Najcenniejszy podarunek - Aleksandra Rochowiak - ebook + audiobook + książka

Najcenniejszy podarunek ebook i audiobook

Rochowiak Aleksandra

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

12 osób interesuje się tą książką

Opis

CZY MAGIA ŚWIĄT I TYM RAZEM POKAŻE SWOJĄ NIEZWYKŁĄ MOC?
Zosia ma trzydzieści dwa lata. Pracuje w jednej z najpopularniejszych cukierni w Warszawie. Spragnieni słodkości klienci przychodzą tam nie tylko ze względu na jakość oraz niepowtarzalny smak serwowanych wypieków, lecz także dla zapierającego dech w piersiach wystroju. Kobieta jest rozczarowana swoim kilkuletnim związkiem pozbawionym perspektyw oraz tym, że wciąż czeka na upragniony pierścionek. Pełna determinacji zamierza rozmówić się z Jakubem i zakończyć łączącą ich relację. Zaskoczony mężczyzna prosi ją o ostatnią szansę. Jakub postanawia stworzyć specjalny kalendarz adwentowy i tak zaplanować dwadzieścia cztery dni dzielące ich od świąt Bożego Narodzenia, by przypomnieć Zosi wszystkie najszczęśliwsze momenty z początków ich związku. Czy uda mu się odzyskać ukochaną?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 291

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 35 min

Lektor: Masza Bogucka
Oceny
4,3 (303 oceny)
170
85
27
18
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
alabomba

Całkiem niezła

Książka nawet fajna , ale zachowanie głównej bohaterki strasznie denerwujące
20
Charmingkara

Dobrze spędzony czas

Bardzo ciepła, przyjemna świąteczna opowieść. Naprawdę mi się spodobała. Jedyne, co mi przeszkadzało to moim zdaniem niepotrzebny trójkąt miłosny - lepiej byłoby bez niego. Ale niesamowity klimat świąt wszystko wynagradza, książka jest świetnie napisana.
20
karolcia077
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

O jakie to było dobre!!! Właśnie takiej książki szukałam od dłuższego czasu, a dostawałam romanse z przekleństwami i opisami scen łóżkowych. Tu tego się nie znajdzie jest to subtelna, ale nietypowa książka, z bardzo istotnym przesłaniem. Naprawdę warto sięgnąć po tę książkę. A zwłaszcza dla osób w długotrwałych związkach pozwala przypomnieć istotne sprawy. Dużym plusem lektorka w audiobooku.
20
magdala36

Nie polecam

Czy bym chciała zjeść "pty­sie wy­peł­nio­ne po brze­gi de­li­kat­nym, pu­szy­stym wa­ni­lio­wym kre­mem, spro­wa­dza­nym pro­sto z Reu­nion", który leciał ponad 15 godzin? Nie!
32
Marchewka1980

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna ciepła wzruszająca opowieść o przyjaźni i miłości. Jak to w życiu bywa długotrwały związek- ona dusza romantyczki chce czegoś więcej stabilizacji rodziny dzieci. On typowy facet, który zapomniał że drobne gesty są bardzo ważne w miłości. Oboje dażą sie uczuciem choć po 6 latach wkradła się rutyna. Kuba zawalczy o Zosię ale czy dostanie szansę😉. Może aura książki zimowa i bożonarodzeniowa ale ...warta przeczytania o każdej porze roku.
21

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Mamie i Tacie

 

 

 

 

 

Rozdział 1

 

 

 

 

Koniec listopada od zawsze rządził się swoimi prawami. Choć drzewa wciąż zrzucały wielobarwne liście, a te obficie zaściełały chodniki i rzadko uczęszczane uliczki, to sklepowe półki już od trzech tygodni dosłownie uginały się od bożonarodzeniowych dekoracji. Świąteczne iluminacje rozwieszone między latarniami zachęcały do wieczornych spacerów i budowały niepowtarzalny klimat, który miał towarzyszyć wszystkim aż do końca grudnia. Pogoda za oknem może i nie napawała optymizmem. Było szaro i zimno, a nieustanny deszcz niejednego wprawiał w przygnębiający nastrój, jednak płynący z radia elektryzujący głos George’a Michaela opowiadającego o tym, jak to w ostatnie święta oddał kobiecie swoje serce, unosił kąciki ust niejednego ponuraka. Do najbardziej magicznego dnia w roku został jeszcze miesiąc, a mimo to radosne oczekiwanie już teraz nieśmiało budziło się do życia wśród najbardziej zagorzałych wielbicieli tego okresu. W powietrzu unosił się zapach świerku i cynamonu, a przyprawa korzenna powoli zapełniała kuchenne szuflady.

Nie inaczej było w Wanilii, niewielkiej cukierni, którą kochali wszyscy warszawiacy. Lokal w centrum stolicy, założony przed trzema laty przez małżeństwo w średnim wieku, które zamiłowanie do słodyczy i niebanalnego wystroju przywiozło prosto z Londynu, od pierwszego dnia otwarcia cieszył się olbrzymią popularnością. Pracujący tam cukiernicy dbali o to, by niepowtarzalne mieszanki smaków i barw kusiły spragnionych słodkości klientów. Aby cieszyły ich podniebienia, ale też sprawiały, by mieli ochotę na więcej.

Choć Wanilia słynęła z niezwykle aromatycznych i przepięknie prezentujących się deserów, posiadała też wyjątkowe wnętrze, które już z oddali przyciągało wzrok spacerujących po ulicach mieszkańców miasta. Wystrój, który ulegał zmianie wraz z każdą nadchodzącą porą roku, nie tylko zachwycał, lecz także stał się miejscem, w którym wielu z nich przeżywało jedne z najważniejszych wydarzeń w swoim życiu. Pary przychodziły tu, by spędzić walentynki w romantycznej, przesyconej miłością atmosferze. Mężowie zapraszali żony, by uczcić rocznice ślubu. Organizowano tu chrzciny i jubileusze. Przygotowywano słodkie stoły i torty na zamówienie. Każde ciasteczko, pralina czy monoporcja, które wychodziły spod ręki waniliowych cukierników, były małym dziełem sztuki i rozkosznie drażniły kubki smakowe. Krótko mówiąc, Wanilia była niepowtarzalnym, czarującym i niewątpliwie godnym zapamiętania miejscem na mapie Warszawy.

Kiedy zima, a co za tym idzie – święta Bożego Narodzenia, zbliżały się wielkimi krokami, klientów już od samego wejścia witały rzędy jodeł kaukaskich, przybranych błękitno-białymi, cukrowymi laskami. Zielone gałązki rozchodziły się z gracją we wszystkie strony niczym najpiękniejsze balowe suknie nad czerwono–złotymi donicami, w których zostały obsadzone. Szklaną witrynę, prócz zwyczajowej informacji dotyczącej godzin otwarcia, obklejono błękitnymi foliowymi bombkami, a złoty neon nad wejściem, składający się z kilkunastu płatków śniegu, witał wszystkich gości.

Zofia Muszyńska stała za ladą obitą czerwonym, udrapowanym aksamitem. Wcześniej razem z szefową ozdobiły kontuar niebieskimi i srebrnymi bombkami. Korzystając z wolnej chwili, układała w witrynce specjalność cukierni: ptysie wypełnione po brzegi delikatnym, puszystym waniliowym kremem, sprowadzanym prosto z Reunion[1]. Sama była wielbicielką tego deseru i za każdym razem z pełnym zaangażowaniem polecała go niezdecydowanym klientom.

Tego dnia jej zmiana powoli dobiegała końca. Była zaskoczona, że pomimo dość wczesnej pory w cukierni panował tak mały ruch. O tej godzinie zazwyczaj zaczynało brakować niektórych przygotowanych przez cukierników słodkości, więc pokaźna liczba wypieków tłoczących się na wystawie niespecjalnie ją satysfakcjonowała. Przesuwała właśnie na brzeg szklanej półki kilka ostatnich sztuk pomarańczowo-cynamonowych monoporcji, na których pyszniły się lukrowe listki jemioły, i robiła miejsce na niedocenione piernikowe eklery, kiedy w kącie niewielkiej sali, w którym mieściły się cztery okrągłe stoliki, wybuchło nietypowe zamieszanie. Zofia poprawiła bawełniany fartuszek z logiem Wanilii na piersi i zerknęła w kierunku siedzącej tam pary.

Mężczyzna ubrany w białą koszulę i garniturowe spodnie, ten sam, który przed dziesięcioma minutami poprosił o dwa kieliszki prosecco i dwie małe bezy pavlova z żurawiną i karmelizowaną gruszką, ukląkł właśnie przed zakrywającą usta kobietą, w której oczach natychmiast pojawiły się łzy. Szeptał coś, nie odrywając wzroku od ukochanej i przyciskając ręce do piersi, a ta gorączkowo kiwała głową, nie kryjąc przy tym wzruszenia. Muszyńska natychmiast pojęła, co ów mężczyzna zamierzał. Pozostali klienci, będący świadkami tego wzniosłego i niewątpliwie spektakularnego wydarzenia, wyciągnęli telefony i zaczęli robić zdjęcia. W Wanilii słychać było jedynie płynącą z głośników popularną piosenkę Mariah Carey, tłumione piski podekscytowanych gości i subtelny, poruszający szloch urodziwej blondynki, która pozwoliła wsunąć sobie na palec złoty, skromny pierścionek z lśniącym, białym diamentem.

Zosia wstrzymała oddech. Miała wrażenie, że czas przestał płynąć, a pod jej powiekami wyrył się obraz, który zupełnie nieświadomie ugodził boleśnie jej serce. Przez moment nie do końca zdawała sobie sprawę, czemu zamiast rozpływać się nad dwójką do szaleństwa zakochanych w sobie, świeżo upieczonych narzeczonych, miała ochotę płakać i krzyczeć jednocześnie. Pracowała w Wanilii ponad rok, jednak pierwszy raz, odkąd przywdziała firmowy fartuszek cukierni, była świadkiem jednej z najbardziej magicznych i poruszających chwil. Czy to nie jest historia, którą później w blasku choinkowych lampek opowiada się dzieciom i wnukom?

Oczywiście, że tak, pomyślała z goryczą. Ale tylko wtedy, gdyby ta historia dotyczyła jej bezpośrednio.

Bo tak naprawdę Zosia o niczym tak nie marzyła, jak o założeniu rodziny. Pragnęła, by ktoś, tak jak ten mężczyzna przed chwilą, padł przed nią na kolana i poprosił, by stała się częścią jego świata. Na samą myśl o tym, że z utęsknieniem wyczekiwała tego dnia od co najmniej trzech lat, w jej piersi pojawił się nieprzyjemny ucisk. Do tej pory starała się zbyt często tego nie roztrząsać, choć nieraz nachodziły ją wątpliwości. Tłumiła je i ignorowała, nie chcąc burzyć spokoju i rutyny, w której tkwiła. Jeśli płakała czy ubolewała nad swoim losem, starała się to robić w ciszy. Tak, by nie urazić swojego partnera…

Jest dobrze tak, jak jest, powtarzała sobie za każdym razem, kiedy wspólnie z Jakubem wyjeżdżali na wakacje czy obchodzili kolejną rocznicę związku, a ona, przełykając gorzkie rozczarowanie, kładła się spać bez upragnionego, subtelnego ciężaru na serdecznym palcu. Miesiące mijały, a Zosia wkładała wiele wysiłku w to, by się przyzwyczaić, że Kuba najwyraźniej miał zupełnie inny plan na ich przyszłość. Swoje pragnienia ukrywała głęboko, najgłębiej, jak się dało, i udawała szczęśliwą. Czasem nawet zdarzało jej się o nich zapomnieć! Przecież nie musiała zostawać czyjąś żoną, by być spełnioną. A przynajmniej tak myślała, dopóki nie zobaczyła, jak zalana łzami kobieta stała się na jej oczach najszczęśliwszą istotą na ziemi.

Dopóki nie zrozumiała, jak bardzo jej tego zazdrości…

Chcąc zapanować nad emocjami, odwróciła wzrok od zakochanych i spojrzała w sufit. W olbrzymich szklanych bombkach zwisających z lamp widziała, jak narzeczeni, trzymają się za ręce, sącząc musujące wino. W tle rozbrzmiewała jedna z jej ulubionych świątecznych piosenek, a w powietrzu unosił się zapach pomarańczy. Zosia poczuła, że robi jej się niedobrze. Nie chcąc burzyć spokoju świeżo zaręczonej pary, która przyjmowała właśnie gratulacje od kompletnie nieznanych osób, uciekła na zaplecze.

Zdając zmianę szefowej, wciąż nie mogła wyrzucić z głowy widoku tamtej dwójki klientów. Była markotna i zamyślona, a w jej sercu tlił się niepokój. Marlena, właścicielka cukierni, od razu zauważyła, że Zosia sprawia wrażenie nieobecnej.

– Wszystko w porządku? – dociekała, kiedy kobieta przebierała się w pokoju socjalnym. – Wyglądasz, jakbyś miała się za chwilę rozpłakać.

Zosia z trudem przełknęła ślinę i pokręciła głową. Zbyt nienaturalnie, by ktokolwiek jej uwierzył.

– Na pewno?

– Tak. Na pewno – potwierdziła, oplatając szyję grubym szalikiem. Choć od dobrych kilku godzin nie padało, to porywisty wiatr potrafił nieźle dać w kość. – To chyba ta pogoda. Nie przepadam za jesienią.

Szefowa uśmiechnęła się do niej krzepiąco i poprawiła ciemny warkocz spływający po jej ramieniu.

– Nie martw się. W telewizji zapowiadali, że w grudniu ma spaść całkiem sporo śniegu, a jego biel zawsze poprawia mi humor.

– Mnie też – przyznała Zosia i chwyciła torebkę. – Uwielbiam zasypaną śniegiem Warszawę.

– Lepiej nie mów tego na głos – zachichotała Marlena. – Mój Igor najchętniej całą zimę spędziłby w ciepłych krajach.

– Gdybym mogła przeczekać jesień na jakiejś gorącej wyspie, też bym się długo nie zastanawiała.

Dni stały się nieznośnie krótkie, więc kiedy tylko wyjrzała przez okno, dostrzegła rozciągającą się za nim ciemność. Na samą myśl o spacerze przeszył ją dreszcz. Wiedziała, że nie powinna wracać do mieszkania piechotą, ale musiała pomyśleć. Przewietrzyć głowę i ostatecznie utwierdzić się w tym, co zamierzała już od jakiegoś czasu zrobić. Bała się, że podjęła zbyt pochopną decyzję, jednak skłamałaby, gdyby powiedziała, że rozważała to po raz pierwszy.

– To co, do jutra? – Marlena poklepała ją przyjaźnie po plecach i wraz z nią opuściła zaplecze.

– Do jutra.

Zosia zostawiła szefową za ladą i już miała podejść do drzwi, kiedy w ostatniej chwili się zawahała. Przygryzła wnętrze policzka i odwróciła się na pięcie, by spojrzeć kobiecie prosto w oczy. Lubiła Marlenę, jednak ich relacja nigdy nie wykraczała poza stosunki szef–pracownik. Obie darzyły się sympatią i szacunkiem, ale ich życie prywatne zawsze pozostawało tematem tabu. Tylko że Zosia potrzebowała w tamtej chwili wsparcia. Chyba jak jeszcze nigdy przedtem! Kogoś, kto choć odrobinę ją wesprze, a może nawet popchnie do działania. Wiedziała, że w tej sytuacji nie mogła liczyć na rodziców. Kochała ich i podziwiała, ale raczej nie spotkałaby się ze zrozumieniem, od którego być może zależało jej życie. Mogłaby też zadzwonić do przyjaciółki, ale wolała w pierwszej kolejności porozmawiać z kimś twarzą w twarz. Nim się odezwała, zdążyła jeszcze dostrzec szeroki uśmiech Krajewskiej.

– Mogę cię o coś zapytać? – wypaliła, nim stchórzyła i zmieniła zdanie.

Marlena omiotła wzrokiem salę, w której znajdowały się jedynie dwie popijające cappuccino kobiety.

– Czyli jednak coś cię gryzie? – Przesunęła dłonią po gładkiej, wypolerowanej ladzie.

Zosia skinęła głową.

– W takim razie zamieniam się w słuch. – Oparła łokcie o lakierowany blat i ułożyła podbródek na splecionych dłoniach. Wokół jej oczu pojawiły się niewielkie zmarszczki.

Speszona Zosia zbliżyła się i przyciszonym głosem zapytała:

– Skąd wiedziałaś, że Igor to ten jedyny? Że chcesz z nim spędzić resztę życia?

Usta Krajewskiej wygięły się w łuk, a jej miodowe oczy skupiły się na czymś, co znajdowało się za plecami Zosi. Wyglądała tak, jakby nie pierwszy raz odpowiadała na tego typu pytanie.

– Nie wiedziałam – przyznała z rozbrajającą szczerością, mrużąc przy tym powieki. – Mówię serio! – zachichotała, widząc zdumiony wzrok pracownicy. – Igor jest najbardziej irytującym człowiekiem, jakiego znam. Uwierz mi, mam ochotę go zamordować przynajmniej kilka razy dziennie. Ale potrafi mnie też rozśmieszyć jak nikt inny. I podaje mi swoje ramię, kiedy muszę się wypłakać. Czuję też, że skoczyłby za mną w ogień. I to bez wahania. A kiedy tak się głębiej zastanowię, to ja zrobiłabym to samo. Bo nie wyobrażam sobie życia bez tego złośliwego zakalca.

– Ej, wypraszam sobie! – Zza pleców Zosi wyłonił się szpakowaty mężczyzna w średnim wieku. Nachylił się nad ladą i pocałował w policzek roześmianą Marlenę. Wyglądało na to, że pogrążone w rozmowie kobiety nie usłyszały dzwoneczka umieszczonego nad drzwiami wejściowymi.

– O wilku mowa! – zawołała szefowa, rozkładając ręce.

– Coś mnie ominęło? – Igor zdjął kurtkę i przewiesił ją sobie przez ramię.

– Takie tam… – Marlena puściła Zosi oczko – babskie sprawy.

– Uff. – Igor udał, że ociera pot z czoła. – A już się bałem, że szukasz argumentów, żeby mnie zostawić.

Słowa szefa zmroziły krew w żyłach Zosi. Choć wiedziała, że mężczyzna żartował, czuła się w jakimś stopniu obnażona. Czy wypadało jej w ogóle rozmawiać z kimkolwiek na temat swojego związku? W końcu to było jej życie i powinna się kierować przede wszystkim swoją intuicją, a ta krzyczała głośno i wyraźnie, że najwyższa pora coś zmienić.

Zresztą po słowach Marleny przekonała się tylko, że to, co tworzyła wspólnie z Jakubem, dalekie było od romantycznej sielanki, w której trwało jej szefostwo. Jeszcze niedawno, może z rok temu, bez zastanowienia skoczyłaby za swoim partnerem w ogień. Ale teraz? Sama nie wiedziała, jak by postąpiła. Nie wspominając już o Jakubie. On prawdopodobnie nie dałby sobie za nią nawet zgolić brody, którą tak pieczołowicie zapuszczał od kilku miesięcy.

Nie chcąc przerywać słodkich jak ganache przepychanek szefostwa, pomachała Krajewskim na pożegnanie i lawirując między stolikami w stylu vintage, ruszyła do wyjścia, by dać się porwać ciemnej i mroźnej Warszawie.

 

***

 

Oszklona winda zatrzymała się na ósmym piętrze apartamentowca, informując znajdującego się w jej wnętrzu Jakuba Górnego, że dotarł do celu. Wyczerpany mężczyzna ruszył powolnym krokiem wzdłuż korytarza, by na samym jego końcu napotkać zamknięte na cztery spusty drzwi. Zaskoczony uniósł brew i potarł się dłonią po równo przyciętym zaroście. Przed godziną odwiedził nowego barbera, którego salon mieścił się w sąsiedztwie Esencji, restauracji, w której był szefem kuchni. Zadowolony z efektów strzyżenia, mimo męczącej zmiany zamierzał zrobić na Zosi jak najlepsze wrażenie, jednak z żalem i zdziwieniem odnotował, że jego dziewczyny nie było w domu.

Kiedy znalazł się w niewielkim przedpokoju wynajmowanej przez nich, nowoczesnej kawalerki typu studio i zapalił światło, dotarło do niego, że Zosia nie tylko nie znajdowała się wewnątrz ich przytulnego gniazdka, ale w ogóle nie wróciła po pracy do domu. Nie dostrzegł bowiem pustych naczyń po przygotowanym przez niego dzień wcześniej obiedzie ani wykrochmalonych fartuchów, które obiecała wyprać przed jego przyjściem.

Wszedł do łazienki, dolał solidnej porcji lawendowego krochmalu do odpowiedniej przegródki w pralce i uruchomił program do prania bawełny. Przejrzał się w lustrze i podrapał po podbródku. Na półce dostrzegł niedomkniętą fiolkę z perfumami Zosi. Zaciągnął się tak dobrze znanym zapachem i przymknął oczy.

Dokąd mogła pójść? I czemu nie dała mu wcześniej znać?

Odrobinę zaniepokojony usiadł na przykrytej plecionym kocem kanapie i wyciągnął z kieszeni telefon. W pierwszym odruchu zamierzał wybrać numer ukochanej, by sprawdzić, czy wszystko u niej w porządku, jednak w ostatniej chwili zmienił zdanie i dodzwonił się do ich ulubionej knajpy serwującej sushi. Postanowił jej zrobić niespodziankę. Zosia jest przecież dorosła. Może musiała pomóc w czymś Marlenie?, uspokajał się. Lepiej zrobi, jeśli nakryje do stołu. Mieli w końcu co świętować.

Zamówił powiększony zestaw dla dwojga, a na deser porcję owoców w tempurze. W oczekiwaniu na dostawę rozłożył na blacie prostokątne gliniane talerze do sushi i miseczki do sosu sojowego. Złote, materiałowe serwetki złożył w podwójne trójkąty, by wsunąć w nie jednorazowe pałeczki. Z meblościanki zabrał wazon z suszoną gipsówką i ustawił go na środku, chcąc dodać wnętrzu odrobiny romantyzmu. Otworzył też zakupione jakiś czas temu czerwone wino, by mogło pooddychać i uwydatnić swój aromat. Zadowolony z osiągniętego efektu, poszedł wziąć szybki prysznic.

Dwudziesta już dawno minęła. Stopy siedzącego na kanapie Jakuba zaczęły nerwowo uderzać o podłogę, a wzrok raz za razem wędrował w stronę drzwi. Mężczyzna stawał się coraz bardziej niecierpliwy, a przede wszystkim zmartwiony. Postanowił nie czekać dłużej i odblokował telefon. Powinien skontaktować się z Zosią od razu po powrocie. Kiedy nie odebrała, w jego wnętrzu zapłonęła kolejna iskierka niepokoju. Z obijającym się w piersi sercem zaczął kręcić się po mieszkaniu w tę i z powrotem, jednocześnie próbując znaleźć racjonalne wyjaśnienie przedłużającej się nieobecności ukochanej.

Dochodziła dwudziesta pierwsza. Kuba podszedł do okna i wyjrzał na ulicę, jakby sądził, że w magiczny sposób sprawi, że znajoma sylwetka pojawi się ni stąd, ni zowąd na chodniku. Na zewnątrz panował mrok i jedynie uliczne latarnie ozdobione pierwszymi świetlnymi girlandami pozwalały mu dostrzec kilku przechodniów wyprowadzających na spacer swoje psy. Choć ze wszystkich sił starał się nie wpadać w panikę, to zdecydował, że jeśli w ciągu pół godziny Zosia nie da mu żadnego znaku, zacznie jej szukać.

Ciszę panującą w mieszkaniu przerwał dzwonek domofonu. Jakub zaprosił do środka dostawcę z zamówioną kolacją i szczerze zaniepokojony, ponownie wybrał numer partnerki. Jej telefon wciąż nie odpowiadał. Wyraźnie spięty, zapłacił za sushi, włożył do lodówki dwa aromatyczne pudełka i zarzucił na plecy kurtkę. Na zewnątrz zaczęło padać.

 

***

 

Pierwsze krople deszczu rozbiły się o czubek głowy Zosi, kiedy do przejścia została jej zaledwie jedna ulica. Już z daleka widziała apartamentowiec, który był jej domem, bezpieczną przystanią od niemal sześciu lat. Z ukłuciem żalu i szklącymi się oczami odszukała ósme piętro i okno, z którego widok rozciągał się na przylegający do parkingu park. Na samą myśl o tym, co zamierzała zrobić, ugięły się pod nią kolana. Nie była jeszcze gotowa, by tam wejść. A tym bardziej na to, by już nigdy tam nie wrócić.

Niewielka mżawka z każdą sekundą przybierała na sile. Ciemne chmury przysłoniły całą powierzchnię nieba, zwiastując obfitą ulewę. Zimna woda spływała po karku Muszyńskiej, mocząc jej wełniany sweter. Zosia zadrżała, ściskając w dłoni kołnierz płaszcza, by powstrzymać wkradający się pod niego lodowaty wodospad, ale jej starania spełzły na niczym. Czy tego chciała, czy nie, przemoczona musiała zmierzyć się z ciążącą w jej sercu decyzją. Popchnęła masywne, oszklone drzwi, przywitała się z dozorcą pełniącym dyżur i skierowała się w stronę wind. Wcisnęła guzik przywołujący dźwig, kiedy z przejścia prowadzącego na klatkę schodową zupełnie niespodziewanie wybiegł Jakub. Jego widok wprawił całe ciało Zosi w drżenie.

– Jesteś. – Uśmiechnął się do niej z ulgą wymalowaną na twarzy i w dwóch długich krokach pokonał dzielącą ich odległość. – Dopiero wracasz z pracy?

Zosia z trudem przełknęła powstałą w jej gardle gulę i przytaknęła.

– Jakieś dodatkowe zadanie specjalne od Marleny? Przecież Wanilia już dawno zamknięta. No i zmoczyło cię – stwierdził, kładąc dłoń na wysokości jej lędźwi. – Pomyślisz, że oszalałem, ale martwiłem się o ciebie – zachichotał. – Lepiej weź gorącą kąpiel i wskakuj od razu do łóżka. Nie chcesz się chyba rozchorować przed świętami?

Zosia pokręciła głową i weszła do windy, kiedy tylko metalowe drzwi rozsunęły się na boki, zapraszając ich do środka. Kątem oka dostrzegła ustawioną w lobby olbrzymią choinkę. Jej czubek sięgał samego sufitu, a rozłożyste gałęzie nachodziły na stojącą nieopodal kanapę. Jodła nie została jeszcze przystrojona, a kobieta z żalem odnotowała, że nie będzie jej dane podziwiać dekoracji, które co roku zapierały dech w piersiach mieszkańcom apartamentowca.

– A ty nie wychodzisz? – zapytała, kiedy stanął obok niej w szybie.

– Nie. Właśnie biegłem, żeby cię poszukać. Nie odbierałaś telefonu. Chciałem się upewnić, że wszystko u ciebie w porządku.

Po słowach Kuby jej żołądek boleśnie się skurczył. Celowo wyciszyła komórkę. Nie chciała, by telefon od mamy czy kogokolwiek innego ją rozproszył. Tego, że Kuba zechce się z nią skontaktować, nawet nie brała pod uwagę. A mimo to się martwił, pomyślała, przygryzając wnętrze policzka. Może… może popełniała błąd?

Prawie niezauważalnie pokręciła głową i zacisnęła powieki.

Nie, to nie był błąd. Postępowała słusznie. Nie mog­ła tkwić w miejscu. Już nie. Co z tego, że Kuba był dla niej miły? Że od czasu do czasu zabierał ją do restauracji, a kilka razy w miesiącu oglądał z nią przed snem jakiś serial? Ich związek nie miał przyszłości. Mijali się i to od co najmniej dwóch lat. Jakub całe dnie spędzał w restauracji, a ona więdła, siedząc w domu, piorąc jego ubrania i wycierając kurze. Nie takiej przyszłości oczekiwała. Oddała mu całą siebie i to w imię czego? Wspólnego wegetowania? Bo ich związek właśnie tym był. Wegetacją. Nie pamiętała nawet, kiedy ostatnio wyznali sobie miłość. Właściwie to nie miała pewności, czy ona w ogóle jeszcze go kocha! Nie irytował jej tak jak Igor Marlenę. Nie rozśmieszał. Nie przyspieszał bicia serca. Po prostu był. Dzielił z nią mieszkanie i przez sześć lat nie zdobył się na to, by wnieść ich relację na nowy, wyższy poziom! A Zosia tak bardzo marzyła o założeniu rodziny! Pragnęła dziecka, nieprzespanych nocy, wspólnych weekendów, radosnych, niezwykłych momentów związanych z rodzicielstwem. Ale Kuba najwyraźniej miał dla nich inny plan. Plan, którego częścią nie chciała dłużej być.

Próg mieszkania przekroczyli w milczeniu. Kuba odwiesił kurtkę na wieszak i sięgnął po przemoczony płaszcz Zosi. Ale ona nie zamierzała się rozbierać. Nie widziała takiej potrzeby. Powie to, co ma do powiedzenia, spakuje najpotrzebniejsze rzeczy i wyjdzie. Kątem oka dostrzegła zastawę rozstawioną na stole.

– No już, zdejmuj go. – Pociągnął ją za rękaw. – Przebierz się w coś suchego i wracaj. Zamówiłem nam kolację, zestaw świeżutkich… – Urwał, widząc zaciśnięte wargi i drżący podbródek Zosi. – Hej, co się dzieje? Przerażasz mnie. Najpierw nie wracasz do domu, nie dajesz znaku życia, a teraz to?

– Musimy porozmawiać – odparła, z trudem panując nad głosem.

– Proszę cię. – Jakub się roześmiał. – W filmach to sformułowanie nigdy nie brzmi dobrze.

W jego policzkach pod świeżo wyrównanym zarostem pojawiły się dwa dołeczki. Zosia doskonale pamiętała, jak bardzo ją ujęły, kiedy po raz pierwszy obdarzył ją uśmiechem na wieczornej zmianie w Esencji. Dopiero co rzuciła studia, rozpoczęła tam pracę i okazała się dość oporną pracownicą. Ze względu na okres przedświąteczny restauracja zatrudniła aż trzy nowe dziewczyny, ale tylko ona była na tyle zdesperowana, że nie zrezygnowała po pierwszym dniu. Nie miała doświadczenia w gastronomii, dlatego każde wyjście z zaplecza napawało ją niemałym lękiem i przyprawiało o ból głowy. W eleganc­kim lokalu unosił się aromat zupy grzybowej, pieczonego karpia i pomarańczowej marmolady. Trzyosobowy zespół jazzowy raczył gości własną interpretacją doskonale znanych wszystkim kolęd. Zosia każdą komórką swojego ciała czuła, że Boże Narodzenie jest tuż za rogiem, i nie mogła się doczekać wigilijnej wieczerzy, do której zasiądzie w towarzystwie najbliższych. Wsłuchana w nostalgiczną, wygrywaną na saksofonie melodię Lulajże, Jezuniu, odbierała gotowe potrawy i serwowała je na stolikach przystrojonych świecami i kompozycjami ze świerku oraz gwiazd betlejemskich. Ręce trzęsły się jej z nerwów i wysiłku. Niosła właśnie trzy miski z kre­mem z borowików, kiedy omal nie zderzyła się w przejściu z przystojnym pomocnikiem szefa kuchni, który wpadł jej w oko już pierwszego dnia pracy. Młody mężczyzna miał ciemne, krótko przycięte włosy i jednodniowy zarost, który w połączeniu z jego śniadą karnacją prezentował się niezwykle atrakcyjnie. Był ubrany w jasne dżinsy i dopasowaną koszulkę, na którą zarzucił biały fartuch. Wyglądał naprawdę dobrze. Jak zawsze zresztą.

Widząc niebezpiecznie chwiejącą się tacę, zabrał ją z rąk Zosi i posłał jej szczery, szeroki uśmiech.

– Wszystko gra? – zapytał, unosząc brew.

Zawstydzona Zosia skinęła głową.

– Dziękuję. Poradzę sobie.

– Na pewno? Mogę to zanieść.

– Na pewno. – Nie chciała wyjść przy nim na niezdarę, dlatego czym prędzej ujęła pochwyconą przez niego tacę, a ich dłonie zetknęły się na ułamek sekundy. Wtedy zrozumiała, że wpadła po uszy. Jakub ją zauroczył. Podobnie jak ona jego.

Ale teraz wszystko prezentowało się zupełnie inaczej. Jej złudne marzenie o wspólnym życiu nie miało nic wspólnego z tym, co czuła od miesięcy. Dołeczki w policzkach nie robiły już na niej wrażenia. Motyle ulotniły się z brzucha, a prąd, który przebiegał jej po kręgosłupie za każdym razem, kiedy Jakub łapał ją za rękę, bezpowrotnie zniknął.

Zmierzyła Kubę wzrokiem i przybrała poważną minę. Bała się słów, które miała za chwilę wypowiedzieć, ale nie było już odwrotu. Była zdecydowana i choć popchnęły ją do tego dzisiejsze wydarzenia w cukierni, podświadomość podpowiadała jej, że podjęła tę decyzję już jakiś czas temu.

– Kuba – upomniała go, wykrzywiając sobie palce skostniałe z zimna. Serce waliło jej o żebra jak młot, a nogi zrobiły się miękkie jak z waty.

– Okej, już zamieniam się w słuch. – Uniósł ręce w pojednawczym geście i puścił jej oczko. – Na pewno nie wolisz tego zdjąć? Chodźmy do stołu. Naszykuję sushi.

Czuła, jak powoli traci nad sobą panowanie. Czy on nie może dać jej po prostu dojść do głosu?

– Nie. Kuba, posłuchaj. To ważne.

– Rozumiem. – Złożył dłonie jak do modlitwy i wycelował nimi w jej pierś. – Ale jest już późno, a ty jesteś blada i mokra. Wolałbym…

– Ale ja bym nie wolała! – zawołała sfrustrowana. W kącikach jej oczu zebrały się pierwsze łzy. – Czy ty w ogóle słyszysz, co do ciebie mówię? Nie chcę się rozbierać! Chcę stać tu, w tym miejscu, i powiedzieć ci, że – zawahała się na ułamek sekundy i spojrzała prosto w jego zaskoczone czekoladowe oczy. – Że powinniśmy… że chcę się rozstać.

Pojedyncza kropla spłynęła w dół policzka Zosi. Muszyńska szybko ją wytarła.

W mieszkaniu zapadła cisza. Gdzieś w oddali rozbrzmiał klakson, a elektryczny zegarek znajdujący się za plecami Jakuba wydał pojedyncze piknięcie. Mężczyzna otworzył usta, oblizał wargi i przekrzywił głowę, intensywnie wpatrując się w Zosię.

Muszyńska miała wrażenie, że za moment jej czaszka eksploduje, a w piersi pojawi się dziura wybita przez szalejące serce. Zaschło jej w ustach. Gardło zacisnęło się boleśnie, a pod powiekami zaczęło się zbierać coraz więcej łez.

Powiedziała to. Naprawdę powiedziała.

A wtedy Jakub złapał się za brzuch i wybuchł głośnym, niepohamowanym śmiechem.

– Żartujesz sobie ze mnie? – wykrztusił między jednym a drugim atakiem śmiechu.

Zosia czuła się tak, jakby dostała obuchem w tył głowy.

Zawsze taki był. Nigdy nie brał jej słów na poważnie. Wszystko go bawiło i każdy jeden problem potrafił obrócić w żart. Ale nie tym razem.

– Jakub – odezwała się stanowczo. – Mówię poważnie. To koniec.

W ułamku sekundy całą twarz Zosi pokrył wodospad łez.

Szeroki uśmiech Górnego zastąpił zszokowany grymas, a na jego czole pojawiła się głęboka bruzda. Potarł się dłonią po podbródku i wypuścił ze świstem powietrze z płuc. Zrobił dwa kroki w tył i oparł się dłońmi o wcześniej zastawiony stół. Małym palcem potrącił miseczkę do sosu, a ta niespodziewanie stoczyła się na podłogę i roztrzaskała na dziesiątki małych kawałków, ale Kuba nie zwrócił na to nawet najmniejszej uwagi. Sprawiał wrażenie szczerze przejętego, ale to niczego nie zmieniało.

Bo jego czas już dawno minął.

 

 

 

[1] Reunion – wyspa położona na Oceanie Indyjskim. Słynie m.in. z uprawy wanilii.

 

 

 

 

 

Rozdział 2

 

 

 

 

– Proszę cię, porozmawiajmy. – Kuba wyciągnął rękę w kierunku ukochanej.

Nigdy nawet przez moment nie spodziewał się, że Zosia, jego Zosia, postanowi w jednej chwili przekreślić wszystko, co razem budowali przez lata. Na początku sądził, że żartowała! Wędrującą po jej policzku kropelkę wziął za zbłąkaną kroplę deszczu. Bo czy miał w ogóle podstawy, by potraktować ją poważnie?

Jak to w ogóle możliwe, że z dnia na dzień podjęła tak radykalną decyzję? W końcu nie dała mu nawet cienia powodu, by czuł jakiekolwiek zagrożenie. Był jej pewien. Sądził, że są sobie pisani. Że spędzą razem resztę życia! Dlaczego więc postanowiła tak po prostu go opuścić?

– Nie mamy o czym.

– Jak to nie mamy? – obruszył się. – Wracasz do domu spóźniona i przemoczona i tak po prostu, bez ogródek, mówisz, że między nami wszystko skończone? Nie rozumiem. – Wplótł palce we włosy. – Wytłumacz mi, bo albo to jakiś chory żart, albo oszalałem.

– Myślę, że wszystko zostało już powiedziane. – Skrzyżowała ręce na piersi, jakby chciała obronić się przed jego wybuchem. – Nie ma między nami tego, co kiedyś. Nie widzę sensu, żeby to ciągnąć.

Głos Zosi stał się przytłumiony. Poszczególne słowa przerwał niekontrolowany, wyzierający z jej gardła szloch.

Jakub miał ochotę podejść do niej i zamknąć ją w pokrzepiającym uścisku. Nie mógł patrzeć na jej łzy. Jednak postawa ukochanej jednoznacznie wskazywała na to, że powinien trzymać się z daleka.

– Tego, co kiedyś? – powtórzył po niej skołowany. – Czyli czego? Uwierz mi, naprawdę się staram, ale nie jestem w stanie pojąć, o co ci chodzi! Było nam razem dobrze. Prawie nigdy się nie kłóciliśmy, spędzaliśmy wspólnie czas. Czego chcieć więcej?

– Wszystkiego! – zagrzmiała, rozkładając ręce, a jej głos ponownie się załamał. – Wszystkiego, do cholery! Jesteśmy razem od sześciu lat i tkwimy w miejscu, w którym znaleźliśmy się zaraz po tym, jak ze sobą zamieszkaliśmy. Nie, co ja mówię – roześmiała się gorzko. – My się cofamy. Dzień po dniu robimy maleńki kroczek do tyłu! Oddalamy się od siebie.

– My? Chyba ty. – Zraniony odwrócił wzrok.

Jak Zosia mogła obarczać go całą winą! Przecież się starał. Zamawiał kolację, sam często dla niej gotował, spotykał się z jej rodziną i znajomymi, kupował jej kwiaty na ważne okazje. Kiedy jej to wytknął, prychnęła ze złością.

– I uważasz, że to wystarczy? Naprawdę? – Ciemne, zmoczone kosmyki przykleiły się do jej policzków. – Kiedy ostatnio zapytałeś się, co u mnie? Kiedy porozmawialiśmy ze sobą tak od serca? O nas, o wspólnej przyszłości? Kiedy powiedziałeś mi, że mnie kochasz? I czy zamierzałeś w ogóle założyć ze mną rodzinę?

Jakub ucisnął nasadę nosa i wbił wzrok w podłogę.

– Chryste, naprawdę rozstajemy się przez coś takiego? Bo nie pytałem, co u ciebie? Byłem pewien, że wszystko o tobie wiem!

– Najwyraźniej się przeliczyłeś.

– Poza tym mówiłem, że cię kocham. Często. I rozmawialiśmy. O pracy, planowaliśmy zakupy, wyjazdy, wspólne wyjścia.

Celowo uniknął ostatniego tematu, który poruszyła. Kilka razy brała go pod włos i zadawała niewygodne pytania związane ze sformalizowaniem ich związku, ale starał się robić uniki. Nie był gotowy na ślub. Mieli w końcu dopiero po trzydzieści dwa lata!

– Sądzisz, że to wystarczy? Że pary nie powinny ze sobą rozmawiać o wszystkim, co dotyczy ich życia? Że liczą się tylko praca i wyjazdy? – Wycofała się i pokręciła z niedowierzaniem głową.

– Nie to miałem na myśli. Poza tym wiesz, że się tobą interesuję. Nie muszę o tym bez przerwy przypominać.

– A może ja tego potrzebowałam! Zapewnienia, że jestem ważna. Że wciąż wiele dla ciebie znaczę.

– Ale przecież tak jest! Jesteś dla mnie bardzo ważna. Najważniejsza. Nie sądziłem, że to ma dla ciebie aż takie znaczenie. Jeśli chcesz, od dziś będę ci to mówił co godzinę.

Zerknął na nadgarstek i stuknął palcem wskazującym w tarczę.

– Jest dziesięć po dziewiątej, więc zacznę: kocham cię, Zosiu!

Zdegustowana przewróciła oczami i jęknęła z frustracją, uderzając dłońmi o uda.

– Nie o to w tym wszystkim chodzi! Nie chcę wymuszonych gestów. Chcę uczucia.

– I ja ci je dam! Teraz i każdego innego dnia!

Kuba zbliżył się do Zosi i położył dłonie na jej barkach. Nachylił się, by ją pocałować, jednak wykonała sprawny unik, wyślizgując się z potrzasku.

– Przestań – powiedziała przez zaciśnięte zęby. Nerwowym gestem otarła łzy.

Zrezygnowany Jakub odszedł w głąb mieszkania. Nie spodziewał się, że go odrzuci. Poczuł bolesny ucisk na wysokości mostka.

– Nie rozumiem cię. Chcesz miłości, romantycznych gestów, a kiedy ci je daję, odtrącasz mnie!

– Bo nie na tym polega związek! Nie chcę tego tylko wtedy, kiedy poproszę, a ty łaskawie mi to dasz. Zresztą teraz już tego nie potrzebuję. Za późno, Kuba. Wszystko, co kiedykolwiek nas łączyło, już dawno przestało istnieć, sam doskonale o tym wiesz. Dlatego musimy się rozstać.

– Ale dlaczego teraz? Czemu nie powiedziałaś mi o tym wcześniej? Czemu nie porozmawialiśmy o tym, jak bardzo ci ze mną źle? Może wtedy mógłbym temu zaradzić. Zmienić coś.

– To już nie ma znaczenia.

– Owszem, ma. I to ogromne. To niesprawiedliwe, że stawiasz mnie przed faktem dokonanym! Chcę to naprawić. Dostać ostatnią szansę. Nie możesz tak po prostu odejść. Nie kłamałem, kiedy mówiłem, że cię kocham. Kocham cię, Zosiu. I nie wyobrażam sobie, że to może być nasz koniec. Nie zgadzam się na to.

– Nie możesz się nie zgodzić. Podjęłam decyzję – oznajmiła łamiącym się głosem.

– Pozwól mi ją zmienić! Daj mi czas, by wszystko odkręcić. Nie zostawiaj tego tak, jakby te sześć lat zwyczajnie nie istniało. Proszę cię.

Bez słowa pokręciła głową.

Kuba zacisnął dłonie w pięści. Do głowy przyszło mu tylko jedno rozwiązanie.

– Czy… czy jest ktoś… – Słowa z trudem przechodziły mu przez gardło. – Czy poznałaś kogoś? To dlatego chcesz odejść?

– Słucham?!

– Pytam, czy…

– Wiem, o co pytasz! – zagrzmiała. – Nie wierzę, że w ogóle mogłeś o czymś takim pomyśleć.

– Ja bałem się… – Spuścił wzrok.

– Jeśli chcesz to usłyszeć, to proszę: nikogo nie poznałam. Po prostu ten związek nie jest dla mnie.

Choć czuł się zraniony, nie widział powodu, by jej nie uwierzyć. Niewielki głaz spadł na dno jego żołądka.

– Muszę… powinnam iść. Przeniosę się do rodziców.

Jakub złapał ją za rękę i zmusił, by spojrzała mu prosto w oczy.

– Nie, to ja wyjdę.

– Przestań. Wezmę tylko kila rzeczy i już mnie nie ma.

– Zostań. Jeśli potrzebujesz przestrzeni, wyniosę się do Michała. Ale nie wyprowadzaj się. Poczekaj choćby do jutra, a przyrzekam, że wszystko wróci do normy. Tylko mi na to pozwól.

 

***

 

Kiedy Zosia w końcu odważyła się wstać z narożnika ustawionego w kącie mieszkania i zabrała się do jego rozkładania, wybiła północ. Ze skrzyni na dnie wyciągnęła kołdrę i dwie na pozór identyczne poduszki. Obie oblekła przed tygodniem w czerwone poszewki, jednak bez trudu rozpoznała tę, na której co noc spoczywała głowa Kuby. Przyłożyła do niej twarz i zaciągnęła się zapachem jego szamponu. Lubiła ten wyrazisty aromat rumu połączony z czekoladą i kolendrą, z tym że prócz zwykłego sentymentu do znajomej woni nie odnotowała żadnych istotnych zmian w swoim samopoczuciu. Od końca ich rozmowy nie uroniła ani jednej łzy. Drżenie rąk ustało. Serce miarowo pompowało krew, a chaos, który szalał w jej głowie, zastąpiła cisza.

Przez ostatnie kilka godzin myślała o tym, czy podjęła dobrą decyzję, i nie była zadowolona z faktu, że uleg­ła. Wracając z pracy do domu, była zdecydowana, by zakończyć wszystko najszybciej, jak tylko się da, i niepotrzebnie dała się namówić Jakubowi na jakiekolwiek ustępstwa. Dla niej sprawa była jasna: nie kochali się. Lubili się, może czuli się w jakiś sposób zobowiązani, by dalej ciągnąć relację, która zawładnęła ich światem przed sześcioma laty. Tego nie była pewna. Ale deklaracja Kuby i jego gorące zapewnienia o uczuciu, które względem niej żywił, jej zdaniem nie brzmiały ani trochę przekonująco. Nie rozumiała, po co właściwie prosił ją o czas. Nie sądziła, że istniała jakakolwiek szansa, by poczuła w stosunku do niego to samo, co kiedyś.

A mimo to się zgodziła. Niechętnie przystała na jego propozycję i nie wykreśliła go ze swojego życia tak, jak planowała. Gdy z wypełnioną ubraniami i kosmetykami torbą opuszczał ich wspólne mieszkanie, czuła, jakby zrzuciła z barków tylko część przytłaczającego ją ciężaru.

Zgniotła w dłoniach poduszkę, wyniosła ją do łazienki i wcisnęła na samo dno kosza na bieliznę. Stanęła przed lustrem i dokładnie zmyła rozmazany makijaż. Przyjrzała się pierwszym delikatnym zmarszczkom, które pojawiły się wokół jej oczu i przy kącikach ust. Przeciągnęła dłonią po żuchwie i chwyciła skórę w dwa palce. Nigdy wcześnie nie zwracała na to uwagi, ale ucieszyła się, że ta wciąż była elastyczna. W dodatku jej cera wyglądała na zdrową i świetlistą, a do oczu zdawał się powracać dawny błysk. Nie zauważyła nawet, kiedy zniknął! Najwyraźniej związek z Kubą już od dawna jej nie służył.

Ustawiła się bokiem i zerknęła na swój profil. Przybrała kilka kilogramów, ale dzięki temu dorobiła się całkiem kuszących krągłości. Nie była tak tyczkowata jak w czasach, kiedy pracowała w Esencji jako kelnerka. Czuła się atrakcyjna jako kobieta i wierzyła, że już niedługo na jej drodze stanie ktoś, kto doceni nie tylko jej urodę i umiejętność zarządzania domem. Ktoś, kto ją pokocha i zapragnie założyć z nią rodzinę. Da jej upragnione dziecko.

Ochlapała twarz wodą, przebrała się w piżamę i wróciła do pokoju. Wślizgnęła się pod chłodną kołdrę i leżąc na plecach, zawiesiła spojrzenie na ciemnym suficie.

Była sama.

Pierwszy raz od niepamiętnych czasów.

Uśmiechnęła się i przewróciła na bok. Zacisnęła powieki i nie widziała pod nimi Kuby. Zadowolona odpłynęła do krainy snów.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

Copyright © by Aleksandra Rochowiak, 2023

Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2023

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2023

 

Projekt okładki: Michał Grosicki

Materiały graficzne: © macrovector/freepik

 

Redakcja: Sylwia Chojecka | Od Słowa do Słowa

Korekta: Anna Walczak | Od Słowa do Słowa

Skład i łamanie: Tomasz Chojecki | Od Słowa do Słowa

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

eISBN: 978-83-8357-093-8

 

 

Grupa Wydawnicza Filia sp. z.o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe