Wszyscy jesteśmy martwi. Część druga - Sara Önnebo - ebook + audiobook

Wszyscy jesteśmy martwi. Część druga ebook i audiobook

Sara Önnebo

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

53 osoby interesują się tą książką

Opis

Gisela Forsell i Linus Mikkola nie mają pojęcia, co mogło wydarzyć się w opuszczonym domu. Śladów jest niewiele, a ofiar pozornie nic nie łączy. Kiedy ginie kolejna osoba, funkcjonariusze znajdują się pod coraz większą presją, muszą jak najszybciej znaleźć mordercę.

To druga część czterotomowej serii pt. „Krwawe Święta” opowiadającej o tym tajemniczym i trudnym do rozwikłania śledztwie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 134

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 28 min

Lektor: Bartosz Głogowski
Oceny
4,4 (8 ocen)
4
3
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Recenzent

Dobrze spędzony czas

Ciekawa treść., już się cieszę na trzecią część
00
Malwi68

Dobrze spędzony czas

Po przeczytaniu pierwszej części serii „Krwawe Święta” byłam ciekawa, jak autorka poradzi sobie z kontynuacją tej złożonej historii. I muszę przyznać, że Sara Önnebo nie tylko spełniła moje oczekiwania, ale także zdołała mnie zaskoczyć. Przede wszystkim, fabuła – zawiła, duszna i momentami wręcz klaustrofobiczna – trzyma w napięciu. Gisela Forsell i Linus Mikkola stają przed makabryczną zagadką, która wydaje się niemal niemożliwa do rozwikłania. Opuszczony dom, brak jednoznacznych śladów i ofiary, których nic nie łączy – całość wydaje się idealnym przepisem na kryminalną zagwozdkę. To, co najbardziej uderza w tej książce, to atmosfera: ciężka, gęsta, z każdą stroną coraz bardziej przytłaczająca. Autorka doskonale buduje napięcie, które kumuluje się w momencie, gdy pojawia się kolejna ofiara. Jednym z największych atutów powieści jest sposób, w jaki Sara Önnebo kreśli swoich bohaterów. Gisela i Linus są prawdziwi – pełni wątpliwości, zmęczeni, a jednocześnie nieustępliwi w dążeniu do ...
00
Blanka87

Nie oderwiesz się od lektury

wciągający kryminał
00
Ewka1957

Nie oderwiesz się od lektury

Dużo nieścisłości. Nieudolnosc policji. Słabe to. Czekam na reszte
00



Ty­tuł ory­gi­nału: Det li­der mot jul 2

Prze­kład z ję­zyka szwedz­kiego: Alek­san­dra Bro­żek-Sala

Co­py­ri­ght © Sara Ön­nebo, 2024

This edi­tion: © Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2024

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Da­niel Na­tka­niec

Re­dak­cja: Mag­da­lena Mie­rze­jew­ska

Ko­rekta: Anna No­wak

ISBN 978-91-8076-211-3

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Wto­rek, 6 grud­nia 2022 roku

GI­SELA

Li­nus po­ja­wił się w pracy póź­niej niż zwy­kle. Z oka­zji Dnia Nie­pod­le­gło­ści Fin­lan­dii Jo­se­fin przy­go­to­wała wspólne śnia­da­nie dla ro­dziny, mimo tego, że jej mąż był za­jęty śledz­twem w spra­wie mor­der­stwa. Przy­naj­mniej taką wy­mówkę po­li­cjant po­dał Gi­seli, kiedy za­dy­szany wpadł do ko­mi­sa­riatu.

– Reszta ro­dziny ma wolne, szkoły są dziś za­mknięte – wy­sa­pał, mi­ja­jąc prze­ło­żoną w dro­dze do mę­skiej szatni.

Przez chwilę cze­kała na niego w ko­ry­ta­rzu, a czas biegł nie­zwy­kle wolno, mi­nuta za mi­nutą. W końcu wśli­zgnęła się bez pu­ka­nia do mę­skiej szatni. Li­nus wła­śnie zdjął z sie­bie strój nar­ciar­ski i szedł pod prysz­nic.

– Mamy mało czasu. A mu­simy po­roz­ma­wiać – po­wie­działa.

Li­nus moc­niej owi­nął ręcz­nik wo­kół bio­der.

– Daj mi pięć mi­nut. We­zmę prysz­nic.

– Dam ci trzy mi­nuty. Do zo­ba­cze­nia w moim biu­rze o ósmej – ob­wie­ściła i opu­ściła po­miesz­cze­nie.

Chwilę przed wy­zna­czoną go­dziną Li­nus za­pu­kał do otwar­tych drzwi ga­bi­netu Gi­seli i wszedł do środka. Po dro­dze udało mu się wziąć jabłko z kan­tyny.

Po­li­cjantka spoj­rzała na ze­gar.

– Im­po­nu­jące. A te­raz usiądź i omó­wimy, co do tej pory udało nam się do­wie­dzieć o mor­der­stwach w Tu­li­sa­ari.

Li­nus za­jął krze­sło na­prze­ciwko.

– Wła­śnie roz­ma­wia­łam z le­ka­rzem Sy­lvii Ad­ler – za­częła. – Po­noć ży­cie pa­cjentki nie jest już za­gro­żone. Dziś po po­łu­dniu mają zro­bić ko­lejne ba­da­nia. Je­śli wszystko bę­dzie do­brze, ju­tro bę­dziemy mo­gli z nią po­roz­ma­wiać. Le­karz ostrzega jed­nak, że ko­bieta nie pa­mięta do­kład­nie czwart­ko­wego wie­czoru.

– Moż­liwe, że z cza­sem od­zy­ska pa­mięć? – za­py­tał Li­nus.

Gi­sela wzru­szyła ra­mio­nami.

– My­ślę, że tak. Le­ka­rze nie dają żad­nych gwa­ran­cji, są ostrożni w swo­ich wy­po­wie­dziach, jak po­li­tycy. Czy udało się skon­tak­to­wać z wła­ści­cie­lem domu przy Te­rva­tie dwa­dzie­ścia sześć?

– Tak, jest w Taj­lan­dii na wa­ka­cjach z ro­dziną. Dla­tego tak trudno było go na­mie­rzyć. Po wy­lą­do­wa­niu wy­łą­czył te­le­fon i spraw­dzał wia­do­mo­ści tylko od czasu do czasu. Twier­dzi, że nie ma po­ję­cia, kim są zna­le­zieni w ich domu lu­dzie ani jak do­stali się do środka. We­dług niego nikt w oko­licy nie ma za­pa­so­wych klu­czy. Oczy­wi­ście prze­ra­ziło go to, co się stało.

– Ba­da­li­ście moż­liwe po­wią­za­nia po­mię­dzy ofia­rami?

– Poza Ti­mem i Ulriką, któ­rzy byli parą, nie zna­leź­li­śmy mię­dzy nimi żad­nego związku. Pra­cują w róż­nych bran­żach i nie mają wspól­nych za­in­te­re­so­wań ani zna­jo­mych. Ofi­cjal­nie nic ich nie łą­czy ani nie po­winni się na­wet znać.

– A jed­nak ich ciała zna­le­ziono w tym sa­mym domu. Musi być ja­kiś wspólny mia­now­nik. Trzeba tylko usta­lić jaki – za­uwa­żyła Gi­sela.

– Na­dal wy­py­tu­jemy przy­ja­ciół i współ­pra­cow­ni­ków. Wiele osób prze­ka­zało in­for­ma­cje na te­mat ofiar, ale jak do­tąd nikt nie dał nam żad­nych wska­zó­wek. Wczo­raj roz­ma­wia­łem z przed­sta­wi­cie­lami kor­po­ra­cji tak­sów­kar­skiej. W ze­szły czwar­tek wie­czo­rem było kilka kur­sów do Tu­li­sa­ari. Spraw­dzę to w ciągu dnia.

Li­nus ugryzł jabłko i prze­żu­wał po­woli, w za­my­śle­niu.

– Może na­wią­zali kon­takt przez in­ter­net.

– Jest taka szansa. Tech­nicy prze­glą­dają ich kom­pu­tery i te­le­fony. Poza tym mu­simy po­cze­kać, aż otrzy­mamy ra­port z oglę­dzin miej­sca zbrodni. To może za­jąć jesz­cze kilka dni. Li­czymy na to, że Sy­lvia Ad­ler po­wie nam, po co przy­je­chali do domu przy Te­rva­tie dwa­dzie­ścia sześć w ubie­gły czwar­tek. I co się stało.

Li­nus cel­nie wrzu­cił ogry­zek do ko­sza na śmieci obok biurka Gi­seli.

– Mia­łem dziś po­roz­ma­wiać z chło­pa­kiem Mir­jam, Si­mo­nem Ant­tilą – po­wie­dział.

– Do­brze – stwier­dziła Gi­sela. – Za­bierz ze sobą Freddy’ego Larkę.

LI­NUS

W dro­dze z biura Gi­seli Li­nus za­trzy­mał się przed ga­bi­ne­tem Freddy’ego. Męż­czy­zna roz­ma­wiał przez te­le­fon. Miał po­iry­to­waną minę, a mię­dzy jego brwiami wid­niała zmarszczka.

– Trwa śledz­two w spra­wie mor­der­stwa. Trzy osoby nie żyją. Z pew­no­ścią ro­zu­mie pan po­wagę sy­tu­acji – stwier­dził Freddy, a jego twarz wy­krzy­wiła się jesz­cze bar­dziej, gdy słu­chał od­po­wie­dzi.

Li­nus po­zo­stał w drzwiach, cze­ka­jąc, aż ko­lega się roz­łą­czy.

– O co cho­dziło? – za­py­tał, kiedy Freddy za­koń­czył roz­mowę.

– Wła­ści­ciele plat­formy do za­mó­wień nie są zbyt skłonni do współ­pracy. Twier­dzą, że uzy­ska­nie da­nych jest skom­pli­ko­wane, po­nie­waż ich ad­mi­ni­stra­tor ma sie­dzibę w Chor­wa­cji.

– Mo­żesz na nich na­ci­skać. Jak na ra­zie to nasz naj­lep­szy trop – po­wie­dział Li­nus.

– Wiem – wes­tchnął Freddy. – Swoją drogą, chcia­łeś ode mnie coś kon­kret­nego?

– Gi­sela ocze­kuje, że po­je­dziemy do wię­zie­nia prze­słu­chać Si­mona Ant­tilę.

Freddy spoj­rzał na ze­ga­rek.

– Za­raz prze­rwa na kawę. Spo­tkamy się przed bu­dyn­kiem za pół go­dziny?

– Do­brze, za­dzwo­nię do wię­zie­nia i uprze­dzę, że się po­ja­wimy – od­parł Li­nus, za­my­ka­jąc drzwi, pod­czas gdy jego ko­lega za­czął szu­kać ter­mosu w tor­bie.

Freddy ni­gdy nie pił kawy z ko­mi­sa­riatu. Uwa­żał, że kawa po­zo­sta­wiona na dłu­żej niż trzy­dzie­ści mi­nut traci swój smak w wy­niku utle­nia­nia. Aby temu za­po­biec, za­wsze pa­rzył ją w domu, a na­stęp­nie prze­cho­wy­wał w szczel­nym ter­mo­sie, aby po­zo­stała cie­pła i za­cho­wała smak. Li­nus na­to­miast nie miał pro­blemu z biu­rową kawą, więc na­lał so­bie do du­żego kubka go­rą­cego na­poju z dzbanka, który praw­do­po­dob­nie przez cały ra­nek znaj­do­wał się w eks­pre­sie.

Wię­zie­nie w Va­asa mie­ściło się w pięk­nym sta­rym bu­dynku zlo­ka­li­zo­wa­nym w ma­low­ni­czym miej­scu, bli­sko wody i pro­me­nady. Si­mon Ant­tila cze­kał już na po­li­cjan­tów w sali od­wie­dzin. Fa­cet wy­glą­dał na praw­dzi­wego twar­dziela, miał umię­śnione ręce i ta­tu­aże się­ga­jące aż do szyi. Freddy przed­sta­wił ich obu i po­wie­dział, w ja­kiej spra­wie przy­szli.

– Zna­leź­li­ście gnoja, który skrzyw­dził Mir­jam? – syk­nął Si­mon.

Przy­glą­da­jąc się więź­niowi uważ­niej, Li­nus za­re­je­stro­wał, że oczy Si­mona są czer­wone i opuch­nięte, jakby nie­dawno pła­kał. Zresztą może nie było to ta­kie dziwne.

– Ro­bimy wszystko, co w na­szej mocy, aby do­wie­dzieć się, co wy­da­rzyło się w ze­szłym ty­go­dniu w domu przy Te­rva­tie dwa­dzie­ścia sześć – od­po­wie­dział Freddy. – Chcie­li­by­śmy za­dać panu kilka py­tań.

– Mnie? O co, do cho­lery, mo­że­cie mnie za­py­tać? Nic nie wiem. Je­stem tu za­mknięty od pół­tora roku.

Li­nus pró­bo­wał za­sy­gna­li­zo­wać Freddy’emu, żeby nie de­ner­wo­wał Si­mona bar­dziej, niż to ko­nieczne, ale ko­lega go zi­gno­ro­wał.

– Mir­jam od­wie­dziła pana w dniu swo­jej śmierci. O czym roz­ma­wia­li­ście?

Si­mon wzru­szył ra­mio­nami.

– Nie wiem. O ni­czym szcze­gól­nym. O tym, co bę­dziemy ro­bić, kiedy wyjdę z tego pie­kła.

– A czy przy­pad­kiem Mir­jam nie przy­szła tu, żeby ze­rwać? A pan w zło­ści po­sta­no­wił ją uka­rać? – do­cie­kał Freddy.

– Że co? – krzyk­nął Si­mon, wsta­jąc. – Jak mo­że­cie my­śleć, że chciał­bym za­bić Mir­jam? Była moją dziew­czyną.

Freddy przez chwilę uda­wał, że się za­sta­na­wia, po czym po­wie­dział:

– Pew­nie dla­tego, że wcze­śniej oskar­żono pana o próbę udu­sze­nia jej? A może się mylę?

Si­mon przy­brał ka­mienny wy­raz twa­rzy.

– Nie będę z wami roz­ma­wiać. Ga­daj­cie z moim praw­ni­kiem – ob­wie­ścił, pod­cho­dząc do straż­nika, który cze­kał, aby od­pro­wa­dzić go do celi.

– To było nie­po­trzebne – stwier­dził Li­nus z wy­rzu­tem.

– Co? – za­py­tał Freddy, roz­kła­da­jąc ręce. – Ten drań coś ukrywa, je­stem tego pe­wien.

Li­nus także za­kła­dał, że Ant­tila nie­jedno ukrył przed po­li­cją. Jed­nak nie był tak pe­wien jak Freddy, czy ma to co­kol­wiek wspól­nego ze zgo­nami w Tu­li­sa­ari.

GI­SELA

Li­nus za­trzy­mał Gi­selę wy­cho­dzącą z ko­mi­sa­riatu. Wła­śnie szła spo­tkać się z Mo­niką na drinka.

– Otrzy­ma­li­śmy wstępny ra­port z oglę­dzin miej­sca zbrodni i pro­to­kół sek­cji zwłok. Jest kilka cie­ka­wych spo­strze­żeń – po­wie­dział.

Gi­sela za­trzy­mała się w drzwiach.

– Mów.

– Na przy­kład sek­cja zwłok po­twier­dziła, że wszyst­kie ofiary zmarły w wy­niku przedaw­ko­wa­nia fen­ta­nylu, ale Ulrika i Tim na­dal żyli, kiedy roz­cięto im nad­garstki. Duża ilość krwi na pod­ło­dze w ła­zience su­ge­ruje, że ich serca wciąż biły.

Li­nus wrę­czył jej teczkę za­wie­ra­jącą trans­kryp­cję ze­znań oraz zdję­cia ofiar z miej­sca zbrodni. Gi­sela szybko przej­rzała pa­piery. Na końcu znaj­do­wały się po­zo­stałe wy­niki ana­lizy od­ci­sków pal­ców, bu­tów i opon. Przyj­rzała się im. Bra­ko­wało pró­bek DNA, ale nie­rzadko zda­rzały się opóź­nie­nia w ana­li­zach z po­wodu zbyt du­żej liczby zle­ceń.

– Mo­żesz stre­ścić to, co naj­waż­niej­sze? Tro­chę się spie­szę – oznaj­miła.

– Tech­nicy ba­da­jący miej­sce zbrodni w Tu­li­sa­ari prze­ana­li­zo­wali po­zo­sta­wione na śniegu ślady bu­tów. Nie stwier­dzili obec­no­ści ni­kogo poza czwor­giem osób prze­by­wa­ją­cych w domu oraz Ka­le­vem Tam­mem. A także poza nami i ra­tow­ni­kami z ka­re­tek, oczy­wi­ście. Jed­nak wiele śla­dów było nie­wy­raź­nych.

– Dla­tego nie mo­żemy wy­cią­gnąć żad­nych wnio­sków na pod­sta­wie śla­dów na śniegu – stwier­dziła Gi­sela. – A od­ci­ski opon?

– Tu jest po­dob­nie. Przed dom pod­je­chało wiele sa­mo­cho­dów. Ale ślady su­ge­rują, że trzy auta za­wró­ciły około dzie­się­ciu me­trów od domu. W tym miej­scu pług od­śnie­żył szer­szy pas drogi, tak by po­jazdy mo­gły się mi­jać.

– Je­den z nich mu­siał na­le­żeć do Ka­leva Tamma – oce­niła po­li­cjantka. – Zo­ba­czymy, czy po­zo­stałe ślady pa­sują do opon tak­só­wek, które tam kur­so­wały.

– Na­to­miast od­ci­ski pal­ców ofiar zna­le­ziono na ku­flach po grzańcu i w kilku in­nych miej­scach. W domu jest też sporo in­nych od­ci­sków, mniej lub bar­dziej wy­raź­nych. Je­den z są­sia­dów po­wie­dział nam, że wła­ści­ciele im­pre­zo­wali tam la­tem. Pew­nie mi­nie tro­chę czasu, za­nim otrzy­mamy pełne wy­niki. Co cie­kawe, nie­które po­wierzch­nie zo­stały wy­tarte. Wy­cho­dzi na to, że sprawca pró­bo­wał za­trzeć ślady – do­dał Li­nus.

Gi­sela za­sta­na­wiała się przez chwilę, czy nie za­dzwo­nić do Mo­niki i nie od­wo­łać spo­tka­nia. Kiedy jed­nak zer­k­nęła na ze­ga­rek, za­uwa­żyła, że ma już pra­wie dzie­się­cio­mi­nu­towy po­ślizg. Poza tym po­trze­bo­wała prze­rwy, skoro miała pra­co­wać przez ko­lejne kilka go­dzin.

– Zajmę się tym póź­niej – po­wie­działa, wpy­cha­jąc ra­port do to­rebki. – Te­raz nie­stety mu­szę już iść. Spóź­nię się na ważne spo­tka­nie.

Cia­śniej za­wią­zała płaszcz Mar­tina i wy­szła na ze­wnątrz, pro­sto w śnieżną za­dymkę.

Kwa­drans po osiem­na­stej po­li­cjantka prze­stą­piła próg fran­cu­skiego bi­stra. Mo­nica sie­działa już przy na­kry­tym ob­ru­sem stole z otwartą bu­telką wina i dwoma kie­lisz­kami. Na środku stołu stała taca z oliw­kami i róż­nymi se­rami.

– Wi­dzę, że jak zwy­kle je­steś na czas – za­uwa­żyła Gi­sela, ści­ska­jąc ko­bietę.

– Nie mogę po­zwo­lić, żeby przed­sta­wi­cielka prawa cze­kała na zwy­kłą dzien­ni­karkę – od­po­wie­działa Mo­nica z uśmie­chem i pu­ściła oczko do przy­ja­ciółki.

Na­lała wina Gi­seli i po­sta­wiła kie­li­szek przed pu­stym krze­słem.

Po­li­cjantka zdjęła wy­mięty zi­mowy płaszcz Mar­tina i po­wie­siła go na opar­ciu sie­dze­nia. Usia­dła i unio­sła kie­li­szek w kie­runku przy­ja­ciółki.

– Dzię­kuję, że zmu­si­łaś mnie do wyj­ścia – przy­znała. – Wiesz, że na­prawdę to do­ce­niam, na­wet je­śli ma­ru­dzę.

– Wiem. Ty zro­bi­ła­byś to samo dla mnie.

– Mam na­dzieję, że ni­gdy nie znaj­dziesz się w ta­kiej sy­tu­acji jak ja. A tak przy oka­zji, jak twój chło­pak?

– Jest cu­downy – oznaj­miła Mo­nica, ru­mie­niąc się. – Ale naj­pierw po­ga­dajmy o to­bie. Wiem, że ten czas jest dla cie­bie trudny. I pew­nie byś się do tego nie przy­znała, gdyby nie moje na­ci­ski. Dla­tego je­stem tu, żeby za­da­wać trudne py­ta­nia. Może moja dzien­ni­kar­ska do­cie­kli­wość się tu przyda.

Gi­sela prze­łknęła ślinę, po­wstrzy­mu­jąc się od pła­czu. Wciąż bo­lały ją roz­mowy o Mar­ti­nie, mimo że od jego śmierci mi­nęły już dwa lata.

– No cóż, Boże Na­ro­dze­nie praw­do­po­dob­nie już ni­gdy nie bę­dzie ta­kie samo – przy­znała.

Mo­nica się­gnęła przez stół i wzięła ręce Gi­seli w swoje cie­płe dło­nie.

– To ta­kie nie­spra­wie­dliwe. Mu­sia­łaś pa­trzeć, jak mi­łość twego ży­cia słab­nie i umiera w straszny spo­sób. Nikt nie po­wi­nien przez to prze­cho­dzić.

– To wciąż bar­dzo boli. Chyba ni­gdy nie po­go­dzę się z tym, co przy­da­rzyło się Mar­ti­nowi, z jego nie­obec­no­ścią.

Mo­nica ści­snęła jej dło­nie.

– Wiem, że to trudne i może wy­da­wać się nie­moż­liwe, ale spró­buj zo­sta­wić prze­szłość za sobą. Mar­tin by nie chciał, że­byś do końca ży­cia po­zo­stała sama.

Gi­sela wy­rwała ręce z uści­sku Mo­niki. Pod­nio­sła kie­li­szek do ust, aby ukryć roz­pacz.

Dla­czego wszy­scy chcieli, żeby nie my­ślała o prze­szło­ści? Czy w ogóle było to moż­liwe?

Mo­nica się­gnęła po ser i ukro­iła gruby pla­ster man­chego. Prze­żu­wała po­woli, cze­ka­jąc, aż przy­ja­ciółka nieco ochło­nie.

– Co ro­bisz w Wi­gi­lię? – za­py­tała.

Gi­sela wes­tchnęła. Do­tąd sta­rała się o tym nie my­śleć. Na szczę­ście miała na gło­wie śledz­two w spra­wie mor­der­stwa, więc mo­gła za­jąć się czymś in­nym.

– Za­mie­rza­łam pra­co­wać. Ale zo­stało mi zde­cy­do­wa­nie za dużo urlopu, który mu­szę wy­ko­rzy­stać przed koń­cem roku. A te­raz, ze względu na trwa­jące śledz­two, ra­czej nie będę mo­gła wziąć wol­nego już na po­czątku grud­nia.

– No wła­śnie, jak ci idzie? Masz ja­kieś nowe tropy te­raz, kiedy me­dia opu­bli­ko­wały na­zwi­ska i zdję­cia ofiar?

– Je­śli jesz­cze raz mnie o to za­py­tasz, będę mu­siała stąd wyjść – po­wie­działa Gi­sela, tylko na wpół żar­tu­jąc.

Mo­nica unio­sła dło­nie w ge­ście obron­nym.

– Prze­pra­szam, to ta­kie skrzy­wie­nie za­wo­dowe. Nie wspo­mnę już dziś o ta­jem­ni­czych zgo­nach w Tu­li­sa­ari. Poza tym mam inne kon­takty w ko­mi­sa­ria­cie, które na bie­żąco mnie in­for­mują. Szcze­rze mó­wiąc, chyba po­win­naś coś zro­bić z tymi wszyst­kimi prze­cie­kami.

Mo­nica uśmiech­nęła się, jakby uda­wała, że żar­tuje, ale po­li­cjantka wie­działa, że przy­ja­ciółka mówi prawdę. Miała tylko na­dzieję, że nie cho­dzi o jed­nego z jej funk­cjo­na­riu­szy.

Kiedy kie­liszki zo­stały opróż­nione, Mo­nica po­now­nie na­lała wina, naj­pierw Gi­seli, póź­niej so­bie. Po­li­cjantka nie po­winna wię­cej pić, ale dziś wie­czo­rem czuła nie­po­kój z po­wodu nie­prze­mi­ja­ją­cej ża­łoby po mężu i skom­pli­ko­wa­nego śledz­twa w spra­wie mor­der­stwa.

– Wra­ca­jąc do Wi­gi­lii, oferta świę­to­wa­nia ze mną i mo­imi sio­strami po­zo­staje ak­tu­alna.

– Dzię­kuję, je­steś ko­chana. Ale chyba wolę być sama. Mam za­miar obej­rzeć wszyst­kie trzy czę­ści Ojca chrzest­nego, to był ulu­biony film Mar­tina. Na­piję się wina w to­wa­rzy­stwie mo­ich ma­fij­nych ko­tów. Za­po­mnę o pro­ble­mach.

Zdo­była się na wy­mu­szony uśmiech, lecz Mo­nica go nie od­wza­jem­niła. Mar­twiła się trudną sy­tu­acją przy­ja­ciółki. Gi­sela nie­raz wi­działa już ten wy­raz twa­rzy u przy­ja­ciół i zna­jo­mych. Zwłasz­cza w okre­sie świąt Bo­żego Na­ro­dze­nia. Dla­tego wo­lała być sama.

Od­su­nęła od sie­bie przy­gnę­bia­jące my­śli.

– Dość już o mnie – ob­wie­ściła z wy­mu­szoną we­so­ło­ścią. – Te­raz mo­żesz mi opo­wie­dzieć o so­bie i Mat­tia­sie.

– Och, Mat­tias jest ab­so­lut­nie cu­downy. Za­py­tał, czy chcę z nim za­miesz­kać.

Gi­sela nie mo­gła się po­wstrzy­mać od okrzyku.

– Ale do­piero się po­zna­li­ście! Co tak na­prawdę o nim wiesz?

Mo­nica na­tych­miast przy­jęła po­stawę obronną.

– Wiem, że znamy się krótko, ale on jest na­prawdę wy­jąt­kowy. Ko­cha mnie, a ja ko­cham jego. To wszystko, co mu­szę wie­dzieć. Nie­długo skoń­czę pięć­dzie­siąt dwa lata. Wy­star­cza­jąco długo cze­ka­łam, żeby zna­leźć mi­łość.

Te­raz to Gi­sela unio­sła dło­nie.

– Prze­pra­szam, tro­chę mnie to za­sko­czyło. Nie wie­dzia­łam, że wasz zwią­zek stał się tak po­ważny.

– W po­rządku. To moja wina, że przez ostat­nie kilka ty­go­dni nie wi­dy­wa­ły­śmy się za czę­sto. Mat­tias cał­ko­wi­cie mnie po­chło­nął. Czuję się jak na­sto­latka. Kto by po­my­ślał, że w na­szym wieku można być tak sza­lo­nym?

Za­chi­cho­tała i po­now­nie się­gnęła po bu­telkę.

– Do­lać ci?

– Nie, dzię­kuję – od­mó­wiła Gi­sela, któ­rej kie­li­szek po­zo­stał w po­ło­wie pełny. – Mu­szę dziś jesz­cze pro­wa­dzić auto.

Po­sma­ro­wała ka­wa­łek ba­gietki se­rem ple­śnio­wym i wzięła go do ust, a Mo­nica po­pi­jała wino.

– Czy Mat­tias nie mieszka gdzieś w środku lasu? – chciała wie­dzieć Gi­sela.

– Tak, ma fan­ta­styczny dom. Z przodu wy­gląda jak zwy­kły czer­wony bu­dy­nek z drewna. Ale z tyłu cała ściana jest prze­szklona. Sie­dząc w środku, można jed­no­cze­śnie cie­szyć się bli­sko­ścią na­tury.

Ko­bie­cie zro­biło się go­rąco na myśl o ciem­nym le­sie bez­po­śred­nio za oknem. Każdy mógł ukryć się wśród jo­deł i zaj­rzeć do domu. Nie, zde­cy­do­wa­nie wo­lała pa­no­ramę po­tęż­nego mo­rza i sze­roki ho­ry­zont.

– Nie bę­dziesz tę­sk­nić za ży­ciem w mie­ście? – za­py­tała ostroż­nie.

Mo­nica wzru­szyła ra­mio­nami.

– Zbyt długo wio­dłam słod­kie ży­cie sin­gielki w Va­asa. Nie mogę się do­cze­kać, aż roz­pocznę nowy roz­dział.

Gi­sela na­prawdę ży­czyła przy­ja­ciółce wszyst­kiego naj­lep­szego, ale nie mo­gła po­zbyć się uczu­cia nie­po­koju. Mo­nica znała tego męż­czy­znę za­le­d­wie od kilku mie­sięcy. Skąd ten po­śpiech?

– Je­śli chcesz, mogę spraw­dzić Mat­tiasa w na­szych re­je­strach. Tak na wszelki wy­pa­dek, za­nim po­dej­miesz de­cy­zję. Jego na­zwi­sko to Öberg?

– Już się zgo­dzi­łam. On jest zu­peł­nie zwy­czaj­nym czło­wie­kiem. Nie ma żad­nych mrocz­nych se­kre­tów. Poza tym już dawno Mat­tiasa go­oglo­wa­łam. Wierz mi, że w jego prze­szło­ści nie ma nic nie­po­ko­ją­cego.

– Hm – za­my­śliła się Gi­sela. – Go­ogle nie wie wszyst­kiego o mrocz­nych se­kre­tach lu­dzi.

Nie­za­leż­nie od tego, co uwa­żała Mo­nica, po­sta­no­wiła, że pierw­szą rze­czą, jaką zrobi na­stęp­nego dnia po przyj­ściu do pracy, bę­dzie spraw­dze­nie in­for­ma­cji o Mat­tia­sie Öbergu.

NI­COLE

Ni­cole za­częła się już mar­twić, że GPS wy­pro­wa­dził ją w pole, gdy nie­bie­ska kropka spo­tkała się z czer­woną igłą na ma­pie. Ko­bieta zna­la­zła się na wą­skiej grun­to­wej dro­dze w środku lasu, gdzieś w po­bliżu Te­rva­joki. Od dłuż­szego czasu nie mi­nęła żad­nych za­bu­do­wań. Przed chwilą znowu za­czął pa­dać śnieg, więc mar­twiła się, że utknie na tym od­lu­dziu. Kil­ka­set me­trów da­lej do­strze­gła nie­wiel­kie go­spo­dar­stwo z czer­wo­nym do­mem z żół­tymi drzwiami i dwoma bu­dyn­kami w ty­po­wym dla Ostro­botni stylu. Sa­mo­chód po­woli brnął przez sypki śnieg.

Ko­bieta za­par­ko­wała przed do­mem i wy­łą­czyła sil­nik. W każ­dym oknie pa­liły się dwie tra­dy­cyjne świece. Czuła nie­po­kój po­woli roz­prze­strze­nia­jący się po ca­łym ciele. Słaby blask wy­do­by­wał się z lampy umiesz­czo­nej na scho­dach przed wej­ściem i pa­dał z okien jed­nego z bu­dyn­ków go­spo­dar­czych. Nie było żad­nych in­nych oznak świad­czą­cych o tym, że w po­bliżu znaj­duje się inna żywa osoba. A może Mat­tias już nie żył, a mor­derca czaił się w po­bliżu? Przy­ci­snęła nos do szyby. Ta za­pa­ro­wała, więc Ni­cole wi­działa tylko za­ma­zane kon­tury nie­zli­czo­nych drzew. Można było od­nieść wra­że­nie, że las zbliża się do niej. Na­gle przy­szła jej do głowy ko­lejna, bar­dziej prze­ra­ża­jąca myśl. A może to Mat­tias jest za­bójcą? Je­śli tak, to dała się zła­pać w pu­łapkę. Przez chwilę za­sta­na­wiała się, czy nie za­wró­cić i nie po­je­chać do domu. Przy­po­mniała so­bie, jak po­przed­niego wie­czora Ga­briel rzu­cił się na nią, by ją prze­stra­szyć i uci­szyć. Wpa­dła w pa­nikę, kiedy uświa­do­miła so­bie, że nikt nie usły­szy jej krzyku. Nie miała in­nego wy­boru, jak tylko obie­cać Ga­brie­lowi, że nic ni­komu nie po­wie.

Dla­czego dała się na­mó­wić na spo­tka­nie tu­taj, a nie w mie­ście? Mat­tias po­wie­dział, że jest za­jęty przy­go­to­wa­niami do piąt­ko­wego jar­marku bo­żo­na­ro­dze­nio­wego w Stun­dars. Rów­nie do­brze mógł to być pre­tekst, żeby ją tu ścią­gnąć. Tak da­leko, na tym od­lu­dziu, nikt jej nie po­może.

Na­gle do auta pod­bie­gło pięć hu­sky, które po­ja­wiły się nie wia­domo skąd. Szcze­kały gło­śno, ob­na­żały zęby i świ­dro­wały ją nie­sa­mo­wi­tymi lo­do­wato nie­bie­skimi oczami. Serce trze­po­tało jej w piersi jak uwię­ziony ptak. Sku­liła się na sie­dze­niu kie­rowcy. Wy­obra­ziła so­bie, jak roz­wście­czone be­stie rzu­cają się na sa­mo­chód, roz­bi­jają szyby i ata­kują ją ogrom­nymi szczę­kami. Psy oto­czyły po­jazd, a ich szcze­ka­nie sta­wało się co­raz bar­dziej na­tar­czywe. Te­raz nie mo­gła ani od­je­chać, ani wy­siąść. Sku­liła się jesz­cze bar­dziej. Roz­glą­dała się z nie­po­ko­jem. Nie za­mie­rzała po­zwo­lić, aby strach przed psami uwię­ził ją tu­taj, w tym od­lud­nym miej­scu. Po­pra­wiła się w fo­telu. Uru­cho­miła sil­nik i za­trą­biła, żeby od­stra­szyć zwie­rzęta. Wów­czas drzwi jed­nego z bu­dyn­ków go­spo­dar­czych się otwo­rzyły. Ja­kiś ro­sły fa­cet krzyk­nął coś po fiń­sku do zwie­rząt, które na­tych­miast wró­ciły tam, skąd przy­szły. Na­stęp­nie ich wła­ści­ciel dłu­gimi kro­kami ru­szył w stronę sa­mo­chodu. Serce Ni­cole wa­liło jak sza­lone. Za­mknęła oczy, gdy męż­czy­zna chwy­cił za klamkę od ze­wnątrz i szarp­nął drzwi. Jej od­dech przy­spie­szył, kiedy po­chy­lił się nad nią jak ja­kaś wielka be­stia.

Jego twarz roz­ja­śnił sze­roki uśmiech. To był Mat­tias Öberg. Ni­cole wy­pu­ściła po­wie­trze. Za­tem tra­fiła pod wła­ściwy ad­res.

– Ni­cole, dawno się nie wi­dzie­li­śmy. Na­prawdę miło cię znowu wi­dzieć, szkoda, że nie w przy­jem­niej­szych oko­licz­no­ściach – po­wie­dział Mat­tias, ro­biąc po­waż­niej­szą minę. – Chyba do­my­ślam się, dla­czego chcia­łaś się spo­tkać. Chodźmy do warsz­tatu. Nie bę­dzie ci prze­szka­dzać, że będę pra­co­wał pod­czas na­szej roz­mowy?

– Nie, wcale. Czym się zaj­mu­jesz? – za­py­tała Ni­cole, wy­sia­da­jąc z sa­mo­chodu na drżą­cych no­gach.

– Wszyst­kim po tro­chu – od­po­wie­dział nie­wy­raź­nie.

Ko­bieta ro­zej­rzała się za psami. Ni­g­dzie nie było ich wi­dać, więc po­szła za zna­jo­mym po zło­wiesz­czo skrzy­pią­cym pod sto­pami śniegu.

W warsz­ta­cie było cie­pło i przy­tul­nie. W ko­minku pa­lił się ogień, a pod­łogę z de­sek po­kry­wała miękka war­stwa tro­cin. Ręczne na­rzę­dzia do drob­nej sto­larki i piękne drew­niane przed­mioty zaj­mo­wały każdą wolną po­wierzch­nię ścian. Ni­cole nie była w sta­nie się zre­lak­so­wać. Wszyst­kie te ostre na­rzę­dzia ją nie­po­ko­iły.

Mat­tias przy­wo­dził na myśl niedź­wie­dzia. Był wy­soki i sze­roki w ra­mio­nach. Miał zmierz­wione włosy i długą brodę. Jego duże dło­nie przy­po­mi­nały niedź­wie­dzie łapy. Miał w so­bie coś dzi­kiego i nie­prze­wi­dy­wal­nego. Za­wsze tak uwa­żała. W de­spe­ra­cji za­częła się za­sta­na­wiać, ja­kie by to było uczu­cie, gdyby Mat­tias ją do­tknął. Po­tem wzdry­gnęła się na myśl o tym, co te ręce mogą zro­bić. Zmiaż­dży­łyby ją jak ro­baka.

– Chcesz piwo? – za­pro­po­no­wał.

– Nie, dzię­kuję, pro­wa­dzę. Ale po­pro­szę szklankę wody, je­śli masz.

Za­schło jej w gar­dle, a ję­zyk w ustach wy­da­wał się zbyt duży.

– Nie ma sprawy. Wrócę za kilka mi­nut – od­po­wie­dział, a za­nim po­now­nie wto­pił się w ciem­ność, wo­kół jego syl­wetki wi­dać było wi­ru­jące płatki śniegu.

Ni­cole ob­ser­wo­wała, jak męż­czy­zna wkro­czył do domu. Te­raz mia­łaby szansę się wy­mknąć. Uchy­liła drzwi i ostroż­nie wy­szła na ze­wnątrz. Gło­śne war­cze­nie spra­wiło, że cof­nęła się i po­śpiesz­nie za­mknęła za sobą drzwi. Ni­gdy w ży­ciu nie od­wa­ży­łaby się po­dą­żyć w ciem­ność, gdzie cze­kało pięć wście­kłych, go­to­wych rzu­cić się na nią psów.

Mat­tias wra­cał do warsz­tatu z bu­telką wody mi­ne­ral­nej i pi­wem w jed­nej ręce oraz dłu­gim, spi­cza­stym przed­mio­tem w dru­giej. Spa­ni­ko­wana Ni­cole ro­zej­rzała się i szybko zdjęła ze ściany ostre szy­dło. Le­d­wie zdą­żyła ukryć je w rę­ka­wie kurtki, kiedy usły­szała za sobą kroki męż­czy­zny.

Od­chrząk­nął.

– Tym się zaj­muję – oznaj­mił, uno­sząc przed­miot trzy­many w dłoni.

Był to wspa­niały świecz­nik z pięk­nego czer­wo­no­brą­zo­wego drewna. Ni­cole prze­su­nęła pal­cami po gład­kiej po­wierzchni.

– Na­prawdę śliczny – oce­niła i po­czuła, jak jej spięta szyja nieco się roz­luź­nia.

Z tego, co pa­mię­tała, Mat­tias był nie­zwy­kle mi­łym i tro­skli­wym męż­czy­zną, cho­ciaż pierw­sze wra­że­nie mo­gło być nieco onie­śmie­la­jące.

Po­dał Ni­cole bu­telkę wody mi­ne­ral­nej, a ona wy­piła po­łowę jed­nym hau­stem.

– Tam mo­żesz po­wie­sić kurtkę – po­wie­dział, wska­zu­jąc na zlo­ka­li­zo­wany przy drzwiach wie­szak, który praw­do­po­dob­nie sam wy­ko­nał.

Ogień roz­pa­lił się na do­bre. W warsz­ta­cie zro­biło się go­rąco jak w sau­nie. Na skro­niach dziew­czyny po­ja­wiły się drobne kro­ple potu.

– Dzię­kuję. Nie zo­stanę tu długo – po­in­for­mo­wała Ni­cole, na­dal trzy­ma­jąc szy­dło w rę­ka­wie kurtki.

Mat­tias miał na so­bie je­dy­nie dłu­gie spodnie i dużą, za­piętą pod szyją ko­szulę w kratę. Pod­wi­nął rę­kawy.

– Jak wo­lisz, ale tu jest go­rąco. W ko­minku za­wsze pali się ogień. Nie­które moje rę­ko­dzieła, ta­kie jak de­ski do kro­je­nia i mi­ski, pod­daję ob­róbce ognio­wej. Opa­la­nie drewna to sta­ro­żytna ja­poń­ska me­toda, która na­daje każ­demu przed­mio­towi nie­po­wta­rzalny wy­gląd – wy­ja­śnił.

Zdjął z półki dużą drew­nianą misę o przy­ciem­nio­nej po­wierzchni. To piękne na­czy­nie świet­nie pre­zen­to­wa­łoby się na sto­liku ka­wo­wym w sa­lo­nie Ni­cole. Gdyby zo­ba­czyła je w skle­pie, może ku­pi­łaby so­bie je jako wcze­śniej­szy pre­zent świą­teczny.

Mat­tias wy­jął z tyl­nej kie­szeni paczkę pa­pie­ro­sów.

– Chcesz? – za­py­tał, wy­cią­ga­jąc paczkę w jej kie­runku.

Ski­nęła głową i z wdzięcz­no­ścią przy­jęła pa­pie­rosa, któ­rego za­pa­lił dla niej Mat­tias. Wzięła głę­boki od­dech, żeby się uspo­koić.

– Nie przy­je­cha­łaś tu­taj, żeby oglą­dać moje dzieła. My­ślę, że chcesz po­roz­ma­wiać o tych zgo­nach w Tu­li­sa­ari – stwier­dził go­spo­darz.

Pot spły­wał po ple­cach Ni­cole. Po­cią­gnęła jesz­cze kilka ły­ków wody.

– Za­sta­na­wiam się tylko, co o tym wiesz? – oznaj­miła.

– Ja? Nic nie wiem.

– Więc nie było cię tam?

Mat­tias po­słał jej dziwne spoj­rze­nie. Od­wró­cił się ple­cami i za­czął dmu­chać mie­chem na ogień.

– Nie, co miał­bym tam ro­bić? To wszystko czy­sty non­sens. Trzy­mam się z da­leka od szan­tażu i in­nych bzdur.

Szy­dło otarło się o przed­ra­mię ko­biety.

– A może nam też coś grozi? – za­sta­na­wiała się Ni­cole, ocie­ra­jąc pot z czoła.

Mat­tias wciąż stał ty­łem do niej, więc nie wi­działa jego wy­razu twa­rzy, gdy od­po­wia­dał.

– Nie, sły­sza­łem z wia­ry­god­nego źró­dła, że we­dług po­li­cji było to zbio­rowe sa­mo­bój­stwo. To nie ma z nami nic wspól­nego.

– Ale dla­czego mie­liby chcieć się za­bić? To nie­lo­giczne.

– Może nie mo­gli żyć z wy­rzu­tami su­mie­nia. Nie mam po­ję­cia.

– A ty ni­gdy nie my­ślisz o tym, co się stało? – za­py­tała Ni­cole.

Mat­tias od­wró­cił się po­spiesz­nie.

– Nie, sta­ram się tego nie ro­bić. I my­ślę, że ty też nie po­win­naś. Mu­simy żyć da­lej. Nie zro­bi­li­śmy nic złego. Nie mam nic do wy­zna­nia.

– Z na­szej winy zgi­nął czło­wiek – nie­mal szep­nęła Ni­cole.

– Na twoim miej­scu nie szedł­bym na po­li­cję – po­wie­dział groź­nie Mat­tias, w jego czar­nych źre­ni­cach tań­czyły od­bi­cia pło­mieni.

Jego twarz wy­krzy­wiła się w gry­ma­sie. Ni­cole mocno ści­snęła dło­nią rączkę szy­dła. Z ze­wnątrz do­bie­gało szcze­ka­nie psów.

GI­SELA

Pu­sty, po­ło­żony na cy­plu dom Gi­seli ota­czały śnieżne za­spy. W mroźną zi­mową noc wy­glą­dał na ciemny i opusz­czony. Je­dyną świą­teczną de­ko­ra­cją w środku był świecz­nik sto­jący w ku­chen­nym oknie od ostat­nich świąt Bo­żego Na­ro­dze­nia. Te­raz, w pu­stym domu, wy­glą­dał ża­ło­śnie i sa­mot­nie. To Mo­nica ku­piła jej ten świecz­nik. Tego sa­mego dnia przy­ja­ciółka przy­nio­sła także do­mek z pier­nika, który Gi­sela zja­dła w za­le­d­wie kilka dni. Po świę­tach nie mo­gła się za­brać za spa­ko­wa­nie świecz­nika, a te­raz znów był gru­dzień, więc rów­nie do­brze mógł już tu stać.

Po spo­tka­niu z Mo­nicą po­li­cjantka wró­ciła do ko­mi­sa­riatu, aby do­kład­niej przej­rzeć spra­woz­da­nie z miej­sca zbrodni i ra­port ko­ro­nera.

Za­nim tech­nicy po­li­cyjni do­tarli tam, przed do­mem przy Te­rva­tie 26 dużo się działo, poza tym w nocy pa­dał śnieg. Wiele od­ci­sków bu­tów było nie­wy­raź­nych lub zo­stały za­dep­tane, dla­tego nie można było wy­klu­czyć, że do domu we­szło wię­cej osób, niż wska­zy­wały na to ślady. Naj­więk­szym pro­ble­mem zwią­za­nym z za­bez­pie­cza­niem od­ci­sków na śniegu było to, że wszystko do­okoła po­kry­wała biel, więc uzy­ska­nie do­brego kon­tra­stu pod­czas fo­to­gra­fo­wa­nia nie na­le­żało do ła­twych czyn­no­ści. Na­wet je­śli użyje się róż­nych prosz­ków, roz­róż­nie­nie szcze­gó­łów może być trudne. Mo­gli być pewni je­dy­nie tego, że Mir­jam, Tim, Ulrika, Sy­lvia i Ka­lev zna­leźli się przed wej­ściem do domu. W ogro­dzie za bu­dyn­kiem nie było żad­nych śla­dów, z wy­jąt­kiem tro­pów ma­łych zwie­rząt i pta­ków. Świeży śnieg le­żał nie­tknięty na ziemi.

Wy­tarte od­ci­ski pal­ców oraz fakt, że ofiary wy­glą­dały, jakby je uło­żono już po wy­pi­ciu grza­nego wina ze śmier­cio­no­śnym do­dat­kiem, po­twier­dzały, że w czwart­kowy wie­czór na miej­scu była obecna jesz­cze co naj­mniej jedna osoba. Ogól­nie rzecz bio­rąc, ra­port wska­zy­wał, że Gi­sela miała ra­cję, trak­tu­jąc te zgony jako mor­der­stwa. Nie dało im to jed­nak nic wię­cej.

Zro­biło się już dość późno, gdy wra­cała do domu. Od lun­chu zja­dła tylko kilka kra­ker­sów i tro­chę sera, ale była zbyt zmę­czona, żeby go­to­wać. Bez więk­szej na­dziei prze­szu­kała lo­dówkę w po­szu­ki­wa­niu cze­goś go­to­wego. Zna­la­zła tylko trzy­dniową sa­łatkę z kur­cza­kiem, którą ku­piła pod wpły­wem im­pulsu, i kilka ka­wał­ków wy­schnię­tego sera. Na­stęp­nie otwo­rzyła za­mra­żarkę i wy­jęła pu­dełko lo­dów wa­ni­lio­wych. Na­ło­żyła so­bie dużą por­cję i po­lała ją so­sem cze­ko­la­do­wym. Na­stęp­nie na­lała do du­żego kie­liszka czer­wo­nego wina i za­brała wszystko ze sobą do sa­lonu, gdzie roz­pa­liła ogień w ko­minku.

Po­nie­waż był Dzień Nie­pod­le­gło­ści Fin­lan­dii, Gi­sela za­pa­liła dwie nie­bie­sko-białe świece, które po­sta­wiła w oknie. Mar­tin po­wie­dział jej, że w tej tra­dy­cji ist­nieje wiele in­ter­pre­ta­cji, dla­czego dzień ten przy­pada szó­stego grud­nia. Jedni twier­dzą, że na po­czątku był to hołd zło­żony szwedz­kiej ro­dzi­nie kró­lew­skiej, ale na prze­ło­mie XIX i XX wieku dzień ten stał się sym­bo­lem pro­te­stów prze­ciwko ów­cze­snym dzia­ła­niom ru­sy­fi­ka­cyj­nym. Pod­czas walki ru­chu ło­wiec­kiego o wy­zwo­le­nie Fin­lan­dii spod car­skiej Ro­sji te dwie świece ozna­czały, że mło­dzi my­śliwi prze­szko­leni w Niem­czech mogą bez­piecz­nie pro­sić o schro­nie­nie. Do­piero póź­niej świece stały się czę­ścią ob­cho­dów nie­pod­le­gło­ści, sym­bo­lem domu i oj­czy­zny.

Gi­sela włą­czyła te­le­wi­zor, w któ­rym na żywo trans­mi­to­wano od­by­wa­jący się w Pa­łacu Pre­zy­denc­kim bal. Nie śle­dząc tego, co dzieje się na ekra­nie, zo­sta­wiła włą­czony dźwięk w tle. Pod ob­ru­sem na sto­liku do kawy le­żały jej naj­now­sze puz­zle. Mo­tyw zi­mo­wego kra­jo­brazu gór­skiego po­dzie­lo­nego na dwa ty­siące ka­wał­ków. Do­tarła już mniej wię­cej do po­łowy, więc ob­raz sta­wał się co­raz wy­raź­niej­szy. Aby rzu­cić so­bie wy­zwa­nie, Gi­sela zwy­kle cho­wała pu­dełko i pró­bo­wała do­pa­so­wać ele­menty ukła­danki, nie pa­trząc na wzór. Łą­cze­nie ka­wał­ków wy­ma­gało uważ­no­ści. Do­pa­so­wy­wa­nie ich we wła­ści­wej ko­lej­no­ści, aby osta­tecz­nie stwo­rzyć pełny ob­raz, da­wało nie­sa­mo­witą sa­tys­fak­cję. Po­dob­nie było w przy­padku śledz­twa w spra­wie mor­der­stwa. Pod­czas ukła­da­nia puz­zli umysł Gi­seli pra­co­wał na peł­nych ob­ro­tach.

Jej my­śli wró­ciły do tego, co po­wie­dział Li­nus po prze­słu­cha­niu Ka­leva Tamma. Ktoś za­mó­wił sześć pizz, ale kiedy przy­je­chała po­li­cja, w domu przy Te­rva­tie dwa­dzie­ścia sześć znaj­do­wały się tylko cztery osoby. Czy fak­tycz­nie było dwóch spraw­ców?

Środa, 7 grud­nia 2022 roku

LI­NUS

Li­nus do­piero co za­ło­żył na sie­bie strój nar­ciar­ski i po­pra­wiał czo­łówkę, gdy przed do­mem trzy­krot­nie za­trą­bił sa­mo­chód. Męż­czy­zna szybko otwo­rzył drzwi wej­ściowe, żeby zo­ba­czyć, co się dzieje. Miał na­dzieję, że ha­łas nie obu­dził reszty ro­dziny. Na ze­ga­rze w sa­lo­nie nie mi­nęła jesz­cze szó­sta trzy­dzie­ści.

Na dro­dze stał ra­dio­wóz. Szyba po stro­nie kie­rowcy się zsu­nęła. W oknie po­ja­wiła się Gi­sela.

– Po­spiesz się, to pod­wiozę cię dzi­siaj do pracy.

Pod­czas gdy Li­nus sznu­ro­wał buty, z sy­pialni wy­szła Jo­se­fin z po­tar­ga­nymi wło­sami i zmarsz­czo­nymi brwiami.

– Co się dzieje? – za­py­tała.

– Nic. Sze­fowa po mnie przy­je­chała.

– My­śla­łam, że dzi­siaj wy­bie­rasz się do pracy na nar­tach.

– Też tak my­śla­łem. Ale Gi­sela naj­wy­raź­niej ma inne plany. Po­łóż się jesz­cze. Jest do­piero po szó­stej – po­wie­dział Li­nus.

Jo­se­fin ziew­nęła i wyj­rzała przez okno.

– Chyba tro­chę za wcze­śnie na wi­zyty do­mowe? Na­wet je­śli jest się czy­imś prze­ło­żo­nym.

Li­nus wzru­szył ra­mio­nami.

– Trwa śledz­two w spra­wie mor­der­stwa. Przy­pusz­czam, że Gi­sela na­wet w nor­mal­nych oko­licz­no­ściach nie przej­muje się ta­kimi drob­nost­kami jak zdrowy roz­są­dek i ety­kieta.

– O któ­rej wró­cisz wie­czo­rem do domu? – za­py­tała Jo­se­fin.

– Nie wiem. Nie cze­kaj na mnie.

Li­nus po­ca­ło­wał żonę w usta i wy­biegł, za­nim Gi­sela zdą­żyła po­now­nie na­ci­snąć klak­son.

Kiedy usiadł na miej­scu pa­sa­żera i za­mknął drzwi, po­li­cjantka spoj­rzała na ze­gar.

– Po­ko­na­nie od­le­gło­ści z domu do sa­mo­chodu za­jęło ci pra­wie cztery mi­nuty.

– Twoje trą­bie­nie obu­dziło moją żonę. Mu­sia­łem ją po­wstrzy­mać, bo chciała wyjść i dać ci lek­cję ma­nier – od­parł Li­nus z uśmie­chem.

Gi­sela w od­po­wie­dzi mruk­nęła coś nie­wy­raź­nie, ale Li­nus za­uwa­żył, że ką­ciki jej ust drgnęły.

– Chcia­łam po­roz­ma­wiać w dro­dze do ko­mi­sa­riatu – stwier­dziła Gi­sela i uru­cho­miła sa­mo­chód.

Je­chali przez dziel­nicę miesz­kalną, gdzie, lu­dzie po­woli za­czy­nali się bu­dzić i przy­go­to­wy­wać na nowy dzień. Gi­sela mi­nęła ko­ściół i za­mek. Po­tem skrę­ciła na po­łu­dnie.

– To nie jest droga do cen­trum mia­sta – za­uwa­żył Li­nus.

Gi­sela po­słała mu mor­der­cze spoj­rze­nie.

– Wiem. O ósmej mam spo­tka­nie z pro­ku­ra­to­rem, a my mamy dużo do omó­wie­nia, więc po­my­śla­łam, że po­je­dziemy na­około. Czego do­wie­dzie­li­ście się wczo­raj od chło­paka Mir­jam, Si­mona Ant­tili? Mógł być w to w ja­kiś spo­sób za­mie­szany? Ma po­wią­za­nia ze świat­kiem prze­stęp­czym, więc nie jest wy­klu­czone, że zle­cił ko­muś za­bój­stwo. No i prze­bywa w wię­zie­niu za prze­stęp­stwa nar­ko­ty­kowe. Wie, jak uzy­skać do­stęp do fen­ta­nylu.

– Wszystko jest w ra­por­cie, który zo­sta­wi­łem wczo­raj na twoim biurku, kiedy po­szłaś na ja­kieś ważne spo­tka­nie – po­wie­dział Li­nus.

Gi­sela mach­nęła lek­ce­wa­żąco ręką.

– Nie mia­łam czasu tego czy­tać. Chcę to usły­szeć od cie­bie.

– Bę­dziemy mieć oko na Si­mona po jego zwol­nie­niu. Trudno mi jed­nak wy­obra­zić so­bie jego udział w mor­der­stwie. On i jego kum­ple nie są ty­pami, któ­rzy uży­wają tru­ci­zny, kiedy chcą się ko­goś po­zbyć. Poza tym nie miał po­wodu, żeby za­bić po­zo­sta­łych.

– Mogą być ofia­rami po­śred­nimi – za­su­ge­ro­wała Gi­sela bez prze­ko­na­nia.

– Prze­cię­cie nad­garst­ków Tima i Ulriki jest zbyt oso­bi­ste – stwier­dził Li­nus.

– Zga­dzam się. A czego jesz­cze do­wie­dzie­li­śmy się o ofia­rach?

Po­li­cjant się za­my­ślił.

– Wła­ści­wie nie po­wie­dziano nam dużo wię­cej o ich ży­ciu pry­wat­nym. Mir­jam nie miała wielu bli­skich przy­ja­ciół. Więk­szość zna­jo­mych za­częła jej uni­kać ze względu na jej zwią­zek z Ant­tilą.

– Co wiemy o Ti­mie Brau­nie i jego dziew­czy­nie Ulrice?

– Tim po­cho­dzi z Frank­furtu w Niem­czech. Dwa lata temu prze­pro­wa­dził się do Va­asa ze względu na pracę. Przy oka­zji miał fiń­skie ko­rze­nie. Jego bab­cia była Finką. Na po­czątku dru­giej wojny świa­to­wej za­ko­chała się w nie­miec­kim ofi­ce­rze. Fin­lan­dia wów­czas wal­czyła po stro­nie Hi­tlera, aby od­zy­skać zie­mie utra­cone na rzecz Ro­sji pod­czas wojny zi­mo­wej. Ale pod ko­niec wojny, kiedy Fin­lan­dia do­łą­czyła do alian­tów, bab­cia i dzia­dek Tima Brauna mu­sieli opu­ścić Fin­lan­dię i prze­nieść się do Nie­miec.

– In­te­re­su­jące, ale mało istotne – stwier­dziła Gi­sela, ma­cha­jąc lek­ce­wa­żąco ręką. – Jest coś jesz­cze?

– Tim miał nie­wielu zna­jo­mych poza pracą. Do­póki nie spo­tkał Ulriki, więk­szość wol­nego czasu spę­dzał, gra­jąc na kom­pu­te­rze i zaj­mu­jąc się pro­gra­mo­wa­niem. Jedna z przy­ja­ció­łek ko­biety po­wie­działa, że ćwi­czyły ra­zem zumbę dwa razy w ty­go­dniu, ale Ulrika prze­stała cho­dzić na za­ję­cia, kiedy po­znała Tima.

Gi­sela za­sta­na­wiała się przez chwilę, prze­twa­rza­jąc in­for­ma­cje.

– A jak się po­znali? Tim i Ulrika?

– Nikt z ich przy­ja­ciół nie wie tego do­kład­nie poza tym, że było to w oko­li­cach po­przed­niego Bo­żego Na­ro­dze­nia. A te­raz Tim pla­no­wał ro­man­tyczny week­end w grud­niu, aby uczcić pierw­szą rocz­nicę ich związku. Ko­lega Tima twier­dzi, że męż­czy­zna za­mie­rzał się oświad­czyć swo­jej part­nerce.

– A jak im się ukła­dało? – do­cie­kała Gi­sela.

– We­dług zna­jo­mych wy­glą­dali na szczę­śli­wych. Nie­dawno za­miesz­kali ra­zem i snuli plany na przy­szłość. Nic nie wia­domo o żad­nych za­zdro­snych by­łych part­ne­rach. Ale roz­ma­wia­łem też z tak­sów­ka­rzem, który za­wiózł Tima i Ulrikę pod ad­res Te­rva­tie dwa­dzie­ścia sześć. Po­wie­dział, że przez całą po­dróż sie­dzieli w mil­cze­niu i pra­wie na sie­bie nie pa­trzyli. We­dług niego w sa­mo­cho­dzie pa­no­wała gro­bowa at­mos­fera. Cho­ciaż może tak mu się te­raz wy­daje po tym, co się wy­da­rzyło.

Gi­sela zwol­niła. Do­tarli do ko­mi­sa­riatu. Par­ku­jąc sa­mo­chód, po­li­cjantka na­dal za­da­wała py­ta­nia:

– Co jesz­cze po­wie­dział tak­sów­karz?

– Po­twier­dził, że na ze­wnątrz nie stało żadne auto, ale w domu pa­liło się świa­tło – od­po­wie­dział Li­nus.

– A druga tak­sówka? Kto nią przy­je­chał? – chciała wie­dzieć Gi­sela.

– Kie­rowca pa­mięta, że przed wię­zie­niem wsia­dła do niej sa­motna ko­bieta. Praw­do­po­dob­nie była to Mir­jam. Za­pła­ciła kartą, więc ła­two bę­dzie to po­twier­dzić. Tylko to chwilę po­trwa – po­in­for­mo­wał Li­nus.

– Po spo­tka­niu z pro­ku­ra­to­rem jadę do szpi­tala, aby po­roz­ma­wiać z Sy­lvią. Miejmy na­dzieję, że wy­jawi nam coś wię­cej.

GI­SELA

Sy­lvia Ad­ler le­żała w szpi­tal­nym łóżku. Spała, więc Gi­sela usia­dła na krze­śle dla od­wie­dza­ją­cych i cze­kała, aż pa­cjentka się obu­dzi. Ko­bieta była blada i miała cie­nie pod oczami. Na­wet we śnie nie wy­glą­dała na spo­kojną.

Na sto­liku noc­nym usta­wiono kilka bu­kie­tów kwia­tów i kartki z ży­cze­niami. Gi­sela ostroż­nie po nie się­gnęła. Prze­czy­tała jedną po dru­giej. Ty­powe po­zdro­wie­nia od przy­ja­ciół i ro­dziny oraz ży­cze­nia szyb­kiego po­wrotu do zdro­wia. Ab­so­lut­nie nic po­dej­rza­nego.

Kiedy skoń­czyła prze­glą­dać, za­uwa­żyła, że Sy­lvia już się obu­dziła i ob­ser­wuje ją z cie­ka­wo­ścią.

– Dzień do­bry, jak się pani czuje? – ode­zwała się Gi­sela.

Ko­bieta z tru­dem usia­dła.

– Le­piej, ale na­dal kręci mi się w gło­wie. Nie jest pani le­karką, prawda?

– Nie, in­spek­torka Gi­sela For­sell. To ja pro­wa­dzę śledz­two w spra­wie Te­rva­tie dwa­dzie­ścia sześć. Czy mo­żemy chwilę po­roz­ma­wiać? Mam tylko kilka py­tań.

– Ra­czej tak – zgo­dziła się Sy­lvia bez­barw­nym gło­sem.

– Czy wie pani, co stało się z po­zo­sta­łymi? – za­py­tała ci­cho po­li­cjantka.

– Sły­sza­łam, że nie żyją – po­wie­działa Sy­lvia, spusz­cza­jąc wzrok.

Łza po­woli spły­nęła jej po po­liczku.

– Dla­czego spo­tka­li­ście się w domu przy Te­rva­tie dwa­dzie­ścia sześć?

– Po­zna­li­śmy się dzięki apli­ka­cji, przez którą można zna­leźć no­wych przy­ja­ciół. W in­ter­ne­cie można szu­kać nie tylko mi­ło­ści. Rów­nież no­wych zna­jo­mych. Spo­ty­ka­li­śmy się, żeby zjeść pizzę i po­grać w karty.

– Kto za­su­ge­ro­wał, że­by­ście się tam spo­tkali?

Sy­lvia po­krę­ciła głową.

– Nie pa­mię­tam. Moż­liwe, że to była Mir­jam, ale nie je­stem tego pewna.

– Jak przy­je­chała pani pod ten ad­res? Nie było tam pani sa­mo­chodu.

Ko­bieta zmarsz­czyła brwi, jakby usi­ło­wała so­bie coś przy­po­mnieć.

– Chyba ktoś mnie pod­wiózł.

– A do­kład­niej? – do­cie­kała Gi­sela.

Sy­lvia nie od­po­wie­działa.

– Czy może pani wy­ja­śnić, co się stało po do­tar­ciu na miej­sce?

– Mir­jam po­ja­wiła się pierw­sza. Po­tem ja. Tim i Ulrika przy­byli jako ostatni. Przy­je­chali ra­zem.

– Czy był tam ktoś jesz­cze?

– Nie, tylko my czworo.

– Ale za­mó­wiono sześć pizz. Kto miałby zjeść dwie po­zo­stałe?

Ko­bieta po­krę­ciła głową ze zdu­mie­niem.

– Nie wiem. Było nas czworo.

– Kto za­ma­wiał pizzę?

Sy­lvia przy­gry­zła wargę.

– Je­śli to Mir­jam za­pro­po­no­wała spo­tka­nie w tym miej­scu, to pew­nie ona też za­mó­wiła pizzę.

– Cho­ciaż nie jest pani tego do końca pewna – stwier­dziła krótko Gi­sela, sta­ra­jąc się, aby w jej gło­sie nie było sły­chać znie­cier­pli­wie­nia.

Ko­bieta po­krę­ciła głową ze smut­kiem.

– Do­brze, a co się stało, gdy wszy­scy przy­szli? Czy wie pani, kto… was skrzyw­dził?

Sy­lvia za­lała łzami.

– Nie wiem. Było nas tam tylko czworo. Nie pa­mię­tam, co się stało. Pi­łam grzane wino, które przy­nio­sła Mir­jam. A po­tem nie mam po­ję­cia, co się działo. Obu­dzi­łam się w szpi­talu w nie­dzielę rano – łkała.

Po­li­cjantka po­dała jej chu­s­teczkę.

– W po­rządku. Na tym skoń­czymy na dzi­siaj. Ale chcia­ła­bym jesz­cze wró­cić do tego te­matu za ja­kiś czas.

Sy­lvia ski­nęła głową.

– Czy ma pani ja­kichś krew­nych? – za­py­tała Gi­sela nie tylko z tro­ski, ale także po to, by uzy­skać lep­szy ob­raz ży­cia Sy­lvii Ad­ler.

– Moi ro­dzice miesz­kają w Ja­kob­stad, mama była tu kilka razy.

– Ro­zu­miem – stwier­dziła in­spek­torka i już miała wstać, gdy do po­koju we­szła pie­lę­gniarka z ko­lej­nym bu­kie­tem kwia­tów.

– Zo­bacz, co do­sta­łaś – oznaj­miła ra­do­śnie.

Sy­lvia przy­jęła kwiaty z uśmie­chem. Ale ten znik­nął, gdy zo­ba­czyła do­cze­pioną do bu­kietu kartkę.

Gi­sela szybko wy­jęła ją z dłoni pa­cjentki. Na pocz­tówce wid­niała al­pej­ska wio­ska. „Dzi­waczny wy­bór w przy­padku bu­kietu dla cho­rej”, po­my­ślała. Naj­wy­raź­niej miało to ja­kieś zna­cze­nie, bo Sy­lvia bar­dzo się zde­ner­wo­wała. Poza tym wi­dok był dziw­nie zna­jomy.

Gi­sela od­wró­ciła kartkę i prze­czy­tała na głos:

– „Ku­ruj się! Mam na­dzieję, że wkrótce po­czu­jesz się le­piej i bę­dziesz mo­gła wró­cić do domu. Od praw­dzi­wego przy­ja­ciela, który ni­gdy nie za­wo­dzi”.

Poza tym, że nadawca nie pod­pi­sał się swoim imie­niem i na­zwi­skiem, ży­cze­nia nie róż­niły się zna­cząco od po­zo­sta­łych. Ale Sy­lvia wy­glą­dała na prze­ra­żoną.

– Wie pani, dla­czego ktoś przy­słał ten wi­dok? – za­py­tała Gi­sela.

Ko­bieta za­ci­snęła usta i ener­gicz­nie po­krę­ciła głową.

– Wie pani, co to zna­czy?

Po­now­nie za­prze­czyła.

– Nie roz­po­znaje pani pi­sma? – do­cie­kała po­li­cjantka, pod­no­sząc kartkę, żeby Sy­lvia mo­gła się do­brze przyj­rzeć.

– Nie mam po­ję­cia, kto to przy­słał – stwier­dziła, od­wra­ca­jąc głowę w stronę ściany.

– Nie­stety mu­szę to za­brać ze sobą do ana­lizy – prze­ka­zała Gi­sela, wkła­da­jąc pocz­tówkę do prze­zro­czy­stej torby na do­wody.

Kiedy wy­cho­dziła z sali, pa­cjentka na­dal wpa­try­wała się upar­cie w ścianę. Na ko­ry­ta­rzu po­li­cjantka od razu za­dzwo­niła do Freddy’ego.

– Czy to ci coś mówi? – za­py­tała i prze­czy­tała tekst na bi­le­ciku: – „Ku­ruj się! Mam na­dzieję, że wkrótce po­czu­jesz się le­piej i bę­dziesz mo­gła wró­cić do domu. Od praw­dzi­wego przy­ja­ciela, który ni­gdy nie za­wo­dzi”.

Przez dłuż­szą chwilę pa­no­wała ci­sza, po czym Freddy po­wie­dział:

– Ten ostatni frag­ment o praw­dzi­wym przy­ja­cielu, który ni­gdy nie za­wo­dzi, może na­wią­zy­wać do słów Kon­fu­cju­sza: „Mil­cze­nie jest praw­dzi­wym przy­ja­cie­lem, który ni­gdy nie za­wo­dzi” lub „praw­dzi­wym przy­ja­cie­lem, który ni­gdy nie zdra­dza”, w za­leż­no­ści od tego, co ktoś ma na my­śli.

– Więc moż­liwe, że to wcale nie są ży­cze­nia po­wrotu do zdro­wia, ale groźba?

– Być może nadawca chce znie­chę­cić Sy­lvię do roz­mów z po­li­cją – zgo­dził się Freddy.

GA­BRIEL

Ga­briel do­strzegł z da­leka pło­mien­nie rude włosy Riiny. Wy­sta­wały spod czapki i oka­lały jej twarz ni­czym koń­ska grzywa. Trzy­mała za rękę Nelli, która ra­do­śnie pod­ska­ki­wała u boku matki. Kiedy dziew­czynka do­strze­gła Ga­briela, pu­ściła dłoń Riiny i po­bie­gła w jego stronę. Męż­czy­zna wziął ją na ręce i uniósł wy­soko.

– Go­towa na jazdę na łyż­wach? – za­py­tał, otrzy­mu­jąc w od­po­wie­dzi zde­cy­do­wane „tak”.

Lo­do­wi­sko oświe­tlały re­flek­tory i sznury świą­tecz­nych lam­pek. Z gło­śnika le­ciała świą­teczna mu­zyka, a w po­wie­trzu uno­siły się za­pa­chy grza­nego wina, hot do­gów i pra­żo­nych mig­da­łów. Sły­chać było śmiech i okrzyki osób świet­nie ba­wią­cych się na lo­dzie.

Riina po­de­szła bli­żej i uści­skała Ga­briela. Od­wa­żył się po­ca­ło­wać ją lekko w po­li­czek. Nie wzdry­gnęła się, czu­jąc jego do­tyk, co było du­żym po­stę­pem.

– To na­prawdę do­bry po­mysł – po­wie­działa, uśmie­cha­jąc się z uzna­niem do męż­czy­zny, któ­remu szyb­ciej za­biło serce. Na­stęp­nie do­dała:

– Szkoda, że rzadko spę­dza­li­śmy tak czas, kiedy jesz­cze by­li­śmy ro­dziną.

Ga­brie­lowi zro­biło się przy­kro, ale ostat­nią rze­czą, ja­kiej chciał, było roz­po­czy­na­nie kłótni, więc zde­cy­do­wał się zi­gno­ro­wać tę uwagę.

– Masz łyżwy? – zwró­cił się do Nelli.

Ski­nęła głową i wy­jęła z ple­caka parę ró­żo­wych ły­żew z Hello Kitty.

Męż­czy­zna po­mógł jej je za­wią­zać. Po­tem za­ło­żył swoje stare buty ho­ke­jowe, któ­rych nie uży­wał od cza­sów szkoły śred­niej. Przy­po­mniał so­bie, jak dy­rek­tor szkoły otwie­rał se­zon łyż­wiar­ski, wy­cho­dząc na za­mar­z­niętą rzekę i trzy­krot­nie pod­ska­ku­jąc. Je­śli lód nie pękł, dzieci mo­gły swo­bod­nie jeź­dzić, na­wet je­śli przy brzegu plu­skała woda.

Ga­briel wziął Nelli za rękę i po­pro­wa­dził na lód. Riina su­nęła za nimi ele­ganc­kimi ru­chami. Na po­czątku dziew­czynka chwiała się na no­gach, ale szybko od­zy­skała rów­no­wagę. Wspól­nie ro­bili okrą­że­nie za okrą­że­niem.

W pew­nym mo­men­cie, gdy Ga­briel za­trzy­mał się, aby zła­pać od­dech, ja­kaś ko­bieta w bia­łym fu­trze zwol­niła i po­wie­działa:

– Masz taką miłą ro­dzinę. Dbaj o nią.

Znik­nęła w tłu­mie, za­nim zdą­żył się jej do­brze przyj­rzeć.

Na po­czątku nie był pe­wien, czy słowa nie­zna­jo­mej to kom­ple­ment, czy ostrze­że­nie. Kiedy mi­nęli się po raz ko­lejny, uśmiech­nęła się do niego sze­roko, więc po­sta­no­wił się nie mar­twić. Ni­gdy w ży­ciu jej nie spo­tkał, więc nie mo­gła sta­no­wić za­gro­że­nia dla niego ani jego ro­dziny. Nie mo­gła mieć nic wspól­nego z mor­der­stwami w Tu­li­sa­ari. Na szczę­ście Ni­cole już wię­cej nie dzwo­niła. Ga­briel po­wiódł wzro­kiem po tłu­mie w oba­wie, że gdzieś ją do­strzeże.

Miał szczerą na­dzieję, że po­li­cja szybko zła­pie sprawcę i wszystko wróci do stanu sprzed zna­le­zie­nia mar­twych Ulriki, Tima i Mir­jam w Tu­li­sa­ari. Albo jesz­cze le­piej, że wszystko bę­dzie wy­glą­dało jak je­sie­nią ubie­głego roku. Za­nim Riina po­sta­no­wiła się z nim roz­stać.

Przede wszyst­kim jed­nak li­czył na to, że Sy­lvia Ad­ler nie za­cznie ga­dać. Pew­nie już do­stała jego wia­do­mość.

– Krótka prze­rwa? – za­py­tała Riina, ha­mu­jąc tak gwał­tow­nie, że spod jej ły­żew try­snęły odłamki lodu.

Nelli wje­chała w Ga­briela. Stra­cił rów­no­wagę i wy­ma­chi­wał rę­kami, żeby ją od­zy­skać. Ro­ze­śmiali się wszy­scy troje.

– Zjemy coś? – za­pro­po­no­wał Ga­briel.

– Tak, chcę hot dogi i go­rącą cze­ko­ladę – pi­snęła Nelli, szczę­śliwa, że ma przy so­bie oboje ro­dzi­ców.

Kiedy stali i je­dli przy grzej­niku przed budką z hot do­gami, męż­czy­zna za­py­tał, jak się czuje Evert. Riina spo­chmur­niała.

– Wiesz, jaki jest tata. Nie chce przy­znać, że po­trze­buje po­mocy. Sta­ram się od­wie­dzać go jak naj­czę­ściej, ale mam pracę i Nelli.

– Chęt­nie po­mogę. Mogę przy­jeż­dżać do Everta kilka razy w ty­go­dniu. W końcu to na­dal mój teść. I za­wsze mo­żesz zo­sta­wiać Nelli ze mną, kiedy tylko zaj­dzie taka po­trzeba.

– Dzię­kuję, Ga­brielu! To na­prawdę duże wspar­cie. Tata na pewno ucie­szy się z wi­zyty, za­wsze cię lu­bił.

Riina wsu­nęła rękę pod ło­kieć męż­czy­zny i oparła głowę o jego ra­mię.

Może wciąż ist­niała szansa na to, że pew­nego pięk­nego dnia znów staną się ro­dziną.

Do­póki po­li­cji nie uda się po­wią­zać go z ofia­rami Tu­li­sa­ari, nie bę­dzie mu­siał się o nic mar­twić.

GI­SELA

Po po­po­łu­dnio­wej kon­fe­ren­cji pra­so­wej Gi­sela prze­brała się z mun­duru w ubra­nie cy­wilne. Po­nie­waż ko­ro­ner usta­lił osta­tecz­nie, że ofiary za­mor­do­wano, ko­men­dant okrę­gowy po­li­cji zde­cy­do­wał się zwo­łać nową kon­fe­ren­cję pra­sową po­mimo pro­te­stów in­spek­torki do­ty­czą­cych po­uf­no­ści wstęp­nego śledz­twa. „Opi­nia pu­bliczna ma prawo wie­dzieć, co się dzieje”, po­wie­dział ko­men­dant. „Wiele osób jest za­nie­po­ko­jo­nych. Zwłasz­cza te­raz, przed świę­tami”.

Oprócz Gi­seli na kon­fe­ren­cji po­ja­wili się także nad­in­spek­tor po­li­cji, wła­dze gminy i dy­rek­tor de­par­ta­mentu ochrony zdro­wia. Przed­sta­wi­ciele kra­jo­wych me­diów za­da­wali wiele py­tań, na które po­li­cjantka nie znała od­po­wie­dzi. Mo­gła je­dy­nie po­twier­dzić, że wszyst­kie ofiary zmarły w wy­niku przedaw­ko­wa­nia fen­ta­nylu i że ten sam lek przy­jęła prze­by­wa­jąca w szpi­talu ko­bieta. Gi­sela wie­lo­krot­nie po­wta­rzała, że po­li­cja nie po­siada obec­nie wię­cej in­for­ma­cji na te­mat oko­licz­no­ści śmierci ofiar ani że ni­kogo jesz­cze nie aresz­to­wano. Mimo tego za­sy­py­wano ją gra­dem py­tań.

In­spek­torka po­czuła się przy­tło­czona i nie­kom­pe­tentna. Po­winni zro­bić więk­sze po­stępy. A przy­naj­mniej mieć po­dej­rza­nego. Po kon­fe­ren­cji, nie za­trzy­mu­jąc się, żeby po­roz­ma­wiać z któ­rym­kol­wiek ze współ­pra­cow­ni­ków, po­spie­szyła do sa­mo­chodu. W pół­mroku, po­śród wi­ru­ją­cych płat­ków śniegu, prze­mie­rzała oświe­tlone ulice mia­sta. Prze­była most pro­wa­dzący na wy­spę Va­sklot. Mi­nęła ba­sen miej­ski i nie­czynny park roz­rywki. Kon­ty­nu­owała jazdę przez Månviks­ga­tan, ża­łu­jąc, że musi wra­cać do pu­stego domu. Chcia­łaby, żeby Mar­tin tam na nią cze­kał. Miał wy­jąt­kową zdol­ność po­pra­wia­nia jej na­stroju, kiedy była przy­gnę­biona.

Za­par­ko­wała na pod­jeź­dzie przed ga­ra­żem. Po wyj­ściu z sa­mo­chodu przez dłuż­szą chwilę stała na scho­dach na ze­wnątrz, z oczami skie­ro­wa­nymi ku niebu. Chmury śnie­gowe roz­pro­szyły się na mo­ment, od­sła­nia­jąc gwiazdy. Kiedy zro­biło jej się zimno, wło­żyła klucz do zamka i otwo­rzyła drzwi. Na wy­cie­raczce cze­kał na nią Scar­face z nie­za­do­wo­loną miną. Gi­sela wzięła go na ręce i ukryła twarz w mięk­kim fu­trze. Za­nim zro­biła so­bie ka­napkę, na­ło­żyła ko­tom dużą por­cję je­dze­nia, żeby zre­kom­pen­so­wać im fakt, że ostat­nio rzadko prze­by­wała w domu. Na­stęp­nie usia­dła przy sto­liku ka­wo­wym z fi­li­żanką her­baty i za­jęła się ukła­da­niem puz­zli. Upu­ściła kilka przy­pad­ko­wych ka­wał­ków i za­tra­ciła się w smutku, któ­rego nic nie mo­gło zła­go­dzić.

Gi­sela prze­pro­wa­dziła się do Va­asa dla Mar­tina. Spę­dzili ra­zem sześć cu­dow­nych lat, za­nim jej mąż zmarł z po­wodu no­wo­tworu. Walka z cho­robą oka­zała się bo­le­snym i dłu­go­trwa­łym pro­ce­sem. Wio­sną dwa ty­siące dzie­więt­na­stego roku Mar­tin po raz pierw­szy za­czął źle się czuć. Był zmę­czony i szybko bra­ko­wało mu tchu. Czę­sto miał go­rączkę. W końcu tra­fił do le­ka­rza, który na­brał po­dej­rzeń, że Mar­tin ma bia­łaczkę, i wy­słał go do spe­cja­li­stycz­nej kli­niki. Po otrzy­ma­niu wy­ni­ków ba­dań szpiku kost­nego i ba­dań wę­złów chłon­nych usta­lono, że Mar­tin cierpi na ostrą bia­łaczkę szpi­kową. Ta wia­do­mość była dla nich obojga jak grom z ja­snego nieba. Jed­nak Gi­seli po­cząt­kowo nie bra­ko­wało na­dziei. Mar­tin do­tąd cie­szył się do­brym zdro­wiem i miał so­lidną bu­dowę ciała jak na swój wiek. Le­ka­rze od­kryli raka we wcze­snym sta­dium i na­tych­miast za­sto­so­wali leki cy­to­sta­tyczne. Te­ra­pia oka­zała się kosz­ma­rem. Gi­sela nie­raz do­cho­dziła do wnio­sku, że to wła­śnie ona, a nie no­wo­twór, w końcu za­bije jej męża. Mar­tin wal­czył wy­trwale i na pe­wien czas po­ko­nał raka. Po­wrót do zdro­wia trwał długo, a męż­czy­zna już ni­gdy nie do­szedł w pełni do sie­bie. Kiedy jed­nak przez pra­wie rok nie po­ja­wiły się żadne symp­tomy cho­roby, mieli ci­chą na­dzieję, że wszystko bę­dzie do­brze. Uczcili to na­wet urlo­pem na Ma­jorce, ale, jak się oka­zało, były to ich ostat­nie wspólne wa­ka­cje. Je­sie­nią na­stą­pił na­wrót, a stan męża szybko się po­gar­szał. Mimo to le­ka­rze mieli po­zy­tywne na­sta­wie­nie. Pa­cjent do­brze za­re­ago­wał na le­cze­nie. Gi­sela była pewna, że i tym ra­zem uda mu się po­ko­nać raka. Aby od­go­nić złe my­śli, rzu­ciła się w wir świą­tecz­nych przy­go­to­wań. Chciała, aby były to ide­alne święta Bo­żego Na­ro­dze­nia. Choć nie chciała się do tego przy­znać na­wet przed sobą, w głębi du­szy czuła, że być może są to ostat­nie dni Mar­tina. Dla­tego każdy naj­mniej­szy szcze­gół mu­siał być ide­alny. Gi­sela go­to­wała i de­ko­ro­wała jak ni­gdy do­tąd.

Mar­tin nie do­cze­kał na­wet końca świąt. W wi­gi­lijny po­ra­nek po pro­stu się nie obu­dził, ku roz­pa­czy i mimo mo­dlitw jego żony. Boże Na­ro­dze­nie już ni­gdy miało nie być ta­kie same. Gi­sela wciąż ob­wi­niała się za to, że spę­dziła tyle cen­nego czasu na przy­go­to­wa­niach do świąt, za­miast spę­dzić go z mę­żem. Gdyby tylko miała dość roz­sądku, by zdać so­bie sprawę, jaką jest szczę­ściarą, ma­jąc obok sie­bie osobę taką jak Mar­tin. Po­winna była się cie­szyć każdą se­kundą spę­dzoną ra­zem z nim.

NI­COLE

Ni­cole wy­szła z biura ostat­nia. Po­zo­stali mieli ro­dziny lub part­ne­rów, do któ­rych mo­gli wró­cić. Ona na­to­miast nie szła dziś na­wet randkę z kimś z in­ter­ne­to­wej apli­ka­cji. Koń­czyła re­klamę, która miała zo­stać opu­bli­ko­wana w ga­ze­cie „Va­sa­bla­det” przed trze­cim ty­go­dniem ad­wentu. Mi­ni­bro­war, za któ­rego mar­ke­ting od­po­wia­dała, w grud­niu wy­pusz­czał za­wsze na ry­nek świą­teczne piwo. Te­go­roczny tru­nek zo­stał uroz­ma­icony goź­dzi­kami i im­bi­rem. Ni­cole uwa­żała, że sma­kuje bez­na­dziej­nie, ale świą­teczne piwo za­wsze cie­szyło się du­żym za­in­te­re­so­wa­niem i obie­cała dy­rek­to­rowi ge­ne­ral­nemu, że w tym roku rów­nież od­nie­sie suk­ces. Zmie­niła czcionkę na grub­szą. Prze­su­nęła zdję­cie tro­chę w prawo. Fo­to­gra­fowi za­jęło pra­wie cały dzień zro­bie­nie zdję­cia tak, jak chciała Ni­cole. Zbli­że­nie bu­telki na tle ognia, z wi­docz­nymi kro­pel­kami wody spły­wa­ją­cymi po schło­dzo­nym po­kalu. W tle sie­działa grupa szczę­śli­wych przy­ja­ciół ze spie­nio­nym pi­wem w dło­niach, śmie­ją­cych się i się­ga­ją­cych po świą­teczne ta­pas z pięk­nie wy­glą­da­ją­cych ta­le­rzy.

Ni­cole do­ko­nała ostat­nich po­pra­wek, aż w końcu była za­do­wo­lona. Wy­słała plik do działu re­klamy ga­zety za­le­d­wie kilka mi­nut przed osta­tecz­nym ter­mi­nem.

Po­winna już iść do domu. Ale było coś przy­gnę­bia­ją­cego w po­wro­cie do pu­stego miesz­ka­nia, szcze­gól­nie w cza­sie, gdy w mie­ście pa­no­wała ra­do­sna i ro­dzinna at­mos­fera. We­szła do kan­tyny i otwo­rzyła lo­dówkę. W ocze­ki­wa­niu na piąt­kowe AW firmy, wy­peł­niono je świą­tecz­nym pi­wem. Jedną z za­let pracy w bro­wa­rze było, że raz w mie­siącu od­by­wała się de­gu­sta­cja piwa. Chwy­ciła jedną z pu­szek. Otwo­rzyła ją i wró­ciła do biurka.

Po­cią­gnęła łyk al­ko­holu. Skrzy­wiła się i otwo­rzyła stronę z wia­do­mo­ściami. Od­kąd usły­szała o in­cy­den­cie w Tu­li­sa­ari, miała lekką ob­se­sję na punk­cie spraw­dza­nia naj­now­szych wia­do­mo­ści. Zna­la­zła na­gra­nie z kon­fe­ren­cji pra­so­wej zor­ga­ni­zo­wa­nej po po­łu­dniu przez po­li­cję. Naj­pierw na ekra­nie kom­pu­tera prze­mknęły zdję­cia Tima, Ulriki i Mir­jam. Na kli­pach fil­mo­wych od­twa­rzana była kli­ma­tyczna me­lo­dia. Po­ważny mę­ski głos pod­su­mo­wał zda­rze­nie i to, co po­li­cja wie­działa w tej chwili. W za­sa­dzie nie wie­działa nic.

„Do tej pory in­for­ma­cje od po­li­cji na te­mat zgo­nów w Tu­li­sa­ari były skąpe. Dzi­siaj jed­nak zor­ga­ni­zo­wano kon­fe­ren­cję pra­sową. Wiemy już, że cho­dzi o mor­der­stwo” – oznaj­mił nar­ra­tor.

Na­stęp­nie po­ka­zano frag­menty kon­fe­ren­cji pra­so­wej, na któ­rej od­po­wie­dzialna za sprawę in­spek­torka Gi­sela For­sell stwier­dziła, że sek­cja zwłok i ana­liza miej­sca zbrodni zo­stały już za­koń­czone, a wy­niki wska­zują, że naj­praw­do­po­dob­niej Tim, Ulrika i Mir­jam zo­stali za­mor­do­wani. Nie wda­wała się w szcze­góły. Za­miast tego od­dała głos dy­rek­to­rowi szpi­tala, który oznaj­mił, że od­na­le­ziona żywa na miej­scu zbrodni ko­bieta do­szła do sie­bie i wkrótce bę­dzie mo­gła opu­ścić szpi­tal. Imię i na­zwi­sko Sy­lvii nie zo­stały ujaw­nione. Gi­sela For­sell wtrą­ciła, że ko­bieta współ­pra­cuje z po­li­cją, która ma na­dzieję, że sprawca lub sprawcy zo­staną wkrótce zi­den­ty­fi­ko­wani i za­trzy­mani. Trans­mi­sja za­koń­czyła się, za­nim dzien­ni­ka­rze za­częli za­da­wać py­ta­nia.

Ni­cole wy­łą­czyła kom­pu­ter. Umiała czy­tać mię­dzy wier­szami. Sy­lvia nie po­wie­działa nic po­li­cji. Jesz­cze nie. A wła­dzom naj­wy­raź­niej nie udało się na ra­zie nic usta­lić.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki