladą twarz okalały długie ciemne włosy. Ofiara wyglądała, jakby ktoś wciągnął ją do pokoju i tam rzucił. Szeroko otwarte oczy wpatrywały się pustym wzrokiem w sufit. Twarz wykrzywiła się w groteskowym grymasie.
Policjantka podeszła do ciała i delikatnie położyła palec na szyi. Skóra była lodowata, nie można było wyczuć pulsu.
– Nie żyje – oceniła.
– Myślisz, że jest ich więcej? – rzucił Linus lekko drżącym głosem.
– Rozejrzę się, a ty zadzwoń pod numer alarmowy. Potem poczekaj na zewnątrz. Nie chcemy zostawiać więcej śladów, niż to konieczne.
Gisela przeszukała resztę domu, czując się coraz bardziej nieswojo. W łazience były kolejne dwa ciała, kobiety i mężczyzny. Leżeli w wannie z nogami i rękami zwisającymi za krawędź, ubrani, z podciętymi żyłami na nadgarstkach. Głowa mężczyzny była odchylona do tyłu. Oczy miał zamknięte, jakby po prostu odpoczywał. Kobieta siedziała oparta o mężczyznę, z brodą opuszczoną bezwładnie na piersi. Podłoga z białych płytek była pokryta krwią. Scena jak z horroru. Gisela musiała odwrócić wzrok.
Pozostało tylko jedno pomieszczenie do sprawdzenia. Policjantka zadrżała na myśl o tym, co w nim zastanie. Bardzo powoli otworzyła drzwi. W środku znajdowała się jeszcze jedna niedająca oznak życia osoba. Kobieta najwyraźniej nie odniosła żadnych obrażeń i równie dobrze mogłaby spać, gdyby nie fakt, że zgięta wpół leżała górną częścią ciała na biurku, a jej policzek był oparty o blat. Jej skóra była zimna, Gisela nie wyczuła pulsu. Na drugim policzku widniały ślady wymiocin, a na podłodze leżało coś, co wyglądało jak wczorajszy lunch. Ci ludzie musieli być martwi od niespełna doby.
Gisela od lat zajmowała się zbrodniami, ale dotąd nie miała do czynienia z niczym podobnym. Nie miała pojęcia, co się tutaj wydarzyło. Cztery martwe osoby w tym samym miejscu, ale bez śladów walki. Nic nie wskazywało na to, by ktoś próbował się bronić.
Na zewnątrz świtało, ale w domu panował półmrok, jakby nie miały już tu dotrzeć promienie słońca. Ciemność spowiła każdego, kto przekroczył próg.
Gisela westchnęła smutno, myśląc o ofiarach. Nie mogła jednak teraz pozwolić sobie na okazywanie emocji. W śledztwie liczy się każda minuta. Zanim wróciła do Linusa, zrobiła telefonem zdjęcia wszystkich ofiar. Prawdopodobnie minie trochę czasu, zanim dostaną raport od techników, a ona chciała od razu rozpocząć pracę nad sprawą. Był to także skuteczny sposób na utrwalenie pierwszego wrażenia.
– Znalazłam jeszcze trzy osoby – powiedziała do Linusa, dołączając do niego na schodach przed wejściem. – Dwie leżały w wannie z podciętymi nadgarstkami.
– Cholera. Kto mógł zrobić coś takiego? To chyba nie jakaś sekta? Zbiorowe samobójstwo?
– W tej chwili nie możemy niczego wykluczyć. Rozejrzyjmy się jeszcze, skoro i tak czekamy – zasugerowała policjantka, idąc w stronę tyłu domu.
Linus pozostał na schodach.
– Idziesz? – zawołała przez ramię.
Policjant podbiegł do niej.
– Czekając na ciebie, zastanawiałem się nad czymś.
– No? – zapytała Gisela, kombinując, jak otworzyć bramę za domem.
– Nie ma żadnych samochodów. Jak ci ludzie tu dotarli?
Gisela szybko podniosła głowę.
– Masz rację. Na zewnątrz powinno stać przynajmniej jedno auto.
– Może ich ktoś podwiózł albo… – zaczął Linus, ale Gisela dokończyła zdanie za niego:
– Albo sprawca zabrał samochód, kiedy stąd odjeżdżał. O ile mamy do czynienia z morderstwem.
W tym samym momencie, gdy policjantce udało się otworzyć bramę, na drodze zatrzymał się pierwszy radiowóz. Gisela i Linus poinformowali swoich kolegów o sytuacji, a następnie wsiedli do samochodu, aby poczekać, aż teren zostanie ogrodzony i rozpoczną się prace techniczne. Gisela chciała być blisko, na wypadek gdyby czynności na miejscu zbrodni dały im jakieś wskazówki. Było przeraźliwie zimno. Kobieta potarła dłonie, żeby rozgrzać palce.
– Chcesz kawy? – zaproponował Linus, wyciągając z plecaka srebrny termos. – Wziąłem ją ze sobą z komisariatu na wypadek, gdyby zajęło nam to trochę czasu.
Gisela spojrzała na niego z uznaniem. Istniała nadzieja, że mimo wszystko ich współpraca okaże się owocna.
– Kawy nigdy za wiele – stwierdziła, lekko kiwając głową.
– A może wolisz smoothie brokułowe z jabłkiem i bananem? – zapytał mężczyzna.
Uniósł przenośny blender do smoothie wypełniony po brzegi mrożonymi różyczkami brokułów oraz kawałkami jabłka i banana, po czym nacisnął przycisk. Ostrze ze stali nierdzewnej zaczęło się obracać i w mgnieniu oka rozdrobniło składniki na zieloną papkę.
Policjantka się skrzywiła.
– Dzięki, zostanę przy kawie – powiedziała, a Linus napełnił jej kubek.
Przyjechało więcej radiowozów, a także karetki pogotowia. Gisela oparła się wygodnie o fotel. Pewnie trochę tu posiedzą.
– Ile czasu spędzasz rano na siekaniu owoców i warzyw? – rzuciła.
Linus się roześmiał.
– Jestem dobrze zorganizowany, więc nie robię tego długo. I tak kroję owoce dla dzieci na śniadanie, więc część z nich biorę dla siebie. Dlatego zawsze mam przy sobie szybką przekąskę na wypadek, gdybym musiał uzupełnić poziom energii. Jak wiesz, w tej pracy nie zawsze jest czas na to, aby zjeść porządny lunch.
To brzmiało logicznie. I zdrowo. Ale Gisela nie potrafiła sobie wyobrazić, że przyrządza koktajle, zamiast kupować na stacji hot-dogi. Nigdy nie należała do osób, które wolałyby marnować swój cenny czas i kroić owoce na śniadanie, niż dłużej pospać.
Nagle z wnętrza domu dobiegły ich głośne krzyki.
Gisela otworzyła szeroko drzwi samochodu i wylała resztę kawy na śnieg. Następnie pobiegła w stronę domu, a Linus podążał kilka kroków za nią.
– Co się dzieje? – zapytała jednego z biegnących w ich kierunku policjantów.
– Jedna z ofiar żyje. Ale jest umierająca. Jej stan jest krytyczny, musimy szybko zabrać ją do szpitala.
– Kto? – chciała się dowiedzieć Gisela.
– Kobieta przy biurku.
– Nie czułam pulsu.
– Jest tak słaby, że prawie niemożliwy do wykrycia. Ale ona żyje.
Szybko podeszło dwóch ratowników medycznych z noszami. Zabrano kobietę do czekającej karetki.
– Gdzie ją zawieziecie? – dociekała Gisela.
– Do szpitala centralnego w Vaasa.
– Dobrze, jedziemy tam.
Gisela i Linus pospieszyli z powrotem do samochodu.
– Możesz poprowadzić? – zapytała Gisela. – Nie lubię szybkiej jazdy.
– A ja uwielbiam. Im szybciej, tym lepiej. – Linus się uśmiechnął. – Wskakuj. I zapnij pasy.
Gisela zajęła miejsce pasażera. Następnie ruszyli za karetką z włączonymi niebieskimi światłami i syreną.
LINUS
Kiedy Gisela i Linus dotarli do szpitala, lekarz dyżurny poinformował ich, że nieprzytomna kobieta raczej nieprędko odzyska świadomość. O ile w ogóle kiedykolwiek to się stanie. Ponieważ ofiary znalezione w domu w Tulisaari nie zmarły z przyczyn naturalnych, Gisela wróciła do komisariatu, aby uzyskać formalną decyzję o wszczęciu wstępnego dochodzenia. Linusowi i Freddy’emu Lärce powierzono zadanie odwiedzenia mieszkańców okolicy. Mieli zapytać sąsiadów, czy nikt nie zauważył niczego, co mogłoby mieć wartość dla śledztwa. Policja starała się działać jak najszybciej, korzystając z niewielkiej liczby zebranych do tej pory informacji.
Identyfikację wszystkich ofiar umożliwiły znalezione przy nich portfele. Kobieta, którą karetka zawiozła do szpitala centralnego Vaasa, nazywała się Sylvia Adler. Trzy zmarłe osoby to Mirjam Halonen, Ulrika Lundstedt i Tim Braun. Ich najbliżsi mieli zostać powiadomieni dziś po południu. Linus poczuł ulgę, że komu innemu powierzono to trudne zadanie.
Notatka z budzącą grozę wiadomością została wysłana do analizy. Kiedy czekali w szpitalu na informację o stanie zdrowia Sylvii, Linus ponownie rozmawiał z dostawcą pizzy. Według Kaleva Tamma jego firma korzystała z platformy służącej do składania zamówień za pośrednictwem aplikacji. Niestety nie miała dostępu do danych klienta. Ustalenie, kto zamówił i zapłacił za dostawę, było teraz priorytetem.
W drodze do Tulisaari Freddy zapytał Linusa:
– Byłeś przy znalezieniu ciał. Jak to wyglądało?
– To nie był miły widok. Trzy osoby nie żyją. – Linus pstryknął palcami. – A jedna walczy o życie.
– Ciekawe, co się stało – powiedział Freddy.
– Właśnie tego musimy się dowiedzieć.
Zbliżali się do domu, gdzie znaleziono zwłoki. Technicy kryminalni nadal szukali śladów. Gdy zaczynało się ściemniać, wokół domu ustawiono duże reflektory, więc budynek i jego otoczenie były teraz oświetlone niczym scena teatralna. Kobieta ubrana w biały kombinezon fotografowała ślady stóp na śniegu. Linus spojrzał na ciemne niebo z nadzieją, że skończą, zanim znowu zacznie padać śnieg.
Freddy prowadził auto powoli, mijając wszystkie samochody zaparkowane na drodze w okolicy miejsca znalezienia ofiar. Potem przejechali przez zalesiony obszar. Nieco dalej znajdowało się skupisko kilku domów. Przy ostatnim budynku droga nagle się kończyła i rozpoczynał się rozległy las. Linus zaparkował przed białym drewnianym domem z udekorowaną na święta werandą. W kuchni paliło się światło, więc istniała duża szansa, że ktoś jest w środku. Wysiedli z samochodu i ruszyli po świeżo odśnieżonej ścieżce. Przy schodach stał bałwan z marchewkowym nosem i szalikiem w kratkę. Freddy wskazał na niego i powiedział:
– Wiesz, że najwyższy bałwan na świecie miał dwadzieścia dwa metry i siedemnaście centymetrów wysokości?
Linus gwizdnął.
– Coś takiego, nie miałem pojęcia. Pewnie potrzeba było dźwigu, żeby doczepić mu guziki.
Freddy zmarszczył brwi, najwyraźniej zastanawiając się nad komentarzem Linusa. Następnie skinął głową na znak zgody.
Freddy zapamiętywał ogromną ilość niepotrzebnych informacji i chętnie dzielił się nimi w nieodpowiednich momentach. Ta cecha charakteru irytowała wielu jego kolegów, ale dla Linusa ciekawostki Freddy’ego stanowiły miłą odmianę w pracy, w której miał do czynienia z przestępczością i ludzkim nieszczęściem. Ponadto często powtarzał je swoim dzieciom, uwielbiającym niesamowite fakty.
Freddy zapukał mocno w drzwi dłonią w rękawiczce. Niecałą minutę później otworzyła je dwudziestokilkuletnia kobieta, która trzymała na biodrze małe dziecko. Włosy miała związane w niechlujny kok, a na koszulce widniały małe tłuste odciski dłoni. Linus współczuł młodej matce. Doskonale zdawał sobie sprawę, przez co przechodzi. Przez wiele lat nie udało mu się wyjść z domu bez płatków owsianych we włosach lub jakiejś plamy na ubraniu.
– Dzień dobry, nazywam się Freddy Lärka, a to jest Linus Mikkola – powiedział funkcjonariusz. – Jesteśmy z policji w Vaasa i prowadzimy dochodzenie w sprawie incydentu przy Tervatie dwadzieścia sześć, który prawdopodobnie wydarzył się wczoraj po południu lub wieczorem.
Kobieta zakryła usta dłonią i z niepokojem spojrzała na swoje dziecko.
– Co się stało?
– Niestety nie możemy teraz o tym mówić. Ale może zauważyła pani wczoraj coś niezwykłego?
Kobieta zastanowiła się chwilę.
– Nie, nie przypominam sobie niczego nietypowego. Po południu poszłam na spacer z córką. Mijałyśmy dom pod adresem Tervatie dwadzieścia sześć. Wyglądał jak zwykle. Od zeszłego lata stoi pusty.
– Czy widziała pani kogoś w okolicy domu później?
– Nie, ale stąd nie można dostrzec tego miejsca, zasłaniają je drzewa. Co właściwie się stało? Czy jesteśmy w niebezpieczeństwie?
– Nie ma powodu do niepokoju. Jeśli przyjdzie pani do głowy coś jeszcze, proszę dać mi znać – powiedział Freddy, wręczając kobiecie swoją wizytówkę.
Podziękowali i udali się do następnego domu. Pół godziny później wciąż nie mieli nowych informacji. Był dzień roboczy, więc w domach zastali tylko dwoje sąsiadów. Żadne z nich nie widziało niczego, co pozwoliłoby na postępy w śledztwie.
– Dobra, w takim razie trzeba będzie popytać z drugiej strony – stwierdził Freddy po tym, jak bezskutecznie zapukali do ostatniego domu. – Mam nadzieję, że tam ktoś będzie miał więcej do powiedzenia.
Wrócili do samochodu. Kiedy Linus mijał dom przy Tervatie 26, część techników pakowała już sprzęt.
– Ciekawe, czy coś znaleźli – powiedział Linus głównie do siebie.
– Zanim otrzymamy raport, minie kilka dni. Do tego czasu trzeba prowadzić śledztwo, korzystając ze staromodnych sposobów – zawyrokował Freddy.
Dom położony najbliżej miejsca zbrodni był pusty, a śnieg sięgał aż do ram okiennych. Prawdopodobnie od dłuższego czasu nikt tam nie przebywał. W pozostałych budynkach także raczej nikogo nie było w czasie, gdy doszło do śmierci ofiar. Tylko jeden z okolicznych mieszkańców miał cokolwiek wartościowego do powiedzenia. Staruszek z odstającymi uszami i krzaczastymi brwiami, mieszkający w maleńkim drewnianym domku kilkaset metrów od głównej drogi, przez całe lato kłócił się z właścicielami domu przy Tervatie 26. Jeśli Linus dobrze zrozumiał, chodziło o niepokojące dźwięki. Według mężczyzny sąsiedzi puszczali głośną muzykę do późnej nocy.
– W końcu się pojawiliście – powiedział mężczyzna. – Dzwoniłem do was milion razy, ale nie raczyliście tu nawet przyjechać.
Linus zanotował w pamięci, żeby sprawdzić, czy w przeszłości nie było żadnych raportów policyjnych dotyczących tego adresu.
– Może tak było – uciął Freddy. – Teraz chcielibyśmy wiedzieć, czy zauważył pan wczoraj coś niezwykłego.
Linus pomyślał, że starszy człowiek prawdopodobnie nie miał nic innego do roboty w ciągu dnia, więc musiał sporo wiedzieć o sąsiadach.
– Wczoraj odwiedziłem rodzinę mojej córki w Vaasa. Wieczorem pogoda zrobiła się kiepska, więc u nich nocowałem.
Mężczyzna podciągnął luźno opadające na biodra spodnie i mówił dalej:
– Nie widziałem nikogo w domu od zeszłego lata, kiedy nowy właściciel wprowadził się na kilka tygodni ze swoją głośną rodziną. Prawdziwe bydło z Helsinek. Przez całe lato, prawie co wieczór, pojawiało się tu mnóstwo ludzi, organizowano szalone imprezy. Wcześniej właścicielem domu był Szwed. Nie wiem, co gorsze; mieszkać obok imprezowiczów ze stolicy czy obok Szweda – parsknął mężczyzna.
– Czy może pan mi coś jeszcze powiedzieć o właścicielach domu? Może go wynajmują? Wiele osób tak obecnie robi – orzekł Linus.
Starzec spojrzał na niego sceptycznie znad krawędzi okularów.
– Jaki turysta przyjechałby do Tulisaari w środku mroźnej zimy?
Linus nie miał na to odpowiedzi.
– Ale powinniście porozmawiać z Evą Granroth, która pracuje w sklepie we wsi. Ona wie o wszystkim, co się tu dzieje – kontynuował mężczyzna.
Linus wątpił, czy wspomniana kobieta będzie w stanie powiedzieć im cokolwiek o zgonach, ale i tak zapisał jej imię i nazwisko w swoim notatniku.
– Dobra, w takim razie czas wrócić do komisariatu – stwierdził Freddy, gdy starzec zamknął drzwi.
– A nie powinniśmy najpierw podjechać do sklepu? – zaproponował Linus. – I porozmawiać z tą Evą Granroth?
Freddy ostentacyjnie spojrzał na zegarek.
– Gisela kazała nam wypytać sąsiadów. Poza tym kończę o siedemnastej. Niech ludzie ze zmiany weekendowej przejmą to zadanie.
Linus nie pracował nad poważnymi przestępstwami wystarczająco długo, by zaprotestować. Gdy szli w stronę radiowozu, kichnął trzy razy. Miał nadzieję, że się nie rozchoruje. Bliźniaki ciągle przynosiły z przedszkola nowe wirusy.
– Na zdrowie – powiedział Freddy. – Swoją drogą, czy wiesz, że kichasz z prędkością pięciuset siedemdziesięciu sześciu metrów na sekundę?
– O cholera – zdziwił się Linus i zdążył wyciągnąć chusteczkę z kieszeni, zanim ponownie kichnął.
Przestrzegając wszelkich przepisów drogowych, Freddy zawiózł ich z powrotem do Vaasa. Podczas powolnej podróży w głowie Linusa kotłowały się wciąż te same myśli.
Kto umieścił notatkę na drzwiach? Same ofiary czy ktoś inny? I dlaczego?
Czy było to wołanie o pomoc? A może zrobił to ktoś, kto chciał mieć pewność, że ciała zostaną odkryte przez policję?